Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:00, 17 Kwi 2023    Temat postu:

***

Dwa dni po tej rozmowie, Sissi obudziła się w zupełnie nieznanym obcym dla siebie miejscu, czując przy tym ból w okolicach głowy i w kilku innych częściach ciała. Przez chwilę nie rozumiała, co się dzieje oraz jakim cudem to wszystko mieć mogło miejsce. Dopiero po kilku minutach, gdy już jej się nieco trochę rozjaśniło w głowie, zaczęła sobie wszystko przypominać. Pamięć, w pierwszej chwili tak ją zawodząca, teraz odtworzyła przed nią szeroko swoje podwoje i ukazała jej pełen obraz tego, co się stało.
Przypomniała sobie, że nie tak dawno, chyba jeszcze tego samego dnia, miała jechać z ukochanym Franciszkiem Józefem na wycieczkę po okolicy, ale niestety, jej narzeczonego znowu wezwały sprawy państwowe, którymi musiał się zająć. W takiej więc sytuacji musiała pojechać sama. Galopowała zatem swobodnie oraz bez żadnych ograniczeń na grzbiecie swojego wiernego konia Pioruna. Wiatr dzikim pędem rozwiewał jej włosy i rozrzucał je na wszystkie strony, ale nie zważała na to, bo prędkość, z jaką jechała była jej niezwykle miła. Kiedy galopowała przez te wszystkie piękne łąki, pola i okolice lasu, czuła się wolna i szczęśliwa, niczym nie skrępowana, a co za tym idzie, spełniona w każdym znaczeniu tego słowa. Jazda na grzbiecie wiernego rumaka była dla niej tożsama z wolnością. Galop z szumem wiatru w uszach i z rozwianymi włosami symbolem niezależności. Był częścią niej samej. Częścią, z której nie chciała rezygnować nawet po ślubie i miała nadzieję, że jej ukochany nie zabroni jej tego.
Gdy tak jechała, trafiła na znaną już sobie leśną ścieżkę i skierowała się na nią. Zadowolona pędziła nią dalej, gdy nagle dostrzegła przed sobą przeszkodę w postaci wielkiego zwalonego drzewa, tarasującego jej dalszą drogę. Widziała je już wcześniej, bo nie tak dawno przejeżdżała tędy i dlatego widok ten jej nie poruszył. Zatrzymała tylko Pioruna i pogłaskała go lekko po łbie, mówiąc:
- No cóż, przyjacielu. Pokażmy tej przeszkodzie, że możemy ją pokonać.
Następnie zawróciła, aby nabrać rozpędu i kiedy znalazła się w odpowiedniej odległości, lekko trąciła konia po bokach i ruszyła galopem przed siebie. W chwili, w której znalazła się blisko drzewa, Piorun zarżał i zwinnie przeskoczył przed tę trudną dla wielu jeźdźców przeszkodę i prędko znalazł się po drugiej stronie. Tak jak poprzednim razem, gdy Sissi jechała tą dróżką. Niestety, tym razem efekt tego skoku był zupełnie inny. Księżniczka bawarska, gdy jej wierzchowiec znalazł się w powietrzu, poczuła jakiś niepokojący luz przy swoim siodle. W chwili zaś, kiedy to kopyta końskie dotknęły ziemi, ów przedmiot nagle gwałtownie przechylił się na bok i opadł z grzbietu Pioruna, pociągając za sobą Sissi. Dziewczyna nieraz już w swoim życiu spadała z konia i nie było to dla niej pierwszyzna, jednak tym razem to było coś zupełnie innego. Tym razem spadła nie z powodu braku doświadczenia w jeździe, którego wszak jej nie brakowało, ale z powodu siodła, które spadło z końskiego grzbietu razem z nią. Sissi jęknęła z bólu, gdy niespodziewanie jej ciało zetknęło się boleśnie z ziemią. Upadła na bok, cudem chyba tylko nie trafiając na kamień leżący nieopodal. Szok wywołany tą świadomością, połączony dodatkowo z bólem we wszystkich chyba partiach sprawił, że straciła przytomność i ocknęła się po kilku godzinach w nieznanym sobie miejscu.
Sissi, gdy przypomniała sobie to wszystko, usiadła gwałtownie i jęknęła, gdyż poczuła od razu, że bolą ją mięśnie. Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się teraz w łóżku, które stało w czymś na kształt domu, ale nie będącego domem. Było to dość niewielkie pomieszczenie z oknem i niewielkim umeblowaniem. Sissi szybko się zorientowała, że miejscem tym jest wędrowny cygański wóz. Najlepszym zaś tego dowodem było to, iż siedzi przy niej jakiś młody Cygan i patrzy na nią z troską w oczach. Kiedy się obudziła, obdarzył ją przyjacielskim uśmiechem i powiedział do niej po niemiecku:
- Jak to dobrze, że panienka się obudziła. Byliśmy bardzo niespokojni.
Mówią po naszemu, to dobrze, pomyślała Sissi. Głośno zaś rzekła:
- Dziękuję za troskę. Ale przepraszam, co ja tu właściwie robię? I gdzie ja tak właściwie jestem? I gdzie...
Już miała zapytać o konia, kiedy nagle spojrzała na siebie i zobaczyła, że nie ma na sobie sukni. Była w samej bieliźnie. Zawstydzona pisnęła, po czym szybko naciągnęła kołdrę na siebie, próbując zakryć przed młodzieńcem ten wstydliwy dla niej widok.
- Ojej! - pisnęła Sissi, czując się okropnie niezręcznie w tej sytuacji.
Chłopak, który najwyraźniej nie rozumiał jej zawstydzenia, zaśmiał się lekko i powiedział do niej życzliwie:
- Spadła panienka z konia i straciła przytomność. Ja i moja siostra byliśmy w lesie, aby nazbierać chrustu na opał i panienkę znaleźliśmy. Panienki koń stał obok panienki i wyraźnie był o panienkę niespokojny. Mądre z niego zwierzę.
- Kochany Piorun - powiedziała wzruszona Sissi - Gdzie on teraz jest?
- Jest w taborze, daliśmy mu już jeść - odpowiedział młodzieniec - Ale może lepiej niech panienka nie siada na niego od razu. Powinna panienka wydobrzeć.
- Dziękuję wam za troskę, ale nie chcę być dla was ciężarem - rzekła Sissi - A poza tym, czekają na mnie. Jeśli nie wrócę, będą się martwić.
- Spokojnie, panienko. Już posłaliśmy do pałacu. Moja siostra tam poszła. Na pewno niedługo wróci z ludźmi, którzy zabiorą panienkę do jej ukochanego.
- A skąd wiecie, że jestem z pałacu i że mam tam ukochanego?
- Czytamy gazety i wiemy, kim panienka jest. Poza tym, nie znamy się wszak od dzisiaj. Nie poznaje mnie panienka?
Sissi przyjrzała się uważnie młodzieńcowi i uśmiechnęła się delikatnie, kiedy po chwili rozpoznała jego rysy twarzy.
- Miklos! To ty?
- Tak, panienko. To ja - odpowiedział jej młody Cygan - Cieszę się, że mnie panienka pamięta. Wiem, trochę czasu minęło, odkąd się ostatnio widzieliśmy. Ale chyba nie zmieniłem się aż tak mocno.
- W ogóle się nie zmieniłeś - odparła na to z uśmiechem na twarzy Sissi.
Bardzo dobrze znała tego młodzieńca. Swego czasu on i jego rodzina rozbili swój tabor na terenach jej ojca. Sissi chodziła wtedy do nich, aby z nimi tańczyć i w czasie tych spotkań wiele razy miała okazję z nimi porozmawiać, co znacznie się przyczyniło do tego, że ona i Cyganie poznali się bardzo dobrze. Szczególnie nić sympatii połączyła ją z Miklosem i jego młodszą siostrą Shari. To z nimi nie tak znowu dawno tańczyła w bawarskiej gospodzie, którym to tańcem zachwyciła bardzo swojego ukochanego Franciszka i swego kuzyna Ludwika. Tym bardziej się więc ucieszyła, gdy zrozumiała, że pomimo wypadku jest teraz wśród znajomych.
- A więc to wy mnie znaleźliście? - zapytała po chwili Sissi, gdy już radość z powodu spotkania starych znajomych ustąpiła przypomnieniu, że przecież miała tego dnia wypadek.
- Tak, ja i Shari, moja siostra. Pamięta ją chyba panienka, prawda?
- Oczywiście, jak mogłabym ją zapomnieć. Ostatnio tańczyłyśmy obie w tej gospodzie w Bawarii. Chyba też tam byłeś.
- Tak. Pięknie wtedy panienka śpiewała. Panienka posiada prawdziwy talent. Gdyby tak chciała kiedyś panienka do nas dołączyć, to byłby dla nas zaszczyt.
Sissi zachichotała, rozbawiona jego słowami.
- Propozycja równoznaczna z pochlebstwem, ale niestety, wiesz dobrze, że nie mogę jej przyjąć. Mam tu swoje obowiązki. Poza tym, nie wiem, czy wasze życie byłoby dla mnie. Lepiej mi powiedz, jak mnie znaleźliście?
- Całkiem przypadkowo - odpowiedział jej Miklos - Ja i Shari zbieraliśmy w tym lesie chrust na opał. Kiedy to robiliśmy, zobaczyliśmy przypadkiem panienki konia, a przy nim leżącą panienkę. Obok było siodło. Musiało ono spaść z grzbietu panienki konia i panienka poleciała z nim na ziemię.
- Tak, chyba tak było - odparła Sissi, próbując sobie przypomnieć - Tak, teraz sobie przypominam. Siodło się poluzowało w chwili, kiedy skakałam na Piorunie przez to wielkie drzewo.
- No właśnie. Ale my panienkę znaleźliśmy i zabraliśmy do taboru. Babcia już panienkę opatrzyła. Wszystko będzie dobrze.
- Tak, mogę za to ręczyć - odezwał się nagle jakiś starszy głos.
Należał on do staruszki, która właśnie weszła do wozu. Sissi rozpoznała ją. To była babcia Miklosa i Shari. Ta sama stara Cyganka, która nie tak dawno wróżyła w gospodzie Ludwikowi i jej. Tylko jej z jakiegoś powodu odmówiła wyznania, co zobaczyła w jej dłoni. Sissi nie umiała zrozumieć, dlaczego tak się stało, ale jakoś o tym nie myślała, aż do tej chwili, kiedy ją znowu zobaczyła. Ciekawe, co też ją tak przeraziło w dłoni księżniczki bawarskiej, że wolała zachować to dla siebie. A może chodziło o ten wypadek? Jeśli tak, to może jej teraz o tym powiedzieć, skoro to już nieaktualne. A może o coś innego? Warto by się było dowiedzieć.
- Jak się czuje nasza kochana księżniczka? - zapytała staruszka.
- Bardzo dobrze, już lepiej, choć jeszcze wiele części ciała mnie boli - odparła na to Sissi, uśmiechając się do staruszki.
- I bardzo dobrze. Powinno boleć, bo wówczas szybciej panienka powróci do zdrowia. Jak boli mało, to powrót do zdrowia trwa dłużej. Poza tym, jak boli, to się wtedy wie, że się żyje.
- No cóż... Trudno się nie zgodzić. A przepraszam, gdzie moja suknia?
Stara Cyganka pokazała jej wiszącą niedaleko na krześle wyżej wspomnianą część garderoby Sissi i odpowiedziała:
- Tutaj, panienko. Wszystko jest na swoim miejscu. Jeżeli czuje się panienka lepiej, to może się już śmiało panienka przebrać. Chyba niedługo powinni tu być Shari z ludźmi z pałacu.
Miklos szybko zrozumiał, że lepiej zrobi, jeżeli wyjdzie, dlatego jeszcze raz się uśmiechnął do Sissi i wyszedł z wozu, aby jej nie przeszkadzać w ubieraniu. Jego babcia zaś spojrzała ponownie na księżniczkę i dodała:
- Nieszczęścia krążą wokół panienki jak kruki nad padliną. Niestety, nie jest to koniec panienki kłopotów. Obawiam się, że to dopiero początek.
- Dlaczego pani tak uważa? - zapytała zaintrygowana tymi słowami Sissi.
Ponieważ Cyganka jej nie odpowiedziała, księżniczka domyśliła się, że musi tu chodzić o to, co zobaczyła ona na jej dłoni.
- Wtedy, w gospodzie, patrzyła pani na moją dłoń, ale nie chciała pani nic mi powiedzieć, co pani tam widziała. Czy teraz pani to zrobi?
Cyganka westchnęła głęboko, niezadowolona złożoną propozycją i odparła w sposób bardzo wymijający:
- Lepiej panienka zrobi, jak się ubierze i uszykuje do podróży. Coś czuję, że już niedługo przybędzie tu narzeczony panienki.
Sissi jednak nie dała się zbić z pantałyku. Złapała kobietę za ramię, odwróciła ją przodem do siebie, po czym wyciągnęła w jej kierunku prawą dłoń.
- Popatrz jeszcze raz i powiedz mi, co tutaj widzisz?
- Już tu patrzyłam, panienko - odpowiedziała Cyganka, nerwowo odwracając wzrok i nie chcąc o tym mówić.
Sissi oczywiście, nie zamierzała ustąpić. Lewą dłonią mocno ścisnęła ramię starej Cyganki, a prawą podsunęła jej do oczu i spytała:
- Co tam widzisz?
Cyganka zrozumiała, że nie uda się jej tego uniknąć i odpowiedziała:
- Zdradę i krew, panienko. Morderstwo i zbrodnie, które będą szły tuż obok ciebie.
- A ta zdrada? - zapytała Sissi - Kto zdradzi? Mężczyzna czy kobieta?
- Nie wiem, panienko.
- Mów, proszę!
Sissi mocniej zacisnęła lewą dłoń na ramieniu kobieta. Ta spojrzała jeszcze raz na jej prawą rękę i odparła:
- Kobieta.
- A więc kobieta. A jaka?
- Tego nie widzę. Dłoń tego nie mówi.
- A co z tą krwią? Czy ją widzisz?
- Tak, ją widzę.
- I gdzie ją widzisz?
- Na kamieniu. Na ołtarzu.
To mówiąc, stara Cyganka wysunęła się objęć Sissi, wstała i wyszła z wozu, zostawiając księżniczkę samą z jej własnymi myślami.

***

W ciągu godziny przyjechał do taboru po ukochaną Franciszek Józef wraz z Idą Ferenczy i kilkoma strażnikami. Prowadziła ich Shari, która powiadomiła ich o wszystkim. Sissi w tym czasie zdążyła się już ubrać i wyjść z wozu. Odzyskała już bowiem siły na tyle, aby to zrobić i teraz radośnie wpaść w ramiona narzeczonego. Ten nie krył swojej radości, że widzi Sissi całą i zdrową, a także wdzięczności dla Cyganów za pomoc jej ofiarowaną. Powiedział, że jest gotów hojnie wynagrodzić im to, ale oni się na to nie zgodzili.
- Wasza Cesarska Mość wybaczy, ale nie możemy przyjąć żądnych nagród od was - powiedziała stara Cyganka, babcia Miklosa i Shari - Księżniczka Sissi już od dawna przyjaźni się z nami, prostymi ludźmi. Nasza rasa wiele ma zasad i praw, a jednym z nich jest, że przyjaźni pieniędzmi się nie wynagradza. Jeżeli jednak jakoś chcecie się odwdzięczyć za naszą pomoc, zostańcie z nami do wieczora. Będziemy dzisiaj tańczyć i bawić się. Miła nam będzie wasza obecność, panie.
Propozycja ta była niezwykle miła i na tyle serdecznie wypowiedziana, że jej odmówienie byłoby grubiaństwem. Franciszek i Sissi nie byli w stanie tego zrobić, dlatego zgodzili się na nią z nieskrywaną radością. Ponadto też sama Sissi, która to wręcz uwielbiała tego typu zabawy, nie mogła się oprzeć pokusie jej zobaczenia i dlatego tym chętniej wyraziła swoją zgodę. Zatem ona i jej ukochany zostali.
W oczekiwaniu na zabawę, Franciszek i Sissi usiedli sobie wygodnie w dosyć wygodnym miejscu, w którym mogli sobie swobodnie porozmawiać. Tam Sissi ze szczegółami opowiedziała ukochanemu, jak doszło do jej wypadku. Franz nie bez przerażenia słuchał jej historii i przyznał, że cała ta sytuacja bardzo, ale to bardzo mu się nie podoba. Uważał, iż ktoś najwyraźniej chciał zaszkodzić Sissi i celowo odpiął jej popręg w siodle, dlatego podczas skoku siodło poluzowało się i spadło na ziemię wraz z siedzącą na nim księżniczkę. Jego ukochana uznała, że to było raczej jakieś niedopatrzenie, bo niby kto i po co miałby to zrobić specjalnie, ale jej ukochany miał co do tego wątpliwości.
- Oczywiście możesz mieć rację i to wszystko może być jedynie całkowicie nieszczęśliwym wypadkiem - powiedział - Ale trudno mi w to uwierzyć. Wolałbym się jednak w tej sprawie całkowicie upewnić. Bo jeżeli to nieszczęśliwy wypadek, to trudno. Ale jeżeli nie, to lepiej, abyśmy wiedzieli, kto i dlaczego dybie na twoje życie, najdroższa.
Sissi zmroziło na samą myśl o tym, że ktoś mógłby chcieć ją zabić, ale jakoś nie przyszło jej do głowy, kto niby chciałby to zrobić. Owszem, kilka osób tutaj na dworze do siebie zraziła, ale czy któraś byłaby na tyle mściwa, aby z tego powodu chcieć ją wykończyć i to jeszcze pod bokiem cesarza? Myśl o tym przerażała ją. W duchu zatem miała nadzieję, iż wszystko było jedynie nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, jak najbardziej zresztą możliwym. Choć też fakt, że spadła na ziemię nie sama, ale z całym siodłem mówił bardzo wiele i zdawał się potwierdzać teorię o zamachu. Bo przecież Sissi zawsze, kiedy nakładała siodło na swojego konia, to chyba z kilka razy upewniała się, że jest ono przymocowane należycie mocno, nim zaczęła jazdę. Teraz tego nie zrobiła, bo konia jej osiodłano. Musiał zatem ktoś ze stajni cesarskich popełnić błąd. A może nie był to błąd? A może celowy zabieg? A może stajenny nic złego nie zrobił, a ktoś inny wykorzystał moment nieuwagi, po czym odpiął jej popręg w siodle lub poluzował go na tyle, aby podczas skoku całe siodło odpadło razem z nią? Im więcej o tym wszystkim myślała, tym bardziej była przerażona i zrozumiała, że Franciszek ma rację, chcąc zbadać tę sprawę. Jak i też przyznała mu rację, kiedy zasugerował, aby chwilowo nie jeździła nigdzie konno, a już na pewno nie sama i bez niego.
- Dopóki wszystko się nie wyjaśni, lepiej będzie, jeżeli nie będziesz jeździć na Piorunie ani na żadnym innym konie - rzekł Franciszek - A jeśli już, to tylko w mojej obecności. Przy mnie nie odważą się ciebie zaatakować. Nie wiem też, czy nie lepiej by było, abyś wróciła do domu na czas śledztwa. Wolałbym, żeby nic ci się tu nie stało.
- Najdroższy, jeżeli ktoś rzeczywiście chce mnie zabić, to w Bawarii, gdzie nie ma twojej opieki, tym bardziej mogą mnie wykończyć - zauważyła Sissi.
- Tak, to też prawda - powiedział Franciszek - Może masz rację. Może zatem lepiej, abyś została w pałacu. Myślę, że nie odważą się ciebie zaatakować tuż pod moim bokiem. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Potem rozmowa zeszła na inne tematy, choć cień niebezpieczeństwa jakoś nie schodził znad głów zakochanych, pomimo tego, że próbowali oni rozmawiać ze sobą o bardziej przyjemnych dla siebie rzeczach. Widać było jednak, iż Franciszek niepokoi się o Sissi, a i ona sama, choć udaje dzielną i całkowicie opanowaną, to chwilami drży ze strachu o swoje bezpieczeństwo.
Ida Ferenczy nie brała udziału w tej rozmowie. Cesarz nie chciał ani jej, ani nikogo innego wtajemniczać w szczegóły tak ponurej sprawy i dlatego wolał, aby nikt z osób mu towarzyszących nie wiedział o niczym. Z tego też powodu Ida nie siedziała przy nich i nie poznała tematu ich dyskusji. Zamiast tego chodziła sobie po cygańskim taborze, przyglądając się uważnie wszystkim obecnym tam ludziom. Kilku z nich zagadała nawet i porozmawiała z nimi przez chwilę, zainteresowana ich sposobem bycia. Zaintrygowało ją szczególnie to, że Cyganie wędrują sobie od miasta do miasta i znajdują w tym wszystkim wielką przyjemność. Jako osoba nie mogąca znaleźć szczęścia w swojej podbitej przez Austrię ojczyźnie, była bardzo zdumiona tego rodzaju życiem.
- Naprawdę podoba się wam takie życie? - zapytała Miklosa, który właśnie jej opowiadał o tym, jak funkcjonuje cygańska brać.
- Owszem, to życie jest dla nas stworzone - odpowiedział jej młody Cygan - Codziennie poznaje się nowe miejsca, codziennie nowi ludzie, codziennie jakieś nowe atrakcje.
- I nie przeszkadza wam brak korzeni i stałego miejsca pobytu?
- Nie. Może dlatego, że nigdy nie mieliśmy korzeni i stałego miejsca pobytu? To nie czujemy braku tego wszystkiego.
Ida skinęła głową na znak, że zgadza się z tym. Trudno jest przecież czuć brak tego, czego się nigdy nie miało. Jej jednak tego brakowało i to bardzo. Zapewne to dlatego, że zaznała życia w swojej ojczyźnie, choć oczywiście podporządkowanej całkowicie Austrii. Zapewne z tego powodu tak bardzo smutno jej było, że ona na chwilę obecną nie ma swoich korzeni, bo przecież jako zaangażowana wraz ze swą rodziną w powstanie z roku 1848 musiała opuścić Węgry i poszukać pracy w tym gnieździe żmij, czyli na cesarskim dworze. Na szczęście tutaj uśmiechnęło się do niej szczęście, ponieważ została damą do towarzystwa księżniczki Sissi, a to była bardzo miła i serdeczna osoba, dlatego praca dla niej zdecydowanie stanowiła dla Idy coś przyjemnego, jak i też osładzała jej życie. Nie zmieniało to jednak faktu, że mimo wszystko tęskniła za ukochaną ojczyzną i marzyła o tym, aby kiedyś znowu do niej wrócić i aby ta ojczyzna miała na nowo choć część autonomii.
Nagle rozmyślania przerwała jej Shari, siostra Miklosa. Była ona młodą i nad wyraz piękną dziewczyną o nieco ciemniejszej cerze, pięknych i długich włosach o barwie hebanu i zgrabnej, szczupłej figurze. Ida musiała przyznać, że wygląda ona po prostu oszałamiająco.
- Panna Ida Ferenczy? - zapytała Cyganka.
- Tak, to ja - odpowiedziała Ida.
- Ktoś chciałby z panią porozmawiać.
- Kto taki?
- Dowie się pani na miejscu.
Ida spojrzała podejrzliwie na Cygankę. Czy ona czegoś nie knuła. Shari chyba wyczuła nieufność w spojrzeniu Węgierki, więc pospieszyła z wyjaśnieniem, że to spotkanie będzie miało miejsce tu, między drzewami nieopodal taboru. Do tego też podała jej ona do ręki chusteczkę, mówiąc:
- Ta osoba powiedziała, że pani to pozna.
Ida przyjrzała się chusteczce i westchnęła głęboko. Doskonale ją wszak znała. Dała ją kiedyś pewnej wyjątkowej osobie, jednej i jedynej w jej sercu. Wiedziała w takim razie, jaka osoba prosi ją o spotkanie. Westchnęła głęboko i powiedziała:
- Prowadź, proszę!
Shari poprowadziła ją zatem pomiędzy drzewa, niedaleko taboru, gdzie nikt ich nie mógł podsłuchać. Tam już czekał na nich jakiś wysoki mężczyzna, ubrany w cygański strój. Miał on czarne ciemne włosy i gęste bokobrody. Kiedy zobaczył przed sobą Idę, to uśmiechnął się do niej radośnie, po czym odkleił od twarzy owe bokobrody i zdjął z głowy perukę, ukazując Idzie doskonale jej znaną twarz. Ida w tamtej chwili nie miała już wątpliwości, kogo ma przed sobą.
- Guyla! - westchnęła szczęśliwa.
Po tych słowach, wpadła w ramiona swojego ukochanego. Shari uśmiechnęła się zachwycona tym widokiem i wycofała się, aby nie przeszkadzać zakochanym. Ida zaś mocno i namiętnie wycałowała Guylę, po czym spojrzała na niego z lekkim smutkiem oraz wyrzutem, mówiąc:
- Najdroższy mój, ukochany i jedyny... Co ty najlepszego wyprawiasz? Co ty tu robisz? Zapomniałeś, że jesteś poszukiwany? Cesarz jest zaledwie kilka metrów od nas. Jak cię rozpozna, zgnijesz w więzieniu albo cię powieszą.
- Wiem, najdroższa moja - odpowiedziała jej Gyula Andrassy - Ale ja już nie mogłem dłużej czekać. Musiałem cię zobaczyć. Ludwik pewnie mnie za to zabije, ale ja musiałem cię znowu ujrzeć.
- Guyla, to po prostu szaleństwo. Wiesz dobrze, jak wiele ryzykujesz. Ludwik też ryzykuje, dostarczając nasze listy i pomagając nam, a do tego ukrywając cię. A ty co wyprawiasz? Naprawdę chcesz, żeby cię złapali? Chcesz, żeby nasz wspólny przyjaciel miał przez ciebie kłopoty?
- Jestem dość ostrożny, aby nie wpakować nas oboje w kłopoty. A jeśli nawet, to zrobię wszystko, aby Ludwik ich nie miał. Zresztą, jak możesz porównywać te dwie sytuacje, jego i naszą? Nawet jeśli on wpadnie, to najwyżej dostanie od tego czy innego jaśnie pana reprymendę i może co najwyżej straci pracę cesarza. Nasz los w takiej sytuacji byłby o wiele gorszy.
- Nie kpij sobie z niego. On naprawdę robi wszystko, aby nam pomóc i on też wiele ryzykuje, wbrew temu, co ci się wydaje.
- Ja z niego wcale nie kpię. Ludwik jest moim najlepszym przyjacielem i jak na nikogo innego zawsze możemy na niego liczyć. Bardzo doceniam wszystko, co on dla nas robi. Ale mimo wszystko on nie jest w stanie zrozumieć naszej sytuacji. Oczywiście ma wiele racji, kiedy mówi nam swoje ostrzeżenia, ale mimo wszystko nie jest w stanie pojąć tego, w jakiej sytuacji jesteśmy.
- Może i nie jest w stanie, ale mimo wszystko chce dla nas jak najlepiej. I ty powinieneś słuchać jego rad, najdroższy.
To mówiąc, Ida puściła ukochanego i spojrzała smutno w kierunku taboru.
- Zrozum, cesarz jest w pobliżu i wciąż uważa cię za przestępcę. Zresztą, jak ma myśleć inaczej, skoro wciąż jest pod wpływem Zottornika i Radetzky’ego? Ci dwaj wciąż jeszcze mają wpływy na cesarza i póki to się nie zmieni, to będziesz się musiał ukrywać.
- Wiem o tym - powiedział Andrassy, dotykając delikatnie jej ramię - Ale tym bardziej nie mogłem wytrzymać i cię zobaczyć. Dlatego, kiedy w Bawarii znowu się pojawili Cyganie, dołączyłem do nich w przebraniu. Liczyłem na to, że chociaż przez chwilę cię zobaczę i będę mógł znów ujrzeć twój cudowny uśmiech.
Ida parsknęła śmiechem, jednocześnie roniąc kilka łez z oczu.
- Och, ty skończony wariacie! Ja cię kiedyś chyba zabiję za tę twoją głupią lekkomyślność! Daję słowo, naprawdę kiedyś to robię!
Po tych słowach, rzuciła mu się na szyję i mocno się do niego przytuliła.
- Przytul mnie, proszę. Nie wiem, kiedy znowu cię zobaczę. Chcę poczuć, jak to jest znowu być w twoich ramionach.
Andrassy z radością i czułością mocno ją do siebie przytulił.
W tym samym czasie w taborze rozpoczęła się zabawa. Odgłosy muzyki oraz wesołych tańców i śpiew były tak wielkie, że docierała ona również do uszu Gyuli i Idy. Dźwięki te dodawały im otuchy i poprawiały humor. Sprawiały, iż chociaż na chwilę zapomnieli oni o strachu i niepokoju o to, że mogą zostać zdemaskowani. W dodatku ich bliskość, za którą tak bardzo tęsknili sprawiła, iż zmysły ich ruszyły pełną parą do galopu. Ida spojrzała na Gyulę, a on na nią. Serca zaczęły mocno im bić, a ciała zapłonęły. Tak dawno nie czuli swojej bliskości. Tak bardzo im siebie nawzajem brakowało. Tęsknota za sobą była tak ogromna, że oboje nie umieli nad tym zapanować. Kiedy dodatkowo ich usta złączyły się ze sobą w cudownym, jak i też niesamowicie zmysłowym pocałunku, stało się to, co stać się musiało. Rozum musiał ustąpić miejsca namiętność. Namiętność wzięła górę nad rozsądkiem. Ani Gyula, ani zwykle stateczna Ida nie umieli nad tym zapanować.
- Najdroższa - wyszeptał Andrassy zmysłowym tonem.
- Najmilsza - dodała równie zmysłowo Ida.
Ponownie się pocałowali, a jego ręce zaczęły błądzić po jej smukłej kibici.
- Nie tutaj - szepnęła czule Ida.
- A gdzie? - spytał Guyla.
- Trochę dalej. Gdzie nas nie zobaczą.
Andrassy zabrał ukochaną nieco głębiej w las, gdzie nikt ich nie mógł widzieć ani usłyszeć. Kiedy już tam się znaleźli, tęsknota pomieszana z namiętnością już ich całkowicie opętała. Niemalże rzucili się na siebie i niemal zdarli z siebie to, co mieli na sobie. Głód fizycznej bliskości był w nich bowiem zbyt ogromny, aby w tamtej chwili mogli nad sobą zapanować i mogli pamiętać o dobrych manierach. A ponadto, jedyne, czego wówczas pragnęli, czego potrzebowali, to siebie nawzajem. Ubrania ułożyli więc na trawie, po czym nadzy jak Adam i Ewa w raju upadli na nie i oddali się miłości okazywanej w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów. Tak bardzo siebie potrzebowali, tak bardzo za sobą tęsknili i tak bardzo cieszyli się ze swojej obecności. Dali oboje temu wyraz w trakcie tego, co robili. Ich fizyczna miłość była dopełnieniem tego, co czuli w swoich sercach. Dotykali się, całowali i pieścili, z każdym dotykiem, ruchem i pocałunkiem mówiąc sobie, jak bardzo im na sobie zależy i jak bardzo się kochają. Na szczęście muzyka w taborze grała tak głośno, że nikt nie usłyszał nawet echa ich przejawów miłości. Nikt z uczestników zabawy nie zorientował się w niczym, muzyka zagłuszała wszystko. Nawet to, gdy Ida na koniec głośno i zmysłowo krzyknęła z rozkoszy, tworząc w ten oto sposób cudowne zwieńczenie tego, co ich połączyło.
Na szczęście, nikt w taborze tego wszystkiego nie widział i nie słyszał. Tam wszyscy byli skupieni na wesołej zabawie, podczas której Cyganie tańczyli wokół ogniska, śpiewali i grali na swoich instrumentach, czemu z zachwytem przyglądali się Sissi z Franciszkiem i jego ludźmi. Najpiękniej tańczyła zaś Shari, która miała najpiękniejszy głos ze wszystkich młodych Cyganek, co udowodniła, tańcząc dla wszystkich obecnych i śpiewając taką oto piosenkę:

Czy już czujesz taniec, ten życia rytm?
Czy już czujesz oddech, ten światła blask?
Duch magii płynie w tę cudów noc?
Szalona radość jest w nas.

Wczuj się w ten rytm, w ten tańca ruch.
Miłość jest tuż, masz tysiąc szans.
Duch tańca gra, jest lekko tak,
Że śpiewasz ty i śpiewa świat.

Księżyc niech będzie mądrością mą.
Słońce niech spełni me wszystkie sny.
Rytm karawany przenika mnie
I stukot kroków słychać gdzieś.

Wczuj się w ten rytm, w ten tańca ruch.
Miłość jest tuż, masz tysiąc szans.
Duch tańca gra, jest lekko tak,
Że śpiewasz ty i śpiewa świat.

Widzę drogę, a na niej kurz.
Wędrowcy są tak blisko tuż.
My ciągle naprzód, wolni jak ptak.
Na jawie śniąc, żyjąc we śnie.

Ten rytm jest w tobie, poczuj to sam.
Miłość jest tuż, masz tysiąc szans.
Duch tańca gra, jest lekko tak,
Że śpiewasz ty i śpiewa świat.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 9:56, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 14:37, 21 Kwi 2023    Temat postu: SISSI - DROGA DO MIŁOŚCI".

W tej opowieści XIX wieczna przyzwoitość jak widać nieraz ustępuję miejsca wielkiej namiętności, a dobro będzie musiało stoczyć bitwę ze złem.
Sissi zachowała się bardzo nieodpowiedzialnie nie informując rodziców, że chce jechać do Franciszka.
Jest młoda, zakochana i za bardzo porywcza. Lubię ją bardzo, ale to nie znaczy, że nie dostrzegam jej wad. Trzeba wyjść spod szklanego klosza i spojrzeć na nią realnie jak na człowieka z krwi i kości, a nie na przesłodzoną legendę. Franciszek na szczęście ma więcej rozsądku i zatelegrafował do przyszłych teściów.
Zottornik mnie zszokował w tym rozdziale. Wiedziałam, że jest podłą, bezduszną kreaturą, ale myślałam, że umie lepiej panować nad swoimi nerwami.
Te słowa, że sieroty mają zdychać takie obrzydliwe, knajackie raniące jak nóż w serce każdą wrażliwą osobę.
Oczywiste, że sieroty to żaden elektorat a poparcie tłustego biskupa odzianego w purpurę zawsze może się przydać i zaprocentować w przyszłości.
Sojusz ołtarza z tronem to jedna z największych patologii. Sama oddzielam prywatną wiarę od tej coraz bardziej zgniłej moralnie instytucji.
U polityków prawicowych, konserwatywnych nie ma żadnego współczucia, dla osób słabszych, biedniejszych z niepełnosprawnościami.
Zottornik upokorzony przed cesarzem postanowił zabić Sissi. Biedna dziewczyna nie wie nawet, że nie może się czuć już w pałacu, bezpieczna.
Baranowa ma pewną satysfakcję z tego powodu, że ktoś ukrócił tego starego podłego wampira.








Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 15:06, 21 Kwi 2023, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:02, 28 Kwi 2023    Temat postu:

Rozdział XXIV

Powrót Nene

Ludwik i Elodie jechali konno tuż obok siebie, co chwila spoglądając sobie w oczy z radością i sympatią. To, co zaszło pomiędzy nimi tuż przed wyjazdem, nie było dla nich jedynie przygodę, a czymś, co ich znacznie mocniej niż przedtem do siebie zbliżyło. Wiedzieli, że od tej chwili nie będą już w stanie żyć tak, jak kiedyś i wchodzą oboje na zupełnie inny etap życia. Etap, który to był dla nich niezwykle atrakcyjny i sprawiał, iż chwilami czuli się jak para zakochanych w sobie dzieci, z zaznaczeniem jednak różnicy w postaci o wiele dojrzalszego od dzieci podejścia do miłości i planów z nimi związanych. A plany te mieli ciekawe, choć nieco się w tej kwestii różnili. Ludwik bowiem był gotów od razu prosić cesarza i cesarzową Francji o rękę Elodie, jednak ona sama prosiła, aby tego nie robił.
- Uważam, najdroższy, że za słabo się jeszcze znamy, abyśmy mieli tak wielki i poważny krok w naszej relacji podejmować - powiedziała do niego Elodie, gdy w noc poprzedzającą wyjazd leżała znowu naga w jego ramionach.
- Ale wiesz chyba, że cię kocham szczerze i traktuję cię poważnie - rzekł do niej Ludwik, bawiąc się przy tym jej włosami.
- Wiem, Ludwisiu. Nikt tego nie neguje. Ale musisz zrozumieć, że o pewnych rzeczach wolę jeszcze nie rozmawiać. Teraz skupiam się na dniu dzisiejszym. A o przyszłości wolę rozmawiać w przyszłości.
- A kiedy ta przyszłość nastąpi?
Elodie zachichotała rozbawiona i delikatnie się podniosła, aby spojrzeć mu w oczy z miłością i czułością.
- Ludwiku, odpowiedź jest prosta. Przyszłość nadejdzie w przyszłości.
Książę bawarski parsknął śmiechem.
- Cała ty, Elodie. Cała ty.
- Oczywiście, że cała ja. A co? Wolałbyś połowę Elodie?
Tym razem oboje się zaśmiali, oczywiście cicho, aby nikt ich nie usłyszał. Bo chociaż we Francji panowała zdecydowanie większa swoboda w kwestii tego, co w tamtej chwili oboje robili, woleli, aby nikt ich na tym nie przyłapał. Zwłaszcza, że w takiej sytuacji musieliby się z miejsca pobrać celem uniknięcia plotek. A Ludwik nie chciał, aby jego ukochana czuła się zmuszona do ślubu. Zresztą, dobrze o tym wiedział, iż zmuszenie jej do czegokolwiek graniczy z cudem.
- Niech Bóg ma w opiece tego, kto zechce ciebie do czegoś zmusić - rzekł dowcipnie do Elodie.
Rankiem jego ukochana wymknęła się potajemnie do swojej komnaty, gdzie już miała wszystko przygotowane do podróży. A Ludwik ubrał się i poszedł zaraz do Francois, aby z nim trochę porozmawiać. Nie wiedział, kiedy znowu go spotka, a młody Francuz był mu jak brat i wiedział, iż nie będzie w stanie wyjechać bez pożegnania z nim. Francois przecież nie mógł z nimi jechać, miał swoje obowiązki na dworze. Jednak jego żona miała pojechać z Elodie, pełniąc dalej obowiązki jej damy do towarzystwa.
- Wytrzymasz bez ukochanej jakiś czas? - zapytał Ludwik.
- Będę musiał, ale spokojnie. Na pewno niedługo się zobaczymy i to w całym naszym wesołym gronie - odpowiedział mu wesoło Francois.
- A skąd ta pewność?
- Bo cesarz Francji na pewno przyjedzie do Austrii, osobiście podpisać z nim traktat pokojowy. Będę w delegacji mu towarzyszącej, a więc zobaczę się z tobą bardzo szybko i oczywiście z moją ukochaną Blanche. A żeby osłodzić jej nieco tę okropną tęsknotę, jaka niewątpliwie nas czeka, sprawiłem jej miłą niespodziankę.
- A wolno wiedzieć, jaką?
- Owszem. Wczoraj wieczorem odbył się rytuał. Blanche została przyjęta do naszej loży. Sam ją zarekomendowałem.
Ludwik spojrzał na przyjaciela zaintrygowany. Wiedział, że loża Wielki Świt jest bardzo nowoczesną organizacją i w przeciwieństwie do wielu innych lóż, które wolały się dzielić na męskie i żeńskie, ona przyjmowała przedstawicieli obojga płci i nie robiła w tym zakresie żadnych problemów. Oczywiście do loży jak dotąd nadal obowiązywało polecenie przez kogoś z już przyjętych członków, ale nadal to była najbardziej nowoczesna loża z możliwych. Ponadto ich działalność wiązała się często z pomocą wielu ludziom w różnych sytuacjach i niesieniem liberalnych poglądów na cały świat, co zmuszało ich nieraz do konspiracji i dlatego do loży nie mogli zostać przyjęci byle jacy ludzie. Ludwik doskonale o tym wiedział i wcale do przyjaciela pretensji nie miał, że ten poleca żonę do loży, ale dlaczego nic mu o tym wcześniej nie powiedział? Zapytał go o to, a Francois odparł:
- Przygotowywaliśmy to jeszcze zanim przyjechałeś. A wczoraj odbył się już odpowiedni rytuał. Wybacz, że nic nie mówiłem, ale uznałem, że zamiast tracić na takie zabawy czas, wolisz spędzić go z ukochaną.
Ludwik uśmiechnął się delikatnie. Trudno było nie przyznać racji sposobowi myślenia jego przyjaciela. Poza tym, ten wieczór z Elodie był dla niego naprawdę cudowny. Oboje miło wtedy rozmawiali, poszli do teatru, gdzie obejrzeli występy znakomitych artystów, w tym Marty, której przesłali oboje bukiet kwiatów wraz z bilecikiem zawierającym życzenia powodzenia w karierze artystycznej, a potem też długo spacerowali ulicami miasta, rozmawiając na wszystkie możliwe tematy. Z żalem się potem rozstawali, kiedy musieli iść spać, a tęsknota ich była na tyle olbrzymia, że umówili się na spotkanie w pokoju Ludwika, które to spotkanie nie tylko na rozmawianiu im minęło. Zdecydowanie więc książę bawarski nie mógł na argumentację przyjaciela narzekać.
- Rozumiem i masz rację, wieczór z Elodie był wspaniały - odpowiedział na to Ludwik - Ale mam nadzieję, że Mistrz nie narzekał na brak mojej obecności.
- Mistrz nie ma powodu do narzekania na ciebie - rzekł Francois - Przeciwnie, ma powody do dumy. Twoja działalność na terenie Bawarii i Austrii jest bardzo dla nas i dla reform pożyteczna. Dlatego Mistrz chce cię awansować. Prosił, abym ci przekazał, że mianuje cię on przywódcą wolnych mularzy z naszej loży na terenie Bawarii. Będziesz mistrzem rytu bawarskiego i austriackiego.
Ludwik uśmiechnął się zachwycony taką propozycją. Awans ten oznaczał, że jeżeli zechce, może sam decydować o osobach, które zostaną przyjęte do loży, a do tego też miałby więcej możliwości propagować reformy, o których realizację tak się stara od dawna. Poza tym, taka propozycja to wielki zaszczyt. Takiemu czemuś nie można odmówić. Zresztą, on nawet nie chciał odmawiać .
- Przekaż zatem Mistrzowi, że przyjmuję z radością i pokorą ten zaszczyt - powiedział zadowolony Ludwik - Oczywiście chyba jednak wiesz, że ja oprócz loży mam jeszcze inne sprawy i nie będę jakimś strasznie aktywnym Mistrzem.
- Spokojnie, nikt tego od ciebie nie oczekuje - rzekł rozbawiony Francois - Po prostu rób to wszystko, co robiłeś dotychczas, tylko się nie zaniedbuj w tej kwestii, bo masz większe możliwości niż ja czy Blanche. Zatem przyjmujesz ten zaszczyt?
- Oczywiście, że tak. Wierzę, iż nie zawiodę loży ani Mistrza.
- Przede wszystkim, nie zawiedź naszej sprawy. A skoro o tym mowa, to przy okazji zadbaj o to, aby Gyula nie zrobił czegoś głupiego. Nie chodzi mi oczywiście o lożę, bo ona jest bezpieczna. Ale o to, żeby nie chodził tam, gdzie może mu się coś złego stać.
- Co masz na myśli?
- Baron von Rauch, gdy przekazał mu wiadomości ode mnie, wspominał, że Gyula tęskni za swoją ukochaną.
- A dziwisz mu się?
- Nie, ale on chyba tęskni za nią aż za bardzo. Baron obawia się, że nasz drogi narwany Węgier jest gotów zrobić coś głupiego, aby tylko się z nią zobaczyć. A to przecież jest bardzo dla niego niebezpieczne. Chyba wiesz dobrze, czym może to grozić? Dlatego dla własnego dobra, niech siedzi w bezpiecznym miejscu. Prosimy go to wszyscy, którzy go znamy jeszcze z czasów studenckich. I nie robimy tego jako loża, ale jako przyjaciele. Przekaż mu to. Niech nie ryzykuje bez potrzeby.
- Myślisz, że on jest w stanie to zrobić? Wyjść z bezpiecznej kryjówki, aby się spotkać z Idą?
Francois spojrzał na niego z ironią i powiedział:
- Daj spokój. Przecież go znasz. Wiesz dobrze, że on jest w stanie to zrobić.
Tak, Ludwik doskonale to wiedział. Już raz Gyula przecież zawiódł jego oraz Idy zaufanie, potajemnie się spotykając z ukochaną wtedy, kiedy ta przebywała na terenie Possenhofen. Oczywiście to była Bawaria i tam nie był ścigany, ale wszak obecność baronowej von Tauler niezbyt sprzyjała potajemnym spotkaniom. A co do konsekwencji takiego czynu, gdyby doszło do wpadki, nawet Ludwik nie chciał myśleć. Wojna Austrii z Bawarią w najgorszym razie, wydanie Gyuli przez kogoś z miejscowych dla nagrody wyznaczonej za niego w najlepszym. Tak, Francois miał rację. On był do tego zdolny.
- Obiecuję, że mu to przekażę. Nie mogę wam jednak zagwarantować, że on mnie posłucha - powiedział po chwili Ludwik.
- Wiem, ale zrób co w twojej mocy, aby nie wpakował się w tarapaty - odparł na to Francois - Jeżeli będzie trzeba, wydaj mu polecenie jako mistrz rytu Bawarii i Austrii. Tak czy inaczej, strzeż go, zwłaszcza przed nim samym.
- Zrobię, co będę mógł.
- Wierzę, że tak będzie. A to proszę, weź dla naszych braci i sióstr w Bawarii i Austrii. Niech wiedzą, że na tych terenach to ty jesteś najważniejszy i podlegasz jedynie Wielkiemu Mistrzowi, no i Bogu, Wielkiemu Budowniczemu Świata.
Po tych słowach, Francois podał Ludwikowi do ręki niewielki pierścień. Był on na tyle duży, że zmieścił się na palcu księcia Bawarii, ale ten wiedział bardzo dobrze, iż takiej ozdoby nie będzie mógł nosić publicznie i każdego dnia. Była to ozdoba do noszenia jedynie podczas ceremonii inicjacji lub spotkań zaufanych, a więc członków loży. Pierścień miał bowiem na kamieniu wyryte znaki masonerii znane każdemu, kto należał do tego stowarzyszenia, czyli cyrkiel i kielnia. Ponadto kamień w pierścieniu był czerwony, co oznaczało, że osoba go nosząca nie jest byle kim w loży i słuchanie jej przez członków organizacji było obowiązkiem.
- W razie czego, kiedy odkryjesz, że masz do czynienia z członkami loży, to tylko pokaż im ten pierścień, a wszyscy bracia i siostry bez wahania ci pomogą - mówił dalej Francois - Ale najpierw się upewnij, że to z nimi masz do czynienia. Czy pamiętasz nasze zawołania i tajne hasła?
- Oczywiście. Wszystkie doskonale pamiętam - odpowiedział Ludwik.
- A zatem pamiętaj je dalej i powodzenia.
Po tych słowach, Francois mocno uściskał przyjaciela, dodając:
- Oby kiedyś nadeszły takie czasy, że reformy, o które my teraz walczymy, na całym świecie będą już znane. Że ciemnota Kościoła, tyrania papieska i cesarska, samowola wielmożów i panów tego świata zostaną zniesione, zaś wszyscy ludzie, bez wyjątku będą równi wobec prawa, które to prawo będzie istnieć dla ludzi, a nie ludzie dla niego. Że już nigdy jakakolwiek władza nie będzie sumieniem narodu ani tego, ani żadnego innego. Że ciemnota, zabobony i głupota ustąpią miejsca tym cnotom, jakim są światło, prawda i mądrość. Że nastanie świat, w którym ludzie są sobie równi i mają takie same prawa, bez względu na pochodzenie. W którym nie ma ciemiężenia kobiet i dzieci, odbierania im prawa wyboru i edukacji, w którym żadna religia nie będzie panująca, a wierzenia nie będą prawem, a jedynie tylko i wyłącznie wyborem.
- Nie wierzę, przyjacielu, że ich doczekamy - odpowiedział Ludwik, mocno ściskając przyjaciela - To wszystko, co zwalczamy, za mocno wsiąkło w serca oraz umysły. Ale wierzę, że im mocniej będziemy o to wszystko walczyć, tym prędzej nasi potomkowie ten lepszy świat zobaczą. I tej wiary będę się trzymać.
- Trzymaj się jej, przyjacielu. I trzymaj się Elodie. To wyjątkowa dziewczyna. Jestem pewien, że będziesz z nią szczęśliwy.
Obaj przyjaciele jeszcze raz się uściskali i rozstali, nie wiedząc, kiedy jeszcze się znowu zobaczą, ale wiedząc, że nie zmarnują tej okazji, jak tylko się ona im nadarzy.
Po tej rozmowie, Ludwik poszedł jeszcze pożegnać cesarza i cesarzową, tak jak to było już wcześniej ustalone. Oboje czekali na niego w sali tronowej, a gdy tylko się tam zjawił, z całą życzliwością życzyli mu miłego powrotu i prosili, aby odwiedził ich znowu przy najbliższej okazji. Cesarzowa też poprosiła Ludwika o dbanie o Elodie, gdy ta będzie przebywać na terenie Austrii i Bawarii. Książę na to odparł, że o księżniczkę zadba tak, jakby była ona rodzoną siostrą. Na to jednak Napoleon III i Eugenia zareagowali lekkim chichotem, a cesarzowa odparła:
- Nie obraź się, młodzieńcze, ale mam wrażenie, że darzycie się oboje innym uczuciem niż tylko takim, którym darzy się rodzeństwo.
- I nic w tym dziwnego - dodał Napoleon III - Elodie to wspaniała i bardzo piękna dziewczyna. A ty jesteś mądrym i szlachetnym młodzieńcem, w dodatku, na ile to mogę ocenić jako mężczyzna, bardzo przystojnym. Czemu więc mielibyście się sobie nawzajem nie podobać?
- Ale my nie będziemy naciskać na was. Sami musicie się ze sobą dogadać - wtrąciła Eugenia.
- To prawda. Młoda z młodym lepiej się ze sobą dogadają sami, bez pomocy opiekunów - zachichotał Napoleon III - Tak czy inaczej, powierzamy ci teraz pod opiekę nasz największy skarb. Strzeż go dobrze. A w sprawach polityki, bo i o nich przecież musimy chwilkę pomówić, proszę, przekaż Franciszkowi moje życzenia wszelkiej pomyślności w tej trudnej sztuce rządzenia. I powiedz mu, że wszystkie warunki jego, jak już na pewno wiesz, przyjąłem i wkrótce przybędę do Austrii, aby osobiście podpisać z nim traktat pokojowy. Bo skoro wszystko już ustaliliśmy, to nie widzę przeszkód, aby tylko przybyć i podpisać pokój. Ode mnie zaś, ale to już całkiem prywatnie przekaż, że we mnie ma zawsze oddanego przyjaciela i że spełnię jego życzenie względem tego malarza, o którego przysłanie prosił. Gdy ten skończy malować cesarzową, natychmiast przybędzie do Austrii, aby namalować portret narzeczonej Franciszka. Jestem pewien, że ten obraz przejdzie do historii. Ale proszę, nie mów nic swojej kuzynce Elżbiecie. To ma być niespodzianka dla niej. Pamiętaj o tym.
Ludwik uśmiechnął się serdecznie i obiecał cesarzowi Francji spełnić to, o co go prosił, a potem jeszcze raz pożegnał oboje i odszedł.
Kilka godzin później, tego samego jeszcze dnia, książę bawarski jechał konno tuż obok swojej ukochanej, rozmyślając o tym wszystkim, co się stało. Cieszył się z cudownie spędzonego czasu we Francji, ale nie zapomniał bynajmniej o tym, z jakiego powodu Franciszek poprosił go o powrót. Wypadek Sissi, o którym jeszcze nie wiedział za wiele, ale który wydawał mu się sytuacją poważną, mocno przejął Ludwika. Podobnie jak cesarz Austrii, nie wierzył on w to, żeby był on wyłącznie jakimś czystym przypadkiem, wynikającym z brawury Sissi. Podejrzewał, że ktoś musiał maczać w tym palce, choć kto to mógłby być, tego nie wiedział. Kto by to jednak nie był, lepiej niech się strzeże, bo będzie miał z nim do czynienia. Sissi mu była wszak jak młodsza siostra, nie pozwoli więc, aby ktoś bezkarnie ją krzywdził.
- O czym myślisz, Ludwiku?
Pytanie Elodie, wyrwało księcia z zamyślenia. Spojrzał na ukochaną i czule się do niej uśmiechnął.
- A skąd wiesz, że się zamyśliłem? - zapytał.
- Widzę po twojej twarzy. Coś się stało?
Ludwik zachichotał rozbawiony, po czym odpowiedział:
- Wiesz, ty chyba naprawdę jesteś za bystra, najdroższa. Wystarczy tylko, że na mnie spojrzysz, a już wszystko wiesz. Czytasz z mojej twarzy niczym z otwartej księgi, wiesz o tym?
- Za bystra? Nie wiedziałam, że można być za bystrym. Wydawało mi się, iż nie ma limitu na bystrość.
- Chyba jednak powinien czasem być.
Elodie zaśmiała się, rozbawiona do rozpuku żartem ukochanego i spytała:
- Oj, bidulek z ciebie. Spełniło się twoje życzenie i trafiła ci się bardzo bystra dziewczyna, która umie poznać po twojej twarzy, kiedy jesteś zamyślony. Ale sam przecież chciałeś mieć bystrą ukochaną.
- Owszem, ale czemu aż tak bystrą?
- Mogłeś zawsze sobie wybrać głupszą.
- Ale ja nie chcę głupszej ani mądrzejszej. Ja chcę po prostu ciebie.
Elodie uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła w jego kierunku rękę, którą on czule i z miłością ścisnął, mówiąc:
- Nie wyobrażam sobie, abym miał kiedyś spotkać cudowniejszą dziewczynę od ciebie.
- Dziękuję, najdroższy. To piękne słowa.
- To szczera prawda.
Chwilę później, Elodie i Ludwik pocałowali się w usta, podjeżdżając na tyle blisko siebie, aby móc to zrobić.
- Och, naprawdę! Musicie tak przy ludziach? - odezwał się nagle czyiś nieco poirytowany głos.
Należał on do Blanche, która wychyliła się z okna w drzwiach karety, którą to jechała tuż za nimi w towarzystwie kilkunastu ludzi z eskorty.
- A tak, musimy. A dlaczego nie? - zapytał ją dowcipnie Ludwik.
- Nie zapominajcie, że nie jesteście tu sami - odparła Blanche.
- No tak, ale to w tym właśnie miejscu po raz pierwszy pocałowaliśmy się ja i Elodie - wyjaśnił jej Ludwik - Pamiętasz? To było podczas waszego powrotu do Francji.
- I co? Chcieliście uczcić to wydarzenie w ten sposób? - spytała Blanche.
- Dokładnie tak - potwierdziła Elodie.
Jej dama do towarzystwa lekko wywróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „Zakochani” i powróciła do karety. A Ludwik i Elodie tymczasem spojrzeli znowu na siebie, chwilę później zaś gnali radośnie do przodu, nie zważając na wołania ludzi z eskorty, aby tego nie robili. Nie dojechali jednak daleko, ponieważ ledwo kilkanaście metrów dalej, gdy tylko zniknęli z oczu Blanche i eskorcie, niemalże wpadli na inną karetę, wyjeżdżającą z jednej ze ścieżek. Ludwik jednak w porę ją zauważył, zatrzymał się i zawołał do Elodie, aby ta stanęła. Księżniczka jednak nie zrozumiała, o co mu chodzi, przez co o mało nie wjechała na konie od karocy, choć w porę udało się jej tego uniknąć, pociągając mocno za lejce i zmuszając swojego wierzchowca do zatrzymania się. Konie z karocy zaś mocno zarżały z niepokoju i stanęły dęba, a woźnica mocno musiał się namęczyć, aby je uspokoić.
- Z drogi, ludzie! Zejdźcie z drogi! - zawołał ze złością woźnica do Ludwika i Elodie - Nie macie co robić, tylko rozbijać się po lesie i ludziom drogę zagradzać?!
- Bardzo przepraszamy - powiedziała ze szczerą skruchą w głosie Elodie.
Z karocy, którą niechcący ona oraz Ludwik zatrzymali, wychyliła głowę jakaś młoda dama i zawołała:
- Co się stało? Dlaczego nie jedziemy?
- Jacyś idioci zajechali nam drogę, księżniczko - odparł gniewnie woźnica.
Dama skierowała swój wzrok ku Ludwikowi i nagle rozpromieniła się, gdy tylko poznała, z kim ma do czynienia. Radośnie wyskoczyła z powozu i zawołała:
- Ludwik!
- Nene! - zawołał równie radośnie na jej widok Ludwik.
Chwilę później zeskoczył z konia, a kuzynka wpadła mu mocno w ramiona, uściskała go serdecznie i ucałowała w oba policzki. Kiedy zaś on lekko ją podniósł w górę i okręcił dookoła, zachichotała jak małe dziecko i zawołała:
- Oj, puść mnie, wariacie! Bo jeszcze upuścisz mnie i co powiesz tacie?
- Racja, wujek Maks nie byłby zadowolony, gdyby jego córeczce coś się przy powitaniu ze mną stało - odpowiedział Ludwik, stawiając Nene na ziemi.
Następnie spojrzał na Elodie, która zeszła z konia i ujął kuzynkę za rękę, po czym podeszli oboje do księżniczki francuskiej i powiedział:
- Elodie, zobacz tylko, co za spotkanie. To moja kuzynka, księżniczka Helena von Wittelsbach zwana Nene, starsza siostra Sissi. Nene, to jest księżniczka Elodie, siostrzenica cesarzowej Francji.
Nene wyciągnęła rękę do Elodie, którą ta z serdecznością lekko uścisnęła.
- A więc ty jesteś Nene? Sissi wiele mi o tobie opowiadała - powiedziała.
Była to prawda, ponieważ Sissi zdążyła jej wiele opowiedzieć o sobie i o swej rodzinie. Młodsze rodzeństwo Elodie miała okazję poznać, starszego jeszcze nie, ale bardzo dużo o nim już słyszała i tym milej było jej spotkać teraz jedno z nich, czyli Nene. Chociaż, gdyby Ludwik jej nie powiedział o tym, że księżniczka, z którą właśnie rozmawiała jest siostrą Sissi, to trudno powiedzieć, czy pomyślałaby o tym, że te dziewczyny są siostrami. Z wyglądu przecież obie były zupełnie od siebie różne. Sissi była rudowłosa, a Nene była szatynką. Sissi była wysportowana i sprawiała wrażenie sympatycznej dzikuski, z kolei Nene była delikatna i bardzo dobrze wychowana, jej zachowanie wskazywało na to, iż jest damą z prawdziwego zdarzenia. Oczy Sissi były niebieskie, z kolei oczy Nene brązowe. Do tego jeszcze sposób ubierania się też wskazywał na poważne różnice. Sissi ubierała się bardzo ślicznie, ale tak, aby przede wszystkim ona była zadowolona ze swego wyglądu. A Nene wyraźnie ubierała się zgodnie z najnowszą modą i tak, jak na salonach było to popularne. Obie znacznie się od siebie różniły. Jednak prawdą jest, że siostry nie muszą być wcale swoimi własnymi kopiami.
- Mam tylko nadzieję, że Sissi mówiła o mnie same dobre rzeczy - odparła na słowa Elodie Nene, lekko przy tym chichocząc.
- Oczywiście. Opowiadała mi wiele o swoim rodzeństwie, a młodsze miałam już okazję poznać - odpowiedziała serdecznym tonem Elodie - Cieszę się więc, że teraz mam możliwość poznać ciebie.
- Ja też się cieszę, że poznaję przyjaciółkę Sissi - powiedziała Nene - Coś mi mówi, że będziemy mieli w trójkę o czym rozmawiać, jak się kiedyś spotkamy.
- Kiedyś? A dlaczego teraz nie możemy się spotkać wszyscy razem? - zapytał Ludwik - Do Wiednia już przecież niedaleko.
- Wybaczcie, ale ja w przeciwnym kierunku. Muszę wracać do Possenhofen. Rodzice na mnie czekają i rodzeństwo - odpowiedziała Nene - Chyba, że wy ze mną pojedziecie do Bawarii, aby spotkać się z Sissi.
- Wydaje mi się, że żeby spotkać się z Sissi, lepiej zrobisz, jeśli ty pojedziesz z nami do Wiednia - powiedział Ludwik.
- Jak to? - zapytała zdumiona Nene, uważnie przyglądając się kuzynowi.
- No tak, przecież ty o niczym nie wiesz. Sissi jest teraz w Wiedniu.
- W Wiedniu? A dawno tam jest?
- Od kilku dni i coś mi mówi, że jej obecność się nieco przedłuży.
- A to dlaczego?
- Bo Sissi miała niedawno wypadek.
Nene spojrzała na kuzyna zdumiona i zarazem też przerażona. Zasłoniła sobie dłonią usta i westchnęła głęboko.
- Boże drogi. Wypadek? Kiedy? Jak? Co się stało?
- Franciszek wysłał mi depeszę. Nie znam szczegółów, bo ich nie podał, ale to chyba wypadek na przejażdżce konnej. Tak przynajmniej zrozumiałem. Franciszek pisze, że już z nią lepiej, ale bardzo się niepokoi, gdyż podejrzewa, że ktoś pomógł jej pomoc w tym wypadku.
Nene westchnęła jeszcze mocniej i poczuła, jak serce z niepokoju zaczyna jej bić coraz mocniej i coraz szybciej. Spojrzała na kuzyna i powiedziała:
- Boże drogi... Ale jak? Kto by chciał skrzywdzić Sissi? Przecież ona nikomu nie zrobiła nic złego. Kto by ją chciał skrzywdzić i po co?
- Tego nie wiemy, ale Franciszek napisał do mnie o tym i poprosił, żebym już wrócił z Francji i pomógł mu w strzeżeniu Sissi - wyjaśnił Ludwik - Pisał też, że powiadomił też o wszystkim waszych rodziców. Pewnie są już w Schonbrunnie i wasze rodzeństwo też, o ile ich znam, a jestem pewien, że znam ich bardzo dobrze.
- Rozumiem. Ale zaraz? To ty byłeś we Francji? - zapytała Nene.
- Tak, byliśmy tam razem i właśnie stamtąd wracamy - odpowiedziała Elodie.
- Ach, rozumiem - powiedziała Nene i delikatnie się uśmiechnęła.
Wystarczyło jej jedno tylko spojrzenie na Ludwika i Elodie i zauważenie, jak oboje na siebie patrzą i uśmiechają, jak ich oczy czule kierują się ciągle na siebie nawzajem, aby wiedzieć, co tych dwoje łączy. Ucieszyło ją to bardzo, ponieważ nie umknęło jej uwadze także i to, że jakiś czas temu Ludwik był zauroczony Sissi. Zauważyła, jak patrzył on na jej siostrę wtedy, kiedy miał miejsce bal zaręczynowy i kiedy Franciszek tym wielkim bukietem kwiatów wyznał wszystkim, że to Sissi jest wybranką jego serca. Wtedy, z powodu szoku, jaki to w niej wywołało, Nene o tym, co zauważyła zapomniała. Potem dopiero przypomniała sobie to, kiedy kuzyn zatrzymał się u nich na kilka dni z powodu starcia z bandytami, w którym został ranny. Miała wtedy okazję widzieć kilka razy, jakim wzrokiem obdarzał on Sissi, ale za bardzo wtedy cierpiała z powodu swojego złamanego serca, aby móc o tym porozmawiać z kuzynem. Wiedziała, że z tego uczucia nic nie będzie i dlatego też nie chciała, aby Ludwik niepotrzebnie cierpiał. Ucieszyła się zatem, widząc teraz swego kuzyna wyraźnie zakochanego w Elodie. Ostatecznie przecież nie od dziś jest to wiadome, że jedynym skutecznym lekarstwem na miłość jest... inna miłość, rzecz jasna tym razem w pełni odwzajemniona. Nene cieszyła się, że Ludwik taką miłość właśnie znalazł. Sama wiedziała, jak bardzo takie lekarstwo pomaga. Kiedy tylko wyjechała do Grecji, odkryła jego wielką moc.
Szybko jednak ocknęła się z pozytywnych myśli na temat swego kuzyna. Nie minęło wiele czasu, aby przypomniała sobie o tym, co właśnie usłyszała. Poczuła się zła na samą siebie. Jej siostra miała wypadek, a ona myślała o tym, że jej kuzyn jest zakochany i najwyraźniej szczęśliwy. To cudowne, oczywiście, ale przecież to Sissi powinna być dla niej najważniejsza. Spojrzała więc na Ludwika i Elodie, po czym powiedziała:
- A więc jedziecie do Wiednia, do Sissi i Franciszka?
- Zgadza się - potwierdził Ludwik.
- W porządku. W takim razie jadę z wami. Nie mogłabym teraz pojechać do domu i siedzieć tam, czekając na wiadomości o Sissi. A zresztą, coś mi mówi, że masz rację i nikogo w domu nie ma, a wszyscy są w Wiedniu.
Ludwik uśmiechnął się serdecznie do kuzynki. Rozumiał doskonale Nene. W tej sytuacji sam nie umiałby postąpić inaczej. Zresztą sam przecież przybył prosto z Francji do Austrii, aby odwiedzić Sissi i wesprzeć ją w tej sytuacji. Dlatego też nie tylko rozumiał, ale jeszcze pochwalał decyzję Nene.
- Zatem ruszajmy, nie mamy na co czekać - powiedział książę bawarski.

***

Tuż po zabawie w cygańskim taborze, Sissi powróciła wraz z Franciszkiem i Idą Ferenczy do pałacu Schonbrunn, a chociaż księżniczka powtarzała, że nic się jej nie stało i jest jedynie lekko poobijana, Franciszek wezwał cesarskiego lekarza, aby ten zbadał Sissi dla pewności, czy nic jej nie jest. Lekarz co prawda bardzo szybko potwierdził to, co mówiła Sissi, jednak powiedział, iż dla pewności o wiele lepiej będzie, jeżeli księżniczka będzie o siebie dbać. Uprzedził też, że jeszcze tak jakiś czas odczuwać może ból w ciele przy jakimś poważniejszym ruchu, dlatego też niech się oszczędza i unika niepotrzebnego większego wysiłku fizycznego. Dla Sissi, która zawsze lubiła prowadzić aktywny tryb życia, było to po prostu nie do pomyślenia, jednak musiała przyjąć polecenie lekarza.
Franciszek Józef ucieszył się, że Sissi nic poważnego się nie stało, ale rzecz jasna nie uznał tego wszystkiego za wypadek.
- Przecież Sissi jeździ konno od dawna. Nigdy jeszcze nie spadła z konia i to nawet wtedy, kiedy galopowała jak szalona - mówił w rozmowie z Karolem i Zofią nieco później, gdy Sissi po wizycie lekarza poszła spać.
Jego brat i matka siedzieli z nim w gabinecie, oboje mocno przejęci tym, co się stało. Żadne z nich nie wiedziało, co ma o tym myśleć. Oczywiście łatwo by im było przyjąć do wiadomości, że Sissi po prostu znowu galopowała po okolicy i tym razem przeliczyła swoje siły i skończyło się to tak, jak się skończyło, jednak nie byli w stanie tego zrobić, Franciszek mówił nazbyt poważnie.
Zofia to już szczególnie była w stanie w to uwierzyć. Znała Sissi na tyle, aby wiedzieć, że jest to dobra dziewczyna, tylko często lekkomyślna, a ostatnio to, jak przyjechała do nich bez mówienia komukolwiek o tym, co planuje najlepiej chyba tego dowodziło. Jednak kiedy Franciszek przedstawił jej swoje argumenty, nie była już tego taka pewna. A argumenty te były nad wyraz rzeczowe i bardzo sensowne.
- Sissi zawsze sama siodłała sobie konia i nigdy nie było tak, aby spadła wraz z siodłem na ziemię. Ona bywa lekkomyślna, ale nie aż tak. Sissi mi wyznała, że teraz jednak nie ona, ale stajenny osiodłał jej konia. Gdyby ona sama to zrobiła, to nigdy by nie spadła, nie ma szans. Sissi za długo jeździ konno, aby wiedzieć, jak należy zachować bezpieczeństwo podczas jazdy.
- Wobec tego stajenny musiał zawalić robotę - powiedział Karol.
- Jeśli tak, to jest skończonym głupcem i musi zostać ukarany - rzekła Zofia.
- Obawiam się, że może to nie być głupota, tylko coś poważniejszego - odparł na to Franciszek.
Zofia i Karol spojrzeli na niego zaniepokojeni. W innej sytuacji uznaliby, że przesadza, jednak Franciszek brzmiał tak poważnie i był tak zaniepokojony, iż nie nie umieli uznać jego zachowania za niepotrzebne panikowanie. Poza tym, nawet jeżeli wszystko okaże się tylko głupotą stajennego, nie powinno się tego w żaden sposób lekceważyć. Należało całą sprawę zbadać bardzo dokładnie, aby nie było w niej żadnych wątpliwości.
- Wobec tego należy zatrzymać tego stajennego i dowiedzieć się prawdy od niego - stwierdziła Zofia.
- Takie jest i moje zdanie - powiedział Ludwik.
Franciszek zadowolony uśmiechnął się do nich, ciesząc się, że mają oni o tej sprawie takie samo zdanie, co on. Rozmowa z bratem i matką pomogła mu się w jakiś sposób upewnić, że decyzja, jaką podjął jest słuszna. Dlatego postanowił nie czekać dłużej, wezwał straże i nakazał im aresztować stajennego i przyprowadzić go do siebie. Straże jednak poinformowały go, że stajenny zniknął. Nie było go w pałacu ani w jego pobliżu. Cesarz zaniepokojony nakazał go szukać, ale czuł, że to raczej bezcelowe. Jeżeli ten człowiek zniknął niepostrzeżenie, to na pewno zadbał o to, aby nikt go nigdy nie znalazł. Mimo to Franciszek wydał rozkaz pochwycenia go, gdy tylko straże na niego trafią.
Następnego dnia przesłuchano kilka osób, które go widziały ostatnio, jednak żadna z nich nie miała pojęcia, gdzie chłopak może być. Franciszek uznał, że skoro tak się sprawy mają, to najwidoczniej stajenny musi być winny i doskonale o tym wie. Co prawda, mógł uciec na wieść o tym, że Sissi przez jego nieostrożność wraz z siodłem spadła z konia, ale Franciszek uznał to za mało prawdopodobne.
- Ostatni raz widziano go właśnie wtedy, kiedy zapinał siodło Sissi. Potem już nikt w pałacu go nie widział - zauważył cesarz - To znaczy, że uciekł od razu, zaraz po tym, jak założył Sissi siodło. Sissi była ostatnią osobą, która go widziała, potem niespodziewanie zniknął. Jeżeli nie zrobił nic złego, poza pomyłką przy pracy, to chyba powinien zostać. Nie sądzicie?
Zofia i Karol mieli dokładnie to samo zdanie. Teraz żadne z nich nie miało już najmniejszej nawet wątpliwości, że stajenny próbował zabić Sissi. Tylko po co, to było dla nich zagadką. Franciszek jednak wiedział, iż kiedy tylko go schwyta, od razu zada mu to pytanie. A jeżeli nie zechce mówić, to znajdzie się sposób, aby go do tego zmusić. Co prawda, cesarz nie pochwalał takich metod, ale w przypadku kogoś, kto próbował skrzywdzić jego ukochaną nie miał zamiaru mieć ani grama litości. Wściekły rozkazał straży szukać stajennego i za wszelką cenę go znaleźć. Ale zabronił mówić Sissi o czymkolwiek.
- Nie chcę, żeby się niepotrzebnie niepokoiła. Wysłałem już telegram do jej rodziców, niech przyjeżdżają i pomogą mi ją chronić.
- A czy nie lepiej byłoby, aby Sissi wróciła do domu? - zaproponowała Zofia - Tam przecież będzie bezpieczna.
Franciszek spojrzał na nią groźnym wzrokiem i zapytał:
- Matko, znowu chcesz nas rozdzielić? Chyba jasno się już wyraziłem, że ja i Sissi kochamy się i pobierzemy i nic, co powiesz tego nie zmieni. A teraz szukasz tylko okazji ku temu, aby ją stąd oddalić.
Zofia spojrzała na syna błagalnym wzrokiem i zawołała:
- Synu, zapewniam cię, że nic takiego nie chodzi mi po głowie. Choć masz oczywiście prawo mnie o to posądzać. Przyznaję, nie byłam zbyt dobra do Sissi w tamtym czasie, gdy została twoją narzeczoną. Ale zaakceptowałam wasz związek i polubiłam Sissi, choć nadal uważam, że pewne rzeczy musi w sobie zmienić, jeżeli ma w przyszłości zostać cesarzową Austrii. Ale nie o to mi teraz chodzi. Ja się po prostu o nią boję. Jeżeli masz rację, a coraz bardziej wierzę w to, że tak jest, to ja wolę nie ryzykować jej życia.
- Matka ma rację. Sissi w domu będzie bezpieczna - wtrącił Karol.
Franciszek jednak był innego zdania.
- Ale jaką mamy pewność, że w jej domu nikt jej nie zechce zabić? Tam nie będzie przecież żadnego z nas. Martwię się o nią do tego stopnia, że nie jestem w stanie tak po prostu wypuścić ją samą daleko od siebie. Pod moim okiem nikt się nie odważy jej skrzywdzić.
- Przecież zamach zrobili na nią pod twoim bokiem, braciszku.
- Nie do końca. Oni ją skrzywdzili, kiedy nie było mnie w pobliżu, a ona była daleko od pałacu. Teraz będziemy ostrożniejsi. Przy mnie nie odważą się jej zabić. Dla pewności, każę dokładnie sprawdzać jedzenie, które będzie jej podawane. Nic się jej nie może stać pod moją opieką.
Zofia spojrzała na Franciszka z troską w oczach i powiedziała:
- Synu, zastanów się przez chwilę. Rozumiem twój niepokój, ale nie możesz przecież rzucić wszystkich obowiązków, aby pilnować swej ukochanej na każdym kroku. Tak się po prostu nie da. Jak najbardziej pochwalam twoją troskę, ale jesteś cesarzem i masz swoje obowiązki.
- Moim najważniejszym obowiązkiem jest dbanie o Sissi!
- Masz wiele obowiązków, mój synu. I wszystkie są równie ważne. Zatem nie wolno ci zaniedbywać jednego dla drugiego. Poza tym, jestem pewna, że Sissi by tego nie chciała.
Franciszek westchnął głęboko. Wiedział doskonale, że matka ma rację, a on sam nie jest w stanie pilnować Sissi, dlatego powiedział zasmucony:
- W porządku. Wyślę telegram do Ludwika. Niech wraca z Francji. On będzie nad nią czuwał wtedy, kiedy ja nie będę mógł. A jeżeli uznam, że jej życie jest tutaj nadal zagrożone, odeślę ją do domu. Oczywiście pod jego opieką. Tylko jemu w tej sprawie mogę zaufać. Tylko on będzie w stanie jej pomóc w razie problemów.
Zofia i Karol zgodzili się z nim. Rzecz jasna, oboje byli zdania, że Sissi chyba jednak bardziej byłaby bezpieczna w domu, ale z drugiej strony nie jest wcale to wykluczone, iż ktoś w Possenhofen też by jej nie próbował zabić. Ostatecznie tam nie byłoby ani jego, ani straży, która chroniłaby ją. A oficjalnych ochroniarzy jej nie chciał przydzielić. Wolał jej nie straszyć niepotrzebnie, zwłaszcza, że przecież nie miał dowodów na to, że stajenny chciał ją zabić na czyjeś polecenie. Istniało w tej sprawie przecież ryzyko, iż ten człowiek po prostu miał osobistą złość do Sissi i całkowicie samowolnie postanowił jej zrobić krzywdę. Może nawet nie zabić, ale po prostu poturbować. Jeżeli tak, to nie muszą się niczego obawiać. Ale jeżeli nie? To musieli odkryć i dlatego postanowił po cichu odnaleźć stajennego i zmusić go do gadania, a potem ukarać, żeby nigdy więcej tego nie zrobił.
Nie wiedział jednak, gdzie ten człowiek jest, ani jak go znaleźć. Nie miał też pojęcia o tym, co się dzieje obecnie w pobliskim lesie.

***

Stajenny wyszedł powoli z szałasu, kiedy usłyszał tętent konia. Dobrze mu się przysłuchał, zanim to zrobił. Koń był tylko jeden, zatem i jeździec był tylko jeden. Nie mogła to zatem być straż cesarska, a raczej osoba, która zapłaciła mu za to, co niedawno zrobił. Nie mylił się, to była ona. Wysoka kobieta na karym koniu, miała na sobie elegancką, jadowicie zieloną suknię i fioletowy płaszcz z kapturem, który naciągnęła sobie mocno na głowę tak, aby zakrywał jej twarz.
- Jesteś tutaj - powiedziała kobieta, powoli zsiadając z konia na widok rudego i wysokiego stajennego - To dobrze. Lepiej, żebyś nie pokazywał się w mieście. Na polecenie cesarza szuka cię już jego straż.
- Domyślałem się tego. Ale teraz będą wiedzieć, że skoro uciekłem, to muszę mieć coś na sumieniu - odpowiedział stajenny.
- Dlatego najlepiej zrobisz, uciekając za granicę - odpowiedziała mu kobieta i wydobyła zza pazuchy sporą sakiewkę, rzucając ją stajennemu - Masz, to pomoże ci przekroczyć granicę. I nie pokazuj się tutaj, póki nie damy ci znać, że możesz już wrócić. Możesz nam być jeszcze potrzebny.
- Dziękuję, pani. Chętnie wam w razie czego jeszcze pomogę.
- Najlepiej nam pomożesz, jeżeli zaraz wyjedziesz z kraju, przynajmniej na jakiś czas.
- Spokojnie, pani. Wyjadę od razu. Im szybciej, tym lepiej.
Kobieta uśmiechnęła się delikatnie spod kaptura, po czym bardzo zadowolona podeszła do konia, odpięła od znajdującego się na jego grzbiecie siodła buteleczkę wina zapakowaną w koszyk, po czym zapytała:
- Strzemiennego na drogę?
- Dobrym winkiem nie pogardzę - odparł stajenny, zadowolony z propozycji.
Kobieta zdjęła korek z butelki, po czym napiła się z niej i podała ją rudemu młodzieńcowi. Ten zadowolony wziął ją do ręki i powiedział:
- A zatem toast za naszą dalszą współpracę. I za nasz sukces. No, bo chyba osiągnęliśmy sukces, mam rację?
- Nie masz racji. Ta mała wieśniaczka żyje.
Stajenny spojrzał na nią zdumiony i zapytał:
- Żyje? Aż tyle ma szczęścia?
- Jak widać. Ale nieważne. To już nie jest twój problem. Ty lepiej wyjedź stąd jak najdalej, aby cię nie złapali.
- Nie przejmuj się. Nawet jeśli mnie złapią, to i tak nic im nie powiem. Nasze sekrety pójdą wraz ze mną do grobu.
Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo, kiedy stajenny to powiedział i pociągnął z buteleczki kolejnego łyka, wypróżniając ją do dna.
- W rzeczy samej. Sama bym tego lepiej nie ujęła.
Po tych słowach, wydobyła zza dekoltu przyczepioną do zawieszonego na jej szyi łańcuszka niewielką szklaną chemiczną probówkę zakorkowaną i wypełnioną jakimś przeźroczystym płynem.
- A to co takiego? - zapytał stajenny.
- To? - spytała kobieta, uśmiechając się podle - Antidotum.
- Na co? Na kaca?
- Nie, na truciznę, którą właśnie wypiłeś razem z winem.
Stajenny spojrzał na nią przerażony, a w gardle go aż zmroziło. Poczuł, jak w jego piersi zaczyna buchać ogień, a ciało zaczyna przechodzić ostry ból. Upuścił na ziemię butelkę i upadł na kolana, patrząc groźnie na kobietę.
- Coś ty mi podała? - zapytał - I jak ty mi to podałaś? Przecież sama się z tego napisałaś.
Nagle coś mu zaświtało w głowie.
- No tak. Napiłaś się, żebym nie miał żadnych wątpliwości i żebym się zatruł.
- Otóż to - potwierdziła kobieta - Oboje wypiliśmy truciznę, ja znacznie mniej niż ty. Ale spokojnie, to antidotum mnie uratuje. A ty, jak to pięknie powiedziałeś, zabierzesz nasze tajemnice do grobu.
- Ty... Ty parszywa... Żmijo!
Stajenny zerwał się nagle z kolan i skoczył na kobietę, przewracając ją w ten sposób na ziemię i przygniatając ją. Ta upuściła probówkę na ziemię i poczuła, jak ręce stajennego zaciskają się na jej gardle. Próbowała go z siebie zepchnąć, ale to było niemożliwe. Mężczyzna był od niej znacznie silniejszy. Do tego dostał chyba jakiegoś amoku. Zamiast sięgnąć po probówkę i ratować życie, jak każdy inny by na jego miejscu zrobił, on próbował udusić wspólniczkę. Jednak uścisk jego rąk nie trwał długo. Kobieta poczuła po kilkunastu sekundach, że jego palce tracą swą siłę, ich ucisk maleje, a on sam, dysząc wściekle, upada na nią i charcząc powoli kona. Nie miała czasu czekać, aż ostatecznie wyzionie ducha. Z trudem zrzuciła go z siebie i szybko dopadła probówki, czując przy tym, jak i w jej piersiach także już się zaczęły pojawiać ostre bóle i pieczenie podobne do żaru ognia. Bardzo szybko odkorkowała probówkę, po czym wlała sobie jej zawartość do ust. Nie upłynęło nawet kilka minut, a stopniowo, chociaż powoli ogień w piersi zanikł, a jej członki, przez chwilę obolałe i osłabione, zaczęły odzyskiwać siły. Zadowolona odetchnęła z ulgą i wstała. Otrzepała suknię, a kaptur powoli opadł jej z głowy, odsłaniając piękną i zarazem niebezpieczną twarz Helgi von Tauler, która spojrzała w kierunku stajennego, a widząc, że ten już przestał się ruszać, zadowolona powiedziała:
- Żałosny głupiec.
Po tych słowach, delikatnie pomasowała sobie szyję i dodała:
- Choć siłę w rękach miał. Trzeba było mu kazać jechać z tą wieśniaczką i ją udusić gdzieś w lesie. Przynajmniej teraz z obojgiem byłby spokój.
Następnie odebrała nieżywemu stajennemu sakiewkę, schowała ją sobie do siodła, po czym wskoczyła na konia i odjechała, pozostawiając w lesie tego, który niedawno na jej polecenie próbował zabić Sissi.

***

Sissi, tak jak to zresztą postanowił Franciszek, nie miała pojęcia o tym, że na jej życie ktoś dokonał zamachu. Była przekonana, iż cała ta sprawa to był jedynie nieszczęśliwy wypadek spowodowany przez nieostrożność stajennego. Co prawda, rozmawiała o tym z Franciszkiem w cygańskim taborze i ten sugerował jej, że być może mają tu do czynienia z zamachem na jej życie, ale nie potraktowała tego zbyt poważnie. Franz zaś uznał, że to nawet lepiej i utrzymywał ją w tym przekonaniu, z obawy, iż Sissi może spanikować lub sama chcieć dotrzeć do prawdy i potem się przez to wpakuje w kłopoty. Rodzice dziewczyny, którzy odwiedzili ją dzień po tym, jak otrzymali depeszę od cesarza, byli dokładnie tego samego zdania, choć i oni nie wiedzieli wszystkiego. Franciszek wolał nie mówić im za wiele o swoich podejrzeniach, ponieważ wciąż jeszcze się trzymał on złudnej nadziei, iż stajenny próbował skrzywdzić Sissi jedynie przez złośliwość i z powodu jakieś urazy, jaką to, w swoim mniemaniu, od niej musiał otrzymać, nie natomiast z powodu jakiegoś wyżej zakrojonego spisku . Bo ostatecznie, kto niby na dworze chciałby zabić Sissi i to w zasadzie za co? Trudno w to było uwierzyć Franciszkowi, choć w głębi serca się tego obawiał i dlatego wezwał też Ludwika z nadzieją, że ten będzie czuwał nad jego ukochaną, kiedy on sam nie będzie w stanie tego robić. Sam zaś rozkazał szukać stajennego i dowiedzieć się od niego, dlaczego to doprowadził do wypadku Sissi i czy był to wypadek, czy też nie? Liczył przy tym na to, iż rodzice jego lubej nie odkryją tego przed nim i nie zlinczują stajennego, zanim on się czegoś od niego dowie. Dlatego też nic nie im nie mówił o swoich podejrzeniach wobec stajennego, poprzestając jedynie na obawach, że ktoś mógł chcieć zabić Sissi, jednak równie dobrze mógł to być nieszczęśliwy wypadek.
Książę Maks i księżna Ludwika przybyli na dwór cesarski oczywiście razem z Teodorem, Maria i Ilary, ponieważ dzieci bardzo chciały zobaczyć Sissi, jak i też upewnić się, że wszystko z nią dobrze. Ponadto nie mieli ich z kim zostawić na ten czas, kiedy wyjechali, a nie wiedzieli, kiedy dokładniej wrócą do domu. Poza tym też dobrze wiedzieli, że dzieci nie byłyby w stanie wytrzymać w Possenhofen bez żadnej wiadomości o Sissi i pewności, że nic jej nie jest. Zabranie ich więc ze sobą było jedyną możliwością, jaka się dla nich w takiej sytuacji rysowała.
Sissi oczywiście była szczęśliwa, kiedy ujrzała swoich bliskich. Wszystkich po kolei mocno uściskała i ucałowała, nie pomijając przy tym nikogo, także i Ilary, która przecież była jej przyjaciółką, a dodatkowo też sympatią jej brata, a do tego niezwykle uroczą i sympatyczną dziewczynką, traktowaną już przez bliskich Sissi jak członek rodziny, co nie było przecież przesadą. Sissi widziała doskonale, jak wszyscy życzliwie się zachowują wobec Ilary oraz jak jej matka, księżna Ludwika mówi nieraz do dziewczynki tak czule, jakby była ona jej własną córką. Niejeden raz mówiła do niej „Kochanie” lub „Skarbie”, co jak dotąd było zarezerwowane tylko do jej prawdziwych córek. Sissi więc łatwo domyśliła się, że mama w pewien już sposób adoptowała Ilary i przyjęła ją w poczet ich rodziny. Księżniczce bardzo to odpowiadało, podobnie jak rosnąca coraz mocniej sympatia pomiędzy nią, a Teo, która to sympatia w oczach Sissi musiała w przyszłości zaowocować piękną i jak najbardziej szczerą miłością, czyli uczuciem, któremu Sissi zawsze kibicowała.
- Tak się cieszę, że was wszystkich widzę - powiedziała księżniczka, gdy już mocno i czule wyściskała oraz wycałowała każdego ze swoich bliskich.
- A my cieszymy się, że jesteś cała i zdrowa - odparła na to jej matka z troską, tak dla siebie typową, w głosie.
- Nasza kochana Sissi to twarda zawodniczka. Nic jej nie pokona - rzekł z dumą w głosie jej ojciec.
- O mały włos, a byłoby inaczej - stwierdziła Ludwika z niepokojem, po czym spojrzała na córkę i zapytała: - Naprawdę wszystko z tobą dobrze, kochanie? Czy badał cię już lekarz?
- Owszem i to kilka razy - odpowiedziała jej Sissi - Nic mi nie jest, mamo. Ja jestem tylko trochę osłabiona i lekko się poobijałam. Ale nic ponadto. Od tego się nie umiera.
- Niewiele brakowało, żebyś umarła, Sissi - powiedziała Ludwika z powagą w głosie - Wolałbym, abyś na przyszłość nie galopowała tak mocno po lasach. Sama widzisz, do czego to prowadzi.
Sissi uśmiechnęła się do matki czule i odparła, że oczywiście solennie jej to obiecuje, ale musi zauważyć, że przecież każdemu wypadki mogą się zdarzyć, tak więc zrobi wszystko, aby ich unikać, ale nie może jej obiecać, iż nigdy więcej jej się coś takiego nie przytrafi. Matka oczywiście wiedziała, że nie może od swojej córki oczekiwać, iż nigdy już więcej nie będzie miała wypadku, ale wcale się tego nie domagała. Chciała jedynie, aby Sissi więcej nie ryzykowała niepotrzebnie, gdy nie jest to konieczne. Córka jej to więc solennie obiecała.
- Nawet nie wiesz, jak się zaniepokoiliśmy, kiedy Franciszek nam napisał, że miałaś wypadek - powiedział Maksymilian.
- Na szczęście wszystko z tobą dobrze - dodała Ilary.
- Sissi jest za twarda, aby upadek z konia miał ją wykończyć - rzekł Teodor.
- No oczywiście, że tak. To przecież jasne jak słońce - dodała Maria.
Wtem do komnaty przyszedł Karol z informacją, że Sissi ma jeszcze troje gości, tylko ci czekają na nią w salonie, gdzie rozmawiają właśnie z jego bratem i z jego matką. Sissi obiecała, że zaraz do nich przyjdzie.
- Jeszcze nigdy nie miałam tylu gości naraz - stwierdziła dowcipnie Sissi, po czym spojrzała na swoich bliskich - Mam nadzieję, że nie pogniewacie się na mnie teraz, jeżeli pójdą odwiedzić tych innych gości.
- Oczywiście, że nie, córeczko - odpowiedział jej czule Maksymilian - Ale nie będę ukrywać, jestem zachwycony, jak wszyscy tutaj się tobą przejmują i jak mile tu jesteś traktowana.
- Ja również jestem tym zachwycona - powiedziała Ludwika - Zwłaszcza mile zaskoczyła mnie Zofia. Nie sądziłam, że jest ona w stanie tak zmienić nastawienie do ciebie, Sissi i sprawić, że będziesz się dobrze tutaj czuła. Chyba trochę jej nie doceniałam.
Sissi jeszcze raz uściskała serdecznie rodziców, rodzeństwo i Ilary, po czym podziękowała im za przybycie i poprosiła, aby wybaczyli jej, bo musi jeszcze iść do innych swoich gości, obiecując, że jeszcze porozmawia z nimi i spędzi z nimi tyle czasu, ile tylko zechcą.
- To skoro Sissi idzie teraz do innych gości, to może my pójdziemy sobie tak trochę pozwiedzać pałac? - zaproponował Teodor.
- Świetny pomysł! - zawołała wesoło Ilary, której ten pomysł bardzo przypadł do gustu.
- Ja bardzo chętnie - poparła go Maria - Panna Łucja dawno już tu nie była i chętnie znowu zobaczy te wszystkie piękne miejsca. Muszę ją tylko wydobyć z tej walizki podróżnej, w której teraz siedzi, a potem pokażę jej każdy zakamarek tego pałacu.
Ludwika zachichotała, rozbawiona tymi słowami i pogłaskała całą trójkę po główkach, mówiąc:
- No dobrze, dzieci. Tylko proszę was, nie hałasujcie za mocno i dajcie cioci Zofii spokojnie pracować, jeżeli ją spotkacie. I bądźcie grzeczni. A zwłaszcza ty, Teo. Do ciebie szczególnie to mówię.
- Dlaczego, mamo? - zdziwił się Teodor.
- Ponieważ jesteś jedynym mężczyzną w tym towarzystwie, więc powinieneś dawać dziewczynkom dobry przykład - odpowiedziała mama.
- Spokojnie, ciociu. Na pewno będzie grzeczny i kochany - powiedział wesoło Karol - Przecież to mój imiennik. A wszystkie Karole to kochane chłopaki.
Ilary spojrzała zdumiona na Teodora i spytała:
- To ty jesteś Karol? Myślałam, że Teodor.
- Bo ja jestem i Karol i Teodor - odpowiedział jej chłopiec - Ja po prostu mam dwa imiona. Karol Teodor. Ale wolę być Teodorem niż Karolem. Po pierwsze, to jest ładniejsze imię. Bez obrazy, Karolu.
Arcyksiążę zrobił dowcipną minę na znak, że nie ma do niego żalu o te słowa, więc chłopiec ciągnął dalej:
- Poza tym, przynajmniej jak jesteśmy ja i Karol razem w jednym domu, to w ten sposób można nas od siebie jakoś odróżnić.
- A to też prawda - zaśmiał się Karol - Przynajmniej wtedy wiem, kiedy moja matka lub ciocia Ludwika czegoś ode mnie chcą i mówią „Karolu”, to wiem, że w takiej sytuacji mają na myśli mnie, a nie kogoś innego.
Dzieci zachichotały, rozbawione tymi słowami, po czym Teodor ujął czule za rękę Ilary i wybiegł z nią z pokoju, a Maria pobiegła za nimi. Sissi patrzyła na ten widok rozmarzonym wzrokiem, jakby wzdychając za tymi, na zawsze dla siebie straconymi latami beztroskiego dzieciństwa. Szybko jednak powróciła do świata rzeczywistości i teraźniejszości, kiedy spojrzała na Karola i ten powiedział:
- Chodźmy więc, Sissi. Goście na ciebie czekają.
Księżniczka delikatnie skinęła głową na znak, że się zgadza, pożegnała czule rodziców, obiecując, że zobaczą się później, po czym poszła z Karolem w kierunku salonu gościnnego, w którym Franciszek i jego bliscy zwykle jadali śniadania. Po drodze, idąc przez korytarz pełen portretów przodków, zatrzymała się na chwilę, gdyż jej uwagę przykuł wówczas obraz przedstawiający młodą blondynkę w stroju arcyksiężniczki. Widziała go już kilka razy, ale nigdy nie miała okazji mu się zbyt dobrze przyjrzeć. Nie wiedziała za bardzo, dlaczego teraz się zatrzymała, aby go dokładniej obejrzeć, ale poczuła nagle ogromną chęć, aby to zrobić. Karol, widząc to, zatrzymał się także i podszedł do Sissi, pytając:
- Czyżby ta dama przykuła twoją uwagę?
- Owszem i to bardzo - odpowiedziała mu Sissi - Nie jestem pewna, ale chyba znam tę postać. To jest Maria Antonina, prawda?
- Zgadza się - potwierdził Karol - Królowa Francji, żona Ludwika XVI i jedna z córek cesarzowej Marii Teresy. Mówię jedna, bo dzieci to ona miała mnóstwo.
Sissi z uwagą dalej wpatrywała się w obraz, zastanawiając się nad tym, co jej właśnie przyszło do głowy:
- Czy to prawda, że będąc w Wersalu, musiała zmagać się ze sztywną etykietą pamiętającą jeszcze czasy sprzed kilkuset lat?
- Tak, to prawda. Biedna dziewczyna. Nie mam pojęcia, jakim cudem jej się udawało w tym wszystkim odnaleźć. Ja bym chyba nie umiał tego zrobić.
Sissi delikatnie skinęła głową, jakby potwierdzając jego słowa i czując, że ona sama zdecydowanie nie byłaby w stanie tego zrobić. W jednej chwili poczuła do tej postaci niezwykle silną sympatię i poczucie, że obie są do siebie podobne i to pod wieloma względami. Z tą różnicą, iż Maria Antonina musiała borykać się z tą przebrzydłą etykietą do czasu, aż rewolucja stała się dla niej o wiele większym kłopotem. Sissi jednak wcale nie zamierzała podzielać jej losu i wiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby tak się nie stało. Wiedziała, że ona nie będzie uległa wobec sztywnej etykiety. Ta oto nędzna przeszkoda w życiu nie sprawi, że ona, Sissi, narzeczona Franciszka Józefa, jak i też przyszła cesarzowa Austrii, stanie się niewolnicą reguł.
Sissi wpatrywała się w portret jeszcze przez jakiś czas, pogrążona w myślach na jego temat, aż do chwili, w której Karol dotknął delikatnie jej ręki i powiedział do niej:
- Sissi, nie zapominaj o gościach.
Księżniczka ocknęła się wówczas z zadumy i uśmiechnęła się do Karola.
- Masz rację. Chodźmy, nie każmy im dłużej na siebie czekać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 10:02, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:03, 28 Kwi 2023    Temat postu:

***

Radość Sissi nie miała granic, kiedy odkryła, że tajemniczymi gośćmi, którzy to czekali na nią w saloniku, to byli Ludwik z Elodie i Nene. Księżniczka pisnęła z radości na ich widok, po czym podbiegła do nich i każdego z nich mocno i czule uściskała i ucałowała. Szczególnie widok Nene, której już dawno nie widziała, tak wielką jej sprawił przyjemność.
- Och, Nene! Nawet nie wiesz, jak miło cię znowu zobaczyć - powiedziała.
- Mnie też cudownie cię znowu widzieć, zwłaszcza całą i zdrową - rzekła na to Nene - Ludwik mi mówił, że miałaś wypadek. Ale jak widzę, nie był on jakiś specjalnie groźny dla twojego życia.
- Oj, to tylko pozornie wygląda tak niegroźnie - stwierdził Franciszek - Tak naprawdę nie wiem, co by się stało z naszą biedną Sissi, gdyby nie znaleźli jej w tym lesie Cyganie i nie zabrali do siebie, a potem powiadomili mnie o wszystkim.
Nene z Ludwikiem i Elodie znali już od cesarza szczegóły wypadku, dlatego niesamowitą ulgę sprawiał im widok Sissi zdrowej, choć z całą pewnością jeszcze odczuwającej efekty upadku z konia. Czuli, że dziewczyna jest mocniejsza niż się niektórym może wydawać i temu zawdzięcza to, iż teraz nadal swobodnie chodzi i rusza wszystkimi kończynami. Choć Ludwik nie był tak dokładnie pewien tego, że wszystko dobrze się skończyło, tak jak to uważały Nene i Elodie. Widział on aż za dobrze troskę w oczach Franciszka, którą ten nie krył jedynie przed nim i dlatego w porę zrozumiał, że cała ta sprawa jest znacznie poważniejsza niż mogłoby się to początkowo wydawać. Franciszek zaś postanowił z nim o tym porozmawiać, rzecz jasna na osobności, bo wolał poza nim, Karolem i matką nikogo innego w to nie wtajemniczać.
- Przepraszam was bardzo, ale pozwolicie, że na chwilę zabiorę Ludwika ze sobą? Chciałbym omówić z nim kilka spraw związanych z wyścigiem.
Sissi spojrzała zaintrygowana na ukochanego i zapytała:
- Wyścigiem? Jakim wyścigiem?
- Chodzi o doroczny wyścig konny organizowany przez cesarza z udziałem jego najlepszych koni - wyjaśniła Zofia - Co roku cesarz wystawia konie, które są hodowane w jego stajniach, do ścigania się z końmi wystawianymi przez szlachtę i arystokrację. Każdy człowiek, o ile tylko posiada konia, może wziąć udział w tych zawodach i pokusić się o wygraną.
- A jaka to wygrana? - zapytała Elodie, również zainteresowana tym tematem.
- A to już różnie bywa - odpowiedział Karol - To zależy od tego, ilu będzie w nim brało uczestników, bo widzicie, każdy uczestnik daje swoje wpisowe, a to nie jest zwykle mała sumka. Od kilkuset guldenów do nawet tysiąca. Im więcej zatem jest uczestników, tym większa nagroda. Suma wszystkich wpisowych stanowi zaś nagrodę dla tego, kto zwycięży wyścig. Najlepiej oczywiście, kiedy wygrywają te konie, które są z naszej stajni. Ale tak nie zawsze bywa.
Sissi uśmiechnęła się delikatnie. Wyścigi konne. To by było coś w sam raz dla niej. Jaka szkoda, że miała ostatnio wypadek i Franciszek na pewno nie pozwoli jej wziąć w tej zabawie udział, z obawy o to, aby znowu nie spadła z konia i znowu nie zrobiła sobie czegoś. I trudno by mu się było dziwić. Przecież niedawno o mały włos nie spotkałaby się ze śmiercią z powodu tego wypadku z siodłem. Nadal nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale teraz nie chciała tego dociekać. Na razie za bardzo cieszyło ją spotkanie z siostrą i wiadomość o wyścigu, o którym to miała nadzieję jeszcze się czegoś dowiedzieć. Dlatego ujęła Nene pod ramię i rzekła:
- To skoro macie z Ludwikiem co omawiać na osobności, to nie będziemy w tej sprawie wam przeszkadzać. Pozwolicie więc, że zabiorę Nene na przechadzkę? Wiecie, dawno się już nie widziałyśmy i chyba rozumiecie, zdążyłyśmy się już za sobą naprawdę mocno stęsknić.
- Oczywiście, jak najbardziej - zgodził się Franciszek - Zobaczymy się zatem później, najdroższa.
To mówiąc, ucałował czule Sissi w policzek i odszedł z Ludwikiem. Sissi zaś natychmiast zabrała ze sobą Nene, zostawiając w salonie Elodie, którą Zofia zaraz zaprosiła do rozmowy na temat mody panującej obecnie w Paryżu.
Obie siostry powoli przechadzały się korytarzami pałacu cesarskiego, wesoło ze sobą rozmawiając, a już po chwili wyszły na zewnątrz i zaczęły kroczyć bardzo radośnie po cesarskich ogrodach. Nie zwróciły uwagi na to, że strażnicy uważnie je obserwują, gotowi od razu wkroczyć do akcji, gdyby tylko było to potrzebne. Ani bowiem Nene, ani Sissi nie wiedziały o tajnych poleceniach Franciszka, aby jego straże uważały na jego ukochaną za każdym razem, kiedy będzie wychodzić poza pałac z obawy, aby nikt im nie zrobił krzywdy. Obie siostry oczywiście nie miały o tym pojęcia, ponadto były zbyt zajęte sobą, a także rozmową, jaką ze sobą toczyły, aby się czymkolwiek przejmować.
- I jak było w Grecji, Nene? Podobało ci się tam? - zapytała po chwili Sissi, kiedy to ona i jej siostra zmierzały w kierunku cesarskiej ptaszarni.
- Och, Sissi. Ty nawet nie wiesz, jak bardzo - odpowiedziała jej Nene głosem pełnym zachwytu - To jest po prostu piękne miejsce. Wydawało mi się ono jeszcze cudowniejsze niż wtedy, gdy widziałyśmy je obie jako dziewczynki. To morze, te plaże, te wszystkie greckie świątynie, które się zachowały. Sissi, tam jest po prostu bajecznie. Gdzie nie pójdziesz, jakieś piękne wspomnienia dawnej świetności tego świata na ciebie czekają. Jest więc co zwiedzać. Jest co podziwiać. Och, gdyby tak te miejsce umiały mówić, z pewnością opowiedziałyby nam niejedną przepiękną opowieść.
- Domyślam się tego. A powiedz mi, jak wujek i ciocia?
- Wciąż tacy sami. Żałowali, że nie przyjechałaś, bo zawsze bardzo cię lubili. Choć ciocia trochę narzekała, jaka to jesteś pełna energii do działania i nie zawsze da się za tobą nadążyć. Wujek za to powiedział, że to dobrze i że jesteś po prostu pełna życia i tego mu bardzo tutaj brakuje. Zdania więc na twój temat mieli, jak to widzisz, podzielone. Ale oboje miło cię wspominają.
Sissi westchnęła głęboko, gdy to usłyszała. Poczuła, że przyjemnie byłoby tak znowu pojechać na Korfu i zobaczyć te wszystkie miejsce, które pamięta jeszcze z czasów swojej wycieczki w dzieciństwie i znowu popływać w tym cudownym i tak miłym dla ciała morzu, obejrzeć miejsca, które jej się kojarzyły z tak bardzo przez nią uwielbianymi mitami greckimi, a przede wszystkim znowu zobaczyć wujka i ciocię. Niestety, chwilowo było to niemożliwe z powodu nauki, jaką musiała nadal odbywać pod okiem baronowej von Tauler, jak i też faktu, że bardzo kocha Franza i nie wyobraża sobie, aby miała wyjechać daleko od niego, na drugi koniec świata i nie widzieć go choćby tylko przez tydzień. Chyba, że Franciszek pojedzie z nią na Korfu. Tak, musi go do tego namówić. Najlepiej chyba, aby tam pojechali oboje w podróż poślubną. Tak, to było dopiero coś. To jest dopiero plan.
- Z przyjemnością kiedyś tam znowu pojadę - powiedziała po chwili Sissi.
Nene uśmiechnęła się do niej serdecznie i zapytała:
- A powiedz mi, co sądzisz o Wiedniu? Czy jest piękny?
- Owszem, to piękne miasto, ale nie wszystko, co w nim jest, podoba mi się i daje mi radość. Kilka rzeczy trzeba by w nim zmienić. Liczę, że Franciszek zrobi to jak najszybciej.
- O jakich zmianach mówisz?
Sissi opowiedziała więc Nene o tym, co odkryli, kiedy wraz z Franciszkiem we dwoje poszli zwiedzać miejscowy rynek, a także o swojej wizycie w sierocińcu i jak bardzo zaangażowała się w to, aby pomóc dzieciom, które tam przebywały w odnalezieniu lepszych i godniejszych warunków życia.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Zottornik trzyma rękę na pieniądzach z kasy cesarskiej i mówi Franciszkowi, iż nie ma ich na tyle, aby sfinansować te moje „idylliczne koncepcje”, jak je raczył nazwać - mówiła z lekką irytacją - Ale ja dobrze wiem, że to tylko wymówka. On po prostu gardzi prostymi ludźmi, zaś los dzieci, zwłaszcza sierot, nic go nie obchodzi i uważa wsparcie sierocińca przez nas za zbyteczny wydatek. Dlatego właśnie ostatnio mówił, że w kasie nie ma tyle, aby starczyło na realizację moich pomysłów. Dodatkowo jeszcze, zaledwie wczoraj, to przyniósł mnie i Franciszkowi raport na temat wydatków i uznał, że chociaż robił wszystko, co tylko możliwe, aby odnaleźć w stanie finansów dość pieniędzy na to, aby sfinansować budowę nowego sierocińca, to jednak niestety, ale niczego się nie doszukał i sierociniec musi poczekać.
- A może naprawdę tak jest, jak mówi? - zasugerowała Nene.
Sissi prychnęła z kpiną i odparła:
- Nigdy w to nie uwierzę, Nene. Ja dobrze wiem, że w skarbcu jest dość, aby nie tylko jeden, ale i kilkadziesiąt sierocińców na terenie całej Austrii postawić. A jednak one nie powstaną, bo zamiast tego Zottornik woli wydać bal na część jakieś tłustej klechy awansowanej niedawno na kardynała, bo ma on poparcie w Rzymie i to może się nam przydać w przyszłości. A reszta nie ma znaczenia.
Nene posmutniała. Słowa Sissi zasmuciły ją bardzo. Oznaczało to, że w kraju nie działo się zbyt dobrze, a Franciszek nie był w stanie sam tego zmienić. Z tego, co mówiła jej siostra wynikało, że cesarz ma dobre chęci, ale jest krępowany przez panujące w stolicy zasady, które zawsze dawały pierwszeństwo uprzywilejowanym i nic nie wskazywało na to, aby miało się to kiedykolwiek zmienić.
Tymczasem obie siostry weszły do ptaszarni, w której wisiało wiele klatek, a w nich siedziały tropikalne ptaki różnych gatunków, skrzeczące wesoło na widok każdej nowej osoby. Pracownicy ptaszarni codziennie przynosili ptakom jedzenie, zachwyceni obecnością tak wielu egzotycznych gatunków, jakich nie mieli okazji zobaczyć w Austrii. W tamtej chwili, w której obie siostry przyszły, aby na te cuda popatrzeć, pracownicy właśnie kończyli karmić swych podopiecznych i jak tylko ujrzeli obie księżniczki, skłonili im się nisko i z szacunkiem. Te skinęły delikatnie głowami przed nimi na znak sympatii, po czym powoli podeszły do jednej klatki, gdzie na żerdzi siedziała piękna ara z czerwono-niebieskimi piórami.
- A tu jest moja ulubienica. Nazywa się Pleciuga. Franciszek kupił mi ją, gdy oboje byliśmy na targu incognito. Pleciuga, chodź do mnie!
Papuga wesoło zaskrzeczała, po czym podleciała do Sissi, kiedy ta uchyliła drzwi klatki i delikatnie usiadła jej na ramieniu. Księżniczka zaś czule pogłaskała pióra papugi, po czym posadziła ją na swojej ręce i powiedziała:
- Przywitaj się. To jest moja siostra, Nene. Powiedz: „Cześć, Nene”.
- SISSI! SISSI! SISSI! - zaskrzeczała papuga.
Sissi westchnęła z politowaniem i spojrzała na siostrę.
- I tyle z uczenia jej mówienia. Wiecznie tylko powtarza moje imię. Próbuję ją nauczyć imienia Franz, ale obawiam się, że nic z tego. Jest strasznie uparta.
Nene zachichotała rozbawiona tą sytuacją, po czym pogłaskała pióra ptaka i rzekła do siostry:
- Ona jest naprawdę urocza. To piękny prezent. Franciszek wie, jak sprawić ci radość. Naprawdę to potrafi.
Sissi westchnęła smutno i odstawiła papugę do klatki, którą zamknęła i zaraz potem powiedziała:
- Owszem, ale co z tego? Nie jest w stanie zmienić wszystkich złych praw tu panujących. Obawiam się, że to naprawdę bardzo trudne zadanie, a on sam nie da z tym sobie rady.
- Ale przecież on nie jest sam. Ma ciebie, Sissi.
Księżniczka uśmiechnęła się delikatnie do siostry i powiedziała:
- To prawda. Ja mu pomagam jak tylko mogę najlepiej, ale obawiam się, że nie wszyscy dobrze tu na mnie patrzą. Wielu na pewno uważa, iż lepiej bym chyba zrobiła, jakbym się stąd wyniosła i to na dobre. Zwłaszcza ten cały Zottornik. Jak ja go nie cierpię. Jest po prostu okropny. Wygląda jak stary wampir, który tylko na to czeka, aby mi wbić kły w szyję. Naprawdę, chwilami z obawy sobie sprawdzam szyję, czy nie mam tam ukąszeń. Wiem, przesadzam, ale naprawdę ten człowiek za każdym razem, gdy go widzę, wzbudza we mnie wstręt i niechęć, a także strach.
Sissi westchnęła delikatnie i spojrzała smutno na Nene:
- Przez takich jak on Wiedeń jest jedynie wielką klatką, w której siedzą ptaki takie jak ja. Zasadniczo chwilami, to mam takie wrażenie, jakbym była wyłącznie kolejną papugą w cesarskiej ptaszarni. Bo dla mnie Wiedeń jest oczywiście piękny, ale chwilami przypomina mi złotą klatkę.
- A Franciszek? Czy przy nim czujesz się jak w klatce?
Sissi pokręciła przecząco głową.
- Och nie, w żadnym razie! Przy nim czuję się szczęśliwa. Ale nie wiem, czy chcesz tego słuchać.
- A dlaczego miałabym nie chcieć?
- No wiesz... W końcu złamał ci serce.
Nene uśmiechnęła się serdecznie do Sissi i odparła:
- Przyznam ci się, że nigdy tak naprawdę nie złamał mi serca. Po prostu ja się nim zauroczyłam, a on pokochał ciebie, tak jak ty jego. Wiele myślałam o tym i tak sobie teraz myślę, że do niego tak naprawdę nigdy nie czułam miłości. Pomyliłam jedynie zauroczenie z prawdziwie silnym uczuciem. Taka jest prawda.
Po tych słowach, Nene zrobiła parę kroków do przodu i wyszła z ptaszarni, a Sissi za nią. Obserwowała, jak siostra zrywa kwiatek z pobliskiej łąki i zaczyna go delikatnie wąchać, po czym mówi:
- Poza tym, rozmowa o waszym szczęściu już mnie nie rani, bo widzisz. Ja też poznałam niedawno pewnego uroczego i sympatycznego chłopca.
Sissi od razu przypomniała sobie rozmowę z matką na temat wyjazdu Nene do Grecji. Mama wspominała jej wówczas, że w sąsiedztwie wuja i cioci ma swój dom młody książę, młodszy syn pewnego starego greckiego księcia. Jak to on się nazywał? Gregorios. Mama wspominała też, że ciocia uważała go za idealnego dla Nene kandydata na męża. Czyżby zatem plany te udały się?
- Poznałaś chłopca, tak? A jak on się nazywa? Czy przypadkiem może nie jest to książę Gregorios?
Nene spojrzała zdumiona na Sissi i westchnęła głęboko.
- Skąd ty to wiesz?
- Bo jestem bystra - odpowiedziała jej dowcipnie Sissi.
- Ciekawe, skąd u ciebie taka bystrość, co? Niech zgadnę. Mama ci o nim już opowiedziała, tak? A jej ciocia Matylda? No jasne, teraz już wszystko rozumiem. To niby spotkanie na plaży było zaaranżowane przez mamę i ciocię?
- Spotkanie na plaży? A to ciekawe. Sądziłam, że tam nie da się poznać swego księcia z bajki. Tak podobno twierdziłaś, Nene. To jak to jest?
Nene spojrzała na siostrę nieco groźnym wzrokiem i powiedziała:
- Wiedziałaś o wszystkim, prawda?
- Nie, dowiedziałam się później, kiedy już wyjechałaś. Poza tym, nie wiem, o co się tak złościsz. Czy swatano cię wbrew woli?
- No nie, ale...
- Czy Gregorios nie jest uroczy i sympatyczny?
- Wręcz przeciwnie.
- A więc o co ci chodzi? Ważne, że ma zalety, które sprawiają, że jest on w twoim typie. Tylko to ma znaczenie. Lepiej mi powiedz, czy się zaręczyliście.
Nene od razu odzyskała dobry humor, lekko bawiąc się zerwanym kwiatkiem, po czym odpowiedziała:
- Jeszcze nie. Grecja jest za daleko, a my za mało się znamy. Ale wiesz, czuję, że to jest prawdziwe i szczere uczucie. Zwłaszcza po tym, jak pewnego wieczoru, gdy był bal w jego domu, zabrał mnie na taras, a tam pocałował mnie przy blasku księżyca. Och, mówię ci, Sissi! To było cudowne!
Mówiąc to, Nene zamknęła oczy z zachwytu, próbując przywołać przed swoje oczy tak cudowny obraz tych przemiłych wspomnień. A było co wspominać, bo w całym swoim życiu jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś tak cudownego, jak właśnie ten pocałunek z nim.
- Zresztą, nie muszę ci chyba tego mówić. Sama na pewno dobrze wiesz, jakie to jest uczucie całować kogoś, kogo kochasz. Masz to z Franciszkiem.
- To prawda i domyślam się, co musiałaś czuć, kiedy cię pocałował. Tego po prostu nie da się opisać. To trzeba poczuć.
Po tych słowach, Sissi zabrała Nene na dalszy spacer po terenach cesarskich ogrodów, gdzie strażnicy cały czas je obserwowali, a one rozmawiały o Franciszku i Gregoriosie, a także o Ludwik i Elodie, o tym, co dostrzegła między nimi Nene, a co podejrzewała już od dawna Sissi i co teraz znalazło swoje potwierdzenie w tym, czego dowiedziała się od siostry. Potem zmieniły temat i wróciły do tematu, który wcześniej poruszały.
- Nawet nie wiesz, Nene, ile bym chciała zrobić dla tych dzieci. Sierociniec im jest potrzebny, ale nie ten, w którym przebywają. To już jakaś kompletna ruina. Wiem natomiast, że na terenie miasta znajduje się bardzo duży i bardzo ładny dom, który pomieściłby wszystkie dzieci. Jest on oczywiście od dawna już opuszczony, bo właściciel zmarł, a jego potomek nie zamierza tam mieszkać, ale jest gotowy go nam sprzedać. Tylko na to trzeba pieniędzy, a tych nie mamy.
- Tata i mama mogliby dać, ale nie wiem, czy nas na to stać - zauważyła Nene - Jakby nie patrzeć, mamy na naszych ziemiach w Bawarii własne wydatki, a więc nie wiem, czy tata byłby w stanie to sfinansować. Ale może Ludwik?
- Nie, Nene. Ludwik to dobry człowiek i czuły na ludzką krzywdę, ale ja nie mam prawa go to prosić. Nie możemy nadużywać jego dobroci.
- To nie byłoby nadużycie, tylko zwykła pomoc.
- Mimo wszystko, nie będziemy go o to prosić.
- Dlaczego?
- On musi dbać o Bawarię, nie o Austrię. W końcu to na jej tronie zasiądzie, a nie na austriackim. Nie, Nene. Nie mogę prosić Ludwika, aby finansował on moje plany, a zwłaszcza te dotyczące innego kraju niż jego. Bawaria nie jest co prawda uboga, ale czy stać ją na to, aby podnosić z upadku wielkie mocarstwo i to jeszcze takie, które samo nie umie się podnieść?
- Chyba masz rację. Och, Sissi! Rozumiem już, co masz na myśli i dlaczego tak się smucisz. Ale spokojnie, ten człowiek na pewno nie sprzeda tego domu tak od razu. Zdążysz jeszcze z Franciszkiem zebrać pieniądze. Nie musicie pędzić z realizacją tego projektu na złamanie karku. To nie są przecież wyścigi.
Sissi nagle stanęła w miejscu. Słowa, które wypowiedziała Nene sprawiły, że w jej głowie nagle zaświtała pewna myśl. Prosta i zarazem genialna. Tak, to było to. Ten pomysł mógł się udać.
- Sissi, o co chodzi? - zapytała zdumiona Nene, widząc zachowanie siostry.
- Nene, chyba już wiem, jak zdobyć pieniądze na nasz cel - odpowiedziała jej Sissi, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

***

Mający miejsce tydzień później wielki wyścig koni był wydarzeniem bardzo długo oczekiwanym i niezwykle emocjonującym jednocześnie. Wszyscy fani tego rodzaju zabaw oczekiwali na niego z niecierpliwością i zapartym tchem. Każdy z nich był przy tym ciekaw, czy w tym roku któryś z faworytów cesarza wygra i co za tym idzie, zdobędzie nagrodę. Ponieważ nagroda zawsze składała się z sumy, jaka została zebrana przez połączenie ze sobą wszystkich wpisowych, jakie oddali uczestnicy wyścigów, tym razem suma była naprawdę niebagatelna, gdyż wpisowe wynosiło tysiąc guldenów, a uczestników zgłosiło się dwudziestu pięciu, w tym też pięciu reprezentujących cesarski dwór i jadący na koniach samego Franciszka. A zatem dla nawet prostego umysłu, matematykę znającego jedynie w sposób dość umiarkowany, łatwo było policzyć, że całej sumy będzie dwadzieścia pięć tysięcy guldenów. Oczywiście, co należy zaznaczyć, w wyścigu nie chodziło jedynie o tę sumę i jej zdobycie. Można nawet powiedzieć, iż była ona jedynie dodatkiem do tego, co w tych zawodach liczyło się najbardziej, czyli prestiż, szacunek, a ponadto wielki honor i sława zwycięzcy tak uwielbianych przez wszystkich mieszkańców Wiednia wyścigów konnych. A to było już coś, czym nikt by nie pogardził, a już na pewno nie ktoś, kto lubi bywać w wielkim świecie i w nim błyszczeć.
Jedną z takich osób był hrabia Fryderyk Arkas. Od kilku lat brał udział w tych zawodach i zawsze bardzo dobrze sobie w nich radził. Oczywiście nie wygrywał za każdym razem, ale już dwukrotnie mu się to udało, jak choćby w zeszłym roku. Nie chodziło mu jednak tyle o pieniądze, co fakt, że on, bawarski hrabia, mający po kądzieli także i pochodzenie węgierskie, a co za tym idzie, znacznie gorsze od elit arystokratycznych w Austrii, może wygrać z najlepszym jaśnie państwem na terenie cesarstwa. Możliwość upokorzenia ich wszystkich poprzez zwycięstwo nad nimi była dla niego o wiele przyjemniejsza niż same pieniądze, choć te, gdy tylko udało mu się osiągnąć zwycięstwo, rzecz jasna, z prawdziwą przyjemnością sobie przytulił. Ale nie one były jego głównym motorem działania, co raczej fakt, w jaki sposób je zdobędzie. Umiejętność upokorzenia elit wiedeńskich, którymi gardził i to ponad wszystko, to była dla niego największa nagroda. W duchu żałował też, że nikt z rodziny Wittelsbachów nie brał nigdy udziału w tych zawodach. Tak bardzo chciałby móc ich pokonać i upokorzyć, ponieważ jeszcze większą pogardzą aniżeli elity wiedeńskie darzył on właśnie księcia Maksymiliana i jego rodzinę, z którymi to od dawna miał na pieńku. Choć ich nieobecność miała też swoje dobre strony, bo gdyby tak przegrał z kimś z ich rodziny lub też ich reprezentujących, to wtedy nie byłoby mu już tak miło, zaś tego rodzaju upokorzenia tak szybko by już nie zdołał zmyć. Może zatem lepiej, że ich tam nie było?
Tego roku uczestników wyścigów było dwudziestu pięciu, w tym także sam hrabia Fryderyk Arkas, zwycięzca zeszłorocznych zawodów na swoim niezwykle szybkim koniu Gromie. Stajnie arystokracji i szlachty Wiednia reprezentowało tym razem dziewiętnastu ochotników, a stajnie cesarskie pięciu, w tym sam arcyksiążę Karol, brat cesarza, który też należał do naprawdę dobrych jeźdźców. Ten ostatni miał swoje powody, aby wziąć udział w zawodach. Dowiedział się on bowiem o tym, jakie plany mają Franciszek i Sissi na temat wygranej i na jaki szlachetny cel chcą ją przeznaczyć i postanowił im w tym pomóc.
- Jeżeli wygram, od razu przekażę nagrodę wam - powiedział do nich, kiedy tylko postanowił dołączyć do zawodów - Tej nagrody będzie akurat tyle, ile wam potrzeba, a nawet zostanie jeszcze trochę.
Zofia nie była przekonana, co do tego, aby jej młodszy syn brał udział w tych zawodach. Uważała, że to zbyt ryzykowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co się ostatnio przydarzyło Sissi. Poza tym, podczas wyścigów niejeden raz dochodziło już do wypadków i połamań i wolała, aby Karola to nie spotkało. Uznała, że jeżeli tak się sprawy mają z tymi pieniędzmi na sierociniec, to ona jest gotowa wyłożyć je ze swojej własnej kasy, a także odsprzedać kilka swoich drogocennych rzeczy, aby Sissi i Franciszek mieli na swoje szlachetne cele, byleby tylko nikt z bliskich jej osób nie brał udziału w tych pięknych, ale nadal niebezpiecznych zawodach. Ale Karola nic nie było w stanie przekonać do zmiany zdania.
- Zrozum, mamo. To jest sprawa honorowa - powiedział - Reprezentowanie na tych zawodach dworu i mojego brata jest prawdziwym zaszczytem. Poza tym, ani ja, ani Franciszek nie czulibyśmy się dobrze, biorąc pieniądze od ciebie. Kiedy byliśmy dziećmi, mogliśmy je od ciebie otrzymywać, ale teraz jesteśmy dorośli i nie wypada, abyśmy dalej tak postępowali. A ponadto, z prawdziwą przyjemnością utrę nosa temu zarozumiałemu hrabiemu Arkasowi.
Zofia widząc, że nie zdoła w żaden sposób przekonać swego młodszego syna do zmiany zdania, zaakceptowała jego decyzję, choć przy okazji drżała cały czas z niepokoju. Uważała dumę jego i Franciszka za niepotrzebną przeszkodę, ale skoro oboje byli tego samego zdania i postanowili wygrać sobie pieniądze, które chcieli potem przeznaczyć na szlachetny cel, nie mogła im tego zabronić.
W dniu wyścigów na miejscu, w którym się one zawsze odbywały, zebrały się prawdziwe tłumy. Jedni siedzieli w wyznaczonych do tego celu trybunach, inni zaś z bezpiecznej odległości podziwiali je ze swych powozów. Wszyscy natomiast byli zaopatrzeni w lornetki, które miały im ułatwić obserwowanie zawodników. Rzecz jasna, na tych zawodach nie mogło zabraknąć także cesarza i jego matki, a także jego gości honorowych, czyli księcia Maksa z księżną Ludwiką i ich dziećmi, jak i też baronowej von Tauler i jej córki Ilary, Idy Ferenczy, Ludwika oraz Elodie. Ci wszyscy zasiadali w pobliżu samego cesarza, aby wraz z nim obserwować zawody i przy okazji podziwiać tych, którzy będą brali w nich udział. Ze wszystkich osób bliskich cesarzowi jedynie Sissi nie zjawiła się na zawodach. Powiedziała, że ona nie powinna jeszcze jeździć konno, a tak przynajmniej zalecał jej lekarz, dlatego też patrzenie na innych, którzy mogą to robić, jest dla niej przykrym widokiem i woli sobie tego oszczędzić.
Kiedy wszyscy się już zebrali, na środek murawy, na której to miał się odbyć wyścig, wyszedł hrabia Jamisz, będący przewodniczącym tych zawodów, po czym wziął do ręki ogromną tubę i przemówił przez nią:
- Ogłaszam coroczne Wielkie Wyścigi Konne za otwarte. Dzisiaj nagroda jest niebagatelna, bo wynosi aż dwadzieścia pięć tysięcy guldenów. Uczestnicy, którzy biorą udział w tych zawodach, będą mogli o nie zawalczyć, jak i również o wielki zaszczyt wzięcia potem udziału w przyjęciu zorganizowanym na cześć zwycięzcy w pałacu Schonbrunn. Przypominamy, że w przyjęciu będą mogli wziąć udział ci wszyscy, którzy się zgłosili, lecz tylko jeden z nich otrzyma zaszczyt w postaci tej, że sam cesarz wręczy mu nagrodę do ręki. A zatem, niech zwycięży najlepszy!
Z trybun i powozów posypały się gromkie brawa, zaś chwilę później kolejno na murawę wyjeżdżali wszyscy uczestnicy zawodów. Przejechali oni spokojnie, w sposób spacerowy przez cały teren wyścigów, aby się wszystkim zaprezentować. Wśród nich byli oczywiście hrabia Arkas i arcyksiążę Karol. Hrabia Jamisz, gdy tylko każdy z nich przejeżdżał koło niego, dokonywał jego prezentacji, aby nikt z obecnych nie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia. Jako ostatnia na murawę wyjechała tajemnicza piękna amazonka w fioletowej sukni oraz wielkiej czerwonej masce na twarzy. Nie podała ona swego nazwiska, ale hrabia Jamisz i tak ją mimo to zapowiedział, oczywiście zgodnie z tym, jak się ona przedstawiła podczas wpisu do księgi uczestników.
- I ostatnia nasza zawodniczka, Amazonka w Masce! Tajemnicza piękność o wielkim talencie do jazdy konnej, która dosiada ostatniego już dzisiaj konia prosto ze stajni samego cesarza! - zawołał hrabia Jamisz.
Jak wszyscy pozostali uczestnicy, kobieta otrzymała gromkie brawa od całej widowni, ale chyba najgłośniej ze wszystkich klaskali Teodor, Maria i Ilary, którzy byli bardzo ciekawi, kto też ukrywa się pod tą tajemniczą czerwoną maską. Ta oto sprawa również intrygowała samą arcyksiężną Zofię.
- Franciszku, powiedz mi, kim jest ta tajemnicza nieznajoma w masce na twarzy? - spytała bardzo zaintrygowana.
Cesarz uśmiechnął się do niej delikatnie i odpowiedział wesoło:
- Dowiesz się wszystkiego, matko, kiedy nadejdzie czas.
- Ale czy chociaż jest dobrym jeźdźcem?
- Oj, bardzo dobrym, matko. Sama zresztą zobaczysz.
Uczestnicy wrócili na swoje miejsca, a hrabia Jamisz ogłosił, że zgodnie z od dawna panującymi tutaj zasadami, wszyscy zawodnicy podzieleni zostali na kilka drużyn. Ponieważ tym razem jest ich dwudziestu pięciu, zostali oni podzieleni na pięć drużyn, po pięciu zawodników każda. Zgodnie z zasadami najpierw mieli wyjechać członkowie pierwszej drużyny i ścigać się, a potem kolejni i kolejni. Gdy zaś już wszystkie drużyny wezmą w tym udział, zostaną z nich od razu wyłonieni zwycięscy tych eliminacyjnych wyścigów i rozpocznie się punkt kulminacyjny, wielki finał, w nim zaś wezmą udział ci wyłonieni poprzednio zwycięzcy. To oni walczyć będą o to, co było główną nagrodą w zawodach, czyli pieniężna nagroda i wielki zaszczyt.
- Niech więc rozpoczną się zawody! - zawołał na zakończenie hrabia Jamisz.
Następnie usunął się on z miejsca wyścigu i dał znak do rozpoczęcia wyścigu. I tak właśnie wszystko zostało rozpoczęte.
Zgodnie z zapowiedzią, w każdej turze wyścigów brało udział jedynie pięciu zawodników. Każda tura wyłaniała zwycięzcę, który przechodził dalej do finału i w nim miał się on ścigać z kolejnymi finalistami. Zwycięzcą czwartej tury był sam hrabia Arkas, który walczył wtedy o laury wraz z Karolem. Ten wyścig był bardzo zażarty, bo Karol z Arkasem przez całą turę szli niemalże łeb w łeb. Niestety, kiedy byli już blisko mety, to koń Karola nagle się potknął o kamień. Co prawda, zdołał utrzymać równowagę, ale niestety zrzucił z siebie w tym zamieszaniu arcyksięcia, który upadł na ziemię, ku wielkiemu przerażeniu Zofii i innych osób w cesarskiej trybunie. Arcyksiężna złapała się ręką za serce na widok niemiłej przygody, która spotkała jej syna i z prawdziwą ulgą przywitała fakt, że on wstał. Od razu szybko podbiegli do niej lekarz i jego pomocnicy, którzy zabrali go z murawy i opatrzyli. Gdy tylko to zrobili, Karol przyszedł do loży z lewą ręką na temblaku. Zofia wtedy podbiegła do niego i czule go uściskała, mówiąc:
- Och, Karolu! Tak bardzo się martwiłam. Ja tak czułam, ja tak czułam, że to się tak skończy. Boże drogi, mogłeś tam zginąć!
Karol uśmiechnął się delikatnie do matki i powiedział do niej serdecznie:
- Spokojnie, matko. Tylko spokojnie. Przecież żyję, nic mi nie jest.
Zofia spojrzała na niego groźnie i rzuciła ze złością:
- Nic ci nie jest? To też uważasz za nic?!
To mówiąc, wskazała na jego lewą rękę, od której to nie potrafiła oderwać wzroku. Franciszek, który stanął obok niej, powiedział:
- Braciszku, nie powinieneś tego tak lekceważyć. Nasza matka ma rację. To się mogło skończyć dla ciebie naprawdę tragicznie.
- Ale jak widzicie, żyję - odpowiedział Karol.
- Na szczęście - mruknęła ze złością w głosie Zofia.
Następnie lekko ujęła młodszego syna za zdrową rękę i posadziła go w loży obok siebie, gdzie wszyscy bliscy i przyjaciele wyrazili radość, że tylko na tym się skończyło. Zofia oczywiście nie omieszkała narzekać, iż przewidywała to i to był naprawdę szalony pomysł. Karol natomiast narzekał na to, że nie tylko przegrał tę turę wyścigów, ale co za tym idzie, nie będzie mógł startować w finale i nie ma już szansy na to, aby wygrać pieniądze na szlachetny cel.
- Spokojnie, braciszku - powiedział do niego Franciszek, który spokojny już o los brata, wydawał się niczym nie przejmować - Nie należy wszystko spisywać już na straty. Jeszcze została nam Amazonka w Masce.
Wszyscy bliscy spojrzeli na niego uważnie, zaintrygowani tym, co cesarz im powiedział. Czyżby ona też walczyła o to, aby zdobyć nagrodę po to, aby potem ją przekazać na cele charytatywne? Franciszek jednak nic nie powiedział. Siedział on tylko na trybunie i tajemniczo się uśmiechał. Dlatego wszyscy odpuścili sobie to, aby zadawać mu jakiekolwiek pytanie i skupiając się na piątej turze wyścigu, kiedy występowali ostatni zawodnicy, a wśród nich Amazonka w Masce. Co ciekawe, ze wszystkich reprezentantów cesarskiego dworu tylko ona przetrwała. I co jeszcze lepsze, wygrała ona piątą turę wyścigów. Kiedy zaś już do tego doszło, to wszyscy w cesarskiej loży odetchnęli z ulgą. Oznaczało to bowiem, że jeszcze jest szansa na obronę honoru cesarskiej rodziny i pokazania, że jednak konie cesarza nie mają sobie również. Ponadto chodziło o zdobycie tak wysokiej sumy na szczytny cel, a to Amazonka w Masce, zdaniem cesarza, mogła im zagwarantować.
Kiedy wszystkie tury wyścigu już minęły i nadszedł czas na finał, ponownie na murawę wyszedł hrabia Jamisz, aby przez tubę zapowiedzieć nadejście ostatniej tury zawodów, nie byle jakich, bo samego wielkiego finału.
- Teraz wszyscy zwycięzcy poprzednich tur wyścigu wezmą udział w finale naszych zawodów. Aby jednak nie był on za łatwy, zostaną ustawione przeszkody. Zawodnicy będą mieli za zadanie nie tylko dojechać do linii mety, ale jeszcze też przeskoczyć przez ustawione na torze wyścigów płotki. Niech zwycięży najlepszy!
Następnie zszedł z murawy i ustąpił miejsca ludziom, którzy zgodnie z tym, co zostało zapowiedziane, ustawili i wbili w ziemię kilka płotków, mających w tej ostatniej turze wyścigów stanowić przeszkodę dla ścigających się. Zajęło im to tak około pół godziny, które zawodnicy wykorzystali na odpoczynek i nabranie sił do dalszego biegu. Każdy z nich dał jeszcze swojemu koniowi nieco smakołyków, aby im okazać swoją sympatię i podziękować za skuteczny bieg, a także po to, żeby też zachęcić ich do dalszych działań.
Hrabia Arkas, który zwykle wobec swoich koni nie był za bardzo czuły, także dał nieco cukru swojemu wierzchowcowi. Jednak nie tyle jego koń go teraz bardzo interesował, co jeden z jego rywali, a konkretnie Amazonka w Masce. Budziła ona jego ogromne zainteresowanie. Jeździła wspanialej niż wiele innych kobiet, jakie dotychczas miał okazję zobaczyć. Zachwycony był gracją, z jaką się ona poruszała na koniu i jak sprawnie wygrała piątą turę wyścigu. Hrabia poczuł, że ma w niej naprawdę godną przeciwniczkę, z którą zarówno wygranie, jak i przegranie było prawdziwym zaszczytem. Ponadto jej włosy spięte w kok i ukryte pod kapeluszem i te tajemnicze niebieskie oczy widoczne spod otworów maski niesamowicie go zachwycały i sprawiały, że musiał po prostu co chwila na nie spoglądać. Czuł, że serce mu bije mocniej przy tej kobiecie. A że zawsze wychodził z założenia, iż to do odważnych świat należy, podszedł do niej, skłonił się i rzekł:
- Piękna pani, rywalizować z panią to dla mnie wielki zaszczyt.
- Bardzo miło mi to słyszeć, hrabio Arkas - odpowiedziała mu Amazonka.
Arkas uśmiechnął się do niej delikatnie i rzekł:
- Pragnę powiedzieć, że jestem zachwycony tym, jak pani jeździ. Jest pani w tej dziedzinie sztuki prawdziwą mistrzynią. Wygranie z panią będzie dla mnie tak wielką przyjemnością, że wyrazić tego nie potrafię.
Amazonka zachichotała, rozbawiona tym, co właśnie jej powiedział.
- A jeżeli to ja jednak wygram? Czy obrazi się pan o to?
- Ależ skąd. Zarówno wygrana, jak i przegrana z taką uroczą damą jak pani, to będzie coś wspaniałego. Nie chodzi tu zresztą o zwycięstwo czy porażkę, ale o to, że przyjemnością jest mieć za przeciwniczkę kogoś takiego jak pani.
Amazonka delikatnie dygnęła przed nim na znak, że jest jej bardzo miło te oto słowa usłyszeć z jego ust, a potem oboje podeszli do swoich koni i wskoczyli na ich grzbiety, oczekując na rozpoczęcie wyścigu.
Chwilę później hrabia Jamisz dał znak i wszyscy zawodnicy ruszyli. Wyścig ten był najbardziej emocjonujący z nich wszystkich. Od niego wszystko zależało i zarazem też był on o wiele trudniejszy od poprzednich tur wyścigów. Płotki były dość poważną przeszkodą dla zawodników, ale okazało się, że oni wszyscy dobrze sobie radzą, a zwłaszcza Amazonka w Masce, która sprawnie i zwinnie na swoim wiernym wierzchowcu przeskakiwała każdą przeszkodę i robiła to dodatkowo też z wielką gracją, co docenił sam hrabia Arkas, zwykle gardzący kobietami i raczej nie mający o nich zbyt wielkiego mniemania. Jednak ta tajemnicza dama w masce tak go mocno zachwyciła, że nie był jakoś w stanie skupić się na wyścigu na tyle, aby wygrać, przez co Amazonka w Masce wyprzedziła go znacznie i po długich oraz tak pełnych napięciu chwilach jako pierwsza przejechała linię mety.
Gdy to nastąpiło, na trybunach po prostu wybuchło prawdziwe szaleństwo. I sam cesarz i wszyscy siedzący obok niego przyjaciele i krewni zaczęli głośno oraz bardzo radośnie skandować imię Amazonki w Masce. Zwłaszcza dzieci tak bardzo rozochocone zwycięstwem, krzyczały i wiwatowały na część zwyciężczyni. Zofia i baronowa chyba jako jedyne w tym towarzystwie nie krzyczały z radości, chociaż one także były zadowolone ze zwycięstwa reprezentantki cesarskiego dworu. Ale obie wolały okazywać swój zachwyt w sposób kulturalny, jak i godny prawdziwej damy.
Amazonka w Masce podjechała do loży cesarskiej i skłoniła się lekko osobom tam siedzącym, po czym zsiadła z konia i przyjęła winiec zwycięzcy od hrabiego Jamisza i bukiet kwiatów jako dodatkowo uszanowanie jej talentu do jazdy konno. Następnie hrabia wziął ponownie do ręki tubę i powiedział:
- Wygrała Amazonka w Masce! Nagroda w postaci dwudziestu pięciu tysięcy guldenów niniejszym przechodzi na nią! Gratulujemy jej wszyscy z całego serca!
Amazonka dygnęła kilkakrotnie przed wszystkimi ludźmi w loży, po czym też bardzo zadowolona spojrzała na cesarza, który lekko skinął głową na znak, że to już czas. Dziewczyna zachichotała i zdjęła z twarzy maskę, odsłaniając oto przed wszystkimi zebranymi ludźmi... twarz Sissi.
Zdumieniu i radości nie było końca. Ludzie patrzyli w szoku i z wyraźnym też niedowierzaniem, kto wygrał wyścig. Jedni byli zdumieni, inni lekko urażeni, ale jednak zdecydowanie przeważały głosy zachwytu i podziwu. Głosów tych nie podzielał wszak hrabia Arkas, który dopiero teraz zobaczył, w kim się zauroczył i komu przed kilkunastoma minutami prawił komplementy.
- O nie! Czyżbym zauroczył się w Elżbiecie?! I jeszcze mówiłem jej, jak to cudownie byłoby z nią wygrać lub przegrać?! O nie!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 10:04, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 8:26, 05 Maj 2023    Temat postu: Powrót Nene

Bardzo mnie ucieszył powrót Nene.
Bardzo ją lubię jako kontrast do Sissi.
Sissi kocham za jej pasję życia, za energię, dobre serce, mnóstwo pomysłów za minutę, ale chyba duchowo bliższa mi jest zawsze rozsądna i delikatna jak polny kwiatuszek Helena.
Ciekawe czy z tym Grekiem to będzie coś poważnego ?
Wydaje się, że Helena już się wyleczyła z tego beznadziejnego zauroczenia Franzem. Byłam nim zauroczona jak nastolatka, którą oczaruję przystojny aktor z serialu lub piosenkarz, ale nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego, duchowo byli na odległych antypodach.
Najciekawsza scena to chyba ta jak baronowa pozbyła się tego stajennego.
Słusznie się go pozbyli, bo po co ryzykować, że może jednak coś powie i zdradzi swoich mocodawców ?
Martwy za to już nikomu nie powie, kto zlecił zamach na Sissi.
I punkt kulminacyjny opowieści wyścigi i tajemnicza piękna amazonka w masce.
Prześmieszne, że Arkas zakochał się w Sissi.








Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 8:41, 05 Maj 2023, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:05, 15 Maj 2023    Temat postu:

Rozdział XXV

Wielkie projekty i drobne różnice

Po zakończeniu wyścigów, zgodnie z zapowiedzią, w pałacu cesarskim odbył się bal dla wszystkich jego uczestników. Rzecz jasna, gościem honorowym była na nim Sissi, która przecież odniosła w owych zawodach zwycięstwo. Jednakże inni uczestnicy też zostali ugoszczeni ze wszystkimi należytymi honorami. Dotyczyło to każdego, kto wziął udział w wyścigach, nawet hrabiego Arkasa, chociaż jego obecność, biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia, zdecydowanie nie była wcale Franciszkowi miła. Musiał on ją jednak zaakceptować, ponieważ zapowiedziano wyraźnie i publicznie, że każdy uczestnik wyścigów zostanie zaproszony na bal w pałacu i przyjęty w nim życzliwie. Dlatego też ukochany Sissi postąpił tak, jak na władcę przystało i chociaż nie miał ochoty na to, aby widzieć w swoim pałacu tego człowieka, ugościł go tak, jak ugościł wraz z nim wszystkich ludzi, którzy w czasie zawodów się z nim ścigali.
Należy jednak zauważyć, że owa niechętna uprzejmość nie dotyczyła tylko Franciszka. Obecność Arkasa nie była miła także Sissi i jej rodzinie, którzy znali aż za dobrze pana hrabiego i wiedzieli, że nie mogą się po nim niczego dobrego spodziewać. Także i Ludwik niechętnie patrzył na Arkasa, choć nie wchodził z nim w interakcje podczas balu, a wręcz unikał z nim kontaktu. Nie chciał, aby hrabia miał mu okazję się lepiej przyjrzeć i zapamiętać go sobie. Z tego, co opowiadała mu Sissi, był to mściwy i zawistny człowiek, a jeżeli kogoś znienawidzi, to dobrze go sobie zapamięta i będzie darzył go zawiścią aż po kres swoich dni. Ludwik wolał uniknąć tego losu, ponieważ z natury nigdy nie chciał sobie szukać wrogów. Jako człowiek już dosyć doświadczony wiedział, że prowokowanie ludzi do tego, aby darzyli go nienawiścią jest głupotą, mogącą owocować bardzo niekorzystnie w przyszłości. Ponadto jeszcze za dobrze pamiętał, jak nie tak znowu dawno, Arkas zamierzał za pomocą podstawionych ludzi porwać Ilary. Bo to, że on to wszystko zorganizował, było dla Ludwika aż nadto oczywiste. Nie miał co prawda na to żadnych dowodów, ale już sam fakt zastrzelenia z zimną krwią na targu porywacza Ilary, kiedy ten o mały włos nie wpadł w ręce księcia, potwierdzał aż nadto jego winę. Ludwik nie był pewien, co dokładnie kierowało hrabią, bo sama nienawiść do wuja Maksa i jego rodziny była raczej za słabym motywem, aby ryzykować dla niego porwanie dziecka. Ludwik uważał, że sprawa jest o wiele bardziej złożona, jednakże nie chciał wysnuwać wniosków bez dowodów. W duchu zaś oddychał z ulgą, że łajdak nie wie o tym, iż to on był adwokatem, który wybronił przed nim podczas procesu pana Schulza. Gdyby ten fakt był mu wiadomy, książę nie byłby pewien, że jest bezpieczny.
Podejrzenia Ludwika w kierunku Arkasa, rzecz jasna, były słuszne. To on stał za próbą porwania Ilary i widząc, że tajemniczy młodzieniec, którego tożsamości nie znał, uratował dziewczynkę, wolał zastrzelić porywacza, aby ten go nie wydał, zwłaszcza, że wiele wskazywało na to, iż zostanie on złapany i postawiony przed sądem. Co prawda, to Morgasz, ukrywający się cały czas w domu Arkasa po tej tak niefortunnej przygodzie z bandą rozbójników i porwaniem Elodie, werbował ludzi na tę akcję, ale kto wie, co im powiedział i ile oni wiedzieli? Lepiej było zatem nad tym wszystkim czuwać i obserwować z bezpiecznego miejsca, jakich ludzi wynajął Morgasz i potem zastrzelić ich herszta, gdy temu groziła wpadka. Jako człowiek do każdego przestępstwa zdolny, wiedział doskonale, że nie może nikomu ufać, tak więc z zasady zawsze czuwał nad każdą sytuacją, w której zamierzał zrobić coś dla siebie ważnego. Jak się okazało, słusznie postępował. Gdyby nie to, nie wiadomo, w jaki sposób wszystko by się potoczyło. A tak był dalej bezpieczny i mógł cieszyć się nadal wolnością.
Powody, dla których Arkas kazał porwać Ilary i nad którymi głowili się tak książę Maksymilian, jak i Ludwik, były zupełnie inne niż obaj podejrzewali. Tutaj nie chodziło wcale o nich, ani nawet o Sissi. W tym wypadku chodziło o baronową von Tauler. Ona była obiektem nienawiści Arkasa i to wobec niej kierował swoje jak najbardziej negatywne emocje. Nie zapomniał jej bowiem tego, jak kobieta go potraktowała wtedy oberży, ani tego, z jaką pogardą do niego mówiła. Pogardziła nim jako hrabią i zarazem jako mężczyzną. Szczególnie tego drugiego nie mógł jej wybaczyć. Co jej w ogóle szkodziło, głupiej krowie, aby spędzić z nim jedną noc? Przecież doskonale wiedział o tym, że sypia ona z młodymi chłopakami, którzy mogliby być jej synami. Czemu zatem nie miałaby sobie, tak dla odmiany do łoża zaprosić mężczyznę dojrzałego? Co niby by jej przeszkadzało, aby to zrobić? Ale ona go odtrąciła. Spoglądała mu tylko w oczy wzrokiem pełnym pogardy. I za to musiała mu zapłacić. Niestety, ten głupi i narwany młodzieniec, który znalazł się tak niespodziewanie na targu, wszystko mu popsuł. Morgasz zaproponował co prawda podjęcie kolejnej próby porwania, ale Arkas się na to nie zgodził. Dobrze wiedział, że książę Maks oraz jego rodzina tym razem będą czujniejsi i porwanie małej już nie będzie takie proste, a ponadto może skończyć się wpadką, czego nie chciał za nic w świecie. Ponadto wolał poczekać na bardziej dogodny dla siebie moment, aby zrealizować swój plan zemsty.
Jedno go tylko dziwiło. Dlaczego ta głupia ladacznica, jak nazywał baronową w myślach, reaguje spokojem na jego widok i zachowuje się na widok córki tak, jakby nic się nie stało? Jeżeli rzeczywiście jest tak kochającą matką, jaką zgrywa, to powinna drżeć z niepokoju za każdym razem, gdy tylko straci córeczkę z oczu. Baronowa jednak nie tylko nie była niespokojna, ale wręcz zachowywała się tak, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Co mogło być tego przyczyną, że ani trochę nie drżała o los swojej jedynaczki? Czyżby wcale jej nie kochała? Tak, to w zasadzie jest możliwe. A może powód był zupełnie inny?
No jasne! Nagle naszła go błyskotliwa myśl, która rozjaśniła mu w głowie. Ta myśl wszystko mu wyjaśniała. Książę Maks nie wspomniał baronowej słowem o tej próbie porwania z obawy, aby baronowa nie odebrała dziewczynki i nie zabrała jej daleko stąd, zaś jemu samemu nie zrobiła na salonach okropnej opinii idioty, który nie jest w stanie opiekować się powierzonym mu dzieckiem, na którą opinię Maks w obecnej sytuacji nie może sobie pozwolić. Przecież jego ukochana córcia wychodzi za cesarza Austrii, dlatego on sam musi mieć nieposzlakowaną opinię, w przeciwnym razie wybuchnie skandal. Tak, to miało sens. A tak swoją drogą, Maks jest sprytniejszy niż Arkas przypuszczał. Taka bystrość? Jakoś nigdy wcześniej by go o nią nie posądził. Najwidoczniej go nie doceniał. Duży błąd.
Ale jeszcze większy błąd popełniła baronowa, lekceważąc go sobie. Jeszcze przyjdzie jej za niego pokutować i to gorzko. Zapłaci Arkasowi za tę zniewagę. I ta wieśniaczka Sissi też. Uwodziła go podczas wyścigów, przez co przegrał, a potem jeszcze wzięła nagrodę, która powinna być jego. Przeklęta Sissi. Ona też mu za to zapłaci. Obie mu za to zapłacą. Nie będzie pośmiewiskiem ani dla nich, ani dla nikogo innego.
Oczywiście, nie tylko Arkas miał powody do nienawiści wobec Sissi oraz do tego, aby ewentualną zemstę na niej odłożyć nieco w czasie. Drugą taką osobą był kanclerz Zottornik. Nie darował on Sissi tego, jak go potraktowała i to jeszcze w obecności samego cesarza. Jednak, podobnie jak hrabia Arkas wiedział doskonale, że nie może teraz pozwolić sobie na zrobienie księżniczce krzywdy. Stajenny przez niego opłacony zawalił sprawę i dziewczyna przeżyła. Franciszek zaś potraktował to, co się stało jako zagrożenie, które wciąż może istnieć i postanowił czuwać nad swoją ukochaną. Zottornik wiedział, że w takiej sytuacji nie może pozwolić sobie na jakiekolwiek ryzyko. Poza tym, usilnie próbował przekonać cesarza, że to, co się stało było jedynie niedopatrzeniem ze strony stajennego, czystą głupotą, która nie jest niczym poważnym i nie należy uważać tego za niebezpieczeństwo. Rzecz jasna, stajenny uciekł, ale Zottornik powiedział, że jest pewien, iż po prostu ten oto głupi człowiek nawalił i przerażony uciekł, obawiając się konsekwencji. Kanclerz oczywiście zapewnił swojego władcę, że dołoży wszelkich starań, aby odnaleźć i doprowadzić do wymiaru sprawiedliwości tego człowieka. Wiedział jednak, iż nie w jego interesie jest, aby tak się stało. Co prawda stajennego opłaciła baronowa i to o niej jedynie wiedział, ale lepiej, żeby nie złożył żadnych zeznań, nawet takich, w których obciążona zostanie tylko baronowa. Helga von Tauler ostatecznie nie należała do osób pewnych i w razie wpadki bez wahania wydałaby Zottornika. Lepiej więc, aby i ona nie wpadła. Pozbycie się zatem stajennego było niezbędne.
- Czy nasza sprawa została ostatecznie zakończona? - zapytał baronową, gdy ta podeszła do niego podczas przyjęcia z okazji wyścigu.
Zottornik nie lubił tego rodzaju zabaw, ale czasami, jako osoba urzędowa był zobowiązany się na nich zjawić. Tym razem postanowił to zrobić, aby swobodnie porozmawiać z baronową. Z doświadczenia wiedział, że w żadnym miejscu nie ma tak wielkich szans na zachowanie dyskrecji jak w miejscu publicznym. Tam wszak każdy zajmuje się swoimi sprawami i prowadzi liczne rozmowy i nie ma wtedy ani czasu, ani nawet możliwości, aby podsłuchiwać kogokolwiek. Oczywiście nawet w takich miejscach podczas rozmowy należy zachować dyskrecję, ale przecież jest to tak oczywisty fakt, że nie trzeba chyba nikomu go tłumaczyć.
- Tak, Ekscelencjo - odpowiedziała mu baronowa, nie patrząc nawet na niego, aby w ten sposób nie zwracać niczyjej uwagi na to, że rozmawia z kanclerzem.
- Zapłaciła pani naszemu przyjacielowi?
- Dostał nawet więcej, niż było ustalone.
Zottornik uśmiechnął się zadowolony. Tego się spodziewał po baronowej i jak widać, kobieta go nie zawiodła. Widać mógł na nią liczyć w takich sytuacjach. Ale oczywiście nie oznaczało to, że jej ufał. Wręcz przeciwnie, wiedział doskonale, że gdyby tylko sytuacja obróciła się przeciwko niemu, bez wahania by go zdradziła i dlatego zamierzał zadbać o to, aby takowa sytuacja nie nastąpiła. Zlecenie zabicia stajennego, aby ten nie wpadł w ręce cesarskiej straży było dowodem na to, że jest niezwykle przewidującym człowiekiem i daleko mu do upadku, dlatego lojalność wobec niego jest czymś, co baronowej się opłaci.
- Doskonale - rzekł kanclerz - A więc nie musimy się obawiać jego wizyty w najbliższym czasie?
- Zdecydowanie nie - odpowiedziała baronowa.
Kobieta był pod wrażeniem pomysłowości Zottornika. Chciał on się możliwie jak najwcześniej dowiedzieć, jak też potoczyły się ich sprawy, ale nie chciał, aby ktoś zwrócił na nich uwagę i jeszcze domyślił się, jakie powiązania ich łączą. Bo przecież, gdyby niespodziewanie wyszli z przyjęcia, aby porozmawiać, to mogliby zostać dostrzeżeni, a to nie byłoby im na rękę. Można by oczywiście poczekać do końca przyjęcia i wtedy dopiero porozmawiać, ale tutaj też było dobrze mówić ze sobą, zwłaszcza, iż kanclerz się niepokoił i chciał mieć pewność, że wszystko się potoczyło tak, jak to sobie zaplanowali. Co prawda, Zottornik nie wiedział, w jaki sposób baronowa zechce uciszyć stajennego, ale niewiele go to obchodziło. Ważne było jedynie to, aby wykonała swoje zadanie. Reszta, a zwłaszcza szczegóły nie stanowiły dla niego jakiegoś większego znaczenia. Chciał po prostu wiedzieć, czy im się wszystko udało. Słysząc, że tak, zadowolony skinął tylko głową, delikatnie się uśmiechnął i poszedł przed siebie. Baronowa popatrzyła na niego i czuła, że jak tylko by chciała, to i jego mogłaby otruć. Co prawda, kanclerz nie był głupi i z całą pewnością przygotował się na taką ewentualność, zachowując ostrożność nawet w przypadku własnych podwładnych. Ale nawet takie coś byłaby w stanie obejść, jak tylko by tego chciała. Odrobina wyobraźni by jej pomogła, może nawet takiej, jak ta, którą użyła wobec stajennego. Ale poczuła, że lepiej jest nie ryzykować. Wszak otrucie kanclerza mogłoby jej tylko zaszkodzić. Kto wie, jak zabezpieczył się na wypadek swojej śmierci ten stary wampir? Kiedyś nawet wspomniał jej, podczas rozmowy z nią:
- Lojalność wobec mnie jest zdecydowanie na korzyść zarówno pani, jak i też każdego, kto ze mną pracuje. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nawet moi podwładni nie są wobec mnie pozytywnie nastawieni, a wręcz przeciwnie, że mnie nawet nienawidzą. Panią to też dotyczy. Proszę nawet nie zaprzeczać, iż wcale tak nie jest, bo to obraża moją inteligencję i strasznie mnie denerwuje. Ja dobrze wiem i to od samego początku, jakie uczucia pani do mnie żywi. I zasadniczo, wcale to mnie nie dziwi. Dałem pani wiele powodów do tego rodzaju uczuć. Jednak będzie wobec mnie pani lojalna, bo leży w to pani interesie. Pani oraz każdego innego, kto dla mnie pracuje. I nie tylko dlatego, że wam wszystkim dobrze za to płacę, ale przede wszystkim dlatego, iż posiadam o każdym z mych agentów bardzo ciekawe dane. Wiem bardzo wiele o hrabim Arkasie, jak również o kilku osobach, które dla mnie pracują i dowiedziałem się tego już znacznie wcześniej, jeszcze zanim wam zaproponowałem współpracę. O pani też posiadam kilka ciekawych wiadomości. Mniejsza już o to, jakich, ale je mam. I w razie nielojalności, informacje takie ujrzą światło dzienne. I jeszcze jedno. Gdyby tak kiedyś komuś z moich podwładnych, nie mówię, że pani, ale komuś przyszło nagle do głowy, aby mnie usunąć z tego świata, to proszę się nie obawiać. Będę umiał zemścić się i to nawet zza grobu. Odpowiednia osoba opublikuje te wiadomości, a co za tym idzie, zniszczenie tego nielojalnego agenta jest tak pewne, jak amen w pacierzu.
Baronowa nie pamiętała już, w jakich to okolicznościach zostały te słowa do niej wypowiedziane, ale wszystkie te zdania dobrze sobie zapisała w pamięci i nie miała zamiaru o nich zapominać. Dlatego, pomimo wielokrotnie pojawiającej się u niej chęci zabicia tego starego capa, jak go nazywała w myślach, musiała się jakoś pohamować, choć pokusa była strasznie wielka. Wiedziała jednak, że kiedyś, gdy już tylko nadejdzie odpowiedni czas, wyjedzie razem z Ilary daleko stąd i uwolni się od tego wampira i jego wpływów. Może też zwyczajnie poczekać, aż Zottornik po prostu umrze, co biorąc pod uwagę jego wiek, mogło nastąpić w każdej chwili. Co prawda, ten stary łajdak trzymał się bardzo dobrze i sprawiał wrażenie, jakby miał możliwość przeżyć każdego, łącznie z samym cesarzem, ale baronowa nigdy nie wierzyła w to, co opowiadano o Zottorniku, że jest wampirem i żyje już ponad setki lat i żyć będzie kolejne setki. Nie, w to nie wierzyła. Kanclerz nie był nigdy nikim więcej jak zwykłym człowiekiem. I jak zwykły człowiek kiedyś musi odejść z tego świata. Wtedy dopiero baronowa zacznie żyć pełnią życia. A na razie tylko zostało jej cierpliwie czekać. To umiała robić doskonale. Wiele razy już czekała na dogodny dla siebie moment i wiedziała, że będzie w stanie czekać jeszcze dłużej, kiedy zajdzie taka potrzeba. Teraz oczywiście również ona zachodziła, dlatego też doświadczona przez życie i służbę u Zottornika baronowa postanowiła nie robić nic pochopnie, a jedynie czekać na swoją szansę. Czuła, że ta już wkrótce nastąpi i dlatego nie zostaje jej nic innego, jak tylko cierpliwie na nią poczekać. A co jak co, ale czekać cierpliwie baronowa potrafiła doskonale.

***

Wszystkie te informacje, były oczywiście nieznane Sissi i jej przyjaciołom. W ani jednej chwili nawet nie przyszło im do głowy, o czym myśleli kanclerz i jego dwoje najbliższych współpracowników. Zresztą w tamtej chwili, kiedy toczył się bal, niewiele ich to wszystko obchodziło. Byli jedynie szczęśliwi, że osiągnęli w tej sprawie prawdziwy sukces. Sissi wygrała wyścigi konne i zdobyła dzięki temu naprawdę ogromne pieniądze, za które mogła teraz kupić posiadłość, jaka wpadła jej w oko i uznała ją za idealne miejsce na nowy sierociniec. Wiedziała, co zresztą też potwierdzili Franciszek i hrabia Jamisz, że obecny dom sierot, którzy przecież obaj dokładnie obejrzeli, zdecydowanie nie nadaje się do tego, aby dzieci i to w tak dużej liczbie w nim mieszkały. Remontowanie go też było pozbawione sensu. Ten dom nadawał się jedynie do rozbiórki, a nawet jeśli do mieszkania, to nie dla zbyt dużej ilości osób, a zwłaszcza dzieci. Sissi mocno poruszyło to, że dzieci te mają żyć w tak beznadziejnych warunkach i dlatego postanowiła kupić im nowy dom, w którym zapewnić im odpowiednie życie, licząc oczywiście przy tym na to, że z czasem każde z nich zostanie kiedyś adoptowane. Do tego czasu jednak musiały one żyć godziwie, zatem nowy sierociniec był dla niej priorytetem.
Z tych wszystkich powodów, zdobycie nagrody w wyścigach konnych było dla Sissi powodem dla prawdziwej radości. Nie musiała już wraz z Franciszkiem polegać na Zottorniku i jego łasce. Mieli obecnie już własne pieniądze zdobyte w całkowicie uczciwy sposób i z pewnością zadbają o to, aby zostały one właściwie przez nich spożytkowane, co nie omieszkali ogłosić publicznie podczas balu, gdy hrabia Jamisz, ustanowiony przez cesarza gospodarzem wyścigów, zapytał Sissi, na co zamierza przeznaczyć nagrodę. Sissi uśmiechnęła się wówczas do obecnych na sali gości, po czym oznajmiła:
- Wraz z moim narzeczonym, który jak zapewne wszyscy dobrze wiecie, jest cesarzem Austrii...
Te słowa wywołały wesoły chichot na sali. Sissi zaś, bardzo zadowolona, że zdołała rozbawić gości, o co zresztą jej chodziło, kontynuowała:
- Wraz z narzeczonym, zaplanowaliśmy za pomocą tych pieniędzy nabyć i to jak najszybciej posiadłość na przedmieściach Wiednia, która będzie prezentem od nas dla miejscowych sierot. Posiadłość ta będzie nowym sierocińcem, w którym to dzieci pozbawione przywileju posiadania rodziców, będą oczekiwać adopcji w tak dogodnych i porządnych warunkach, na jakie zasługują.
Informacja ta sprawiła, że wszyscy na sali zaczęli głośno klaskać, aby okazać swoją aprobatę dla pomysłu przyszłej cesarzowej Austrii. Najgłośniej oczywiście klaskali najbliżsi Sissi, a zwłaszcza Teodor, Maria i Ilary. Ponieważ ta oto urocza trójka sama była dziećmi, najmocniej ze wszystkich pochwalała pomysł wsparcia miejscowych sierot, który niesamowicie im się spodobał. Pozostali bliscy Sissi też okazywali jej swoje poparcie, choć może nie aż tak emocjonalnie i radośnie jak to robiły dzieci. Oni jedynie klaskali z uśmiechem na twarzy, nie piszcząc przy tym, jak piszczało młodsze rodzeństwo Sissi i ich mała przyjaciółka. Oczywiście wcale nie oznaczało to, że nie pochwalają tego pomysłu, a wręcz przeciwnie. Ich reakcja to jasno pokazywała, kiedy klaskali głośno i z zadowoleniem. Wszyscy oni w taki sposób okazywali swoje poparcie. Robił to nawet Karol, choć on z powodu tego, że podczas wyścigu spadł z konia i złamał rękę, nie był w stanie klaskać tak mocno jak pozostali. Pomimo to robił, co mógł, aby nikt nie miał wątpliwości, że popiera on pomysł Sissi i jest zadowolony z jej decyzji.
Wieść o postanowieniu przyszłej cesarzowej lotem błyskawicy rozeszła się po całym Wiedniu. Różnie ją komentowano. Jedni uważali, że była to jakiś nowy, ale dość dziwaczny kaprys ze strony Sissi, tak zresztą doskonale pasujący zarówno do niej, jak i do jej ekscentrycznego charakteru. Wiele osób, a zwłaszcza dam dworu, nadal uważających Sissi za prostaczkę, wychodziło z założenia, że księżniczka z dalekiej Bawarii chce się popisać przed wszystkimi i pokazać od najlepszej strony, a zatem jedynym powodem, dla którego zamierza ona kupić nowy sierociniec, jest wyłącznie chęć popisania się przed innymi. Ponadto, ich zdaniem, kaprys ten był tylko chwilowy i miał minąć równie szybko, jak się pojawił.
Plotki złośliwych dam dotarły także do przyjaciółek Sissi. Nene, Elodie i Ida dowiedziały się o tym, co opowiadają tzw. szlachetne i dobrotliwe damy na temat przyszłej cesarzowej Austrii. Trudno w zasadzie było tego się nie dowiedzieć, gdyż damy mówiły to między sobą dość jawnie, nie zważając na to, kto akurat przebywa w ich towarzystwie, jednocześnie uśmiechając się serdecznie do Sissi, kiedy tylko ta była w pobliżu. Oczywiście nie trzeba dodawać, że plotki te wywołały oburzenie u przyjaciółek przyszłej cesarzowej.
- To chyba oczywiste, dlaczego tak mówią - stwierdziła Ida z niechęcią w głosie - Zazdroszczą księżniczce Elżbiecie jej urody, popularności i tego, jak sobie umie w tym świecie poradzić. Spodziewały się zapewne, że księżniczka nie da sobie rady i będzie wiecznie takim Kopciuszkiem, a tymczasem proszę, jak ludzie zaczynają ją kochać i podziwiać jeden po drugim. Nawet sama arcyksiężna, kiedyś przecież wyraźnie jej niechętna, darzy ją obecnie sympatią. Oczywiście nadal ma pewne zastrzeżenia, jednak to chyba oczywiste, bo przecież nie jest nigdy tak, że można zmienić do kogoś podejście całkowicie w bardzo krótkim czasie. Ale, jak mówiłam, nawet arcyksiężna już nie darzy jej niechęcią, a wręcz okazuje jej swoją sympatię i to publicznie. To budzi zazdrość w takich kwokach i dlatego tak mówią.
Nene i Elodie z radością patrzyły wówczas na Idę, dziękując jej za tak miłe o Sissi słowa i bez żadnych wątpliwości przyznały jej rację. Elodie nawet posunęła się o krok dalej, dodając:
- Ja się zgadzam z tobą, Ido. Ale powiem ci więcej. Moim zdaniem to jest nie tylko dowód zazdrości tych głupich kwok, ale do tego dowód na to, że one patrzą na Sissi przez pryzmat swoich wad, gdyż one zdecydowanie nudzą się na salonach i potrzebują rozrywki w postaci akcji dobroczynnych. I te akcje jako forma walki z nudą pozostają dla nich jedynie tymczasową rozrywką. Tymczasową, gdyż bardzo szybko się nią nudzą i wymyślają sobie co innego. One wiedzą o tym doskonale i zarzucają teraz Sissi to samo, aby się usprawiedliwić przed sobą nawzajem.
Nene i Ida poparły Elodie w tym stwierdzeniu, a Nene dodatkowo jeszcze, jak tylko widziała te plotkujące damy, obdarzała je pogardliwym spojrzeniem, mając też wielką ochotę powiedzieć im „Jesteście podłe”, ale tylko przez niechęć do tego, aby nerwy sobie przez te nic nie warte kreatury strzępić, nie robiła tego.
Oczywiście nie tylko kobiety plotkowały o Sissi. W nieco mniejszym, gdyż to powszechnie wiadomym jest prawem, że mężczyźni znacznie rzadziej zajmują się plotkami niż kobiety, robili to również panowie z elity. Wielu z nich uważało, że w ten sposób przyszła cesarzowa pokazuje, jak głupiutką jest osobą, skoro zajmuje ją los pospólstwa, które przecież nie jest warte tego, aby elita się nimi zajmowała w sposób większy niż robi to dotychczas. Niektórzy też dodawali pobłażliwie, że jak widać przyszła cesarzowa ma miękkie serduszko i niech lepiej cesarz uważa, gdyż ani się obejrzy, a w ramach tego dobrego serduszka, jego ukochana wyda na cele dobroczynne wszystkie pieniądze z kasy państwa, a obywatele będą musieli to nadrabiać, płacąc zawyżone podatki. Te i inne plotki dotarły rzecz jasna do Karola, do Ludwika i oczywiście do Franciszka, który zdenerwował się nie na żarty, kiedy je usłyszał.
- To jest po prostu niesłychane! - krzyczał w rozmowie z bratem i kuzynem - Moja ukochana Sissi chce po prostu pomóc dzieciom w potrzebie, ma dobre serce i co? Zarzuca się jej popisywanie się? Chęć zabłyszczenia? A inni jeszcze twierdzą, że może i ma dobre serce, ale jest głupia i jeszcze będę żałować, że jej pozwalam na to wszystko? To jest po prostu skandal! Ci ludzie nic o nie wiedzą, a będą się na jej temat wypowiadać?! Przecież oni wcale jej tak naprawdę nie znają!
- I właśnie dlatego będą się wypowiadać na jej temat - stwierdził z gorzką ironią w głosie Ludwik - To nie wiesz, Franciszku, że ludziom najprościej zawsze przychodzi oceniać tych, których nie znają i wcale nie chcą poznać? Nie wiesz, że najłatwiej jest oceniać wydarzenia znane jedynie powierzchownie? To przecież jest najprostsze, bo nie wymaga zgłębienia wiedzy i dokładniejszego poznania tematu.
- Obawiam się, że Ludwik ma rację - powiedział Karol - Tak niestety jest i nic nie zapowiada, aby kiedykolwiek miało się to zmienić.
- Tak czy inaczej, te plotki muszą się skończyć i to natychmiast! - zawołał Franciszek, uderzając przy tym pięścią w biurko.
- I niby co zrobisz? Zawiążesz plotkarzom języki w supeł? - spytał z ironią w głosie Karol.
- No właśnie. Reagując złością lub zakazując plotek, nic nie uzyskasz. Tylko pogorszysz sytuację - zauważył Ludwik.
- Oni mają rację, synu - powiedziała Zofia, która właśnie weszła do gabinetu cesarza - Zrozum, siłą nic tu nie wskórasz.
- Więc co? Mam pozwolić, aby publicznie lżono moją narzeczoną, a przy tej okazji też i mnie? - zapytał ze złością w głosie Franciszek - Przecież sama zawsze mi mówiłaś, jak ważne jest dbanie o swój wizerunek.
- Właśnie dlatego radzę ci, abyś nic z tym nie robił, synu. Walka z plotkami i tracenie na nią energii, którą można by spożytkować na co innego nie pomoże ani na jotę poprawić opinii Sissi w oczach ludzi. Wszyscy powiedzą, że siłą ludziom się usta zamyka. A wrogów i krytyków wam przybędzie. Niech gadają, niech sobie kpią. Nic tak naprawdę nie wiedzą i ich niewiedza wyjdzie w końcu na jaw. I to oni zostaną ośmieszeni. A ponadto, zanadto skupiasz się na negatywnych aspektach tej sprawy. Zapominasz, że oprócz zagorzałych krytyków są również ludzie chwalący was oboje pod niebiosa i to nawet w prasie. To cię powinno zajmować, a nie kilku malkontentów, narzekających na wszystko i wszystkich.
Franciszek spojrzał na matkę z pewną dozą niepewności, czy ma ona rację. A Karol uśmiechnął się do niej z szacunkiem i powiedział:
- Mamo, muszę ci rzec, że imponujesz mi. Naprawdę bardzo mi imponujesz. Taka rozwaga przez ciebie teraz przemawia i tak wielka sympatia do Sissi, jakiej nigdy bym się po tobie nie spodziewał.
W tych ostatnich słowach brzmiał lekki przytyk, ale Zofia przyjęła go wręcz ze stoickim spokojem, wiedząc doskonale, że sobie na niego zasłużyła. Ostatecznie jej zachowanie wobec Sissi nie było na początku w porządku. Z góry przekreśliła ją dlatego, że nie była ona tą, którą sama wybrała dla Franciszka i do tego szukała w niej jedynie samych wad, nie próbowała ją poznać ani docenić. Ostatnio jednak o tej sprawie wiele myślała, a ten proces zapoczątkował Karol swoją ostrą krytyką jej zachowywania się względem ukochanej Franciszka. Jej młodszy syn powiedział wówczas matce kilka naprawdę mocnych i gorzkich słów, które były co prawda aż bolesne, ale niestety nad wyraz prawdziwe. Zofia miała dużo czasu, aby ułożyć to sobie wszystko w głowie i zrozumieć, że zarzuty Karola względem niej nie tylko, że są prawdziwe, ale jeszcze dodatkowo przyczyniają się do tego, iż jej dzieci, na których miłości przecież jej tak zależało, zaczynają mieć jej serdecznie dość i jak tak dalej pójdzie, stanie się na dworze osobą jedynie tolerowaną ze względu na to, kim jest. Nie chciała tego. Nie chciała też ranić swoich dzieci. Nie chciała, aby tak mocno kochający Sissi Franciszek odsunął się od swojej rodzicielki, a Karol, choć nie będący nigdy jej ulubieńcem, ale nadal mocno kochany przez nią, zaczął jej już jawnie okazywać wrogość. Nie chciała tego, dlatego postanowiła zaakceptować na dworze Sissi i jej zachowanie, choćby ją ono drażniło. Ku swojemu własnemu i to wcale niemałemu zdumieniu, Sissi zaskoczyła ją pozytywnie kilka razy, zaś Zofia nie tylko musiała przyznać, że dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa, ale do tego też zaczyna ją coraz bardziej lubić. Co prawda, nadal nie pochwalała wszystkiego, co ona robi, ale w przypadku sierocińca była jak najbardziej za nią. Dlatego też w tej sytuacji nie umiała nie uśmiechnąć się do syna i rzec:
- Karolu, wiem doskonale, że zasłużyłam sobie na ten przytyk. Masz rację. Ja i Sissi byłyśmy sobie niechętne i to tylko moja wina, że tak było. Nie będę nawet próbować zaprzeczać. Ale naprawdę wiele mi rozmowy z tobą i Franciszkiem dały do myślenia. Dlatego teraz jestem po stronie Sissi i wraz z wami będę stała za nią murem. Jestem też pewna, że gdy sprawa dostanie się do prasy, to nie ma szans, aby pisała ona o Sissi w inny sposób, jak tylko pozytywny.
- Ja również jestem tego całkowicie pewien - powiedział Ludwik, potajemnie się przy tym uśmiechając.
Wkrótce okazało się, że oczekiwania pozytywnej opinii ze strony prasy było jak najbardziej słuszne. Co prawda, prawicowe pisma rozpisywały się o tym, że po swojej wygranej w wyścigach narzeczona cesarza realizuje swój kaprys o tym, aby wspierać cele bynajmniej nieproduktywne, nie mogące w żaden sposób podnieść gospodarski cesarstwa, to pisma lewicowe zdecydowanie chwaliły Sissi za to, jak podchodzi ona do spraw tak istotnych jak dzieci, będące wszakże solą tej ziemi, o czym to przedstawiciele prawicy zdają się łatwo zapominać. Najwięcej jednak o tej inwestycji pozytywnych opinii zawarły „Nowe perspektywy” i umieszczony na jej łamach kolejny artykuł autorstwa Johanna Chronista. Piszący bowiem od czasu do czasu ów tajemniczy światły umysł, za którym (o czym wiedzieli tylko nieliczni) ukrywał się Ludwik, pisał w taki oto sposób:

Przyszła cesarzowa Austrii, Elżbieta von Wittelsbach z Bawarii zdaje się nie tylko nie przejmować tzw. opinią publiczną na temat większego lub też mniejszego wpływu swojego projektu na gospodarkę cesarstwa oraz głosy wszelkiej parszywej i opartej jedynie na kalumniach krytyki. Wydaje się być ona również na tyle silna, aby w żaden sposób nie zwracać uwagi na tych, którzy to jedynie czepiać się jej umieją, obrażając w ten sposób nie tylko ją, ale i każdego człowieka marzącego o potrzebnych w tym państwie zmianach. Należy jej tylko pozazdrościć takiego hartu ducha i okazać jej też swoje poparcie, aby wiedziała, iż misja, której to się podjęła jest w naszych oczach tak godna szacunku, jak i ona sama. Przyszła cesarzowa Austrii pokazuje nam, przyszłym swoim poddanym, jak bardzo się z nami liczy i jak losy prostych ludzi, tworzących wszakże ten świat, bliskie jej były, są i będą. W tym czasie, gdy wielu osób z elit przeznacza fundusze na wydawanie wielkich bali lub stawianie sobie pałaców, co dowodzi jedynie snobizmu pomieszanego z ogromnym egoizmem, księżniczka Elżbieta udowadnia, że można być człowiekiem bogatym lub choćby tylko zamożnym, ale mimo to posiadać serce i wykorzystywać je, podobnie jak i swe bogactwa dla dobra innych, nie tylko swojego. Zatem krytykować takie osoby jak ona jest w niedobrym smaku, jak i także poniżej godności tych, którzy ośmielają się to robić. Ponadto, brak pochwał dla zachowania księżniczki Elżbiety może być przyklaskiwaniem tym, którzy to teraz ją krytykują wraz z całą bandą fałszywych dobroczyńców, tak niestety nadal obecnych w naszym świecie. Dlatego powinniśmy dołożyć wszyscy wszelkich starań, aby księżniczka wiedziała, że my, mieszkańcy Austrii tak teraz, jak i później jesteśmy za nią, a przy najbliższej okazji również w podobny sposób wesprzeć równie szlachetne cele jak te, które popiera księżniczka. Bierzmy z niej zatem przykład i pokażmy, że czyny jej zachęcają nas do tego, aby podobnie jak i ona w przyszłości postępować.

Artykuł ten wzbudził ogromną sensację. Prawicowe pisma wypisywały, że to sama Sissi zapłaciła za artykuł wychwalający jej osobę pod niebiosa. Zaznaczały nadal, jak nieodpowiedzialna osoba stawać ma na ślubnym kobiercu z cesarzem. Osoba, którą stać na szlachetne czyny, ale zamiast wspierać przyszłego małżonka w jego poczynaniach, pieniądze zdobyte przez siebie wydaje na nieproduktywne cele. Oczywiście bliscy Sissi doskonale wiedzieli, co jest przyczyną pisania przez tych nic nie wartych pismaków takich kalumnii. Dobrze wiedzieli, że gdyby tak na miejscu Sissi była inna, zdaniem prawicy godna tytułów i zaszczytu osoba, nigdy by sobie nie pozwolili na tego rodzaju oszczerstwa, a wręcz wychwalaliby ją za to, co robi pod niebiosa. Powodem ich niechęci było niższe ich zdaniem pochodzenie Sissi, ponieważ Bawaria, niewielkie wszak królestwo nie dorównywało Austrii, a wręcz było dla wielu przedstawicieli elit prowincją, nie mogącą zapewnić niczego wartego zachodu. Ponadto też przyczyną ataku były jeszcze wcześniejsze artykuły Chronista, a zwłaszcza ten chwalący Sissi jako propagatorkę reform. Już za samo to mieli powody, aby ją potępiać, a co dopiero za całą wspomnianą już resztę.
Oczywiście Sissi nie zamierzała przejmować się tym wszystkim. Zasmuciły ją co prawda posądzenia o chęć zabłyszczenia i zwrócenia na siebie uwagi, które tak jawnie i okrutnie powtarzały damy dworu oraz część elity, ale jej matka wraz z Idą Ferenczy wytłumaczyły jej, że nie warto jest przejmować się tym wszystkim. Tak samo zresztą powiedziała dziewczynie Zofia, gdy nieco później obie rozmawiały o tym wszystkim. Sam Ludwik natomiast, z którego zdaniem księżniczka zawsze się bardzo liczyła, powiedział beztroskim tonem:
- Nie masz się czym przejmować. Niech sobie ponarzekają na ciebie. Niech gadają. Niech się śmieją. Ty bądź ponad to wszystko. Widząc, że nie przejmuje cię ich gadanie, spalą się ze wściekłości. A ty będziesz triumfować.
Po tych słowach, dodał już poważniejszym tonem:
- Nie zapominaj też o jeszcze jednej rzeczy. Oni liczą na to, że przejmiesz się tym wszystkim. Że zadadzą ci w ten sposób ból. Nie pozwól im na to, Sissi. Tylko wtedy będziesz miała nad nimi przewagę, kiedy nie okażesz im, a przynajmniej nie publicznie, iż to, co oni wygadują, rani cię.
Sissi, jako osoba raczej emocjonalna, nie wiedziała, czy jest w stanie postąpić tak, jak jej kuzyn poradził, ale mimo wszystko uznała, że to bardzo mądra rada i rzeczywiście nie warto przejmować się tym, co idioci na dworze wygadują. Poza tym, za bardzo cieszyło ją, że jej ojciec wraz z Ludwikiem dokonali w jej imieniu dokonali już transakcji i zakupili posiadłość, którą ona zamierzała ona przerobić na nowy sierociniec. Dom ten był niezwykle duży i nadawał się w sam raz dla takiej dużej liczby dzieci, jaka zajmowała obecny sierociniec. Jedyne, co ją smuciło, to fakt, że posiadłość owa była mocno zaniedbana i to do tego stopnia, że trzeba było ją porządnie wyremontować. Co prawda, ten niezbyt dobry stan domu sprawił, że kupiono go za tańszą cenę, jednak nadal poszło na ów zakup większość pieniędzy, jakie zdobyła w czasie wyścigu Sissi. To, co pozostało, zamierzała przeznaczyć na generalny remont posiadłości, aby nadawała się ona do zamieszkania przez dzieci, które póki co chwilowo musiały pozostać w swoim obecnym miejscu pobytu. To więc stanowiło dla niej o wiele ważniejszą sprawę aniżeli plotki na jej temat, jakie rozsiewali ludzie zazdrośni, choć niewątpliwie by się tym wszystkim przejęła i to bardzo, gdyby nie wsparcie bliskich i przyjaciół.
Ponadto, na duchu podnosił ją artykuł w gazecie „Nowe perspektywy”, tak ją chwalący za jej postępowanie. Wiedziała, kto skrywa się za pseudonimem Johanna Chronista i co za tym idzie, komu zawdzięcza takie pochwały i była tej osobie za to niezwykle wdzięczna. Podobnie jak i za to, że liberalne pisma, chociaż zwykle niezbyt dobrze usposobione do centralnego pisma, tym razem ramię w ramię z nim krytykowali prawicowe i konserwatywne pisma, najeżdżające na Sissi i robiące z niej osobę szukającą rozgłosu. Lewica w tym wypadku stanęła po stronie centrum, jasno podkreślając, że Sissi może i pochodzi z prowincji, ale jest to, jak się teraz okazuje, wielkim atutem, dowodzącym też, iż jedynie osoba nie pochodząca z tzw. wielkiego świata może na poważnie przejąć się losem ludzi biednych. Obrona ta przeszła wręcz do ataku na prawicę, wykorzystując w ten sposób swoją szansę, aby ją oczernić w oczach społeczeństwa. Jedna z gazet lewicowych pisała wręcz:

Cieszyć się zatem należy, że cesarz wybrał sobie księżniczkę z prowincji za swoją narzeczoną, ponieważ okazuje się być ona nie tylko osobą dobrą i szlachetną w każdym znaczeniu tego słowa, co wręcz nakierowuje ona działalność dworu na odpowiednie tory, które stopniowo zmierzają do liberalnych, tak potrzebnych temu krajowi zmian. Jeżeli zatem z prawa atakuje się księżniczkę, zarzucając jej jedynie chęć przypodobania się ludziom, należy zastanowić się, dlaczego tak jest i co też kieruje osobami z prawej strony, iż tak postępują. Odpowiedź na to pytanie jest jak najbardziej prosta. Osoby z prawa, uważające reformy za wszelkie zło godzące w tradycyjne wartości, atakują księżniczkę Elżbietę jedynie z powodu jej niskiego dla nich pochodzenia. Gdyby tak pochodziła ona z ich sfery, chwaliliby ją na łamach swojej prasy bez miary, podobnie jak robią z każdym, kto należy do ich sfery i kto w ciągu roku choćby grajcara przeznaczy na cele dobroczynne. Wszystko to tylko dowodzi, że osoby z prawa zmieniają swoje podejście do tych spraw wtedy, kiedy jest im to wygodne. Dowodzić to może jedynie hipokryzji, której przeciwstawiać się należy z całą surowością.

Ludwik bardzo mocno się uśmiał, kiedy przeczytał w gazetach ataki prawicy na lewicę i odwrotnie. Uznał, że to zasadniczo było do przewidzenia.
- Oni tylko szukają pretekstu do tego, aby atakować siebie nawzajem, a Sissi jest tylko chwilowym idealnym pretekstem do tego, aby to zrobić - stwierdził nie bez ironii w głosie - Jak tylko im się to znudzi, znajdą sobie inny powód do tego, aby się atakować. Nawiasem mówiąc, nie sądzę, aby tak naprawdę prawica miała coś do Sissi. No, może trochę i ma, jednak głównie atakuje ją przez ten artykuł ze strony centrum, w którym to moja kochana kuzynka została ukazana jako osoba stojąca za reformami. Prawica obawia się, że Sissi zechce wpływać na Franciszka i naciskać na niego w kwestii tego, aby zmienił kierunek bardziej na lewo lub w centrum. A tego, ta banda nędznych hipokrytów boi się najbardziej. Dlatego na nią najeżdżają. A lewica? Nie wierzę, żeby naprawdę pochwalali postępowanie Sissi. No, może i kilku z nich pochwala, ale wykorzystuje jej wizerunek do ataku na prawicę. Tylko centrum wydaje się być w tej kwestii uczciwe.
Rozmawiający z nim na ten temat Maksymilian skinął delikatnie głową, jakby chciał w milczeniu pokazać, że się zgadza z bratankiem żony i powiedział:
- Dobrze zrobiliśmy, nie pozwalając Sissi czytać tych szmatławców. Już i tak ją dobiło to, że niektórzy na dworze plotkują na jej temat. Lepiej więc, żeby o tym, co oni tu wypisują, nie wiedziała. Wie jedynie o tym, co pisali o niej w „Nowych perspektywach”. I trochę o tym, że prawica ją krytykuje, a lewica chwali. I to jej w zupełności wystarczy. Lepiej, aby nie wiedziała o tym, iż jest jedynie narzędziem w ich rękach. Narzędziem do rozgrywek politycznych. I lepiej, aby nikt z nas jej o tym nie powiedział.
- Nie bój się, wujku. Ja jej na pewno nie powiem.
- Ja też nie. Niech się ona skupi na pomaganiu sierotom. Żal mi tych małych uroczych bąków i dlatego pochwalam moją córeczkę, że chce im jakoś poprawić los. Tylko obawiam się, że przeżyje gorzkie rozczarowanie.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie wiem, czy pieniądze, które zostały po kupieniu posiadłości, to nie jest za wielka suma, a na generalny remont to może być za mało. Przydałoby się jeszcze wesprzeć Sissi w tym celu finansowo. Ja bym wsparł, Ludwiku, ale sam wiesz, jaką mamy sytuację. Nie jesteśmy oczywiście biedni, jednakże nie możemy szastać pieniędzmi na prawo i lewo. Franciszek też nie może nam pomagać, bo ma swoje sprawy na głowie.
Ludwik przytaknął wujowi, jednocześnie uśmiechając się ironicznie.
- To zrozumiałe. Nie może przeznaczać wszystkich pieniędzy z kasy państwa na jeden sierociniec. Choć zdaje się, tak między nami mówiąc, że Zottornik nieźle oszukuje Franciszka w kwestii finansów.
Maksymilian zaśmiał się w taki sposób, jakby powiedziano mu coś tak bardzo oczywistego jak fakt, że Ziemia kręci się wokół słońca.
- Och, Ludwiku! Tobie tylko się tak zdaje? A ja tego jestem pewien. Ten stary wampir nigdy nie budził mojej sympatii, zwłaszcza od czasów powstania, kiedy to wymusił na wielu rodzinach, aby wykupili swoich wziętych do niewoli krewnych za grubą sumę pieniędzy. Oczywiście nie zmienia to faktu, że Franciszek Karol mu na to pozwolił i sam miał z tego niezły dochód, ale mimo wszystko Zottornik miał w tym wszystkim największy udział i temu zaprzeczyć się nie da. Miał zły wpływ na męża Zofii, a potem miał bardzo zły wpływ na Franciszka. Dlatego cieszy mnie, że Sissi ma na swojego ukochanego dobry i coraz większy wpływ. Szkoda, że jego ojciec nie miał takiej wspaniałej dziewczyny u swego boku. Może wtedy drań nie wziąłby ode mnie okupu za mojego syna.
Maksymilian wciąż miał wielki żal do zmarłego Franciszka Karola za to, że ten nie oddał mu Wilhelma, wziętego do niewoli podczas powstania na Węgrzech całkiem za darmo, a zażądał okupu jak od wszystkich innych. W ogóle to żądanie okupu za tzw. ochotników, walczących dobrowolnie w powstaniu, choć nie byli oni Węgrami, Maksymilian uważał za świństwo i z tego powodu jeszcze bardziej miał niechęć do poprzedniego cesarza. Nie miał oczywiście pojęcia o tym, że o ile sam Franciszek Karol zaakceptował wzięcie okupu za schwytanych ochotników z armii powstańczej, to jednak nie przyłożył ręki do zażądania okupu za Wilhelma. Więcej nawet, kiedy tylko dowiedział się, że syn dwojga bardzo bliskich mu osób, czyli jego przyjaciela i przyjaciółki jego żony jest w niewoli, natychmiast rozkazał, aby Zottornik go uwolnił i wypuścił do domu bez okupu. Kanclerz jednak zataił ten fakt przed Maksymilianem, oznajmiając zamiast tego, że cesarz w swej łaskawości żąda o wiele mniejszego okupu niż od pozostałych ochotników, ale ten okup mimo to wypłacony być musi i od tego nie ma odwołania. Maksymilian uwierzył w to i zapłacił za syna, ale nigdy potem nie miał już kontaktu z Franciszkiem Karolem, bo przestał przyjeżdżać na dwór cesarski i nie znalazł nigdy okazji, aby sprawę tę wyjaśnić i poznać prawdę. Wiedział jedynie tyle, że cesarz go zawiódł i zmienił się na gorsze, a winą za ten stan rzeczy obciążał Zottornika, którego uważał za złego ducha cesarstwa.
Ludwik oczywiście też o tym wszystkim nie wiedział, jednak narzekanie na kanclerza bynajmniej go nie interesowało. Oczywiście nie cierpiał Zottornika i jak najbardziej podzielał zdanie swojego wuja w jego sprawie, ale mimo wszystko to nie było teraz dla niego obecnie priorytetem. Bardziej poruszył go fakt, że nie ma już za wiele pieniędzy z wygranej i chociaż remont już ruszył, Sissi bowiem nigdy nie odkłada niczego na kolejny dzień i natychmiast brała się za realizację tego, w co zdążyła się już zaangażować. Dlatego zadbała o to, aby remont rozpoczął się od razu po dokonaniu zakupu. Jednak powolne topnienie pieniędzy przeznaczonych na ten cel musiał ją zaniepokoić, podobnie jak i jej ojca oraz Ludwika, którzy teraz właśnie zastanawiali się, jak zdobyć kolejne fundusze na dokończenie remontu.
- Nie zaszkodzi, aby jeszcze przy okazji coś zostało. Byłoby wówczas na tzw. czarną godzinę - zauważył Maksymilian.
- Żeby coś zostało, to musi najpierw wpłynąć - stwierdził ironicznie Ludwik - Ale spokojnie, wymyślimy coś. Czego jak czego, ale pomysłów nam na pewno nie zabraknie. Żeby tylko udało się je zrealizować.
Maksymilian zachichotał rozbawiony i pokręcił lekko głową.
- Ech, wy młodzi. Zawsze macie tyle pomysłów naraz i tyle energii w sobie. Aż mnie zazdrość ogarnia, kiedy tak sobie myślę o tym, ile mnie omija przez to, że się starzeję.
Ludwik parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- Proszę cię, wujku. Ty i starzenie się? Do starości to ty masz jeszcze daleko. Poza tym, chyba zapominasz, że najmłodsze twoje dziecko ma osiem lat.
- I co to ma do rzeczy?
- Wydawało mi się, że małe dzieci odmładzają.
Maksymilian spojrzał serdecznie na siostrzeńca i powiedział:
- Dziękuję ci, że tak mówisz, mój chłopcze. Ale czasu nie oszukam. Dzieci, a już zwłaszcza małe rzeczywiście odmładzają, jednak nie sprawią, że człowiek już się przestanie starzeć. Zacznie odczuwać w końcu swoje lata i to nieuniknione. A im później zostanie ojcem, tym mocniej będzie odczuwać swoje lata, bo nie będzie już w stanie bawić się ze swoimi dziećmi tak, jakby to mógł robić, mając o wiele mniej lat.
Po tych słowach, spojrzał zaintrygowany na Ludwika i zapytał:
- A tak przy okazji, to kiedy ty zamierzasz założyć rodzinę? O ile wiem, twoi rodzice nie mają innych dzieci poza tobą. I kiedy zasiądziesz na tronie, powinieneś mieć swojego następcę, który cię zastąpi w odpowiedniej porze. Jak ty miałeś tyle lat, co Teodor, to twój dziadek jeszcze rządził Bawarią i był szczęśliwy z sukcesji, że jest ona zapewniona w osobie jego syna i wnuka. A ty? Dalej zamierzasz bawić się w naprawianie świata? Nie powiem, to piękna rzecz przyczynić się do tego, aby ten świat był o wiele lepszym miejscem, a twoje poglądy bardzo do nas wszystkich przemawiają. No, prawie do wszystkich, bo Zofia dalej jest do nich nieprzychylna, ale Franciszek już inaczej do nich pochodzi. Ale to wszystko może być piękne i to jeszcze jak, jednak czy to oznacza, aby dla pięknych idei i pracy dla dobra świata poświęcać prywatne życie?
Ludwik uśmiechnął się serdecznie do wuja. Przyznać musiał w duchu, że ma on wiele racji i już najwyższy czas na to, aby założył rodzinę. Wiedział jednak, iż na to wszystko trzeba czasu. Elodie co prawda kocha go, a on kocha ją, ale czy nie znają się aby za krótko, aby takie rzeczy jak małżeństwo i rodzina planować? W tej kwestii poglądy Elodie, choć wydawały mu się chwilami dosyć przykre, bardzo do niego przemawiały. Nie uważał, aby szybki ślub po krótkim okresie narzeczeństwa był najlepszym pomysłem. Poza tym, on chciał iść śladem swoich rodziców i ślub zawrzeć jedynie z miłości. Teraz wiedział, że spotkał właściwą osobę, ale rozumiał jej podejście do całej tej sprawy. Co prawda, zarówno on ze swoimi trzydziestoma latami, jak i Elodie ze swoimi dwudziestoma pięcioma byli w oczach wielu, a już zwłaszcza elit salonowych starym kawalerem i starą panną, którym powoli mija odpowiedni czas na założenie rodziny i z każdym dniem ryzykują coraz bardziej, że ten czas minie bezpowrotnie, ale Ludwik patrzył na to wszystko inaczej. Nigdy specjalnie się, co prawda, nad tym wszystkim nie zastanawiał, skupiony na swojej działalności politycznej, pracy dla loży oraz przeboleniu śmierci Joanny, ale mimo to umiał pomyśleć o tym, zwłaszcza po kilku ostatnich rozmowach z Elodie. Gdy jego ukochana rozmawiała z nim niedawno na temat rodziny, leżąc naga w łóżku obok niego, czule wtulona w jego ramię, powiedziała:
- Osobiście uważam, że to szczyt głupoty żenić ze sobą szesnastoletnie dzieci, a czasami nawet jeszcze młodsze i oczekiwać od nich, że będą od razu zakładać rodziny i sprawdzać się w tej roli. Przecież tacy ludzie sami są jeszcze dziećmi. I co? Nagle zostają rzucone na głęboką wodę, zmusza się je do podejmowania tak poważnych decyzji, na jakie wielu dorosłych nie zawsze jest gotowych i oczekuje jeszcze, że sobie ze wszystkim poradzą. Sam powiedz, czy to nie jest jakiś absurd? Dzieci mają rodzić dzieci i dobrze je wychować? To się sprawdza w bajkach, ale nie w prawdziwym życiu.
Ludwik rozważył sobie dokładnie w głowie słowa ukochanej i trudno było mu nie przyznać jej racji. Choć on czuł, że byłby już idealny dla niego czas, aby założyć rodzinę, ale nie wiedział, czy dla Elodie też on nastąpił. A ponieważ zdołał ją bardzo mocno i szczerze pokochać, nie chciał niczego między nimi psuć i na nią w jakikolwiek sposób naciskać. Wiedział, że nie na tym miłość polega. Poza tym, jak na razie zdołał zaangażować się w różne sprawy i miał co robić, dlatego też nie musiał zastanawiać się nad tym, jakby to było cudownie zostać mężem i ojcem. To nie miało teraz aż takiego znaczenie. Ludwik wolał najpierw dokończyć sprawy, w której się obecnie zaangażował, a dopiero potem podejmować się kolejnych zadań.
Skoro zaś o zadaniach była mowa, to najważniejszym teraz zadaniem było dla Ludwika zdobycie funduszy na remont sierocińca. Co prawda, wiedział doskonale, że gdyby tylko poprosił rodziców, bez wahania by mu je ofiarowali, ale czy miał do tego prawo? Bawaria potrzebowała funduszy na realizację swoich reform i on nie mógł ich pozbawiać, aby zbawiać Austrię. A to, że Franciszek naiwnie wierzył Zottornikowi, iż w skarbie brak odpowiedniej ilości pieniędzy na te cele, to już nie był jego problem. On mógł jedynie pomagać swemu dostojnemu kuzynowi, nie zaś realizować reformy za niego i to jeszcze kosztem Bawarii. Dlatego, jeżeli Ludwik miał pomóc Austrii wprowadzić pozytywne zmiany, co zresztą bardzo chciał, to musiał zrobić to w taki sposób, aby być jedynie pomagać, nie robić wszystko za te osoby, które robić to wszystko powinny.
- Ludwiku, słuchasz mnie w ogóle? - zapytał po chwili Maksymilian.
Książę bawarski ocknął się z zamyślenia i uśmiechnął się do wuja.
- Wuju, mam już ukochaną, co pewnie nie umknęło waszej uwadze, ale na to, aby się z nią ożenić i założyć rodzinę będzie jeszcze czas. Na razie jestem bardzo mocno zaangażowany w pewne sprawy i Elodie także, dlatego chwilowo ani ja, ani ona nie mamy do tego wszystkiego głowy.
Maksymilian uśmiechnął się z lekkim politowaniem i odparł:
- Ech, wy młodzi. Wiecznie odkładacie w czasie to, co powinniście zrobić już dawno temu. Jesteście zaangażowani w inne sprawy, bardzo słusznie. Ale chłopcze mój, czy to oznacza, abyście mieli rezygnować ze swojego szczęścia? Za niedługo będziecie już za starzy na bycie rodzicami, tak jak i ja.
- Wujku, ty masz ośmioletnią córkę. Jak możesz uważać, że jesteś stary?
- Bo jestem stary. Jary, ale zawsze stary. Zapominasz chyba o tym, Ludwiku, że ja mam już wnuczkę. Mam może i małe dzieci, ale mój najstarszy syn, niewiele młodszy od ciebie, bo tylko o kilka lat, jest już sam ojcem. Skoro więc on poczuł, że już na niego czas, to chyba najwyższa też pora na ciebie.
- Wuju, każdy musi sam poczuć, kiedy nadejdzie jego czas. Nic nie można w tym życiu robić na siłę, a już na pewno nie coś tak ważnego.
- A kto mówi, aby robić to na siłę? Naprawdę przymusem byłoby dla ciebie wziąć sobie za żonę taką ślicznotkę jak Elodie?
Ludwik zachichotał, rozbawiony tymi słowami.
- Masz rację, to nie byłby żaden przymus czy obowiązek. Ale chodzi o to, że to nie tylko ode mnie zależy. Elodie sama musi być pewna, że chce za mnie wyjść. A mówi, iż jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić.
Maksymilian machnął na to ręką lekceważąco i rzucił:
- Oj, każda tak mówi. Na początku zawsze mają wątpliwości. A potem, jak ją jej ukochany weźmie w ramiona, zacznie całować i przekonywać, to przestaje mieć te wątpliwości. Może ty po prostu musisz wiedzieć, jak to zrobić?
Ludwik uśmiechnął się serdecznie do wuja.
- Co umiem, to umiem, wujku. Ale widzisz, Elodie to nie ciocia Ludwika. Nie można do niej więc podchodzić tak, jak wujek podchodził do cioci. To jest inna, ale to zupełnie inna osoba. I inaczej trzeba z nią rozmawiać.
- A to już jak ty uważasz - stwierdził Maksymilian - Ważne, abyście oboje byli ze sobą szczęśliwi. I żebyś któregoś dnia obdarzył swoich rodziców wnukami. W pewnym wieku człowiek tęskni za towarzystwem małych dzieci biegających w jego obecności. Ja je jeszcze mam, ale twoi rodzice mają tylko ciebie. Także z całą pewności brakuje im dzieci do niańczenia, a ty na to jesteś już za stary.
Ludwik spojrzał na wuja rozbawiony.
- Trudno, żeby było inaczej. Mam już trzydzieści lat.
- No właśnie, trzydzieści. Mój chłopcze, ja w twoim wieku już byłem ojcem. A mój syn też nim został. A ty co? Będziesz wiecznie zwlekać, to stracisz najlepsze lata życia, jakie na ten czas powinny przypadać. Ale jak już mówiłem, sam musisz podjąć decyzję. Ja cię za kark nie ciągnę. Lepiej mi powiedz, proszę, czy masz w sprawie tych pieniędzy na sierociniec jakiś pomysł?
- Mam nawet kilka, ale muszę nad nimi pomyśleć.
- To pomyśl, proszę, bo naprawdę to ważna dla Sissi sprawa. Zresztą chyba nie tylko dla niej, ale dla nas wszystkich. W końcu zaangażowaliśmy się w to. Przy okazji, mam pytanie, co z opiekunami dla dzieci?
- A co z nimi nie tak?
- Nic, Schulzowie są bardzo zachwyceni podopiecznymi. Ale wiesz, nie mogą oni tu siedzieć wiecznie. Muszą wracać na swoje ziemie. One nie mogą leżeć sobie tak po prostu odłogiem. Trzeba pracować na nich i w ogóle. Poza tym, oni chcą już wracać. Tęsknią za domem.
- Rozumiem. Pomówię o tym z Sissi. Poszukamy wspólnie opiekunów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 10:10, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:06, 15 Maj 2023    Temat postu:

***

Znalezienie nowych opiekunów do dzieci z sierocińca nie było takie proste. Ludzie, choć wielu publicznie popisywało się swoją sympatią do dzieci, nie mieli jakoś specjalnej ochoty, aby się nimi zajmować i to w dodatku sierotami. Inni zaś, jak choćby Ludwik i Elodie, którzy bardzo lubili dzieci, nie mogli objąć tego jakże miłego dla nich stanowiska, ponieważ byli za wysoko postawieni i mieli też swoje względem swoich krajów obowiązki, więc nawet gdyby się zajęli sierocińcem, to tylko i wyłącznie tymczasowo, a tu chodziło o opiekę na stałe. Rodzice Sissi, choć też bardzo zawsze lubili dzieci i nie mieliby nic przeciwko temu, również nie mieli takiej możliwości, aby objąć w opiekę sieroty na stałe. Chyba, żeby je przenieść do Bawarii, na ich tereny i tam założyć sierociniec, ale wtedy kupno posiadłości pod Wiedniem i remontowanie jej straciłoby jakikolwiek sens i dlatego plany te także odpadały. Trzeba było zatem wymyślić coś innego.
Sissi proponowała, aby Ida wzięła pod opiekę sierociniec, na co dziewczyna bez wahania się zgodziła, jednak Zofia, również biorąca udział w tych naradach, kategorycznie się temu sprzeciwiła.
- Moja droga, panna Ida jest damą dworu i twoją damą do towarzystwa. Ma tu swoje obowiązki i nie może nagle ich porzucić, aby zająć się sierotami - rzekła z delikatnym politowaniem w głosie - Takie obowiązki może przejąć jedynie ktoś, kto na dworze nie ma żadnych zadań i żadnego stanowiska. A ponadto ktoś, kto dla dzieci będzie miał serce i odpowiednie podejście. Panna Ida na pewno ma serce, ale nie jestem pewna, czy umiałaby sobie poradzić z dziećmi.
- A ja nie jestem pewna, czy podchodzi ona na poważnie do jakichkolwiek swoich obowiązków - powiedziała z kpiną w głosie baronowa von Tauler.
Ida spojrzała oburzona na kobietę i zapytała ze złością:
- Co ma pani na myśli, baronowo?
- O ile wiem, od czasu tego nieszczęśliwego wypadku księżniczki Elżbiety, niemal codziennie wymyka się pani do obozu cygańskiego, który stoi za miastem. Pomijając już fakt, że nie jest to odpowiednie towarzystwo dla szlachcianki, to czy tak wykonuje pani swoje obowiązki damy do towarzystwa narzeczonej cesarza?
Ida zbladła. Rzeczywiście, wymykała się ona do obozu cygańskiego, aby móc się widywać z Gyulą. Oczywiście wiedziała, że musi to wyjść na jaw, jednak nie spodziewała się, że tak szybko. Zaniepokojona poczuła, jak serce jej mocniej bije w piersi. Jeżeli ta kobieta wie o tym, to o czym jeszcze wie? Może też odkryła, do kogo ona tam jeździ? To by było straszne. Jednak jest szansa, że o tym nie ma ona pojęcia. Nie warto więc się demaskować przed nią.
- Czy to prawda, Ido? - zapytała Zofia, przyglądając się uważnie Węgierce.
- Tak, Wasza Wysokość. To wszystko prawda - odpowiedziała jej dumnie Ida - Ale pragnę zauważyć, że jeżdżę tam jedynie wtedy, kiedy księżniczka łaskawie w konkretnym czasie zwalnia mnie z obowiązków, bo te już się kończą. Ponadto też, Jej Wysokość, księżniczka Elżbieta prosiła mnie kilka razy, abym tam jeździła, bo tak się składa, ma tam kilkoro znajomych i chciała im przekazać kilka wiadomości.
- To prawda - powiedziała w jej obronie Sissi.
- To interesujące. Przyszła cesarzowa Austrii ma znajomych pośród Cyganów i innych podejrzanych typków - stwierdziła z kpiną w głosie baronowa - Czy to na pewno przystoi przyszłej władczyni naszego imperium?
- Baronowo, nie pytałam o pani zdanie w tej sprawie, dlatego pani uwagi nie tylko są nie na miejscu, ale i niepotrzebne - stwierdziła ze złością w głosie Zofia.
Helga von Tauler zrozumiała, że przesadziła, dlatego dygnęła i zaraz rzuciła ze smutkiem w głosie przeprosiny, jednocześnie posyłając również Idzie Ferenczy mordercze spojrzenie na znak, że jeszcze pożałuje ona tego, co się stało.
- To, co panna Ferenczy robi z czasem wolnym jest jej prywatną sprawą i nic nam do tego - rzekła po chwili Zofia - Ale zgadzam się z tym, że Cyganie nie są idealnym dla mojej przyszłej synowej towarzystwem.
Po tych słowach, spojrzała na Sissi i dodała:
- Dlatego wolałabym, abyś nie jeździła tam za często, moja droga.
- Pragnę przypomnieć, że ci Cyganie ocalili Sissi, kiedy ta miała niedawno na drodze wypadek - zauważył Ludwik.
- No właśnie - poparła go Elodie Nie sądzi Wasza Wysokość, że to byłoby z naszej strony nietaktowne, nie traktować ich z szacunkiem za to, co uczynili?
- Słusznie, bo przecież równie dobrze mogli jej nie pomóc i zostawić tam, na drodze, aby umarła - rzucił nie bez ironii w głosie Karol.
- Poza tym, znamy od dawna tych ludzi - dodała Nene - Mogę ręczyć za nich i za ich uczciwość. Nigdy nie zrobili nam nic złego i na pewno nie zrobią. To dobrzy ludzie i można im zaufać.
Zofia popatrzyła na nich uważnie, pomyślała przez chwilę, po czym głęboko westchnęła i odparła:
- W porządku, Sissi. Możesz w takim razie odwiedzać tych Cyganów, ale za każdym razem w towarzystwie. I za każdym razem, gdy będziesz jechać na jakąś przejażdżkę, jakąkolwiek, niech zawsze ci ktoś towarzyszy. Dla pewności, że nic ci się po drodze nie stanie, a jeśli nawet, to w porę ktoś przyjdzie ci z pomocą.
- Oczywiście, ciociu. Franciszek już mnie o to prosił i obiecałam mu to. A ja zawsze dotrzymuję danego słowa - odpowiedziała Sissi.
- I bardzo mnie to cieszy - odezwał się nagle dobrze wszystkim znany głos.
Należał on do Franciszka, który właśnie wszedł do komnaty, w której miała miejsce cała rozmowa. Sissi uśmiechnęła się na jego widok, po czym niemalże z piskiem radości wskoczyła mu w ramiona, mocno go ściskając. Zofia westchnęła na ten widok z lekkim zażenowaniem, uważając, że takie zachowanie nie przystoi wcale przyszłej cesarzowej, ale widząc szczęście malujące się na twarzy syna, nic nie powiedziała. Baronowa także była tym mocno zdegustowana, ale nie wyraziła na głos swojej opinii, bojąc się kolejnego skarcenia ze strony arcyksiężnej.
- O czym tak wszyscy radzicie? - zapytał zaintrygowany Franciszek, kiedy już zdążył ucałować ukochaną.
- O sprawie sierocińca - odpowiedziała Sissi.
- Wygrane pieniądze poszły na zakup posiadłości i na jej remont, ale ten jest potrzebny w większej formie niż przewidywaliśmy - zauważył Karol.
- Do tego też potrzeba nam nowych opiekunów do sierot, bo państwo Schulz wracają na swoje ziemie i nie będą mogli tutaj wiecznie siedzieć - dodała Nene.
- Rozumiem, a więc jest kilka problemów, które wymagają rozwikłania - rzekł na to Franciszek - Wierzę jednak, że wspólnie im wszystkim jakoś zaradzimy. Ale to później. Na razie pragnę was prosić, abyście odpoczęli sobie od narad. Tak się bowiem ciekawie złożyło, że przybył do mnie w odwiedziny mój dobry znajomy, aby ode mnie kupić kilka koni. Chciałbym, abyście go poznali, choć coś mi mówi, że niektórzy z was bardzo dobrze go znają.
Po tych słowach, otworzył drzwi, którymi właśnie wszedł i dał ręką znak, aby osoba za nimi stojąca weszła. Chwilę później do pokoju wkroczył spokojnym, acz bardzo pewnym krokiem młody mężczyzna, dwudziestoparoletni, wysoki brunet o brązowych oczach, kształtnym nosie i małych wąsikach pod nimi ulokowanych. Był ubrany na czarno, ale z niezwykle dobrym smakiem. Na jego widok wszyscy wstali ze swoich miejsc, aby go powitać, a Nene westchnęła głęboko, zdumiona i zarazem niezwykle wzruszona.
- Przedstawiam wam oto księcia Gregoriosa Kratidesa z Aten.
Sissi, słysząc imię młodego arystokraty, spojrzała dowcipnie na Nene i lekko się do niej uśmiechnęła. Nene zaś zarumieniła się bardzo i obdarzyła spojrzeniem pełnym radości i szczęścia Greka, który podszedł do towarzystwa, witając bardzo serdecznie każdego z obecnych, a gdy tylko stanął przed Nene, ujął czule jej prawą dłoń i ucałował ją z najwyższym szacunkiem, mówiąc:
- Witaj, moja droga Nene. Nie myślałem, że będę miał tę przyjemność znowu cię tak prędko zobaczyć. To dla mnie prawdziwe szczęście, że tak się stało.
- O, no proszę! To wy się znacie? - zapytała dowcipnym tonem Elodie.
- Tak, znamy się i to dość dobrze - odpowiedziała Nene, nie odrywając przy tym nawet na chwilę wzroku od Gregoriosa.
- Potwierdzam to z prawdziwą przyjemnością - rzekł Gregorios, również nie umiejąc oderwać oczu od Nene.
Sissi zachichotała rozbawiona na ten widok, co sprawiło, że Nene się jeszcze bardziej zarumieniła. Gregorios natomiast spojrzał na wszystkich uśmiechnięty, po czym powiedział:
- Zaszczytem jest dla mnie poznać was wszystkich. Nene bardzo wiele mi o was opowiadała. Cieszę się, że wreszcie mogę poznać najbliższe jej osoby.
- Nie wszystkie, jeszcze nie poznałeś naszych rodziców - zauważyła Sissi.
- Wobec tego, ten brak chciałbym jak najszybciej nadrobić, ponieważ również i z księciem Maksem pragnąłbym porozmawiać - odparł na to Gregorios.
- Chyba się domyślam, na jaki temat szepnęła - po cichu Sissi na ucho Elodie, a ta parsknęła śmiechem.
- W takim razie, nie zwlekajmy - zaproponował wesołym tonem Franciszek - Niech nasz drogi gość zrealizuje wszystkie swoje wielkie plany.
- Jednak może najpierw nasz drogi gość chciałby z nami coś zjeść? - zapytała Zofia - Coś mi mówi, że musi być głodny po podróży. Co prawda, jeszcze nie jest to czas na oficjalny posiłek, ale nie co dzień przybywa do nas taki miły gość.
- Nie wiem, czy mogę być miły wam wszystkim, ale postaram się, abym mógł takim być - powiedział Gregorios niezwykle przyjemnym tonem.
- A więc od realizacji którego ze swoich projektów chce pan zacząć? - spytał Ludwik.
- A może od rozmowy z księciem Maksem? To dla mnie bardzo ważne - rzekł nieco nieśmiało Gregorios.
- Tata jest, zdaje się, teraz w swoim pokoju. Zaprowadzę pana - zaoferowała się Sissi z ogromną życzliwością w głosie.
Nene próbowała protestować i mówić, że nie wie, czy aby tata nie jest teraz nazbyt zajęty i czy powinni mi przeszkadzać, ale Sissi w żaden sposób nie chciała jej teraz słuchać. Zadowolona z siebie, poprosiła Gregoriosa, wychodząc z pokoju wraz z nim, aby poszedł za nią, a rozbawione tym wszystkim towarzystwo zaczęło dowcipkować sobie na temat całej tej sytuacji.
- Ciekawe, do czego mu się tak pali? - zapytał dowcipnie Franciszek.
- Pytasz, jakbyś nie wiedział - dodał żartobliwie Ludwik.
Nene zarumieniła się jeszcze bardziej, a potem Zofia zaproponowała, aby już nie dociekali tego i że Gregorios na pewno sam im o wszystkim opowie, kiedy sam tego zechce, dlatego lepiej dać mu spokój w tej sprawie. Zaproponowała też, aby wszyscy wyszli z pokoju i poszli na spacer, na co się zgodzili.
- Idźcie, ja potem do was dołączę. Muszę jeszcze coś zrobić - rzekł Ludwik, gdy już wszyscy wychodzili z pokoju.
Następnie ucałował delikatnie dłoń Elodie i szepnął do niej czule:
- Widzimy się później.
Elodie uśmiechnęła się do niego czule i wyszła powoli z pokoju, zostawiając Ludwika samego w pokoju. Ida Ferenczy, której książę dał potajemne spojrzenie, a która była na tyle bystra, aby się zorientować w jego znaczeniu, wyszła co prawda wraz z innymi z pokoju, ale tylko po to, aby udawać, że zapomniała wachlarza i musi po niego wrócić. Kiedy to zrobiła, od razu weszła do pokoju, w którym przed chwilą wraz ze wszystkimi była i zaczęła rozmawiać z Ludwikiem.
- Domyślam się, co chcesz mi powiedzieć - rzekła ponuro - I pragnę ci rzec, że to nie był mój pomysł.
- Jestem w stanie w to uwierzyć - odpowiedział na to Ludwik - Przyznam ci się, że nie byłem pewien, czy mam rację na temat naszego wspólnego znajomego, ale twoje zachowanie jasno mi to potwierdza. Gyula tu jest, zgadza się?
Ida zasmucona opuściła głowę w dół i kiwnęła delikatnie głową na znak, że jej rozmówca ma rację.
- A więc jednak - powiedział zasmuconym tonem Ludwik.
Nie podobało mu się to, co właśnie usłyszał. Nie tak dawno, Francois podczas rozmowy z nim zasugerował mu, że pod jego nieobecność w Bawarii, Gyula zaraz skorzysta z okazji, aby uciec z bezpiecznego miejsca i przybyć do ukochanej, aby się z nią zobaczyć. Ludwik w głębi serca domyślał się takiego obrotu sytuacji, ale mimo wszystko łudził się nadzieją, że tak nie będzie. Widząc jednak, jak naiwne w tej sprawie były jego oczekiwania, westchnął głęboko i załamany.
- Skończony głupiec - powiedział ze złością w głosie - Chce naprawić świat i wyzwalać Węgry, a jednocześnie tak ryzykuje bez powodu.
Po tych słowach, spojrzał na Idę i zapytał:
- Jakim cudem zdołał się on ukryć w obozie?
- Cyganie go u siebie przyjęli. Udaje jednego z nich.
- Jak ich przekonał, żeby to zrobili?
- Jeden z nich należy do waszej organizacji. On to przekonał pozostałych, aby zabrali ze sobą Gyulę w przebraniu.
Ludwik spojrzał zdumiony na Idę. Nie był pewien, czy dobrze usłyszał.
- Naszej organizacji? - spytał.
- Tak. Ja o niej wiem. Gyula już dawno mi o niej wspomniał. Nie należę do niej i nie wiem, czy chciałabym należeć. Mam dość tych wszystkich spisków i tych intryg, podobnie jak ukrywania się ze swoim uczuciem. Chcę wyjść za Gyulę, aby potem zamieszkać z nim na Węgrzech i wieść spokojne życie. Niestety, nie jest to możliwe z powodu tego, co się dzieje. Obawiam się też, że długo jeszcze ta opcja będzie dla nas zamknięta. Dlatego nie chcę, aby mojemu ukochanemu coś się stało. Dlatego bardzo cię proszę, Ludwiku, przekonaj go, żeby wyjechał, bo ja jakoś nie jestem w stanie tego zrobić. Ciebie posłucha, bo cię szanuje, jestem tego pewna.
Ludwik westchnął smutno i spojrzał ponuro na Idę. Przez myśl przeszło mu nagle, aby powiedzieć, aby Gyula już radził sobie sam, skoro tak się zachowuje, a jego ukochana lepiej niech obdarzy uczuciem kogoś innego. Wiedział, że nikt i to nawet z loży nie miałby o to do niego pretensji. Gyula swą lekkomyślnością wszak wyprowadziłby z równowagi nawet świętego. Ale przecież przyjaźń wymaga tego, aby być wyrozumiałym i pomagać, nawet wtedy, gdy wspomagana przez nas osoba jest pozbawiona instynktu samozachowawczego. Poza tym, Ludwik nie zapomniał o tym, jak podczas pobytu w Paryżu i studiów na tamtejszym uniwersytecie Gyula pomógł mu w kilku trudnych chwilach, a potem nauczył kilku ciosów, które to za jednym uderzeniem powalają przeciwnika bez czucia, jak i też rzucania nożami, a potem wciągnął do loży. Ludwik żadnej z tych rzeczy nigdy nie żałował i uważał, że ze wszystkich przyjaciół Gyula był mu najbliższy, dlatego on sam nie może i nie ma prawa go samego zostawiać, nawet jeśli doprowadza go on do szewskiej pasji. Trudno, nikt przecież nie mówił, że przyjaźń jest łatwa.
- W porządku. Jedźmy więc do obozu i porozmawiajmy z nim. Im szybciej, tym lepiej - zadecydował po chwili - Jednak weźmy ze sobą Sissi i dzieciaki. Będą one dla nas idealnym alibi. Oczywiście nic im nie powiemy, a podczas wizyty w obozie oddalimy się kawałek i porozmawiamy z Gyulą. Oby tylko to coś dało.

***

W tym samym czasie, w którym Ida planowała z Ludwikiem decyzja na temat bezpieczeństwa swojego ukochanego, po cesarskim parku przechadzali się właśnie Nene i Gregorios. Oboje mieli doskonałe nastroje, ponieważ jak dotąd wszystko im szło tak, jak to sobie zaplanowali, będąc jeszcze w Grecji. Księżniczka Helena w tamtym czasie dała ukochanemu jasno do zrozumienia, że serce jej bije tylko dla niego, ale nie mogłaby przyjąć jego oświadczyn bez otrzymania uprzednio zgody na od swojego ojca. Mogła bowiem być nowoczesna w kwestii tego, że ona i jej ukochany całowali się w nocy podczas pełni księżyca, wcześniej zaś spacerowali oboje bez przyzwoitki, ale mimo wszystko w kwestii oświadczyn była i pozostała tradycjonalistką. W tej kwestii każda rzecz musiała się odbyć tak, jak należy.
- Rozmawiałeś więc z moim ojcem? - zapytała po chwili, gdy upewniła się, że oboje są sami i nikt ich nie podsłuchuje.
Wolała o tym wszystkim rozmawiać spokojnie i bez świadków, a o tym, czy ona i Gregorios się zaręczyli lub nie, powiedzieć bliskim dopiero wtedy, gdy to już będzie ustalone. Wcześniej zaś wolała, aby nikt niczego nie wiedział. Dlatego tak jej zależało na dyskrecji, pomimo tego, że Sissi cały czas robiła dowcipne miny w ich kierunku i jawnie dawała im do zrozumienia, iż wszystkiego się domyśla. Na pewno zresztą, nie tylko ona się domyślała, pozostała część towarzystwa też już musiała podejrzewać, o co chodzi. Ale mimo to, Nene wolała, aby nikt nic o tym nie wiedział, dopóki nie będzie już wszystko ustalone między nią a Gregoriosem. Z tego też powodu cieszyła się, że towarzystwo rozdzieliło się, a oni zostali sami we dwoje, aby mogli swobodnie i bez świadków wszystko omówić.
- Tak, najdroższa. Rozmawiałem z twoim ojcem i mogę z radością powiedzieć ci, że popiera on nasze plany - odpowiedział ukochanej Gregorios.
Nene spojrzała radośnie na ukochanego, a serce zabiło jej w piersi tak mocno, jak jeszcze nigdy przedtem nie zabiło, nawet podczas ich pocałunku w Grecji. Tak bardzo była wtedy szczęśliwa, że nie była w stanie tego wyrazić słowami.
- A więc ojciec się zgadza? - zapytała.
- Tak, najdroższa. Twój ojciec się zgadza - odpowiedział Gregorios, z radością zatrzymując się i ujmując jej dłonie w swoje, patrząc przy tym z ogromną miłością w oczy Nene.
- To cudownie. Gregoriosie, nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa.
Istotnie, Nene była szczęśliwa. Uczucie do Franciszka, będące z jej strony, co do czego nie miała obecnie wątpliwości, jedynie zauroczeniem, wyparowało z jej serca i zostało zastąpione szczerym i prawdziwym uczuciem do Gregoriosa. Oboje, podczas jej pobytu w Grecji spędzili bardzo wiele czasu razem i okazywali sobie nawzajem naprawdę silne uczucie, które z każdym dniem tylko rosło. Co prawda, nie znali się oni zbyt długo, ale wierzyła swojej ciotce, chwalącej mocno młodego Greka, że jest to naprawdę sympatyczny i dobry człowiek, któremu można nawet życie powierzyć, a co dopiero serce. Ponadto okres narzeczeństwa zawsze trwać musi jakiś czas i będą mieli wtedy dość możliwości, aby jeszcze lepiej się poznać i utrwalić w przekonaniu, że są sobie pisani. Poza tym, jej rodzice też nie znali się za długo wtedy, gdy się zaręczali, a mimo to stworzyli piękny i szczęśliwy związek oparty nie tylko na miłości, ale i na wzajemnym szacunku, czego wielu mogłoby im tylko pozazdrościć. Nene marzyła o takim właśnie związku i dlatego czuła się cudownie przy Gregoriosie czując, iż trafiło się jej właśnie takie uczucie.
- Nene, najmilsza. A jaki ja jestem szczęśliwy - rzekł po chwili Gregorios, z czułością ściskając jej dłonie i nie odrywając od niej oczu - Zatem mogę cię od tej chwili nazywać swoją narzeczoną?
- Możesz, ale jeszcze nie oficjalnie - przypomniała mu Nene - To nastąpi już po oficjalnym przyjęciu zaręczynowym. Ale nie przejmuj się. Tata i mama z całą pewnością nie każą ci na nie długo czekać.
- To dobrze, bo bardzo mi zależy na tym, aby móc powiedzieć o tobie, żeś jest moją narzeczoną. A jeszcze bardziej, aby nazwać cię moją żoną.
Nene zachichotała, rozbawiona jego słowami i odparła:
- Spokojnie, najdroższy. Bez pośpiechu. Wszystko w swoim czasie. Najpierw jedno, potem drugie. Wszystko musimy załatwiać po kolei. Inaczej się nie da.
Gregorios zachichotał, lekko zakłopotany i odparł:
- Tak, masz rację. Wybacz mój zapał, ale po prostu nie mogę się już doczekać tej pięknej chwili, gdy się pobierzemy. Całe życie szukałem takiej dziewczyny jak ty i jestem pewien, że lepszej nie znajdę. Nawet nie wiesz, ile radości wnosisz już samym swoim istnieniem w moje życie. I wniesiesz go jeszcze więcej, gdy tylko się pobierzemy i zamieszkamy razem w Grecji.
Ostatnia informacja poważnie zdumiała Nene. Jak to? Oboje mieli po ślubie zamieszkać w jego ojczyźnie? Co prawda, była to zwykle stosowana norma, że już po ślubie żona zamieszkiwała z mężem w jego domu lub domu, który oboje sobie nawzajem zafundowali. Ale dlaczego niby właśnie w Grecji? Przecież Grecja jest tak daleko od jej ukochanej Bawarii. Nie, żeby ten kraj się jej nie podobał, wręcz przeciwnie, wydawał się jej niesamowicie piękny i zachwycający, a zwiedzanie go było dla niej czymś bardzo przyjemnym, ale co innego jest poznawać ten kraj jako osoba od czasu do czasu w nim bywająca, a co innego żyć tam na stałe. Przecież ona tam nikogo nie znała, poza ciocią i wujkiem oraz kilkoma osobami z otoczenia swojego ukochanego. I nagle miałaby niby pomiędzy nimi zamieszkać? Uważała taką możliwość za lekką przesadę.
- Kochana moja, co ci się stało? - zapytał Gregorios, widząc jej twarz, która to wyrażała niezbyt pewną minę.
- Nic takiego, tylko nie bardzo wiem, co mam powiedzieć - odparła Nene, nie do końca wiedząc, jak powinna wyrazić swoje obawy i uczucia względem całej tej sytuacji.
- Czy powiedziałem coś nie tak?
- Nie, tylko widzisz... Niepokoi mnie ten wyjazd do Grecji po naszym ślubie. Widzisz, Grecja to piękny kraj i z chęcią będą tam przebywać, jednak zamieszkać tam na stałe? Tak po prostu? Trochę mnie to przeraża.
Gregorios parsknął śmiechem, rozbawiony jej wątpliwościami.
- Och, najdroższa moja. Każda panna młoda się niepokoi w takiej sytuacji. To jest w końcu podobne do wypłynięcia na głęboką i niepewną wodę. Rozumiem cię doskonale. Ale nie przejmuj się niczym. Pomogę ci poznać lepiej ten kraj i dobrze się w nim poczuć. Zobaczysz, ani się obejrzysz, a będziesz się czuła Greczynką.
Nene spojrzała bardzo niepewnie na swojego ukochanego. Wiedziała, że ma on szlachetne zamiary i w żadnym razie nie planuje jej skrzywdzić, ale mimo to w jej sercu odezwał się nagle pewien bunt. Ma zostać Greczynką, dobre sobie! A co, jeżeli ona wcale tego nie chce? Może dobrze jej z tym, kim jest? Może wolałaby zamieszkać tutaj, w swojej ojczyźnie albo w Austrii, na granicy z Bawarią? Może wolałaby, aby zapytał ją o zdanie w tej sprawie, a nie podejmował decyzje za nich oboje tylko dlatego, że jest to od lat uświęconą tradycją? Co prawda, ona sama od zawsze wysoko sobie ceniła tradycje, ale przecież wszystko ma swoje granice, a już na pewno takie działania.
Na głos tego wszystkiego, oczywiście nie wypowiedziała, aby nie ranić uczuć swojego ukochanego i nie sprawiać mu przykrości, bo przecież on, nawet jeżeli ją lekko uraził, to przecież nie zrobił tego celowo i ona nie chciała go celowo zranić, dlatego jedynie spojrzała na Gregoriosa i powiedziała:
- Ale wiesz, Bawaria jest moją ojczyzną i mam tam wszystkich bliskich. Nie wiem więc, czy byłabym w stanie zamieszkać tak daleko od ukochanego domu. To nie jest taka prosta decyzja, aby podjąć ją w kilka minut. Chyba sam rozumiesz.
- Rozumiem i niczym się nie przejmuj - odpowiedział jej Gregorios - Przecież sama powiedziałaś, że wszystko mu się odbyć po kolei. Najpierw zaręczyny, zaraz potem bal zaręczynowy i oficjalne ogłoszenie wszystkim naszego szczęścia, potem zaś ślub i wspólne życie. Wszystko to wymaga czasu. Masz zatem go dość, aby to sobie dobrze przemyśleć.
- Dziękuję ci, że mnie nie ponaglasz, najdroższy.
- Nigdy bym tego nie zrobił. Nie jestem w stanie tego zrobić, kochanie.
Po tych słowach, ucałował delikatnie usta Nene i powiedział:
- A teraz wybacz mi, proszę, ale muszę już iść. Franciszek Józef prosił mnie, abym poszedł zobaczyć z nim jego stadninę. W końcu przybyłem tu, aby kupić od niego kilka koni, a prawie o tym zapomniałem, kiedy przypadkiem cię spotkałem. Nie, żebym miał o to żal, najmilsza, ale sama rozumiesz. Nie mogę zaniedbywać jednej sprawy dla drugiej, choćby najcudowniejszej na świecie.
- Rozumiem to. Mam nadzieję, że pokażesz mi potem konie, które kupiłeś. W naszej rodzinie kochamy konie. Miłość do nich mamy we krwi.
Gregorios obiecał ukochanej spełnić jej prośbę, po czym ucałował ją czule w usta i odszedł, pozostawiając Nene w rozterce, o której istnieniu nie miał pojęcia, a do której mimowolnie doprowadził.

***

Ludwik i Ida bez żadnego trudu namówili Sissi na odwiedziny w cygańskim taborze pod pretekstem spotkania z osobami, które niedawno jej pomogły i do tego jeszcze były jej znane z dawnych czasów. Jeszcze łatwiej przyszło im namówić do tej podróży Teodora, Marię i Ilary, którzy byli bardzo ciekawi, jak to wygląda obóz cygański i jak się ludziom w nim żyje. Nigdy wcześniej żadne z nich, a zwłaszcza Ilary, nie miało żadnej możliwości, aby takie miejsce zobaczyć, dlatego to była dla nich niesamowita atrakcja. Co prawda, w przypadku Ilary trzeba było poprosić o zgodę baronową von Tauler, ale ta zgodziła się bez trudu, bo wolała robić dobrą minę do złej gry i nie zrażać do siebie niepotrzebnie Sissi, ryzykując w ten sposób, że ta zacznie coś podejrzewać i jeszcze domyśli się jej udziału w tym wypadku, do jakiego niedawno doszło i z którego Sissi ledwie uszła z życiem. Dlatego też, choć uważała, że Cyganie nie są odpowiednim towarzystwem dla jej córki, wyraziła na tę przejażdżkę zgodę.
Sissi i dzieci oczywiście nie wiedzieli o tym, że są mimowolnie narzędziem w rękach Ludwika i Idy, którzy chcieli za ich pomocą nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń ze strony kogokolwiek, a zwłaszcza cesarza. Sami konspiratorzy, co tu trzeba zaznaczyć, nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw i źle się z tym czuli, ale wiedzieli, że póki co nie mogą żadnemu z nich nic powiedzieć. Sissi jeszcze by ich niechcący w jakiś sposób zdradziła, a dzieci mogłyby się wygadać komuś, a do tego Ilary jako córka baronowej mogłaby powiedzieć za dużo przy swojej mamusi, a ta na pewno skorzystałaby z tych informacji i wtedy życie Gyuli i Idy byłoby w poważnym niebezpieczeństwie. Lepiej zatem było nie mówić nic dzieciom ani też Sissi. Przynajmniej chwilowo.
Z tym postanowieniem, Ludwik i Ida zabrali swoich towarzyszy konno prosto do obozu cygańskiego. Dotarli tam bez żadnych przygód, a gdy już byli na miejscu i zeskoczyli z koni, z miejsca otoczyli ich zaciekawieni ich obecnością Cyganie, a pośród nich Miklos, Shari i ich babcia. Cała trójka od razu podeszła do Sissi, aby ją serdecznie powitać i zapytać, czy już czuje się lepiej po niedawnym wypadku. A gdy tylko ujrzeli Ludwika, ich radość wzrosła jeszcze mocniej.
- Książę! Nasz kochany książę we własnej osobie! - zawołała Shari i dygnęła przed Ludwikiem, po czym próbowała go pocałować w rękę, jednak Ludwik wyjął delikatnie dłoń z jej dłoni, lekko tym skonsternowany.
- Shari, proszę cię. Nawet tak nie rób. Jak byłaś mała, mówiłaś mi po imieniu i bawiłaś się ze mną i z Sissi.
- Teraz są inne czasy, książę i inne zwyczaje muszą panować między nami.
- Może i są inne czasy, ale wolałbym, aby między nami wszystko było takie, jak dawniej.
- Obawiam się, że to niemożliwe - wtrącił się do rozmowy Miklos - Przecież to, co było już nie powróci.
- Tak, to prawda, książę - odezwała się babcia obojga młodych Cyganów - A wszyscy na tym świecie muszą znać swoje miejsce. Gdzie nam, prostym ludziom do takich ludzi jak książę? Zaszczyca nas pan swoją przyjaźnią, my w zamian zaś możemy mu dać swoją, ale spoufalanie się nie powinno mieć nigdy miejsca.
- A mnie jest niezręcznie słuchać, jak mówicie do mnie per „książę” - odparł na to Ludwik - Wolałbym jednak, abyśmy mówili sobie wszyscy po imieniu.
Miklos zachichotał, rozbawiony tą propozycją, a Shari dodała:
- Nie wiem, może innym razem. Teraz za bardzo jestem w szoku, bo nigdy się nie spodziewałam zobaczyć księcia w tych naszych skromnych progach.
- Poznałem jeszcze skromniejsze, kiedy wędrowałem z artystami po Bawarii, a więc co mi tam taki tabor? Nie jest on wcale strasznie biedny i niegodny moich nóg, jeżeli do tego zmierzasz.
Stara Cyganka zachichotała delikatnie, podeszła bliżej Ludwika i rzekła:
- Książę, jak widzę, ma dobrą pamięć do miłych rzeczy. Ale czy pamięta też książę niedawne przepowiednie? Albo przynajmniej tę, która mu ją powiedziała?
Ludwik przyjrzał się uważnie staruszce, stając się rozpoznać jej rysy twarzy, po czym jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech, a on sam rzekł:
- No tak. Przecież to pani niedawno mi wróżyła z dłoni w oberży. Proszę mi wybaczyć, że od razu nie rozpoznałem w pani babci Shari i Miklosa. Niestety, tak dawno się już nie widzieliśmy, że zapomniałem.
- Nic w tym dziwnego. Wszyscy się zmieniliśmy. Moje wnuki też nie są już dziećmi, jak wtedy, kiedy widział je książę po raz ostatni. Wszystko się zmieniło. Ale nie wiem, czy na lepsze. Jedne rzeczy na pewno tak, ale drugie niekoniecznie. Tylko cóż... Zmiany są nieuniknione i nikt nie może ich zatrzymać.
Znam takich, którzy by chcieli to zrobić i robią to z miernym skutkiem, rzekł sam do siebie w myślach Ludwik, czując przy tym w duchu, że prawdopodobnie on też po trochu należy do tego rodzaju ludzi. Szybko jednak ocknął się z marazmu i przypomniał sobie, co go tu sprowadza. Musiał odnaleźć Andrassy’ego. Tylko jak miał to zrobić, tego nie wiedział. Wiedział od Idy, że jeden z Cyganów należy do loży i dlatego ukrywał Gyulę pomiędzy swoimi. Tylko który z nich to był? Ludwik uznał, że musi to odkryć, stawiając wszystko na jedną kartę. Dlatego wyjął powoli pierścień z kieszeni i nałożył go na palec. Ledwie to zrobił, a zobaczył, że czyn ten z miejsca przyciągnął do niego uwagę Miklosa. A więc to on. Tym lepiej. To był w końcu stary znajomy. Z takim łatwiej rozmawiać.
Sissi tymczasem poszła z Shari się przejść, a dzieciaki dołączyły do kilku w ciągu kilku chwil do dzieci cygańskich i zaczęły wraz z nimi zwiedzać obóz. Nie minęło wiele czasu, kiedy Ida i Ludwik zostali sami z Miklosem, który wiedział, jak na masona przystało, co oznacza pierścień z tego rodzaju symbolami i zapytał:
- Czego szukacie w świecie?
- Światła i jego zbawiennego blasku - odpowiedział Ludwik.
Znał doskonale wszystkie hasła pomagające poznać się ludziom z loży i w ten sposób wiedział, jaki odzew dać Miklosowi. Ten zaś westchnął głęboko, całkiem już spokojny, że ma do czynienia z kimś zaufanym. Podsunął się więc nieco bliżej do swoich rozmówców i powiedział:
- Dobrze, że jesteście. Panicz Gyula ciągle wypatruje pani, ale w pobliżu nie jest zbyt bezpiecznie. Strażnicy cesarscy co jakiś czas się tu kręcą. Szukają kogoś. Nie mam pojęcia kogo, ale wolałbym, aby nie złapali panicza Gyulę. Ale on nie chce za nic w świecie wyjechać, mimo ryzyka, jakie się z tym wiąże.
- Spokojnie, to nie jego szukają, ale człowieka, który odpowiada za wypadek księżniczki Sissi - wyjaśniła Ida - Jednak ryzyko nadal jest duże.
- Dlatego właśnie tu jesteśmy. Musimy przekonać go, aby wyjechał i wrócił do Bawarii, gdzie będzie bezpieczny - dodał Ludwik - Gdzie on jest teraz?
- W moim wozie - odparł Miklos.
Po tych słowach, młody Cygan zabrał Ludwika i Idę do swojego wozu, który to zajmował wraz z babcią i Shari, a następnie zapukał do niego trzy razy i potem dwa razy na znak, że to on. Od razu mu otworzono drzwi, a osobą, która to zrobiła, był Gyula. Ludwik od razu go rozpoznał, pomimo cygańskiego przebrania i dosyć dobrej charakteryzacji. Andrassy też go od razu rozpoznał i zmieszał się na jego widok. Ludwik bez słowa wszedł do wozy wraz z Idą, a Miklos zamknął za nimi drzwi, pozostając na zewnątrz. Następnie odszedł, pozwalając całej trójce, aby ta na spokojnie się ze sobą rozmówiła, choć podejrzewał, że tak do końca, to jednak owa rozmowa nie będzie wyglądać.
Miał rację. Ludwik wygarnął w złości przyjacielowi, co myśli o jego głupim i lekkomyślnym zachowaniu oraz jakie może ono mieć konsekwencje. Ponadto też pokazał mu pierścień otrzymany od Wielkiego Mistrza i przypomniał, co oznacza on dla ich wspólnoty i że przyjaciele z loży oczekują od niego dostosowania się do zarządzenia, aby nie ryzykować niepotrzebnie, wycofać się do bezpiecznego, jak na razie miejsca i czekać na dogodną chwilę. Ida zaś ze swojej strony dołączyła do tych słów jeszcze swoją prośbę, aby jej ukochany nie kusił niepotrzebnie losu, a co za tym idzie, posłuchał mądrych rad i wyjechał, dodając, że jeszcze się spotkają i na pewno kiedyś będą razem, ale aby tak się stało, on musi żyć. Gyula długo się w tej sprawie wahał i nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Ostatecznie jednak uległ tym namowom i pokiwał głową na znak, że się zgadza, po czym obiecał, że wyjedzie następnego dnia, a Ludwik ze swej strony zapewnił go, iż Idzie nic się nie stanie pod jego nieobecność, a on sam tego osobiście dopilnuje.
Po zakończeniu tej rozmowy, Ludwik i Ida wyszli z wozu i poszli całkiem już spokojni w kierunku Sissi, która rozmawiała wesoło z Shari na temat sztuki tańca i tego, jak cudownie zdaniem Sissi jej cygańska znajoma to robi. W pobliżu zaś cała urocza dziecięca trójka, czyli Teodor z Ilary i Marią biegali z cygańskimi dziećmi, a gdy tylko ujrzeli Ludwika, zaraz do niego podbiegli i zawołali:
- Ludwiku, oni tutaj mają tyle pięknych instrumentów! Jak oni cudownie na nich grają! Jak wspaniale by było tańczyć do tej muzyki! To po prostu wspaniałe!
- Tak, cygańska muzyka jest wspaniała - zgodził się z dziećmi Ludwik, czule się do nich uśmiechając.
- A myślisz, że gdybym ja się przebrał za Cygana, a Ilary za Cygankę i byśmy tak razem wystąpili, to by nam ludzie rzucali monety, tak jak Cyganom, kiedy tak robią? - zapytał po chwili Teodor.
- A po co ci niby pieniądze? Mało dostajemy od taty? - spytała ironicznie jego młodsza siostra.
- Nie zarabiałbym ich dla siebie, ale przeznaczył na jakiś szczytny cel.
- Ach, szczytny cel. To co innego.
Ludwika nagle olśniło. Poczuł, jak w głowie mu nagle pojawia się wspaniały pomysł, będący rozwiązaniem problemu ze zdobyciem kolejnych funduszy na ten jakże szczytny cel, jakim było wyremontowanie sierocińca. Zadowolony spojrzał na Idę Ferenczy, potem na dzieci i uśmiechnął się serdecznie.
- Szczytny cel, mówicie?
Następnie uściskał mocno Teodora, Marię i Ilary, po czym powiedział do nich wesołym i pełnym humoru tonem:
- Jesteście genialni, moi kochani! Właśnie pomogliście mi rozwiązać pewien bardzo ważny dla mnie problem.
Dzieci oczywiście nie rozumiały, o co mu chodzi, ale postanowiły nie pytać o szczegóły tej sprawy, zadowalając się tym, że Ludwik je pochwalił. Poza tym, cała trójka uznała, iż jeśli książę bawarski sam zechce, to powie im, co wymyślił, przy czym nie pomylili się w żaden sposób, gdyż Ludwik to właśnie uczynił.

***

Następnego dnia, aby uczcić udaną transakcję między Franciszkiem Józefem a Gregoriosem, całe towarzystwo za radą Sissi postanowiło wybrać się nad jezioro, gdzie zamierzali spędzić jeden z ostatnich bardzo ciepłych dni w jesieni, gdyż już coraz bardziej wielkimi krokami nadchodziły dni chłodne, które takowe wycieczki by uniemożliwiały. Warto było skorzystać z tej okazji, jaka się nadarzała, aby nie żałować potem straconej szansy. Prócz tego Sissi miała ochotę popływać i do tego też zaprezentować wszystkim pewną niespodziankę, którą przygotowała specjalnie na tę okazję. Spodziewała się lekko zaszokować wszystkich, jednak w pozytywny sposób. Szczegóły tej niespodzianki znała jedynie Ida Ferenczy, choć nie była ona zbyt pewna tego, czy to jest dobry pomysł.
Kiedy tylko Franciszek z Sissi, Nene, Gregoriosem, Ludwikiem, Elodie, Idą, Ilary, Teodorem i Marią przybyli na miejsce, od razu rozdzielili się, aby móc się w dogodnym miejscu przebrać w stroje kąpielowe i przygotować w pełni do zabawy. Sissi była niesamowicie uradowana z powodu niespodzianki, jaką uszykowała dla wszystkich, zwłaszcza mając nadzieję, że spodoba się ona Franciszkowi. Dlatego, gdy odchodziła z resztą pań na stronę, chichotała lekko jak mała dziewczynka, zaś Ida wzdychała delikatnie, niepewna tego, jak reszta towarzystwa na to zareaguje. Jedynie dzieci się nie przebierały. Te bowiem postanowiły zrobić tak, jak to robiły ostatnio, czyli rozebrać się do majtek i w nich pływać, uważając to za najbardziej wygodny sposób kąpieli w jeziorze. Nikt nie miał do nich o to pretensji, bo jakby nie patrzeć, dzieci są zawsze dziećmi i trudno się spodziewać po nich, aby były one tak poważne jak dorośli. Poza tym, Franciszek i reszta towarzystwa uważała zachowanie Teodora, Marii i Ilary za niezwykle urocze i nikomu nie przyszło jakoś do głowy, aby ich za to karcić, a wręcz przeciwnie. Z prawdziwym zrozumieniem i z takim lekkim rozczuleniem patrzyli oni wszyscy na całą trójkę, rozebraną jedynie do majtek i wesoło się pluskającą w wodzie. Dorośli patrzyli na to wszystko nie tylko wyrozumiale, ale też i z lekką zazdrością, bo sami za bardzo na takie coś już sobie nie mogli pozwolić.
Panowie dość szybko przebrali się w stroje kąpielowe i wrócili na miejsce, gdzie dzieciaki już się wesoło pluskały i czekały na przybycie pań. Ich przebranie się w stroje do kąpieli trwało nieco dłużej, ale wkrótce i one przyszły. Wszystkie miały na sobie stroje zgodne z najnowszą modą. Jedynie Sissi była opatulona i to bardzo mocno w swój płaszcz, pod którym skrywała swoją niespodziankę. Lekko się przy tym uśmiechała, a kiedy już przyszła z pozostałymi paniami na miejsce, to spojrzała na ukochanego i powiedziała:
- Franciszku, bardzo się cieszę, że poszedłeś razem z nami na tę wycieczkę, bo od jakiegoś czasu przygotowywałam przy pomocy panny Idy pewną bardzo, ale to bardzo uroczą niespodziankę dla ciebie.
- Jestem jej strasznie ciekaw, Sissi - powiedział do niej czule Franciszek.
- Nie wiem, co reszta z was powie na ten mój pomysł, ale liczę na to, że mimo wszystko znajdzie on uznanie w waszych oczach.
Po tych słowach, zdjęła ona płaszcz i wtedy ukazała wszystkim nad wyraz niezwykły strój kąpielowy. Sissi miała bowiem na sobie tylko fragmenty ciemnego materiału na biodrach i na miejscu piersi. Cała reszta jej ciała natomiast była teraz odsłonięta, przez co wszyscy mogli podziwiać jej zgrabną figurę, bardzo zadbaną przez Sissi za pomocą jazdy konnej i aktywnego trybu życia. Widok ten wzbudził w jej przyjaciołach uczucia nieco mieszane. Z jednej strony zainteresowanie, jak i podziw wobec odwagi księżniczki, a z drugiej lekkie zdegustowanie, zwłaszcza ze strony Idy Ferenczy, modlącej się w duchu o to, aby arcyksiężna Zofia i baronowa von Tauler nigdy się nie dowiedziały o pomyśle księżniczki.
Panowie przyglądali się z uwagą Sissi i jej strojowi, musząc przyznać, że jest on niezwykły pod wieloma względami i podkreśla jej atuty. Ludwik w duchu zaś przyznawał, że taki strój u kobiet na plaży wcale by mu nie przeszkadzał, ale on sam woli jednak figurę Elodie i cieszy go to, że ona nie ma takich pomysłów, aby nosić publicznie coś takiego. Nie, żeby jej chciał tego zabronić, ale uważał, że o wiele lepiej jest, kiedy pewne widoki pozostaną tylko dla niego. Elodie chyba też z takiego założenia wychodziła, ponieważ na stwierdzenie Sissi, że kiedyś wszystkie panie będą taki właśnie strój nosić nad jezioro lub na plażę, odparła:
- Oj, obawiam się, że nie wszystkie.
Ludwik spojrzał na nią uśmiechnięty, okazując jej swoją aprobatę. Elodie zaś z radością podeszła do niego, delikatnie przysunęła się lekko do jego ucha i czule mu na nie szepnęła:
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie, że ja tak na plażę nie chcę i nie będę chodzić.
- W żadnym razie - odpowiedział jej czule Ludwik - Wiesz, mimo wszystko, to ja bym nie chciał, aby wszyscy mężczyźni podziwiali to, co tylko ja powinienem był podziwiać.
Elodie zachichotała rozbawiona, spodziewając się takiej odpowiedzi i odparła cicho w jego stronę:
- Słodziak z ciebie.
Franciszek zaś, do którego głównie była skierowana ta niespodzianka, wręcz nie mógł oderwać wzroku od Sissi. Od razu mu się przypomniało, jak się oboje po latach spotkali pierwszy raz, kiedy naga pływała w jeziorze, a potem, gdy całkiem niechcący widział ją w kąpieli. To były po prostu cudowne sytuacje i teraz znowu mu się one przypomniały. Kiedy więc Sissi zapytała go, co sądzi on o jej stroju, ten z nieskrywanym zachwytem podszedł do niej i czule rzekł:
- Wyglądasz po prostu oszałamiająco. Bardzo mi się podoba twój nowy strój.
Sissi zachichotała jak małe dziecko i mocno go uściskała. Potem podeszły do nich dzieci, które na chwilę przestały pływać i przyjrzały się one strojowi Sissi. Ten zaś wzbudził w nich ogromne zainteresowanie i zarazem podziw, zwłaszcza u Marii, która powiedziała:
- Moja siostra wprowadza nową modę. Jestem pewna, że wiele pań niedługo pójdzie w jej ślady. To jasne jak słońce.
- Ja tam bym nie miał nic przeciwko temu, aby panie tak chodziły na plażę i nad jezioro - stwierdził wesoło Teodor.
- Domyślam się, że chciałbyś przede wszystkim, aby twoja ukochana tak się nosiła - rzuciła dowcipnie Maria, patrząc na Ilary.
Teodor popatrzył na swoją sympatię, stojącą przy nim w samych majtkach i mocno ociekającą wodą ze wszystkich partii, swojego ciała, a kiedy ta obdarzyła go promiennym uśmiechem, powiedział:
- Jak dla mnie, Ilary jest wyjątkowa i urocza taka, jaka jest teraz.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niego czule, po czym przysunęła się lekko i z radością pocałowała go w policzek w podzięce za miły komplement. Sytuacja ta mocno rozbawiła wszystkich i rozluźniła całe towarzystwo, które zaczęło od razu rozmawiać ze sobą na luźne tematy, zapominając o lekkim szoku, jaki wywołał w niektórych z nich, jeśli nie we wszystkich strój Sissi.
Niedługo później, wszyscy pluskali się wesoło w wodzie lub też spacerowali wzdłuż niej i rozmawiali na przyjemne dla nich tematy. Atmosfera zrobiła się więc dla nich wszystkich bardzo miła i wszyscy cieszyli się ciepłą pogodą, nie myśląc o tym, że już niedługo ona ustąpi miejsca bardzo ponurej, jesiennej atmosferze, jaka nieuchronnie tu musiała w końcu przybyć.
Nene rozłożyła parasolkę, aby uchronić się przed słońcem, po czym zaczęła z nią spacerować wzdłuż jeziora. Gregorios szybko do niej dołączył i powiedział:
- Cieszę się, że wybraliśmy się tutaj. Brakowało mi bardzo naszych spacerów nad morze i jeziora, kiedy byliśmy w Grecji.
- Mnie też ich brakowało. Uwielbiam tak z tobą spacerować i chociaż przez chwilę się niczym nie przejmować - odpowiedziała mu Nene czułym tonem.
- Wiesz, kiedy już się pobierzemy i wyjedziemy do Grecji, to będziesz mogła tak codziennie ze mną spacerować.
Nene zasmuciła się. Znowu powracał ten niewygodny dla niej temat. Wiele o nim myślała, ale jeszcze nie była pewna, czy chce porzucić wszystko, co dotąd jej było znane i bliskie, aby pójść na zupełnie nieznane jej miejsce, co prawda bardzo piękne i urocze, ale zawsze obce.
- Co się stało, Nene? - zapytał Gregorios zaniepokojony jej zachowaniem.
Szybko jednak domyślił się, co może być tego przyczyną i zapytał:
- Nadal jeszcze nie przemyślałaś sobie naszej przyszłości, prawda?
- Wręcz przeciwnie, przemyślałam ją sobie, jednak nadal nie rozumiem, co też powinnam myśleć i czuć. Z jednej strony bardzo chcę za ciebie wyjść i potem iść z tobą choćby na koniec świata, ale z drugiej nie jestem w stanie tak po prostu rzucić wszystkiego, co dotychczas znałam dla tego, co prawie nie znam. Przecież to nie jest taka prosta sprawa.
Gregorios westchnął delikatnie i ścisnął jej dłoń w swojej, mówiąc:
- Najdroższa, ja wszystko rozumiem. Początkowo zawsze każdy ma pewne, mniejsze lub większe wątpliwości. Ale jesteśmy na tyle dojrzali, aby wiedzieć, jak sobie z nimi poradzić. Wiem, że boisz się iść na nowe i nieznane miejsce. Boisz się tego, jak moja rodzina będzie cię traktować. Ale spokojnie, oni cię pokochają. To nie ulega kwestii. Tego jestem całkowicie pewien.
- Wierzę, że tak będzie, ale przecież będę wtedy daleko od rodziny, od domu, od bliskich, od wszystkiego, co znałam zawsze - zauważyła Nene.
- Przecież będziemy ich często odwiedzać.
- Wiem, ale to przecież nie to samo. Nie wiem, czy jestem w stanie się na to zdobyć. Czy umiem zdobyć się na tak wielkie poświęcenie.
Gregorios chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jak przekonać Nene, aby nie miała żadnych wątpliwości. Chciał sobie w głowie ułożyć odpowiednio mocne argumenty, które by ją przekonały do jego projektu. Nene zaś, widząc, że rozmowa przestaje być miła, postanowiła zmienić temat.
- Co sądzisz o stroju mojej siostry? - zapytała.
Gregorios uśmiechnął się lekko na to pytanie, po czym odpowiedział:
- Nietypowy i dość niezwykły, choć nie będę ukrywał, jest on bardzo miły dla męskiego oka. Wybacz, nie chcę, żebyś myślała, że się nią zachwycam.
- Spokojnie, nie jestem zazdrosna - odpowiedziała rozbawiona tymi słowami Nene - Ja przecież doskonale wiem, że moja siostra jest bardzo piękną dziewczyną i do tego bardzo ponętną. Trudno, aby mężczyźni nie byli zachwyceni jej urodą. To zupełnie zrozumiałe.
- Jeżeli tak mówisz, to mogę swobodnie powiedzieć, że uroda twojej siostry jest naprawdę ogromna. Nie dziwi mnie, że Franciszek ją wybrał. Pomimo tego, że co do jej zachowania, to bywa ono chwilami dosyć dziwaczne.
Książę, który próbował w ten sposób przekonać Nene, iż nie ma powodów do zazdrości, bo obawiał się, że może to uczucie jej teraz towarzyszyć, niestety użył przy tym bardzo niefortunnych słów, które zamiast ocalić sytuację, tylko wszystko pogorszyły. Nene bowiem, słysząc słowa ukochanego, spojrzała na niego groźnie, po czym zatrzymała się i rzekła:
- Dziwaczne? Sugerujesz, że moja siostra jest dziwaczna?
- Ależ nie, skąd. Ja nie to miałem na myśli, Nene.
Ukochana spojrzała na niego groźnie, nie dając się przekonać jego słowami, po czym powiedziała:
- Sugerujesz, że moja siostra jest dziwaczna? Że zachowuje się dziwacznie? To co? Może i ja jestem dziwaczna? Może moi rodzice są dziwaczni?
- Ależ nie, skąd. Tego nie powiedziałem.
- Więc co? To kto jeszcze jest dziwaczny? Może moje młodsze rodzeństwo, które w samej bieliźnie pływa w jeziorze? A może mój starszy brat, który poślubił aktorkę też jest dziwaczny? Może wszyscy jesteśmy w twoich oczach dziwaczni?
Zasadniczo żadna z tych myśli nie przyszła jej do głowy, a jedynie krzyczała je teraz w kierunku Gregoriosa, ponieważ była na niego zła z powodu jego planów dotyczących ich życia po ślubie i tego, że nawet nie zapytał ją o zdanie, tylko po prostu stawia ją przed faktem dokonanym. Wiedziała, iż jej siostra jest taka, jaka jest i sama nieraz w myślach nazywała jej zachowanie dziwacznym, ale nie miała zamiaru pozwalać na to, aby ktoś mówił to wszystko głośno i jawnie, nie licząc się przy tym z jej uczuciami. Oczywiście, obrażanie jej siostry przez Gregoriosa nie było jedynym powodem jej złości, a nawet nie było najważniejszym powodem, ale stanowiło dolanie oliwy do ognia, co musiało zaowocować wybuchem.
- Nene, opanuj się. Ja przecież nic takiego nie mówię - powiedział Gregorios z lekką złością, próbując uspokoić ukochaną.
Niestety, pogorszył tylko sytuację, gdyż ukochana spojrzała na niego groźnie i powiedziała do niego:
- Ale to wszystko sugerujesz. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Chcesz mnie poślubić, a jednocześnie obrażasz moją rodzinę? Jeżeli my wszyscy jesteśmy teraz i zawsze w twoich oczach dziwaczni, to po co się z nami zadajesz?
Gregorios poczuł, że gniew go zalewa. Przecież wcale nie chciał powiedzieć tego wszystkiego, próbował przeprosić, a ona na niego naskakuje. Tego było już za wiele dla niego. Spojrzał więc ze złością na Nene i powiedział:
- Moja droga, ja nie mówiłem nic z tego, co zasugerowałaś. Dlatego też nie rozumiem twojego zachowania. I więcej ci powiem, że kto z niczego robi wielkie rzeczy, niech sam siebie wini. I niech nie dziwi go to, iż ludzie w efekcie zaczynają mieć dość jego obecności.
- Ach tak! - syknęła ze złością Nene - Skoro masz dość mojej obecności, to co ty tu jeszcze robisz, co?!
Gregorios westchnął z gniewem i powiedział:
- Ponieważ obecność moja cię drażni, pozwolę sobie cię pożegnać.
To mówiąc, skłonił się księżniczce i odszedł. Nene zaś została sama, patrząc na niego, jak odchodzi, po czym upewniwszy się, że zniknął on już za horyzontem, wybuchła płaczem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 10:16, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 16:43, 31 Maj 2023    Temat postu: SISSI - DROGA DO MIŁOŚCI".

Gazety rzucają niesprawiedliwe oskarżenia wobec Sissi, jednak należy do tego zachować dystans, nie zamknie się plotkarzom ust.
Pojawił się ukochany Nenne, przystojny grecki książę. Mam wobec niego mieszane uczucia. Za bardzo ją naciska na szybki ślub i przeprowadzkę do innego kraju. Takich poważnych decyzji nie podejmuję się w pięć minut.
I skoro chce wejść do rodziny, nie powinien krytykować przyszłej szwagierki.
Z drugiej strony Nenne też przegięła, zarzucając mu, że gardzi jej rodziną, choć nic takiego nie powiedział.
Młodzi muszą dojrzeć i sporo popracować nad swoim związkiem. Na razie oboje się zachowuję jak uparte, głupie dzieci.







Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Śro 16:51, 31 Maj 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:57, 07 Cze 2023    Temat postu:

Rozdział XXVI

Niezapomniane przedstawienie

Shari stała przed babcią, uważnie się jej przyglądając, gdy ta powoli kończyła swoją robotę. Starsza pani siedziała wygodnie ulokowana na krześle w wozie, w którym mieszkała wraz z wnukami i operowała sprawnie igłą, przyszywając kilka kolorowych wstążek do białych baletek. Mimo swego wieku, Cyganka wciąż miała bardzo sprawny wzrok, dlatego szycie i cerowanie nie stanowiło dla niej żadnego problemu, co było niezwykle przydatne, choćby w obecnej sytuacji, kiedy mogła w ten sposób zarobić nieco pieniędzy dla siebie i swoich bliskich. Cyganie z zasady woleli być niezależni i zarabiać jedynie za pomocą swoich tańców, wróżb czy też pieśni śpiewanych publicznie, co zawsze od początku świata przyciągało ludzi oraz zachęcało ich do sypnięcia groszem utalentowanym Cyganom. Jednak od czasu do czasu trzeba było sięgnąć po inne metody zarobku niż te wyżej wspomniane, co też przyczyniało się do tego, że dorabiali sobie oni niekiedy poprzez najmowanie się do pracy na polu lub do szycia ubrań. I tego właśnie zadania teraz podejmowała się pani Aouda, babcia Miklosa i Shari, którymi troskliwie zajmowała się od śmierci ich rodziców, za co wnuki płaciły jej niezwykle wielką miłością i szacunkiem.
Staruszka skończyła przyszywać wstążki do baletek i zadowolona obejrzała uważnie swoją pracę. Uznała, że wszystko jest z nią jak należy, dlatego skinęła na ten widok z aprobatą i powiedziała:
- Tak, powinni być zadowoleni.
Po tych słowach, skinęła palcem na wnuczkę i kiedy ta podeszła bliżej, podała jej baletki do ręki, mówiąc:
- Wrzuć je do worka, a potem zanieś wszystkie do teatru.
Shari skinęła lekko głową i wrzuciła do worka, w którym było już kilka par butów, jakimi nie tak dawno zajmowała się jej babcia.
- Zaniesiesz buty do pani Anny i odbierzesz od niej zapłatę.
Jej wnuczka spojrzała na nią uważnie. Na twarzy malował się jej wzrok pełen smutku i niepewności, co oczywiście nie umknęło uwagi staruszki.
- O co chodzi, kochanie?
Shari westchnęła głęboko i zapytała:
- Babciu, czy naprawdę ja muszę tam iść? Wolałabym tego nie robić.
- Dlaczego, skarbie?
- Bo tam jest dużo ludzi i wszyscy będą się na mnie patrzeć.
Babcia Aouda uśmiechnęła się z politowaniem do wnuczki i odparła na to:
- Kochanie, przecież jak tańczysz w obozie podczas zabaw, też wszyscy się na ciebie patrzą.
- Tak, ale to przecież jest co innego, babciu - odparła nieśmiało Shari - Wtedy patrzą na mnie tylko moi znajomi, ale tam będą patrzeć na mnie wszyscy ludzie na ulicy, gdy będę szła do teatru. Bo przecież Cyganie nie są wcale częstym widokiem w Wiedniu na ulicy.
Staruszka wybuchła gromkim śmiechem, słysząc te słowa.
- Och, kochanie. Niech się patrzą, ile tylko chcą. Od tego mają oczy, aby one patrzyły na to, co jest najpiękniejsze. A przecież nie ma piękniejszego widoku niż widok tak uroczej istoty jak ty.
- Co też babcia mówi - lekko zachichotała Shari, delikatnie odwracając wzrok na bok, aby staruszka nie widziała jej rumieńca zawstydzenia.
Aouda wstała z łóżka, podeszła do dziewczyny i ujęła ją za oba ramiona, po czym poprowadziła ją do wielkiego lustra, mówiąc:
- Popatrz lepiej, kochanie, a sama zobaczysz, o czym mówię.
Shari nieśmiało spojrzała na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęła się lekko na ten jakże uroczy widok, a jej babcia mówiła dalej:
- Jesteś tak piękna, jak twoja kochana matka, a moja córka, oby jej ziemia już na zawsze lekką była. A nawet ją przerastasz w kwestii urody. Ponadto masz tak dobre serce, które dodaje ci wiele uroku. Nic zatem dziwnego, że ludzie na ulicy się na ciebie patrzą. Ale nic się tym nie przejmuj. Niech patrzą. Niech zazdroszczą. Nigdy ci nie dorównają w najmniejszym nawet stopniu i dobrze to wiedzą, dlatego twoja uroda i urok dźgać ich będą w oczy. A ci, którzy będą cię lubić i podziwiać, to zawsze będą to robić, póki będziesz dalej taka, jaka jesteś teraz. Dlatego bądź zawsze sobą i nie wstydź się tego, kim jesteś. I nie wstydź się ludzkiego wzroku, bo on jest czymś zupełnie naturalnym.
Shari nie wiedziała, czy wierzyć słowom babci, ale mimo to uśmiechnęła się do niej delikatnie i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie, mówiąc:
- Dziękuję, babciu. Cieszę się, że tak mówisz. Jaka szkoda, że inni nie widzą mnie taką, jaką ty mnie widzisz.
- Więcej ludzi tak dobrze o tobie myśli, niż ci się wydaje - odparła babcia - A co do ludzi, którzy mijają cię na ulicy, to nimi się nie przejmuj. Oni nic o tobie nie wiedzą i nie mogą wiedzieć. Trudno więc, aby myśleli o tobie tak, jak ja.
- Wiem, ale wiesz... Smuci mnie, kiedy patrzą na mnie pogardliwie, bo jestem Cyganką. Dlaczego właściwie ludzie nas tak traktują? Czy naprawdę jesteśmy od nich gorsi?
- My wcale nie jesteśmy od nich gorsi - powiedział Miklos, który to właśnie wszedł do wozu - Oni są po prostu głupi. Oceniają po pozorach, bo to łatwiej niż poznać kogoś dokładnie, a potem dopiero go ocenić. Poza tym, zazdroszczą nam tego, że my jesteśmy wolni, naprawdę wolni od tego wszystkiego, co ich niewoli.
- To jedna prawda - stwierdziła poważnie Aouda - A druga prawda jest taka, że Cyganie przez wieki wieków zapracowywali sobie na tę opinię. Ludzie nami od lat gardzą za nasz tryb życia, brak korzeni i nasze zasady. Ale też wielu Cyganów przez te wszystkie lata, odkąd nasza rasa istnieje, ich okradało, krzywdziło, jak też i oszukiwało. Oczywiście o niczym to nie świadczy. To, że wielu Cyganów było i jest nadal bandytami i złodziejami, nie znaczy wcale, iż wszyscy tacy są. Niestety, dla ludzi, a zwłaszcza dla elit łatwiej jest po prostu spisać na straty wszystkich, ale to wszystkich Cyganów. Dlaczego tak się dzieje, nie wiem. Może po prostu elity to ludzie leniwi i łatwiej im wrzucić wszystkich do jednego worka niż analizować i wyciągać słuszne wnioski?
- Oczywiście, że jest im łatwiej - odezwał się Miklos - Bo to leniuchy, a do tego też pasożyty. Nigdy nie musieli o nic ciężko pracować ani niczego z trudem zdobywać. Wszystko dostają na tacy. Pracują na nich inni. Oni nic nie muszą robić poza staniem i ładnym wyglądaniem. Wszystko robią tak, aby nie musieć się przy tym napracować i opinie też wydają w taki sam sposób. Aby się nie przemęczać, tylko mieć to jak najszybciej z głowy.
- Odnoszę wrażenie, Miklos, że ty robisz teraz to samo - powiedziała Aouda, patrząc na niego uważnie - Oceniasz wszystkich członków elity jednakowo, a nie sprawiedliwie, każdego z osobna.
- To prawda - zgodziła się z nią Shari - Księżniczka Sissi i książę Ludwik są naszymi przyjaciółmi.
- Bo oni nas znają i wiedzą, czego mogą się po nas spodziewać, a czego nie. To dlatego umieją należycie wysnuwać wnioski - odpowiedział na to Miklos - Ale większość ludzi nami gardzi i nie tylko elity. Prości mieszczanie też tak robią. Bo w ich oczach, jak jeden Cygani zawini, to zaraz winni są wszyscy.
- Niestety, takiego sposobu myślenia nie zwalczymy. Głupota to najsilniejsza i najstraszniejsza choroba na świecie i nie każdy jest w stanie się z niej wyleczyć - rzekła na to babcia Aouda - Dlatego też sami bądźmy zdrowi i nie zapadajmy na tę chorobę. Nie popełniajmy ich błędów i nie oceniajmy wszystkich jednakowo.
- Nawet wtedy, kiedy oni tak z nami robią?
- Zwłaszcza wtedy. W końcu, ktoś musi być tym mądrzejszym, mam rację?
Miklosowi trudno było temu zaprzeczyć, dlatego opuścił lekko głowę w dół, jakby zawstydzony i pokiwał głową na znak, że staruszka ma rację. Babcia zaś z wyraźnym zadowoleniem, iż przekonała wnuka do tego, co mówi, uśmiechnęła się do niego delikatnie i potem spojrzała na Shari, mówiąc:
- A więc, kochanie, idź do teatru i zanieś im te buty. I pozdrów panią Annę ode mnie. Powiedz, że nie mogę dzisiaj przyjść, bo muszę się zająć jeszcze suknią dla ich primadonny, a naprawienie jej zajmie mi jeszcze trochę czasu.
- I pamiętaj, nie wychodź z teatru, dopóki nie dostaniesz pieniędzy - rzekł do siostry Miklos - I nie daj się nabrać na żadne „chwilowo nie mam” lub „zapłacę ci później”. Oni zawsze tak gadają, a potem w ogóle tych pieniędzy nie zobaczysz na oczy. A my nie możemy sobie pozwolić na ich stratę.
Shari skinęła głową na znak, że rozumie brata i wyszła z wozu. Kiedy tylko to zrobiła, Miklos od razu zamknął drzwi i upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje, popatrzył na babcię i powiedział:
- Wszystko w porządku, babciu.
- Pan Gyula wyjechał? - zapytała staruszka.
- Tak, dzisiaj rano. Nasz wspólny znajomy, baron von Rauch przebywa tutaj w interesach. Książę Ludwik skontaktował się z nim i poprosił o zorganizowanie dla pana Guyli wyjazdu do Bawarii. Tam będzie bezpieczny.
Staruszka uspokojona skinęła głową, aby pokazać, że wszystko rozumie, ale nadal na jej twarzy malował się niepokój.
- Oby tylko strażnicy ani policja go nie rozpoznali w drodze do Bawarii. Oby nie sprawdzali konwoju, z którym on jedzie. Martwię się o niego. To bardzo dobry człowiek, choć chwilami chyba niezbyt rozsądny. Przybyć tutaj po to tylko, aby się zobaczyć z ukochaną? To przecież szaleństwo. I jak on niby chce zwyciężyć w tej walce o słuszną sprawę, skoro tak ryzykuje bez potrzeby?
- Książę Ludwik uważa tak samo. Nie był zadowolony, że pan Gyula tu jest.
- To tylko dowodzi, że książę Ludwik miał zawsze i nadal ma więcej rozumu w głowie niż jego przyjaciel. Nie wiem, czy to dobrze, że obaj się zadajecie z tym panem Gyulą. To dobry człowiek, ale może was wpakować w niezłe kłopoty.
- Wiem, ale nie możemy go zostawić w potrzebie. Zwłaszcza odkąd należymy do tej samej organizacji.
Staruszka dała wnukowi znak ręką, aby nie mówił jej więcej.
- W porządku, nie będę o nic pytać. Nie wiem, co to za organizacja i nie chcę tego wiedzieć. Wystarczy mi tylko twoje zapewnienie, że nie zamierzacie nikomu robić krzywdy.
- Mówiłem ci to już kiedyś i powtórzę teraz, babciu: nie jesteśmy bandytami ani buntownikami. Nasza organizacja nie jest nielegalna, choć jest tajna i lepiej dla nas, aby nie wszyscy wiedzieli o tym, co robimy i gdzie to robimy.
- To mi wystarczy. Wolę nie wiedzieć za dużo. Mniej wiesz, krócej cię będą przesłuchiwać - zachichotała staruszka, siadając na łóżku i chwytając za suknię, o której wspominała Shari - Poza tym, jestem już stara. Tak stara, że lepiej mi jest nic nie wiedzieć i zajmować się sobą. Miałam czas na wrażenia, kiedy byłam w wieku Shari. Teraz to wolę nie angażować się w tego rodzaju sprawy. Poza tym, ja mam co robić, jak widzisz. Ważne, że pan Gyula wyjechał i jest bezpieczny. Kiedy spotkasz księcia Ludwika, przekaż mu to. Niech wie, że nasz wspólny przyjaciel nie przebywa już tutaj i bezpiecznie wyjechał.
Po tych słowach, staruszka wzięła do ręki igłę i nici, obejrzała dokładnie, w którym to miejscu suknia wymaga poprawek, po czym zaczęła ich dokonywać. Jej wnuk, widząc, że oznacza to, iż rozmowa zakończona, uśmiechnął się delikatnie i powoli wyszedł z wozu, pozostawiając babcię samą sobie.
Aouda zaś pokręciła lekko głową z politowaniem i powiedziała:
- Ech, młodzi. Wiecznie się w coś pakują. Ale ostatecznie to ich przywilej. Bo kiedy niby mają popełniać błędy i uczyć się na nich, jak nie teraz?
Wtem ukłuła się w palec igłą. Syknęła z bólu i wsadziła sobie palec do ust, w ten sposób tłumiąc powstałe z powodu tego wypadku ostre pieczenie.
- Oczywiście niektórzy starzy ludzie też mogliby się uczyć na błędach albo po prostu ich nie popełniać.
I upewniwszy się, że z palca nie leci jej krew, powróciła do swojej pracy.

***

Shari niepewnie szła z workiem pełnym butów teatralnych, mijając po drodze najróżniejszych ludzi, którzy w większości oglądali się za nią, zaintrygowani tym, co było dla nich zupełnie nowe, czyli obecnością Cyganki w Wiedniu. Dziewczyna źle się z tym czuła. Jako z natury nieco nieśmiała, niezbyt lubiła, kiedy ludzie na nią patrzą, a zwłaszcza obcy, bo przy przyjaciołach i bliskich nigdy nie czuła się w żaden sposób skrępowana. Bardziej jednak od ludzkich spojrzeń niepokoiło ją to, jak ci ludzie na nią patrzą. Wydawało się, że wyraźnie z niej szydzą lub okazują jej wzrokiem swoją pogardę. Najlepszym tego dowodem było to, iż kiedy niechcący na kogoś wpadła, człowiek ten obrzucił ją spojrzeniem pełnym niechęci i warknął:
- Uważaj, jak łazisz, Cyganko!
Następnie odszedł, gniewnie mrucząc pod nosem. Shari zaś westchnęła, aby zapanować nad przygnębieniem z tego powodu i poszła dalej. Babcia wyjaśniła jej bardzo dokładnie, jak dotrzeć do teatru, ale nie była pewna, czy idzie we właściwą stronę, dlatego zapytała jakąś kobietę o drogę. Ta, na całe szczęście bez pogardy i do tego niezwykle uprzejmie, wskazała jej, gdzie ma iść. Shari podziękowała jej bardzo serdecznie i ruszyła w tym kierunku. Dość szybko stanęła przed ogromnym i nad wyraz imponującym budynkiem, którego szukała. Budynek wyróżniał się na tle innych budynków stojących wokół niego tym, że był od nich większy i bardziej elegancki. W dodatku też dosyć łatwo było odgadnąć, iż nie jest on przez nikogo zamieszkany i nie do tego, aby ktoś w nim mieszkał on służy. Widząc go, Shari zrozumiała, co miała na myśli babcia, kiedy mówiła jej:
- Tego budynku nie pomylisz z żadnym innym, bo drugiego takiego nie ma w całym Wiedniu.
Miała rację. Tego budynku nie dało się z niczym pomylić. Shari poczuła, że jest urzeczona widokiem tego miejsca, po czym chciała już wejść do środka, kiedy nagle sobie przypomniała, że ona jako osoba z zewnątrz powinna wejść wejściem tylnym, bo przednie jest zarezerwowane jedynie dla klientów teatru, jak i także dla jego artystów. Dlatego obeszła budynek, znalazła w jego tylnej części drzwi, duże i szarawe, w żaden sposób nie wyglądające imponująco. Domyśliła się, że to tymi musi wejść i dlatego podeszła do nich i zapukała. Ponieważ nie otrzymała żadnej odpowiedzi, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zobaczyła wówczas niewielkie pomieszczenie, a w nim biurko, przy którym siedział jakiś mężczyzna z nogami na blacie. Twarzy jego nie było widać, bo miał ją zakrytą gazetą, którą teraz uważnie czytał. Zapewne dlatego nie usłyszał jej pukania. Mimo to usłyszał, jak tu weszła, ponieważ mruknął niechętnie:
- Czego chcesz? Tutaj się nie wchodzi.
- Ja, proszę pana, przyniosłam buty - odpowiedziała Shari.
- Buty? No to je załóż. Co mnie do tego?
Dziwaczny typek, pomyślała dziewczyna, rozbawiona jego zachowaniem. Nie wiedziała jednak, w jaki sposób mu powiedzieć, co ją sprowadza, kiedy nagle tuż przed nią stanęła kolejna osoba. Była to wysoka i szczupła kobieta, mająca tak na oko czterdzieści kilka lat. Jej twarz zdobiło kilka zmarszczek, ale mimo to była ona nad wyraz sympatyczna. Włosy kobiety były czarne, a oczy brązowe. Strój jej zaś stanowiła skromna biała bluzka i długa czerwona spódnica, a cały obraz wieńczyła laska, o którą kobieta się opierała.
- Wiktorze, kto to taki? - zapytała nieznajoma mężczyznę przy biurku.
- Jakaś dziewczyna. Podobno przyniosła buty - odpowiedział mężczyzna, nie odrywając wzroku od gazety.
- Jestem Shari, wnuczka pani Aoudy. Przysłała mnie z butami, ponieważ sama nie mogła przyjść - pospieszyła z wyjaśnieniami Shari - Podobno robi poprawki w sukni primadonny.
- Ach tak, rozumiem. Miło cię poznać, Shari - powiedziała kobieta, serdecznie się do dziewczyny uśmiechając - Jestem Anna Krenmer. A ten uprzejmy pan, który tak serdecznie cię tu powitał, to Wiktor, mój mąż.
To mówiąc, kobieta podeszła powoli do małżonka, podpierając się laską, po czym mruknęła lekko niezadowolona:
- Może byś łaskawie się włączył do dyskusji?
- Przecież z wami rozmawiam, kochanie - odpowiedział jej serdecznie Wiktor, nie przerywając jednak lektury.
Anna oparła się lewą ręką o laskę, a prawą wyrwała mężowi gazetę z ręki, ten zaś spojrzał na nią zdumiony i jęknął:
- Ej, co ty wyprawiasz?!
- Poczytasz później. Może przywitasz się z wnuczką naszej znajomej?
Mężczyzna skierował ku Shari swoją twarz, która była nieco szorstka, pokryta trzydniowym zarostem i posiadała brązowe włosy oraz zielone oczy, a prócz tego nos nieco za duży jak na tego rodzaju fizjonomię. Mimo niezbyt sympatycznego na pierwszy rzut oka wyglądu, Wiktor Krenmer uśmiechnął się ciepło do Shari i rzekł:
- Miło cię poznać, Shari. Znam twoją babcię. Urocza osoba. Dała kucharce w naszej kuchni przepis na kilka smakowitych potraw, dzięki czemu wreszcie jest w tej budzie jakieś urozmaicenie.
- Przekażę babci. Bardzo lubi gotować. Cieszę się, że panu smakuje.
- To ostatnio jedyna smaczna rzecz w tym miejscu, odkąd pracuje tutaj ta cała Tina. Bo to, co ona wyprawia, jest zdecydowanie niesmaczne.
- Daj spokój, Wiktor. Co to obchodzi Shari? Nie po to tu przyszła, aby słuchać plotek na temat pracowników teatru - odparła Anna.
- Może, ale lepiej chyba, żeby wiedziała, czego się tu może spodziewać, jeżeli oczywiście będzie przychodzić tu częściej - stwierdził Wiktor.
- Nie wydaje mi się, abym miała tu przychodzić częściej - odpowiedziała na to Shari nieco zawstydzona - Bo i niby po co miałabym to robić? Ja tu tylko jestem w zastępstwie mojej babci.
- Tak, rozumiemy, ale nigdy nic nie wiadomo - odparł filozoficznie Wiktor.
- No właśnie, twoja babcia - powiedziała Anna, lekko uderzając się dłonią o czoło - Wybacz, my tu rozmawiamy, a ty przecież czekasz na zapłatę. Poczekaj tu, proszę. Zaraz przyniosę pieniądze.
Następnie zwróciła się do męża, dodając:
- A ty nie zanudź jej plotkami, dopóki nie wrócę.
Po tych słowach, wyszła.
- Nie zanudź jej. Nie zanudź - mruknął z lekką irytacją Wiktor, biorąc do ręki swoją gazetę - Jak nie rozmawiam, to źle. Jak rozmawiam, też źle. Niektórym to nigdy nie dogodzisz.
Zaczął wyprostowywać gazetę, która lekko się pomięła i dodał:
- Ale i tak moja żona to jeszcze pikuś. Nasza primadonna Tina, to dopiero jest małpa. Wiesz, co to jest małpa?
- Widziałam je kiedyś w pałacu pewnego bogatego człowieka, u którego nasz tabor się zatrzymał na nocleg - odpowiedziała Shari - Były one trochę podobne do ludzi, tylko bardziej owłosione.
- Owszem. Tina ma tak samo. To małpa podobna do człowieka, tylko bardziej od innych małp wredna. Uwierz mi, Shari, żadna małpa prawdziwa nie jest równie, co ona ohydna i nieprzyjemna. Przez nią już kilku ludzi wyleciało stąd z pracy, bo jej nie pasowali. A nasz dyrektor je jej z ręki i spełnia wszystkie jej zachcianki.
- Aż tak ją lubi?
Wiktor spojrzał na dziewczynę ironicznie i powiedział:
- A dziwisz się? Przecież to jego flama.
- Flama?
- Tak. W sensie kochanica. Chyba wiesz, co to znaczy.
- Tak, to wiem.
- No właśnie. To chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak ona robi karierę. W ogóle to ten teatr zszedł na psy. Mamy tu mieszankę wszystkiego. Jest Szekspir i Molier i inni wielcy pisarze, ale też trochę baletu i trochę występów scenicznych z muzyką, bo one są ostatnio modne i ludzie je lubią. Nie mówię, że to źle, sam takie lubię, ale za mojej młodości jedne teatry były od Szekspira, a inne od baletu. Ale to nie jest jeszcze największy problem z tym miejscem. Gdyby tylko o takie problemy tu chodziło, to bym nie narzekał. Gorzej, że wszelkie zasady moralne przestały tutaj w ogóle obowiązywać. Smutne. Taki aktor z prawdziwym talentem musi namęczyć się, aby ktoś raczył dać mu chociażby niewielką rólkę w przedstawieniu, a taka uśmiechnie się do dyrektora i ma od razu pracę na pstryknięcie palców. Po prostu jedna wielka głupota. Ideał sięga bruku.
Shari posmutniała, gdy to usłyszała. Przykro jej się zrobiło, kiedy zrozumiała, jak okropnie zepsuty jest ten świat. Pomyślała sobie nagle, że piękny widok, jaki miała przed oczami wtedy, gdy dotarła do teatru i zobaczyła go pierwszy raz, już jej się nie wydaje taki cudowny. Przyszła jej do głowy bardzo przykra myśl, iż to, co początkowo wydaje się być piękne, już po bliższym poznaniu go przez osoby zachwycone, zdecydowanie to piękno traci. Oczywiście nie znaczy to, że miałaby poczuć nagle niechęć do sztuki jako takiej, jednak świat artystów, w jej oczach często uosabiany z czymś przepięknym, zaczynał nagle, po słowach pana Wiktora nabierać zupełnie innych kształtów.
- A czemu pani Anna chodzi o lasce? - zapytała Shari, chcąc zmienić temat, który zaczynał sprawiać jej przykrość.
- Moja żona miała wypadek parę ładnych lat temu - odpowiedział Wiktor, a w jego głosie, dotąd obojętnym lub dosyć niechętnym zaczął się pojawiać wyraźny smutek i poruszenie - Była kiedyś znakomitą baletnicą i artystką. Nie miała sobie równych. Aż tu nagle jeden nieudany taniec, partner oferma, który nie złapał jej w trakcie skoku jak należy i bach! Potłuczone kolano, operacja nie przeprowadzona jak należy i proszę. Kariera na zawsze pogrzebana. Ale została w teatrze, ponieważ mimo wszystko bardzo go kocha i oddała mu serce.
Shari posmutniała, gdy to usłyszała. Poczuła, że okropnie jej żal pani Anny, a ponieważ z natury zawsze chciała szukać rozwiązania problemów, kiedy tylko się one pojawiały, zapytała:
- A nie dałoby się przeprowadzić ponownie operacji, aby mogła chodzić już tak całkiem sprawnie?
Wiktor uśmiechnął się z delikatnym politowaniem i rozłożył bezradnie ręce.
- Ale jak? Moja złota, jak? I za co? Nie mamy na to tyle pieniędzy. Poza tym, kto się przejmuje przebrzmiałymi gwiazdami? Ludzi interesują jedynie ci, którzy na chwilę obecną są sławni, a nie ci, którzy sławni byli kiedyś. Nikogo obecnie już nie interesuje ten, kto dawniej był na szczycie. Świat kocha obecnych zwycięzców, a nie dawnych. Albo co gorsza, przegranych.
Shari pokiwała smutno głową, przyjmując do wiadomości słowa Wiktora. Te okrutne i bardzo bolesne, ale jakże prawdziwe słowa. Słowa tak idealnie pasujące jej do tego, co słyszała jak dotąd o świecie elit i co Wiktor wspominał jej wcześniej o świecie artystycznym. To wszystko układało się w jej jedną logiczną całość. A ta całość z kolei przerażała ją, podobnie jak i świadomość tego, co ona jej przekazuje. A przekazywała jej, iż nie ma co liczyć na wieczną miłość ludzi stojących na tym świecie jak najwyżej. Ci są bowiem, jak się okazuje, niezmiernie zmienni i nie są w kwestii uczuć nazbyt lojalni i wiecznie trzeba zasługiwać na ich uczucie, a w dodatku owo uczucie łatwo jest utracić, nie będąc dostatecznie dobrym, oczywiście w ich oczach.
- Nigdy nie licz na miłość jaśnie państwa - nieraz powtarzał Shari jej starszy brat Miklos - To uczucie strasznie zmienne. Dla nich jesteśmy tylko zabawkami i nigdy nie możemy być niczym więcej. Będą się nami bawić, a jak się popsujemy, to nas wyrzucą i nawet nie obejrzą się za nami. Dlatego pamiętaj, nie szukaj nigdy względów ani miłości u jaśnie państwa. Tego szukaj jedynie u swoich.
Shari wierzyła, że Miklos ma wiele racji, ale w głębi serca bardzo chciała, aby nie wszyscy członkowie elit byli tacy, jak to brat jej opisał. Wszak księżniczka Sissi oraz książę Ludwik żyli z nimi w serdecznej komitywie, ale to wydawało się być jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę. Obecna rozmowa z Wiktorem zaś tylko ją w tym wszystkim utwierdziła. Zasmucona Shari opuściła głowę w dół, z rozpaczą przyjmując fakt, iż tak podziwiany przez nią teatr też jest częścią świata wielkich elit i panują w nim te same okrutne prawa, jak na salonach. Jeżeli zaś tak to wyglądało, to trudno. Ona nie chce mieć z tym światem więcej wspólnego, niż to konieczne. Choć teatr z zewnątrz wyglądał pięknie, a i przedstawienia, o których nieraz opowiadała jej babcia, czasami widząca niektóre z nich, gdy przynosiła do teatru poprawione przez siebie kostiumy, wydawały się Shari cudowne, to jednak o wiele lepiej było nie zagłębiać się w to wszystko dla własnego dobra.
Rozmyślania Shari przerwała nagle muzyka dobiegająca z jednej z sąsiednich sal. Była to piękna muzyka wygrywana na pianinie oraz na skrzypcach. Te drugie szczególnie cudowne trele z siebie wydobywały. Zaintrygowana Shari zapomniała z miejsca o swoim postanowieniu względem nie zagłębiania się w świat teatru i elit, które nim rządziły, cała podniecona powoli ruszyła w kierunku, z którego ten dźwięk ją dobiegał. Im dalej szła, tym bardziej dźwięki muzyki stawały się dla niej coraz bardziej wyraźne. W końcu znalazła się na scenie, a raczej nie na niej samej, ale na miejscu, w którym pracownicy teatru, zajmujący się opuszczaniem kurtyny lub uruchamianiem w odpowiednim momencie efektów specjalnych w postaci grzmotów itp. dodatków, stali spokojnie i obserwowali oni z boku przedstawienie, sami nie będąc widoczni dla ludzi obecnych na widowni. Shari stanęła właśnie w tym bezpiecznym miejscu, po czym zaczęła uważnie obserwować to, co zobaczyła na scenie. A zobaczyła tam kilkanaście dziewczyn o różnych kolorach włosów i oczu, wszystkie szczupłe i smukłe, ubrane w białe stroje baletowe i wykonujące różne akrobacje taneczne pod rytm muzyki, którą to wygrywali dla nich muzycy ustawieni tuż pod sceną. Shari stała i patrzyła na te młode oraz urocze dziewczyny niczym zahipnotyzowana. W ich tańcu było coś cudownego i niesamowitego. Co takiego? Nie umiała tego wyjaśnić. Czuła po prostu w swoim sercu, że to jest coś, co warto zobaczyć i co warto robić. Te majestatyczne oraz przepiękne ruchy pełne były gracji i uroku, a przede wszystkim magii. Shari czuła, że to jest magia, bo tak tańczyć może jedynie ktoś o wielkiej mocy. Zwykły człowiek nie byłby w stanie tego dokonać. Nie miałby ku temu żadnych możliwości. Shari dostrzegła całość piękna tej sytuacji i od razu pomyślała, jak wspaniale by było tak umieć tańczyć, otrzymując jednocześnie od publiczności gromkie brawa.
Nagle muzyka dobiegła końca, a tancerki na scenie przestały tańczyć. Magia minęła, powróciło realne życie. Dziewczyny podziękowały muzykom, po czym z radością pobiegły się przebrać. Minęły Shari bez słowa, niemalże w ogóle jej nie zauważając. Na scenie pozostała jedynie tancerka wykonująca swój taniec chyba najlepiej ze wszystkich. Tańczyła dodatkowo w środku kręgu tworzonego przez wszystkie jej koleżanki, co mogło wskazywać na to, że ona jest tu najważniejsza. Z powodu znajdowania się pośród koleżanek, nie była ona zbyt widoczna dla Shari i dopiero teraz, kiedy pozostałe baletnice rozeszły się, młoda Cyganka mogla dobrze przyjrzeć się tej, która wydawała się być liderką artystek. Była to dosyć wysoka i niesamowicie chuda, choć bardzo urodziwa dziewczyna mająca tak z dwadzieścia lat. Miała krótko obcięte blond włosy i niebieskie oczy, a z twarzy jej biła wielka duma. Zauważyła ona Shari oraz to, że ta na nią patrzy. Zirytowana tym, podeszła do Cyganki i zapytała:
- A ty co się tak gapisz?
Shari zmieszała się i dygnęła nisko przez dziewczyną, mówiąc:
- Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam być niegrzeczna. Po prostu zachwycił mnie pani taniec. Był wspaniały.
Dziewczyna była łasa na komplementy niczym mysz na słoninę, dlatego też w chwili, gdy je usłyszała, od razu się uśmiechnęła, chociaż jej uśmiech nie sprawił, iż z twarzy zniknął jej fałsz i wyraźna pogarda do Cyganki.
- Skoro tak mówisz, to na pewno tak było - powiedziała zadowolona - A więc patrz sobie, ile tylko chcesz, bylebyś nie przeszkadzała. A tak w ogóle, to kim ty niby jesteś? Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Jestem Shari, proszę pani. Moja babcia poprawia kostiumy dla teatru.
- Ach tak! Już rozumiem. Chyba nawet kojarzę twoją babcię.
- Bardzo możliwe, proszę pani.
- Ale tylko chyba, bo nie jestem pewna. Trudno ostatecznie pamiętać służbę, która tutaj przychodzi i wychodzi.
Po tych słowach, dziewczyna odeszła, a Shari poczuła, że raczej nie polubi tej dziewczyny. Jej zachowanie przecież pozostawiało bardzo wiele do życzenia i na to Shari nie umiałaby znaleźć żadnego usprawiedliwienia. Ale za to podziwiała jej taniec i talent, jaki w tym kierunku posiadała. Tego jej zazdrościła i czuła w sercu, że chciałaby umieć tańczyć tak wspaniale jak ona. Nagle zauważyła, że podchodzi do niej Anna.
- Ach, to tutaj się schowałaś - powiedziała z lekkim wyrzutem kobieta - Ja cię szukam, a ty tu.
- Bardzo przepraszam. Nie chciałam pani niepokoić - odpowiedziała Shari z pokorą w głosie - Po prostu zachwyciła mnie ta muzyka i ten taniec.
Anna uśmiechnęła się do niej serdecznie.
- Tak, rozumiem cię. Ten taniec jest piękny, a ta muzyka jeszcze piękniejsza. Tutaj słyszy się wprost najpiękniejsze utwory ze wszystkich. Aż chce się tańczyć pod ich rytm. To znaczy, kiedy się ma takie możliwości.
To mówiąc, spojrzała ze smutkiem na swoją chorą nogę i dodała:
- Ale to już nie dla mnie. I nie dla takich jak ja. Mój czas minął. Ale to już jest nieważne. Ostatecznie tu zawsze czas każdego człowieka się kończy i musi ustąpić on pola komuś innemu. Takie jest życie i tego się nie zmieni. Nie warto więc się tym przejmować. Chodź, zapłacę ci za buty. Mam już pieniądze.
- A kim była ta dziewczyna, która przed chwilą ze mną rozmawiała? - spytała Shari, chcąc zmienić smutny dla swej rozmówczyni temat.
- To Martina, nasza primadonna.
- Wspaniale tańczy. Z takim talentem.
- To prawda, wspaniale tańczy. Ma wielki talent. Niestety, ma też bardzo złe serce. Jest arogancka i nieprzyjemna. Uważa się za nie wiadomo kogo. Praca z nią jest minusem pracy tutaj. Ona oddała swoje serce sztuce i wszystko poświęciła tej sprawie. Wszystko, Shari. I teraz nie zostało jej już nic, a to niedobrze.
- Dlaczego?
- Bo jeżeli człowiek nie ma już nic poza swoją sztuką i sławą, jaka z niej przy tym wynika, to gdy i to straci, a w końcu to straci, jego życie staje się puste i już nie ma jego istnienie dla niego najmniejszego sensu.
Shari pokiwała lekko głową na znak, że się zgadza, jednocześnie myśląc nad tym, co właśnie usłyszała. Jej rozmyślania przerwało nagłe zjawienie się kolejnych osób, które właśnie weszły do sali. Byli to trzydziestoletni mężczyzna o brązowych włosach i niebieskich oczach, wysoka i niezwykle urocza blondynka mająca oczy barwy nieba w towarzystwie trójki dzieci: chłopca i dwóch dziewczynek. Cala ta trójka była ubrana elegancko, co wskazywało na to, że pochodzą oni z elit, a jeśli nawet i nie, to na pewno nie narzekają na brak pieniędzy. Wszyscy byli wprost w znakomitym humorze, a już zwłaszcza młody mężczyzna. Mówił on właśnie do osób, które mu towarzyszyły:
- Mówię wam, teatr jest po prostu cudowny. Tyle tu historii do poznania. Tyle opowieści do opowiedzenia. Nawet nie wiecie, jak bardzo kocham teatr. Mam z nim bardzo wiele miłych wspomnień. Nie z tym konkretnym teatrem, ale ogólnie ze światem teatru i sztuki.
- Wiemy, występowałeś swego czasu i podobno nieźle ci szło - powiedział do niego chłopiec.
- Podobno? Na pewno - odparła żartobliwie młoda blondynka.
- Oczywiście, że tak. To jasne jak słońce - wtrąciła jedna z dziewczynek.
Druga dziewczynka milczała, patrząc zachwycona na scenę, jakby była nią urzeczona. Shari wraz z Anną patrzyła zaintrygowana na tę grupę. Wydawali się jej oni znajomi, ale w miejscu, w którym stała, nie mogła im się za dobrze przyjrzeć. Chciała się już wysunąć lekko, aby móc zobaczyć, z kim dokładniej ma styczność, ale wtem niespodziewanie mężczyzna, namówiony przez swoich towarzyszy, tak zwinnie i sprawnie, jakby robił to całe życie, wskoczył na scenę i spojrzał szybko na muzyka, który siedział pod scenę przy swoim pianinie i lekko przysnął.
- Maestro, muzyka proszę! - zawołał mężczyzna.
Muzyk ocknął się i spojrzał na niego uważnie, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Nie znał tego człowieka, więc nie wiedział, czy powinien słuchać jego poleceń oraz jaki utwór powinien mu zagrać. Jednak mężczyzna przysunął się do niego, dał mu do ręki monetę i szepnął na ucho, co ma zagrać. Zadowolony muzyk stracił od razu wszystkie wątpliwości, po czym wesoło zaczął grać, a mężczyzna zadowolony z siebie zaczął tańczyć i śpiewać:

Zaledwiem przyszedł na ten świat,
Mnie brano z rąk do rąk.
I szły zachwyty w krąg:
„Cóż to za śliczny bąk!”.
Żem wyrósł oto jak ten kwiat,
Mężczyźni boczą się,
Lecz z kobiet każda lgnie i broni mnie.

Co temu winien, Ludwik, że jest taki śliczny?
Co temu winien, Ludwik, że ma taki wdzięk?
Czy to jest zbrodnia, taki wygląd estetyczny?
Na jego widok nawet kamień też by zmiękł.
Co temu winien, Ludwik, że jest taki śliczny?
On jest jak Apollo, to bóstwo, każdy wie.
A że w rodzinie wzbudza zachwyt bezgraniczny,
Co temu winien jest nasz Ludwik, pytam się?

Przypadkiem król wyjechał raz,
Królowa mówi: „Przyjdź!
Zagramy sobie w brydż.
I będziemy kawę pić”.
Król wrócił, no i zastał nas.
I byłby zabił mnie.
Lecz żona, to się wie, ujęła się.

Co temu winien jest nasz Ludwik, że jest taki śliczny?
Co temu winien, Ludwik, że ma taki wdzięk?
Czy to jest zbrodnia, taki wygląd estetyczny?
Na jego widok nawet kamień też by zmiękł.
Co temu winien jest nasz Ludwik, że jest taki śliczny?
On jest jak Apollo, to bóstwo, każdy wie.
A że w kobietach wzbudza zapał erotyczny,
Co temu winien jest nasz Ludwik, pytam się?

I wiem, że gdy nadejdzie dzień,
U raju stanę bram.
To mi wypomną tam,
Co na sumieniu mam.
A wtedy głosem pełnym drżeń
Aniołków zabrzmi chór
I stwierdzi tam na mur,
Żem cnoty wzór.

Co temu winien jest nasz Ludwik, że jest śliczny?
Co temu winien, Ludwik, że ma taki wdzięk?
Czy to jest zbrodnia, taki wygląd estetyczny?
Na jego widok nawet kamień też by zmiękł.
Co temu winien jest nasz Ludwik, że jest śliczny?
On jest jak Apollo, to bóstwo, każdy wie.
A że we wszystkich wzbudza zachwyt bezgraniczny,
Co temu winien jest nasz Ludwik, pytam się?


Siedzący na widowni blondynka i dzieci śmiali się wręcz do rozpuku, widząc ten występ, a gdy dobiegł on końca, zadowoleni zaczęli klaskać, a mężczyzna z radością się im skłonił. Shari i Anna, obserwujący występ, też nie byli w stanie się oprzeć temu występowi i również go nagrodziły gromkimi brawami. Mężczyzna od razu spojrzał w kierunku obu pań i zauważył je, po czym uśmiechnął się do obu z nich w sposób serdeczny i życzliwy. Shari dopiero wtedy go poznała.
- Książę Ludwik! - zawołała wesoło.
- We własnej osobie - odpowiedział jej życzliwie Ludwik i lekko się skłonił - Miło mi cię widzieć, Shari. Co ty tu robisz? Chcesz zostać artystką?
Shari pokręciła przecząco głową i zachichotała lekko:
- Nie, to raczej nie jest życie dla mnie. Chociaż wygląda bardzo pięknie.
- Z widowni zawsze wygląda pięknie. Od środka jednak bywa różnie - odparł na to Ludwik i podszedł bliżej, patrząc na Annę - A pani to kto?
- Jestem Anna Krenmer, tutejszy kostiumolog - odpowiedziała Anna - A pan to kto, jeśli wolno spytać?
- To książę Ludwik, następca tronu Bawarii - wyjaśniła Shari.
- We własnej osobie - potwierdził życzliwie Ludwik.
Anna spojrzała na niego uważnie i zawstydzona lekko dygnęła przed nim, ale książę bawarski uśmiechnął się do niej przyjaźnie i nie pozwolił pocałować się w rękę, mówiąc:
- Proszę, naprawdę nie jest to konieczne. Dziwnie się z tym czuję. Poza tym, ja mam więcej z teatrem wspólnego niż pani myśli. Dlatego właśnie nie mogę od żadnego człowieka teatru przyjmować hołdów. Zresztą w ogóle jakoś hołdów nie umiem przyjmować.
- Skromny z pana człowiek, książę - powiedziała Anna z uśmiechem, czując, że zaczyna z miejsca go lubić - Pięknie pan śpiewał. Pana towarzyszom też się to podobało, jak widzę.
- Nie inaczej - odpowiedział Ludwik i wskazał na osoby siedzące wygodnie na widowni - Pozwólcie, że wam przedstawię. To księżniczka Elodie de Farge, a to mój kuzyn, książę Teodor von Wittelsbach, jego siostra księżniczka Maria, a to jest nasza wspólna przyjaciółka, baronówna Ilary von Tauler.
Shari uśmiechnęła się serdecznie do dzieci, bo teraz, kiedy możliwość, aby się im dobrze przyjrzeć, rozpoznała je, a one ją, machając jej przy tym serdecznie na powitanie rękami. Anna zaś dygnęła przed przyjaciółmi Ludwika, a ci powstali ze swoich miejsc i skłonili się kobiecie na powitanie.
- Przybył pan tutaj, aby wystąpić na scenie, książę? - zapytała Shari.
- Ależ nie, choć to by było coś przyjemnego - odpowiedział jej Ludwik - Ja tu jestem w innej sprawie.
- Ludwik chce tu wystawić przedstawienie na podstawie swojej sztuki - rzekł na to Teodor.
- To pan napisał sztukę? - zapytała zdumiona Anna.
- Owszem, kilka lat temu - odpowiedział Ludwik - Teraz chciałbym wystawić ją tutaj, a pieniądze z biletów przeznaczyć na cele dobroczynne.
- A konkretnie na miejscowy sierociniec - dodała Ilary.
Shari westchnęła zachwycona, a Anna przybrała poważną i zachwyconą minę, mówiąc przy tym:
- To rzeczywiście szlachetny cel. W pełni go pochwalam.
- Wszyscy go pochwalamy - powiedziała Elodie, patrząc na Ludwika czule.
- Dla takich chwil człowiek jest aktorem - stwierdził książę bawarski.
- Dla jakich chwil? - zapytała Anna.
- Dla takich chwil, kiedy to człowiek odkrywa, że jego aktorstwo daje innym i przy okazji też jemu samemu wielką radość i ogromny pożytek - wyjaśnił Ludwik.
Anna uśmiechnęła się z lekkim politowaniem i odparła:
- Obawiam się, że książę widzi to nieco zbyt idyllicznie.
- Być może, ale nie chodzi tutaj o sławę i zaszczyty, ale o to, aby czuć magię teatru i sceny, a potem przerobić tę magię na coś, co daje nie tylko aktorowi, ale i widzowi szczęście, radość, przyjemność i pociechę. Dla tych rzeczy pracuje aktor. Prawdziwy aktor.
- Ale nie zaszkodzi mieć chyba przy okazji przy tym jeszcze nieco sławy i się nią cieszyć, prawda? - zapytał Teodor.
- Pewnie, że nie - odpowiedział Ludwik - Ale to tylko dodatek do tego, co się w pracy aktora liczy najbardziej.
- Ale chyba przyjemny dodatek, co nie? - zapytała Maria.
- Oczywiście, że przyjemny i dodatkowa zachęta do bycia aktorem - odparł na to wesoło Ludwik.
Chwilę później zaczął wesoło podrygiwać i śpiewać:

Tam-tam-tam-tam!
Któż nie zazdrości nam?
Zegarek złoty i czarny frak.
Któż inny na co dzień chodzi tak?
Hej! Kto tak jak my
Wesoło spędza dni?
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być.


Muzyk przy pianinie, słysząc występ księcia, od razu podłapał rytm, po czym z zadowoleniem zaczął przygrywać Ludwikowi, który tym chętniej śpiewał dalej:

Tam-tam-tam-tam!
Doprawdy mówię wam...
Kto sławny w życiu był chociaż raz,
Kto kocha prawdziwej sławy blask...
Hej! Ten dobrze wie,
Gdzie szczęście kryje się.
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być!

Tam-tam-tam-tam!
Któż nie zazdrości nam?
Wąsiki sterczą jak igły dwie,
Karetą jak hrabia jeździ się.
Wio, koniku! Wio!
Ja bardzo lubię to.
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być.

Tam-tam-tam-tam!
Któż nie zazdrości nam?
Buciki, proszę, z najlepszych skór.
Fryzura madame de Pompadour.
Hej, kto tak jak my,
Szczęśliwe spędza dni?
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być!


Gdy występ dobiegł końca, nagle dało się słyszeć głośne i wyraźnie bardzo ironiczne klaskanie. Wszyscy obejrzeli się za siebie i wtedy zauważyli, że oto na scenę powróciła Martina. Przy jej nogach kręcił się perski kot o białej sierści, który z wyglądu przypominał mocno swoją właścicielkę i podobnie jak ona, robił bardzo nieprzyjemne wrażenie. Kroczył przy Martinie dumnie i arogancko, wysoko przy tym unosząc swój puszysty ogon.
- Proszę, proszę... Jak widzę, nasz drogi książę wciąż nie zmienił repertuaru. Jakie to typowe dla niego - powiedziała z ironicznym głosem Martina.
Wszyscy spochmurnieli, widząc jej przybycie i słysząc, jakie słowa i w jaki sposób je wypowiada. Szczególnie Ludwik poczuł się nieprzyjemnie na jej widok.
- Panna Martina Schroon. Jak zawsze jej nos krąży o milę przed nią. Jakie to dla niej typowe - powiedział złośliwie.
Teodor, Ilary i Maria parsknęli śmiechem, słysząc te słowa, a Martina od razu lekko zacisnęła zęby ze złości i powiedziała:
- Za to nasz drogi książę bawarski zniżył się, aby obcować z prostym ludem. Ale to chyba nie pierwszy już raz i nie ostatni, mam rację?
- To wy się znacie? - zapytała Maria zdziwiona, że jej kuzyn zna kogoś tak obrzydliwego i nieprzyjemnego jak ta Martina.
- Owszem, ale oboje nie wspominamy miło tej znajomości - odparł Ludwik.
- Wędrowaliśmy razem w jednej trupie aktorskiej - dodała Martina - Ale nie byliśmy przyjaciółmi. Książę wolał inne towarzystwo. Inne panie zawracały mu w głowie. Panna Marta i panna Henrietta. To z nimi głównie trzymał.
- Bo może nie lubi fałszywych osób? - zapytał Teodor.
Jego ton był niesamowicie złośliwy i przy okazji wyrażał to, co myśleli w tej chwili wszyscy obecni na sali o primadonnie.
Martina spojrzała na niego i uśmiechnęła się w lekko ironiczny sposób.
- A ty kto jesteś, młodzieńcze?
- Jestem książę Karol Teodor von Wittelsbach, kuzyn księcia Ludwika i brat narzeczonej cesarza Austrii - odpowiedział jej z dumą oraz niechęcią Teodor - Dla przyjaciół Teo.
- Miło cię poznać, Teo.
- Powiedziałem: „dla przyjaciół”. Dla hołoty, to ja jestem „Wasza Wysokość”.
Maria i Elodie parsknęły śmiechem, rozbawione słowami chłopca. Ilary zaś z dumą stanęła obok niego i dodała:
- Książę Teodor nie zadaje się z byle kim.
- To ciekawe, bo jego kuzyn, książę Ludwik to chyba tak - odpowiedziała na to z kpiną w głosie Martina i spojrzała na swego dawnego kolegę - Chyba zawsze lubiłeś się zadawać z motłochem.
- Tak, a ty jesteś tego najlepszym przykładem - odparł Ludwik.
Dzieciaki znowu zachichotały rozbawione, a Elodie uśmiechnęła się wesoło, jakby z dumą, że jej ukochany umie ironicznie odpowiedzieć tej małpie, bo tak ją nazywała w myślach.
Martina natomiast niechętnie skrzywiła się i zapytała Ludwika:
- Dziwi cię pewnie moja obecność tutaj, mam rację? Nie sądziłeś pewnie, że z tej prowincjonalnej, pretensjonalnej grupy włóczącej się w te i wewte trafię tutaj, do wielkiego teatru w samej stolicy cesarstwa Austrii, prawda?
- Zdziwi cię to, ale nie jestem zaskoczony - odpowiedział jej Ludwik - Tak się składa, że kilka twoich koleżanek z trupy też wysoko zaszło. Marta robi karierę w Paryżu i to w nie gorszym teatrze od tego. A Henrietta wyszła za mojego kuzyna, brata obecnego tutaj Teodora.
Martina zagwizdała ironicznie i odparła:
- No tak. Kochana Henrietta. Jak widzę, nieźle sobie radzi. Zdobyła samego księcia. A myślałam, że to ja jestem najbardziej ambitna, a ta mała zyskała sobie takiego męża i utrzymanie na całe życie.
Ludwik spojrzał na nią ze złością, domyślając się, o co jej chodzi. Uznał, że musi zaprotestować przeciwko takim insynuacjom.
- Ona nie wyszła za mąż dla kariery. Ona wyszła za mąż z miłości.
Martina zachichotała podle, spodziewając się tych słów i rzekła:
- To bardzo do niej pasuje. Twoja mała przyjaciółka zawsze była romantyczna i to aż do przesady. Zresztą tak jak ty. Oboje jesteście siebie warci. Dwoje dużych dzieciaków ganiających za mrzonkami i ideałami, myślący naiwnie, że sztuka to jest jedynie dawanie ludziom radości.
- A niby co to jest, mądralo? - warknęła w jej kierunku Maria.
Martina podparła się lekko dłońmi na kolanach i zniżyła się, aby w ten sposób jej głowa stanęła na równi z głową dziewczynki, po czym odparła:
- A niby to, że jest to sztuka zarabiania pieniędzy w odpowiedni sposób. Ale co taka smarkula jak ty może o tym wiedzieć? Dorośniesz, to zrozumiesz.
Następnie podniosła się i spojrzała na Ludwika, mówiąc:
- Widzę, że wkładasz do głowy swoim znajomym te same dyrdymały, które i nam wkładałeś, kiedy się znaliśmy.
- A i owszem. I jestem z tego dumny - odpowiedział Ludwik z godnością - Ja wierzę w to, że sztuka nie jest sztuką zarabiania pieniędzy, ale sztuką zamiany tego świata w nieco lepsze miejsce. A karierę w tym miejscu robi się talentem, nie zaś koneksjami czy urodą.
Martina wybuchnęła gromkim śmiechem, niemalże się od niego krztusząc.
- Boże, ja nie wytrzymam. Starszy ode mnie o pięć lat, a gada jak dziecko. Bo się zaraz popłaczę ze śmiechu. Talentem się robi karierę! Boże, jakie to naiwne.
Następnie poklepała się lekko po biodrach i powiedziała:
- Tym się robi karierę, kochasiu.
Shari, przysłuchująca się całej rozmowie, poczuła się urażona słowami Tiny. Poczuła, że Wiktor miał co do tej kobiety rację. Ona była naprawdę obrzydliwa i to pod każdym względem. Nie tylko nie okazywała księciu Ludwikowi szacunku, na jaki on w jej oczach zasługiwał, ale jeszcze wykpiwała jego szlachetne poglądy. To było po prostu podłe. Wściekła poczuła, że za długo już tu stoi i bierze udział w tej scenie, której nie ona przecież była adresatką. Chciała więc wyjść, kiedy to nagle, przez zupełny przypadek potrąciła ręką sznur mocno przywiązany do jednego z umocowanych na ścianie uchwytów. Sznur odpadł od haka i wtedy okazało się, że do liny był przymocowany wielki worek z piaskiem. Nic go teraz nie trzymało, przez co spadł na scenę i to prosto na Martinę. Ta w ostatniej chwili zorientowała się, co jej grozi i szybko odskoczyła na bok. Worek uderzył z hukiem o scenę, przeraziwszy przy tej okazji kota artystki, który z głośnym miaukiem odskoczył. Martina szybko go złapała w ramiona i zaczęła uspokajająco głaskać, rozglądając się za sprawcą tego zamieszania. W końcu dostrzegła ona sparaliżowaną z szoku i strachu Shari. Nic jej nie trzeba było więcej mówić.
- To twoja sprawka, mam rację? - zapytała, podchodząc do niej z morderczym spojrzeniem w oczach.
Shari przerażona zaczęła się jąkać, nie mogąc zapanować nad nerwami.
- Ja... Ja... Ja... Ja niechcący. To był przypadek.
- To prawda, to przypadek. Shari nie zrobiła tego specjalnie - wystąpiła w jej obronie Anna.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, głupia kaleko! - warknęła w jej stronę Martina.
Anna spojrzała na nią dumnie i odparła:
- Może i jestem kaleką, ale wolę kuleć na jedną nogę niż kuleć z braku serca w piersi. Bo to jest dopiero kalectwo.
Martina już miała jej coś odpowiedzieć, gdy nagle do sali wszedł ktoś jeszcze. To był wysoki mężczyzna o czarnych włosach, lekkich wąsikach i delikatnej, małej bródce. Był nieco pulchny, ale nie ujmowało mu to bynajmniej uroku osobistego. Ubrany w elegancki fioletowy strój i lekko się podpierając laską, podszedł bliżej sceny i rzekł:
- Powiedziano mi, że jest tutaj książę Ludwik z Bawarii i że ma do mnie jakiś interes. Czy to prawda?
- Istotnie, to prawda - powiedział Ludwik, wysuwając się naprzód - Pragnę w pańskim teatrze wystawić sztukę mojego autorstwa. Bardzo chcę omówić z panem wszystkie istotne szczegóły, panie Zeller.
Dyrektor teatru, Paul Zeller, bo nim był właśnie mężczyzna, skinął głową na znak szacunku wobec księcia i powiedział:
- Z przyjemnością omówię z panem wszystko, co pan chce. Zechce pan może poczekać na mnie w moim gabinecie? Zaraz do pana przyjdę.
To mówiąc, wskazał ręką miejsce, w którym znajdował się jego gabinet. Gdy to zrobił, zauważył worek leżący na scenie oraz zirytowaną Martinę.
- Co tu się stało? - zapytał.
- Ta wstrętna cyganicha zrzuciła na mnie rekwizyt! - zawołała artystka.
Dyrektor spojrzał na Shari, stojącą przerażoną tuż obok Anny i powiedział:
- To o ciebie chodzi, moja droga? Kim ty jesteś?
- Jestem Shari, proszę pana - odpowiedziała dziewczyna, czując się z każdą chwilą coraz bardziej onieśmielona.
- Jej babcia pomaga mi ostatnio w pracy - powiedziała Anna - Przyszywa buty do naszych wstążek. To znaczy, wstążki do butów.
Dyrektor ocenił łakomym wzrokiem Shari. Uznał, że jest ona urodziwa ponad swój status społeczny i do tego niezwykle subtelna. O wiele bardziej subtelna od tej pretensjonalnej Martiny, jojczącej teraz nad swoim biednym kotem i mówiącej mu za pomocą jakiegoś bełkotliwego słowotoku, jak to Shari zrzuciła jej całkiem specjalnie ten rekwizyt na głowę i tylko cudem uniknęła śmierci. Ludwik wraz ze swoimi przyjaciółmi wystąpili w obronie dziewczyny mówiąc, że to był po prostu nieszczęśliwy wypadek. Dyrektor jednak nie słuchał ich, zanadto skupiony na tej jakże urodziwej dziewczynie. Dlatego skinął ostatecznie głową na znak, że wierzy w zapewnienia o wypadku i dodał:
- Jestem pewien, że ta dziewczyna nie zrobiła tego celowo. Nie warto zatem z tak błahej przyczyny wywoływać awantury. Książę Ludwiku, proszę pana do mego gabinetu. Martino, doprowadź się do porządku.
- Ależ Paul, nie zamierzasz jej ukarać? - zapytała oburzona Martina.
- A niby czemu? Przecież to był wypadek, a poza tym, ona nie pracuje dla mnie i nie mogę jej za nic karać.
- Ale mógłbyś chociaż...
- Martino, teraz muszę porozmawiać o interesach - uciął rozmowę Zeller - Ale potem zapraszam cię na kolację. Zjemy coś z kuchni mistrza Prokopowa.
- Ależ Paul, a mój biedny kotek? Już nikt się nad nim nie lituje?
Martina jęczałaby jeszcze dłużej, gdyby nie poważny wzrok dyrektora, przez który umilkła i odeszła. Zeller zaś zadowolony z tego, spojrzał na Ludwika i znów wskazał mu drogę do swojego gabinetu. Książę poprosił bliskich, aby poczekali tu na niego i odszedł z dyrektorem.
Kiedy tylko obaj zniknęli, Maria spojrzała na Teodora i zaczęła piszczącym głosem przedrzeźniać Martinę:
- Paul, nie widziałeś, co ona zrobiła? Przestraszyła mojego kociaczka!
Teodor zachichotał i podsunął jedno ramię Ilary, a drugie Marii, mówiąc:
- Teraz nie będziemy o tym mówić. Teraz pora na interesy, a potem zjemy we dwoje kolację u Propa-Śmopa.
- I zamierzasz to tak zostawić? - zapytała Maria piskliwym głosem.
- Och, Paul! A co z moim biednym sierściuchem?! - dodała Ilary, dołączając do tej zabawy.
Elodie z trudem powstrzymywała się od wybuchnięciem głośnym śmiechem, a Anna i Shari patrzyły na dzieci rozbawione i zaklaskały wesoło, a cała trójka od razu im się ukłoniła na znak swojej sympatii do obu pań.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 10:39, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:58, 07 Cze 2023    Temat postu:

***

Sissi siedziała naprzeciwko Nene, patrząc na nią uważnie i czując, jak przez jej głowę przebiega cały tabun najróżniejszych myśli. Z jednej strony współczuła mocno siostrze z powodu jej sprzeczki z Gregoriosem, z drugiej jednak uważała, iż Nene niepotrzebnie wywoła awanturę z jej powodu. Naprawdę nie rozumiała, co jest niby obraźliwego w stwierdzeniu, że ona, czyli Elżbieta von Wittelsbach jest dziwna. Sama nieraz zastanawiała się nad tym, czy aby tak nie jest, czy ona oraz jej podejście do życia nie są nazbyt dziwne i zdecydowanie nie pasujące do tego świata i rządzących w nim praw. Myślała o tym wiele razy i uznała, że chyba tak, ale w przeciwieństwie do Nene, gdyby ktoś powiedział o niej, iż jest dziwna, to by się wcale za to nie obraziła. Doskonale wiedziała, jak się na świecie sprawy mają i że takie osoby jak ona na pewno w najlepszym razie uchodzą za dziwaczne. Ale w jej mniemaniu słowo „dziwaczna” równoważne było z „niezależny” i „wolny”, a te słowa pozytywnie jej się kojarzyły. Nie rozumiała zatem, po co robić o takie coś awantury i wywoływać kłótnie? Nene zdecydowanie przesadziła. Mimo wszystko, była ona jej siostrą i należało się jej od Sissi wsparcie. Ponadto smutno jej było z powodu tego nieporozumienia z Gregoriosem. Przecież Nene go kochała, a on na pewno kochał ją. Tego Sissi była pewna, bo przecież jakby nie mógł jej kochać? To taka wspaniała dziewczyna. Taka dobra i kochana, a do tego niezwykle piękna. Jak więc można ją bliżej poznać i nie pokochać? A skoro tak, to jak można ją też ranić?Nie, na pewno Gregorios nie zrobił tego specjalnie. Szkoda jednak, że nie słuchać za dobrze Nene, ani ona jego. I po co te wszystkie sprzeczki i kłótnie? Naprawdę szkoda na nie życia.
- Nene, siostrzyczko. Naprawdę niepotrzebnie się martwisz - powiedziała po chwili namysłu Sissi - Zobaczysz, wszystko między wami się ułoży.
Nene zasmucona pokręciła przecząco głową i odparła:
- Nie, Sissi. Nie ułoży się. Nie wierzę w to, że się ułoży. Widzę wyraźnie, że on i ja nie umiemy się ze sobą dogadać. A skoro już na początku nie jesteśmy w stanie tego zrobić, to co dopiero potem?
Sissi uśmiechnęła się z pobłażaniem do siostry i stwierdziła:
- Nene, proszę cię. Przecież to była zaledwie jedna sprzeczka.
- Ale za to poważna - odpowiedziała Nene, a widząc rozbawionym tym Sissi, dodała szybko: - A tak, poważna. I to bardzo poważna. Przecież cię obraził.
- Ja tam się nie czuję jakoś urażona.
- Ale ja się czuję. Dlaczego on tak powiedział o tobie? I dlaczego nie liczy się wcale z moim zdaniem? Dlaczego mnie stawia przed faktem dokonanym? Czy tak robi ktoś, kto kocha?
- Moim zdaniem, zdecydowanie przesadzasz w tej kwestii obrażania mnie. On na pewno nie chciał tego zrobić, powiedział coś bezmyślnie i szybko tego zaczął żałować. A co do tej sprawy waszej przeprowadzki do Grecji, rozumiem cię, ale i w tej sprawie niepotrzebnie się niepokoisz. Przecież to naturalne, że po ślubie żona zamieszkuje razem z mężem. Tak było od wielu lat i tak on teraz myśli. Jakbyś mu powiedziała na spokojnie to, co powiedziałaś mnie, że się boisz jechać na takie tak zupełnie sobie nieznane ziemie, gdzie miałabyś mieszkać z dala od bliskich, on by to na pewno zrozumiał.
- Nie wiem, czy by zrozumiał. I obawiam się, że już się tego nie dowiem, bo już go nie zobaczę nigdy na oczy. Po tym wszystkim, on na pewno wyjechał i już więcej tutaj nie wróci.
- O Boże, dlaczego od razu zakładasz wszystko, co najgorsze?
- Bo tak właśnie jest, Sissi! Jeżeli para nie potrafi się porozumieć ze sobą od samego początku i to jeszcze w tak ważnej sprawie jak miejsce zamieszkania, to co dopiero później?
- Och, Nene! Proszę cię! Problemy zawsze się zdarzają, ale przecież to tylko jeszcze jedna trudność do pokonania dla zakochanych i tyle. Chcecie się poddać już na pierwszej przeszkodzie? Tak się wyścigów nie wygrywa.
Nene spojrzała gniewnie na siostrę i powiedziała ze złością, przechodząc na angielski, ich prywatny język:
- Sissi, czy tobie wszystko kojarzy się tylko z dobrą zabawą? Czy ty nie jesteś w stanie zrozumieć, że to poważna sprawa? Ja mam wyjść za niego za mąż, a po ślubie wyjechać do miejsca, które i owszem, bardzo lubię, ale nie mam z nim tak cudownych wspomnień, jak z naszą ukochaną Bawarią! Mam pojechać tam ot tak, po prostu, bo on tego chce! Bo wszystkie kobiety w jego rodzinie tak robią, że ze swoim mężem wyjeżdżają nawet na koniec świata i uważają to za normalne! A ja nie wiem, czy chcę być jak one! Ja nie wiem, czy chcę być podobna do nich! Ja to nie one. Ja to ja, nie nikt inny. Nie chcę, żeby ktokolwiek traktował mnie w taki sposób! Żeby nie liczył się z moim zdaniem i podejmował decyzje za mnie! Ja nie jestem dzieckiem, żeby ustalać coś za moimi plecami i stawiać mą osobą już przed faktem dokonanym! Sama widzisz, że to poważna sprawa, a ty mówisz o tym tak, jakby to był kolejny wyścig do wygrania! Chyba nie rozumiesz powagi sytuacji!
Sissi nie rozumiała, dlaczego Nene nagle przechodzi na ich prywatny język, ani dlaczego zaczyna się jej czepiać. Przecież ona chciała tylko pomóc. Chyba nie zasługiwała za to na takie traktowanie. Dlatego lekko urażona odpowiedziała, też przechodząc na angielski:
- Przeciwnie, zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji i to bardzo dobrze. Tylko zwyczajnie stwierdziłam, że nawet jeżeli uważasz to za problem, nie musisz tak się tym wszystkim przejmować i z góry przekreślać możliwość poradzenia sobie z tym problemem. Może i dla mnie wszystko jest tylko zabawą, ale przynajmniej ja się nie poddaję przy pierwszej przeszkodzie.
Nene zrozumiała, że przesadziła i kiedy Sissi wstała, odwracając się do niej przy tym plecami, podeszła do niej i dotknęła jej ramienia.
- Przepraszam cię, Sissi - powiedziała Nene, wracając do języka niemieckiego - Nie chciałam cię urazić. Jego też nie chciałam. I wiem, że on mnie też wcale nie chciał urazić. Po prostu nie umiemy się ze sobą dogadać.
Sissi, która nie umiała długo chować do nikogo urazy, odwróciła się powoli do siostry i powiedziała czule:
- Spokojnie, Nene. Nie przejmuj się. Chwilowo nie umiecie się dogadać, ale przecież to tylko może być chwilowe. Jeszcze możecie się dogadać.
- Nie wydaje mi się, Sissi. Przecież on na pewno już wyjechał.
- A mnie się wydaje, że nie wyjechał - odparła Sissi, uśmiechając się do Nene tajemniczo - Wręcz przeciwnie, moim zdaniem nie tylko nie wyjechał, ale nawet tu przyszedł, aby się z tobą pogodzić. Chyba w zasadzie powinien już tu być.
Nene spojrzała na siostrę zaintrygowana, nie wiedząc, o co jej może chodzić, gdy nagle do pokoju ktoś zapukał. Kiedy obie siostry powiedziały „Proszę”, drzwi się otworzyły i stanął w nich lokaj, mówiąc:
- Książę Gregorios Kratides do księżniczki Heleny.
Nene spojrzała na Sissi, która uśmiechnęła się od ucha do ucha. Już wszystko stało się dla niej jasne.
- Uknuliście to, tak? Zaprosiłaś go tu, żeby ze mną porozmawiał i nawet nie spytałaś mnie, czy ja się na to zgadzam?
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam - odpowiedziała dowcipnie Sissi, po czym spojrzała na lokaja i odparła: - Księżniczka Helena prosi.
Nene próbowała zaprotestować, ale lokaj już wyszedł i do pokoju wszedł od razu Gregorios. Sissi uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i powiedziała:
- To ja może zostawię was samych.
Zadowolona powoli wyszła z pokoju, posyłając siostrze wesoły uśmiech, na który Nene odpowiedziała lekkim skrzywieniem. Kiedy zaś drzwi zamknęły się za Sissi, jej starsza siostra spojrzała na ukochanego i powiedziała:
- Witam pana.
Słowa te wypowiedziała tonem niezwykle oficjalnym. Chciała, aby Gregorios wiedział, iż jeżeli chce ją przeprosić, ona oczywiście przyjmie przeprosiny, ale też nie pójdzie mu to zbyt łatwo.
- Przyszedłem cię przeprosić, Nene - powiedział Gregorios.
- To zbyteczne - odparła oficjalnym tonem Nene.
- Przeciwnie, to konieczne. Przemyślałem sobie naszą rozmowę nad jeziorem i zrozumiałem swój nietakt.
Ach tak, pomyślała Nene. A więc tylko tyle zrozumiałeś? Że popełniłeś wtedy nad jeziorem nietakt wobec mnie i mojej rodziny, ale nic poza tym nie pojmujesz? I pewnie jeszcze sądzisz, że o całej reszcie zapomnę? O nie, kochany! Tak łatwo, to nie będzie.
- Przykro mi, że absorbowałam pamięć księcia swoją skromną osobą aż tak mocno, żeby musiał rozmyślać na mój temat.
Gregorios nie rozumiał złośliwości Nene. Przecież chciał ją przeprosić, a ta nie tylko się z tego nie cieszyła, ale jeszcze w dodatku robiła mu przykrości. Lekko zacisnął zęby ze złości i odparł:
- Książęta mają swoje wady, ale mają przynajmniej tę jedną zaletę, że potrafią być uprzejmi nawet wtedy, kiedy nie mają na to ochoty.
- Domyślam się, że pańska uprzejmość jest właśnie tego rodzaju - odparła na to złośliwie Nene.
- O tak, ma pani rację.
- Domyślałam się tego.
- Tym lepiej.
- Tylko dziwię się, że pan się wysila.
- To jest automatyczne. Już samo wychowanie wpoiło we mnie automatyzm przyzwoitych form.
- Podziwiam to.
Gregorios zacisnął zęby ze złości, po czym skłonił się Nene i chciał już wyjść z pokoju, jednak zamiast tego ponownie spojrzał na ukochaną i rzekł:
- Och, Nene! Po co my się sprzeczamy jak małe dzieci? Przecież ja nie chcę cię skrzywdzić ani zranić. Naprawdę przemyślałem sobie to wszystko i wiem, że źle wobec ciebie postąpiłem, ale chcę to naprawić.
Nene uznała, że dosyć go już dręczyła. Ponadto zrozumiała, iż sama też nie była w tej kwestii bez skazy. Zasmucona spojrzała na ukochanego i rzekła:
- Gregorios, ja wcale nie jestem na ciebie zła. Już nie. Po prostu... Smuci mnie fakt, że z tego wszystkiego, co się stało rozumiesz jedynie to, że popełniłeś nietakt w sprawie mojej rodziny.
- Nie, Nene. Ja zrozumiałem o wiele więcej, ale przede wszystkim za ten mój nietakt chciałem cię przeprosić. Co do reszty, również przyjmij moje przeprosiny połączone z pewną propozycją, jaka być może przypadnie ci do gustu.
- Co to za propozycja?
Gregorios podszedł do niej i ujął jej dłonie w swoje, po czym spojrzał Nene w oczy i powiedział czule:
- Pragnę pojąć cię za żonę i zamieszkać z tobą tam, gdzie będziesz dobrze się czuła. Ja wiem, w Grecji nie masz prawie nikogo ci bliskiego, a tu masz całą swoją rodzinę, którą bardzo polubiłem. Rozumiem, jak bardzo ich kochasz i rozumiem, dlaczego. To wspaniali ludzie. Nie wyobrażam sobie, abyś miała ich opuścić i od czasu do czasu jedynie widywać. Dlatego uznałem, że jest tylko jedno wyjście z tej trudnej dla ciebie sytuacji. Ja zamieszkam z tobą w Bawarii. Albo w Austrii, jeżeli ją będziesz wolała.
Nene spojrzała zdumiona na Gregoriosa, nie wiedząc, czy powinna wierzyć własnym uszom, czy też może właśnie śni. Jej ukochany nie tylko przeprosił ją za swoje nieprzyjemne słowa, ale jeszcze proponował jej rozwiązanie, które bardzo jej odpowiadało. Czy to wszystko mogło być prawdą? Czy może też tylko pięknym snem? Jeśli to drugie, to nie chciała się z niego budzić.
- Gregoriosie, co ty mówisz? Byłbyś w stanie zamieszkać ze mną w Bawarii? Z dala od swojej ojczyzny? Z dala od tego wszystkiego, co znasz od zawsze?
- Dla naszej miłości jak najbardziej jestem w stanie to zrobić - odpowiedział jej czule Gregorios.
- Ale przecież nie znasz Bawarii ani Austrii. Znaczy znasz, ale nie tak dobrze jak swoją ojczyznę. Jeśli tu zamieszkasz, zostaniesz tu sam bez bliskich.
- Nie zostanę tu sam, bo ty ze mną tu będziesz, a twoja rodzina stanie się też i moją rodziną.
- Ale przecież twoi bliscy w Grecji...
- Będziemy ich odwiedzać. Nigdy o nich nie zapomnimy. Ale zamieszkać bez wahania możemy tutaj. Wiele o tym myślałem i wiem, że to dobra decyzja. Ja nie chcę żyć w Grecji, jeśli ciebie by tam miało nie być. Poza tym, to tylko miejsce na mapie i nic więcej. Mój dom jest tam, gdzie jest moje serce, a moje serce jest od chwili, gdy się poznaliśmy przy tobie. I wiem, że nic tego nie zmieni.
- Nie wiem, czy mogę się na to wszystko zgodzić.
- Myślę, że możesz, kochana Nene. Kocham cię i chcę z tobą być. I chcę też, abyś zawsze była taka uśmiechnięta i kochana jak teraz. A taka będziesz jedynie tam, gdzie czujesz się dobrze. A dobrze czujesz się tutaj. Dlatego ja zostanę tutaj z tobą. Wiem, że nie będę tego żałował. I zrobię wszystko, abyś i ty nie musiała tej decyzji nigdy żałować.
Nene poczuła, że nie wytrzyma dłużej. Wzruszona zaczęła ronić łzy, po czym z radością uściskała ukochanego, tuląc się do niego mocno i czule.
- Mój kochany! Mój najdroższy! Tak, zgadzam się! Tak! Nawet nie wiesz, ile mi szczęścia tym dajesz! Kocham cię, najdroższy! Tak bardzo cię kocham.
Gregorios czule i z miłością uściskał Nene, po czym lekko okręcił ją dookoła własnej osi, śmiejąc się i także płacząc z radości. Ich wesołe okrzyki zwabiły Sissi do pokoju, która weszła radośnie i widząc zakochanych pogodzonych, uśmiechnęła się czule i powiedziała:
- No proszę. Jak widzę, wszystko już między wami dobrze, mam rację?
Nene, którą ukochany postawił już na podłodze, spojrzała na siostrę radośnie i chociaż początkowo miała ochotę udusić ją za wtrącanie się w jej sprawy, teraz już nie umiała mieć takich morderczych skłonności wobec Sissi i jedyne, co umiała jej powiedzieć, to pełne czułości i wzruszenia słowa:
- Dziękuję ci, siostrzyczko. Dziękuję ci.

***

Ludwik siedział w karecie obok Elodie i naprzeciwko Ilary, Teodora i Marii, którzy z uwagą wpatrywali się w niego, oczekując na relację, rzecz jasna dokładną z jego rozmowy z dyrektorem cyrku. Ich spojrzenia, połączone z lekkim kiwaniem się w miejscu do przodu i do tyłu wyraźnie pokazywały, że aż płoną z ciekawości. Dodatkowo jeszcze Maria niemalże skakała na swoim miejscu, nie mogąc już się powstrzymać od zadawania pytań:
- No i co? I jak ci poszło? Czy dyrektor się zgodził?
- Spokojnie, Mario. Ludwik zaraz wszystko nam wyjaśni - odpowiedziała jej Elodie - A osobiście mogę ci powiedzieć, że moim zdaniem na pewno wszystko się udało i to tak, jak Ludwik to sobie zaplanował.
- A skąd to może wiedzieć? - zapytała Maria.
- Bo twój kuzyn jest w doskonałym humorze - odparła Elodie.
Ludwik uśmiechnął się do ukochanej, patrząc na nią czułym wzrokiem i rzekł do niej radośnie:
- Jak widzę, twoja bystrość dorównuje twojej urodzie. Ale to prawda, dyrektor zgodził się wystawić w swoim teatrze mojej sztuki.
Dzieciaki podskoczyły radośnie, wydając z gardeł radosny okrzyk.
- To co? Kiedy zostanie wystawiona? - zapytała Ilary.
- Spokojnie, na to wszystko trzeba czasu - odpowiedział jej Ludwik - Aktorzy muszą się przygotować, zapamiętać tekst itd. Ponadto jeszcze dyrektor wymyślił sobie, żeby dopisać do sztuki kilka piosenek.
- Piosenek? - zdziwiła się Maria.
- A po co piosenki? - dodał Teodor.
- Bo podobno to jest ostatnio niesamowicie modne, kiedy przedstawienia są muzyczne i zawierają w sobie kilka piosenek - wyjaśnił im Ludwik - W sumie to jest bardzo prawdopodobne, bo coraz częściej widzę takie przedstawienia. Ale nie zamierzałem rozwijać za bardzo tego tematu. Zgodziłem się na to, a on w zamian za to zgodził się, aby premiera odbyła się całkowicie pro bono, czyli aktorzy nie będą mieli za to zapłaty, a pieniądze za bilety idą na remont nowego sierocińca w Wiedniu. Wiecie, tego kupionego przez Sissi.
- I co? Dyrektor się zgodził na to, że aktorzy nie dostaną zapłaty? - zdziwiła się Elodie.
- Zgodził się, bo jestem następcą tronu Bawarii i kuzynem cesarza Austrii, a to nie jest byle jaka koligacja - zachichotał dowcipnie Ludwik - No, jednak przede wszystkim dlatego, że zawarliśmy pewien układ.
- Jaki? - zapytała Ilary.
- Ustaliliśmy, że aktorzy dostaną wypłatę za udział w tej sztuce wtedy, kiedy ona zostanie ponownie wystawiona. Bo wiecie chyba, że jeżeli w teatrze sztuka się podoba, jest kilka przedstawień przez pewien czas. Dlatego właśnie ustaliliśmy z dyrektorem, iż jeśli moja sztuka zyska popularność i będą kolejne przedstawienia, to za udział w nich aktorzy dostaną wypłatę i jedynie tylko pieniądze zarobione na premierze pójdą na cel charytatywny.
- A jeżeli się nie uda i sztuka nie spodoba się publiczności? - zapytał Teodor.
- Daj spokój, braciszku! - żachnęła się lekko oburzona Maria - Jak niby sztuka Ludwika miałaby się nie spodobać? Przecież ona musi się spodobać! To jasne jak słońce, że się spodoba.
Ludwik spojrzał z uśmiechem na małą kuzyneczkę i delikatnie pogłaskał ją dłonią po głowie i rzekł:
- Bardzo mi miło, że tak mówisz, maleńka. Ale wiesz, to nie jest pewne i z tego też powodu ustaliłem z dyrektorem, iż w razie niepowodzenia pieniądze, które zarobimy na premierze sztuki idą w całości na cel charytatywny, a ja zapłacę jego aktorom z własnej kieszeni, dlatego stratni na pewno nie będą.
Elodie pomyślała nad tym wszystkim, co powiedział jej ukochany, układając sobie w głowie to wszystko, co on rzekł, po czym odparła:
- Jak dla mnie, to uczciwy układ. Choć zgadzam się z Marią, że nie ma szans na to, aby twoja sztuka nie miała osiągnąć sukcesu.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz, najdroższa Elodie - odpowiedział Ludwik, delikatnie ściskając dłoń ukochanej i patrząc na nią z miłością - Ale ostatecznie ryzyko zawsze istnieje. Wszystko zależy od publiczności, czy będzie zachwycona, czy też nie.
- Nie wiem, jak inni, ale my na pewno będziemy zachwyceni - powiedział do kuzyna Teodor.
- Na pewno twoja sztuka się nam spodoba - dodała Ilary.
- No oczywiście, to jasne jak słońce - rzuciła wesoło Maria - Panna Łucja też będzie podziwiać twoją sztukę.
Widząc, że jej brat chichocze rozbawiony tymi słowami, lekko się uraziła i odparła na to:
- No oczywiście, że będzie, bo zabiorę ją na przedstawienie. Nawet kupię jej bilet, jeśli będzie trzeba.
Ludwik uśmiechnął się do dzieci i powiedział do nich życzliwym tonem:
- Dziękuję wam bardzo, moi kochani. Wierzę, że w was będę miał zawsze, ale to zawsze wierną publiczność. Ale postaram się was nie zawieść.
- Na pewno nas nie zawieziesz - odpowiedział mu Teodor - Przypominam ci, że przecież czytaliśmy twoją sztukę, gdy ją napisałeś.
- A drugą jej część napisałeś dlatego, że my cię do tego namówiliśmy - dodała Maria.
- Pamiętam i nigdy tego nie zapomnę - odpowiedział im Ludwik - Ale teraz to muszę dołożyć do tej sztuki jeszcze odpowiednie piosenki. Muszę napisać słowa, a muzykę do nich skomponuje teatralny muzyk, podobno mistrz w swoim fachu.
- A przepraszam, bo zapomniałam cię zapytać. O czym dokładniej opowiada twoja sztuka? - zapytała nagle Elodie - Powiedziałeś jak dotąd jedynie ogólnie, że to jest inna wersja, bardziej optymistyczna tej znakomitej powieści Victora Hugo „Katedra Marii Panny w Paryżu”. Ale nie opowiadałeś szczegółów.
- Też chętnie je poznam, bo ich nie znam - dodała Ilary - A przy okazji, to czy powiesz nam, dlaczego napisałeś właśnie taką sztukę?
Ludwik uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie powodów, które kilka lat temu nakierowały go na zrealizowanie tego dość niezwykłego pomysłu, jakim w jego oczach i w oczach wielu ludzi było napisanie tej sztuki. Powody te były dla niego dosyć proste. On i Joanna, kiedy jeszcze żyła, byli zafascynowani dziełami Victora Hugo, a zwłaszcza opowieścią o losach Cyganki Esmeraldy, sieroty przed laty porwanej i wychowanej przez Cyganów, w której kocha się jednocześnie aż czterech mężczyzn: archidiakon Klaudiusz Frollo, artysta Piotr Gringoire (dawny uczeń Klaudiusza), kapitan królewskich łuczników Febus oraz garbus Quasimodo, dzwonnik katedry Notre Dame i wychowanek Frolla. Jedynie ten ostatni darzy tę oto niezwykle piękną istotę szczerym uczuciem, pozostali jedynie jej pożądają lub po prostu są nią zachwyceni. Klaudiusz Frollo wiedzie ascetyczne życie, bawiąc się w alchemię i szukając złota, próbując przy okazji nawrócić swego młodszego brata Jana, hulakę i awanturnika, aby zajął się studiami, a nie hulankami. Pewnego dnia widzi przez okno Esmeraldę i zakochuje się w niej. Próbuje jakoś zwalczyć tę miłość, jednak nic to nie daje, dlatego postanawia porwać dziewczynę, do której czuje mieszankę uczuć: miłości, pożądania, ubóstwienia i nienawiści jednocześnie. To Quasimodo na jego polecenie ma porwać Cygankę, ale ratuje ją kapitan Febus, w którym Esmeralda się od razu zakochuje. Nieco później dziewczyna ratuje przed powieszeniem Gringoire’a, który idąc za nią trafia na Dziedziniec Cudów, miejsce zamieszkane przez samych bandytów, zaś powieszenie jest karą przestępców za wejście na ich teren obywatela z miasta bez pozwolenia. Esmeralda ratuje artystę, zgadzając się za niego wyjść, ale to małżeństwo to dla niej tylko formalność, ona sama kocha bowiem Febusa. Ten jest co prawda zaręczony ze swoją kuzynką Lilie, ale nie ma nic przeciwko małemu romansowi z Cyganką. Tymczasem Quasimodo za próbę porwania Esmeraldy zostaje wychłostany, a następnie przywiązany na dwie godziny do pręgierza. Pomoc biedakowi ofiarowuje jego niedoszła ofiara, podając mu wodę. Tego samego wieczoru idzie ona potem na schadzkę z Febusem, który chce ją uczynić swoją kochanką. Śledzi ich Frollo, który nie jest w stanie zapanować nad sobą i dźga nożem w plecy kapitana. Ten przeżywa, ale mimo to Esmeralda zostaje oskarżona o próbę jego zabójstwa i skazana za to przez sąd na powieszenie. Frollo ofiarowuje jej życie w zamian za oddanie mu się, kiedy zaś dziewczyna odmawia, zostawia ją samej sobie. Przed egzekucją ratuje ją jednak Quasimodo i ukrywa w katedrze Notre Dame w ramach prawa azylu. Frollo wszak to odkrywa i próbuje zgwałcić Esmeraldę, w jej obronie staje jednak Quasimodo. Klaudiusz w tej sytuacji wymyśla coś innego. Wmawia Gringoire’owi, że władze miasta postanowiły złamać prawo azylu i powiesić Esmeraldę. Przerażony artysta mobilizuje do jej odbicia wszystkich żebraków oraz bandytów, którzy szturmują katedrę. Dochodzi w ten sposób do zamieszek, ginie w nich król Cyganów Klopin, a także Jan Frollo, brat Klaudiusza. Zamieszki tłumi królewska straż na czele z Febusem. Król Ludwik XI każe powiesić Esmeraldę, którą uważa za sprawczynię tego wszystkiego. Frollo z Gringoirem porywają dziewczynę z katedry podczas walk. Rozdzielają się jednak i archidiakon pozostaje sam z Cyganką. Ponownie proponuje jej zostanie jego lub śmierć. Esmeralda woli już stryczek niż związek ze swym prześladowcą. Frollo wzywa więc straż, która chwyta biedną dziewczynę i wiesza ją. Klaudiusz zmusza Quasimoda, aby na to patrzył i śmieje się przy tym demonicznie. Garbus widząc to, zrzuca go z katedry, zabijając go w ten sposób i znika. Po latach ludzie znajdują jego ciało przytulone do ciała Esmeraldy.
Tak w wielkim skrócie wyglądała fabuła jednej z najsłynniejszych powieści Victora Hugo. Ludwik i Joanna, gdy ta jeszcze żyła, byli niesamowicie zachwyceni tym dziełem, jednak oboje podczas rozmów ze sobą uznali, iż cała ta opowieść jest o wiele za smutna i powinna być bardziej pozytywna.
- Cały problem z tą powieścią polega na tym, że nie pozostawia ona żadnej nadziei dla ludzi, którzy są z jakiegoś powodu inni - powiedziała Joanna, kiedy o tym rozmawiała z ukochanym - Dla Victora Hugo świat jest po prostu strasznym miejscem, w którym nie ma nigdy nadziei na to, że będzie lepiej, a każdy, kto jest inny prędzej czy później zginie zniszczony przez tzw. porządnych obywateli.
- Nie sądzisz jednak, że wiele w tym prawdy? - zapytał ją wówczas Ludwik.
- Owszem, wiele w tym prawdy, ale czy to powód, aby dołować czytelnika i dobijać go? Pozbawiać nadziei? Życie jest okrutne, po co jeszcze sztuka ma taka być, jak mawiał Molier?
- A to też prawda. Zgadzam się z tobą. Uważam, że ty i ja wymyślilibyśmy tę historię o wiele lepiej, gdyby tylko nam pozwolono.
Joanna spojrzała na niego wówczas rozbawionym wzrokiem i spytała:
- A może napiszesz takie dzieło?
Ludwik spojrzał na nią zdumiony i powiedział:
- Joasiu, o czym ty mówisz? Przecież wiesz dobrze, że to nie ma sensu. Pan Victor Hugo nie da mi pozwolenie na stworzenie takiego dzieła.
- A po co ci jego pozwolenie? - zaśmiała się Joanna - Napisz to dzieło jedynie dla siebie i dla mnie, jak i dla każdego, kto je doceni i tylko tym osobom je pokaż. Nie musisz go publikować, więc nie potrzebujesz pozwolenia od autora oryginału.
- Czyli to ma być dzieło napisane dla samej przyjemności? Sztuka dla sztuki?
- Dokładnie tak. Dzieło, którego czytanie sprawi ci przyjemność.
- Ale czy to ma sens poprawiać oryginał? Czy to ma sens poprawienie czegoś pięknego, tylko smutnego, aby było piękne i wesołe?
Joanna uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym odparła:
- A po co szukać w tym wszystkim sensu? Nie lepiej to po prostu napisać i się tym cieszyć? Czy w tworzeniu dzieł sztuki trzeba dopatrywać się sensu? Może te dzieła tworzy się po prostu dla przyjemności ich tworzenia i podziwiania ich, gdy już zostaną stworzone?
Ludwik przemyślała mocno i dokładnie słowa ukochanej, po czym uznał, że ma ona rację. Ponadto przypomniał sobie, iż swego czasu widział on w Paryżu, w czasie swoich studiów piękną operę „Esmeralda” na podstawie powieści Victora Hugo i dodatkowo z librettem jego własnego autorstwa. Opera ta zawierała nieco inną fabułę niż książka i Esmeralda tam nie ginęła na szubienicy, bo ocalił ją przed tym Febus, który w tej wersji naprawdę ją kocha, ale umiera od zadanej mu wcześniej rany. To nadal dramatyczna opowieść, jednak z lepszym zakończeniem i sam Hugo na nie wydał pozwolenie, podobnie jak i na balet o tym samym tytule i niemal takiej samej fabule, który Ludwik też swego czasu widział. W balecie też Febus ratuje ukochaną Esmeraldę, ale nie umiera, bo przeżywa i jest z ukochaną na końcu, zaś Frollo ginie zabity przez Quasimoda i wszystko dobrze się kończy. No, może tylko biedny garbus zostaje sam, ale zawsze żyje i ma on jeszcze szansę na szczęśliwe dla siebie życie.
Pod wpływem tych wspomnień i rozmów z ukochaną Joanną, Ludwik sobie dobrze wszystko ułożył w głowie i napisał sztukę „Dzwonnik z Notre Dame”, a jej pierwszą czytelniczką była Joanna, już wtedy gorzej się czująca. Była nią bardzo zachwycona, choć podobnie jak Teodor i Maria (także czytający to dzieło, chociaż nieco później), uznała, że zakończenie sztuki pozostawia Quasimoda samego, gdy inni są szczęśliwi w miłości i może warto by dać dzwonnikowi dziewczynę? To zaś zachęciło Ludwika do napisania drugiej części, którą pisał, będąc na studiach w Londynie, z których powrócił do Bawarii na wieść o złym stanie zdrowia swej ukochanej Joanny. Zajęty nauką i innymi sprawami, nie miał tyle czasu, aby pisać swobodnie i druga część sztuki nie była jeszcze gotowa, kiedy powrócił do domu. Na widok ukochanej, bladej i wykończonej gruźlicą, z której nawet wyjazd do wód nie był w stanie jej wyleczyć, dobił go kompletnie i nie był w stanie myśleć o tym, aby cokolwiek tworzyć. Joanna jednak prosiła, aby codziennie pisał kolejne sceny sztuki i dał jej do przeczytania, ponieważ ona czuje, że umiera i chce ją zdążyć przed śmiercią przeczytać.
- Proszę cię, nawet tak nie mów - powiedział do niej z rozpaczą Ludwik, gdy siedział przy niej i trzymał ją za rękę.
- Kiedy taka prawda, Ludwiku - odpowiedziała Joanna, uśmiechając się do swego ukochanego blado i ponuro - Ja przecież młodo umrę, tak mi jest pisane.
- A ja tam uważam, że przeżyjesz wszystkich swoich bliskich. Tak, bo zrzędy ciągną najdłużej - odparł na to żartobliwie Ludwik.
Rozbawił w ten sposób ukochaną, ale siebie nie zdołał, chociaż po to głównie ten żart powiedział. Nie było mu jednak tak naprawdę do śmiechu. Widok Joanny o twarzy bladej jak kreda i z podkrążonymi oczami i ledwo trzymającą się już na nogach z powodu choroby bynajmniej nie podnosił go na duchu. Mimo wszystko spełnił jej życzenie i będąc w domu siedział do późna w nocy i pisał, chcąc zdążyć skończyć sztukę na czas. Udało mu się to i dzięki temu Joanna zdążyła przeczytać drugą część jego dzieła. Była nim zachwycona, a po przeczytaniu rzekła:
- Uważam, że to wspaniała sztuka. Powinieneś ją wystawić w teatrze. Jest po prostu cudowna.
- Naprawdę tak uważasz, najdroższa? - zapytał Ludwik.
- Oczywiście, mój ukochany - odpowiedziała mu Joanna.
Dziewczyna leżała wtedy w łóżku zmęczona i osłabiona chorobą. Ludwik zaś siedział przy niej i trzymał ją za rękę.
- Najbardziej mi się podobał ten wiersz, który Gringoire napisał dla naszego kochanego dzwonnika. Był cudowny. A przeczytasz mi go jeszcze raz?
Ludwik nie odmówił. Wziął rękopis do ręki, odszukał odpowiednią stronę, po czym znalazłszy je, ułożył sobie kartki na kolanie i zaczął czytać:

A może miłość każdego spotka?
A może cię dojrzy, choć nie wiesz, gdzie?
A może ten niezwykły cud wydarzy się?
To nie trudne, uwierz mi.
Miłość bywa tam, gdzie ty.
Bo to przecież taki mały cud,
Co czasem dnia nie czeka, w krok za tobą gna.
A czasem znowu zwleka, aż nadejdzie maj.
Pomyśl sobie.
To przecież taki mały cud.
Radosny napój, szczęście łut, twój wierny cień.
A może tylko chwilka, co oślepia cię,
Po czym znika.

To przypomina błyskawicę,
Co z nieba mknie jak dzwonu pieśń.
Na świat przychodzisz, rośniesz, kiedy wtem
W miłości wpadasz sieć.
To jest czar!
A potęgi tej władczyni
Żadna magia nie odczyni.
Miłość to wielki czar.
Wiem, niektórzy tak to widzą,
Że to igraszka, że epizod.
Ślepi są.
Lecz, gdy się zdarzy taki cud,
Miłość możesz głód i ty i on.
A serce zagra jak najpotężniejszy dzwon.
Och, zobaczysz! Poczujesz! Uwierzysz!

Bo może miłość i ciebie spotka.
Bo może cię dojrzy, choć nie wiesz, gdzie.
A może ten największy cud przydarzy się.
Ten największy w świecie mały cud
Spotka i mnie.


Ludwik skończył czytać i spojrzał na ukochaną, pytając:
- Naprawdę ci się on tak podoba, Joasiu? Joasiu?
Ale Joanna nie odpowiedziała mu już. Leżała na wznak z oczami zwróconymi w sufit i nie poruszała się. Książę bawarski dotknął jej szyi, jak go uczono, ale już nie wyczuł pulsu. Wszystko zrozumiał. Załamany zamknął Joannie oczy, po czym opadł na kolana, głową zaś na łóżko i zaczął płakać.
- Ludwiku, wszystko w porządku? - zapytała Elodie, dotykając jego ramienia.
Książę wyrwał się ze wspomnień i spojrzał na ukochaną i dzieci, poprawiając się lekko na miejscu, na którym siedział.
- Wybaczcie, zamyśliłem się. Wróciły pewne wspomnienia. A więc, o co mnie pytaliście, kochani?

***

Ludwik opowiedział historię powstania swojej sztuki oraz o tym, jak wygląda jej treść, a kiedy tylko wszyscy dojechali na miejsce, natychmiast poszedł wraz z Elodie do swojego pokoju, aby z nią naradzić się w kwestii piosenek, jakie mają być w sztuce. Nie musieli przejmować się faktem pasowania słów do melodii, bo owe melodie jeszcze nie istniały i miały powstać dopiero do napisanych już słów, co znacznie ułatwiało zakochanym pracę. Elodie chętnie pomagała ukochanemu, tym bardziej, iż historia powstania sztuki autorstwa Ludwika naprawdę bardzo ją wzruszyła. Zrozumiała już, że nie była ona jedynie kaprysem ze strony nudzącego się następcy bawarskiego tronu, a chęcią sprawienia przyjemności nie tylko sobie, ale i swojej ukochanej. Elodie była tym naprawdę wzruszona. Napisanie dla Joasi tej sztuki, a już zwłaszcza jej drugiej części, było szlachetnym celem i przy okazji też sprawiało, że była ona jeszcze atrakcyjniejsza w oczach księżniczki. A teraz też jeszcze Ludwik dołożył do tego wszystkiego kolejnych szlachetny cel, może nawet szlachetniejszy od poprzedniego. Pomoc dzieciom z sierocińca. Romantyczne oraz pełne empatii serce Elodie nie mogło pozostać na to wszystko obojętne. Dlatego z przyjemnością pomogła ukochanemu w pisaniu tekstów kilku piosenek, jakie to miały być zawarte w sztuce. Ludwika niezwykle to ucieszyło, bo praca samotna dla niego nie była aż tak przyjemna. Ponadto wymyślenie jakiegoś dobrego tekstu do wiersza często łatwiej mu przychodziła, kiedyś ktoś bliski mu pomagał. Elodie zaś była nie tylko pełna zapału, ale i dobrych pomysłów. Szybko oboje wymyślili dwie krótkie piosenki do sztuki. Obie miały być śpiewane przez Klopina Postrasz Głupca, czyli króla Cyganów i przybranego ojca Esmeraldy. Jedna z nich szła tak:

I oto zagadka, świat będzie jej strzegł.
Dzwonią dzwony Notre Dame.
Kto tu jest potwór, a kto tu jest człek?
Dzwonów dźwięk, dźwięk, dźwięk, dźwięk.
Na zawsze zostanie w pamięci ich granie.
Raz ton triumfalny, raz jęk.
Dzwonów dźwięk i Notre Dame.


Ludwik uznał, że ta piosenka otworzy i zamknie pierwszą część sztuki, rzecz jasna, jeśli oczywiście powstanie do niej odpowiednia muzyka.
Druga piosenka, również śpiewana przez Klopina, miała być śpiewana, gdy Quasimodo niechcący wpada w ręce żebraków i Cyganów, a ci biorą go za szpiega Frolla, dlatego chcą go powiesić, do czego oczywiście ostatecznie nie dochodzi. W tamtej chwili właśnie śpiewana miała być ta oto piosenka:

Powiedz, czy miejsce plugawe to znasz?
To paryskich szumowin plac rozpraw i sjest.
Powiedz, czy miejsce szubrawe to znasz,
Które Placem Cudów zwą? Oto tu jest!
Kulas fika tu. Ślepiec bryka tu,
Lecz nie gada trup.
Więc nie będziesz miał szans,
Byś wyśpiewać coś mógł.
Mamy sposoby na szpiclów i papli,
Tak bardzo skuteczne, że bierze aż dziw.
Bo to jest, bracie, Cudów Plac,
Gdzie cudem byłoby,
Jeślibyś wyszedł żyw.


Ludwik uważał, że ten utwór powinien być wesoły i dowcipny, a ponadto, czy też może raczej przede wszystkim rytmiczny, aby nadał scenie pewnego tempa, co nieco rozluźni atmosferę i da widzom do zrozumienia, że głównemu bohaterowi, pomimo tego, iż wpadł on w niemałe tarapaty, nie stanie się nic złego.
Te wesołe utwory powstały dość szybko, bo w ciągu jednego dnia. Inaczej się jednak sprawa miała z piosenkami, które Ludwik uznał, iż muszą być przepiękne i stanowić najcudowniejszą cześć sztuki. Chciał, aby jedną z nich śpiewali wszyscy aktorzy na samym końcu przedstawienia, z kolei druga miała być piosenką jednej z głównych postaci kobiecych, czyli Esmeraldy. Wymyślenie jednak odpowiednich do tego rodzaju utworów słów nie było łatwe i dlatego Ludwik z Elodie odłożyli to na kolejny dzień. Przez następne dwa dni oboje głowili się nad tymi i jeszcze też kilkoma innymi utworami, mającymi urozmaicić fabułę sztuki. Sissi, która szybko się dowiedziała o tym, co robią, dołączyła do nich i podrzuciła kilka linijek do obu najpiękniejszych piosenek sztuki, a zwłaszcza tej, którą miała śpiewać Esmeralda. Szczególnie Ludwikowi spodobały się słowa:

Czemu jednak tak obdarzasz?
Dla drugich nie masz nic?
W tych nielicznych zaś wybrańcach
Wstręt budzi widok nieszczęsnych ludzi?


Ludwik wiedział, do kogo Sissi nawiązuje. Opowiadała mu o tym, jak źle ją potraktował Zottornik i jak negatywnie wypowiedział się on o dzieciach, którym to ona chciała pomóc. Rozmowa ta przy okazji sprawiła, że wpadł on na pomysł, aby w sztuce postać Frolla została ukazana jako karykatura wszechwładnego kanclerza, zwłaszcza w sposobie poruszania się, pewnego stylu ubierania się itd. Wiedział aż za dobrze, że wszyscy bez trudu zorientują się, do kogo on nawiązuje, ale wcale go to nie przejmowało. Przeciwnie, chciał jasno dać do zrozumienia, co on myśli o kanclerzu, wiedząc doskonale, że nie spotkają go za to żadne represje, a ten fakt z kolei zachęcał go do działania jeszcze mocniej. W euforii nawet zaplanował dla postaci Frolla jeszcze krótki utwór muzyczny, w którym wyraża on swoje uczucia do Esmeraldy: uczucia ukazujące pożądanie pomieszane z fanatyzmem religijnym. Gdy Elodie i Sissi przeczytały jej tekst, miały lekkie dreszcze, ale uznały, że słowa te idealnie tu pasują. A zwłaszcza te, kiedy Frollo modli się do Matki Boskiej w ten oto sposób:

Obroń mnie, Maryjo.
Z tą czarownicą koniec zrób.
Nie pozwól, żebym w męce tej miał żyć.
I zniszcz Esmeraldę!
Niech zazna ognia piekieł lub...
Ma kochać tylko mnie i moją być.


Dla obu księżniczek słowa te mówiły praktycznie wszystko na temat tego, co do Esmeraldy czuje ten stary cap, jak określiły Frolla w sztuce. Uznały też, iż jest to po prostu rewelacyjne i nie mogły się doczekać, aby to przedstawić na scenie.
Widząc zaangażowanie ukochanej i kuzynki, Ludwik zaproponował, aby obie zagrały w jego sztuce. Dodał, iż nie wyobraża sobie, aby ktokolwiek inny niż one byłby w stanie zagrać dwie najważniejsze kobiece postacie tej historii. Sissi zatem zaproponował rolę Esmeraldy, zaś Elodie rolę Madeleine, ukochanej Quasimoda, którą to rolę sam postanowił odegrać. Co prawda żadna z księżniczek jakoś wcale nie była w stanie sobie wyobrazić Ludwika w roli zdeformowanego dzwonnika z Notre Dame, ale sam książę bawarski uznał, że właśnie dlatego on powinien w tej roli wystąpić.
- To będzie moja życiowa rola - powiedział z dumą - Jeżeli uda mi się być w mojej sztuce niezwykle realistycznym, to znaczy, że jestem dobrym aktorem i to jeszcze lepszym niż sądziłem.
- Zapomniałeś wspomnieć o tym, iż niesamowicie skromnym - dodała nie bez ironii w głosie Sissi.
W projekt zaangażował się też arcyksiążę Karol, któremu Ludwik powierzył w tej sztuce rolę Febusa. Co prawda wolałby, aby tę rolę odegrał Franciszek, ale to nie mogło być zrealizowane, ponieważ ukochany Sissi był cesarzem i jako taki nie miał czasu na takie zabawy. Musiał zajmować się swoimi obowiązkami i nie miał możliwości uczyć się roli w teatrze i występować w nim jako zwykły aktor. Rzecz jasna, byłaby to wręcz rzecz fantastyczna, jednak Ludwik nie był fantastą i dobrze wiedział, iż spotkałoby się to z powszechnym oburzeniem wielu członków dworu, w tym samej arcyksiężnej Zofii, która w ten sposób mogłaby stracić sympatię do Sissi, która wciąga jej syna w tego rodzaju rozrywki. A z tego, co Ludwik wiedział od hrabiego Jamisza, kobieta zaakceptowała przyszłą synową, a nawet polubiła ją. Książę bawarski nie chciał tego niszczyć, dlatego nie zrealizował tego pomysłu, w tej sprawie zadowalając się jedynie udziałem Karola w przedstawieniu. Co prawda, arcyksiążę miał uszkodzoną rękę po ostatnim wyścigu, ale powoli powracał już do zdrowia, a do sztuki jeszcze zostało dość czasu, aby jego ręka odzyskała już swoje wszystkie siły i pełną sprawność.
Wszystkie piosenki zostały napisane w ciągu kilku dni. Ludwik, gdy tylko te były gotowe, zawiózł je do dyrektora teatru, który oczywiście od razu je przyjął i do tego po przeczytaniu ich słów uznał, że są po prostu idealne. Bez zwłoki też od razu przekazał je muzykowi teatralnemu, aby ten skomponował do nich muzykę, do czego artysta od razu z zapałem się zabrał. Ludwik zadowolony uznał, że jest to bardzo dobry znak i należy rozpocząć uczenie się swoich ról. Zadbał zatem o to, aby każdy aktor dostał swój tekst sztuki i mógł opanować swoją rolę. Oczywiście nie zapomniał przy tym o egzemplarzu tekstu dla Sissi, Karola i Elodie, jak i też dla siebie, bo przecież cała ich czwórka miała zagrać główne role i musieli umieć na pamięć swoje kwestie. Czuł, że dzięki ich udziałowi sztuka przyciągnie o wiele więcej widzów niż w sytuacji, gdyby nie wystąpili. Może też zmobilizować resztę aktorów do tego, aby jeszcze bardziej postarali się oni o to, aby zagrać jak najlepiej w sztuce. Przewidywania Ludwika w tej sprawie okazały się być słuszne, gdyż na wieść o tym, że tak znakomite osobistości mają zagrać w sztuce sprawiły, iż zaraz aktorzy poczuli się zaszczyceni i uznali:
- W takiej sytuacji musimy przyłożyć się jeszcze bardziej do tego zadania. To przecież musi być niezwykle ważna sprawa, skoro same koronowane głowy się w to angażują.
Jedynie Martina nie była zadowolona z tego wszystkiego.
- Uważam, że to kolejne fanaberie korowanych głów - mówiła ze złością - To wszystko jakieś brednie i tyle. Dla jakiś głupich sierot mamy rezygnować z gaży za udział w premierze tej sztuki? Niby dlaczego? Przecież ja do nich nic nie mam, a i one do mnie. Poza tym, po co mamy wspierać jakiś małych nierobów? Od tego są instytucje charytatywne, a nie my. Ja mogę pracować na siebie, one też mogą.
Była jednak odosobniona w swoim zdaniu i dlatego nikt nie potraktował jej słów na poważnie i szybko o nich zapomniano, angażując się mocno w realizację błyskotliwego pomysłu księcia Ludwika, który to, pomimo początkowych obiekcji ze strony niektórych osób, ostatecznie został przyjęty z radością.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 0:38, 10 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:59, 07 Cze 2023    Temat postu:

***

Przygotowania do sztuki zajęły półtora miesiąca. Przez ten czas za pieniądze, które pozostały Sissi po zakupieniu budynku na nowy sierociniec, niemal całkiem już się wyczerpały, gdyż został wpompowane w remont tego budynku, który to być musiał generalnym remontem połączonym z dostosowaniem go do potrzeb aż tylu dzieci. Kolejne pieniądze na dokończenie tego celu były potrzebne i dlatego też w tej sytuacji wszystko znalazło się w rękach Ludwika i wszystkich aktorów, którzy musieli zadbać o to, aby sztuka spodobała się widzom. Wszystko zależało od tego, jak dobrze zagrają i z jakim talentem to zrobią. Niektórzy obawiali się faktu, iż jest to ryzykowne powierzać najważniejsze role Sissi, Karolowi i Elodie, którzy wszak nie są doświadczonymi aktorami i mogą położyć sztukę na łopatki. Ludwik jednak przeczuwał, że ich obecność nie tylko niczemu nie zaszkodzi, ale ponadto może im jeszcze pomóc, choćby z tego względu, że widzowie lubią nowe, świeże i nieznane nikomu twarze.
Nikt nie miał natomiast wątpliwości, co do treści sztuki, uważając, że jest ona po prostu doskonała i nie można niczego w tej kwestii się uczepić. A fabuła ta tak oto się przedstawiała:
Francja za rządów Ludwika XI. W Paryżu władzę sprawuje tyran, okrutny i bezwzględny sędzia Jan Frollo, fanatyk religijny, marzący o oczyszczeniu miasta z tego wszystkiego, co uważa za brudne i niegodne istnienia. Pewnego dnia jest on świadkiem oskarżenia o kradzież grupy Cyganów. Każe ich aresztować, a kiedy z grupki ucieka kobieta z zawiniątkiem, ściga ją i szarpiąc się z nią pod Notre Dame, niechcący ją zabija. Odbiera jej zawiniątko, myśląc, że są tam łupy, ale odkrywa, że jest to jej zdeformowane niemowlę płci męskiej. Chce je utopić w studni, jednak wtedy z katedry wychodzi jego starszy brat, archidiakon Klaudiusz Frollo. Każe on bratu zostawić chłopca w spokoju, poruszając w nim wyrzuty sumienia wywołane niepotrzebnym zabiciu na stopniach katedry matki dziecka. Sędzia ustępuje mu i w ramach pokuty za ten czyn, bierze pod opiekę niemowlę i nazywa je Quasimodo, co znaczy „niby człowiek”. Garbus wychowuje się w katedrze, wychowany przez swojego opiekuna w panicznym strachu przez ludźmi, których Jan Frollo ukazuje jako istoty podłe i wyrachowane. Jedynymi przyjaciółmi chłopaka są archidiakon i jego uczeń, artysta Piotr Gringoire. Dzięki nim Quasimodo nie traci słuchu, kiedy bije w dzwony, bo podczas tej czynności zatyka sobie uszy watą. Dzięki nim ma on też choć jako taką wiedzę o tym, co się dzieje na świecie. Za ich radą wtedy, gdy kończy dwadzieścia lat, wymyka się z katedry, aby wziąć udział w corocznym Święcie Błaznów.
Tymczasem do miasta przybywa kapitan Febus, aby objąć stanowisko szefa gwardii Frolla, który nakazuje mu uważać szczególnie na Cyganów. Obaj też biorą udział w Święcie Błaznów. Razem widzą tańczącą na rynku Cygankę Esmeraldę, przybraną siostrę Piotra Gringoire’a, który dodatkowo publicznie recytuje wiersze o charakterze komediowym. Potem następuje wybór Króla Błaznów, którego to od zawsze wybiera się na podstawie jego brzydoty. Wybrany zostaje Quasimodo, ale wiwatowanie tłumu na jego cześć szybko mija, kiedy ludzie Frolla na jego rozkaz dla zabawy zaczynają rzucać warzywami w garbusa, co rozkręca ludzi i zachęca do tego, aby potem przywiązali go do pręgierza i znęcali się nad nim. Esmeralda jako jedna z niewielu osób sprzeciwia się tej ohydnej zabawie i uwalnia Quasimoda, po czym mówi ludziom, co o nich myśli i ucieka. Frollo jest nią zachwycony, jednak tylko fizycznie, bo duchowo gardzi nią. Postanawia ją porwać i posyła za nią kilku swoich ludzi przebranych za bandytów. Quasimodo zaś wieczorem idzie szukać dziewczyny, aby jej podziękować. Widząc ją atakowaną przez bandytów, ratuje ją z opresji, ale Esmeralda mdleje i to on zostaje aresztowany przez Febusa i jego straż, kiedy ci przybywają z pomocą dziewczynie. Quasimodo staje przed sądem, jednak na szczęście Gringoire był świadkiem całego zdarzenia i mówi o wszystkim swojej przybranej siostrze i wraz z nią ratuje dzwonnika przed skazaniem. Frollo zatem ułaskawia Quasimoda, ale patrzy niechętnie na Esmeraldę. Febus czuje się głupio, bo aresztował niewinnego i przeprasza dzwonnika za swe zachowanie. Sam zaś ma już poważne wątpliwości, co do słuszności postępowania Frolla. Kiedy ten, chcąc się wyżyć za to, że Esmeralda mu się wymknęła, każe spalić dom młynarza z nim i jego rodziną w środku za jego rzekome przewiny, Febus nie wypełnia rozkazu i z cichą pomocą Esmeraldy, która to płoszy konia Frolla w odpowiednim momencie, ucieka i kryje się w domu swojej ciotki, od dawna poszukującej swojej zaginionej przed laty córki, po której został jej jedynie mały trzewiczek. Frollo po namyśle darowuje Febusowi przewinę i przywraca go na stanowisko. Kapitan nie dowierza mu, ale wraca do swoich obowiązków i przy pomocy Gringoire’a kontaktuje się z nim Esmeralda, która jest w nim zakochana i pełna podziwu dla jego szlachetności i odwagi. Gdy dochodzi do spotkania zakochanych, Febus widzi na szyi Esmeraldy zawieszony mały trzewik. Chce już jej powiedzieć, że jego ciotka ma taki sam, a dziewczyna może być jej córką, gdy nagle dostaje nożem w plecy od Frolla, który śledził oboje, po czym podnosi alarm. Esmeralda zostaje aresztowana i podczas procesu, rzecz jasna z góry ustawionego przez sędziego, skazana na śmierć przez powieszenie. Jan Frollo proponuje dziewczynie wolność w zamian za oddanie mu się, jednakże ta odmawia. Do egzekucji nie dochodzi, ponieważ Quasimodo ratuje dziewczynę i porywa do katedry, gdzie chroni ją prawo azylu. Tam dziewczyna zaprzyjaźnia się z dzwonnikiem i archidiakonem. Quasimodo na jej prośbę idzie na Plac Cudów, gdzie żyją sobie poza prawem wszyscy Cyganie i złodziejaszki, a prawo nie może ich tam ruszyć. Dzwonnik zostaje schwytany przez Klopina, króla Cyganów i ma być powieszony jako szpieg Frolla, ale ratuje go Gringoire, który rozpoznaje go. Quasimodo mówi wszystkim, że Esmeralda jest bezpieczna, a do tego odkrywa, że Febus żyje i przebywa ranny pod opieką Klopina, który powoli przywraca go do zdrowia. Zadowolony dzwonnik powraca do katedry i w ostatniej chwili ratuje Esmeraldę, kiedy Jan Frollo zjawia się w dzwonnicy, aby ją zgwałcić. Garbus nie jest w stanie zabić swojego opiekuna, ale zmusza go, aby ten zostawił dziewczynę w spokoju. Jan Frollo jednakże nie odpuszcza i postanawia złamać prawo azylu, na co naciska ciotka Febusa, myśląca, że Febus nie żyje i że to nie kto inny, ale Esmeralda go zabiła. Frollo organizuje podstęp i doprowadza do tego, że Quasimodo poznaje jego rzekome plany i postanawia zorganizować ucieczkę przyjaciółce. Jednak wszystko to okazuje się być zasadzką i gdy oboje opuszczają mury katedry, zostają schwytani przez ludzi Frolla, który każe uwięzić Esmeraldę i skazać ją na spalenie na stosie, a Quasimoda zamknąć w katedrze. Gringoire zły widzi, że sprawa robi się groźna i uważa, że tylko król jest w stanie zapanować nad Frollem. Z pomocą archidiakona, też oburzonego zachowaniem Jana, pisze list do Ludwika XI i gna z nim do jego siedziby. Mimo trudności dociera do niego na czas i przekazuje mu ów list. Król wierzy świadectwu Klaudiusza Frolla i jedzie zaraz do Paryża, aby zaprowadzić porządek. W mieście zaś Jan Frollo postanawia spalić Esmeraldę na stosie. Quasimodo jednak wyrywa się z pęt i jeszcze raz ratuje swoją przyjaciółkę, z którą chroni się w katedrze. Jan Frollo dostaje szału i nakazuje, aby jego ludzie szturmowali Notre Dame. Budzi to oburzenie mieszkańców. Na placu egzekucji zjawia się tłum Cyganów i żebraków dowodzony przez Klopina i już w pełni wyzdrowiałego Febusa. Ten ostatni buntuje ludzi przeciw sędziemu, a ci bez wahania rzucają się na wojsko. Dochodzi do walki, w wyniku której ludzie Jana zostają pokonani, a szturm odparty przez Quasimoda. Mimo to, Jan wdziera się do katedry i mimo protestów Klaudiusza, próbuje zabić Quasimoda i Esmeraldę.
W tej samej chwili do miasta przybywa król. Bitwa zostaje przerwana, a gdy tylko władca poznaje jej powody, nakazuje aresztować Jana. Ten jednak właśnie na szczycie katedry próbuje zabić swego podopiecznego i jego przyjaciółkę. Podczas walki on i Quasimodo spadają w przepaść. Sędzia ginie, a dzwonnika w ostatniej chwili łapią Febus i Esmeralda, wciągając go do katedry. Febus ujawnia ukochanej prawdę o jej pochodzeniu, matka i córka wpadają sobie w ramiona, król ogłasza dla Cyganów amnestię i pozwala im spokojnie żyć w mieście, a Quasimodo, mimo tego, że Esmeralda woli innego, jest szczęśliwy, bo całe miasto teraz traktuje go jak bohatera i już nigdy nie będzie sam. Tą oto radosną sceną kończy się pierwsza część sztuki.
Druga część sztuki dzieje się kilka lat później. Febus i Esmeralda pobrali się i mają synka Zefira. Gringoire zostaje sławnym pisarzem i cieszy się sympatią nie tylko mieszkańców miasta, ale i samego króla. Jedynie Quasimodo, choć ma już przyjaciół, to wciąż czuje się samotny pod względem uczuć. Pewnego dnia jednak przybywa do Paryża cyrk niejakiego Saroucha, którego to członkowie dają wesołe przedstawienia, ale i przy okazji okradają swoich widzów. Wśród nich jest niejaka Madeleine, wychowanica Saroucha. Nikczemnik zmusza ją, aby poszła do katedry i zawarła znajomość z Quasimodo, aby odkryć, gdzie w katedrze są cenne klejnoty, oddane na kościół przez samego króla. Dziewczyna niechętnie robi to, ale widok Quasimoda budzi w niej przerażenie i ucieka. Archidiakon i Gringoire pocieszają dzwonnika, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest najlepsze i może dziewczyna nie będzie uciekać przed nim, gdy go lepiej pozna. Idzie więc do cyrku z Gringoirem, Febusem, Esmeraldą i Zefirem, gdzie obserwuje występy Madeleine. Jest nią po prostu oczarowany. Dziewczyna zaś widzi go podczas wesołej zabawy z Zefirem i zmienia o nim zdanie. Podczas kolejnej rozmowy nie jest już przerażona, a wręcz odkrywa, że oboje doskonale się rozumieją. Następne spotkania tylko utwierdzają ją w tym przekonaniu. Madeleine odkrywa, gdzie w katedrze są ukryte klejnoty, ale nie chce powiedzieć o tym Sarouchowi. Ten zapowiada, że jeśli tego nie zrobi, sam je znajdzie, ale na akcję zabierze wszystkich swoich ludzi i zabije Quasimoda, gdy ten stanie im na drodze. Jeśli więc Madeleine nie chce, aby dzwonnikowi coś się stało, ma go odciągnąć od katedry na czas akcji. Dziewczyna zgadza się, jednak nie wie, że Sarouche zamierza pozbyć się jej za to, że mu się sprzeciwiła.
Tymczasem Febus odkrywa, że w mieście doszło do kradzieży. Uważa, że to cyrkowcy okradają ludzi, natomiast Madeleine wcale nie interesuje się Quasimodo bezinteresownie. Dzwonnik nie wierzy mu i idzie z ukochaną na spotkanie. W tej samej chwili dochodzi do kradzieży. Zefir, który przypadkiem znajduje się wtedy w katedrze odkrywa to i próbuje przeszkodzić złodziejom, ale zostaje schwytany przez Saroucha, który postanawia użyć go jako tarczy w razie wpadki. Gringoire widzi to wszystko i kiedy bandyci wychodzą, bije w dzwony na alarm i ujawnia, co się stało. Madeleine wyznaje Quasimodo prawdę. Ten odsuwa się od niej, zaś dziewczyna zostaje aresztowana. Jej mocodawca ze swymi ludźmi próbuje uciekać kanałami z cennym łupem i zakładnikiem. Madeleine oferuje Febusowi pomoc w odnalezieniu go. Quasimodo i Febus mają wątpliwości, co do jej szczerości, jednak ostatecznie Esmeralda przekonuje ich do zmiany zdania. Pościg dogania bandytów, nic to jednak nie daje, ponieważ Sarouche ma w niewoli Zefira. Madeleine prosi Quasimoda, aby we dwoje wykorzystali jej sztuczki cyrkowe do odbicia chłopca. Pomimo wątpliwości, dzwonnik się zgadza i razem uwalniają Zefira. Pozbawiony cennego zakładnika, Sarouche zostaje schwytany oraz aresztowany, a Madeleine ułaskawiona. Kiedy zaś jakiś czas później odbywa się wielkie święto zakochanych, Quasimodo i Madeleine szczęśliwi z radością obserwują z katedry zakochane pary, po czym całują się i trzymając się za ręce, dołączają do wszystkich biesiadników.
Zdaniem wszystkich aktorów, nawet marudzącej i sceptycznie nastawionej do tego całego przedsięwzięcia Martina uważali, że treść sztuki jest po prostu bardzo dobra i pełna niesamowitych przygód i emocji, dlatego nie ma szans, aby się ona widzom nie spodobała. Piosenki też były wspaniałe, ich słowa oraz dopasowane do nich melodie były idealnymi kompozycjami. Wszystko zatem leżało w rękach, czy może raczej w talencie aktorów. I od nich zależało, jak wielki sukces odniesie ta sztuka i czy w ogóle go odniesienie.
Premiera odbyła się zgodnie z planem. Zjawiły się na nim prawdziwe tłumy, ciekawe tego, jak słynna powieść Victora Hugo została przeniesiona na scenę i jak dobrze aktorzy w niej zagrali. Premierę uświetnili także sam cesarz, jego matka, a także kilka znakomitości z dworu cesarskiego, w tym sam kanclerz Zottornik, jak i też baronowa von Tauler, jej córka Ilary, Ida Ferenczy i jeszcze oczywiście bliscy Sissi, w tym jej rodzice, jej rodzeństwo, a także książę Gregorios. Ludwik przy tej okazji zaprosił też na premierę Shari, którą spotkał jakiś czas temu w teatrze, kiedy tam przyszedł, aby zaproponować dyrektorowi wystawienie swojej sztuki. Widział, że dziewczyna była wyraźnie zachwycona przedstawieniami, choć też przy okazji lekko zmieszana beznadziejnym zachowaniem Martiny, czemu książę bawarski w żaden sposób się nie dziwił. Jako wielki miłośnik sztuki postanowił nie dopuścić do tego, aby jego przyjaciółka przestała ją lubić z powodu głupiej małpy, która się uważała za ósmy cud świata. Liczył, że zetknięcie z jego przedstawieniem pomoże jej zachować do sztuki prawdziwą szczerą miłość.
Shari wahała się, czy przyjąć bilet na premierę sztuki Ludwika. Uważała, że nie pasuje do tego wielkiego i eleganckiego towarzystwa, jakie na pewno będzie tam obecne. Mimo to, gdy powiedziała o tym babci, ta powiedziała, aby przyszła i zobaczyła przedstawienie. Uważała, iż nie ma to znaczenia, jak obrzydliwe osoby w teatrze potrafią pracować. Ona sama powinna zachować miłość do sztuki, bo jest ona tego warta. Ponadto, skoro ich przyjaciel, książę Ludwik ją zaprasza, przecież nie wypada mu odmówić. Shari miała wątpliwości. Kilka razy widziała Ludwika, gdy ten był w teatrze i ćwiczył wraz z innymi aktorami, nigdy jednak nie zdobyła się na to, aby go zagadać. Przynosiła jedynie ubrania szyte przez swą babcię, która wykonywała dla teatru wiele pracy i posyłała z nią zawsze wnuczkę, czując, że ją tam ciągnie, pomimo tego, iż jednocześnie to miejsce nieco ją przeraża, a kilka tam pracujących osób budzi w niej wręcz niechęć. Pani Aouda chciała jednak, aby jej mała Shari nie zniechęcała się do sztuki, którą wyraźnie pokochała, czego zresztą przed babcią wcale nie kryła. W tym celu prosiła, aby mimo wszystko chodziła do teatru i poznawała świat sztuki, a wraz z nim znajdowała radość, która sprawiała, iż chętniej codziennie wstawała i zajmowała się swoimi sprawami.
- Ty po prostu odnalazłaś coś, co wielu ludzi nazywa pasją - powiedziała do wnuczki, gdy prosiła, aby poszła na premierę sztuki - Dzięki niej jesteś radosna, a twoja twarz promienieje radością. Znajdujesz szczęście rozpierające twoje serce od środka i sprawiające, że chce ci się bardziej robić to, co robisz. To jest naprawdę wyjątkowe uczucie. Nie zmarnuj go.
Shari dała się przekonać babci i poszła na premierę sztuki. I nie żałowała tej decyzji, bo sztuka była po prostu cudowna. Wszyscy aktorzy grali w niej naprawdę rewelacyjnie, ale chyba najlepiej Ludwik i Sissi. Ludwik jako Quasimodo był tak dobrze ucharakteryzowany, że nawet trudno go było poznać. Sissi natomiast była cudowna jako Esmeralda. Zwłaszcza w scenie, kiedy w scenie, w której Esmeralda się ukrywa w katedrze Notre Dame i rozmawia z archidiakonem na temat tego, jak ludzie w Paryżu ją chwilami przerażają, zwłaszcza wtedy, gdy bez powodu zaczęli się znęcać nad Quasimodo. Nie rozumiała tego i pytała:
- Co oni mają przeciw ludziom, którzy są inni?
- Sama nie naprawisz wszystkich niesprawiedliwości tego świata - rzecze jej na to archidiakon.
- No tak, oni mi na pewno nie pomogą - mruczy ironicznie Esmeralda, mając na myśli oczywiście Paryżan.
Nieco później zostaje sama i śpiewa piosenkę. Wykonała ją cudownie. Shari wiedziała, że nigdy nie zapomni tego, co przeżyła, kiedy usłyszała ten utwór, tak piękny i zarazem tak smutny i wzruszający jednocześnie. Sissi jako Esmeralda bez najmniejszej krępacji stała na środku sceny i zaczęła śpiewać:

Czy mnie słyszysz, Najłaskawsza?
Czy jesteś, powiedz mi?
Czy w dobroci swej wysłuchasz,
Co w mym sercu tkwi?
Może myślisz: „Ty nędzarko!
Jak do mówić śmiesz?”.
Widzę twoją twarz i myślę,
Że nędzarką byłaś też.

Boże, nędzarzom chleb co dzień daj.
Daj tkwiącym w piekle po śmierci choć raj.
Boże, łazarzom daj nadzieję, bo...
Gdy ty zawiedziesz, to zbawi ich kto?

Ja o nic nie proszę, bo któż o to dba
Gdy wokół tak wielu biedniejszych niż ja?
Boże, swym dzieciom daj nadzieję, bo...
Gdy ty zawiedziesz, to zbawi ich kto?

Czemu jednych tak obdarzasz?
Dla drugich nie masz nic?
W tych nielicznych zaś wybrańcach
Wstręt budzi widok nieszczęsnych ludzi?

Boże, nędzarzom cień wiary dać chciej.
Tym, co pytają o sens męki swej.
Choć ofiarami wyroków są złych.
Choć to wyrzutki, nie rzucaj ich.
Tym którzy są na dnie, nadzieję daj, bo...
Gdy ty zawiedziesz, to zbawi ich kto?


Publiczność głośno klaskała zachwycona tą piosenką, wielu zaś nawet uroniło przy niej łzy. Shari nie była pod tym względem wyjątkiem. Płakała mocno, gdyż tej utwór chwycił ją za serce. Kiedy pojawiły się brawa, klaskała chyba najmocniej ze wszystkich. Cieszyła się wówczas, że babcia jednak ją przekonała do tego, aby pojawiła się na premierze sztuki. Przedstawienie było po prostu cudowne. Gdyby go nie zobaczyła, to żałowałaby tego do końca życia.
Cała sztuka po prostu zachwyciła wszystkich widzów. Nawet Zottornik był w kilku momentach niesamowicie poruszony tym, jak dobrze wszyscy grają i to nie tylko zawodowi aktorzy, ale też i ci, którzy występowali jedynie dla zabawy. Nie przeszkadzało mu oczywiście to, że Ludwik ukazał sędziego Jana Frolla jako jego karykaturę, na co wskazywało nie tylko zachowanie, ale również i wygląd postaci. Kanclerz był jednak ponad tego rodzaju kpiny z jego osoby, a do tego był nazbyt doświadczonym politykiem, aby nie wiedzieć, czym taka próba zbojkotowania lub zakazania sztuki by się skończyła. Johann Chronist na łamach swoich „Nowych perspektyw” miałby po prostu niesamowite wręcz używanie, sztuka zaś nie tylko nie zostałaby zdjęta, ale jeszcze przyciągnęłaby o wiele więcej widzów, ponieważ nic nie robi przedstawieniom w teatrze aż tak wielkiej reklamy jak ostra krytyka osób będących u władzy. Poza tym, sam cesarz patronował tej sztuce i nie krył on zachwytu tym, co widzi na scenie, dlatego okazywanie jawnej niechęci czemuś, co władca wielbił pod niebiosa byłoby bardzo głupie. Prócz tego kanclerz uznał, że ostatecznie sztuka to sztuka i artyści jak zechcą z niego kpić, to i tak będą to robić.
- Śmiejcie się, głupi prostaczkowie - mówił w duchu sam do siebie - Nic mi tym nie możecie zrobić. A to moje będzie na wierzchu, bo to ja jestem u władzy.
Jak widać zatem, nawet malkontenci i osoby niechętne Sissi i jej przyjaciołom były tą sztuką zachwycone i to wszystkie, nawet baronowa von Tauler, chociaż jak wiemy, nie pałała ona sympatią do Sissi i jej przyjaciół. Jednak nawet ona musiała przyznać, że księżniczka zagrała wspaniale, chociaż książę bawarski wypadł w jej oczach o wiele korzystniej, ale to zapewne dlatego, że w młodości kilka razy już występował na scenie i jak widać, talent po tym wszystkim mu pozostał.
Premiera sztuki zakończyła się oczywiście tak, jak zaplanował to Ludwik, a więc wielkim utworem zaśpiewanym przez wszystkich aktorów biorących udział w przedstawieniu. Najpierw zaczął śpiewać jeden z nich, a konkretnie ten, który to wykonywał rolę Gringoire’a, a potem wszyscy razem dołączyli do niego i wraz z nim wykonali taki oto przebój:

Kiedyś, gdy zmądrzejemy, gdy świat się zmieni,
Gdy nadejdzie dzień.
Modlę się, by kiedyś już umieć tak dobrze żyć,
By dać żyć innym.

Kiedyś, gdy będzie uczciwiej i dużo mniej już
Będziemy chcieć.
Będzie tak, że Bóg pozwoli nam,
By szybciej już nastał ten szczęścia dzień.

Kiedyś, gdy dobro zwycięży, gdy miłość
Jak słońce rozświetli nas.
Dopóki ten dzień nie odmieni nas,
Nadzieją swą dosięgniemy nawet gwiazd.

Mimo, że wokół ciemność
I na nadzieję nie ma szans,
Ale łączy nas modlitwa
O ten nowy, lepszy świat.
Kiedyś!

Kiedyś gdy zmądrzejemy, a świat zmieni,
Nadejdzie lepszy ten dzień.
Modlę się, byśmy umieli już lepiej,
Mądrzej, lepiej żyć.

Kiedyś, gdy świat będzie lepszy,
Gdy miłość nas zmieni.
Zmieni nas, wszystko w nas.
Będzie tak, że Bóg pozwoli nam
By szybciej już
Nastał ten szczęścia czas.
Będzie taki dzień.
Niedługo już.
Kiedyś.


Ostatnia piosenka, kończącą całą sztukę, była to swego rodzaju manifestem ze strony Ludwika do wszystkich ludzi na widowni, aby wspólnie realizowali oni tę piękną wizję stworzenia lepszego świata i że wierzy, iż dzięki nim, dzięki dobrym uczynkom codziennie spełnianym, dzięki nawet drobnym gestom ten kraj, jak i też wszystkie inne mogą być dużo lepszymi miejscami do życia. Wszystko bowiem w rękach ludzi. Nie wiedział, czy do widzów dotarł ten przekaz, ale liczył na to, że chociaż kilka osób go zrozumie i zdoła tę piękną wizję zrealizować.
Widzowie natomiast podzielili się na dwie kategorie, z których to do jednej należeli ci, którzy zrozumieli przekaz, do drugiej natomiast ci, którzy nie umieli go zrozumieć, ale mimo to wszyscy doskonale się bawili na przedstawieniu. Zatem cel księcia bawarskiego i jego przyjaciół został osiągnięty. Przedstawienie okazało się sukcesem, pieniądze na szlachetny cel zostały zebrane i nic już nie mogło ani jemu, ani Sissi stanąć na drodze do zrealizowania swoich planów i czerpania z tego ogromnej radości.

***

Sissi siedziała na krześle załamana, patrząc ponuro pod swoje nogi. Czego jak czego, ale takiego zwrotu akcji się nie spodziewała. Sądziła, że wszystko już teraz pójdzie po jej myśli. A tymczasem nagle los spłatał jej okrutnego figla, bo premiera sztuki okazała się takim sukcesem, że postanowiono wystawić sztukę jeszcze tak z kilka razy. Oczywiście w takim wypadku Sissi i jej przyjaciele nie mogli odmówić swojego udziału i zagrali w kolejnych przedstawieniach swoje wcześniejsze role. I wszystko wydawało się być w porządku, aktorzy bowiem zarobili, ile im się za ich pracę należało, ludzie byli zachwyceni, pieniądze na szlachetny cel zostały zebrane i to bez trudu, a więc co mogło w takim wypadku pójść nie tak? No cóż... Jednak mogło coś pójść na nie tak. A tak konkretnie to ktoś.
- Wszystko przez tą głupią Martinę - mówiła do siebie w myślach Sissi - Kto jej kazał się tak wygłupiać?
Głupia ta dziewczyna poczuła, że nie znajduje się w centrum uwagi, co rzecz jasna, jej zdaniem należało się jej jak nikomu innemu. Dlatego postanowiła, że oto na ostatnim przedstawieniu pojawi się podczas śpiewania z palącym się kagankiem w ręku, aby lepiej ukazać metaforę oświecenia, które oni dają swoją ludziom za pomocą piosenki i całego przedstawienia. Potem niechcący za mocno przyłożyła kaganek do siebie, od czego zajęła się jej szata. Przerażona Martina próbowała ten niewielki pożar ugasić, ale nie wyszło jej i zaczęła biegać po scenie jak szalona i niespodziewanie od jej szaty zajęła się kurtyna. Wtedy dopiero się zaczęło. Ludzie zaczęli krzyczeć i w panice opuszczać teatr. Niektórzy próbowali zapanować nad sytuacją i szybko gasić pożar, ale podczas tego gaszenia doszło do wypadku. Część kurtyny spadła prosto na Sissi. Franciszek, który w ostatniej chwili wskoczył na scenę, aby uratować ukochaną, odepchnął ją, a wówczas ciężki przedmiot spadł na niego, pozbawiając go przytomności. Sissi przerażona, widząc, co się stało od razu doskoczyła do niego razem z Ludwikiem i w porę usunęli ciężar i ocalili cesarza, wynosząc go prędko z budynku. Jednak od tego czasu biedak jeszcze nie odzyskał przytomności.
Nikt inny poza tym nie ucierpiał w pożarze. Kilku ludzi zostało lekko może poparzonych, ale na całe szczęście nie były to poważne obrażenia i łatwo było z nich wyjść. Wszyscy bliscy Sissi wyszli z tego bez szwanku i tylko Franciszek, jej ukochany, biedny i dzielny cesarz był nadal bez przytomności. Księżniczka czuła, że chyba udusi Martinę gołymi rękami, jak tylko ją zobaczy.
- Nie ma co, to miało być niezapomniane przedstawienie - mówiła do siebie w złości - I było. Czemu jak czemu, ale temu zaprzeczyć się nie da.
Sissi spojrzała na łóżko, w którym leżał Franciszek i dotknęła delikatnie jego ręki. Pogłaskała ją lekko palcami i powiedziała:
- Mój biedaku. Mój kochany. Tak bardzo mi ciebie brakuje. Tak bardzo bym chciała zobaczyć twoje piękne oczy i usłyszeć twój cudowny głos.
Do pokoju wszedł lokaj, który przyniósł Sissi coś do jedzenia, gdyż przez ten cały stres zapomniała przyjść na śniadanie.
- Czy Jego Cesarska Mość nie odzyskał jeszcze przytomności?
Sissi pokręciła przecząco głową i odparła:
- Nie. Martwię się. Boję się, że to już koniec.
- Proszę tak nie mówić - odpowiedział lokaj pocieszającym tonem - Cesarz jest twardy. Nie takie trudności już pokonywał i teraz też tak będzie.
- Oby tak było. Oby tak było.
Lokaj zostawił jedzenie, ukłonił się księżniczce i wyszedł z pokoju. Sissi zaś z delikatnym uśmiechem ponownie dotknęła dłoni ukochanego, gdy nagle poczuła, że owa dłoń delikatnie się porusza. Spojrzała więc szybko na twarz Franciszka i wówczas ujrzała, że cesarz delikatnie grymasi się z bólu i otwiera z trudem oczy, po czym kieruje swój wzrok na Sissi. Księżniczka ścisnęła mocno, niemalże dziko jego dłoń w swojej i przycisnęła ją do serca, mówiąc:
- Franciszku, ukochany mój! Jedyny mój i najmilszy! Żyjesz, kochany!
Cesarz delikatnie zamrugał oczami i spojrzał na nią zaintrygowany, po czym lewą dłonią delikatnie złapał się za głowę, jęcząc przy tym.
- Moja głowa. Gdzie ja jestem? - zapytał.
- W pałacu. Był pożar w teatrze. Uratowałeś mnie, ale sam przy tym, biedaku dostałeś - odpowiedziała mu Sissi - Pamiętasz to?
- Nie, nie pamiętam - odparł Franciszek.
Następnie spojrzał na Sissi i dodał załamanym głosem:
- A ty kim jesteś?
Sissi spojrzała na niego zdumiona. Myślała początkowo, że ukochany sobie z niej żartuje, jednak widząc jego twarz szybko zrozumiała, iż ten mówi poważnie.
- Jak to? Nie poznajesz mnie? To ja, Sissi! Twoja narzeczona!
- Moja narzeczona? To ja mam narzeczoną?
Sissi odskoczyła od niego przerażona. Złapała się za serce czując, że chyba za chwilę jej ono z piersi wyskoczy. Poczuła ból w klatce piersiowej, który atakuje ją znienacka wraz z ciemnością, ogarniającą właśnie jej oczy.
- Boże... Boże... Nie pamięta... On mnie nie pamięta.
Chwilę później z hukiem upadła na podłogę. Huk ten sprowadził do pokoju ponownie lokaja, który widząc, co się stało, podbiegł szybko do Sissi, złapał ją w ramiona i zaczął cucić, krzycząc przy tym:
- Ludzie, pomocy! Przynieście wody! Księżniczka zasłabła!

KONIEC TOMU I


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 10:38, 08 Paź 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 6:29, 27 Lip 2023    Temat postu: SISSI - DROGA DO MIŁOŚCI".

Przybliżasz nam postać babci, która troskliwie zajmowała się swoimi wnukami, od śmierci ich rodziców, oprócz tradycyjnych zadań takich jak tańce, wróżby czy śpiewanie zajmowała się szyciem i cerowaniem.
Babcia buduje wiarę w siebie wnuczce Sari
Shari odkrywa przed bliskimi kompleksy, ciekawa argumentacja.
Czujemy, że dostarczenie butów do teatru przez Cygankę ma głębsze podłoże, tylko wiemy jeszcze o co chodzi
Przysłuchujemy się konspiracyjnej rozmowie babci z wnukiem
Wyprawa Shari – po raz pierwszy udaje się do teatru w celu dostarczenia worku z butami
Rozmowa Shari z Anną Krenner i jej mężem
Wprowadzasz nową postać Tinę
Shari była zachwycona tym, co zobaczyła na scenie
Pokazałeś poczucie wyższości baletnicy w stosunku do naszej Cyganeczki
Szczera rozmowa Anny z Sahri , bardzo ciekawe życiowe wnioski
Sisi zależy na tym, a by się zakochani pogodzili i doszli do porozumienia
Nene jest stanowcza i wie czego chce, ustala reguły gry już na samym początku związku
Książę Gregoriosowi zależy na Nenie i tak szybko się nie poddaje
Wyznanie miłości
Cel osiągnięty
Przedstawienie okazało się sukcesem, pieniądze na szlachetny cel zostały zebrane i nic już nie mogło ani jemu, ani Sissi stanąć na drodze do zrealizowania swoich planów i czerpania z tego ogromnej radości.
Nieszczęśliwy wypadek Franciszka Bardzo ciekawe zakończenie
Niespodziewany zwrot akcji , bardzo filmowa scena



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 9:12, 27 Lip 2023, w całości zmieniany 18 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14
Strona 14 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin