Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 18, 19, 20
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:25, 13 Cze 2021    Temat postu:

Ja również. Jesteś cudowną czytelniczką i prawdziwą muzą.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:19, 11 Mar 2024    Temat postu:

Sery bajery, czyli miłość w sam raz



Drzwi otworzyły się niespodziewanie, a do domu wpadły, oprócz ciepłych promieni słońca oraz powiewu wiatru, trzy osoby, wszystkie w naprawdę dobrych humorach. Gwar, jakiego narobili, zwłaszcza, że śpiewali głośno wesołą piosenkę, nie uszedł uwagi Zoe. Uśmiechnęła się ona delikatnie, kiedy do jej uszu doszedł ten wesoły przerywnik ciszy, jak czasem dowcipnie nazywał taki gwar jej mąż i wyszła powoli z kuchni, aby zobaczyć przyczynę takiego stanu rzeczy.
Oczom jej wówczas ukazał się naprawdę wesoły widok. Po salonie skakało z radością w oczach dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, a także jakaś mysz, nieco większa od przeciętnej domowej myszy i do tego nosząca na sobie ubranie. Rzecz jasna, w innej okoliczności przeciętna kobieta na widok takiego stworzenia pewnie by podniosła raban i chciała koniecznie wiedzieć, z czym ma do czynienia i co też za dziwaczne stworzenie jest towarzyszem obojga dzieci. Nie były to jednak inne żadne okoliczności, a Zoe nie była przeciętną kobieta. Doskonale znała tę mysz, a także dzieci, dlatego więc to, że wpadły one wesoło do jej domu, śpiewając wesoło jakąś piosenkę, nie było dla niej czymś niezwykłym. Przeciwnie, podobne sytuacje widywała już ona wielokrotnie, a nawet dziwnie by się czuła, gdyby taki widok ją ominął.
Cała trójka nie widziała jej jednak, gdyż nieprzerwanie, wciąż w bardzo dla siebie radosnych nastrojach, śpiewała:

Na morza dnie!
Na morza dnie!
Bo tam, gdzie sucho,
Może być krucho!
Posłuchaj mnie!
Oni na górze, uwierz mi
W słońcu harują całe dni.
My tylko jemy i dryfujemy
Na morza dnie!


Mysz śpiewała najgłośniej z całej trójki i wesoło dyrygowała dziećmi, kiedy nagle obróciła się w kierunku kuchni i zobaczyła, że w drzwiach ich stoi Zoe. Od razu się do niej uśmiechnął i zawołał ją po imieniu. Gdy to zrobiła, dzieci zaraz przerwały śpiew i spojrzały na kobietę z uśmiechem na słodkich buziach.
- Cześć, mamo! - zawołała dziewczynka.
- Dzień dobry, pani! - dodał chłopiec.
Zoe uśmiechnęła się radośnie do dzieci i myszki, po czym odpowiedziała od razu na powitanie:
- Cześć, Jane. Witaj, Josh. Jak się masz, Gigio?
- Jak się mamy? Doskonale! - zawołała mysz, która była płci męskiej i nosiła imię Gigio, a właściwie Topo Gigio, choć wszyscy zwracali się do niego jedynie drugą częścią jego imienia.
Zoe uśmiechnęła się do tego uroczego gryzonia. Odkąd tylko pamiętała, to on prawie zawsze był w doskonałym nastroju i miał mnóstwo pomysłów na minutę. To bywało nieco kłopotliwe, ale ostatecznie za to przecież go kochała. Wszyscy go takim kochali i dobrze, że taki był. Mimo upływu lat, Zoe bowiem poznała Gigia wtedy, gdy miała dziewięć lat, nie zmienił się on za bardzo. Wciąż miał te uroczą blond czuprynę, jasne futerko, sweterek w białoniebieskie pasy i niebieskie dżinsy z kieszeniami z każdej możliwej strony. Jego ulubiony strój, który rzadko zmieniał, podobnie jak swój nastrój. Wciąż był taki sam i tak samo był kochany przez tych, którzy raz go pokochali.
- O! To ciekawe. A dlaczego macie się aż doskonale? - zapytała dowcipnym tonem Zoe, spodziewając się usłyszeć jakiś naprawdę niesamowity powód.
- Bo zostałem reżyserem! - zawołał Gigio.
Zoe spojrzała pytająco na swoją córkę Jane i jej przyjaciela Josha, licząc na to, że oni jej wyjaśnią, o co chodzi. Oboje oczywiście nie zawiedli jej oczekiwań.
- W szkole będą wystawiać „Małą syrenkę” - odpowiedziała Jane.
- I to nie byle jaką, bo najładniejsza ze wszystkich wersji. Disneyowska - dodał podnieconym głosem Josh, który był wielkim fanem bajek Walta Disneya.
Zoe uśmiechnęła się do chłopca. Jak bardzo przypominał jej on swoją matkę, a jej najlepszą przyjaciółkę, Emily. Podobnie jak ona miał brązowe oczy i brązowe włosy, a do tego nosił okulary. I bywał, podobnie jak ona, czasami nieśmiały, a już zwłaszcza w kwestiach uczuć, jednak w obecności osób, które go lubiły i z którymi dobrze się czuł, umiał się naprawdę bardzo rozkręcić. Szczególnie robił to, kiedy przebywał z Jane. Jakoś ta urocza posiadaczka gęstych rudych włosów, niebieskich oczu i delikatnego głosu, chodząca zwykle w lekkich sukienkach jasnych kolorów, zupełnie zawróciła mu w głowie. A on jej, ponieważ Jane już nie wyobrażała sobie spędzać wakacji, ferii czy w ogóle wolnego czasu bez niego. Oboje byli w zasadzie nierozłączni, potrafili godziny cale spędzać czytając książki, oglądając bajki lub też rozmawiając o swoich ulubionych tematach. Oczywiście w zabawach bardzo często towarzyszyli im Gigio oraz inne dzieci, ale tak czy inaczej Josh i Jane byli już niemal nierozłączną parą. Emily zaś, która to, podobnie zresztą, jak sama Zoe była romantyczna, choć jej poziom romantyzmu był zdecydowanie większy niż przyjaciółki, obserwując kiedyś zabawę ich pociech, zażartowała sobie:
- Kochana, lepiej szykuj wyprawę ślubną i posag, bo coś mi mówi, że za kilka lat zostaniemy teściowymi.
Gigio, który akurat był w pobliżu, spojrzał zdumiony na obie kobiety i spytał:
- Dlaczego chcecie zostać brzydkimi czarownicami na miotłach?
Zoe i Emily spojrzały na niego zdziwione.
- EEE... O czym ty mówisz, Gigio? - zapytała Zoe.
- No przecież teściowe to wredne wiedzmy, które latają na miotłach i bywają nieprzyjemne i opowiada się o nich dowcipy - wyjaśnił Gigio - Po co chcecie być takie jak one?
Gdy obie przyjaciółki zrozumiały, o co mu chodzi, zaczęły się głośno śmiać, co jeszcze bardziej zdziwiło ich mysiego uroczego kompana.
- Nie, Gigio. To tylko bajki. Teściowe nie muszą być brzydkie i złe. Bywają też takie miłe - wyjaśniła mu Emily - I my chcemy takimi zostać. Bo jeżeli mój syn i córka Zoe się pobiorą, to kiedyś będziemy rodziną.
- I nie będziecie wrednymi teściowymi?
Potwierdziły to.
- Sery bajery, co ty wygadujesz? Przecież to chyba niemożliwe.
Zoe i Emily tylko parsknęły śmiechem, rozbawione jego logika. Stary, dobry Gigio. Nic się nie zmienił przez te lata. Może to i lepiej? Bo czy byłby taki uroczy, gdyby był inny?
Zoe oderwała się od wspomnień i spojrzała na Gigio i dzieci, pytając:
- Czyli teraz, na koniec roku szkolnego, wystawiacie „Małą syrenkę”? To jest bardzo ciekawe, ale co to ma wspólnego z Gigio?
- Bo pani dyrektor zdecydowała, że to ja, jako osoba spoza szkoły, najlepiej wystawię tę sztukę - odpowiedział Gigio - A poza tym, posiadam do tego najlepsze predyspozycje, bo jestem uroczy, utalentowany i romantyczny.
Zoe spojrzała na niego ironicznie i zapytała:
- Poważnie tak powiedziała?
Gigio zarumienił się lekko, spuścił wzrok na podłogę i odparł, chowając przy tym ręce za plecy:
- No, może nie do końca tak, ale na pewno to miała na myśli. Przecież to jest oczywiste, że jestem właśnie taki.
Josh i Jane chichotali delikatnie, rozbawieni słowami przyjaciela. Ten jednak spojrzał na nich lekko urażony i odparł:
- A co? Nie widać tego? Przecież każdy, kto mnie zna, na pewno może łatwo to odkryć. I właśnie dlatego zostałem reżyserem.
To mówiąc, nałożył na oczy przeciwsłoneczne okulary i czapkę z daszkiem, aby poczuć się bardziej reżyserem. Dzieciaki niemalże dusiły się ze śmiechu, gdy go takim zobaczyły, a Zoe uśmiechnęła się nieco złośliwie i rzuciła:
- No tak. Jeszcze jeden, któremu się wydaje, że kręci „Park jurajski”.
Josh i Jane nie wytrzymali, upadli na podłogę i łapiąc się za brzuchy, turlali się po dywanie, niemalże płacząc ze śmiechu. Gigio zaś zdjął okulary i spojrzał na nich groźnie, mówiąc:
- Możecie się śmiać, ile chcecie. Ale zobaczycie, to będzie przedstawienie nad przedstawienia i to będzie moja zasługa!
Zoe uśmiechnęła się i delikatnie poklepała go po główce, mówiąc:
- Dobrze, dobrze, mój ty przyszły Spielbergu. Ale na razie odpocznijcie od przedstawienia i lepiej coś zjedzcie. Jesteście głodni, kochani?
Dzieci przestały się śmiać i otarły łzy z oczu, powoli podnosząc się z podłogi.
- Tak, mamo - odpowiedziała Jane.
- To super, bo obiad za chwilę będzie gotowy - odparła Zoe - Josh, zostaniesz na obiad?
- Jeśli można, to chętnie - odpowiedział chłopiec.
Gigio zaczął nagle węszyć, wyczuwając coś, co niezbyt mu się spodobało.
- Zoe, co tak dziwnie pachnie? Jakby spalenizna?
Kobieta krzyknęła przerażona, dopiero teraz przypominając sobie, że kiedy wyszła z kuchni do dzieci, zapomniała wyłączyć gaz pod patelnią z kotletami. Nie myśląc za wiele, ruszyła biegiem do kuchni i podbiegła do gazówki, wyłączając gaz. Było jednak za późno. Talarki z ziemniaków i kotlety, które smażyła, stały się całe czarne i do tego narobiły sporo dymu. Tak wiele, że musiała otworzyć okno w kuchni, aby wrócił do pomieszczenia normalny zapach.



Gigio z dziećmi powoli wkroczył do kuchni, gdzie cała trójka obserwowała w milczeniu działania Zoe, która bezskutecznie próbowała ocalić obiad choćby tylko w cząstkowej jego wersji. Starania jej jednak poszły na marne. Załamana kobieta lekko się oparła o ścianę i spojrzała na Gigio.
- Tylko ani słowa, Gigio. Ani słowa, rozumiesz?!
Jej mysi przyjaciel uśmiechnął się do niej delikatnie, jakby miał satysfakcję z tego powodu, że Zoe, która przed chwila mu dokuczyła, teraz sama okazała się nie być zbyt doskonała.
- No i to by było na tyle, jeśli chodzi o obiad - mruknęła ze złością na siebie sama Zoe.
Miała sobie za złe, że umiała być doskonałym chemikiem oraz świetnie radzić sobie w laboratorium, ale zrobienie obiadu stanowiło dla niej często problem. Nie zawsze, ale dosyć często.
- Mamo, obrazisz się, jeśli zadzwonię po pizzę? - zapytała Jane, biorąc do reki telefon komórkowy.
- Co? Nie, skądże, kochanie. Albo poczekaj, ja sama zadzwonię.
Po tych słowach, Zoe chwyciła za swój telefon, wybrała dobrze już znany jej numer, a kiedy rozpoczęło się połączenie, powiedziała:
- Cześć, tu znowu Zoe! Chciałam zamówić pizze. Dwie duże oraz jedna małą. Tak, takie jak ostatnio. Dokładnie tak, to czekam.
Gigio i dzieci potarli zadowoleni ręce na myśl o tym, jaka przekąska ich zaraz czeka. Zoe zaś zakończyła połączenie i popatrzyła na nich, mówiąc:
- Przepraszam was, ale będziecie musieli nieco poczekać. Tak z pół godziny, może trochę mniej.
- Nie szkodzi, mamo. Poczekamy - odpowiedziała Jane.
- To może czekając, poćwiczymy sobie swoje role? - zaproponował Josh.
Jane klasnęła z radości w dłonie i pociągnęła chłopca za rękę, po czym oboje wyszli do ogrodu.
Już po chwili dało się z tego miejsca słyszeć wesołe odgłosy dobrej zabawy. Zoe i Gigio wyjrzeli przez okno i zobaczyli dzieci, ćwiczące swoje role Arielki i Eryka, wyraźnie doskonale się przy tym bawiąc. Widok ten był bardzo przyjemny dla kobiety i jej mysiego przyjaciela, którzy przez długi czas nie mogli oderwać od nich wzroku.
- Och, jak oni razem słodko wyglądają - powiedziała Zoe wzruszona.
- Oj tak. A myślisz, że to prawda, co mówi Emily? Oni kiedyś się pobiorą i już na zawsze będziemy jedna wielka rodzina? - zapytał Gigio.
- Kto wie? Bardzo bym tego chciała, ale nie możemy ich zmuszać.
- Sery bajery, co ty wygadujesz? Jakie zmuszanie? Oni przecież się kochają, to jasna jak żółty ser. Można oczywiście im nieco pomóc to zrozumieć i osobiście znam kogoś, kto chętnie to zrobi.
Zoe spojrzała na Gigio przerażona, domyślając się, co ma on na myśli.
- Nie, Gigio! Tylko nie to! Nie waż się im pomagać! Oni sami muszą do tego dojść i nie wolno im pomagać na siłę.
Gigio uśmiechnął się do Zoe w sposób bardzo pobłażliwy i odparł:
- A kto tu mówi o pomaganiu na siłę? Ja... To znaczy, ta osoba, o której mowa, pomoże jedynie z życzliwości i dobroci swego serca. Nic więcej.
Zoe pogłaskała go delikatnie po główce i powiedziała:
- Gigio, to bardzo miłe z twojej strony, ale naprawdę miłość nie musi, a wręcz nie powinna być wymuszona. I nie zawsze warto się wtrącać. Czasami trzeba dać zakochanym czas na to, aby się pokochali i sami wyznali sobie uczucie.
Gigio spojrzał na kobietę z politowaniem w oczach.
- Sery bajery, co ty wygadujesz? Przecież, gdyby nie ja, to chyba nigdy byś nie powiedziała Bobowi, że go kochasz. Pamiętasz? To, że oboje wyznaliście sobie miłość było wyłącznie moją zasługą.
- Wiesz, ja jakoś nieco inaczej to zapamiętałam - stwierdziła Zoe.
- O szczegóły nie będę się z tobą kłócić. Ale prawda jest taka, że to ja was ze sobą połączyłem i dzięki mnie twoja pierwsza miłość stała się prawdą, a nie tylko twoim marzeniem. Ja wiem, nie wszystko poszło według planu, ale liczy się to, że wszystko dobrze się skończyło. Czy potrzeba czegoś więcej niż happy endu?
Zoe uśmiechnęła się do niego i spojrzała jeszcze raz przez okno. Gdy patrzyła na dzieci, które właśnie wesoło ćwiczyły swoje role, przypomniała sobie, jak ona była w wieku Jane i miała podobne perypetie z chłopcem, który jej się bardzo, ale to bardzo podobał. I podobnie jak ona, długo nie powiedziała mu, co do niego czuje. No cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni, jak to mówią. Jane była do swojej matki niesamowicie podobna. W zasadzie stanowiła niemalże jej kopię. Była tak jak ona ruda, miała gęste i puszyste włosy i była romantyczna, jak i też uparta w dążeniu do celu. Jedyne, czym się od siebie poważnie różniły, był kolor oczu. Zoe miała zielone, Jane z kolei oczy odziedziczyła po ojcu, a mężu Zoe. Miała więc oczy niebieskie, niczym niebo w pogodę.
Takie same oczy miał też Bob, gdy go poznała. Miał wtedy dziesięć lat, a ona była o rok młodsza od niego. Właśnie się wprowadziła z rodzicami do tego miasta i już pierwszego dnia spotkała kilkoro dzieci z okolicy, w tym Boba. Jeździł wtedy na rowerze i lekko się wygłupiał. Zawsze lubił to robić. Nie dlatego, żeby miał być on głupi, po prostu zwyczajnie uważał, że życia szkoda na to, aby być wiecznie poważnym, a ponadto śmiech to zdrowie. No cóż, pewnie z tego powodu rzadko go widziano chorego. Zoe na jego widok od razu straciła głowę. Był czarujący. Co z tego, że nieco błaznował, skoro miał urocze brązowe włosy, niebieskie oczy jak niebo w pogodę i piegi na twarzy? No i jeszcze czarująco się uśmiechał. Jak więc mogła go nie pokochać od pierwszego wejrzenia? Bo co do tego, że to była miłość, Zoe nie miała najmniejszych wątpliwości. Tylko w przypadku miłości przecież się takie rzeczy dzieją, że gardło dziewczynie wysycha, serce w piersi mocno bije, a nogi stają się miękkie jak galareta. Tak, to są czyste efekty miłości.
Bob ponadto zyskiwał w oczach przy bliższym poznaniu. To prawda, niejeden raz nie traktował zbyt poważnie tego, co się do niego mówiła i bzikował, ale taki miał styl. Umiał być poważny, kiedy trzeba, ponadto posiadał talent do budowania wynalazków. Inna sprawa, że wynalazki te nieraz nie działały jak trzeba lub też miały tendencję do wybuchania, ale który geniusz już na początku swojej kariery osiąga sukces? Ponadto, miał najpiękniejszą cechę ze wszystkich. Mogła zawsze, ale to zawsze na niego liczyć. Nieważne, z jaką sprawą do niego zadzwoniła, on w jednej chwili wszystko rzucał i ruszał jej z pomocą. Raz nawet w środku nocy do niej przybył, aby jej pomoc przepłoszyć ducha, który to podobno grasował na ich strychu, a który okazał się być później sową zagubioną tutaj z powodu burzy. Bob bez wahania pomagał jej w każdej sytuacji, w której go o to poprosiła i nie miał żadnych obiekcji w tej sprawie. Czy to chodziło o pomoc w roślinie ze szklarni mamy, czy też o sprzątanie domów sąsiadów w zamian za drobna opłatę, czy też nawet o sprzedawanie ciastek w ramach szkolnych zajęć. Bob zawsze był u jej boku i pomagał, nie oczekując niczego w zamian. No dobrze, raz odmówił swojej pomocy, ale to było uzasadnione, bo chodziło o szukanie psa Twyli, który to pies słynął jako postrach całej okolicy i tylko jego właścicielka widziała w nim aniołka. Także to mogła wybaczyć Bobowi. Ważne, że w innych, poważniejszych dla Zoe sprawach zawsze jej pomagał. A już zwłaszcza wtedy, gdy Gigio wpadał w jakieś tarapaty, co zdarzało mu się dosyć często i kiedy trzeba było ruszyć mu z pomocą, Bob zawsze był tym, którego mogla wezwać, aby nie musiała ratować Gigia sama. A więc jak mogla go nie kochać?
To prawda, czasami ją drażnił swoim zachowaniem, bo dosyć często mu się zdarzało za lekko podchodzić do tego, co ona traktowała śmiertelnie poważnie. Ale to niczego nie zmieniało. Wystarczył jeden czuły uśmiech Boba, a Zoe wiedziała, że wszystko mu wybaczy. Ponadto, niekiedy nieco źle oceniała jego zachowanie. Jak choćby wtedy, kiedy przygotowywali się zagrania w przedstawieniu „Romeo i Julia”. Oczywiście grali tytułowe postacie. Bob miał trudności w nauczeniu się tekstu i jeszcze za mocno się wygłupiał, ale mimo wszystko, kiedy przyszło już do przedstawienia, Bob pięknie i wspaniale wygłosił swoją kwestię i to ona, mocno wzruszona i zachwycona na całego tym, jak mówił on słowa Romea, zaczęła mylić swoje kwestie i zamiast „Romeo” zwracała się do niego „Bob”. I kto tu niby był zwariowany?
Ale racja, w jednym Gigio miał rację. Gdyby nie pomoc ich uroczego i tak mocno przez nich kochanego przyjaciela, nigdy by nie wyznała miłości Bobowi i również on nigdy pewnie nie przyznałby się, że niemalże od początku mu się ona podobała i to uczucie rosło z każdym rokiem ich znajomości. I że zawsze chętnie przybywał jej na pomoc we wszystkich sprawach, jakie tylko się trafiły nie tylko dlatego, że był jej przyjacielem, ale również dlatego, że odwzajemniał jej uczucie, lecz podobnie jak ona, nie umiał tego powiedzieć, bo mógł mówić o wielu, bardzo wielu rzeczach, ale zdecydowanie nie o uczuciach. Pod tym względem oboje byli do siebie niezwykle podobni.
Tak więc, to prawda. Gigio rzeczywiście ich połączył. Nie zmienia to jednak faktu, iż nieco więcej on namieszał niż pomógł, ale przecież chciał dobrze. I liczy się ostatecznie to, jak dobre wyniki jego pomoc przyniosła. Choć rzeczywiście, to wszystko, co on wymyślił w ramach połączenia zakochanych, wywołało naprawdę sporo zamieszania. Jak zresztą wszystko, co kiedykolwiek on wymyślił.

***



A wszystko zaczęło się w chwili, gdy oboje kończyli już szkołę. To znaczy, Bob jako rok starszy skończył szkole nieco wcześniej, ale tak się złożyło, że jego mama wtedy chorowała na serce, miała mieć operację i chłopak pozostał przy niej na miejscu, aby wraz z tata pomagać jej w oczekiwaniu na operację, a potem już wydobrzeć po jej przeprowadzeniu. Rehabilitacja mamy Boba była długa i dlatego Bob pozostał w domu, stwierdzając, że studia mogą poczekać. Zoe uznała, że jest to piękne i szlachetne z jego strony, a do tego czuła, iż kocha go za ten piękny czyn jeszcze mocniej. Och, gdyby tylko nie była taka nieśmiała i powiedziała mu, co do niego czuje! Niestety, choć Zoe świetnie sobie radziła z projektów chemicznych czy fizycznych, które były jej konikiem, to już w kwestii uczuć była praktycznie całkowitym laikiem. Dlatego nie umiała nic powiedzieć w tym temacie, choć rzecz jasna wiedziała, jak bardzo ryzykuje, iż jakaś inna dziewczyna, chociażby Twyla, której Bob też zawsze się podobał, zechce skorzystać z okazji i go zdobyć. Jednak, co naprawdę Zoe dziwiło, Bob nie interesował się Twylą. To było dość niezwykle, bo koleżanka Zoe była wysoką i bardzo ładną Mulatka o zgrabnej figurze, do tego też bogatą i niejeden chłopak w szkole za nią latał. Bob jednak nie. Zresztą, on za żadną nie latał. Złośliwi mówili, iż to dlatego, że jego jedyna miłością była nauka, a konkretnie wynalazki, w których tworzeniu był istnym geniuszem. Zoe jednak w głębi serca czuła, że powód tego jest inny. Bob kochał ją, ale nie był pewien jej uczuć do niego i aby nie niszczyć ich przyjaźni, nic nie mówił. To oczywiście było z jej strony jedynie nadzieją, pewnym przeczuciem, które kłębiło się w jej sercu, ale nie miała w tej sprawie żadnej pewności. To była tylko pobożne życzenie, jak to się czasem mówi o tego rodzaju nadziejach.
Mimo tego, że jej nadzieje wydawały się jej nieraz złudne, Zoe również nie szukała sobie chłopaka. Choć Twyla miała co kilka miesięcy nowego ukochanego, Emily zaś raz czy dwa próbowała, ale coś jej nie wychodziło, to Zoe nigdy jakoś nie miała w planach związku. Chyba, żeby z Bobem, ale jego uczuć do siebie nie znała i nie wiedziała, czy są one odwzajemnione. Walentynki co prawda zawsze im się udawało spędzić razem, a pierwsze wspólne zawdzięczała Gigio, przynajmniej częściowo i zwykle chodzili wówczas do kina, na lody lub na spacery lub jeździli rowerem na długie wycieczki. To wszystko było wspaniałe dla Zoe, a zwłaszcza te jazdy na rowerze, bo Bob miał specjalny rower, który sam ulepszył, poprawiając w nim siodełko, aby było długie i dość szerokie i aby mogły na nim siedzieć dwie osoby. I tak często jeździła z nim, siadając z tyłu za nim i obejmując go mocno w pasie. Bob też lubił z nią tak jeździć, nawet woził ze sobą drugi kask dla Zoe, żeby mogła bezpiecznie z nim podróżować. Zoe uwielbiała te podróże rowerem z nim, zwłaszcza, kiedy mogła się do niego tulić i czuć jego zapach. To szczególnie było jej miłe.
Nigdy jednak oboje nie posunęli się poza przyjaźń, choć kilka razy czule go pocałowała w policzek, a on widocznie się wtedy rumienił, wyglądając wtedy tak słodko i zabawnie. Niejeden raz też rzuciła mu się na mocno na szyję i przytulała się do niego, ale mimo wszystko nie ruszyli dalej do przodu, pozostając w miejscu. Obojgu pozornie było z tym dobrze. Tylko pozornie, bo Zoe niejeden raz, gdy już szła spać, przeglądała w telefonie ich wspólne selfi lub zdjęcia zrobione im przez jej mamę ułożone w albumie, a potem zasypiała z myślą, co by było, gdyby tak on powiedział jej, iż ją kocha i ją pocałował. Nigdy jednak nie zrobiła pierwszego kroku w tej sprawie, być może uważając, że to on jako chłopak powinien wyjść z inicjatywą. Oczywiście zdawała sobie sprawę, jak głupie to podejście, ale mimo wszystko strach przed odrzuceniem odbierał jej mowę. Poprzestawała więc tylko na tych cudownych chwilach, gdy on ją przytulał lekko do siebie lub też zachęcał, aby jadąc z nim na rowerze trzymała się go mocno. To było wszystko, na co mogła liczyć, jeżeli sama czasami nie wychodziła z inicjatywą, aby pocałować go czule w policzek lub mocno przytulić się do niego sama z siebie, na co jednak zdobywała się niezmiernie rzadko. Cieszyło ją to jednak, bo uważała, iż lepiej mieć mało niż nie mieć nic. Ponadto, chwile spędzone z nim nie były wcale takie złe. Niektóre miały również charakter bardzo romantyczny.
Na ostatnie Walentynki, Bob zabrał ją na wzgórze, gdzie do późna w nocy z teleskopem obserwowali razem gwiazdy i starali się wypatrzeć coś, co mogliby razem odkryć, a potem leżeli na kocu i rysowali palcem po niebie nowe układy gwiezdne. Szczególnie ją rozbawił, gdy narysował na niebie głowę Królika Bugsa i potem naśladował jego głos. Zoe śmiała się wówczas do rozpuku, czując w sercu, że nie ma drugiego takiego jak Bob, a ona jest szczęściara, mogąc być w takiej chwili u jego boku.
Teraz jednak sytuacja miała się zmienić. Po szkole Zoe planowała pójść na studia, Bob zresztą podobnie, więc mieli opuścić te ukochane strony, w których tak dobrze im się zawsze żyło. Co prawda, mieli potem do nich wrócić, ale przecież to wszystko oznaczało, że mieli się nie widzieć przez długi czas. Czy zatem powinna mu teraz powiedzieć, co do niego czuje? Czy może jednak odpuścić to sobie, skoro i tak długo się nie zobaczą i mówienie o tym było pozbawione sensu? Zoe już nie wiedziała, co powinna zrobić, przez co w ostatnie dni szkoły chodziła jak struta. Zdała idealnie egzaminy końcowe, ale został jeszcze bal maturalny. Miał on być w tym roku wyjątkowy, mieli się przebrać na nim za znane postacie z filmów i choć Bob już skończył szkołę, oznajmił jej, iż chce pójść tam przebrany za muszkietera.
- Powiedz sama, Zoe, byłby ze mnie niezły d’Artagnan?
Zoe uśmiechnęła się do Boba, gdy ten zadał jej to pytanie i odparła:
- Byłbyś lepszy od wszystkich aktorów, którzy go grali.
Bob zachichotał radośnie, szczęśliwy ze słów Zoe i odpowiedział:
- Dzięki, Zoe. Wiem, skończyłem już szkołę, ale mogę wziąć udział w balu. I chętnie to zrobię. Chciałbym się pożegnać z niektórymi, nim pojadę na studia. Bo to tak nie wypada wyjeżdżać bez słowa, prawda?
- Tak, zdecydowanie to nie wypada - odpowiedziała Zoe.
W tej samej chwili naszły ją smutne myśli. Oboje wyjeżdżali, oboje mieli się długo nie widzieć. Może nawet nigdy się już nie zobaczą. Jaki miało sens więc mu powiedzieć, co do niego czuje? A może właśnie powinna to zrobić, skoro i tak już nie ma nic do stracenia, za to wiele do zyskania? Chociaż, czy naprawdę miała coś do zyskania? Co niby zyska, wyznając mu uczucie? Czy porzuci studia? Czy może będzie studiował blisko niej? Czy w ogóle odwzajemni jej uczucia? Nie wiedziała, jakie są odpowiedzi na te pytania. A ponieważ nie mogła ustalić na pewno tychże odpowiedzi, wolała nie podejmować żadnych działań.
Gigio oczywiście wyczuł, że coś jej dolega. Nie od razu jednak zgadł, jaka jest przyczyna jej smutku, ponieważ powiedział do niej, tuż po tym, jak Bob wrócił już do domu:
- Smutno jest wyjeżdżać, prawda?
Zoe spojrzała na niego smutno i uśmiechnęła się delikatnie. Kochany Gigio. Widocznie sądził, iż powodem jej smutku jest wyjazd na studia i pożegnanie na dość długi czas tego miejsca. Oczywiście, miał sporo racji i było jej smutno także i z tego powodu, ale nie tylko dlatego. Główny powód jej dołka był zupełnie inny.
- Tak, Gigio. Smutno jest wyjeżdżać, ale nie tylko o to tu chodzi.
- A o co? - zapytał Gigio.
Zoe pokręciło przecząco głową i powiedziała, że to nieważne. Jednak Gigio nie dał się zbić z pantałyku. Widząc, iż jego przyjaciółka ma poważne powody do smutku, przysunął się bliżej niej, wspiął się na łóżko i delikatnie dotknął jej reki.
- No powiedz mi, proszę. Przecież mnie możesz wszystko powiedzieć. Wiesz o tym, prawda?
Zoe pokiwała głową na znak potwierdzenia i uśmiechnęła się do niego czule, po czym pogłaskała go po czuprynie i odparła:
- Wiem, Gigio. Ale przecież i tak mi nie pomożesz, to po co mam mówić?
- Żeby poczuć się lepiej. Mama mówi, że wygadanie się pomaga. Pamiętasz? Więc powiedz mi, co cię gryzie i poczuj się lepiej.
Zoe westchnęła głęboko, układając sobie w głowie, co powinna zrobić, aż w końcu powiedziała mu, co jej dolega. Oczywiście wiedziała, że Gigio nie jest jej w stanie pomoc, ale faktycznie poczuła się lepiej. Gigio rzecz jasna, wysłuchał tego, co mu mówiła bardzo uważnie, a gdy zwierzenia dobiegły końca, odpowiedział:
- Zoe, to cudownie, że wciąż kochasz Boba! To przecież takie romantyczne i takie wspaniale! Jak na filmach, które ogląda mama, tylko lepiej! Więc na co ty jeszcze czekasz? Idź i powiedz mu, że go kochasz. Jestem pewien, że on odpowie, że odwzajemnia to uczucie.
Zoe westchnęła głęboko i uśmiechnęła się pobłażliwie. Dla Gigio wszystko było zawsze takie proste. Niestety, nie dla niej. I nie dla całego świata.
- Gigio, proszę cię. I co z tego mi przyjdzie, że mu powiem, co czuję? On i tak mnie nie kocha. A jeśli nawet kocha, to co z tego? Ja niedługo pojadę daleko stąd, on również. Nie zobaczymy się przez kilka lat. A jak wrócimy, będziemy już zupełnie innymi ludźmi, rozumiesz?
- Sery bajery, co ty wygadujesz? Wy przecież zawsze będziecie tacy sami. Ty zawsze będziesz moją kochaną Zoe, a Bob będzie Bobem. Niby co się może w was zmienić?
- Wszystko, Gigio. Wszystko. Będziemy starsi o kilka lat i zupełnie inni.
- Ale nasza miłość może już nie istnieć. Bo przecież związki na odległość się nigdy nie sprawdzają.
- Dlaczego? Przecież w wielu filmach się taki związek udaje, jeśli tylko para się o to postara.
Zoe westchnęła delikatnie, z lekką irytacją i pobłażaniem jednocześnie. Nie miała jakoś ochoty tłumaczyć Gigio, dlaczego komedie romantyczne, tak bardzo lubiane przez jej mamę, bynajmniej nie są poradnikiem prawdziwej miłości i lepiej nie traktować ich jako wyroczni w tym kierunku. Zamiast tego ponownie czule go pogłaskała po głowie i odpowiedziała:
- Gigio, daj spokój. To nie ma sensu. Nie mówmy o tym.
Jej mysi przyjaciel uśmiechnął się do niej zadziornie i odpowiedział:
- Jak chcesz. To ja mogę powiedzieć Bobowi o wszystkim.
Zoe spojrzała na niego przerażona, kiedy to usłyszała. Wiedziała, że Gigio jest do tego zdolny i jeżeli go nie powstrzyma, powie o wszystkim Bobowi, a nie powinien tego robić. Jeszcze, nie daj Boże, Bob źle to zrozumie i wtedy straci ona nawet te ostatnie dni, które im zostały. Dlatego zawołała ze strachem w głosie:
- Nie, Gigio! Błagam, tylko nie to! Nie możesz tego zrobić!
- Ale dlaczego? - zdziwił się Gigio - Skoro ty tego nie możesz zrobić, to ja chętnie to zrobię.
- Gigio, nie rozumiesz? Bob może to źle zrozumieć i stracić do mnie szacunek i sympatię, a tego bym nie przeżyła.
- Moim zdaniem, zrozumiałby wszystko i jeszcze powiedział, że cię kocha, a potem tylko zostałaby wam randka oraz życie długo i szczęśliwie.
Zoe spojrzała uważnie na Gigia, wiedząc, że jest on święcie przekonany, co do tego, że ma rację, co jednak nie oznaczało, iż ją ma. Dlatego, cały czas bardzo przerażona możliwościami, jakie jej wyobraźnia rysowała przed nią, zawołała:
- Nie, Gigio! Nie i jeszcze raz nie! Nie wolno ci mówić Bobowi niczego! Nie wolno ci mówić, że go kocham, bo inaczej... Koniec z naszą przyjaźnią!
Wiedziała doskonale, jak okrutny jest to argument, ale lepszy taki jak żaden. Gigio bardzo poważnie podchodził do sprawy przyjaźni, a zwłaszcza tej, która ich łączyła i nie chciał za nic w świecie jej stracić. Dlatego słowa Zoe przeraziły go. Jęknął głucho, gdy to powiedziała i rzekł:
- Jak to? Och, Zoe! Nie mówisz tego na serio, prawda?
- Owszem, mówię zupełnie na serio - poważnie rzuciła poważnym i surowym tonem Zoe, starając się brzmieć najgroźniej, jak to tylko możliwe - Jeżeli powiesz mu, że go kocham, to koniec z naszą przyjaźnią! I to na zawsze! Rozumiesz?
Oczywiście blefowała. Nie byłaby w stanie zerwać przyjaźni z najlepszym przyjacielem, ale mimo wszystko musiała go nastraszyć, aby odpuścił on sobie te swoje zwariowane pomysły, które mogły skończyć się tragicznie. To było jedyne możliwe wyjście z sytuacji. Tylko w ten sposób mogła oszczędzić sobie kłopotów, jakich na pewno napytałby jej Gigio, gdyby tak zrealizował swoją propozycję.
Gigio potraktował oczywiście jej słowa poważnie. Dlatego, gdy niesamowicie poważnym tonem zagroziła mu zerwaniem przyjaźni, opuścił powoli łepek w dół i powiedział:
- No dobrze, już dobrze. Niech będzie. Nie powiem Bobowi, że go kochasz. Daję ci na to moje mysie słowo honoru.
Zoe uśmiechnęła się do niego delikatnie i pocałowała go w czubek głowy.
- Dziękuję ci, Gigio. Jesteś prawdziwym przyjacielem.
Po tych słowach, wyszła z pokoju. Zeszła szybko na dół, nie wiedząc, że już chwilę po jej odejściu, gdy kroki dziewczyny ucichły już na schodach, Gigio lekko zatarł łapki zadowolony i powiedział sam do siebie:
- Obiecałem, że nie powiem nic Bobowi, ale nie obiecywałem, że nie powiem o tym komu innemu. Och, Zoe! Wybacz, jednak przyjaciel musi czasem robić to, co przyjaciel zrobić musi. Nawet, jeśli nie jest to zbyt przyjemne. Ale spokojnie, jeszcze będziesz mi za to dziękować, zobaczysz.

***



Gigio wyszedł z domu i wezwał na pomoc swoich zwierzęcych przyjaciół, czyli tzw. Drużynę G. Członkowie tej wesołej kompanii, czyli Gołąbek, Króliczki, Krecik, Ropuch i Żółwik wysłuchali jego opowieści z wielką uwagą. Jak się tego Gigio domyślał, historia ta nie zrobiła na nich zbyt wielkiego wrażenia. Każde z nich już od dawna się domyślało, że Zoe jest zakochana w Bobie i to od pierwszej chwili, w której go zobaczyła. Czy on jednak odwzajemniał te uczucia? Tego nie byli do końca pewni, choć wszyscy z nich na 90 procent byli pewni tego, że tak jest. Ale w kwestii miłości potrzebne jest pełne 100 procent, dlatego Gigio, który miał się za wielkiego eksperta w kwestii miłości, bo wszak nieraz oglądał z mamą Zoe komedie romantyczne i inne filmy miłosne, doszedł do wniosku, że to pora na to, aby do akcji wkroczyli wierni przyjaciele, którzy pomogą swoim nieśmiałym przyjaciołom zrozumieć, jak bardzo się oni kochają. Pomysłów mu nie zabrakło, bo w końcu tyle filmów na ten temat oglądał. No, może komedie romantyczne to nie był wyznacznik prawdziwej miłości, ale inne to i owszem. Zwłaszcza te, które miały lekki wątek dramatyczny. Te były poważnymi produkcjami i zdecydowanie stanowiły dla Gigio prawdziwy podręcznik do miłości.
- Kochani, należy nam zatem zrealizować plan, który pomoże nam połączyć ze sobą naszych zakochanych - powiedział Gigio tonem prawdziwego przywódcy w stylu Napoleona - Plan ten będzie bardzo złożony i niezwykle ryzykowny, ale sukces, jaki możemy dzięki niemu osiągnąć, to coś, o co warto podjąć chociażby najpoważniejsze ryzyko. Czy jesteście gotowi mi pomoc?
Drużyna G zareagowała wielkim entuzjazmem na jego propozycję, dlatego Gigio uśmiechnął się zadowolony z tego faktu, tym bardziej przekonany o tym, że jego pomysł jest słuszny i koniecznie musi zostać zrealizowany.
- A więc, kochani moi, trzeba zacząć działać. Nie możemy tracić czasu, bo bal maturalny już jest blisko. Musimy doprowadzić do tego, aby oboje na niego poszli jako para. Zatem zaczynamy! Najpierw punkt pierwszy, czyli dowiedzieć się, czy nasze podejrzenia względem Boba i tego, że on kocha Zoe są prawdziwe. Punkt drugi zaś...
Drużyna G spojrzała na Gigio zaintrygowana.
- Zrealizujemy po wykonaniu punktu pierwszego - dokończył Gigio - A więc, nie ma na co czekać! Do dzieła, kochani!
Punkt pierwszy zrealizować było niezwykle łatwo. Z całego planu Gigia był to najprostszy etap. Należało dowiedzieć się, czy Bob kocha Zoe i co za tym idzie, on także pragnie jej powiedzieć, co do niej czuje, tylko nie ma dość odwagi, aby mówić o swoich uczuciach. Jak jednak należało się tego dowiedzieć? Gigio miał w tej sprawie konkretny plan. Wiedział, co musi zrobić, aby poznać ten sekret. Filmy oglądane przez niego podpowiadały mu wiele dobrych pomysłów i aż go chwilami głowa rozpierała od ich ilości. Ponieważ jednak można było zrealizować jedynie jeden pomysł, postanowił wybrać ten najlepszy i stopniowo wprowadzać w życie. Gigio rozważył sobie w głowie, który z konceptów najlepiej pasuje do sytuacji i już po krótkiej chwili wiedział, co powinien zrobić.
Wieczorem pozostawił Zoe, która wybierała sobie z pomocą mamy kreację na bal maturalny, który miał mieć miejsce za kilka dni i udał się do domu Boba. Jak zwykle, zastał go w garażu, gdzie chłopak spędzał większą część swojego czasu, gdyż jako zapalony wynalazca tworzył w nim swoje różne techniczne dzieła, a też niekiedy po prostu majsterkował sobie, aby rozładować napięcie lub ot tak, dla zwykłej zabawy, bez większych planów na to, żeby cokolwiek zbudować. Gigio z zadowoleniem zauważył, gdy zerkał przez okno w ścianie garażu, że Bob nie jest w zbyt dobrym nastroju. Tym lepiej, łatwiej przeprowadzi swój plan.
- A więc teraz pora na etap pierwszy akcji „Bob i Zoe razem na zawsze”.
Po tych słowach, Gigio przybrał najbardziej ponury wyraz, jaki tylko zdołał stworzyć na swoim pyszczku i zastukał delikatnie w szybę okna. Bob od razu się oderwał od swojego wiernego roweru, przy którym coś właśnie naprawiał i od razu dostrzegł Gigia. Zaintrygowany otworzył okno i wpuścił przyjaciela do swojego warsztatu i samotni w jednym.
- Gigio, co ty tu robisz? I czemu jesteś taki smutny?
Jego mysi przyjaciel wysilił w pełni swój talent aktorki i opuszczając powoli swój łepek w dół, westchnął głęboko i powiedział:
- Mogę z tobą posiedzieć? Potrzebuję pomocy przyjaciela.
- No jasne, że możesz posiedzieć. Ale co się stało? Coś z Zoe?
- Nie, z nią wszystko dobrze. To moje biedne serce pęka na kawałki. Czuję się po prostu okropnie. Wybacz, że ci zawracam głowę, jednak Zoe mi nie może w tej sprawie pomoc. Tu może pomoc mi i mnie zrozumieć tylko mężczyzna.
Bob nie bardzo wiedział, co jego przyjaciel ma na myśli, ale poczuł, że to, co dręczy Gigia musi być naprawdę poważne, skoro Zoe nie jest w stanie mu pomoc. Aby pomoc mysiemu kompanowi, posadził na stole poduszkę, ułożył na niej Gigia i potem wyciągnął z przenośnej lodówki, która zawsze brał ze sobą do warsztatu zimny napój, nalał go do dwóch szklanek i jedną podał Gigio. Co prawda, myszka była o wiele za mała na picie bezpośrednio ze szklanki, ale słomka naprawiła ten problem. Już po chwili, Gigio, udając dalej zrozpaczonego, spojrzał bardzo ponuro na Boba i kiedy ten ponownie go zapytał, co mu dolega, odpowiedział:
- Złamane sercu, przyjacielu. Złamane i podeptane ślicznymi nóżkami, które chodzą na wysokim obcasie.
- Wow, stary! To faktycznie kiepsko - odpowiedział ponuro Bob.
- Jak ty to lubisz mówić, Bob... Boom!
- Oj tak, wielkie boom! Tylko niestety niewesołe.
Bob usiadł naprzeciwko Gigia, wpatrując się w niego smutno, po czym zaczął powoli sączyć swój sok, pytając o szczegóły problemu swojego przyjaciela. Gigio zaś, nie wychodząc dalej ze swojej roli, zaczął opowiadać o tym, jak zakochał się jakiś czas temu w pewnej uroczej mówiącej myszce płci przeciwnej, która była tak urocza, jak żadna inna myszka urocza nigdy nie była. Nie mówił jednak nikomu o tym, bo bał się, że zostanie wyśmiany, nawet jej nie powiedział o niczym. W końcu ona jest najpiękniejszą myszką na świecie, a on po prostu zwykłym gryzoniem, tym różniącym się od innych, że gada ludzkim głosem. Zaczął ją odwiedzać, ona i on zaczęli się bardzo lubić, ale mimo wszystko ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo on się bał jej powiedzieć, co czuje, a tego dnia stało się to, co stać się musiało w takiej sytuacji.
- Dziś właśnie to się stało. Dziś przyszedł inny, bogatszy i lepszy ode mnie i wraz z nią, skradł szczęście me - dokończył swoją opowieść Gigio.
Bob spojrzał na niego zdumiony. Czego jak czego, ale tego się w ogóle nie spodziewał. Gigio zakochany? To dopiero wielkie boom! Ale z drugiej strony, to nie było znowu takie niewiarygodne. Gigio miał zawsze wielkie serce i zdolne do wielkiej miłości. Nie było zatem niezwykle, że kogoś to serce w końcu pokochało. Tylko dlaczego niby tamta myszka go nie chciała? Tego nie potrafił pojąć. Czemu nie pokochała ona Gigia? Przecież on jest tak uroczy i kochany, że jak można go było nie kochać?
Gdy zaczął go o to pytać, Gigio popatrzył na niego, najbardziej ponurym oraz smutnym wzrokiem, jaki tylko zdołał z siebie wykrzesać i przeszedł do głównej części swojego planu.
- To wszystko moja wina, stary.
- Twoja? Nie wierzę w to. To niemożliwe!
- Ale prawdziwe. Sam do tego doprowadziłem, nie mówiąc jej tego, co do niej czuję. Gdybym jej powiedział, ona by wiedziała i wtedy może bylibyśmy dzisiaj razem i świętowalibyśmy swoją pierwszą rocznicę.
Bob nie był jednak do tego tak całkowicie przekonany.
- Stary, daj spokój. Nie warto się obwiniać i myśleć o tym, co by było, gdyby inaczej się postąpiło. Poza tym, nie masz przecież pewności, że ona cię kochała i czy by cię chciała, gdybyś powiedział jej, co czujesz.
- Ale przynajmniej ona by wiedziała, co do niej czuję i powiedziałaby mi, czy odwzajemnia to uczucie, czy nie. Przynajmniej bym wiedział, na czym stoję. A tak co? Wielkie boom, ale niewesołe, Bob.
Bob pokiwał głową na znak, że teraz to się z nim zgadza. Jednocześnie sam się zrobił jeszcze smutniejszy i zaczął sączyć ponownie sok ze swojej szklanki. Gigio uznał, że to idealny moment do ataku i powiedział:
- Nie chcę, żebyś cierpiał tak jak ja. Dlatego zrób coś dla mnie, w imię naszej męskiej przyjaźni.
- Wszystko, co chcesz, Gigio. Jeśli to choćby trochę poprawi ci humor, to ja bardzo chętnie to zrobię.
- To miłe, że tak mówisz. To więc, skoro jesteś taki miły, powiedz Zoe, że od dawna się w niej kochasz.
Bob, który właśnie dopijał sok ze szklanki, wypluł przerażony i zaszokowany napój prosto na Gigia i wykrzywił się przerażony, widząc jego złą minę. Szybko doskoczył do niego ze ścierką i zaczął go wycierać, przepraszając w panice za to, co zrobił. Gigio zapanował nad złością i pozwolił mu na to, aby Bob go wytarł do końca, a potem, gdy chłopak już skończył, powiedział:
- Co się stało? Nie wiedziałeś, że ja, twój najlepszy przyjaciel wiem o tym, że ty i Zoe jesteście dla siebie stworzeni? I że ty ją kochasz?
Bob zmieszał się i poczerwieniał z nerwów na twarzy. Nie wiedział, co ma mu odpowiedzieć, bo cała ta sytuacja wydawała mu się zdecydowanie dziwna. To, że kochał się w Zoe nie ulegało wątpliwości, ale to, że Gigio to odkrył, pomimo tego, iż nic mu o tym nie mówił, to już było niezwykłe. Ten gryzoń był faktycznie równie bystry, co uroczy.
- No wiesz, ja... Tego no... Zaskoczyłeś mnie tym. Nie spodziewałem się, że ty... Że ty mogłeś... Czy ktoś jeszcze o tym wie?
Gigio uśmiechnął się delikatnie. A więc miał rację, Bob kochał Zoe. Teraz już zyskał całkowitą pewność. To tylko chciał wiedzieć i dzięki swemu znakomitemu talentowi aktorskiemu, wykonał pierwszą część zadania.
- Tego nie wiem, ale na pewno nie wie o tym Zoe. Może więc powinieneś to zmienić i to jak najszybciej?
Bob uśmiechnął przyjaźnie do Gigia i poklepał go lekko po głowie, mówiąc:
- Stary, to bardzo miłe, że się tak przejmujesz, jednak to nic nie da. Ona mnie tylko lubi.
- A skąd to możesz wiedzieć? Pytałeś ją o to?
Bob zrobił przerażoną minę i spojrzał na Gigia załamanym wzrokiem.
- Stary, żartujesz sobie? Ja miałbym jej powiedzieć, co czuję? Mówić o tym, co ja czuję? O uczuciach? Tak po prostu słowami? To nie dla mnie. Ja jestem od dziecka całkowicie nieśmiały w tej sprawie. Umiem opowiadać o tym, co lubię i to bardzo długo, ale nie o uczuciach. Po prostu nie potrafię!
- Bob, ale popatrz na mnie! Ja też nie umiałem i zobacz, co się stało! Jestem teraz samotny jak ten palec! A mogło być zupełnie inaczej.
- Ale przecież nie miałeś pewności, czy coś z tego będzie. Nie miałeś żadnej pewności. Tak jak i ja nie mam pewności. Bo przecież ja nie wiem, czy Zoe mnie kocha. A ty wiesz?
Gigio już miał odpowiedzieć, że tak, ona go kocha i od dawna czeka na to, aby jej powiedział te dwa piękne słowa, ale nagle przypomniał sobie, co niedawno usłyszał od Zoe. Jeżeli powie Bobowi o tym, co ona czuje do niego, to koniec ich przyjaźni na zawsze. Nie był pewien, czy Zoe naprawdę by spełniła swoją groźbę, ale mimo wszystko nie chciał ryzykować. Poza tym, dał słowo, że tego nie zrobi, choć teraz żałował, iż tak się stało. Gdyby nie dał tego głupiego słowa, już teraz by mógł połączyć Boba i Zoe, a tak co? Jednak będzie musiał zrealizować drugą część planu i nieco skomplikować wszystko. Ale co tam! Ostatecznie nie takie rzeczy już robiono w filmach o miłości. Zresztą, w nich zawsze trzeba się postarać o to, aby miłość wygrała. Żadne prawdziwe uczucie nie osiągnęło sukcesu bez pracy. Jeśli więc trzeba wykonać więcej pracy, to on ją wykona. Wszystko w imię miłości i w imię prawdziwej przyjaźni. Dlatego właśnie na pytanie Boba, Gigio odpowiedział:
- Nie, stary. Nic o tym nie wiem.
- No i sam widzisz - odpowiedział Bob - Okropne. Nie mam żadnej pewności na temat tego, co czuje do mnie dziewczyna, którą kocham. Ja mam złamane serce, bo nie mam pewności, a ty masz złamane, bo zyskałeś pewność. Życie jest czasami w taki zły sposób napisane. Takie złe boom!
Gigio uśmiechnął się do niego przyjaźnie, pocieszył go przez chwilę, jeszcze trochę obaj porozmawiali i potem wyszedł zadowolony przez okno. Wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć. Zostało mu zatem zrealizowanie drugiej części jego planu. A ten zaczął mu się układać w głowie, kiedy wracał do przyjaciół, aby się z nimi naradzić i opowiedzieć im, co odkrył.



W tym samym czasie, Zoe stała przed lustrem i przymierzała kostium, który chciała założyć podczas balu maturalnego. Ponieważ miał być to bal kostiumowy, postanowiła się przebrać za kogoś znanego. Jej wybór padł na cesarzową Sissi, którą tak rozsławiła w swoich filmach Romy Schneider. Filmy te lubiła mama, wielką fanką starych filmów i w zasadzie Zoe częściowo podzielała tę pasję. Tak więc uznała, że z przyjemnością na swój ostatni bal w tej szkole przebierze się za Romy w roli Sissi. Ciekawiło ją, co też założy Bob na ten bal. W zeszłym roku był chyba Zorro, o ile dobrze pamiętała. Ciekawe, czy teraz też w niego się wcieli, czy też wybierze innego znanego bohatera z filmów przygodowych, które oboje nieraz oglądali razem podczas wspólnych seansów? Bardzo była tego ciekawa. Mówił on niedawno, że chce tam iść jako muszkieter d’Artagnan, ale kto wie, czy przez ten czas nie zmienił kilka razy zdania, zwłaszcza, iż byłoby to bardzo zgodne z jego charakterem.
Niestety, ciekawość ta sprawiła, że Zoe poczuła ogromny smutek. Przecież już niedługo miała jechać na studia i pewnie więcej go nie zobaczy. I nie powie mu tego, jak bardzo go kocha, jak wiele on dla niej znaczy. Nie powie mu, jak zawsze umiał jej poprawić humor. Ani tego, że nawet wtedy, kiedy ją irytował był dla niej zawsze najlepszym i najbardziej uroczym chłopakiem na świecie. Ani tego, jak ją zawsze bawiło, kiedy mówił „Boom” lub jak się niekiedy opaćkał podczas lizania lodów. Jak serce jej mocno biło, kiedy się mogła do niego przytulić podczas jazdy na rowerze. Jak wdzięczna mu była za to, jak zawsze jej pomagał, nie ważne, o co chodziło. I jak serce jej pęka na myśl, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Ale tego mu nie powie. Nie powie mu niczego z tych rzeczy. Jaki by to miało sens, skoro ona jedzie na studia, on też, pewnie na drugim końcu Stanów i pewnie już nigdy się nie zobaczą? To wszystko nie ma sensu. A po co robić coś, co nie ma sensu?
Zasmucona Zoe podeszła do zawieszonych na ścianie półek i spojrzała na znajdujące się na nich zdjęcia. Jedno z nich przedstawiało ją z rodzicami, Gigio i Bobem podczas wycieczki do lasu. Pamiętała doskonale to wydarzenie. Ona była zbyt przejęta czekającym ją sprawdzianem z fizyki i szalała po prostu, więc Gigio schował jej książkę do fizyki i namówił ją do relaksu w lesie. Spotkali tam Boba, który szukał tam elfów i ofiarował się pomoc jej w poszukiwaniu książki. Cała ta przygoda skończyła się tym, że książka znalazła się w plecaku taty, który potem im wszystkim zrobił wspólne zdjęcie. Ciekawa przygoda. Szkoda, że to już nie czas na przygody i więcej ich nie przeżyją.
- Śliczna z ciebie Sissi, kochanie - odezwał się nagle głos mamy.
Zoe lekko podskoczyła zaskoczona jej obecnością, po czym uśmiechnęła się delikatnie do mamy, która zobaczyła w progu i odłożyła zdjęcie na półkę.
- Dzięki, mamo.
Kobieta uśmiechnęła się czule do swojej jedynaczki. Obie były do siebie tak bardzo podobne i zarazem tak różne. Mama Zoe miała oczy brązowe i rude włosy, ale miała je krotko obcięte. Dodatkowo zwykle chodziła w koszulce i dżinsach, co już szczególnie odróżniało ją od córki. Zoe bowiem chronicznie nie lubiła spodni. Nawet dres do ćwiczeń przed wyścigiem, w którym kiedyś brała udział, niechętnie założyła. Zawsze uwielbiała mieć mieć długie i geste włosy, a nosić lubiła sukienki lub spódniczki i dziwiła się mamie, jak może paradować ciągle w dżinsach. Mimo to, obie doskonale się rozumiały w wielu sprawach. To po niej, Zoe odziedziczyła pasje do nauki i do starych filmów. To z nią mogła wreszcie porozmawiać o swoich problemach. Ale nawet jej nie była w stanie powiedzieć, jak bardzo kocha Boba i jakie to wszystko jest bez sensu.
- Myślisz, mamo, że będę się podobać na balu w tym stroju? - zapytała mamy, okręcając się dookoła własnej osi, aby w pełni zaprezentować swój strój.
Mama jednak nie odpowiedziała jej na to pytanie, tylko westchnęła smutno i odparła:
- Powinnaś mu powiedzieć, kochanie.
Zoe spojrzała na nią zdumiona.
- Co powiedzieć i komu?
- Bobowi, co do niego czujesz. Powinien wiedzieć.
Dziewczyna wpatrywała się uważnie w mamę, przez chwilę będąc w wielkim szoku i nie wiedząc, co odpowiedzieć na takie stwierdzenie. Skąd mama wiedziała o tym, że ona kocha Boba? Przecież nigdy jej o tym nie mówiła. Więc jakim niby cudem ona teraz to wie? Gigio jej powiedział?
- Mamo, a skąd ty wiesz, że ja...
Kobieta uśmiechnęła się do córki pobłażliwie i powiedziała:
- Kochanie, naprawdę uważasz, że to takie trudne do odgadnięcia? Uwierz mi, to wcale nie była trudna zagadka. Jestem twoją matką, znam cię od zawsze. Wiem, kiedy jesteś zakochana, a jesteś zakochana już od dawna i to uczucie przez te lata tylko urosło. Uważam tylko, że ukrywanie go do niczego nie prowadzi. Powinnaś mu powiedzieć, co do niego czujesz.
Zoe spojrzała na mamę ze smutkiem w oczach.
- Ale jeżeli on nie odwzajemnia moich uczuć? Jeżeli nie czuje do mnie tego, co ja czuję do niego?
- Jeżeli tego nie sprawdzisz, nigdy się nie dowiesz - odpowiedziała mama.
Zoe jednak wcale nie była przekonana.
- Poza tym, mamo, nawet jeżeli on mnie kocha, jakie to ma znaczenie? Ja już po wakacjach wyjeżdżam na studia. Daleko stad. Nie wiem, kiedy znowu tu wrócę i kiedy go znowu zobaczę. Mam zdobyć jego miłość tylko na lato, a potem stracić ją ponownie?
- Kochanie, a kto tu mówi o stracie? - zapytała zdumiona mama.
- Mamo, przecież to jest oczywiste. Pójdziemy na studia w zupełnie różnych miejscach. Nie będziemy się mogli widywać za często. Nie będziemy mieli ze sobą stałego kontaktu. To oczywiste, że takie coś musi się rozpaść.
- Kochanie, przecież teraz jest dużo łatwiej niż kiedyś. Oprócz telefonów są wideorozmowy, istnieją także maile i inne rzeczy. Jest mnóstwo sposobów na to, abyście mogli kontaktować się ze sobą codziennie.
- Mamo, a ty wierzysz w związki na odległość?
- Oczywiście, kochanie. A ty nie?
- Mój rozum mówi mi, że one nigdy się nie udają.
Mama uśmiechnęła się pobłażliwie do córki, podeszła do niej i delikatnie ją pocałowała w czoło, mówiąc:
- To dobrze, że masz taki mądry i analityczny umysł, ale pamiętaj, że nauka nie jest w stanie wszystkiego wyjaśnić. Pewne rzeczy są dla niej niezrozumiale. I w tych kwestiach należy się słuchać swego serca.
Następnie kobieta pogłaskała rude włosy córki, w tym niesforny kosmyk przy prawym uchu, od niepamiętnych czasów farbowany ciągle przez Zoe na niebiesko i dodała:
- Spróbuj posłuchać czasami swojego serca, kochanie, nie tylko rozumu. Kto wie? Może serce pozytywnie cię zaskoczy? Sprawdź sama.
Po tych słowach, mama wyszła z pokoju, pozostawiając Zoe z jej własnymi myślami.

***



Gigio powrócił zadowolony do domu po rozmowie z Bobem. Kiedy tylko się w nim znalazł, od razu poszedł do swej tajnej kryjówki, jaką był domek na drzewie zasadzonym w ogrodzie Zoe. Tam spotkał się z Drużyną G, która wysłuchała jego relacji na temat misji u Boba. Wiadomości były pozytywne, dlatego przyjaciele Gigia zareagowali na to wielkim entuzjazmem.
- Jak widzicie, moje podejrzenia, że Bob kocha Zoe znalazły potwierdzenie w faktach - mówił zadowolony z siebie Gigio - Oczywiście cała sprawa mogłaby już być załatwiona, gdybym nie dał słowa Zoe, że nigdy nie powiem Bobowi, co ona do niego czuje.
Drużyna G smętnie zwiesiła łepki na te informację. Gigio jednak nie należał do osób, które zrażają się tego rodzaju drobiazgami. Zwłaszcza, jeśli mają właśnie w głowie ułożony plan działania.
- Ale spokojnie, przecież nie poddamy się dlatego, że pojawiła się przeszkoda na naszej drodze, prawda? Poza tym, wracając do domu, obmyśliłem sobie bardzo dokładny plan działania. Wiem, jak sprawić, aby oboje dowiedzieli się o tym, co do siebie czują, a jednocześnie nie złamać danego słowa.
Drużyna G nadstawiła mocno uszu, słuchając bardzo uważnie tego, co ma im do powiedzenia ich lider, który uśmiechnięty wpatrywał się w nich i mówił:
- Posłuchajcie, co pomaga zrozumieć zakochanej osobie, że kocha i musi o tę swoją ukochaną osobę walczyć?
Zwierzaczki nie umiały odpowiedzieć na to pytanie, na co jednak Gigio wcale nie liczył, gdyż szybko dodał:
- Zazdrość, moi kochani! Zazdrość! Jeśli jedno poczuje się zazdrosne o drugie i poczuje, że musi walczyć o zachowanie swojego uczucia, to zrobi to i osiągnie w tej sprawie sukces. Oczywiście, musi mieć też przekonanie, że ma o co walczyć. Bo jeśli pomyśli, że ukochana osoba kocha innego, to nie będzie walczyć, bo jaki sens ma taka walka? Jeśli jednak będzie wiedział, że ukochana osoba go kocha i ma zagrożenie tylko w osobie rywala, który zabiega o jego ukochaną, to wtedy już będzie walczył i to jak lew! Tak, jestem tego pewien! Dlatego musimy zrobić tak, aby Zoe poczuła się zazdrosna o Boba, ale żeby też nie pomyślała, że Bob uwodzi inną, bo inaczej nie będzie chciała o niego walczyć. To samo tyczy się Boba. Musi się poczuć o nią zazdrosny, ale nie może pomyśleć, że ona kocha innego, tylko to, że może pokochać innego, jeśli on się nie zdeklaruje. Dopiero wtedy ich walka nie tylko będzie miała sens, ale i się uda! Tak! Jestem najbardziej romantyczną myszką na świecie! A przy okazji też najgenialniejszą. Ale do rzeczy. Teraz pora przejść do drugiego etapu mojego planu, a zacząć go trzeba od napisania odpowiednich listów do odpowiednich osób.
Chwile później, Gigio przygotował sobie kartki papieru oraz długopis, potem położył się na brzuchu i machając wesoło nóżkami, zaczął pisać to, co mu przyszło do głowy, a co wydawało mu się romantyczne i prowokujące zarazem do walki o ukochaną osobę. Trochę mu to zajęło, bo choć od jakiegoś czasu umiał już pisać, to musiał się starać, aby nie zostawiać błędów ortograficznych. Taki detal byłby w stanie go zdemaskować, bo przecież rzekomi autorzy listów, pod których chciał się podszyć, nie robili błędów. Oczywiście było w tej sprawie niezbędne korzystanie ze słownika ortograficznego, przez co praca się przedłużyła, ale w końcu udało mu się napisać oba listy. Zadowolony z wyników swoich starań, Gigio uśmiechnął się do przyjaciół, po czym przeczytał na głos oba listy. Pierwszy szedł tak:

Drogi Bobie,

Jak na pewno dobrze wiesz, od dawna mam do Ciebie słabość i to wielką. To jest prawdziwą słabość i nie powinieneś w to wątpić. Niestety, ciągle kręciłeś się koło tej uroczej, ale w ogóle pozbawionej gustu Zoe i dlatego nie chciałam być tą trzecią. Teraz jednak, skoro Zoe ma pojechać na studia i raczej prędko się tu nie zjawi, na pewno będziesz się czuł samotny. Pamiętaj jednak, że w tak cudownym mieście nikt nigdy nie jest sam, jeśli oczywiście tego nie chce. Ja mogę Ci pomoc zwalczyć Twoją samotność. Może zaczniemy od wspólnej wycieczki na szkolny bal maturalny? Jeśli jesteś za tym, bądź pod moim domem na swoim super i bardzo słodkim (podobnie jak i Ty) rowerze o godzinie 18:00. Pamiętaj, jestem pewna, że jesteś dżentelmenem, a dżentelmen nie odmawia prośbie damy, którą niewątpliwie ja jestem.
Całuski i moc przytulasków.

Twoja Twyla.


Gigio uśmiechnął się zadowolony, będąc przekonany, że Twyla nie tylko by mogła, ale wręcz potrafiłaby napisać taki list. Potem przeczytał drugi, który szedł w taki oto sposób:

Kochana Zoe,

Ponieważ kończymy szkołę i wiem, że nie będzie innej okazji, muszę Ci coś ważnego powiedzieć. Od dawna mi się podobasz. Niesamowicie mi się podobasz. Ale ciągle kręciłaś się koło Boba i czułem, że nie mam u Ciebie szans. Jednak nie chcę tracić okazji teraz, skoro jest już koniec szkoły i nie wiem, kiedy będzie ona jeszcze przede mną. Wiedz, że pójdę za Tobą nawet na koniec świata, jeśli tylko o to mnie poprosisz. Dlatego proszę, zacznijmy tę wspólną wędrówkę od pójścia na bal maturalny we dwoje. Jeśli się zgodzisz, czekaj na mnie pod swoim domem o godzinie 18:00.

Twój Joe.


Gigio uśmiechnął się zadowolony i zwinął oba listy w rulony, po czym zaraz zwrócił wzrok w kierunku swoich przyjaciół, mówiąc:
- A teraz posłuchajcie. Jeden z tych listów dostanie Bob, niby przez pomyłkę. Musi wiedzieć, że Zoe ma innego adoratora, ale jeszcze nic do niego nie czuje, ale to się może zmienić i dlatego właśnie on musi o nią zawalczyć, jeśli chce żyć z nią długo i szczęśliwie. Rozumiecie?
Drużyna G skinęła główkami na znak potwierdzenia.
- Świetnie. Z drugim listem sprawa ma się nieco trudniej. Zoe nie może go od nas dostać, bo jeśli my jej damy ten list, zaraz się we wszystkim zorientuje i nici z naszego planu. Ale spokojnie. Damy ten list Emily, jej najlepszej przyjaciółce.
Drużyna G zrobiła zdumione miny, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Gigio zaś szybko pospieszył z wyjaśnieniami.
- Bo widzicie, Emily jako wierna przyjaciółka, będzie oburzona takim listem od Twyli i na pewno powie o wszystkim Zoe. A wtedy Zoe zmobilizuje się do tego, aby wyznać Bobowi miłość, zanim będzie za późno. Już rozumiecie?
Teraz jego przyjaciele zrozumieli i zareagowali entuzjazmem na jego słowa.
- Doskonale! A zatem listy zostają tutaj i wy je pilnujcie. A jutro w południe, gdy zaczną się szykować do balu, rozpoczniemy drugi akt akcji kryptonim „Bob i Zoe razem na zawsze”. I bez nerwów, pamiętajcie o tym. Wszystko się na pewno uda. Bo w końcu, co może pójść nie tak? To plan bez dziur.
Drużyna G zgodziła się z nim, a ponieważ noc już nadeszła, powoli ułożyli się w domku na drzewie do snu. Gigio zaś wrócił do domu Zoe, zjadł dwie kanapki z serem, które pozostawiła mu mama i udał się po schodach na górę do swojego pokoju. Kiedyś mieszkał w jednym pokoju z Zoe, ale odkąd dziewczynka zaczęła dorastać, zmienił lokalizację drewnianego domku, w którym to miał sypialnię, na ścianę w jednym z dodatkowych pokoi gościnnych. Zanim jednak tam poszedł, w dyskretny sposób zajrzał do pokoju Zoe. Zobaczył dziewczynę w nocnej koszuli, jak siedzi na łóżku i przegląda coś na tablecie. Słysząc, jak ona wzdycha, domyślił się łatwo, że muszą to być zdjęcia jej i Boba. Poczuł, że naprawdę żal mu swojej serdecznej przyjaciółki i tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, iż musi jej w tej sprawie pomóc.
Zoe tymczasem rzeczywiście przeglądała zdjęcia swoje i Boba, wzdychając przy tym smutno, gdyż przypominała sobie wiele wspólnych zabawnych perypetii, jakie ich spotkały, a które uwieczniły te zdjęcia. Ich wspólną sprzedaż ciastek, ich wycieczkę do zoo, stworzenie przez Boba lodowiska na ulicy, przygotowywanie kolacji dla ważnego profesora z pracy mamy, konkurs talentów, wyścig rowerowy, czy wreszcie odbicie Gigia z rąk ochroniarzy, gdy na chwile został gwiazdą i nieco od tego zbzikował. To wszystko były cudowne wspomnienia i smuciło Zoe to, że nie tylko już one nie wrócą, ale jeszcze nie będzie szans na to, aby przydarzyły się im podobne perypetie.
Zasmucona tym faktem, otarła łezkę z oka, kiedy nagle zobaczyła Gigia, jak stoi w drzwiach jej pokoju. Szybko odłożyła tablet i spytała:
- Coś się stało, Gigio?
- Nie, Zoe. Nic takiego. Chciałem ci tylko powiedzieć „Dobranoc”. A więc już mówię, dobranoc!
- Dobranoc, Gigio - odpowiedziała mu Zoe i położyła się na łóżku, patrząc ze smutkiem w sufit.
Gigio zaś pociągnął lekko drzwi od jej pokoju, aby się przymknęły, po czym ruszył w kierunku swojego drewnianego domku-sypialni, mówiąc:
- Nie bój się, Zoe. Jutro jest wielki bal maturalny, a na nim będziesz bardzo szczęśliwa jako dziewczyna Boba, albo ja nie nazywam się Topo Gigio. Tak, noc jutrzejsza będzie nocą balu i miłości. Dzięki niej, jak mówi piosenka, zapomnicie jeszcze raz o tym, że wam było źle, bo na to jeszcze przyjdzie czas, kiedy wstanie dzień.
Zaraz potem zaczął sobie nucić pod nosem:
- Daj mi tę noc. Tę jedną noc.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 16:57, 12 Mar 2024, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:20, 11 Mar 2024    Temat postu:

***



Następnego dnia wszyscy przygotowywali się do balu maturalnego. Mieli już gotowe kostiumy, wystarczyło tylko zjeść śniadanie, potem obiad, upiększyć się w odpowiedni sposób poprzez kąpiel i inne dodatkowe atrakcje, a potem założyć na siebie stroje na i ruszyć do szkoły. Bal zaczynał się o 19:00 i miał trwać do bardzo późnych godzin nocnych. W końcu maturzyści skończyli już szkołę, byli także już pełnoletni i mogli sobie na takie szaleństwo pozwolić. Nastrój radosnej zabawy udzielił się wszystkim, nawet Zoe, chociaż ta wielkich powodów do wesołości nie posiadała. Mimo to, nawet ona wzięła dziś porządny prysznic, nasmarowała ciało kremem i do tego godzinę spędziła z maseczką upiększającą na twarzy, co przy okazji nieco przeraziło Gigio, kiedy ją przypadkiem w niej zobaczył. To ostatnie nieco rozbawiło Zoe i poprawiło jej delikatnie humor, jednak nie na tyle, aby była w stanie w pełni się cieszyć balem maturalnym. Nie wiedziała oczywiście, że jej drogi mysi przyjaciel za pomocą sprawnie przeprowadzonego planu zamierza tak poprowadzić sytuacje, aby miała jednak powody do radości i to wielkie.
W odpowiednim momencie, wymknął się z domu do domku na drzewie, a tam już czekała na niego Drużyna G. Zadowolony dzielny gryzoń przystąpił do wykonywania swojego zadania.
- Drużyno G, czas rozpocząć drugi etap naszego znakomitego planu. Szybko, wskakujcie w nasz Gigiobus i ruszajmy w drogę! I pamiętajcie, że wiele zależy od powodzenia tej misji.
Zwierzaki szybko wskoczyły wraz z nim do małego samochodzika, który był niegdyś zabawką, ale przerobiony przez Boba został pojazdem Drużyny G. Jechali szybko i nim się obejrzeli, dotarli do domu Emily. Tam zaś Gołąbek podleciał do drzwi i nacisnął nóżkami dzwonek. Nie minęło wiele czasu, a otworzyła im Emily, ubrana już w swój strój. Wysoka i szczupła dziewczyna o brązowych włosach i oczach tej samej barwy, poprawiła sobie delikatnie na nosie okulary, aby lepiej się przyjrzeć osobom, które ją odwiedziły i uśmiechnęła się zadowolona na ich widok.
- Drużyna G? Co wy tu robicie?
- Roznosimy specjalną przyjacielską pocztę - odpowiedział Gigio i spojrzał zdumiony na dziewczynę - A ty za kogo się przebrałaś, tak z ciekawości?
- Jak to, nie widać tego? - zachichotała Emily, okręcając się dookoła - Jestem Kleopatrą.
Gigio przyjrzał się dziewczynie uważnie. Faktycznie, jej strój przypominał i to bardzo mocno kostium, jaki nosiła na sobie Liz Taylor w tym słynnym filmie „Kleopatra” z lat sześćdziesiątych. Oczywiście, Gigio nie pamiętał, aby ta sławna królowa kiedykolwiek nosiła okulary, taktownie jednak zachował tę uwagę dla siebie, zamiast tego mówiąc:
- No faktycznie, nie poznałem od razu. Ale wybacz, spieszymy się. Tu jest list od wielbiciela do ciebie. My musimy już jechać, na razie!
Po tych słowach, wręczając w międzyczasie list Emily, odjechał wraz ze swą drużyną Gigiobusem. Udawał przy tym, że nie słyszy, jak dziewczyna otwierając list zauważa, że nie jest on do niej i woła za nimi:
- Hej, Gigio! Czekaj, to list do Boba!
Gigio nie odjechał jednak daleko. Wraz ze swoją załogą zaczaił się w pobliżu domu Emily i z bezpiecznego miejsca obserwował sytuację. Tak jak przewidział, Emily przeczytała otwarty przez siebie list, zrobiła przerażoną i zarazem zdumioną minę, po czym wbiegła do domu.
- Tak jak myślałem. Zaraz zawiadomi o wszystkim Zoe i będzie się działo. A teraz pora na Boba.
Drużyna G ruszyła autem w kierunku domu Boba. Mimo, iż nie miał on na to za wielkiej ochoty, postanowił skorzystać z możliwości pójścia na bal maturalny i dobrze się tam bawić, o ile oczywiście było to możliwe w jego przypadku. Bardzo z siebie zadowolony Gigio zadzwonił do jego drzwi, a potem w taki sam sposób, jak to mialo miejsce z Emily, wręczył mu list i odjechał. Bob oczywiście szybko się zorientował, że to list do Zoe, ale kiedy nie zobaczył już swoich zwierzęcych przyjaciół w pobliżu, spojrzał na tajemnicze pismo i je przeczytał. Obserwujący wszystko z bezpiecznej dla siebie odległości, Gigio bez trudu zauważył, że chłopak poważnie przejął się listem i wbiegł do domu, aby się przygotować do wyjścia, a następnie wybiegł z niego w stroju d’Artagnana i ze szpadą u boku, rzecz jasna gumową, ale dodającą mu uroku i powagi zarazem.
- Doskonale, Drużyno G! - zawołał zachwycony Gigio, zacierając przy tym łapki z radości - Wszystko idzie zgodnie z planem. Teraz zostaje nam tylko czekać na rozwój wypadków.
Biedny Gigio. Nie wiedział, że nie wszystko szło tak idealnie, jak to sobie wyobrażał. Bob co prawda wściekł się po przeczytaniu listu rzekomo pisanego do Zoe, ale nie pobiegł do niej, aby wyznać jej miłość, a do swojego rywala, aby się z nim rozmówić jak mężczyzna z mężczyzną. Szybko, dysząc żądzą zemsty i wielką zazdrością, zaczął dzwonić raz po raz w dzwonek do drzwi Joe, aż ten w końcu mu otworzył. Chłopak o wyraźnie azjatyckich rysach twarzy, miał już na sobie strój Rzymianina, gdyż przebrał się za Marka Antoniusza. Zdziwił go bardzo widok przyjaciela i zapytał:
- Bob, co ty tu robisz? Nie za wcześnie jeszcze na bal?
Bob jednak spojrzał na niego groźnie i rzekł:
- Joe, chcę ci powiedzieć, że czego jak czego, ale nigdy bym się po tobie nie spodziewał takiego świństwa. Myślałem, że jesteśmy kumplami na dobre i na złe, a tymczasem za moimi plecami robisz mi coś takiego.
- Nie rozumiem, co masz na myśli, stary.
- Mówię o tej twojej sekretnej miłości. Już łapiesz?
Joe zmieszał się, wyraźnie zaniepokojony tym, co usłyszał. Nerwowo potarł sobie ciemię dłonią i zaczął się jąkać, po czym w końcu wykrztusił:
- A skąd o tym wiesz?
- Nie ważne, skąd wiem. Ważne, że zachowałeś się wyjątkowo podle wobec mnie i wobec naszej przyjaźni.
Joe zmieszany przystąpił z nogi na nogę i wymamrotał:
- Wiem, powinienem był ci o tym powiedzieć od razu, ale jakoś nie umiałem. Chciałem zrobić to na balu. To miała być niespodzianka dla was wszystkich.
- No i wyszła ci niespodzianka, jeszcze jaka! - zawołał Bob - Odebrałeś mi moją ukochaną! Dziewczynę, którą od dawna kocham i choć nie miałem odwagi jej tego powiedzieć, nie miałeś prawa korzystać z okazji i ją nikczemnie uwodzić!
Mówił nieco patetycznym i wzniosłym tonem, ale strój, który nosił, udzielił mu klimatu tego rodzaju rozmów.
- Jak to? Więc ty też ją kochałeś? - zdziwił się Joe.
- Aha, więc będziesz teraz zgrywać nieświadomego? Wybacz, ale to i tak ci nic nie pomoże. Jest tylko jeden sposób, abyś mi zapłacił za tę zdradę przyjaźni!
Po tych słowach, Bob zdjął rękawicę i cisnął ją w twarz Joe.
- Wyzywam cię na pojedynek! I masz mi dać satysfakcję natychmiast!
Joe, w którym obudził się duch walki, spojrzał na niego bojowo i powiedział:
- W porządku! Gdzie mamy walczyć?

***



W tym samym czasie, gdy Bob biegł na spotkanie z Joe, do domu Zoe ktoś nagle zapukał. Mama Zoe otworzyła drzwi i zauważyła stojącą na progu Emily.
- Witaj, Emily. Piękny kostium Kleopatry.
- Witam, pani Lauro. Bardzo dziękuję. Jest jeszcze Zoe?
- Tak, kończy się szykować. Wejdź, proszę.
Kobieta wpuściła Emily do środka, a ta od razu poszła poszukać przyjaciółki. Zastała ją wychodząca właśnie z łazienki, gdzie dziewczyna kończyła zmywać z siebie maseczkę upiększającą. Miała już na sobie swój strój, w którym chciała iść na bal. Bardzo zaskoczyła ją obecność najlepszej przyjaciółki.
- Emily? Co tu robisz? Fajny kostium.
- Dzięki - odpowiedziała Emily - Ale ja nie po pochwały. Słuchaj, dostałam dziś taki oto list i myślę, że powinnaś go przeczytać.
To mówiąc, wręczyła przyjaciolce otrzymany od Gigio list. Zoe dość szybko zauważyła, że jest on do Boba, ale mimo to przeczytała go. Kiedy tylko skończyła to robić, złość się w niej zagotowała. Emily nigdy nie widziała jej aż tak wściekłej. Dla pewności, aby nie paść ofiarą jej gniewu, cofnęła się o kilka kroków.
- Jak ona śmie pisać do niego takie rzeczy?! - krzyknęła Zoe - A myślałam, że obie jesteśmy przyjaciółkami! To świństwo, którego nie można wybaczyć! Emily, idziemy! Mam z tą zdrajczynią do pogadania!
Emily uśmiechnęła się zadowolona, bo takiej właśnie reakcji spodziewała się po Zoe i obie zeszły po schodach na dół, gdzie Zoe założyła szybko buty i zaraz wyszła z domu, nawet nie żegnając się z mama, która zdumiona obserwowała ją, jak wraz z przyjaciółką opuszczają teren ich posesji i udają się w kierunku domu Twyli. Nie wiedziała, po co tam idą, ale uznała, że pewnie chcą przygotować się wspólnie do balu, więc wzruszyła tylko ramionami i wróciła do swoich zajęć.
Tymczasem Zoe z Emily dotarły do domu Twyli i tam Zoe zapukała mocno do drzwi rzekomej rywalki. Chwilę później otworzyła im wysoka oraz przesadnie chuda Mulatka w stroju z XVIII wieku i dużej, podniesionej do góry fryzurze.
- Co tam, moje drogie? O co chodzi? - zapytała.
- Twyla, musisz mi wyjaśnić... - zaczęła Zoe i nagle przerwała - Zaraz, a ty za kogo się przebrałaś?
- Jak to? Za Marię Antoninę, oczywiście. Królowa Francji i elegancji.
Zoe spojrzała na Emily z ironią w oczach. No tak, ona zawsze uwielbiała być królową wdzięku i stylu. Ale nie zmieniało to faktu, że była przy okazji wstrętną zdrajczynią, która próbowała uwieść Boba. Co prawda, już wcześniej stosowała w jego przypadku swoje sztuczki, zwykle przymilając się do niego, kiedy coś mu się udawało lub osiągał jakieś sukcesy, ale Zoe nigdy nie sądziła, że ta posunie się o wiele dalej w swoich działaniach. Dlatego musiała jej wygarnąć, co o tym myśli.
- Słuchaj, Twyla. Różnie między nami bywało, ale nie wiem, jak możesz mi zrobić coś tak podłego.
- Ale niby co takiego? O co ci chodzi? - zapytała Twyla.
- Nie udawaj! Napisałaś list do Boba z prośbą, żeby partnerował ci na balu i jeszcze kpiłaś sobie w tym liście ze mnie! Jak mogłaś coś takiego zrobić?!
To mówiąc, Zoe wyciągnęła list z kieszeni i podała go Twyli. Ta przeczytała go i uśmiechnęła się ironicznie, mówiąc:
- Wiesz, Zoe. Myślałam, że mnie nieco lepiej znasz. Owszem, Bob bardzo mi się podoba i chętnie bym mu otarła łezki po tobie, ale nie znaczy to zaraz, żebym pisała do niego takie listy. Poza tym, to nie jest moje pismo.
- Nie twoje? - zdziwiła się Zoe i wyrwała jej list, po czym zaczęła uważnie mu się przyglądać.
- No oczywiście, że nie. Chyba nie sądzisz, że dziewczyna z klasą, taka jak ja, mogłaby stawiać takie kulfony, prawda?
Zoe i Emily przyjrzały się listowi bardzo uważnie, aż Zoe z nich zobaczyła na liście ślad mysiej łapki. Pokazała go Emily, która powiedziała:
- Wiesz, Gigio go trzymał długo w łapkach, zanim mi go podał. Może więc to stąd ten odcisk?
Zoe spojrzała na przyjaciółkę jeszcze bardziej zdumiona.
- To Gigio dał ci ten list?
- Zgadza się. To on - odpowiedziała Emily.
- A więc chyba zaczynam rozumieć, co się tu dzieje. Ktoś nam zrobił niezbyt mądry dowcip.
Nagle do furtki w ogrodzeniu Twyli poszedł Tatum, ich kolega, będący teraz wysokim, nieco pulchnym i umięśnionym blondynem w stroju Elvisa Presleya.
- Hej, Twyla! Jesteś gotowa? Bo mieliśmy iść!
- Pewnie, że jestem - odpowiedziała Twyla - Ale ty chyba miałeś być w stroju króla Ludwika XVI, mam rację?
- Nic z tego! Ja nie będę nakładać tych kretyńskich pończoch! Mam jeszcze swoją godność - zawołał urażony Tatum - Wolałbym już być katem, lepsza fucha przy takiej królowej. Ale niestety, stroju kata nie było.
Twyla zrobiła urażoną minę, a Emily i Zoe parsknęły śmiechem.
- Hej, dziewczyny, a wiecie, co się stało? - zapytał Tatum - Widziałem przed chwilą, jak Bob i Joe idą do parku. Będą się pojedynkować czy coś w ten deseń.
Dziewczyny krzyknęły przerażone i zdumione, gdy to usłyszały. Bob i Joe się chcą pojedynkować? Ale po co? I o kogo lub o co? Przecież oni zawsze się lubili. Co mogło ich aż tak poróżnić? Emily szczególnie mocno się przeraziła i kładąc ręce na policzkach, zawołała:
- Musimy ich powstrzymać, zanim sobie coś zrobią!
- Tak, a potem poszukamy Gigia - powiedziała ze złością w głosie Zoe - Bo coś czuję, że ten pojedynek to również jego sprawka.

***



Bob i Joe dotarli do parku, gdzie akurat nikogo nie było. Mieli więc całkiem dużo przestrzeni dla siebie oraz pełną swobodę działania. A co ważniejsze, nikt im nie mógł przeszkodzić w rozstrzygnięciu honorowej sprawy, a ten aspekt również miał dla nich istotne znaczenie.
- Dobrze, mój fałszywy przyjacielu - powiedział Bob, gdy już się ustawili do pojedynku - Widzę, że czas i miejsce nam sprzyjają, więc nie ma na co czekać. Stań do walki i daj mi satysfakcję z powodu popełnionej przez ciebie nikczemnej zdrady!
Joe spojrzał na przyjaciela z niepokojem, ale i taką ilością odwagi, jaką tylko z siebie zdołał wykrzesać.
- Rozumiem, że walczymy na bron białą, mam rację? - zapytał.
- Otóż to, koleżko - odpowiedział Bob i wydobył szpadę - Walcz i pokaż, na co cię stać!
Joe wydobył więc miecz rzymski, który jako broń krótka, nijak się nie miał do broni posiadanej przez Boba, ale ostatecznie nie był to czas i miejsce na dobór odpowiedniego oręża. Stanęli więc do walki, krótki miecz kontra długa szpada. Jednak ledwie zadano kilka ciosów, a Bob, który od dawna chodził na szermierkę, bez większych trudności wytracił miecz przeciwnikowi. Ten z furkotem poleciał w krzaki, a Joe upadł na kolana, przerażony tym, co się zaraz stanie. Bob jednak nie zadał mu ciosu szpadą, zresztą i tak nie mógłby tego zrobić, skoro broń była tylko atrapą do jego kostiumu, a zamiast tego spojrzał zdziwiony na przeciwnika, po czym podrapał się lekko po głowie i zapytał:
- Nie no, już? Tak szybko? Spodziewałem się przynajmniej pół godziny, a w każdym razie na pewno kwadransa dość ostrej walki. Nie sądziłem, że taka z ciebie noga w tej kwestii.
Następnie spojrzał na niego groźnie i zawołał:
- I ktoś taki ukradł mi miłość mojego życia?!
- STAĆ!
Dziki dziewczęcy krzyk rozległ się nagle po parku i na miejsce pojedynku wbiegła przerażona Emily, z szoku o mało nie gubiąc okularów. Podbiegła ona do chłopaków i zawołała groźnie:
- Bob! Joe! Przestańcie natychmiast! Co wy wyprawiacie?!
Następnie podeszła do Joe i zapytała:
- Nic ci nie zrobił?
- Nie, tylko napędził stracha - odpowiedział Joe.
Emily uściskała go bardzo mocno, co zdziwiło Boba. Przecież Joe kochał się w Zoe, przecież to do niej pisał miłosny list. Dlaczego teraz ściska się z Emily? To nie miało najmniejszego sensu.
Jednak nie dano mu było zbytnio się nad tym zastanowić, ponieważ Emily nagle wzięła się pod boki i spojrzała na niego tak groźnie, że aż zadrżał ze strachu. Nigdy nie widział tej uroczej kujonki aż tak wściekłej. Ten widok zdecydowanie potrafił odebrać odwagę nawet największym twardzielom.
- Bob, co ci odbiło? Dlaczego atakujesz mojego chłopaka?!
Boba zamurowało. Czego jak czego, ale tego to on się nie spodziewał.
- Twojego chłopaka? Jak to? Hola, hola, koleżanko! O czym ty do mnie teraz mówisz? Jak to, to wy jesteście razem?
- No tak, oczywiście - odpowiedziała Emily - Od niedawna. Chcieliśmy wam to powiedzieć podczas balu i zrobić wam niespodziankę.
Bob poczuł się dziwnie zmieszany, jednak tylko na chwilę, gdyż natychmiast odzyskał animusz i zawołał:
- Skoro jesteście razem, to dlaczego on pisał list miłosny do Zoe?
To mówiąc, wyciągnął wyżej wspomniany list i pokazał go Joe i Emily. Oboje spojrzeli na niego zdumieni, przy czym Joe bardziej, gdyż jego ukochana zaczęła się już powoli czegoś domyślać.
- Przecież ja tego nie pisałem. To nawet nie jest moje pismo - powiedział Joe.
- Jak to, nie twoje? To niby czyje? - zapytał coraz bardziej zdumiony Bob.
- Ja się chyba domyślam - odpowiedziała Emily i wyciągnęła z kieszeni list, który był rzekomo od Twyli do Boba, po czym zaczęła im się uważnie przyglądać - No tak, to jest to samo pismo. Nie ma dwóch zdań. Te listy pisała ta sama osoba.
- Zaraz, Emily, ty też dostałaś taki list? - jęknął Bob, który już nic z tego nie rozumiał.
- Nie taki sam, ale podobny - odparła Emily.
- Nic z tego nie rozumiem - stwierdził Joe, drapiąc się po głowie z nerwów.
- A ja chyba zaczynam rozumieć - stwierdziła jego dziewczyna - Ktoś nam tu zrobił głupi dowcip. I chyba nawet wiem, kto.
- Ale moment, wyjaśnijmy sobie coś - odparł na to Joe - Bob, powiedz mi, to nie o Emily ci chodziło, kiedy powiedziałeś, że rzekomo ukradłem ci miłość życia?
- O Emily?! - zawołał Bob - Oczywiście, że nie. Lubię ją i tyle. Ale nie o nią mi chodziło.
- Czyli nie kochasz Emily?
- Ja? Pewnie, że nie! Ja kocham Zoe i to od bardzo dawna! No, a kiedy dzisiaj dostałem ten list, to...
- Naprawdę, Bob?
Bob odwrócił się za siebie kompletnie zaszokowany, kiedy usłyszał za sobą jakiś dziewczęcy głos. Zobaczył, że niedaleko niego stoją Zoe, Twyla i Tatum. Na ich widok zmieszał się jeszcze mocniej, a już zwłaszcza, kiedy zobaczył Zoe, która nie odrywała od niego wzroku, mając lekko otwarte usta i nie mogąc wyjść spod wrażenia tych słów, które właśnie on wypowiedział.
- Bob, czy to prawda? Naprawdę mnie kochasz?
Chłopak zmieszał się i próbował zrobić jeden ze swych bardzo zwariowanych uśmiechów, ale groźna mina na twarzy Zoe sprawiła, iż odpuścił sobie ten pomysł i tylko westchnął smutno, opuścił głowę w dół i powiedział:
- Tak, Zoe. To prawda. Kocham cię. Kocham cię od pierwszego spotkania, ale chyba długo tego nie rozumiałem, bo byliśmy dziećmi. Ale potem, gdy zaczęliśmy dorastać, zrozumiałem to i chciałem ci wiele razy powiedzieć, ale nie umiałem. To moja największa słabość, ja chyba nie umiem za dobrze mówić o uczuciach. A do tego bałem się stracić twoją przyjaźń i dlatego nic nie mówiłem, tylko teraz, kiedy dostałem ten list i myślałem, że Joe może zdobyć twe serce, poczułem taką złość, że chciałem go ukarać, ale już w zasadzie sam nie wiem, po co.
Ze smutkiem w oczach spojrzał na Zoe i powiedział:
- Prawda jest taka, że cię kocham, moja droga i słodka Zoe. Tylko z tobą tak się cudownie czuję. Tylko z tobą jestem zdolny przenosić góry. Tylko przy tobie mam zawsze dość siły do każdego działania. Kocham twoje zielone oczy, twoje piękne rude włosy, ten niebieski niesforny kosmyk, twój uśmiech, twój głos i to, jak zawsze dobrze na mnie działasz. Kocham twoją miłość do nauki, kocham nasze wspólne seanse filmowe, kocham czuć cię przy sobie, trzymać cię za rękę i jechać z tobą na rowerze. No, po prostu kocham cię. Zoe, co ci jest?
Bob zauważył, że z oczu Zoe zaczynają nagle cieknąć łzy. Najpierw jedna, a potem kolejne, aż w końcu rozpłakała się na całego i rzuciła się Bobowi na szyję, mocno się do niego przytulając i wołając:
- Bob, mój kochany! Mój jedyny! A więc to prawda! Kochasz mnie! A ja, jak głupia bałam ci się powiedzieć przez te wszystkie lata, że też cię kocham! Że od dawna marzę, aby usłyszeć od ciebie to, co usłyszałam przed chwilą.
Bob zdumiony i w lekkim szoku, ale wzruszony objął mocno do siebie Zoe i gdy podniosła na niego wzrok, delikatnie otarł jej łzy z oczu i powiedział:
- Więc mogę cię kochać bez obaw, że cię stracę? I naszą przyjaźń także?
- Tak, jeśli tylko chcesz.
Przyjaciele patrzyli na to wszystko wzruszeni. Nawet Tatum, chociaż słynął z bycia twardzielem, otarł łzę z oka, kiedy to widział, jednak po cichu warknął do Joe, który jako jedyny to zauważył, że zrobi mu krzywdę, jeśli komukolwiek o tym powie.
- Och, Zoe - powiedział po chwili Bob - Tak bardzo się cieszę, że nie muszę już tego przed tobą ukrywać. I chciałbym cię zapytać, czy może zostaniesz...
- Nie, Bob. Nie mogę - przerwała mu Zoe, domyślając się, o co chce ją prosić.
Wszyscy zebrani zareagowali na to okrzykiem zdumienia. Jak to? Zoe zawsze przecież marzyła o miłości Boba i odwrotnie także. A teraz może ją mieć i mimo to tego nie chce? Co to za dziwne pomysły? O co tutaj chodziło?
Nagle zza krzaków rozległ się głośny płacz i krzyk rozpaczy. Wszyscy, jak na zawołanie, spojrzeli w kierunku, z którego on dobiegł i zauważyli Gigia, jak wraz z Drużyną G wychodzi ze swojej dotychczasowej kryjówki, płacząc wniebogłosy.
- Nie, to takie niesprawiedliwe! Zoe, Bob! Musicie przecież być razem! A ja tak wiele wysiłku włożyłem w to wszystko, żeby was połączyć i co?! I wszystko na nic?!
- A więc miałam rację! Te listy to twoja sprawka! - zawołała oburzona Emily.



Gigio od razu przestał płakać i spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się w niego groźnym spojrzeniem. Podobnie morderczy wzrok wpijali w niego także Bob, Zoe, Twyla, Joe i Tatum. Od razu przeszedł mu smutek. Zamiast niego poczuł strach o swoje życie. Uśmiechnął się więc głupkowato i powiedział:
- He he he. Sery bajery, co ty wygadujesz? Jakie listy?
- TE LISTY! - zawołała oburzona Emily, podkładając mu je pod nos.
Gigio zachichotał nerwowo i powiedział:
- Ach, te listy! Zupełnie o nich zapomniałem. Faktycznie, mogłem je napisać i potem przez nieostrożność dostarczyć tobie i Bobowi, ale przecież nie chciałem... Żeby tak się wszystko... No wiecie, pokręciło.
- Możesz więc wyjaśnić nam, czego chciałeś, koleżko? - spytał groźnie Bob.
- Właśnie! Po co wmawiałeś Zoe i Emily, że się kocham w Bobie? - zapytała Twyla.
- A Bobowi, że ja się kocham w Zoe? - dodał Joe.
- Chciałeś nas wszystkich skłócić? Po co? - spytała Zoe.
- Nie no, ależ skąd! To zupełnie nie tak - zawołał przerażony Gigio - Ja tylko chciałem, żeby Bob i Zoe byli wreszcie razem i dlatego napisałem te listy, aby się zrobili o siebie zazdrośni i zawalczyli o swoją miłość. Nie wiedziałem, że tak się stanie, jak się stało. Ja myślałem, że pobiegną każde do drugiego, spotkają się po drodze i sobie powiedzą, co czują do siebie. Nie wiedziałem, że tak to się skończy. Bardzo was wszystkich przepraszam. To nie tak miało wyglądać. To miało być jak w tych filmach o miłości. Drobne nieporozumienie, a potem szczęście na zawsze.
Drużyna G zaczęła piskami i kiwaniem łepków potakiwać swojemu liderowi, chcąc w ten sposób zaakcentować, że o to właśnie im chodziło.
Bob i Zoe spojrzeli na siebie uważnie, po czym wybuchli gromkim śmiechem pełnym radości i wszelkiej wesołości, a pozostali przyjaciele dołączyli do nich. Po tej reakcji Gigio już wiedział, że mu przebaczono i też zaczął się śmiać i mocno ściskać kolejno członków Drużyny G.
- Wiesz, koleżko. W pewnym sensie ci się udało - powiedział po chwili Bob, gdy już przestali się śmiać - Było jak w filmach o miłości. Nieporozumienie, a po tym wszystkim piękna miłość. Prawda, Zoe?
- Nie, Bob. Nie do końca prawda - odpowiedziała Zoe.
Wszyscy spojrzeli zdumieni na Zoe, która zrobiła się nagle bardzo smutna. Zwróciła swój wzrok na Boba i powiedziała:
- Bob, zrozum mnie. Ja po wakacjach jadę na studia do innego miasta. I nie wiem, kiedy tu wrócę. Może po kilku latach, a może nigdy. Jaki więc ma sens, aby się angażować w związek z osobą, której być może już więcej nie zobaczę?
- Zoe, po co tak zaraz dramatyzować? - zapytał Gigio - Przecież możesz tutaj przyjeżdżać na wakacje i ferie świąteczne.
- I co? Potem znowu wyjeżdżać i was zostawiać i nie widzieć was przez wiele miesięcy - rzuciła ponuro Zoe - Nie, to nie dla mnie. Ja tak nie mogę. Przecież taki związek nie ma sensu.
- Sery bajery, a co ty wygadujesz? - odparł Gigio - Przecież każdy związek, który jest oparty na prawdziwej miłości ma sens.
- Gigio ma racje, Zoe - zauważyła Emily - Przecież są komputery, internet...
- I telefony - dodał Tatum.
- I to tak ma wyglądać mój związek z Bobem? Przegadany przez telefon? - spytała ponurym tonem Zoe.
- A gdyby nawet, to i co z tego? - zdziwiła się Twyla - Chcesz zmarnować miłość, bo nie zauważyłaś, że mamy już XXI wiek i związki na odległość są dużo łatwiejsze niż kiedyś?
Bob podszedł do Zoe i ujął ją czule za ręce, spojrzał jej w oczy i powiedział:
- Zoe, posłuchaj mnie. Nie musi wcale tak być. Przecież wszystko może być inaczej. A nawet wiem, że będzie. Bo widzisz, tak się złożyło, że ja też dostałem się już na studia i muszę ci powiedzieć...
Zoe jednak wyjęła dłonie z jego dłoni i przyłożyła palec do jego ust.
- Nic nie mów, Bob. Wiem, że dostałeś się na studia i cieszy mnie to. Jestem pewna tego, że zostaniesz wybitnym wynalazcą. Ale nie chcę o tym teraz myśleć. Nie chcę myśleć o czasie, w którym znowu cię stracę i to nie wiem, czy aby nie na zawsze.
- Ale wcale nie musi tak być, bo widzisz...
- Bob, proszę. Dziś jest bal maturalny. Nie chcę o tym rozmawiać ani o tym myśleć. Dzisiaj chcę się cieszyć, że mnie kochasz i że możemy zrealizować choć jedno moje marzenie.
- A jakie to marzenie?
- Takie, że przetańczyć z tobą chcę całą noc.
- Wiecie, całej nocy to wam się nie uda przetańczyć, bo bal trwa do godziny 2:00 w nocy i w ogóle to...
Emily trąciła łokciem w brzuch Joe, aby nie przerywał romantycznej chwili.
- Dobra, już się nie odzywam - mruknął chłopak i zamilkł.
Bob popatrzył czule w oczy Zoe i powiedział do niej:
- To twoje największe marzenie, moja kochana Zoe?
- Tak, Bob. Co ty na to?
- Co ja na to? Powiem tak: Wow i Boom! I w ogóle, to za tobą pójdę jak na bal i nie obejrzę się! Nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie!
Zoe parsknęła śmiechem. Kochany Bob, zawsze lubiący żarty i wygłupy. No i jak tu go nie kochać, skoro umiał jej poprawić humor nawet w takiej sytuacji?
- Och, Bob. Jesteś naprawdę kochany! A więc chodźmy na bal, bo chyba już niedługo powinien się zacząć, a mamy jeszcze kawałek do przejścia.
- Ej, Zoe! To nie może tak się skończyć - zawołał urażony Gigio - Przecież my się tak staraliśmy! I co? Ma nie być happy endu?
- Och, Gigio - odpowiedziała mu z uśmiechem na twarzy Zoe - Spokojnie, na razie idziemy na bal i będziemy tańczyć długo, bardzo długo, aż do późna w nocy. A rano zaczną się już wakacje.
- Które spędzimy razem z Zoe tak, jak zawsze o tym marzyliśmy - zawołał Bob wesołym tonem - Na plaży, nad oceanem! Tak, ziom! Boom! Bo na plaży, na plaży fajnie jest!
Widząc jednak zdziwioną minę Zoe, zmieszał się lekko i dodał szybko:
- O ile oczywiście Zoe zechce pojechać tam ze mną.
- Och, Bob! Oczywiście, że chcę - odpowiedziała mu czule Zoe - A wakacje to całe dwa miesiące, a w zasadzie trzy, bo dopiero w październiku zaczynamy studia. Do tego czasu powinniśmy znaleźć jakiś sposób na to, aby nie musieć się na tak długo rozstawać i móc się często widywać. Do tego, te wakacje pokażą nam, czy na pewno chcemy być razem!
- Ja to wiem już bez wakacji, Zoe.
- Miło mi, ale na razie nie obiecujmy sobie nazbyt wiele. Na razie, to możemy sobie obiecać wspólny bal i wspólne wakacje, a potem zobaczymy, czy dalej mnie będziesz kochać, Szybki Bobie.
Nawiązała w ten sposób do jego przydomku, jaki Bob sobie nadał z powodu swej słabości do rowerów i talentu do prędkiej na nich jazdy, pod którym to zresztą przydomkiem też nieco później wygrał wyścigi rowerowe z Tatumem, a nagranie z tego wyścigu, nagrane komórką przez Zoe, zdobyło sporo wyświetleń i polubień na YouTube. Dziewczyna zawsze lubiła ten przydomek i uważała go za bardzo uroczy.
- Tego jestem pewien, kochana Zoe - odpowiedział ukochanej Bob.
- Jak powiedziałam, nie planujmy zbyt daleko w przyszłość. Bo jak na razie nie wiem, co moglibyśmy zrobić, aby mieć normalny związek, o jakim marzę. Ale o tym będziemy rozmawiać potem. Teraz pora na bal.
Gigio popatrzył na zakochanych, nie tracąc nadziei, że jednak wszystko się dobrze ułoży i doczeka się happy endu, po czym powiedział:
- Fajnie, na początek dobre i to. A nikt mnie nie uściska? Tul-tul?
Zoe uśmiechnęła się do mysiego przyjaciela i mocno go uściskała.
- Jesteś kochany, Gigio - powiedziała.
A zaraz potem dodała:
- I przy okazji, masz szlaban na wszystkie filmy o miłości. Do odwołania!

***



Bal odbył się punktualnie o godzinie 19:00. Zaczął się on od przemówienia samej dyrektorki szkoły, która powiedziała, że z prawdziwą przyjemnością dzień wcześniej wręczyła im wszystkim dyplomy ukończenia jej placówki edukacyjnej i z równie wielkim żalem przychodzi jej teraz pożegnać się z tak wspaniałymi i tak lubianymi przez nią uczniami. Oczywiście wiedziała doskonale, że kiedyś musi to nastąpić, ale mimo wszystko, gdy już nadeszła ta chwila, nie umie ukryć swojego żalu z tego powodu. Dlatego chce, aby tego ostatniego dnia, kiedy wszyscy razem mogą się spotkać w tym budynku, zabawa była przednia i żeby każdy mógł się na tej zabawie doskonale bawić. Następnie przedstawiła wynajęty w tym celu zespół muzyczny, który miał dla nich zagrać oraz ojca Zoe, Gregory’ego, który to na ten dzień został wynajęty jako zawodowy fotograf, aby zrobić zdjęcia na pamiątkę tego cudownego dnia. Kto więc chce, może u tego pana mieć załatwione zdjęcie lub nawet kilka. Przemowę swoją dyrektorka zakończyła słowami:
- A teraz koniec tego gadania, pora na zabawę!
Następnie zeszła ze sceny, a jej miejsce zajął zespół muzyczny, który wesoło powitał wszystkich uczniów, a następnie zaczął grać skoczne utwory. Najpierw zaśpiewali piosenkę „The times of my live” z filmu „Dirty Dancing”. Kolejnym utworem był „Summer nights” z filmu „Grease”. Dzięki tym dwom piosenkom, dość ponadczasowym, zabawa stała się taka, jak powiedziała dyrektorka. Przednia.
Po tych piosenkach, zarządzono drobną przerwę i Zoe wykorzystała ten czas, aby podejść do daty, robiącego wciąż zdjęcia różnym maturzystom. Mężczyzna z radością uśmiechnął się do córki i powiedział:
- Cudownie wyglądasz, kochanie. Naprawdę cudownie.
- Dziękuję, tato. Ciesze się, że tak mówisz.
Następnie rozejrzała się po całej sali i powiedziała:
- Wiesz, nie sądziłam, że to powiem, ale będzie mi brakować tego miejsca. Bardzo je polubiłam.
- Rozumiem. Miałem tak samo, gdy skończyłem szkołę. Tak jak i ty, kiedy już ją skończyłem, nagle miałem ochotę cofnąć czas i zacząć wszystko od nowa. Ale tak się nie da, wiesz o tym, prawda?
- Tak, tato. Wiem o tym.
Spojrzała z uśmiechem na ojca, wciąż jeszcze przystojnego mężczyznę, dość wysokiego i postawnego, o niebieskich oczach, brązowych włosach i z niewielką brodą. Choć już dorosła, wciąż był dla niej jej kochanym tatą, którego często lubiła przytulać, gdy była młodsza. Teraz też miała na to ochotę i nie oparła się jej, tylko mocno przytuliła się do taty, mówiąc:
- Dziękuję, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
- I ja dziękuję za tak fajną córkę jak ty - odpowiedział tata - A przy okazji, to o ile mnie wzrok mnie myli, tańczyłaś z Bobem, mam rację? Czy między wami się już coś zmieniło od ostatniego czasu?
Zoe uśmiechnęła się do ojca i zarumieniła się lekko.
- I tak i nie, tato. To nieco złożona sprawa. Później ci wyjaśnię.
Tata uśmiechnął się do niej, ale potem nagle zdumiony spojrzał w kierunku sceny i zapytał:
- Hej, czy to nie Gigio?
Zoe obróciła się za siebie i zauważyła swojego mysiego przyjaciela, jak siedzi na jednym z głośników muzycznych i rozmawia o czymś z liderem zespołu, a ten z wyraźnym zadowoleniem słucha jego słów i kiwa lekko głową na znak, że podoba mu się to, co on do niego mówi.
- O nie! Co on znowu wymyślił? - jęknęła Zoe.
Gigio tymczasem zeskoczył z głośnika i zniknął gdzieś w tłumie, natomiast lider zespołu podszedł do mikrofonu i powiedział:
- A teraz, na specjalne zamówienie, piosenka dla tych, którzy są zakochani, ale zbyt nieśmiali, aby to okazać. Dobierzcie się w pary i zacznijcie tańczyć.
Zoe poszukała wzrokiem Gigia, ale nie mogła go znaleźć, zamiast tego przed nią jak spod ziemi wyrósł Bob, który wyciągnął do niej dłoń i zapytał:
- Zatańczysz, moja droga?
Uśmiechnęła się do niego czule i podała mu swoją dłoń. Już po chwili oboje delikatnie sunęli po parkiecie w romantycznym tańcu, a zespół zaśpiewał piosenkę z bajki Disney „Mała syrenka”.

Nie udawaj, siedzi blisko ciebie tuż.
Głosem nie rozpieszcza cię, ma coś jednak fajnego.
I już nie wiesz skąd czujesz dziwny prąd.
Całować chciałbyś ją.

Tak, chcesz ją!
Trochę czujesz, trochę wiesz
To, że ona kocha też, ale trzeba to sprawdzić.
Więc się w końcu rusz i pocałuj już.
Nie zwlekaj dłużej, nie!
Razem ze mną...


Wtedy cały zespół zaśpiewał wesoło:

Sia-la-la-la-la-la! Jeju-jej!
Nie pocałuje jej! Nieśmiały bardzo jest!
Sia-la-la-la-la-la, co za pech!
Nieśmiały jest, to błąd, on w końcu straci ją!


Zoe, rozbawiona tą sytuacją, parsknęła śmiechem, patrząc w oczy Boba.
- Cały Gigio. Tylko on mógł coś takiego wymyślić.
- Ale chyba nie masz mu tego za złe, prawda? - zapytał Bob.
- W żadnym razie - odpowiedziała dziewczyna.
Tymczasem piosenka leciała dalej.

Oto moment: na lagunę wpływasz z nią.
Teraz szybko uczyń to - najlepsza to chwila.
Ona nie mówi nic, lecz ty możesz to zmienić,
Chłopcze! Całuj ją!


Bob poczuł, z jakiegoś nie do końca jasnego powodu, że ostatnie słowa były skierowane do niego, więc uśmiechnął się lekko do Zoe, czując coraz większą chęć spełnić to życzenie.
Zespół zaś śpiewał dalej:

Sia-la-la-la-la-la, nie bój się!
Zrobiony nastrój masz i ona tego chce!
Sia-la-la-la-la-la, naprzód rusz!
Nie próbuj dłużej kryć, pocałuj ją i już!

Sia-la-la-la-la-la, słuchaj słów!
Piosenka mówi, że całować masz ją tu!
Sia-la-la-la-la-la, muzyki ton!
Wyraźnie mówi, że całować musisz ją!
Całuj ją! Całuj ją! Całują ją!


Gdy ostatnie słowa tej piosenki zaczęły powoli cichnąć, Bob nie wytrzymał. Powoli i z lekkim lekiem przybliżył swoją twarz do twarzy Zoe, ona zaś domyśliła się, co on chce zrobić, ale nie opierała się. Przeciwnie, zamknęła oczy i wysunęła lekko usta, czekając na to, o czym od dawna marzyła.
W tym samym czasie, na jednym z reflektorów oświetlających salę, siedzieli Gigio i Drużyna G. Z zapartym tchem obserwowali zaistniałą sytuację, czekając na to, co się za chwilę wydarzy. Szczególnie zachwycony był Gigio. Zaciskał swe małe piąstki mocno, niemalże wbijając sobie pazurki w skórę i nie odrywał wzroku od zakochanej pary.
- No dalej! - zapiszczał, kiedy piosenka już prawie dobiegła końca.
I wtedy, gdy ostatni raz zespół zaśpiewał słowa „Całuj ją”, to się stało. Bob i Zoe się pocałowali. Ich pocałunek był długi, czuły i romantyczny, jak na filmie, lecz o wiele piękniejszy, bo prawdziwy. Gigio wówczas podskoczył z radości, a z jego pyszczka wydobył się radosny okrzyk. Jednak stracił równowagę i nim jego przyjaciele zdołali go pochwycić, spadł z reflektora prosto na głowę Boba, który w tej samej chwili przerwał pocałunek. Zoe otworzyła oczy i zachichotała wesoło na widok mysiego przyjaciela, który pomachał nerwowo łapką na jej powitanie.
- Cześć, Zoe. Wybacz, że wpadłem bez zapowiedzi. Ja nie podglądałem, ani trochę. Po prostu... Tak jakoś się złożyło.
Zoe zdjęła mysiego przyjaciela z głowy Boba, uściskała go delikatnie i czule pocałowała go w pyszczek, mówiąc:
- Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć.
- Czy to znaczy, że cofniesz mi szlaban na filmy o miłości?
- ZAPOMNIJ! Musisz odpokutować za numer z listami.
- Ale ja już będę grzeczny, obiecuję.
To mówiąc, Gigio przybrał najsłodszą minkę na świecie, której Zoe jakoś nie umiała się nigdy oprzeć. Dziewczyna jednak zachichotała i powiedziała:
- Nie bierz mnie na litość. Jeszcze się zastanowię nad zniesieniem szlabanu.
Gigio podziękował radośnie Zoe, po czym wskoczył na grzbiet Gołąbka, gdy ten do nich podleciał i po chwili powrócił na reflektor, aby z niego bezpiecznie i spokojnie obserwować dalszą zabawę.
Tymczasem ta trwała w najlepsze. Zespół zaśpiewał jeszcze wiele utworów, w tym kilka piosenek Elvisa, „My way” Franka Sinatry, „Rasputina” Boney M oraz sporo innych. Potem wymyślono naprawdę wesołą zabawę w karaoke. Ci, którzy mieli chęć i odwagę, mogli wejść na scenę i zaśpiewać dowolną piosenkę. Kilku uczniów od razu skorzystało z okazji. Pierwsza zrobiła to Twyla, która zaśpiewała utwór Madonny „La isla bonita”. Trzeba przyznać, że wyszło jej to bardzo dobrze. Zachwyceni tym występem, kolejni maturzyści zaśpiewali następne utwory. Emily i Joe zaśpiewali w duecie piosenkę „Love is strange” z filmu „Dirty Dancing”, a Bob i Zoe, którzy nie mogli oprzeć się pokusie wspólnego występu, zaśpiewali razem utwór „You’re the one that I want” z filmu „Grease”. Oboje niezbyt lubili ten film, ale uwielbiali tę piosenkę i doskonale się bawili, wykonując ją, a cała sala wraz z nimi, choć najmocniej chyba Gigio, który wraz z Drużyną G podskakiwał radośnie pod rytm piosenki i patrzył zachwycony, jak Bob i Zoe, radośni jak nigdy dotąd, skaczą po scenie, radośnie się wygłupiają i śpiewają piosenkę, wyginając się przy tym i robiąc zabawne miny, jak podczas ich wspólnych zabaw w karaoke z dawnych lat, gdy byli jeszcze dziećmi. Gigio zadowolony patrzył, jak za swój tak uroczy występ Bob i Zoe zdobywają tytuł Króla i Królowej Balu, a potem jeszcze tańczą pośrodku całej sali wśród innych par i patrzą sobie czule w oczy, następnie zaś znowu się całują. Ich mysi przyjaciel wzruszony otarł łzy wzruszenia, mocno mu już ściekające po policzkach.
- Och, moje kochane dzieciaki dorosły. Aż mnie wąsiki świerzbią!

***



Zabawa trwała w najlepsze aż do godziny 2:00 w nocy. Nie wszyscy, którzy w niej brali udział, byli w stanie wytrwać aż tak długo, ale Bob i Zoe byli jednymi z tych, którzy tego dokonali. Wyszli ze szkoły jako jedni z ostatnich, wesoło sobie przy tym podśpiewując. Towarzyszyli im Gigio, Drużyna G oraz tata Zoe, który już mocno ziewał zmęczony robieniem ciągłych zdjęć maturzystom. Nawet jednak i on był zadowolony z dobrej zabawy, jaką przeżyli. Cała grupka opowiadała sobie wesołe historie i żarty, wspominali także najzabawniejsze sytuacje, jakie to miały miejsce podczas balu. Dlatego też droga do domu minęła im bardzo przyjemnie i z prawdziwym trudem przyszło im się pożegnać.
- Zoe, musimy jutro porozmawiać o tym, o czym mówiliśmy przed balem - powiedział Bob, gdy się żegnali - Chciałbym bardzo, aby z tego coś wyszło.
- Bob, ja również bym tego chciała - odpowiedziała mu Zoe - Ale nie wiem, czy związek na odległość ma na to szansę. Proszę, na razie nie mówmy o tym. Jutro się zaczynają wakacje i bardzo bym chciała spędzić je jak najlepiej i nie psuć sobie ich myśleniem o tym, co będzie potem i czy w ogóle będzie jakieś potem. Być może, tak w międzyczasie, wpadniemy na pomysł, w jaki sposób możemy sobie poradzić z naszym problemem i być razem mimo wszystko, a do tego jeszcze przekonamy się w te wakacje, że nasze uczucie jest nadal tak silne, jak nam się wydaje, to wtedy tak, to wtedy możemy stworzyć prawdziwy związek. A na razie, mogę ci zaproponować związek bez wielkich planów na przyszłość.
Bob popatrzył na nią nieco zawiedziony, nie tego oczekiwał bowiem od swej ukochanej. Oczywiście podziwiał jej analityczny umysł, jak bardzo jest ostrożna i rozsądna, ale mimo wszystko liczył na to, że zdoła ona wykrzesać z siebie nieco szaleństwa i uwierzyć w tę miłość i wspólne plany na przyszłość. Ale może miała ona jednak rację w byciu taka ostrożna? Może naprawdę tak było trzeba? Może nie należało planować zbyt wiele naraz, aby nie zawieść się potem i być dzięki temu mniej rozczarowanym?
- Dobrze, Zoe. Ja zwykle wolę brać tyle, ile mogę niż nic. Poza tym, to i tak jest piękna wizja i nie pozbawia mnie nadziei. Boom!
Zoe uśmiechnęła się do ukochanego i pocałowała go czule w usta.
- A więc dobranoc i do jutra, mój ukochany.
Po tych słowach, oboje się pożegnali i Bob ruszył w kierunku swojego domu, a Zoe zadowolona i uśmiechnięta spojrzała na tatę, Gigio i Drużynę G. Jednak ani jedno z nich nie było tak radosne, jak ona. Na ich twarzach malowała się niemalże dezaprobatą. Zoe wyczuła to, ale nie miała pojęcia, co jest tego przyczyną, dlatego wzięła się pod pachy i zapytała:
- No co? O co wam chodzi?
- Córeczko, jesteś dorosła i zamierzam szanować twoje decyzje, ale czy nie sądzisz, że to, co robisz jest niemądre - powiedział zasmuconym głosem tata.
- No właśnie, Zoe! Przecież Bob cię kocha - zawołał Gigio - I zawsze będzie cię kochał! Dlaczego nie chcesz dać sobie i jemu szansy?!
- Przecież mu daję! - zawołała Zoe - Spędzimy razem wakacje i będziemy się dobrze bawić i przy okazji zobaczymy, czy miłość nie niszczy wszystkiego między nami i potem, jeżeli będzie wszystko dobrze, zaczniemy razem planować naszą przyszłość.
- A jak nie będzie, to co? To odejdziesz i więcej go nie zobaczysz? - zapytał tata - Córeczko, doceniam twój rozsadek i analityczny umysł, który każe ci zawsze być ostrożną, ale miłość czasami wymaga szaleństwa. Miłość to nie matematyczne równanie, w którym wszystko zdołasz przewidzieć. Miłość to jest spontaniczność, to romantyczność, to wiara w to, że nawet jeśli jest źle, to będzie lepiej i dążenie do tego, aby było lepiej. Wspólne dążenie.
- Tak, tato - odpowiedziała Zoe - Ale to też przytulanie ukochanej osoby i jej całowanie codziennie, ściskanie jej ręki podczas spaceru, to spotkania na żywo, to brak długich rozstań, to wreszcie widzenie się często, a nie raz na jakiś czas.
- Miłość, córeczko, czasami wymaga pójścia na kompromis z warunkami, w jakich przychodzi wam żyć.
- Poza tym, tato, ja nie wiem, czy na studiach, kiedy będziemy zajęci sobą, to nie osłabimy naszego uczucia. A jeżeli on pozna inną i ją pokocha i nie zdoła być szczęśliwy, bo będzie się czuł związany ze mną, którą widzi raz na jakiś czas? A jeżeli przez rzadkie spotkania nic z tego nie wyjdzie? Jeżeli dam sobie nadzieję i potem nic z tego nie wyjdzie?
- Zoe, jeżeli tak się tego wszystkiego boisz, to dlaczego jednak chcesz z nim spędzić te wakacje? - zapytał Gigio - Dlaczego od razu nie wyjedziesz i dlaczego chcesz, aby Bob jednak przy tobie był?
- Bo wierzę, że znajdziemy w międzyczasie jakieś rozwiązanie - wyjaśniła Zoe - Poza tym, ja muszę mieć pewność, że to uczucie jest silne i nie minie, kiedy wakacje i to cudowne szaleństwo się skończy. Ja muszę mieć pewność, Gigio. Ja muszę we wszystkim, co robię, mieć pewność. Czy ty to rozumiesz?
Gigio skinął głową i odpowiedział:
- Rozumiem. Ale rozumiem też, że Bob cię kocha i dla miłości zrobi wiele. Bardzo wiele. Zaufaj mu i zaufaj miłości, Zoe.
- Gigio, życie to nie są filmy o miłości, które tak uwielbiasz! Życie jest dużo bardziej gorzkie i okropne!
- Ale może być też piękne, jeśli pozwolisz sobie na odrobinę szaleństwa.
- Ale szaleństwo jest nieobliczalne. Jest niepewne. A ja lubię to, co pewne.
- Jak byłaś młodsza, stać cię było nieraz na urocze szaleństwo.
- Gigio, ja już nie jestem dzieckiem!
Gigio spojrzał na nią smutno i powiedział:
- Szkoda, bo tamta Zoe by się nie poddała i podjęłaby ryzyko, nawet gdyby nie miała pewności, że uda się jej osiągnąć cel. A przy mnie i Bobie umiała być tak uroczo szalona. Szkoda, że tej Zoe już nie ma. Wielka szkoda.
Po tych słowach, Gigio odszedł w kierunku domku na drzewie, gdzie chciał dziś nocować, a Drużyna G poszła powoli za nim. Zoe ze złością odprowadziła go wzrokiem i spojrzała na ojca, pytając:
- To źle, że już nie jestem taka, tato? To źle, że nie jestem już zwariowaną Zoe podejmującą zwariowane ryzyko i wolącą ostrożnie żyć? To źle, że dorosłam?
- Sama musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie, kochanie. Tego niestety nikt za ciebie nie zrobi - odparł na to ojciec - Ale cokolwiek zrobisz, to pamiętaj. Życie często wymaga ryzyka. Nie da się przez nie przejść zawsze bezpiecznie. Ja i twoja mama jesteśmy szczęśliwi, ale nie zawsze tak było. Ja jestem fotografem, artystą, nieco zdziecinniałym, jak niektórzy mówią. Twoja mama jest naukowcem, zawsze analitycznie wszystko ocenia i rozważa. To było ryzyko, że się pokochaliśmy. Tak wiele ryzykowaliśmy: że nam się nie uda, że z czasem różnice będą za wielkie, że będziemy się nawzajem tylko ranić i denerwować. Ale nam się udało. Ona mnie nauczyła rozsądnego podejścia do wielu spraw, a ja ją odrobiny szaleństwa. Udało się nam. Wam też może. Ale to już zależy od ciebie.
Po tych słowach, tata wszedł do domu, zostawiając Zoe samej sobie. Ta zaś przez chwilę jeszcze układała w głowie słowa ojca, a potem poszła do pokoju, nie przestając o tym wszystkim myśleć. Gdy rozbierała się i kładła spać, wciąż o tym myślała. Przypomniała sobie, że już jako dziecko lubiła zawsze rozsądnie każdą sprawę oceniać, ale mimo wszystko stać ją było na drobne szaleństwa i na wielkie ryzykowne sytuacje, nawet nie wiedząc, czy się jej one udadzą. Bob i Gigio byli wtedy zawsze przy niej i nie była z tym sama. Z wiekiem zaczęła dorastać i coraz mniej była zdolna do drobnych szaleństw czy cudownych przygód, jakie kiedyś uwielbiała. Czy to źle, że chciała zawsze być ostrożna? Że bała się ryzykować bez potrzeby? Że nie chciała planować zbyt daleko do przodu i dawać nadzieję na coś, co się może nigdy nie udać? Ale z drugiej strony, może tata ma rację? Może życie to zawsze jedno wielkie ryzyko? Może Gigio miał rację, że stara Zoe była dużo lepsza od tej obecnej? Może naprawdę powinna ona wrócić?



Męczona przez te wątpliwości, Zoe poszła spać. Długo nie mogła zasnąć, w głowie jej ciągle krążyły różne myśli i różne poglądy na to, co powinna zrobić i jak powinna się zachować wobec Boba. Nie zauważyła, kiedy dopadł ją sen i spała o wiele dłużej niż zwykle, bo i później poszła spać. Obudziła się tak dopiero około godziny 10:00. nie wstała jednak od razu, była jeszcze bardzo zmęczona i dlatego pozwoliła sobie na nieco dłuższy sen. Potem powoli wstała, ubrała się i zeszła na dół, czując zadowolona zapach naleśników smażonych przez mamę.
- Hej, mamo! Jesteś tam?
Ponieważ nie usłyszała odpowiedzi, weszła do kuchni i nagle zauważyła coś, czego się w ogóle nie spodziewała. Tym widokiem była jej mama robiąca właśnie naleśniki wraz z Bobem. Oboje byli tym bardzo zajęci, żartowali sobie nieco, a kiedy już dostrzegli Zoe, uśmiechnęli się do niej radośnie.
- Witaj, kochanie - powiedziała mama - Wybacz, wołałaś mnie?
- Cześć, Zoe! - zawołał wesoło i serdecznie Bob.
Zoe uśmiechnęła się do niego, ale nagle poczuła smutek z powodu tego, co wczoraj usłyszała i powiedziała. Powróciły od razu wątpliwości i myśli na temat jej związku z Bobem. Była szczęśliwa, że w końcu wiedziała, że on ją kocha, a ona kocha jego i zostali parą. To było dla niej prawdziwe szczęśliwe. Ale nie była tego pewna, czy na odległość ten związek ma szansę przetrwać. Bo przecież o związek trzeba zawsze dbać, a jak można o niego dbać na odległość i nie widząc swojego ukochanego za długo? Czy to było możliwe?
- Wiesz, naleśniki niedługo będą gotowe, kochanie - powiedziała mama - Tata jeszcze śpi i Gigio też. Ale pewnie zaraz się obudzą.
Zoe uśmiechnęła się do niej delikatnie, ale nie odpowiedziała, tylko dalej się wpatrywała w Boba. Mama zaś domyśliła się, iż córka z pewnością chciałaby z nim pozostać sama i wyszła pod byle pretekstem z kuchni. Zoe i Bob zostali więc jedynie we dwoje w kuchni.
- Wiesz, bardzo wiele myślałem o tym, co mówiłaś, Zoe - zaczął Bob, jak tylko ucichły kroki mamy jego ukochanej.
Zoe jęknęła przerażona. Domyślała się, co chce on jej powiedzieć. To, co mu zaproponowała, nie odpowiadało mu i na pewno nie chce bawić się w związek bez większych nadziei na przyszłość. W jednej chwili zrozumiała, co musi zrobić.
- Bob, zanim coś mi powiesz, proszę, muszę cię przeprosić - zawołała szybko Zoe - Bo ja też wiele o tym myślałam i wiem, że cię zraniłam. Nie chciałam tego, ja po prostu się boję, że związek na odległość może wszystko zniszczyć, że może się on nie udać. Tak bardzo mi na tobie zależy, że wolę się cieszyć tym, ile tylko mogę mieć niż niczym. Bob, zrozum. Ja nie wiem, co będzie dalej, po wakacjach, gdy pojedziemy daleko od siebie na studia. Ale jeżeli ty będziesz ryzykować, ja także będę. Tak jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi. Gdy ty będziesz się starać, ja też będę. Może więc się uda. Może będzie dobrze, w każdym razie spróbuję. A ty?
Bob uśmiechnął się do Zoe radośnie, dotknął delikatnie jej ręki i już miał jej coś powiedzieć, kiedy nagle zauważył, że naleśniki już się usmażyły i jeżeli dalej zostaną na patelni, spalą się. Szybko więc oboje zdjęli je z patelni i nałożyli na talerze, po czym zaczęli smażyć kolejne. Teraz Bob mógł swobodnie mówić.
- Zoe, to cudowne, co mówisz. Zwłaszcza, że nie pasowało mi to, co wczoraj mi mówiłaś. Bo ja nie chcę tylko jednych wakacji, ja chcę wszystkich z tobą. Ja chcę prawdziwego i pięknego związku i nie na odległość. Bo wiesz, nasz związek nie musi być na odległość.
Zoe spojrzała na niego zdumiona, nie rozumiejąc, o czym on mówi. Bob zaś uśmiechnął się radośnie i powiedział:
- Chciałem ci to wyjaśnić już wczoraj, tylko nie dałaś mi tego zrobić. Bo ja się dostałem na studia na uczelni, która znajduje się tylko o dziewięć kilometrów od twojej uczelni. Tak, sprawdziłem to dokładnie. To rowerem tylko pół godziny. No, może nieco więcej. A jeszcze szybciej autobusem. Będziemy więc mogli się widywać bardzo często, codziennie, jeżeli tylko zechcemy. Nie zaniedbamy więc naszego związku, a na wakacje możemy wracać tutaj. Co o tym sądzisz?
Zoe słuchała uważnie słów ukochanego i nie mogła uwierzyć w swoje wielkie szczęście. No tak, znowu uparła się przy swoim i nie wysłuchała Boba tak, jak to powinna zrobić od początku. Znowu za dużo gadała i za mało słuchała. Gdyby mu pozwoliła mówić, to wtedy nie miałaby takich wątpliwości przez całą noc. Ale już dość, od tej pory będzie uważniej wszystkich słuchać. A zwłaszcza Boba.
- Bob, chcesz mi powiedzieć, że będziesz studiować blisko mnie? I będziemy się mogli nawet codziennie widywać?
- Tak, jeśli tylko chcesz.
Oboje nagle szybko doskoczyli do patelni i dokończyli smażyć naleśniki, a kiedy mieli nałożyć na nią kolejne, Bob wziął dłonie swojej ukochanej w swoje i patrząc jej przy tym w oczy, powiedział:
- Zoe, moja słodka, wczoraj miałaś obawy, dzisiaj już ich nie masz. A więc muszę cię o to zapytać. Czy zostaniesz moją dziewczyną?
Zoe nie wytrzymała. Wzruszona i szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd, już nie umiała panować nad łzami. Rozpłakała się na całego, po czym rzuciła się na szyję swojego ukochanego, zaczęła go całować po całej twarzy i powtarzać:
- Tak, Bob! Tak, tak i jeszcze raz!
Bob radośnie ucisnął ukochaną i pocałował ją w usta.
- Tak! Właśnie tak! - odezwał się nagle czyiś znajomy głos.
Należał on do Gigio, który siedział zadowolony na doniczce z kwiatem i się uśmiechał od ucha do ucha.
- Gigio! - zawołali ucieszeni jego widokiem Zoe i Bob.
- Czy dobrze rozumiem, że już wszystko dobrze między zakochanymi i już możemy liczyć na happy end? - zapytał Gigio.
- Tak, Gigio. Wszystko już jest dobrze - odpowiedziała Zoe.
- Idealnie, koleżko - dodał Bob.
- To cudownie! - zawołał radośnie Gigio, podskakując przy tym i wyciągając ku nim łapki - Przytulcie mnie! Tul-tul!
Bob i Zoe z radością mocno go przytulili, tak czule, jak jeszcze nigdy.
- Dziękujemy ci, Gigio! Dziękujemy, że się wtrąciłeś i pomogłeś nam - rzekła wzruszona Zoe.
- To co? Już nie mam szlabanu na filmy o miłości? - zapytał Gigio.
Dziewczyna parsknęła rozbawiona i skinęła delikatnie głową na znak, że się zgadza. Gigio zaś zyskał w tej chwili jeszcze większy powód do radości.

***



- Tak, jak widzisz, kochana Zoe, to wszystko moja zasługa.
Tymi słowami, Gigio zakończył wspominanie tej cudownej chwili, w której połączył on ze sobą w piękną parę dwoje swoich przyjaciół, jak i wszystkie dosyć niezwykle okoliczności, jakie do tego doprowadziły.
Zoe uśmiechnęła się do niego delikatnie, jednocześnie zerkając ponownie za okno, na bawiące się w ogrodzie dzieci. Stanowiły one naprawdę cudowny widok, od którego chwilami aż trudno było oderwać oczy.
- Tak, masz rację, Gigio. To ty nas połączyłeś. To dzięki tobie zyskałam moje szczęście. Ale wiesz, nie wiem, czy im należy pomagać w miłości. Może oni sobie sami poradzą bez pomocy?
- Kto sobie poradzi bez pomocy?
Do pokoju wszedł młody mężczyzna, mający z trzydzieści sześć lat, brązowe włosy, niebieskie oczy i lekkie ślady piegów na twarzy. Zoe uśmiechnęła się na jego widok, podeszła do niego, przytuliła się do niego i czule go pocałowała.
- Dzieci, Bob - powiedziała do niego z miłością w glosie - Gigio chce je ze sobą swatać, tak jak kiedyś nas.
- No, jeśli tak skutecznie ich połączy, jak połączył nas, to nie widzę problemu - odpowiedział na to wesoło Bob, czule przytulając do siebie swoją ukochaną żonę.
Zoe zachichotała rozbawiona i pogłaskała mu lekko włosy dłonią.
- Och, Bob. Z nami mu się udało, bo nasza miłość była naprawdę wspaniała. Była i jest nadal, kochanie.
- Wiem, Zoe. Taka miłość w sam raz idealna.
Gigio zachichotał rozbawiony tym porównaniem, a zaraz potem wziął w łapki swoją gitarę i zaczął wesoło na niej przygrywać i jednocześnie śpiewać:

Ona trwała nie długo, nie krótko.
Dla miłości najlepszy to czas.
Niosła tyle radości co smutku
I wszystkiego w niej było w sam raz.
Tyle, ile potrzeba słodyczy,
Przy czym wcale nie było jej brak
Krzty goryczy, co jakby nie liczyć,
Nadawało wytworny jej smak.

Trochę chmur, trochę słońca.
Coś z początku, coś z końca.
Trochę pieprzu, ciut mięty.
Część dróg prostych, część krętych.
Ciut poezji, ciut prozy.
Trochę plew, trochę ziarna.
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna.

Była taka dokładnie, jak trzeba.
Miała zalet tak wiele jak wad.
Tyle piekła w niej było, co nieba.
Taka miłość w sam raz, akurat.
Chyba zgodzicie się ze mną, kochani.
To rzecz pewna, jak dwa razy dwa.
Wasza miłość jest raczej udana.
Zażywajcie więc, póki się da.

Trochę chmur, trochę słońca.
Coś z początku, coś z końca.
Trochę pieprzu, ciut mięty.
Część dróg prostych, część krętych.
Ciut poezji, ciut prozy.
Trochę plew, trochę ziarna.
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna.

Choć nie zawsze nam miłość
Swe uroki odkrywa,
Jednak jakby nie było
Jest po prostu prawdziwa.

Trochę chmur, trochę słońca.
Coś z początku, coś z końca.
Trochę pieprzu, ciut mięty.
Część dróg prostych, część krętych.
Ciut poezji, ciut prozy.
Trochę plew, trochę ziarna.
Taka miłość, taka miłość,
W sam raz, idealna.
Taka miłość
W sam raz, idealna.
Taka miłość.


Gdy Gigio zaczął śpiewać, Bob porwał w ramiona Zoe i zaczął z nią wesoło tańczyć po całej kuchni, a gdy piosenka dobiegła końca, ucałował jej dłoń czule, a potem uśmiechnął się dowcipnie, aż Zoe zachichotała rozbawiona i pocałowała go czule w usta.
- Och, Bob! Wciąż jesteś tym chłopcem, którego pokochałam.
- A ty dziewczyną, w której się zakochałem.
Gigio wpatrywał się zachwycony w ten widok, a potem zerknął przez okno i zobaczył, jak pod dom podjeżdża kurier z pizzą.
- Kochani, pizza już przyjechała.
Bob i Zoe oderwali się od siebie, rozbawieni do granic możliwości, a gdy już się lekko opanowali, stwierdzili, że naprawdę już pora skończyć swoje dowcipne wygłupy i zjeść wreszcie obiad, bo burczy każdemu z nich w brzuchu.
- Bob, zapłacisz i zawołasz dzieciaki? - zapytała Zoe - Ja przygotuję talerze.
Jej mąż wesoło poszedł spełnić prośbę. Gigio za to ocierał sobie już wąsy na samą myśl spróbowaniu smacznej pizzy z podwójnym serem, jego ulubionej, która z pewnością była uwzględniona w zamówieniu, jak zwykle, kiedy Zoe zamawiała coś z pizzerii.
- Gigio, ale naprawdę bardzo cię proszę - zwróciła się do niego Zoe - Proszę, nie swataj już więcej nikogo, chyba, że ktoś cię o to poprosi. Ale sam z siebie tego nie rób, dobrze?
- Sery bajery, co ty wygadujesz? - zachichotał Gigio - A czemu miałbym tego nie robić? Przecież to doskonale mi wychodzi. Zapomniałaś, Zoe? Pomoc Gigia, to początek cudownej miłości i to takiej w sam raz. I wiesz co? Zastanawiałem się już nawet nad tym, żeby założyć biuro matrymonialne, skoro tak dobrze sobie radzę. Co o tym myślisz, Zoe?
Zoe jednak nie odpowiedziała mu, tylko ponownie parsknęła śmiechem, po czym mocno przytuliła do serca swojego uroczego mysiego przyjaciela.



KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 16:52, 12 Mar 2024, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 9:13, 12 Mar 2024    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Sympatyczna bajeczka.
Nie wiedziałam, że w Ameryce znają Polski kodeks honorowy (znany też jako kodeks Boziewicza) – publikacja z 1919 dotycząca zasad postępowania honorowego, a w tym odbywania pojedynków, autorstwa Władysława Boziewicza. W Polsce międzywojennej podstawowy dokument (choć pozaprawny) regulujący te zasady [1]. Do 1939 doczekał się ośmiu wydań [2].
Główna bohaterka w moim odczuciu wydaje się osobą bardzo subtelną oraz delikatną, wewnętrznie poukładaną, odpowiedzialną, szczerą, ambitną, inteligentną oraz rozważną, a jednocześnie posiadającą serce o niezwykłej wrażliwości oraz żarliwości, która jest w stanie bardzo wiele poświęcić w imię prawdziwej miłości, której pragnie ponad wszystko.
Ogólnie w amerykańskiej popkulturze okres liceum jest przedstawiony jako bardzo ważny etap formatowanie młodego człowieka do życia w społeczeństwie.
W mojej wyobraźni Zoey wygląda jak dziewczyna na tym zdjęciu.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 9:22, 12 Mar 2024, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 9:30, 12 Mar 2024    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Ona trwała nie długo, nie krótko
Dla miłości najlepszy to czas
Niosła tyle radości co smutku
I wszystkiego w niej było w sam raz
Tyle ile potrzeba słodyczy
Przy czym wcale nie było jej brak
Krzty goryczy, co jakby nie liczyć
Nadawało wytworny jej smak
Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna
Była taka dokładnie jak trzeba
Miała zalet tak wiele jak wad
Tyle piekła w niej było co nieba
Taka miłość w sam raz, akurat
Chyba zgodzisz się ze mną, kochana
To rzecz pewna, jak dwa razy dwa
Nasza miłość jest raczej udana
Zażywajmy więc póki się da
Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna
Choć nie zawsze nam miłość
Swe uroki odkrywa
Jednak jakby nie było
Jest po prostu prawdziwa
Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna
Taka miłość
W sam raz, idealna
Taka miłość
Bardzo lubię tę piosenkę.
Rozbawiły mnie nawiązania do bajki Mała syrenka i do serialu Co ludzie powiedzą, że jak dziewczyna chce być Marią Antoniną to chłopak chce być katem.
Fajna ta studniówka i świetne piosenki z Dirty Dancing, dobrze, że nie tańczyli hip-hopu.
Podobało mnie się to, że się przebrała za Sissi stylizując się na moją ulubioną Romy Schneider.
Są tu również nawiązania do Zorro i trzech muszkieterów od razu widać co autor lubi najbardziej.
Pewnie tak już jest, że najfajniej nam się piszę o tym co lubimy zawsze lub co nas fascynuję w danej chwili.
Cała ta niewinna intryga wyszła bardzo zabawnie.
Gigo ma rację, gdyby nie on nigdy by się nie spiknęli i jakby spędzała piątkowy wieczór. Oglądałaby powtórkę Bonanzy i czekała aż pokażą gołą klatę Micheala Landona he he.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 9:34, 12 Mar 2024, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:07, 06 Kwi 2024    Temat postu:



Szczera rozmowa

Wszystkie sprawy były już załatwione, wszystkie poszukiwania zakończone. Prawda została odkryta, demony przeszłości zniknęły i teraz wszystko zmierzało ku dobremu. Już nic nie zostało naprawienia, każdy problem rozwiązany.
Na taką oto sytuację miałem nadzieję, kiedy podejmowałem się swojej misji. Misji odkrycia prawdy na temat swojej historii, swojej rodziny i swojej osoby. Tej niezwykle ważnej misji, która miała odpowiedzieć mi na to tak słynne, odwiecznie zadawane pytanie: dlaczego? Dlaczego mój ojciec mnie porzucił? Dlaczego mnie zostawił sam na sam z moją matką, wariatką skończoną? Dlaczego mnie spotkało to wszystko? Dlaczego obcy ludzie, których poznałem po pewnym czasie o wiele lepiej mnie traktowali niż rodzice? Wreszcie, dlaczego nie mogę być szczęśliwy w miłości, mimo tylu podejmowanych przeze mnie prób?
Odpowiedzi na te pytania, nie zadowoliły mnie jednak. Teraz, kiedy tak o tym wszystkim myślę, zastanawiam się, czy w ogóle istniała możliwość, aby tak się stało? Mówią, że prawda nas wyzwoli, że poznanie jej pomaga nam zrozumieć, jak żyć. Nigdy nie słyszałem bardziej głupiego stwierdzenia. Prawda wcale ludzi nie wyzwala. Prawda pomaga nam pozbyć się złudzeń, pomaga inaczej spojrzeć na nas i na wszystko wokół, ale wcale nie wyzwala. Czy mnie wyzwoliła prawda o tym, że mój ojciec mnie porzucił, bo po prostu był tchórzem? Czy sprawiła, że od razu poczułem się lepiej, kiedy dowiedziałem się, iż po tragicznej śmierci mojego brata obwiniał się to i w końcu, dręczony wyrzutami sumienia uciekł, aby to sumienie w końcu zagłuszyć? Że unikał mnie przez te wszystkie lata, bo gdy tylko na mnie spojrzał, od razu ten ból i cierpienie wracało i tylko unikając mnie, nie czuł tego? To miało mnie wyzwolić? Śmiechu warte.
A prawda na temat mojej matki? Prawda o tym, że zawsze była chora i to, iż tak długo choroba nie dała o sobie znać była jedynie ciszą przed burzą? Przed tak straszna burza, która prędzej czy później musiała by wybuchnąć i zniszczyć nas i nasza sielankę? Że ta sielanka była kłamstwem? Złudzeniem? Oszustwem? Iluzja, która tak naprawdę nigdy nie istniała i rozwiała się jak fatamorgana na pustyni w chwili, kiedy tylko pojawił się pierwszy problem? Czy ta prawda pomogła mi się z tym wszystkim pogodzić? Czy pomogła mi się pogodzić z tym, że byłem bity za to tylko, że żyłem, a mój brat nie? Że moja matka nie umiała z tym żyć? Że musiała się na kimś wyżyć i ja byłem pod ręką? Co mi z tego wszystkiego? Co mi niby z tej prawdy?
A zatem, czy ta cała wycieczka nie miała sensu? Przez chwilę tak myślałem. Wtedy, kiedy odkryłem, iż nie dała mi ona takiej satysfakcji, jakiej oczekiwałem. W zasadzie, to nie dała mi żadnej satysfakcji. Jednak, po dłuższym namyśle, kiedy tak leżałem wczoraj w łóżku, próbując zasnąć, doszedłem do wniosku, że wcale tak nie jest. Jak mówi przysłowie, nie o to chodzi, aby złapać króliczka, ale by go gonić. Podobno czasami celem wyprawy nie jest skarb, który możemy odnaleźć w jej trakcie, ale sama wyprawa i przyjemność jej odbycia. Oczywiście, w sytuacji, w jakiej byłem trudno mówić o jakiekolwiek przyjemności podróżowania za swoją przeszłością i odkrywaniem tajemnic rodzinnych. Ale pomijając przyjemność, w tej sytuacji nie mającą miejsca, wyprawa bardzo mi się przydała. Nie zrozumiałem co prawda, dlaczego tak się stało, że spotkało mnie to wszystko, ale pojąłem, iż to było od początku niemożliwe. Jakakolwiek odpowiedź bym usłyszał na pytanie, dlaczego tak się stało, nie byłbym szczęśliwy, ani usatysfakcjonowany, ani bym też tego nie zrozumiał. Bo tego nie można było zrozumieć. Ani niczym uzasadnić. Ta wyprawa nie dała mi więc odpowiedzi ani nie pomogła zrozumieć zachowania tej dwójki potworów, jakimi byli moi rodzice. Ale pojąłem, że to nie było moim celem i nie tego powinienem się spodziewać. Ja nie chciałem zrozumieć rodziców, o nie! Ja chciałem zrozumieć samego siebie. Chciałem zrozumieć, kim jestem i dlaczego taki jestem? I czy zasłużyłem na taki los? I to mi przyniosła ta wyprawa. Pojąłem, że jestem człowiekiem, który umie kochać i być kochanym, który potrzebuje tej cudownej, leczniczej mocy miłości, aby być w pełni szczęśliwym. Nie zrobiłem nic złego moim rodzicom, nie mieli więc oni prawa mnie tak traktować. Oni karali mnie za swoje własne winy i za swoje własne wyrzuty sumienia. A ja byłem ich ofiarą. Taka była prawda. Czy ona wyzwalała? Nie, ale pomagała mi zrozumieć, co czuję do ludzi, świata i sam do siebie. Zrozumiałem, że potrzebowałem tej całej szalonej wyprawy, aby pogodzić się ze sobą samym. Żeby poznać i polubić siebie samego. Żeby zamknąć za sobą pewne drzwi i ruszyć do przodu z czystym kontem i spokojnym sercem.
Podświadomie to czułem od początku i wiedziałem, że nie jest moim celem poznanie tej prawdy, która chyba tak naprawdę zawsze znalem. Moim celem było zrozumieć to, uświadomić sobie, kim jest Jacob, czyli ja. Zrozumieć, dlaczego nie jestem do nich podobny i czemu piszę książki? Czemu stałem się inni niż oni? I dlaczego czuję do nich wstręt? To wszystko zdołałem zrozumieć podczas mojej podróży. Spotkanie z ojcem, rozmowy z kilkoma osobami pomogły mi pojąć to, co moje serce już od dawna mi podpowiadało. Ja nie byłem niczemu winien. Byłem wtedy dzieckiem, gdy mój brat zginął przez własną głupotę. Oni obwiniali się o to nawzajem, a potem obwiniali mnie, aby lepiej się poczuć. Czemu więc, chociaż zgotowali mi piekło, nauczyłem się kochać? Bo poznałem ludzi, którzy dali mi dużo wsparcia i pomocy w chwili, gdy tego potrzebowałem. Obcy ludzie, całkiem bezinteresownie mi pomogli i mnie wsparli, nie oczekując niczego w zamian. To oni nauczyli mnie, czym jest miłość, dobroć i empatia. To im to zawdzięczam. A to, że wytrwałem w tych uczuciach, że pielęgnowałem je w sobie, aby nie stać się taki, jak moi rodzice, zawdzięczam już sobie i swojej sile. Sile, którą tchnęli we mnie dobrzy ludzie, bo te siłę zawsze musi ktoś w kogoś tchnąć, a którą potem ja sam w sobie rozwijałem. A mój talent pisarski? To rekompensata za zmarnowane życie, litość ze strony Boga. Albo losu, albo nie wiadomo od kogo. Ale jak mówiła moja nauczycielka, nie ważne jak wielki ma się talent, ważne, jak go spożytkujesz. Ja spożytkowałem go na pisanie powieści i opowiadań o miłości, o walce o swoje szczęście, o wszystkim, co sam lubię i o tym, co sam chciałbym czytać. O życiu, jakie sam bym chciał wieść, gdybym tylko umiał to sprawić. Podobno pisanie w takiej sytuacji bywa czymś na kształt terapii, pomaga pogodzić się ze światem, a jeśli nie, to przynajmniej wykrzyczeć nasz ból i cierpienie, jakie nas spotkało i dać światu o tym znać. Niekoniecznie po to, aby zyskać zrozumienie, ale po to, aby za sprawą tego krzyku oznajmić, że coś nas boli i nie chcemy, aby już bolało. Wbrew pozorom to bardzo pomaga. Mówią niekiedy „Nie płacz, to nic nie pomoże”, ale to nieprawda. Płacz pomaga, pod warunkiem, że go nie przedawkujemy. Bo wszystko w nadmiarze szkodzi, nawet płacz. Ale odpowiednio dozowany pomaga nam żyć, zrzucić z siebie jakiś ciężar, poczuć się lepiej i znaleźć w sobie dość gniewu, aby się podnieść i powiedzieć sobie „A ja wam pokażę, że mnie nie zniszczycie, że tak, może i leżę na ziemi, ale spokojnie, podniosę się i znów będę górą”. Czy więc po to pisałem książki? Chyba tak, choć może tak naprawdę dlatego, że to lubiłem i że mnie wręcz chwilami palce świerzbiały i nie mogłem tego uczucia opanować? A może chwilami za bardzo denerwowało mnie to, jaki jest ten świat i jak bardzo źle jest zbudowany, że postanowiłem go choć trochę poprawić w swoich dziełach? A może wszystko naraz? Jaki byłby jednak powód, musiałem pisać, podobnie jak i też musiałem zrozumieć, że nie jestem winny rodzinnej tragedii i nie jestem winien tego, że moi rodzice upadli na samo dno, a ja nie zamierzam upadać razem z nimi. Zrozumiałem to jednak i poczułem się lepiej. Poczułem się wolny i stało się to w chwili, w której zobaczyłem mojego ojca i zamiast spodziewanej nienawiści oraz chęci rozbicia mu głowy czymś ciężkim, po prostu poczułem obojętność na niego i na to, co on czuje i myśli.
Tak, byłem wolny. Ale nie umiałem skakać z radości. Odczuwałem ulgę, ale też wiedziałem, że przede mną jest jeszcze długa droga, aby zacząć normalnie żyć, wreszcie bez kompleksów i poczucia, że nie zasługuje na miłość. Bo i takie głupie myśli mi towarzyszyły przez dużą część mego istnienia. Zrozumiałem jednak, jak bardzo się myliłem. Zasługuję na miłość i zasługuję na to, aby mnie kochano. Inna sprawa, że albo dziewczyny widziały we mnie jedynie sławnego pisarza i chciały sobie zwykle coś uszczknąć z mojej sławy, albo po prostu chciały bohatera moich książek, utożsamiając mnie z nimi. Jednak, jakbym się bardzo nie starał, ja nimi nie byłem i wiedziałem, że nie mogę być żadnym z tych bohaterów. Musiałem być sobą, nawet jeśli to znaczyło, że będę całe życie sam. Choć miałem nadzieję na to, iż tak się nie stanie. Miałem nadzieję, odkąd straciłem poczucie, jakoby jestem już na zawsze skazany na wieczną samotność. Nie była to prawda, podobnie jak i to, że jestem rzekomo wybrakowany. Nie jestem i nigdy nie byłem. Świadomość tego była dla mnie bardzo kojąca i już dla niej samej warto było odbyć tę podróż.
Z takimi oto myślami, wędrowałem po domu mojej matki. Nienawidziłem go, każdą jego cząstkę i nie wiem, jakim cudem udało mi się tutaj zasnąć. W miejscu, w którym spotkało mnie tyle smutku i upokorzeń, a cała radość, jaka pamiętałem z tego miejsca były jedynie wyobraźnią, kłamstwem i fałszem. Nigdy nie było to ani przez chwilę prawdą. Nic tutaj nie było prawdą. Ani miłość moich rodziców, ani ich miłość do mnie, ani nawet do mojego brata. Oni nawet jego nie kochali. Gdyby tak było, nie pozwoliliby mu włazić na słup wysokiego napięcia. Pilnowali by go o wiele lepiej, nie uciekaliby od problemów w agresję. Leczyliby się, gdy go stracili i nie umieli z tym żyć, jeśli nie dla siebie, to chociaż dla mnie. Jednak oni tego nie zrobili. Oni woleli uciekać. A ja nienawidzę ucieczek. I żeby była tutaj jasność, nie chodzi mi wcale o ucieczkę, w której ktoś ucieka przed przeważającą siłą wroga lub wycofuje się na bezpieczną odległość, aby potem, w odpowiednim momencie, silniejszym i mocniejszym wrócić na pole bitwy i pokazać, na co nas stać. Nie, ucieczka w chwili, gdy nie możesz wygrać, aby zaraz potem, gdy się odzyska siły i moc, powrócić i walczyć dalej, nie jest tchórzostwem i nie jest niczym złym. Jest rozsądną strategią, dyktowaną przez instynkt życiowy, jaki każdy z nas posiada w mniejszym lub większym stopniu. Taką ucieczkę rozumiem, pojmuję i akceptuję. Ale nie rozumiem ucieczki od problemów. I choć sam wolałbym ich nie mieć, a za bohatera się nie uważam, nie umiem zrozumieć ani pochwalić ucieczki polegającej na tym, że ojciec ucieka od wyrzutów sumienia oraz problemów z samym sobą w alkohol, a potem w nowy związek, zostawiając na pastwę losu własne dziecko, nie interesując się nawet, co się dzieje potem z tym dzieckiem. Nie jestem bohaterem i nie chcę takiego udawać, ale wiem jedno. Nie mogę i nie potrafię go zrozumieć. Jak on mógł to zrobić? On, mój własny ojciec. Ja go potrzebowałem, a on mnie zostawił, aby się użalać nad sobą i nie musieć kłócić się więcej z moją matką. Nie umiem i nie chce umieć tego zrozumieć. Dla mnie, jego zachowanie to zwykłe tchórzostwo.
„To nieprawda, że tchórzostwo jest jedną z najstraszniejszych ułomności. Ono jest najstraszniejsza z nich wszystkich”. Kto to napisał? Nie pamiętam. A nie, już wiem! Michał Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. Mądre słowa. Oczywiście, nie wiem, jakbym postąpił na miejscu ojca. Czy sam nie zacząłbym pić i płakać, a wręcz wyć z rozpaczy po tym, co się stało? Może i tak. Ale nie umiałbym zostawić swojego dziecka matce psychopatce i nie przejmować się przez te wszystkie lata, co się z nim dzieje. Ja mam swoje wady, ale nie umiem być obojętny na cierpienie kogoś, na kim mi zależy. A on... On mi zgotował okrutny los, zostawiając mnie w rękach tej podłej kreatury. Był równie podły, co ona. Nie, mylę się. On był od niej jeszcze gorszy. Ona była chora, nienormalna, szalona. On był zdrowy, a mimo to mnie u niej zostawił. Jego tłumaczenia w tym kierunku były żałosne i nawet on z tego zdawał sobie sprawę. Nie wiem, na co liczył, prosząc mnie o spotkanie. Może chciał uspokoić sumienie. Usłyszeć, że już się nie gniewam i wybaczam. Ale tego ode mnie nie usłyszy nigdy. Wybaczyć mu mogłem, bo nie umiem nienawidzić. Ale nie umiem zapomnieć. Nigdy nie zapomnę tego, co mi oni zrobili. Oboje. I już nigdy więcej się z nim nie spotkam. Ale dobrze, że go wtedy odwiedziłem. Od razu się poczułem lepiej, gdy mu wygarnąłem, co o nim myślę. Sądziłem, iż będę czuł w sercu nienawiść do niego, chęć skrzywdzenia go, może nawet zabicia. Ale kiedy go ujrzałem, nie czułem nic. I nadal nie czuję do niego nic. Odkryłem bowiem, ku swemu wielkiemu zdumieniu, że jego osoba jest mi całkowicie obojętna, a do tego, co ciekawe, odkryłem jeszcze, iż to uczucie dawało mi poczucie wolności.
Wiedziałem, co może je pogłębić i sprawić, abym poczuł się lepiej. Dobrze to wiedziałem. Sprzedaż tej rudery i to jak najszybciej. Sprzedaż miejsca, w którym mnie spotkało wszystko, co najgorsze. Zniszczenie zła, które w nim drzemie, danie tego domu ludziom, którzy tchną w niego nowe życie, wychowają w nim dzieci i to w nim naucza je, czym jest miłość i empatia. Tak, zniszczenie tego zła, które tu drzemie. Zniszczenie poprzez miłość, ale nie moja, lecz czyja inna. Ja nie mogłem w tym domu żyć i nie chciałem. Nie umiałem stworzyć w nim niczego dobrego. Ale kto inny mógłby to zrobić. Ktoś, kto nie jest skażony złem tego miejsca, kto nie ma z nim złych wspomnień i kto może sprawić, aby to miejsce kojarzyło się z czymś innym niż tylko cierpieniem. Tak, to na pewno musiało mi pomoc poczuć się jeszcze lepiej.
Ponieważ to był mój ostatni dzień tutaj, zacząłem przeglądać ostatni raz to parszywe miejsce i wszystko, co się w nim znajdowało. Niektóre z nich spaliłem w kominku. Jedne z nich to były moje zdjęcia z dzieciństwa z czasów, gdy byliśmy jeszcze wszyscy razem. Ich widok bolał mnie szczególnie, bo wiedziałem, że ta oto radość, widoczna na nich, jest fałszywa, tylko chwilowa i nigdy nie była szczera. Gdy darłem te paskudztwa na kawałki i wrzucałem kolejno w ogień, czułem się o wiele lepiej. Czułem się wolny i szczęśliwy. Czułem się tak, jakbym zamykał za sobą pewne drzwi, jakbym zrobił coś, co dawno powinienem był zrobić, jednakże dopiero teraz zyskałem na to odwagę. Dopiero teraz zyskałem siłę, aby moc bez najmniejszych trudności zniszczyć te fałszywe obrazki, ułudę szczęśliwych chwil, których tak naprawdę nigdy nie było. Bo czy coś zbudowane na fałszu może być prawdziwe?
Gdy tak o tym myślałem, przypomniałem sobie coś. Było coś jeszcze, co nie powinno istnieć i wywoływać we mnie boleść. Wyjąłem portfel z kieszeni, z niego zaś zdjęcie, które zrobił mi pewien fotograf w wesołym miasteczku. Byłem na nim ja i ona... Rachel. Uśmiechnięta i radosna, a do tego przytulona do mnie. To było piękne zdjęcie, niestety również fałszywe. Fotograf zrobił je nam, myśląc, że ja i ona jesteśmy parą. Mylił się, nie byliśmy nią, ale nie wyprowadziliśmy go jakoś z błędu. Tak fajnie nam było pozować do tego zdjęcia i wygłupiać się razem. Choć przez chwile zapomnieliśmy o tym, że ona ma narzeczonego, bogatego dupka, tak żałosnego i głupiego, że żadna normalna dziewczyna by się z nim nigdy nie była w stanie związać. Człowieka, który umiał rozmawiać tylko o pieniądzach, który jej nie szanował, odzywał się do niej jak do popychadła i którego ona, z powodów tak bardzo dla mnie niezrozumiałych, trzymała się, wmawiając sobie, iż jest mu winna lojalność i posłuszeństwo. Na tę chwilę mogliśmy o tym zapomnieć. I to był błąd. Nigdy nie powinienem o tym zapomnieć. Ona też nie. Ale spokojnie, ona to sobie bardzo szybko przypomniała. Mimo łączącego nas uczucia, które pojawiło się, gdy oboje zaczęliśmy szukać jej biologicznej matki, a mojej dawnej niani (kobiety tak bardzo bliskiej nam obojgu, że musieliśmy spróbować ją odnaleźć), ona prędko o tym wszystkim zapomniała. Zostawiła mnie, uciekła w nocy bez słowa wyjaśnień, zostawiając mi jedynie list, z którego zasadniczo nic nie wynikało, tak mętny i tak głupi, że musiała go pisać osoba upośledzona, bo zdrowa na umyśle by tego nie mogła zrobić. Tak, łatwo jej przyszło zapomnieć o wszystkim. O wspólnych, przez nas prowadzonych poszukiwaniach, o zatrzymaniu się w hotelu, o wycieczce na hotelowy basen, podczas którego zobaczyłem ją w seksownym stroju kąpielowym i widok tego wywoływał we mnie takie fale gorąca, jakie jeszcze nigdy nie czułem, o tym, jak przytulała się do mnie i płakała, mówiąc, jak bardzo boli ją to, jak jest traktowana przez rodziców adopcyjnych i narzeczonego, którego oni jej niemalże wmuszają. O tym, jak poszliśmy do kina na wesoły film, jak poszliśmy razem do wesołego miasteczka i wygrałem dla niej pluszaka, jak ostatniej nocy odwiedziła mnie w moim pokoju, płakała, rzuciła mi się w ramiona i kochała ze mną, co było jej pierwszym razem. Łatwo o tym wszystkim zapomniała, uciekając do niego i do tego poczucia obowiązku, jaki rzekomo wobec niego miała. Łatwo przyszło jej o tym wszystkim zapomnieć. Ale ja nie umiałem tego zrobić. A to zdjęcie tylko mi to utrudniało.
- Trudno, czas iść do przodu - powiedziałem sam do siebie.
Już miałem je podrzeć na kawałki, kiedy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Nie wiedziałem, kto to może być, ale nie miałem ochoty na wizytę. Mimo to, kiedy pukanie nie ustało, podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Wtedy mnie po prostu zamurowała. W progu stała Rachel. Ostatnia osoba, która była mi aż tak bliska i ostatnia osoba, którą miałem wtedy ochotę oglądać.
- To ty? - zdziwiłem się.
- Witaj - powiedziała do mnie, z trudem siląc się na uśmiech - Mogę wejść?
Miałem ochotę każąc jej się wynosić, ale jestem widocznie za mało dumny i za mało kocham samego siebie, aby to zrobić, ponieważ otworzyłem szeroko drzwi na oścież, aby mogla wejść, a kiedy to zrobiła, pokazałem jej miejsce na kanapie, tuz przy stoliku. Sam natomiast wróciłem do pakowania rzeczy, jakie zamierzałem stąd zabrać, choć nie było tego wiele. Tak naprawdę to był tylko pretekst, aby na nią nie patrzeć. Nie miałem ochoty się jej przyglądać. Bo i co by mi to dało? Tylko bym znowu uległ jej urokowi osobistemu i znowu bym poczuł do niej coś, czego nie wolno mi było czuć. Mimo to, gdy wchodziła, dostrzegłem, że oczy ma wręcz czerwone od łez. Widocznie płakała, kiedy tu jechała. Tylko tyle ona potrafi. Albo płakać, albo przepraszać za wszystko, choćby za samo to, że żyje.
- Pakujesz się? - zapytała, rozglądając się dookoła.
- Jak widzisz - odpowiedziałem jej ponuro - Zakończyłem swoje sprawy i nic mnie tu już nie trzyma. Zresztą, z tego miejsca mam tylko same złe wspomnienia. Nawet gdybym chciał, nie mogę tu zostać. Tutaj cierpiałem i tutaj cierpię nadal. To nie jest miejsce, w którym mógłbym stworzyć cokolwiek, a już na pewno nie będę w stanie być szczęśliwym.
Rachel pokiwała ponuro głową na znak, że się ze mną zgadza. Nie miałem jednak pojęcia, czy robi to dlatego, że rozumie mnie i rzeczywiście jest dokładnie tego samego zdania, co ja, czy może mówi to, co chcę usłyszeć, podobnie zresztą jak robiła to z narzeczonym i rodzicami. Z nią nie mogłem być niczego pewnym. Tak w każdym razie wtedy czułem.
- Czego chcesz? - zapytałem po chwili milczenia.
- Chciałam cię przeprosić - odpowiedziała Rachel.
Mimo niechęci do niej, spojrzałem na nią i czekałem, aż wypowie to oto dość magiczne słowo, którym niestety szafuje na prawo i lewo, chyba nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co ono oznacza.
- Przepraszam cię. Naprawdę cię przepraszam, Jacob.
W komediach romantycznych takie słowa wystarczą, aby zakochani wpadli w swoje ramiona i uściskali się i wszystko jest już dobre. Ale to nie był film, a już na pewno z tego dennego gatunku, który robił ludziom wodę z mózgów, kłamiąc, że wszystkie krzywdy należy wybaczyć, nawet zdradę i porzucenie, bo miłość na tym przecież polega, że jest ona ważniejsza nawet od własnej godności. Ale to nie była komedia romantyczna, ani żaden głupi romans. To była historia życiowa, a w niej poszarganie czyjeś godności i złamanie mu serca nie uchodzi bezkarnie.
- A więc przeprosiłaś - powiedziałem z goryczą - Lepiej ci?
- Nie - odparła Rachel, opuszczając głowę w dół - Bo wiem, że te przeprosiny to o wiele za mało, aby naprawić to, co zrobiłam. Wiem, że nie zasługuję na twoje uczucie. Ani na twoje, ani niczyje inne.
Spojrzałem na nią ze złością i zawołałem:
- Możesz przestać wreszcie tak mówić?! Odkąd cię poznałem, nic innego od ciebie nie słyszę, tylko narzekanie na sama siebie, przerywane jedynie od czasu do czasu jakimiś miłymi rozmowami. Wiecznie tylko powtarzasz to, co ci wmówiono. Twoi rodzice, twój narzeczony, twoi tzw. przyjaciele. Wszyscy ci powtarzali, że to takie szczęście, że wychodzisz za tego dupka, że rodzice cię adoptowali i jesteś im winna posłuszeństwo i nie robiąc tego, jesteś niewdzięczna. Zrobili z ciebie kalekę emocjonalna, która umie tylko buntować się po cichu, jednak jak przychodzi co do czego, to uciekasz i pokornie robisz wszystko, co ci każą i przepraszasz, mówiąc, że mają rację, a ty nie jesteś warta tego szczęścia. Nie rozumiesz, że to nieprawda?
- Ale to prawda, Jacob - odpowiedziała smutno Rachel, ponownie zaczynając ronić łzy z oczu - Gdybym była coś warta, nigdy bym od ciebie nie uciekła. Nigdy bym też nie dała ci nadziei, przychodząc do ciebie w nocy. Masz prawo, aby mnie nienawidzić.
- Przecież ja wcale cię nie nienawidzę, Rachel. Wiesz o tym dobrze. Ja czuję do ciebie coś, czego nie umiem nazwać, ale nie jest to tylko przyjaźń. Możesz to nazwać zauroczeniem, ale to pali mnie w piersi niczym ogień i nie daje mi spokoju od chwili, w której to poczułem. Zachwyciłaś mnie od pierwszej chwili, w której cię ujrzałem. A potem, na tym basenie, zobaczyłem cię taką seksowną i kobiecą, że byłem pewien, że wpadłem po uszy. Ale nie próbowałem cię uwieść. Chciałem w tej sprawie być w porządku. Nie chciałem tego pogłębiać licząc na to, że mi kiedyś to przejdzie. Ale ty sama do mnie przyszłaś. Sama to ze mną zrobiłaś. I zabrałaś mi w ten sposób serce. A potem uciekłaś, zostawiając jakiś głupi liścik. I wróciłaś do niego, jakby nigdy nic. Do niego i do rodziców. Do ludzi, którzy uważają cię za swoją własność i urabiają cię na swoja modłę. Poczułem się podle, przyznaję i też miałem ochotę zwyzywać cię od najgorszych. Ale nigdy nie poczułem nienawiści do ciebie. Ani wtedy, ani teraz.
Rachel otarła łzy i spojrzała na mnie uważnie. Ucieszyły ją te słowa. Potem zauważyła nasze wspólne zdjęcie na stoliku, wzięła je do reki i zaczęła oglądać.
- Ładnie tu razem wyszliśmy, prawda?
Nie odpowiedziałem jej na to pytanie. Usiadłem w fotelu naprzeciwko niej i spojrzałem na nią uważnie.
- Dlaczego tu przyszłaś? Tak naprawdę? Bo nie wierzę, że tylko po to, aby mnie przeprosić.
Rachel skinęła głową na znak, że mam rację i odparła:
- Widziałam się z Noel. Z moją prawdziwą mamą.
- A więc się z nią spotkałaś? - zapytałem - Szkoda, że nie poszłaś tam ze mną. Też chciałem ją zobaczyć.
- Wiem, to było głupie. Noel też tak uważna. Powiedziała mi, abym nigdy nie popełniła tego samego błędu, co ona. Ona oddała mnie do adopcji, odsunęła się ode mnie i nigdy nie przestała tego żałować. Powiedziała mi, że ja nigdy też nie przestanę żałować, jeżeli ucieknę od ciebie.
- Tylko, że ty już to zrobiłaś.
- To prawda i już tego żałuję. Myślałam, że to jedyne wyjście, że muszę tak postąpić, że jeden list wszystko wyjaśni. Ale to nieprawda. Noel mówi, że to było głupie i tchórzliwe. Że jestem tchórzem, tak samo jak ona kiedyś.
- To ona kazała ci do mnie przyjść?
Rachel pokręciła przecząco głową.
- Nie. Co prawda, sugerowała mi to, ale nie jednoznacznie. Sama doszłam do wniosku, że tak trzeba.
Spojrzałem na nią groźnie. Znowu ten sam argument. Już mi się niedobrze od tego wszystkiego robiło.
- No tak. Tak trzeba, mam obowiązek itd. Czy ty już naprawdę nie umiesz nic innego mówić, jak tylko te same śpiewki? Mogłabyś zmienić płytę.
Rachel spokojnie zniosła moje przytyki i powiedziała:
- Zrobiłam głupio, ale zrozum. Ja im naprawdę wiele zawdzięczam. Tak wiele dla mnie zrobili. Nie mogłam tak po prostu to wszystko rzucić.
Zdenerwowany zerwałem się z fotela i zacząłem przechadzać się pokoju, nie kryjąc już burzy uczuć, które we mnie się kotłowały.
- Chcesz znać prawdę? Tak sobie to tłumaczysz, bo tak ci jest wygodnie. Bo w ten sposób nie musisz się mierzyć z odpowiedzialnością za własne czyny. Kiedy tylko coś jest nie tak, zawsze powołujesz się na nich, na to, co im zawdzięczasz lub nie zawdzięczasz. To idealna wymówka tchórza, którym najwyraźniej jesteś. I nie, proszę, nie przerywaj mi, bo stracę wątek, a musisz tego wysłuchać. Gdy tylko cię poznałem, wiedziałem, że jesteśmy oboje do siebie podobni. Dwójka dzieci, które tak bardzo zraniono w dzieciństwie. Odrzucono i skrzywdzono. I to za co? Za nic. Odebrano im miłość, radość, szczęście, poczucie własnej wartości. Poczułem, że to nas łączy, a ponieważ ja umiałem się podnieść mimo wszystko i iść do przodu, bo kilka osób tchnęło we mnie siłę do walki o swoje, ja postanowiłem tchnąć w ciebie te sama siłę. Chciałem, abyś mogła walczyć o siebie. Chciałem ci pomóc, tak jak kiedyś ktoś pomógł mnie. Niestety, nie zdołałem tego zrobić. Choć przez chwilę już byłem o tym przekonany, że jednak mi się udało. Nie liczyłem na to, że mnie za to pokochasz. Nie planowałem miłości. Ale ona się zjawiła sama, chociaż oboje tego nie planowaliśmy. Zaangażowałem się, chociaż nie chciałem rozbijać twojego związku. Nawet, jeżeli ten koleś jest skończonym dupkiem.
- Powiedz tylko słowo, a zerwę z nim i z rodzicami - powiedziała Rachel.
Rozjuszyło mnie to jeszcze mocniej.
- A jeżeli nie powiem, to co? Wrócisz do tatusia i mamusi, oni przygotują ci suknię z welonem, ty pójdziesz do ołtarza z tym dupkiem i pobierzecie się? Jeżeli nie powiem tego jednego słowa, znowu ode mnie uciekniesz, a ja zostanę sam ze złamanym sercem, a ty będziesz robić wszystko, czego od ciebie żądają, bo taki jest twój obowiązek. Czy ty nie słyszysz sama siebie? Nie słyszysz, jak to żałośnie brzmi?
Nie odpowiedziała mi nic, więc kontynuowałem:
- Taka jest prawda, moja droga. Ty przyszłaś tu dlatego, aby podjął decyzję za ciebie, co powinnaś zrobić. Nie umiesz sama o tym zdecydować, więc chcesz na mnie zrzucić odpowiedzialność. Przykro mi, ale tego nie zrobię. Ale nie mogę za nas oboje myśleć. Nie mogę mocować się z życiem za dwoje. Każdy musi sam to robić i może jedynie prosić drugą osobę o pomoc. Ale nie może żądać, aby druga osoba to za niego zrobiła. Mogę ci pomoc, jednak nie mogę decydować za ciebie.
- Myślisz, że wszystko jest takie proste, jak w twoich książkach? - zapytała ze złością Rachel - Nie, to dużo bardziej skomplikowany temat. Nic nie jest w nim aż tak proste, jak w książkach, które piszesz. Oni mnie adoptowali, przygarnęli, kiedy nikt mnie nie chciał. Jestem im winna wdzięczność. Oni przecież chcą dla mnie jak najlepiej.
- Dla ciebie? A może dla siebie?
- Nawet jeśli, to przecież są moi rodzice. Wiele im zawdzięczam. Nie mam prawa łamać im serc i znikać bez słowa.
- Ale ze mną mogłaś tak postąpić.
- Ciebie nie znam tak długo, jak ich.
- I to cię usprawiedliwia?
- Nie, ale spróbuj mnie zrozumieć.
- A ty próbujesz zrozumieć mnie?
Tym razem nic mi na to nie odpowiedziała. Ja zaś przeszedłem do ataku:
- Zależy mi na tobie i to bardzo. Ale ja w miłości potrzebuję pewności. Tak, ja wiem, że w życiu nie ma wielu rzeczy pewnych. Ale chcę w miłości pewnych oraz silnych fundamentów. Podstaw do tego, aby się zaangażować jeszcze mocniej. Czy możesz mi to dać? Możesz mi dać gwarancję, że jesteś tu, bo mnie kochasz i już do niego nie wrócisz? Że jeśli za chwilę zjawiliby się tu twoi rodzice i zażądali, abyś wróciła do narzeczonego, nie zaczniesz płakać i przepraszać ich, a następnie odejdziesz jakby nigdy nic? Możesz mi zagwarantować, że tak nie będzie?
Milczała, opuszczając jedynie głowę w dół i ponownie zaczynając płakać.
- Tak też myślałem - odpowiedziałem ze złością.
Naprawdę mnie zdenerwowała. Liczyłem na to, że odwiedziny u Noel jednak jej pomogą i zrozumie, jak się myli. Że da mi gwarancję, której tak potrzebuję. W takiej sytuacji umiałbym wybaczyć, a z czasem zapomnieć, cieszyć się z miłości i dać jej szczęście równie wielkie, jakie ona daje mnie. Ale ona tego nie zrobiła. Ona tylko milczała. Jak zwykle, tylko milczeć potrafiła. Milczeć i przepraszać i mówić, jak to ona jest winna rodzicom i narzeczonemu posłuszeństwo i lojalność. Tylko to i nic więcej. A ja głupi, chciałem jej pomoc. Liczyłem na to, że skoro nie jest już dzieckiem i tli się w niej zalążek buntu, czego dowodem było założenie kostiumu kąpielowego, którego nie aprobuje jej narzeczony, wyjście ze mną do wesołego miasteczka i spędzenie ze mną nocy, to mogę w nią tchnąć odwagę, która ona sama już odpowiednio pokieruje. Ale myliłem się. Myślałem, że skoro jest dorosła, nie trzeba jej tłumaczyć wszystkiego jak dziecku i szybciej w niej narodzi się chęć walki o swoje. Myliłem się jednak. Ona wciąż była w głębi serca dzieckiem i nie chciała ani na chwile dorosnąć. Chciała, aby inni podjęli za nią decyzję. Bo tylko tego się nauczyła i tylko to potrafiła zrobić w poważnych sprawach. A ja jakoś nie miałem ochoty decydować za nią i za siebie jednocześnie.
- Sama więc widzisz. Nie możesz mi dać gwarancji w niczym. A już z całą pewnością nie w kwestii miłości. Ja niestety, jestem tylko słodkim dodatkiem do twojego życia. A to dla mnie za mało.
Rachel spojrzała na mnie załamanym wzrokiem, a z jej oczu ciekły łzy.
- Nie rozumiesz, jakie to trudne? Każesz mi podejmować decyzje, na które ja nie jestem jeszcze gotowa. Zrozum, ja nie mam w sobie tyle siły, co ty. Ty jesteś silny, zaradny, odważny. A ja? Ja jestem żałosną imitacją człowieka. Nie wiem, co powinnam zrobić. Wiem, że mi na tobie zależy i chcę, abyś mi pomógł w podjęciu decyzji.
- Nie, ty chcesz, abym ją podjął za ciebie. A to duża różnica. Obawiam się, że ty nie jesteś niczego pewna. Ani siebie, ani tego, co czujesz i do kogo to czujesz. A ja nie mogę angażować się w taki związek.
- Dlaczego mnie ranisz, Jacob? Myślałam, że mi pomożesz. Że będzie z tego romans jak w twojej powieści. Może schematyczny, ale piękny. On poznaje ją, a ona jego, oboje sobie pomagają i są szczęśliwi.
- Ja się w romanse nie bawię, Rachel. Ja chcę miłości, prawdziwej i o takiej ja piszę moje książki, jakbyś nie zauważyła. Nie piszę o romansach, ale o prawdziwej miłości. Ale ty mi takiej dać nie możesz. Przybyłaś tu tylko dlatego, że Noel ci nagadała. Ale weź powiedz mi, proszę. Czy gdyby tego nie zrobiła, przyjechałabyś tu, do mnie?
Znowu odpowiedziało mi milczenie.
- Tak myślałem. No cóż, Rachel... Miło się rozmawiało, ale lepiej będziesz, jak już wrócisz do tatusia i mamusi. Ja muszę wrócić do prawdziwego życia, które ciebie tak przeraża. I nie myśl sobie, że robię z siebie bohatera. Nie jestem nim i nigdy nie będę. Ale ja wiem, czego chcę, ani czego nie chcę. Jeżeli chcesz być w życiu kiedykolwiek szczęśliwa, zacznij od zdobycia tej wiedzy.
Był to koniec rozmowy. Rachel zrozumiała, że nic tu po niej, dlatego wstała z kanapy i powoli skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia. Chociaż bardzo mnie kusiło, aby to zrobić, nie zatrzymałem jej. Musiała przemyśleć sobie na spokojnie pewne sprawy. I musiała zrobić to sama. Ja nie mogłem jej już pomoc. Zrobiłem wszystko, co mogłem przez ostatni miesiąc spędzony z nią, dzień po dniu. Resztę musi zrobić już ona.
Po tej rozmowie, spakowałem się do końca i wyjechałem, wracając do domu. Przyznam się, że cudownie było powrócić do niego po tak długim czasie. Tak miło było położyć się do snu we własnym łóżku. W łóżku stojącym w domu, w którym mam jedynie miłe wspomnienia. Była to przyjemna odmiana od ostatnich dni i tego, co podczas nich przeżyłem. Znów poczułem się radosny i pełen energii, a już najmocniej odczułem te uczucia, kiedy odebrałem od sąsiadki moją kotkę i mocno ją przytuliłem do serca. Kicia zdążyła się za mną stęsknić, bo zaczęła z miejsca się do mnie łasić i słodko mruczeć. Poczułem w sercu ogromne ciepło, mając tę boską dla każdego człowieka świadomość, że ktoś go kocha bezinteresownie. Zacząłem ją czule głaskać i pozwoliłem, aby wyłożyła się wygodnie na moich kolanach i tam zasnęła, nie przestając mruczeć.
Minęło kilka dni od mojej ostatniej rozmowy z Rachel. Nie miałem z nią w tamtym czasie kontaktu. Nie chciałem go mieć. Uznałem, że tak jest lepiej. Niech na spokojnie sobie wszystko przemyśli i być może zrozumie, co powinna zrobić, choć już na to nie liczyłem. Wiedziałem, co prawda, że wszystkie zmiany zawsze wymagają czasu, ale nie miałem pojęcia, czy warto czekać na te zmiany, czy one w jej wypadku kiedykolwiek nastąpią, czy ma to sens, czy też nie? Kiedy widziałem ją ostatnio, była ona nadal słaba, zdolna jedynie do niewielkiego buntu i to jeszcze potajemnego. Nie była zdolna do prawdziwej walki o swoje. A ja nie mogłem i nie miałem prawa żądać od niej walki, kiedy ona nie była do niej zdolna. I chociaż w duchu potępiałem ją za to jej tchórzostwo, tak podobne do tego, które kierowało moim ojcem, nie umiałem jej znienawidzić. I nie umiałem o niej zapomnieć.
Żeby nie dręczyć się myślami o niej, rzuciłem się w wir zajęć. Pisałem swoją nową powieść, układałem szczegóły, jakie miały być w niej użyte, chodziłem też na spacery i na basen. Spokojnie i powoli powracałem do normalnego życia. Ale pewnego dnia, może tak tydzień po powrocie, znowu moje życie wywróciło się do góry nogami. Byłem wówczas na pływalni, siedziałem na brzegu basenu i miałem nogi w wodzie, oddychając głęboko po tym, jak przepłynąłem przed chwilą całą długość basenu i nabierając sił do kolejnego pływania. Nagle ktoś do mnie wtedy podszedł i lekko chrząknął. Spojrzałem na tę osobę i od razu ją rozpoznałem. To była Rachel. Była w tym samym skąpym stroju kąpielowym, który tak wiele jej odsłaniał, o wiele więcej niż zasłaniał. Uśmiechała się do mnie delikatnie, a ja się poczułem nagle dziwnie zmieszany jej obecnością. Zerwałem się więc z miejsca i zapytałem:
- To ty? Co tu robisz?
- Szukałam ciebie - odpowiedziała mi wesoło.
Dawno nie widziałem jej takiej radosnej. Chyba ostatni raz wtedy w hotelu, gdy byliśmy razem na basenie hotelowym i była wyraźnie zadowolona z tego, że nie odrywam od niej wzroku. Teraz wyglądała podobnie. Podobała mi się taka. Z uśmiechem było jej bardzo do twarzy.
- Szukałaś mnie? A skąd wiedziałaś, gdzie jestem?
- Sąsiadka mi powiedziała, że podobno bywasz tutaj zwykle o tej porze.
Westchnąłem niezadowolony. Powinienem był powiedzieć sąsiadce, żeby jak coś, to nikomu nie mówiła, gdzie mnie znaleźć. Trzeba było się przygotować na to, ale oczywiście w żadnym razie nie przyszło mi do głowy, żeby mogło wydarzyć się to, co się właśnie wydarzyło.
- No co za kabel jeden - mruknąłem niezadowolony.
- Och, nie gniewaj się na nią. Przecież nie chciała nic złego - odpowiedziała Rachel - Poza tym, muszę z tobą porozmawiać. To bardzo ważne.
- A co takiego chcesz mi powiedzieć?
- Że wiele przemyślałam sobie od naszego ostatniego spotkania. Dużo też o tym rozmawiałam z Noel, znaczy z mamą. Powiedziała mi, że miałeś rację, bo nie powinieneś podejmować za mnie decyzje. Sama musiałam je podjąć.
- I jaką decyzję podjęłaś?
Rachel spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała mi czułym tonem:
- Że chcę z tobą być. Że zależy mi na tobie, tak samo, jak tobie na mnie. Nie wiem, czy to może być już od razu miłość, ale chcę spróbować. Chcę zaryzykować i jest to moja samodzielna decyzja. Jestem jej pewna.
Jej słowa wywarły na mnie ogromne wrażenie. W najpiękniejszych snach o tym marzyłem, ale bałem się, że to tylko mogą być sny i nic więcej. Jednak słowa, które właśnie mi powiedziała, były cudowne i słuchanie ich było jak smarowanie mojego zbolałego serca kojącym balsamem. Nie chciałem jednak ulegać za bardzo euforii, musiałem się upewnić, czy dobrze słyszę.
- A twój narzeczony?
- Jego już nie ma. Zerwałam z nim. Oczywiście się wściekł, zwyzywał mnie, a do tego dzwonił do moich rodziców, a ci żądali ode mnie, abym wróciła do niego i go przepraszała na kolanach. Ale ja nie zrobiłam tego. Noel była mi w tym bardzo dużym wsparciem. Bardzo mi wtedy pomogła. Tak wiele jej zawdzięczam, ale też wiele zawdzięczam tobie.
Wpatrywałem się w nią radośnie, uszczęśliwiony jej słowami. To, co mówiła, to były słowa tak piękne i cudowne, że przez chwilę nie byłem w stanie uwierzyć w to, co słyszałem. Serce waliło mi w piersi jak młotem, a ciało drżało z radości. Rachel w moich oczach nagle stała się dorosła i dojrzała dziewczyna, choć czułem doskonale, że może jeszcze czasami obawiać się przyszłości i nie być jej pewną. Ani siebie samej. Wiedziałem jednak, iż zamierzam ją wspierać w tym wszystkim i nie zostawię jej samej. Będziemy razem mierzyć się z życiem, jeżeli tylko na to mi pozwoli.
- Rachel, jesteś pewna tego, co mówisz? Wiesz chyba, że ja traktuję miłość na poważnie. I nie umiem tworzyć romansów.
- Wiem, Jake. Ale spokojnie, to wszystko jest całkiem na serio. Tym razem ci mogę dać gwarancję. Zresztą, niech moje czyny mówią same za siebie.
- Jakie czyny?
Rachel uśmiechnęła się do mnie, po czym objęła mnie za szyję i pocałowała mnie w usta. Nie wiedziałem przez chwilę, co mam zrobić, tak bardzo mnie to, co zrobiła zaskoczyło, ale potem objąłem ją mocno i przycisnąłem do siebie, oddając jej pocałunek. Ten nie trwał co prawda długo, ale na tyle, aby ciepło ogarnęło nas oboje od czubków palców do koniuszków włosów. Spojrzałem jej czule w oczy i zapytałem ją:
- To naprawdę ty? Czy ktoś cię odmienił, najdroższa?
- To ty mnie odmieniłeś - odpowiedziała mi czule Rachel - Ty, Noel i miłość, jaką do was obojga czuję. Miłość naprawdę potrafi zmieniać na lepsze. Zupełnie jak w twoich powieściach. Tylko czy ta powieść może doczekać się happy endu? Jak sądzisz, panie pisarzu?
- Myślę, że tak, jeżeli ty mi pomożesz napisać to dzieło, to czuję, że może się ono udać. Ale oboje musimy tego chcieć równie silnie. Ja tego chcę bardzo mocno. A ty, kochanie?
- Czy to wystarczy ci za odpowiedź, skarbie?
Po tych słowach, Rachel ponownie mnie pocałowała, a ja oddałem jej czule pocałunek, wiedząc, że on jeden wystarczy za wszystkie odpowiedzi świata. A w sercu czułem, iż wbrew temu, co dotąd myślałem, nasze życie może być podobne do moich powieści, jeżeli tylko oboje włożymy tyle samo wysiłku, aby ją napisać. A co wyjdzie z tego pisania? Czas miał nam pokazać. Ja jednak wierzyłem w to, że warto się zaangażować w tworzenie tej książki. Tej wyjątkowej i jedynej na całym świecie książki. Powieści o naszej miłości, pisanej przez nas każdego dnia.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 22:17, 06 Kwi 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 11:20, 07 Kwi 2024    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Dość interesująca oraz szczególna w swoim wartkim i raczej gwałtownym charakterze zmiana perspektywy i kolejnych scen opisywanej historii, która rozwija się w sposób konsekwentnie uwypuklający określone zdarzenia lub chociażby pojedyncze zdania czy myśli, mające duży emocjonalny wpływ na bohaterów rozwijanej historii. Opisy prezentują się niezwykle barwnie i swobodnie, dodając tekstowi nieuchwytnej oryginalności wyobraźni oraz konstruując charakterystyczny obraz świata przedstawionego.
Rachel bez wątpienia jest osobą, która w bardzo silny i negatywny sposób została doświadczona w przeszłości i odbiło to bardzo znaczące piętno na jej sferze psychologicznej; wydaje się być pełna wielu wewnętrznych obaw, rozmaitych wahań oraz niepewności w jednoczesnym gorącym pragnieniu odnalezienia najszczerszego uczucia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Nie 11:22, 07 Kwi 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 18, 19, 20
Strona 20 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin