Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:17, 11 Sty 2023    Temat postu:

***

Elodie nie kazała Ludwikowi długo na siebie czekać. Z pomocą Blanche dość szybko się ubrała w najładniejszą ze swoich sukien, ułożyła sobie włosy w bardzo ładny kok, ozdobiła sobie uszy kolczykami w kształcie serduszek oraz pomalowała lekko usta pomadką, aby się błyszczały. Spojrzała zadowolona w lustro i gdy już była gotowa, powiedziała:
- W porządku. Mogę już iść.
Nie wiedziała w zasadzie, dlaczego tak się stroi dla księcia, którego ledwie co w zasadzie zna, ale instynktownie chciała, aby był nią zainteresowany, aby w jego oczach była atrakcyjna. Może było to spowodowane tym, że poprzedniego dnia tak dobrze im się obojgu rozmawiało? A może tym, że naprawdę wydawał się on jej przystojny i zarazem sympatyczny? Sama w zasadzie tego nie wiedziała, ale gdy wychodziła do niego z pokoju, nie miało to dla niej większego znaczenia. Ważne dla niej było jedynie to, że kiedy tylko ją zobaczył, wyraźnie nie mógł oderwać od niej wzroku. Z jego strony to był najpiękniejszy komplement z możliwych.
- Zatem, chodźmy zwiedzać miasto - powiedziała uroczystym tonem.
Ludwik z uśmiechem służył jej ramieniem, po czym oboje ruszyli do wyjścia z pałacu, a potem w kierunku miasta. W oddali kilku metrów szła za nimi Blanche, jak nakazywały obyczaje przyzwoitości. Jej obecność na szczęście nie była wcale dla nich irytująca, ponieważ młoda kobieta zdawała się nawet nie specjalnie im przyglądać i pilnować, aby porządnie się zachowywali, zajęta podziwianiem tego, co jest naokoło niej i zerkając na nich jedynie od czasu do czasu.
- Dokąd najpierw pójdziemy? - zapytała po chwili milczenia Elodie.
- Do parku. To najpiękniejszy park, jaki kiedykolwiek widziałem - wyjaśnił jej Ludwik.
Już po chwili, wchodzili do niego. Mijali kilka par spacerujących alejkami, a także kilka matek z wózkami, kilkoro biegających wesoło dzieci, paru mężczyzn z gazetą w dłoniach, w której treści byli zaczytani z uwagą, a do tego sprzedawców słodyczy z rozstawionymi po bokach alejki kramami.
- Opowiedz mi coś o Sissi - powiedziała po chwili Elodie.
- Najpierw pozwiedzajmy park. Jest w nim wiele pięknych miejsc - rzekł na to Ludwik, nie bardzo chcący spełnić tę prośbę.
- Nie, najpierw Sissi - naciskała Elodie.
Ludwik westchnął głęboko, widząc wyraźnie, że z nią nie wygra i postanowił spełnić jej życzenie, choć mu się ono nie podobało.
- No dobrze. Co chcesz o niej wiedzieć?
- Kim ona jest? To narzeczona cesarza? A skąd ty ją znasz?
- Tak, to narzeczona cesarza i moja kuzynka. Nasze rodziny są ze sobą dosyć mocno spokrewnione. Jej mama jest siostrą mojego ojca. A jej ojciec jest też jego dalszym kuzynem, ale naprawdę dalekim. Ale mimo to, mamy to samo nazwisko. Chyba ci już o tym wspominałem.
- Ach, racja. Opowiadałeś mi niedawno o tym. Zapomniałam. A powiedz mi, jak ona wygląda?
- Ma długie, jedwabiste włosy - powiedział Ludwik.
- I co jeszcze? - spytała Elodie.
Ludwik zamyślił się, po czym zaczął opisywać obraz Sissi, przywołując go sobie za pomocą wyobraźni.
- Ma śliczne niebieskie oczy i czarujący uśmiech. Jest wesoła, sympatyczna i urocza, choć czasami uparta. Ale ma dobre serce. Do tego sporo talentów. Jeździ konno lepiej niż niejeden...
- WYSTARCZY! Już dość! - niemalże krzyknęła Elodie.
Ludwik wyrwał się ze świata swojej wyobraźni i spojrzał na swą towarzyszkę i ujrzał oto, że na jej twarzy maluje się ze złość. W pierwszej chwili nie rozumiał, dlaczego tak zareagowała. Przecież sama chciała, aby jej opowiedział o Sissi. To czemu teraz nagle jest o to zła?
- Przepraszam. Zrobiłem coś nie tak? - zapytał.
- Kup mi coś słodkiego - zażyczyła sobie Elodie, ignorując demonstracyjnie jego pytanie i podchodząc do jednego z kramów.
Gdy wzięła z niego opakowanie cukierków, Ludwik szybko zapłacił za nie i poszedł za Elodie, która nie patrząc w jego stronę, zaczęła zajadać łakocie.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić - rzekł przepraszająco Ludwik.
Dopiero teraz poczuł, jak głupio postąpił. W obecności jednej kobiety chwalić drugą i to jeszcze w taki sposób? I to dodatkowo kobietę, która odebrała jej, choć nieświadomie, szczęście z Franciszkiem? To było bardzo głupie.
- Sissi wie, że ją kochasz? - zapytała Elodie.
Ludwik nawet nie spytał, skąd ona wie o jego uczuciu do Sissi. Po sposobie, w jaki ją przed nią wychwalał, łatwo się było tego domyśleć. Dlatego zamiast bez powodu przeciągać temat, odpowiedział:
- Nie. I dobrze, jeszcze by to zepsuło nasze relacje. Poza tym, Franciszek jest moim przyjacielem. Nie powinien wiedzieć takich rzeczy. No i dodatkowo, Sissi by się martwiła o mnie. Myślałaby, że cierpię z powodu uczucia do niej.
- A cierpisz? - spytała Elodie.
- Nie. Może kiedyś cierpiałem, ale teraz mam inne zajęcia. Umiem zająć więc czymś swoje myśli.
- A czym na przykład?
Ludwik podszedł do niej, wyjął z opakowania cukierka i powiedział wesoło:
- Jedzeniem łakoci z ładnymi dziewczynami.
- To ciekawe - odpowiedziała Elodie, której złość zaczęła przechodzić i tak jakby lekko się uśmiechnęła - A dużo dziewczyn zapraszasz na łakocie?
- Tylko te wyjątkowe, z którymi mam o czym rozmawiać.
- A o czym chcesz z nimi rozmawiać?
- O wielu rzeczach. Przede wszystkim, chcę je bliżej poznać. Chcę wiedzieć, czy ich charakter dorównuje urodzie, bo ta jest po prostu nieziemska.
Elodie spłonęła rumieńcem pod wpływem tego komplementu. Przestała się z miejsca gniewać na Ludwika i znowu wsunęła rękę pod jego ramię.
- No dobrze. A więc pytaj. Co chcesz o mnie wiedzieć?

***

Po obiedzie, który oczywiście przebiegł w bardzo miłej atmosferze, Franz nie miał możliwości od razu ponownie pójść z Sissi na spacer, jak to sobie zaplanował, ponieważ Maksymilian zabrał go ze sobą, aby na chwilę z nim porozmawiać. Jak wiadomo, początkowo miał on cesarza za skończonego głupka trzymającego się jedynie maminej spódnicy i nie umiejącego podejmować samodzielnie decyzji. Ale ta opinia wynikała przede wszystkim z jego niechęci do Zofii, zresztą w pełni ze strony arcyksiężnej odwzajemnionej. Obecnie jednak, po wielu rozmowach z żoną, książę zmienił nastawienie do przyszłego zięcia, do czego teraz jeszcze przyczynił się ten niezwykły przykład prawdziwego bohaterstwa w postaci odbicia Elodie z rąk bandytów. Maks co jak co, ale dowód tak niezwykłej odwagi umiał docenić jak nic innego na świecie i dlatego chciał chwilę porozmawiać z przyszłym zięciem, aby mu powiedzieć kilka ciepłych słów.
- Mój drogi chłopcze - rzekł, kiedy już zostali sami - Jak zapewne dobrze o tym wiesz, początkowo nie byłem do ciebie zbyt pozytywnie nastawiony. Byłem bowiem zdania, że nie jesteś zbyt bystrym młodzieńcem i za mocno polegasz na opinii swojej matki, z którą jak wiesz, serdecznych relacji nie mam. Nie byłem też ponadto pewien, czy aby na pewno uszczęśliwisz moją ukochaną córeczkę, która jak wiesz, jest moim oczkiem w głowie. Wiele jednak od tego czasu przemyślałem i dlatego chcę ci teraz powiedzieć, że jeżeli w jakikolwiek sposób ostatnimi czasy cię uraziłem, to wiedz, że żałuję tego bardzo i chcę cię przeprosić.
- Nigdy nie poczułem się urażony twoim zachowaniem, wuju - odpowiedział mu życzliwie i zgodnie z prawdą Franciszek.
Nazywał go wujem, ponieważ zawsze nazywał Ludwikę ciocią ze względu na to, że była mu jak kochana ciocia, a ponadto była kuzynką jego matki, co prawda dosyć daleką, ale zawsze. Stąd też owa tytulatura.
- Cieszę się, że tak mówisz - powiedział Maksymilian - Ale naprawdę głupio mi teraz, iż posiadałem pewne wątpliwości w tym kierunku, czy jesteś godzin mej małej Sissi. Jednak ta akcja ratunkowa, jaka niedawno miała udział sprawiła, że całkowicie pozbyłem się tych wątpliwości. Człowiek, który tak bohatersko ratował kobietę z rąk oprawców, na pewno będzie w stanie zaopiekować się należycie moją małą córeczką. Dlatego chcę ci powiedzieć, że w obecnej sytuacji pragnę ci z całą przyjemnością, powierzyć mój największy skarb.
Następnie uściskał on mocno i czule Franciszka i zaproponował mu kieliszek dobrego wina, którym cesarz oczywiście nie pogardził, zadowolony bardzo, że oto teraz zyskał w oczach przyszłego teścia.
W tym samym czasie Sissi, która została na chwilę sama, spotkała baronową, wyraźnie niezadowoloną z jakiegoś powodu. Nie wiedziała tego, że Franciszek z nią porozmawiał na temat plotek na jej temat, o których to plotkach dziewczyna nie miała zielonego pojęcia, a o których baronowa nie ośmieliła się jej powiedzieć. Kobieta była wściekła z powodu tego, jak cesarz ją skrzyczał. Obwiniała o to Sissi i dyszała żądzą zemsty. Pragnęła się wyżyć na tej wieśniaczce, jak to ją określała w myślach. Oczywiście wyżyć, ale w białych rękawiczkach, jak przystało na damę. Wiedziała też, w jaki to sposób zrobić.
- Cesarz jest prawdziwym bohaterem, Wasza Wysokość - powiedziała bardzo uprzejmym tonem.
- To prawda - odpowiedziała Sissi - Każda dziewczyna marzy o tak dzielnym rycerzu jak on.
- Owszem. Nie wiem jednak, czy bohater to idealny materiał na męża. A już zwłaszcza bohater ratujący inne niewiasty z opresji.
- Dlaczego? Przecież to powód do dumy, taki ukochany.
- Zapewne, ale ostatecznie ratowanie pięknej księżniczki z rąk bandytów, to zarazem dowód bohaterstwa, ale i uwodzicielstwa.
- Nie rozumiem, baronowo.
- Och, proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość. Nie chciałam w żaden sposób Waszej Wysokości urazić. Ale piękna francuska księżniczka osobiście uratowana przez cesarza, to piękna i romantyczna opowieść. W innych okolicznościach z całą pewnością by się zakończyła ślubem. Czytelnicy gazet będą zasmuceni, że tak się nie stanie. Kto wie, czy opinia publiczna nie doprowadzi do problemów w życiu cesarza. Bo wszakże żeni się on z jedną, a ratuje drugą z opresji i to jeszcze w taki sposób, jakby ta druga była jego prawdziwą ukochaną.
Sissi przyjrzała się uważnie baronowej, nie wiedząc, do czego ona zmierza. Ta zaś widząc, że jej słowa padły na podatny grunt, mówiła dalej:
- Ludzie mogą zatem pomyśleć, że cesarz jest osobą niezwykle kochliwą, co znacznie negatywnie przyczynić się może do jego negatywnej opinii publicznej. To oczywiście nie musi mieć miejsce, ale niestety, jest również możliwe. Dlatego też muszę powiedzieć, jako osoba niezwykle życzliwa Waszej Wysokości...
- Nie wątpię, że tak jest - mruknęła z ironią w głosie Sissi.
- I jako osoba życzliwa, gdybym mogła powiedzieć uczciwie...
- Może pani, baronowo.
- A zatem powiedzieć muszę, że będąc na miejscu pewnej młodej księżniczki, to bym uważała na tego rodzaju akcje ratunkowe. Bo wszak, będąc młodą i piękną dziewczyną, nie miałabym niestety gwarancji, iż cesarz nie pokocha innej niż ja, a już zwłaszcza tej, którą kiedyś uratował z rąk bandytów. Bo przecież młode damy z książęcych rodów, choć piękne i młode, bywają niekiedy bardzo naiwne wierząc w wierność władców. Oczywiście nie mówię, że wszyscy władcy tacy są, ale cóż... W wielkim świecie jest mnóstwo pokus. Trudno im czasami nie ulec. Naiwnością jest zatem ze strony wielu młodych i pięknych księżniczek wierzyć, że owych pokus nigdy nie będzie w życiu cesarza.
- Rozumiem - odpowiedziała ze złością i chęcią odwetu Sissi - Pokusy zawsze będą w życiu władców, ale to od władcy i jego charakteru zależy, czy je zwalczy, czy im ulegnie. A ponadto, ja z kolei, będąc na miejscu pewnych leciwych już dam dworu nie wypowiadałabym swoich opinii w taki sposób. Więcej nawet, ja to bym takiej damie, która ośmiela się sugerować narzeczonej cesarzowa niewierność jej ukochanego powiedziałabym tak: „Może i ja jestem młoda oraz naiwna, ale pani, mimo swojego wieku, jesteś jeszcze bardziej naiwna sądząc, że za takie słowa nie można wyciągnąć odpowiednich konsekwencji i to nawet jeszcze przed ślubem”.
Baronowa oczywiście od razu zrozumiała, o co Sissi chodzi i poczuła, jak ją ze złości krew zalewa. Jak ta smarkula śmie wypominać jej wiek? Myśli może, że ona nigdy się nie zestarzeje? Że będzie wiecznie piękna i młoda? Ale faktycznie, w tej sprawie ma rację. Helga nie powinna tak śmiało wypowiadać swoich opinii przy Sissi i być taka złośliwa w ich wypowiadaniu.
- Oczywiście to wszystko, o czym tu mówimy, to tylko teoretyzowanie i nie warto brać tego na poważnie, Wasza Wysokość.
- Jestem dokładnie tego samego zdania, baronowo.
Obie kobiety, młodsza i starsza, spojrzały na siebie poważnie i zarazem też z szacunkiem, ale jednocześnie wiedząc, że od tej pory są śmiertelnymi wrogami i już nic tego nie zmieni.
Po tym wszystkim, baronowa dygnęła przed Sissi i powoli wyszła z pokoju, zostawiając na stoliku, niby to przypadkiem swoją gazetę. Księżniczka, gdy tylko to dostrzegła, chciała jej ją oddać, ale wówczas dostrzegła nagłówek na pierwszej stronie, w którym zapowiadano opis akcji ratunkowej Franciszka. Zaintrygowana więc otworzyła gazetę i zaczęła ją czytać.

***

Elodie spacerowała ulicami Wiednia, śmiejąc się od kilku minut z wesołych żartów opowiadanych jej przez Ludwika. Mężczyzna był niesamowicie zabawny, a do tego posiadał prawdziwy dar opowiadania.
- Niemożliwe. Naprawdę to zrobiłeś, Ludwiku? - zapytała, powoli ocierając z oczu łzy śmiechu.
- Oj tak. Ja wiem, to brzmi jak żart, ale naprawdę tak było - odpowiedział jej z uśmiechem na twarzy Ludwik.
- Naprawdę uciekłeś z domu, aby zostać aktorem? Ile miałeś wtedy lat?
- Szesnaście. To było naprawdę zwariowane, wiem, ale tak zrobiłem. A potem przez sześć tygodni włóczyłem się z nimi po całej Bawarii i występowałem wraz z nimi na scenach. Ale potem namierzyli mnie ludzie mojego ojca i sprowadzili mnie z powrotem do domu. Ojciec był wściekły, chciał mnie zbić laską, ale ostatecznie mama go uspokoiła.
- Jakoś wcale mnie nie dziwi reakcja twojego ojca. Przez kilka tygodni nic o tobie nie wiedzieli, czy żyjesz i tak się denerwowali. Ale dobrze, że cię nie pobił. Ja bym nie umiała pobić dziecko, nawet gdyby mnie tak zdenerwowało.
- No i widzisz, ojciec też nie był w stanie tego zrobić. Ale najbardziej mama była wobec mnie wyrozumiała.
- I nadal posiadasz talent aktorski?
- Owszem, a przynajmniej tak uważają ci, co widzieli moje występy.
- A dużo ich teraz dajesz?
- Teraz nie, bo nie ma na to za bardzo czasu, ale kiedy tylko mam okazję, to z wielką przyjemnością je daję. Może kiedyś zobaczysz jedno z nich, jeśli zechcesz.
- Nie mam nic przeciwko temu.
Oboje przechadzali się dalej ulicami Wiednia, nie zwracając prawie w ogóle uwagi na Blanche spacerującą kilkanaście metrów za nimi. Sama Blanche zaś nie miała zamiaru im przeszkadzać i zasadniczo niechętnie wykonywała obowiązek bycia przyzwoitką, uważając, że jeżeli księżniczka ma wyleczyć się z uczucia do Franciszka Józefa, musi mieć jak najwięcej możliwości swobodnej rozmowy ze swoim nowym przyjacielem. Poza tym, Blanche znała dobrze Ludwika i wiedziała, że nie trzeba go w ogóle pilnować, bo jest on dżentelmenem w stosunku do kobiet, więc Elodie z jego strony nic nie grozi. No, ale cóż... Skoro zasady dworskie były jasne w tej kwestii, Blanche musiała ich przestrzegać, nawet jeśli nie sprawiało jej to ani trochę przyjemności.
Na szczęście nie przeszkadzała Elodie i Ludwikowi, którzy czuli się ze sobą na tyle swobodnie, że nawet nie zwracali na nią uwagi. Więcej, nawet przez chwilę zapomnieli o jej obecności. Blanche była z tego powodu bardzo zadowolona. O ten efekt jej właśnie chodziło. Taką Elodie chciała znowu zobaczyć. Wesołą i bardzo radośnie śmiejącą się z żartów Ludwika. Jednak zasady babci były skuteczne. Na jedną miłość lekarstwem może być jedynie inna miłość. Oczywiście, nie ma szans na to, aby Ludwik i Elodie zakochali się w sobie tak od razu, na wszystko przecież trzeba czasu, ale Blanche znała dobrze życie. Wiedziała, że jeśli między dwojgiem ludzi tak od razu zaiskrzy, jak między Ludwikiem a Elodie, to po prostu musi być z tego w przyszłości miłość. Wystarczy tylko dać im czas, a wszystko potoczy się samo. I to bez ingerencji ze strony osób trzecich.
Między Ludwikiem a Elodie rzeczywiście iskrzyło. Oboje podczas rozmów w czasie spaceru szybko odkryli, że są do siebie niezwykle podobni. Oboje kochają sztukę, zwłaszcza literaturę i muzykę klasyczną, oboje są osobami nie lubiącymi narzucać innym swojego zdania i nie lubiącymi, aby ktoś im je narzucał, oboje nie cierpieli fałszu i obłudy, a cenili sobie wiele wspólnych wartości. A dodatkowo też mieli to samo zdanie na wiele tematów. Dodatkowo, co chyba najważniejsze, oboje doskonale czuli się w swoim towarzystwie i dlatego rozmowy na każdy dosłownie temat sprawiały im przyjemność.
Ludwik wręcz nie potrafił oderwać wzroku od Elodie. Kiedy się uśmiechała do niego lub śmiała z jego wesołych opowieści, wyglądała po prostu wspaniale. Jej oczy tak cudownie wtedy błyszczały. Zasadniczo, jej oczy same w sobie były już piękne, ale kiedy się uśmiechała, były jeszcze piękniejsze. Dostrzegał w nich i to z prawdziwą przyjemnością, że pojawiały się w nich wtedy takie urocze błyski. Te błyski go zachwycały, podobnie jak te dwa dołeczki w jej policzkach, pojawiające się zwykle wtedy, gdy się uśmiechała. No właśnie, jej uśmiech. Ten go oczarował już całkowicie. Było w nim coś takiego, coś tak niezwykłego i coś zarazem tak czarującego, że po prostu za każdym razem, gdy ona się uśmiechała, cały świat na chwilę przestawał dla niego istnieć. Istniała wtedy tylko ona i jej cudny uśmiech.
Dostrzegał też oczywiście inne jej atuty. Chociażby piękne złote włosy, lekko pomalowane pomadką słodkie usta, które były tak urocze, że aż prosiły o to, aby je całować. Dodatkowo figurę miała cudowną, nie zniszczoną noszeniem gorsetów, posiadającą kilka krągłości w tych miejscach, w których krągłości zawsze powinny być. Ale przede wszystkim, zachwycał go jej charakter, idealnie dopasowany do jej pięknego wyglądu. Nie była bowiem porcelanową lalką z wystawy sklepowej, ale prawdziwą żywą kobietą znającą swoją wartość, która wie, czego chce i wie, czego nie chce. Rozmowa z nią była dla niego prawdziwą przyjemnością. Mógłby tak z nią rozmawiać cały dzień i całą noc i w ogóle by go to nie znudziło.
Nagle doszli do katedry. Promienie słońca, które zmierzało powoli w stronę zachodu, w uroczy sposób przebijały się przez dzwonnicę, na której siedziało stado gołębi. A gdy chwilę później dzwon zaczął wybijać godzinę, ptaki zerwały się ze swego miejsca i poleciały całym stadem w kierunku słońca. Widok ten był wprost przepiękny dla osób o wrażliwej naturze, a zwłaszcza takich, jak Ludwik i Elodie. Oboje patrzyli na to zachwyceni, dopiero po chwili orientując się, że oto wybiła szósta po południu.
- To już szósta - powiedziała Elodie - Wiesz, że spacerujemy i rozmawiamy tak już od pięciu godzin?
- Aż tak długo? To dopiero się zagadaliśmy - zażartował Ludwik.
- Kto się zagadał, ten się zagadał - rzuciła dowcipnie Elodie - Chyba musimy już wracać. Bo przegapimy kolację.
- Racja - zgodził się z nią Ludwik - Ale chcę ci powiedzieć, że wspaniale się z tobą bawiłem.
- Ja z tobą też - odpowiedziała Elodie i pocałowała go czule w policzek - Tak dobrze mi było spacerować z tobą. Dziękuję ci za dzisiaj. Dziękuję, że pokazałeś mi Wiedeń. Jest cudowny.
Po tych słowach, książę radosny i rozpromieniony jak nigdy dotąd, powoli i bez pośpiechu odprowadził Elodie do pałacu, a kiedy mieli się już pożegnać, czule ucałował jej dłoń i zapytał, czy jutro też spędzą czas.
- Oczywiście, mój drogi - odpowiedziała mu z radością w głosie Elodie - Za nic w świecie bym sobie nie odmówiła kolejnego spotkania z moim nowym i tak miłym przyjacielem.
Ludwik posmutniał, kiedy to usłyszał. A więc był dla niej tylko przyjacielem i niczym więcej. Jaka szkoda, gdyż jemu serce zabiło mocniej z jej powodu, ale jak widać, jej serce tego rytmu nie podzielało. Mimo to, uśmiechnął się delikatnie do Elodie i ponownie ją pożegnał, a gdy zniknęła w swoim pokoju, zobaczył Blanche, która właśnie zamierzała iść do swojej księżniczki, a widząc jego smutną minę, od razu zrozumiała, o co chodzi. Podeszła więc do niego i szeptem powiedziała:
- Nie zniechęcaj się. Kiedy kobieta proponuje mężczyźnie przyjaźń, to wcale nie oznacza, że go nie chce. Po prostu chce wszystkiego we właściwej kolejności.
Następnie uśmiechnęła się do niego serdecznie i weszła do pokoju, gdzie już czekała na nią Elodie, siedząca przed lustrem ze szczotką w dłoni. Blanche od razu do niej podeszła, aby jej pomóc, a księżniczka zapytała ją:
- Blanche, czy zdarzyło ci się może kiedyś odkochać w jednym mężczyźnie i zakochać w drugim?
- Jednego dnia? Nigdy, Wasza Wysokość - odpowiedziała jej Blanche, czesząc przy tym długie, złote włosy Elodie - Bo gdyby tak było, to by oznaczało, że tego pierwszego nigdy nie kochałam, a byłam nim jedynie zauroczona.
- A czy to drugie uczucie, które pojawia się nagle, też jest tylko zauroczeniem, czy też prawdziwą miłością?
- To może pokazać jedynie czas, pani. A myślę, że warto go sobie dać, aby móc sobie odpowiedzieć na to pytanie bez żadnych wątpliwości.
Elodie zastanowiła się nad tym, co powiedziała jej przyjaciółka. Oczywiście, nie wiedziała, że w tej samej chwili Ludwik przeżywa podobne rozterki. W jego głowie pojawiło się nagle pytanie, co też poczuł do niej i co w takim razie z jego uczuciem do Sissi, które nie tak dawno sprawiało mu tyle bólu? Czy to możliwe, aby zakochał się tak szybko w innej, odkochując się z miejsca w drugiej? A może to, co czuł do Sissi nigdy nie było prawdziwą miłością, a jedynie zauroczeniem? I sympatią pomyloną z czymś więcej? Może tak naprawdę nigdy nie kochał Sissi, a jedynie czuł się samotny i niemal na gwałt jego serce szukało miłości? Sam już nie wiedział, jak to jest, ale wiedział, że przy Sissi nigdy nie czuł tego, co czuł przy Elodie. Jego serce nigdy nie było mu w piersi tak mocno, kiedy spędzał czas ze swoją kuzynką, jak biło teraz, kiedy rozmawiał z tą uroczą Francuzką. Ponadto, z całym szacunkiem do Sissi, nie miał z nią aż tak wielu tematów do rozmów, jak z Elodie. Sissi ma wiele tematów, które ją ciekawią, ale głównie skupiają się one na tym, co jest wokół niej. Elodie natomiast interesowała się wieloma rzeczami tak mu znanymi ze studiów i podróży po świecie. Z nią mógł całymi godzinami mówić o polityce, o sztuce, o filozofii i o wielu jeszcze innych sprawach. Poza tym, choć może się mylił, ale czuł, że Elodie jest podobna do niego pod wieloma względami. Głównie chodziło tu o poglądy, które mieli niemalże takie samo. Ludwik nigdy nie spotkał tak liberalnie myślącej dziewczyny, tak niezależnej i tak mądrej, a zarazem też tak kobiecej. I to wszystko w jednym. To było niesamowite połączenie. I temu połączeniu oprzeć się nie był w stanie.
Nie był w stanie też się oprzeć jej urodzie. A ta była nieziemska. Zwłaszcza mógł to dostrzec wtedy, gdy zobaczył ją w nocnej koszuli. Chociaż koszula mu i tak wszystko zakrywała, to jednak przylegała do ciała na tyle, że był on w stanie bez trudu ocenić na pierwszy rzut oka, iż jest to dziewczyna niezwykle urodziwa i nad wyraz podniecająca. Chociaż wiedział, że nie wypada myśleć w taki sposób o kimś, kogo ledwo zna, to oczami wyobraźni już widział ją zdejmującą tą koszulę i odrywającą przed nim wszystkie swoje sekrety, za które to (czego był całkowicie pewien) niejeden mężczyzna był gotowy dać pociąć się na kawałki.
Uczucie to było w nim na tyle silne, że chociaż się tego wstydził, to nie był w stanie nie rozbierać jej wzrokiem, gdy jedli potem kolację z Karolem i Zofią. Ale oczywiście, jak na dżentelmena przystało, starał się tego nie okazywać. Mimo to, po jego głowie krążyły różne pytania, jak choćby takie, jak smakują jej usta. Albo czy była niewinna, czy już wcześniej, biorąc pod uwagę jej liberalne poglądy, już z kimś była? Zastanawiało go, czy ktokolwiek pieścił jej włosy, dotykał jej bioder i czy całował te cudowne wargi. Oczywiście, nie miało to większego znaczenia, jeśli ona go zechce, ale z ciekawości sam je sobie zadawał.
Ponieważ z natury był artystą i czasami pisał wiersze, teraz poczuł, że musi wyrazić poprzez krótki poemat wyrazi swoje uczucia. Kiedy więc był ponownie w swoim pokoju, zasiadł przy biurku, wziął pióro, kałamarz i papier, po czym zaczął pisać. Po dokonaniu kilkudziesięciu poprawek i zmian w tekście, ostatecznie taki oto wyszedł mu tekst:

Niby tak, a niby nie.
Nieustannie zwodzisz mnie.
Niby chcesz, a niby nie.
Nie chcę dłużej czekać.
Więc powiedz tak lub powiedz nie.
Już nie dręcz mnie.

Będę kochał cię jak nikt.
Wszystkie noce, wszystkie dni.

Słodka dręczycielko, kochaj mnie.
Niezdobyta twierdzo, poddaj się.
Niewzruszona skało, oddaj mi
Wszystkie noce, wszystkie dni.


Przeczytał zadowolony tekst wiersza i uśmiechnął się lekko. Tak, to wyraża w pełni jego uczucia do Elodie. Oczywiście on nie czuje wyłącznie pożądania, gdyż to było coś znaczenie więcej, jednak byłby chyba z drewna, gdyby nie pragnął i to całym sercem i całym ciałem tej wyjątkowej dziewczyny.

***

- I co? Nie zgrywasz już bohatera? - zapytała dowcipnie Sissi, kiedy ona i jej ukochany Franciszek siedzieli w altance i ponownie cieszyli się swoją obecnością.
- Wybacz, trochę przesadziłem z tym chwaleniem się twojej rodzinie - rzekł przepraszająco Franciszek - Mówiliśmy dzisiaj tylko o tym.
- Na pewno jesteś dumny, że ocaliłeś Elodie, prawda?
- Jestem szczęśliwy, że ocaliłem pokój z Francją.
- Rozumiem, ale na pewno Elodie i jej uroda również mają znaczenie w tym poczuciu szczęściu, mam rację?
- Co do urody, to bynajmniej.
- Naprawdę? A opowiedz mi coś o Elodie.
- Przecież już ci opowiadałem.
- Ale nie powiedziałeś mi wszystkiego. Ile ona ma lat?
- No cóż... Myślę, że chyba z pięćdziesiąt.
Sissi spojrzała na niego groźnie i Franciszek zrozumiał, że powiedział coś nie tak, tylko jeszcze nie wiedział, co takiego. Odpowiedź jednak przyszła bardzo, ale to bardzo szybko, gdy to Sissi ze złości wcisnęła mu „Dziennik wiedeński” do ręki i powiedziała zła niczym osa:
- W gazecie piszą, że jest młoda i piękna.
- Och, wiesz... Gazety lubią przesadzać. Zapewne chodziło im o to, że jak na swój wiek wygląda dosyć młodo.
- Doprawdy? Chyba faktycznie ona ma bardzo sędziwy wiek...
- No właśnie.
- DWUDZIESTU PIĘCIU LAT!
Franciszek zmieszał się jeszcze bardziej, przez chwilę nie wiedząc, jak z tego wybrnąć. Postanowił obrócić to wszystko w żart.
- Oj wiesz... Pięćdziesiąt to też dwadzieścia pięć... Tylko razy dwa.
Sissi bynajmniej to nie rozbawiło. Patrzyła na Franciszka, ciskając w niego gromy z oczu i pytając:
- Dlaczego mnie okłamałeś?
- Nie chciałem, żebyś była zła i czuła się zazdrosna.
- A mam powody? Ona jest ładniejsza ode mnie? Mów mi tu zaraz prawdę!
- Ależ Sissi, najmilsza...! Wiesz, że jesteś piękna, kiedy się złościsz?
- Franciszku, nie zmieniaj tematu! Patrz mi w oczy i mów mi zaraz prawdę! Czy ona jest ładniejsza ode mnie?
Cesarz zrozumiał, że poważnie naraził się ukochanej i żartami nie uratuje tej sytuacji. Dlatego uklęknął przed ukochaną, ujął jej dłoń w swoje ręce i rzekł tak czule, jak tylko zdołał najmocniej:
- Sissi, kochanie... Twoja uroda przysłania mi księżyc i gwiazdy. Dla mnie nie ma i nie będzie piękniejszej od ciebie.
Tym razem, choć mówił zupełnie poważnie, Sissi wybuchła śmiechem, czule dotknęła jego głowy i powiedziała:
- No dobrze, już dobrze. Tylko żartowałam. Wstań już.
- Żartowałaś? Byłaś przy tym śmiertelnie poważnie - rzekł Franciszek, powoli wstając i otrzepując kolana z kurzu.
- Dlatego tak łatwo dałaś się nabrać - odpowiedziała mu Sissi.
Już po chwili oboje zapomnieli o tym temacie, rozmawiając o zupełnie innych sprawach, o jakich mogą rozmawiać jedynie zakochani w sobie ludzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 1:24, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 9:35, 12 Sty 2023    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Pięknie napisane opowiadanie, brawo!😊
Ludwik i Eloidi to urocza para, aż chce się im kibicować.
Powinien dla niej zaśpiewać tę piosenkę.
Bądź dziewczyną z moich marzeń, moich wspomnień, bądź pamięcią, którą nie da się zapomnieć, bądź piosenką, którą rzucam wiatru śladem, bądź mą myślą, moim światem. Bądź nadzieją, bądź mą wiosną i jesienią, krzykiem ptaków gdzieś wysoko ponad ziemią, bądź uśmiechem wśród tysiąca drobnych zdarzeń, bądź dziewczyną z moich marzeń. Bądź dziewczyną z moich marzeń, moich wspomnień, wczoraj, który dzisiaj wraca do mnie, moim smutkiem i radością, i tęsknotą, gwiazdą, która świeci pustą nocą... Bądź nadzieją, bądź mą wiosną i jesienią, krzykiem ptaków gdzieś wysoko ponad ziemią, bądź uśmiechem wśród tysiąca drobnych zdarzeń, bądź dziewczyną z moich marzeń. Bądź dziewczyną z moich marzeń... Bądź dziewczyną z moich marzeń... Z moich marzeń... Z moich marzeń... Z moich marzeń... Z moich marzeń...
Sissi przegięła mówiąc kolokwialnie wypominając baronowej wiek. Teraz będzie w niej miała śmiertelnego wroga.
Fajnie się droczyła z Franciszkiem udając, że jest zła.






Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 9:42, 12 Sty 2023, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:16, 19 Sty 2023    Temat postu:

Rozdział XIV

Powrót do Schonbrunnu

Kilka dni później, po wizycie Franciszka Józefa w Possenhofen, do rodziny Wittelsbachów przybył cesarski kurier z niezwykle ważnym listem i nakazem, aby go dostarczyć osobiście do rąk księcia Maksymiliana lub księżnej Ludwiki. Cesarz chciał mieć całkowitą pewność, że list dotrze do adresatów, ponieważ był on nad wyraz ważny, znacznie ważniejszy niż inne, jakie dotychczas do nich przychodziły. List odebrała Ludwika. Od razu podziękowała kurierowi, kazała mu iść do kuchni, aby się najadł i nabrał sił, po czym wezwała męża, otworzyła list i oboje zapoznali się z jego treścią. Gdy to zrobili, zarządzili natychmiast, aby wszyscy domownicy i goście zebrali się razem w bibliotece, gdzie zamierzali im oznajmić bardzo ważne wiadomości.
- Słuchajcie, kochani - powiedziała Ludwika, kiedy już wszystkie dzieci wraz z baronową von Tauler, Ilary oraz Idą Ferenczy stali w bibliotece i uważnie się jej przyglądali - Przed około pół godziną przybył tutaj umyślny kurier cesarski z tym oto listem.
To mówiąc, pokazała pismo, które trzymała w ręku.
- Franciszek coś do nas napisał? A co takiego? - zapytała zaintrygowana Sissi.
- Wasza Wysokość, nie wypada przerywać matce - skarciła ją baronowa.
- Sissi lubi mieć zawsze ostatnie zdanie - powiedziała wesołym tonem Maks, jakby chcąc wytłumaczyć córkę.
- Cicho, nie przeszkadzajmy mamie. Niech dokończy - odezwała się Nene.
- Dziękuję ci, Nene - odpowiedziała jej Ludwika i kontynuowała: - Jak to już mówiłam, dostaliśmy z ojcem list od cesarza. Zaprasza on nas w nim do swojego pałacu w Schonbrunnie, abyśmy wszyscy uczestniczyli w urodzinach jego matki, arcyksiężnej Zofii, o co sama solenizantka również serdecznie nas prosi.
- Nas? Nas wszystkich? - zapytała Maria.
- Tak, zgadza się - odpowiedziała Ludwika - Cesarz zaprasza nas wszystkich, a arcyksiężna dodaje do tego swoje serdeczne prośby, abyśmy wszyscy przybyli.
- Ona i serdeczne prośby? Już ja to widzę - mruknęła cicho pod nosem Ida.
Nie wierzyła ona w szczerość próśb Zofii i czuła, że chce ona zaprosić do siebie Sissi i jej rodzinę, aby w ten czy inny sposób jej dokuczyć. Albo po prostu też uległa żądaniom syna, który namówił ją do zaproszenia na urodziny nie tylko Sissi, ale i też jej bliskich. Ale jakby nie było, to z pewnością arcyksiężna sama z siebie by nigdy nie zaprosiła Wittelsbachów na swoje urodziny, a już z pewnością nie wszystkich razem.
Ida oczywiście wypowiedziała swoje słowa po cichu, dzięki czemu nikt ich nie usłyszał, ale jak na ironię, wszyscy zebrani w pokoju w głębi duszy podzielali to zdanie, a już zwłaszcza Ludwika. Znała zbyt dobrze Zofię, aby uwierzyć w to, że jej serdeczna przyjaciółka z dawnych lat, będąca zarazem również jej dalszą kuzynką, mogła chcieć zaprosić na swoje urodziny Ludwikę z całą rodziną. Gdyby w liście była mowa jedynie o niej i o Sissi, wtedy łatwo byłoby w to uwierzyć, ale cała rodzina? Nie, to nie było możliwe. Przecież Zofia nie znosiła Maksymiliana i to z wzajemnością. Nie lubiła też za bardzo towarzystwa dzieci, zatem Teodor oraz Maria swoją obecnością mogliby ją jedynie drażnić. Dlaczego zatem cesarz pisze, że Zofia serdecznie prosi o ich obecność? Ludwika czuła w tym rękę Franciszka, który po ostatnio cudownie spędzonym tu czasie, tak bardzo chciał mieć podczas urodzin matki nie tylko Sissi, ale i wszystkich jej bliskich. Z pewnością to on kazał Zofii wyrazić to życzenie, aby ich zachęcić do przyjazdu. Ludwika nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Ledwie to sobie uświadomiła, a od razu naszły ją poważne obawy względem tego zaproszenia. Wiedziała, że nie mogą mu odmówić, ale przecież przyjęcie go wiązało się na pewno z jakąś awanturą na dworze, która była wręcz nieunikniona. A była taka, bo Zofia na pewno o coś się na nich zezłości, zwłaszcza wtedy, kiedy zobaczy Maksymiliana. Na pewno ani on, ani ona nie odmówią sobie tego, aby nie dokuczyć sobie nawzajem w ten czy inny sposób. Tak, to było pewne. Co za tym idzie, awantura była nieunikniona. Jeszcze dodatkowo dzieci mogą ją rozdrażnić swoją energią i chęcią rozładowania ją na swój tak uroczy dla Ludwiki sposób, a tak drażliwy dla Zofii. A Sissi? Jej obecność na pewno w niczym tu nie pomoże, tak samo jak i obecność Nene. No właśnie, Nene. O niej też trzeba w tej sprawie pomyśleć. Czy powrót do pałacu cesarskiego będzie dla niej przyjemny, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach? To wymagało dokładnego przemyślenia.
- Posłuchajcie, moi kochani - powiedziała po chwili Ludwika - Otrzymaliśmy wszyscy zaproszenie od cesarza na urodziny jego matki. Odbędą się one za kilka dni. Jutro więc jedziemy do Schonbrunnu, dlatego chcę was prosić, abyście już dzisiaj spakowali się i byli gotowi do drogi. Jeżeli macie jakieś inne plany, to cóż... Proszę, abyście je odłożyli w czasie, ponieważ teraz inne sprawy stają się dla nas priorytetem. Bo zaproszenie cesarza i zarazem przyszłego męża Sissi bynajmniej nie jest zaproszeniem od zwykłego człowieka. Takim zaproszeniom się nigdy nie odmawia. Mam nadzieję, że zrobicie to dla naszego drogiego Franciszka i swoje ewentualne plany odłożycie na czas późniejszy, aby skorzystać z jego zaproszenia, gdyż jestem pewna, że bardzo on liczy na obecność nas wszystkich.
Nikt z zebranych nie miał żadnych planów, dlatego jednogłośnie uznali, że tak właśnie zrobią, jak Ludwika ich o to prosi. Co więcej, wszyscy sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych z takiego obrotu spraw, a zwłaszcza baronowa von Tauler, która już się stęskniła za cesarskim dworem i miała nadzieję chociaż przez kilka dni odetchnąć jego atmosferą. Podobnie cieszyła się też Sissi, dla której przybycie na dwór oznaczała ponowne spotkanie z ukochanym Franciszkiem, za którym to, choć nie widziała go zaledwie kilka dni, zdążyła się już bardzo stęsknić.
Jedyną osobą, która wyraźnie nie tryskała radością z powodu zaproszenia na cesarski dwór była Nene. Więcej nawet, w chwili, kiedy inni wyraźnie okazywali zainteresowanie i radość z powodu zaproszenia, ona jedna nie zareagowała na ten pomysł nawet najmniejszym uśmiechem. Ludwika dostrzegła to od razu, ponieważ doskonale znała swoje dzieci, wobec których zawsze starała się być nie tylko dobrą matką, ale też wierną przyjaciółką, zawsze chętną do pomocy. Nie stanowiło więc dla niej żadnej trudności dostrzeżenie tego, jak Nene zareagowała na informację o wyjeździe. Postanowiła też jak najszybciej o tym porozmawiać z córką i ustalić z nią, co powinny w tej sprawie zrobić.

***

Nene powoli i bez pośpiechu, który zresztą nigdy nie był jej domeną, kładła do walizek swoje ubrania, oczywiście dokładnie złożone i ułożone tak, aby się nie pogniotły podczas podróży. Nie była pedantką, ale lubiła mieć wszystko zrobione dokładnie, a każdą rzecz ułożoną na swoim miejscu. Ceniła sobie porządek, czego już nie można było powiedzieć o Sissi. Nie, żeby Sissi była bałaganiarką, jednak Nene doskonale pamiętała, jak mało jej młodsza siostra dbała o to, czy suknie w jej walizkach są idealnie ułożone, albo czy w jej pokoju panuje porządek. Oczywiście, zwykle panował, ponieważ matka ich dbała o to, aby tak się stało, ale Sissi nigdy nie pogardziła czymś, co nazywała dowcipnie wesołym nieładem, objawiającym się chociażby tym, że zrzucała z siebie strój do jazdy konnej, po czym kładła go byle gdzie, aby godzinę później nie móc go znaleźć. Nene bawiło to bardzo, ale też wiedziała, że sama nie umiałaby tak funkcjonować i dlatego wolała wszystko sobie w walizce ułożyć, a w swoim pokoju każdy przedmiot odkładać na jego miejsce. Z tego też powodu, pakując się teraz na wyjazd, osobiście powoli i bardzo dokładnie układała w walizkach swoje rzeczy.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Nene przerwała składanie kolejnej swojej sukni, po czym spojrzała uważnie w kierunku, z którego dobiegł ją ten dźwięk i spytała:
- Kto tam?
- To ja, Sissi. Mogę wejść?
- Proszę, wejdź.
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Sissi. Kiedy tylko zobaczyła, co robi jej siostra, westchnęła głęboko i powiedziała smutnym tonem:
- Mama mówiła mi, że wyjeżdżasz, ale myślałam, że sobie żartuje. A jednak to prawda. Wyjeżdżasz dzisiaj czy jutro?
- Jutro rano. W tej samej chwili, co wy, tylko wy jedziecie do Austrii, a ja do Grecji - odpowiedziała Nene, składając swoją suknię do końca.
- Och, Nene. Co ja bez ciebie zrobię? - spytała zasmuconym tonem Sissi.
Starsza siostra uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i powiedziała:
- Proszę cię, Sissi. Przecież nie wyjeżdżam na zawsze. Po prostu chwilowo lepiej, żebym nie pokazywała się w Schonbrunnie. Przynajmniej do czasu, aż nie ucichną plotki na mój temat. A jeżeli wybuchnie jakiś nowy skandal, to wrócę do was znacznie szybciej.
- Jakie plotki, Nene? Przecież nikt na twój temat nie plotkuje.
- To się tylko tak wydaje, Sissi. Ale jestem pewna, że na dworze już wszyscy wiedzą o tym, co mnie spotkało.
- Daj spokój. Mama mówiła, że o tym, iż miałaś wyjść za Franciszka i że tak to zostało zaplanowane przez ciocię Zofię wiedzą tylko nieliczni, w tym my. A cała reszta nic nie wie i nie będzie wiedzieć.
- Mnie mówiła to samo. Ale ja się boję, Sissi. Ostatnim razem, gdy byłam na cesarskim dworze i doszło do tego niefortunnego wieczoru, czułam na sobie tyle ludzkich oczu, tyle ludzkich złośliwych uśmieszków, że nie byłam w stanie tego znieść. Ja wiem, że pewnie mi się to tylko wydawało. Ale jakie to ma znaczenie, skoro na każdym kroku czułam wtedy spojrzenia wszystkich ludzi wokół siebie i widziałam w ich oczach kpinę? Ja czuję podświadomie, że oni mogą wiedzieć, że oni śmieją się ze mnie i zadręczą mnie swoim szyderstwem, kiedy tylko się zjawię.
Sissi spojrzała ze współczuciem na siostrę. Czuła, że Nene przesadza, zresztą to samo powiedziała jej mama, gdy chwilę wcześniej o tym rozmawiały. Ale mimo wszystko nie była w stanie powiedzieć jej, aby się wzięła w garść i przestała o tym myśleć i zachowywała się normalnie, jakby nigdy nic. Nie mogła tego zrobić. Za dobrze znała Nene, aby nie wiedzieć, że z jej wrażliwością nie jest to możliwe, a poza tym Sissi żal było siostry. Bardzo ją kochała i chciała, aby wszystko się jej ułożyło tak, jak zawsze o tym marzyła, a teraz wszystko wskazywało na to, iż to marzenie nie ma szans na to, aby się ziścić. Prócz tego, Sissi częściowo się czuła temu wszystkiemu winna. Gdyby nie uczucie jej i Franciszka, Nene by teraz nie cierpiała i nie musiała wyjeżdżać na drugi koniec świata, aby poczuć się lepiej. Co prawda, Nene nie obwiniała Sissi o to, co się stało, choć początkowo miała do niej wielki żal, ale ten szybko jej przeszedł i obecnie była szczęśliwa z ich miłości. Ale nie zmieniało to faktu, że póki co, nie była w stanie patrzeć na nich razem, gdy byli we dwoje i na miejsce, od którego to wszystko się zaczęło.
- Poza tym, Sissi... W Schonbrunnie jest wciąż zbyt wiele złych wspomnień - ciągnęła dalej Nene - Jest ich tam stanowczo za dużo. Wszystko kojarzy mi się tam z tym niefortunnym balem zaręczynowym. Lepiej więc chyba, żebym tam się nie pojawiała. Dla was i dla mnie.
- Niby dlaczego dla nas też byłoby lepiej? - spytała Sissi.
- Ponieważ w ten sposób nie zepsuję wam zabawy. A na pewno będziecie się tam dobrze bawić.
- Trudno mi się będzie dobrze bawić, nie mając przy moim boku ukochanej siostry. Może jednak jeszcze zmienisz zdanie?
- Nie, Sissi. Nie zmienię. Rozmawiałam zresztą z mamą i powiedziała mi, że zgadza się z moją decyzją. Osobiście radziłaby mi jechać do Schonbrunnu, ale jeżeli miałabym się tam źle czuć, to już lepiej, abym pojechała do Grecji.
- A dokąd dokładniej jedziesz?
- Na Korfu. Wiesz, tam gdzie byłyśmy kiedyś z tatą i Wilhelmem. To chyba tam zrobiłaś sobie ten swój dziwaczny tatuaż, jeśli dobrze pamiętam.
To mówiąc, spojrzała dowcipnym wzrokiem na Sissi, która uśmiechnęła się do niej figlarnie i lekko odsunęła materiał sukni od prawego ramienia, ukazując siostrze wytatuowaną na nim kotwicę. Nene westchnęła głęboko, kiedy to ujrzała i powiedziała do siostry:
- Błagam cię, Sissi. Lepiej to zakryj, zanim mama zobaczy. Wiesz, jak była na ciebie zła, kiedy to sobie zrobiłaś.
- Wiem, pamiętam to. Powiedziała, że damie nie wypada mieć tatuaży. Że to niby dobre dla marynarzy i ich dziewczyn, a nie dla księżniczki - odpowiedziała Sissi, naciągając na ramię rękaw sukni.
- Lepiej więc nie przypominaj jej o tym. Nasza mama jest wobec nas chyba aż nadto wyrozumiała. Nie ma sensu wystawiać jej cierpliwości na próbę.
- Może masz rację? A gdzie się zatrzymasz?
- U wujka Henryka i cioci Matyldy. Zostało jeszcze trochę lata, powinno tam być jeszcze dość ciepło. Zamierzam wybrać się nad morze i pochodzić plażą.
- I spotkać swojego księcia z bajki.
Nene parsknęła śmiechem, rozbawiona komentarzem siostry.
- Proszę cię, Sissi. W życiu nie poznaje się ukochanego na plaży. To tylko w twoich ulubionych powieściach tak się dzieje.
- Nie tylko w powieściach, Nene. Zobaczysz. Poza tym, powieści są często na prawdziwych wydarzeniach oparte.
- Być może. Ale póki co, nie wiem, czy chcę sobie szukać miłości.
Westchnęła delikatnie, spojrzała w kierunku okna i przechodząc na angielski, na ich język prywatny, dodała:
- Poza tym jest coś jeszcze. Nie chcę, żebyś wzięła mnie za egoistkę, ale ja to chyba nie nadaję się do miłości.
- Dlaczego, Nene? - zapytała Sissi, również po angielsku.
- Wiem, że to bardzo egoistyczne, ale nie umiem chwilowo patrzeć na ludzi tak bardzo w sobie zakochanych, jak ty i Franciszek.
- Jak to?
- To proste. Wszędzie widzę pełno miłości. Ty i Franz, mama i tata, Teodor i Ilary. Wszyscy są tacy szczęśliwi w miłości, a ja nadal sama. Nadal nikt mnie nie chce i nie wiem, czy teraz, po tym skandalu, ktokolwiek zechce. Ani, czy ja bym kogoś chciała.
- Uważasz, że po tym, co się stało, nie będziesz już w stanie kochać?
- Nie wiem, Sissi. Chyba tak. Czuję obecnie jedynie smutek na widok miłości. Czy ktoś taki jest w stanie się zakochać? Nie sądzę.
- Teraz może i nie, ale niedługo możesz zmienić zdanie.
- Jeśli nawet, to na pewno nie tu, gdzie jest tyle niemiłych wspomnień. Gdzie wszędzie, gdzie bym nie spojrzała, widzę zakochane pary. Wiem, że powinnam się cieszyć ich szczęściem, ale zamiast tego umiem być tylko smutna. Nie mów o tym nikomu, dobrze? Nie chcę wyjść w oczach moich bliskich na egoistkę.
- W moich oczach, na pewno nią nie jesteś.
- Dziękuję, Sissi. Cieszę się, że tak mówisz. Ale wolałabym, aby to pozostało między nami.
Sissi delikatnie skinęła głową na znak, że się z nią zgadza, po czym podeszła do biurka Nene, na której widniała mapa Europy z zaznaczoną na niej Grecją. Z uwagą się jej przyjrzała i powiedziała, wracając na niemiecki:
- Z chęcią bym pojechała z tobą. Grecja jest piękna. Ojczyzna Homera, mitów i tragedii antycznej.
- Oj tak, a zwłaszcza Homera - zaśmiała się Nene, również wracając na swój ojczysty język - Pamiętam, jak pierwszy raz przeczytałaś „Iliadę”, którą dał ci w prezencie Ludwik. Byłaś nią wprost oczarowana, a zwłaszcza przyjaźnią Achillesa z Patroklesem.
- No, bo ona jest naprawdę piękna - odpowiedziała Sissi, lekko opierając się o biurko - Pomyśl tylko, Nene. Dwaj wierni przyjaciele w każdej potrzebie, oddani sobie w każdej sytuacji, walczący ramię w ramię niczym dwaj bracia. A potem w trakcie walki jeden z nich ginie, a drugi nie spocznie, póki go nie pomści, karząc Hektora za to, iż ten nie tylko ukradł mu zbroję i ją publicznie nosił, ale jeszcze ciało Patroklesa pozwolił pozostawić na placu boju, aby tam gniło i nie zamierzał oddać go Grekom. Ale mimo chęci zemsty, Achilles po zabiciu Hektora oddał jego ciało zbolałemu z rozpaczy ojcu Priamowi, doceniając jego odwagę i szlachetność oraz ojcowskie uczucie, którym się kierował król Troi. Jak to może nie wzruszać?
- Ciebie wzrusza za nas dwie. Wtedy też zresztą wzruszało. A potem, kiedy przeczytałaś „Odyseję” i się dowiedziałaś z niej o śmierci swego ulubieńca, to tak byłaś zła, że chciałaś odszukać Parysa i udusić go gołymi rękami.
Obie dziewczyny parsknęły śmiechem, rozbawione tymi wspomnieniami.
- Pamiętam, ale Ludwik mnie uspokoił, przypominając, że niedługo potem ten laluś i łajdak Parys zginął w pojedynku z Filoktetem. Wtedy moja żądza mordu już minęła - powiedziała Sissi.
- Ale słabość do Achillesa ci nie minęła - zażartowała sobie Nene.
- Bo prawdziwe uczucie nigdy nie mija, siostrzyczko.
Po tych słowach, Sissi obróciła się ponownie przodem do biurka, spojrzała na widniejącą na nim mapę i zapytała:
- Pamiętasz, jak byłyśmy małe i chciałyśmy zwiedzić cały świat?
Nene uśmiechnęła się delikatnie do siostry, podeszła do niej i lekko ją objęła.
- Pamiętam. Ja chciałam płynąć statkiem, a ty lecieć na skrzydlatym koniu.
- Na Pegazie, siostrzyczko.
- Tak, faktycznie. Chyba tak się on nazywał.
Sissi westchnęła delikatnie ze smutkiem i nostalgią, po czym spojrzała w oczy Nene i powiedziała:
- Ale ty wyjeżdżasz, a ja nie. Chciałabym jechać z tobą.
- Nieprawda, siostrzyczko - odpowiedziała jej czule Nene - Gdybyś mogła, to pojechałabyś do Grecji z Franciszkiem. Dobrze wiem, że tak jest. Kochasz go i jak tylko on wraca do siebie, ty już za nim tęsknisz. Gdybyś więc mogła wybrać, to z nim byś pojechała na wycieczkę, a nie ze mną.
- Nene, nie mów tak. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też kocham, siostrzyczko. Ale w twoim życiu pojawił się ktoś, kto jest ci jeszcze bardziej bliski niż ja. I to zrozumiałe. Tak po prostu musi być.
- Ale ty mi też zawsze będziesz bliska.
- Wiem o tym, Sissi. I nie martw się, będę często pisała, obiecuję. I wrócę do domu, zanim się obejrzysz.
Sissi westchnęła delikatnie i lekko obróciła głowę na bok, jakby z poczuciem winy za smutek siostry.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie pojechała wtedy z tobą...
- To nie byłabyś teraz szczęśliwa - przerwała jej Nene.
- Ale jestem szczęśliwa twoim kosztem - mruknęła Sissi.
- Nie mów tak. Mnie w końcu przejdzie. Zresztą po to właśnie, żeby wreszcie mi to przeszło, wyjeżdżam. A ty przez ten czas spotkasz się z Franciszkiem. Jestem pewna, że to będzie pięknie spędzony czas. On jest w tobie bardzo zakochany.
- Mówił ci o tym?
- Nie musiał. Widziałam, jak na ciebie patrzył. Tak samo, jak w dzieciństwie. To się czuje, Sissi. Nie mam wątpliwości, że pokochał on moją małą, śliczną i tak bardzo kochaną siostrzyczkę. I wiesz co? Wcale mu się nie dziwię. Kto mógłby cię nie kochać? Cesarz Austrii, jak każdy człowiek na świecie, nie zawsze postępuje tylko i wyłącznie mądrze, ale jednego nie można mu odmówić. Ma wspaniały gust i świetne wyczucie czasu. Pokochał cię i nie przestanie cię nigdy kochać. Czuję to w sercu, Sissi. Będziesz z nim szczęśliwa.
- Dziękuję ci, Nene. Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczą twoje słowa. Bylebyś tylko ty nie cierpiała.
- Jeżeli wy będziecie szczęśliwi, to ja też będę.
- Ale proszę cię, nie pozwólmy nigdy na to, aby jakikolwiek chłopak stanął między nami, dobrze?
Nene przytuliła mocno siostrę do siebie i powiedziała:
- Nic nigdy nie stanie pomiędzy nami. Jestem tego pewna. Tak jak i tego, że ty i Franz jesteście sobie pisani. Od początku zresztą byliście, tylko nie zawsze to widziałam. Teraz jednak to widzę i godzę się z tym. Tak musiało być. Ale jeżeli on da ci szczęście, to i ja będę szczęśliwa. Macie moje błogosławieństwo.
- Dziękuję ci, Nene. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej siostry.
- Ja też, Sissi. Ja też.

***

Sissi bardzo żałowała, że mimo wszystko Nene nie pojedzie z nimi do pałacu cesarskiego, jednak po rozmowie z nią zrozumiała jej decyzję. Postanowiła, że nie może jej do niczego zmuszać, a jeżeli wyjazd do Grecji pomoże jej szybciej się po tym wszystkim podnieść, tym lepiej. Wiedziała jednak, że będzie za nią tęsknić.
- Spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze - powiedziała do niej matka, kiedy wieczorem obie ponownie o tym rozmawiały.
- Wiem, ale bez Nene nie będzie tak przyjemnie - stwierdziła Sissi.
- Na pewno, ale pomyśl o tym w inny sposób. Nene spędzi czas w Grecji, od tego wszystkiego sobie odpocznie, a przy okazji, kto wie? Może tam kogoś pozna?
Sissi spojrzała uważnie na matkę i widząc jej tajemniczy uśmiech, poczuła, że jej rodzicielka coś przed nią ukrywa.
- Mamo, ty coś wiesz, prawda? - zapytała.
- A co konkretnie miałabym wiedzieć? - spytała Ludwika.
- Niech zgadnę. Przygotowałaś dla Nene jakiegoś narzeczonego, mam rację?
Ludwika parsknęła śmiechem, rozbawiona tym pytaniem i odparła:
- Nie, córeczko. Ja nie jestem Zofią. Ja nie szukam moim dzieciom nikogo bez ich wiedzy. Ale nie tak dawno dostałam wiadomość od cioci Matyldy, siostry waszego ojca. Pisze, że niedaleko nich mieszka pewien młody grecki książę, który wprowadził się tam niedawno. Jest młodszym synem jakiegoś ważnego arystokraty i podobno jest też bardzo sympatyczny.
- I ciocia pomyślała, że byłby w sam raz dla Nene, mam rację?
- Tak. Wie już o nieudanym planie zaręczenia Nene z Franciszkiem, pisałam jej o tym niedawno. Chciałaby poznać Nene z tym chłopcem. Wahałam się, czy się na to zgodzić, ale skoro Nene sama chce stąd wyjechać, sprawa załatwiona. Niech jedzie do cioci i poznaje tego młodzieńca. Kto wie? Może coś z tego wyjdzie? Ale ja z góry ci mogę obiecać, że do niczego nie będę twojej siostry przymuszać. Jeśli ten uroczy młodzieniec się jej spodoba, wtedy wszystko w porządku. Jeśli nie, to trudno, ale ja pchać Nene w jego ramiona nie zamierzam.
- Wiesz, że jesteś najcudowniejszą mamą na świecie?
- Nie, ale wiem, że mam najcudowniejsze dzieci na świecie.
Po tych słowach, Ludwika czule uściskała Sissi, pocałowała ją w czoło, zaraz potem życzyła jej dobrej nocy i powróciła do sypialni, gdzie niedługo potem zjawił się Maks, niezbyt jednak zadowolony.
- Nie podoba mi się ten pomysł z urodzinami Zofii - powiedział do żony - Nie rozumiem, po co niby mamy tam jechać wszyscy?
- Niedługo wszyscy będziemy jedną wielką rodziną. Trzeba się zacząć do tego przygotowywać - odpowiedziała mu Ludwika - Musimy nadrobić stracony czas i zadbać o to, aby Zofia miała z nami jak najlepsze relacje.
- Ale ona mnie nie znosi!
- Z wzajemnością, misiu. Z wzajemnością.
- Może i z wzajemnością, ale to ona pierwsza zaczęła! Ja tylko chciałem jej wtedy sprawić przyjemność. Nie wiedziałem, że się o to obrazi.
- Maks, kochanie... Zapominasz, że twój pomysł nie był zbyt taktowny. A tak przy okazji, mogłeś wybrać inny termin na to, żeby ją rozsierdzić. Musiałeś robić to akurat w jej urodziny? I dlaczego? Dlatego, że wypadały czterdzieste?
- Ja tylko chciałem przygotować dla niej przyjęcie urodzinowe. Przyjęcie z niespodzianką.
- Owszem, niespodzianka była. Wszyscy się dowiedzieli, ile ma lat. Że oto tego dnia ukończyła czterdziestkę.
- Czterdziestka to dzisiaj tak samo, jak kiedyś trzydziestka. Wszystko zależy od tego, jak się mentalnie do tego podejdzie. Zresztą, naprawdę jest co ukrywać. Czterdzieści lat. Co to niby znaczy, że ktoś ma czterdzieści lat? Ja jestem w tym samym wieku, co ona i co? Jakoś czuję się nadal młody duchem.
- Tak i duży brzuchem - zażartowała sobie Ludwika, przysuwając się do niego czule - Ja wiem, Maks, że nie chciałeś jej urazić, ale mimo wszystko uraziłeś.
Maksymilian jęknął załamany, złapał się delikatnie dłońmi za głowę, spojrzał na żonę i zawołał:
- Ale to było pięć lat temu! A ona nadal mi tego nie zapomniała. Najlepszy na to dowód, że nie zaprosiła mnie do siebie, kiedy organizowałyście zaręczyny Nene i Sissi. Zaprosiła tylko ciebie.
- Bo ty nie byłeś tam potrzebny - odpowiedziała na to Ludwika - Zresztą i tak wtedy nic nie poszło zgodnie z planami Zofii i lepiej, że cię wtedy nie było. Nie daj Boże, jeszcze by moja droga kuzynka wyładowała swoją złość na tobie.
- Może i masz rację. Ale mam nadzieję, że teraz tego nie zrobi.
- Jak nie będziesz jej drażnić, to tego nie zrobi.
- Obiecuję, Ludwiko. Obiecuję, kochanie, że nie będę jej drażnić, a już z całą pewnością nie celowo.
Ludwika uśmiechnęła się do niego delikatnie, pocałowała go w usta i mocno wtuliła się w jego osobę.
Sissi tymczasem położyła się do łóżka i zaczęła rozmyślać nad tym, czego się dowiedziała od matki. Nie była pewna, czy z tego wszystkiego nie wyjdą jakieś dla Nene problemy. Niedawno Franciszek złamał jej serce. Czy szukanie sobie kogoś nowego za granicą było dobrym pomysłem? Stare, wiejskie przysłowie mówiło, że klin się zawsze wybija klinem, ale czy to działa zawsze w taki sposób? A co, jeżeli ciocia Matylda z tymi swoimi upodobaniami do swatania wszystkich dookoła, nie tylko nie pomoże, ale jeszcze zrani Nene? Lepiej, żeby tak się nie stało, bo inaczej będzie miała z Sissi do czynienia.

***

Następnego dnia rano, po bardzo dobrym śniadaniu, rodzina Wittelsbachów i jej goście wsiedli do przeznaczonych im powozów, na których służba już umieściła ich bagaże, po czym ruszyli w drogę, każde tam, dokąd zostało im to wyznaczone. Nene pojechała w kierunku Grecji, a cała reszta w kierunku Austrii. Z tej podróży szczególnie zachwycona była baronowa von Tauler. Wiedziała co prawda, że po urodzinach będzie musiała powrócić na tę obrzydliwą prowincję, ale przynajmniej przez kilka dni znowu pooddycha powietrzem swojego ukochanego Wiednia. Tak bardzo jej tego powietrza brakowało. Nie umiała zatem ukryć przed córką swojego zadowolenia. Sama Ilary z kolei sprawiała wrażenie raczej obojętnej na ten fakt, bo chociaż lubiła Wiedeń i pałac Schonbrunn, ale o wiele przyjemniej jej było tutaj, w Bawarii, w przepięknym Possenhofen. Na szczęście jechali z nimi Teodor i Maria, więc będzie miała z kim spędzać czas. W pałacu bardzo jej brakowało towarzystwa innych dzieci i dlatego tak lubiła przebywać w towarzystwie rodzeństwa Sissi. A ponadto, z Teodorem połączyło ją coś więcej niż tylko przyjaźń. Czuła to i czuła, że on odwzajemnia to uczucie, którego rozwojowi sprzyjała cudowna atmosfera Possenhofen. Dlatego, w przeciwieństwie do matki, marzyła o tym, aby jak tylko prędko się da, powrócić tam, choćby na jakiś czas.
Powozy powoli toczyły się polnymi drogami w kierunku granicy, a kiedy już ją przekroczyły, natychmiast skierowały się w stronę Wiednia. Dotarcie tam było najłatwiejszym etapem podróży i prędko nasi bohaterowie zdołali tego dokonać. W godzinach południowych byli już zatem wszyscy na miejscu. Gdy to się stało, od razu wysiedli z powozów i podbiegli do nich lokaje, aby zabrać ich bagaże. Jednak wybiegł do nich ktoś jeszcze. Ktoś, kogo nikt, a już na pewno nie baronowa, tak bardzo ceniące sobie etykietę, nie spodziewała się. Tym kimś był Franciszek Józef rozpromieniony jak nigdy dotąd. Ledwie tylko ujrzał on Sissi, a schwycił ją mocno w ramiona, podniósł lekko w górę i okręcił dookoła własnej osi, ku jej radości i ku radości wszystkich, poza oczywiście baronową, która powtarzała tylko:
- Wasza Cesarska Mość... Tak nie uchodzi.
Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy, włącznie z jej córką, byli nad wyraz zachwyceni tym widokiem. A ich zachwyt powiększył się tym bardziej, gdy do tego radosnego powitania dołączyli jeszcze Ludwik i Karol, którzy serdecznie i czule uściskali każdego z członków rodziny Possenhofen, nawet dzieci i ucałowali ich z największą radością. Baronowa patrzyła na to wszystko zażenowana, sądząc w duchu, że nic bardziej upokarzającego nie może jej spotkać. Mogło, ponieważ w trakcie powitania jej córka podeszła do Ludwika i przywitała się z nim przyjaźnie, lecz nie jak z księciem Bawarii, ale jak z serdecznym przyjacielem.
- Witaj, Ludwiku - powiedziała dziewczynka, lekko przed nim dygając.
- Witaj, Ilary. Miło mi cię znowu widzieć - odpowiedział jej książę.
Chwilę później, Ludwik uściskał mocno Teodora i Marię, a zaraz potem to samo zrobił z Ilary, która bynajmniej nie protestowała przeciwko temu. Jej matka jednak myślała, że za chwilę serce jej stanie z nerwów, tak bardzo przejął ją ten tak straszny dla niej afront.
- Wasza Wysokość, tak nie uchodzi - powiedziała, podchodząc do Ludwika.
- A to niby dlaczego? - zdziwił się Ludwik - Przecież znamy się z pani córką. Jest ona przyjaciółką mojego kuzyna, Teodora.
- Ale nie wypada, aby się ściskała z Waszą Wysokością i żeby nazywała go po imieniu.
- Proszę, baronowo. Jest to przyjaciółka mojego kuzyna. Dlaczego ma mnie tytułować, kiedy jej przyjaciele tego nie robią? Poza tym, sam jej pozwoliłem, aby nazywała mnie po imieniu.
- To prawda - potwierdziła Ilary.
Baronowa mimo to, nadal uważała, że takie zachowanie nie uchodzi, ale to, ku jej rozpaczy, nikogo nie przejęło, a już na pewno nie cesarza, który ujął czule za rękę Sissi i powiedział głośno i radośnie:
- Moi kochani, witajcie w Schonbrunnie!
Następnie osobiście wprowadził ich do pałacu, aby odnaleźli swoje pokoje i się w nich ulokowali. Sam natomiast zabrał Sissi na spacer po ogrodzie, aby z nią trochę porozmawiać i spędzić z nią nieco czasu, jak przystało na zakochanego w swojej ukochanej młodzieńca.
Baronowa zaś poszła do swojego pokoju, ale długo w nim nie zabawiła, gdyż nie minęło pół godziny, a natychmiast przyszła do niej pokojówka z informacją, że Jej Wysokość, arcyksiężna Zofia chce się z nią widzieć. Baronowa spodziewała się, iż nie będzie to miła rozmowa, jednak musiała się na nią udać. Kiedy szła w kierunku gabinetu arcyksiężnej, czuła się tak, jakby serce jej miało z nerwów zaraz z piersi wyskoczyć. Miała jak najgorsze obawy.
W końcu zjawiła się przed arcyksiężną. Ta siedziała przy swoim biurku i nie odrywała wzroku od papierów, które właśnie przeglądała. Nawet nie spojrzała na baronową, kiedy ta przyszła, ale doskonale wiedziała, że ta już jest.
- O, jesteś już, moja droga. Tym lepiej - powiedziała Zofia ponurym głosem, wciąż nie racząc na nią spojrzeć - Mam do ciebie kilka pytań w sprawie twojej podopiecznej, która jak wiesz, jest narzeczoną mojego syna.
- Słucham więc, Wasza Wysokość - rzekła baronowa, lekko dygając.
- Chcę wiedzieć, jakie postępy poczyniła moja przyszła synowa. Czy może już wszystko opanowała, jak należy?
- Jeszcze nie, Wasza Wysokość. To oporna uczennica. Zdolna, ale leniwa.
- A może pani jest złą nauczycielką?
Baronowa lekko się obruszyła, kiedy to usłyszała. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewała usłyszeć. Uważała, że nie zasługuje na taką krytykę, skoro od samego początku się starała, aby wszystkie swoje obowiązki wykonać jak należy. Uniosła się więc honorem i powiedziała:
- Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość, ale nawet najlepszy nauczyciel nic nie wskóra, kiedy uczeń nie chce zdobywać wiedzy.
- Każda wymówka jest dobra, aby ukryć swoją niekompetencję, prawda? - spytała Zofia z kpiną w głosie - I to nie tylko niekompetencję w kwestii nauki, ale też w kwestii twoich innych obowiązków.
To mówiąc, Zofia po raz pierwszy spojrzała na baronową, ale jej wzrok był po prostu przerażający. Ciskał on błyskawice i gromy w stronę kobiety, która tak się tym zaniepokoiła, że w duchu poczuła, iż wolałaby jednak, aby arcyksiężna na nią nie patrzyła, ponieważ widok tych oczu był niczym wzrok bazyliszka. Już niewiele chyba brakowało, aby wpatrując się w ten straszny obraz tak piekielnych oczu, nie paść trupem na miejscu.
- Mój syn powiedział mi, że odwołałaś wszystko, co wcześniej napisałaś do mnie w liście - wysyczała po chwili Zofia - Powiedziałaś mu podobno, że kłamałaś i zrobiłaś to jedynie przez niechęć do swojej podopiecznej.
- Tak, to wszystko prawda, Wasza Wysokość. Nie powinnam była tego robić, dobrze to wiem, ale posunęłam się do tego, za co teraz bardzo przepraszam.
Po tych słowach, baronowa ponownie dygnęła przed Zofią, która wstała nagle z krzesła, podeszła do niej i zapytała:
- Jesteś zatem całkowicie pewna, że moja przyszła synowa nie zdradza mego syna z tym zdrajcą Andrassym?
- Jestem tego całkowicie pewna - odpowiedziała baronowa.
- I naprawdę niczego nie widziałaś?
- Niczego.
Arcyksiężna uderzyła ją w twarz. To był niespodziewany ruch, choć kilka już razy zdarzał się Zofii. Baronowa poczuła piekący ból w policzku, za który złapała się bardzo mocno, a jej władczyni krzyknęła:
- Kłamiesz! Rozumiesz to?! Kłamiesz jak z nut! Nie wiem tylko, po co. I nie wiem, czy kłamałaś wtedy, czy kłamiesz może teraz. Ale na pewno kłamstwa lecą z twoich ust!
To mówiąc, Zofia spojrzała baronowej groźnie w oczy i powiedziała zimno:
- Zastanów się teraz dobrze, zanim mi odpowiesz. Kiedy kłamałaś? Teraz czy wtedy? Uprzedzam cię, moja droga, lepiej dobrze się zastanów, zanim mi udzielisz złej odpowiedzi. Więc jak?
- Wtedy, Wasza Wysokość.
Arcyksiężna ponownie ją uderzyła, tym razem w drugi policzek. Cios ten był na tyle silny, że baronowa upadła na podłogę. Zofia tymczasem wyglądała, jakby była w jakimś amoku. Stała nad kobietą groźnie i zawołała:
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś?! Jednym listem wywołałaś tyle zamieszania! Przez ciebie mój syn o mały włos nie odtrącił mnie! Wiesz może, ile wysiłku musiałam włożyć w to, aby go przekonać, że nie miałam z tym nic, ale to nic wspólnego?! Zapowiedziałam ci chyba, że jeżeli mój syn mnie znienawidzi, to ty mi za to odpowiesz!
- Bardzo przepraszam Waszą Wysokość - wyjęczała baronowa, podnosząc się przy tym powoli z ziemi.
- Co mi po twoich przeprosinach? Franciszek kłócił się ze mną i powiedział, że jeżeli mam z tym coś wspólnego, to przestanę być jego matką. Wiesz, ile on dla mnie znaczy? Jak wiele znaczy dla mnie miłości moich dzieci? Ponadto nie wiem, czy teraz mi mówisz prawdę, czy mówiłaś ją wtedy, ale następnym razem, jeżeli coś takiego jak to tajne spotkanie z Andrassym będzie miało miejsce, zdobądź na to dowody, a nie pisz mi jedynie o tym w liście.
Baronowa westchnęła głęboko. Miała przecież dowód w postaci chusteczki, którą Sissi zgubiła w czasie swojej schadzki, jednak potajemnie poprzedniego dnia pod wieczór oddała ją do pokoju Sissi, aby całą sprawę raz na zawsze wyciszyć. W głębi ducha bardzo tego żałowała, ponieważ z wielką chęcią by ją teraz pokazała arcyksiężnej. Może wreszcie by jej w ten sposób dokuczyła. Ale przecież Zottornik chciała, aby Sissi została żoną cesarza. Nie mogła więc przeciwko niej intrygować. Musiała zatem przyznać, że kłamała, wypowiadając swoje oskarżenia przeciwko Sissi. Narażało ją to oczywiście na gniew ze strony Zofii oraz Franciszka, ale już lepsze to niż narazić się Zottornikowi. Jego gniew był zawsze straszniejszy i ona doskonale o tym wiedziała.
Wtem do pokoju, jak na zawołanie, wszedł sługa anonsując kanclerza. Kiedy zaś Zofia pozwoliła mu wejść, wkroczył do pokoju z plikiem papierów i trzymając w dłoni swoją laskę z gałką w kształcie orła.
- Wasza Wysokość, przyniosłem te papiery, o które Wasza Wysokość prosiła.
- Połóż je na biurku, przejrzę je zaraz - odpowiedziała Zofia - A teraz wybacz, że nie mogę tego zrobić od razu, ale muszę wziąć coś na uspokojenie. Głowa mi po prostu pęka z nerwów.
Po tych słowach, wyszła z pokoju, zostawiając Zottornika i baronową samych w swoim gabinecie. Gdyby tylko zawróciła choć na chwilę, usłyszałaby rozmowę, jaka wywiązała się zaraz po jej wyjściu.
- Widzę, że arcyksiężna nie ucieszyła się na twój widok - powiedział kanclerz - Zapewne inaczej wyobrażałaś sobie powrót do Schonbrunnu, prawda?
- Uderzyła mnie, bo powiedziałam, że kłamałam z tymi zarzutami wobec tej wieśniaczki - odpowiedziała ze złością baronowa - Z jakąż przyjemnością bym jej wyjaśniła, jak się naprawdę sprawy mają.
- Owszem, ale nie możesz tego zrobić. Wiesz dobrze, na co się umawialiśmy.
- Zgadza się, ale mam już powoli tego wszystkiego dosyć.
- Płacę ci chyba wystarczająco dużo, abyś znosiła spokojnie humory tej jędzy, prawda? Stać cię dzięki temu na dostatnie życie z córeczką u boku, prawda? Więc na co narzekasz?
- Wszystkiego można mieć z czasem dość. Nawet dostatniego życia za taką oto cenę.
- Weź się w garść. Interesy cesarstwa tego wymagają.
- Dziwnie często interesy cesarstwa są tożsame z twoimi, ekscelencjo.
Zottornik spojrzał na baronową groźnie i wycedził przez zęby:
- Na kolana, nędznico, gdy rozmawiasz ze swoim panem.
Baronowa zrozumiała, że przesadziła i uklękła przed nim, opuszczając głowę w dół, aby na niego nie patrzeć. Jego wzrok był dla niej jeszcze bardziej straszny, aniżeli wzrok Zofii. Zottornik bowiem, chociaż był niesamowicie spokojny w tym, co do niej mówił, jednocześnie brzmiał o wiele groźniej, a ponadto ton słów, jakie wypowiadał jasno pokazał, że jest gotów ją zabić, jeżeli przekroczy granice jego cierpliwości.
- Posłuchaj mnie lepiej, moja droga - rzekł po chwili kaclerz - Ja mam wielkie plany związane z cesarzem i cesarstwem. Są to plany olbrzymiej wagi i dlatego nie pozwolę, aby zmarnowała mi je jakaś głupia kobieta, która nie umie panować nad swoimi emocjami. W polityce trzeba być zimnym i opanowanym. Złym, ale na tyle opanowanym, aby ukryć swoje prawdziwe emocje. Lepiej dla ciebie, abyś to sobie dobrze zapamiętała. Inaczej stracisz moją przyjaźń, a wtedy... Wiesz dobrze, co się stanie, prawda?
- Wiem o tym, Ekscelencjo - odpowiedziała baronowa.
- Doskonale. A teraz zabieraj się stąd i rób swoje. I pamiętaj, ta mała nie może się zniechęcić do cesarza. Będzie idealnym narzędziem do wpływania na niego. To wszystko, baronowo.
Kobieta podniosła się z klęczek i szybko wyszła z pokoju. Pod nosem jednak mówiła ze złością:
- Poczekajcie, łajdaki. Poczekajcie. Jeszcze oboje mi za to zapłacicie.

***

Sissi zdążyła się już ulokować w swoim pokoju, kiedy nagle poczuła, że jest głodna. No cóż... Długo nie jadła niczego, pomijając oczywiście to, co jej rodzina uszykowała sobie na drogę i teraz poczuła, że najwyższa pora to zmienić. Na obiad chyba jeszcze nie była pora, ale Sissi wiedziała, iż do obiadu na pewno nie wytrwa. Dlatego wyszła z pokoju i poszukała Idy Ferenczy. Gdy ją spotkała, poprosiła o to, aby ta zaprowadziła ją do kuchni. Dziewczyna oczywiście zrobiła to, a gdy tylko obie się tam znalazły, zastały w niej pustki, ponieważ kucharz chwilowo wyszedł i nie było nikogo, kto mógłby je obsłużyć.
- Wygląda na to, że nikogo tu nie ma, księżniczko. Musimy przyjść później - powiedziała Ida.
- A po co nam ktokolwiek? Same się obsłużymy - odparła Sissi.
Następnie przeszukała szafki i znalazła w nich chleb, masło, żółty ser, trochę szynki i jeszcze kilka innych specjałów.
- To nam w zupełności wystarczy - powiedziała Sissi - Do kanapek nie trzeba niczego więcej.
- Do kanapek? Chodzi Waszej Wysokości o ten wynalazek lorda Sandwicha?
- Właśnie, ale my mówimy na niego kanapki. Danie szybkie i zaspokaja głód. W sam raz na taką sytuację.
Sissi zaczęła kroić chleb, po czym smarować odcięte jego kawałki masłem, a potem obkładać je pokrojonym wcześniej przez siebie serem i szynką. Ida z uwagą jej się przyglądała, a kiedy już kanapki były gotowe, Sissi poczęstowała ją kilkoma i sama również zabrała się do jedzenia.
- I jak? Smakuje ci? - zapytała po chwili Sissi.
- Tak i to bardzo, Wasza Wysokość - odpowiedziała szczerze Ida.
- Wiem, że to nie są żadne zamorskie frykasy, ale na chwilowy głód to chyba jest najlepsze rozwiązanie.
- Owszem, ale nie wiem, czy na dworze cesarskim to się przyjmie.
- Zobaczysz, że tak. I nie tylko tutaj. Kiedyś wszyscy będą jedli kanapki i to nie tylko jako przekąskę, ale nawet na śniadanie i na kolacje.
- A na obiad?
- Na obiad zawsze musi być coś bardziej treściwego.
Wtem do kuchni weszli Maks w towarzystwie Marii, Teodora i Ilary. Cała ta urocza czwórka pogrążona była właśnie w wesołej rozmowie.
- Zaraz zobaczysz, maleńka, o co tu chodzi - mówił właśnie Maks do Ilary - To jeszcze nie jest popularne danie na cesarskim dworze, ale jestem pewien, że już niedługo będzie to ulubiona przekąska większości ludzi na tym świecie.
Nagle jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Sissi i Idy, lekko zmieszanych jego obecnością tutaj i to jeszcze w towarzystwie dzieci.
- Och, Sissi! I panna Ida! Co wy tu obie robicie? Też zgłodniałyście? - spytał wesoło Maks.
- Tak, ta podróż była strasznie długa, a do obiadu przecież jest jeszcze trochę czasu - odparła na to równie wesoło Sissi - A wy co, łakomczuchy? Pewnie sobie chcieliście podkraść coś słodkiego, mam rację?
- Nie, chciałem im zrobić kanapki, bo dzieci zgłodniały i przyznam ci się, że ja przy okazji też - odpowiedział jej Maks.
- Twój tata mówił mi o kanapkach. Podobno są bardzo pyszne - powiedziała Ilary do Sissi - Ale jeszcze nigdy ich nie jadłam.
- Pora więc to nadrobić, moje dziecko - odpowiedział na to książę.
Następnie podszedł do stołu, na którym przed chwilą jego córka szykowała dla siebie oraz Idy kanapki i sam zaczął przygotowywać ten skromny, acz bardzo smaczny posiłek. Nie minęło wiele minut, a już był on gotowy, a Maks rozdał po dwie kanapki każdemu z dzieci i dla siebie zachował też dwie. Już po chwili każde z nich zajadało się nimi z wielkim smakiem.
- Och, to jest pyszne! - zawołała zadowolona Ilary, rozkoszując się smakiem tego niezwykłego dla niej kulinarnego wynalazku.
- Mówiłem ci - wtrącił wesoło Teodor.
- Jak się jest głodnym, a do obiadu jeszcze daleko, to jest idealne rozwiązanie problemu z głodem - zauważył wesoło Maksymilian.
Wszyscy już powoli dojadali swoje przysmaki, kiedy nagle do kuchni weszła Zofia w towarzystwie baronowej. Obie panie były w szoku, widząc Maksa, Sissi i dzieci siedzących sobie przy stole, jakby nigdy nic i jedzące kawałki chleba wraz z dziwnymi dodatkami i zachowujących się przy tym tak, jakby to było coś zupełnie normalnego.
- Co się tu dzieje?! - zawołała ze złością Zofia - Co wy tu wyprawiacie?!
Wszyscy pod wpływem jej głosu zamarli z przerażenia i przez chwilę żadne z nich nie odważyło się nawet poruszyć. Dopiero Maksymilian przerwał tę ciszę i powiedział przyjaznym tonem:
- Ależ Zofio, nic takiego. To tylko kilka kanapek. Zgłodnieliśmy.
- Kanapek? Jakich kanapek? - zdziwiła się Zofia - Co to niby kanapki?
- Nie wiesz? To takie ładne meble obite pluszem - zażartował sobie Maks.
Myślał, że swoją dowcipną ironią sprawi, że arcyksiężna się uśmiechnie i w ten sposób choć trochę się uspokoi. Jednak nie osiągnął zamierzonego celu.
- Aha, to ciekawe. I to się niby je?
- No, mole na ten przykład to jedzą.
Sissi, Teodor i Maria parsknęli śmiechem, rozbawieni do łez żartem ojca. Ale Zofii nie było bynajmniej do śmiechu. Spojrzała na wszystkich groźnie i rzekła:
- Mole, tak? Właśnie widzę tutaj kilka wielkich moli, jedzących jedzenie dla pospólstwa. Jeżeli byliście głodni, trzeba było inaczej się do tego zabrać.
- Niby jak? Poza tym, nie zrobiliśmy nic złego - odezwał się nagle Teodor.
- No właśnie, uszykowaliśmy sobie tylko trochę jedzenia - dodała Maria.
- Przypominam, że od tego mamy służbę - powiedziała Zofia.
- Tak? Jakoś jej tutaj nie widzę, wiesz? - mruknął ze złością Maks, mając już dość wymówek tej kobiety, która drażniła go już samą swoją obecnością.
- To akurat chwilowe niedopatrzenie, zaraz się je naprawi - stwierdził Zofia i spojrzała na baronową - Wezwij tu kucharza. Niech tu przyjdzie i się wytłumaczy z tego, że nasi goście są głodni, a jego tu nie ma.
Baronowa chciała zabrać ze sobą Ilary, której obecność w tym miejscu wcale się nie podobała, nie miała jednak na to czasu, dlatego dygnęła jedynie przez Zofią i wyszła z kuchni.
- Moja droga Elżbieto - rzekła po chwili Zofia, kierując swój wzrok na Sissi - Im szybciej zrozumiesz swoją przyszłą rolę cesarzowej Austrii, tym lepiej. Ty nie robisz posiłków. Każesz je komuś zrobić. A ponadto, nie każesz robić jakiegoś tam jedzenia dla pospólstwa.
- Ale Sissi robi je takie pyszne - wtrąciła się Maria.
- Cioci też by zasmakowały, gdyby tylko chciała spróbować - dodał Teodor.
- Dziękuję, nie skorzystam - mruknęła Zofia.
Nagle do kuchni weszła Ludwika, zwabiona głośną rozmową.
- Co tu się stało? - zapytała.
Zofia spojrzała na nią niemalże błagalnym wzrokiem i powiedziała:
- Proszę cię, zabierz ich stąd.
Ludwika nie wiedziała, o co chodzi, ale domyśliła się, że chodzi tutaj o jakieś złamanie zasad etykiety, których tak bardzo przestrzegała Zofia i wiedziała bardzo dobrze, iż próby rozmowy z nią na ten temat i przekonywanie jej do czegokolwiek nie ma najmniejszego sensu. Dlatego poprosiła Maksa i dzieci, aby wyszli z kuchni i nie drażnili już Zofii. Jej mąż wraz z Teodorem, Ilary i Marią oczywiście od razu spełnili to życzenie, nie mając ochoty przebywać tutaj ani chwili dłużej. Podobnie też postąpiła Ida, której Sissi dała znak, aby już poszła.
Maks jednak nie byłby sobą, gdyby wychodząc, nie powiedział Zofii tego, co mu wtedy na sercu leżało:
- Trochę cierpliwości, Zosieńko. Ostatecznie to są tylko dzieci. Sama będąc w ich wieku nigdy nie wykradałaś niczego z kuchni?
- Jakoś nie - burknęła Zofia.
Maks zmierzył ją ironicznym spojrzeniem i rzucił z kpiną:
- To widać.
Następnie wyszedł, skarcony wzrokiem przez Ludwikę, która ledwie wyszedł, od razu spojrzała na Zofię i powiedziała:
- Nie uważasz, kochana, że trochę przesadzasz? Przecież nie zdemolowali ci kuchni. Poza tym, Maks ma rację. To tylko dzieci.
- Wiem doskonale, że to dzieci - warknęła ze złością Zofia - Ale to jeszcze nie znaczy, że wolno im robić, co tylko chcą. Może u ciebie, w Possenhofen pozwalasz im wchodzić sobie na głowę, ale tutaj tak nie będzie, Ludwiko. Tu jest mój dom i moje zasady i macie ich przestrzegać! Wszyscy, bez wyjątku!
Ludwika przyznała Zofii rację, choć nadal w duchu uważała, że robi problem z niczego, nie chciała jednak jej drażnić jeszcze bardziej. Ostatecznie przecież ta kobieta była przywiązana do swoich zasad i nie mogła ich zmienić tak po prostu, bo inni tego chcą. Musi oczywiście je zmienić, ale wszystko w swoim czasie. Póki co lepiej nie prowokować jej w taki sposób, jak ten przed chwilą. Poza tym, jest u siebie i jest w swoim prawie. Racja, iż w swoim domu sama ustanawia zasady. Jak na porządnych gości przystało, Ludwika i jej rodzina powinni ich przestrzegać i to nawet wtedy, gdy uważają je za głupie.
- Oto są efekty pobłażliwego wychowania - powiedziała po chwili Zofia - Ale zapewniam cię, że dzieci Franciszka i Sissi zostaną wychowane tak, jak na dzieci cesarza Austrii przystało. Surowo i z dyscypliną. Tak jak należy. Radzę ci to sobie dobrze zapamiętać, Sissi. Tu nie jest twoja bawarska wieś. Tu jest stolica wielkiego świata i panują tu inne zasady. Im szybciej je opanujesz, tym lepiej dla ciebie.
Po tych słowach, wyszła z kuchni i niemal wpadła na kucharza, biegnącego na jej wezwanie. Nie omieszkała go oczywiście porządnie skarcić za to, że odszedł sobie na tak długo, a przez ten czas jej goście są głodni i panoszą się samopas po jego kuchni, musząc sobie robić samodzielnie posiłek, podczas gdy on gdzieś się bawi w najlepsze. Kucharz przeprosił ją za to i obiecał, że to już się nie powtórzy.
Sissi i Ludwika słyszały tę wymianę zdań, czując przy tym wielki smutek w swoich sercach.
- Mamo, dlaczego nie zareagowałaś? - zapytała Sissi z wyrzutem, kiedy obie wracały do siebie - Dlaczego nie skarciłaś cioci Zofii za to, co mówiła?
- Ponieważ ciocia Zofia w tym wypadku, niestety ma trochę racji. Zgadzam się, że robiła problem z niczego, ale jest u siebie, a więc ma prawo sama dyktować zasady, jakie panują w jej domu. To zupełnie normalne.
- Ale te zasady są głupie.
- To prawda, ale będąc u niej, musimy ich przestrzegać.
- Ale wszyscy? Nawet Teodor i Maria?
- Nawet oni. Poza tym, Zofia mogła się zezłościć na nich. W końcu to dzikusy i sama wiesz, jak potrafią hałasować. Mała Ilary też, jak do nich dołączy. Mnie to nie przeszkadza, twojemu ojcu też nie, bo kochamy naszą rodzinę i przyjaciół za to, że są tacy, jacy są i nie chcemy ich zmieniać. Ale Zofia inaczej już podchodzi do życia. Poza tym, ona do ciebie nic tak naprawdę nie ma. Po prostu jest wciąż jeszcze zła, że nie udało się jej ożenić Franciszka z Nene. Jest zła, bo jej plany nie wypaliły, a to uderza w jej poczucie własnej wartości. Bo dla samej siebie, ona jest jedynie wtedy coś warta, gdy nad wszystkim ma kontrolę. Ale musi zrozumieć, że tak się nie da żyć. Wierzę, że kiedyś to się stanie.
- Ale kiedy, mamo? Kiedy zamęczy mnie i was na śmierć?
Ludwika zaśmiała się, słysząc to pytanie.
- Och, córeczko. Nie przesadzaj. Nie jest znowu tak źle. Poza tym, nie jesteś z tym wszystkim sama. Masz swoich bliskich, którzy cię kochają.
- Owszem, ale chciałabym, aby ciocia Zofia też mnie kochała. A ona z góry już chyba mnie osądziła jako nic nie wartą.
- Nie mów tak. Na pewno tak nie myśli. Po prostu wiele różnych osób może jej to wmawiać i ona chwilowo też jest o tym przekonana. Ale tak naprawdę, wcale tak nie myśli. A co do tych, którzy tak myślą, to nie przejmuj się nimi. Zawsze na tym świecie znajdzie się ktoś, kto cię osądzi, ledwie tylko cię pozna. Ale nie warto sobie takimi ludźmi głowę zawracać, bo ich opinia jest nic nie warta. Skoro łatwo im przychodzi osądzanie, nie są warci żadnych cieplejszych uczuć. Najważniejsze w takiej sytuacji jest to, aby być pewnym swoich wyborów i nie pozwolić sobie wmówić, że są one głupie. I jeszcze nie dać się nikomu zranić.
To mówiąc, Ludwika przytuliła do siebie córkę i dodała:
- Pamiętaj, nie pokazuj im, że cię boli to, co o tobie mówią. Gdy to zobaczą, będą jeszcze bardziej cię krzywdzić. Twoje łzy będą ich motywacją do tego, aby dalej cię ranić. Nie daj im się, córeczko. Cokolwiek o tobie nie powiedzą, ufaj nie im, ale swoim własnym osądom i opinii tych, którzy cię znają i umieją ocenić tak, jak na to zasługujesz.
Następnie pocałowała córkę w czoło i poszła do siebie. Sissi zaś przez chwilę jeszcze stała w miejscu, rozmyślając nad tym, co usłyszała. W końcu zaś poszła do swojego pokoju, gdzie jednak nie zagrzała długo miejsca, ponieważ ledwie zdążyła usiąść, a niemal zaraz rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam? - zapytała.
- Hrabia Jamisz - padła odpowiedź.
Do pokoju wszedł marszałek dworu cesarza, który ukłonił się jej z najbardziej wyszukaną grzecznością, na jaką tylko było go stać.
- Wasza Wysokość może mnie nie pamiętać. Jestem tutaj marszałkiem dworu. Przysyła mnie cesarz z prośbą, abym osobiście poprowadził pani lekcje tańca.
- Lekcje tańca? Jakiego tańca? - zdziwiła się Sissi.
- Jak to? Cesarz nie wspomniał Waszej Wysokości, że podczas balu z okazji urodzin jego matki ma być odtańczony nowy taniec prosto z Paryża?
Sissi próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście tak było. Dopiero tak po dłużej chwili zorientowała się, że istotnie Franciszek oznajmił jej to, ale wtedy nie zwróciła na to większej uwagi, zajęta jego cudownym towarzystwem.
- Rzeczywiście, wspominał mi o tym - powiedziała zawstydzona Sissi - Tak mi głupio, zupełnie o tym zapomniałam.
- Nic nie szkodzi, Wasza Wysokość. Nic się przecież nie stało. Ale proszę już ze mną iść. Lekcje tańca czas wreszcie zacząć.
Sissi nie miała wielkiej ochoty na uczenie się nowych form tańca, lecz skoro tego wymagała sytuacja, była gotowa to zrobić. Zresztą liczyła na to, że jeżeli tak dobrze przed wszystkimi zatańczy, może Zofia wreszcie spojrzy na nią już bardziej przychylnie. Gdyby tak było, to wtedy cały jej trud byłby coś wart.
Księżniczka udała się do sali balowej, gdzie hrabia Jamisz miał ją uczyć. Tam już czekała na nich orkiestra, a także Ludwik w towarzystwie jakieś uroczej, dość wysokiej blondynki w fioletowej sukni z żółtymi dodatkami. Miała ona niebieskie oczy i piękne włosy upięte w kok. Sissi musiała przyznać, że wyglądała uroczo.
- Wy też się uczycie tego nowego tańca? - zapytała zaintrygowana.
- Blisko. Będziemy ci pomagać opanować go w należyty sposób - odparł na to przyjaźnie Ludwik.
- Ty jesteś Sissi, prawda? Bardzo mi miło cię poznać - powiedziała blondynka z szerokim uśmiechem na twarzy, podchodząc do Sissi i delikatnie ją przytulając na powitanie - Naprawdę bardzo się cieszę, że wreszcie mam okazję poznać słynną Sissi, o której tyle dobrego słyszałam. Ale wybacz, ty mnie przecież jeszcze wcale nie znasz. Jestem Elodie de Farge.
- Ach, słynna księżniczka Elodie! - zawołała wesoło Sissi - Dużo o tobie już słyszałam od Franciszka. Opowiadał o tym, jak wraz z Karolem i Ludwikiem odbił cię z rąk bandytów.
- Tak, to była naprawdę niesamowita przygoda. Nigdy jej nie zapomnę. Była groźna, ale na szczęście miała szczęśliwe zakończenie.
- Oby moja nauka nowego tańca była taką samą przygodą.
- Spokojnie, na pewno będzie. Nauczymy cię tego nowego tańca szybciej niż myślisz, Sissi.
- A ty już umiesz tańczyć ten taniec?
- Oczywiście. A jak myślisz, kto go przywiózł do Wiednia?
Sissi rozbawiona tymi słowa poczuła, że nauka być może nie będzie znowu aż tak trudna, jak się tego obawiała. Okazało się, iż ten nowy taniec był jedynie dosyć uroczą odmianą walca. W jej trakcie partner nie tylko trzyma partnerkę w talii, jak to zwykle bywa i sunie z nią po parkiecie, ale od czasu do czasu obraca ją dookoła jej własnej osi oraz delikatnie podnosi w górę podczas tańca. Sissi uznała, że jest to bajecznie prosty taniec, zwłaszcza wtedy, kiedy zaprezentowali go jej Ludwik z Elodie. Niestety, szybko zrozumiała, że obserwowanie to jedno, a nauka to drugie. Boleśnie przekonał się o tym też hrabia Jamisz, któremu niechcący nadepnęła kilka razy na palce.
- Obawiam się, że to będzie trudniejsze niż myślałam - powiedziała po cichu sama do siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 1:30, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:16, 19 Sty 2023    Temat postu:

***

Następnego dnia odbyła się kolejna lekcja, ale podobnie jak w czasie trwania poprzedniej, Sissi nie zdołała w pełni opanować wszystkich kroków oraz chwycić rytm. Zasmucona dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić, aby w końcu jej się to udało, pomimo tego, że Ludwik i Elodie, jak również i sam hrabia Jamisz mówili jej, aby się nie zniechęcała, bo przecież wszystko zależy od naszej woli, a jeżeli jej coś nie wychodzi, to niewykluczone, że owa blokada jest w jej głowie i sama musi ją w sobie przezwyciężyć. Sissi nie wiedziała, czy mają rację, ale wiedziała, że na tę chwilę już niczego nie opanuje, dlatego potrzebuje nieco odpocząć. Elodie więc wzięła ją pod ramię i zabrała do swojego pokoju z propozycją, że wspólnie sobie odpoczną i porozmawiają. Sissi dziewczyna wydawała się niezwykle miła, dlatego też przystała na jej propozycję.
- Mam pewien pomysł na to, żebyś poczuła się lepiej - powiedziała do niej Elodie, kiedy już siedziały u niej w pokoju - Zaprosiłam do siebie kilka dam dworu i pomyślałam, że ty też powinnaś z tego, co mam do zaproponowania skorzystać.
- A co dokładnie masz do zaproponowania? - zapytała Sissi.
- Coś specjalnego. Zaraz zobaczysz.
Chwilę później, do pokoju weszły dwie służki z wózkiem, na którym stało kilka sporych misek z jakąś białą substancją. Po zapachu Sissi poznała, że to mleko i chyba zsiadłe, a w każdym razie na pewno gęste.
- Będziemy jeść? - zapytała.
- Nie, skąd - zachichotała Elodie - To na twarz. Ośle mleko.
Następnie namówiła Sissi, aby się położyła na szezlongu, sama wykładając się na drugim. Obie służki następnie zaczęły im smarować twarz oślim mlekiem, jedynie wokół oczu zostawiając spore okręgi, aby mleko nie wpadło żadnej z pań do oka. Sissi zdziwił bardzo ten zabieg i zapytała:
- A tak właściwie, to po co nam to?
- To maseczka upiększająca. Sekret Kleopatry. Wygładza skórę - wyjaśniła jej Elodie - Dzięki temu będziesz jeszcze bardziej zachwycająca, a wszystkie panie na balu po prostu pozielenieją z zazdrości. Poza tym, to bardzo relaksuje.
- Skoro tak mówisz - odpowiedziała Sissi, choć w tamtej chwili nie czuła się zbyt zrelaksowana.
- Wiesz, Sissi, muszę ci powiedzieć, że jesteś naprawdę urocza. Odważna, a do tego sympatyczna i zdeterminowana. A to ostatnie szczególnie w tobie widzę. Chcesz opanować ten taniec i uda ci się. Nie ma szans, żeby ci się nie udało.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz, Elodie.
- Nie ma za co. Chciałabym, żebyśmy zostały przyjaciółkami.
- Nie mam nic przeciwko temu.
- Cieszę się, że tak mówisz. Wiesz, jesteś dokładnie taka, jak cię opisał.
- Kto? Franciszek?
- Nie, Ludwik.
- Aha, czyli Ludwik ci o mnie mówił? Mam nadzieję, że nic złego.
- Skądże. Same pozytywy.
- Jak dobrze znasz Ludwika?
- Już dosyć dobrze. Widujemy się codziennie. Pokazał mi Wiedeń i to, co jest w nim najpiękniejsze.
Wtem do pokoju weszły trzy damy dworu, zaproszone wcześniej przez Elodie i od razu wyłożyły się na przeznaczonych dla nich szezlongach. Służące od razu do nich podeszły i zaczęły im kolejno nakładać maseczki na twarze.
- Nie mogę się już doczekać tańca Sissi - powiedziała jedna z nich.
- Tak, zwłaszcza tego, jak się skompromituje na oczach wszystkich - dodała druga, chichocząc głupkowato.
- No cóż, na wsi na pewno nie tańczą za często walca. Może jeszcze swojemu ukochanemu nadepnąć na stopę - zaśmiała się trzecia.
- Nie żałuj go. W końcu sam sobie wybrał prostaczkę - rzuciła pierwsza.
Sissi, słysząc to wszystko, zerwała się z szezlonga, złapała za ręcznik i starła ze złością maseczkę z twarzy. Następnie wybiegła z pokoju, ale dogoniła ją Elodie. Zapominając, że ktoś może ją zobaczyć w chwili jej zabiegów upiększających, co jak wiadomo jest kompromitujące dla każdej kobiety, złapała szybko Sissi za rękę i powiedziała:
- Sissi, nie uciekaj. Przepraszam cię za nie. Nie wiedziałam, że one są takie głupie i takie wredne.
- Może i wredne, ale mają rację - powiedziała ponuro Sissi - Ja nie jestem z tego świata i nigdy nie będę do niego pasować. Dla nich zawsze będę wieśniaczką i nic tego nie zmieni. Możesz mnie ubrać w piękne suknie, wysmarować tym oślim mlekiem czy nauczyć tańczyć, ale dla takich jak one zawsze będę nikim.
- Naprawdę obchodzi cię ich opinia? One tak gadają, bo ci zazdroszczą.
- Zazdroszczą? Niby czego?
- Związku z Franciszkiem. Uwierz mi, Sissi, niejedna z nich by chciała być na twoim miejscu. Ale nie mogą i to je tak drażni. Zobaczysz, Franciszek ożeni się z tobą i będziecie szczęśliwi, a im tylko oczy z zazdrości zbieleją. Poza tym, gdy już wszyscy zauważą, jak on bardzo cię kocha, też cię pokochają. Zobaczysz.
- Nie, Elodie. Nie zobaczę, bo tak nie będzie. To wszystko, co mówisz, to jest piękna bajka, ale jednak bajka. Nie pasuję do tego świata. Nie urodziłam się w nim i nie wychowałam, tak jak ty i nie umiem się po nim tak dobrze poruszać. I nie wiem, czy chcę umieć. A to wszystko, co mi mówisz, to pobożne życzenia, ale nic poza tym. To trochę tak, jakbyś łamała suche gałązki, rzucała je do wody i mówiła, że będą z tego kwiatki. A będzie zgnilizna i nic więcej.
Po tych słowach, Sissi uciekła. Załamana Elodie powróciła do pokoju, gdzie już trzy damy dworu przestały plotkować, gdyż słyszały całą rozmowę, czując się teraz z jej powodu bardzo niezręcznie.
- Księżniczko Elodie, proszę wybaczyć - rzekła jedna z nich - Gdyby tylko nas księżniczka uprzedziła, że będzie tutaj księżniczka Sissi, nigdy byśmy...
- Tak, wiem o tym. Ale nie mówiłam, a wy ją obraziłyście i to jeszcze w jej obecności - przerwała im ze złością Elodie - Naprawdę nie wiem, co mnie jeszcze powstrzymuje, aby nie kazać was wychłostać. Głupie kwoki. Wynocha mi stąd!
- Ale Wasza Wysokość...
- WYNOCHA!
Trzy damy dworu natychmiast zerwały się ze swoich miejsc, wytarły twarze ręcznikiem, po czym dygnęły przed księżniczką i wyszły. Elodie zaś zasmucona, a jeszcze bardziej zawstydzona, że niechcący doprowadziła do tego wszystkiego, ze złością powiedziała sama do siebie:
- Och, Elodie. Ty i te twoje genialne pomysły.
Następnie wytarła sobie twarz i zaczęła płakać.

***

Sissi po wyjściu z pokoju Elodie, udała się do Franciszka, aby porozmawiać z nim o tym, co się stało. Na szczęście ukochany miał dla niej czas i mogli we dwoje pójść na spacer po ogrodach pałacowych.
- Powiedz mi, Franciszku, czy ja jestem prostaczką? - zapytała Sissi.
Cesarz parsknął śmiechem, początkowo sądząc, że jego ukochana sobie teraz stroi z niego żarty. Kiedy jednak zobaczył, iż jest ona śmiertelnie poważna, od razu przeszedł do udzielenia odpowiedzi.
- Nie, nie jesteś. Chociaż lubię prostych ludzi. A dlaczego pytasz?
- Bo usłyszałam o sobie dzisiaj kilka przykrych słów i nie wiem, co mam o nich myśleć.
- Och, Sissi. Daj spokój! Jeżeli ktoś cię krytykuje, to tylko dlatego, że bardzo by chciał być teraz na twoim miejscu.
- Elodie powiedziała mi to samo. Może macie rację. Ale naprawdę nie wiem, czy ja pasuję do tego świata. A jeżeli nie? Jeżeli wszystko zepsuję?
- Niby co miałabyś zepsuć?
- Choćby nasze dzieci. Jeżeli dam im za dużo miłości, a za mało dyscypliny?
- Sądzisz, że to jest możliwe?
- Nie wiem. A ty, jak myślisz? Myślisz, że będę w stanie wychować godnego następcę tronu cesarskiego?
Franciszek uśmiechnął się do niej czule, ujął jej dłoń, spojrzał jej w oczy, po czym powiedział szczerze i prosto z serca:
- Myślę, że będziesz cudowną matką.
Sissi poprawiły te słowa nieco humor, jednak kolejne ponownie ją zasmuciły.
- Ale nie musisz się przejmować wychowaniem. Nasze dzieci dostaną, jak to już jest w zwyczaju, dworskie wychowanie.
- Czyli co? Wychowają je obcy ludzie, którzy będą je przyprowadzać nam na godzinę dziennie? I nauczą je dyscypliny i chodzenia jak w zegarku?
- Przede wszystkim, dzieci cesarskie wychowuje matka cesarza i ona jedynie podejmuje decyzje w sprawach wykształcenia i wpajanej im do głów wiedzy.
- Ach tak. A więc zgadzasz się ze swoją matką? Wczoraj mi oznajmiła, że jak tylko urodzę ci dzieci, dostaną ona dworskie wychowanie, surowe i z dyscypliną. Sądziłam, że tylko tak straszy, ale widzę, że to naprawdę się stanie.
- Sissi, nie rozumiesz. Takie są zasady panujące w tym świecie od pokoleń. Ja też otrzymałem takie wychowanie i myślę, że wyrosłem na dobrego człowieka.
- Dobrego tak, ale czy masz w sobie coś więcej niż dobroć?
- Sissi, nie rozumiem cię. Takie są zasady panujące od stuleci. Jak dotąd, one się sprawdzały. Nikt ich nigdy nie kwestionował.
- Ja więc będę pierwsza. Ja je zakwestionuję! - zawołała oburzona Sissi, lekko wymachując przy tym pięścią - Dziecko powinni wychowywać rodzice, a nie jacyś sztywni guwernerzy, którzy będą je bić rózgą za braki w edukacji. Dzieci muszą w domu przede wszystkim dostać miłość i wsparcie. Moi rodzice mi to dali i chyba mi nie powiesz, że wyrosłam na złego człowieka.
Franciszek łatwo zauważył, że Sissi ironizuje teraz jego własne słowa. Lekko się zmieszał i nie wiedział, co ma powiedzieć. Te wątpliwości uraziły Sissi, przez co poczuła, że ma dość rozmowy z nim na ten temat. Rozzłoszczona odeszła, nie słuchając jego próśb, aby została.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Franz - powiedziała sama do siebie.
Przeszła się kawałek po parku i usiadła na jednej z ławek. Chciała sobie tutaj wszystko na spokojnie przemyśleć. Ale niestety, im więcej próbowała to robić, tym do bardziej dramatycznych wniosków zaczęła dochodzić.
- On mnie jednak nie kocha. Gdyby kochał, próbowałby mnie zrozumieć i nie byłby tak lekceważący do tego rodzaju spraw. Przecież to nie jest błaha sprawa. To nie jest wybór kolor obrusu na wesele, tylko wychowanie naszych dzieci. Franz musi więc zrozumieć, jakie to ważne, inaczej nigdy się zrozumiemy. Chociaż, czy ja i on jeszcze się rozumiemy?
Zasmucona Sissi powoli wstała z ławki i poszła się ponownie przejść. Nagle usłyszała za sobą czyjeś wyraźnie czułe głosy. Zaintrygowana szybko wskoczyła za najbliższe drzewo i wyjrzała przez nie lekko. Zobaczyła wówczas, jak niedaleko niej przechadzają się Ludwik w towarzystwie Elodie. Oboje rozmawiali ze sobą czule i bardzo wesoło zarazem. Elodie odzyskała już bowiem humor, który to dość poważnie zepsuły je te głupie damulki, a zawdzięczała to obecności bawarskiego księcia i temu, jak doskonale potrafił on ją rozbawić.
- Wiesz, mam coś dla ciebie. Kupiłem wczoraj na mieście, ale nie było okazji, aby ci to dać. Byliśmy przecież zajęci - powiedział Ludwik.
- Racja, nauką tańca Sissi. Mam nadzieję, że przyjdzie na dzisiejszą, jeszcze wszystkiego nie opanowała, choć dobrze jej idzie - dodała Elodie - A co masz dla mnie, Ludwiku?
Książę bawarski wyciągnął spod pachy książkę i wręczył ją księżniczce.
- Proszę. Zobacz sama.
Elodie zaintrygowana wzięła książkę, otworzyła ją i zaczęła przeglądać.
- Ojej, to francuskie wiersze! To droga rzecz tutaj. I chyba rzadka.
- Dla ciebie nie jest za droga.
- Och, Ludwiku!
Elodie była tak bardzo wzruszona, że zachwycona przysunęła się do Ludwika, stanęła na jednej nodze, przechyliła się lekko i złożyła na jego policzku długi oraz bardzo czuły pocałunek. Ludwik zareagował na to rumieńcem, a Sissi westchnęła głęboko. A więc w taki sposób oni się widują. Że też nie przyszło jej do głowy od razu, ledwie tylko Elodie zaczęła mówić o Ludwiku. Przecież to było oczywiste, że oboje coś do siebie poczuli. Można było to wyczuć po sobie, w jaki Elodie patrzyła na Ludwika podczas tańca i jak on patrzył na nią. I jak ona go wspominała. To było przecież oczywiste.
Sissi ze smutkiem obserwowała, jak Elodie ujmuje pod ramię Ludwika i idzie z nim w kierunku miasta na spacer. Poczuła w sercu ukłucie smutku i zarazem też rozpaczy. Nie dlatego, że jej kuzyn ma ukochaną, ale że jest z nią taki szczęśliwy i już nie ma dla niej tyle czasu, co kiedyś. A ona tak bardzo chciała mu opowiedzieć, co ją zasmuca. Wiedziała jednak, że to nie jest najlepsza pora. Nie mogła przecież przerywać im spaceru i wspólnych chwil we dwoje. Poczuła się nagle strasznie, ale to strasznie samotna. Sama ze wszystkim, co ją boli. Sama z uczuciem smutku oraz braku szczęścia w miłości. Już wiedziała, co czuła Nene, gdy widziała ją i Franza. Jaka szkoda, że jej tu teraz nie ma. Tak bardzo chciałaby z nią teraz porozmawiać.
- Och, Nene! Gdybyś tu teraz była... Czuję się taka samotna.
To mówiąc, rozpłakała się.
Nie wiedziała, jak długo to robiła ani jak długo przebywała w parku. Jednak, gdy w końcu odzyskała świadomość tego, gdzie jest i otarła już łzy, uspokajając się wreszcie, postanowiła się przejść do miejsca położonego w miarę możliwości dość daleko od tego. Uznała, że miasto będzie chyba najlepsze. Nie przejmując się więc tym, że nie ma ze sobą swojej damy do towarzystwa ani nie zamierzając jej szukać po pałacu, poszła przed siebie.
Do miasta dotarła bez trudu. Kiedy tylko się w nim znalazła, wmieszała się w tłum ludzi zajętych swoimi sprawach. Zadowolona z tego, że nie zwracają na nią uwagi i nie wiedzą, kim ona jest, co dawało jej dużą swobodę działania, szła sobie spokojnym, powolnym krokiem, uważnie rozglądając się po straganach. Nie miała co prawda zamiaru niczego kupować, ale zawsze ciekawiło ją, co kto sprzedaje. A poza tym czuła, że musi się czymś zająć, aby nie zwracać.
Jej uwagę w końcu przykuł jakiś wóz, należący do wędrownych aktorów. Tuż przed nim zebrał się spory tłum ludzi, wyraźnie zainteresowanych tym, co właśnie im pokazywali aktorzy. Sissi lubiła tego rodzaju występy, dlatego podeszła bliżej, aby im się lepiej przyjrzeć. Właśnie na jakieś prowizorycznej scenie, zbudowanej chyba na szybko, kilku aktorów parodiowało Zofię i Franciszka.
- Och, mój synu! Nie mogę patrzeć, jak otaczasz się tą podłą zgrają liberałów! - mówiła aktorka, ucharakteryzowana na Zofię.
- Ależ matko, oni są przyszłością Austrii - mówił aktor udający Franciszka.
- Przyszłością Austrii jest dom Habsburgów. Nie możesz go kalać, łamiąc od lat panujące w nim zasady.
- Ależ matko, jestem przecież już dorosły. Sam muszę podejmować decyzję, co jest dobre dla Austrii, a co nie.
- Och, mój synu. Rób oczywiście, co zechcesz. Przecież ja nie będę ciężarem dla ciebie ani dla twojej przyszłej żony. Och, umieram! Moje serce! Mój syn mnie nie kocha! Nie chce słuchać jedynej osoby, mającej rację w tym pałacu! Bo wszak ja zawsze mam rację, zawsze tak mówiłeś, a teraz już tak nie mówisz! Och, ja tu zaraz umrę z rozpaczy!
Aktor Franciszek szybko przypadł do nóg mdlejącej na pokaz aktorki Zofii, wołając przy tym patetycznie:
- Och, matko! Ludzie, kajajmy się wszyscy! To rozkaz! To się więcej już nie powtórzy, słowo!
Publiczność niemalże umierała ze śmiechu, rozbawiona do łez tym, co ujrzała na scenie. A Zofia jakby nigdy nic wstała, stanęła przed ludźmi i rzekła:
- Widzicie, moi państwo. Nikt nie sprzeciwia się woli jedynego mężczyzny w tym pałacu.
Następnie aktorka złapała za nos aktora grającego Franciszka i powiedziała:
- Oto, moje panie, jak się wodzi władców za noc. Żaden jeszcze nie oparł się łzom swojej mamusi. I słusznie, bo skoro sam nie umie nosić spodni, to ktoś inny musi to robić. Bo ktoś przecież musi nosić spodnie, mam rację?
Po czym, podniosła nieco suknię w górę i odsłoniła przed wszystkimi, że ma pod nią spodnie. Publiczność ryczała ze śmiechu, a Sissi mimowolnie również się uśmiechnęła. W innej sytuacji by jej to nie bawiło, ale obecnie nawet bardzo ją to wszystko śmieszyło, choć ten śmiech był nieco zmieszany ze smutkiem.
Kątem oka dostrzegła Elodie, zaśmiewającą się do rozpuku z przedstawienia. Zaintrygowana rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie było widać Ludwika. Jednak nie było czasu na to, aby go szukać, ponieważ na scenę wyszedł kolejny aktor, tym razem ucharakteryzowany na Zottornika. Poruszał się i wyglądał niemal tak samo jak on. Na jego widok publiczność ryknęła śmiechem, a on uderzył mocno laską o podłogę i zawołał:
- Cicho tam! Bo każę was wszystkich wrzucić do lochu! Czy nie wiecie, kim jestem? Czy nie wiecie, co ja mogę? Jednym moim rozkazem zabronić mogę wam wszystkiego, nawet istnienia! Zobaczycie! Jeśli mnie nie uszanujecie, to zabronię wam występów! Zabronię wam pisania! A jeśli mi się sprzeciwicie, zabronię was wszystkich!
Ludzie ryczeli ze śmiechu, a aktor Zottornik mówił dalej:
- Oto moje kanclerskie dekrety! Biskupi i kardynałowie zarabiać będą krocie na was, ciemnych ludziach! Arystokraci będą sobie kabzy nabijać waszym kosztem i nic nie będą płacić państwu, tylko mnie i to po cichu. I wybory przeprowadzi się zawsze w sposób uczciwy i zgodny z prawem.
Następnie wyjął z kieszeni sakiewkę i potrząsnął nią lekko, a zaraz podbiegł do niego jakiś gruby aktor w stroju urzędnika.
- Witaj, wielka ekscelencjo miłościwie nam panująca! - zawołał.
- Witaj, beczko sadła. Na czym się dzisiaj tak spasłeś? - spytał Zottornik.
- Na ludzkiej głupocie, panie. Nawet nie wiesz, jak ona jest tucząca.
- To doskonale. Słyszałem, że wybory mają mieć miejsce.
- Tak, do rady miejskiej.
- Mój drogi burmistrzu... Chciałbym cię prosić, abyś zadbał o to, aby wszyscy wyborcy głosowali tak, jak im sumienie nakazuje.
To mówiąc, wręczył mu sakiewkę. Burmistrz jednak chytrze wysyczał:
- Obawiam się, że głos sumienia jest jeszcze bardzo cichy, mój panie.
Aktor Zottornik wręczył mu więc kolejną sakiewkę.
- A teraz je słyszysz?
- Oj tak, panie i to bardzo wyraźnie. Piąty raz z rzędu zatem wygrają ci pana podli konserwatyści. I dalej doić będą lud niczym dojną krowę, którą zresztą jest.
- I słusznie, bo wszak Pan Bóg nakazał, aby człowiek inteligentny rządził tym człowiekiem, który jest ciemny.
- Święte słowa, mój panie.
- Co możesz obiecać swoim wyborcom?
- Obiecuję prawicy, że wszystko będzie zgodnie z prawem. A lewicy, że jak już zostanie opozycją, jedyne, co będzie mogła robić, to robić wszystko na lewo. A tym, co na mnie głosują, obiecuję... Obłupić was do gołej skóry, wy tępe durnie, to jest, chciałem powiedzieć, wierni poddani miłościwie nam panującego cesarza. I przede wszystkim, obiecuję wam wielbić ponad wszystkiego wielkiego, potężnego i wspaniałego kanclerza Zottornika.
Doskoczyli wówczas do aktora Zottornika ludzie i zaczęli go wielbić, on zaś bardzo z siebie zadowolony, powiedział:
- Ludu Wiednia, głosuj na jedynego słusznego burmistrza! Oto on, jedyny tak niepowtarzalny i wyjątkowy urzędnik! Burmistrz Włapędaj!
Publiczność znowu ryknęła śmiechem, po czym aktor Zottornik podszedł do publiczności nieco bliżej i powiedział nagle zupełnie innym, młodym głosem, tak różniącym się od tego ochrypłego, którym mówił wcześniej:
- A teraz z tej oto zabawnej scenki wyciągnijcie ludzie naukę. Niedługo są już w tym mieście wybory. Nie dajcie się podczas nich zwieść banialukom. Głosujcie rozsądnie i z głową. Nie zważajcie na obietnice, ale na czyny.
- Znam ten głos - rzekła do siebie Sissi i przyjrzała się uważnie aktorowi.
Teraz wydawał jej się on dziwnie znajomy.
- Ludwik?
Nie było jej jednak dane poznać odpowiedzi na to pytanie, ponieważ nagle aktor Zottornik dał znak aktorom, ci zaś chwycili za instrumenty muzyczne i zaraz zaczęli przygrywać na nich skoczny kawałek, a aktor udający kanclerza zaśpiewał:

Co się u nas wyrabiało? Jeden Bóg to wie.
Gdy co drugi, chciał na rajcę szybko dostać się.
Wygłaszali receptury przez calutkie dnie.
Jak uzdrowić gospodarkę nagle każdy wie.

Obiecanki-cacanki, a w Austrii jak kto chce,
Byleby na stołek szybko dostać się.
Obiecanki-cacanki, każdy z nas to zna,
A więc grajcar do grajcara zbieramy, co dnia.
Obiecanki-cacanki, a w Austrii jak kto chce.
Od tych banialuków w głowie kręci się.
Obiecanki-cacanki, każdy z nas to zna,
Jednak biedak wciąż w kieszeni dziury tylko ma.

Kiedyś w nocy, mili moi, śniło mi się, że...
Że ja, Hans, biedny chłopak, premierem zostać chcę.
Lecz ja na skrzypeczkach całe życie tylko gram,
Więc jak z grajka ma wyrosnąć nagle wielki pan?

Obiecanki-cacanki, a w Austrii jak kto chce,
Byleby na stołek szybko dostać się.
Obiecanki-cacanki, każdy z nas to zna,
A więc grajcar do grajcara zbieramy, co dnia.
Obiecanki-cacanki, a w Austrii jak kto chce.
Od tych banialuków w głowie kręci się.
Obiecanki-cacanki, każdy z nas to zna,
Jednak biedak wciąż w kieszeni dziury tylko ma.

Dzisiaj każdy kandydować może, jeśli chce,
Choć na niczym tak naprawdę dobrze nie zna się.
Jednak człowiek, to nie owca. Każdy o tym wie,
A więc w pole wyprowadzić już nie damy się.

Obiecanki-cacanki, a w Austrii jak kto chce,
Byleby na stołek szybko dostać się.
Obiecanki-cacanki, każdy z nas to zna,
A więc grajcar do grajcara zbieramy, co dnia.
Obiecanki-cacanki, a w Austrii jak kto chce.
Od tych banialuków w głowie kręci się.
Obiecanki-cacanki, każdy z nas to zna,
Jednak biedak wciąż w kieszeni dziury tylko ma.


Po zakończeniu piosenki, publiczności zaczęła głośno klaskać i rzucać zaraz monety w kierunku aktorów. Sissi i Elodie nie były gorsze i także rzuciły im kilka złotych dukatów. Obie były bowiem zachwycone występem, choć każda z innego powodu. Elodie była nim niesamowicie rozbawiona, a Sissi nad wyraz ciekawa. Żałowała, że Franciszek nie widział tego przedstawienia. Może gdyby je ujrzał, to by zrozumiał, jak bardzo kiepsko sobie radzi jako cesarz, skoro już teraz błazenada uliczna ukazuje go jako wodzonego za nos przez matkę oraz oddającego władzę w ręce takich ludzi jak Zottornik. Może dzięki temu coś by zrozumiał.

***

- Jesteś, Sissi! Tak się martwiłem o ciebie. Gdzie ty byłaś?
Franciszek uściskał mocno Sissi, gdy tylko ponownie ją zobaczył. Ale ona, o dziwo, nie odwzajemniła jego uścisku, lecz lekko odsunęła się od niego i rzekła:
- Byłam na mieście. Musiałam sobie wiele spraw przemyśleć.
- Na mieście? Przemyśleć? - zdziwił się Franciszek - Co musiałaś sobie tak bardzo przemyśleć, moja ukochana, że musiałaś iść aż na miasto?
- Wiele spraw, mój drogi. Wiele spraw - odparła Sissi - A zwłaszcza to, w jaki sposób zachowujesz się wobec mnie.
- Sissi, moja najmilsza. Nie rozumiem cię. Co ja takiego zrobiłem?
- Nie rozumiesz? I w tym problem. Zraniłeś moje uczucia i nawet nie wiesz, że to zrobiłeś. Biedaku, twoja wiedza na temat miłości jest chyba bardzo mała.
Franciszek rozzłoszczony podbiegł do Sissi, która właśnie chciała odejść, po czym złapał ją za ramiona i zapytał?
- Chodzi ci o te zasady, jakie panują w pałacu? Naprawdę boli cię to, że chcę je przestrzegać?
- Boli mnie to, że dostrzegasz jedynie te zasady i swoją matkę, która ci mówi, co masz robić, choć już dawno jesteś dorosły. A może jesteś dorosły tylko z daty? A w głębi serca wciąż jesteś małym dzieckiem?
- Sissi, nawet tak nie mów! Wiesz dobrze, że sam chcę zmian, ale nie mogę ich wprowadzać rewolucyjnie. Poza tym, pewne rzeczy jak dotąd się sprawdzały i nie chcę ich zmieniać, tylko dlatego, że ty tego żądasz.
- Ale zostawisz je, bo twoja matka tak żąda. Franciszku, nie widzisz, że ludzie się z ciebie śmieją, że trzymasz się jedynie maminej spódnicy i bez swojej matki to nawet jednego kroku nie zrobisz?
Franciszek puścił ją zdumiony tym, co mu właśnie powiedziała. Wiedział, że jego zażyłość z matką bywa krytykowana, ale żeby aż do tego stopnia?
- O czym ty mówisz?
- O tym, że nawet na ulicy jesteś pośmiewiskiem swoich poddanych. Uliczni i wędrowni komedianci pokazują cię w swoich krotochwilach jako wodzonego za nos przez mamusię. A ją jako jedyną, która jest prawdziwym mężczyzną na dworze cesarskim. Szkoda, że tego nie widziałeś. Może dałoby ci to do myślenia.
Franciszek ze złości zacisnął prawą dłoń w pięść i potrząsnął nią w niemym proteście przeciwko temu, co właśnie powiedziała Sissi.
- A to łotry. A to błaźni. Myślą, że wiedzą wszystko, tak? Myślą, że wiedzą o tym, co siedzi w mojej głowie i w moim sercu? Kpiny sobie ze mnie urządzają! O, to im nie ujdzie na sucho!
- Tak? I co zrobisz? Każesz ich zachłostać na śmierć? - zakpiła sobie Sissi, nie odrywając od niego wzroku - Śmiało, proszę bardzo. Ale nie uciszy to tłumu. Ani narodu, który powtarza te same kpiny. A może każesz cały naród zachłostać? Zrób to, a będziesz godzien krotochwil na ciebie pisanych.
Franciszek zrozumiał, że niepotrzebnie uniósł się gniewem. Zasmucony lekko opuścił głowę, spojrzał na Sissi przygnębionym wzrokiem i spytał:
- Co ja mam robić, najdroższa? Nie chcę, by moi poddani tak o mnie myśleli. Chcę mieć ich szacunek i poważanie. Ale nie wiem, jak je zyskać.
Sissi zrobiło się żal ukochanego. Widziała w jego oczach ból i niepewność. Z głowy i serca od razu wyleciał jej gniew na niego, a pozostał jedynie smutek.
- Franz, kochanie... Nie podejmę decyzji za ciebie. Sam musisz wiedzieć, co musisz zrobić. To w końcu ty jesteś cesarzem, ja będę tylko cesarzową.
- Nie, Sissi. Nie „tylko”. Będziesz „aż” cesarzową. Zawsze będę liczyć się z twoim zdaniem, najmilsza.
- A także ze zdaniem matki, prawda?
- Sissi, zrozum. Nie mogę jej tak po prostu odtrącić.
- Nie oczekuję tego od ciebie. Tylko tego, żebyś wiedział, kiedy mnie bronić przed jej atakami i kiedy powiedzieć matce „basta”. Bo inaczej nasz związek nigdy nie będzie szczęśliwy, jeśli będziemy w nim my i ona. Pamiętaj, małżeństwo to nie jest trójkąt. Moja matka nigdy nie wtrącała się w związek mojego brata Wilhelma. Pomagała, gdy trzeba było, ale nigdy nie próbowała się wtrącać. Może czas, aby i twoja matka się tego nauczyła? Ja nie chcę być jej wrogiem. Ale zapamiętaj, jeżeli spróbuje mi odebrać dzieci i wychować je surowo na snobów bez uczuć, stanie się moim wrogiem. Podobnie jak wszyscy, którzy będą jej bronić. Łącznie z tobą.
Po tych słowach, Sissi odsunęła się od Franciszka i dodała:
- Mama zawsze mówiła, że pisklaki nie mogą wiecznie trzymać się matki. W końcu muszą wyfrunąć z gniazda i żyć po swojemu. Może ty też powinieneś tego spróbować, Franz?
Następnie Sissi odeszła, pozostawiając ukochanego z własnymi myślami. W duchu miała nadzieję, że te słowa do niego dotrą i pomogą mu wiele rzeczy pojąć tak, jak pojmować je należy.
Tymczasem Franciszek wciąż był w szoku po tym, co mu powiedziała Sissi. Już wcześniej słyszał podobne zarzuty od Karola i od Ludwika, jednak nie bolały go one tak mocno, jak te same słowa wypowiedziane przez Sissi. Zrozumiał, że nie jest wcale tak, iż Karol mówi to wszystko, bo zazdrości mu relacji z matką, a jego kuzyn Ludwik dlatego, że jest liberałem i chce koniecznie swoje idee powielać w Austrii. Powód ich słów musi mieć głębsze podłoże, skoro nawet jego ukochana o tym samym mu mówi. Czy to oznaczało, że jest mamisynkiem? Że nie umie puścić maminej spódnicy? Że jest wodzony za nos przez matkę? Nie, z tym ostatnim się nie mógł zgodzić. Jego matka go kochała, nie oszukiwałaby go celowo i nigdy by go nie chciała świadomie skrzywdzić. Ale mogła to robić nieświadomie np. raniąc Sissi i jej uczucia. Tak, to już prędzej. Matka jego była osobą uwielbiającą mieć w każdej sprawie ostatnie słowo. Widział to, ale mimo wszystko zawsze liczył się z jej opinią. Nie we wszystkim jednak ją podzielał. Wiele spraw widział inaczej niż ona, ale nie mówił tego na głos, aby jej nie ranić, poza tym nie był pewien, czy aby na pewno ma rację. Teraz widział, że to był błąd. Jego matka odebrała milczenie z jego strony za aprobatę i podzielanie jej poglądów. Duży błąd. Trzeba było mówić jej to, co myśli naprawdę, że widzi potrzebę zmian, że trochę się ich boi, bo nie wie, do czego one doprowadzą, ale nie zamierza z nich rezygnować z tego powodu i że wiele tradycji uważa za głupie i szkodliwe, a fakt, iż stosowali je wcześniej jego przodkowie nie jest dla niego argumentem za nimi. Powinna była już dawno o tym wiedzieć. Może wtedy nie raniłaby Sissi i zaakceptowała ją taką, jaka jest? A przy okazji, może wreszcie zrzuciłaby żałobę po ojcu i zaczęła normalnie żyć, nie raniąc ani siebie, ani nikogo ze swojego otoczenia swoją oschłością? Może zatem pobłażliwość syna wobec jej wad była błędem i krzywdą, jaką jej wyrządził?
Wtem jego rozmyślania przerwał bardzo dziki hałas, po którym nastąpił ostry krzyk Zofii. Franciszek zaintrygowany postanowił sprawdzić, co też jest powodem tego zamieszania. Wyszedł więc z gabinetu i udał się tam, skąd dobiegł go ten tak niespodziewany hałas. Gdy dotarł na miejsce, zauważył, że na podłodze leży jakaś rycerska zbroja, cała potrzaskana, a obok niej stoją Teodor, Maria i Ilary, mając na twarzach przerażone i zatroskane miny. Nad nimi stała Zofia wściekła jak stado os i krzyczała na całą trójkę, na czym świat stoi. Przy dzieciach zaś stała Sissi, która próbowała je tłumaczyć.
- Przecież to tylko dzieci, ciociu - mówiła - One nie chciały tego zrobić. A już na pewno nie chciały ci celowo dokuczyć. To był wypadek.
Zofia nie przyjmowała jednak takiego argumentu.
- Może i dzieci, jednak złamały zasady panujące w tym domu i muszą ponieść tego konsekwencje. Pójdą dzisiaj spać bez kolacji, a jutro dostaną tylko chleb oraz mleko i to w kuchni. Nie będą jeść z nami przy jednym stole.
Franciszek przypomniał sobie z miejsca, jak matka kiedyś jego chciała w taki sposób ukarać za podobne przewinienie, ale ojciec wstawił się za nim, każąc jej się uspokoić. Matka była wówczas wściekła, lecz zaakceptowała decyzję ojca. Ten zaś poprosił Franciszka, aby następnym razem bardziej uważał na to, co robi, co mały Franz nie tylko mu obiecał, ale i dotrzymał słowa. Był bardzo wdzięczny ojcu, że ten go zrozumiał, że nie chciał mamie zrobić na złość i nie zostawił go samego z nią i nie pozwolił, aby z powodu błędu odepchnęła go choćby na jeden dzień. Tego też dnia zrozumiał, jak ważne jest na tym świecie miłość i zrozumienie, czyli coś, czego chyba nie umiał dać Sissi i jej bliskim. Ale dość już tego. Nigdy więcej tak podłych kar w jego pałacu.
- Chwileczkę, matko! - zawołał Franciszek, podchodząc do nich.
Sissi i dzieci spojrzały na niego z nadzieją w oczach, a matka z niechęcią.
- Synu, te mały diabły wcielone, pomimo tego, że mnie bardzo boli głowa, z premedytacją wpadły na tę zbroję i ją przewróciły. Wiedzą dobrze, że w tym domu obowiązują pewne zasady i mimo to złamały je. Muszą być ukarane. Takie są tutaj zasady, wiesz o tym dobrze.
- Wobec tego, matko, trzeba zmienić te zasady. Dzieci mają prawo biegać i się bawić, bo są dziećmi. A my nie mamy prawa ich za to karać. Chyba, że zrobią coś złego, ale teraz nie zrobiły nic złego.
- A moja biedna głowa?
- Weź na to odpowiednie proszki, to ci minie. Zabraniam ci karać te dzieci.
- Ty mi zabraniasz, synu? Mnie? Swojej matce?
- Owszem, matko. I chcę jeszcze ci coś oznajmić. Nie zgadzam się na to, aby twoje pomysły na wychowanie dzieci były jedynymi słusznymi i obowiązującymi. Dzieci moje i Sissi zostaną wychowane przeze mnie i przez Sissi. W sposób, który ja i moja ukochana uznamy za słuszny.
Sissi poczuła, jak serce trzepocze jej w piersi jak ptaszek. Radośnie pisnęła i nie mogąc się powstrzymać, rzuciła się Franciszkowi na szyję, ściskając go i czule całując w oba policzki. Dzieci zaklaskały na ten widok radośnie w dłonie, a Zofia popatrzyła lekko zgorszona na to zachowanie.
- Synu, jak ty możesz? Zamierzasz podeptać święte prawa tego domu?
- Jestem cesarzem, matko - odpowiedział Franciszek, nie wypuszczając przy tym Sissi z ramion - Zamierzam zmienić prawa, które krzywdzą moich bliskich i moich poddanych.
Następnie spojrzał na dzieci i dodał:
- A wy, kochani, bawcie się gdzie indziej, dobrze? Nie drażnijcie mojej matki, bo jak widzicie, bardzo boli ją głowa.
Teodor, Ilary i Maria zgodzili się i szybko uciekli daleko od Zofii, która tylko głęboko westchnęła, spojrzała z niechęcią na Sissi i powiedziała:
- Zdaje się, że mój syn zwariował.
Następnie wróciła do gabinetu i zamknęła się w nim na klucz.
Sissi zaś uściskała serdecznie ukochanego i szepnęła czule do niego:
- Wybacz mi, Franciszku, moje słowa. Nie chciałam cię urazić. Żałuję, że je powiedziałam. I żałuję, że kiedykolwiek w ciebie zwątpiłam.
- Nie, Sissi. Miałaś rację - odpowiedział jej Franciszek - Dobrze zrobiłaś. To mi było potrzebne, żebym zrozumiał kilka rzeczy. Wiele trzeba tu zmienić i mogę ci obiecać, że nie zaniecham tych zmian. I jeszcze jedno.
- Tak, mój miły?
- Chcę poznać lepiej swoich poddanych. Zasmuciło mnie to, co powiedziałaś mi na ich temat. Nie chcę, żeby tak źle o mnie myśleli. Chcę wiedzieć, co myślą i co czują. Dlatego po urodzinach mojej matki, które jak wiesz, będą jutro, oboje się wybierzemy na miasto. Oczywiście incognito.
Sissi nie wierzyła własnym uszom. Franciszek nie tylko postawił się matce, ale też zamierzał złamać zasady panujące wśród pałacowych murów i poznać z nią lepiej swój lud? I to jeszcze w sposób romantyczny i piękny w swojej prostocie? To był właśnie Franciszek, którego tak bardzo kochała i dla którego straciła głowę. Tak bardzo się cieszyła, że on znowu wrócił. Tak bardzo, że musiała go ucałować jeszcze raz i jeszcze kilka kolejnych razów. A on bynajmniej jej tego nie bronił, tak bardzo szczęśliwy, że sprawia jej przyjemność swoimi słowami, tak szczerymi, jak tylko szczere mogło być jego uczucie do tej wyjątkowej dziewczyny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 1:35, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 14:18, 20 Sty 2023    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Dużo się dzieje w tym rozdziale. Sissi z rodziną zostaje zaproszona na urodziny cesarzowej Zofii. Maks się z tego nie cieszy, nie przepada za nią, zresztą z wzajemnością. Wszystko z powodu gafy, którą Maks kiedyś popełnił, chciał być miły dla Zofii, ale odebrała to jako grubiaństwo i wypominanie jej wieku.
Nene jedzie do Grecji. Bardzo podziwiam Nene za jej wielkoduszność i szlachetność, brak pretensji do siostry, że Sissi mimowolnie, ale jednak odbiła jej narzeczonego.
Czy w Grecji Nenne pozna swojego księcia z bajki, kogoś, kto pokocha ją taką, jaką jest ?
Żal mi się zrobiło baronowej, że pada ofiarą agresji Zofii. Zofia mnie wręcz przeraziła w tym fragmencie swoją furią, kiedy uderzyła baronową.
Cesarzowa zapomniała jak to jest być dzieckiem, jeśli ogóle kiedyś nim była i czepia się swych gości o byle co. Że dzieci zachowują się jak dzieci, śmieją się i krzyczą.
Ciągle jest wściekła, że nie ożeniła swego syna z Heleną i daje Sissi boleśnie odczuć, że jej nie lubi.
Nauka tańca na razie nie idzie za dobrze Sissi, jej głowa jest gdzie indziej niż nogi. Sissi poznaje uroczą księżniczkę Eloidi i nawiązuję się między nimi nić sympatii.
Wredne te damy dworu, ta ich krytyka Sissi wynika ze zwykłej zazdrości, że chciałaby, by być na jej miejscu.
Wybucha poważna sprzeczka między Sisi a Franzem na temat wychowania przyszłych dzieci. Sissi jest za bardziej liberalnym podejściem, a Franciszek nie chce żadnych zmian.
Księżniczka przypadkowo zostaje widzem obwoźnego teatru, który naśmiewa się z cesarza i jego matki.
W krzywym zwierciadle satyry Franciszek zostaje pokazany jako miękiszon leszcz, któremu mama będzie musiała jeszcze długo zmieniać pieluchy.
Niektórzy ludzie potocznie, żartobliwie, a czasem ironicznie, mianem miękiszona określają osobę (zwłaszcza mężczyznę), która nie jest nieustępliwa, twarda, nie trzyma się jasno wyznaczonych reguł (zwłaszcza jeśli są one dla niej niewygodne). Miękiszon na przykład łatwo poddaje się w negocjacjach.
To Zofia jest jedynym mężczyzną na dworze.
Franz, gdy się o tym dowiaduje na początku jest oburzony, a potem zaczyna się nad sobą poważnie zastanawiać. I po raz pierwszy w życiu stawia się matce, pokazując jej, że nawet ona musi szanować cudze granice.
Narzeczeni się godzą a Franz postawia poznać jak wygląda prawdziwe życie poddanych i wyjść ze swojej lukrowej banieczki.













Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 14:42, 20 Sty 2023, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:14, 28 Sty 2023    Temat postu:

Rozdział XV

Urodziny arcyksiężnej

Sissi przeglądała suknie w swoim pokoju. Zastanawiała się, która z nich jej się przyda podczas wyprawy, jaką planowała razem z Franciszkiem. Jej ukochany przecież obiecał jej pójść z nią na miasto incognito i zobaczyć, jak żyją ludzi w stolicy jego cesarstwa. Pomysł ten nie przyszedł mu oczywiście do głowy całkiem przypadkiem. Sam również z pewnością go nie wymyślił, nie było to w jego stylu. Przecież był to pomysł rodem z powieści przygodowych, które tak sobie ceniła Sissi oraz jej kuzyn Ludwik. A ponieważ nie ona zaproponowała Franciszkowi ten koncept, to widocznie zrobił to książę bawarski. Tak, to było w jego stylu, aby w trakcie rozmowy zaproponować to cesarzowi. O ile Sissi go znała, to pewnie sam chętnie by wziął w tym udział. Biorąc pod uwagę jego słabość do aktorstwa i do przebierania się za inne osoby, to było bardzo prawdopodobne. Ale chyba teraz ma nieco inne sprawy na głowie. A zwłaszcza jedna szczególnie musiała absorbować jego osobę. Sprawa wysoka, szczupła, choć nie przesadnie chuda, o uroczych oraz bardzo kobiecych kształtach, pięknych blond włosach, słodkich niebieskich oczach i rozkosznych różowych usteczkach, która chodziła z nim po parku cesarskim, a potem podziwiała jego talenty artystyczne. I która tak uroczo go całowała za tomik francuskiej poezji. Tak, zdecydowanie ta sprawa o wiele bardziej go teraz musiała interesować niż jakiekolwiek przedstawienie. Najlepszym tego dowodem było to, jak bardzo zachwycony był, kiedy go pocałowała. Sissi widziała to w jego oczach. Widziała w nich zachwyt i szczęście, gdy to się stało. Tego nawet Ludwik, chociaż to dobry aktor, nie umiałby udawać. To musiało być szczere. Dlatego też Sissi nie miała wątpliwości, jakie są uczucia jej kuzyna wobec Elodie. I zasadniczo, to jakoś wcale ją one nie dziwiły. W końcu to jest dziewczyna urocza, kochana i bardzo sympatyczna. Dodatkowo chciała pomóc Sissi przygotować się na bal i sama się z tą pomocą zaoferowała, nie oczekując niczego w zamian. Tak miłej, ciepłej oraz bezinteresownej osoby na dworze ze świecą można by było szukać.
Nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju Sissi. Księżniczka przerwała oglądanie swoich sukni i zapytała:
- Kto tam?
- To ja, czy mogę wejść? - odezwał się głos jej francuskiej znajomej.
- Wejdź, Elodie - odpowiedziała życzliwie Sissi.
Do pokoju weszła Elodie. Na jej twarzy widać było nieco zatroskaną minę. Chyba wciąż ją bardzo smuciło to, co spotkało Sissi ze strony dam dworu.
- Jak się czujesz? - zapytała po chwili.
- Całkiem dobrze. Dziękuję, Elodie - odpowiedziała Sissi.
- Nie ma za co.
- Martwiłaś się o mnie, prawda?
- Tak. Głupio mi, że zaprosiłam na zabiegi kosmetyczne te głupie kwoki, a ty musiałaś usłyszeć z ich ust te wszystkie kpiny. Pewnie źle się czujesz, gdy sobie je przypomnisz. Ja na pewno bym się tak czuła.
- Było mi smutno, ale już mi przeszło. Wiem, że zdanie takich osób jak one nigdy nie powinno mnie ranić. Bo ostatecznie, co one o mnie wiedzą? Tylko tyle, ile chcą wiedzieć, a raczej nie chcą wiedzieć zbyt wiele. Dlaczego więc miałabym się przejmować ich opinią na mój temat?
- Widzę, że masz już właściwe podejście do tej sprawy, Sissi.
- Owszem. Ty, Franciszek i moja mama pomogliście mi to zrozumieć. Teraz już wiem, że głupio zrobiłam, przejmując się tym, co o mnie myślą takie osoby jak te damy dworu. Poza tym, wszystkich się nigdy nie zadowoli.
- To prawda, Sissi. Jednak myślę, że jeśli komuś miałoby się to udać, to tylko tobie. Jestem pewna, iż z czasem wszystkich ludzi na dworze do siebie przekonasz.
Sissi uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, delikatnie położyła dłoń na ramieniu Elodie i powiedziała:
- Dziękuję ci. Wiesz, że teraz zrozumiałam jeszcze jedną rzecz?
- Naprawdę? A jaką? - zapytała Elodie.
- Taką, że już wiem, dlaczego Ludwik jest tobą wyraźnie zachwycony. Jesteś po prostu wspaniała.
- Och, nie przesadzaj. Jaka ja tam wspaniała? - zapytała Elodie, lekko się przy tym rumieniąc i szybko zmieniając temat - Naprawdę uważasz, że Ludwik jest mną zainteresowany?
- Oczywiście, że tak. Nie ma dwóch zdań. Widziałam was niechcący w parku podczas spaceru. Nie umiał ukryć tego, jak bardzo jest tobą zachwycony.
- Widziałaś nas razem w parku?
- Niechcący. Nie chciałam podpatrywać.
- Sissi, tylko proszę cię, nikomu o tym nie mów. Wymknęłam się bez wiedzy mojej damy do towarzystwa na spotkanie z Ludwikiem. Nie chcę, żeby ktoś tutaj o tym wiedział. Jeszcze zaczną się plotki i biednemu Ludwikowi się dostanie.
Sissi nie zapytała Elodie, dlaczego ta się martwi o jej kuzyna, a nie o swoją własną reputację. Domyślała się tego bardzo łatwo. Zachichotała więc jedynie, jak mała dziewczynka odkrywająca, że oto jej starszy brat całuje się po kątach z jakąś koleżanką, po czym powiedziała:
- Spokojnie, Elodie. Nikomu nie powiem. Ja sama wczoraj wymknęłam się z pałacu i poszłam bez mojej damy do towarzystwa na miasto. Też wolałabym, aby tego nie rozmawiano.
Obie księżniczki spojrzały na siebie z sympatią, uścisnęły sobie lekko dłonie, zawierając w ten oto sposób porozumienie, gwarantujące im wzajemną dyskrecję na temat spraw, o których przed chwilą rozmawiały.
- I jak tam, Sissi? Gotowa na kolejne lekcje tańca? - rozległ się nagle wesoły męski głos.
To Ludwik wszedł do pokoju, chcąc zaprowadzić kuzynkę na lekcję walca. Gdy jednak zobaczył Elodie, uśmiechnął się do niej serdecznie, a ta odwzajemniła ten uśmiech w tak uroczy sposób, że książę bawarski poczuł, jak mu ciepło się robi na sercu, które jak na zawołanie, zaczęło dużo mocniej bić mu w piersi. Nieomal z tego powodu zapomniał, po co właściwie tu przyszedł, jednak ponieważ z natury był raczej rozsądną osobą, szybko o tym sobie przypomniał i powiedział:
- Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam, moje panie, ale już czas na lekcję walca i przyszedłem po was. A właściwie po Sissi, bo nie wiedziałem, Elodie, że ty też tu jesteś.
- Spokojnie, w niczym nam nie przeszkodziłeś. Właśnie miałyśmy iść do sali balowej - odpowiedziała mu Elodie i spojrzała na Sissi - Spokojnie, tym razem na pewno pójdzie ci łatwiej. Jestem tego pewna.
- Dziękuję, Elodie. Dziękuję, że we mnie wierzysz - podziękowała Sissi - Ale zanim pójdę, chciałabym na chwilę porozmawiać z moim kuzynem. Pozwolisz?
- Oczywiście, nie ma problemu. Poczekam na was w sali - odparła życzliwie Elodie, po czym uśmiechnęła się ponownie do Ludwika i wyszła z pokoju.
Ludwik obserwował ją uważnie, jak znika za drzwiami, zamykając je za sobą i westchnął przy tym głęboko. Jednak nie dane mu było myśleć za długo o swojej ukochanej, ponieważ cierpki i nieprzyjemny głos Sissi przywrócił go natychmiast do rzeczywistości.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty właściwie wyprawiasz, Ludwiku?
- Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli, Sissi - odpowiedział na to Ludwik i spojrzał pytająco na kuzynkę.
- Chodzi mi o tę błazenadę, którą ty i twoi znajomi wystawiliście wczoraj na rynku - wyjaśniła Sissi.
- Ach, o to ci chodzi! Zauważyłem cię wczoraj pośród widowni. Nie sądziłem jednak, że mnie poznasz. Chyba dość dobrze się przebrałem.
- Przebranie miałeś idealne, ale nie zachwycił mnie temat przedstawienia.
- A co? Było w nim coś dla ciebie nieprzyjemnego? - zapytał Ludwik tonem niewiniątka, który jednak tylko rozzłościł Sissi.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi! - zawołała ze złością księżniczka - Wyśmiewałeś publicznie mojego narzeczonego i co? Spodziewasz się, że będę na to wszystko spokojnie patrzeć?
- Wczoraj jakoś patrzyłaś. I więcej ci powiem. Wydawało mi się, że śmiałaś się tak samo, jak wszyscy inni.
- Owszem, bo twoje przedstawienie ośmieszające Zottornika i polityków było naprawdę zabawne. Ale to, jak przedstawiliście Franciszka było już niesmaczne.
- Jeżeli musisz wiedzieć, to w ogóle nie wiedziałem, jakie dokładnie ma być przedstawienie. Po prostu spotkałem dawnych znajomych, z którymi kiedyś sobie podróżowałem, rozpoznali mnie, zagadaliśmy się i zaproponowali mi, abym z nimi wystąpił, jak za dawnych lat.
- Oczywiście, a mój kuzynek Ludwiczek na to, jak na lato - rzuciła z ironią w głosie Sissi.
- A moja mała kuzyneczka Sissi powinna być mi wdzięczna za to - odparł na to Ludwik tym samym tonem.
- Niby dlaczego miałabym ci być wdzięczna, co?
- Bo dzięki temu do twojego ukochanego zaczęło chyba coś wreszcie docierać i zaczyna poważniej traktować to, co do niego mówimy.
- Niby skąd to przypuszczenie?
- Stąd, że słyszałem niechcący waszą sprzeczkę. Rozmawialiście na korytarzu i to dosyć głośno. Trudno było nie słyszeć. Ale to, co usłyszałem, zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Powiedziałaś Franciszkowi do słuchu. Być może więc w ten sposób otworzą mu się oczy i zrozumie to, czego dotychczas nie rozumiał, a może po prostu rozumieć nie chciał. To, że zmiany w jego państwie są potrzebne, zaś osoby zniechęcające go do nich, tylko mu szkodą. Jeżeli więc nasza błazenada, jak to ją raczyłaś nazwać, choć ja wolę słowo „krotochwila” odniosła taki skutek, to jestem z niej bardzo dumny.
- Jesteś dumny, tak? - zapytała ze złością Sissi, biorąc się pod boki - A to niby z czego, pytam się? Z tego, że ośmieszasz Franciszka na moich oczach?
- Demonizujesz to trochę, Sissi. Ostatecznie projekt odniósł skutek i tylko to się liczy. Poza tym słowo, nie wiedziałem o tym, że z Franciszka również chcą się pośmiać. Przysięgam ci, to dla mnie też było zaskoczenie.
Sissi nie była pewna, czy powinna w to wierzyć, ale ostatecznie przecież jej drogi kuzyn nigdy jak dotąd jej nie okłamał. Po co miałby zatem teraz to robić? To nie świadczyło o nim za dobrze, że brał udział w tej ulicznej błazenadzie, ale skoro naprawdę nic nie wiedział o planie wykpienia Franciszka, a ponadto owa satyra się na coś rzeczywiście przydała, to może faktycznie nie warto było o co kruszyć teraz kopie i mieć pretensje do kuzyna?
- W porządku, niech będzie - rzekła po chwili Sissi, już nieco spokojniejsza - Ale wolałabym, żebyś już tego więcej nie robił. To znaczy, żebyś nie brał udziału w przedstawieniu, które obraża mojego ukochanego.
- Możesz być pewna, że tego nie zrobię - powiedział Ludwik - Ale tak między nami mówiąc, to mam nadzieję, iż Franciszek wyciągnie z tego wszystkiego lekcję na przyszłość i więcej nie będzie robił za wdzięczny obiekt satyry komediantów. Wszyscy zdecydowanie lepiej na tym wyjdą.
Sissi trudno było zaprzeczyć słuszności tych słów, dlatego skinęła tylko lekko głową na znak, że się zgadza z kuzynem, po czym oboje wyszli z pokoju, udając się do sali balowej na kolejną lekcję francuskiego walca.

***

Zgodnie z tym, co powiedziała Elodie, Sissi rzeczywiście dużo lepiej sobie teraz poradziła niż przedtem. Pan Jamisz co prawda, kilka razy syknął z bólu, gdy Sissi niechcący mu nadepnęła na palce w czasie tańca, ale przydarzyło się to jego uczennicy znacznie rzadziej niż ostatnio. Ponadto miała w sobie tym razem o wiele więcej chęci do nauki i radości czerpanej z niej, do czego przyczyniła się poprawa jej relacji z Franciszkiem, pogodzenie się z nim i fakt, że stanął on po jej stronie w sporze z matką i zgodnie z własnym sumieniem, przyznał jej rację w tak ważnych dla nich obojga kwestiach. Nic zatem dziwnego, że teraz o wiele lepiej poszła jej lekcja walca, skoro nie tylko miała lepsze samopoczucie, ale i dodatkowo jeszcze niemal tryskała humorem. Hrabia Jamisz, Ludwik i Elodie bez trudu to zauważyli.
- Widzę, że znacznie lepiej się już czujesz, Sissi - powiedział Ludwik.
- Jesteś cała w skowronkach - dodała Elodie.
- Bo mam powody. Franciszek mnie kocha i nie mam co do tego żadnych, ale to żadnych wątpliwości - odpowiedziała im wesoło Sissi.
- A co? Miałaś w tej sprawie jakieś wątpliwości? - zapytała Elodie.
- Przyznam się, że miałam, ale Franz zdołał je rozwiać. I teraz już nie będę ich nigdy miała - powiedziała radośnie Sissi.
- No, nigdy nie mów nigdy, Sissi - stwierdziła Elodie - Nie wiadomo, co wam zgotuje los. Oby nic złego, ale zawsze jakieś wątpliwości mogą się pojawić.
- Jeżeli Franciszek będzie codziennie dbał o wasze relacje, to nie musicie się przejmować wątpliwościami - stwierdził Ludwik - Ważne, aby Franz nie dawał ci ich lub je rozwiewał, jeżeli mimo wszystko do nich dojdzie.
Sissi uśmiechnęła się do obojga przyjaźnie, po czym spojrzała na hrabiego Jamisza i przeprosiła go bardzo za to, że niechcący nadepnęła mu, mimo starań na palce. Hrabia jednak nie miał do niej o to pretensji.
- Spokojnie, Wasza Wysokość. Prawdziwa sztuka wymaga poświęceń, a lekki ból w palcach to niska cena za to, aby nauczyć Waszą Wysokość wszystkiego o tak pięknym tańcu, jakim jest walc.
- Ja ogólnie znam walca, tylko nie znam tego nowego - odpowiedziała Sissi - Ale muszę powiedzieć, że im więcej się go uczę, tym bardziej mi się on podoba. Jest naprawdę piękny, a zwłaszcza to podnoszenie ukochanej w górę. Na szczęście jestem lekka i nie jest tak trudno mnie podnieść. Znaczy, mam nadzieję, że tak jest, panie hrabio.
- Spokojnie, jest Wasza Wysokość leciuteńka jak piórko - odpowiedział hrabia Jamisz - Nie trzeba się więc niczym przejmować. Będzie dobrze.
- Bal już za dwa dni. Obym tylko niczego źle nie zrobiła, kiedy już bal się odbędzie - powiedziała Sissi.
- Więcej wiary w siebie, Sissi. Idzie ci już coraz lepiej. Moim zdaniem, to nie masz się czym przejmować - stwierdziła Elodie.
- Ale na razie już odpocznijmy od walca. Nie można żyć tylko jednym tańcem - zaproponował Ludwik - Jak te lekcje potrwają dłużej, to przestanę go lubić.
- Ty przestaniesz? A co ja mam powiedzieć? - zapytała żartobliwie Sissi.
- A może tak dla odmiany zagram wam coś innego niż walc? - zaproponowała Elodie, podchodząc do fortepianu.
- A znasz jakiś utwór fortepianowy? - zapytał Ludwik.
- Owszem, choć jeżeli macie nuty, to nie pogardzę. Nie znam na pamięć tak dokładnie wszystkich ulubionych utworów, a nie chcę ich zagrać byle jak.
Hrabia Jamisz podszedł do fortepianu, wziął leżący na nim zeszyt z nutami, przejrzał uważnie jego zawartość, odnalazł jeden z utworów i pokazał go Elodie.
- Co Wasza Wysokość o tym sądzi? - zapytał.
Elodie przyjrzała się uważnie nutom, ale ponieważ nie widziała ich dokładnie, założyła na nos okulary, wiszące jej na szyi niczym wisiorek i które zwykle nosiła na tego rodzaju sytuacje, przyjrzała się im jeszcze raz i powiedziała zadowolona:
- „Nocturn nr 2” Chopina. Piękny utwór.
Hrabia Jamisz ustawił nuty na właściwym miejscu w fortepianie, a Elodie z uśmiechem zasiadła na krześle, nastawiła sobie lekko palce, po czym zaczęła grać. Patrząc na nuty od czasu do czasu, przenosiła ich treść na klawisze, wprawiając je w ruchy za pomocą swoich palców, tak delikatnych i tak uduchowionych, jakby całe życie nic innego nie robiły, tylko wygrywały gamy i pasaże. Tak przynajmniej to widział Ludwik, którego najmocniej gra Elodie zachwycała. Oczywiście Jamisz i Sissi również słuchali z przyjemnością utworu Chopina w wykonaniu Francuzki, jednak książę bawarski był najmocniej nim zachwycony. Dostrzegł w tej grze nie tylko wielkie uduchowienie Elodie, ale dodatkowo jeszcze niezwykłą wrażliwość i talent, które budziły w nim olbrzymi zachwyt. Widział po jej oczach i po sposobie, w jaki uderzała w klawisze, że robi to z prawdziwą pasją, że kocha grę oraz kocha utwór, który właśnie gra.
W przypadku muzyki klasycznej, Ludwik zawsze dzielił ludzi na trzy główne kategorie (dzielące się oczywiście na podkategorie). Na ludzi lubiących muzykę klasyczną, na ludzi, którym jest ona obojętna i na ludzi, którzy ją kochają. Ludwik należał do trzej trzeciej kategorii i umiał zawsze rozpoznać, kiedy ktoś po prostu lubi muzykę klasyczną, a kiedy ją wręcz kocha prawdziwą i szczerą miłością. Tę miłość dostrzegł w cudownej grze Elodie. Dziewczyna nie musiała mu mówić, że darzy uczuciem muzykę oraz ten instrument, za którym siedziała. Widział to w jej grze. Tak nie mogła grać osoba, która jedynie lubi muzykę i fortepian. Ona musiała je kochać. To było widać nie tylko po sobie, w jaki patrzyła na nuty, ale również i po sposobie, w jaki dotykała palcami klawiszy. To było coś niesamowitego, coś przepięknego i zarazem też coś tak wzniosłego, że nie mogło być jedynie zwykłym lubieniem muzyki. To musiało być kochanie jej i ubóstwianie zarazem. Ludwik nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Elodie tak cudownie grała, że mogłaby nawet zarabiać dawaniem takich pięknych koncertów, jak ten teraz. Z pewnością zarobiłaby na tym miliony franków.
Na chwilę Elodie oderwała wzrok od nut i spojrzała na Ludwika. Widząc, że ten przygląda się jej z uwagą, uśmiechnęła się do niego serdecznie. Odwzajemnił go z radością, ale nagle coś się z nim stało. To spojrzenie, ten uśmiech i ta melodia. No i jeszcze okulary, dodające uroku. To wszystko coś mu przypominało. Coś, co myślał, że dawno przestało mu sprawiać ból, a pozostawiało jedynie smutek, jak i też pewną nostalgię, a z czym dawno się już zdołał pogodzić. Coś, co zabolało go nagle niczym igła wbita na siłę w skórę. Ból ostry i okrutny, którego dawno już nie czuł i którego miał nadzieję nigdy już więcej nie czuć. Ból wywołany pamięcią o pewnej osobie. Osobie tak mu kiedyś bliskiej i tak bardzo dla niego ważnej, której już nie było w jego życiu, ale która kiedyś wiele dla niego znaczyła.
Pamiętał doskonale tę osobę, choć minęło już wiele czasu, odkąd ostatni raz o niej myślał. To znaczy, bardzo często o niej myślał, bo wspomnienie o niej było w jego pamięci niezwykle silne i chyba nigdy nie miało być inne. Ale dawno już tak bardzo to wspomnienie go nie bolało, tak jak teraz. Nic bowiem wcześniej tak mu jej nie przypominało, jak gra Elodie na fortepianie. Zajęty działalnością w loży, a także pisaniem książki „O potrzebie reform”, jak i też artykułów do gazety „Nowe perspektywy” miał co robić i nie skupiał swoich myśli na tym, co czuł do tamtej dziewczyny ani na tym, jak bardzo boli go jej strata. Nawet szukał nowej miłości, choć nie było to łatwe. Nie wiedział, gdzie znajdzie dziewczynę, która tak bardzo by go pokochała, jak tamta i byłaby tak samo łagodna, wrażliwa, delikatna i urocza jak ona. Przez chwilę myślał, że mogłaby być nią Sissi. Miała przecież wszystkie te cechy, które on tak cenił w kobietach. Jednak to uczucie, będące jedynie z jego strony zauroczeniem do pięknej, dorosłej już kuzynki, co ostatnio, po naprawdę wielu przemyśleniach zrozumiał, było z góry skazane na porażkę. Bo jak inaczej można było ocenić to uczucie do dziewczyny, która traktowała go zawsze jedynie jak starszego brata, a w dodatku miała swego ukochanego i była z nim szczęśliwa? Ludwik dobrze wiedział, że to uczucie nie ma szans na rozwój, dlatego nic nie powiedział o nim Sissi. A potem poznał Elodie i nagle jego serce mocniej mu przy niej zabiło. I teraz oto, kiedy już wszystko w tej sprawie zaczęło mu się idealnie układać, nagle powróciły do niego wspomnienia. I to takie, które chciał wyrzucić z pamięci.
Wcześniej nie zauważył, że Elodie jest do niej podobna. Chociaż, to nie było znowu takie trudne, bo tak naprawdę urocza Francuzka fizycznie różniła się od tej, której wspomnienie tak Ludwika bolało. Tamta wyglądała zupełnie inaczej. Była niższa od niego o głowę, nieco bardziej puszysta, ale nie gruba, ubierała się zawsze skromnie, skrywając mocno swoją urodę przed światem i nie była osobą, która się dobrze czuła na salonach. Ale była też niezwykle wrażliwa, sympatyczna, dobra i serdeczna, kochała muzykę klasyczną, a zwłaszcza fortepianową. Dodatkowo też nosiła okulary, co tylko w oczach Ludwika dodawało jej uroku. Umiała na tematy, które lubiła rozmawiać godzinami z księciem bawarskim, który zawsze tak dobrze się czuł w jej towarzystwie. Wydawało się zatem, że nigdy nie spotka drugiej tak wspaniałej osoby jak ona i to ona jest mu pisana. Ale niestety, los napisał dla nich zupełnie inny plan, a jego skutki nie dawały Ludwikowi spokoju przez prawie dwa lata, a przez kolejny rok ich resztki snuły mu ciągle się po głowie jako niemiłe wspomnienia, od których już nigdy w pełni nie miał być wolny. A już na pewno nie wtedy, gdy będzie sam.
A teraz pojawiła się w jego życiu Elodie. Urocza i ciepła osoba, do której od pierwszej chwili, gdy się do niego uśmiechnęła znad książki, poczuł coś wielkiego i zarazem cudownego. W jednej chwili wyparowało mu z głowy zauroczenie Sissi, a jego serce już należało do Elodie. Tylko po co? Po to, aby teraz jakiś drobiazg i to pozornie bez znaczenia, ponownie przywołał do niego te wspomnienia? I znowu zadręczał go, nie dając mu żyć teraźniejszością oraz przywołał go z powrotem do przeszłości? Czy już do końca swoich dni miały go te wspomnienia gnębić?
Ona też tak grała, pomyślał sobie. Ona też siadała przy fortepianie i grała dla niego i dla innych gości swoich rodziców utwory Chopina i Liszta. Chociaż, tak naprawdę tylko dla niego, dla ukochanego Ludwika grała te wszystkie melodie. To on był głównym adresatem jej uczuć, jakie wyrażała poprzez muzykę. Wiedział o tym doskonale, a ona nigdy nie ukrywała tego przed nim. Oboje byli sobie bliscy, mieli zgodę jej rodziców i co? Potem wszystko się zniszczyło. Los okrutny zadrwił w sposób bezlitosny z nich obojga i przez to teraz nic już nie miało być takie samo, jak kiedyś. Wszystko przepadło i nic nie mogło tego zmienić.
A chwilami wydawało się, że to miało miejsce tak niedawno, ten dzień, kiedy poprosił ją o rękę. Siedziała wówczas przy fortepianie, podobnie jak teraz robiła to Elodie. Grała „Nocturn nr. 2” Chopina, patrząc na niego ukradkiem, oboje posyłali sobie uśmiechy, tak dyskretne i tak bardzo delikatne, żeby nikt wokół nich tego nie zauważył. Bo to miało być tylko ich własne i nikogo innego. Potem ona skończyła grać, podeszła do niego, oboje rozmawiali przez chwilę i kiedy już upewnili się, że oboje czują do siebie to samo, Ludwik poszedł do jej rodziców, aby prosić o jej rękę. Nigdy nie był aż tak szczęśliwy jak wtedy. Przynajmniej do chwili, aż poznał Elodie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten okrutny demon wspomnień, nie dający mu zapomnieć o tym, co wywołuje łzy na twarzy.
- Wszystko w porządku, Ludwiku? - usłyszał nagle w prawym uchu pewien miły, żeński głos.
Ocknął się nagle ze wspomnień i dostrzegł stojącą obok niego Sissi, na której twarzy wymalowany był niepokój o kuzyna. Najwidoczniej jego smutek był aż tak dobrze widoczny, że nie zdołał go ukryć przed nią. Otrząsnął się szybko, delikatnie potarł dłonią twarz i powiedział:
- Wybacz, Sissi. Wróciły wspomnienia.
- Jakie wspomnienia?
- O niej. Bo wiesz, ona też tak grała. I ten właśnie utwór. To było tego dnia, kiedy poprosiłem ją o rękę.
Sissi, która była jedną z niewielu wtajemniczonych w sprawę osób, spojrzała ze smutkiem na kuzyna, pokiwała lekko głową na znak zrozumienia i rzekła:
- Nadal ją wspominasz? Myślałam, że już ci przeszło.
- Myślisz, że to takie proste, zapomnieć o kimś, kogo się kochało? I kogo się straciło nie ze swojej winy? - odpowiedział na to Ludwik - Gdybym chociaż sam w tej sprawie zawinił, to trudno. Wiedziałbym doskonale, czego na przyszłość mam unikać. A tak co? Nic nie wiem.
Elodie tymczasem skończyła grać. W tej samej chwili hrabia Jamisz, Ludwik i Sissi zaczęli głośno klaskać na znak swojego zachwytu nad występem. Francuzka powoli wstała z krzesła i dygnęła przed swoją niewielką, ale za to jak najbardziej szczerze zachwyconą jej występem publicznością.
- Dziękuję wam, bardzo dziękuję - powiedziała wzruszona - Bardzo mnie to cieszy, że moja gra się wam podobała. Choć muszę przypomnieć wam, że nie jest to mój utwór, a pana Chopina, którego miałam kiedyś zaszczyt poznać. Ja jedynie go zagrałam.
- Ale jak doskonale to zrobiłaś - rzekła z zachwytem Sissi.
- Widać, że kochasz muzykę. Bo wygrywasz ją na fortepianie tak wspaniale - dodał wzruszonym głosem Ludwik.
Elodie się delikatnie zarumieniła, bo wszystkie te komplementy sprawiły jej wielką przyjemność, ale szczególnie słowa Ludwika. To, że on ją pochwalił, było dla niej więcej warte niż pochwała od kogokolwiek innego. Uśmiechnęła się więc do niego serdecznie, a Ludwik odwzajemnił jej uśmiech, po czym nadeszła wieść, że już pora szykować się na kolację i dlatego wszyscy udali się do swoich pokoi, aby się uszykować na wspólny posiłek z cesarzem.
Ludwik dziękował losowi za chwilę samotności. Mógł przez ten czas ukoić jakoś swoje nerwy, a także wyrzucić ze swoich myśli wspomnienia wywołujące w nim smutek. Nie chciał, aby ktokolwiek to zobaczył. Wystarczy, że widziała to już Sissi. Nikt inny więcej nie musiał o tym wiedzieć. Szczególnie zaś zależało mu na tym, aby nie dowiedziała się o tym Elodie. Jeszcze, nie daj Boże, pomyśli sobie, że jest jedynie chusteczką do otarcia łez, a przecież to nieprawda. Ludwik naprawdę coś do niej poczuł, a z każdym dniem utwierdzał się w tym uczuciu i nie chciał za nic w świecie tego zepsuć. Elodie nie powinna wiedzieć o jego przeszłości. Jeszcze nie teraz. Kiedyś, gdy oboje zbliżą się do siebie jeszcze bardziej i kiedy Ludwik już będzie pewien, że jej nie straci, będzie mógł jej to opowiedzieć. Wtedy ona to zrozumie i nie odepchnie go od siebie. Gdyby powiedział jej to wszystko teraz, nie wiadomo, jakby dalej to się potoczyło. Jej reakcja na taką sytuację była dla niego jedną wielką niewiadomą. A Ludwik nie lubił niewiadomych, zwłaszcza w kwestii uczuć. Wolał zawsze to, co jest pewne, tym bardziej, jeśli chodziło o miłość.
- Boże drogi, dlaczego nie uwolnisz mnie o wspomnień? - jęknął Ludwik, gdy załamany usiadł na łóżku i złapał się przy tym dłońmi za głowę - Przecież to nie może być możliwe, żeby kochać tylko jedną osobę całe życie i nigdy nie móc się od tego uczucia uwolnić?
Następnie opuścił ręce załamany, podszedł do lustra, spojrzał w nie ponuro, mierząc niechętnym wzrokiem własne odbicie.
- Jesteś piramidalnie głupi, Ludwiku. Spotkałeś na swojej drodze wyjątkową dziewczynę, przy której wspaniale się czujesz. I co? I wracasz wspomnieniami do przeszłości, której przecież i tak nie możesz w żaden sposób zmienić?
Potępiał sam siebie, ale doskonale wiedział, że na pewne rzeczy nie ma się w życiu takiego wpływu, jaki by się chciało mieć. Jedną z nich były wspomnienia. To oczywiście można było w jakiś sposób opanować, ale czy na długo? On jakoś tego nie potrafił. A może nie chciał potrafić? Może wewnętrzna blokada, o jakiej mówił niedawno Sissi, dotyczy także i jego?
- Tak, to rzeczywiście prawda. Jestem piramidalnie głupi - powiedział, nie bez złości patrząc ponownie w lustro.

***

Pomimo tego, że Franciszek zaproponował Sissi wycieczkę na miasto zaraz po urodzinach swojej matki, to po pewnym przemyśleniu sobie wielu spraw o tym, co niedawno dowiedział się od ukochanej o ulicznych komediantach oraz o treści ich przedstawień, postanowił, że chce wybrać się na wycieczkę znacznie wcześniej niż to było zaplanowane. Dlatego, zaraz po kolacji, poprosił Sissi o rozmowę we dwoje, a gdy tylko znaleźli się sami, powiedział:
- Mam nadzieję, że wybrałaś sobie już strój na wycieczkę na miasto.
- Tak, przemyślałam sobie wszystko i już wybrałam kostium - odpowiedziała mu Sissi - Ale dlaczego teraz o to pytasz? Przecież dopiero za trzy dni idziemy na miasto, po urodzinach twojej mamy.
- Właśnie w tej sprawie poprosiłem cię o chwilę rozmowy. Przemyślałem to sobie i pomyślałem, że...
- Chyba nie chcesz ze wszystkiego zrezygnować? - zapytała zaniepokojonym tonem Sissi.
Franciszek roześmiał się, rozbawiony jej reakcją i czule ujął jej dłonie, lekko je przy tym ściskając.
- Spokojnie, najdroższa. Nie taki mam zamiar. Pomyślałem po prostu, że ty i ja możemy się tam wybrać już jutro. Dręczy mnie ciągle to, co ludzie o mnie myślą i chciałbym jak najszybciej to zobaczyć na własne oczy. Poza tym, jestem bardzo ciekaw tych artystów. Jeżeli rzeczywiście są tak genialni, jak o nich mówiłaś, to być może będę miał dla nich zajęcie.
- Mam tylko nadzieję, że nie w pałacowych lochach - zażartowała sobie Sissi.
Franciszek parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- Spokojnie, nie mam tak strasznych planów. Chciałbym jedynie, aby coś dla nas zagrali z okazji urodzin mojej matki. Pomyślałem, że lepiej poprosić ich o to, póki jeszcze są w mieście, bo potem mogą wyjechać i długo ich nie zobaczymy.
Sissi uśmiechnęła się do niego serdecznie i powiedziała:
- Och, Franciszku. Jesteś naprawdę uroczy. Podoba mi się twój pomysł. Czyli co? Jutro ruszamy na wyprawę?
- Owszem. Jestem bardzo ciekaw, czego się podczas niej dowiemy.
Plan cesarza, jak zresztą wszystkie jego pomysły, kiedy został postanowiony, musiał też zostać wykonany. Dlatego też, następnego dnia, zaraz po śniadaniu, gdy wszyscy udali się do swoich zajęć, Franciszek i Sissi poszli do siebie, aby tam w spokoju i bez niepotrzebnych świadków, przebrać się w przygotowane przez siebie cywilne stroje. Kiedy już byli gotowi, poszli na miejsce spotkania, którym był park przed pałacem w Schronbrunnie.
- Wiesz, Sissi... Wyglądasz uroczo jako prosta dziewczyna - powiedział Franz, nie umiejąc ukryć swojego zachwytu widokiem ukochanej.
- Dziękuję. Ty też uroczo wyglądasz jako prosty chłopak - odpowiedziała mu Sissi, jak najbardziej szczerze.
- Czy zatem prosty chłopak może zaprosić na spacer swoją ukochaną? - spytał Franciszek, podsuwając narzeczonej ramię.
- Prosta dziewczyna nie odmawia - odparła żartobliwie Sissi i przyjęła podane jej ramię.
Chwilę później, nie zaczepieni przez nikogo, spokojnie przeszli przez bramę pałacową i powoli ruszyli w stronę miasta. Mieli dużo czasu, ponieważ do obiadu zostało kilka godzin. Wystarczyło, aby pozwiedzać Wiedeń i przy okazji odnaleźć artystów, którzy tak mocno zaabsorbowali Franciszka. Podejrzewali, że nie będzie to takie trudne. Artyści, jak powiedział Ludwik, gdy Sissi go o to zapytała, zostali w mieście na kilka dni i na pewno jeszcze w nim przebywają.
- To mówisz, że Ludwik z nimi występował? - zapytał Franciszek, gdy oboje szli ulicami miasta, rozglądając się uważnie dookoła.
- Owszem, to był on. Szkoda, że nie widziałeś jego gry - odpowiedziała mu Sissi - Był po prostu wspaniały. On ma naprawdę talent. Trochę szkoda, że nie jest po prostu bogatym mieszczaninem, tylko księciem. Jako aktor miałby przed sobą wielką karierę.
- Ale jako książę, późniejszy król Bawarii może więcej dokonać.
- A to też prawda. Musi tylko uważać, aby nikt go nie rozpoznał podczas tych jego występów na ulicy, bo inaczej to byłby skandal, co niemiara.
- Ale dlaczego ci aktorzy się zgodzili, aby on z nimi występował?
- Bo go znają. To z nimi uciekł z domu, gdy miał szesnaście lat. I to z nimi się włóczył po całej Bawarii przez kilka tygodni, zanim rodzice go znaleźli.
Franciszek zaśmiał się i pokręcił lekko głową z niedowierzaniem.
- No proszę. Nasz kochany kuzyn ma niekiedy zwariowane pomysły.
- Owszem, ale przynajmniej nigdy się nie nudzi - odpowiedziała na to Sissi - Poza tym, wydaje mi się, że te jego talenty mogą mu się jeszcze kiedyś przydać. W wielkiej polityce chyba trzeba umieć grać.
- To prawda, bo polityka jest jedną wielką grać i trzeba wiedzieć, jak w niej się poruszać, a także kogo i kiedy grać.
Po tych słowach, Franciszek przytulił Sissi i powiedział:
- Na szczęście w miłości tak nie jest. Tu się nie liczy gra, tylko szczerość. W tej sprawie można być całkowicie uczciwym.
- Nie tylko można, ale i trzeba - poprawiła go wesoło Sissi.
Franciszek uśmiechnął się delikatnie, po czym wszedł wraz ze swą ukochaną pomiędzy stragany. To, co zobaczył, niespecjalnie mu się spodobało. Zobaczył, że jedne z nich mają wiele towarów i wielu klientów, inne z kolei święcą nędzą, a ci, którzy stali tam i sprzedawali, byli biednie odziani. Sissi też dostrzegła i bardzo jej się żal zrobiło biedniejszych sprzedawców, dlatego więc podeszła do kilku z nich, po czym z najczulszym uśmiechem, jaki tylko potrafiły stworzyć jej usta, kupiła od każdego po parę drobiazgów. Z prawdziwym zadowoleniem dawała im pieniądze, po czym podeszła do Franza, który patrzył zaintrygowany na jej zachowanie.
- Po co ci to wszystko? - zapytał, oglądając kupiony przez nią przed chwilą wiklinowy koszyk oraz kilka umieszczonych w nim przedmiotów, także przez nią nabytych.
- Chciałam im trochę ulżyć, a jałmużny przecież nie mogę im dać. To by ich obraziło - odpowiedziała Sissi i pokazała jeden z kupionych przedmiotów - A poza tym, te rzeczy są bardzo ładne. Zwłaszcza ten talerzyk, nie sądzisz?
Franciszek znał się na sztuce i wiedział, że jest to po prostu fajans z masowej produkcji, niewiele warty, ale szybko zrozumiał Sissi i to, do czego w ten sposób dąży. Dla nich ten talerzyk nie ma zbyt wielkiej wartości, jednak dla tych biednych sprzedawców pieniądze, jakie za niego dali były na wagę złota.
- Och, Sissi. Jesteś prawdziwym aniołem - powiedział wzruszony Franciszek - Gdybyś mogła, zbawiłabyś cały świat.
- Nie kuś mnie lepiej, bo jeszcze zechcę to zrobić - zażartowała sobie Sissi.
Franciszek, idąc za jej przykładem, kupił kilka drobiazgów od jednego bardzo sympatycznego handlarza i zagadał go przy okazji.
- Jak idzie dzisiaj handel? - zapytał.
- Marnie, szanowny panie - odpowiedział mu handlarz - Sam pan widzi, że za dobrego towaru, to ja tu nie mam. Znaczy towar jest dobry, ale mógłby być lepszy.
- Czemu więc nie kupicie lepszego?
- A za co, panie złoty? Kanclerz Zottornik nałożył na nas wysokie podatki. Od każdego zysku, od prawa do handlowania w tym miejscu... A burmistrz oraz rajcy pozwolili na podnoszenie czynszów i nic ich nie obchodzi, czy nas na to stać, czy nie. Jak pan widzi, nie mam za co handlować lepszym towarem. No, ale kogo niby to obchodzi? Na pewno nie naszego cesarza.
- Proszę tak nie mówić - wtrąciła się Sissi - Cesarz na pewno przejmuje się losem swoich poddanych. Po prostu cesarstwo jest wielkie, a on nie może bywać w każdym jego miejscu.
- Nie może, a może nie chce, panienko? - odparł na to handlarz - Jam tam o tym wszystkim nie mam zielonego pojęcia. To tylko wiem, że jest jak jest i trzeba sobie jakoś w tym życiu radzić. Nie jest chyba jednak tak źle, skoro tak uroczy pan i tak urocza panienka kupują u mnie, biedaka.
Franciszek i Sissi uśmiechnęli się do handlarza i poszli dalej, jednak to, co w tym miejscu zobaczyli, pozostawiło w ich sercach ogromny szok. Zwłaszcza Franz nie był w stanie się z niego otrząsnąć przez jeszcze dłuższą chwilę.
- Dostawałem liczne raporty na temat moich poddanych, ale jak widzę, treść ich była daleka od prawdy - powiedział do ukochanej, gdy się już oddali kawałek - To po prostu okropne. Jak ci ludzie żyją? Podatki trzeba płacić, zgoda, ale one nie mają być symbolem ucisku, tylko dobrobytu całego cesarstwa.
- Czytasz raporty Zottornika i jego ludzi, ale to nie to samo, co znać osobiście swoich poddanych - odparła na to Sissi.
- Sama powiedziałaś, że cesarstwo jest wielkie. Nie mogę być w każdy jego miejscu, choć bardzo bym chciał.
- Ale możesz zobaczyć przynajmniej twarzą w twarz lud ze stolicy cesarstwa. Widzisz sam, że to bardzo potrzebne. Pomaga ci zrozumieć wiele spraw.
- Oj tak. Ten widok zmusza do myślenia. Widzę, że czytania raportów o moim ludzie, a zobaczenie go osobiście, to nie to samo. Jak tylko wrócę do pałacu, to od razu wzywam do siebie Zottornika i każę mu zmniejszyć podatki. Chyba nie wie, jak mocno uciskają one biedotę. Niech nałoży większe podatki na bogatych.
- To zawsze jest jakieś rozwiązanie, Franz. Nie znam się na tym, ale uważam, że to bardzo dobry pomysł. Podatki nie powinny być płacone tak samo, tylko tak, aby każdego było na nie stać, w zależności od zarobków. Widzisz ludzi tutaj. Czy ich stać na wysokie podatki? Popatrz tylko na ich buty. Na ich stare, podarte oraz brudne ubrania. Twoi poddani są biedni, a bogaci wyzyskują ich bezlitośnie.
- Tak, teraz widzę to dużo lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Ludwik dawno mi już o tym mówił, ale nawet jego słowa, choć umie mówić pięknie, nie są tak poruszające jak to, co tutaj widzę.
Nagle dostrzegli nieco zamożniejszego sprzedawcę, który miał na sprzedaż kilka uroczych papug. Jedna z nich, ara o niebiesko-żółtym upierzeniu, krzyczała na całe gardło imię „Sissi”. Księżniczka zaintrygowana podeszła do straganiarza i pogłaskała papużkę po brzuszku.
- Podoba się panience? - zapytał sprzedawca - Namęczyłem się trochę, aby ją nauczyć imienia księżniczki Elżbiety z Bawarii.
- Jest urocza, ale czemu pan to zrobił? - zdziwiła się Sissi - Nie lepiej było jej nauczyć imienia cesarza?
- Cesarza na oczy nie widziałem, panienko. A księżniczkę Sissi tak. To było kilka lat temu, była jeszcze dzieckiem, ale tak uroczym i kochanym, że drugiego takiego ze święcą szukać. Jej ojciec pomógł mi bardzo w trudnej sytuacji. A więc, jak się tylko dowiedziałem, że jego córka wychodzi za cesarza, od razu zacząłem uczyć Pleciugę imienia cesarskiej narzeczonej.
- Sissi! Sissi! Sissi! - zaczęła ponownie wołać papuga.
- Pleciuga? Tak ma na imię? - zachichotała Sissi - Urocza papużka. A powiedz mi, jak ma na imię cesarz? Franciszek. Powtórz, Franciszek.
- Sissi! Sissi! Sissi! - wołała dalej papuga.
- Daremnie się panienka trudzi - powiedział handlarz - Imienia Franciszek nie wymówi, za trudne dla niej. To leniuch jest, woli krótkie imiona.
- To spróbuj powiedzieć „Franz” - zaproponowała Sissi papudze.
Daremnie jednak, ponieważ ptaszysko dalej wykrzykiwało jej imię. Handlarz zaś rozłożył bezradnie ręce i powiedział:
- Chyba nic z tego, panienko. Ale mogę ją panience sprzedać i wtedy może ją panienka nauczyć imienia naszego cesarza.
- Bardzo dobry pomysł - powiedział Franciszek, podchodząc bliżej - Kupuję ją. Ma jakąś klatkę?
- Oczywiście, choć to leniwe ptaszysko. Wątpię, żeby chciało jej się uciekać - zażartował sobie sprzedawca.
Franciszek kupił papugę i zapakował ją z pomocą handlarza do klatki, a Sissi patrzyła zachwycona na to urocze stworzonko, jak je nazywała, cały czas umiejące tylko powtórzyć jej imię. Miała nadzieję, że z czasem nauczy ją też mówić imię jej ukochanego Franciszka.
- Dziękuję panu bardzo. Nauczę tę papugę patriotyzmu - zażartowała sobie księżniczka - Będzie wołać „Vivat, Franz!”.
- Proszę spróbować, panienko. Ale nie obiecuję efektów. To leń patentowany - odpowiedział na to handlarz - A poza tym, czy jest za kim wiwatować?
- Zobaczy pan jeszcze, że będzie.
- Oby tak było, panienko. Oby tak było.
Franciszek i Sissi, z nowym przyjacielem u boku, ruszyli przed siebie, nieco mając poprawione humory.
- Obiecuję ci, Franciszku, że to ptaszysko będzie jeszcze wołać twoje imię i wiwatować na twoją cześć - powiedziała Sissi.
- A ja ci obiecuję, Sissi, że dam temu ptaszysku powody ku temu - odparł na to Franciszek Józef.

***

Zakochani zjedli mały posiłek w przydrożnej gospodzie, rozmawiając sobie o tym, co ujrzeli w mieście. Franciszek zauważył podczas wycieczki na targ bardzo wiele rzeczy, które trzeba zmienić i podzielił się tymi uwagami z ukochaną. Sissi słuchała go uważnie, potakując przy tym i dodając kilka drobnych uwag od siebie, które jej luby przyjmował jako dobrą monetę i znak, że jego pomysły rzeczywiście są coś warte. Bardzo sobie cenił Sissi i jej zdanie w tak ważnych sprawach, zresztą w tych mniej ważnych także. Od ich ostatniej sprzeczki, której to teraz naprawdę żałował, wiele sobie przemyślał i zrozumiał, jak bardzo zranił nią Sissi. Ponadto informacja o tym, że jest on obiektem żartów i to ze strony wędrownych artystów, którzy wędrują od miasta do miasta, wystawiając te swoje krotochwile praktycznie w każdej części cesarstwa, co sprawia, że rozchodzi się ona niemalże z prędkością błyskawicy, bynajmniej go nie podnosił na duchu, ale bardzo mocno zapisał się w jego pamięci i uświadomił mu, jak bardzo potrzeba zmian w cesarstwie, a przede wszystkim w jego własnym charakterze.
Kiedy już się najedli, chcieli iść szukać artystów, ale wtem niespodziewanie, oni sami weszli do gospody, aby zamówić sobie jakiś dobry posiłek. Byli bardzo z siebie zadowoleni, ponieważ dali tego dnia dobre przedstawienie i nieźle na nim zarobili od co zamożniejszych mieszkańców, którzy nie żałowali im pieniędzy.
- Gospodarzu, jakiś dobry posiłek prosimy! - zawołał jeden z aktorów.
- Należy nam się to chyba. Odwaliliśmy przecież dzisiaj kawał dobrej roboty - rzekła na to jedna z aktorek.
Wszyscy usiedli przy jednym stole i kiedy tylko podano im jedzenie, od razu się za nie zabrali. Sissi i Franz obserwowali ich przez chwilę bardzo uważnie, nie chcąc im przeszkadzać. Wiedzieli, że artyści na pewno nie zawsze tak dobrze jedzą i lepiej dać im nasycić głód, zwłaszcza, iż najedzeni będą posiadali o wiele lepszy humor i może łatwiej się zgodzą na ich propozycję. Kiedy więc zobaczyli, że już powoli kończą swoją ucztę, podeszli do nich przyjaźnie.
- Wspaniale dzisiaj państwo występowaliście - powiedział Franciszek, aby w ten sposób rozpocząć rozmowę.
Co prawda, nie widział on dzisiejszego występu, ale uznał, że na pewno jest on równie genialny, co wczorajszy. A poza tym, komplement był jego zdaniem w każdej sytuacji odpowiednim wstępem do rozmowy.
- Ale wczorajszy jeszcze bardziej nam się podobał - dodała Sissi.
- Dziękujemy, panienko - odpowiedział najstarszy z aktorów, będący chyba ich liderem - To dla nas prawdziwy zaszczyt, usłyszeć tak miłe słowa z ust takich młodych i uroczych ludzi.
- Chciałabym jednak zapytać, czy nie za bardzo w swojej sztuce nie byliście krytyczni wobec naszego cesarza? - zapytała Sissi.
- Nie wydaje mi się - odpowiedział jej aktor - A poza tym, panienko, z całym szacunkiem, ale czyż cesarz nie powinien zrobić wszystko, aby nie zasługiwać na taką opinię w oczach takich błaznów jak my?
- Poza tym, to nie jest tylko nasza opinia. Wielu ludzi w cesarstwie tak o nim myśli - dodał jeden z młodych aktorów.
- A skoro tak myślą, to chyba nie bez powodu - zauważyła rudowłosa aktorka.
- I tak to dość pochlebna o nim opinia - dodała inna aktorka o kruczoczarnych włosach - Są jeszcze lepsze i to dużo gorsze, jak choćby ta, że zanim się zaręczył, był niezłym kobieciarzem. Podobno miał kiedyś zrobić dziecko siostrze swojego ogrodnika i ten zaatakował go za to sekatorem.
Sissi spojrzała na Franciszka, który udając rozbawienie, szybko postanowił tę sprawę naprostować.
- Nie, zapewniam was, że to nie było tak. Istotnie, siostra ogrodnika cesarza urodziła dziecko, ale nie cesarzowi. On nawet na oczy jej nie widział. Ale podobno zapatrzyła się na samego władcę i mocno za nim wzdychała, a potem nie chciała nikomu ze swojej rodziny powiedzieć, kto jest ojcem dziecka, więc jej brat dodał sobie dwa do dwóch i rzeczywiście uznał, że cesarz musi być tym ojcem i potem rzucił się na naszego władcę z sekatorem, lekko go raniąc. Ten człowiek jednak był niepoczytalny i odbywa do dzisiaj pokutę u obłąkanych.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś - powiedziała z lekką przyganą Sissi, ale tak, aby tylko Franciszek ją usłyszał.
- To było zanim cię poznałem - odpowiedział jej Franz szeptem - Zapewniam cię, że nie mam żadnych nieślubnych dzieci, a ten człowiek źle sobie wszystko w tej swojej szalonej głowie zinterpretował.
Sissi przez chwilę miała wątpliwości, czy powinna mu wierzyć, ale w końcu uznała, że jej ukochany nie miałby powodu, aby ją okłamywać. Cesarze wszakże często chwalą się swoimi nieślubnymi dziećmi i nie ukrywają faktu, że je mają. Co prawda, Franciszek cenił sobie dyskrecję, ale przecież takiej sprawy raczej by nie zdołał ukryć przed nią. Ktoś ze służby lub inna „życzliwa” osoba mogłaby o tym Sissi donieść. Skoro tego jednak nikt nie zrobił, to musiało oznaczać, że Franciszek mówił jej prawdę i rzeczywiście padł ofiarą pomówienia i pomyłki. Ponadto, tego była już całkowicie pewna, Franciszek raczej nie zabiegałby o względy służki. Jak już miałby o kogoś zabiegać, to o kobiety wysoko urodzone. Zresztą słyszała już co nieco o tych „higienicznych damach”, badanych pod kątem zdrowia i braku w swoim ciele choćby zalążka choroby wenerycznej, jakie otaczały Zofię, gdy Franz był nastolatkiem i z którymi to uczył się on sztuki kochania. O tej sprawie już ktoś „życzliwy” zdołał jej donieść, co najlepiej dowodziło, że Zofia pilnowała, z kim to też romansuje jej syn i nie dopuściłaby do związku z siostrą ogrodnika. Zatem cała ta historia była rzeczywiście głupią pomyłką, choć dosyć groźną, jak się okazuje.
Oczywiście Sissi nie miała żalu do Franciszka o przeszłość. Po pierwsze, jego romansów nie było znowu aż tak wiele, po drugie nie byli wtedy jeszcze razem, a po trzecie, to były inne czasy i Franz był wtedy innym człowiekiem niż teraz. O co zatem miałaby mieć do niego żal? Po czwarte zaś, jego młodszy brat posiadał w tej sprawie o wiele większe doświadczenie i jakoś nikt nie ma o to do niego pretensji. Czemu zatem miano by mieć je do Franciszka, znacznie bardziej ubogiego w tej kwestii, który tylko czasami i to we wczesnej młodości, uległ tej czy innej pokusie ze strony uroczej damy dworu swej matki. Ostatecznie we wczesnej młodości robi się wiele głupstw. Starszy brat Sissi, Wilhelm, także miał kilka romansów w swoim życiu, a i Ludwik podobno wcale nie był cnotliwy, kiedy studiował w Paryżu i w Londynie. Nikomu oczywiście nie przychodziło do głowy, aby ich za to potępiać. Zwłaszcza, że teraz każdy z nich prowadził stateczne życie i nigdy nie wywoływał skandalu. A skoro tak, to nie ma sensu roztrząsać tego. To było i minęło. Ważne zaś dla Sissi było tylko to, co jest tu i teraz. A tu i teraz miała ona swego ukochanego, który nawet nie pomyślał o tym, aby mieć inną niż ją. Czego chcieć więcej?
Z tego jednak powodu, nie spodobało się jej podejście aktorek do Franciszka i dlatego powiedziała z lekką irytacją:
- Jestem pewna, że panie się mylą. To wszystko jakieś pomówienie, a cesarz by nigdy nie wywołał takiego skandalu.
- Może i nie, ale ludzie wiedzą swoje i łatwo uwierzą w cesarza kobieciarza - odpowiedziała na to ruda aktorka.
- A przy okazji, mamy w tej kwestii nowy występ, który rozbawi publiczność do łez - odezwała się czarnowłosa aktorka - Chcecie zobaczyć jego próbkę?
Franciszek i Sissi nie mieli nic przeciwko temu, dlatego usiedli na ławce obok aktorów, a tymczasem czarnowłosa aktorka stanęła na jednym ze stołów, dała znak swoim kolegom po fachu, który zaczęli jej przygrywać na instrumentach, a kiedy już poleciała z nich melodia, zaczęła śpiewać:

To jest Franz! Da się kochać,
Chociaż kłamie całe dnie.
To jest Franz, obiekt westchnień,
Lecz już wiemy, że nie zmieni się.

To jest Franz, niezły czaruś.
Cwany wilczek, chytry lis.
To jest Franz, da się kochać,
Lecz on zawsze swoją drogą musi iść.

Gdzie pojawi się, nie zgadnie nikt.
On wam przyniesie kłopoty, moje panie.
Po prostu już tak ma ten typ.
Zostawi cię, pamiętaj o tym.

Bo to Franz, to samotnik!
Co tu gadać o tym kpie?
A skoro tak, odpuśćcie sobie.
Ja wiem, że on nie zmieni się.
Więc zapamiętaj...
My wiemy, że nie zmieni się.
Tak, zapamiętaj to.
My wiemy, że nie zmieni się.


Zewsząd z oberży posypały się w kierunku artystów gromkie brawa, a chyba najgłośniejsze z nich pochodziły od Franza. Sissi była oburzona i zarazem bardzo zdumiona. Oburzona tym, jak kpiono sobie tutaj z jej ukochanego, a zdumiona tym sposobem, w jaki Franciszek na to zareagował. On przecież sprawiał wrażenie tak bardzo rozbawionego, jakby w życiu nie widział nic śmieszniejszego. Faktycznie, ten występ go rozbawił, ale nie tyle śmieszyła go ta piosenka, co fakt, iż aktorka zaśpiewała ją samemu cesarzowi, nie zdając sobie z tego sprawy. W głowie widział już jej ogromne zdumienie, gdy odkryje ten fakt, a odkryje go bardzo szybko, jego w tym głowa. Wtedy to będzie miał jeszcze większy powód do śmiechu.
- Brawo, bardzo piękny występ - powiedział Franciszek, patrząc z uznaniem na aktorów - Jaka szkoda, że nie możecie tego zaśpiewać dla cesarza.
- Oczywiście, że nie możemy - stwierdziła czarnowłosa aktorka, schodząc ze stołu - Przecież wiadomo, iż władza nie lubi krytyki, nawet zasłużonej. I jakby tak zaśpiewać coś takiego cesarzowi, to by chyba skazał nas wszystkich na ścięcie.
- Na pewno by tego nie zrobił. Jest bardzo wyrozumiały - stwierdził Franz.
Wtem do oberży wszedł kolejny gość. Sissi spojrzała na niego i ku swojemu zdumieniu zauważyła, że to Ludwik. Podszedł on do aktorów, po czym zawołał:
- Ach, tu jesteście! A ja was szukam po całym mieście!
- Coś się stało, przyjacielu? - spytał najstarszy z aktorów, ściskając przyjaźnie Ludwika niczym rodzonego syna.
- Och, nic takiego. Po prostu chciałem was odwiedzić oraz dowiedzieć się, jak długo chcecie tutaj zabawić - odpowiedział Ludwik, ściskając kolejnych aktorów.
- Najwyżej dwa dni, może trzy, a potem musimy ruszać dalej - odpowiedział mu jeden z młodych aktorów.
- Rozumiem. Chciałem wam powiedzieć, że jakby coś, to chętnie z wami coś jeszcze zagram - mówił dalej Ludwik - Tylko wolałbym, żeby nie było tam znowu szyderstwa z cesarza.
- Dlaczego? To przecież taki wdzięczny obiekt do naszych żarcików - spytała rudowłosa aktorka.
- Owszem, ale cesarz jest moim kuzynem i przyjacielem i wolałbym...
Wtem dostrzegł on Franciszka i Sissi, którzy uśmiechnęli się do niego wesoło i wstali ze swoich miejsc, na co Ludwik zareagował zdumionym okrzykiem:
- O matko! A wy co tu robicie?
- Widzę, że znasz naszych nowych przyjaciół - zaśmiał się najstarszy aktor - To dobrze, bo to bardzo sympatyczni ludzie, umiejący docenić prawdziwą sztukę.
- Oj, w to nie wątpię - powiedział ironicznie Ludwik.
- A więc wy też znacie księcia bawarskiego, moi drodzy? - spytał najstarszy aktor i nagle się zmieszał - A niech to! Zapomniałem, że nawet nie wiemy, jak wy się nazywacie. Chyba nie spytaliśmy o to.
Franciszek szepnął coś Sissi na ucho, która zadowolona skinęła lekko głową na znak, że się z nim zgadza i powiedziała:
- Jestem Elżbieta Amelia Eugenia von Wittelsbach, dla przyjaciół Sissi.
Szok wywołany na twarzy artystów był ogromny, ale jeszcze większy pojawił się chwilę później, gdy przedstawiła im swego ukochanego.
- A to jest mój narzeczony, Franciszek Józef I, cesarz Austrii.
Aktorzy przerażeni spojrzeli na Ludwika, który skinął głową, potwierdzając w ten sposób te słowa. Następnie padli wszyscy na kolana przed swoim władcą, a ten patrzył na nich z uwagą, próbując za wszelką cenę przybrać groźną pozę.
- A więc, muszę powiedzieć, że byłem zachwycony waszym przedstawieniem. Zwłaszcza, kiedy wyobrażałem sobie, co z wami zrobię, kiedy już wrócę do pałacu i podpiszę na was wyrok. Wiecie chyba, że obrażać cesarza to jakby obrażać Boga, bo cesarz jest jego przedstawicielem na ziemi? Za takie coś łatwo byłoby kazać was wszystkich do lochu wrzucić, a tam kazać wam zrobić wiele nieprzyjemnych rzeczy, łącznie z obcięciem języków i uszu.
Aktorzy pocili się ze strachu, nie wiedząc, co mają powiedzieć. Franciszek jednak niespodziewanie zaczął się z tego wszystkiego śmiać i rzekł:
- Spokojnie, przyjaciele. Wstańcie już wszyscy. Nic z tego, o czym tu mówię, wam nie zrobię. Po prostu chciałem zobaczyć, czy też jestem dobrym aktorem. No i jak oceniasz moją grę, Ludwiku?
- No cóż, nie jesteś aż tak dobry jak oni, jednak mimo wszystko potrafisz być przekonujący - odpowiedział mu Ludwik.
- Mamy jednak do was prośbę - powiedziała Sissi, dołączając do tej rozmowy - Chcemy was prosić o to, abyście pojutrze wystąpili na cesarskim dworze, na balu z okazji urodzin arcyksiężnej Zofii, matki waszego cesarza.
Aktorzy oczywiście zaczęli zapewniać, że występ dla tak dostojnej publiki to dla nich prawdziwy zaszczyt i oczywiście z przyjemnością z niego skorzystają.
- Może ty też z nami wystąpisz, Ludwiku? - zaproponowała ruda aktorka - Jak kiedyś z nami występowałeś, to byłeś najlepszy. Poza tym, chyba w tej oberży nie tak dawno pomogłeś ująć groźnego bandytę, co też jest przedstawieniem samym w sobie i to naprawdę niezłym.
- Oj tam, nie byłem przecież sam. Nie było to więc jakieś wielkie dokonanie - odpowiedział na to skromnie Ludwik.
- Ale mimo wszystko zawsze było i to się liczy - odpowiedziała aktorka - A z nami zawsze grałeś fenomenalnie. Pamiętasz swoją kreację w „Fauście”?
- To wy wystawiacie też poważne sztuki? - zapytała Sissi.
- Zgadza się, panienko - odpowiedziała czarnowłosa aktorka - Oczywiście, to robimy jedynie wtedy, gdy mamy odpowiednią publiczność.
- Coś mi mówi, że będziemy mieli taką w pałacu - dodała inna aktorka, tym razem ta o brązowych włosach.
- Zatem się zgadzacie? - zapytał Franciszek.
Aktorzy spojrzeli uważnie na swojego lidera, który delikatnie schylił głowę przed Franciszkiem i powiedział:
- Najjaśniejszy Panie, to będzie dla nas prawdziwy zaszczyt.
Wtem do oberży weszło kilku żołnierzy. Na ich widok natychmiast zapadła w izbie głucha cisza.
- Która z pań nazywa się Gertruda? - spytał jeden z żołnierzy, mający na sobie mundur porucznika.
- To ja - odezwała się czarnowłosa aktorka.
- Czy to pani występowała wczoraj w przedstawieniu ukazującym osoby nie tylko cesarza, ale też jego matki?
- Owszem, jednak nie rozumiem...
- I czy to pani odgrywała w nim rolę arcyksiężnej?
- Zgadza się, ale nie rozumiem...
- Wystarczy. Brać ją!
Żołnierze natychmiast podbiegli do aktorka i pochwycili ją w silnym uścisku. Kobieta zaczęła się szarpać i wić, krzycząc przy tym, że nie rozumie, czego oni od niej chcą.
- Jest pani aresztowana za publiczne upokarzanie i kompromitowanie matki Jego Cesarskiej Mości - oznajmił porucznik.
Aktorzy byli w szoku, kiedy to usłyszeli, podobnie jak Sissi, Franciszek oraz Ludwik. Ten ostatni chciał już zareagować i coś powiedzieć, ale cesarz położył mu dłoń na ramieniu na znak, aby się nie mieszał i sam podszedł do porucznika.
- Chwileczkę, panowie. Zaszło tu chyba jakieś nieporozumienie - powiedział.
- Nie ma tu żadnego nieporozumienia. Rozkaz podpisała arcyksiężna Zofia i to osobiście - odparł na to porucznik.
Franciszek był w szoku. Jego matka ośmieliła się pod jego nosem? To już po prostu przekraczało wszelkie granice. Rację mieli ci, którzy domagali się, żeby ją od rządów osunął i zaczął rządzić całkowicie samodzielnie. Ta kobieta pozwalała sobie na zbyt wiele. Z powodu osobistej urazy każe aresztować niewinną kobietę? I to za co? Za to, że ta pozwoliła sobie na publiczną satyrę jej osoby?
- Mimo wszystko uważam, że nie możecie aresztować tej kobiety - rzekł po chwili Franciszek i szybko dodał: - Radzę wam, abyście natychmiast ją puścili.
- A ja ci radzę, młodziku, abyś zszedł mi z drogi, bo inaczej gorzko pożałujesz tego, że mnie spotkałeś - odpowiedział mu z kpiną w głosie porucznik.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić? - zapytał ze złością Franciszek - Wiesz, kim ja jestem? Jestem twoim cesarzem!
Porucznik zarechotał, a towarzyszący mu żołnierze zrobili to samo.
- Cesarzem? Oczywiście, a ja jestem arcyksiężną Zofią. Zejdź mi z drogi!
Po tych słowach, popchnął mocno Franciszka w taki sposób, że ten padł na jeden ze stolików. Sissi przerażona krzyknęła i podbiegła do niego, aby pomóc mu wstać. Wraz z Ludwikiem udało jej się tego dokonać. Franciszek miał jednak na twarzy wymalowaną wściekłość. Czuł, że gdyby mógł, to rozerwałby bezczelnego żołdaka na kawałki.
Wtem do oberży wszedł kolejny żołnierz, tym razem w randze kapitana.
- Co się tu dzieje, poruczniku? Co to za hałasy?
Porucznik stanął przed nim na baczność i zameldował:
- Melduję posłusznie, że wykonujemy rozkaz arcyksiężnej. Nakazała nam ona aresztować tę oto kobietę, ale ci tutaj wichrzyciele próbowali nam przeszkodzić w wykonaniu tego zadania, dlatego musiałem ich utemperować.
Kapitan spojrzał na cesarza i aż go zamurowało, gdy tylko ujrzał jego twarz. Znał ją doskonale. Przerażony ukląkł na jedno kolano i powiedział:
- Wasza Cesarska Mość!
Porucznik i jego żołnierze pobledli ze strachu. Dopiero teraz zrozumieli, że ten, którego uważali za szaleństwa lub głupca, jest prawdziwym cesarzem. Od razu padli na kolana przed swym władcą, a ten podszedł do nich i groźnym wzrokiem zmierzył każdego z nich.
- Widzę, że bardzo skrupulatnie wykonujecie swoje obowiązki, panowie. To bardzo słuszne. Szkoda tylko, iż przy okazji brutalnie traktujecie niewinnych ludzi, którzy zwracają wam jedynie uwagę na brak słuszności waszych poczynań.
Po tych słowach, Franciszek nakazał porucznikowi wstać, a gdy ten to zrobił, oznajmił mu surowym tonem:
- Jeszcze dziś zamelduje się pan swojemu bezpośredniemu przełożonemu i od razu, gdy tylko pan to zrobi, opowie mu pan ze szczegółami, w jakiż to sposób pan wykonuje swoje obowiązki, poruczniku. A do tego raportu dołączy pan prośbę o natychmiastową dymisję. I radzę panu, aby do jutra nie było już pana w Wiedniu, bo każę pana rozstrzelać! A tę kobietę natychmiast pan wypuści! Anuluję rozkaz mojej matki. Ta kobieta jest wolna.
Porucznik przerażony pobladł jak ściana, ale mimo to posłusznie zasalutował cesarzowi i odszedł, wcześniej nakazując swoim ludziom, aby puścili Gertrudę i wyszli z nim. Kapitan również odszedł, salutując cesarzowi i przepraszając za to, co się tutaj stało. Gertruda zaś upadła Franciszkowi do stóp i zaczęła całować jego dłoń z wdzięczności. Ale cesarz podniósł kobietę z ziemi i powiedział:
- Wstań, moja droga. Jesteś wolna.
Aktorka wstała i dygnęła przed cesarzem, a jej przyjaciele radośnie uściskali ją jeden po drugim, zaś lider aktorów powiedział do Franciszka:
- Wasza Cesarska Mość, nie umiem wyrazić swojej wdzięczności z powodu tego, co Wasza Cesarska Mość dla nas zrobił. Jeżeli tylko możemy w jakiś sposób się odwdzięczyć, zrobimy to z przyjemnością.
Franciszek już miał powiedzieć, że nie trzeba, bo to nic takiego i że każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo, kiedy nagle Sissi spojrzała wesoło na Ludwika, wpadając na pomysł, co ma zrobić i powiedziała:
- Zasadniczo możecie coś dla nas zrobić. Wystąpić na przyjęciu, które ma się odbyć już pojutrze w cesarskim pałacu.
- Pochwalam pomysł. Uważam, że to idealny sposób na odwdzięczenie się - dodał wesoło Ludwik.
Oczywiście odpowiedź na taką propozycję mogła być tylko jedna.
- Jak już powiedzieliśmy wcześniej, to będzie dla nas prawdziwy zaszczyt - powiedział najstarszy aktor.
- Dziękuję. Ale miałbym jeszcze jedną prośbę - rzekł na to Franciszek - Czy moglibyście oprócz czegoś wesołego wystawić również „Fausta”? A przynajmniej co lepsze jego fragmenty?
- Oczywiście, nie stanowi to żadnego problemu - powiedział lider aktorów.
Franciszek uśmiechnął się zadowolony i spojrzał na Ludwika, dodając:
- Liczę na to, że przyjmiesz rolę w tym przedstawieniu.
Ludwika zaskoczyła ta propozycja, jednak widząc, jak bardzo pomysł ten się podoba nie tylko wszystkim aktorom, ale także i Sissi, odpowiedział wesoło:
- To będzie dla mnie zaszczyt, moi przyjaciele.
Aktorzy radośnie zakrzyknęli głośne „Hurra”, a Sissi zapytała Franciszka:
- Chcesz zobaczyć naszego kuzyna na scenie, mam rację?
- Owszem, najdroższa. Czy ty mi aby nie czytasz w myślach? - spytał Franz.
- Być może - odparła figlarnie Sissi.
Następnie spojrzała na Ludwika i powiedziała:
- Mam tylko nadzieję, że jeszcze pamiętasz tekst sztuki, kuzynku.
- Kochana Sissi, tego nigdy się nie zapomina - odparł wesoło Ludwik - Kto raz zagrał w „Fauście”, ten zawsze będzie pamiętał tekst tej sztuki.
- A tak z ciekawości, kogo wtedy grałeś? Czyżby Fausta?
- Nie, Mefistofelesa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 16:26, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:15, 28 Sty 2023    Temat postu:

***

Po powrocie do pałacu, Franciszek udał się do gabinetu swojej matki, z którą musiał poważnie porozmawiać na temat tego, co zrobiła za jego plecami. Wiedział, że nie będzie to przyjemna dyskusja, ale musiał ją odbyć, aby nigdy więcej już nie dochodziło do takich sytuacji. Wiedział doskonale, że jeżeli nie zareaguje na to już teraz, jego matka niczego nie zrozumie i ponownie posunie się za daleko w swojej chęci chronienia ich dobrego imienia za wszelką cenę.
- Matko, nie życzę sobie podobnych sytuacji na przyszłość - powiedział tak stanowczym tonem, że aż Zofia lekko zadrżała pod jego wpływem.
- Mój synu, czy ty nie rozumiesz, że twoja pobłażliwość wobec tych ludzi jest bardzo złym pomysłem? - zapytała ze złością arcyksiężna - Jeśli będziesz ludziom pozwalać na to, aby szydzili sobie z ciebie i mnie, to nie będą mieli dla nas nawet grama szacunku.
- Rozumiem zatem, że twoim przepisem na ten problem jest zmuszenie ich do tego, aby nas się bali i ze strachu nie umieli nawet słowa przeciwko nam rzec, czyż nie tak? - zapytał z ironią Franciszek.
- Możesz sobie z tego kpić, synu, ale to jedyne wyjście, żeby cię szanowali - odparła na to Zofia.
- A nie sądzisz, matko, że lepiej jest zasłużyć sobie na ich szacunek?
- Nigdy go nie zdobędziesz, Franciszku, ponieważ ci ludzie nikogo i niczego nie szanują. Nie ma dla nich żadnej świętości, żadnego dogmatu i muszą ponosić tego konsekwencje. Poza tym, ich krotochwile są niebezpieczne.
- Nie uważasz, że przesadzasz? Przecież to tylko błazenada uliczna.
- Nie doceniasz mocy tej błazenady. Ta kpina sprawia, że władza cesarska jest pozbawiona szacunku prostego ludu. A jeżeli władza nie ma szacunku, to łatwo ją wichrzycielom obalić. Śmiech ma większą moc niż ci się wydaje, mój synu. Z tego też powodu nie wolno ludziom pozwolić się śmiać z cesarza. Jeżeli ich ułaskawisz, to okażesz słabość. Pokażesz, że oni mają rację.
- Nie uważam, aby miłosierdzie i wyrozumiałość były słabością. Raczej tylko przekonają do nas naszych przeciwników.
- Za dużo spędzasz czasu ze swoim kuzynem. Obawiam się, że napełnił ci już głowę liberalnymi poglądami.
- Te poglądy uratują cesarstwo, matko.
- Cesarstwo może jedynie uratować silna ręka cesarza. Władcy, który nigdy nie pozwala bezkarnie z siebie kpić. Który jest jak ojciec, surowy i sprawiedliwy, a którego dzieci szanują oraz boją się, bo każdy szacunek jest oparty na strachu.
- Mam inne zdanie w tej sprawie. Szacunek zdobywa się za dobrocią wobec innych. I miłosierdziem. Dlatego właśnie, aby je okazać, nie tylko nie zamierzam wyciągać od tych ludzi jakichkolwiek konsekwencji, ale jeszcze zaprosiłem ich na twoje przyjęcie urodzinowe. Wystawią dla nas przedstawienie.
Zofia myślała przez chwilę, że się przesłyszała. Widząc jednak, że Franciszek mówi śmiertelnie poważnie, ze złości zerwała się znad biurka i zapytała groźnie:
- Co ty powiedziałeś, synu? Mam rozumieć, że zaprosiłeś tych ludzi na moje urodziny? Tych ludzi, którzy zrobili nam taką krzywdę?
- Istotnie, matko. Zaprosiłem ich na twoje urodziny - odpowiedział Franciszek - Nie rozumiem jednak, co cię tak szokuje w tej informacji.
- Jeszcze się pytasz? Przecież to skandal! Ci ludzie obrazili mnie publicznie, ciebie zresztą też. Przed tłumem ludzi zrobili z nas pośmiewisko i co? Chcesz mi powiedzieć, że nic cię to nie obchodzi? Nie tylko ich nie ukażesz za profanację i za obrazę majestatu, ale jeszcze chcesz ich ugościć?
- Tak, właśnie tak zamierzam zrobić - odpowiedział na to cesarz - W ten oto sposób pokażę wszystkim, że jestem wyrozumiałym władcą i jestem ponad to, co oni o mnie mówią. Wrogom w ten sposób wytrącę broń z ręki, zaś przyjaciołom pokażę, że warty jestem ich przyjaźni.
Zofia spojrzała zdumiona na syna. Nigdy nie wiedziała, aby podejmował takie decyzje, które świadomie będą ją ranić i nic go to w ogóle nie obejdzie. Poczuła w sercu ogromną wściekłość. Dobrze wiedziała, czyja to wina.
- Zdaje się, że mój syn zwariował. I ja już wiem, kto ponosi odpowiedzialność za to. Twoja narzeczona i ten wasz przeklęty kuzyn liberał. Oni oboje odbierają ci zdolność racjonalnego myślenia.
- Nie, matko. Oni właśnie mi ją przywrócili - odpowiedział Franciszek.
- Wspaniale zatem. Doczekałam więc tej chwili, gdy mój własny syn przestaje darzyć mnie szacunkiem. Czym sobie na to zasłużyłam?
To mówiąc, opadła na krzesło i zaczęła głośno jęczeć. Franciszek przejął się na poważnie tą sytuacją, jednak bardzo szybko przypomniał sobie to, co mówiła mu Sissi na temat przedstawienia, które zobaczyła. W nim Franciszka ukazano w bardzo niekorzystnym świetle np. poprzez sytuację, kiedy jego matka wymusza na nim właściwe jej zdaniem zachowaniem udając, że mdleje. Teraz Franz mógł się na własne oczy przekonać, że sporo w tym prawdy. Jego matka oczywiście nigdy by nie zrobiła czegoś takiego specjalnie, ale z pewnością też było jej na rękę to, że w takiej sytuacji zwykle jej ustępował. Musiała więc podświadomie uznać, iż jest to najlepsza metoda do przekonania go do czegokolwiek. A zatem mimowolnie go raniła, robiąc przy okazji krzywdę sobie. Skoro tak, musiał jej wyjaśnić, że dosyć już tego i nie może go szantażować emocjonalnie, nawet wtedy, gdy myśli, iż robi to dla jego dobra.
- Przykro mi, matko, ale podjąłem już decyzję. Twoje omdlenia nic tutaj nie pomogą. Artyści przybędą na twoje urodziny i nic tego nie zmieni.
Zofia rozumiejąc, że jej starania idą na marne, usiadła powoli na krześle już we właściwy sposób, po czym powiedziała:
- Nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym to mój syn okaże mi tak wielki brak szacunku. I to jeszcze z okazji moich urodzin. Naprawdę, Franciszku, jestem teraz tak zdumiona, jak nigdy dotąd.
- Przykro mi, matko, ale moja decyzja jest nieodwołalna. Im szybciej się z nią pogodzisz, tym lepiej dla ciebie.
Po tych słowach, widząc wyraźnie, że ta rozmowa do niczego nie zmierza, z uszanowaniem się jej skłonił i wyszedł z gabinetu. Zofia natomiast była w szoku. Jak dotąd Franciszek sprzeciwił się jej ostro, gdy postanowił poślubić Sissi, nie zaś wybraną dla niego Nene. Potem raczej byli zgodni ze sobą w wielu sprawach, teraz zaś przeciwstawiał się jej już w kolejnej kwestii. Nie rozumiała, jak mogło do tego dojść, ale rozumiała doskonale, kto za to wszystko odpowiadał.
- Przeklęta Elżbieta. I przeklęty Ludwik - powtarzała ze złością - Nastawiają mojego syna przeciwko mnie. Kładą mu do głowy liberalne poglądy. Już niedługo cesarstwo z ich powodu rozpadnie się na kawałki, a wszystko, co budowaliśmy w ciągu ostatnich lat, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
Następnie spojrzała na wiszący na ścianie portret zmarłego męża i dodała:
- Och, Franciszku Karolu, mój drogi... Dlaczego odszedłeś i zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą? Jak mogłeś mi to zrobić?
Po tych słowach, opadła na biurko i zaczęła głośno płakać.

***

Bal z okazji urodzin arcyksiężnej zbliżał się wielkimi krokami. Wszyscy się do niego przygotowywali najlepiej jak tylko potrafili. Sissi opanowała do końca to wszystko, co powinna wiedzieć o paryskiej odmianie walca, Ludwik ćwiczył wraz z aktorami na przedstawienie, a Franciszek i Karol dwoili się i troili, aby tylko w trakcie balu wszystko było zapięte na ostatni guzik, aby solenizantka miała wiele powodów do zadowolenia.
Oczywiście Ludwik, mimo kilku swoich obowiązków, nie zaniedbał Elodie i nadal znajdował dla niej dużo czasu, co oczywiście cieszyło francuską księżniczkę, która uwielbiała przebywać w jego towarzystwie. Niestety, wiedziała doskonale, że czas jej wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Ostatecznie, dzień po balu cesarz Austrii zapowiedział jej podpisanie warunków sojuszu z Francją i wystosowanie ze swej strony również kilku warunków, które potem podpisać miał Napoleon III, aby traktat sojuszniczy został zawarty. Wielka ta polityka prowadziła oczywiście do tego, że musiała powrócić do swojej ojczyzny niedługo po balu. W innej sytuacji na pewno cieszyłoby ją to, bo kto nie chce powrócić do domu, który kocha, kiedy długo go nie widział? W tym wypadku jednak daleka była od radości. Bo przecież wyjazd z Austrii oznaczał dla niej rozstanie z Ludwikiem, Sissi i Franciszkiem, a więc z osobami, które zdążyła tak bardzo polubić. A już zwłaszcza z Ludwikiem. Z nim za nic w świecie nie chciała się rozstawać i planowała utrzymywać z nim jak najlepsze relacje, stały kontakt i to nie tylko listowny. Nie wiedziała jednak, co on na to powie, dlatego kilka godzin przed balem poprosiła go o rozmowę sam na sam i gdy tylko znaleźli się we dwoje w pałacowym parku, powiedziała:
- Jak zapewne wiesz, Ludwiku, niedługo będą musiała wrócić do Paryża.
- Tak, wiem o tym, Elodie - odpowiedział jej Ludwik.
Po jego głosie łatwo było wyczuć, że nie cieszy go to wcale. Uznała to więc za dobry znak i dodała:
- Chciałam cię zapytać, co będzie z naszą przyjaźnią? Czy chciałbyś ją mimo odległości podtrzymywać?
Ludwik uśmiechnął się do niej serdecznie, ale nic nie powiedział. Elodie nie wiedziała, jak ma to interpretować i dlatego szybko dodała:
- Mam nadzieję, że cię nie uraziłam.
- Ależ skąd! - zawołał książę bawarski, łapiąc czule jej dłonie - Tak się cieszę, że o to pytasz. Uwierz mi, o niczym innym tak nie marzę, jak o tym, aby nasza przyjaźń... To, co nas łączy trwało dalej i rozwijało się. Bardzo, ale to bardzo mi na tym zależy.
Elodie uśmiechnęła się do niego serdecznie. A więc on też tego chciał. Kiedy to zrozumiała, serce zabiło jej w piersi bardzo mocno, ciało zaś wypełniło bardzo przyjemne ciepło.
- A więc liczę na to, że odwiedzisz mnie już niedługo.
- Oczywiście, że tak - potwierdził Ludwik - W końcu Paryż wcale nie leży na drugim końcu świata. Mogę przyjechać do ciebie w ciągu paru godzin. Jeżeli tylko będę wiedział, że na mnie czekasz.
- Będę czekała. Obiecuję ci to.
- Obiecaj mi jeszcze coś. Że dzisiaj ze mną zatańczysz, chociaż jeden raz.
- Nawet więcej razy, jeśli tylko zechcesz.
Ludwik uśmiechnął się do niej z radością i ucałował jej prawą dłoń. Czuł się cudownie, a jego serce przepełniała radość. Mimo smutku, jaki ostatnio go dotknął i poważnie zabolał, był teraz szczęśliwy jak nigdy dotąd. Pomyślał, że przeszłość, choć wiele razy mocno boli, jednak nie odbiera mu szansy na to, aby stworzyć dla siebie znacznie przyjemniejszą przyszłość, której Elodie będzie ważna częścią.
Niestety, nie wszyscy byli tego dnia tak radośni jak ona. O ile bowiem goście zaproszeni na bal mieli powody do zadowolenia, to sama solenizantka nie mogła już tego o sobie powiedzieć. Dręczyło ją to, w jaki sposób została potraktowana przez syna i to jeszcze tego, w którym pokładała ona zawsze tak wielkie nadzieje, a który teraz jej pokazał, jak bardzo nisko ceni sobie jej zdanie oraz uczucia. Nie dosyć, że w trakcie sporu z tą wieśniaczką nie stanął po stronie rodzonej matki, to jeszcze skarcił ją za to, iż chciała bronić jego dobrego imienia, a następnie, jakby chcąc ją do końca upokorzyć, zaprosił tych przeklętych artystów na jej urodziny. Jeżeli jeszcze liczy na to, że będzie się dobrze bawiła w ich towarzystwie, to się grubo myli.
Zofia czuła, iż jeszcze nigdy nikt jej tak nie upokorzył. Aby dać temu wyraz, postanowiła nie zjawiać się na przyjęciu urodzinowym, choć była solenizantką i jej brak można było uznać za afront. Arcyksiężna jednak stwierdziła, że większym już afrontem jest obecność tych komediantów i zachowa twarz jedynie wtedy, kiedy im wszystkim okaże swoją pogardę i nie zjawi się na przyjęciu. Tak postanowiła i taką decyzję oznajmiła Franciszkowi, który na próżno przekonywał ją do zmiany zdania. Zofia była nieugięta. Po oznajmieniu tego wszystkiego, wróciła do swojego gabinetu i zasiadła w nim do lektury książki, która choć na chwilę pomogła jej o tym afroncie, jaki uczynił jej syn zapomnieć.
Nie dane jej było jednak cieszyć się książką w ciszy i spokoju, ponieważ nie minęło wiele czasu, a do jej pokoju przyszedł Karol. Miał bardzo niezadowoloną minę na twarzy, a w oczach bojowe iskry.
- Wybacz mi, matko, to najście, ale usłyszałem od Franciszka, że nie chcesz zjawić się na własnym przyjęciu urodzinowym - powiedział niemal rozbawionym tonem - Przyznam się, że jestem zdumiony i trudno mi w to uwierzyć.
- Zatem uwierz, bo to prawda - odparła ponuro Zofia, chcąc w ten sposób raz na zawsze zamknąć ten niemiły dla niej temat.
Karol jednak nie odpuszczał, dowodząc wyraźnie, że jest nieodrodnym synem swojej matki i podobnie jak ona, jest niesamowicie uparty.
- Dziwi mnie twoje postępowanie, matko. Uważam, że nie zachowujesz się w sposób adekwatny do swojego wieku. Oczywiście, nie chcę ci go tu wypominać, ale chyba się zgodzisz, że dorosła kobieta, matka dwóch dorosłych synów w żaden sposób nie może się zachowywać jak rozwydrzone dziecko.
Zofia trzasnęła ze złością książką o biurko, gdy to usłyszała.
- No proszę. Najpierw Franciszek, a teraz ty! Obaj zamierzacie mnie karcić i to jeszcze w taki sposób, jakbyście byli moimi opiekunami? Jakim to niby prawem ośmielacie się mówić do mnie w ten sposób?!
- Takim, że zachowujesz się głupio, mamo.
- Głupio?! Czyżbyś nie wiedział, co zrobił Franciszek?!
- Wiem i jestem całkowicie po jego stronie. Najwyższa pora, aby sam zaczął podejmować w cesarstwie decyzje, nie pytając cię o zdanie. Już dawno powinien to zrobić. Żałuję, że dopiero teraz się ocknął. Może gdyby zrobił to dużo wcześniej i postawił cię w takiej sytuacji, to wtedy znacznie szybciej zaczęłabyś rozumieć, że to dorosły człowiek i nie możesz tak mocno wpływać na jego decyzje.
- Jestem jego matką i twoją też! Mam prawo ingerować w wasze życie, kiedy uznam, że postępujecie niewłaściwie!
- Owszem, ale odbierasz nam w ten sposób prawo do popełniania błędów. Nie pomyślałaś o tym, że mamy prawo iść własną drogą i popełniać na niej błędy?
- Ty możesz sobie je popełniać, ile tylko chcesz. Ty nie jesteś cesarzem i nic, co zrobisz, nie zaszkodzi Austrii. Ale Franciszek jest w innej sytuacji. Wszystkie jego decyzje mają wpływ na cesarstwo. Jego błędy zaś mogą je zniszczyć.
- Uważasz, mamo, że jesteś nieomylna? Że doskonale zawsze wiesz, kiedy popełniamy błędy, a kiedy nie?
- Jestem od was starsza i bardziej doświadczona.
- To nie czyni cię nieomylną. Ani nie chroni przed błędami, przed którymi nas chcesz ustrzec. A któż ci to powiedział, że to, co ty uważasz za błąd, naprawdę nim jest? A może właśnie ty jesteś w błędzie? Może właśnie Franciszek słusznie robi, postępując tak, jak postępuje?
- Ta przeklęta Elżbieta i ten liberał Ludwik namieszali mu w głowie.
Karol uśmiechnął się złośliwie.
- Ach, to tu cię boli, matko! Uważasz, że ktoś ma większy wpływ na twojego ulubieńca niż ty sama i nie możesz tego znieść, prawda? Ale coś ci powiem. Twój ukochany Franciszek ma dość bycia zagłaskiwanym przez ciebie i zaczyna jasno ci pokazywać, że jest dorosły i sam będzie podejmować ważne dla siebie decyzje, a te decyzje nie ma obowiązku z tobą konsultować. To cię boli, a ci artyści to jest tylko pretekst, aby się nim zasłonić. Tak, mamo. Używasz pretekstu, bo doskonale wiesz, że twe prawdziwe motywacje są niewłaściwie i próbujesz okłamywać samą siebie, iż chodzi tu o coś zupełnie innego. Ale rozczaruję cię, tu chodzi właśnie o to. Chcesz mieć wszystko pod kontrolą i ostatnie zdanie w każdej sprawie. Tak jak twoja teściowa, a nasza nieżyjąca już babka. Wiele razy narzekałaś na to, w jaki to sposób ona cię traktuje. A potem co? Stopniowo zamieniłaś się w nią.
- Jak możesz, Karolu? - zapytała Zofia, jednak opuściła smutno głowę w dół, czując przy tym, że jej młodszy syn mówi prawdę, której ona wypierała się przez tak długi czas.
- Mogę, a nawet muszę, bo ktoś musi ci to uświadomić - powiedział Karol i dodał ponuro: - Franciszek nie ma dość odwagi, ale ja mam i robię to. Nawet jeśli za to mnie znienawidzisz. Ktoś musi ci otworzyć oczy na to, jak bardzo ranisz nie tylko nas, ale i siebie samą. Twoja duma i chęć posiadania zawsze ostatniego słowa sprawiają, że wszyscy bliscy się od ciebie odsuwają. A któregoś dnia zostaniesz wskutek tego zupełnie sama i jedynie siebie będziesz mogła o to obwiniać. Bo twój ulubieniec w końcu zacznie mieć dość nadopiekuńczej matki, a drugi, wzgardzony przez ciebie syn, nie będzie już chciał zabiegać o twoje uczucia. Obu zmęczy to wszystko i wreszcie odsuną się od ciebie, a ty nie zdołasz ich ponownie do siebie przywołać. Pomyśl lepiej o tym, mamo. A jak już sobie to przemyślisz, to przyjdź na przyjęcie, bo niedługo się zacznie i szkoda by było, gdybyś się nie zjawiła.
Po tych słowach, Karol lekko schylił głowę przed matką i wyszedł. Zofia zaś pozostała sama z własnymi myślami. To, co powiedział jej młodszy syn, bardzo ją zabolało, a jednocześnie czuła, że to wszystko prawda. Rzeczywiście, jej teściowa nie była wobec niej zbyt życzliwa, nawet próbowała jej odebrać dzieci i wychować je po swojemu, na szczęście Franciszek Karol, choć początkowo pozwolił na taki stan rzeczy, to potem, po rozmowach z żoną, odebrał dzieci matce i zapowiedział jej, że nie pozwoli więcej na takie sytuacje. Teściowa jednak nigdy nie darowała tego Zofii. Więcej, na każdym kroku okazywała jej swoją niechęć i czepiała się jej o wiele rzeczy, jeżeli nie o wszystko. Zofia, pomimo wsparcia ze strony męża, zaczęła stopniowo zmieniać się w młodszą wersję swojej teściowej i nawet wtedy, kiedy ta przedwcześnie zmarła, niczego to nie zmieniło. Zmiany już się rozpoczęły i pomimo śmierci osoby, która do tego doprowadziła, nie zaniknęły one. Jedynie stopniowo one osłabły z powodu Franciszka Karola, robiącego wszystko, aby jego żona nigdy nie zamieniła się w kopię jego matki. To dzięki niemu Zofia, pomimo tego, że stała się bardziej nerwowa i chwilami niezwykle władcza, nadal potrafiła być kochającą osobą, choć też bardzo wymagającą, a zwłaszcza wobec Franciszka Józefa. Dopiero, kiedy on zmarł, te zmiany, zagłuszone w większości przez męża, teraz wybuchły mocniej i przejęły nad nią kontrolę, zamieniając ja w kogoś, kim nigdy nie chciała być. Ale nawet wtedy, zanim to się stało, źle traktowała Karola. Pobłażliwie patrzyła na jego życie i na jego romanse, nie oczekiwała od niego w zasadzie niczego, wszystkie swoje nadzieje i oczekiwania przelewając jedynie na Franciszka. Teraz obaj synowie mieli jej to za złe, chociaż Franz nigdy jej o tym wprost nie powiedział, a Karol miał więcej w tej sprawie odwagi i wygarnął jej to wszystko bez ogródek. Jeśli to zrobił, to znaczy, że bardziej go to wszystko bolało, a skoro tak, to znaczy, że bardziej go zraniła niż Franciszka.
Załamana Zofia opadła na krzesło przed swoim biurkiem, po czym spojrzała na portret swojego męża, westchnęła głęboko i powiedziała:
- Naprawdę zawiodłam nasze dzieci, Franciszku?
Franciszek Karol patrzył na nią niemo z portretu. Chociaż jego podobizna nie była w stanie do niej przemówić, spojrzenie jego oczu mówiło dla Zofii samo za siebie. Wiedziała, że mąż, choć jak zwykle wyrozumiały wobec niej, w głębi serca potępia jej zachowanie i uważa, iż stała się ona własną karykaturą. Nie musiał jej tego mówić, ona to czuła w tym spojrzeniu, którym ukochany patrzył na nią z tego obrazu wiszącego w jej pokoju.
- Uważasz, że źle robię, prawda? Że powinnam otworzyć się na świat i na te nowe poglądy? Ale co ja poradzę na to, że nie jestem do nich przekonana? Że się ich boję? Że ich nie rozumiem? Czy naprawdę muszę odrzucać wszystko, w co ty i ja kiedyś wierzyliśmy i bezwarunkowo przyjąć to, co mówią młodzi?
Oczywiście nie otrzymała żadnej odpowiedzi od portretu, ale ponownie jego spojrzenie mówiło dla niej samo za siebie. Zasmucona ukryła twarz w dłoniach, po czym zaczęła płakać.
Tymczasem bal powoli się rozpoczynał. Goście już się zebrali, orkiestra była gotowa, artyści zaproszeni przez cesarza również przybyli. Wszyscy zatem już się zjawili na balu, oprócz solenizantki. Franciszek i Karol, którzy wiedzieli o tym, co jest tego przyczyną, ale nie umieli tego powiedzieć swoim gościom, oznajmili, że arcyksiężna zjawi się później, ponieważ musi się uszykować na bal, a wiadomo, jak długo to trwa u kobiety. Komentarz ten wywołał delikatny śmiech u gości, od razu przyjmujących te słowa za dobrą monetę i za zgodą cesarza i jego brata, nie czekali na przybycie Zofii i rozpoczęli zabawę. Orkiestra zaczęła grać, aktorzy dla publiczności zaczęli prezentować swoje najróżniejsze prezentacje, ale tańców nikt jeszcze nie ośmielił się rozpocząć przed przybyciem arcyksiężnej. Franciszek miał nadzieję, że matka mimo wszystko ostatecznie zjawi się na balu, nie przynosząc im wszystkim wstydu.
Nagle hrabia Jamisz, marszałek dworu cesarskiego, zastukał mocno laską o podłogę, a kiedy wszyscy zwrócili na niego uwagę, oznajmił głośno:
- Jej Wysokość, arcyksiężna Zofia!
Wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi wejściowych, w których zjawiła się ona sama, Zofia, solenizantka. Jej synowie odetchnęli z ulgą, kiedy tylko ją ujrzeli, po czym podeszli do niej i z szacunkiem oraz miłością ucałowali jej dłoń. Matka zaś z czułością spojrzała na nich, powiedziała delikatnie:
- Moje dzieci.
Potem usiadła na przeznaczonym dla niej tronie, a Franciszek zadowolony dał znak hrabiemu Jamiszowi, który ogłosił, że pora zatem rozpocząć tańce. Orkiestra zaczęła grać, a zgodnie ze zwyczajem, Franciszek otworzył taneczną część balu, z rozkoszą podchodząc do Sissi i porywając ją w pierwszą parę. Wszyscy ludzie się odsunęli, aby zostawić im jak najwięcej miejsca do tańca.
- Denerwujesz się? - zapytał Franciszek ukochaną.
- Trochę, ale damy radę - odpowiedziała mu Sissi.
Już po chwili zaczęli tańczyć. Wbrew obawom księżniczki, odbył się on tak, jak powinien. Nie nadepnęła ani razu na palce ukochanemu, a potem pozwoliła się bez problemu podnieść Franciszkowi w tańcu i lekko okręcić dookoła. W zasadzie, Sissi szybko odkryła, że taniec z narzeczonym tak mocno ją wciągnął, że ani przez chwilę nie popełniła chociażby jednego błędu. Zatraciła się w tym tańcu, a świat dla niej przestał istnieć. Liczyli się tylko oni tańczący pośród jasnego nieba, wśród chmur, wśród gwiazd i obłoków. Była tylko ona i był tylko on, jego uśmiech i jego uroczy błysk w oczu. Sissi nawet nie zauważyła, kiedy zapomniała o strachu przed kompromitacją, bo taniec porwał ją całkowicie. Dla tej chwili warto było nieco się pomęczyć i najeść strachem podczas lekcji. Ten taniec wart był swojej ceny.
Kiedy skończyli, Franciszek ucałował delikatnie dłoń Sissi, a wszyscy zaczęli głośno klaskać na znak podziwu dla nich. Najmocniej klaskali Ludwik i Elodie, a także hrabia Jamisz, tak zachwycony postępami swojej uczennicy. Również Maks i Ludwika nie kryli, jak bardzo podziwiają taniec zakochanej pary. Stojący tuż przy nich Teodor, Maria i Ilary patrzyli na narzeczonych z podziwem, a Karol z lekkim smutkiem westchnął, dochodząc do przykrego wniosku, że on sam nie ma takiej wspaniałej dziewczyny u swego boku jak Sissi.
A jak zareagowała na to Zofia? Jej reakcja wszystkich zaskoczyła. Delikatnie zaklaskała w dłonie, po czym podeszła do Franciszka i Sissi, uśmiechnęła się do nich w sposób przyjacielski, choć nadal tylko lekki i powiedziała:
- Moi kochani... Zatańczyliście wspaniale. Oboje.
Franciszek z uśmiechem na twarzy delikatnie się jej skłonił, a Sissi serdecznie ucałowała jej dłoń. Zofia zaś lekko dotknęła jej głowy, mówiąc:
- Naprawdę wspaniale tańczysz, moja droga.
Następnie powiedziała głośno do wszystkich obecnych na sali:
- Dziękuję wam serdecznie za przybycie. Sprawiliście mi tym ogromną wręcz przyjemność. Bawmy się zatem dalej.
Orkiestra zaczęła grać kolejnego walca, a Franciszek ponownie porwał Sissi do tańca. Tym razem jednak inne pary również zaczęły tańczyć. Wśród nich prym wiedli Ludwik i Elodie, tańcząc najpiękniej ze wszystkich pozostałych par. Zaraz za nimi najbardziej uroczo wyglądali Maksymilian i Ludwika oraz Teodor i Ilary. Ida Ferenczy patrzyła na nich zasmuconym wzrokiem, tęskniąc w myślach za tym, który skradł jej serce, z którym tak bardzo chciałaby teraz tańczyć, a z którym nie mogła tańczyć z powodu tego, że był on ścigany przez prawo austriackie. Widok zakochanych par poruszających się w jednym z najpiękniejszych tańców świata, wywołał w niej pewien smutek połączony z bardzo mocną nostalgią, ale starała się go nie okazywać, aby nie ranić w ten sposób nikogo na sali. Nie chciała, aby jej smutek był przyczyną smutku innych.
Zgoła inne podejście miała baronowa von Tauler. Dla niej fakt, że ktoś może dostrzec jej smutek z powodu braku męża, z którym mogłaby tak tańczyć, nie miał żadnego znaczenia. Zdanie ludzi na jej temat niewiele ją obchodziło. Miała na tym świecie dosyć wysoką pozycję społeczną, aby nie musieć się liczyć z uczuciami innych ludzi, z którego to prawa zamierzała korzystać. Z niechęcią zatem patrzyła na tańczące zakochane pary, wśród których była jej własna córka z bratem Sissi, nie udając w ogóle, że ten widok sprawia jej przyjemność.
Kolejną osobą, u której zakochane pary nie wywoływały uczucia radości, była sama arcyksiężna Zofia. Jednak u niej sytuacja wyglądała nieco inaczej. Chociaż w innych okolicznościach na pewno widok wywołałby u niej złość i niechęć, teraz było inaczej. Kiedy patrzyła na zakochane pary, a zwłaszcza na Franciszka i Sissi, poczuła coś niezwykłego w sercu. Pewną nostalgię, wzruszenie i zachwyt zarazem. Gdy obserwowała ich podczas tańca, nagle zobaczyła, jak przemieniają się oni w kogoś zupełnie innego. We Franciszka Karola i nią samą, gdy była młodsza. Gdy oboje byli jeszcze młodzi i szczęśliwi. Przecież właśnie taki sam taniec tańczyli na balu z okazji swoich zaręczyn. To był również walc. Nie tak nowoczesny jak ten, ale podobny. Oboje byli wtedy tak samo szczęśliwi i tak samo zakochani w sobie, jak teraz Franciszek i Sissi. Przed oczami Zofii przewinęły się wówczas niektóre sytuacje z ich wspólnego życia. Oświadczyny ukochanego, wspólne spacery, taniec podczas balu, ich ślub, narodziny Franciszka Józefa, a następnie Karola Ludwika, dzielną obronę przez męża przed teściową w czasie sprzeczki, dorastanie synów, jak i także wspólne radzenie sobie z tą sytuacją.
Zofia ocknęła się nagle z transu i ponownie ujrzała na sali balowej jedynie swoich gości, wśród nich Franciszka i Sissi, tańczących z miłością wymalowaną na ich twarzach. Tej miłości nie dało się udawać, ona musiała być prawdziwa. Tak jak i miłość Zofii i jej ukochanego męża. Oboje byli w sobie równie mocno zakochani, co teraz jej pierworodny syn ze swoją ukochaną. W obu przypadkach występował tu przykład wyjątkowego uczucia, którego zwalczanie byłoby zbrodnią. Zofia teraz to rozumiała i postanowiła w duchu, że więcej nie będzie próbować skłócić ze sobą zakochanych lub w jakikolwiek sposób zaszkodzić Sissi. Co prawda, dalej nie była całkowicie przekonana do tych liberalnych zmian, do jakich namawiali Franza tak Sissi, jak i Ludwik, ale cóż... To już inna sprawa i ją można rozstrzygnąć później i w inny sposób, bez rozdzielania zakochanych.
W tej samej chwili, na znak Ludwika, jedna z aktorek, w której Sissi poznała Gertrudę, stanęła przed orkiestrą, która zagrała uroczy i przyjemny utwór. Gertruda zaś spojrzała na Franciszka i jego ukochaną w bardzo przyjazny i życzliwy sposób, po czym zaśpiewała dla nich:

W ramionach twych na wielkim balu tańczę walca.
Wiruje walc, wiruje świat, wirujesz ty.
W ramionach twych, leciutko wznosząc się na palcach.
Nie widzę nic, bo w oczach mam radości łzy.

W ramionach twych od dziś chcę znaleźć swe ukrycie.
Chroń mnie od ludzi, szumu świata, zgiełku miast.
W ramionach twych, przetańczyć walcem całe życie.
W ramionach twych, odlecieć potem do gwiazd.


Franciszek i Sissi uśmiechnęli się wzruszeni do Ludwika, który delikatnie im skinął głową na znak szacunku i sympatii. Cieszyło go, że jego niespodzianka tak się spodobała jego przyjaciołom.
Tymczasem bal trwał dalej. Po kilku tańcach wszyscy oglądali przedstawienie artystów, pokazujących dowcipne krotochwile na wiele znanych osób w Europie, także kilku władców. Szczególnie zabawna wypadła satyra na władcę Prus, która wszystkich ludzi rozbawiła do łez, a zwłaszcza Elodie, mającą swego czasu bardzo wątpliwą przyjemność poznać tego jegomościa, czego nie wspominała za dobrze. Jedynie baronowa nie sprawiała wrażenia ucieszonej. Stała ona zniesmaczona tym prostackim, jej zdaniem, poczuciem humoru, marząc o tym, aby stąd odejść. Nagle poczuła tuż przy sobie czyjąś obecność i to zdecydowanie wcale jej nie miłą.
- Jak się pani bawi, baronowo?
Kobieta spojrzała w bok i zobaczyła stojącego obok niej Zottornika. Miał on na twarzy zadowoloną minę, choć powodów tego zadowolenia nie znała.
- Rozrywka trzeciorzędna dla ludzi niższej kategorii - odpowiedziała.
- Doprawdy? Niezbyt pochlebna uwaga - odparł żartobliwie Zottornik - I nie wiem, skąd się ona bierze.
- Powiedzmy, że z tego, iż mnie to nie bawi.
- Panią chyba nic nie bawi od czasów śmierci męża.
Baronowa westchnęła głęboko, próbując stłumić wybuch gniewu. Wiedziała, że okazywanie złości przy kanclerzu nie jest niczym mądrym.
- Trudno się cieszyć czymkolwiek po śmierci kogoś tak bliskiego - odparła.
- Rozumiem, ale minęło już tyle czasu. Nie sądzi pani, że czas zapomnieć o przeszłości i zacząć myśleć o przyszłości?
- Czasami trudno jest zamknąć za sobą drzwi.
- Lepiej, aby pani to zrobiła. Jeśli chce pani oddawać usługi ojczyźnie, będąc na mojej służbie, musi pani być w jak najlepszej formie psychicznej. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, kiedy się będzie potrzebnym. Dlatego warto być zawsze, ale to zawsze gotowym do działania.
Baronowa ponownie głęboko westchnęła i zapytała:
- Dziwi mnie, że się ekscelencja tu zjawia. Sądziłam, że ekscelencja nie lubi bali i go one nudzą.
- Zazwyczaj tak, ale tym razem to nie zwykły bal. To urodziny arcyksiężnej. Na takim balu urzędnik mojego pokroju powinien się zjawić. To obowiązek. A co pani sądzi o tych artystach?
- Nic dobrego. To ci sami, którzy niedawno kpili sobie z nas w żywe oczy. A zwłaszcza z ekscelencji. Widziałam ich występy i wiem, co mówię.
- Wiem doskonale o tym, co oni pokazują w tych swoich krotochwilach. Tak się składa, że widziałem je w zeszłym roku. Wtedy również ze mnie szydzili.
- Teraz wcale nie byli gorsi. Chyba trzeba było ich wtedy do lochu wtrącić.
Zottornik parsknął śmiechem, wyraźnie rozbawiony tymi słowami.
- Pieśń z każdego lochu ucieknie, baronowo.
Baronowa popatrzyła na kanclerza uważnie i powiedziała ironicznie:
- Nie, jeżeli śpiewakowi obetnie się język.
Po tych słowach, odeszła. Zottornik natychmiast uśmiechnął się delikatnie i z wyraźną kpiną, mówiąc sam do siebie:
- Nie wiedziałem, że jest pani aż tak krwiożercza, baronowo.

***

Bal urodzinowy arcyksiężnej Zofii okazał się być bardzo udany. Tańce były na nim wspaniałe, muzyka niezwykle wyjątkowa, zaś atrakcje nad wyraz ciekawe. Elodie umiliła czas gościom, przygrywając im kilka utworów Chopina i Mozarta, a Ludwik zagrał dla nich parę utworów na skrzypcach, głównie autorstwa Straussa. Jednak prawdziwym gwoździem programu byli zaproszeni artyści, którzy na samo zakończenie zaprezentowali wszystkim gościom skróconą wersję „Fausta” pióra Goethego. Skróconą, bo na całość nie było dosyć czasu. Jednak i ta wersja była tak dobrze odegrana, że nawet najwięksi malkontenci w osobie choćby baronowej von Tauler nie mieli czego się uczepić. No, może jedynie tego, że Ludwik przebrany w strój prostego aktora, odegrał rolę Mefistofelesa wiodącego na pokuszenie Fausta i prowadzącego go na zatracenie, do którego ostatecznie nie dochodzi dzięki miłości wiernej Małgorzaty, jak również i chęci czynienia dobra przez samego Fausta, co kończy się zabraniem go do nieba oraz pozostawieniem Mefista z niczym. Według baronowej, aktorstwo nie uchodziło komuś z taką pozycją jak książę bawarski.
Elodie natomiast była zachwycona kreacją Ludwika w tym przedstawieniu. Jej zdaniem, jeszcze nigdy diabeł nie był tak czarująco przystojny oraz zmysłowy zarazem, jak w tej chwili, gdy zaprezentował go książę bawarski. Sissi i Franciszek również byli pod wrażeniem i to ogromnym jego talentu aktorskiego. Cesarz nawet musiał przyznać, że z chwilą, w której los ustawił Ludwika na stanowisku następcy tronu Bawarii, umarł wielki artysta, o którym mógłby usłyszeć cały świat.
- A moim zdaniem on zostanie sławny i naprawdę każdy kraj na świecie o nim usłyszy - stwierdziła na to Sissi - Tak dobry i uroczy człowiek nie może sobie tak po prostu przeminąć i zniknąć w odmętach historii.
Elodie była dokładnie tego samego zdania, a do tego, tak jak i Sissi, wyrażała swój zachwyt talentem Ludwika, który to potem, w prywatnej rozmowie poprosił ją, aby jutrzejszy dzień zarezerwowała przede wszystkim dla niego, oczywiście już po wykonaniu swoich dyplomatycznych obowiązków. Księżniczka z radością bez wahania mu to obiecała i dotrzymała słowa, bo kiedy następnego dnia przybyła do Franciszka Józefa, który wręczył jej podpisaną zgodę na wszystkie warunki Francji i jej wuja, Napoleona III, od razu udała się do Ludwika. Ten przywitał ją z radością i zaproponował wspólny wypad za miasto i poznanie tutejszych okolic. Elodie bez wahania wyraziła na to zgodę i nie przeszkadzało jej to, że obserwujące ich dzieci, czyli Teodor, Maria i Ilary od razu postanowiły pójść z nimi i opowiedzieć Elodie o wszystkim, co tutaj jest warte obejrzenia. Ludwik nie był z tego powodu nazbyt zadowolony, ale księżniczka przekonała go, aby zgodził się na prośbę dzieci. Tak więc ostatecznie ustąpił i poszli wszyscy razem poza miasto.
Dzieci oczywiście były najbardziej tym zachwycone. Opowiadały Elodie to i owo na temat miejscowych okolic, o legendach krążących na ich temat, o także o tym, jak piękne miejsca się tutaj znajdują. Szczególnie zachwyciła ją wieść o tym, że znajduje się tu jezioro z niezwykle czystą wodą. Poprosiła, aby mogli tam pójść, a ponieważ Ludwik i dzieci nie umieli jej odmówić, od razu tam skierowali swoje kroki. Dość szybko dotarli na miejsce. Elodie była nim zachwycona ponad miarę. Faktycznie, jezioro było piękne, a jego woda niezwykle czysta. Do tego położenie tego miejsca również wzbudzało zachwyt w oczach francuskiej księżniczki.
- Och, tu jest tak pięknie, że aż chce się popływać - powiedziała Elodie.
- No właśnie! Popływajmy! - zaproponowała wesoło Maria.
- Ale przecież nie mamy kostiumów - zauważyła Ilary.
- A po co ci kostium? Da się inaczej pływać. To jasne jak słońce.
Po tych słowach, Maria bez żadnych ceregieli i krępacji, rozebrała się szybko do majtek i nim Ilary zdumiona tym faktem zdążyła cokolwiek powiedzieć, zaraz wskoczyła do wody i zawołała brata, aby do niej dołączył. Teodor nie kazał długo się o to prosić i zrobił to samo, co siostra.
- Chodź, Ilary! Woda jest cudowna! - zawołał po chwili do swojej sympatii.
Dziewczynka była lekko zmieszana. Wiedziała, że jej matka z pewnością by tego nie pochwaliła, ale ostatecznie zdjęła sukienkę i część bielizny, zostając tylko w majtkach i dołączyła do przyjaciół. W wodzie dość szybko przestała krępować się tym, że jest prawie naga i równie prędko odkryła przyjemność w pluskaniu się z Teodorem i Marią, a zwłaszcza z Teodorem, jakby wszyscy troje nie byli dziećmi ludzkimi, a małymi wyderkami.
Ludwik i Elodie patrzyli na to wzruszeni i rozbawieni jednocześnie.
- Urocze są te dzieciaki, Ludwiku - powiedziała po chwili Elodie.
- Owszem, to prawda - potwierdził Ludwik - Może nie mają manier godnych salonów, ale to kochane szkraby. Wychowały się na wsi, a tam nie robi się aż tylu ceregieli, co tutaj. Może to i lepiej?
- Lepiej, to żeby baronowa von Tauler tego nie widziała i nie dowiedziała się o tym, jak dobrze bawiła się tu jej córka - zauważyła ironicznie Elodie.
- Słusznie, jeszcze dostałaby ataku serca i mielibyśmy ją na sumieniu - rzekł nagle znajomy kobiecy głos.
Należał on do Sissi, która właśnie podeszła do nich w towarzystwie Franza i Blanche. Ta ostatnia odetchnęła z ulgą na widok Elodie i powiedziała, podchodząc do księżniczki francuskiej:
- Och, Wasza Wysokość! Jak mogłaś tak po prostu zniknąć? Tak strasznie się o Waszą Wysokość martwiłam. Na szczęście cesarz i księżniczka Sissi wiedzieli o tym, dokąd się Wasze Wysokości udają.
- I oczywiście musieliście iść za nami, a jakże - odparł z ironią Ludwik.
- Nie miej nam tego za złe. Chcieliśmy się upewnić, że nasz gość jest całkiem bezpieczny i nic mu nie grozi - powiedział Franciszek.
- I przy okazji też chcieliśmy się oderwać nieco od obowiązków - dodała jak zawsze szczerze Sissi.
- Tym lepiej. Im nas więcej, tym weselej - stwierdziła Elodie.
Ludwik, który liczył na to, że spędzi ten czas sam na sam z księżniczką, nie tryskał radością tak bardzo, jak ona, ale ostatecznie odzyskał dobry humor, kiedy to wszyscy zaczęli się doskonale bawić nad wodą, a Sissi, Elodie i Blanche nawet dla zabawy zdjęły buty i pończochy, po czym bosymi stopami weszły do wody i z miejsca zaczęły się nią chlapać nawzajem, a potem z dziećmi. Zabawa była więc przednia i trudno było nie ulec jej urokowi.
Kiedy już się nią nieco zmęczyli, usiedli wesoło na trawie, aby się wysuszyć, a potem legli na trawę, obserwowali niebo i zgadywali, jakie kształty przybierają chmury. Szczególnie w tej zabawie przodowali Maria, Teodor i Ilary, mający dosyć bogatą wyobraźnię.
- Zobaczcie, widzę tam piękny zamek królewski z rycerzami i księżniczkami - powiedziała Maria.
- A ja dzielnego rycerza walczącego ze smokiem - dodał Teodor.
- A ja królewnę w towarzystwie krasnoludków - zauważyła Ilary.
- Ja widzę muszkietera dzielnie walczącego z agentem złego kardynała, aby chronić honor królowej - dodał Ludwik.
- A ja damę z bukietem kamelii w dłoniach idącą do opery - rzekła Elodie.
- A ja statek płynący po niebie ku horyzontowi - oznajmiła Blanche.
Jedynie Sissi i Franciszek nie zgadywali z nimi, za bardzo rozbawieni tym, jak ich przyjaciele bawią się w najlepsze i śmiejąc się przy tym do rozpuku. Przy okazji, za każdym razem, gdy spojrzenia Ludwika i Elodie się spotykały, to Franz i Sissi spoglądali na siebie bardzo wymownie, doskonale rozumiejąc, co to oznacza. Do takich samych wniosków dochodziła Blanche, również z wielką uwagą patrząc na swoją przyjaciółkę i księcia bawarskiego. Widząc zaś ich wyraźnie rosnącą i to z każdą chwilą więź emocjonalną, uśmiechała się z zadowoleniem.
Później jeszcze siedzieli w kręgu i gdy powoli zaczęło zachodzić słońce, a po okolicy zaczęły już krążyć komary, zaczęli śpiewać wesołą piosenkę, którą Ludwik z Sissi i Franciszkiem znali jeszcze z dzieciństwa.

Wspominajmy ty i ja, to co między nami.
Wspominajmy ty i ja noce z komarami.
Nigdy nam nie będzie żal, że to już za nami.
Zamieszkajmy jeszcze raz w lesie pod gwiazdami.


Ludwik obiecał, że następnym razem, kiedy będzie okazja, zabierze ze sobą swoje ukochane skrzypce i zagra im ten utwór, aby mogli do niego zatańczyć, co też wszystkim przypadło do gustu. Ponieważ jednak obecność komarów stała się już nie do zniesienia, szybko uzupełnili garderobę i powrócili do pałacu. Elodie zaś po drodze dziękowała im wszystkim za cudownie spędzony czas. Wiedziała, że go nigdy nie zapomni.
Następnego zaś dnia, około południa była już spakowana i gotowa do drogi, podobnie jak i Blanche. Franciszek wraz z Sissi czule ją pożegnali, jednak nigdzie nie było widać Ludwika. Jego nieobecność zasmuciła mocno Elodie, która to przez swój wyjazd już i tak była dosyć smutna.
- Gdzie jest Ludwik? - zapytała ponuro.
- Nie wiem, Elodie - odpowiedziała jej Sissi - Może on, jeszcze bardziej niż ja, nie lubi pożegnań z kimś, kto jest mu bliski?
Elodie uznała, że to bardzo możliwe i dlatego nie zadawała już pytań, tylko wsiadła do powozu i razem z Blanche wyruszyła w drogę, oczywiście w otoczeniu eskorty. W sercu było jej jednak bardzo smutno. Miała nadzieję, że choć na chwilę go zobaczy, nim wyjedzie do Francji. Czyżby on nie chciał jej widzieć? A może nie zależy mu na ich relacji tak, jak to deklarował?
Obawy w tym kierunku, krążyły po głowie Elodie niczym muchy i nie była w stanie ich wyrzucić ze swoich myśli. Nie zwracała więc uwagi na to, że powoli się zbliżają do granicy cesarstwa. Gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, powóz oraz eskorta się zatrzymały, a jakiś tajemniczy ponury głos zawołał:
- Księżniczko, proszę wysiąść z pojazdu!
Zaintrygowana Elodie wyszła na zewnątrz i zauważyła, że oto ma przed sobą jakiegoś ubranego na czarno jegomościa z chustą zasłaniającą mu dolną część jego twarzy. Eskorta na jego widok zareagowała jedynie pojedynczymi uśmiechami, tak jakby dobrze go znali. Księżniczka tego nie rozumiała, ale ostatecznie nie chciała się tym teraz przejmować. Wolała wiedzieć, kto i po co ją zatrzymuje.
- Czego pan sobie życzy, monsieur? - zapytała z dumą w głosie.
- Nie może pani sobie stąd tak po prostu odjechać - odparł na to tajemniczy mężczyzna.
- Doprawdy? - spytała Elodie, biorąc się pod boki - A to niby czemu?
Mężczyzna zsunął ręką chustę, odsłaniając przed nią twarz Ludwika.
- Bo nie zdążyłem pożegnać się z tobą.
Elodie zachwycona zawołała go po imieniu i od razu zrozumiała wszystko. To dlatego ludzie z eskorty nie tylko nie strzelali do niego, gdy się zbliżył, ale jeszcze też mieli wyraźnie doskonałe humory, gdy tak się przed nią wygłupiał.
- Wybacz mi ten mój mały żarcik, Elodie, ale nie mogłem się oprzeć - rzekł przepraszającym tonem Ludwik.
- Masz szczęście, że straż cię poznała i do ciebie nie strzelała. Ale jak to jest możliwe, że cię rozpoznali? - zapytała go rozbawiona Elodie.
- To nie było znowu nic takiego. Po prostu do nich podjechałem bez chusty i dopiero wtedy ją założyłem, gdy kazałem ci wysiąść.
Elodie zaśmiała się delikatnie i spytała, podchodząc doń bliżej:
- A co cię sprowadza, mój drogi?
- Chęć zadbania o to, że będziesz myśleć o mnie w Paryżu. Bo ja będę myśleć o tobie w Wiedniu i chcę, abyś odwzajemniała to uczucie.
- A skąd pewność, że możesz liczyć na wzajemność?
- A czemu miałbym nie liczyć? Jestem przecież najbardziej uroczym, słodkim, kochanym, dobrym, mądrym i wrażliwym mężczyzną w całej Austrii.
- Zapomniałeś też dodać, że i najbardziej skromnym.
- Tak, to też. Dziękuję za przypomnienie.
- Moim zdaniem jesteś jednak przede wszystkim zarozumiały.
- Nie, bynajmniej. Ja się przecież nie chwalę, ja tylko stwierdzam fakty.
- A więc megaloman.
- Może ociupinkę. Ale na pewno nie więcej.
- Ale zawsze megaloman. Niby czemu miałabym kogoś takiego wspominać?
- A temu - odpowiedział na to Ludwik, łapiąc ją w ramiona i składając na jej ustach bardzo długi i bardzo słodki pocałunek.
Blanche i strażnicy westchnęli zachwyceni tą sytuacją, a Elodie jeszcze długo czuła na ustach smak jego warg, nawet kiedy skończył ją całować.
- No dobrze, będę wspominać - powiedziała po chwili - Ale dlaczego nie było cię, kiedy wyjeżdżałam?
- Wybacz, Elodie, ale nie mogłem. Byłem na mieście. Dowiedziałem się, że ktoś dobrze znany mnie i moim bliskim potrzebuje pomocy. Szukałem jej dla niego aż do południa. A gdy wróciłem, już cię nie było.
- I co? Znalazłeś dla tego kogoś pomoc?
- Owszem i szykuje się z tego powodu wielkie przedstawienie. Jaka szkoda, że go nie zobaczysz. Ale nie bój się, opowiem ci następnym razem o nim. A będzie o czym opowiadać.
Elodie zdumiona nie zadawała jednak pytań, wciąż zachwycona pocałunkiem od Ludwika i jedynie pożegnała go jeszcze raz, wsiadła do karety i odjechała wraz z Blanche, którą zapytała:
- Nie sądzisz, że książę Ludwik jest strasznie pewny siebie?
- Być może. Odwagi na pewno mu nie brak - odpowiedziała Blanche.
- A nie jest twoim zdaniem zarozumiały?
- Nie. Po prostu doskonale wie, czego chce. I umie do tego dążyć. No, a poza tym cudownie całuje.
- Niby skąd możesz to wiedzieć?
- Ja nie wiem, ale Wasza Wysokość na pewno już coś o tym wie.
Elodie uśmiechnęła się delikatnie, dotykając powoli swoich ust, na których to wciąż jeszcze czuła smak warg Ludwika, westchnęła głęboko i powiedziała:
- Och, Blanche. Co się ze mną dzieje? Jeszcze niedawno sądziłam, że cesarz Austrii złamał mi serce, a teraz widuję się z jego kuzynem i jest mi z tym po prostu cudownie. Czy to jest normalne?
- Oczywiście, Wasza Wysokość. To najzupełniej normalne - odparła Blanche, uśmiechając się przy tym wymownie.
Dobrze wiedziała, że oto w sercu Elodie jedno uczucie, słabe i wywołane tak bohaterską akcją ratunkową, jaka to miała miejsce w Wampirzym Jarze, zastąpione zostało zupełnie innym, znacznie silniejszym uczuciem wywołanym przez bliskość serc i dusz dwojga ludzi. I nie miało ono tak po prostu zaniknąć. Czego jak czego, ale tego Blanche była całkowicie pewna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 16:42, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 9:12, 30 Sty 2023    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Jestem zachwycona. Najbardziej urzekła mnie scena na balu, to takie romantyczne tak wirować w rytmie walca, jak Sissi i Franz.
Mam ambiwalentny stosunek do Zofii, z jednej strony mnie wkurza tym swoim despotyzmem i narzucaniem wszystkim swojej wizji świata a z drugiej jej współczuje. Jednak kontakt z młodym pokoleniem sprawia, że trzeba wyjść ze swojej bańki i starać się choć trochę ich zrozumieć. Że może nie wszystkie zmiany są złe i liberalizm nie jest wcale taki szkodliwy jak je się wydaje.
Poznajemy trochę lepiej Ludwika, dowiadujemy się, że stracił swoją wielką miłość. Czasem demony przeszłości nie pozwalają nam iść do przodu i cieszyć się życiem, ale z tymi demonami każdy musi uporać się sam.
Sissi i Franciszek świetnie odegrali rolę prostych ludzi. Choć trochę mnie dziwi, że on tak lekko podchodzi do tych krzywdzących plotek na swój temat.
Urocza para Ludwik i Eloidii to ich czubienie się i lubienie. Eloidii jakoś szybko zmieniła obiekt westchnień na szczęście Franz to było tylko niewinne zauroczenie, epizod w jej życiu.










Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 9:19, 30 Sty 2023, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:24, 03 Lut 2023    Temat postu:

Rozdział XVI

Proces

Nad jeziorem, znajdującym się na terenach w pobliżu miasta Wiedeń, stolicy wielkiego cesarstwa austriackiego, siedzieli sobie spokojnie Franciszek z Sissi oraz Ludwik z Elodie. Towarzyszyła im biegająca wesoło wokół nich trójka uroczych dzieci, którymi byli Teodor, Maria i Ilary. Obie pary zakochanych wpatrywały się w nich z uwagą i uśmiechem na twarzach, rozkoszując się pięknem tego widoku.
- Ech, musimy częściej wyrywać się z pałacu na takie wycieczki - powiedział do swej ukochanej Franciszek.
- Zdecydowanie, najdroższy - zgodziła się z nim Sissi - Ja wiem, że jesteś nie byle kim, bo samym cesarzem, ale przecież nawet cesarzowi należy się odrobina zabawy i trochę przerwy od wszystkich obowiązków.
- Jak to dobrze, że ja nie będę miał nigdy aż tylu obowiązków - powiedział na to dowcipnym tonem Ludwik - Ostatecznie przecież rządzenie jednym państwem, a rządzenie wielkim cesarstwem złożonym z wielu państw, to zupełnie co innego.
- Cesarz ma klawe życie, ale także ma więcej obowiązków niż król - dodała dowcipnie Elodie - Dlatego bardzo się cieszę, że wujek i ciocia mają syna i nie ja będę ich następczynią na tronie Francji. Nie wyobrażam sobie bycia cesarzową.
- Na pewno nie jest to łatwe, ale uważam, że można sobie z tym poradzić - powiedziała Sissi - Zresztą, gdybym myślała inaczej, to nie mogłabym być teraz z Franciszkiem i nie mogłabym przyjąć jego oświadczyn.
- Ale na szczęście przyjęła i jestem dzięki temu najszczęśliwszym cesarzem na świecie - stwierdził Franciszek, delikatnie chwytając dłoń Sissi i ściskając ją z czułością i miłością.
Obie pary rozmawiały jeszcze przez chwilę, a potem Ludwik wziął skrzypce i zaczął na nich przygrywać wesołą melodię, pod rytm której wszyscy poczuli, że ich nogi same rwą się do tańca, co sprawiło, iż musieli tej pokusie ulec. Nie minęło wiele czasu, a zaczęli tańczyć, bawiąc się przy tym w najlepsze. Robili to tak długo i tak intensywnie, że kiedy w końcu opadli na ziemię, czuli w głowach ogromny szum i lekkie skołowanie, po którym musieli odpocząć.
Gdy minęło trochę czasu, Ludwik i Elodie wzięli się za ręce i oboje odeszli od reszty grupy, która chyba nawet nie zauważyła ich nieobecności. Chcieli trochę czasu spędzić sami, we dwoje, aby powiedzieć sobie coś niezwykle ważnego. Coś, co miało mieć olbrzymi wpływ na ich dalsze pięknie rozwijające się relacje.
- Elodie, moja droga - zaczął Ludwik, spoglądając w oczy ukochanej - Już od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem, poczułem do ciebie ogromną sympatię. Ale nim się obejrzałem, to uczucie przerodziło się w coś znacznie bardziej poważnego i o wiele silniejszego. Długo się nad tym wszystkim zastanawiałem i rozmyślałem, co czuję do ciebie i czy to uczucie może liczyć na twoją wzajemność. Ale im więcej spędzam czasu z tobą, tym bardziej jestem pewien, że tak jest. Że mogę liczyć na twoją wzajemność i twoje uczucia do mnie są takie same, jak moje do ciebie.
- A jakie są twoje uczucia, Ludwiku? - zapytała Elodie, nie odrywając wzroku od księcia bawarskiego.
Ludwik delikatnie ścisnął dłonie ukochanej, popatrzył jej głęboko w oczy, po czym powiedział czule:
- Ja... Ja cię kocham, Elodie. Zakochałem się w tobie i jestem pewien tego, co czuję. Zależy mi na tobie i na twojej wzajemności.
Elodie wzruszona uśmiechnęła się do niego, a z jej oczu pociekły łzy.
- Dlaczego płaczesz, najmilsza? - spytał Ludwik z niepokojem w głosie.
Nie wiedział, czy jego słowa nie zraniły ukochanej, bo skoro płacze, to widać tak się stało. Ona jednak pokręciła przecząco głową i powiedziała:
- Nie, najdroższy. To nie ze smutku. Ale ze szczęścia. Ludwiku, ty naprawdę mnie kochasz? Naprawdę chcesz być ze mną?
- Elodie, kochanie. Oczywiście, że tak. Pokochałem cię i to zupełnie na serio, a moje serce bije już od jakiegoś czasu tylko dla ciebie. Jestem tego pewien.
- Och, Ludwiku! Nawet nie wiesz, jak bardzo czekałam na te słowa.
Książę uśmiechnął się do ukochanej i delikatnie dotknął palcem jej policzka, po czym zbliżył jej usta do swoich i pocałował ją. Ten pocałunek był cudowniejszy od poprzedniego. Taki słodki, rozkoszny i przyjemny. Zadowolony złączył jej usta ze swoimi, spijając z nich ten boski nektar, ambrozję miłości i szczęścia. Cudowny smak tych boskich łakoci go oszałamiał i upijał, a chociaż nigdy nie był pijany, to w tamtej chwili poczuł, że właśnie nim się stał. Poczuł przy okazji głód ust Elodie i rozkoszy, jaką z nich spijał. Gdyby mógł, piłbym ją jeszcze długo, bardzo długo.
Potrzeba powietrza jednak sprawiła, że musiał chociaż na chwilę przestać ją całować, a kiedy to zrobił, z uśmiechem dotknął jej twarzy i chciał już powiedzieć coś do ukochanej, ale wtedy zauważył coś przerażającego. Zobaczył, że przed nim nie stoi Elodie, ale... Zupełnie inna osoba. Była ona nieco niższa od Elodie, trochę bardziej puszysta, miała na nosie okulary, brązowe włosy spięte w kok i niebieskie oczy. Dobrze ją znał. I ona też go znała.
- Joanna? - zapytał przerażony.
- Ludwiku - zwróciła się do niego dziewczyna.
Jej spojrzenie było pełne smutku i rozpaczy, ale pozbawione wyrzutu. Mimo to było tak straszne w swoim istnieniu, że Ludwik nie był w stanie na nie patrzeć. Przerażony zasłonił sobie twarz dłońmi i...

***

Jego oczy otworzyły się, ukazując mu już zupełnie inny, o wiele bardziej miły i spokojny obraz. Góry łóżka, w którym spał w swoim pokoju, przeznaczonym dla niego w cesarskim pałacu. Niespokojny usiadł i rozejrzał się dookoła. Zobaczył w nim to wszystko, co widział w nim wówczas, kiedy kładł się spać. Westchnął z ulgą, rozumiejąc już, że to wszystko, co przed chwilą widział, to był jedynie sen. Koszmar wywołany jego wspomnieniami dotyczącymi Joanny. Wspomnieniami, które mimowolnie wywołała w nim Elodie podczas swojej gry na fortepianie. Tymi wspomnieniami, których nie chciał sobie przypominać, a już na pewno nie wtedy, gdy życie uczuciowe ponownie zaczęło mu się układać.
Powoli i z ulgą wstał z łóżka i poszedł do lustra, patrząc na swoje odbicie, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Przecież chciał być z Elodie, pokochał ją i jego uczucie było jak najbardziej szczere. Ale mimowolnie przypomniał sobie o swojej dawnej ukochanej. O Joannie, jego pierwszej prawdziwej miłości, która mu była pierwszą tak bardzo bliską osobą, że chciał się z nią ożenić. O dziewczynie, tak bardzo przez niego kochanej i którą los odebrał mu na zawsze. Pamięć o niej, jak dotąd skutecznie trzymana przez niego w ryzach, teraz ponownie przemówiła i to z całej siły, nie pozwalając mu normalnie żyć. Dlaczego? Tego nie umiał sobie w żaden sposób wyjaśnić.
Tęsknota za kimś, kogo kochamy i kto nagle umiera, jest rzeczą naturalną, ale z czasem przestajemy myśleć jedynie o naszej stracie i nagle, zanim się obejrzymy, zaczynamy znowu normalnie funkcjonować, wracamy do życia i między żywych. To były piękne słowa. Kto mu je powiedział? Nie pamiętał już. Aha, to była ciocia Ludwika. Podnosiła go przecież na duchu, kiedy trzy lata temu Joanna zmarła, zaś on, nie potrafiąc się z tym pogodzić, przyjechał do Possenhofen, aby znaleźć wśród swoich bliskich ukojenie. Nie mógł przebywać w stolicy Bawarii z rodzicami, bo w końcu tam wszystko mu przypominało o ukochanej. I nic dziwnego, w końcu to tam ją poznał i to tam wszystko się zaczęło, jak i potem skończyło. Choć rodzice, a zwłaszcza tak jak i on wrażliwa matka, okazywali mu dużo wsparcia, nawet na nich nie mógł w tamtej chwili patrzeć. Wszystko mu o niej przypominało, jak i o fakcie, że jej już nie ma i nigdy jej nie zobaczy. Musiał wyjechać, aby odpocząć, a w każdym razie odpocząć psychicznie, a Possenhofen wydawało mu się najlepiej nadającym się do tego miejscem. Rodzina przyjęła go jak zawsze, bardzo ciepło i serdecznie. Wiedzieli już o jego tragedii i robili wszystko, aby jakoś mu poprawić humor. Zwłaszcza ciocia Ludwika, którą tragedia chłopaka, noszącego wszak imię na jej cześć, bolała tak mocno, jak tylko to było możliwe.
- Naprawdę nie wiem, co mam ci powiedzieć - rzekła do niego, gdy zaraz po jego przybyciu do Possenhofen zostali na chwilę sami - To naprawdę tragedia. Ja nie wiem, jak mogło do tego dojść. Gruźlica jednak nie wybiera. Jak już dopadnie, to nie ma ratunku. Chyba, że się w porę ją wykryje.
- U niej chyba wykryto ją za późno - powiedział smutno Ludwik - Nawet te wyjazdy do wód nic jej nie pomogły. Tylko przedłużyły agonię.
Po tych słowach, złapał się za głowę i jęknął załamany:
- A ja tymczasem zdobywałem wiedzę w Anglii. I po co mi to wszystko było? Po co tam jeździłem? Kiedy ją poznałem, powinienem zawsze być z nią, cały czas. Powinienem być przy niej od początku do końca.
- I co by ci to dało? - zapytała ponuro Ludwika - Co by ci dało, że rzuciłbyś studia i został przy niej? Myślisz, że w ten sposób by wyzdrowiała?
- Może ja bym coś wykrył i wezwał w odpowiednim czasie lekarza. Może jej rodzice nie zlekceważyliby pierwszych symptomów i wtedy...
- Tego nie możesz wiedzieć. I nie powinieneś się o to obwiniać.
- Ale czuję się winny. Ona była taka szczęśliwa za każdym razem, gdy tylko była okazja ku temu, abyśmy się spotkali. Mieliśmy się ożenić. Mielibyśmy oboje być razem na zawsze. Gdybym tylko zdążył ją poślubić...
- Byłbyś teraz wdowcem. Myślisz, że czułbyś się wtedy lepiej?
- Tak mi żal, ciociu. Tak mi żal straconych chwil.
Ludwika podeszła do niego i dotknęła jego ramienia, mówiąc przy tym:
- Wiem, co musisz czuć. Czujesz, że serce ci się rozrywa na kawałki, jakbyś miał zaraz umrzeć, ale śmierć nie nadchodzi. Czujesz, że nic, co robisz, nie ma już nagle żadnego sensu. Że dzień i noc zlewają się w jedno i nie umiesz już odróżnić, czy to pora wstać, czy też iść spać, a zasadniczo jest ci to obojętne. Czujesz, jakbyś umierał kawałek po kawałku, ale nie mógł umrzeć ostatecznie. Czujesz, jak ktoś tam na górze zadrwił sobie z ciebie i go to bawi. Pytasz więc, dlaczego, ale nie dostajesz na to pytanie odpowiedzi. W zasadzie, nie wiesz, czy chcesz ją znać, bo boisz się, że jak ona padnie, zwariujesz z rozpaczy. Znam dobrze to uczucie.
Kobieta opuściła głowę w dół i powiedziała smutno:
- Gdy mój mały Wilhelm zmarł, czułam dokładnie to samo. Mój mały synek. Nasz pierworodny, odszedł nie przeżywszy nawet roku. Nie ma nic gorszego, gdy dociera do ciebie, że nigdy już nie zobaczysz tej osoby, którą kochasz, bo jej już na tym świecie nie ma i nie będzie. Dlatego wiem, co czujesz. Sama to czułam, ale z czasem musiałam się podnieść. Musiałam wrócić do życia. Gdy przyszedł na świat nasz drugi syn, Ludwik Wilhelm i mimo moich obaw, żył spokojnie, radość znowu powróciła do mego serca. A potem przychodziły kolejne powody do radości. Nene, Sissi, Teo, Mimi... Kocham ich jak nikogo na świecie. Ale nigdy nie zapomnę tego, którego już tu nie ma, a którego oni nigdy nie poznali. On zawsze będzie w moim sercu. Tak jak Joanna będzie w twoim. Ale z czasem ty też się podniesiesz. Ty też zaczniesz normalnie żyć, choć nie będzie to łatwe.
- Nie wiem, czy jest w ogóle możliwe - powiedział ponuro Ludwik.
- Teraz tak ci się wydaje. Zobaczysz, to też minie. Znowu kiedyś zaczniesz się uśmiechać i widzieć wszystko inaczej niż obecnie. Tylko trzeba na to czasu. Dużo czasu. Daj go sobie, nie poganiaj siebie. Przeżyj żałobę po swojemu.
- Po swojemu? To znaczy jak?
- Jak tylko zechcesz. Biegaj po lesie, krzycz, wyrywaj włosy, pomstuj nawet na Boga w niebiesiech, jeżeli tylko czujesz taką potrzebę. Rób to śmiało. On się na ciebie za to nie obrazi, bo wbrew temu, co mówi nam Kościół, On nas kocha i nas rozumie. On nie potępia. To ludzie potępiają. I ludzie gotują nam piekło, gdy mają akurat taki kaprys.
- Bóg też je nam szykuje. Bo jak inaczej nazwiesz to, co nas spotkało? Jak tak miłosierna i dobra osoba, która podobno nas wszystkich kocha, może nam odebrać synka czy ukochaną? Dlaczego nam ich zabiera i każe żyć z jakąś pustką w sercu?
- Nie wiem, Ludwiku. Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na te pytania, chociaż sama je sobie kiedyś zadawałam. Zostaje nam tylko wierzyć, że nie dzieje się tak z jego planu, ale po prostu z nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, a On winien jest jedynie tego, że nie przeszkadza temu i pozwala na takie sytuacje.
- Ale to wcale jakoś nie umniejsza Jego winy.
- Zapewne nie. Mimo wszystko, musisz spróbować normalnie żyć. Inaczej od myślenia o tym wszystkim w końcu zwariujesz.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a potem Ludwik poszedł do siebie. Kiedy to robił, natknął się na Nene. Wyglądała na bardzo smutną.
- Już jesteś, Ludwiku? - zapytała - Nie wiedziałam, kiedy się zjawisz. Mama nam zapowiedziała twoją wizytę. Mówiła też, co się stało. Wiemy już wszystko.
Następnie spuściła lekko głowę w dół i dodała:
- Przykro nam z powodu Joanny. Naprawdę nie wyobrażam sobie, co musisz teraz czuć. Gdybym tylko mogła ci jakoś pomóc...
- Nikt mi nie może pomóc, Nene. W każdym razie jeszcze nie teraz - odparł na to Ludwik - Ale dziękuję ci za dobre chęci. Jesteś naprawdę kochana.
- Nie tylko ja. Wszyscy tutaj martwimy się o ciebie. Bardzo chcemy ci jakoś pomóc, więc gdyby coś, to wiesz, że możesz na nas liczyć.
- Wiem i bardzo wam dziękuję. Ale chwilowo po prostu muszę się położyć.
Nene spojrzała na niego smutno, po czym rzuciła mu się na szyję i z całej siły się do niego przytuliła, rozpłakując się jednocześnie.
- Boże, co to za okropna śmierć! I za co? Za co? Dlaczego to musiało spotkać właśnie ciebie? Dlaczego? To takie niesprawiedliwe!
Ludwik przytulił kuzynkę i pogłaskał jej włosy, szepcząc ze smutkiem:
- Świat nie jest sprawiedliwy. Tylko mnie się wydawało, że może być. Ale on taki nigdy nie będzie. Trzeba się z tym pogodzić. Podobnie jak z tym, iż na tym oto świecie już chyba nie ma dla mnie miejsca.
Nene spojrzała na niego zdumiona, wciąż trzymając go za szyję i rzekła:
- Boże, o czym ty mówisz? Ty chyba nie chcesz...?
- Nie, Nene. A po co, skoro ja już i tak częściowo umarłem? I zapewne też już niedługo umrę do końca. To tylko kwestia czasu.
- Ludwiku, ja wiem, że jest ci ciężko, ale proszę, nie zostawiaj nas. Gdybyś i ty umarł, to chyba... Nie wiem, co byśmy wtedy zrobili.
Ponownie go przytuliła i odprowadziła do jego pokoju, gdzie Ludwik został sam. Wyrozumiała Nene nie naciskała na niego, aby powiedział jej o tym, co czuje i spróbował zrzucić z siebie dręczący go ból. Nie oczekiwała również, że będzie na siłę z nią rozmawiał. Domyślała się, że nie jest to dla niego łatwe i o wiele lepiej dać mu trochę spokoju i nie naciskać go na rozmowy. Jak zechce, to sam z nimi porozmawia. Wystarczy dać mu do zrozumienia, że może na nich zawsze, ale to zawsze liczyć i to wszystko.
Z innego założenia wychodziła Sissi. Ponieważ zawsze miała niemal idealne relacje ze swoim kuzynem, to bardzo chciała wiedzieć, jak on się czuje i czy może mu ona jakoś pomóc z tego wyjść. Powiedziała mu to, kiedy trochę później, tego samego dnia odwiedziła go w jego pokoju, aby z nim porozmawiać. Choć Ludwik początkowo miał ochotę powiedzieć jej, aby sobie poszła, ostatecznie porozmawiał z nią i opowiedział o tym, jak się czuje i jak mu z tym wszystkim okropnie.
- Ludwiku, ja wiem, że to żadna dla ciebie pociecha, ale przecież masz to na pociechę, że zdążyłeś ją zobaczyć przed śmiercią - powiedziała na to Sissi - Ty i ona zdążyliście się ze sobą pożegnać. Nie wiem, dlaczego, ale tak czuję, że bardzo to pomaga. No, może nie tak bardzo, ale na pewno pomaga lepiej się poczuć.
Ludwik uśmiechnął się do Sissi delikatnie. Miała wtedy zaledwie piętnaście lat i jeszcze niewiele wiedziała o świecie, ale mimo wszystko robiła wszystko, aby go choćby w najdrobniejszy sposób podnieść na duchu, co częściowo udawało się jej. Dodatkowo to ona podsunęła kuzynowi pewien bardzo dobry, jego zdaniem, pomysł na walkę z bólem.
- Ja to bym opisała to wszystko w wierszu. Ale wiesz, że ja nie umiem pisać wierszy. A na pewno nie tak, jak ty. Ale może ty spróbujesz? Może dzięki temu ona będzie bliżej ciebie? I ty sam się lepiej poczujesz?
Ludwik rozważył w głowie słowa Sissi i uznał, że to bardzo dobry pomysł. Co prawda, bardzo rzadko pisał wiersze, ale jeżeli już to robił, to zawsze dobrze mu to wychodziło, a przynajmniej zdaniem kilku najbliższych osób, a zwłaszcza Sissi, która uwielbiała poezję i zawsze chętnie ją czytała. Jej ulubionym poetą był Heinrich Heine, uwielbiała także Homera, ale też była wierną czytelniczką tego, co napisał jej ukochany starszy kuzyn. A że nie pisał zbyt często, tym bardziej jego poezja była dla niej wyjątkowa.
- Zgoda, Sissi. Tak właśnie zrobię - powiedział po chwili namysłu Ludwik.
Kuzynka uśmiechnęła się radośnie, a następnie przytuliła się mocno do niego i dodała czułym tonem:
- Zobaczysz, wyjdziesz z tego. Jesteś bardzo silny. Zawsze sobie radzisz, gdy masz problemy. Teraz też sobie poradzisz.
- Cieszę się, że tak mówisz, ale wiesz, to nie jest taki problem jak niezdany na studiach egzamin albo zdarte kolano - powiedział do niej Ludwik - Tym razem to jest dużo poważniejszy problem.
- Tak, to prawda. Ale zobaczysz, że z tym też sobie poradzisz. Jak zawsze.
Następnie pocałowała go czule w policzek i rzekła:
- Pamiętaj, proszę, że nie jesteś sam.
Ludwik powoli powrócił ze świata wspomnień do tego obecnego, delikatnie się przy tym uśmiechając. Tak, nie był z tym wszystkim sam. Miał wsparcie Sissi i jej rodzeństwa, nie wspominając już o równie silnym wsparciu wujka Maksa oraz cioci Ludwiki. Dzięki nim stopniowo, przebywając w Possenhofen, doszedł jakoś do siebie i zdołał kontynuować studia w Anglii, zdobywając jeszcze więcej tak mu pożytecznej obecnie wiedzy. I dzięki nim nie załamał się ostatecznie, tylko zdołał podnieść się i iść dalej do przodu, choć oczywiście nie było to łatwe, ale jakoś tego dokonał. Stopniowo zaczął też normalnie żyć, a po ponad roku zaczął dostrzegać urodę innych kobiet. Szczególnie Sissi. Zachwyciła go ona, gdy znowu ją zobaczył po długim czasie nie widzenia i dopiero wtedy zauważył, jak piękna i urocza z niej dziewczyna. Jednak z tego zauroczenia nic nie wyszło, ponieważ była ona bardzo szczęśliwa w związku z Franciszkiem, czego Ludwik nie chciał jej w żaden sposób niszczyć. Poczuł, że znowu jest mu okropnie smutno, do czasu, aż poznał Elodie. I wtedy znowu się zakochał. Sissi i to dziwaczne zauroczenie nią minęło mu szybko, a jego serce zdobyła ta urocza Francuzka. Ale w tej relacji pojawił się zgrzyt, kiedy sobie przypomniał nie tak dawno Joannę i to, jak mu grała na fortepianie utwory Chopina, jak cudownie się do niego uśmiechała i figlarnie patrzyła spod okularów. Tak samo robiła Elodie. Dotąd nie zauważył, że w pewnych kwestiach jest ona do Joanny niezwykle podobna. Oczywiście fizycznie mocno się od siebie różniły, ale obie były równie wrażliwe, równie urocze, kochały muzykę i nosiły okulary, choć Elodie nie robiła to cały czas, nosząc je jedynie do czytania, ale zawsze. I tak samo figlarnie na niego spoglądała i tak samo uroczo się do niego uśmiechała. No i te piękne błękitne oczy. Te szczegóły, pozornie nieistotne, były tak do siebie podobne i sprawiały, że wspomnienia o Joannie pojawiały się mimowolnie. Co znacznie mu psuło jego uczucia do Elodie.
Dodatkowo jeszcze teraz doszedł ten sen. Co on mógł oznaczać? Dlaczego w tym śnie Joanna patrzyła na niego w taki sposób? Czyżby miała do niego żal? Jeśli tak, to o co? O to, że sobie układa życie od nowa? A co by było w tym złego? Jest przecież jeszcze młody, ma zaledwie trzydzieści lat, a nie dziewięćdziesiąt. Może zatem swobodnie sobie jeszcze życie ułożyć i być szczęśliwy? Czemu miano by mu mieć to za złe? Czy zmarli mają jakieś pretensje do żywych o to, że ci mimo wszystko próbują normalnie żyć, nawet jeżeli stracili swoich bliskich? Przecież w przysiędze małżeńskiej mowa o byciu ze sobą, póki śmierć nas nie rozłączy. A oni wszak nawet ślubu nie wzięli, bo nie zdążyli. A gdyby nawet, to czy miałby wobec niej jakiekolwiek obowiązki teraz, gdy jej już nie ma na tym świecie? A może to wcale nie o to chodzi? Może Joanna nie ma wobec niego żadnych pretensji, a jemu po prostu wyobraźnie płata figle, bo za dużo o tym wszystkim myśli? A jeżeli nie? To wszystko było dla niego zdecydowanie za trudne.
Załamany usiadł przed lustrem i spojrzał przygnębiony w swoje odbicie. Nie wiedział, jak długo się w nie wpatrywał, ale w końcu przestał to robić, załamany tym, co widzi w tafli lustra, po czym wydobył z szuflady dziennik z zapisywanymi od kilku lat wierszami. Nie było ich tak bardzo wiele, bo nie pisywał ich za często, ale było ich na tyle dużo, aby stanowiły ciekawy tomik poezji, gdyby tylko chciał to wydać. Z uśmiechem zaczął przeglądać swoje wiersze. Jeden z nich szczególnie przykuł jego uwagę. To był ten wiersz, który napisał za radą Sissi wtedy, kiedy to przybył do Possehofen, aby spokojnie przejść żałobę po ukochanej. Pamiętał, jak wiele czasu zajęło mu napisanie go, jak przez kilka godzin męczył się z doborem słów do wiersza, które byłyby w stanie wyrazić jego uczucia. Teraz, już po tym, jak je przepisał na czysto do dziennika, brzmiały one tak:

Z tobą odeszły anioły.
Jest noc w ogromnym domu.
Umierałem i wołałem do nich:
Nie ma nas! Nie ma nas!

Płynie miasto, ja w nim tonę.
Biały mury upadły i koniec.
Brud dookoła i sam na ulicy,
Kiedy krzyczę, kiedy krzyczę:
Nie ma nas! Nie ma nas!

I tak wszystko to, co mamy
Jest w naszych sercach.

Nie ma nas! Nie ma nas!
Eli lama sabachtani! Eli!
Eli lama sabachtani! Eli!

Z tobą odeszły anioły.
Z tobą odeszły anioły.
Nie ma nas. Nie ma nas.
Zostałem sam. Zostałem sam.


Ludwik dokładnie przypatrywał się słowom wiersza, jakby pierwszy raz je na oczy widział. Zaintrygowany szczególną uwagę zwrócił na słowa, które padają pod koniec wiersza. „Eli lama sabachtani”. Tak, w podobny sposób krzyczał Ludwik z rozpaczy, kiedy umarła Joanna. Te same słowa padły z jego ust. Nie zapomniał tej chwili. Nie dało się jej zapomnieć. Tego, jak zrozpaczony widokiem Joanny, która zmarła na jego oczach, wybiegł z domu, wskoczył na konia, po czym pognał przed siebie, płacząc i krzycząc, a potem, kiedy się zmęczył, padł na kolana na łące i tak bardzo rozpaczał, że dziwne, iż nie zwariował wtedy z tego bólu. Patrzył wtedy w niebo i wrzasnął wściekle:
- Boże, czemuś mnie opuścił?!
Pamiętał o tym doskonale. Dlatego umieścił te słowa w wierszu, ale zachował je w wersji oryginalnej, w jakiej padły one w Biblii. „Eli lama sabachtani”. Tak, to pytanie nie opuszczało go przez długi czas, a zwłaszcza wtedy, kiedy zapisywał te wszystkie słowa w formie wiersza. Czy rzeczywiście on mu pomógł, jak twierdziła Sissi? No cóż... Na pewno mu nie zaszkodził. Ale chyba trochę też pomógł, choć w tej sprawie zdecydowanie bardziej mu pomogła miłość wujostwa i kuzynek Nene i Sissi, tak bardzo go wspierających w tamtej chwili. Zresztą mali Teodor i Maria też mu pomogli. Teodor zachęcał go zabaw z sobą, a Maria zrywała mu polne kwiaty i robiła dla niego ładne bukiety. Nawet raz cała czwórka zrobiła dla niego piękne przedstawienie, rozbawiające go do łez. A wszystko po to, aby mu mu jakoś humor poprawić. Kochane kuzynostwo. Lepszego nie mógłby sobie wymarzyć.
Wtem do pokoju ktoś zapukał. Do pokoju wszedł lokaj zapowiadając, że do księcia przyszła w odwiedziny jego kuzynka, księżniczka Sissi. Ludwik parsknął śmiechem, rozbawiony tym protokołem i powiedział, aby weszła. Chwilę później lokaj zniknął, a do pokoju weszła Sissi.
- Nie rozumiem, czemu jak chcę wejść do pokoju taty i mamy, to po prostu sobie wchodzę, a tutaj zapowiada mnie lokaj. Dziwaczne pomysły.
- Bo jestem następcą tronu - odpowiadał na to Ludwik - To przywilej i moje prawo do posiadania odźwiernego. Zresztą Franciszek i ciocia Zofia też tak mają. To dotyczy jedynie tych ludzi, co są u władzy lub niedługo będą. Zwykła szlachta i arystokraci tego nie mają. Taki protokół.
- To dziwaczny protokół. Poproszę Franciszka, żeby go zmienił - powiedziała Sissi, lekko kręcąc z politowaniem głową - Co to jest, żebym zawsze miała być za każdym razem, gdy do ciebie przychodzę, zapowiadana? Po prostu wariactwo!
Nagle dostrzegła leżący na stoliku przed lustrem dziennik z wierszami.
- Co piszesz, kuzynku?
- Nic nie piszę. Czytam sobie wiersze kiedyś napisane.
- Mogę zobaczyć? Chyba nie masz tajemnic przede mną?
Ludwik uśmiechnął się do niej i pokazał jej dziennik w miejscu, w którym był on właśnie otwarty. Sissi wzięła go do ręki i zaczęła czytać wiersz.
- Ciekawe. To chyba ten wiersz, który napisałeś po śmierci Joanny, prawda? - zapytała zaintrygowana.
- Owszem, nie inaczej. To właśnie ten wiersz - odpowiedział Ludwik.
Sissi spojrzała na niego z lekkim wyrzutem w oczach.
- Naprawdę musisz się katować? Naprawdę nie rozumiem, po co to robisz. To przecież bez sensu.
- Wiem, ale dręczą mnie ostatnio sny.
- Jakie sny?
- Różne. Głównie o Joannie. Nie wiem, co o nich myśleć.
- Za dużo o niej myślisz i to dlatego. Spróbuj tego nie robić, a z czasem ci te sny miną. Elodie to wspaniała dziewczyna, taka urocza i kochana. Nie chciałabym, żeby przez ciebie cierpiała.
- Sissi, czy nie za dużo sobie dopowiadasz? Ja nawet nie wiem, czy ona coś do mnie czuje. Ja i owszem, poczułem do niej coś więcej niż przyjaźń, ale...
- Czuje na pewno, kuzynku. Widziałam jej spojrzenie, kiedy jej powiedziałam podczas naszej rozmowy, że jesteś nią zainteresowany.
Ludwik spojrzał na nią groźnym wzrokiem.
- Słucham? Powiedziałaś jej, że jestem w niej zakochany?
- Nie, ja powiedziałam tylko, że jesteś nią zainteresowany. To o zakochaniu ty sam mi przed chwilą powiedziałeś. Trochę szkoda, iż wtedy tego nie wiedziałam, bo z miejsca bym jej o tym powiedziała.
Sissi wyraźnie była rozbawiona swoimi słowami. Ludwik natomiast zerwał się szybko ze swojego miejsca i powiedział groźnym tonem:
- Sissi, ja ci zapowiadam! Ty nie umrzesz w sposób naturalny!
Dziewczyna zareagowała na to jedynie śmiechem i odparła wesoło:
- Dobrze, dobrze. Ale na razie skup się na staraniach o względy Elodie. Ona jest tego warta, mówię ci.
- To wiem sam, kuzyneczko. Ale niestety, chwilowo jej tu nie ma, a ja mam tu nieco inne sprawy na głowie.
Sissi natychmiast spoważniała, gdy o tym wspomniał:
- Wiem, ten proces. Tata mówił, że dostaliście depeszę na temat adwokata. On jest podobny chory i nie może przyjechać. To mnie bardzo smuci. Jeżeli ten biedak nie dostanie adwokata, Arkas zje go żywcem przed sądem.
- Spokojnie, Sissi. Niczym się nie przejmuj. Nie ten adwokat, to inny. A ja nie zamierzam tej sprawy tak zostawiać - odpowiedział na to Ludwik.
Kuzynka zaczęła mu się uważnie przyglądać. Próbowała odgadnąć, o co mu chodzi i co on planuje. Nie była jednak w stanie tego zrobić. Bawarski książę był dla niej chwilami naprawdę jedną wielką zagadką.
- Ty coś wiesz, prawda? - zapytała po chwili.
- Owszem, wiem coś, jednak nie mogę ci wszystkiego powiedzieć od razu - odparł na to tajemniczym tonem Ludwik - Ale mogę ci obiecać, że adwokat się na pewno zjawi na procesie. Zadbałem już o to. Nie zostawi on biedaka w potrzebie. I wykorzysta cały swój talent krasomówczy i znajomość prawa, aby go wybronić.
- Oby tak było, kuzynku. Nie chcę, żeby ten biedak cierpiał z powodu Arkasa.
- I nie będzie cierpiał, kuzyneczko. Obiecuję ci to.

***

Baronowa von Tauler opadła w pełni zaspokojona na łóżko, oddychając przy tym głęboko i stopniowo odzyskując równy oddech. Zadowolona spojrzała na tego młodzieńca, który leżał obok niej także bardzo zachwycony. Musiała przyznać, że jak na nowicjusza, w tych sprawach doskonale sobie radził. Tym lepiej, będzie dla przyszłej żony idealnym kochankiem i to na tyle idealnym, że nie będzie musiała ona sobie nikogo szukać na pocieszenie.
- I jak? Jesteś zadowolona? - zapytał młodzieniec, nie odrywając wzroku od baronowej von Tauler.
- Nie ukrywam, posiadasz bardzo wiele talentów - odpowiedziała mu na to - Tylko się nie zaniedbuj, bo inaczej stracisz cały wigor. A szkoda by było.
- A tobie byłoby szkoda? - spytał zaintrygowany młodzieniec, dotykając lekko palcem jej nagie i nadal niezwykle zgrabne ciało.
Baronowa parsknęła śmiechem, rozbawiona jego pytaniem.
- Proszę cię. Na co ci ja? Przecież mogłabym być twoją matką.
- Wszyscy koledzy zazdrościliby mi takiej mamusi - odparł młodzieniec i z uśmiechem na twarzy pocałował jej brzuch.
- Ciesz się, że takiej nie masz. Miałbyś wtedy wielu wujków - rzuciła z ironią w głosie baronowa.
Młodzieniec parsknął śmiechem i oparł się lekko na boku, patrząc na kobietę z ogromną uwagą.
- Słuchaj, a ile ty w zasadzie masz lat, co? Bo jak mnie tu zaciągałaś, to mnie ostrzegałaś, żebym się nie przestraszył, bo jesteś strasznie stara.
- Nie wiesz, co to jest kokieteria ze strony kobiet?
- Aha, kokieteria. To ciekawe. A tak na poważnie, ile masz lat?
- Na tyle dużo, aby wiedzieć, że takie pytania nie sprzyjają zawieraniu jakiś poważniejszych znajomości, bo chyba do tego dążysz, prawda?
- Owszem, nie ukrywam, że mi się bardzo podobasz.
- Pochlebiasz mi, ale jeżeli liczysz na coś poważniejszego, daruj sobie. Nigdy nie wyjdę za mąż drugi raz.
- Rozumiem. Jako wdowa masz liczne przywileje.
- I zamierzam z nich korzystać i to do woli. Poza tym, nie jestem wcale aż tak majętna, aby stanowić dobrą partię dla kogokolwiek, co chroni mnie przed każdym łowcą posagów w tej okolicy.
- Chyba nie posądzasz mnie o takie wyrachowanie?
- Nie. Posądzam cię jedynie o to, że nabywasz doświadczenie u kobiety, która je posiada i może się nim z tobą podzielić.
- No i je masz. Niezła z ciebie nauczycielka, baronowo.
- Dziękuję. Schlebiasz mojej próżności. I sprawiasz, że czuję się młodsza. Ale to nie pora na takie rozmowy. Powinieneś już lepiej wracać do siebie.
- Nie mogę zostać?
- Nie. Chcę się wyspać, a rano lubi mnie odwiedzać moja córka. Nie chcę, by cię tu zastała.
- A co? Nie wie, jak miło mamusia spędza czas?
- Nie i nie życzę sobie, aby wiedziała.
Młodzieniec skinął głową na znak zgody, powoli usiadł na łóżku i rzekł:
- W porządku. Ja nie jestem paplą. Ale czy zobaczymy się jeszcze?
- Bardzo prawdopodobne - odpowiedziała mu baronowa - Ale nie pytaj mnie, kiedy. Sama dam ci znać.
Jej młody kochanek skinął delikatnie głową na znak zgody, po czym powoli zaczął się ubierać. Baronowa patrzyła na niego zadowolona, a kiedy już skończył, z zadowoleniem skinęła na niego palcem i pocałowała go w usta na pożegnanie.
- A to na zachętę, aby ci się chciało czekać.
Młodzieniec podziękował jej i zadowolony wyszedł z pokoju. Był wczesny poranek, ale większość ludzi jeszcze spała, dlatego miał on możliwość przemknąć niezauważony do siebie. Baronowa natomiast z zadowoleniem założyła na nagie ciało szlafrok i usiadła przy lustrze. Spojrzała na swoje odbicie, noszące już lekkie oznaki starzenia się, ale na tyle słabe, aby mogła się podobać młodym kochankom. Uśmiechnęła się i wzięła do ręki szczotkę, którą zaczęła czesać swoje włosy.
- Pomóc pani? - odezwał się nagle znajomy głos.
Przerażona spojrzała w lustro i dopiero wtedy dostrzegła w nim postać Hansa Zottornika. Szybko zerwała się z krzesła i spojrzała na kanclerza, który stał oparty o swoją laskę i patrzył na nią z ironicznym uśmiechem.
- Co pan tu robi? - zapytała baronowa.
- Przychodzę porozmawiać, bo sprawa pilna, a lepiej, żeby nikt nie wiedział, o czym będziemy mówić - odpowiedział Zottornik - Musiałem tylko poczekać na to, aż pani nowa zdobycz sobie stąd wyjdzie. Swoją drogą, bardzo zdolny z niego młodzieniec. Tylko, czy nie za młody dla pani?
Baronowa jęknęła przerażona. Zatem Zottornik wiedział, że ona miała przed chwilą u siebie gościa. Czyżby podglądał ją, kiedy ona...? Świadomość tego zaraz sprawiła, że szczelniej zawiązała poły szlafrokiem i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Słyszała pogłoski o tym, jakoby ten stary cap korzystał z tajnych przejść w tym pałacu i kazał wyryć w nich kilka dziurek, które pomagały mu patrzeć na to, co się dzieje w różnych pokojach. Podobno robił to, bo sam był już za stary, aby czerpać przyjemność z rozkoszy łóżkowych i znajdował satysfakcję z patrzenia na oddające się uciechom pary. Wiele wskazywało na to, że to prawda.
- Chyba nie przyszedł pan po to, ekscelencjo, aby rozmawiać o moich gustach w kwestii uciech cielesnych, prawda? - zapytała z lekką złością - A poza tym, o ile mnie pamięć nie myli, to nic z tego, co robię, nie jest jeszcze nielegalne.
- Naturalnie, że nie jest i wcale nie twierdzę, iż prawo się zmieniło - odrzekł na to Zottornik, wyraźnie tym rozbawiony - To była po prostu moja własna myśl, którą musiałem wypowiedzieć. Ale do rzeczy. W Wiedniu pojawił się nasz agent. Ten sam, który odpowiada za napad na księżniczkę Elodie i narażenie na szwank naszych relacji z Francją.
- Skąd pan wie, ekscelencjo, że on za to odpowiada?
- Ci zbóje, którzy zostali złapani podczas akcji zorganizowanej przez naszego cesarza wyśpiewali mi to wszystko podczas przesłuchania. To znaczy, nie mieli oni pojęcia o tym, że pracują dla naszego agenta, ale wiedzieli, że ich przywódcą był Morgasz.
- Morgasz? Ten madziarski rebeliant?
- Tak. Jakimś cudem uniknął stryczka za udział w powstaniu, a potem został bandytą. Ironia losu, prawda? Dowódcy oddziałów walczących o wolność Węgier zamienili się w nieboszczyków, a ich żołnierze w rabusiów. Moim zdaniem, to jest dosyć uwłaczające do tych żołnierzy, nie sądzi pani?
- Istotnie i to bardzo - odpowiedziała baronowa, po czym usiadła przy stoliku i zaczęła z uwagą patrzeć na kanclerza - Ale niestety, nie wszyscy umieli umrzeć z honorem. Morgasz jakoś nie potrafił. Andrassy też nie.
- Jeden Andrassy potrafił. Drugi z kolei potrafi z honorem żyć.
- Z honorem? Doprawdy? A ja myślałam, że razem z Morgaszem zajmuje się on bandyterką na drogach. Mówiłam panu, iż widziałam go niedawno w Bawarii.
- Wiem, kręci się on tam, ale jak wynika z moich dochodzeń, nie ma on z tym, co robi Morgasz nic wspólnego. Ich drogi się rozeszły. Andrassy mimo wszystko wciąż jest idealistą wierzącym w walkę o swoją sprawę w sposób szlachetny. Tego o Morgaszu nie da się powiedzieć. On jest pospolitym bandytą, który nie ma już ani sumienia, ani zasad. To go zbliżyło do naszego człowieka.
- Skąd pewność, że Morgasz dla niego pracuje?
- Bo już raz to robił. Obaj byli w powstaniu, tylko nasz agent był oczywiście na tyle bystry, że schwytany wydał swoich w zamian za wolność. A Morgasz nam uciekł. Ciekawy, czy wie, kto wtedy wydał jego oddział naszym ludziom?
- Skoro mu służy, to chyba nie.
- Możliwe, chociaż słyszałem, że Morgasz to łotr spod ciemnej gwiazdy i to bez żadnych zasad. Nie jestem więc pewien, czy o tym nie wie. Zresztą to nie jest ważne. Dla nas ważne jest to, że działalność naszego agenta jest nam użyteczna, ale tylko wtedy, kiedy on pracuje dla nas, a nie działa samowolnie. Pragnę zatem panią prosić, aby skontaktowała się pani z nim oraz przekazała mu wiadomość ode mnie. To bardzo ważne, ponieważ dalsza samowolna działalność naszego agenta tylko nam zaszkodzi.
- Nie ukaże go pan, ekscelencjo?
- Nie, bo choć to idiota, ale pożyteczny idiota. Może nam się jeszcze przydać. Dlatego, póki co, ostrzeże go pani w moim imieniu. Ale i przypomni, że kolejnego ostrzeżenia już nie będzie. Niech dalej współpracuje z Morgaszem i innymi, którzy mogą nam być użyteczni, ale niech poskromi ich działalność, bo inaczej nie będę dla niego tak łaskawy jak teraz. I proszę dodać, że nie ucieknie przed moją zemstą. Mam długie ręce i niech on o tym pamięta, jeżeli zechce jeszcze raz mi się narazić i potem uciekać. Nie uda mu się to. Znajdę go choćby na końcu świata. Niech to sobie zapamięta i nie próbuje więcej działać przeciwko mnie.
Kanclerz dodał jeszcze kilka rzeczy, a potem uśmiechnął się lekko do Helgi von Tauler i powiedział:
- To wszystko, baronowo. Niech pani dobrze zapamięta, co ma pani przekazać naszemu przyjacielowi. I życzę pani dobrej nocy, a przynajmniej tyle, ile jej pani zostało. Oczywiście, gdyby tak potrzebowała pani podczas niej towarzystwa, znam kilku młodzieńców, którzy...
- Dziękuję panu, ekscelencjo, ale towarzystwo na noc wybieram sobie zawsze sama - rzekła na to baronowa z lekką złością.
Kanclerz parsknął śmiechem, rozbawiony jej reakcją, po czym podszedł do ściany, nacisnął niewielki przycisk pod półką regału z książkami, co natychmiast otworzyło tajne przejście w ścianie. Zottornik wszedł przez nie, a przejście zaraz się za nim zamknęło.
- Przeklęty stary cap - mruknęła pod nosem baronowa, z trudem panując nad sobą - Podglądania mu się zachciało. Będę musiała na przyszłość zasłaniać rolety od łóżka, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znowu go najdzie ochota na patrzenie. Ech, im szybciej się od niego uwolnię, tym lepiej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 2:04, 09 Paź 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:24, 03 Lut 2023    Temat postu:

***

Następnego dnia w południe miał się odbyć proces człowieka oskarżone przez hrabiego Fryderyka Arkasa o kradzież portfela oraz ucieczkę ze swojej ziemi, jak i też wymigiwanie się od obowiązków pracy na rzecz swego pana, czyli wyżej tutaj wspomnianego hrabiego Arkasa. Oczywiście przede wszystkim chodziło o sprawę kradzieży, jako że pozostała część zarzutów dotyczyła już Bawarii i sądów z tego kraju, jednak postanowiono rozstrzygnąć przy okazji także i te sprawy, na co sąd w Wiedniu otrzymał pozwolenie od bawarskiego sądu z okręgu, w którym oskarżony mieszkał, zanim raczył opuścić to miejsce i uciec na tereny Austrii.
Proces tego człowieka był oczywiście niezłą sensacją i jako taka przyciągnął uwagę wielu mieszkańców Wiednia, którzy to przyszli tłumnie do budynku sądu, aby zobaczyć, jak sąd będzie oceniał jego postępowanie i jaki ostatecznie wyda w tej sprawie wyrok. Wśród obecnych na sali znaleźli się także Maks i Ludwika, jak i również Sissi i Franciszek, ci ostatni oczywiście incognito. Powód ich obecności na sali był bardzo prosty. Byli oni na swój sposób, osobiście w całą sprawę bardzo zaangażowani. Chłop, który miał być teraz sądzony, kiedyś pracował na ich ziemi, należącej do Maksymiliana, jednak z czasem, gdy kiepskie plony doprowadziły do problemów finansowych całej okolicy, w tym rodziny Wittelsbachów, ojciec Sissi musiał sprzedać część swoich ziem Arkasowi. Na tych ziemiach mieszkał właśnie chłop, którego proces miał się odbyć. Nowy pan jego domu i pobliskich terenów był wyjątkowo okrutny i despotyczny. Nie obchodziło go nic, poza tym, aby jego nowi poddani wykonywali wszystkie jego polecenie i swoje obowiązki, w ten oto sposób wypełniając pieniędzmi jego kiesę. Z kolei warunki, w jakich oni mieli to robić, niewiele go obchodziły. Oskarżony zatem uciekł z tej ziemi wraz z żoną oraz dwójką swoich dzieci na tereny Austrii, gdzie Arkas nie mógł ich ścigać, ale gdzie niestety wcale nie wiodło im się za dobrze. Zmuszony do kradzieży, aby mieć za co wykarmić swoją rodzinę, chłop ukradł pieniądze kilku osobom. Poszło mu na tyle dobrze, że postanowił spróbować jeszcze raz, ale tym razem miał pecha. Jego kolejną ofiarą okazał się być sam Arkas, na tyle czujny, że przyłapał on złodzieja na gorącym uczynku i oddał w ręce żandarmów, a ponieważ rozpoznał go jeszcze jako uciekiniera ze swoich ziem, postanowił go ukarać za wszystkie przewiny za jednym razem.
O tym wszystkim Maksymilian dowiedział się, kiedy spacerował rano ulicami Wiednia wraz z Ludwikiem. Obaj rozmawiali na temat zmian w gospodarce, jakie mają ostatnio w Europie Zachodniej coraz częściej miejsce i jakie można by także wprowadzać na ziemiach bawarskich. Wtedy właśnie zaczepiła ich jakaś kobieta, prosząca o pomoc. Maksymilian rozpoznał ją jako Brigitte Schulz, żonę Johanna Schulza, jego dawnego poddanego. Kobieta opowiedziała mu o tym, co się stało z jej mężem i że ma być niedługo sądzony za ucieczkę z ziemi Arkasa i za kradzież jego portfela. Maksymilian oczywiście nie mógł pozostawić całej sprawy swojemu losowi i obiecał kobiecie pomoc, po czym niemal natychmiast kazał jej wracać do córek, a sam z Ludwikiem udał się do miejscowego adwokata, znanego z tego, że wygrywał już nie takie sprawy. Niestety, człowiek ten odmówił im swojej pomocy, uważając całą sprawę za niegodną jego pracy. Załamany Maks postanowił zamiast tego zadepeszować do swojego znajomego adwokata z Bawarii, licząc na to, że ten się zjawi i ocali Schulza.
Wszystko to działo się tego samego dnia, kiedy Elodie wyjeżdżała ponownie do Francji. Dlatego Ludwik nie zdążył przybyć na pożegnanie z nią i musiał z tego powodu dogonić ją na drodze i osobiście podziękował. Już wtedy kiełkował mu w głowie pewien pomysł, ale postanowił go nie realizować, dopóki nie otrzymają z Bawarii odpowiedzi w sprawie adwokata. Niestety, odpowiedź ta była ciosem dla nich i ich planów. Adwokat bowiem był chory i nie był w stanie przyjechać teraz do Wiednia na proces Schulza. Wszystko zatem wydawało się być stracone. Ale o dziwo, Ludwik ani przez chwilę nie stracił nadziei.
- Bądź spokojny, wujku. Znajdę na to sposób. Sprowadzę tu adwokata i to tak dobrego, że nie ma szans, abyśmy przegrali.
Maksymilian nie był do końca przekonany o tym, czy Ludwik na pewno wie, co robi i nawet zastanawiał się, czy nie prosić Franciszka o to, aby nakazał jednym rozkazem ułaskawić Schulza i nie dopuścić do procesu, aż w końcu to zrobił. Ale jego przyszły zięć oznajmił, że byłoby to niezgodne z prawem.
- Aby kogoś ułaskawić, musi on najpierw zostać skazany - powiedział Franz - Poza tym, ja muszę być sprawiedliwy, inaczej moi wrogowie zaczną mi zarzucać stronniczość. Nie znam tej sprawy i nie wiem, jak ona dokładniej wygląda. Muszę mieć pewność, że on rzeczywiście jest niewinny. Udam się z wami na proces i tam zobaczymy, jak się sprawy mają. Jeżeli uznam, że Schulz rzeczywiście nie jest w tej sprawie winny lub jego wina jest niewielka, nakażę go ułaskawić. Ale przykro mi, wcześniej nie mogę tego zrobić.
Maks był zawiedziony postawą przyszłego zięcia, ale Ludwika i Sissi uznały to za jedyną słuszną decyzję. Doskonale obie rozumiały pozycję Franciszka jako cesarza Austrii, muszącego dbać o praworządność, o przestrzeganie własnych praw i o sprawiedliwość, jak również o swoje dobre imię i wiedziały, że może to nieraz prowadzić do decyzji nie zawsze przyjemnych, jednak koniecznych do zachowania tego, o czym była wcześniej mowa. Ostatecznie Franciszek nie był przecież osobą prywatną, a publiczną, dlatego musiał zachowywać się tak, aby być godnym swego stanowiska i nie stawiać się ponad prawem, lecz tworzyć je takim, aby było ono dla wszystkich sprawiedliwe. Co za tym idzie, jeżeli człowiek popełnił przewinę, to musiał być postawiony przed sądem. A Schulz ostatecznie złamał prawo, musiał więc ponieść tego konsekwencje. Wszystko zależało jednak od tego, jak sąd całą tę sprawę rozpatrzy i czy da się wydać jak najłagodniejszy wyrok.
Sala była już wypełniona, ludzie się zebrali, proces miał się zaraz zacząć. Już tylko sędzia miał przybyć na miejsce. Niepokój i oczekiwanie ogarnęło wszystkich obecnych, a zwłaszcza Maksa, Ludwikę i Sissi.
- Gdzie jest Ludwik? - zapytała ta ostatnia swego ukochanego - Powinien tu być? Obiecał znaleźć adwokata. Gdzie on się podziewa?
- Nie wiem, Sissi. Musimy po prostu czekać - odpowiedział jej Franz - Mam naprawdę wielką nadzieję, że kogoś znajdzie. Oczywiście zawsze w razie czego jestem w stanie ułaskawić Schulza, ale mogę się narazić na posądzenie o to, że dla waszych bliskich wydaję przychylne wyroki, a taka opinia nie jest czymś, czego mi teraz potrzeba. Lepiej więc, aby sąd sam ułaskawił biednego Schulza.
Do sali wszedł sędzia. Był to mężczyzna gruby, z czerwonym nosem i małymi oczkami koloru zielonego. Nie miał prawie w ogóle włosów, co jednak w chwili, gdy nosił perukę sędziowską, nie było zasadniczo widoczne. Mężczyzna miał tak około pięćdziesiąt lat i znany był z wydawania wyroków sprawiedliwych, ale czy i tym razem takowy miał wydać? Sissi i jej przyjaciele mieli się o tym przekonać.
- Proszę przyprowadzić oskarżonego - powiedział sędzia, otwierając proces.
Dwaj strażnicy przyprowadzili na ławę oskarżonych Johanna Schulza, który to był człowiekiem wysokim, mającym czterdzieści kilka lat, czarnowłosym oraz niezwykle skromnie ubranym, posiadaczem brązowych oczu, lekkiego zarostu, jak również i smutnego, choć dobrodusznego wyrazu twarzy. Obie ręce miał zakute w mocne kajdanki z długim łańcuchem. Na widok mężczyzny, obecna na sali jego żona, kobieta tęga, choć bardzo sympatyczna, westchnęła głęboko i zawołała:
- Johann! Najdroższy mój!
- Brigitte, kochanie! - odkrzyknął mężczyzna, wyciągając ręce w jej kierunku.
- Cisza na sali! - zawołał sędzia, uderzając młotkiem o stół sędziowski.
Następnie skierował swój wzrok na salę i powiedział:
- Rozpoczynamy posiedzenie sądu. Będzie rozpatrywana sprawa obecnego tu Johanna Schulza, który kilka dni temu ukradł portfel obecnemu tu, szanowanemu obywatelowi ziemskiego, szlachetnemu hrabiemu Fryderykowi Arkasowi.
- Szlachetnemu?! Dobre sobie! - zawołała głośno Sissi.
Przez salę przeszedł ogromny pomruk niechęci, a sędzia ponownie kilkoma uderzeniami młotka zaprowadził spokój na sali.
Arkas, obecny na ławie dla świadków, obejrzał się w kierunku Sissi i kiedy to ujrzał Sissi i jej rodziców, ze złości zazgrzytał zębami. Wiedział, że na pewno ani ta zarozumiała pannica, ani jej bliscy nie przepuszczą okazji, aby mu dokuczyć i to publicznie, na sali sądowej.
- Nadto zarzuca się oskarżonemu Johanowi Schulzowi ucieczkę z ziemi jego pana, na których obowiązek miał pracować, jak i także odmówienie wykonywania swoich obowiązków, która to sprawa będzie rozpatrywana wraz z poprzednio tutaj wspominaną sprawą ze względu na fakt, że sprawę tę przekazał do rozporządzenia sądowi wiedeńskiemu sąd w Bawarii. Oskarżony, proszę wstać.
Schulz powstał i patrzył ponuro na sędziego.
- Imię i nazwisko oskarżonego?
- Johann Schulz.
- Wiek?
- Czterdzieści pięć lat.
- Stan cywilny?
- Żonaty.
- Rodzina?
- Żona Brigitte i dwie córki: Marta i Matylda.
- Czy oskarżony zrozumiał akt oskarżenia?
- Tak, zrozumiałem.
- Czy oskarżony przyznaje się do winy?
- Przyznaję się, ale pragnę zaznaczyć, że zrobiłem to z biedy i ucisku.
- No dobrze, a zatem możemy rozpocząć posiedzenie...
- Chwileczkę, wysoki sądzie! - odezwał się nagle głos woźnego, który wbiegł w tej samej chwili do sali - Właśnie dostałem informację, że przybył adwokat dla oskarżonego i czeka na pozwolenie na wejście.
Sędzia wyglądał na co najmniej zdumionego tym nieoczekiwanym zwrotem akcji, podobnie jak i Arkas, który czego jak czego, ale tego się nie spodziewał. Ale skoro przybył adwokat, nie można było go nie wpuścić.
- Wprowadzić obrońcę - zarządził sędzia.
Woźny wpuścił adwokata do środka i już po chwili do sali wkroczył człowiek mający bronić Schulza. Był to osobnik wysoki, szczupły, postawnego wzrostu, ale wieku już nieco podeszłego. Włosy miał siwe, twarz okraszoną zmarszczkami, po bokach twarzy miał siwe bokobrody, pod nosem wąsy, a na nos nałożone binokle. Opierał się o laskę i kroczył z jej pomocą, ale kroki miał dumne i spokojne. Nagle niechcący potknął się o własne nogi i laska upadła z jego rąk. Sissi, siedząca tuż obok miejsca, gdzie opadł ów przedmiot, szybko chwyciła ją i podała adwokatowi, który uchylił lekko przed nią cylinder i powiedział:
- Dziękuję, panienko.
Następnie ruszył dalej w kierunku sędziego i jego biurka. Sissi z uwagą mu się zaczęła przyglądać, czując przy tym, że osoba tego oto człowieka wydaje się jej niezwykle znajoma.
- Kim pan jest, drogi panie? - zapytał sędzia.
- Nazywam się Hubert Werner, Wysoki Sądzie - odpowiedział mu adwokat - A jestem obrońcą oskarżonego Johanna Schulza. Przybyłem tutaj z Monachium na prośbę samego księcia Ludwika von Wittelsbacha, następcy tronu Bawarii, aby oto tego nieszczęsnego człowieka bronić przed oskarżeniami hrabiego Arkasa.
Sędzia nigdy nie słyszał o tym adwokacie, ale uznał, że ponieważ pracuje ten człowiek w Monachium, to jego sława mogła nie dotrzeć do Wiednia i brak wiedzy o tym panu bynajmniej nie wyklucza go z uczestnictwa w procesie.
- A zatem rozpoczynamy proces - powiedział po chwili - Proszę oskarżyciela, hrabiego Fryderyka Arkasa o przedstawienie całej zaistniałej sytuacji.
Hrabia powstał z ławki dla świadków i powiedział:
- Wysoki Sądzie, jak wiadomo, jakiś czas temu, już nie pamiętam dokładnie, kiedy kupiłem od mojego sąsiada, Maksymiliana von Wittelsbacha część jego ziem uprawnych i przylegających do nich wsi. W jednej z nich mieszkał oskarżony. Był moim chłopem pańszczyźnianym.
- Czy wykonywał on swoje obowiązki skrupulatnie? - zapytał sędzia.
- Nie, Wysoki Sądzie. Oskarżony był człowiekiem krnąbrnym i nikczemnym, a ponadto leserem sprzeciwiającym się moim poleceniom. Ponadto, jak doniesiono mi, miał buntować chłopów przeciwko mnie.
- To kłamstwo, Wysoki Sądzie! - zawołał oburzony Schulz.
- Oskarżony nie ma teraz głosu - uciszył go sędzia i nakazał Arkasowi, żeby kontynuował swoją opowieść.
- Kiedy dowiedziałem się o tym, poprzez swoich wiernych ludzi, natychmiast kazałem oskarżonego aresztować i wychłostać. Niestety, uciekł on zanim do tego doszło i uciekł z rodziną na tereny Austrii. Nie znalazłem go aż do niedawna, kiedy to tydzień temu ukradł mi portfel i to w biały dzień, na środku ulicy. Bezczelność tego czynu jest tak ohydna i tak perfidna, że zasługuje na najgorszą karę. Dlatego też domagam się dla niego za wszystkie jego przewiny kary odpowiedniej za tego typu nikczemności.
Sędzia wysłuchał uważnie Arkasa, po czym spojrzał na adwokata, który to w trakcie opowieści hrabiego usiadł sobie wygodnie na ławce w oczekiwaniu na swą kolej, która właśnie teraz nastąpiła.
- Panie Werner, ma pan teraz głos - powiedział sędzia.
Mecenas zadowolony wstał ze swego miejsca i opierając się o lasce, podszedł do hrabiego Arkasa i rzekł:
- Powiada pan, panie hrabio, że oskarżony wymigiwał się od obowiązków, a na dodatek jeszcze podburzał innych chłopów przeciwko panu.
- Tak, zgadza się. Potwierdzam - odparł Arkas.
- Czy ma pan na to jakieś dowody, poza zwykłymi podejrzeniami?
Arkas zdumiał się mocno, gdy to usłyszał.
- Dowody? A bo to trzeba dowodów? Plony nie były tak wysokie, jak wysokie być powinny. To wyraźny dowód na to, że ten człowiek wymiguje się od swoich obowiązków i nie pracuje jak należy.
- A może to kwestia nieco gorszych warunków pracy lub po prostu pewnego nieurodzaju, jaki nawiedził wtedy Bawarię?
- W Bawarii był wtedy idealny urodzaj.
- Wobec tego, może to kwestia warunków pracy?
- Nie wiem nic o tym, żeby warunki pracy nie były odpowiednie.
- A czy wie pan, jak wyglądają król Bawarii i jego syn?
Arkas patrzył na mecenasa, jak na idiotę, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Ale mimo to odpowiedział na pytanie:
- Nie, ponieważ nigdy ich na oczy nie widziałem.
- Ale oni istnieją, prawda?
- Oczywiście, że istnieją, ale nie rozumiem, o co panu chodzi?
- Czyli potwierdza pan, że coś, czego pan nie widział, może jak najbardziej na tym świecie istnieć. Bo chociaż nie widział pan króla i księcia Bawarii, to jednak oni są istotami realnymi i jak najbardziej istnieją. Zatem nie musiał pan widzieć na swoich ziemiach braku odpowiednich warunków do pracy dla chłopów, a mimo to owe braki jak najbardziej mogą istnieć.
- Ale nie istnieją, ponieważ ja dbam o swoje ziemię i nigdy nie znalazłem na nich niczego, co by przeszkadzało chłopom w pracy.
- Czy to, że pan hrabia czegoś nie widzi dowodzi, że tego nie ma? Czy jeżeli tak mu zawiązać oczy, aby nie widział sądu, oznaczać będzie, że tego sądu także tu nie ma?
Na sali rozległ się głośny śmiech. Arkas patrzył ze wściekłością na adwokata i powiedział do niego:
- Nie rozumiem, do czego zmierzają te pytania. Jakie ma znaczenie to, jakie są na moich ziemiach warunki pracy?
- Takie, panie hrabio, że pragnę wyjaśnić punkt po punkcie, dlaczego poddany panu chłop opuścił pana ziemię. Bo opowieść pana o braku jego pracowitości nie wydaje się być prawdziwa. Ale przejdźmy teraz do aspektu buntowania przeciwko panu innych chłopów. Skąd pan ma te informacje?
- Powiedziałem już, od zaufanych ludzi.
- W jaki sposób ci zaufani ludzie zdobywali dla pana te informacje?
- A skąd ja mam wiedzieć i co mnie to obchodzi? Ważne, że je zdobyli i to ma tylko w tej sprawie znaczenie.
- Doprawdy? No dobrze, a zatem inaczej zapytam: skąd pan wie, że ci ludzie powiedzieli panu prawdę? Czy sprawdził pan źródła tych informacji?
- Nie, bo nie było to konieczne. Ci ludzie są zaufani. I bardzo inteligentni.
- Naprawdę? A czy badał pan poziom ich inteligencji?
- Już same piastowane przez nich stanowiska dowodzą tego, że mają dosyć rozumu w głowie.
- A jakież to stanowiska piastują owi inteligenci?
- Jeden jest pisarzem gminnym, drugi sołtysem.
Na sali sądowej ponownie wybuchła salwa śmiechu. Adwokat uśmiechnął się ironicznie i powiedział:
- No cóż... To wiele wyjaśnia. Pan hrabia korzysta zatem z informatorów tego pokroju. Nie wątpię, że wiadomości przez nich dostarczane są zawsze prawdziwe. O ile oczywiście zakładamy, że pisarze i sołtysi w ramach swoich obowiązków nie tylko robią to, za co im się płaci, ale i podsłuchują prywatne rozmowy chłopów.
- To nie były prywatne rozmowy chłopów, tylko ogromne wiece.
- A zatem pana zaufani ludzie biorą udział w wiecach chłopskich?
- Jeżeli trzeba, to tak.
- Czy jednak nie powiedział pan przed chwilą, że nie wie pan, w jaki sposób pana ludzie zdobyli informacje o oskarżonym? Skąd zatem pan teraz wie, jak oni odkryli te fakty?
Arkas zmieszał się. Zrozumiał, że powiedział za dużo i oto został przyłapany przez adwokata na kłamstwie. Ten zaś, zadowolony z tego odkrycia, poprosił sąd o zgodę na zadanie pytań oskarżonemu. Przechadzając się zatem przed Schulzem, cały czas opierając się o laskę, zadawał jedno pytanie za drugim.
- Czy to prawda, że przed trafieniem pod władzę hrabiego Arkasa, pan i pana rodzina byliście poddanymi księcia Maksymiliana von Wittelsbacha?
- Tak, to prawda.
- Jakie były warunki panujące na waszej ziemi pod jego rządami?
- Jak najlepsze. Książę Maks zawsze o nas dbał. Kiedy raz doszło we wsi do pożaru, to osobiście uratował z ognia moją młodszą córeczkę, a potem zadbał o to, aby odbudowano nasz dom.
- Dlaczego zatem sprzedał ziemię z waszą wsią hrabiemu Arkasowi?
- Ponieważ zmusiły go do tego problemy finansowe.
- Czy próbował potem je odkupić od hrabiego Arkasa, kiedy zaczęło im się już lepiej powodzić?
- Tak, ale niestety, hrabia Arkas odmówił sprzedaży.
- Czy podał ku temu powody?
- Nie. Po prostu odmówił.
- Rozumiem. Jakie warunki zapewniał wam hrabia Arkas?
- Uwłaczające ludzkiej godności. Nałożył więcej godzin pańszczyzny, ale za znacznie mniejszą zapłatę niż to było wcześniej ustalone. Dodatkowo zamknął też szpital na terenie wsi, bo utrzymywanie lekarza było zdecydowanie za drogie.
Przez salę przeszedł pomruk niezadowolenia. Mecenas spojrzał na Arkasa, nie kryjąc przy tym swojej niechęci do oskarżyciela i zapytał:
- Czy to prawda, panie hrabio?
- Lekarz zbyt wiele kosztował, a na wsi nie było znowu tyle chorób i ran do leczenia, żeby opłacało się utrzymywać szpital.
- Nieprawda! Na ziemi pana hrabiego wybuchła epidemia i nie było komu jej leczyć! - zawołała oburzonym tonem Brigitte Schulz.
Sędzia uciszył kobietę i szemrającą salę, po czym nakazał mecenasowi, aby ten dalej zadawał pytania oskarżonemu. Był jednak coraz bardziej zainteresowany tym, czego się dowiadywał i ciekawiło go, co jeszcze odkryje.
- Czy to z powodu epidemii ostatecznie opuściliście ziemie hrabiego? - spytał po chwili adwokat.
- Wysoki Sądzie, pan adwokat zadaje pytania sugerujące! - zawołał Arkas.
- Racja. Panie mecenasie, proszę inaczej formułować pytania - rzekł sędzia.
- W porządku. Dlaczego zatem opuściliście swoje ziemie? - zapytał mecenas, z uwagą patrząc na oskarżonego.
- Ponieważ baliśmy się, że epidemia zabije nasze dzieci, a pan hrabia nie był w stanie nam zapewnić bezpieczeństwa od niebezpiecznej choroby. Poza tym, pan hrabia zagarnął większość plonów, nam pozostawiając niewiele i głód zaczął nam w oczy zaglądać.
- Czy zgłaszaliście tę sprawę panu hrabiemu?
- Tak, ale w żaden sposób nie zamierzał nam pomagać. Uważał, że kłamiemy i tak naprawdę mamy wiele plonów i jedynie udajemy, aby wyłudzić coś od niego.
- A jak wyglądała sprawa z brakiem wykonywania przez pana obowiązków?
- Wykonywałem je najlepiej jak umiałem.
- A sprawa buntowania chłopów przeciwko hrabiemu Arkasowi?
- Nigdy nie brałem w tym udziału. Jedynie brałem udział w wiecach i na nich wyraziłem uczciwie swoje zdanie na temat warunków życia, które były okropne. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ludzie organizujący te wiece to prowokatorzy od hrabiego, mający na celu zbadać nastroje we wsi. Powiedziałem kilka słów za dużo i przez to aresztowano mnie. Do tego jeszcze wybuchła we wsi epidemia i dlatego nie mogliśmy tam dłużej zostać. Gdybyśmy zostali, umarlibyśmy.
- To bzdury! Epidemia nie była wcale poważna! Prawie nikt nie umarł!
Okrzyk Arkasa został zagłuszony przez buczenie niezadowolenia ze strony ludzi zebranych na sali. Adwokat zaś zapytał z kpiną:
- Prawie nikt? Czyli jednak ktoś umarł?
- Owszem, kilka osób umarło - odpowiedział Arkas.
- A ile konkretnie?
- Nie prowadziłem w tej sprawie ewidencji.
- Domyślam się - rzucił z kpiną adwokat.
Następnie zaczął lekko chodzić po sali, podpierając się laską i zapytał:
- Czy zatem potwierdza pan, że warunki życia na pana ziemi dla chłopów nie były wcale tak idealne, jak pan wcześniej twierdził?
- Przyznaję, że były pewne problemy, ale to nie oznacza, żeby chłopi mieli się przeciwko mnie buntować i uciekać z moich ziem. Prawo bawarskie przecież bez litości każe tych, którzy to robią.
- To prawda, ale skoro o prawie mowa, czy wiadomo panu o tym, że prawo z roku 1849, wprowadzone przez króla Maksymiliana II, zabrania kategorycznie i to pod groźbą surowej kary, zaniedbywać wszystkim właścicielom ziemskim dbanie o to, aby na ich ziemiach zawsze były godziwe warunki pracy?
Arkas zmieszał się. Doskonale wiedział o tym prawie, ale dobrze też wiedział o tym, iż na prowincji prawo nie były tak egzekwowane jak w wielkich miastach i łatwo było mu nie realizować rozporządzeń króla, bez obawy, że ktokolwiek go na tym przyłapie.
- Obawiam się, że do prowincji bawarskiej nie docierają najnowsze nowiny, a już zwłaszcza te ze stolicy - rzekł po chwili.
- Doprawdy? Czy zatem zdaniem Wysokiego Sądu, brak wiedzy o panującym prawie usprawiedliwia łamanie tego prawa i zwalnia z obowiązku przestrzegania tych zasad, jakie w kraju panują? - zapytał mecenas, patrząc na sędziego.
- Prawo zarówno Bawarii, jak i Austrii mówi wyraźnie, że to, iż się czegoś nie wie, nie stanowi żadnego usprawiedliwienia - odpowiedział na to sędzia.
- Czy zatem pan hrabia, jako obywatel ziemski, nie ma obowiązku wiedzieć o tym, jakie prawa panują w kraju, w którym żyje? - pytał dalej adwokat.
- Przeciwnie, ma taki obowiązek - wyjaśnił sędzia.
- Czy zatem niewiedza w tym temacie nie jest już złamaniem prawa samym w sobie?
- Obawiam się, że tak, panie hrabio.
Ton, w jakim wypowiedział te słowa, zdecydowanie nie potwierdzał, aby pan sędzia choćby w najmniejszym nawet stopniu współczuł Arkasowi. Hrabia wyczuł to i próbował ratować sytuację, mówiąc:
- To nie zmienia faktu, że mimo wszystko ten człowiek mnie okradł!
- Faktycznie, sprawa kradzieży nadal istnieje - odpowiedział na to adwokat i skierował swój wzrok w kierunku oskarżonego - Czy oskarżony przyznaje się do tego, że ukradł portfel obecnemu tutaj hrabiemu Arkasowi?
- Tak, przyznaję się, ale nie wiedziałem, że to hrabia Arkas - odpowiedział na to Schulz - Gdybym wiedział, że to on, uciekałbym od niego jak najdalej.
- Dlaczego pan dokonał tej kradzieży?
- Mamy z żoną problemy finansowe. Nie mamy za co opłacać czynszu, a już nasza gospodyni zaczyna się domagać opłat i grozi eksmisją. Sytuacja nie była dla nas korzystna. Szukałem pracy, ale chwilowo nikt nie chce mnie zatrudnić. Ale to nie obchodzi gospodyni. Potrzebowałem pieniędzy i skusiło mnie, aby kraść. Już raz, będąc w podobnej sytuacji, musiałem to zrobić. Powiodło mi się wtedy, więc zrobiłem to również i teraz, ale tym razem zostałem nakryty.
- Zatem jakie były powody kradzieży?
- Bieda, panie mecenasie.
- To żadna wymówka! - zawołał ze złością Arkas - To, że ktoś jest głodny, to jeszcze nie jest powód, aby okradać uczciwych obywateli!
- Uczciwych obywateli, którzy łamią prawo króla Bawarii i okradają swoich poddanych! - krzyknął ze złością Maksymilian.
Z sali posypały się buczenia pełne złości i niechęci. Sędzia ponownie uderzył młotkiem w stół, aby zaprowadzić porządek, po czym adwokat mówił dalej:
- Panie hrabio, czy suma, jaką próbował panu ukraść oskarżony była duża?
- Dla mnie duża.
- Czy za nią można by zjeść porządny obiad w kilkoro osób?
- Nawet kilka obiadów.
- Zatem na pewno nakarmiłaby taka suma kilku głodnych, prawda?
- Tak, to prawda.
- A czy pan jest głodny, panie hrabio?
Po sali przeszedł szmer głośnego śmiechu. Arkas poczuł, że go krew zaraz ze złości zaleje. Musiał jednak nad sobą zapanować.
- Nie wygląda pan na człowieka, który głoduje. Czy zatem, naprawdę ta suma panu skradziona jest aby na pewno niezbędna panu do życia? Bo oskarżony bardzo jej potrzebował, aby wykarmić swoich bliskich.
- Potrzeba nie tłumaczy kradzieży.
- Ani tym bardziej łamania prawa ustanowionego przez króla Bawarii.
Po tych słowach, zwrócił się do sędziego i powiedział:
- Wysoki Sądzie, oskarżony Schulz faktycznie dopuścił się obu zarzucanych mu czynów i wcale się tego nie wypiera. Należy zatem wymierzyć mu za to karę i to zgodną z obecnym prawem. Nim jednak to zrobimy, proszę sąd o uwzględnienie wszystkich okoliczności łagodzących, a jest ich dużo. Przede wszystkim oskarżony znalazł się w niezwykle ciężkiej sytuacji życiowej. Sytuacji, do której doprowadził swoim zachowaniem hrabia Arkas, czyli poszkodowany. Pan hrabia bowiem nie tylko jawnie i z premedytacją złamał prawo bawarskie, za co także należy mu się kara, ale jeszcze kłamał przed sądem i próbował nas wszystkich oszukać. Jednak w czasie procesu wyszło na jaw to, że pan hrabia nie zapewnił Schulzowi należytych warunków pracy, czym złamał prawo. A zgodnie z owym prawem, jeżeli chłop nie ma zapewnionych godziwych warunków pracy, ma prawo tej pracy nie wykonać i sprzeciwić się swojemu panu. Co za tym idzie, opuszczenie ziemi przez Schulza nie było wcale złamaniem prawa, a jedynie jego egzekwowaniem. Co do kradzieży portfela, oskarżony nie zaprzecza, że go zabrał. Ale doprowadziła do tego sytuacja materialna zarówno jego, jak i jego bliskich, która nie jest do pozazdroszczenia. W tej sytuacji, sąd oczywiście może go skazać, jednak apeluję, aby owa kara była dla tego biednego, nieszczęsnego człowieka jak najbardziej łagodna, bo nie zasługuje on na to, aby potraktować go z największą surowością.
Sędzia wyszedł na chwilę, aby przemyśleć w spokoju wyrok, jaki miał w tej sprawie wydać, nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ powrócił do sali po dość krótkiej chwili i oznajmił:
- Sąd po dokładnym rozpatrzeniu sprawy, uniewinnia oskarżonego Schulza od dokonania pierwszego zarzucanego mu czynu. Co do drugiego czynu, to sąd nie uznaje zachowania oskarżonego za dostatecznie szkodliwy społecznie, ponadto zaś wywołany jedynie trudną sytuacją materialną, do której poszkodowany, swoim to zachowaniem wcześniej sam doprowadził. I dlatego sąd wyjątkowo w tej sprawie umarza warunkowo postępowanie przeciwko oskarżonemu.
Po sali rozległ się dziki okrzyk radości i szczęścia, który nie zdołał zmącić ani na chwilę wyraźny objaw niezadowolenia ze strony Arkasa. Mężczyzna ryknął ze złości, kopnął ławkę dla świadków, po czym wyszedł z sali, wyszydzany gwizdem niechęci przez część obecnych w sądzie ludzi. Tymczasem strażnicy podeszli do Schulza i zdjęli mu kajdany z dłoni, a ten podziękował im, po czym złapał mocno w ramiona swoją małżonki, ściskając ją zachłannie i całując. Sędzia obserwował to wszystko z uśmiechem na twarzy, a po jakimś czasie wyszedł z sali, posyłając przy tym przyjazne spojrzenie adwokatowi, który właśnie przyjmował podziękowania od Schulza, jego żony, a chwilę później też od Sissi, Franciszka, Maksa i Ludwiki.
- Naprawdę bardzo panu dziękujemy, panie mecenasie - rzekł Maks - Bardzo się niepokoiliśmy o Johanna. Baliśmy się, że go skażą i zostanie gdzieś zesłany.
- W razie czego, ułaskawiłbym go, choć obawiam się, że mogłoby to spotkać się z oskarżeniem o nepotyzm - powiedział Franciszek - Na szczęście błyskotliwy pan mecenas pomógł mi tego uniknąć.
- Oj tak, wspaniale pan sobie poradził. Zrobił pan z Arkasa głupca - dodała z uśmiechem na twarzy Ludwika.
- Szanowna księżna przecenia moje możliwości. To nie było znowu aż takie trudne - odpowiedział na to adwokat, kłaniając się uniżenie.
Wszyscy zaśmiali się, słysząc te słowa. Nie lubili oni Arkasa i dlatego wielką im sprawiło przyjemność wyśmianie go.
- Bardzo dziękujemy za pomoc. Nie wiem, jak możemy się odwdzięczyć za to, co dla nas zrobiliście - powiedziała Brigitte Schulz.
- Żałuję jedynie, że teraz muszę z żoną powrócić do swojej starej biedy - rzekł na to Johann Schulz - Bo przecież na ziemie Arkasa nie możemy już wrócić.
- Porozmawiam z hrabią. Nakażę mu, aby oddał ziemię księciu Maksowi oraz jego żonie - powiedział Franciszek - A jeżeli będzie się opierał, to zagrożę mu, że poinformuję o wszystkim króla Bawarii. Na pewno nie spodoba mu się to, co on robi na swoich ziemiach, zwłaszcza, kiedy się dowie, że to jawne łamanie prawa.
- Słyszycie? Będziecie mogli wrócić na swoje ziemię, które powrócą do nas - powiedział uradowany książę Maksymilian.
Sissi czule przytuliła się do ukochanego, wdzięczna za to, co zaproponował. Była teraz bardzo szczęśliwa, bo jej drogi Franz z każdym dniem pokazywał jej, ile ona dla niego znaczy.
- Wracajcie do dzieci, kochani i czekajcie na informacje od nas - powiedziała do państwa Schulz Ludwika.
Franciszek wyjął z kieszeni portfel, wydobył z niego kilka banknotów i podał je Johannowi.
- A tu proszę, macie na chleb i na czynsz. Uregulujcie wszystkie swe sprawy, żeby nie mieć tutaj żadnych zobowiązań.
Schulzowie lekko zaprotestowali, mówiąc, że nie mogą tego przyjąć, ale tak bardzo potrzebowali pieniędzy, iż ostatecznie ustąpili, obiecując jednak, iż szybko to zwrócą i nie zapomną dobroci im okazanej. Następnie powoli wyszli z sali sądu, znowu od bardzo dawna szczęśliwi i spokojni o swoją przyszłość.
Niedługo potem to samo zrobili Maksymilian, Ludwika, Sissi i Franciszek. Za nimi powoli kroczył o lasce adwokat, Hubert Werner, bardzo z siebie zadowolony. Sissi co chwila zerkała na niego, uśmiechając się delikatnie, a kiedy już wyszli z budynku sądu, powiedziała:
- To był naprawdę niesamowity proces. Jaka szkoda, że Ludwik nie mógł tego widzieć. Byłby bardzo z pana dumny, panie mecenasie.
- Zgadzam się. To wielka szkoda, że Ludwik nie mógł tego widzieć - dodał z lekkim żalem Franciszek.
- Ja jednak myślę, że chyba jednak wszystko widział, choć nie jako widz. Czy mam rację, panie Hubercie? - zapytała z ironią w głosie Sissi.
- Istotnie, księżniczko. Książę Ludwik był tu z nami obecny przez cały czas - odpowiedział na to mecenas, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Doprawdy? To niby gdzie on jest? Bo jakoś go nie widzę - powiedział Maks.
- Możesz się ujawnić, panie mecenasie - rzekła na to Sissi, zerkając na swego nowego znajomego - Przedstawienie się już skończyło, kurtyna opadła. Nie trzeba się już wygłupiać.
- Trochę szkoda, miło było na tej scenie - powiedział na to adwokat, zupełnie innym głosem niż przed chwilą.
Następnie oddał laskę Sissi i ku zdziwieniu Franciszka, Ludwiki i Maksa, bez żadnej trudności stanął wyprostowany, zdjął perukę, odkleił od twarzy bokobrody i wąsy, zdjął z nosa binokle, a potem wyjął chusteczkę i wytarł sobie nią twarz, a jak skończył to robić, wszystkie zmarszczki z niej zniknęły, zaś oczom całej czwórki ukazał się doskonale im znany trzydziestoletni szatyn o niebieskich oczach.
- LUDWIK! - zawołali zdumieni Maks, Ludwika i Franciszek.
Jedynie Sissi nie sprawiała wrażenie zdziwionej tym faktem.
- Mój kochany kuzynek znowu musiał być w centrum uwagi.
- Tym razem sytuacja tego wymagała - odpowiedział na to Ludwik - Wujek i ja nie byliśmy w stanie przekonać miejscowego adwokata, aby bronił Schulza na procesie i to nawet wtedy, kiedy proponowaliśmy mu za to wielkie pieniądze. Nie mogliśmy tego tak zostawić i wujek zadepeszował po adwokata z Monachium. Ale on był chory i nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić. Dlatego postanowiłem wziąć te sprawę w swoje ręce i proszę, udało mi się.
- To byłeś cały czas ty? - jęknął zdumiony Maks - I ja cię nie poznałem? Och, ty francie ty! Albo cię powieszą, albo wyniosą na piedestał. Innej opcji nie widzę.
- Och, mój chłopcze. Naprawdę zagrałeś rewelacyjnie. Wszystkich nabrałeś. Nikt się na tobie nie poznał - powiedziała z podziwem Ludwika.
- Ktoś chyba jednak się poznał - stwierdził Franciszek.
- Owszem, moja kochana kuzyneczka - odparł Ludwik, odbierając od Sissi swoją laskę i lekko się o nią opierając - Powiesz mi, jak to zrobiłaś?
- Daj spokój, Ludwiku. Widziałam tyle razy, jak się przebierałeś, że nie jesteś już w stanie mnie nabrać - odpowiedziała Sissi.
- Doprawdy? - zapytał ironicznie Ludwik - A tak naprawdę?
Sissi zachichotała jak mała dziewczynka i powiedziała:
- A tak naprawdę, kiedy podałam ci laskę, to zauważyłam twoją prawą dłoń z bliska. Masz na niej charakterystyczną niewielką bliznę. To po tym, jak ściągałeś mnie kiedyś z drzewa, gdy na nie weszłam i nie umiałam z niego zejść. Pamiętasz to? Miałam wtedy osiem lat, chciałam się popisać i nie bardzo mi wyszło. A ty mi pomogłeś, ale niechcący zraniłeś się w dłoń ostrym końcem jednej z gałęzi.
Ludwik spojrzał na swoją prawą dłoń i uśmiechnął się delikatnie. Wiedział, że Sissi ma rację. Owa blizna faktycznie nie była zbyt wielka, ale z bliska raczej dość dobrze widoczna, gdy ktoś dobrze się przyjrzał. Z daleka był zatem w stanie łatwo oszukać Sissi, ale nie będąc blisko niej.
- Ech, taki mały detal może człowieka wkopać. Na przyszłość muszę chyba na takie akcje nosić rękawiczki. Inaczej zawsze mnie zdemaskujesz.
- Aż tak ci zależy, żeby mnie oszukać? - spytała Sissi.
- Aż tak mi zależy na tym, aby być dobrym aktorem - odparł Ludwik.
Ruszyli razem przed siebie, wesoło się zaśmiewając z przygody, w której to przed kilkunastoma jeszcze minutami brali udział. Szczególnie rozbawiła ich złość Arkasa. Nie byli co prawda ludźmi cieszącymi się z czyjegoś pecha, ale tym razem trudno im było tego nie robić.
- Widzieliście jego minę? - zapytała wesoło Sissi - No, mówię wam, po prostu bezcenna. On był taki wściekły, kiedy ogłoszono wyrok. Myślałam, że tam zaraz ze złości pęknie.
- Oj tak, to było rewelacyjne - zgodził się z nią Maksymilian - A do tego też, zanim doszło do wydawania wyroku, pan mecenas Hubert po prostu zrównał go z ziemią. No, naprawdę. Zjadł go żywcem i to na naszych oczach!
- Ludwiku, jesteś lepszym aktorem niż mi się wydawało - powiedział Franz - Byłeś jeszcze lepszy niż wtedy, kiedy grałeś Mefistofelesa.
- Choć byłeś diabelsko uroczy jako diabełek - zażartowała sobie Sissi.
- Dziękuję za ten komplement, księżniczko - odpowiedział Ludwik wesołym tonem - Ale dzisiejsze przedstawienie dało mi jeszcze więcej satysfakcji, bo nawet nie wiecie, jak bardzo gardzę tego typu ludźmi, jak Arkas. Takich ludzi jak on, to z satysfakcją bym skazywał na banicję i to bez wyroku.
- Albo, jak rzekł Mefistofeles: „Posłałbym ich wszystkich do diabła, gdybym sam nim nie był” - zażartowała sobie Sissi.
- Ludwiku, ty naprawdę marnujesz się jako książę. Powinieneś zostać artystą - stwierdził dowcipnie Maksymilian.
- Niestety, odpowiedzialność za Bawarię sprawia, że te słowa, choć bardzo mi schlebiają, nie mogą zostać zrealizowane - powiedział wesoło Ludwik - Ale za to mogę być kiedyś mecenasem sztuki. Bo i czemu nie? Na tym świecie jest wielu tak bardzo zdolnych ludzi, którzy nie mają za co rozwijać swoich talentów, chociaż by nie wiem, jak się starali. Takich ludzi trzeba wspierać i ja zamierzam to robić. Ale od czasu do czasu sam zamierzam wystąpić na scenie, bo aktorstwo to część mnie samego, a nie można zabierać sobie żadnej cząstki siebie. A już zwłaszcza takiej, która jest tak ważna i która daje nam tyle satysfakcji.
- I daje możliwość błyszczenia na środku sceny - dodała Sissi.
- Tak, to też - odrzekł wesoło Ludwik - Bo chyba nie zaprzeczysz, że aktorem dobrze być, jak mówi słynna piosenka. Pamiętacie ją jeszcze?
Następnie wesoło zaczął wymachiwać swoją laseczką i lekko przy tym sobie podrygując, zaśpiewał:

Tam-tam-tam-tam!
Któż nie zazdrości nam?
Zegarek złoty i czarny frak.
Któż inny na co dzień chodzi tak?
Hej! Kto tak jak my,
Wesoło spędza dni?
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być!

Tam-tam-tam-tam!
Doprawdy mówię wam...
Kto sławny w życiu był chociaż raz,
Kto kocha prawdziwej sławy blask...
Hej! Ten dobrze wie,
Gdzie szczęście kryje się.
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być!

Tam-tam-tam-tam!
Któż nie zazdrości nam?
Wąsiki sterczą jak igły dwie.
Karetą jak hrabia jeździ się.
Wio, koniku! Wio!
Ja bardzo lubię to.
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być.

Tam-tam-tam-tam!
Któż nie zazdrości nam?
Buciki, proszę, z najlepszych skór.
Fryzura madame de Pompadour.
Hej! Kto tak jak my,
Szczęśliwie spędza dni?
Śpiewajmy, bracia, bo co tu kryć?
Aktorem dobrze być!


I z tą piosenką na ustach, Ludwik prowadził swoich bliskich przed siebie, nie zastanawiając się specjalnie, dokąd teraz powinni pójść ani jaka jest teraz pora. Bo nie miało to obecnie żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie to, że nie tylko ocalił przed strasznym losem niewinnego człowieka, ale jeszcze zrobił to za pomocą tak uwielbianych przez siebie metod i swojego talentu, który wreszcie przydał mu się nie tylko jako rozrywka, ale także jako narzędzie do realizacji szlachetnych celów. W tamtej chwili czuł, że było to jego największe i najlepsze przedstawienie, jakie tylko wykonał przez całe swoje życie. Żałował jedynie tego, że Elodie nie mogła tego widzieć. A na czym, jak na czym, ale na jej pochwale zależało mu bardziej niż na pochwale od kogokolwiek innego.

***

W tym samym czasie, kiedy Ludwik wraz z bliskimi świętował swój sukces, ktoś inny daleki był od okazywania radości. Tą osobą był hrabia Fryderyk Arkas. Po przegranym procesie, połączonej z pełną kompromitacją, poczuł, że nie jest w stanie na trzeźwo tego przetrzymać, dlatego poszedł za miasto, do dobrze nam już znanej oberży „Pod Weteranem”, gdzie zamówił kufel porządnego piwa i coś do tego na przekąskę. Liczył, że posiłek i trochę alkoholu pomoże mu jakoś przetrwać to upokorzenie na spokojnie, zapanować nad sobą i obmyślić, jak odpowiednio się zemścić. Tak, o zemście przede wszystkim teraz myślał, gdyż jego mściwa, jak też nieprzejednana natura nie pozwalała mu znieść takiej zniewagi.
W oberży jednak przysiadła się do niego jakaś kobieta, która zażądała z nim rozmowy. Była ubrana na zielono, a głowę miała zakrytą płaszczem z kapturem. Nietrudno dało się odgadnąć, że chce ona zachować anonimowość. Była jednak niezwykle stanowcza, a gdy dodatkowo jeszcze powołała się na znanego im Hansa Zottornika, Arkas zrozumiał, że sprawa jest poważna i choć nie miał ochoty na to, aby rozmawiać, to musi wysłuchać, co kobieta ma mu do powiedzenia. Dodatkowo też, gdy lepiej się przyjrzał, to dostrzegł twarz swojej rozmówczyni spod kaptura i wtedy rozpoznał w niej baronową von Tauler, która zawsze wydawała mu się nad wyraz atrakcyjna. Rozmowa z nią zatem mogła na swój sposób poprawić jakoś mu ten zdruzgotany humor.
- Przyznam się, pani baronowo, że sprawia mi pani obecność wielką, ale to wielką przyjemność - powiedział do niej Arkas, lekko się uśmiechając.
- Nie wiem, czy dalej to będzie dla pana przyjemność, kiedy powiem panu, co mnie do pana sprowadza - odpowiedziała na to Helga von Tauler.
- Jest pani urocza, kiedy się pani złości, baronowo - odrzekł Arkas, próbując przy tym dotknąć jej ręki.
Ona jednak odsunęła od niego dłoń i powiedziała:
- Kanclerz Zottornik nakazuje panu przekazać, że pana poczynania nie są mu mile widziane, a tym bardziej ta sprawa z Morgaszem i jego bandytami.
- Morgaszem? Nie bardzo rozumiem, o co pani chodzi - powiedział Arkas.
- Proszę nie brać mnie za głupią, ani tym bardziej myśleć tak o kanclerzu. On o pana poczynaniach bardzo dobrze wie. Udawanie, że jest inaczej, nie pomaga ani panu, ani nam w zachowaniu dobrych relacji między nami. Dlatego radzę panu po dobroci, niech się pan nie zgrywa.
Arkas początkowo próbował udawać, że nie wie, o co kobiecie chodzi, jednak widok mrocznie patrzącej na niego baronowej sprawił, iż ostatecznie zrozumiał tę oczywistą dla niego sprawę. Taką, że udawanie przed nią niewiniątka niczego mu dobrego nie przyniesie, dlatego skinął lekko głową i powiedział:
- No dobrze, nie będę zatem udawał. Skoro pani i kanclerz już wiecie o tym, to nie ma sensu tego dłużej ukrywać.
- Słuszna postawa - powiedziała obojętnym tonem baronowa.
Przebywanie w towarzystwie Arkasa bynajmniej wcale nie sprawiało jej ani trochę przyjemności, dlatego postanowiła zakończyć tę rozmowę jak najszybciej to będzie możliwe.
- Zmierzając do rzeczy. Kanclerz przypomina panu hrabiemu, że pan pracuje dla niego i że ostatni raz daruje on panu tego rodzaju samowolkę. Kanclerz jednak zapowiada, iż w przypadku kolejnej takiej sytuacji w przyszłości nie będzie już tak wyrozumiały wobec pana. Przypomina panu hrabiemu, że wojna Austrii z Francją czy też innym krajem bynajmniej nie jest nam na rękę i lepiej, aby pan hrabia do niej nie dążył. Oznajmia też panu, że bynajmniej nie przeszkadzają mu kontakty pana hrabiego z Morgaszem i innymi bandytami, ale proszę nie prowadzić więcej tego typu akcji, ponieważ spotka pana ze strony kanclerza surowa kara. Ponadto każe dodać, iż niech pan hrabia nie liczy na to, że zdoła pan nabroić i uciec potem za granicę, bo nawet na końcu świata dosięgnie pana sprawiedliwość. Nie umknie pan nigdy przed zemstą kanclerza, bo ma on naprawdę długie ręce. Prosi pana o to, aby pan to sobie dobrze zapamiętał.
Arkas zazgrzytał zębami ze złości. Wiedział doskonale, że kanclerz nie rzuca słów na wiatr. Był głupcem sądząc, iż ten o niczym się nie dowie i da się go jakoś oszukać, prowadząc po cichu swoją własną grę. Nie należy więcej tego robić, bo zemsta tego człowieka, z cienia rządzącego całym imperium austriackim, nigdy nie była lekka. Wręcz przeciwnie, była zawsze straszna i Arkas wolał nie ryzykować sprawdzania tego, w jaki sposób jego ukaże za złamanie zasad ich współpracy.
- Czy dobrze pan zrozumiał to, co panu powiedziałam? - zapytała baronowa.
- Nadzwyczaj jasno i przejrzyście - odpowiedział Arkas.
Następnie spojrzał ponownie na baronową i zapytał:
- Nie rozumiem, jak taka piękna kobieta jak pani może pracować dla takiego starego i okrutnego potwora jak kanclerz.
- Praca jak praca. Kanclerz dobrze płaci - odpowiedziała obojętnie baronowa.
- A nie chciałaby pani zmienić pracodawcy? Na kogoś, kto również dobrze za usługi pani zapłaci, ale przy okazji będzie o wiele ciekawiej prezentującym się i o wiele młodszym, a do tego przystojniejszym człowiekiem?
- Nie wydaje mi się, aby tego człowieka było stać na moje usługi.
- Doprawdy? Może pani spróbuje?
- Nie stać pana, panie hrabio. Moje usługi nie są tanie.
- Wysoko się pani ceni. I drogo, jak widzę.
- Porządna praca wymaga porządnej zapłaty.
- Jestem gotów porządnie pani zapłacić.
Po tych słowach, Arkas delikatnie dotknął jej dłoni, ale baronowa, nie kryjąc swojego wstrętu, odsunęła rękę i powiedziała:
- Zdecydowanie nie byłoby pana stać na moje usługi, panie hrabio.
- Może jednak wysłucha pani mojej propozycji?
- Pana propozycje mnie nie interesują, panie hrabio.
- Bo widzi pani, zawsze mogę zapłacić pani część w pieniądzach, a część w nieco bardziej uroczy i słodki sposób.
Baronowa uśmiechnęła się ironicznie do Arkasa i odparła:
- Ten sposób tym bardziej mnie nie interesuje.
- Dlaczego? O ile wiem, w czystości pani nie żyje. Dlaczego zatem nie może się pani zainteresować mężczyzną bez zobowiązań, który jest panią zachwycony? Czego mi w zasadzie brakuje, aby odwzajemniła pani ten zachwyt?
Arkas liczył, że gdy wspomni o tym swoim zachwycie wobec baronowej, ta od razu zmieni do niego nastawienie, bo przecież każda kobieta ceni sobie miłe dla jej próżności komplementy i łatwiej dzięki nim ulega mężczyźnie. Ale przeliczył się w tej sprawie, ponieważ kobieta jedynie mu odpowiedziała:
- Jeżeli pan nie wie, proszę spojrzeć w lustro, a wtedy pan zrozumie.
Uraziła w ten sposób jego miłość własną. Arkas nigdy nie darował tego typu zniewag, dlatego zerwał się z krzesła i powiedział ze złością:
- Sprawić, abym przestał kogoś uwielbiać można poprzez wywołanie we mnie nienawiści. A muszę powiedzieć, że mam się za człowieka zrównoważonego i nie tak łatwo mi zaleźć za skórę, ale moje gratulacje, bo właśnie się to pani udało, pani baronowo. Któregoś dnia zrozumie pani, że to był bardzo duży błąd, ale już będzie za późno, aby mnie przebłagać i abym okazał litość. Zobaczy pani.
Po tych słowach, przewracając krzesło, na którym przed chwilą siedział, a w jego głowie krążyła już tylko jedna myśl. Chęć zemsty na tej oto ladacznicy, która sypiała z kim popadnie, a wzgardziła jego adoracją. Żadna kobieta nigdy bezkarnie go nie odtrąciła. Postanowił, że baronowa wkrótce się przekona, że ona bynajmniej nie jest wyjątkiem od tej reguły.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 2:08, 09 Paź 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 9:16, 06 Lut 2023    Temat postu: Proces

Ludwik jest rozdarty między wspomnieniem Joasi a rodzącym się powoli nowym uczuciem. Nie może jednak wiecznie stać w przedpokoju, żeby zacząć nowe życie trzeba zamknąć drzwi przeszłości za sobą.
Nie wiedziałam, że jego ciocia Ludwika przeszła taką tragedię, że straciła swoje pierwsze dziecko. Jest do ból nie do opisania.
Zaskoczyła mnie baronowa. Nie podejrzewałam, że ona zawsze taka sztywna jakby kij połknęła może być taka frywolna i zabawiać się z takim młodym ciachem w sypialni.
Ten stary świntuch ją podglądał i niestety ma na nią haka. Chwilami mi jej żal, w gruncie rzeczy jest bardzo samotna i poza córką nikt jej nie kocha.
Niestety hrabia Arkas się przeliczył, że kobieta z wielkiego świata spojrzy na niego z zainteresowaniem. Za wysokie progi na jego prowincjonalnego arystokratę nogi.
Bardzo podobał mi się proces, przypominał trochę scenę z serialu Dom, ten człowiek jest winny, ale nie powinien zostać skazany.
Ludwik Hubert lubi brylować.
Franciszek dobrze postąpił, władza wykonawcza nie powinna się mieszać do władzy sądowniczej na tym polega trójpodział władzy. Niestety nie wszyscy to rozumieją.











Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 9:21, 06 Lut 2023, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:29, 11 Lut 2023    Temat postu:

Rozdział XVII

Nadchodzi nowa epoka

Hrabia Arkas chciał wyjechać jak najszybciej z Wiednia. Nic go tutaj już nie trzymało, bo wszystkie swoje sprawy zakończył, choć nie tak, jak to planował. Ale w sytuacji, w jakiej został postawiony, nie mógł jeszcze opuścić miasta. Rozmowa z baronową von Tauler zdecydowanie wytrąciła go z równowagi, a że nie należał do ludzi, którzy łatwo wybaczają urazy, nie zamierzał i tej, której doznał od niej tak po prostu darować. Takie zachowanie nie było zgodne z jego charakterem, ani też z jego naturą, która była mściwa i pamiętliwa. Kiedy ktoś go uraził w taki czy inny sposób, nigdy o tym nie zapominał i nigdy nie wybaczał, a jeżeli tylko się ku temu nadarzyła okazja, wyrównywał z tą osobą rachunki, oczywiście w najbardziej nieprzyjemny ze wszystkich możliwych sposobów. Baronowa Helga von Tauler nie mogła być od tej reguły wyjątkiem, nawet jeśli należała do czołowych agentek kanclerza Zottornika. Z nim oczywiście, Arkas nie chciał zadzierać, ale wiedział, że baronowej mimo protekcji człowieka, dla którego zresztą i on pracował, upiec się nie może. Ona musiała mu za to, co zrobiła zapłacić. I wiedział, że nie odpuści, dopóki nie wyrówna z nią rachunków. Najlepiej jednak całą sprawę było w taki sposób przeprowadzić, aby Zottornik o niczym się nie dowiedział. Arkas nie miał bowiem żadnych złudzeń, co do tego, że gdyby baronowa na niego poskarżyła się kanclerzowi, to jego dni byłyby policzone. Zottornik nie miał może sentymentu do baronowej, ale nie tolerował walk i starć pomiędzy swoimi agentami, oczekując od nich lojalności wobec swojej osoby oraz pełnej gotowości do działania, która to nie mogła przecież istnieć wtedy, gdy zamiast mu służyć, jego agenci walczyli ze sobą nawzajem z powodu osobistych uraz. Zottornik jasno to zresztą sprecyzował, gdy ich pozyskiwał do swoich usług.
- Nie życzę sobie sporów między wami - powiedział wtedy - Oczekuję od was pełnej dyspozycji i pełnej współpracy. Spory między wami nie będą mile widziane i zamierzam je surowo karać, bo wszelkie spory osłabiają was, a co osłabia was, to osłabia też mnie.
Arkas doskonale to wszystko pamiętał, dlatego nie mógł zaryzykować jawnie jakieś akcji przeciwko baronowej. Jednak przecież musiał coś zrobić. Nie mogło tej parszywej żmii ujść płazem to, w jaki sposób go potraktowała. Nikomu takie coś nigdy nie uchodziło płazem i jej też nie mogło. Tylko w jaki sposób można ją było dosięgnąć? Ujawnić jej romanse? Można tak zrobić. Baronowa cieszy się na dworze wielkim szacunkiem i nieposzlakowaną opinię i jedynie po cichu mówiono o jej romansach. Gdyby tak jednak wyszły na jaw, byłaby skończona. Chociaż, czy aby na pewno? Zottornik nie pozwoliłby sobie na utratę takiej agentki. Zapewne by to wszystko jakoś załagodził i baronowej by się upiekło. Poza tym, raczej szybko odkryłaby ona, kto rozpuszcza plotki na jej temat, a wtedy zemściłaby się okrutnie i to z pomocą samego kanclerza. Nie, ten pomysł hrabia jednak musiał odrzucić. A więc wobec tego, jaki byłby najlepszy?
Siedząc w swym pokoju w hotelu, w którym Arkas na czas pobytu w Wiedniu się zatrzymał, rozważał sobie to wszystko w głowie, ale nie był w stanie niczego rozsądnego wymyślić. Złość na baronową odbierała mu zdolność spokojnego oraz taktycznego myślenia, które przecież nie było mu wcale obce. Po głowie krążyło mu niemal tysiące myśli, jedna gorsza od drugiej, a każda z nich pełna była bardzo strasznych i okrutnych planów, za pomocą których baronowa miała mu zapłacić za swoje pogardliwe słowa wobec niego. Niestety, wszystkie groziły bardzo szybką dekonspiracją i karą ze strony kanclerza. Trzeba było więc wymyślić coś innego.
Nagle do pokoju ktoś zapukał. Arkas niezadowolony, że ktoś mu przeszkadza, burknął tylko niechętnie i nieprzyjemnie:
- Proszę!
Do pokoju wszedł jeden z pracowników hotelu, oznajmiając mu, że przybywa do niego z wizytą hrabia Jamisz, marszałek dworu cesarza Austrii i w imieniu Jego Cesarskiej Mości prosi go o rozmowę. Na wieść o tym, Arkas od razu wyrwał się z marazmu, spojrzał na pracownika i zapytał:
- Hrabia Jamisz? Gdzie on jest?
- Czeka w recepcji, panie hrabio - padła odpowiedź.
- Powiedz mu, że już do niego idę.
- Sługa pana hrabiego.
Pracownik hotelu wyszedł, a Arkas podniecony i nad wyraz zachwycony, od razu poprawił na sobie ubranie, upewnił się w lustrze, że wygląda jak najlepiej, po czym zadowolony niemalże zbiegł po schodach na sam dół, do recepcji. Po głowie mu wtedy krążyły myśli o tym, co też sprowadza taką znakomitość jak sam hrabia Jamisz, marszałek cesarskiego dworu. Czyżby może chciał coś z nim załatwić? A może sam cesarz prosi go na audiencję? To byłby dopiero zaszczyt. Baronowa już by nie mogła mówić do niego w sposób pogardliwy, bo skoro sam cesarz prosi go na audiencję, to nie jest on widocznie byle kim.
Hrabia Jamisz czekał na niego, siedząc w fotelu w recepcji. Widząc go, Arkas niemal podskoczył z radości. Opanował się jednak i z największym uszanowaniem i godnością, na jakie tylko zdołał się zdobyć, podszedł do niego, ukłonił się bardzo uniżenie, niemalże dotykając twarzą podłogi i powiedział patetycznym tonem:
- Ach, jaki wielki zaszczyt mnie spotyka, że pan, panie hrabio Jamiszu, raczy mnie zaszczycić swoją obecnością. Doprawdy nie wiem, czym sobie zasłużyłem na tak wielki honor.
Hrabia Jamisz, na którym sztuczna czołobitność nigdy nie robiła wrażenia, ale który zawsze umiał być uprzejmy i to nawet wtedy, gdy nie miał na to ochoty, ze stoickim spokojem powitał Arkasa, odzywając się do niego grzecznie, aczkolwiek bez życzliwości.
- Panie hrabio, przysyła mnie do pana Jego Cesarska Mość, Franciszek Józef I z prośbą, abym zabrał pana do niego, ponieważ chce z panem omówić pewne dość istotne dla niego kwestie, które tylko pan może mu załatwić.
A więc jednak, pomyślał Arkas. Sam cesarz prosi go do siebie na audiencję i do tego jeszcze uważa, że tylko on, prosty bawarski hrabia Fryderyk Arkas jest w stanie rozwiązać jego problem. Doskonale, to będzie idealna zemsta na baronowej. Pstryczek w nos od człowieka, którego zalotami i względami wzgardziła. To tak jej mocno dokuczy, że może nawet nie trzeba będzie posuwać się do brutalnych metod i innych okrutnych sztuczek, aby ją zabolało. Och, to będzie cudowne, zobaczyć na jej buźce malujące się zdumienie i wściekłość, gdy on, wzgardzony przez nią, jest u samego cesarza, który uważa, że tylko on może mu pomóc.
- Panie hrabio, z największym zaszczytem udam się do Jego Cesarskiej Mości na rozmowę i oczywiście rozwiążę jego problem, w miarę swoich możliwości. Czy Jego Cesarska Mość chce mnie widzieć od razu?
- Od razu, panie hrabio. Prosiłbym, abym pana do niego przyprowadził.
- Wobec tego, nie każmy mu czekać.
Arkas z zadowoleniem poszedł wraz z Jamiszem, który zabrał go do pałacu, a następnie zaprowadził do gabinetu Jego Cesarskiej Mości. Gdy tylko tam dotarli, poprosił on Arkasa, aby raczył poczekać, zapukał, wszedł do środka i powiedział:
- Pan hrabia Fryderyk Arkas do Jego Cesarskiej Mości.
- Doskonale. Niech wejdzie - odpowiedział mu Franciszek Józef.
Jamisz wyszedł z gabinetu i zaprosił do niego Arkasa, który to dumny niczym paw, wszedł i stanął przed obliczem samego cesarza. Zachwycony, rozkoszując się tą chwilą, skłonił się przed władcą Austrii w sposób jak najbardziej uniżony, zaraz potem dodając:
- Wasza Cesarska Mość raczył uczynić wielki zaszczyt mnie, prostemu słudze swemu, zapraszając mnie do siebie.
Cesarz uśmiechnął się ironicznie. Zachowanie Arkasa go lekko bawiło, bo tak bardzo było ono napełnione fałszywą czołobitnością, że trudno było nie roześmiać się, kiedy takie coś się widziało.
- Bardzo mi miło, że pan tak mówi, panie hrabio - rzekł Franciszek - Bardzo mnie też cieszy, iż hrabia Jamisz zastał pana jeszcze w hotelu. Bałem się, czy pan już nie wyjechał, a sprawa, którą dla pana mam jest niezwykle pilna.
- Z przyjemnością pomogę Waszej Cesarskiej Mości w tej sprawie, o ile tylko jestem w stanie tego dokonać - odparł na to Arkas.
- Z pewnością jest pan w stanie to zrobić - powiedział Franciszek - Chodzi mi o ziemię, które przed kilkoma laty kupił pan od ojca mojej narzeczonej, księcia von Wittelsbacha. Wiem, że te ziemię nie przynoszą obecnie panu wielu dochodów i są panu raczej zawadą niż pożytkiem, dlatego chciałbym złożyć panu propozycję. Pragnę je od pana odkupić, za sumę, za którą pan je wcześniej nabył. Rozumie się, z doliczeniem odpowiedniego procentu, aby nie był pan stratny.
Uśmiech na twarzy Arkasa zszedł jakby został zmazany gąbką na tablicy. To, co mu powiedział Franciszek nie tylko go zaskoczyło, ale i przy okazji też bardzo zirytowało. Przypomniało mu bowiem proces, który miał miejsce zaledwie wczoraj i bynajmniej nie było mu to miłe wspomnienie. Ponadto sprzedaż ziemi, wcześniej tak sprawnie odzyskanych od Wittelsbachów, zdecydowanie nie było mu na rękę. Wszak świadomość posiadania przez niego czegoś, co kiedyś należało do księcia Maksymiliana dawało mu satysfakcję i to ogromną. Mógł się napawać tym, że ma on coś, co odebrał swemu nielubianemu sąsiadowi i to jeszcze zgodnie z prawem. Teraz zaś miał mu to oddać? I to jeszcze świeżo po tym wszystkim, kiedy przegrał proces z tym parszywym chłopem, co Wittelsbachowie obserwowali z widowni? Nie, to nie wchodziło w grę.
Arkas jednak nie był głupi. Doskonale wiedział, że nie może odmówić. Nie cesarzowi. Jego prośby to rozkazy, a rozkazy cesarza należy wykonywać i to nawet wtedy, gdy się nie jest jego poddanym. Będąc bawarskim hrabią i mając za władcę króla Maksymiliana II lepiej było mieć dobre relacje z cesarzem Austrii, który to bardzo się lubi z władcą Bawarii, a co za tym idzie, obaj mogą lubić i nie lubić te same osoby. Maksymilian II mógł zatem bez trudu utrudnić życie Arkasowi, gdyby tak cesarz go o to poprosił. Hrabia wolał tego uniknąć i dlatego wiedział, że musi przyjąć propozycję Franciszka Józefa, ale mimo to postanowił nawet z tej sytuacji ugrać coś dla siebie. Przybrał zatem zadowoloną z siebie minę i powiedział:
- Propozycja niezwykle ciekawa, Wasza Cesarska Mość. Oczywiście nie mam nic przeciwko jej przyjęciu, ale nie wiem, czy Wasza Cesarska Mość zna wszystkie szczegóły tej sprawy. Jeżeli nie, trudno będzie dokonać transakcji bez uprzedniego odkrycia faktów niezbędnych do...
Franciszek Józef przerwał mu ruchem ręki i powiedział:
- Znam wszystkie szczegóły tej sprawy od księcia Maksymiliana. Powiedział mi o każdym aspekcie, który powinienem wiedzieć. Wiem, że wykorzystał pan ten niefortunny dla księcia Maksymiliana i jego rodziny szczegół, iż z powodu dosyć sporego nieurodzaju, który dotknął ich ziemie, musieli oni sprzedać panu część swojego majątku, z czego to pan skwapliwie skorzystał. Nie, nie mam panu tego za złe, panie hrabio. Wielu ludzi na pana miejscu z pewnością by tak zrobiło. No, ale chyba sam pan rozumie, iż prowadzenie tych ziem w sposób taki, jaki to wyszedł na jaw wczoraj, podczas procesu pana Schulza pozostawia wiele do życzenia. A ja, jako człowiek, który nie pochwala praktyk tego rodzaju, jakie to pan prowadził na swoich ziemiach, a przy okazji niedługo członek rodziny księcia Maksymiliana, czuję się w obowiązku, aby pana za to skarcić. Ponadto, jako że jestem w stanie to zrobić, proponuję panu odkupienie od pana tych ziem, aby wróciły one do rąk ojca mojej narzeczonej. W ten sposób książę Maksymilian odzyska swe ziemie, Schulz swój dom, a pan swoje pieniądze. I wówczas wszyscy będą zadowoleni.
- No cóż... Zapewne będą, jeżeli oczywiście, przy okazji ustalimy dobrą sumę za owe ziemie, o których tu mówimy.
- Suma została ustalona już wcześniej i nie podlega ona dyskusji.
- Ale ja jeszcze jej nie znam, Wasza Cesarska Mość.
- To suma, którą pan zapłacił za te ziemię plus tysiąc guldenów więcej jako tzw. odstępne, aby pan nie był stratny, panie hrabio.
Arkas lekko się obruszył. Tysiąc guldenów? Tylko tyle? Przecież to żaden dla niego zysk! Przez kilka lat te ziemię przynosiły mu spory dochód, przynajmniej do czasu, aż nie przyszła czerwonka, która wybiła część chłopów i wywołała pośród nich spore zamieszki, a co za tym idzie, spore straty. Dlatego tysiąc guldenów nie było w stanie nadrobić tego wszystkiego ani zrekompensować mu tego.
- Wasza Cesarska Mość wybaczy, ale tysiąc guldenów to stanowczo za mało - powiedział po chwili Arkas - Proszę w swoich ocenach uwzględnić fakt, że ja w czasie epidemii, jaka wybuchła na tych ziemiach poniosłem spore straty i...
- Poniósł je pan z powodu zwolnienia zbyt drogiego dla pana lekarza - rzekł na to Franciszek Józef - Sam pan zatem ponosi winę za swoje straty. Zatem pana straty to nie problem księcia Maksymiliana. Poza tym, chyba jasno się wyraziłem, że ta suma nie podlega dyskusji.
- Ja bym jednak spróbował podyskutować.
- Nie warto, panie hrabio.
- Rozumiem, ale Wasza Cesarska Mość. Pragnę zauważyć, że mimo wszystko mam prawo odmówić propozycji Waszej Cesarskiej Mości.
Arkas widząc, że bycie milutkim nie pomaga mu, postanowił więc spróbować innej metody. Ta jednak bynajmniej także nie odniosła skutku, ponieważ cesarz z powagą i lekką grozą w oczach spojrzał na niego i powiedział:
- Owszem, może pan. Ale i ja coś mogę zrobić. Mogę poinformować mojego kuzyna, księcia Ludwika o pana poczynaniach na ziemiach kupionych od księcia Maksa. Mój kuzyn z kolei o tych sprawach poinformuje swojego ojca, a ten zaraz wyśle odpowiednich ludzi na inspekcję na pana ziemie. Jestem pewien, że więcej oni mogą odkryć nadużyć niż te, które wyszły na jaw w czasie procesu.
Arkas zazgrzytał zębami ze złości. Doskonale wiedział, że cesarz ma rację i to on jest panem sytuacji. Miał go w garści. Jeżeli będzie się stawiał, to natychmiast o wszystkim poinformuje króla Bawarii. A ten go ukaże i to z całą surowością. Nie, w tej sytuacji wszelkie negocjacje nie miały racji bytu. Musiał brać to, co mu teraz proponuje cesarz, zanim sytuacja się pogorszy, a on sam nie dostanie ani grajcara za te ziemię, za to dostanie spory wyrok w bawarskim więzieniu.
- W porządku, Wasza Cesarska Mość. Wyrażam zgodę - powiedział w końcu - Czy w pobliżu jest jakiś prawnik, aby spisać odpowiednią umowę?
- Umowa już jest przygotowana. Wystarczy podpisać - rzekł Franciszek.
Na dowód, pokazał mu leżący przed nim dokument i podał mu go. Arkas, nie kryjąc swojego niezadowolenia, wziął od niego umowę, przeczytał jej treść, potem zaś ujął pióro i złożył na niej swój podpis. Następnie oddał go Franciszkowi, który też go podpisał.
- Proszę, Wasza Cesarska Mość. A pieniądze?
Franciszek Józef zadowolony przeczytał dokument, a potem wyjął z szuflady pugilares wypchany banknotami i podał go Arkasowi.
- Proszę przeliczyć. Musimy mieć pewność, że wszystko się zgadza.
Arkas spełnił życzenie. Wszystko się zgadzało.
- Dziękuję, Wasza Cesarska Mość. Interesy z cesarzem to sama przyjemność.
- Owszem, ale pytanie, dla kogo?
Po tych słowach, Franciszek uśmiechnął się delikatnie i dał znak hrabiemu, że rozmowę uważa za zakończoną. Arkas oddał mu pełen szacunku, ale też i niechęci ukłon, po czym wyszedł z gabinetu.
Wychodząc, natknął się na idącą właśnie korytarzem baronową von Tauler. Jej wzrok pełen niechęci, dotknął hrabiego do tego stopnia, że gdyby tylko mógł, to złapałby ją za gardło i zacisnął na nim palce, dusząc ją do chwili, aż przestanie już oddychać. Z przyjemnością by to wszystko zrobił, gdyby nie to, że nie mógł tego zrobić, a poza tym dochodząc do wniosków, iż byłaby to zdecydowanie o wiele za lekka kara dla tej kreatury.
- Pan tutaj, panie hrabio? - zapytała baronowa.
- Miałem sprawy do załatwienia. Właśnie wychodzę - odpowiedział jej Arkas i wzrok swój skierował na towarzyszkę baronowej.
Była nią urocza, jedenastoletnia dziewczynka o jasnobrązowych włosach oraz niebieskich oczach, ubrana w uroczą sukienkę o kolorze jasnego fioletu z odrobiną czerwieni na dole jako przyjemnym dodatkiem. Arkas ocenił po wyglądzie małej, że nie jest ona zbyt podobna do swojej matki, ale widocznie musiała odziedziczyć urodę po swoim ojcu. Tym lepiej, pomyślał sobie hrabia. Baronowa jest piękna, ale nie zawiera jej uroda za wiele subtelności, przez co w końcu zrazi tym brakiem do siebie wszystkich mężczyzn i zostanie sama. Ta mała z kolei, jak tylko podrośnie, to będzie przebierać wśród adoratorów. Arkas poczuł wówczas żal, że nie ma syna. Mógłby go ożenić z tą małą, wciągając ją potem w swoje sidła i robiąc z niej swoje narzędzie w zemście na jej mamusi. A tak ten plan nie miał racji bytu.
- Mam nadzieję, że wszystko, co pan sobie postanowił, zrobił pan - rzekła po chwili niezręcznej ciszy baronowa.
- Owszem i nawet lekko na tym zarobiłem - odpowiedział na to hrabia.
- Gratuluję. Pan wybaczy, musimy już iść. Moje uszanowanie. Chodź, Ilary.
- Moje uszanowanie, szanownym paniom.
Arkas obserwował przez chwilę baronową z córką, jak odchodzą powoli w swoim kierunku. Zauważył po sposobie, w jaki nienawistna mu kobieta zwróciła się do swojej córki, że owa córka chyba była jej bliską osobą. W jej głosie bowiem nie usłyszał nieprzyjemnego tonu, a jedynie życzliwy i serdeczny. Zatem ta żmija umiała kogoś kochać. Tym bardziej teraz żałował, że nie ma syna i mógłby potem go ożenić z tą małą. Gdyby to się stało, mógłby łatwo wykorzystać dziewuszkę w ramach zemsty na jej mamusi. Taka zemsta byłaby tym łatwiejsza do osiągnięcia z tego powodu, że ta wredna żmija kocha swoje dziecko. Gdyby było jej ono jedynie lubiane lub obojętna, zemsta byłaby trudniejsza do osiągnięcia. A tak byłaby nad wyraz prosta. Niestety, to niemożliwe.
Ale z drugiej strony, czy bez ślubu nie dałoby się zemścić na baronowej? Nie, na pewno można tę wiedźmę ukarać nawet bez tego, gdyby tylko wymyślił sposób, aby to osiągnąć. Ale wymyślenie tego sposobu nie było proste. Zemsta musiała być przecież okrutna i bezwzględna. Inaczej ta podła wiedźma nigdy nie zrozumie, jak wielkim błędem z jej strony było złe potraktowania hrabiego.
Jednak z powodu trudności w planach Arkasa, myliłby się ten, kto by uznał, że hrabia zrezygnował ze swoich planów. O nie, kiedy tylko sobie postanowił, iż kogoś ukaże za doznaną zniewagę, to musiał, po prostu musiał to zrobić. A zresztą to nie dotyczyło jedynie zemsty, a również i zwykłego dokuczenia. Czyż nie zdołał on przekupić miejscowego adwokata, aby nie prowadził on sprawy Schulza i nie bronił go przed sądem? I czy nie stracił na to dużo pieniędzy, ale nie żałował tego, bo mu dało to satysfakcję?
Nawiasem mówiąc, zrobił to dlatego, iż widział on pogrążonych w rozmowie Maksymiliana i Ludwika, których znalazła pani Schulz i poprosiła ich o pomoc. Arkas był niechcący świadkiem tej rozmowy i zrozumiał, że jeśli ci dwaj zechcą pomoc, to mogą tego dokonać, a on nie mógł na to pozwolić i dlatego też poszedł do adwokata i przekupił go. Zdążył dokonać tego tak dosłownie pół godziny przed przybyciem jego adwersarzy. Dzięki temu, gdy obaj panowie przyszli do mecenasa i poprosili go o pomoc, ten odmówił, sprawiając w ten sposób wielką radość panu hrabiemu. Oczywiście do czasu, aż zjawił się ten żałosny adwokacina, kulawy oraz wyszczekany niczym najlepszy pies łowny. Tak wszystko obrócił, że Schulz nie tylko odzyskał wolność, ale ponadto także plan dokuczenia Wittelsbachom obrócił się przeciwko hrabiemu.
Ale pomijając ten niefortunny efekt jego planu, Arkas nie zamierzał żałować tego, co zrobił, bo chwila satysfakcji z dokuczenia Wittelsbachom była nazbyt dla niego przyjemna, aby miał jej żałować. A poznawszy raz smak tego przyjemnego uczucia, zamierzał go znowu posmakować. Dlatego nie zrezygnował z chęci, aby ponownie dokuczyć Wittelsbachom, zwłaszcza teraz, kiedy przez nich stracił część swojej zdobyczy, co jako osoba dumna nie był w stanie darować. I dlatego też był pewien, że nie odpuści on baronowej von Tauler, dopóki w pełni nie wyrówna z nią rachunków. A najlepsze w tym wszystkim będzie to, że narzędziem zemsty w jego rękach zostanie córeczka tej żmii. Jej krzywda stanie się największą krzywdą dla jej matki. Bo czyż nie odkryto już dawno, że jeśli chce się kogoś ukarać za to, co ten ktoś mu zrobił, czyż nie uderza się w osoby, które ten ktoś najmocniej kocha? Czy wtedy ten cios nie boli ofiarę najmocniej? I czyż nie jest to metoda działania wszystkich bezwzględnych i mściwych ludzi, do których to ludzi należał Arkas?

***

Franciszek zadowolony z tego, że udało mu się wykonać zadanie, które wziął na siebie, chciał natychmiast poinformować o wszystkim Sissi. Był szczęśliwy, że zdołał zrobić dla ukochanej coś, na czym bardzo jej zależało, a jeszcze bardziej jej ojcu. Co prawda, żadne z nich nie oczekiwało od niego odkupienia od Arkasa tych ziem, które na jego rzecz stracili, ale Franciszek czuł, że musi to dla nich zrobić. Z zeznań wypowiedzianych w trakcie procesu dowiedział się, jak źle prosperowały te ziemie pod rządami Arkasa, a jak dobrze tam się żyło w czasie, gdy należały one do księcia Maksa. Uznał, że jako cesarz i jako człowiek powinien coś z tym zrobić. Ponadto zdawał sobie sprawę z tego, iż Schulz i jego rodzina nie będą mieli dokąd wrócić, nawet pomimo wygrania procesu, a zatem ich przyszłość maluje się raczej w nie najlepszych barwach. Dlatego jedynym, co mogli zrobić, było wykupienie ich domu i pozostałych ziem straconych przez Wittelsbachów od Arkasa, a potem zwrócenie im tego. Nie znał jednak dokładnie tematu, dlatego poprosił Maksa, aby ten wszystko mu opowiedział. Potem, gdy już poznał niezbędne szczegóły, wraz z przyszłym teściem przygotował akt umowy, który potem podpisał on i Arkas. Co do pieniędzy, Maks był gotów ofiarować tyle, ile trzeba, ale Franciszek powiedział, że wyłoży je ze swojej kieszeni.
- Potraktujcie to jako prezent ode mnie dla Sissi z okazji naszego przyszłego ślubu - podsumował całą sprawę Franciszek.
Mimo pewnych obaw, czy wszystko pójdzie dobrze, udało się przekonać pana hrabiego do podpisania umowy i ziemie, których ona dotyczyła, znowu należały do rodziny Wittelsbachów. Szczęście i radość Franza z tego powodu były ogromne, a kiedy tylko przyszedł do Sissi i jej rodziców, pokazując im dokument, te uczucia jeszcze wzrosły. Maksymilian uściskał radośnie Ludwikę i pokazywał jej umowę, śmiejąc się radośnie z powodu udanej transakcji. Sama Sissi zaś rzuciła się mocno ukochanemu na szyję i czule go ucałowała.
- Och, Franz! Tak się cieszę, najdroższy! Tak bardzo się cieszę!
- Franciszku, naprawdę muszę powiedzieć, że sprawiłeś nam wszystkim tak wielką przyjemność, że nie umiem tego opisać - powiedziała Ludwika.
- Coś mi mówi, kochanie, iż nasz drogi Franz chciał sprawić przyjemność nie tyle nam wszystkim, co tylko jednej osobie - zażartował sobie Maksymilian, dosyć wymownie patrząc na Franciszka i Sissi.
- Nie mniej, bardzo nam wszystkim pomógł i zasłużył na najwyższe uznanie z tego powodu - odparła na to Ludwika.
- Zgadza się. Myślę więc, że dzięki temu wszyscy mamy teraz powód do tego, aby świętować - zauważył Maksymilian.
I rzeczywiście, powód do świętowania był i to wielki. Tak wielki, że Maks nie mógł opanować swojej radości i musiał pobiec do Schulza i jego żony, którzy tuż po zakończeniu procesu powiedzieli mu, gdzie się zatrzymali, aby w razie czego mógł ich odwiedzić. Teraz przybiegł do nich z informacją, że będą mogli wrócić do swojego ukochanego domu w Bawarii. Małżonkowie podziękowali mu za to z całego serca i postanowili, że powrócą do siebie, o ile oczywiście ich starsza córka powróci do zdrowia, bo chwilowo chorowała. Maks przejął się bardzo dziewczyną i jej sytuacją, dlatego odetchnął z ulgą na wieść, że lekarz już u niej był i stwierdził jedynie zaziębienie, z którego szybko powinna wyjść.
- Pamiętajcie zatem, jak wasza córka powróci do zdrowia, wracajcie do naszej ukochanej Bawarii - powiedział do nich serdecznie - Tak bardzo się cieszę, że już niedługo znowu będziecie w niej mieszkać. Mam nadzieję, iż teraz wasze życie dla was będzie o wiele lepsze.
- Tego jesteśmy całkowicie pewni, książę - odpowiedział mu Schulz.
Radość zatem z powodu dokonanej przez Franciszka transakcji była ogromna. Ale lekko przyćmiewał ją fakt, że Sissi miała powrócić z rodzicami do Bawarii, na czas dalszych nauk, jakie miała pobierać od baronowej von Tauler. Tej wiadomości nikt nie powitał z radością, a już na pewno nie sama baronowa, dla której powrót na prowincję, jak nazywała Bawarię, był po prostu prawdziwym koszmarem. Sama Sissi jednak uprosiła rodziców, aby mogła pozostać jeszcze z Franciszkiem przez kilka dni, ponieważ zainteresował ją fakt, o którym przypadkiem dowiedziała się w trakcie rozmowy z Idą Ferenczy. Otóż w Wiedniu znajdował się sierociniec i to podobno nieco zaniedbany. Sissi, jako że była zawsze bardzo czuła na los nie tylko swoich bliskich, ale również i na los każdego, kto cierpi, czy był człowiekiem, czy zwierzęciem, nie była w stanie przejść obojętnie obok tego faktu. Założyła, że na pewno sierociniec nie jest zbyt dobrze prosperującym miejscem i władze miasta o nim zapomniały lub wspomagają go jedynie sporadycznie, aby zagłuszyć sumienie i głosy krytyki, a przecież taka opieka jest niedostateczna dla grupki małych i tak bardzo potrzebujących miłości dzieci.
- Franciszku, proszę cię, odwiedźmy to miejsce i zobaczmy, jak tym dzieciom się tam żyje - prosiła Sissi ukochanego.
- Przykro mi, kochanie, ale ja na jutrzejszy dzień mam zaplanowane spotkanie z cesarską radą - odpowiedział jej Franciszek - Nie wiem, jak długo ona potrwa i czy znajdę czas, aby pójść tam z tobą. Ale mam pomysł. Idź tam z baronową oraz panną Idą. Obejrzyjcie wszystko bardzo dokładnie, a potem mi o tym opowiecie.
Sissi była lekko zawiedziona, że ukochany nie może iść z nią, jednak ojciec szybko ją uspokoił, przypominając:
- Nie zapominaj, córeczko, że twój narzeczony nie jest osobą prywatną, która może zawsze w pełni swobodnie dysponować swoim czasem. Ale wiesz, to ma też swoje plusy, bo dzięki swojej pozycji może o wiele łatwiej pomóc tym, którzy tego potrzebują.
Sissi przemyślała sobie to wszystko i przyznała ojcu rację. Przyjęła również propozycję swojego ukochanego, obiecując mu przy tym, że opowie mu wszystko ze szczegółami, co dowiedziała się o sierocińcu i jakich rzeczy w nim potrzeba. Franciszek to ucieszyło i z kolei on obiecał ukochanej, że dołoży wszelkich starań, aby potem wszystkie prośby Sissi, jakie ta wyrazi na temat sierocińca, natychmiast zostały spełnione.
Ponieważ wszystko zostało już ustalone, Maksymilian i Ludwika uszykowali się do drogi, aby następnego dnia pojechać do Bawarii. Sissi obiecała, że dołączy do nich za kilka dni, kiedy już załatwi wszystkie sprawy związane z sierocińcem. Ludwika co prawda obawiała się, że kiedy tylko jej córka rozwiąże jeden problem, od razu znajdzie kolejny i zaraz po nich następne, którymi się zajmie, co zajmie ją do tego stopnia, że do Possenhofen powróci dopiero w przyszłym roku. Jednak nie oponowała przeciwko temu, zwłaszcza kiedy Maks podczas rozmowy powiedział jej czułym tonem:
- Ludwiko, kochanie... Sama dobrze wiesz, jaka ona jest. Ma mnóstwo energii do życia i wielkie serce. Chce pomóc każdemu w potrzebie. Taka już jest Sissi. Nie zmienimy jej i nawet nie wiem, czy powinniśmy próbować.
- Wiem, Maks. Bardzo kocham Sissi taką, jaka jest - odparła Ludwika - Mnie tylko martwi to, że może za mocno zaangażować się w jakieś sprawy i potem się bardzo zawiedzie, kiedy jej coś nie wyjdzie. Wiesz, jaka ona jest wrażliwa. Kiedy widzi kogoś w potrzebie, natychmiast chce mu pomóc, a gdy nie może tego zrobić, bardzo to przeżywa. Nie chciałabym, żeby w końcu zaangażowała się w sprawę, w której nie osiągnie sukcesu i żeby spotkało ją przez to gorzkie rozczarowanie.
- Musimy w nią wierzyć, najdroższa. Nasze wsparcie może jej bardzo pomóc w każdej sprawie, w którą się zaangażuje.
- Na nasze wsparcie może zawsze liczyć. Oby tylko Franciszek także jej to wsparcie dawał i to zawsze wtedy, kiedy będzie ono najbardziej potrzebne.

***

Następnego dnia, Maks, Ludwika, Teodor i Maria zaraz po śniadaniu czule i nie bez żalu pożegnali Franciszka, Karola i Zofię, obiecując przyjechać do nich od razu, gdy tylko ci ponownie ich do siebie zaproszą i przypominając im, że oni sami także są zawsze mile widziani w Possenhofen. Ludwik również się pożegnał, gdyż postanowił pojechać z nimi i przy okazji odwiedzić rodziców, którzy na pewno już się za nim stęsknili. Jednocześnie ustalono, że Sissi w towarzystwie baronowej von Tauler i Idy Ferenczy przyjedzie do Bawarii za kilka dni. Ilary z kolei, która wręcz cudownie czuła się w towarzystwie Teodora i Marii, a zwłaszcza Teodora, bardzo mocno prosiła mamę, aby nie rozdzielano ich na kilka dni i aby mogła pojechać z jej nowymi przyjaciółmi do Possenhofen od razu. Baronowa nie była jakoś do tego pomysłu przekonana, ale kiedy prośbę dziewczynkę poparł sam cesarz, uznała, że takiej prośbie się nie odmawia i wyraziła swoją zgodę. Nie sposób opisać radości jej córki z tego powodu. Mocno uściskała ona mamę, a następnie Teodora i Marię (choć Teodora najmocniej) i powiedziała im, że jedzie z nimi, co dzieci powitały tak wielką radością, że niemalże zaczęły wraz z Ilary tańczyć po pokoju.
Przed wyjazdem, Ida Ferenczy odwiedziła Ludwika, gdy ten szykował się do podróży z wujostwem i kiedy upewniła się, że są sami i nikt ich nie podsłuchuje, wyjęła z książki przez siebie trzymanej list i powiedziała:
- To list do naszego wspólnego przyjaciela. Chciałam cię prosić, abyś mu go przekazał, kiedy tylko się z nim spotkasz.
Ludwik oczywiście list przyjął, rozumiejąc tęsknotę Idy za Andrassym, jak i również fakt, że w ich obecnej sytuacji to był jedyny sposób na to, aby oboje mogli się ze sobą skontaktować. Bardzo żałował, że nie jest w stanie, a przynajmniej na chwilę obecną, zorganizować dla nich potajemnego spotkania. Liczył, że być może w Bawarii uda się coś takiego zrobić. Podzielił się tym wnioskiem z Idą.
- Teraz, kiedy cesarz uwierzył, że te plotki o Sissi, jakoby miała ona romans z twoim ukochanym są bezpodstawne, nie będzie obserwował Possenhofen i będzie nam łatwiej zorganizować wasze spotkanie - powiedział - Ale oczywiście nadal to będzie spore ryzyko, bo w pobliżu będzie się kręcić baronowa von Tauler. A jej nie możemy lekceważyć. Zwłaszcza po tej waszej nieostrożnej przygodzie w sadzie wujka Maksa.
- Nie chciałam tego spotkania. Gyula po prostu przybył do mnie w przebraniu i spotkał mnie w czasie przejażdżki konnej. Poprosił o spotkanie. Nie mogłam mu odmówić - tłumaczyła się Ida - Zrozum, Ludwiku. Tak długo na niego czekałam. Tak bardzo za nim tęskniłam. Nie byłam w stanie mu odmówić, choć to było, jak dla mnie czystym szaleństwem. Potem ta baronowa nas nakryła, ale wzięła mnie za Sissi. To chyba z powodu tej chusteczki.
- A co dokładniej tam było z tą chusteczką?
- Źle się pewnego razu poczułam, więc Sissi namoczyła chusteczkę w wodzie i położyła mi ją na skronie. Powiedziała, że jej ją oddam, jak poczuję się lepiej. A ja chciałam to zrobić, tylko nie zdążyłam, bo potem, kiedy baronowa nas nakryła, mnie i Gyulę, to uciekliśmy i zgubiłam tę chusteczkę. Ta wiedźma ją znalazła, no i od razu pomyślała, że to Sissi była na schadzce z moim ukochanym. Ale potem z jakiegoś powodu to wszystko odwołała, choć nie wiem czemu, a potem podrzuciła po cichu chusteczkę do pokoju Sissi. Dziwne, prawda?
- Owszem i to nawet bardzo dziwne. Najpierw rozpętuje piekło w cesarskim pałacu, a potem co? Nagle się z tego wszystkiego wycofuje? Nie rozumiem tego. A może ona coś knuje i liczy z naszej strony na brak czujności?
- To bardzo możliwe, Ludwiku. Ale nie wiem, co takiego może knuć.
- Ja też nie. Ale zamierzam mieć się na baczności i tobie też radzę. Nie ufaj za bardzo służbie. Większość jest wierna Sissi i jej rodzicom, ale ktoś z nowych sług może ich zdradzić, jeśli baronowa mu więcej zapłaci. Uważaj zatem. Nie zostawiaj na wierzchu niczego, co mogłaby służba znaleźć i co mogłoby cię zgubić. A co do spotkań, to chyba rozumiesz, że lepiej, abyście chwilowo sobie je darowali.
Ida pokiwała ponuro głową i powiedziała:
- Rozumiem to doskonale. Za duże ryzyko, że mogą Gyulę złapać. A nie chcę tego. Naprawdę wolę go już nigdy nie zobaczyć niż widzieć go na szubienicy.
- Cieszy mnie, że jesteś rozsądna. Chociaż ty - odpowiedział jej Ludwik nie bez ironii w głosie - Bo obawiam się, że twój ukochany chyba tego nie rozumie. A najlepszym tego dowodem jest to, jak naraził ciebie i siebie na wpadkę, kiedy tak po prostu sobie przybył do Possenhofen. Ale tyle dobrego, że wyjechał zaraz po tym, jak o mały włos nie wpadł z powodu baronowej.
- Sama byłam na niego wściekła, że przyjechał mimo ostrzeżeń. Ale kiedy już się pojawił, to co miałam zrobić? Musiałam się z nim spotkać.
- Jako człowiek również zakochany doskonale cię rozumiem, moja droga Ido. Ale jako przyjaciel, który to, jak widać, musi czasami za was myśleć, będę nalegał na to, żebyście chwilowo się nie spotykali. To naprawdę za duże ryzyko. Mówię to tobie teraz, a jemu powtórzę, kiedy tylko przyjadę do Bawarii.
Ida skinęła ponownie głową na znak, że rozumie swojego rozmówcę, a zaraz potem spojrzała na niego prosząco i powiedziała:
- Proszę, jeśli możesz, to przekaż mu też, jak wiele on dla mnie znaczy i że z tego właśnie powodu proszę go, aby został tam, gdzie jest i nie ryzykował więcej dla mnie. Wierzę, że kiedyś oboje będziemy żyli spokojnie, bezpieczni i otoczeni jedynie przez przyjaciół. Ale póki co, póki ten czas jeszcze nie nadszedł, musimy się ukrywać ze swoim uczuciem. A on musi się ukrywać przed zagrożeniem. Mam nadzieję, że to zrozumie.
Ludwik uśmiechnął się do niej przyjaźnie, widząc w tej dziewczynie bardzo dobre serce połączone z niezwykle wielką odwagą. Poczuł, że jego przyjaciel nie mógł wybrać lepiej. Oby tylko zechciał jej posłuchać i nie ryzykować wtedy, gdy to jest niepotrzebne. Wtedy, gdy nadejdzie czas, o którym mówi Ida, na pewno ona i on będą mogli spokojnie i bezpiecznie żyć razem we dwoje, nie musząc się przed nikim ukrywać.
- Wierzę, że on to zrozumie - powiedział po chwili Ludwik - I wierzę też, że to, co mówisz kiedyś nastąpi. Kiedyś jego wyrok śmierci zostanie cofnięty, cesarz ogłosi amnestię i Gyula będzie mógł wrócić do domu, a tam pobierzecie się i już nic wam nie będzie stało na drodze do szczęścia. Ale wszystko w swoim czasie. Na razie jeszcze cesarz ulega propagandzie Zottornika, który go przekonuje, że twój ukochany to niebezpieczny buntownik. Póki Franciszek Józef będzie w to wierzył, to lepiej, aby nasz wspólny przyjaciel się tu nie pokazywał. Ale bądź dobrej myśli, Ido. Te czasy, o których mówisz, na pewno nadejdą. Zobaczysz.
To mówiąc, położył jej dłonie na ramionach, spojrzał jej w oczy i dodał:
- Uważaj na siebie. I strzeż mojej kuzynki. Jest dobra, ale bywa lekkomyślna. Nie chcę, żeby coś jej się stało.
- Będę o nią dbać, jak o rodzoną siostrę - obiecała mu Ida.
Ludwik podziękował jej serdecznie i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Przyjdzie jeszcze taki dzień, że oboje z uśmiechem na twarzy będziemy wspominać te nasze smutki i lęki o przyszłość. To wtedy będzie już jedynie smutną przeszłością, która się skończyła i już nie wróci.

***

Gdy już dwa powozy, zabierające ze sobą Maksymiliana, Ludwikę, Teodora, Ilary, Marię oraz Ludwika odjechały w kierunku Bawarii, Sissi ostatni raz jeszcze im pomachała ręką na pożegnanie, po czym wróciła do swego pokoju, aby tam się przygotować do wyjścia na miasto. Przebrała się w znacznie skromniejszą suknię niż ta, którą zwykle nosiła, bo nie chciała za bardzo rzucać się w oczy. Podobnie też się ubrały, mające jej towarzyszyć Ida Ferenczy oraz baronowa von Tauler. Ta druga nie powitała tego zadania z zadowoleniem, ale skoro dostała rozkaz cesarza, aby tak zrobić, nie śmiała protestować, chociaż w duchu pomstowała już na Sissi za jej pomysły i za to, że musi je realizować.
Sissi ucałowała czule Franciszka przed wyjściem, obiecując mu zdać bardzo dokładny raport z tego, co zobaczy w sierocińcu, a potem udała się wraz ze swymi dwiema towarzyszkami do celu swojej podróży. Po drodze wstąpiła do sklepu, aby kupić nieco łakoci i słodyczy dla dzieci, bo uważała, że nic tak nie umila dzieciom życia jak coś słodkiego, a już zwłaszcza wtedy, kiedy się jest sierotą.
Sierociniec nie był wesołym miejscem, co zresztą Sissi wcale nie zdziwiło. Bo ostatecznie, co może być radosnego w budynku, w którym przebywają dzieci osierocone lub pozostawione przez rodziców samym sobie od najmłodszych lat? Takie miejsce nie mogło być wesołe, dlatego nie zaskoczyło to Sissi. Jej zdumienie wzbudziło jedynie to, że budynek wyglądał po prostu nędznie i biednie, a władze miasta inwestowały obecnie w nowy ratusz zamiast w naprawę tego miejsca. Sissi nie była w stanie uwierzyć, jak niby budynek władzy miejskiej jest dla niej o wiele ważniejszy niż budynek, w którym żyje przyszłość tego narodu, czyli dzieci. Ale jeszcze bardziej zaskoczyła ją obecność dwóch zakonnic w roli całego personelu sierocińca, nie licząc oczywiście kucharza i jego pomocnika, którzy przychodzili tu jedynie raz dziennie, aby uszykować posiłki dla dzieci na cały dzień, a potem po prostu szli do innych swoich zajęć. Zakonnice nie wzbudziły w Sissi sympatii i to już od pierwszej chwili, w której je zobaczyła. Starsza z nich, pełniąca tutaj rolę przełożonej miała około sześćdziesięciu lat, jej twarz przeorały mocne zmarszczki, usta były wykrzywione w nieprzyjemnym grymasie, mającym prawdopodobnie w rozmowach z Sissi imitować uśmiech, co jednak robiły bardzo kiepsko, zaś oczy, w dawnych czasach chyba niebieskie, obecnie były szare oraz pozbawione emocji. Sprawiały wrażenie, jakby ich posiadaczka była osobą bezduszną. Druga z sióstr zakonnych, mająca zaledwie trzydzieści lat, nie sprawiała wrażenie zimnej, ale już wyraźnie wiało od niej chłodem. Miała brązowe oczy, niewielki nos i delikatne usta, z których mogły wybiegać miłe słowa, ale już mocno okraszone niechęcią do ludzi z zewnątrz. Sissi poczuła więc, że rozmawianie z tymi osobami nie będzie dla niej niczym przyjemnym. Przypomniała sobie wówczas słowa Ludwika, który zakonnice nazywał wampirami w habitach. Wampirami emocjonalnymi, nigdy nie umiejącymi okazać ani odrobiny ciepła innym osobom, a zwłaszcza dzieciom, zaś swoje obowiązki traktujące jako zło konieczne i drogę do kupienia sobie miejsca w niebie, którym w głowie jest mnóstwo regułek kościelnych, ale nigdy empatia. Im bardziej Sissi patrzyła na obie te istoty, omyłkowo tylko nazywane kobietami i im dłużej z nimi przebywała, to rozumiała znacznie lepiej, co jej kuzyn miał na myśli.
Obie zakonnice, nazywające się siostra Bernadetta i siostra Marta serdecznie, na ile tylko umiały, powitały narzeczoną cesarza w swoich niskich progach, niemal kłaniając się jej do samej ziemi. Zaznaczyły, jaki to zaszczyt je spotyka i że raczej na niego nie zasłużyły, ale oczywiście przyjemność wielką im sprawia to, iż sama narzeczona cesarza raczyła ich odwiedzić niczym Maryja odwiedzająca służebnicę swoją Elżbietę, gdy ta miała powić Jana Chrzciciela. Sissi poczuła wówczas, że jak to patetyczne powitanie potrwa dłużej, to chyba tu umrze z nudów i obrzydzenia, bo jako osoba brzydząca się fałszem, nie cierpiała go w stosunku do siebie jeszcze mocniej, niż gdy widziała go stosowanego wobec innych osób. A w wypowiedzi obu zakonnic wyczuwała mnóstwo fałszu.
- Bardzo mnie cieszy tak miłe powitanie, ale przyszłam do dzieci - rzekła po chwili, kiedy kobiety przestały się przed nią płaszczyć - Czy mogłabym zobaczyć waszych podopiecznych?
- Ależ naturalnie, Wasza Wysokość - odpowiedziała siostra Bernadetta.
Już po chwili wprowadziła ona Sissi, Idę i baronową do pokoju, gdzie stało kilkanaście piętrowych łóżek, na których leżały przykryte kołdrami dzieci obojga płci. Było ich około trzydziestu.
- Dlaczego wszystkie dzieci leżą w łóżkach? Są chore? - zapytała.
- Nie, Wasza Wysokość - odpowiedziała jej siostra Marta - Po prostu nie są w odpowiedni sposób przygotowane na wizytę Waszej Wysokości.
- Co to znaczy?
- Nie mają odpowiednich ubrań na taką wizytę.
Sissi parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała. Większej głupoty już dawno nie słyszała. Odpowiednie ubrania? Na jej wizytę? A niby dlaczego dzieci miałyby je mieć? Przecież to sierociniec, a nie hotel trzygwiazdkowy. Naiwność tych kobiet była po prostu śmieszna.
- Myśli pani, że patrzę na to, jak są ubrane? - zapytała ironicznie.
Następnie stanęła pośrodku pokoju, tak aby wszystkie dzieci mogły dobrze ją widzieć i powiedziała:
- No, dzieci! Nie wstydźcie się! Chcecie się przywitać? Wiecie, mam dla was sporo łakoci, ale zaraz wszystkie sama zjem, jeśli nie przyjdzie do mnie.
Baronowa próbowała dać Sissi znak, że jej zachowanie nie przystoi cesarskiej narzeczonej, ale Ida syknęła na nią lekko, aby nie przeszkadzała. Sama była bardzo wzruszona zachowaniem Sissi, podobnie jak i tym, że dzieci, zachęcone przez taką miłą panią, jaką niewątpliwie była ona w ich oczach, wychodzą po kolei z łóżeczek i podchodzą do niej, aby się z nią przywitać. Kiedy jednak Ida i Sissi przyjrzały się temu, w co dzieci są ubrane, przeszedł je dreszcz. Dziewczynki były odziane w coś pomiędzy łachmanami, a starymi, połatanymi rzeczami wyniesionymi chyba ze śmietnika. Chłopcy mieli jeszcze gorzej, tylko kilku z nich miało całą garderobę, a większość nie posiadała nawet koszul. Do tego wszystkie były nieco brudne, kilka miało lekkie siniaki, prawdopodobnie efekt wypadnięcia z łóżka w czasie snu, ale najgorsze było to, jak były wychudzone. Sissi bez trudu mogła policzyć żebra tych biedaków bez koszul, a i ci, którzy mieli koszule, nie wyglądali wiele lepiej.
- Boże... To nie są ubrania. To jakieś łachmany - powiedziała zasmucona - No i czemu one są takie chude?
- Wasza Wysokość, sierociniec jest biedny i nie ma funduszy - odpowiedziała jej baronowa von Tauler.
- W takim razie pora to zmienić - stwierdziła Sissi i spojrzała na dzieci, czule się do nich uśmiechając - Zadbam o to, aby przysłano wam ubranka. I to porządne, w których będziecie uroczo wyglądać. No i trzeba wam będzie załatwić lepszego kucharza, bo ten, który tu jest, jakoś was nie przekarmia.
Dzieci zachichotały lekko, rozbawione tym żartem, zaś jedna z dziewczynek, urocza mała szatynka o niebieskich oczach, zapytała:
- Czy pani jest aniołem?
Zakonnice westchnęły widocznie niezadowolone z tego pytania, ale Sissi nie uznała tego pytania za obraźliwe i odparła:
- Nie, kochanie. A czemu tak uważasz?
- Bo pani jest taka piękna jak anioł.
- Nie, ja jestem po prostu ładna. To ty jesteś śliczna, dziecko.
To mówiąc, dotknęła jej policzka z uśmiechem. Dziewczyna ośmielona tym czułym gestem, przytuliła się do niej, a Sissi bynajmniej nie zamierzała jej tego ani przez chwilę zabraniać. Inne dzieci też od razu chciały przytulić Sissi, a ta zaczęła je przytulać do siebie po kolei, każde z osobna, aby nikogo nie pominąć. Baronowa i zakonnice patrzyły na to niezbyt przychylnym wzrokiem, ale Ida była po prostu wzruszona. Otarła delikatnie palcem oczy, aby ukryć ociekające z nich łzy.
- Przygotowaliśmy dla Waszej Wysokości skromny poczęstunek - powiedziała siostra Bernadetta - Nieco improwizowany, bo dopiero wczoraj wieczorem poseł z pałacu powiadomił nas o tej wizycie.
Sissi spojrzała na nią zdumiona. Poczęstunek? To miłe, ale czy aby nie jest to lekką przesadą? Zwłaszcza, biorąc pod uwagę głód bijący ze słodkich oczu dzieci w tym budynku?
- Dziękuję, to bardzo miłe - odpowiedziała - Ale proszę go dać dzieciom. Nie widzi pani, jakie są wychudzone? Im się on bardziej przyda niż mnie.
Baronowa zmieszana popatrzyła na Sissi uważnie i powiedziała:
- Nie wolno nam odmówić, Wasza Wysokość. Tak nie wypada. A ponadto, nie wolno nam ingerować w ich sprawy.
- Doprawdy? Sądziłam, że jako przyszła cesarzowa mogę ingerować, w co mi się tylko podoba - odparła buńczucznie Sissi - Sama mnie pani tego uczyła. A co? Może nagle pani temu zaprzeczy?
- Ależ nie, naturalnie. Chodzi tylko o to, że to narusza etykietę.
Sissi spojrzała na nią z kpiną w oczach. To była kolejna najgłupsza rzecz na świecie, jaką dzisiaj usłyszała i to w tak krótkim odstępie czasu od poprzedniej.
- Proszę zapytać te dzieci, co myślą o etykiecie. Ciekawe, co odpowiedzą?
Baronowa zrozumiała, że z Sissi nie wygra i ustąpiła, a Ida uśmiechnęła się z radością w kierunku przyszłej cesarzowej, dając jej w ten sposób znak, że popiera jej podejście i jest z nią.
Następnie Sissi rozdała z Idą i baronową słodycze dla dzieci, patrząc przy tym z zachwytem na to, jak one je łakomie pałaszują. Zadowolona zachęcała je do tego wesołymi słowami i lekkim ostrzeżeniem, iż zamierza zabrać do domu koszyk, ale pusty i nie życzy sobie ani jednego cukierka na jego dnie. Rozbawiona śmiała się też, kiedy dzieciaki, czując się już o wiele swobodniej, zaczęły wesoło przy niej skakać i lekko wygłupiać, co Sissi przyjęła z radością. Nie przeszkadzał jej przy tym hałas i gwar, jakie przy okazji dzieci czyniły. Przywykła już do niego, mając w domu młodsze rodzeństwo, a ponadto zawsze uważała, że zadowolone dzieci po prostu muszą hałasować. Takie ich prawo.
Kiedy dzieci się już nieco zmęczyły i usiadły obok niej, a Sissi opowiadała im jedną z baśni braci Grimm, nagle usłyszała jakiś płacz. Zaintrygowana poprosiła o pomoc Idę, aby zastąpiła ją, a sama poszła w kierunku, z którego to dobiegł ją ten dźwięk. Trafiła na schody, z którego ujrzała wejście do sierocińca. W nim oto stała kobieta w wieku około trzydziestu kilku lat, czarnowłosa o brązowych oczach, zaś przed nią stały mały chłopiec dosyć do niej podobny i wyraźnie zapłakany. Ostatni raz jeszcze uściskał kobietę i powiedział:
- Mamo, ja nie chcę tu zostać.
- Bądź grzeczny, synku. Tu ci będzie dobrze.
Po tych słowach, ucałowała delikatnie chłopca w czoło, zapłakała z rozpaczy i oddała dziecko siostrze Marcie, która przejęła je od niej i zaprowadziła na górę. Matka chłopca jeszcze długo stała w pomieszczeniu wejściowym i wpatrywała się w swojego synka, zanim ten nie wszedł z zakonnicą na górę schodów i dotarł do miejsca, w którym stała Sissi. Dopiero wtedy odeszła, głośno przy łkając.
- Przepraszam, siostro Marto - powiedziała Sissi, zatrzymując zakonnicę - To jest sierociniec. Dlaczego jest tu to dziecko, skoro ma matkę?
Siostra Marta spojrzała na nią uważnie i odpowiedziała:
- Ta kobieta nie jest w stanie wyżywić wszystkich swoich dzieci. Jej mąż jest w więzieniu, oskarżony o zdradę.
- Co takiego przeskrobał?
- Drukował ulotki antycesarskie. Chyba socjalistyczne, choć nie jestem pewna tego, czy właśnie takie. Ale tak czy inaczej, wyszło to na jaw kilka miesięcy temu i go aresztowano. Dodatkowo okazało się, że w czasie powstania w 1848 roku także drukował ulotki. To mu bardzo zaszkodziło.
- Jaki wyrok dostał?
- Dwadzieścia lat.
Sissi zmroziło, kiedy to usłyszała. Spojrzała na siostrę Martę tak, jakby ta jej właśnie powiedziała, że za chwilę świat przestanie istnieć.
- Słucham?! Dwadzieścia lat za taką drobnostkę?! To potworne!
- Świat jest potworny, Wasza Wysokość - odpowiedziała jej zakonnica - Tak na nim zawsze było i będzie. Takie w końcu jest prawo.
To mówiąc, odeszła z chłopcem, pozostawiając Sissi pogrążoną w szoku oraz głębokim zamyśleniu jednocześnie.
- Zawsze tak było i będzie, tak? - powiedziała do siebie - Jeszcze zobaczymy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 22:09, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:30, 11 Lut 2023    Temat postu:

***

Sissi spędziła jeszcze trochę czasu z dziećmi, ale nie umiała już cieszyć się ich towarzystwem tak mocno, jak miało to miejsce przed tym, co zobaczyła przy wejściu do sierocińca. Widok ten prześladował ją, nękał jej myśli i nie dawał ani na chwilę spokoju. Nigdy jeszcze nie widziała widoku tak poruszającego i zarazem tak smutnego jak właśnie to, co tam ujrzała. Widok matki oddającej swoje dziecko do sierocińca, bo nie jest w stanie go utrzymać był ponad jej siły. Wiedziała, że nie spocznie, dopóki nie zrobi wszystkiego, aby męża tej kobiety uwolnić i zapewnić mu jakąś dobrą pracę, dzięki czemu on i jego żona będą na tyle zarabiać, aby móc utrzymać swoją rodzinę w całości. Dodatkowo wiedziała też, iż musi postarać się o nowe ubranka dla tych biednych sierotek i jeszcze zapewnić większe fundusze dla sierocińca, aby stać go było na porządne odżywienia dzieci. Czuła, że musi tego wszystkiego dokonać, inaczej nigdy nie zazna spokoju.
- Ido, nigdy wcześniej nie widziałam, że można żyć w takich warunkach jak te biedactwa - rzekła do swojej damy do towarzystwa, kiedy wracała już do pałacu - Obawiam się, że ten obraz będzie mnie prześladował do końca życia i będzie do tego połączony z wyrzutami sumienia.
- Z jakimi wyrzutami sumienia? - zapytała Ida.
Sissi zatrzymała się na chwilę i spojrzała na nią uważnie.
- Pomyśl tylko. My żyjemy w pałacu i w luksusach, mamy złocone ściany, z każdego kąta kapie złoto i kosztowności. A te biedne maleństwa żyją w nędzy i to tak wielkiej, że nawet niedojadają. A ile jedzenia w pałacu codziennie się marnuje? Ile ląduje na śmietniku i staje się pożywieniem dla bezpańskich psów i kotów? To naprawdę niesprawiedliwe. Tym dzieciom trzeba pomóc.
- Wasza Wysokość, naprawdę nie należy demonizować tego wszystkiego, co dziś Wasza Wysokość widziała - odezwała się do niej baronowa - Tak to już jest na tym świecie. Jedni rodzą się bogaci, drudzy biedni. Tak zdecydował Bóg w swojej nieskończonej mądrości. Gdyby nie chciał, żeby te dzieci były sierotami, nigdy by ich nimi nie uczynił.
Sissi spojrzała na nią z ponurą niechęcią i powiedziała:
- A zatem miłosierny Bóg czyni ludzi biedakami i jeszcze oczekuje, że się go będzie za to miłować? Nie wierzę, żeby Bóg miał z tym cokolwiek wspólnego. To nie jest Jego sprawka, a ludzi. Wielkich tego świata, którzy tworzą takie prawa, za pomocą których mogą do woli krzywdzić niewinnych i napawać się tym. Taka jest prawda i póki ja żyję, chcę walczyć z tą prawdą.
Po tych słowach, ruszyła przed siebie, a Ida za nią. Baronowa zaś westchnęła głęboko, lekko zirytowana zachowaniem dziewczyny i powiedziała do siebie:
- Głupia gąska. Jeszcze nie wie, na co się porywa. Nie zmieni porządku tego świata. Nikt go nigdy nie zmieni. Biedactwo zamierza walczyć z wiatrakami.
Nieświadoma tego, Sissi powróciła wraz ze swoimi towarzyszkami wycieczki do pałacu, gdzie natychmiast udała się do gabinetu Franciszka. Tam jednak go nie było, ponieważ, jak wyjaśnił jej spotkany po drodze hrabia Jamisz, przebywał on w sali narad wraz z matką, bratem, Zottornikiem i kilkoma innymi członkami rady. A zatem rozmowy na szczycie jeszcze się nie skończyły, pomyślała sobie. Ale ona nie ma czasu czekać. Musi mu powiedzieć, co zobaczyła i dlaczego tak mocno ją to poruszyło. Dodatkowo też uznała, że opowiedzenie podczas narady tego, co wie o sierocińcu wywrze jeszcze większe wrażenie i może poruszy czyjeś serca. Z tego więc powodu poprosiła hrabiego, aby ten zaprowadził ją do sali narad.
Gdy tam dotarli, lokaj stojący przed drzwiami powiedział, że obecnie narada trwa i nie można przeszkadzać. Hrabia Jamisz jednak spojrzał na niego poważnie i powiedział stanowczym tonem:
- Proszę powiedzieć Jego Cesarskiej Mości, że jego narzeczona chce z nim i członkami jego rady porozmawiać na tematy niezwykle ważne politycznie.
Lokaj zrozumiał, że sprawa musi być poważna i dlatego skłonił się mocno, po czym wszedł do sali narad i wykonał polecenie. Chwilę później wrócił, mówiąc:
- Jego Cesarska Mość prosi.
Sissi zadowolona weszła do sali narad, w której zastała siedzących przy stole Franciszka Józefa, Karola Ludwika, Zofię, Zottornika i jeszcze jednego człowieka, w którym Sissi rozpoznała marszałka Radetzky’ego, głównodowodzącego cesarską armia, któremu Johann Strauss poświęcił przed kilku lat swój słynny marsz. Sissi nie przepadała za nim, widziała go parokrotnie na balach u ukochanego, ale nigdy jakoś nie wywarł on na niej zbyt dobrego wrażenia. Dodatkowo słyszała o nim, że marsz stworzony przez Straussa powstał celem uczczenia jego zwycięstwa, ale nie nad wrogiem, lecz nad zbuntowanymi poddanymi poprzedniego cesarza. Sissi była zdania, że coś takiego nie jest bynajmniej powodem do dumy i nie należy takie oto smutne wydarzenie czcić marszem triumfalnym, notabene bardzo pięknym. A do tego jeszcze ten człowiek podobno słynął z bycia wielkim konserwatystą, bardzo niechętnym wszelkim zmianom, jak również i monarchii absolutnej. Oznaczało to, że jeżeli ma on duży wpływ na Franciszka, to przekonanie cesarza do zmiany swej polityki nie będzie takie łatwe i to nawet mimo tego, że obiecał jej wprowadzenie zmian w wielu sprawach. Ale co innego zmienić zwyczaje dworskie, a co innego sprawy polityczne.
- Witaj, Sissi - powiedział czule Franciszek Józef - Czyżbyś właśnie wróciła z wyprawy do sierocińca?
- Owszem, Franz i bardzo chcę o tym z tobą porozmawiać, o co mnie zresztą sam prosiłeś - odpowiedziała mu Sissi.
- Kochanie, nie chcę być nieuprzejma, ale teraz jest rada i... Sama rozumiesz - powiedziała do niej Zofia niezwykle serdecznym tonem.
Arcyksiężna wiele ostatnio myślała na temat Sissi i tego, co o niej powiedział jej Karol. Doszła do wniosku, że nie będzie przeszkadzać jej i swojemu synowi w ich miłości. Uznała też, iż dziewczyna nie jest znowu taka zła, a nawet zyskuje po bliższym poznaniu, dodatkowo też niezwykle przypomina Zofię w młodości, co też sprawiało, że zyskiwała w oczach arcyksiężnej. Mimo wszystko kobieta była nadal konserwatystką, niezbyt przekonaną do nowości w polityce. O ile potrafiła w kwestii zasad na dworze ustąpić i pozwolić na zmiany, to jednak w kwestii polityki nadal była ostrożna. Dlatego zwróciła się teraz miło do Sissi, pragnąc ją w sposób delikatny i bez obrażania uczuć wyprosić z pokoju rady, aby mogła porozmawiać z Franciszkiem później, a nie w trakcie narady. Uważała, że nie jest to najlepsza pora na to, aby wprowadzać tak rewolucyjne zmiany i pozwalać narzeczonej cesarza na rozmowy o polityce, o których na pewno nie ma ona jakiegokolwiek pojęcia.
- Proszę mi wybaczyć, ciociu, ale sprawa, z którą przychodzę także dotyczy polityki, co prawda wewnętrznej, ale zawsze polityki - odparła na to Sissi.
Zottornik popatrzył na dziewczynę protekcjonalnym wzrokiem i rzekł:
- Wasza Wysokość raczy wybaczyć, ale teraz dyskutujemy o sprawach wagi tak niezwykłej, że nic innego nie może być od niej ważne.
- Ośmielę się mieć inne zdanie, kanclerzu - odpowiedziała mu Sissi - Nie ma w Austrii ważniejszej sprawy niż ta, która dotyczy jej bezpośrednio.
- Trudno się z tym nie zgodzić - powiedział Karol, bardzo zadowolony z tego, jak zdeterminowana jest Sissi.
Upór dziewczyny zachwycił również Franza, który skinął głową na znak, że się zgadza i pokazał ukochanej, aby usiadła przy stole. Sissi oczywiście zrobiła to, po czym przeszła do sedna.
- Jak zapewne wiecie, byłam dziś w sierocińcu. Przyjrzałam się wszystkiemu tam bardzo dokładnie i muszę powiedzieć, że warunki tam panujące są po prostu beznadziejne. Dzieci chodzą w łachmanach, a ponadto kilkunastu chłopców nawet nie ma koszul. Nie są też za dobrze karmione, dlatego są wychudzone i ledwo się na nogach trzymają. Ponadto jeszcze, jakby tego było mało, to widziałam kobietę, która oddała swoje dziecko do sierocińca, bo nie ma dość pieniędzy, aby utrzymać całą rodzinę, a dlaczego nie ma? Bo jej mąż siedzi od kilku miesięcy w więzieniu za drukowanie ulotek antypaństwowych, a podobno też drukował je także w czasie powstania na Węgrzech.
- Tak, rzeczywiście. Przypominam sobie tę sprawę - wtrącił się Zottornik - To chyba zdaje się, był mężczyzna o nazwisku Better. Jest to niezwykle niebezpieczny człowiek. To socjalista.
- Socjaliści są niezwykle niebezpieczni, Wasza Wysokość - dodał Radetzky - Ich działalność bynajmniej nie kończy się tylko na ulotkach. Ci ludzie rzucają w urzędników państwowych bombami lub strzelają do nich na ulicy. To naprawdę są niebezpieczni ludzie.
- To prawda, Wasza Wysokość - zgodził się Zottornik - Pobłażliwość wobec takich ludzi nigdy nie kończy się dobrze. Musiałem postąpić z całą surowością.
- Pan, kanclerzu? - zapytała ironicznie Sissi - Sądziłam, że to cesarz rządzi i to do niego należy rozstrzyganie takich spraw.
- Władza sądownicza podlega kanclerzowi - zauważył Zottornik - Ponadto w ten sposób odciąża się cesarza, aby ten był w stanie mieć więcej czasu dla swojej ukochanej i na drobne przyjemności, z czego Wasza Wysokość powinna być chyba bardzo zadowolona.
- Owszem, jednak o ile wiem, cesarz ma prawo ułaskawić kogoś skazanego - powiedziała Sissi, nie dając się zbić tropu.
- Zgadza się, cesarz posiada prawo łaski - rzekł Karol.
- Ale pytanie, czy powinien z niego skorzystać - stwierdziła Zofia.
- Otóż to - powiedział Zottornik - Gdyby cesarz ułaskawił socjalistę, okazałby wtedy słabość i straciłby w oczach swoich poddanych.
- Jestem innego zdania - powiedziała Sissi - Pokazałby wtedy, że jest władcą niezwykle wyrozumiałym, który potrafi przebaczyć i potrafi okazać litość, a w ten sposób zyska jedynie w oczach swoich poddanych.
- Popieram, prawdziwego władcę poznaje się nie po tym, jak okrutny okazuje się być wobec winowajców, ale jak bardzo potrafi być łaskawy - powiedział Karol.
- Liberalne brednie - mruknął Radetzky.
Franciszek Józef popatrzył groźnym wzrokiem na marszałka i zapytał:
- Sugeruje pan, panie marszałku, że mój brat jest liberałem? A może zaraz też zarzuci mu pan socjalizm i anarchię?
- Nie, Wasza Cesarska Mość. Bynajmniej nie zamierzam tego robić - rzekł na to niespokojnym tonem Radetzky.
- Wobec tego, proszę nie wyrażać takich komentarzy na temat tego, co mówi mój brat. W monarchii absolutnej, którą pan podobno popiera, takie komentarze się mogą skończyć utratą stanowiska lub nawet życia.
Sissi uśmiechnęła się zadowolona. Widok tego siwego grubasa w mundurze, z wielkimi bokobrodami na twarzy i ogromnymi wąsiskami, tak dumnego w swojej pozie i aroganckiego w zachowaniu, jak pokornieje pod stanowczym tonem swego władcy, był jej bardzo przyjemny.
- Mój synu, marszałek Radetzky na pewno nie chciał obrazić twojego brata - rzekła na to Zofia - Choć przyznaję, że powinien bardziej zważać na słowa. Widać za dużo on bywa na polach bitew, a za mało na dworze, aby wiedzieć, że słowa tak nieprzyjemne i kierowane w kierunku rodziny cesarskiej, dającej mu wszak pracę. To nie tylko niegrzeczność, ale i niewdzięczność.
Radetzky zaczął uniżenie przepraszać Zofię za swoje słowa, a Sissi delikatnie się uśmiechnęła i powiedziała:
- Tak czy inaczej, podzielam zdanie arcyksięcia Karola. Okazanie łaski wcale nie jest dowodem słabości władcy. A już na pewno nie wobec człowieka, który po prostu dał się zwieść szaleńcom, którzy zrobili z niego swoją marionetkę. Ponadto chyba drukowanie ulotek nie jest tak wielkim przestępstwem, aby dawać za nie wyrok dwudziestu lat ciężkiego więzienia.
- Od ulotek zwykle się zaczyna, a potem kończy się na strzelaniu do ludzi na ulicach i podkładaniu ładunków wybuchowych - powiedział Zottornik.
- Ten człowiek nie podkładał przecież bomb.
- Owszem, bo nie daliśmy mu ku temu okazji. Ale wypuśćmy go, a od razu zacznie to robić.
- Przeciwnie. Wypuśćmy go, a wróci do swojej rodziny i odechce mu się już na zawsze polityki i ulotek socjalistycznych.
- Zgadzam się z Sissi - powiedział Karol - Okazaniem łaski wytrącimy tym szaleńcom broń z ręki. Przecież oni nam zarzucają tyranię. Pokażmy zatem, że się mylą i że jesteśmy łaskawi. Jeśli jednak pozwolimy, aby tacy ludzie jak ten biedak gnili w więzieniu, to liczba naszych wrogów tylko się powiększy.
- Liczba naszych wrogów się zmniejszy, bo pokażemy im, jak silni jesteśmy - wtrącił się Zottornik - Będą się nas bali i nie ośmielą się buntować.
- Jedni się przestraszą, a inni jeszcze bardziej zaczną nas nienawidzić i tylko czekać będzie, aż dojdzie do rewolucji - stwierdził Karol.
- Jeżeli dojdzie do rewolucji, to nasze wojska rozniosą buntowników w pył - powiedział na to Radetzky.
- Jedną rewolucję rozpędzą, a kolejne? Bo na pewno dojdzie do kolejnych.
- Wszystkie rewolucje utopimy w morzu krwi.
- I przy okazji potracimy poddanych, którzy pracują na nas i płacą podatki. Jak ich utopimy w morzu krwi, to kto pana zdaniem zostanie?
- Zawsze ktoś zostanie. Wierni ludzie zostaną.
- Tak, zostaną ze strachu o swoich bliskich.
- I dobrze. Bo strach podtrzymuje posłuch, a cesarz potrzebuje posłuchu.
- Cesarz potrzebuje wiernych poddanych, a nie bojących się go. Poza tym, to musi mieć kim rządzić. Jeżeli połowę cesarstwa pan wystrzela, kto wtedy zostanie? Kto będzie pracował na polach i w fabrykach? Pan i pana żołnierze? Bo obawiam się, że nawet jeśli wygramy, to tylko tylu poddanych nam zostanie.
Radetzky już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle Franz nakazał mu ręką, aby był cicho i spojrzał uważnie na brata, mówiąc:
- Uważam, że lud musi kochać swojego cesarza, aby być mu w pełni wiernym i lojalnym. A tę miłość można zdobyć jedynie poprzez okazanie mu swojej miłości. Dlatego popieram zdanie mojej narzeczonej i mojego brata.
- Wasza Cesarska Mość, pozwolę sobie zwrócić uwagę na to, że rozbestwi to jedynie naszych przeciwników - odezwał się Zottornik.
- Przeciwnie, to ich pozbawi broni, bo w ten sposób sprawimy, że ludzie nie będą się chcieli buntować przeciwko miłosiernemu cesarzowi - odparł Franz.
- Poza tym, pomyślny też o tym biednym chłopcu, który z powodu błędu, jaki popełnił jego ojciec, musi siedzieć w domu dziecka - dodała Sissi.
- Świat nie jest idealny, Wasza Wysokość - odparł na to Zottornik - Dlatego takie na nim panują prawa, a nie inne. Dzieci cierpią za grzechy rodziców. Taka to już kolej rzeczy. Tak mówi Pismo Święte i tak zawsze było na tym świecie. To jest prawo samego Boga, dlatego nie wolno mu się przeciwstawić.
- Przypominam, kanclerzu, że ten sam Bóg nakazywał wybaczanie ludziom tego, co wobec nas uczynili - powiedziała Sissi.
- W polityce nie wolno kierować się miłosierdziem, ale praktyką.
- Wobec tego mam dla pana praktykę. Cesarz ułaskawi tego człowieka, a ten mu będzie za to wdzięczny i wierny do końca życia.
- To tylko naiwne dziecko może wierzyć w takie rzeczy. Ludzie są podli, a do tego niewdzięczni. Jeżeli nie poczują nad sobą bata, będą zawsze fikać i będą też chcieli więcej niż mają, bo zachłanność ludzka nie zna granic.
- Rozumiem, że pana to też dotyczy - rzuciła ironicznie Sissi.
Karol parsknął śmiechem rozbawiony tym zdaniem, a Zofia mimowolnie się lekko uśmiechnęła, po czym powiedziała:
- Nie jestem zwolenniczką ułaskawiania rewolucjonistów, ale mimo wszystko jestem zdania, że Sissi i Karol mają rację. Poza tym, żal mi żony tego człowieka. Sama jestem matką i nie wyobrażam sobie, abym ja miała oddać swoje dziecko do sierocińca z powodu zachowania mojego męża.
- Waszej Wysokości nigdy to nie groziło - powiedział przymilnie Zottornik.
- To prawda, ale innej matce to grozi i w zasadzie już ją to spotkało - odrzekła na to Zofia - Gdyby chodziło jedynie o tego socjalistę, nalegałabym na to, aby mój syn cesarz nie okazał mu ani grama litości. Ponieważ jednak w grę wchodzi tutaj matka z dzieckiem, która to matka może to dziecko na zawsze stracić z powodu, że tak powiem, indolencji politycznej swojego męża, nie mogę być bezlitosna. Z tego też powodu zwracam się do cesarza nie tylko do jako głowy cesarstwa, ale też jako do mojego syna i do człowieka o dobrym sercu, prosząc go: okaż litość głupcowi, aby naprawił on swoje błędy i nie pozostawił swojej rodziny samej sobie.
Sissi była zaskoczona. Czego jak czego, ale poparcia Zofii w tej sprawie, to się nie spodziewała. Czyżby ta kobieta zaczęła ją wreszcie lubić? Czyżby zmieniła wreszcie swoje podejście do tak ważnych spraw, jak te surowe prawa, które trzeba zmienić? To by było dopiero cudowne.
Tymczasem Franciszek Józef powstał ze swego miejsca i uśmiechnął się do Sissi, szczęśliwy, że wreszcie jego ukochana i jego matka wreszcie są w czymś ze sobą zgodne, po czym powiedział:
- Sissi, Karolu, matko... Wasze argumenty do mnie trafiają. Z przyjemnością więc wam oznajmiam, że przychylam się do waszej prośby. Ten człowiek jeszcze dzisiaj zostanie ułaskawiony. Kanclerzu Zottornik, proszę przygotować papiery w sprawie tego człowieka i akt ułaskawienia, pod którym osobiście się podpiszę. I to wszystko chcę mieć na biurku w swoim gabinecie w ciągu godziny.
Zottornik chciał już zaprotestować i wytoczyć jeden ze swoich argumentów, ale twarde spojrzenie cesarza, który to wyczuł i spiorunował go wzrokiem, od razu sprawił, że słowa zamarły mu w gardle. Dlatego jedynie ukłonił się z szacunkiem i powiedział do Franciszka:
- Rozkaz, Wasza Cesarska Mość. Natychmiast się tym zajmę.
- Doskonale, a zatem radę uznaję za zakończoną - powiedział Franciszek.
Zottornik i Radetzky ukłonili się z szacunkiem cesarzowi, jego bratu i matce, a potem wyszli z pokoju. Ten pierwszy, robiąc to, spojrzał z niechęcią w kierunku Sissi, posyłając jej mordercze spojrzenie, od którego dziewczyna poczuła, że nagle ją przechodzą ciarki po plecach. Szybko jednak o tym zapomniała, kiedy zobaczyła podchodzącego do niej ukochanego Franciszka, którego uściskała i ucałowała tak mocno i tak czule, jak tylko się dało.
- Dziękuję ci, najdroższy! Dziękuję ci! - wołała radośnie.
Następnie podziękowała serdecznie Karolowi za poparcie, a potem i Zofii. Ta zaś uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i powiedziała:
- Nie ma za co, moje dziecko. Sama jestem matką i wiem, co znaczy kochać dziecko i nie chcieć je stracić. Poza tym, wiem dobrze, że my, kobiety, musimy nie od dziś ponosić konsekwencje złych decyzji mężczyzn. Nie chcę, aby znowu tak było i aby kolejna kobieta płaciła tak wysoką cenę za głupotę swego męża. Ale nie myśl sobie, proszę, że jestem już przekonana do tych nowoczesnych poglądów. Za długo żyłam w wierze w inne zasady i nie jestem w stanie tak po prostu przyjąć te wasze liberalne poglądy. Może kiedyś się do nich przekonam, choć nie obiecuję. Ale w tym wypadku stoję za tobą murem, Elżbieto.
- Dziękuję, ciociu. Bardzo dziękuję - powiedziała Sissi z wdzięcznością.
- Franciszku, to naprawdę niesamowite - zaśmiał się Karol - Nasza matka i Sissi mają to samo zdanie w jednej sprawie. Naprawdę niesamowite. Chyba świat się kończy, braciszku.
- Wcale się nie kończy - odpowiedział na to Franciszek - Po prostu nadchodzi nowa epoka.

***

Wittelsbachowie powrócili do Possenhofen po bardzo przyjemnej wycieczce po Bawarii. Podczas niej dzieci żartowały sobie, rozbawiając się nawzajem, zaś Ludwika i Maksymilian rozmawiali ze sobą o całej sytuacji. Byli ciekawi, co też Sissi robi w Wiedniu pod ich nieobecność. Ludwika miała nadzieję, że córka ich nie posunie się za daleko i nie przyniesie sobie i im wstydu. Maksymilian jednak był spokojny i uważał, że jego małżonka zupełnie niepotrzebnie się tym wszystkim przejmuje. Jego zdanie Sissi to osoba na tyle bystra i rozważna, że sobie poradzi w wielkim świecie.
- Poza tym, kochanie, kiedyś ona musi wyfrunąć z gniazda i zacząć żyć tak, jak sama to zdecyduje. Choć przyznaję, że czasami naprawdę trudno mi się do tego przyzwyczaić. Wydaje mi się, jakby dopiero wczoraj Sissi była malutka i siadała mi na kolanach, a teraz proszę? Już podejmuje samodzielnie decyzje, a już za kilka miesięcy wyjdzie za mąż za najlepszą partię na świecie. Po prostu niesamowite. Z jednej strony strasznie się z tego cieszę, a z drugiej chwilami trudno jest mi się z tym pogodzić.
Ludwika uśmiechnęła się do niego życzliwie i powiedziała:
- Nic dziwnego, kochanie. To po prostu normalna rzecz dla rodziców. Czy już zapomniałeś, jak to było z Wilhelmem? Mieliśmy podobnie, choć więcej to chyba ja niż ty. Też tak się wtedy martwiłam, ale zrozumiałam, że tak po prostu musi być. Nasze dzieci muszą iść na swoje. Ale co do Sissi, to naprawdę bardzo niechętnie ją zostawiam samą w Wiedniu. Boję się, czy sobie tam poradzi bez naszego wsparcia.
- Spokojnie, najdroższa. Sissi jest naszym dzieckiem, na pewno sobie poradzi. My sobie zawsze radziliśmy, więc ona też musi. To u nas dziedziczne.
Na takiej rozmowie, minęła im cała podróż, a kiedy dojechali na miejsce, od razu udali się na posiłek, gdyż podczas jazdy do Possenhofen zdążyli już porządnie zgłodnieć. Po zjedzeniu, każdy udał się do siebie. Dzieci bawiły się razem, ale w końcu zmęczyły się, po czym zjadły kolację i poszły spać. Maks i Ludwika z kolei jeszcze rozmawiali ze sobą na różne tematy, aż w końcu także udali na spoczynek.
Następnego dnia zaś, Ludwika po śniadaniu powiedziała, że chciałaby wybrać się do wsi na targ, co czasami lubiła robić. Zapytała Teodora, Marię i Ilary, czy też by chcieli pójść z nią, a oni z radością odpowiedzieli, że bardzo chętnie. Bardzo z tego zadowolona Ludwika powiedziała im, aby się uszykowali i za kwadrans byli gotowi do wyjścia. Dzieci nie potrzebowały nawet tyle, ponieważ już po dziesięciu minutach stali przed drzwiami głównymi z koszykami na zakupy. Tak więc, kiedy Ludwika wyszła do nich, zobaczyła całą trójkę w pełnej gotowości. Uśmiechnęła się delikatnie, rozbawiona bardzo tym widokiem.
- No proszę, moje kochane dzieciaki są gotowe i to jak szybko. Coś mi mówi, że aż się palicie do zwiedzania.
Dzieci pokiwały wesoło głowami potakująco na znak, że to prawda. Ludwika zaś zadowolona uśmiechnęła się do nich, pogłaskała je po głowach, mówiąc:
- Moje kochane szkraby. Jak to dobrze, że wy jeszcze długo będziecie mali.
- Ja nie jestem mała! - pisnęła urażona Maria.
- Tak, kochanie. Ale jeszcze długo nie będziecie dorośli. Zdążę się więc wami jeszcze nacieszyć.
Dzieci nie zrozumiały, o co kobiecie chodzi, ale Ludwika ucałowała każde z nich w czoło i pogłaskała je jeszcze raz delikatnie po głowie. Zrobiła to również w przypadku Ilary, choć nie była ona jej córką. Ludwika wszak nie widziała żadnej różnicy pomiędzy swoimi dziećmi, a dziewczynką od baronowej von Tauler. Dla niej to była po prostu trójka jej uroczych szkrabów, z którymi czuła się cudownie i z którymi bardzo chętnie poszła na targ do pobliskiej wsi.
W tym samym czasie, Ludwik rozmawiał o sprawach politycznych z wujem Maksem. Siedzieli obaj wówczas na werandzie w fotelach wiklinowych, głośno się zastanawiając nad dalszymi losami Europy. Ich przewidywania nie były jednak dla kontynentu zbyt pomyślne.
- Coraz więcej w tym świecie socjalistów - mówił Maks - Obawiam się ich wpływu na nasze kraje. Są zbyt radykalni w swoich działaniach.
- To prawda, konserwatyści zresztą nie są lepsi w tej sprawie - stwierdził na to Ludwik - A najgorsze jest to, że najrozsądniej mówiący ludzie, czyli centrum, to są traktowani jako wrogowie przez obie strony. I wejście w jakąkolwiek koalicję nie jest w tej chwili możliwe. Europa zaczyna się dzielić na kilkanaście zwalczając się ciągle i zaciekle stronnictw, a prości ludzie tylko na tym tracą.
- Zgadzam się. Wszyscy mają swoją własną wizję świata i są pewni, że tylko ona jest jedyna i słuszna, a z całą resztą świata są gotowi się bić jak z najgorszym wrogiem. Po prostu beznadziejne.
- To prawda, wujku. Obawiam się jednak, że nic w tej sprawie nie możemy zrobić. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Maks pokiwał delikatnie i smutną głową, po czym wziął fajkę, nabił ją sobie tytoniem i zapalił ją, a gdy już zaciągał się jej dymem, nagle dostrzegł coś, co go zaniepokoiło. Jakiś jeździec na koniu stał na wzgórzu w pobliżu ich domu, bacznie go obserwując. Zaintrygowany Maks poszedł do gabinetu po lornetkę, a gdy wrócił z nią i spojrzał przez nią, zobaczył, że tym człowiekiem jest Arkas, który jak tylko się zorientował, iż został zauważony, natychmiast odjechał.
- To Arkas - powiedział Maksymilian do Ludwika - Obserwował nasz dom.
- Po co? - zdziwił się Ludwik.
- Nie mam pojęcia, ale to mnie niepokoi. Niedawno przegrał proces i jeszcze stracił nasze ziemie, które odkupił od niego Franciszek. Mam obawy, że może się chcieć mścić.
- Sądzisz, że byłby zdolny do zemsty z takiego powodu?
- Po nim można się łatwo czegoś takiego spodziewać. Lepiej by było, gdyby moja kochana Ludwinia i dzieci nie włóczyły się same po targu.
Książę bawarski popatrzył na niego i skinął delikatnie głową na znak, że jest dokładnie tego samego zdania. Następnie nakazał przyprowadzić sobie konia, a jak już go miał, wskoczył na jego grzbiet i pognał do wsi.
W tym samym czasie, Ludwika w towarzystwie dzieci spacerowała sobie już od jakiegoś czasu po targu. Zainteresowało ją wiele straganów, dlatego zatrzymała się przy każdym z nich i rozmawiała ze sprzedającymi tam ludźmi. Kupiła od nich kilka rzeczy, w tym sporo dla dzieci, uradowana bardzo tym, jak wielką radość im tym sprawia. Chodziła z nimi od straganu do straganu, a gdy się tym zmęczyła, od razu zabrała dzieci do pobliskiej gospody na jakiś dobry posiłek z lemoniadą, gdyż w przeciwieństwie do swojego męża, nigdy nie piła piwa.
- Podoba ci się tutaj, Ilary? - zagadał Teodor przyjaciółkę, kiedy siedzieli już przy stoliku i jedli powoli swój posiłek.
- Tu jest cudownie! - odpowiedziała mu uradowanym tonem dziewczynka - W Wiedniu nie ma takich pięknych miejsc.
- No pewnie, że nie ma, bo one są wyjątkowe - stwierdziła Maria - I dlatego są one tylko tutaj. To jasne jak słońce.
Ludwika uśmiechnęła się do dzieci, rozbawiona ich słowami. Jadła powoli z nimi swój posiłek, zadowolona i szczęśliwa z obecności tych uroczych szkrabów, a także sama je wesoło zagadywała. Potem dostrzegła w tłumie swoją dobrą znajomą i postanowiła z nią porozmawiać.
- Dzieci, słuchajcie... Tu jest jedna moja znajoma. Posiedźcie tutaj, a ja pójdę z nią porozmawiać, dobrze?
- Mamo, ale my byśmy chcieli jeszcze pozwiedzać! - zawołała Maria.
- Pozwiedzacie za chwilę - powiedziała Ludwika.
- Proszę, mamo. Puść nas tam samych.
- Samych? To wykluczone! Nie możecie chodzić sami po targu!
- Proszę, mamo! Teodor będzie się nami opiekował.
- Właśnie, mamo - poparł siostrę Teo - Będę zajmował się Marią i Ilary. Ani na chwilę nie spuszczę z nich oka.
Ludwika wahała się, ale ostatecznie ustąpiła. Dała dzieciom trochę pieniędzy, aby mogli sobie coś kupić, po czym poszła porozmawiać ze znajomą. Dzieci zaś, które skończyły już jeść, wróciły na targ i zaczęły z uwagą oglądać znajdujące się na nim stragany, jeden po drugim. Wiele rzeczy im się tu podobało, ale ponieważ nie mieli za dużo pieniędzy, postanowili kupić sobie tylko te najładniejsze. Z tego też powodu długo krążyli od jednego straganu do drugiego, chcąc uważnie sobie wszystko obejrzeć, nim podejmą decyzję. Podczas tej przechadzki, Ilary na chwilę zatrzymała się na dłużej przy straganie, na którym jeden pan sprzedawał lalki. Tak one zachwyciły dziewczynkę, że nawet nie zauważyła, jak Teodor i Maria oddalają się od niej, zajęci oglądaniem innych kramów. Oni też początkowo nie dostrzegli, że dziewczynka im nie towarzyszy. Zauważyli to dopiero po chwili, kiedy Teodor zapytał Ilary, co sądzi o wstążkach widocznych na jednym ze straganów. Dopiero wówczas zobaczył, że przyjaciółki przy nim nie ma. Zaniepokojony zaczął szybko rozglądać się, a Maria zaraz do niego dołączyła, także bardzo niespokojna.
Wtem rozległ się nagle dziki krzyk. Teodor i Maria spojrzeli szybko na siebie i od razu go rozpoznali.
- ILARY! - zawołali przerażeni.
Szybko pobiegli w kierunku, z którego on ich dobiegł i zauważyli Ilary, przed którą stoi jakiś wielki mężczyzna z bandyckim wyglądem, kładący jej swe wielkie ręce na ramiona i ściskając je mocno. Obok niego stało dwóch mężczyzn, którzy też nie sprawiali wrażenia sympatycznych.
- O co wam chodzi?! Puśćcie mnie! - zaczęła krzyczeć Ilary.
- Zostaw ją, człowieku! - krzyknął Teodor, podbiegając do oprawców.
- Właśnie! Czego od niej chcecie, dranie?! - dodała bojowo Maria, biegnąc za bratem.
Bandyta jednak tylko zarechotał ponuro, po czym powiedział:
- Nie wasza sprawa, smarkacze!
Następnie chwycił on mocno dziewczynkę i przerzucił ją sobie przez ramię. Ludzie zebrani na targu zaczęli przerażeni krzyczeć, nikt jednak nie odważył się na to, aby przeszkodzić mu w tym nikczemnym czynie. Jedynie Teodor i Maria, bez najmniejszego wahania doskoczyli do zbira i chcieli wyrwać mu z rąk Ilary, ale nie byli w stanie tego zrobić. Bandyta był zdecydowanie za wielki i za silny. Jednym ruchem ręki przewrócił ich na ziemię i dał znak swoim ludziom, by przytrzymali dzieci księżnej von Wittelsbach. Sam zaś już miał odejść, gdy nagle tuż przed nim, jak spod ziemi wyrósł... Ludwik z bojową miną.
- Zostaw te dzieci w spokoju - powiedział spokojnie, acz bardzo groźnie.
- A jak nie posłucham, to co mi zrobisz? - zakpił sobie bandyta.
Ludwik bez słowa wyjął szpadę z pochwy, wymierzył jej ostrze w napastnika i powiedział groźnym tonem:
- Chcesz się o tym przekonać, kanalio?
Bandyta zarechotał i zawołał obu swoich pomocników, mówiąc:
- Zajmijcie się nim, chłopcy.
Jego pomocnicy natychmiast puścili Teodora i Marię, których właśnie mocno trzymali przyciśniętych do ziemi i doskoczyli do Ludwika. Ten jednak nie zląkł się ich, a jedynie, kiedy tylko dobyli szabel, bez wahania stanął z nimi do walki. Bez większych trudności odpierał atak obu przeciwników naraz, nie był jednak wtedy w stanie jednocześnie również gonić porywacza Ilary. Mógł jednak liczyć na swoje kuzynostwo. Teodor i Maria bowiem, którzy zaraz po tym, jak ich bandyci puścili, ruszyli za porywaczem. Szybko go dogonili, a gdy już to się stało, skoczyli mu na plecy i zaczęli go dziko okładać piąstkami, a dodatkowo Maria z furią ugryzła go w ramię. Bandyta ryknął z bólu i puścił Ilary, który rzecz jasna, skorzystała niemal natychmiast z okazji, aby wyrwać się z jego gorylego uścisku i prędko rzucić się do ucieczki. Widząc to, jej porywacz zrzucił z siebie Teo i Mimi, a zaraz potem ruszył za nią. Ilary na szczęście umiała być roztropna i pomimo sytuacji, w której się znalazła, umiała zachować zimną krew i dlatego właśnie ruszyła ona biegiem w kierunku gospody. Liczyła, że w niej, wraz z księżną Ludwiką będzie całkowicie bezpieczna. Przypadkiem jednak trafiła na miejsce, gdzie książę bawarski odpierał nadal ataki obu przeciwników. W końcu udało mu się wykorzystać chwilę drobnej nieuwagi jednego z napastników i przebić mu pierś szpadą. Ten głośno jęknął, po czym opadł martwy na ziemię. Widząc to, drugi bandyta od razu rzucił się dziko do ucieczki, ale Ludwik nie zamierzał puścić go wolno. Wyjął nóż i bez wahania rzucił nim w kierunku porywacza. Trafił go w plecy, prosto w serce. Bandzior zaś jęknął z bólu i upadł martwy na ziemię.
Książę odwrócił się za siebie i wtedy zauważył przed sobą bandytę, któremu właśnie odebrał Ilary. Bandzior był wściekły, widząc śmierć kompanów, dlatego poczuł, że musi interweniować, dobył szpadę i powiedział:
- No dobrze, drogi rycerzyku. Teraz zobaczymy, czy umiesz tańczyć.
- Ja umiem. Ale chętnie zobaczę, co ty potrafisz - odpowiedział mu Ludwik.
Bandzior skoczył na niego i natarł zaciekle, ale książę bawarski, za dobrze w tej sprawie doświadczony, nie dał sobie odebrać przewagi nad przeciwnikiem. Bez większych trudności trzymał go na dystans, nie pozwalając mu się do siebie zbyt mocno zbliżyć. Jego przeciwnik był naprawdę zaprawiony w szermierce i Ludwik pomyślał sobie, że to musi być jakiś dawny żołnierz, bo tylko ktoś taki byłby na tyle sprawny we władaniu bronią białą. Mimo to, choć zajęło mu to sporo czasu, w jednej chwili nieostrożności bandyta odsłonił się mocniej niż planował. Nie dało się stworzyć lepszej okazji. Ludwik zaatakował i zranił go mocno w prawą dłoń. Bandyta wrzasnął z bólu, a jego szpada opadła na ziemię. Ludwik z satysfakcją przyłożył mu do piersi ostrze swojej broni i powiedział:
- To już koniec, kolego!
A zaraz potem dodał pytanie, które brzmiało:
- Kto was nasłał? Dlaczego chcieliście porwać dziewczynkę?
- Myślisz, paniczyku, że coś ci powiem? Niczego ode mnie nie wyciągniesz.
- Naprawdę. Wydaje mi się, że jednak mi to powiesz i to natychmiast.
- Doprawdy? Całuj psa w noc, paniczyku!
To mówiąc, namacał na jednym ze straganów dzbanek i rzucił nim z całej siły w Ludwika. Ten się uchylił, ale bandyta wykorzystał to, aby zacząć uciekać. Zanim książę jednak zdążył cokolwiek zrobić, padł strzał, bandyta jęknął głośno, a z jego pleców pociekła stróżka krwi. Dostał prosto w serce i bez ducha upadł na ziemię. Ludwik rozejrzał się dookoła i zauważył biegnących w jego kierunku Teodora oraz Marię. Oboje dobiegli do Ilary, która zapłakana i w niemałym szoku rzuciła się na szyję Teodora, na co ten zareagował mocnym przytuleniem jej i głaskaniem przy tym uspokajająco jej włosów.
Niedaleko dzieciaków, Ludwik dostrzegł nagle hrabiego Arkasa, który to stał z zadowoloną miną, trzymając w dłoni dymiący jeszcze pistolet. Książę zazgrzytał zębami ze złości, po czym doskoczył do bandyty. Szybko jednak zrozumiał, że na pomoc jest już za późno. Bandzior nie żył, a ludzie zebrani wokół patrzyli bardzo zachwyconym wzrokiem na Ludwika i na Arkasa, składając im gratulacje.
- Czemu pan go zabił? - zapytał ze złością Ludwik.
- To był niebezpieczny bandyta - odpowiedział Arkas - Porwał dziewczynkę. Zasłużył na śmierć. Nie mogłem pozwolić mu uciec.
- A może nie chciał pan, żeby zeznawał przed sądem?
- Nie rozumiem, o co panu chodzi, mój drogi panie. Uratowałem przed chwilą pana i te urocze dzieciaki, a pan nie jest mi wdzięczny i rzuca oskarżeniami. Więc tak się teraz mówi „dziękuję”?
Po tych słowach, schował on pistolet za pas i odszedł w swoją stronę. Ludwik długo go jeszcze obserwował, czując w sercu, że zastrzelenie bandyty nie było ze strony tego człowieka jedynie odruchem szlachetnego serca, a jedynie czynem tak podłym i wyrachowanym, że nie dało się tego nie zauważyć.
Tymczasem przez tłum z ogromnym trudem zdołała w końcu przedrzeć się Ludwika, poszukująca dzieci. Gdy tylko zobaczyła, że są całe i bezpieczne, dziko złapała je w ramiona, uściskała mocno i serdecznie, po czym ucałowała czule.
- Moje kochane szkraby. Tak bardzo się o was martwiłam. Kiedy usłyszałam te hałasy, a potem jeszcze ludzie zaczęli krzyczeć, że porwano dziecko, obawiałam się już najgorszego.
- Spokojnie, dzieci są całe i zdrowe - powiedział Ludwik, podchodząc do niej i chowając szpadę do pochwy - A bandyci nie żyją. Trochę szkoda, bo bardzo bym się chciał dowiedzieć, kto i po co ich wynajął.
Księżna spojrzała uważnie na siostrzeńca, po czym podeszła do niego i czule go uściskała, dziękując mu za ocalenie dzieci. Z jej oczu ciekły łzy szczęścia, a w jej piersi serce biło tak mocno, jakby przebiegła przed chwilą długi bieg.

***

Wszyscy razem, gdy już zdołali ochłonąć, powrócili do domu, gdzie wszystko opowiedzieli Maksymilianowi. Ten był tym bardzo przerażony i zarazem wściekły. Nie był w stanie sobie wyobrazić, jak ktoś w ich okolicy, dotąd zwykle spokojnej, mógł chcieć porwać dziecko. Dodatkowo jeszcze zaniepokoił go ten fakt, że z całej trójki próbowano porwać Ilary, ich gościa.
- Co też sobie o nas pomyśli pani baronowa, kiedy się o tym dowie? Przecież ona się wścieknie! Nigdy nie zostanie nam swojej córki pod opiekę! Może nawet zabroni naszym dzieciom się z nią kontaktować?
Ilary przypadła wówczas do niego i chwyciła go za rękę, wołając:
- Proszę, niech pan nie mówi mojej mamie niczego! Proszę, ona zechce mnie jeszcze stąd zabrać i nie będzie mogła się bawić z Teodorem i Marią! A ja chcę tu zostać! Tu jest tak cudownie i wspaniale! I jest Maria. I jest Teodor. Ja nie chcę nie móc się bawić z Teodorem. Ja go tak bardzo... Lubię.
Ludwika uśmiechnęła się, rozbawiona pauzą, jaką zrobiła przed tym ostatnim słowem dziewczynka. Domyśliła się i to bez trudu, że chciała ona powiedzieć coś innego, ale zawstydzona nie zdołała tego zrobić.
- Jak ty to sobie wyobrażasz, moje dziecko? - zapytał Maks - Przecież twoja matka powierzyła ciebie naszej opiece. Mamy obowiązek powiedzieć jej o tym, że ktoś chciał cię porwać. Nie wiemy, kto to był, ale jeśli ktoś ma porachunki z twoją mamą, to powinna ona o tym wiedzieć i mieć się na baczności.
- Ale ona mnie wtedy stąd zabierze!
- Zabierze cię, bo będzie chciała cię chronić. I będzie miała słuszność.
- Ale ja wtedy więcej nie zobaczę Teodora i Marię! Proszę, niech pan jej nic nie mówi.
Ludwika spojrzała na męża i chociaż podzielała jego zdanie, to nie umiała tej uroczej prośbie odmówić. Zwłaszcza, że żal się jej zrobiło dziewczynki, z tego też powodu powiedziała:
- Maks, chyba możemy spełnić jej prośbę. Ostatecznie przecież nic się małej nie stało, a jej porywacze nie żyją. Wszystko dlatego, że Ludwik czuwał.
- Wszystko dlatego, że po rozmowie ze mną postanowił pojechać za wami - zauważył Maks - Ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Baronowa ostatecznie ma prawo wiedzieć, co się dzieje z jej córką u nas. Ale też jakoś głupio by mi było jej się przyznać do tego, że ktoś ją skrzywdził pod naszą opieką.
- No właśnie, Maks. Dlatego nie mówmy nic o całej tej sprawie. Przynajmniej na razie, póki nie dowiemy się czegoś więcej o tym, co się stało.
- A co niby chciałabyś wiedzieć więcej? Jacyś wariaci porwali dziewczynkę, Bóg wie w jakim celu. Mało to wariatów na świecie?
- W pobliżu był hrabia Arkas. Zastrzelił jednego z nich, gdy ten uciekał - rzekł na to Ludwik - Uważam, że zrobił to celowo, aby bandyta go nie wsypał.
- Sądzisz, że to on kazał porwać Ilary? Ale po co?
- Nie wydaje mi się, aby chodziło mu o Ilary. Był wściekły na nas, że przez nas przegrał proces. Oczywiście nie wiedział o moim udziale w tej sprawie, ale za to wiedział o tym, że to z waszego powodu stracił ziemie, które wcześniej od was kupił. Sam sugerowałeś, wujku, że byłby gotów się zemścić. Moim zdaniem jest do tego zdolny. Uważam, że postanowił porwać Marię, jednak ci jego pożałowania godni bandyci się pomylili i porwali Ilary.
- Sądzisz więc, że to miał być cios wymierzony w nas? - zapytała Ludwika - Sądzisz, że chcieli porwać Marię?
- Nie jestem pewien, ale wszystko na to wskazuje. Był na targu w chwili, gdy doszło do porwania i gdy bandyta miał uciec, zastrzelił go, uśmiechając się przy tym podle. A gdy ze mną rozmawiał, niemalże kpił sobie ze mnie. Nie wierzę w to, że on zrobił to z pobudek dobrodusznych. On zabił świadka, który mógł go wydać.
Maks ze złości mruknął pod nosem jakieś przekleństwo i głośno dodał:
- Przeklęty łajdak! Myśli sobie, że mu to ujdzie bezkarnie?! Nie pozwolę na to! Gnida odpowie mi za to wszystko!
- Maks, opanuj się - skarciła go Ludwika - I co mu niby udowodnisz? Żadne z nas nie ma dowodów przeciwko niemu. Tylko domysły. A to za mało dla sądu.
- Ale coś musimy zrobić.
- Musimy zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. On nie może wiedzieć o tym, że domyślamy się jego udziału w tej sprawie. Łatwiej się wtedy zdradzi.
- A jeżeli zechce porwać Marię lub Ilary jeszcze raz?
- Nie spróbuje - odpowiedział Ludwik - Nie wierzę, żeby się odważył drugi raz tej samej sztuczki. Na pewno nie w tak krótkim czasie. Byłby głupcem, gdyby tak ryzykował. Póki co odpuści, aby nie zwracać na siebie uwagi. Ale z czasem, to może znowu coś zaplanować. Ale tym razem będziemy ostrożniejsi i nie damy się tak łatwo podejść.
Słowa księcia przekonały wszystkich do tego, aby nie niepokoić się tym, co tu właśnie zaszło. Ustalono więc, że nikomu nie będą mówić o tej sprawie, jednak od tej pory będą bardziej ostrożni i nie będą nigdzie dzieci puszczać samych. A już na pewno nie do wsi. Od tej pory Teodor, Maria i Ilary, gdyby chcieli pójść gdzieś na wycieczkę po okolicy, to będą mieli mieć za ochronę kogoś ze służby. Dzieci, choć niezbyt chętnie, zgodziły się na to. A Ilary ze strachu w nocy po cichu zakradła się do pokoju Teodora, a gdy to zrobiła, obudziła chłopca i poprosiła go nieśmiało, aby mogła z nim spać, bo bardzo się boi robić to sama. Teodor, wzruszony jej prośbą, nawet nie pomyślał, aby jej tego odmówić. Wskutek czego Ludwika, gdy przyszła obudzić syna, który nieco zaspał, zastała go w łóżku, leżącego na plecach i bardzo czule obejmującego również śpiącą Ilary, mocno w niego przytuloną.
- Och, kochane szkraby - powiedziała wzruszona tym widokiem.
Jednocześnie naszła ją pewna refleksja.
- Jak one szybko dorastają.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na dzieci i ostrożnie je nakryła kołdrą, która lekko się z nich zsunęła po czym wyszła z pokoju, pozwalając im jeszcze dłużej pospać. Następnie poszła do męża i opowiedziała mu o tym, co właśnie widziała. Maksymilian zareagował na te rewelacje śmiechem i ogromną wesołością.
- No proszę, a to ciekawostka. A ja sądziłem, że Teo jeszcze nie interesuje się dziewczynami, a tu proszę. Jak te dzieci szybko dorastają. Przez to chwilami czuję się strasznie stary. Ale spokojnie, najdroższa. Tylko chwilami.
Ludwika pokręciła głową z lekkim politowaniem, słuchając jego słów.
- Och, Maks. Ty naprawdę musisz ze wszystkiego sobie żartować? Nasz syn się zakochał pierwszy raz w życiu, a ty sobie z tego żarty stroisz.
- Ludwisiu, to nieprawda. Wcale nie stroję sobie żartów. Mnie po prostu teraz śmieszy moja własna krótkowzroczność. Śmieszy mnie to, że niczego wcześniej nie zauważyłem. Teodor tak doskonale się ukrywał ze swoimi uczuciami do Ilary, że ja nic a nic nie dostrzegłem. Naprawdę, chyba się rzeczywiście starzeję.
Ludwika uśmiechnęła się do męża i mocno go przytuliła.
- Och, Maks. Nasze dzieci powoli dorastają. Niby wiedzieliśmy, że kiedyś ta chwila nadejdzie, ale nadal jest nam smutno, prawda?
- To prawda, Ludwisiu. Nadchodzi powoli nowa epoka. My odchodzimy w niej stopniowo na dalszy plan, a nasze miejsce stopniowo zajmują młodzi. Tak po prostu być musi. Kiedyś musiało się to stać. Tylko dlaczego tak szybko?
Księżna parsknęła śmiechem i jeszcze mocniej przytuliła się do męża.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 22:12, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 10:19, 15 Lut 2023    Temat postu: Nadchodzi nowa epoka

Bardzo ciekawy rozdział. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie wizyta Sisi z baronową i Idą w sierocińcu. Księżniczka wykazała się empatią. Bardzo pomogła podopiecznym zaspokoić ich nie tylko podstawowe potrzeby jak jedzenie i ubranie, ale też i emocjonalne- przytulała każde z osobna, aby nikogo ni urazić.
Poruszająca scena, gdy matka chce oddać dziecko do sierocińca. Trzydziestokilkuletnia kobieta podejmuje taką decyzję, bo jej mąż i ojciec dziecka został aresztowany za drukowanie ulotek antycesarskich. Dostał wyrok 20 lat. Los biednego dziecka bardzo wstrząsnął księżniczką i postanowiła coś z tym zrobić. Wtargnęła na sesję rady w pałacu i tam przedstawiła swój punkt widzenia. Nawiązała się dyskusja. Ścierały się dwa obozy: prawicowe: Radecki, Zotornik oraz lewicowe-Karol. Po namyśle Franz podjął decyzję o ułaskawieniu oskarżonego.
Drugim, fajnym wątkiem była przyjacielska rozmowa Ludwika z Idą. Zakochana dziewczynina przyznaje rację Ludwikowi, że ich potajemna schadzka była dużym ryzykiem. Przyznaje mu rację, że dobrze będzie, jeśli, przez jakiś czas się nie będą spotykać. Bardzo mi się podoba optymistyczny akcent, na koniec ich rozmowy. "Wierzę, że przyjdzie kiedyś taki czas, kiedy będziemy żyli spokojni, bezpieczni i otoczeni jedynie przez przyjaciół"
Innym sensacyjny wątkiem była próba porwania małej Ilary, córki baronowej. Na pomoc przychodzi Ludwik, który wykazuje się intuicją i przybywa akurat w to miejsce i w tym czasie. Niesamowity zwrot akcji. Porywacza zastrzela
Arkas, który prawdopodobnie sam wymyślił to porwanie jako zemstę.
Przemianę przechodzi Zofia, matka cesarza, która się zmienia na korzyść. Staje po stronie matki z dzieckiem, ale z drugiej strony zakreśla granice Sisi.
" Nie myśl sobie, że jestem przekonana do nowoczesnych poglądów'.
Na koniec mamy zabawną scenę z dziećmi, kiedy zszokowana Ilary przychodzi do pokoju Teodora, do jego łóżka i przytula się do niego.
Bardzo ładne zakończenie. Kiedy Max mówi do swojej żony" Nadchodzi powoli nowa epoka. My odchodzimy, stopniowo na dalszy plan, a nasze miejsce stopniowo zajmują młodzi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Śro 10:34, 15 Lut 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:23, 18 Lut 2023    Temat postu:

Rozdział XVIII

Domknięcie drzwi

Zgodnie ze swoim wcześniejszym postanowieniem, Ludwik następnego dnia wyruszył do domu. Bardzo chciał znowu zobaczyć rodziców, a także przyjaciela, dla którego miał list od jego ukochanej. Co prawda, nadal bardzo go niepokoił los Teodora, Marii i Ilary, ale uspokajał się tym, że hrabia Arkas nie odważy się znowu porwać żadnego z nich. Co prawda, nie miał całkowitej pewności, co do tego, że jego przypuszczenia są słuszne, ale wszystko dokładnie ułożył sobie w głowie i po głębokiej analizie uznał, iż ma rację i nie ma się już czego obawiać. Pomimo tego, z radością przywitał informację od wuja Maksa, że ten nakaże pilnować odtąd całą trójkę uroczych dzieci za każdym razem, gdy te będą chodzić po okolicy i tam się bawić. Od tej pory miał im zawsze towarzyszyć ktoś ze służby, a najlepiej nawet i dwie osoby, silne i w razie czego umiejące obronić dzieci, gdyby ktoś chciał im w taki czy inny sposób zrobić krzywdę. Ponadto Ludwik zaproponował wujkowi oraz cioci, aby dzieci nie oddalały się zbytnio od pałacu.
- Im bliżej domu, tym większe bezpieczeństwo i mniejsze ryzyko kolejnego porwania - powiedział książę bawarski.
Ucieszyło go, że wuj i cioci obiecali, że tak właśnie zrobią, ponieważ równie poważnie, co on, a nawet jeszcze poważniej potraktowali wczorajszą sytuację na targu i nie zamierzali zaniechać wszelkich środków ostrożności, chociaż wszyscy po dokładnej naradzie doszli zgodnie do wniosku, że kolejne porwanie jest obecnie mało prawdopodobnie, a właściwie nawet niemożliwe. Mimo wszystko uznali, iż nie należy zaniedbywać ostrożności i chociaż oni sami uważali kolejne porwanie za czyste szaleństwo, to nie znaczy wcale, że Arkas też tak myśli. Może być wszak tak bardzo zawzięty, iż odrzuci on głos zdrowego rozsądku i spróbuje zrobić to, co nikt przy zdrowych zmysłach by nie zrobił.
- Jak to mówili nam na studiach, głupcy lepiej władają bronią niż głową, a już zwłaszcza zawzięci głupcy, czyli ktoś taki jak Arkas - powiedział Ludwik - Z tego właśnie powodu, proszę, uważajcie na dzieciaki.
Po tym wszystkim, książę pożegnał się jeszcze z dziećmi, ściskając je czule i prosząc, aby na siebie uważali. Potem wsiadł na konia i odjechał. Pojechało z nim kilku ludzi ze służby księcia Maksymiliana, których wuj mu przydzielił na wszelki wypadek. Za dobrze bowiem pamiętał sytuację, jak nie tak znowu dawno został on zaatakowany w lesie przez kilku kłusowników, którzy go porządnie poturbowali i musiał długo dochodzić do siebie, zanim odzyskał wszystkie siły. Książę Maks, biorąc pod uwagę napaść na Ludwika i ostatnie wydarzenia, bardzo chciał uniknąć podobnych sytuacji na przyszłość i dlatego przydzielił mu ludzi do ochrony. W ich towarzystwie książę bawarski powrócił do Monachium, stolicy Bawarii, gdzie już od lat mieli siedzibę władcy tego kraju, w tym również rodzice Ludwika. Ponieważ tam nic nie groziło już Ludwikowi, podziękował przydzielonej mu eskorcie, dał im trochę pieniędzy za fatygę i odesłał ich zaraz do Possenhofen. Sam zaś udał się do królewskiego zamku, jednak wbrew swoim oczekiwaniom nie zastał w nim swoich rodziców, którzy to byli w tamtym czasie na wycieczce do jednego z sąsiednich miast. Ludwik nakazał zatem służbie, aby powiadomiła ona jego rodziców, że już wrócił, po czym udał się do swego małego prywatnego pałacu myśliwskiego, gdzie zamierzał odpocząć po podróży i przemyśleć sobie pewne sprawy.
Gdy tylko do niego przybył, od razu przywitał go wierny sługa Henryk. Nad wyraz się on ucieszył na widok swego panicza, którego bardzo lubił i szanował, bo znał go od najmłodszych lat i służbę dla niego uważał za prawdziwy zaszczyt oraz największą przyjemność.
- Wasza Wysokość, tak bardzo się cieszę, że Wasza Wysokość powrócił już do domu - powiedział do niego serdecznie, pomagając mu zdjąć kurtkę, czapkę oraz rękawiczki.
- Wydarzyło się coś ciekawego pod moją nieobecność, Henryku? - zapytał go Ludwik z uśmiechem pełnym serdeczności.
Bardzo lubił on starego sługę, który był mu pierwszym nauczycielem i który nigdy nie zawiódł ani jego, ani jego rodziców. Dodatkowo był jednym z niewielu ludzi znających prawdziwą tożsamość Andrassy’ego i pod nieobecność Ludwika z najwyższą dokładnością dbał o to, aby nie brakowało mu niczego i żeby fakt, kim on naprawdę jest, nie wyszedł na jaw przed osobami postronnymi.
- Nic ciekawego, Wasza Wysokość. Nasz gość wymknął się na pewien czas, aby się zobaczyć z ukochaną, ale na szczęście wrócił - powiedział Henryk.
- Wiem o tym. Muszę z nim o tym porozmawiać. Nie powinien tego robić.
- Mówiłem mu to samo, Wasza Wysokość, ale nie chciał słuchać. Mówił, że miłość go prowadzi i nie wolno mu się jej sprzeciwiać i takie tam inne rzeczy. Nie chcieliśmy go puścić, ale nam się wymknął.
- O tym też muszę sobie z nim poważnie porozmawiać. Nie może tak bardzo ryzykować. Takie wypady skończą się u niego tragicznie, jeśli będą się powtarzać. Czy jest teraz w pałacyku?
- Tak, Wasza Wysokość. W swoim pokoju. Ale chyba nie jest obecnie zbytnio w humorze do rozmów. Zwłaszcza po tej wizycie.
- Jakiej wizycie? - zapytał zaintrygowany Ludwik, patrząc uważnie na swego służącego.
- Pana hrabiego odwiedził jakiś mężczyzna. Przedstawił mi się jako baron von Rauch. Poprosił o rozmowę z panem hrabią. Nie chciałem go wpuścić, ale wtedy właśnie wyszedł ze swego pokoju pan Andrassy i zobaczył tego człowieka. Chyba go rozpoznał, bo poprosił, żebym go wpuścił i zostawił ich samych. Spełniłem jego życzenie, dlatego nie wiem, o czym rozmawiali. Ale wiem, że rozmowa jakoś nie trwała za długo, bo dość szybko pan baron odjechał, a pan hrabia kazał mi, abym mu podał wino z piwniczki. No i teraz siedzi w swoim pokoju i chyba pije.
- A jak dawno temu odwiedził go ten pan?
- Jakoś tak dwie godziny temu. Może trochę więcej.
Ludwik skinął głową na znak, że rozumie, po czym poszedł do pokoju swego przyjaciela. Zapukał do drzwi, poczekał, aż usłyszy proszę i kiedy to usłyszał, od razu wszedł do środka. Zobaczył wtedy siedzącego przy stoliku mężczyznę w jego wieku, mającego gładko ogoloną twarz, niebieskie oczy i jasno brązowe, niemalże rudawe włosy. Ubrany w spodnie i białą koszulę, siedział przy stole, na którym to stała butelka wina, do połowy już opróżniona. Przy stole zaś leżała kolejna butelka, całkiem już pusta. Mężczyzna trzymał w dłoni kieliszek i wypił jego zawartość w sposób szybki, jakby to była woda, a na widok Ludwika, zawołał:
- Och, no proszę, mój drogi gospodarz! Napijesz się ze mną, przyjacielu?
- A wiesz, chyba tak - odpowiedział Ludwik - Tylko poczekaj, przyniosę sobie z kredensu kieliszek.
Po chwili wrócił z kieliszkiem, usiadł przy stole naprzeciwko przyjaciela i bez słowa nalał sobie do naczynia nieco czerwonego płynu. Powoli przysunął potem kieliszek do ust i napił się z niego. Poczuł, jak przez ciało przechodzi go miłe oraz bardzo przyjemne ciepło i zadowolony odłożył kieliszek na stół i zaczął uważnie się przyglądać przyjacielowi.
- Słuchaj, Gyula, możesz mi powiedzieć, kto dzisiaj u ciebie był? - zapytał po chwili milczenia.
- Henryczek już ci powiedział? - odparł na to ironicznie Gyula Andrassy, bo to on był i nalał sobie kolejny kieliszek wina - Czujny jak zawsze i wierny wobec ciebie jak nikt inny na świecie. No, może poza mną.
- Nigdy nie poddawałem pod wątpliwość twojej wierności, przyjacielu. Tylko się pytam, kto cię odwiedził. Wiesz, że w twojej sytuacji przyjmowanie gości nie jest najlepszym pomysłem.
- Nie martw się, to był nasz wspólny przyjaciel. Jeden z członków loży. Miał dla mnie pewne istotne informacje w sprawie śmierci mojego brata.
Po tych słowach, Andrassy wlał sobie zawartość kieliszka do ust i mruknął:
- Wiem już, jaka podła i parszywa gnida sprzedała nas podczas powstania.
Ludwik przyjrzał mu się uważnie. Sam zawsze zadawał sobie pytanie, który z uczestników powstania zdradził swoich towarzyszy z oddziału, w którym to służył Andrassy i jego starszy brat. W wyniku tej zdrady oddział wpadł, większość jego uczestników zginęła, a tych, których złapano, skazano na śmierć lub więzienie. A kto za to wszystko odpowiadał? Zdrajca, który ich sprzedał. Prawdopodobnie to był jeden z tych ludzi, których oddział wysłał na zwiady przed planowaną bitwą. Musieli oni wpaść i jeden z nich w zamian za własne życie, wydał bez wahania swoich towarzyszy. Ta gnida odpowiada za śmierć brata Gyuli, powieszonego na miejskim rynku w jednym z węgierskich miast jak pospolity bandyta. Kto jednak był tą gnidą, tego nie wiedziano. Ludwik też tego nie wiedział, choć bardzo chciał ten sekret odkryć. Pamiętał, jak z Gyulą poprosił ich wspólnych przyjaciół z loży o to, aby dowiedzieli się tego. Widocznie w końcu dotarli do prawdy.
- Naprawdę już wiedzą, kto to taki? - zapytał Ludwik bardzo przejętym tym niezwykłym odkryciem - Opowiadaj, proszę. Kto to był?
Andrassy zachichotał jednak i pokręcił przecząco głową.
- Wybacz, przyjacielu, ale w tej sprawie nie powiem ci niczego.
- Niby dlaczego?
- Bo jeszcze zechcesz mi pomóc go ująć albo też samemu jeszcze wymierzysz mu sprawiedliwość. A jeżeli ten zdrajca ma zginąć, to tylko z mojej ręki.
- Gyula, posłuchaj. Zapominasz, że ja jestem również w to zaangażowany, bo i moją rodzinę dotknęła jego zdrada. W waszym oddziale był mój kuzyn, Ludwik Wilhelm von Wittelsbach, syn wuja Maksa. Kiedy was złapali, jego wsadzono do więzienia. Ponieważ był Bawarczykiem, to potraktowano go o wiele łagodniej, nie jak buntownika, bo nigdy nie był poddanym cesarza, ale jak żołnierza z wrogiej armii. Dlatego wujek Maks zdołał go ostatecznie wykupić z niewoli, choć wiele się musiał przy tym namęczyć. Ciocia Ludwika o mało wtedy nie osiwiała z rozpaczy i strachu o niego. Wiesz dobrze, że jej pierwsze dziecko, Wilhelm zmarł nie mając nawet roku? Drugiego podobnego ciosu by chyba nie przeżyła. Jak widzisz, jestem w tę sprawę równie mocno zaangażowany, co i ty.
- Tak, pamiętam twojego kuzyna. Wspaniały człowiek i taki waleczny. Ale nie możesz się do mnie porównywać, paniczyku. Bo twój kuzyn żyje, a mój brat nie. Ty możesz pojechać sobie do stolicy Bawarii i go tam odwiedzić. Ja mojego brata nawet na grobie nie mogę odwiedzić, bo jestem ścigany jak zwierzę. A wszystko to dlatego, że pewien człowiek nas zdradził. Nie, to nie człowiek. Nazywanie go tym mianem jest dla niego za wielką grzecznością. To nie jest człowiek. To szmata. Ten zdrajca to zwykła szmata i zapewniam cię, że jak szmata zostanie potraktowany, ale to moja sprawa. Ty się w to nie mieszaj. Nie chciałeś mieszać się w powstanie, to nie mieszaj się w jego skutki.
Ludwik lekko urażony popatrzył na przyjaciela z wyrzutem.
- Gdybyś powiedział mi coś takiego na trzeźwo, dostałbyś ode mnie i to tak, żeby ci się odechciało podobnych komentarzy na przyszłość. Ale jesteś pijany i z tego powodu jestem w stanie ci wiele wybaczyć.
- Jesteś bardzo hojny, mości książę - mruknął ironicznie Andrassy, ponownie sobie nalewając wina - Taki wspaniałomyślny. Kiedy zasiądziesz na tronie, to lud Bawarii nie będzie znał bardziej miłosiernego króla.
- Jesteś pijany i wygadujesz głupoty.
- A tak, jestem pijany! I jeszcze więcej wypiję! I zemszczę się sam! Nie chcę i nie potrzebuję niczyjej przy tym pomocy. Odzyskam honor rodziny sam jeden!
- W takim stanie, to będzie ci raczej trudno tego dokonać.
Andrassy popatrzył na Ludwika groźnie, zerwał się z miejsca, jakby chciał go uderzyć, ale widząc spokojną twarz swego przyjaciela, opanował się i usiadł znów na swoim miejscu, dodając:
- Masz rację. Nie dokonam tego w takim stanie. Chociaż, czy na trzeźwo coś dokonałem? Nic, poza tym, przed czym nas ostrzegałeś, gdy szliśmy walczyć. I po co nam to było? Po co nam to wszystko było? Wiesz co? Tam wtedy, na tym polu, kiedy nas otoczyli i wybili, a część z nas schwytano, powinienem był umrzeć. Tak, Ludwisiu. Powinienem był umrzeć. Przynajmniej by to było w boju. Z honorem. A tak co? Niby żyję, a jestem martwy. Nasi przywódcy gdzieś na emigracji. Węgry są pod okupacją, a wojska cesarskie panoszą się jeszcze bardziej niż przedtem. Ani w wolność już nie wierzę, ani w sprawiedliwość.
Po tych słowach, Andrassy ponownie nalał sobie wina, a Ludwik uczynił to samo, nie odrywając od przyjaciela wzroku.
- Pewnie jesteś z siebie bardzo dumny, prawda? - zapytał po chwili Gyula.
- Niby z czego mam być dumny? - spytał Ludwik.
- Że miałeś rację. Ostrzegałeś nas, a my cię nie słuchaliśmy. I co? Kto miał na tym świecie znowu rację? Znowu ty. Mój wierny przyjaciel ze studiów, zawsze taki wrażliwy i mądry, zawsze kierujący się zdrowym rozsądkiem. Jak zwykle, miałeś rację, a ja się myliłem. Pamiętasz, gdy obaj posprzeczaliśmy się o to? Wtedy, kiedy jechałem do powstania? O mało nie skoczyliśmy sobie wtedy do gardeł. Wiesz co? Czasami żałuję, że tak się nie stało. Zabiłbyś mnie bez trudu, bo byłeś zawsze do mnie lepszy w walce na broń białą. Ja ciebie za to przerastałem w walce na pięści. Zabiłbyś mnie i nie musiałbym patrzeć na to, co się tu dzieje.
- Zamierzasz wiecznie użalać się nad sobą?
- A co? Ty może lepszy? Jak twoja ukochana umarła, to co niby robiłeś przez około dwa lata? Nie użalałeś się nad sobą?
Ludwik spojrzał na niego groźnie i powiedział przez zęby:
- Nie przeciągaj struny, Gyula. Moja cierpliwość i wyrozumiałość mają swoje granice.
- A co się stanie, jak je przekroczę? - zakpił sobie Andrassy - Uderzysz mnie? Śmiało, pobij mnie, Ludwiku. Albo po prostu mnie zabij!
Andrassy zerwał się z miejsca i popatrzył na przyjaciela ze łzami w oczach, dodając niemalże szeptem:
- Zabierzesz sobie z powrotem to życie, któreś mi wtedy darował.
Ludwik pokazał mu ręką, żeby usiadł. Węgier uczynił to i przygnębiony otarł sobie dłonią oczy.
- Wybacz mi, proszę. Nie powinienem był tego mówić. Chwilami to już sam nie wiem, co się ze mną dzieje.
- Za dużo wina i tyle - stwierdził Ludwik.
- To nie to, przyjacielu. To co innego. Rozpacz i smutek. Kilka lat już jestem na wygnaniu, mojej ojczyzny dawno nie widziałem i nie wiem, czy kiedykolwiek ją zobaczę. Ale jeszcze bardziej tęsknię za Idą. Przez moją głupotę teraz oboje się nie możemy widywać i żyć ze sobą, jak normalni ludzie.
Spojrzał załamanym wzrokiem na Ludwika i powiedział:
- I po co nam to wszystko było, pytam się? Po co nam to było, przyjacielu? Po co? Górne marzenia i wielkie nadzieje. Wszystko jak w wodę przepadło. Jak banda szaleńców na mocarstwo się rzuciliśmy. Woleliśmy umierać z godnością niż żyć i jako żywi dążyć do obalenia okupantów. Tak, potomni powiedzą o nas, że umierać to my umieliśmy, ale żyć... Żyć nie potrafiliśmy.
Zasmucony opuścił głowę w dół i dodał zrozpaczony:
- Ale jednego nam zarzucić nie będą mogli. Braku ideałów. Rozumiesz mnie, Ludwiku? Braku ideałów ludziom z rodu Andrassy nikt zarzucić nie ma prawa. Bo jeden życie za nie oddał. A drugi gnije z ich powodu i zazdrości temu, którym teraz w grobie leży. To jedno nam zostało. Świadomość tego, że ideałów nie straciliśmy. Że mieliśmy je i odebrać ich sobie nie pozwoliliśmy. I nigdy nie pozwolimy. Tyle nam zostało z tego wszystkiego.
Ludwik nic nie mówił. Bo i co miał powiedzieć przyjacielowi? Że powstanie miało sens? Że pomogło im udowodnić wszystkim fakt, że Węgrzy mają godność? Przecież wcale tak nie uważał. W jego oczach powstanie było niepotrzebnym dla nikogo rozlewem krwi, na którym zyskali jedynie Austriacy, którzy w ten sposób mogli jeszcze bardziej przycisnąć Węgrów i nałożyć na nich jeszcze większe kary, sankcje i represje. Dodatkowo ta cała walka o godność nie była warta spalonych wsi, zburzonych domów i pozabijanych ludzi. Ta cała walka może i była piękna, ale przede wszystkim niepotrzebna i potem posłużyła takim łajdakom jak Zottornik i Radetzky do rzucenia Węgrów na kolana i pokazania, kto tu rządzi. Ludwik aż za dobrze o tym wiedział. Nie walczył co prawda, ale pamiętał, co opowiadał mu jego kuzyn Ludwik Wilhelm, biorący udział w powstaniu. Obrazy tego były tak bardzo straszne i tak przerażające, że nie dało się ich wyrzucić tak po prostu z pamięci i to nawet wtedy, kiedy się jedynie o tym słyszało. Same opowieści wystarczyły tutaj w zupełności, aby zrozumieć ogrom zła uczynionego przez cesarza i jego ludzi. To wszystko dowodziło jedynie, że powstanie nie powinno nigdy się odbyć, a biedni Węgrzy oddali poprzez nie wielką przysługę Austrii. Ale Ludwik nie był w stanie tego powiedzieć przyjacielowi. Wiedział, że w takim stanie może on się za takie słowa jedynie rozzłościć albo poczuć się jeszcze bardziej przygnębiony. Poza tym, Ludwik nigdy nie był człowiekiem, który kopie leżącego, a tym właśnie byłoby powiedzenia Gyuli prawdy na temat walk urządzanych przez jego rodaków. Z tego więc powodu jedynie milczał.
- Milczysz, przyjacielu - powiedział do niego Andrassy, nalewając sobie do kieliszka resztę wina w butelce - I może masz rację? Bo co innego można w takiej sprawie powiedzieć? Zmarnowaliśmy niepotrzebnie naszą młodość na pogoń za mrzonkami. Na ganianie za utopiami. I po co to komu? Powinienem teraz siedzieć z moją ukochaną Idą w moim rodzinnym majątku i żyć w nim. Zamiast się bić w obronie idei, to powinienem wziąć ślub, płodzić urocze dzieci i doglądać winnic. A co ja robię? Upijam się winem z piwniczki mojego przyjaciela, musząc tu żyć jak ostatni śmieć, trzymamy jedynie z litości.
- W mojej gościnie nie ma ani grama litości - wtrącił Ludwik - Jesteś tutaj, bo ja i moi rodzice cię bardzo szanujemy, a ja kocham cię jak brata. Nie ma w tym ani trochę litości. Za to jest przyjaźń i szacunek do ciebie.
- Szacunek? - prychnął z kpiną Andrassy - I za co ma mnie ktoś szanować? Za jakie cechy? Bo walczyłem za ideały? Coś ci powiem, Ludwisiu. Ideały są piękne, ale one nie nasycą twojej duszy, kiedy skończysz jako stary kawaler pozostawiony samemu sobie i nie będziesz miał do kogo ust otworzyć. One nigdy nie ogrzeją cię w zimowe ponure wieczory. One nie sprawią, że masz się do kogo przytulić, kiedy idziesz spać. Ani nie sprawią, że masz cudowną istotę u swego boku, kiedy się na rano budzisz. Nie sprawią, że możesz sobie z kimś porozmawiać, wziąć go za rękę i pójść na spacer. A wiesz, co sprawią? To, że kończysz samotnie w dzień i w nocy. Że marnujesz na nie najlepsze lata swojego życia, które powinieneś zużyć na coś zupełnie lepszego. Że jesteś wiecznie uciekinierem, nie w tym, to w innym miejscu na świecie, ale zawsze. Przekonałem się, przyjacielu, że życie nie warto marnować na walkę o ideały. To znaczy, jak najbardziej warto mieć ideały i do nich dążyć, ale nie za cenę prywatnego szczęścia. Trzeba po prostu wszystko odpowiednio ze sobą połączyć, a nie popadać w skrajności, które mówią, że albo jedno, albo drugie. Nie ma tak, że możesz wybrać jedynie ideały lub ukochaną osobę. A jeżeli tak jest, to wobec tego nigdy nie powinno się wahać w tym wyborze.
Po tych słowach, Andrassy popatrzył uważnie na Ludwika i dodał:
- Pamiętaj, przyjacielu. Jeżeli będziesz kiedykolwiek w sytuacji, że będziesz musiał wybrać między ojczyzną a kobietą, wybierz kobietę. Ojczyzna jakoś sobie poradzi. Nie tak, to inaczej. Zawsze znajdzie sobie kogoś, kto będzie za nią ginął. Ty tego nie rób. Zwłaszcza wtedy, gdy masz dla kogo żyć.
- Ty też masz dla kogo żyć - powiedział Ludwik - Ida bardzo cię kocha. Dała mi list do ciebie i prośbę, abyś chwilowo nie chciał się z nią spotykać, bo spotkania są zbyt ryzykowne w waszej sytuacji.
Andrassy lekko się ocknął z marazmu, w jaki popadł, przyjrzał się przy tym bardzo uważnie Ludwikowi i zapytał:
- Naprawdę? Chcesz powiedzieć, że Ida napisała list do mnie?
- Owszem, ale może lepiej przeczytaj go jutro. Teraz raczej niewiele z niego zrozumiesz.
- Bo jestem pijany, prawda? Zaufaj mi, w gorszym stanie umiałem zachować trzeźwość umysłu.
Po tych słowach, Andrassy wstał ze swego miejsca, po czym chciał wykonać kilka kroków w kierunku przyjaciela, ale w wyniku wypitego alkoholu zachwiał się na nogach i złapał się mocno za głowę. Ludwik podbiegł więc do niego, złapał go w ramiona, poprowadził na łóżko, na którym go posadził i powiedział:
- Zostawię ci list na stoliku. Odpoczniesz, wyśpisz się, a potem przeczytasz go na spokojnie.
Andrassy próbował protestować, ale ostatecznie ustąpił i poklepał przyjaźnie Ludwika po ramieniu, a gdy ten miał odejść, dodał:
- Przyjacielu... Nie myśl, że nie widzę, iż coś cię dręczy. Widzę to wyraźnie. Ale nie chcesz mi nic powiedzieć. Rozumiem i nie naciskam. Ale posłuchaj. Jeżeli będziesz tylko czekać, utracisz być może jedyną szansę na normalne życie. Proszę cię, nie zmarnuj jej. Tak jak ja. Bo ja swoją zmarnowałem i nie wiem, czy kiedyś jeszcze będzie mi dane być szczęśliwym w miłości. A jeśli tak, to wiem jedno. Nim to nastąpi, ostatecznie domknę wszystkie otwarte drzwi w moim życiu. Aby wejść w nowy etap życia z czystą kartą i zapisać na niej nowy, szczęśliwy los dla mnie i dla mojej ukochanej. Nie idź w moje ślady, przyjacielu. A jeżeli się w coś bardzo mocno zaangażowałeś i przeszkadza ci to w miłości, to zakończ to. Domknij, ale tak ostatecznie za sobą drzwi i idź do przodu.
Chwilę później, Andrassy usnął, ale jego słowa zmusiły Ludwika do myślenia i zastanowienia się nad pewnymi sprawami. Popatrzył na przyjaciela, który to już zdążył się udać w objęcia Morfeusza i powiedział:
- Domknąć drzwi, mówisz? Wydaje mi się, że to rzeczywiście jedyne wyjście. Gyula, mimo swoich wad, bywasz niekiedy naprawdę genialny.

***

Następnego dnia Ludwik, wyspawszy się porządnie, poszedł do jadalni, aby tam zjeść śniadanie i przemyśleć sobie kilka spraw. Poprzedniego wieczoru podjął on pewne bardzo ważne dla siebie decyzje i postanowił dopracować ich szczegóły, zanim je wcieli w życie. Wciąż krążyły mu po głowie słowa przyjaciela o tym, aby domknąć za sobą drzwi. Wiedział, że musi to zrobić, aby spokojnie i z całkowicie czystym sumieniem rozpocząć nowy związek, który bardzo chciał rozpocząć. Gdy udawał się na spoczynek po rozmowie z Gyulą, układał sobie w głowie, co oraz w jaki sposób powinien zrobić. Zrozumiał, że jego życie jest niczym dziennik, który został zapisany do końca, ale nie ów koniec nie oznaczał wcale zakończenia życia, a jedynie zakończenie pewnego etapu w tym życiu. Aby zakończyć je ostatecznie, dziennik zwany „związkiem z Joanną”, który kończył się jej śmiercią na suchoty, musi zostać raz na zawsze zamknięty. Wiedział doskonale, iż Joanna będzie w jego życiu zawsze ważną osobą i będzie ją zawsze miło wspominał, ale nie oznacza to, aby miał żyć jedynie żałobą czy wspomnieniami. Rozumiał już, dlaczego nie umiał dotąd sobie nikogo znaleźć. Za mocno przeżywał żałobę i to nawet wtedy, kiedy ta żałoba już minęła i w oczach świata jak najbardziej mógł, a nawet powinien zacząć się już spotykać z kimś innym. Spotykać, związać się, ożenić, mieć dzieci. Mama i częściowo też ojciec już niejeden raz mu wspominali, że najwyższy już czas, aby się ustatkował, czyli ożenił, założył rodzinę i zafundował im wnuki. Szczególnie to mama była tego zdania. Ojciec nieco bardziej swobodnie do tego podchodził, gdyż nie bardzo mu się spieszyło do bycia dziadkiem, co jak wiadomo, zawsze postarza każdego mężczyznę, a to postarzanie nie jest czymś, do czegokolwiek ktokolwiek, a już tym bardziej uważający się za młodego i silnego mężczyzna. On co prawda, ożenił się, mając zaledwie dziewiętnaście lat i rok później został ojcem, ale to nie oznaczało, aby Ludwik miał iść w jego ślady.
- Niech się chłopak życiem nacieszy. Ja w jego wieku miałem już rodzinę, ale to był nie mój wybór, tylko wybór moich rodziców - powiedział pewnego razu - To rzecz jasna, wcale nie oznacza, że żałuję swojej decyzji. Kocham moją rodzinę, ale wiem doskonale, jak wiele aranżowanych związków było nieudanych. My z matką Ludwika mieliśmy szczęście, bo się szczerze pokochaliśmy, ale mimo wszystko to nie jest najlepsza metoda, swatać ze sobą dzieci na siłę. Niech Ludwik sam poczuje w sercu, kiedy nadejdzie jego czas. Ja go na siłę pchać do ołtarza nie będę.
Matka Ludwika, królowa Bawarii, Maria Fryderyka z domu Hohenzollern, w tej sprawie miała nieco inne zdanie niż jej mąż. Choć w większości spraw była o wiele bardziej liberalna od męża, zwłaszcza w kwestii religii, bo jako księżniczka pruska była od dziecka protestantką, w kwestii założenia rodziny uważała, że jej jedyny syn powinien jak najszybciej założyć rodzinę. Miało to oczywiście swoje powody. Pierwszym było to, że miała tylko jedno dziecko. Nigdy nie zdołała na ten świat wydać kolejnego potomka, gdyż z powodu pewnych powikłań, które to wynikły podczas porodu Ludwika, nie mogła mieć więcej dzieci. Całą swoją zatem matczyną miłość przelała na jedynaka i kiedy on dorósł, namówiła męża na to, aby posłać go na studia do Francji, aby nabył wiedzy oraz liberalnych poglądów, tak bardzo jej zdaniem pożytecznych w obecnych czasach. Maksymilian II nie bardzo był do tego przekonany, ale ustąpił i pozwolił synowi na studia w Paryżu. Z dumą potem patrzył na niego, jak bierze udział w naradach i wykazuje się ogromną jak na jego wiek wiedzą i dojrzałością. Nie żałował więc swojej decyzji i chociaż nie był do końca pewien, czy liberalne poglądy aby na pewno pomogą Bawarii, czy też wręcz przeciwnie, tylko jej zaszkodzą, ostatecznie przekonał się do kilku zmian, do jakich namawiali go żona i syn. Nigdy nie pożałował tego, bo w Bawarii od tej chwili jeszcze lepiej się żyło, a sam Maksymilian II zaznaczał zawsze, że reformy te zawdzięcza ten kraj nie jemu, a jego synowi i przepowiedział, iż gdy ten kiedyś zasiądzie na tronie, będzie najlepszym władcą ze wszystkich, jacy kiedykolwiek w tym kraju panowali. Nie miał zatem nic przeciwko, aby po roku od zakończenia swoich studiów, Ludwik widząc, jak jego wiedza się przydaje Bawarii, poprosił o to, aby mógł kontynuować zdobywanie wiedzy, tym razem w Londynie. Tej jednak decyzji sprzeciwiała się jego matka. Królowa Maria uważała, że Ludwik dosyć już wiedzy zdobył i teraz najwyższa pora na to, aby się ożenił i założył rodzinę. Sama czuła w sercu ogromny deficyt miłości do małego dziecka, które mogłaby często przytulać i rozpieszczać. Ludwik na to był już za duży i dlatego marzyła bardzo o wnukach, zatem nie w smak jej były plany jedyna. Mimo wszystko zaakceptowała jego decyzję uznając, że siłą niczego z nim nie ugra. Ponadto zgodziła się z mężem w tej sprawie, iż aranżowane małżeństwa nie przynoszą raczej szczęścia, a to, że ona i jej mąż w tej sprawie je zyskali, to przecież wcale nie oznaczało, iż Ludwik też je będzie miał. Dlatego tak się cieszyła, kiedy jej jedynak poznał Joannę i się w niej zakochał. Chociaż pochodziła ona z arystokracji, a nie z rodu królewskiego, ale to nie miało dla niej żadnego znaczenia, skoro dziewczyna była porządna i do tego kochała jej syna z wzajemnością. Czego zatem chcieć więcej? Ale nadzieja na wnuki zgasła wraz z śmiercią biednej Joanny. Ludwik pogrążył się wówczas w tak wielkiej żałobie, że matka bała się o jego życie i kazała Henrykowi doglądać go, aby sobie jej jedynak niczego nie zrobił. Na szczęście do tego nie doszło i Ludwik żył, ale na długi czas pogrążył się w marazmie. Dopiero tak rok od śmierci swojej ukochanej podniósł się na tyle, aby zacząć w miarę normalnie żyć. Ale nadal nie w głowie było mu szukanie innej ukochanej.
- Synku, ja naprawdę bardzo rozumiem twój ból - powiedziała pewnego razu do niego matka - Ale musisz pamiętać, że Joanna nie żyje, a ty musisz dalej żyć i ułożyć sobie to życie jak najlepiej. Co zmarłym po tym, że ich bliscy wiecznie są w żałobie po ich stracie? Powinieneś zacząć się spotykać z przyjaciółmi i szukać sobie ukochanej. Ja wiem, dla ciebie to wciąż świeży ból, ale zawsze taki będzie, jeżeli będziesz ciągle o tym myśleć. Wiem, Joanna była jedyna w swoim rodzaju, ale to nie znaczy, że inna nie zdobędzie kiedyś twojego serca. Daj sobie szansę na miłość, synku. Wierzę w to, że któregoś dnia znowu się zakochasz. A wtedy znowu będziesz szczęśliwy, ożenisz się i doczekasz dzieci. Wiem, synku, nudzę cię już w tym temacie, ale zrozum mnie. Ja i ojciec starzejemy się. Ojciec ma pięćdziesiąt lat, choć wciąż jest młody duchem. Może sobie mówić, że mu nie spieszno, ale ja dobrze wiem, że też chciałby mieć wnuki. Uwierz mi, wnuki może i przypominają o wieku, czego on chce uniknąć, ale też sprawiają, iż znowu w naszym życiu jest więcej sensu. Jak będziesz miał tyle lat, co my, to też to zrozumiesz. Nie ponaglam cię, ale cudownie by było doczekać się wnuków, takich małych wersji ciebie. To nie tylko nam by pomogło, ale i tobie. Wiem, że byłbyś wspaniałym ojcem. Ale jak wiesz, nie da się mieć dzieci samemu z siebie. Musisz najpierw poznać wyjątkową dziewczynę, zrozumieć, że to jest to, poślubić ją i dopiero wtedy mieć dzieci. No i w tym właśnie sęk. Aby taką dziewczynę poznać, musisz zacząć jej szukać. To jest moja prośba, synku. Zacznij szukać. Daj sobie szansę. Tak bardzo chcę widzieć cię szczęśliwego.
Ludwik początkowo miał żal do matki za to, że próbuje go namawiać do tego, aby zaczął szukać sobie nowej ukochanej i nowej miłości. Szybko jednak pojął, jak bardzo go ona kocha i jak bardzo chce mu pomóc. Był w stanie zrozumieć, co ona czuła i doceniał to, że nie wywiera na nim presji ani nie próbuje go swatać na siłę. Choć podobno planowała to zrobić i dopiero rozmowa z ciocią Ludwiką, która jej to wyperswadowała sprawiła, że zrezygnowała z tego. Nie wiedział jednak, czy to prawda i zasadniczo, nie chciał o to pytać z obawy, jaką pozna odpowiedź. I nic w tym dziwnego. Fakt, że jego matka byłaby zdolna choćby pomyśleć o tym, aby za pomocą podstępu wyswatać swojego syna i na siłę szukać mu pociechy po śmierci niedoszłej żony, był dla niego przerażający. Wiedział oczywiście, że matka chce dla niego jak najlepiej, ale czy to może być usprawiedliwieniem dla rzeczy, które Ludwik i każdy inny normalny człowiek by potępił? Z obawy, że jego obawy w tej sprawie znajdą potwierdzenie, książę bawarski nigdy nie pytał o to, czy ma rację i czy rzeczywiście jego matka planowała coś podobnego.
Wiedział jednak, że w jednej sprawie ma ona rację. Nie mógł wiecznie żyć w żałobie i rozpaczy. Musiał wyjść do ludzi i spędzać z nimi czas. Stopniowo mu się to udawało, ale jego matka uważała, że na jedną miłość lekarstwem jest kolejna miłość i tylko dzięki niej Ludwik będzie znowu szczęśliwy. Sam Ludwik jednak nie oczekiwał już od życia miłości, przeczuwając, że ta nie jest mu już pisana. Ale mimo tego w niedawnym czasie zaznał zauroczenia Sissi, chociaż było to uczucie bardzo przelotne i nie rozwinęło się w nic więcej. Zresztą i tak nie miało szans na to, aby rozwinąć się w cokolwiek. Przecież Sissi pokochała Franza i była z nim szczęśliwa. Ludwik nie byłby w stanie zniszczyć jej tego wszystkiego i to jeszcze w imię egoistycznych pobudek. Przez to znowu czuł się nieszczęśliwy do czasu, aż poznał Elodie. Oczarowała go, kiedy tylko spojrzała na niego spod okularów, gdy czytała książkę i słodko się do niego uśmiechnęła. Wówczas coś się z nim stało, uderzył go grom z jasnego nieba. Poczuł, że ponownie się zakochał. A im więcej spędzał czasu z Elodie, tym bardziej był tego pewien. I gdyby nie przypomnienie sobie o Joannie, mógłby teraz ogłaszać swoim rodzicom, że ich marzenie się spełni i on sam znów jest szczęśliwy w miłości. Niestety, wspomnienie dawnej ukochanej nie dawało mu spokoju i sprawiało, iż zadawał sobie pytanie, czy Elodie nie jest aby jedynie chusteczką do otarcia łez? Ale kiedy tylko ułożył sobie to wszystko w głowie, szybko zrozumiał, jak jego obawy były bezpodstawne. Przecież on nie był zdolny do manipulowania kimkolwiek lub traktowania jakiekolwiek osoby jako nagrody pocieszenia w trudnej sytuacji. Jego uczucie do Elodie było szczere i nie było w żaden sposób motywowane tym, że była ona w wielu aspektach podobna do Joanny. Nie, jego uczucie wywołało to, jak wspaniale się przy niej czuł i jak mu było z nią dobrze. I choć może ta myśl nie należała do zbyt szlachetnych, to musiał to przyznać przed samym sobą, że nawet przy Joannie tak się nie czuł. Z Elodie tak naprawdę łączyło go jeszcze większe uczucie i jeszcze większa więź emocjonalna niż z Joanną. I chociaż nie znał Elodie za długo, czuł to w sercu.
Skąd zatem te sny? Chyba rację miała Sissi, kiedy powiedziała mu, że są one wywołane jedynie tym, iż za dużo myśli o Joannie i wini w duchu sam siebie za to, że znowu kogoś pokochał. Czas było jednak spojrzeć prawdziwe w oczy. Nie robił nic złego, zakochując się w Elodie i nie robił nic złego, chcąc sobie ułożyć z nią życie. Miał do tego pełne prawo, a nawet obowiązek i nie tyle wobec Bawarii, swej ojczyzny, potrzebującej wszak kolejnego dziedzica tronu, ale przede wszystkim ten obowiązek miał wobec samego siebie. Miał obowiązek zadbać o swoje życie tak, aby było ono jak najlepsze. I nikt nie miał prawa mu tego zabronić.
Co zatem zrobić z wątpliwościami i obawami, jak na to wszystko spojrzy jego słodka Joanna? No cóż... Jeśli prawdą jest to, że istnieje życie po śmierci i duchy bliskich nam osób nadal nad nami czuwają, należy zrobić tylko jedno. Domknąć ostatecznie za sobą te drzwi. Joanna zawsze będzie w jego sercu jako tak cudowne i miłe wspomnienie, którego nie wolno mu nigdy zapomnieć, ale on sam musi żyć przyszłością. Gdy więc następnym razem spotka Elodie, musi mieć serce nie tylko wolne, ale i całkowicie skupione na niej. Jego związek z Joanną to osobny w tym życiu etap. To zapisany już dziennik, który pora zamknąć. A związek z Elodie, to będzie otwarcie kolejnego dziennika, takiego z czystymi kartkami, który następnie oboje zapiszą swoją szczerą i prawdziwą miłością.
Ludwik długo o tym wszystkim myślał, będąc zadowolonym z wniosków, do jakich doszedł. Był przy okazji wdzięczny przyjacielowi, który mimowolnie mu w tej sprawie pomógł, wypowiadając słowa o domknięciu drzwi przeszłości, aby móc dzięki temu rozpocząć nowe życie. Tak, z całego pijackiego bełkotu, jakim wczoraj go uraczył Gyula, te słowa były najmądrzejsze i najbardziej zapadły mu w pamięć.
Nagle do pokoju jadalnego, w którym siedział Ludwik, wszedł Andrassy. Był ubrany tak samo, jak poprzedniego wieczoru, a do głowy przyciskał sobie mokrą chusteczkę, mrucząc załamany:
- Boże, moja głowa. Naprawdę wczoraj się nieźle urządziłem. Ale słowo daję, Ludwiku... To był pierwszy raz w moim życiu. No dobrze, drugi, bo pierwszy raz się tak urządziłem, kiedy powiesili mojego brata. Podobno zalałem się wówczas w trupa, ale nie pamiętam tego. A teraz jeszcze to. Nigdy więcej czegoś takiego.
- Nie obiecuj na próżno - odpowiedział mu żartobliwie Ludwik - Jak tylko już pomścisz brata, pewnie trzeci raz się upijesz. Ale nie myśl, że będę miał ci to za złe czy będę robił ci wyrzuty. Rozumiem, że czasem człowiek chce w ten sposób jakoś ulżyć i pomóc. Zły to moim zdaniem sposób, ale każdy inaczej przeżywa wielkie emocje. Ty wybrałeś taką metodę.
Andrassy pokiwał potakująco głową, po czym usiadł przy stole i spytał:
- Mogę zjeść coś?
- Nie krępuj się. Wiesz doskonale, że jesteś tu zawsze mile widziany - odparł na to życzliwie Ludwik - Nie wiem, po co mi zadajesz takie pytania.
- Bo źle mi z tym, że musiałeś patrzeć na mnie w takim stanie.
Następnie spojrzał uważnie na przyjaciela i powiedział:
- Uważasz... Wczoraj byłem naprawdę pijany. Zapewne wygadywałem wtedy wiele głupstw. I chyba cię też obraziłem. Przepraszam cię za to. Nie chciałem tego. Wybacz mi, proszę.
Ludwik uśmiechnął się do niego serdecznie i powiedział:
- Nie mam ci czego wybaczać. Poza tym, pomogłeś mi zrozumieć coś bardzo dla mnie ważnego.
- Co takiego, przyjacielu?
- Że pora już domknąć drzwi pewnego etapu w moim życiu. Jeśli chcę zacząć nowy, muszę najpierw to zrobić. Domknąć za sobą drzwi. Ostatecznie.
- A co dokładniej zamierzasz w tej sprawie zrobić?
- Zaraz ci powiem.
Chwilę później, Ludwik szczegółowo opowiedział Gyuli, jaki ma plan.

***

W pałacu cesarskim Schronbrunn panowała niezwykła atmosfera. Wszyscy z dworzan mówili jedynie o tym, jak Sissi przyszła na naradę do samego cesarza, a potem przekonała go do tego, aby zmienił on zdanie na temat wyroku, który wydał Zottornik w kwestii pewnego skazańca. Było to o tyle ciekawe i niezwykłe, że jak dotąd cesarz zwykle zgadzał się ze swoim kanclerzem w kwestiach politycznych. Niezwykłe zatem dla wszystkich było to, iż teraz kwestia ta uległa zmianie. To nie mogło ujść uwadze dworzan, którzy z miejsca zaczęli rozmawiać na temat tego tak niezwykłego wydarzenia. Bo było ono niezwykłe, bo stanowiło pierwszą porażkę Zottornika w jakieś poważnej sprawie. Czasami rzeczywiście cesarz postępował w inny sposób niż on mu doradzał, ale nie dotyczyło to dotąd nigdy polityki. Teraz jednak było inaczej. Teraz w niezwykle poważnej sprawie Franciszek Józef to nie jego, a swojej narzeczonej posłuchał. Ponieważ na dworze cesarskim kanclerz był osobą powszechnie znienawidzoną, ale tolerowaną z powodu tego, że dobrze sobie radził na piastowanym stanowisku, wszyscy dworzanie powitali ten fakt z wielką radością. Nawet baronowa von Tauler po cichu uśmiechała się zachwycona, że jej pracodawca otrzymał poważny cios od tej wieśniaczki, którą tak pogardzał i która w jego oczach nie stanowiła żadnego zagrożenia dla jego władzy. Chociaż motywy pani baronowej, co należy zauważyć, były zupełnie inne niż pozostałych ludzi, tak radujących się z porażki Zottornika. Radość baronowej wynikała z faktu, że po raz pierwszy to on był przegranym, a nie ona. Ponadto, jako kobieta cieszyła się z tego powodu, iż ten stary cap, jak nazywała go w myślach, przekonał się, jak poważną przeciwniczką może być kobieta. Dawało to Heldze von Tauler prawdziwie wielką satysfakcję, choć przy okazji potwierdziło jej obawy, że z Sissi będą kłopoty.
Największą radość okazywał z tego powodu hrabia Jamisz, który należał do najzagorzalszych przeciwników Zottornika, choć nigdy jawnie tego nie okazywał. W duchu zawsze liczył na to, że ten oto nędzny okrutnik, który wyraźnie rządził tu jako szara eminencja, dostanie w końcu nauczkę i oto wreszcie się jej doczekał. W rozmowie z Idą Ferenczy, którą bardzo lubił i o której wiedział, że może jej ufać, powiedział nie bez satysfakcji:
- W cesarstwie nie działo się ostatnio zbyt dobrze. Zottornik tak wielki miał na cesarza i na politykę wpływ, że można było chwilami zwątpić, kto tak naprawdę tutaj rządzi. Wczoraj jednak Franciszek Józef I pokazał wszystkim, a już zwłaszcza temu staremu nędznikowi, kto tu nosi koronę. Widziałem jego minę, kiedy wyszedł z gabinetu cesarza. Był wściekły. Mała wieśniaczka, jak nazywa księżniczkę Sissi, wyraźnie nadepnęła mu na odcisk.
- Boję się tylko, czy księżniczka nie poniesie z tego powodu konsekwencji - powiedziała Ida Ferenczy - Zottornik jest mściwy. Gdy ktoś mu się narazi, to tak, jakby już nie żył.
- Spokojnie, panno Ido. Nie wierzę, aby odważył się tknąć księżniczkę.
- A jeżeli mimo wszystko to zrobi?
- To wobec tego, będziemy mieć się na baczności.
Ida nie była pewna tego, czy to cokolwiek da, ale miała też nadzieję, że pan hrabia Jamisz ma jednak rację i Zottornik mimo wszystko nie odważy się tknąć jej kochaną księżniczkę, którą z każdym dniem coraz bardziej lubiła. Ostatecznie już co prawda mówiono o kilku osobach zabitych na polecenie kanclerza, bo w ten czy inny sposób mu się naraziły, ale przecież Sissi to nie jest byle kto. To narzeczona samego cesarza Austrii. Czy wobec niej Zottornik pozwoliłby sobie na zemstę? To nie było takie pewne, ale czujność jednak lepiej zachować.
Oczywiście Sissi nie wiedziała o tym wszystkim, choć zawsze źle się czuła w towarzystwie kanclerza, którego porównywała, idąc wzorem Ludwika, do starego wampira, to jednak nie czuła z jego powodu zagrożenia, wychodząc z założenia, że jako narzeczona cesarza na pewno nie musi się obawiać jakichkolwiek podłości z jego strony. Bo czy kanclerz pozwoliłby sobie na to, aby ją skrzywdzić i to jeszcze pod bokiem samego Franciszka? Nie, tego by się na pewno nie dopuścił. Nie była zatem przerażona, a ani Ida Ferenczy, ani też hrabia Jamisz nie powiedzieli jej nic o swoich podejrzeniach, nie chcąc jej niepotrzebnie niepokoić, zwłaszcza, że na to wszystko nie mieli najmniejszych dowodów. To były jedynie przypuszczenia, a o nich nie warto mówić. Zwłaszcza, że mógłby się o nich dowiedzieć Zottornik, co zdecydowanie nie byłoby im na rękę, bo mściwa natura kanclerza kazałaby mu ich utemperować i kto wie, z jakim odbyłoby się to skutkiem. Dlatego zachowali w tej sprawie milczenie, ale trzymali rękę na pulsie, aby w razie czego przyjść Sissi z pomocą, gdyby zaszła taka potrzeba.
Chwilowo jednak nie było to konieczne, a Sissi zdawała się triumfować i to całkowicie. Na jej prośbę, Franciszek Józef ułaskawił tego biedaka od ulotek, co ją bardzo ucieszyło. Zwłaszcza, kiedy sobie pomyślała o tym, jak musiała wyglądać radość w domu tego człowieka, gdy tylko on do niego wrócił. Jak mocno wpadła mu w ramiona jego żona, jak uściskał on swoje dzieciaki, jak płakali wszyscy ze szczęścia i radości, a potem jak ten biedak biegnie z żoną do sierocińca, aby zabrać z niego ich najmłodszego synka. A także nie mogła się powstrzymać od śmiechu, kiedy sobie pomyślała przy okazji o tym, jak głupio musiały wyglądać miny tych dwóch wrednych wampirów w habitach, kiedy ten potępiony przez nich i przez to podłe społeczeństwo socjalista nagle pokazuje im, że jest wolny i został właśnie ułaskawiony przez cesarza i odbiera im swoje dziecko. Sissi bardzo żałowała, że nie może tego zobaczyć osobiście. Ten widok musiał być po prostu bezcenny.
Nie miała jednak czasu, aby o tym wszystkim rozmyślać. Zajęta była sprawą o niebo poważniejszą. Obiecała przecież dzieciom z sierocińca nowe ubrania, a że zawsze ceniła sobie dane słowo, a ponadto żal jej było tych szkrabów, to sprawa ta naprawdę mocno ją zaabsorbowała. Wiedziała, że najlepiej by było, gdyby krawiec uszył dla dzieci nowe ubrania, ale zanim to się stanie, minie trochę czasu, a przez ten czas te małe biedactwa nie mogły chodzić tak, jak chodzą obecnie. Dlatego za zgodą ukochanego i przy jego pełnym poparciu zarządziła w pałacu zbiórkę ubrań dla dzieci z sierocińca. Wielu bowiem dworzan miało dzieci, które już wyrosły ze swoich ubrań i chciało je wyrzucić lub wydać. Zamiast tego, można było oddać je tym biedactwom. Sissi oczywiście liczyła się z tym, że wiele z nich może tak nie do końca pasować na dzieci, ale uznała, że i tak to przecież wyjście chwilowe, bo najlepsze ubrania dostarczy im krawiec, który im uszyje nowe stroje, a potem też jeszcze jeden lub dwa komplety, tak na wszelki wypadek. W końcu jeden komplet stroju to nieco za mało, nawet dla dziecka. Oczywiście zrobienie ubrań będzie już wymagało więcej wysiłku. Trzeba będzie przyprowadzić sierotki do krawca, aby ten pobrał od nich miarę i dla każdego z nich uszył ubrania. A potem poczekać, aż je uszyje i potem przygotuje kolejne komplety, aby każde dziecko miał choć dwa, a jeszcze lepiej trzy. Ewentualnie można poprosić o pomoc kilku krawców, jak i też zmobilizować do pomocy cesarskiego krawca, aby na jakiś czas porzucił szycie wyszukanych kostiumów dla pań i panów i uszyć coś nareszcie pożytecznego. W zasadzie, to byłoby najlepsze rozwiązanie, bo cesarski krawiec miał do dyspozycji wielu pomocników i na pewno o wiele szybciej i skuteczniej sobie poradzi w tym zadaniu. Oczywiście liczyła się z tym, że taki człowiek jak on mógł uznać prośbę o szykowanie strojów dla dzieci z sierocińca za obrazę, ale przecież nie musiała się przejmować się jego fochami. Wszak pracował on dla jej narzeczonego i to było jego obowiązkiem wykonywać jego polecenia, nawet wtedy, kiedy nie bardzo mu się one podobały. Tylko oczywiście Franciszek musi mu taki rozkaz wydać, aby on uszył dla dzieci stroje. Sissi wierzyła jednak, że ukochany to dla niej zrobi. Bo w końcu nie była to sprawa wielkiej polityki, a jedynie drobna prośba, której przecież spełnienie nie mogło stanowić jakiegoś problemu.
Zgodnie z jej oczekiwaniami, Franciszek zgodził się na tę prośbę, mówiąc, że o ile zna krawca, na pewno poczuje się urażony takim zleceniem, niegodnym jego talentu, jednak rozkaz cesarza wykona i to bez szemrania. Franz i Sissi oczywiście nie zamierzali się w ogóle przejmować jego fochami, woląc zamiast tego skupić się na strojach dla dzieci, te zaś zebrano w ciągu dwóch najbliższych dni. Zbiórka została przeprowadzona tak skrupulatnie, że zdobyto podczas niej o wiele więcej strojów niż planowano. Sissi oczywiście uznała, że to żaden problem.
- Jestem pewna, że niektóre z nich nie będą pasować na dzieci - powiedziała - A jeśli nawet i wszystkie będą pasować, to kilka dzieci będą miało więcej strojów do wyboru. W ich sytuacji to będzie na pewno bardzo miła odmiana.
- Tego jestem pewien, najdroższa - odpowiedział na to Franz z uśmiechem.
Naprawdę zaangażował się on w pomoc dzieciom z sierocińca, a ponadto tak bardzo uwielbiał sprawiać Sissi przyjemność, że nawet gdyby cała ta sprawa nie interesowała go tak mocno, jak interesowała, to i tak by pomógł, aby Sissi czuła, jak bardzo on ją kocha.
W końcu, kiedy zbiórka dobiegła końca, niesamowicie zadowolona z siebie Sissi postanowiła osobiście zanieść je dzieciom w prezencie. Nie chciała jednak iść do nich sama, więc zaproponowała ukochanemu, aby poszedł z nią. Franciszek nie był pewien, czy powinien to robić, ale o dziwo, jego własna matka poparła bardzo ten projekt.
- Uważam, że Sissi ma rację w tym wypadku - powiedziała, dołączając nagle do rozmowy zakochanych - Przyda ci się trochę odpoczynku od pracy, a ponadto wciąż jeszcze pamiętam te błazeńskie krotochwile na ulicach, w których nabijają się z ciebie i ze mnie. Nie zaszkodzi zatem poprawić sobie publicznie wizerunek. Poza tym, wiele o tym myślałam i doszłam do wniosku, że wiele z tych dzieci nie ma matek ani ojców, a ty sam, Franciszku, nie masz przecież ojca, a więc jesteś na wpół sierotą. Zatem tym bardziej powinieneś pomóc dzieciom, które pozbawiono tak ważnego elementu życia jak rodzice.
Sissi podziękowała serdecznie Zofii za poparcie, a Franciszek z radością na to odparł, że skoro obie bliskie mu kobiety pochwalają ten pomysł, to jemu w takiej sytuacji nie zostaje nic innego, jak tylko zrealizować go wraz z Sissi. Decyzja więc została podjęta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 22:18, 03 Paź 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13, 14  Następny
Strona 12 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin