Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:59, 11 Wrz 2020    Temat postu:

Fakt, że mogę wreszcie odnaleźć dzieło, które ukazuje całą prawdę na temat hrabiego Monte Christo ucieszył mnie niczym prezent od Świętego Mikołaja. Natychmiast zatem pobiegłem do antykwariatu, żeby kupić ów rękopis. Jednakże kiedy się w nim zjawiłem, sprzedawca powiedział mi jedynie te oto smutne słowa:
- Przykro mi, panie Kronikarz, ale ten rękopis już ktoś wykupił.
Słowa te dobiły mnie. Nie mogłem uwierzyć w ich prawdziwość. Bo, czy po to starałem się i spędziłem wiele miesięcy szukając tak wielkiego dzieła, żeby teraz musieć z niego zrezygnować? Nie, to było dla mnie nie do przyjęcia.
- A czy nie wie pan może, kto kupił ten rękopis, proszę pana? - zapytałem antykwariusza.
- Przykro mi, ale nie wiem - odpowiedział mi antykwariusz - Nie znam tego pana i nigdy wcześniej go nie widziałem.
- A jak on wyglądał?
- Jak wyglądał? Niech pomyślę... Tak na Greka lub Turka. Chodził dziwnie ubrany. Wie pan... Na taką orientalną modłę. Ale co jeszcze zabawniejsze, mówił z francuskim akcentem.
Teraz już byłem naprawdę zdumiony. Grek lub też Turek mówiący po polsku, ale z francuskim akcentem? Jak dla mnie bardzo dziwna mieszanka. Pasowałaby raczej do kilku lub też może kilkunastu ludzi niż dla jednego. To wszystko było naprawdę niezwykłe.
Zasmucony więc i pełen zawiedzionych nadziei udałem się do swojego domu czując, że przegrałem na i to całej linii. Wszelkie moje poszukiwania więc spełzły na niczym. No cóż... W takim wypadku chyba nie zostało mi nic innego, jak tylko się z tym pogodzić i więcej o tym nie myśleć.
Wróciłem więc do domu i usiadłem w fotelu rozmyślając o wszystkim, co mnie spotkało. Moje rozmyślania przerwało jednak dość natarczywe pukanie do drzwi. Niechętnie wstałem z miejsca i otworzyłem je będąc ciekaw, któż to może być o tej porze i czego ten ktoś chce. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy się wówczas okazało, że był to ten sam człowiek, o którym mówił mi antykwariusz. Rzeczywiście chodził on ubrany w nieco wschodni ubiór i wyglądał na Greka lub Turka. Do tego też mówił dość dobrze po polsku, jednak z wyraźnym francuskim akcentem, co nawiasem mówiąc dodawało mu jeszcze ekscentryczności.
- Dzień dobry panu - powiedział do mnie kłaniając mi się uprzejmie.
- Dzień dobry - odpowiedziałem mu mocno zdumiony tym wszystkim.
Gość mój uśmiechnął się do mnie tajemniczo.
- Czy mam zaszczyt mówić z panem Janem Kronikarzem? - zapytał, wciąż wpatrując się we mnie uważnie.
- Owszem, ma pan zaszczyt z nim mówić - odpowiedziałem mu - Co pana do mnie sprowadza?
- To, proszę pana.
Po czym wyjął coś zza pazuchy. Był to ten sam rękopis, który chciałem dzisiaj nabyć. Poznałem go od razu, jak tylko zobaczyłem na stronie tytułowej napisane: „Odkryta karta, czyli wywiad z hrabią Monte Christo”. Ledwo ujrzałem ten tytuł, a ucieszyłem się niczym małe dziecko na widok upragnionej zabawki. Radośnie wpuściłem tajemniczego gościa do środka i ugościłem go herbatą, po czym obaj usiedliśmy naprzeciwko siebie, a ja zapytałem ponownie, co dokładnie go do mnie sprowadza. Gość uśmiechnął się tajemniczo i rzekł:
- Kupiłem ten rękopis, proszę pana, ponieważ zawiera on zapisane niezwykle ważne dla mnie wydarzenia.
- Rozumiem i nie śmiem nalegać, żeby mi go pan ofiarował. Gdyby jednak pan zechciał mi go sprzedać, to zapłacę każdą...
Gość mój dał mi znak ręką, żebym już nic nie mówił. Spełniłem jego prośbę, a on kontynuował swoje przemówienie.
- A więc, jak już panu mówiłem, nabyłem ten rękopis, ponieważ zawiera on zapisane niezwykle ważne dla mnie i dla całej mojej rodziny wydarzenia. Mniejsza o szczegóły, ale jednak są one dla mnie ważne. Kiedy go jednak kupiłem, to dowiedziałem się, że pan również poszukiwał tego rękopisu. Poczułem wówczas swego rodzaju wyrzuty sumienia. Po bardzo długim namyśle zaś doszedłem do wniosku, że panu bardziej się on przyda. Ostatecznie ja doskonale wiem, co jest treścią owego rękopisu.
Popatrzyłem na niego zdumiony.
- Jak to? Pan wie, co zawiera rękopis?
- Naturalnie, że tak. W końcu pisał go mój pra-pradziadek.
Słowa te jeszcze bardziej mnie zdumiały.
- Więc jest pan potomkiem autora owego rękopisu? - zapytałem.
Pokiwał głową.
- Oczywiście. Jestem jego potomkiem i dobrze znam to dzieło. Mój przodek opisał w tym rękopisie swoje prawdziwe przygody, dzięki którym dowiedział się bardzo wiele na temat hrabiego Monte Christo i jego historii. Osobiście go spotkał i rozmawiał z nim. Rękopis ten zawiera tę rozmowę oraz wiele jeszcze innych rozmów, które on odbył z ludźmi, których spotkali na swej drodze Edmunda Dantesa. Dzięki tym oto zapiskom dowiadujemy się, jak naprawdę wyglądały przygody słynnego hrabiego Monte Christo. Powiem panu, że moim skromnym zdaniem sam wielki Aleksander Dumas ojciec, pisząc swoją powieść, wzorował się na owym rękopisie. A nawet jeśli nie, to mógł to i owo osobiście dowiedzieć się o zawartych tutaj wydarzeniach i samemu napisać powieść na podstawie tego, co odkrył. Tak czy inaczej zapoznałem się z tą jego powieścią. Jest genialna, chociaż moim skromnym zdaniem ma ona kilka niedociągnięć. Co zaś do książek „Upadek hrabiego Monte Christo” oraz „Pamiętniki hrabiego Monte Christo”, to cóż... Ich autorzy niewątpliwie musieli co nieco o wydarzeniach zawartych w tym rękopisie wiedzieć, ponieważ wiele spraw, jakie oni opisali w swoich dziełach zgadza się niemalże dokładnie z owym rękopisem. Ale jak pan zapewne wie, „wiele” nie znaczy wcale „wszystko”. Pisarze ci bowiem wiele spraw pozmieniali lub też poszli za głosem własnej wyobraźni, co moim zdaniem jest niemalże profanacją. Prawda natomiast wygląda inaczej niż oni ją przedstawili.
- Przyznam się, że chciałbym ją poznać. Tę prawdę.
Gość uśmiechnął się do niej i podał mi do ręki rękopis.
- Ma pan taką możliwość. Proszę. Niech pan się z nim zapozna.
Uśmiechnąłem się i popatrzyłem na niego.
- No cóż... Dziękuję bardzo. A wolno wiedzieć, ile pan chce za ten literacki rarytas?
Gość mój zaśmiał się wesoło.
- Nic.
- Jak to nic? - zdziwiło mnie mocno jego zachowanie.
Ostatecznie nikt nie oddawał, tak ważnej dla siebie rodzinnej pamiątki w ręce obcego człowieka i to jeszcze na zawołanie. No, a jeśli już to robił, to niewątpliwie musiał liczyć na coś w zamian. Tak w każdym razie czułem i dlatego jego słowa wprawiły mnie w prawdziwe zdumienie.
- Nic nie chcę - ciągnął on - Naprawdę niczego mi nie trzeba. Historię zawartą w tym rękopisie doskonale znam. Jeśli chciałem ją kupić, to tylko ze względów sentymentalnych.
- A czy wolno wiedzieć, skąd pan ją zna, skoro nie miał go pan wcześniej w rękach?
- Skąd pan wie, że nie miałem go nigdy wcześniej w rękach?
- No cóż... Nie szukałby go pan i nie kupował, gdyby go pan posiadał u siebie w swojej bibliotece.
Zaśmiał się wesoło.
- Mądry z pana człowiek, panie Kronikarz. Bardzo mądry. Podobnie jak autor tego rękopisu. Wie pan, to zabawne, ale używał on jako dziennikarz pseudonimu takiego samego jak ten, którego używa pan. To znaczy „Kronikarz”. Oczywiście w wersji francuskiej, ma się rozumieć.
Jego słowa jeszcze bardziej mnie zdumiały. A więc nie tylko ja wpadłem na pomysł używania pseudonimu Kronikarz? Bardzo interesujące.
- Zaskoczył mnie pan tą ciekawostką.
- Cóż... Pewnie jeszcze nie jeden raz pana zaskoczę, o ile kiedyś uda się nam ponownie ze sobą spotkać. Lecz nie to jest teraz ważne. Pytał pan, skąd wiem, co jest treścią rękopisu? No cóż... W mojej bibliotece jest jego kopia. Oryginał przed laty zaginął. Kopię znam już na pamięć. Jak już panu mówiłem, poszukiwałem oryginału ze względów czysto sentymentalnych. Ale dowiedziałem się, że pan również go poszukuje. Rozważyłem wszystkie za i przeciw, po czym stwierdziłem, że panu bardziej się ten rękopis przyda niż mnie. Dlatego też oddaję go panu nie prosząc o nic w zamian. Prócz jednego.
Wiedziałem, że w tym wszystkim musi być jakiś haczyk. I teraz on właśnie się pojawił. Byłem jednak gotów zapłacić za to dzieło każdą cenę, jaką tylko mi on wyznaczy.
- Jaka jest cena tego dzieła?
Mój tajemniczy gość uśmiechnął się do mnie ponownie tym swoim jakże tajemniczym uśmiechem i rzekł:
- Proszę pana, aby po zapoznaniu się z rękopisem przetłumaczył go pan na język polski, następnie zaś opublikował to tłumaczenie i to pod swoim własnym nazwiskiem. Albo pseudonimem, jak pan woli. Oczywiście dzieło to musi zostać zaopatrzone w odpowiedni prolog, który wyjaśni czytelnikom pochodzenie tego dzieła.
Popatrzyłem na nieznajomego jeszcze bardziej zdumiony. Jego warunki były naprawdę bardzo dziwaczne. Nie chciał ode mnie pieniędzy i zadowalał się takim drobiazg? Rzecz jasna, jego propozycja sama w sobie niesamowicie mnie cieszyła, ale jednocześnie też i dziwiła. Nie miałem zamiaru jej jednak odmawiać.
- Drogi panie... Pana warunek jest bardzo prosty do spełnienia. Zajmę się tym natychmiast. Jak tylko przeczytam ten rękopis, zabiorę się za jego tłumaczenie na mój ojczysty język.
- Cieszę się, że się dogadaliśmy, panie Kronikarz. Zna pan francuski?
- Na tyle dobrze, aby zrozumieć to dzieło.
Nieznajomy uśmiechnął się do mnie ponownie.
- Oto jest odpowiedź godna prawdziwego człowieka czynu. Gratuluję panu, panie Kronikarz. Utwierdził mnie pan w przekonaniu, że słusznie postąpiłem przekazując panu ten rękopis. A zatem należy on do pana. Liczę, że zrobi pan z niego dobry użytek. Prawda o hrabim Monte Christo musi wreszcie ujrzeć światło dzienne.
- Zgadzam się z panem, proszę pana. Mam tylko nadzieję, że pana w tej sprawie nie zawiodę, drogi panie... A właściwie jak się pan nazywa?
Mój gość jednak tylko wstał i podał mi dłoń na znak, że chce się już ze mną pożegnać.
- Moje nazwisko nie ma tu najmniejszego znaczeniu. Wolę pozostać w pana prologu jedynie Tajemniczym Nieznajomym, którego nazwisko nigdy nie zostaje podane. Być może po lekturze tego rękopisu domyśli się pan, kim jestem. Może tak, a może nie. Zresztą to nie ma znaczeniu. Zależy mi jedynie na opublikowaniu tego rękopisu w każdym kraju, w którym to przygody hrabiego Monte Christo są powszechnie znane. W tym również i w Polsce.
- Więc czemu pan sam tego nie dokona?
Zaśmiał się do mnie delikatnie.
- Ponieważ mam taki kaprys, żeby pozostać anonimowy. Nie mówiąc już o tym, że czytałem różne pana dzieła i jestem pod ich wrażeniem. Liczę więc na to, że wyda pan w swoim ojczystym języku to dzieło i zrobi to w taki sposób, na jaki pozwala pana geniusz literacki. Bo wierzę, że go pan posiada. Proszę mnie zatem nie zawieść, panie Kronikarz.
- Nie zawiodę pana... Panie Tajemniczy Nieznajomy.
Uścisnęliśmy sobie wzajemnie dłonie, po czym mój gość pożegnał się ze mną i wyszedł. Ja zaś radośnie pobiegłem radośnie do gabinetu, przyciskając do serca ów szalenie ważny dla mnie rękopis. Następnie usiadłem przy biurku i zacząłem go czytać.
Zapraszam zatem mojego szanownego czytelnika, żeby zechciał razem ze mną udać się w podróż do XIX wieku, do świata, który już nie istnieje. I zechciał również wraz ze swym przewodnikiem (czyli mną) zapoznać się z treścią rękopisu, który tutaj przekładam na mój język ojczysty najlepiej, jak to tylko możliwe.

Jan Kronikarz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 12:03, 11 Wrz 2020, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 12:15, 11 Wrz 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Intryguje mnie ten tajemniczy nieznajomy, o co mu tak naprawdę chodzi ?
Przypomina mi to trochę Rękopis znaleziony w Saragossie, czy to przypadek, czy celowe zgrabne nawiązanie Hubercie Kronikarzu ?
I co będzie dalej, bo to przecież dopiero początek fascynującej przygody ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:33, 11 Wrz 2020    Temat postu:

Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się prolog i zachęcił Cię do poznania dokładnie całej historii. Wiesz, sprawiłaś mi wielką przyjemność tym porównaniem, ponieważ... Nie jest to przypadek Smile Rzeczywiście, celowo tutaj nawiązałem do powieści "RĘKOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE". Znalezienie rękopisu, czytanie go przez autora książki i zaczyna się akcja właściwa Smile Zresztą nawiązań do tej książki jest znacznie więcej Smile Nieco też nawiązałem do powieści "DRACULA" Brama Stokera w swoim stylu pisania Smile Oj tak, tak właśnie rozpoczyna się ciekawa przygoda i mam nadzieję, że Ci się ona spodoba Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:55, 11 Wrz 2020    Temat postu:



Przedmowa spisana ręką Jeana Chroniqueura

Rok 1855 ma dla mnie szczególne znaczenie. Tego bowiem roku miały miejsce pewne niezwykłe wydarzenia, które na zawsze odmieniły moje życie i uczyniły mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Teraz, kiedy po latach rozmyślam o tym wszystkim, wciąż nie mogę się nadziwić, jak do tego wszystkiego doszło. Błogosławię też często dzień, w którym to zlecono mi napisanie artykułu na temat hrabiego Monte Christo, ponieważ to właśnie od niego rozpoczął się ten łańcuch niesamowitych zdarzeń, dzięki którym zyskałem szczęście i to tak wspaniałe, że już lepszego nie mógłbym sobie wymarzyć. Chciałbym opowiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło. Mam nadzieję, że moja opowieść nikogo nie znuży, a prócz tego pomoże każdemu łatwiej zrozumieć, kim tak naprawdę był człowiek, którego cały świat poznał pod nazwiskiem hrabiego Monte Christo.
Nazywam się Jean du La Puffe. Pochodzę ze starej, francuskiej rodziny szlacheckiej, która w ciągu ostatnich lat przetraciła znaczną część swojego majątku na hulankach oraz zabawach. Z tego też powodu ja, jako potomek tego szlachetnego rodu, aby mieć za co żyć, musiałem splamić swoje ręce pracą w uczciwym zawodzie. Oczywiście moi jakże szlachetni przodkowie na pewno do dzisiaj przewracają się w grobie na myśl o tym, że ich potomek poniża się pracując jak zwykły, szary obywatel. Ale jeśli mam być szczery, niewiele mnie ten fakt obchodzi. Smutną prawdą na tym świecie jest to, że jeśli człowiek chce żyć, to musi przestać przejmować się pochodzeniem, bo nie jest ono w stanie go wyżywić. Mogłem oczywiście znaleźć sobie bogatą kochankę i pójść na utrzymanie, ale na to nie potrafiłem się jakoś zdobyć, uważając takie oto wyjście z sytuacji za co najmniej niehonorowe, jeżeli nie wręcz upokarzające. Dlatego też właśnie zacząłem pracować.
Muszę jednak zauważyć, iż niełatwo mi było znaleźć odpowiednią dla moich możliwości pracę. Jako człowiek nieprzygotowywany przez rodziców do trudnej sytuacji życiowej, nie miałem praktycznie żadnych kwalifikacji do ciężkiej pracy fizycznej, do której też (tak nawiasem mówiąc) nie miałem najmniejszego zapału. Na szczęście z pomocą przyszedł mi wówczas mój ojciec chrzestny, Alfons de Beauchamp, podobnie jak i ja pochodzący ze starej arystokratycznej rodziny. Był on redaktorem naczelnym popularnej wtedy gazety „Journal de Paris” i załatwił mi w niej pracę, oczywiście pod swoim kierownictwem. Zgodziłem się na nią bez wahania. Miałem smykałkę do pisania, gdyż od jakiegoś czasu amatorsko zajmowałem się pisarstwem, ale rzecz jasna wydawałem wszystkie swoje dzieła pod pseudonimem. Moi liczni i wciąż żyjący krewni, którzy w ciężkiej mej sytuacji materialnej łatwo zapomnieli o mnie, nigdy nie darowaliby mi tego, gdybym wręcz zszargał ich nazwisko poniżającą pracą pisarza. Dlatego też przyjąłem pseudonim Jean Chroniquer. Pod tym oto fałszywym nazwiskiem kontynuowałem swoją karierę pisarską jako dziennikarz, dlatego też jako Jeana Chroniquera poznali mnie wszyscy czytelnicy gazety „Journal de Paris”. To oto moje przybrane nazwisko zyskało też w niedługim czasie wielką i moim zdaniem zasłużoną sławę.
Mój fach szybko przypadł mi do gustu. Nie musiałem ciężko pracować, obowiązki sprawiały mi przyjemność, poznawałem interesujących ludzi, zaś moja ciekawość dotycząca wszelkich wydarzeń dziejących się w Paryżu i na świecie, była zaspokajana w stu procentach. Pracowałem za porządną pensję, zaś mój pracodawca lubił mnie i był ze mnie całkowicie zadowolony. Nie oznacza to oczywiście, że miałem jakieś fory. Nic z tych rzeczy. Mój ojciec chrzestny nie traktował mnie lepiej od innych swoich pracowników, ale na równi z nimi. Wdzięczny jestem mu za to, ponieważ to właśnie dzięki temu nie uderzyła mi do głowy woda sodowa. Uczciwie jednak muszę również powiedzieć to, że widać było, iż mój pracodawca pozwala mi się rozwinąć w każdej mojej specjalności, a miałem ich kilka. Posiadałem więc wszystko, czego mi było trzeba do szczęścia.
Jedyne, co mnie denerwowało w moim trybie życia, to jego prawdziwie męcząca monotonia. Chwilami stawała się ona wręcz nie do zniesienia, zaś większość moich dni wyglądała praktycznie to samo, co bywało irytujące. Ja bowiem pragnąłem przygód oraz niesamowitych zdarzeń. Mój drogi ojciec chrzestny umożliwił mi zatem wejście na paryskie salony. Minęły bowiem te czasy, kiedy to praca dziennikarza była szlachcica hańbiąca i mogli oni bez trudu wejść pomiędzy śmietankę towarzyszką. Właściwie, to dziennikarze, podobnie jak i pisarze, byli prawdziwą atrakcją na salonach, porównywalną chyba tylko małp w cyrku, ale nieco bardziej podziwianą. Przy okazji, bycie małpą raczej ubliżałoby człowiekowi, a bycie dziennikarzem bądź pisarzem już nie.
Oczywiście dla mojej szanownej rodzinki to, że pracuję był już hańbą samą w sobie, jednak zawód dziennikarza uważali, podobnie jak i cała elita, za coś, co najmniej ciekawego, by nie rzec, pociągającego.
Dzięki wejściu na salony zapoznałem się z całą miejscową śmietanką towarzyską, zawarłem liczne znajomości, wdawałem się w kilka romansów. Nie było to jednak to, czego szukałem, a jak już zaznaczyłem, ja szukałem przygód oraz prawdziwej miłości. Wydawało się wówczas, że one już nigdy nie nadejdą. Tak było aż do dnia, kiedy dwa lata po mym przyjęciu do pracy, mój ojciec chrzestny powierzył mi nagle bardzo poważne zadanie. Zadanie, które już na zawsze odmieniło całe moje życie i to na lepsze, a prócz tego pomogło mi zrealizować najbardziej skryte pragnienia mego serca.
W dalszym ciągu tych oto moich zapisków opowiem dokładnie, jak do tego doszło. Dokonam tego za pomocą dzienników, jakie prowadziłem w dniach, kiedy realizowałem powierzone mi zadanie. Relacja w nich zawarta będzie (a przynajmniej mam nadzieję, że taka będzie) najlepszym sposobem na opowiedzenie wszystkiego, co powinno być opowiedziane.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 13:03, 11 Wrz 2020, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 13:01, 11 Wrz 2020    Temat postu: Przedmowa spisana ręką Jeana Chroniqueura

To, co mówi Jean tu La Puff o pracy brzmi bardzo gorzko i prawdziwie. Faktycznie w tamtych czasach było takie hasło, że szlachta nie pracuje, bo pracuję tylko biedota i pospólstwo, a my się tylko bawimy i korzystamy z życia.
Ciekawe co odkryje Kronikarz ? Bo każdy rasowy dziennikarz musi odkryć w swoim życiu, jakoś aferę, tajemnicę, spisek, w który zaplątani są przedstawiciele elit. Będą może chcieli go uciszyć by brudna prawda o ich sprawkach nigdy nie wyszła na jaw ?
Taki jest twój pomysł, dobrze odczytuje ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:08, 11 Wrz 2020    Temat postu:

No właśnie, nawet w jednym filmie słyszałem, jak ojciec wypytuje córkę o jej ukochanego, o jego fach, ona mówi, że fachu nie ma, a ojciec na to: "A zatem to dżentelmen" xD Dość zabawne stwierdzenie, że skoro dżentelmen, to nie pracuje. Ma majątek, gra na giełdzie i pomnaża ów majątek, a czasami jak np. pan Fogg grywa w karty i ma farta i powiększa w ten sposób swoje dochody. Choć Fogg, o ile pamiętam, to przeznaczał wygrane na cele dobroczynne Smile Tak czy inaczej chciałem ironicznie pokazać prawdę o tamtych czasach, co zresztą też było cechą pisania Dumasa ojca. I tutaj oddaję mu hołd w ten sposób Smile
Tak, każdy rasowy dziennikarz musi odkryć w swoim życiu jakąś aferę, która przyniesie mu sławę. No, nie tak do końca. Nie będzie go nikt chciał uciszyć. Ale odkryje kilka ciekawostek na temat skandali, które już wybuchły. On pozna dokładne ich źródło, które nazywa się hrabia Monte Christo. I pozna ich genezę Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:52, 13 Wrz 2020    Temat postu:



Rozdział I

Dzienniki Jeana Chroniqueura

1 lipca 1855 r.
Dzień mojej pracy zaczął się nietypowo, zupełnie inaczej niż wszystkie inne dotychczasowe dni robocze, ledwie bowiem zdążyłem zasiąść za swym biurkiem, a natychmiast zjawił się mój pracodawca i powiedział do mnie:
- Jean! Pozwól ze mną do gabinetu.
Po stanie jego głosu wywnioskowałem, że nie jest on bynajmniej na mnie zły. Sprawiał raczej wrażenie czymś bardzo podnieconego. Wyraźnie zapalił się do jakiegoś projektu i chciał mnie w niego wciągnąć. Byłem tego pewien, ponieważ dość długo znam już mojego ojca chrzestnego, aby umieć rozpoznać, co może oznaczać taki oto sposób mówienia do mnie. Miałem jedynie nadzieję, że jego pomysł nie jest ani szalony ani groźny dla mojego życia. Ostatecznie o moim pracodawcy krążyło w Paryżu wiele historii i nie wszystkie były pochlebne. W większość z nich nie wierzyłem, jednak nieco się przeraziłem możliwości, iż Alfons de Beauchamp wciągnie mnie w jakiś swój szalony projekt. Mimo wszystko udałem się do jego gabinetu, chociaż duszę miałem na ramieniu z powodu obaw, które dyktowała mi przerażona wyobraźnia.
- Słucham cię, ojcze chrzestny - powiedziałem, gdy już wszedłem do gabinetu swego pryncypała.
Alfons de Beauchamp spojrzał na mnie wówczas z uwagą i powiedział:
- Cieszę się, że jesteś. Siadaj, proszę. Muszę z tobą porozmawiać.
Posłuchałem polecenia i usiadłem.
- Jak długo tu pracujesz, Jean? - zapytał po chwili Alfons.
Przyznam się, że pytanie to mocno mnie zdziwiło, gdyż nie widziałem w ogóle jakiekolwiek jego związku z moją wizytą w gabinecie mojego ojca chrzestnego. Mimo wszystko jednak odpowiedziałem:
- Już dwa lata, co do dnia, ojcze chrzestny.
Alfons de Beauchamp uśmiechnął się.
- Dokładnie tak, mój drogi. Jak zapewne doskonale pamiętasz, nigdy nie powierzałem ci byle jakich spraw, a wręcz przeciwnie. W miarę moich możliwości dawałem ci tylko same interesujące i ciekawe przypadki. Czyż nie tak?
- To sama prawda, mój ojcze chrzestny. Co do słowa. I jestem ci za to wszystko niezmiernie wdzięczny.
Beauchamp uśmiechnął się ponownie.
- To miło z twojej strony, że tak mówisz, lecz nie w celu usłyszenia wyrazów twojej wdzięczności cię tu wezwałem. Otóż chcę ci powiedzieć, że choć zawsze powierzałem ci zadania moim zdaniem niezwykłej wagi, to jednak nigdy jeszcze nie była to sprawa tak poważna jak ta, którą chce ci powierzyć teraz. To sprawa niezwykle dla mnie ważna i nie powierzyłbym jej nikomu innemu, jak tylko komuś, do kogo mam bezgraniczne zaufanie. A ze wszystkich pracowników jedynie do ciebie takie zaufanie posiadam. I nie przez wzgląd na twe pochodzenie, ale przez wzgląd na twoją sumienność i uczciwość w wykonywaniu swej pracy.
Kiedy skończył swoją wypowiedź, to pomyślałem, że serce mi z piersi wyskoczy. Z radości, rzecz jasna, nie zaś z przerażenia. A więc mój ojciec chrzestny chciał powierzyć mi taką sprawę, jakiej nie powierzyłby nikomu innemu na świecie? To bez wątpienia był naprawdę wielki zaszczyt oraz dowód zaufania. Nie mówiąc już o tym, iż był to wyraźny znak od losu. W moim życiu miała się odbyć długo wymarzona przeze mnie przygoda. Taka, o jakiej marzyłem całe swoje życie. Tak przynajmniej wtedy czułem.
Z radości i podniecenia nie mogłem wykrztusić z siebie nawet jednego, sensownego słowa poza prostym i zwyczajnym „Naprawdę?”. Beauchamp zaś, widząc moją reakcję jedynie wybuchnął radosnym śmiechem, po czym zapytał:
- Czy słyszałaś coś o hrabim de Monte Christo?
- Nie, ojcze chrzestny. Nigdy o nim nie słyszałem.
- I nie dziwię ci się. W Paryżu był ostatnio w 1838 roku, za czasów ostatniego króla, Ludwika Filipa I. I to nie był zbyt długo, może miesiąc lub dwa. Nie pamiętam dokładnie. Po tym okresie pobytu w stolicy naszego państwa zniknął i już nigdy więcej się tu nie pojawił. Jednak jego pobyt w Paryżu zbiegł się z trzema ważnymi dla tego miejsca wydarzeniami. A były to kolejno upadki trzech sławnych i bogatych ludzi: hrabiego de Morcerfa, barona Danglarsa i prokuratora Gerarda de Villeforta.
- Interesujące - powiedziałem z niekłamanym zainteresowaniem.
- A i owszem. Nawet bardzo interesujące. Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzisz?
- Czyżby to hrabia de Monte Christo przyczynił się do upadku tychże trzech ludzi?
Beauchamp rozłożył bezradnie ręce.
- Tego nie wiem, jednak jego osoba nadal fascynuje i ciekawi ludzi w naszym mieście. Na tyle mocno, że postanowiliśmy... to znaczy ja i moja redakcja... Chcemy napisać wszystko, co wiemy o hrabim de Monte Christo. A być może, jeśli materiału będzie dużo, opublikować to również w formie książki.
- Przecież to wyśmienity pomysł! - zawołałem radośnie, nie umiejąc ukryć zapału.
Beauchamp uśmiechnął się do mnie z lekką pobłażliwością, jaką ludzie doświadczeni i mądrzy obdarzają zwykle młodych zapaleńców, a ja wtedy byłem takim zapaleńcem.
Zacząłem się domyślać celu mojej rozmowy z ojcem chrzestnym.
- Rozumiem zatem, że mam za zadanie zebrać wszystkie wiadomości dotyczące hrabiego de Monte Christo, jakie tylko znajdę?
- Właśnie tak. Niestety, w tym planie istnieje poważna skaza.
- Jakże to?
- W Paryżu nie ma wielu ludzi, którzy by wiedzieli cokolwiek o hrabim Monte Christo. Świadkowie jego pobytu w Paryżu albo już nie żyją, albo też mieszkają daleko stąd. Dlatego chyba sam rozumiesz, że zadanie, jakie ci powierzam, nie należy bynajmniej do łatwych.
- Rozumiem, w czym rzecz.
Natychmiast zacząłem liczyć na palcach, co i jak należy teraz zrobić.
- Trzeba teraz będzie podróżować i szukać ludzi, którzy osobiście znali hrabiego i coś o nim wiedzą. Należy zebrać odpowiednie fundusze, aby nie zabrakło mi nawet franka na tę podróż. Potrzeba mieć jakąś wskazówkę, od czego zacząć. Bo początek to podstawa. Warto przy tym znać obce języki, gdyż informatorzy mogą być obcej narodowości. Nie mówiąc już o czasie niezbędnym do wykonania zadania.
- Czasu masz w nadmiarze, przyjacielu. Nie zależy nam na pośpiechu, ale na porządnym wykonaniu zadania.
- Skoro tak, to co innego. Jeśli będę miał dużo czasu, to zapewniam cię, ojcze chrzestny, że zadanie swe wykonam tak, jak je wykonać należy.
- To dobrze - powiedział Beauchamp, a po chwili milczenia dodał - Co do języków obcych, to znasz jakieś, prawda?
- Naturalnie. Znam włoski, hiszpański, angielski i grekę. I to zarówno grekę starą, jak i nową.
- To doskonale. Jeśli zaś idzie o fundusze, nie powinieneś mieć z nimi problemów, bo nasza redakcja opłaci wszelkie koszta, jakie możesz ponieść podczas tej wyprawy. Zawsze też możesz zwrócić się do banku „Thomson and French” o kredyt. Jakbyś go brał, to powołaj się na mnie, a możesz być pewien, że go otrzymasz.
- Bardzo miło mi jest to słyszeć. Co zaś do początku wyprawy, to czy można wiedzieć, kiedy mam ruszać i gdzie znajdę pierwszego informatora?
- Twoje pytanie dowodzi, że podejmujesz się wykonać to zadanie, mam rację?
- Masz. Podejmuję się go, ojcze chrzestny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 15:01, 13 Wrz 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 15:00, 13 Wrz 2020    Temat postu: Rozdział I Dzienniki Jeana Chroniqueura

Fajne zdjęcie, klimat jak z filmów kostiumowych. Czy to nawiązanie do Marlona Brando ten jej ojciec chrzestny ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:02, 13 Wrz 2020    Temat postu: Re: Rozdział I Dzienniki Jeana Chroniqueura

ZORINA13 napisał:
Fajne zdjęcie, klimat jak z filmów kostiumowych. Czy to nawiązanie do Marlona Brando ten jej ojciec chrzestny ?


Niestety to. Ten bohater to Thomas Wyatt z serialu "DYNASTIA TUDORÓW". Może kojarzysz? Smile A co sądzisz o fabule rozdziale? Ciekawi mnie przede wszystkim przekaz związany z treścią. Czy akcja posuwa się do przodu itd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 15:05, 13 Wrz 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Tak, to dopiero początek, a już się zapowiada ciekawie. Co wyniknie z tego dziennikarskiego śledztwa ?
Wiem, że jest ten taki serial, kojarzę tytuł, ale aktora ze zdjęcia nie znam, dla mnie niesamowicie to zdjęcie pasuję do historii i do ciebie Huberta Kronikarza.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Nie 19:05, 13 Wrz 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:51, 13 Wrz 2020    Temat postu:

No właśnie, to dopiero początek, ale cieszę się, że już się zapowiada ciekawie. Mam wrażenie, że będziesz miło zaskoczona z tego, co wyniknie z tego śledztwa Smile
Ależ bardzo dziękuję za tak miłe słowa. Uznałem, że to zdjęcie idealnie tutaj pasuje. Jak widzę, doskonale oddaje klimat czasów, które chcę tutaj ukazać Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 2:10, 14 Wrz 2020    Temat postu:



Rozdział II

Opowieść Alfonsa de Beauchampa

Nie chcę ci tu dokładnie opowiadać wszystkich kolei mojego życia, dzień po dniu, szczegół po szczególe, ponieważ nie jest to bynajmniej tematem naszego spotkania, mój drogi Jeanie. Z tego właśnie powodu skupię się jedynie na tym, co najważniejsze, czyli na mojej znajomości z człowiekiem, który nas obu interesuje. Chociaż, jak się domyślam, inni informatorzy, których spotkasz na swojej drodze, bynajmniej będą mieli oni inne podejście do całej sprawy i opowiedzą ci całe swoje życie od początku do chwili obecnej, zaś losy pana hrabiego będą w nich jedynie dodatkiem, wręcz pretekstem do tego, aby się wygadać. No, ale mniejsza z tym. Ja zamierzam postąpić inaczej. Z góry powiedzieć ci jednak muszę, że nie wiem zbyt wiele o tej sprawie, lecz tym, co wiem podzielę się z tobą.
Pana hrabiego de Monte Christo poznałem w roku 1838. Byłem wówczas młodym oraz żądnym sławy dziennikarzem, takim jak ty teraz. Szukałem sensacji, a tak się akurat złożyło, że los pozwolił mi trafić na jedną z nich. Wszystko zaczęło się w chwili, gdy zostałem zaproszony na śniadanie do jednego z moich bliskich przyjaciół, wicehrabiego Alberta de Morcerf. Miał on przedstawić mnie oraz kilku naszym przyjaciołom swojego wybawcę - człowieka, który to ponoć ocalił go z rąk włoskich bandytów. Tym kimś był nie kto inny, tylko właśnie pan de Monte Christo. Okazało się bowiem, że kiedy zbóje porwali Alberta i zażądali za niego wysokiego okupu, to hrabia Monte Christo udał się do nich i przekonał sobie tylko znanymi argumentami, aby natychmiast wypuścili swego cennego jeńca i to bez płacenia okupu. Zbóje zaś, o dziwo, posłuchali go i wypuścili zaraz na wolność Alberta, który z wdzięczności zaprosił hrabiego do Paryża, a prócz tego obiecał go wypromować w stolicy naszej ukochanej Francji. Hrabia więc przybył do nas. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Przybyliśmy wszyscy na miejsce i czekaliśmy na przybycie tej jakże niezwykłej osobistości. Hrabia oczywiście już samym swoim przybyciem zrobił na nas wszystkich ogromne wrażenie. Przybył on bowiem do domu Alberta punktualnie i to co do sekundy. Mówię poważnie. Co do sekundy. Niezwykła punktualność. Wszystkich nas tym zadziwił.
Hrabia zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie. Był miły, uprzejmy, a do tego niezwykle sympatyczny. Miał jednak w sobie coś takiego... jakby to ująć... Coś z lekka jakby szatańskiego. Przypominał mi bowiem, nie wiedzieć czemu, Mefistofelesa z legend o Fauście. Miał taki dziwny sposób życia. Podchodził do wielu spraw ironicznie, a nawet wręcz z kpiną. Jakby był kimś wyższym ponad nas wszystkich. Na pewne sprawy patrzył zaś z góry, tak jakby wiedział o tym, jak te sprawy się skończą i kpił z nas, że my tego przewidzieć nie potrafimy. Ale pomimo tego dość przerażającego uczucia, wywierał na nas wszystkich bardzo pozytywne i miłe ważenie. Nie wydawał się zły. I raczej taki nie był.
Obawiam się, że wiele ci powiedzieć nie mogę. Hrabia bowiem więcej czasu spędzał z Albertem de Morcerf niż ze mną. Tak jakby pomagał mu wchodzić w dorosłe życie. Był jego doradcą, prowadził go, mówił mu, co się dzieje na świecie. Dawał też dobre rady i jeśli mam być szczery, to Albert wcale źle nie wyszedł na słuchaniu tych rad. Wręcz przeciwnie. Skoro zaś o Albercie tu mowa, to miało miejsce związane z nim pewne ważne wydarzenie, w którym i ja brałem udział. Wydarzenie to przyczyniło się do upadku ojca Alberta, czyli hrabiego Fernanda de Morcefa. Sprawa wyglądała tak:
Baron Danglars, znamienity bankier i dobry znajomy ojca Alberta, na prośbę hrabiego Monte Christo dowiedział się tego i owego o hrabim de Morcerf. Potem ktoś (nie mam jednak pojęcia, kto to był) wysłał do mojej redakcji te wiadomości. Wynikało z nich, że pewien oficer imieniem Fernand pełniąc rolę francuskiego emisariusza na dworze Ali Tebelina (znanego też jako Ali Pasza) - paszy i wezyra Janiny - podczas powstania Greków o niepodległość, zdradził go na rzecz Turków, a podobno i osobiście zamordował. Gazeta moja opublikowała te wiadomości. Co prawda nie padło w nich ani razu nazwisko ojca Alberta, jednak wszyscy i tak wiedzieli, o kogo tu chodzi. Wybuchł wówczas niezły skandal, jak się możesz domyślać. Albert był wściekły i wręcz dyszał żądzą zemsty. Przyszedł do mnie, obraził mnie i oświadczył, że ja i moi koledzy drukujemy w swojej gazecie ohydne kalumnie na temat jego ojca. Był żądny krwi i chciał się ze mną pojedynkować. Ja jednak spróbowałem jakoś mu to wyperswadować. Powiedziałem, że i owszem, pojedynkować się z nim mogę, ale to przecież mojej gazety (ani tym bardziej opinii publicznej) nie uciszy. A ponadto w artykule na temat tego tajemniczego Fernanda nie padło wcale jego imię, zatem to wcale nie musi chodzić o ojca Alberta. A jeśli cała sprawa ma zostać wyciszona, to należy zdobyć wiadomości, które te nowe rewelacje potwierdzą lub też zadadzą im fałsz. Poprosiłem zatem Alberta o trzy tygodnie zwłoki, żebym miał czas zbadać dokładnie całą sprawę. Otrzymałem go i rozpocząłem śledztwo dziennikarskie.
Te trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił, ale ja niestety nie miałem pozytywnych wiadomości dla Alberta. Wszystko bowiem, co udało mi się ustalić, to potwierdzenie tego, co już zostało napisane w naszej gazecie. Nie było już najmniejszych wątpliwości, że Fernand Mondego, oficer francuski, który zdradził Ali Tebelina oraz hrabia de Morcerf, generał i par Francji, to jedna i ta sama osoba. Ze względu na moją przyjaźń z Albertem, wezwałem go do siebie i zamiast dać do redakcji zdobyte fakty dałem je jemu. On zaś przerażony spalił je na miejscu. Nic to jednak nie dało, gdyż nie wiedzieć czemu inne gazety opublikowały te same wiadomości, które wicehrabia de Morcerf spalił na moich oczach. Wszystkie już gazety wręcz krzyczały, że Fernand Mondego, ojciec Alberta, to zwykły łajdak i zdrajca. Potwierdziła to też osobiście sama księżniczka Hayde, córka Ali Tebelina, wychowana przez hrabiego Monte Christo. Pamiętam, że przybyła ona osobiście na specjalne posiedzenie Izby Parów, która to miała rozpatrzyć całą sprawę. Dzięki jej zeznaniom winę hrabiemu bez trudu udowodniono.
Albert tymczasem, chociaż zrozumiał, że jego ojciec popełnił zarzucaną mu zbrodnię, to jednak nadal dyszał żądzą zemsty i chciał zmazać plamę na tarczy herbowej swojego nazwiska. Miał zamiar się pojedynkować, ale nie wiedział, z kim. Dowiedział się ode mnie, że to pan baron Danglars sprowadził z Janiny wiadomości na temat jego ojca, więc poszedł do niego z wyzwaniem. Danglars jednak butnie oświadczył mu, iż owszem, wiadomości z Janiny sprowadził, lecz zrobił to jedynie na usilną prośbę hrabiego de Monte Christo. Albert, kiedy to usłyszał, wpadł w szał. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Był żądny krwi i chciał zabijać. Jak lew był gotowy chłeptać krew swojej ofiary i pastwić się nad jej ciałem. Szukał hrabiego w domu, lecz go nie znalazł. Wiedział jednak, że będzie on o tej i o tej godzinie w operze na „Wilhelmie Tellu” Rossiniego. Dlatego też poszedł tam, wcześniej wzywając wszystkich swoich przyjaciół (w tym również i mnie) do opery, abyśmy byli świadkami tego, co zamierza zrobić. I rzeczywiście, byliśmy świadkami, jak to zapalczywy oraz narwany Albert de Morcerf wyzwał na pojedynek hrabiego de Monte Christo, robiąc to tak głośno, że chyba cała opera go słyszała. O mały włos nie cisnął hrabiemu w twarz rękawicy, lecz powstrzymałem go przed tym haniebnym uczynkiem, po czym też osobiście przeprosiłem pana Monte Christo za zapalczywość oraz całkowity brak zdrowego rozsądku u mojego przyjaciela. Liczyłem na załagodzenie całej sprawy, ale niestety hrabia uznał wyzwanie mojego przyjaciela i powiedział, iż przyjmuje warunki pojedynku takie, jakie mu wyznaczymy. Dodał jeszcze, że on ze swej strony zapowiada, iż zabije w tej walce Alberta de Morcerfa i to bez najmniejszych nawet skrupułów. Mnie zaś jako sekundantowi Alberta (drugim został pan baron Raul de Chateau-Reneaud) pozostało już jedynie wybrać broń. Wybrałem więc pistolety. Miejscem starcia natomiast miały być, jak zwykle zresztą, Pola Marsowe. Nie muszę ci chyba mówić, że bardzo niepokoiłem się o życie Alberta. On przecież nigdy się nie pojedynkował, hrabia zaś świetnie strzelał. W takim starciu wynik był łatwy do przewidzenia.
Do pojedynku jednak nie doszło. Z niewiadomych bowiem przyczyn Albert wezwał na Pola Marsowe wszystkich świadków tej dramatycznej sceny w operze wczorajszego dnia, po czym oznajmił on hrabiemu Monte Christo, iż miał on pełne prawo zdemaskować jego ojca jako zdrajcę Ali Paszy, a następnie przeprosił go za doznaną od siebie zniewagę. Pamiętam wielkie nasze zdziwienie, gdy to wszystko usłyszeliśmy. Hrabia był chyba niemniej niż my zdziwiony tą nagłą zmianą uczuć wobec niego, jednakże przeprosiny przyjął. Ja zaś z kolei nic z tego wszystkiego nie rozumiałem. Wiedziałem jednak jedno - tylko cudem uniknęliśmy wówczas rozlewu szlachetnej krwi dwóch wspaniałych ludzi.
Wkrótce potem hrabia de Morcerf zastrzelił się. Było to chyba tego samego dnia, w którym jego syn odmówił walki z człowiekiem, który go zhańbił. Niedługo potem prokurator de Villefort oraz baron Danglars zostali poniżeni i upokorzeni, wskutek czego pierwszy trafił do domu obłąkanych, drugi natomiast zbankrutował i musiał uciekać za granicę. Potem zaś hrabia wyjechał i nigdy więcej go już nie spotkałem. Nigdy też nie dowiedzieliśmy się, czy to właśnie on stał za upadkiem wszystkich tych ludzi, a jeżeli tak, to czy miał jakikolwiek powód, by to robić? Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy. Pozostało to już na zawsze tajemnicą tego niezwykłego i dziwnego człowieka, który potrafił wzbudzić w nas mieszaninę strachu i podniecenia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 2:21, 14 Wrz 2020, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 9:15, 14 Wrz 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Czujesz bardzo dobrze klimat tej opowieści i tajemniczą, niezwykłą aurę wokół hrabiego.
Czy jego spojrzenie jest szatańskie i przynosi nieszczęście ?
A może ludzi, do których upadku doprowadził, sami sobie zasłużyli na swój los ?
Jaką role odegra Hubert Kronikarz w wyjaśnieniu tych wszystkich historii i czy je wyjaśni ?
Niby niewiele się jeszcze dzieje, ale napięcie rośnie i moja ciekawość co będzie dalej ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:12, 14 Wrz 2020    Temat postu:

Widzę, że moja powieść Ci się spodobała. Twój komentarz sprawił mi wielką przyjemność. Co prawda wiesz już, dlaczego hrabia zemścił się na tych ludziach, ale myślę, że dowiesz się z mojej książki więcej ciekawych rzeczy na temat tej jakże niezwykłej historii Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:12, 14 Wrz 2020    Temat postu:



Rozdział III
   
Dzienniki Jeana Chroniqueura

1 lipca 1855 r. c.d.
Przyznam się, że byłem nieco zawiedziony moją rozmową z Alfonsem de Beauchampem. Co prawda, uprzedzał mnie on, że niewiele wie o całej tej sprawie, jednak nie sądziłem, że jego wiedza jest aż tak minimalna. Chociaż oczywiście nie mogę powiedzieć, iż nie dowiedziałem się od niego niczego wartościowego, bo dowiedziałem się. Poznałem bowiem kilka ciekawych rzeczy o hrabim Monte Christo. Człowiek ten sprawił na mnie wrażenie kogoś, kto wiele wie o ludziach, lecz zachowuje to dla siebie i korzysta z tego tylko wtedy, kiedy jest odpowiedni do tego moment. Niczym wąż boa pełza wokół swoich ofiar i dusi je powoli, aż stracą wszystkie swoje siły, nie mają najmniejszej szansy uciec i są na jego łasce. A wówczas... Ale czy to aby na pewno dobre porównanie? Ostatecznie nie miałem pewności, czy Monte Christo miał w ogóle udział w zniszczeniu hrabiego de Morcerf. Nie mówiąc już o tym, że po tym wszystkim, co usłyszałem od mojego ojca chrzestnego, świętej pamięci hrabia de Morcerf sprawił na mnie wrażenie kanalii i nędznika, który jak najbardziej zasłużył na taki los, jaki go spotkał. Pozostaje jednak pytanie, czy ów jakże tajemniczy pan Monte Christo miał jakiekolwiek prawo kogokolwiek karać za jego grzechy, które przecież jego samego nie dotyczyły?
Och, nie! Znowu posądziłem biednego hrabiego Monte Christo o to, że zniszczył pana de Morcerfa. A przecież nie posiadam na to najmniejszego dowodu. Przypuśćmy jednak czysto hipotetycznie, iż wiem na pewno, że hrabia Monte Christo stał za upadkiem moralnym ojca Alberta. Pozostaje zatem pytanie, dlaczego to zrobił? Czy z pobudek czysto moralnych? Czy osobiście znał naszego winowajcę i miał do niego osobistą urazę? A może miał jakiś związek z Ali Tebelinem? To ostatnie wydawało mi się bardzo sensowne. W końcu opiekował się jego córką. Mógł ją pokochać jak swoje własne dziecko i chciał zrobić tylko to, co zrobiłby sam Ali Pasza, gdybyżył. Czyżby więc miłość ojcowska do panny Hayde była jedynym powodem, dla którego zdecydował się on ukarać hrabiego de Morcerfa? Jeśli to prawda, to wówczas wątek osobistej zemsty na Fernandzie należy pominąć. Nie jestem jednak do końca pewien, czy mam rację. Do tego jeszcze tajemniczy upadek prokuratora de Villefort oraz barona Danglarsa? Beauchamp niewiele o nich wiedział. I nie miał pojęcia, czy Monte Christo i z nimi miał coś wspólnego. Upadek tych dwóch ludzi w dziwny sposób zbiegł się z upadkiem Fernanda Mondego, hrabiego de Morcerfa. Czy był jedynie to czysty przypadek? A może przypadki w ogóle nie istnieją?
Miałem nadzieję, że być może nowa wizyta cokolwiek lepiej naświetli mi całą sytuację. Beauchamp bowiem oznajmił mi, iż wie doskonale, gdzie mogę znaleźć człowieka, który to może być moim drugim informatorem. Powiedział do mnie tak:
- Na pewno jesteś zawiedziony tym, że nie dowiedziałeś się za wiele o poszukiwanym przez nas człowieku. Być może jednak więcej powie ci mój osobisty przyjaciel.
- A kimże jest ten przyjaciel? - zapytałem bardzo zainteresowany.
- To Franz Quesnel, baron d’Epinay. On znał hrabiego lepiej niż ja. Poznał go o wiele wcześniej i być może jest w stanie powiedzieć ci o nim coś, czego ja nie wiem. Z pewnością baron d’Epinay udzieli ci informacji o nim, o ile oczywiście je posiada, chociaż mam wrażenie, że je posiada jak najbardziej. Musisz tylko iść do niego i powiedzieć mu, iż to ja cię do niego przysyłam, a na pewno cię przyjmie i udzieli wszelkich informacji.
- Wydaje mi się, że trzeba jednak zapowiedzieć wizytę. W końcu pan baron d’Epinay jest na pewno człowiekiem bardzo zajętym.
- To prawda, jest człowiekiem, który ma obowiązki i jest bardzo zajęty. Ale jestem pewien, że dla ciebie znajdzie on trochę czasu. Zwłaszcza, kiedy wręczysz mu to.
To mówiąc wziął do ręki kartkę papieru, namoczył pióro w atramencie i napisał na niej kilkanaście słów. Następnie posypał papier piaskiem, lekko go zdmuchnął, złożył kartkę w pół i podał mi ją. Schowałem ową kartkę do portfela.
- Nie zgub jej, przyjacielu. Gdyż to jest twoja przepustka do informacji skrywanych w bezdennej pamięci pana barona d’Epinay.
Nie mogłem oprzeć się chęci wyrażenia głośno swojej radości z tego powodu.
- Ojcze chrzestny! Jesteś po prostu najlepszy! - zawołałem.
Beauchamp zaśmiał się do mnie delikatnie, gdy to usłyszał.
- Wiem o tym, wiem. Ale dość rozmów. Ruszaj, póki trop świeży!
Uśmiechnął się do mnie ponownie, po czym dał mi znak ręką, abym odszedł. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Wyszedłem szybko z redakcji, zamówiłem dorożkę i pojechałem nią na miejsce mojego kolejnego spotkania. Miejscem tym była willa pana barona Franza d’Epinay, człowieka wielce zasłużonego dla cesarza i naszego obecnego rządu, notabene więc jednego z najbogatszych ludzi w całym Paryżu.
Baron przyjął mnie tym chętniej, że wiedział, iż jestem chrześniakiem jego bliskiego przyjaciela, Alfonsa de Beauchampa. Widział mnie parę razy na kilku przyjęciach, chociaż nie zwrócił na mnie jakieś szczególnej uwagi. Teraz jednak przypomniał mnie sobie od razu.
- Wiem, że jest pan chrześniakiem pana Beauchampa! Tym serdeczniej więc pana witam. Co pana do mnie sprowadza?
- Pan Alfons de Beauchamp przesyła mnie tu. Ta kartka wszystko panu wyjaśni.
Wyjąłem kartkę z portfela i podałem mu ją do ręki. On zaś uważnie ją przeczytał i uśmiechnął się do mnie wesoło.
- No cóż… Pan zbiera wszelkie informacje o hrabim Monte Christo?
- Tak, panie baronie.
- I stary, dobry Beauchamp przysyła pana do mnie, abym podzielił się z panem wszystkim, co wiem o tym człowieku.
- Jeśli to nie sprawi panu trudności, to tak.
- Ależ dlaczego niby miałoby mi to sprawić trudność? Zrobię wszystko dla mego starego przyjaciela. Niech pan siada.
Usiadłem w fotelu naprzeciwko niego, on zaś uraczył mnie winem i cygarem. Następnie zapytał, czego konkretnie chciałbym się dowiedzieć.
- Widzi pan, panie baronie - odpowiedziałem mu z lekkim wahaniem - Obawiam się, że jestem nieco laikiem w tej sprawie. Niestety, dopiero dziś rozpocząłem poszukiwanie hrabiego Monte Christo. Niewiele więc wiem w tej sprawie i nie wiem, czego konkretnie mam szukać. Najlepiej by zatem było, gdyby pan baron podzielił się ze mną tym wszystkim, co sam wie.
- To zrozumiałe, że to zrobię. A więc czego się pan dowiedział, panie Chroniqueur?
Opowiedziałem mu wszystko, czego dowiedziałem się od mojego ojca chrzestnego, po czym dodałem:
- Mój ojciec chrzestny pokłada w panu wielkie nadzieje, panie baronie. Mówił mi, że pan doskonale znał hrabiego.
Baron lekko zachichotał, gdy to usłyszał.
- No cóż… „Doskonale“ to nieco zbyt mocno powiedziane. Nie znałem hrabiego tak dobrze, jak np. mój przyjaciel, wicehrabia Albert de Morcerf. Przyznaję jednak, że kilka razy los zetknął nas ze sobą. Trudno mi jednak powiedzieć, żebym był jego przyjacielem. To już raczej Albert zasługiwał na ten tytuł.
- Ale ojciec chrzestny mówił, iż pan wie więcej o hrabim niż on sam.
- Z tym się akurat zgodzę, ponieważ z całego naszego dość wesołego towarzystwa, to ja właśnie poznałem hrabiego de Monte Christo osobiście i to znacznie wcześniej niż oni wszyscy.
- Rozumiem. Mogę zatem liczyć na opowieść z pana strony?
- Nie inaczej. Choć nie wiem, czy się ona panu spodoba.
- Pozwoli pan, że najpierw pan ją opowie, a potem dopiero ją ocenię.
Baron d’Epinay zaśmiał się ponownie, rozbawionymi moimi słowami.
- Słuszne podejście. Bardzo słuszne.
- A zatem, panie baronie... Jeszcze tylko jedno pytanie, zanim zacznie pan swą opowieść.
- Pytaj pan zatem.
- Czy wie pan coś o upadku hrabiego de Morcerfa?
Baron splótł ze sobą palce swoich dłoni, co widocznie pomagało mu w skupieniu się nad tym, o czym myślał.
- No cóż... O jego upadku wiem tyle, ile wiedzą wszyscy. Czyli tyle, ile oficjalnie napisano w gazetach. Ale wiem coś niecoś o upadku innej, swego czasu, znamienitej osobistości.
- O kim pan mówi, panie baronie?
- O prokuratorze królewskim Gerardzie de Villeforcie.
A więc jednak, pomyślałem sobie. Widocznie upadek trzech, wielkich ludzi w bardzo zbliżonym do siebie czasie nie jest tylko i wyłącznie dziełem przypadkiem. Musiałem więc drążyć temat, by dowiedzieć się wszystkiego, co może mieć jakiekolwiek znaczenie dla interesującej mnie sprawy.
- Zna pan zatem szczegóły jego upadku, panie baronie? - zapytałem.
- A i owszem, znam - odpowiedział baron d’Epinay.
- Czy to Monte Christo się do niego przyczynił?
Baron zawahał się przez chwilę, zanim mi odpowiedział.
- W pewnym sensie można by to tak określić.
- Co pan ma na myśli, panie baronie?
Baron westchnął, po czym odpowiedział:
- Bo hrabia nie zrobił tego osobiście i nie mam pewności, czy nie stało się to wbrew jego woli. Prokuratora bowiem ośmieszył człowiek, którego Monte Christo wypromował na paryskich salonach.
- Któż to taki?
- Wicehrabia Andrea de Cavalcanti.
Wicehrabia Cavalcanti. Nazwisko to raczej niewiele mi mówiło, choć przypominało mi ono pewną sprawę sprzed lat. Chodziło wtedy o zabójstwo niejakiego Kacpra Caderousse, ex-oberżysty, a później mordercy, galernika i szantażysty. Z tego, co czytałem, łajdaka tego zlikwidował jego wspólnik w zbrodni i był nim właśnie ten oto człowiek posługujący się nazwiskiem Cavalcanti. Co ciekawe, cała ta sprawa również wydarzyła się w roku 1838. Czyżby więc istniało jakieś powiązanie pomiędzy zabójstwem Caderousse’a i procesem wicehrabiego Cavalcanti, a historią hrabiego Monte Christo?
Pytania na temat tego morderstwa postanowiłem zachować jednak na później. Teraz bowiem co innego zajmowało moje myśli.
- Czy to wszystkie pytania? - zapytał mnie baron d’Epinay.
- Tak. A właściwie nie... - odpowiedziałem z lekkim wahaniem - Mam bowiem jeszcze jedno pytanie natury raczej osobistej.
- Pytaj pan śmiało.
- Co pana łączyło z prokuratorem de Villefortem?
Baron nieco westchnął, jakby zastanawiał się, czy odpowiedzieć mi na to pytanie, czy też może lepiej nie. Ostatecznie jednak otrzymałem swoją upragnioną odpowiedź.
- To był mój niedoszły teść.
Słowa te wywarły na mnie niesamowicie wielkie wrażenie.
- Niedoszły teść? Ale jakże to?
- Przykro mi, jednak te pytania wykraczają już poza ustalony wcześniej limit pytań - zaśmiał się wesoło baron d’Epinay.
- Bardzo przepraszam - odpowiedziałem i zrobiło mi się głupio.
Baron zaśmiał się rubasznie.
- Ależ nic się nie stało, zapewniam pana. Nic się przecież nie stało. A zresztą dowie się pan ode mnie wszystkiego. Opowiem bowiem panu to, co tylko mam do powiedzenia względem hrabiego Monte Christo. Jeżeli pan pozwoli, to nie pominę w mojej opowieści żadnego, najmniejszego nawet szczegółu, który może mieć znaczenie, opowiem panu wszystko, co miało miejsce w moim życiu.
Zaśmiałem się lekko w duchu. Beauchamp przewidział to. Opowieść o hrabim Monte Christo będzie tylko pretekstem dla ludzi, których spotkam, aby mogli się oni wygadać i podać mi całą swoją biografię. Mimo wszystko jednak przystałem na to. Ostatecznie bowiem najmniejszy z pozoru szczegół może być ważny. Dlatego lepiej jest usłyszeć całą historię konkretnej osoby i wyłapać z niej wszystkie szczegóły mogące mieć jakiekolwiek znaczenie dla poszukiwacza wiadomości o hrabim Monte Christo.
- A więc... Do dzieła, panie baronie - zaśmiałem się, po czym wyjąłem dziennik, ołówek i zacząłem zapisywać opowieść mojego rozmówcy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 18:48, 14 Wrz 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 3 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin