Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:33, 07 Gru 2022    Temat postu:

Rozdział VIII

Witamy w Possenhofen

Zaplanowany na wesołą zabawę we dwoje tydzień minął bardzo szybko i nim się Sissi i Franciszek obejrzeli, każde z nich musiało udać się do przygotowanych już od dawna dla nich obowiązków. Franz do tych, jakie spadły na jego barki od chwili, w której objął tron, a Sissi do tych, które wyznaczyły jej Zofia, baronowa oraz etykieta dworska. Te ostatnie miały, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, odbyć się w domu księżniczki, czyli w Possenhofen i dlatego Sissi musiała na czas trwania swoich przygotowań powrócić w rodzinne strony. Normalnie powitałaby ten fakt z radością, ale teraz świadomość, że ma przez pewien czas nie widzieć się z ukochanym Franciszkiem, sprawiła, iż nie miała ochoty na powrót.
- Nie martw się, najdroższa - powiedział do niej życzliwie Franciszek, kiedy to oboje bardzo czule żegnali się ze sobą - Obiecuję ci, że pomimo obowiązków, jakie mam, przyjadę do ciebie z wizytą i to niejedną.
- Naprawdę, Franciszku? Naprawdę mi to obiecujesz? - zapytała Sissi, patrząc na niego z nadzieją w oczach.
- Oczywiście, najmilsza - odparł czule cesarz - Zobaczysz, jeszcze zmęczą cię moje wizyty u was.
- Twoje wizyty nigdy mnie nie zmęczą, najdroższy - stwierdziła czule Sissi.
Oboje jeszcze raz czule się ucałowali, po czym księżniczka wsiadła do karety, w której siedziały już jej matka z siostrą oraz Ida Ferenczy, która miała wyjechać wraz z Sissi na prośbę Franciszka, aby dalej wdrażać się w obowiązki damy do towarzystwa księżniczki von Wittelsbach, chociaż obecnie obowiązki te były już o wiele poważniejsze, gdyż Sissi miała zostać za jakiś czas cesarzową i dlatego tym bardziej powinna jej towarzyszyć zawsze dama dworu, będąca również jej damą do towarzystwa. Ponadto Franciszek chciał, aby Sissi miała pewną pomoc, kiedy będzie przechodzić szkolenie na przyszłą cesarzową, a że z Idą zdołała zawrzeć relacje, które mogły być nazwane przyjacielskimi, wybór osoby mające jej pomóc opanować, co potrzeba, wydawał się oczywisty. Sama Ida również powitała ten pomysł z radością, ponieważ nigdy wcześniej nie widziała Bawarii i miała teraz niepowtarzalną okazję, aby to zmienić, z której to okazji bardzo chciała skorzystać.
Kiedy Sissi usadowiła się już na swoim miejscu, woźnica strzelił lekko z bata i kareta ruszyła przed siebie w towarzystwie przydzielonej jej eskorty. Zaraz za nią ruszyła kareta, w której zasiadła baronowa Helga von Tauler w towarzystwie swej córki Ilary. Jak wiemy, kobieta miała być nauczycielką Sissi i przygotowywać ją do jej nowych obowiązków, a że przewidywała dosyć długie wykonywanie swego zadania, postanowiła nie zostawiać córki samej i zabrać ją ze sobą. Ilary chętnie się na to zgodziła, gdyż polubiła Sissi i bardzo odpowiadał jej pomysł, aby spędzić w jej towarzystwie więcej czasu. Ponadto, podobnie jak Ida Ferenczy, była niezwykle ciekawa Bawarii, której nigdy wcześniej nie miała okazji widzieć. Sama baronowa entuzjazmu córki nie podzielała. Uważała ona bowiem, że królestwo bawarskie nie może niczym przebijać cesarstwa Austrii, a ponadto jest to prowincja, na której przebywać na stałe może jedynie człowiek, który albo nigdy nie żył w wielkim świecie, albo po prostu nigdy tego życia nie umiał docenić.
- Na twoim miejscu, kochanie, nie zachwycałabym się tak tym, że jedziemy na tę prowincję - powiedziała do córki, gdy opuszczały tereny stolicy Austrii - Tam na pewno nie ma nic, co mogłoby zachwycać młodą damę z towarzystwa.
- Ale mamo, przecież nigdy tam nie byłaś. Nie możesz wiedzieć, czy tam nie ma na pewno niczego, co mogłoby zachwycać - zauważyła roztropnie Ilary.
- Być może, ale wiem na pewno, że damy z towarzystwa nie są stworzone do życia na wsi - stwierdziła wciąż nieprzekonana baronowa - Ponadto jedziemy tam wyłącznie po to, aby pomóc księżniczce Elżbiecie przygotować się do jej nowych, przyszłych obowiązków, zatem jedziemy tam pracować. A w każdym razie ja. Ty możesz sobie pozwolić na zwiedzanie okolicy i podziwianie jej uroków, o ile takie rzeczywiście istnieją. Ja niestety, nie będę mogła sobie na to pozwolić, kochanie. Arcyksiężna powierzyła mi ważne zadanie i muszę je wykonać. Dlatego też, Ilary, nawet jeśli są w tej ich Bawarii jakieś uroki, raczej wątpię, żebym miała czas, aby je podziwiać. Jednak ty się nie krępuj, córeczko. Jeśli chcesz je odszukać, aby się potem nimi nacieszyć, to proszę bardzo. Nie oczekuję, że będziesz wraz ze mną uczyć księżniczkę manier godnych cesarzowej oraz jej nowych obowiązków. A wręcz nie jestem pewna, czy aby etykieta i prawo na to zezwalają, abym wciągała cię w to wszystko.
- Ale ja bym chętnie ci pomogła, mamo - zaoferowała się Ilary, która to, rzecz jasna, z o wiele większą przyjemnością wolała podziwiać uroki Bawarii, o których istnieniu była całkowicie przekonana, ale nie chciała pozostawiać mamy samej z jej obowiązkami.
Baronowa, chociaż była raczej osobą śmiertelnie poważną, a niekiedy nawet i oschłą wobec innych, uśmiechnęła się teraz do córki, która jako jedyna była jej, w obecnych czasach tak bliską osobą. Kiedyś miała jeszcze drugą taką osobę, swego męża, ale gdy ten zmarł, to poza Ilary już nikt jej nie pozostał, dlatego skupiła wszystkie swoje cieplejsze uczucie na na córce, reszcie świata ofiarowując jedynie powagę, a także mniejszą lub większą oschłość, w najlepszym razie natomiast brak poważniejszych emocji okazywanych przez prawie każdego człowieka drugiemu człowiekowi. Tego rodzaju podejście do innych było efektem stałego przebywania na cesarskim dworze, który to sam w sobie nie należał może do miejsc ponurych, ale posiadał w swoich szeregach osobę wyraźnie niechętną jakieś większej radości wokół siebie. Osobą tą była, jak chyba łatwo jest się domyśleć, arcyksiężna Zofia, nadal pogrążona w żałobie po śmierci męża oraz nie umiejąca z tej żałoby wyjść. Przebywanie w jej towarzystwie zdecydowanie nie miało pozytywnego wpływu na charakter baronowej, która z tego powodu większości ludzi w swoim towarzystwie okazywała twarz pozbawioną wszelkiego wyrazu, co zresztą nadawało jej wyglądu porcelanowej lalki, czyli rzeczy nawet pięknej, ale niestety chłodnej i nie dającej się tak naprawdę kochać, a jeżeli i dającej się kochającej, to bynajmniej tych uczuć nieodwzajemniającej. Zdarzały się jednak czasami wyjątki od tej reguły. Pragnąca zapomnieć o tym, że skończyła w tym roku czterdzieści lat i o tym, że jedynym mężczyzną jej bliskim był jej zmarły mąż, baronowa od czasu do czasu zapraszała do swego łoża młodych dworzan męskiej płci, z którymi umilała sobie nieco życie. Wobec nich była niezwykle miła, co zresztą chyba nikogo dziwić nie powinno, bo wiadomo przecież, że jeżeli chce się coś od kogoś dostać, wobec tej osoby trzeba być miłym. Baronowa wiedziała o tym, jak i też o prawie, że na tym świecie nie ma nic za darmo, dlatego nigdy nie robiła nic bezinteresownie i nie oczekiwała, że ktoś wobec niej postąpi inaczej, więc kiedy czegoś chciała, jak np. upojnej nocy z młodym kochankiem, zrzucała maskę swej zimnej obojętności wobec tego świata i potrafiła okazać zainteresowanie temu, którego akurat pragnęła. Była wówczas na tyle czarująca, że różni młodzi mężczyźni, mający ochotę na niezobowiązującą przygodę, bez wahania jej ulegali, a ona sama w ten sposób brała od nich to, czego tak bardzo potrzebowała, czyli poczucie wartości we własnych oczach. Bo jeżeli młodzi mężczyźni, mogący mieć każdą, pragną jej i umieją ulec jej urokowi, kiedy zrzuca maskę chłodnej obojętności, to przecież jest dowód na to, że wciąż jest coś dla nich warta. A skoro tak, to warta jest i dla samej siebie.
Ilary była w życiu baronowej jedyną osobą, wobec której nigdy nie była ona ani przez chwilę oschła lub obojętna. Jako jedyne jej dziecko i zarazem jedyna w obecnej chwili bliska jej istota ludzka, cieszyła się przywilejem, na jaki nie było stać nikogo na dworze, poza młodymi kochankami i to tylko wtedy, gdy ci byli jej chwilowo potrzebni. Mianowicie przywilejem znania baronowej od jej ludzkiej strony. Tylko ona wiedziała, że jej matka jest żywym człowiekiem, nie zaś jakimś ożywionym automatem z fantastycznych opowiadań E. T. A. Hoffmana lub też po prostu nieprzyjemną i oschłą osobą, tak długo przebywającą w towarzystwie Zofii, że aż przejmującą pewne jej cechy charakteru. O nie, Ilary nie znała baronowej takiej. Ona znała ją jako osobę poważną i z zasadami, ale zarazem dobrą i czułą wobec niej, którą obdarzyła wszystkimi pokładami miłości, jakie po śmierci męża w niej zostały. Dlatego Ilary umiała kochać swoją matkę, a jej miłość wywoływała od razu interakcję ze strony baronowej w postaci równie silnego uczucia, a to z kolei wywoływało odzew ze strony Ilary itd. Tak bowiem już jest na tym świecie, że gdy dwie osoby szczerze się kochają, to nawzajem motywują siebie do tego, aby to tak piękne uczucie codzienne sobie nawzajem okazywać. Tak szczere uczucie ze strony jednej osoby wywołuje w drugiej chęć odzewu, a odzew ze strony drugiej motywuje zaś pierwszą do jej odzewu itd. Zasada ta dotyczy nie tylko osób w sobie zakochanych, ale kochających szczerze rodziców i ich dzieci, gdy te mają z nimi dobre relacje. I ta oto zasada panowała w relacjach baronowej i Ilary.
- Bardzo ci dziękuję, córeczko, za chęć pomocy - powiedziała po chwili pani Helga, delikatnie gładząc jedynaczkę po głowie - Ale ten obowiązek muszę sama wykonać. Poza tym, nie chcę ci psuć pobytu tutaj. Jeśli uważasz, że to miejsce ma swoje uroki, to poznaj je i podziwiaj. Może rzeczywiście one tu są, choć ja mocno w to wątpię. Tak czy inaczej, poszukaj ich i ciesz się nimi. Ja zajmę się tym, za co mi płacą, a gdy już skończę, z przyjemnością powrócę do Wiednia. Myślę, że po pobycie na prowincji i bliższym poznaniu zasad na niej panujących, sama zechcesz wracać do Austrii i to jak najszybciej.
- Zobaczymy, mamo. Na razie jestem bardzo ciekawa, jak mieszka Sissi... To znaczy, księżniczka Elżbieta.
Ilary szybko poprawiła się w swojej wypowiedzi. Wiedziała doskonale, że jej matka jako służbistka bardzo nie lubiła zdrobnień stosowanych wobec książąt oraz księżniczek, gdyż etykieta tego zabraniała, a ona etykiety zawsze przestrzegała. Z tego też powodu Ilary szybko się poprawiła, powtarzając sobie w duchu, żeby nie wypowiadać więcej tego uroczego przydomku swojej nowej przyjaciółki wtedy, gdy matka jest w pobliżu.
Baronowa jednak nie zwróciła uwagi na słowa córki. Siedząc w powozie, z uwagą przyglądała się mijanym terenom austriackim, wiedząc, że zbliżają się już do granicy z Bawarią i zastanawiając się, kiedy znowu zobaczy to tak ukochane dla niej miejsce, które nie z własnej woli chwilowo musiała zamienić na tak bardzo niemiłą jej prowincję.

***

Podróż trwała kilka godzin. Przez ten czas Sissi rozmawiała z matką, z Nene i z Idą Ferenczy na temat jej przyszłych obowiązków oraz tego, jak nie może się już doczekać kolejnego spotkania z Franciszkiem. Przy okazji opowiedziała co nieco swojej damie do towarzystwa o Bawarii.
- Spodoba ci się, to jest piękne miejsce - mówiła z radością - Nie znam na tym świecie piękniejszego kraju niż nasza ukochana Bawaria. Kraina pełna łąk, jezior, lasów, gór i czystego nieba. Wszystkiego, co może pragnąć każdy, kto ceni sobie proste przyjemności. Do tego są ładne oberże, gdzie można jeść kiełbaski oraz pić piwo. Naprawdę, przy nich tracą smak nawet dworskie frykasy.
- Jesz, pani, kiełbaski? I pijesz piwo? - spytała zdumiona Ida.
Czego jak czego, ale tego nie spodziewała się po księżniczce. Rzecz jasna, to jej wcale nie dyskwalifikowało w oczach Węgierki. Po prostu budziło zdumienie. Ostatecznie wielu rzeczy mogła się spodziewać po narzeczonej cesarza, ale z całą pewnością nie umiłowania prostych przyjemności.
- Tak, to prawda. Uwielbia obie te rzeczy - odpowiedziała Ludwika wesołym tonem - Jej ojciec, a mój mąż kilka razy zabierał ją ze sobą do oberży i tam oboje się bawili tak, jak nie przystoi się bawić księciu i jego córeczce. Ale jak się pewnie domyślasz, moja droga, miejscowi ludzie kochają ich za to jeszcze bardziej, bo jak nie kochać kogoś, kto jest do nas aż tak podobnym? Sissi i mojego męża wszyscy tutaj bardzo lubią, bo widzą w nich osoby takie, jak oni sami.
- Rozumiem. To znaczy, że księżniczka jest tutaj zawsze mile widziana i ma tu samych przyjaciół - stwierdziła Ida.
- Chciałabym, żeby tak było - odparła zasmuconym tonem Ludwika - Ale tak niestety nie jest. Mieszczanie i chłopi nas lubią, bo zawsze widzieliśmy w nich nie motłoch, a po prostu ludzi. Ale co do szlachty, to już różnie wygląda. Jedni są nam przyjaciółmi, inni wrogami. W większości miejscowa szlachta chyba nas lubi. Ale mamy kilka osób, które utopiłyby nas w łyżce wody.
- O tak, choćby hrabia Fryderyk Arkas - wtrąciła Nene, nie kryjąc przy tym swojego niezadowolenia na samą wzmiankę o tym człowieku.
Sissi wzdrygnęła się lekko, kiedy tylko usłyszała to nazwisko. Ich najbliższy sąsiad, którego to ziemie sąsiadowały z ziemiami Wittelsbachów był człowiekiem godnym najróżniejszych epitetów, ale na pewno nie tych pozytywnych. Sissi i jej ojciec wiedzieli o tym najlepiej, bo poznali go bardzo dokładnie. O wiele lepiej niż reszta rodziny, która miała z nim niewielką styczność, chociaż i ona w zupełności wystarczyła, aby Ludwika i reszta jej potomstwa poczuła wielkie obrzydzenie do tego człowieka, a zwłaszcza Ludwika, która wyczuwała w osobie Arkasa i to od pierwszej chwili, w której się do niej odezwał ogromne pokłady fałszu, cechy tak przez nią znienawidzonej i potępianej. Komplementy, którymi ją wtedy obsypał, były nieszczere i wypowiadane tonem jadowitego węża, podchodzącego właśnie swoją ofiarę, aby ją w odpowiednim momencie ugryźć. Wiedziała, że nigdy by nie wydała żadnej ze swych córek za takiego człowieka, choćby miało to się dla nich skończyć staropanieństwem. Arkas bowiem był typem osoby, której nikt, kto miał zdrowe zmysły nie powierzyłby nawet kota, a co dopiero drugiego człowieka.
O ile jednak Ludwika i większość jej potomstwa poznało hrabiego jedynie w sposób powierzchowny, ale na tyle mocny, aby wyrobić sobie o nim jak najgorszą opinię, to Maksymilian i Sissi mieli tę nieprzyjemność poznać go znacznie lepiej. Maks dlatego, że z powodu swoich chwilowych problemów finansowych musiał mu sprzedać część swoich ziem, co mocno go zabolało i nie dlatego, że tak bardzo mu było żal utraconej części dóbr, ale dlatego, że niepokoił go los chłopów, którzy tam żyli i mieli u Wittelsbachów całkiem dobre życie, a u hrabiego Arkasa na takie na pewno liczyć już nie mogli. Maksymilian doskonale o tym wiedział, jednak nie miał innego wyjścia. Jego rodzina ostatnia poniosła pewne straty na giełdzie oraz z powodu problemów z nieurodzajem i aby sobie dać radę, musieli odsprzedać temu łajdakowi część ziem. Maksymilian nie czuł się z tym dobrze, ale cóż innego miał zrobić? Postąpił tak, jak należy, ale z trudem przychodziło mu znoszenie tego jakże złośliwego uśmiechu, jakim go raczył Arkas za każdym razem, gdy Maksymilian z nim na ten temat próbował porozmawiać. Raz nawet hrabia zareagował na te próby takimi oto słowy:
- Jeżeli tak przejmuje cię los tej nic nie wartej hołoty, to może nie trzeba mi było jej sprzedawać? Teraz należą do mnie i mogę z nimi robić, co mi się żywnie podoba. Zapewniam im godziwe warunki życia. Jeśli to im nie wystarczy, to już nie jest moja wina. Ja sumienie mam czyste.
- Czyste, bo nieużywane - powiedział wówczas ze złością Maksymilian.
- No proszę, odnalazł się obrońca uciśnionych - zakpił sobie Arkas - Jeżeli są tak uciskani, to czyja to wina? Moja, że ich ziemie należą do mnie i wprowadzam na nich swoje własne prawa? Czy może twoja, że nie nauczyłeś ich żyć w realnym świecie, cackając się z nimi i obchodząc jak z jajkiem? Sam widzisz, co się dzieje, gdy jest się za miękkim. Taka prawda. Potraktuj to jako lekcję na przyszłość, mój przyjacielu. Dobre serce zgubi cię, książę.
Maksymilian zatem nie miał żadnych powodów, aby lubić Arkasa. Podobnie o sobie mogła powiedzieć Sissi, osoba niezwykle wrażliwa, którą zmroził po prostu widok tego, co kiedyś zobaczyła, a za co odpowiadał hrabia Arkas. Chodziło o to, że kupił on pięknego czarnego konia czystej krwi, który okazał się być niezwykle narowisty. Arkas nie był w stanie go okiełznać i zmusić do tego, aby ten chciał go nosić na grzbiecie. Jako człowiek prosty w obyciu uznał, że na taki upór jest tylko jedna metoda: siła. Próbował bić konia i nawet nie dawać mu jedzenia, aby ten zrozumiał, że nie ma z nim szans, ale nic to nie pomogło, a w zasadzie jedynie taki efekt osiągnął, iż koń uciekł mu na ziemie Wittelsbachów. Sissi go wtedy znalazła i zaopiekowała się nim, ale musiała na polecenie ojca oddać wierzchowca Arkasowi, jego prawowitemu właścicielowi. Udała się jednak po cichu na jego ziemie, a tam była świadkiem, jak hrabia znowu biciem próbuje zmusić konia do uległości. Nie potrafiła tego znieść i odczekała, kiedy koń zostanie sam, aby włamać się na teren posiadłości Arkasa, po czym próbować uciec ze swoim nowym przyjacielem. Ale nie była wykwalifikowanym złodziejem, dlatego też szybko jej obecność na terenie hrabiego została wykryta. Arkas był wściekły, gdy tylko ją zobaczył i był gotów oskarżyć Sissi o kradzież, na szczęście księżniczkę uratował jej ojciec, który dość szybko odkrył nieobecność córki w domu, a znając ją, domyślił się, dokąd poszła. Udał się tam i widząc całą tę sytuację, zaproponował kupno konia. Arkas oddał mu go prawie darmo, co prawda ponosząc przy tym stratę, ale był wówczas w takim stanie emocjonalnym, że nie umiał racjonalnie myśleć, co w innej sytuacji nigdy by nie miało miejsca, gdyż Arkas zawsze dbał o swoje interesy. W tamtej wszakże chwili myślał tylko o tym, aby jak najszybciej pozbyć się tego kłopotu w postaci narowistego konia i uznał, że nikt za zwierzę w złym stanie na pewno nie da mu tyle, ile on sam za niego zapłacił, kiedy ten był zdrowy. Dlatego oddał go prawie za darmo, dopiero poniewczasie rozumiejąc, że Maksymilian, bardzo chcąc spełnić kaprys Sissi, dałby za niego znacznie więcej. Mocno sobie to potem wypominał, ale transakcji cofnąć się już nie dało i musiał przełknąć fakt, iż z powodu swoich nerwów stracił wiele pieniędzy. Z tego powodu jego niechęć do Wittelsbachów, jak dotąd osiągająca poziom umiarkowany, teraz osiągnęła szczyty.
- Tak, hrabia Arkas - powiedziała Sissi do Idy, powoli powracając ze świata swoich wspomnień - Świat chyba nie znał bardziej obrzydliwego człowieka. Ja w każdym razie nie spotkałam jak dotąd kogoś, kto wzbudziłby we mnie tak wiele strachu i niepokoju. No, może tylko ten wasz kanclerz Zottornik.
- Oj tak, kanclerz to przerażający człowiek - zgodziła się z nią Ida, czując, jak przez plecy przechodzą ją ciarki - Jeżeli ten hrabia Arkas jest choć w połowie tak okropnym człowiekiem, co nasz kanclerz, to doskonale rozumiem, o czym mówi Wasza Wysokość. Mam nadzieję nigdy go nie spotkać.
- Życzyłabym sobie tego samego - powiedziała Nene.
- A ja bym sobie życzyła go spotkać - odparła Sissi nieco mściwym tonem.
Ludwika, Nene i Ida spojrzały na nią zdumione. Spodziewały się, że zaraz im Sissi wyjaśni powody swojego sposobu myślenia. I nie zawiodły się.
- Jak sobie przypomnę, co on zrobił temu biednemu konikowi, to naprawdę, ale mówię to z ręką na sercu, mam ochotę obić go szpicrutą. Ja wiem, to wcale nie przystoi ani damie, ani tym bardziej przyszłej cesarzowej, ale kiedy widzi się takie coś, to nie jest się w stanie panować nad emocjami. Kiedy widzę, jak silniejszy bez żadnej litości bije słabszego, mam ochotę wyrwać mu z ręki narzędzie zbrodni, a potem samemu je wziąć i obić tym narzędziem tego łajdaka. Obić jak psa, aż nie zacznie skamleć o litość.
Ludwika położyła córce rękę na dłoniach i powiedziała:
- Rozumiem cię, kochanie. Ale pamiętaj, że to nie rozwiąże problemu.
- Mama ma rację. Przemoc rodzi tylko przemoc - poparła księżnę Nene.
- To prawda, księżniczko - dodała Ida - Niestety, nie wszystkie problemy da się rozwiązać w taki sposób.
- Ale czasami to jedyne wyjście - upierała się przy swoim Sissi.
- Czasami rzeczywiście, nie ma innego wyjścia, ale to naprawdę ostateczność - powiedziała ponuro Ida - I ja wiem, co mówię, Wasza Wysokość. Moja ojczyzna została już dawno temu podbita przez Austrię i nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę ją wolną. Wielu ludzi wierzyło, że uda im się wywalczyć wolność poprzez wierną służbę cesarstwu i naciskanie na wprowadzenie reform. Kiedy jednak do tego doszło, że władze cesarstwa zlekceważyły te wszystkie dążenia, sięgnięto po środek ostateczny i w roku 1848 wybuchło powstanie. Nie miało żadnych szans na to, aby zwyciężyć. Wojska cesarskie, mimo poniesionych kilku porażek, w końcu rozgromiły powstańców, wielu z nich skazano na dożywocie, innych na szubienicę, a wielu uciekło, bo groziła im kara śmierci. I na co im to było? Po co było walczyć wtedy, kiedy nie było szansy na wygraną? Po co było sięgać po przemoc, skoro nas można było zniszczyć jeszcze większą przemocą i dobrze to wiedzieliśmy? Po co było marnować życie tak wielu, którzy inaczej mogli dążyć do wolności Węgier?
Sissi z matką i siostrą zauważyły, że Ida nagle, podczas swojej opowieści na temat powstania, zmieniła sposób narracji i opowiadała o niej w taki sposób, jakby sama brała w nim udział. W ich głowach narodziło się wówczas mnóstwo pytań na ten temat, ale nie śmiały ich zadać, ponieważ uznały, że jest to prywatna sprawa Idy i nie mają prawa o to wypytywać, jeśli sama nie zechce nic im powiedzieć. A ponadto żadna z nich nie chciała zniechęcać Idy do siebie, dlatego nic nie mówiły, jedynie słuchając tego, o czym opowiadała panna Ferenczy.
Ta jednak nagle przerwała opowieść, otarła sobie dłonią łzy w kącikach oczu, po czym odparła:
- Ale to było i nie wróci. Nie warto wiecznie o tym myśleć. Raczej po prostu wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość.
Sissi pomyślała nad tym, co mówiła Ida. Trudno jej było się z tym nie zgodzić i nie przyznać racji, że przemoc nie jest najlepszym rozwiązaniem na problemy i na pewno nie nauczą rozumu kogoś takiego jak Arkas. Chociaż, gdyby go znowu zobaczyła pastwiącego się nad jakimkolwiek zwierzęciem, to trudno powiedzieć, czy nie skoczyłaby na niego z piąstkami i nie próbowała wydrapać mu oczu. Są na tym świecie takie rzeczy, na które trudno nam reagować spokojnie. Znęcanie się nad bezbronnymi jest zdecydowanie jedną z takich rzeczy. Tak przynajmniej Sissi uważała i pomimo mądrych słów Idy nie była pewna, czy nie umiałaby sięgnąć po przemoc, widząc coś tak strasznego.
Księżniczka poczuła, że od natłoku myśli jest jej duszno, dlatego poprosiła o to, aby zatrzymać powóz na chwilę. Kiedy to się stało, wysiadła i zaczęła niemal łapczywie łapać powietrze w płuca. Poczuła, że jej lepiej, ale nadal nie na tyle, aby poprawił jej się nastrój. Nagle dostrzegła Pioruna, swego ukochanego konia, który przywiązany do ich powozu biegł obok nich.
- Czy coś się stało? - zapytała baronowa, wychylając się ze swojego powozu, jadącego tuż za powozem Sissi, który w wyniku tego, co miało miejsce też musiał się na chwilę zatrzymać.
- Nic takiego, zaraz jedziemy dalej - odpowiedziała Sissi.
Księżniczka delikatnie pogłaskała łeb swego ukochanego wierzchowca, czule pieszcząc przy tym jego grzywę.
- Mój ty biedaku. Jak to dobrze, że tata cię kupił od hrabiego. Mam nadzieję, że już nie myślisz o tym paskudnym typku.
Piorun lekko zarżał, jakby na znak, że podobnie jak Sissi nie myśli o nim, ale nadal go doskonale pamięta i chętnie by mu poturbował grzbiet kopytami, gdyby tylko miał możliwość tego łotra spotkać. Tak przynajmniej Sissi to interpretowała i od razu poczuła, że ktoś właśnie zrozumiał ją i jej uczucia. Zadowolona odwiązała konia od powozu i zawołała do matki:
- Będę jechać na Piorunie!
Następnie zadowolona wskoczyła zwinnie na jego grzbiet, korzystając z tego, że jej koń był przygotowany na tego rodzaju okoliczność i miał na sobie siodło. Kiedy tylko go dosiadła, zadowolona zawołała:
- Pędź, Piorunku! Pędź!
Koń zachwycony pognał przed siebie, a Sissi poczuła od razu to, co zawsze jej poprawiało humor w trudnych sytuacjach: wiatr rozwiewający jej włosy, serce bijące jej mocno w piersi, euforię ogarniającą jej całe ciało oraz radość i poczucie całkowitej wolności. Zostawiła daleko za sobą oba powozy i jechała dalej, patrząc z zachwytem na te wszystkie okolice, które tak dobrze znała od najmłodszych lat i które zawsze tak bardzo kochała. Tak bardzo się za nimi stęskniła przez ten czas, kiedy przebywała w Wiedniu. Dlatego z taką przyjemnością podziwiała okolice i jej piękno, spodziewając się już niedługo zobaczyć ukochane Possenhofen.
- Dzień dobry, księżniczko! - usłyszała nagle dobrze jej znany i zarazem także znienawidzony głos, który sprawił, że zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
Niedaleko od niej siedział na brązowym koniu o czarnej grzywie on sam. Ten człowiek, który wywołał w niej niedawno tak nieprzyjemne myśli. Człowiek, który o mało nie skatował Pioruna, zanim jej ojciec go od niego wykupił. Mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, wysoki i postawny, o czarnych włosach, brązowych oczach, wielkim nosie godnym Rzymianina, lekkim zaroście na brodzie, jak i też sporych, sumiastych wąsach, ubrany w czarny strój do konnej jazdy i ze szpicrutą w dłoni. Hrabia Fryderyk Arkas.
- Księżniczka powraca w rodzinne strony? - zapytał złośliwym tonem.
Sissi zazgrzytała wściekle zębami na jego widok, a Piorun zarżał z niepokoju. Dziewczyna pochyliła się nad nim delikatnie i szepnęła mu na ucho uspokajające słowa. Jednak ona sama nie wiedziała, czy zapanuje nad sobą. Widok hrabiego był jej niemiły i przywrócił jej wszystkie nieprzyjemne uczucie, jakie miała na jego temat.
- Owszem, właśnie powróciłam - odpowiedziała z niechęcią - No, a pan, drogi hrabio, co tu robi? O ile dobrze pamiętam, to nasza ziemia, nie pana.
Arkas uśmiechnął się w podły sposób i powiedział:
- Równie piękna i wygadana, jak dawniej. Widzę, że koń pani służy.
- Owszem, bo daję mu miłość, a nie ciosy szpicrutą - odcięła się Sissi.
- To się chwali, jednak miłość musi wiązać się z szacunkiem, a jego uzyskać można jedynie poprzez strach. Tylko ktoś, kto się nas boi, może nas szanować.
- Jestem innego zdania, panie hrabio.
- Oczywiście, zupełnie jak ojciec. Właśnie od niego wracam. Chciałem zrobić z nim pewien interes, ale odmówił. Opowiadał o pani zaręczynach. Moje serdeczne gratulacje.
To mówiąc, Arkas wykonał dziwaczną parodię ukłonu, który rozdrażnił Sissi jeszcze mocniej. Postanowiła jednak zachować godność.
- Dziękuję, panie hrabio. Wierzę, że to będzie szczęśliwy związek.
- Och, na pewno. Wszyscy wiedzą, jak do związków podchodzą cesarz i jego młodszy brat.
Sissi doskonale zrozumiała przytyk, nie zamierzała jednak dawać satysfakcji hrabiemu i zachowała spokój. Musiała jednak mu dopiec i odparła:
- Spokojnie, to już przeszłość. A gdyby nawet i nie była, to przynajmniej mają oni co wspominać. Bo obawiam się, że pan, panie hrabio, to chyba już nie.
Widząc złą minę Arkasa, poczuła radość, iż skutecznie mu dokuczyła. Zaraz potem lekko trąciła konia bokiem i pognała przed siebie, zostawiając rozmówcę w tyle i mając nadzieję na to, że już więcej go nie spotka.

***

Possenhofen nie było równie okazałą posiadłością jak Schonbrunn, jednak też stanowiło prawdziwe dzieło sztuki, a przynajmniej dla tego, kto umiał ją docenić. Stanowiło piękny pałac stworzony z prawdziwym smakiem, chociaż bez zbędnego przepychu. Miejsce to zawierało też piękny ogród, w którego pobliżu znajdował się folwark, gdzie mieszkała zaufana służba, hodując przy okazji krowy i kury, jak również sadząc jabłonie z niezwykle piękną odmianą jabłek o kolorze czerwonym z delikatnymi żółtymi rumieńcami, które uważano za najlepsze w całej Bawarii. Folwark dawał dobry dochód, podobnie jak i wszystkie ziemie podlegające rodowi Wittelsbachów, którzy zarządzali nimi w sposób rozsądny, choć nie unikając strat, ale wiążących się z problemami żywiołowymi, nie zaś z tym, iż majątek byłby źle zarządzany.
Posiadłość była miejscem niezwykle przytulnym, chętna każdemu gościowi, nie licząc drobnych wyjątków jak hrabia Arkas (choć i on był tu zawsze życzliwie przyjmowany) i niechętnie ich żegnająca. Książę Maksymilian z kolei był bardzo przez wszystkich lubiany, zwłaszcza przez poddanych i jedynie kilku sąsiadów na czele z Arkasem nie pałało do niego sympatią, ale powody tego wiązały się zwykle z zazdrością o to, jak mimo pewnych ewentualnych problemów zawsze dobrze mu się wiodło i jak kochającą ma rodzinę. Jego jowialność i serdeczność przysparzała mu przyjaciół, ale w osobach fałszywych budziła jedynie niechęć, ale jak to chyba powszechnie wiadomo, trudno jest dogodzić wszystkim. Dlatego rodzina księcia Maksa nie przejmowała się złymi językami i zajmowała się sobą, czerpiąc radość z tego, że mają siebie i zawsze jedno może liczyć na drugie. Każdy zaś, kto przybył do Possenhofen, łatwo to dostrzegał i tym przyjemniej spędzał czas w tym miejscu, w towarzystwie rodziny Wittelsbachów, czując, że nawet jeśli chwilowo dręczy go coś bardzo smutnego, to w tym domu nabierze radości i chęci życia, co oczywiście zwykle miało miejsce. Nie dotyczyło to oczywiście osób pokroju hrabiego Arkasa, ale beznadziejne przypadki nie można uleczyć miłością i nie warto tego robić.
Książę Maks, gospodarz tego pięknego domu, tak emanującego radością oraz szczęściem, czerpanym głównie z prostych przyjemności, był człowiekiem bardzo wysokim, ale również postawnym i nieco pulchnym, choć dla swojej żony nie było piękniejszego od niego mężczyzny. Miał brązowe włosy, lekką łysinę, małe wąsy pod dość sporym nosem, a także niezwykle dobry gust, względem sztuki i kobiet, jak mawiali niektórzy. Jeżeli mowa o sztuce, w Possenhofen znajdowały się obrazy autorstwa znanych malarzy, kilka pięknych popiersi oraz gustownie ozdobionych wazonów w chińskim stylu. Jego największą dumą była jednak biblioteka, pełna wyjątkowych książek, zarówno powieści, jak i naukowych, z których to nagminnie korzystała jego rodzina, czemu Maks zawsze przyklaskiwał, bo bardzo pochwalał zdobywanie wiedzy, a przy okazji zawsze miał dzięki temu o czym rozmawiać ze swoimi bliskimi. Najwięcej rozmawiał z Sissi, swoją ulubienicą, nazywaną nieraz przez matkę nieodrodną córeczką swego tatusia, bo przypominała go pod wieloma względami. Ku wielkiej dumie Maksa, chodziła z nim często do oberży, piła z nim piwo i jadła bawarskie kiełbaski, za którymi przepadła. Dodatkowo też cudownie jeździła konno, świetnie strzelała ze strzelby i całkiem dobrze władała szpadą, ale prócz tego kochała romanse i powieści przygodowe, tak lubiane przez ojca i rzecz ogólnie przyjmując, podobna była do niego pod wieloma względami, dlatego tak bardzo była uwielbiana przez ojca. Nie znaczy to, oczywiście, aby Maks nie umiał kochać pozostałych dzieci. Po prostu Sissi ze wszystkich pociech była mu zawsze najbliższa i z niej najbardziej był zawsze dumny.
Maksymilian, jak już wspominano, miał też gust, jeżeli chodzi o kobiety. Gdy jeszcze był kawalerem, miewał kilka romansów, a jego kochankami były zawsze istoty piękne i bardzo pociągające. Doceniał to nawet jego szwagier, król Bawarii Maksymilian II, ojciec Ludwika, który miał kiedyś powiedzieć:
- Drogi szwagrze, nie zawsze podzielam twoje gusta, ale pod względem płci pięknej, to nie mam ci nic do zarzucenia, bo jest on wykwintny, a najlepszym tego dowodem był twój ślub z moją siostrą.
Istotnie, Ludwika, siostra Maksymiliana II i ciotka jego syna, była kobietą tak piękną i subtelną, że wielu mężczyzn było nią oczarowanych. Co prawda, bardzo długo przebywała w towarzystwie swojej przyjaciółki i dalszej kuzynki Zofii, a ta przebijała ją pod wieloma względami, jednak miało to związek z jej charakterem, o wiele bardziej otwartym na innych i sprawiającym, że wręcz uwielbiała błyszczeć w towarzystwie, czego zaś Ludwika, raczej bardziej spokojna i skryta nie mogła o sobie powiedzieć. Jednak i tak cieszyła się powodzeniem, może nieco mniejszym, ale i tak godnym osoby takiej jak ona. Największym jednak powodzeniem cieszyła się u swojego obecnego męża, Maksa, którego pokochała całym sercem, podobnie jak on ją. I jak mogło by być inaczej? Przecież Maks był niezwykle romantyczny, czuły i taki kochany, dowcipny i serdeczny, jowialny i uroczy. Dodatkowo, mimo tylu lat, potrafił być o nią wciąż zazdrosny. Ludwika nigdy nie zapomniała tego dnia, w którym to Maks był podejrzliwy, gdy potajemnie spotykała się z młodym artystą. Dopuścił się wtedy nawet śledzenia własnej żony i jak tylko zobaczył, kto jest jego rzekomym rywalem, to zaraz go zaczął wyzywać dziko i gwałtownie od dzieciuchów oraz szczeniaków, co uraziło artystę, który odparł:
- No oczywiście. Jeszcze pan nie zapłacił za obraz, a już pan obraża.
Maks spojrzał wówczas w szoku na żonę, wyobrażając sobie najgorsze rzeczy na świecie. Najgorsze dla mężczyzny zakochanego w swojej lubej, który nie chce, aby pewne sprawy poznawał cały świat.
- Obraz? Jaki obraz? LUDWIKO!
Księżna zaś, domyślając się, co mąż sobie wyobraził, parsknęła śmiechem i zaraz wyjaśniła, że nie chodzi tu bynajmniej o akt, a jedynie o portret ich obojga, który to szykowała z okazji rocznicy ich ślubu. Maksowi zrobiło się wtedy głupio, a Ludwika opowiadała jeszcze długo sąsiadkom o tym, jak jej mąż, już tyle lat po ślubie wciąż jest o nią zazdrosny i uważa ją za najpiękniejszą kobietę na świecie. Książę jednak był bardzo zmieszany z tego powodu, zatem postanowił pokazać żonie, jak bardzo mu jest bliska i jak bardzo żałuje swojego zachowania, dlatego w nocy zakradł się pod okno pokoju, w którym wypoczywała i zaśpiewał, grając przy tym na cytrze:

Ach, Ludwiko!
Miłością płonę dziką!
Oczarował mnie twój wdzięk i uroda.
Że cię w rękach nie mam swych, jaka szkoda.
Ach, jedyna!
Tyś anioł, nie dziewczyna!
Wcielenie wszystkich ludzkich cnót.
Ludwichno, tyś mój cud!


Tym występem rozbawił mocno swoją żonę i wprawił w niesamowicie dobry humor, a przy okazji dał podstawę do kolejnych anegdot na swój temat, które jego ukochana Ludwika chętnie opowiadała swoim bliskim przy herbatce. Sam Maks też lubił czasami o tym wspominać, kiedy to z kolegami spotkał się przy Okrągłym Stole, jak nazywał wielki kamień w jednej sali, przy którym książę zbierał swoich najbliższych znajomych z okolic, aby w męskim gronie pożartować, rozmawiać o polityce, o sztuce i o wielu innych rzeczach, o jakich tylko może rozmawiać ktoś z najbliższymi przyjaciółmi.
Tak właśnie przedstawiała się osoba Maksymiliana von Wittelsbacha, który to wtedy, gdy jego córka jechała konno w stronę ukochanego Possenhofen, bawił się wesoło w ciuciubabkę z najmłodszymi swoimi pociechami, Teodorem i Marią, tak rozbawionymi tym wszystkim, że chwilami aż płakały ze śmiechu, gdyż tylko ze swoim ukochanym tatą tak dobrze umieli się bawić. Książę Maks, pomimo tego, że posiadał swoje obowiązki, zawsze znalazł czas dla swoich dzieci, aby pobawić się z nimi w „Stary niedźwiedź mocno śpi” czy w ciuciubabkę lub inne zabawy, które dawały wiele radości nie tylko dzieciom, ale i samemu ojcu. Maks potrzebował w tamtej chwili czegoś, co poprawi mu humor, bo przecież jakąś godzinę temu odbył rozmowę z nachalnym hrabią Arkasem, pragnącym kupić od niego jeszcze więcej ziemi i nie rozumiał, że książę nie zamierza sprzedać mu nawet guzika od koszuli. Rozmowa ta była bardzo nieprzyjemna i dlatego Maks potrzebował czegoś, co mu pomoże zapomnieć o tej sytuacji. Dlatego z nieba spadły mu jego dzieci, które tak radośnie wbiegły do jego gabinetu, namawiając go na dobrą zabawę, co mu wtedy bardzo odpowiadało. Dzięki Teodorowi i Marii odzyskał radosny nastrój, chęć do życia, a przede wszystkim oczyścił swego ducha od negatywnych emocji.
Zabawa trwała długo, bo dzieci nie chciały dać się ojcu złapać, a i on celowo robił wszystko, aby nie schwytać ich zbyt szybko, ponieważ chciał jak najdłużej się nacieszyć zabawą i jak najdłużej mieć tak dobry nastrój, jaki miał teraz. Jego dzieci zaś dużo się śmiały, bo wiedziały, że śmiech jest zaraźliwy jak grypa, tylko o wiele zdrowszy i łatwo sprawić, dużo się śmiejąc, aby inni ludzie wokół nas też zaczęli to robić. A ponieważ Teodor i Maria mieli doskonały humor, tym bardziej chcieli się nim podzielić z ojcem.
Ciuciubabka trwała już jakiś czas i zapewne trwałaby jeszcze dłużej, gdyby nie Maria, która nagle dostrzegła jakąś osobę zmierzającą konno w ich stronę. Ta osoba była jeszcze daleko, dlatego dziewczynka zatrzymała się, aby lepiej się jej przyjrzeć i wtedy została złapana przez tatę, zaczęła chichotać, a Teodor zapytał:
- Mario, co się dzieje? Dlaczego dałaś się złapać tacie?
- Tam ktoś jedzie i chyba jedzie do nas - odpowiedziała mu Maria, wskazując palcem na tajemniczego jeźdźca.
Teodor też dostrzegł tę osobę i zaczął się jej uważnie przyglądać. To samo też zrobił Maks, który zdjął opaskę z oczu, aby zobaczyć, kto też jedzie do nich. Dość szybko rozpoznał tę osobę. To samo zrobiły jego dzieci, kiedy tajemniczy jeździec był już znacznie bliżej i odkrycie jego tożsamości nie było już takie trudne.
- Sissi! To Sissi! - zawołała radośnie Maria.
- Sissi do nas wraca! - krzyknął wesoło Teodor.
Maksymilian uśmiechnął się delikatnie i choć nie krzyczał, jak jego pociechy, to szczerze był zachwycony przybyciem swojej ukochanej córeczki.
- Sissi, jesteś nareszcie! Sissi, jak cudownie, że przybyłaś! - zawołały dzieci, podbiegając do swojej starszej siostry, która właśnie wjechała na dziedziniec przed ich domem.
Księżniczka uśmiechnęła się radośnie do rodzeństwa i zeskoczyła zwinnie z grzbietu Pioruna, którego uzdę schwyciła Maria, głaszcząc go czule po łbie. Zaraz też oddała go stajennemu, wezwanemu przez Maksa, a potem wskoczyła czule w ramiona Sissi, która właśnie zdążyła uściskać i ucałować Teodora.
- Tak się cieszę, że cię widzę! - zawołała Maria, kiedy była już w ramionach Sissi i została przez nią wyściskana i wycałowana.
- Ja również się cieszę, że was widzę - powiedziała Sissi, nie kryjąc radości na widok rodzeństwa i ojca, któremu chwilę później wpadła w objęcia.
- Och, moja kochana, mała dziewczynka - rzekł bardzo wzruszony Maks - Ty nawet nie wiesz, jak wielką radość nam sprawiasz swoją obecnością. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego przyjeżdżasz sama? Gdzie mama? Gdzie Nene?
- Zaraz tu będą, tato. Po prostu chciałam przyjechać się na Piorunie i na nim tu wrócić - odpowiedziała Sissi.
- Ech, cała ty. Moja mała córcia - powiedział Maks z dumą w głosie.
- A ja tak coś czułam, że tutaj wrócisz na Piorunie - wtrąciła wesołym tonem Maria - Bo ty zawsze wolisz przyjeżdżać konno niż w powozie. To było jasne, że i teraz tak przyjedziesz. Jasne jak słońce. Panna Łucja też to wiedziała.
To mówiąc, pokazała siostrze swoją ukochaną lalkę.
Sissi wzruszona patrzyła na ojca i młodsze rodzeństwo, za którymi zdążyła się już bardzo stęsknić i zaczęła odpowiadać na ich pytania o to, jak jest na dworze cesarza, czy Franciszek bardzo się zmienił, czy nadal jest taki uroczy, czy ciocia Zofia jest nadal taka zgorzkniała itd. Rozmowa na te wszystkie tematy trwała przez jakiś czas, ale została przerwana przyjazdem obu oczekiwanych karoc wraz z ich eskortą. Natychmiast służba wraz z gospodarzem i jego dziećmi wyszły do nich, aby im pomóc wysiąść oraz zabrać ich bagaże. Maks schwycił w objęcia kolejno Ludwikę i Nene, które uściskali też Teodor i Maria. Wszyscy też przywitali się z Idą Ferenczy, przedstawioną im przez Sissi jako damę bardzo jej życzliwą i którą ona prosi przyjąć tak, jakby chodziło o nią samą. Maks ze swej strony zapewnił, iż tak właśnie się stanie i panna Ida może liczyć na jak najlepszą gościnność w jego domu. Ludwika z kolei nie omieszkała powiedzieć Sissi, że niezbyt jej się podoba, że tak się od nich oddaliła i wróciła do domu sama i to konno i prosi ją uprzejmie, aby więcej tego nie robiła. Oczywiście wypowiedziała te słowa tonem niezwykle wyrozumiałym, bo wiedziała, że Sissi i tak jej nie posłucha, a ponadto przywykła już do jej nieco ekscentrycznych pomysłów, zatem jeżeli ją karci, to tylko tak pro forma, aby córka wiedziała, że nie pochwala ona pewnych zachowań i lepiej dla niej będzie, jeśli niektóre z nich porzuci.
Chwilę później, z drugiej karocy wysiadły powoli baronowa Helga von Taurel i jej córka Ilary. Sissi z Ludwiką natychmiast przedstawiły je Maksowi, który tak, jak na prawdziwego gospodarza przystało, skłonił się im i rzekł:
- Bardzo miło mi panie powitać w Possenhofen. Liczę na to, że będą się tutaj panie dobrze bawić. Proszę korzystać ze wszystkich atrakcji bez skrępowania. Jak i też proszę się czuć jak u siebie. Mam nadzieję, że pobyt tutaj sprawi wam wielką przyjemność.
Baronowa dygnęła przed Maksem odpowiadając, że jest tego pewna, iż ona i jej córka będą się tutaj dobrze czuć, w głębi ducha jednak wiedziała, jak nieszczera jest ta odpowiedź, ale zasady dobrego wychowania zabraniały jej powiedzieć to, co naprawdę uważa. Poza tym, nie chciała psuć humoru swojej córce, najwyraźniej zachwyconej otoczeniem, w jakim się znalazła.
Rzeczywiście, Ilary była bardzo zadowolona z tego, jak wygląda miejsce, w którym ona i jej mama się znalazły. Po minie, jaką miała na twarzy można było bez trudu wywnioskować, że podoba się jej tutejsze otoczenie. Była nim tak mocno zachwycona, iż nie zauważyła, jak wypada jej z ręki książka, którą czytała podczas podróży i którą miała cały czas przy sobie. Dostrzegł to jednak Teodor. Chłopiec nie odrywał wzroku od Ilary i to od momentu, gdy dziewczynka wysiadła z karocy. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego tak się stało, bo wcześniej płeć piękna nie robiła na nim jakoś większego wrażenia, teraz jednak było inaczej. Ilary od razu zwróciła jego uwagę. Poruszała się w taki uroczy sposób, a w spojrzeniu i głosie miała coś tak słodkiego, że nie umiał przestać na nią patrzeć i jej słuchać. Kiedy zaś upuściła książkę, szybko się po nią schyliła, ale Teodor był szybszy. Podbiegł do Ilary, po czym podniósł z ziemi jej zgubę i podał ją właścicielce. Ta uśmiechnęła się wtedy do niego, biorąc książkę do ręki.
- Bardzo dziękuję - powiedziała życzliwym tonem.
- Nie ma za co. Podoba ci się w Possenhofen? - zapytał chłopiec.
Ponieważ matka dziewczynki odeszła od niej, aby porozmawiać z Ludwiką, która ustalała, jakie pokoje zajmą baronowa z córką, dzieci miały na chwilę nieco więcej swobody. Postanowiły ją wykorzystać do bliższego poznania się.
- Tak, bardzo mi się podoba. Piękne miejsce - odpowiedziała Ilary.
- Cieszę się. Jeżeli chcesz, chętnie cię oprowadzę po okolicy - zaoferował się Teodor.
- Bardzo chętnie. Czy w okolicy jest dużo dzieci?
- Tutaj tylko moja siostrzyczka Maria. Ale w najbliższej okolicy jest ich sporo i myślę, że cię polubią.
- Chciałabym tego. W pałacu, w Wiedniu nie ma za dużo dzieci.
- Domyślam się. Ale wybacz, nie przedstawiłem się. Jestem Teodor.
- Brat Sissi?
- Tak. Teodor von Wittelsbach. A ty?
- Jestem Idalia Ludwika Augusta Roberta Yvett von Tauler.
Teodor parsknął śmiechem. Nawet Sissi nie posiadała tyle imion naraz.
- Musisz mi to zapisać. Strasznie długie nazwisko.
- Spokojnie, możesz mi mówić Ilary - odpowiedziała wesoło dziewczynka.
- To już na pewno zapamiętam.
Teodor spojrzał na swoją rozmówczynię z coraz większym zainteresowaniem. Dziewczynka była niewiele niższa od niego, najwyżej dwa centymetry. Ciekawiło go, ile może mieć lat. Postanowił więc to sprawdzić.
- Wiesz, mam już dziesięć lat.
- A ja jedenaście.
Teodora zmieszała nieco ta odpowiedź. Spodziewał się, że ma do czynienia ze swoją rówieśnicą, a tymczasem tu taka niespodzianka. I to zdecydowanie wcale nie miła. Nie wiedział, co ma powiedzieć, ale nim cokolwiek zdążył zrobić, baronowa zawołała córkę do siebie i ta podeszła do niej, zostawiając za sobą mocno już tym wszystkim skołowanego Teodora.

***

Ponieważ goście przybyli do pałacu dopiero pod wieczór, nikt nie miał dość czasu na to, aby się rozpakować lub porządnie rozejrzeć się po okolicy. Wszystko to pozostawiono zatem na następny dzień i już nazajutrz, kiedy tylko śniadanie już dobiegło końca, Maksymilian niczym zawodowy przewodnik oprowadził wraz z Ludwiką i Sissi gości, czyli baronową, Ilary oraz Idę po całym pałacu, pokazując im jego wszystkie zakamarki, łącznie ze spiżarnią. Ida i Ilary nie ukrywały swego zadowolenia, gdy je poznawały, a co do baronowej, kierującej się zawsze zasadami dobrego wychowania, to przyznała ona, że pałac jest bardzo piękny, ale pominęła milczeniem fakt, iż zdecydowanie nie jest on w ogóle w jej stylu, gdyż jest zbyt prowincjonalny. Była jednak ciekawa, gdzie dokładniej się mogą odbywać zajęcia dla Sissi, w których księżniczka mogła w pełni się przygotować do swoich nowych obowiązków. Maks uznał, że najlepszym miejscem do tego jest, przynajmniej jego zdaniem, biblioteka. Baronowa przyjrzała się zatem uważnie temu pokojowi, a gdy już dokonała dokładnych oględzin, uznała, iż rzeczywiście to odpowiednie miejsce do tego, aby odbywały się w nim zajęcia i zaakceptowała je jako klasę dla Sissi.
- Myślę, że w całym pałacu nie znajdziemy lepszego pomieszczenia niż to - powiedziała i tym razem była całkowicie szczera, gdyż naprawdę w to wierzyła.
Ponieważ najważniejsza dla baronowej kwestia została wyjaśniona, można się było zająć mniej poważnymi sprawami. Ludwika najlepiej sprecyzowała to tym oto zdaniem:
- U nas istnieje taki zwyczaj, że wszyscy razem spotykamy się wyłącznie przy stole, podczas posiłku. A poza tym, każdy robi, co mu się podoba. Bo w tym domu nikt nie może się czuć ograniczony.
Ilary skorzystała z tej okazji, aby spędzić nieco czasu z Sissi. Bardzo chciała z nią porozmawiać o różnych sprawach, a zwłaszcza o jej bracie Teodorze, który to dziewczynce wydawał się niezwykle interesujący, a który z jakiegoś powodu dziś ją unikał, choć wczoraj był bardzo nią zainteresowany. Nie rozumiała, dlaczego tak jest i ciekawiło ją, czy Sissi coś może wie na ten temat. Księżniczka jednak nie była w stanie odpowiedzieć jej na to pytanie, ponieważ nie znała szczegółów całej sprawy, ale zapewniła dziewczynkę, że jej brat nie ma nic złego na myśli i jeżeli tak dziwnie się zachowuje, to najwidoczniej po prostu źle się czuje i nie można na niego naciskać. Samo mu przejdzie i jeszcze z nią porozmawia. Ilary była smutna, ale obiecała do niczego Teodora nie zmuszać, a już na pewno nie do rozmowy.
Sissi była lekko zasmucona, że nie umie pomóc swojej małej przyjaciółce, ale wierzyła, iż jeśli da się młodym czas, to sami między sobą wszystko rozstrzygną. Dlatego postanowiła nie mieszać się, a jedynie służyć dobrą radą, kiedy dzieciaki o nią poproszą, choć w to ostatnie wątpiła.
- Jak już Teodorowi przejdzie, to oboje szybko się dogadają, a wtedy nie będę im potrzebna - powiedziała w duchu, kiedy już była sama - Nie wiem, co ten mój brat wyprawia, ale pewnie on sam tego nie wie. Czuję jednak, że wtrącanie się w ich sprawy nic nie pomoże, a tylko zaszkodzi. Chyba naprawdę najlepiej będzie zostawić ich, aby sami sobie wszystko wyjaśnili.
Nie przeszkadzała zatem bratu i jego nowej przyjaciółce, sama zajmując się sobą. Wieczorem zaś postanowiła wziąć kąpiel. Kazała służce, aby przygotowała dla niej wannę z gorącą wodą z pianą, a gdy wszystko było już gotowe, rozebrała się i naga weszła do niej. Poczuła, jak przez jej ciało przeszło przyjemne ciepło, a serce wypełnia uczucie euforii, jakie zwykle ją ogarniało, kiedy się kąpała.
- Pomóc pani? - zapytała służąca.
- Nie, nie trzeba. Przynieś mi ręcznik. Będzie mi potrzebny, kiedy skończę - odpowiedziała jej Sissi.
Służąca dygnęła przed nią lekko i poszła wykonać polecenie. Księżniczka zaś zamknęła oczy i powoli wyłożyła się w wannie, delikatnie i bez pośpiechu myjąc każdą partię swojego ciała. Zadowolona, gdyż bardzo lubiła brać kąpiel, zamknęła oczy i powoli pogrążyła się we własnych myślach. Te zaś krążyły wokół Franza. Ledwie jeden dzień go nie widziała, a już tak strasznie za nim tęskniła. Tak bardzo chciała go znowu zobaczyć, dotknąć, pocałować, poczuć jego bliskość.
Nagle poczuła czyjeś ręce na swoich plecach. Ktoś pomagał jej w myciu tej części ciała. Oczywiście to musiała być służąca. Przecież prosiła ją, aby tego nie robiła. To naprawdę nie było konieczne.
- Ingrid, prosiłam cię. Wolę się sama kąpać. Poza tym, chyba ostatnio za dużo pracujesz. Masz ręce jak mężczyzna.
- Czy mogę to uznać za komplement? - usłyszała nagle pytanie.
Przerażona otworzyła oczy i usiadła w wannie. To nie był głos Ingrid. Ale też go znała. Tylko jak to jest w ogóle możliwe?
Wstała, odwróciła się i zobaczyła, że stoi za nią Franciszek ubrany w mundur huzara. Zdumiona i zmieszana zarazem, zawołała:
- Franz? Co ty tu robisz? I dlaczego...?
Zorientowała się nagle, że stoi przed nim naga. Szybko wyrwała mu więc z ręki trzymany przez niego ręcznik, podniosła się i zasłoniła się nim, a następnie, choć nie bez trudu, owinęła nim swoje ciało.
- Wybacz, Ingrid nie przyjdzie. Odesłałem ją i sam przyniosłem ci ręcznik - rzekł po chwili Franciszek, wyraźnie rozbawiony całą tą sytuacją.
- Tak cię to śmieszy, tak? - zapytała ze złością Sissi.
- Owszem. I to jeszcze jak. Zachowujesz się tak, jakbym nigdy nie widział cię nagiej, a przecież widziałem.
- I oczywiście wtedy też było to zrobione podstępem. Jak na narzeczonego, to chyba niezbyt grzeczne zachowanie.
- Wybacz mi ten brak manier, ale nie mogłem się powstrzymać.
- Żeby mnie zobaczyć nagą?
- Nie. Żeby w ogóle cię zobaczyć. Stęskniłem się za tobą.
- Franz, nie widziałeś mnie zaledwie jeden dzień.
- A twoim zdaniem to za mało, aby zacząć za tobą tęsknić?
Sissi spojrzała na niego uważnie, mierząc wzrokiem jego strój.
- A skąd wziąłeś ten mundur? Chyba nie zrobiłeś krzywdy komuś ze swojej straży, mam nadzieję?
- Skądże znowu! - zawołał wesoło Franciszek, rozbawiony tym pytaniem - Po prostu sobie pożyczyłem mundur od jednego z moich huzarów, bo chciałem tutaj przybyć incognito.
- Ale przyjechałeś tak całkiem sam? Przez Bawarię?
- Nie, wziąłem kilku ludzi do ochrony.
- To dobrze. Nie zniosłabym, gdyby coś ci się stało, bo pojechałeś sam i nie było przy tobie nikogo, kto mógłby ci pomóc.
- A więc ci na mnie zależy?
- Franz, czy dałam ci powody, żebyś w to wątpił?
- Och, nie. Wręcz przeciwnie, Sissi. Dałaś mi powody, abym wierzył w każde twoje słowo. Tylko pytanie, czy ty uwierzysz w moje, gdy powiem, jak bardzo cię kocham.
- Franz, nikt tego nie neguje, że mnie kochasz.
- I dobrze, bo nikt nie powinien tego robić. Ja cię traktuję poważnie.
To mówiąc, podszedł powoli do Sissi i dotknął jej policzka, wywołując u swej ukochanej dreszcze przyjemności oraz szybsze bicie serca.
- Bardzo poważnie. Mam wobec ciebie poważne zamiary.
- To dobrze, ale wiesz, ja tam nie wybiegam tak daleko w przyszłość, aby już rozmawiać o naszym weselu.
- Ale jeżeli zechcesz, w każdej chwili możemy o nim porozmawiać.
- Na razie pomówmy o czym innym. O tym, co czujemy.
- A co teraz czujesz, Sissi?
- Ciepło.
- Ja też.
To mówiąc, Franciszek pocałował Sissi w usta. Dziewczyna nie opierała się i oddała delikatnie pocałunek, trzymając jednocześnie ręcznik, aby przypadkiem nie opadł jej na dół. Franz tymczasem całował ją dalej, aż oboje stracili dech i musieli to przerwać, aby nabrać powietrza w płuca. Gdy to zrobili, młodzieniec wyszeptał:
- Sissi... Pragnę cię.
Księżniczka ocknęła się wówczas z transu. Odsunęła się od Franza, po czym spojrzała na niego groźnie i powiedziała:
- A więc tylko po to tu przyjechałeś? To cię do mnie przygnało? Nie tęsknota, a po prostu żądza, tak?
Franciszek zrozumiał, że palnął głupstwo i zaczął ją przepraszać.
- Nie, Sissi. To nie tak. Ty nie rozumiesz.
- Och, już ja dobrze wszystko rozumiem. Dobrze wiem, co masz na myśli. I dobrze wiem, że nie jestem pierwszą kobietą w twoim życiu. Ale wybacz, ja to nie one. Ja nie jestem taka. Jeśli chcesz mnie poślubić, musisz mnie traktować inaczej niż swoje wcześniejsze miłostki.
- Sissi, przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem cię urazić.
Księżniczka jednak nie miała siły z nim na ten temat rozmawiać. Spojrzała na niego tylko smutnym wzrokiem, jednocześnie wychodząc z wanny, w której nadal stała i powiedziała:
- Wierzę, ale teraz już lepiej idź.
- Sissi, ja naprawdę nie chciałem...
- Wiem, ale proszę, zostaw mnie teraz samą. Chcę się wytrzeć i ubrać.
- A gniewasz się jeszcze na mnie?
- Po prostu mnie zostaw, proszę cię. Muszę pobyć sama.
Franz zrozumiał, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Zasmucona poprosił swoją ukochaną o wybaczenie i wyszedł z pokoju. Sissi zaś, dalej owinięta ręcznikiem, usiadła na łóżku i zaczęła płakać. Nie wiedziała zasadniczo, dlaczego to robi, ani czy ma do tego powody. Po prostu poczuła, że nie umie inaczej się teraz zachować. Nie czuła co prawda złości na Franciszka, ale wolała, aby chwilowo nie pokazywał się jej na oczy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 1:31, 24 Wrz 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 9:24, 08 Gru 2022    Temat postu: Witamy w Possenhofen

Franciszek jest pewnie nieszczęśliwy. Bo gdy facet jest nieszczęśliwy szuka żony, a gdy jest szczęśliwy to żona go szuka.
Baranowa jest ciekawą postacią. To rzadki temat w literaturze, że świadoma siebie kobieta czerpię radość i wolność z samej przyjemności seksu, ale bez angażowania się uczuciowego.
W sumie jest w tej sprawie uczciwa, gdyby chciała się z kimś związać na stałe to byłaby komplikacja dla niej i córki. Nie wiadomo czy ewentualny partner zaakceptowałby dziecko.
A tak układ jest prosty, obie strony chcą tylko seksu bez żadnych romantycznych trybików w maszynie.
Matka jest chyba dobrą, to dziecko kocha szczerze. Nie spodobało mnie się jednak to, z jaką pogardą odnosi się do wiejskiego życia w Possenhofen.
Uroczy wątek tej pierwszej miłości Teodora. Ma duży problem, ona jest o rok starsza. Ciekawe jak go rozwiąże ?
Na scenę wkroczył hrabia Arkas, wyjątkowa kanalia.
Zgadzam się z tym, że agresja rodzi agresję. Nie atakuj ludzi, tylko problemy.
Jeśli uda się to radę zastosować. Jest lżej. Bo nie trzeba wpadać w mrok cudzych kompleksów.
Zabawna ta zazdrość Maksa o żonę, że myślał, że pozuję do aktu. W prawdziwym życiu był dupiarzem, dobrze, że tu jest inny.





Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 9:43, 08 Gru 2022, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 4:10, 14 Gru 2022    Temat postu:

Rozdział IX

Ludwik przybywa z pomocą

Ludwik odwrócił się, słysząc za sobą niespodziewanie odgłos otwieranych drzwi oraz czyiś kroków. Zobaczył wówczas, że źródłem owych dźwięków była Sissi, ubrana w śliczną fioletową suknię, może i niezgodną z najnowszym fasonem panującym na dworze cesarskim, ale mimo to, a może właśnie dlatego niezwykle śliczną. Książę uśmiechnął się na jej widok i powiedział:
- Witaj, Sissi.
- Witaj, Ludwiku. Lepiej się już czujesz? - zapytała go kuzynka, podchodząc do niego tak blisko, że był w stanie dostrzec siłę błękitu jej oczu, który od jakiegoś czasu wydawał mu się być najpiękniejszym kolorem na świecie.
- Tak, dziękuję. Czuję, że odzyskałem wszystkie siły - odparł Ludwik tonem tak życzliwym, jakim tylko zdołał.
- Jak to dobrze. Co za ulga - powiedziała Sissi, nie kryjąc swojej troski - Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało. Kiedy tata cię tu przywiózł, byłeś tak mocno poturbowany, że myślałam, iż wyzioniesz ducha.
- Nie martw się o mnie. Jestem twardy. Zawsze byłem - rzekł książę, próbując jakoś uspokoić swoją kuzynkę, jednocześnie nie odrywając oczu od jej prześlicznej i delikatnej buzi.
- Tak, wiem o tym. Ale nawet twardy potrafi zginąć w bitwie.
- To nie była bitwa, tylko zwykła potyczka. Miałem po prostu pecha, bo ich było kilku, a ja jeden, ale i szczęście, bo twój tata w porę przybył mi z pomocą.
- To dobrze, że jesteś cały. Naprawdę bardzo się o ciebie martwiłam.
- To znaczy, że zależy ci na mnie?
- Oczywiście, nie wiedziałeś o tym?
Ludwik ucałował delikatnie jej dłonie na znak swojej wdzięczności. Sissi zaś, którą rozbawił ten akt sympatii z jego strony, zachichotała lekko i zapytała nieco zadziornym tonem:
- A tobie na mnie zależy?
- Bardziej niż ci się wydaje - odpowiedział Ludwik.
Sissi spojrzała na niego uważnie. Błękit jej oczu był tak intensywny, że książę poczuł, iż jego kuzynka przenika wzrokiem jego duszę na wylot. Chyba tak było, bo zapytała:
- Czy to znaczy, Ludwiku, że ty...?
Książę uznał, iż musi przestać ukrywać swoje uczucia do niej, poza tym pod wpływem tego silnego spojrzenia Sissi nie był w stanie dłużej tego robić, dlatego też powiedział całkowicie szczerym tonem:
- Tak, Sissi. Kocham cię. Zakochałem się w tobie i nie wiem, co mam zrobić z tym uczuciem.
Sissi zmieszała się lekko, ale nie odskoczyła od niego. Nie odsunęła w żaden sposób od niego, nie zareagowała oburzeniem na to wyznanie. Czyżby to był dla niego dobry znak?
- Ludwiku, dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałeś? Może teraz byłoby inaczej? - zapytała Sissi - A teraz? Co ja mam teraz zrobić? Nie tylko z twoim, ale i z moim uczuciem?
Ludwik delikatnie ścisnął jej dłonie w swoich i zapytał, nie odrywając wciąż wzroku od pięknych oczu swojej kuzynki:
- Chcesz powiedzieć, że ty też?
- Tak, Ludwiku. Kocham cię. Jak mogłabym cię nie kochać?
Zachwycony i wzruszony zarazem książę przysunął się delikatnie do Sissi, po czym złożył na jej ustach delikatny pocałunek, który dziewczyna oddała mu. Trwał on chwilę, ale Ludwikowi wydawało się, że znacznie dłużej. Kiedy pocałunek już dobiegł końca, uśmiechnął się do Sissi i rzekł:
- Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałem.
Ale nim Sissi zdążyła odpowiedzieć, do oczu Ludwika dotarł ostry promień światła, który na chwilę poważnie go oślepił. Książę zasłonił sobie oczy dłonią i...

***

I zobaczył, że leży w łóżku, a do jego oczu wpadają promienie słońca z okna, które właśnie odsłoniła Sissi. Ludwik zrozumiał wówczas, że to, co widział przed chwilą, to był tylko sen. Jego mała kuzyneczka nigdy nie wyznała mu miłości, ani on nigdy tego nie zrobił wobec niej. Przez chwilę ogarnął go smutek, potem jednak przyszło mu do głowy, że może to i lepiej, że tak się stało. Ostatecznie przecież Sissi jest zakochana we Franciszku, a on w niej, zaś rozbijanie ich związku byłoby świństwem. Ludwik nie był co prawda święty i w swoim życiu zdarzyło mu się kilka romansów, z których od początku nic nie mogło wyjść, ale po pierwsze, były to rzadkie przypadki, bo Ludwik jako romantyk z natury wolał miłość niż romans, a po drugie, nawet jeżeli sobie ostatecznie na to pozwalał, to nigdy nie zapraszał do łóżka kobiet pozostających w związku z innymi mężczyznami. Podobnie rzecz się miała również z prawdziwym uczuciem. Ludwik nie rozbijał nigdy cudzych związków, ani jeśli chodziło o romans, ani o związek. Dlatego w przypadku swojej małej Sissi też nie chciał tego robić.
Szybko jednak przestał o tym myśleć i próbował przypomnieć sobie, w jaki sposób tutaj się znalazł. Gdy poczuł ostry ból z tyłu głowy i dotykając miejsca, w którym go wyczuwał odkrył, że ma ciemię owinięte bandażem, wszystko od razu mu się rozjaśniło w głowie. Przypomniał sobie, że dzień po wyjeździe Sissi z jej siostrą i matką do Possenhofen, on powrócił do swojego ojca z listem od Franza, a także z listem od Idy Ferenczy do kogoś, kto był niezwykle bliski tej dziewczynie, ale przebywał obecnie na wygnaniu i ukrywał się na dworze Maksymiliana II, ojca Ludwika. Książę spotkał się z rodzicami, przekazał oba listy komu trzeba, a zaraz potem przygotował się do wyjazdu do Possenhofen. Bardzo chciał zobaczyć Sissi i przy okazji ponownie spotkać Idę Ferenczy, do której jej ukochany, zaraz po tym, jak otrzymał list od niej, napisał pełną czułości odpowiedź i poprosił Ludwika, aby skoro ten wyrusza do miejsca, gdzie ona przebywa, przekazał go jej.
Tak wszystko się zaczęło. Następnego dnia zaś Ludwik, przebrany w cywilny strój, pojechał incognito do Possenhofen. Po drodze jednak natknął się na młodą łanię z nogami we wnykach. Książę, który był wrażliwy na krzywdę tak ludzi, jak i zwierząt, natychmiast zatrzymał swego konia i zeskoczył z niego, po czym, choć nie bez trudu, uwolnił biedne zwierzę, które bardzo zdumione tą niezwykłą dla niej dobrocią, delikatnie polizało jego dłoń, a następnie lekko kulejąc, uciekło. Książę miał już odjechać, kiedy nagle zjawiło się czterech drabów, którzy byli, jak się od razu okazało, kłusownikami polującymi na zwierzęta dla skór i futer. Wściekli, że Ludwik uwolnił ich zwierzynę, rzucili się w jego kierunku z zamiarem zabicia go. Książę oczywiście nie należał do ułomków, wydobył dwa pistolety i wystrzelił z nich do bandytów. Jeden z łotrów padł martwy na ziemię, drugi zaś upadł na nią, postrzelony w ramię. Następnie Ludwik odrzucił bezużyteczne już teraz pistolety i dobył szpady. Udało mu się z jej pomocą odeprzeć atak kolejnych dwóch swoich napastników, aż ostatecznie jednego z nich pchnął szpadą w serce, drugiego zaś przyparł do drzewa. Niestety, właśnie wtedy zaszedł go od tyłu ten postrzelony w ramię bandyta i zdzielił go pałką przez ciemię. Ludwik stracił wówczas kontakt ze światem zewnętrznym i odzyskał go dopiero teraz. Nie wiedział, jak tutaj trafił ani jakim cudem uniknął śmierci.
- Jak to dobrze, że żyjesz - powiedziała Sissi, która właśnie odsłoniła rolety, co jak wiemy, wyrwało księcia z objęć Morfeusza - Lekarz mówił, że miałeś dużo szczęścia. Gdyby uderzyli cię mocniej, nie wiem, czy byś się obudził.
- Gdzie ja jestem? W Possenhofen? - spytał Ludwik, spoglądając z uwagą na swoją kuzynkę - Śniło mi się, że napadli mnie jacyś bandyci i potem zabrano mnie tutaj.
- To nie był sen, Ludwiku. Naprawdę cię napadli - odpowiedziała mu bardzo niespokojnym głosem Sissi - Okrutni, podli bandyci. W czterech na jednego. Choć tatuś mówił, że dobrze sobie radziłeś. Podobno dwóch zabiłeś, zanim jeden z nich zdzielił cię pałką przez głowę.
- Twój ojciec? On tam był? - zapytał zaintrygowany jej słowami Ludwik.
- Tak, zgadza się - potwierdziła księżniczka - Był akurat w lesie, kiedy nagle usłyszał strzały z pistoletu. Pomyślał, że ktoś kłusuje na jego ziemi i pojechał, aby to sprawdzić. Zobaczył wtedy ciebie, dwa wystrzelone pistolety na ziemi, twojego konia, dwóch bandytów martwych oraz dwóch żywych, w tym jednego rannego. Pochylali się nad tobą, okładali cię czymś i chcieli cię chyba dobić, ale wtedy tatuś szybko interweniował. Łatwo zabił tych dwóch drani, potem położył cię na twego konia i pojechał z tobą do Possenhofen. Nawet nie wiesz, jak strasznie się o ciebie wszyscy tutaj martwiliśmy.
- Kiedy dokładniej miało to miejsce?
- Wczoraj, Ludwiku.
- Wczoraj? Naprawdę? To znaczy, że cały dzień i noc byłem nieprzytomny?
- Budziłeś się kilka razy, ale szybko ponownie zapadałeś w sen. Lekarz rzekł, że nie wolno ci przeszkadzać we śnie, bo musisz odzyskać siły.
- Rozumiem. Bardzo wam dziękuję za pomoc.
- Dziękuj przede wszystkim tatusiowi. No i oczywiście Fortunie, że raczyła na ciebie spojrzeć łaskawym wzrokiem. Nawet nie chcę myśleć, co by się mogło ci stać, gdyby tatuś nie nadjechał na czas. Dlaczego jechałeś sam i bez eskorty?
- Chciałem dotrzeć tutaj szybko. A jechanie z pompą zdecydowanie przedłuża wszystko.
- To nie było rozsądne, kuzynku.
- Odezwała się ta, która galopuje samotnie po łąkach, lasach i polach i wcale nie bierze pod uwagę tego, że może kiedyś spaść.
Sissi uśmiechnęła się delikatnie, przyznając Ludwikowi rację, po czym czule ścisnęła jego dłoń w swojej i powiedziała:
- Naprawdę masz wiele szczęścia. Ale proszę cię, Ludwiku, nie kuś już więcej losu. Bo następnym razem mogą cię przywieźć w trumnie.
- Dobrze, będę następnym razem uważać, obiecuję ci to.
Wypowiadając te słowa, nie odrywał wzroku od postaci swojej kuzynki, którą tak dobrze pamiętał jako małe dziecko, a którą teraz widział jako niezwykle piękną i zarazem zmysłową kobietę, a ponadto też taką kochaną, wrażliwą i delikatną. Tak czułą, tak dobrą i tak sympatyczną. Wydoroślała, nie była już od dawna zadziorną i strasznie przemądrzałą dziewuszką, mającą mimo to wiele uroku osobistego, tylko dorosłą, piękną i wspaniałą pod każdym względem młodą kobietę. Pomyślał sobie, że dałby się drugi raz pobić, byle tylko ona chciała go opatrywać.
Chwilę później do pokoju weszła służąca Ingrid, która przyniosła Ludwikowi śniadanie. Książę podziękował jej bardzo i ostrożnie, bo nadal jeszcze czuł z tyłu głowy ostry ból, który odbierał mu sporo sił oraz utrudniał ruchy, usiadł na łóżku, aby się najeść. Sissi z troską pomagała mu w tym, nie tracąc przy tym ani przez chwilę swojego uroczego uśmiechu na twarzy.
- Widzę, że wrócił ci apetyt - powiedziała serdecznie i z ulgą, kiedy widziała, jak z apetytem zjada wszystko, co przyniosła mu służka - To dobrze. To znak, że już ci lepiej.
- Sam też czuję się zdecydowanie dużo lepiej - stwierdził Ludwik.
Chciał dodać, że to dlatego, iż jego kochana kuzyneczka się nim opiekuje, ale szybko sobie odpuścił. Nie wiedział, jak Sissi by na to zareagowała, choć raczej się spodziewał złości z jej strony, a ponadto przecież sobie coś obiecywał. Wiedział, że nie zmieni swoich zasad, iż nie rozbija związków, bo gdyby to zrobił, chyba do końca życia nie straciłby z tego powodu wyrzutów sumienia, nawet gdyby za ich cenę zdołał zbudować swoje szczęście. Bo przecież, czymże jest szczęście, które się buduje na cudzym nieszczęściu? Gdyby Franciszek nie kochał Sissi, to sprawa by wyglądała zupełnie inaczej. Ale on ją kochał, to nie ulegało kwestii. No, a Sissi kochała jego. Jakże zatem on mógł wchodzić między nich i niszczyć to, co oboje z takim wysiłkiem sobie zbudowali? O nie, to nie byłoby w jego stylu. Wolał zatem milczeć i nie mówić nic Sissi o tym, co do niej poczuł, choć teraz, kiedy go z taką troskliwością pielęgnowała, owe uczucia jeszcze bardziej wzrosły.
Sissi pomogła Ludwikowi zjeść do końca posiłek i uśmiechnęła się, kiedy już ostatni okruszek został skonsumowany przez jej kuzyna. Widać było, że odzyskał apetyt, co było zdecydowanie znakiem tego, iż jest on na najprostszej drodze do tego, aby wyzdrowieć.
- Bardzo ci dziękuję, Sissi - powiedział Ludwik głosem pełnym wdzięczności.
- Nie ma za co, Ludwiku. Ty też raz mnie pielęgnowałeś, kiedy byłam chora. Pamiętasz? - zapytała życzliwie Sissi.
Ludwik doskonale to pamiętał. Sissi miała wówczas osiem lat i była jeszcze uroczym berbeciem, a on miał już dwadzieścia lat i chwilową przerwę od nauk za granicą, którą to przerwę spędzał w Bawarii. Często bywał wtedy w Possenhofen i bawił się tam z młodszym kuzynostwem, a zwłaszcza z Sissi, która ze wszystkich kuzynek była mu najbliższa. W zasadzie, to była mu jedną z najbliższych mu osób na świecie, którą kochał jak rodzoną siostrzyczkę. Była jednak niestety strasznie nieposłuszna i mimo jego rad, pojechała na kucyku na wycieczkę wtedy, kiedy się zbierało na burzę. Jak łatwo było przewidzieć, spadła na nią gwałtowna ulewa, a ona sama poważnie zachorowała. To Ludwik właśnie najwięcej się wtedy nią opiekował. Sissi doceniała to i obiecywała mu, że już nigdy więcej nie nazwie go dużym głupkiem i będzie odtąd go słuchać, ale Ludwik nie oczekiwał tego od niej, zresztą doskonale wiedział, że łatwo zmieni zdanie, gdy tylko znowu się na niego zezłości. Taka była wtedy jego mała kuzyneczka. Teraz była jednak inna, dojrzała i dorosła, choć nadal niezależna i starająca się być sobą mimo wszystko. A do tego taka piękna i taka zachwycająca. Jak więc można było jej nie kochać? Jak Ludwik miałby tego nie zrobić, choć w czasach, kiedy ta piękność sięgała mu zaledwie do pasa i potrafiła na zmianę kłócić się z nim i bawić się z nim wesoło, nigdy by nie pomyślał, że w swoim życiu kiedykolwiek poczuje do niej coś innego niż tylko braterskie uczucie. Teraz Ludwik czuł się okropnie z tym uczuciem, chciał je jakoś wyprzeć z głowy i aby sobie w tej sprawie pomóc, przypominał sobie, jaka była kiedyś malutka, jak za każdym razem, gdy jej się coś nie spodobało w nim, tupała nóżką i się pokazowo obrażała, a widząc, że to nie pomaga, podlizywała mu się, nazywając go „jedynym i kochanym Ludwisiem” i mówiąc mu, że marzy, aby był jej bratem. Ale wspomnienia te wcale nie wyrzucały miłości do niej z jego serca. Bo przecież zawsze kochał swoją małą, zadziorną kuzyneczkę. Kochał ją, gdyż wiedział, że mimo bycia lekko rozpieszczoną przez ojca i starsze rodzeństwo, Sissi ma dobre serce i jak kocha, to szczerze, czego dawała dowody np. zawsze skacząc z radości na widok Ludwika, kiedy tylko się zjawiał u nich w domu lub zwierzając mu się, gdy była już nieco starsza i przytulając mocno do niego, gdy tylko jej było smutno. Ludwik nigdy nie zapomniał, jak kiedyś mała Sissi zrobiła mu przyjemną niespodziankę i widząc, że on przyjechał, ruszyła biegiem przez cały dziedziniec, wołając go po imieniu, doskoczyła do niego i przytuliła się dziko do jego pasa, bo tylko do niego dosięgała kuzynowi. A gdy on z radością w sercu wziął ją na ręce, zarzuciła mu rączki na szyję, ucałowała czule jego policzki, po czym nie chciała go długo wypuścić z objęć. Marzący zawsze o posiadaniu takiej właśnie młodszej siostrzyczki, Ludwik po prostu szalał za Sissi i był gotów zabrać ją do siebie na zawsze, gdyby tylko tego chciała. I to ona teraz sprawiła, że serce mu mocniej biło i że nie umiał myśleć o czymś innym, jak tylko o niej. Jak można było to nazwać inaczej, jak nie podłą ironią losu?
- Trzeba ci chyba zmienić opatrunki - powiedziała Sissi, przywracając kuzyna do rzeczywistości.
- Albo w ogóle mi je zdjąć. Przecież czuję się już dużo lepiej - stwierdził na to książę i powoli wstał z łóżka.
Chciał pokazać kuzyneczce, jak dobrze się czuje i jak silny jest, ale niestety, ledwie tylko wykonał kilka kroków, poczuł, jak kręci mu się w głowie, po czym o mało nie opadł na podłogę. Sissi szybko jednak podbiegła do niego, przytrzymała go i powiedziała:
- No i co ty najlepszego wyprawiasz? Lekarz kazał pilnować, że będziesz się oszczędzał i dużo wypoczywał.
- Nie chcę być przykuty do łóżka i ubezwłasnowolniony - odparł Ludwik, zły na siebie, że pozwolił, aby Sissi zobaczyła jego słabość.
- To nie ubezwłasnowolnienie, tylko zdrowy rozsądek. Ale jeżeli nie będziesz mnie słuchać, to obawiam się, że i po ten środek sięgnę.
Do pokoju weszła Nene, która chciała zobaczyć, co słychać u kuzyna i kiedy zobaczyła, co się dzieje, również podbiegła do Ludwika i pomogła mu ponownie położyć się do łóżka.
- Ludwiku, proszę - rzekła po chwili - Nie czujesz się jeszcze za dobrze.
- No właśnie, Ludwiku. Posłuchaj Nene. Nie forsuj się za mocno, bo zrobisz sobie krzywdę i zranisz przy okazji nas, kiedy coś ci się stanie - dodała Sissi.
Książę musiał ustąpić i pozwolił obu kuzynkom na to, aby te położyły go do łóżka, a następnie przykryły kołdrą.
- Chciałem spróbować się przejść po pokoju - rzekł na swoje wytłumaczenie - Ale chyba przeliczyłem swoje siły.
Dochodząc do takich wniosków, Ludwik już nie oponował i pozwolił swoim kuzynkom, aby te zmieniły mu opatrunek na głowie i obiecał, że nie będzie więcej robił takich rzeczy i spróbował samodzielnie przechadzać się po pokoju, dopóki nie poczuje się lepiej. W zamian za to wszystko poprosił Sissi, żeby przysłała do jego pokoju Idę Ferenczy, aby mu poczytała. Księżniczka była nieco zdziwiona, dlaczego prosi o to właśnie jej damę do towarzystwa, ale nie zastanawiała się nad tym wszystkim zbyt długo, tylko spełniła prośbę kuzyna.
- Czy Wasza Wysokość wzywał mnie? - spytała Ida, gdy jakieś dziesięć minut później weszła do pokoju Ludwika z książką pod pachą.
Nie wiedziała, co miałaby poczytać księciu, ale Sissi doskonale znała gusta swojego kuzyna i poleciła jej jedną z książek Aleksandra Dumasa ojca, znanego i cenionego francuskiego pisarza, którego kilka powieści Maksymilian posiadał w swojej bibliotece. Sissi poleciła jej książkę tego autora, którą sama bardzo lubiła, opowiadającą o przygodach czwórki przyjaciół służących królowi Ludwikowi XIII i walczącymi z intrygami jego podłego I ministra, kardynała Richelieu, który wraz ze swoimi agentami chce zniszczyć królową Annę Austriaczkę. Zdaniem Sissi ta oto powieść jest najlepsza z dzieł pana Dumasa, dlatego na lekturę do czytania tę właśnie poleca.
- Tak, wzywałem panią. Bardzo się cieszę, że pani przyszła - powiedział do niej przyjaźnie Ludwik - Wiem, że ma pani inne obowiązki, ale jeżeli to nie jest dla pani problem, prosiłbym chociaż o godzinkę poświęconą dla mnie.
- Jej Wysokość, księżniczka Elżbieta sama życzyła sobie, abym to zrobiła, a moim obowiązkiem jest jej słuchać - odparła na to Ida - Przyniosłam ze sobą jedną z książek pana Dumasa. Księżniczka uważa, że to pana ulubiony autor.
- Zgadza się - odpowiedział z uśmiechem zadowolenia Ludwik - A jaki tytuł?
- „Trzej muszkieterowie”.
- Idealny wybór. Druga moja ukochana książka pana Dumasa.
- Druga? A która jest pierwsza?
- „Hrabia Monte Christo”.
Teraz to Ida się uśmiechnęła. Doskonale znała ten tytuł. Wiązał się on z tym, którego pokochała całym sercem i tym, o którego tak bardzo się bała każdego dnia.
- Tę powieść znam. Bardzo piękna. Chociaż podobno Kościół katolicki wpisał ją na Indeks Ksiąg Zakazanych - powiedziała po chwili Węgierka.
- Tak, podobnie jak dzieła Kopernika, Galileusza i wielu wybitnych pisarzy, którzy swoimi książkami otwierali ludzkie umysły na prawdę o świecie - odparł na to Ludwik z ironią w głosie.
Nigdy nie był on miłośnikiem Kościoła, zwłaszcza odkąd na studiach poznał wiele prawd na jego temat. Im więcej zaś wiedzy zdobywał, tym więcej niechęci do tej instytucji w nim się pojawiało. Na szczęście jego matka, kobieta o równie otwartym umyśle, popierała jego plany i przekonała męża, a ojca Ludwika do tego, aby zmniejszyć w kraju władzę Kościoła i otoczyć opieką państwa wolnomyślicieli zwalczających ciemnotę, zabobony oraz zamykanie wiedzy dla wszystkich ludzi i to bez względu na ich status społeczny. Na dworze Maksymiliana II od kilku już lat przebywali ludzie uczeni, gnębieni przez politykę Kościoła, którzy dopiero tutaj mogli w pełni rozwinąć skrzydła. Sam król Bawarii nie do końca był przekonany do ich poglądów, wychodząc z założenia, że trudno jest posiadać pewność, jak to jest naprawdę z Bogiem i jak należy w niego wierzyć, poza tym z natury ostrożny wolał zawsze spokojnie podejmować decyzje. Mimo to dostrzegał potrzebę reform i jako też niechętny bardzo panoszącym się w polityce duchownym, z satysfakcją przyjął pomysły syna i żony, aby coś z tym zrobić, a przynajmniej na terenie ich królestwa. Ludwik był zdania, że to początek wielkich zmian, jakie zaczną jedna po drugiej następować w Bawarii. Zmian na lepsze, które mogą bardzo pomóc nie tylko im, ale i ich poddanym.
- Bardzo ciekawe poglądy, Wasza Wysokość - powiedziała Ida.
- Podobne posiada moja matka. To ona namówiła ojca, abym pojechał uczyć się na uniwersytecie w Paryżu. Tam jest najwięcej światłych umysłów. Potem też kontynuowałem studia w Londynie. W obu miastach poznałem wielu ciekawych ludzi i zdobyłem dość wiedzy, aby zrozumieć pewne rzeczy. Zresztą matka na to właśnie liczyła, posyłając mnie tam na nauki.
Ida słuchała z uwagą słów Ludwika, a kiedy wspomniał o studiach w Paryżu, to zaintrygowana spojrzała na księcia i zapytała:
- W Paryżu? Wasza Wysokość tam właśnie studiował?
- Dokładnie. A potem kontynuowałem studia w Londynie. A czemu pani o to pyta? - zapytał zaintrygowany książę.
Ida zaniepokojona, zamknęła drzwi od pokoju i zapytała:
- Chciałam tylko się dowiedzieć, jeżeli to nie tajemnica, czy Wasza Wysokość miał tam możliwość poznać kogoś, kto jest mi bardzo bliski? To znaczy, ja wiem, że Wasza Wysokość go zna, w końcu ostatnio Wasza Wysokość przywiózł mi list od niego, ale chciałabym wiedzieć, czy Wasza Wysokość i on poznaliście się może w czasie studiów w Paryżu? Bo on też tam studiował i może nie ma to większego znaczenia, ale...
- Ale tak, tam właśnie go poznałem - odpowiedział Ludwik i uśmiechnął się do Idy przyjaźnie.
Węgierka zaintrygowana popatrzyła na księcia, po czym upewniwszy się, że nie ma nikogo za drzwiami, usiadła przy łóżku Ludwika i zapytała:
- Chyba już rozumiem, dlaczego Wasza Wysokość mnie tu wezwał. Czy mój ukochany dostał list?
- Oczywiście i nawet przygotował przed moim wyjazdem odpowiedź. Jest w moim surducie. A przynajmniej była do czasu, kiedy ją tam ostatnio widziałem.
To mówiąc, Ludwik wskazał palcem na swój surdut wiszący na krześle razem z częścią jego ubrań. Ida pełna nadziei podeszła do niego i zaczęła ostrożnie, aby nie okazać księciu braku szacunku, przeszukiwać kieszenie jego surduta. Bez trudu odnalazła w nim list, co powitała z ogromną ulgą. Jednak nikt go nie przejął, był na swoim miejscu i mogła go spokojnie odczytać.
- List jest, Wasza Wysokość. Wygląda na nieotwierany - powiedziała, kiedy z uwagą zaczęła go oglądać.
- Zatem otwórz go, pani i przeczytaj. A potem zaraz zniszcz - polecił Ludwik - Lepiej by było, aby nie znaleziono żadnego dowodu na wasze kontakty.
Ida skinęła głową na znak, że wypełni polecenie, po czym otworzyła list i z wielką uwagą zaczęła go czytać. Była bardzo ciekawa, co też ukochany chce jej przekazać. Gdy jednak to zrobiła, na jej twarzy radość zastąpiło nagle przerażenie i niepokój. Przeczytała list jeszcze kilka razy dla uzyskania pewności, czy aby na pewno dobrze wszystko zrozumiała. Potem w szoku opadła na krzesło i jęknęła:
- Boże, to katastrofa! Jak on może tak ryzykować?!
- A co się stało? - zapytał Ludwik.
- On chce tutaj przybyć, żeby mnie zobaczyć.
Książę, gdy to usłyszał, gwałtownie usiadł na łóżku, ale zaraz poczuł okropny ból z tyłu głowy i opadł na poduszkę ponownie.
- Że co? Czy on kompletnie zwariował? Nie wie, że nie może pokazywać się tu publicznie? - zapytał ze złością i niepokojem jednocześnie - W Bawarii może i nie jest ścigany, ale przecież wyznaczono nagrodę za jego głowę. Niejeden amator pieniędzy zechce go schwytać, gdy tylko go tu zobaczy. Hrabia Arkas wyda go i to nawet za marne grosze. A baronowa von Tauler? Jak tylko coś odkryje, zaraz o tym wszystkim powiadomi arcyksiężnę i cesarza.
- Tak, Wasza Wysokość. To jest po prostu straszne - powiedziała załamana Ida - Król Bawarii na pewno go nie wyda, ale jeśli cesarz się dowie, że mój ukochany tu jest, może zagrozić Bawarii wojną. Nie dojdzie do ślubu księżniczki z cesarzem. Poginą niewinni ludzie. To przerażające. Musimy go jakoś powstrzymać.
- Ale niby jak? Nie ufam tu nikomu na tyle, aby mu powierzyć list do naszego wspólnego znajomego. Telegraf też nie wchodzi w grę. Mogę wiadomość szyfrem przekazać, ale za duże ryzyko. On może nie zrozumieć szyfru, a oficjalnie nadać wiadomości do niego nie mogę, bo jak telegrafista się zorientuje, będziemy mieli wszyscy kłopoty.
- Co więc mamy robić, Wasza Wysokość?
- Obawiam się, że chwilowo nic nie możemy zrobić. Chociaż...
Nagle w głowie Ludwika zabłysła myśl, która wydawała mu się niesamowicie pomysłowa i zarazem bardzo bezpieczna.
- Tak, Wasza Wysokość? - zapytała Ida.
- Pani nada telegram w moim imieniu. Poszedłbym sam, ale nie mogę teraz wstawać z łóżka. Pani musi to zrobić.
- Ale Wasza Wysokość mówił, że nie może wysłać telegramu do niego.
- Ale nie wyślemy telegramu do niego. Wyślemy go do moich rodziców. A w nim napiszemy tak... Niech pani weźmie coś do pisania, ja podyktuję.
Ida wykonała polecenie, a Ludwik po chwili zaczął mówić, co powinno być w telegramie do jego rodziców.

Kochani rodzice <STOP> Spieszę donieść, że jestem w Possenhofen cały, ale nie do końca zdrowy, choć życiu memu nic nie zagraża <STOP> Mój pobyt tutaj się nieco przedłuży <STOP> Proszę przez ten czas nie wypuszczać z pałacu gościa serc nam wszystkich bliskiemu <STOP> Pragnę go bowiem osobiście pożegnać i odprawić w podróż, kiedy tylko wrócę <STOP> Bardzo was proszę, wielce mi na tym zależy <STOP> Przesyłam mu pozdrowienia ode mnie oraz od całej reszty <STOP> Ludwik.

Ida przeczytała na głos treść telegramu i zadowolona powiedziała:
- Moim zdaniem to doskonała wiadomość. Nie ma w niej nic, co by mogło nam lub jemu zagrażać.
- Owszem, a jeżeli nawet ktoś ją przejmie, niczego z niej nie zrozumie - rzekł bardzo zadowolony z siebie Ludwik - Proszę zaraz go zanieść do telegrafu. Niech go nadadzą i to natychmiast.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. Naprawdę bardzo dziękuję! - zawołała Ida, tak będąc przy tym wzruszoną, że uklękła przy Ludwiku i ucałowała jego dłoń.
Ludwik, nieco zmieszany tą sytuacją, zachichotał wesoło i rzekł:
- Cieszy mnie, że sprawiłem ci radość. Ale zrób dla mnie jeszcze dwie rzeczy.
- Jakie, Wasza Wysokość?
- Najpierw spal list od niego. Nie zapominaj, że w tym domu jest baronowa. Nie może dowiedzieć się, z kim wymieniasz korespondencję.
Ida wiedziała, że ma on rację i choć niezbyt chętnie, wszak list był od tego, którego tak kochała i gdyby mogła, zachowywałaby go, aby móc czytać go i mieć jakąś jego cząstkę przy sobie, zapaliła zapałkę i podpaliła nią list, wrzucając go do kominka. Kiedy upewniła się, że list już nie istnieje, powiedziała:
- Gotowe. A ta druga sprawa?
- Skoro jesteśmy w tej samej konspiracji, a osoba, o której mowa jest naszym wspólnym znajomym, to mówmy sobie po imieniu.
Ida zarumieniła się lekko na tę propozycję. Tak długo będąc na dworze, łatwo oswoiła się z odpowiednim tytułowaniem osób wysoko postawionych, a zwłaszcza tych stojących wyżej od niej. Nie była więc pewna, czy zdoła zrobić to, o co prosił ją książę.
- Nie wiem, czy się odważę, Wasza Wysokość.
- Odważysz się, jeśli tylko sobie na to pozwolisz, Ido.
- Dobrze, Wasza Wysokość... To znaczy, Ludwiku. Ale jeśli pozwolisz, przy innych będę dalej mówić do ciebie tak, jak zawsze.
- Przy innych, to zgoda. Ale prywatnie nie nazywaj mnie co chwila „Waszą Wysokością”. Trochę to jest męczące, nie sądzisz?

***

Zgodnie z tym, co zostało ustalone, Ida jeszcze tego samego dnia wysłała do króla i królowej Bawarii telegram i zadowolona odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że to pomoże i że rodzice Ludwika zatrzymają jej ukochanego na dworze. Bardzo za nim tęskniła, ale wolała już nigdy go więcej nie zobaczyć, niż widzieć go gdzieś w lochach austriackich więzień, albo co gorsza, na szubienicy. Przecież on został zaocznie skazany na karę śmierci za udział w powstaniu na Węgrzech i tylko temu, że uciekł w odpowiednim momencie zawdzięcza fakt, że nadal żyje. Mimo to i tak poprzedni cesarz nakazał powieszenie wszędzie jego portretu z zawiadomieniem, że ten człowiek jest poszukiwany. Ponadto w wielu miejscach wisiała też wszędzie jego kukła niczym wisielec z informacją, że jeśli tylko postawi on stopę na ziemi cesarstwa, zajmie miejsce kukły na szubienicy. To wszystko sprawiało, że Ida tak bardzo chciała go zatrzymać tam, gdzie on obecnie przebywał. Tęskniła za nim, ale lepiej było nie widzieć go za często, niż widzieć na stryczku lub w lochu.
Następnego dnia od tych wydarzeń, Ludwik poczuł się już znacznie lepiej i był w stanie wstać z łóżka i przechadzać się po pokoju. Lekarz, który go badał, był zdania, że to dobry znak, ale mimo to książę nie powinien przesadzać i forsować się zbytnio, ponieważ to może mu tylko zaszkodzić. Ludwik zatem większość dnia spędził w swoim pokoju i przyjmował odwiedzających go bliskich, głównie Sissi, Nene, ciotkę Ludwikę, a także Teodora i Marię. Zauważył wówczas, że Teo, jak go pieszczotliwie w domu nazywano, jest jakiś dziwnie smutny. Gdy go o to zapytał, chłopiec nie chciał mu nic powiedzieć, ale Maria oczywiście nie omieszkała mu wszystko wyjaśnić.
- Teo się zakochał, Ludwiku - powiedziała nieco zadziornym tonem, o mało nie pękając przy tym ze śmiechu.
- Wcale się nie zakochałem! Skąd pomysł, że jestem zakochany? - zapytał z lekkim oburzeniem Teodor.
- Bo ja wszystko widzę i rozumiem. Poza tym, jestem dziewczyną i znam się na sprawach miłości.
- Jasne, znasz się. Może jeszcze mi powiesz, że panna Łucja też się zna?
- Oczywiście, że tak - odparła na to Maria, pokazująca swoją ukochaną lalkę - Panna Łucja zna się na miłości jeszcze lepiej niż ja. I powiedziała mi, że na pewno jesteś zakochany. To jasne jak słońce.
Teodor chciał już się odgryźć, ale Ludwik uciszył dzieciaki ruchem ręki, po czym powiedziała rozbawionym tonem:
- No dobrze, nie kłóćcie się. Teodorze, powiedz mi tak szczerze. Podoba ci się jakaś dziewczyna?
Teo zmieszał się delikatnie, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć. Wszak wszyscy chyba widzieli, że to prawda, ale dotąd przecież żartował sobie z miłości i uważał, że to uczucie go ominie, podobnie jak to całe szaleństwo z nim związane. A jednak okazało się, iż nie jest on wolny od tego. Poczuł, że głupieje, że nie umie przestać myśleć o tej dziewczynie, a do tego ma brak apetytu, chociaż próbuje na siłę jeść, aby nikt tego nie zauważył. A jednak ktoś to zauważył, a konkretnie jego wścibska młodsza siostrzyczka. I oczywiście musiała się o tym wygadać.
- Tak, podoba mu się Ilary, córka baronowej - powiedziała Maria za brata.
- Mimi, proszę cię - zwrócił się do siostry Teo - Co to niby za pomysły? Ona jest przecież... Niższa ode mnie.
- Za to jest starsza o cały rok - zakpiła sobie Maria.
- Aha, już rozumiem, o co chodzi. To cię tak niepokoi - powiedział Ludwik, patrząc z uwagą na młodszego kuzyna.
- I dlatego nie umie do niej podejść - zauważyła dowcipnie Maria, o mało nie pękając przy tym ze śmiechu - Chociaż w zasadzie chyba mu dobrze idzie, bo ona jest nim coraz bardziej zainteresowana.
- A skąd to możesz wiedzieć? - zapytał Teodor.
- Bo dziewczyny nie lubią takich, którzy za nimi się uganiają. Jak chłopak to robi, to ona przed nim ucieka i nie chce dać się złapać. Dlatego musi udawać, że na nią nie zwraca uwagę. Wtedy ona sama zacznie za nim chodzić. To jest jasne jak słońce.
- Rozumiem, że mówisz to z autopsji?
- Że z czego?
- Z doświadczenia.
- Nie, skąd - odpowiedziała Maria i delikatnie się zarumieniła - Ja po prostu to wiem i już. Poza tym mówiłam, to przecież jest jasne jak słońce.
Teodor chciał coś siostrze odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo po domu rozległ się gong informujący o tym, że już pora obiadu. Dzieciaki pożegnały więc kuzyna i poszły do jadalni. Ludwik, ponieważ wciąż był jeszcze słaby, jadł w swoim pokoju posiłek przysłany na polecenie ciotki Ludwiki, ale rozmyślał nad tym, co właśnie dowiedział się od swego młodszego kuzynostwa. Żal mu się zrobiło Teodora, zbyt dobrze bowiem pamiętał, jakie on miewał w tym wieku problemy uczuciowe, więc uznał, że może pomóc mu w tej sprawie.
Następnego dnia poczuł się już na tyle lepiej, że pozwolono mu pochodzić po domu i ogrodzie, ale z zastrzeżeniem, aby miał cały czas ze sobą laskę, na której się będzie opierać. Ludwik wyraził na to zgodę, bo nie czuł się jeszcze na tyle silny i zdrowy, aby chodzić sprawnie o własnych siłach. Miał ochotę jednak na spacer, bo dość długo leżał w łóżku i już go to zmęczyło. Dodatkowo pogoda była na tyle ładna, że aż żal by było marnować ją, siedząc w czterech ścianach. Przyjął zatem warunki lekarza i bliskich, zjadł porządne śniadanie, ubrał się i zaczął przechadzać się po terenie posiadłości, podziwiając jej piękno i przypominając sobie, jak wiele wspaniałych chwil tutaj przeżył. Czasami wydawało mu się, jakby to było wczoraj, kiedy biegał tutaj razem z małymi jeszcze Wilhelmem, Nene, Sissi i Franzem, jak doskonale się wtedy bawił i jak dobrze zawsze był tutaj przyjmowany. Wujek Max i ciocia Ludwika zawsze go bardzo lubili i z przyjemnością go tu ugaszczali, a ich dzieci były jego ukochanym kuzynostwem, z którym nigdy się nie nudził. W tym domu odkąd tylko pamiętał, panowała zawsze przyjemna i radosna atmosfera, a on lepiej niż kto inny ją odczuwał, bo był jednym z najmilej widzianych tutaj gości.
Ludwik rozmyślając o tym wszystkim, przechadzał się dalej po terenie całej posiadłości, podpierając się laską dla pewności, że kiedy poczuje się gorzej, to się nie przewróci na ziemię. Był nadal osłabiony, ale miał już więcej sił niż wtedy, gdy tutaj trafił. Czuł, że z tego powodu coraz bliżej mu do odzyskania pełni zdrowia. Ale nie tylko to go przejmowało. Bardzo był niespokojny, czy jego telegram zdoła ocalić jego przyjaciela, a ukochanego Idy przed przybyciem tutaj i ryzykowaniem w ten sposób swojego życia. Miał nadzieję, że tak właśnie będzie.
Z tych myśli wyrwał go jednak widok Teodora, który zasmucony stał tuż nad brzegiem rzeki i ze złości właśnie kopnął nogą jeden z kamieni, wpychając go w ten sposób do wody, mącąc jej taflę. Ludwik widząc to, łatwo się domyślił, że jego mały kuzyn wciąż jeszcze jest dręczony przez swoje uczucie do Ilary. Postanowił mu pomóc. Podszedł zatem do chłopca i powiedział:
- Dalej jesteś dręczony przez okowy miłości, Teo?
Chłopiec spojrzał na niego zdumiony jego obecnością. Nie słyszał wcześniej jego kroków i dlatego tak był zaskoczony widokiem kuzyna. Jeszcze bardziej go zdziwiło to, że tak łatwo odgadł on jego uczucia. Postanowił jednak tego mu nie ułatwiać i powiedział:
- Nie, skąd. Nic mnie wcale nie dręczy, a już na pewno nie miłość.
Ludwik uśmiechnął się ironicznie, podchodząc bliżej chłopca i mówiąc:
- Nie umiesz kłamać, Teo. Widzę to wyraźnie.
Teodor spojrzał na bardzo uważnie na Ludwika i widząc aż nadto wyraźnie, że nie jest w stanie oszukać swojego starszego kuzyna, zasmucony opuścił głowę w dół i pokiwał nią delikatnie na znak, że nie myli się on.
- Tak, to prawda.
- Tak myślałem. Opowiesz mi o tym?
- Nie wiem, czy możesz mi pomóc.
- Spróbuj, Teo.
Chłopiec jeszcze się wahał, dlatego Ludwik zaproponował mu, aby przeszli się razem po terenie posiadłości. Zaczęli więc iść, początkowo w milczeniu, nic do siebie nie mówiąc, potem jednak Ludwik przerwał ciszę.
- Wiem dobrze, jak to jest mieć dziesięć lat i być zadurzonym w dziewczynie. Nie musisz się tego wstydzić. To nie jest wcale coś upokarzającego.
Teo spojrzał na kuzyna, rozważając sobie w głowie to, co właśnie od niego usłyszał. Przeczytał sporo książek z biblioteki ojca i dowiedział się w nich dużo o miłości i o jej negatywnym wpływie na wielu ludzi. Nie chciał nigdy jej ulec i był pewien, że to niemożliwe, aby on się kiedykolwiek zakochał. Teraz jednak tak się stało i chociaż przez chwilę uległ euforii z tego powodu, to szybko ona minęła, gdy odkrył, że Ilary jest od niego o rok starsza. Wiek ten stanowił dla niego poważny problem. Za dużo przecież czytał w różnego rodzaju książkach o tym, jak starsze kobiety manipulowały w ten czy inny sposób młodszymi od siebie mężczyznami i wykorzystywały ich uczucie, aby osiągnąć swoje cele. Ponadto zawsze one z tego czy innego powodu gardziły swoimi ukochanymi, traktując ich jedynie jako środek do tego, aby zrealizować swój podły plan. Teo nie chciał należeć do takich osób i postanowił, że nigdy nie pokocha starszej od siebie dziewczyny. Nie chciał być ofiarą jakieś kokietki, która się nim zabawi i wykorzysta, a potem porzuci. Rzecz jasna, sama miłość też potrafiła zgubić niejednego człowieka, ale ona jeszcze sama w sobie nie była taka zła i Teodor, mimo obawy, że podzieli los wielu bohaterów literatury romantycznej, kiedy się zakocha, byłby mimo wszystko w stanie jednak to zrobić, ale zakochanie się w dziewczynie choćby niewiele od niego starszej było dla niego czymś przerażającym i z góry skazanym na niepowodzenie.
Opowiedział o tym wszystkim Ludwikowi, dodając do tego fakt, że mimo tej całej wiedzy, nie potrafi zapomnieć uczucia do Ilary, tym bardziej, iż była ona ich gościem i codziennie ją widział. Gdyby wyjechała, to na pewno z czasem by on ją jakoś zapomniał i sobie z tym poradził. Ale ona tu była i miała jeszcze długo być, a on codziennie miał ją widzieć. Miał codziennie widzieć jej jasno-brązowe włosy lekko i zmysłowo powiewające na wietrze, te piękne niebieskie oczy i ten taki czarujący uśmiech, który wywoływał w nim okropne wiercenie w brzuchu. To mu tak bardzo wszystko utrudniało, że nie wiedział chwilami, co ma zrobić.
Ludwik wysłuchał jego opowieści, z trudem powstrzymując się od śmiechu, gdy Teodor opowiadał mu o swoim nastawieniu do miłości i dziewczyn, ale za to na poważnie podchodząc do jego uczuć względem Ilary, a kiedy chłopiec skończył mówić, książę odparł:
- No cóż... Wszystko to jest niezwykle ciekawe. Ale mam kilka wniosków na ten temat. Po pierwsze, czytasz za dużo książek i złe wnioski z nich wyciągasz. A po drugie, to fakt, że wiele kobiet w tych książkach to były złe istoty, wcale nie jest dowodem na to, iż Ilary jest taka sama.
- A jeżeli taka właśnie jest i będę przez nią cierpiał? - zapytał Teodor.
- Nie wydaje mi się, aby taka była. Poza tym, nawet gdyby, to przecież jesteś na tyle mądrym chłopakiem, że bez trudu rozpoznasz takie sztuczki i zdołasz się przed nimi obronić. Przecież nie bez powodu czytałeś te wszystkie książki. Możesz z nich czerpać wiedzę, czego unikać w miłości, a nie, aby unikać miłości zupełnie.
Teodor pomyślał nad tym wszystkim i doszedł do wniosku, że Ludwik ma wiele racji. Może zatem Ilary wcale nie jest taka zła? W zasadzie wydaje mu się ona być niesamowicie uroczą dziewczyną. Ale ostatecznie tamte kobiety z książek też przecież nie były takie straszne, a potem zamieniły się, po bliższym poznaniu w podłe zołzy. Może zatem ta cecha wychodzi z nich dopiero z czasem? Podzielił się tą wątpliwością z Ludwikiem, ale ten uznał, że chłopiec przesadza.
- To prawda, nigdy nie wiemy, jaki jest człowiek tak naprawdę, dopóki go tak dobrze nie poznamy, aby wiedzieć o nim już wszystko. A i tak wtedy potrafi nieraz nas zaskoczyć. Jeśli jednak z tego powodu zaczniemy się bać nawiązywania relacji z innymi, to wtedy szybko zostaniemy całkowicie sami na świecie. A uwierz mi, na tym świecie nie ma nic gorszego niż samotność.
- Czyli nigdy nie wiemy, poznając kogoś nowego, że ten ktoś będzie dla nas dobry albo zły? - zapytał Teodor.
- Dokładnie tak - potwierdził Ludwik - Ale ta niewiedza nie powinna nigdy nie zniechęcać nas do tego, abyśmy mieli nawiązywać kolejne znajomości.
- To co powinniśmy robić, jeżeli mamy takie obawy?
- Zachować ostrożność wobec innych ludzi, nie mówić im wszystkiego tak od razu i poznawać ich, a dopiero wtedy wyciągać na ich temat wnioski.
Teodor poczuł, że mu strasznie głupio, iż tak źle ocenił Ilary, nie próbując ją nawet bliżej poznać. Zrozumiał, jak strach przed zakochaniem się i zwariowaniem z powodu miłości go zniechęciła do dziewczyny, która przecież wydawała mu się bardzo ciekawą i miłą osobą. Oczywiście mógł się mylić i ona naprawdę była zła, ale przecież nigdy się tego nie dowie, jeśli tego nie sprawdzi.
- Ale przecież ona jest piękna i taka urocza - mówił dalej pełen jeszcze wielu niepewności - I do tego jeszcze mieszka na dworze. Nie wiem, czy zechce spędzać czas z kimś, kto mieszka na wsi.
- Ale wiesz, ona to baronówna, a ty jesteś księciem. Stoisz zatem wyżej, jeśli chodzi o hierarchię.
- Ale ona jest na dworze i na pewno wielu chłopców tam o nią zabiega. A ja jestem tylko chłopakiem z prowincji. Ja chyba nie mam u niej szans.
- Tak uważasz? - zapytał Ludwik i wskazał palcem na sad, do którego właśnie obaj podeszli w czasie rozmowy - Widzisz to jabłko? To rosnące na tym drzewie, które rośnie naprzeciwko nas? To na najwyższej gałęzi. Sięgniesz po nie?
- No co ty? Przecież jest za wysoko. Jest poza moim zasięgiem - odparł Teo.
- Tak? To zobacz.
Ludwik oparł się mocno jedną ręką o laskę, zaś drugą wydobył zza pasa nóż, jaki miał zwykle przy sobie na wypadek, gdyby musiał się przed czymś bronić, po czym wziął zamach i rzucił nim w kierunku jabłoni. Trafił ostrzem w sam środek jabłka, jednocześnie strącając je z drzewa. Teo patrzył na to zdumiony, a Ludwik zadowolony podszedł do swojej zdobyczy, podniósł ją powoli z ziemi, wyjął wbity w miąższ nóż i powiedział:
- Zapamiętaj, Teo. To, że coś jest poza naszym zasięgiem, nie znaczy, że nie możemy tego zdobyć. Trzymaj!
Po tych słowach, rzucił jabłko w kierunku chłopca, który sprawnie złapał je w obie dłonie, patrząc raz na nie, a raz na Ludwika, uśmiechającego się do niego w przyjacielski i mentorski jednocześnie sposób. Teo odwzajemnił mu uśmiech, a do tego poczuł w sercu wielki przypływ energii. Choć wciąż miał obawy, to wiedział doskonale, co powinien teraz zrobić.
Podziękował kuzynowi za pomoc i powoli ruszył na poszukiwania Ilary. Dość szybko udało mu się ją znaleźć na łące przy ich posiadłości. Dziewczynka zrywała sobie kwiaty, które zamierzała potem upleść w piękny wianek. Teodor, zbliżając się do niej, poczuł, jak mu mocno serce w piersi bije i za chwilę chyba z niej mu wyskoczy. Mimo to, wciąż słyszał w uszach słowa Ludwika i postanowił dowieść sobie i całemu światu, że wcale Ilary nie jest poza jego zasięgiem, a jeśli nawet, to nie znaczy, że musi być taka zawsze.
- Dzień dobry, Ilary - powiedział do niej przyjaznym tonem.
Dziewczynka, która właśnie pochylała się nad kolejnym kwiatem, jaki miała zamiar zerwać, podniosła się i dostrzegła Teodora. Uśmiechnęła się serdecznie na jego widok, a chłopiec poczuł, że kolano mu miękną na widok tego uśmiechu.
- Witaj, Teo - powiedziała do niego serdecznie - Coś się stało?
- Tak. Chciałem cię przeprosić, że przez kilka dni unikałem cię. Naprawdę nie powinienem tego robić.
- Nie powinieneś, to prawda. Ale ja się nie gniewam. Rozumiem, że możesz mnie nie lubić, chociaż...
- Ilary, co ty mówisz? Ja ciebie nie lubię? Przecież ja cię bardzo lubię.
- Dziwnie mi to więc okazywałeś.
- Bo widzisz, ja... Ja się bałem.
- Bałeś się? - spytała zdziwiona Ilary - Ale niby czego? Mnie? Przecież ja nie gryzę. Ani nie biję.
- Nie, to nie o to chodzi - powiedział Teodor i zawstydzony schował ręce za plecy, zaś głowę lekko opuścił w dół - Chodzi o to, że jesteś taka miła i tak ładnie się uśmiechasz i masz takie ładne włosy i takie ładne oczy. I tak ładnie mówisz.
- Przecież ja normalnie mówię.
- Ale masz taki ładny głos. I tak ładnie się ubierasz i... I w ogóle jesteś chyba bardzo miła i dobra, tylko ja się strasznie bałem ci to powiedzieć, bo widzisz, ja... Ja nigdy nie mówiłem tego żadnej dziewczynce i nie wiedziałem, co na to powiesz i czy nie wyśmiejesz mnie.
Ilary zrozumiała już, o co chodzi Teodorowi i rozbawiona z trudem nad sobą zapanowała, aby nie parsknąć śmiechem. Nie chciała go urazić, dlatego pozostała jedynie przy czułym uśmiechu. Choć bawiło ją to, jak Teo myślał. Podobała mu się i dlatego przed nią ucieka? Zwariowany pomysł.
- Teo, już rozumiem. Ale nie zamierzam się z ciebie śmiać. Możesz mi więc to wszystko powiedzieć. Chociaż w zasadzie już powiedziałeś. Czyli lubisz mnie?
- O tak, Ilary. Bardzo cię lubię i chciałbym cię lepiej poznać, jeśli oczywiście tego chcesz - odpowiedział Teodor, nerwowo kopiąc kamyk przy swojej nodze.
- Och, Teo! Bardzo chcę! - zawołała wesoło Ilary, podchodząc do niego - Bo chciałam zobaczyć całą okolicę i nie mam kogo o to poprosić.
- Naprawdę? Ja bardzo chętnie ci wszystko pokażę. Co tylko zechcesz - rzekł Teo, o mało nie podskakując z radości, kiedy to mówił.
Ilary uśmiechnęła się do niego serdecznie i życzliwie. Zwłaszcza, gdy chwilę później Teo podał jej jabłko, strącone wcześniej z drzewa przez Ludwika. Wzięła je do ręki, podziękowała serdecznie chłopcu i pocałowała go w policzek. Teodor zarumienił się mocno, a serce zabiło mu w piersi jeszcze mocniej.

***

Wieczorem, kiedy wszyscy zjedli już kolację i udawali się do swoich pokoi, Sissi pożegnała serdecznie swoich bliskich, życzyła im dobrej nocy i potem poszła do siebie. Była nieco zmęczona odbywającymi się tego dnia lekcjami pod okiem baronowej von Tauler i nadzorowanymi przez Ludwikę i Idę Ferenczy, które miały za zadanie pilnować, aby baronowa nie przesadziła w swoich poczynaniach i nie próbowała w ten sposób zniechęcić Sissi do ślubu z Franciszkiem. Rzecz jasna, ani jedna, ani druga nie miały pojęcia, że pani baronowa otrzymała od Zottornika jasne polecenia, aby Sissi zostawić w spokoju, bo dziewczyna ta, zdaniem szanownego pana kanclerza, miała odpowiedni wpływ na cesarza i swoją osobą odrywała jego osobę od polityki, a co za tym idzie i niebezpiecznych reform. Niebezpiecznych dla wszechwładnego Zottornika, rzecz jasna oraz grupy konserwatystów, którzy na takich zmianach w cesarstwie by stracili. Dodatkowo Zofia, zaniepokojona tym, jak przebiegała jej ostatnia rozmowa z Ludwiką, uznała, że dręczenie Sissi masą obowiązków jest zbyt wielkim ryzykiem. Dlatego nadzór nie był potrzebny, a sama baronowa po prostu miała prowadzić zajęcia dla Sissi w taki oto sposób, w jaki to powinno się odbyć zgodnie z protokołem. Choć niewykluczone, że nawet gdyby Ludwika o tym wiedziała, to i tak wolałaby wszystko nadzorować osobiście, będąc zdania, że lepiej dmuchać na zimne, a ponadto jej córka poczuje się lepiej, kiedy zrozumie, iż może liczyć cały czas na wsparcie matki.
Sissi oczywiście bardzo dobrze o tym wiedziała i sprawiało jej to radość, tak jak i poczucie pewnego rodzaju satysfakcji, że może zawsze liczyć na mamę, która była jej nie tylko rodzicielką, ale i najlepszym przyjacielem w każdej sytuacji. To uczucie, połączone z wsparciem ze strony innych bliskich jej osób sprawiało, że czuła się zdolna podołać każdemu zadaniu, jakie tylko przeznaczyła dla niej Zofia i jej zausznicy. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe, ale wiedziała, że nie da się tak łatwo zniechęcić i zrobi, co tylko może, aby pokonać stawianie jej na drodze przeszkody w poślubieniu ukochanego Franza. W dzieciństwie bowiem zawsze zachwycały ją opowieści o zakochanej parze, która to przechodzi wszelkie przeszkody zastawiane na nich przez wrogów, aby potem osiągnąć wreszcie swój cel i wygrać wspólne szczęście. Opowieści te natchnęły ją do tego, aby zawsze, ale to zawsze walczyć o swoje i teraz też zamierzała to zrobić, aż osiągnie zwycięstwo w tej walce.
Oczywiście walka ta była dość wyczerpująca i należał jej się za nią naprawdę solidny odpoczynek. Dlatego z zadowoleniem oraz poczuciem ogromnej ulgi Sissi poszła do swojego pokoju, aby tam położyć się spać. Tam jednak czekała na nią mała niespodzianka. Ledwie bowiem weszła do pokoju, zauważyła, że w pokoju jest spory bukiet kwiatów z umieszczonym w nim bilecikiem. Zaintrygowana tym faktem księżniczka w pierwszej reakcji zadała samej sobie pytanie, kto też mógł jej przysłać ten bukiet. Pytanie to w normalnej sytuacji wcale by nie zadała, jednak zrozumieć trzeba, że obecnie, ogromnie zmęczona pracowitym oraz pełnym nauki dniem miała przez krótką chwilę osłabiony system myślenia. Jednak po chwili to zmęczenie jej przeszło, a ona sama zdzieliła się otwartą dłonią w czoło i mruknęła z lekką złością na samą siebie:
- Och, Sissi! Ty wariatko! Taka jesteś wykończona, że nie umiesz myśleć? To przecież jasne, kto ci to przysłał. Tylko jedna osoba mogła to zrobić. Tylko kiedy on to zrobił? Pewnie wtedy, kiedy ja ćwiczyłam z baronową.
Zaciekawiona podeszła do bukietu i usiadła na łóżku, wąchając zachwycona wszystkie znajdujące się w nim kwiaty, jeden po drugim. Pachniały wspaniale. A do tego jeszcze były cudowne. Sissi przez dłuższą chwilę im się przyglądała, przy okazji czując, jak we wszystkie części jej ciała powracają siły i chęć życia, bardzo nadwątlone z powodu intensywnych ćwiczeń. Potem wyjęła umieszczony między kwiatami bilecik, otworzyła go i przeczytała.

Najdroższa Sissi,

Naprawdę bardzo żałuję swojego zachowania wobec ciebie. Wiele o tym w ciągu ostatnich kilku dni myślałem i jestem już całkowicie pewien, że postąpiłem wobec ciebie tak, jak nie powinien nigdy postąpić szczerze kochający człowiek. Wiedz jednak, że jeżeli przybyłem wtedy do ciebie, to tylko dlatego, że jestem za Tobą stęskniony ponad wszelką miarę. Moimi zatem poczynaniami kieruje nie to, co pomyślałaś, czyli żądza cielesna, a jedynie miłość szczera i uczciwa. Aby tego ci dowieść, obiecuję nigdy więcej nie postępować w taki sposób, jak zrobiłem to w ostatnich dniach. Na swoje wytłumaczenie rzec chyba tylko mogę, że jesteś zbyt piękna, żebym miał nie szaleć na Twój widok, kiedy dostrzegam Twoją cudowną postać, zwłaszcza wtedy, gdy jesteś naga. Wiedz bowiem, że żadna niewiasta tak na mnie nie działała, jak właśnie Ty to robisz. Dlatego wybacz mi, proszę i już nie miej do mnie o to żalu. Pragnę Cię niedługo odwiedzić. Mam nadzieję, że będę u Ciebie mile widziany, gdyż serce moje i dusza moja tęsknią za Tobą z każdą chwilą coraz bardziej.

Twój na zawsze,
Franz.

PS. Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale wcześniej zrobić tego nie mogłem, gdyż jako cesarz nie jestem osobą prywatną i nie zawsze mogę dysponować swoim czasem tak, jakbym tego chciał. Niezmiennie jednak moje myśli krążą wciąż przy Tobie, Najmilsza moja i jedyna Sissi.


Zachwycona księżniczka przeczytała ten liścik dwa razy, po czym wzruszona ucałowała go z miłością, wyobrażając sobie przy tym, że całuje usta ukochanego Franciszka. Zadowolona potem rozebrała się i naga opadła delikatnie na łóżko, z kwiatów w bukiecie odrywając wiele płatków, którymi następnie obsypała swoje ciało, chcąc poczuć w ten sposób, choćby tylko dzięki wyobraźni, bliskość swego ukochanego Franza. Gdy to zrobiła, ponownie wzięła do ręki list, przeczytała go jeszcze raz, przycisnęła do serce i wyszeptała:
- On mnie kocha. Franz naprawdę mnie kocha.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 14:45, 27 Wrz 2023, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 17:19, 19 Gru 2022    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Ciekawy był ten sen Ludwika.
Przez chwilę myślałam, że to się dzieje naprawdę, było opisane bardzo realistycznie.
Żal mi go, kocha się w Sissi niestety bez wzajemności.
Ludwik został napadnięty przez tych myśliwych, za bardzo się panoszą.
Te historie miłosne 10-letnich dzieci są niesamowicie zabawne.
Ida ciekawa postać. Ten jej ukochany, węgierski buntownik za dużo ryzykuje, by się z nią zobaczyć.
Hrabia Monte Christo i od razu przypomina mi się film z Dagmarą Domińczyk.
Z lochu karceru w wielki świat, z polskiej prowincji do Hollywood.
Historia, którą lubimy.
Myślę podobnie jak Ludwik, że kościół zaprzecza ideałom Chrystusa, podtrzymując ciemnotę, by ludzi trzymać w ryzach.
Sissi ma teraz pewność, że Franciszek ją kocha naprawdę.
To zdecydowanie był mój ideał kobiety. Przepiękna księżniczka Sissi i zakazana miłość... Ta bajka mnie wzruszała. Co, za banał!

Do raju nam dziś bilet dał los!
I czuła jest jak miłość ta noc...
Kto ciepłem gwiazd ogrzeje me sny?
Nikt, tylko Ty, nikt tylko Ty...








Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 17:36, 19 Gru 2022, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 4:09, 22 Gru 2022    Temat postu:

Rozdział X

Przyzwoitka, czyli piąte koło u wozu

Franciszek Józef tego dnia nie przewidywał dla siebie żadnych obowiązków. Ani tego dnia, ani następnego. Był weekend i chciał spędzić go z ukochaną, która ciągle przebywała w jego myślach i zadomowiła się w nich na dobre. Tęsknota za Sissi była dla Franza czymś tak silnym, że nie był w stanie z tym walczyć. Uległ w końcu temu uczuciu i postanowił, iż tę sobotę i niedzielę poświęci całkowicie swej ukochanej. Sobotniego poranka zatem wydał najważniejsze rozporządzenia i przy okazji porozmawiał z Zottornikiem na tematy państwowe, jakimi postanowił się zająć, jak tylko powróci do pałacu.
- Życzę udanego pobytu w Bawarii, Wasza Cesarska Mość - powiedział do niego Zottornik, doskonale udając przyjazny ton, na który nabrać się mógł jedynie ten, który nie znał go tak dobrze, jak znać powinien, czyli niestety także i Franz.
- Na pewno taki będzie, kanclerzu - odpowiedział na to cesarz, nakładając na siebie płaszcz podróżny - Liczę, że wraz z moją matką dopilnujecie tu wszystkiego pod moją nieobecność.
- Zrobimy, co w naszej mocy, aby tak się stało, Wasza Cesarska Mość - rzekł kanclerz - Liczymy wszakże na to, że w poniedziałek Wasza Miłość będzie już tu z powrotem. Obowiązki będą czekać, a ponadto na ten dzień planowany jest właśnie przyjazd Jej Wysokości, księżniczki Elodie de Farge.
- Księżniczka Elodie? To ona w ten poniedziałek ma tu przybyć? - zdziwił się Franciszek Józef.
W nawale obowiązków najwyraźniej ten fakt jakoś mu umknął. Był bardzo za to na siebie zły, gdyż nigdy nie powinien był do tego dopuścić. Przecież wizyta księżniczki posiadała ogromne znaczenie i to nie tylko dla niego, ale i dla całego cesarstwa. Ostatecznie siostrzenica cesarzowej Eugenii, czyli żony cesarza Francji Napoleona III, przybyć miała do Wiednia jako osoba zaufana wraz z warunkami sojuszu, jaki Francja chciała zawrzeć z Austrią. Franciszek Józef nie był do końca przekonany, co do tego sojuszu, podobnie jak i do tego, żeby traktować Napoleona III jako osobę równą sobie, bo ostatecznie przecież ten człowiek zaledwie kilka lat temu jeszcze był prezydentem II Republiki Francuskiej, po czym nagle, zupełnie niespodziewanie, po upływie swojej kadencji, przeprowadził zamach stanu, swoją władzę zamienił na absolutną, a II Republikę zamienił w II Cesarstwo, siebie zaś ogłosił nowy cesarzem, Napoleonem III. Trudno było Franciszkowi uznawać go za osobę równą sobie, skoro Franz był cesarzem z woli Boga i historii, dziedzicznym następcą swego ojca i jego przodków, podczas gdy Napoleon był bratankiem tego uzurpatora, Napoleona I, który doprowadził Europę do tego, że niemalże cała stała w ogniu przez kilka ładnych lat, zanim ostatecznie potężna koalicja powstrzymała jego absolutystyczne zapędy. Ponieważ jednak Francja potrzebowała teraz Austrii w równie wielkim stopniu, co Austria Francję, sojusz musiał zostać podpisany, zaś czołobitność wobec Napoleona III oraz jego krewnych była czymś obowiązkowym i mającym znaczenie olbrzymiej wagi. Dlatego Franciszek, pomimo tego, że cesarz Francji nie był osobą w pełni mu równą, nie zamierzał go lekceważyć i postanowił zawrzeć z nim sojusz. Z tego samego powodu ugoszczenie siostrzenicy jego żony, cesarzowej Eugenii, miało znaczenie dyplomatyczne i należało do tego podejść w sposób odpowiedni.
- Liczę na to, kanclerzu, że przygotujecie wszystko na przybycie księżniczki, aby nie doszło przypadkiem do politycznego afrontu - powiedział Franciszek do Zottornika, kiedy już wychodził z gabinetu.
- Dołożę wszelkich starań, aby wszystko było gotowe na czas i kiedy tylko księżniczka przybędzie do Austrii, zastanie tu najbardziej gościnny dwór w całej naszej kochanej Europie - odpowiedział mu Zottornik.
W tym wypadku był zupełnie szczery. Silna Austria, posiadająca sojuszników zdolnych ją wesprzeć w każdej sytuacji, była mu jak najbardziej na rękę. Przecież silne cesarstwo stanowiło dowód na to, że on jest zdolnym kanclerzem i dobrze wykonuje swoje obowiązki. Ponadto silna Austria, to silny Zottornik. Wrodzony więc tego rodzaju osobnikom egoizm nakazywał mu zapewnienie cesarstwu bycie potęgą i to nawet wtedy, gdyby miał posunąć się poza zasady moralne, którymi zresztą zawsze oficjalnie gardził i uważał za ograniczenia w osiągnięciu celu. Dla niego sprawa była nad wyraz prosta: zawsze cel uświęca środki, a jeżeli coś stoi na przeszkodzie drogi, którą się kroczy, wówczas się to coś usuwa i to bezwzględnie. Wszystko jest zawsze dozwolone, jeżeli tylko człowiek chce osiągnąć swoje cele. A w przypadku kanclerza Zottornika celem tego była zawsze silna Austria z silnym Zottornikiem o niezniszczalnej pozycji na dworze cesarza. Dlatego wiedział on, że wywiążę się skrupulatnie z powierzonego mu zadania i zadba o to, aby księżniczka francuska została tutaj przyjęta z należytymi honorami. Skoro to stanowiło czynnik siły cesarstwa Austrii, to był gotów nawet wdzięczyć się do tej małej francuskiej prowincjuszki, którą jedynie zbieg okoliczności wraz z rodziną wyniósł na sam szczyt, jeżeli tylko było to konieczne do osiągnięcia celu.
Franciszek Józef oczywiście nie znał ani trochę z myśli swojego kanclerza, dlatego uznał, że jest on godnym zaufania człowiekiem i można mu powierzyć tak ważną misję, jak przygotowanie całego dworu na przyjęcie księżniczki Elodie. Z tego powodu był w stanie spokojnie i bez żadnych obaw ruszyć w drogę do swojej ukochanej Sissi. Nie wiedział, że kanclerz tylko zacierał ręce z zadowolenia już na samą myśl o tym, iż cesarz powierza mu wszystkie swoje obowiązki. Cesarz, który zajmuje się jedynie przyjemnościami, a rządzenie pozostawia jemu, był mu bardzo na rękę. Dlatego też Sissi, będąca mimowolnie przyczyną takiego oto stanu rzeczy, odpowiadała mu jako przyszła żona cesarza.
- Jedź, Wasza Cesarska Mość - mówił w myślach, kiedy Franciszek Józef już znikał za horyzontem - Ta mała prowincjuszka odda Austrii niewymierne przysługi i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Ten młokos popchnąłby Austrię w ręce tych wariatów liberałów i doprowadził do szkodliwych dla niej reform. Im więcej zatem obowiązków powierzy mnie i więcej czasu spędzi z tą naszą małą księżniczką, tym lepiej wyjdzie na tym całe cesarstwo. I oczywiście ja.

***

W Bawarii, daleko od Zottornika i jego intryg, rodzina Wittelsbachów bardzo dobrze się bawiła, korzystając z weekendu. Sissi, jak co dzień odbywała szkolenie pod okiem baronowej von Tauler, wspieranej w tym jakże szlachetnym celu przez Idę Ferenczy oraz Ludwikę, które pilnowały, aby wszystko odbywało się jak trzeba i aby baronowa przypadkiem nie dopuściła się nadużycia pozycji nauczycielki, bo pomimo zapewnień Zofii, że ta nigdy nie dopuściłaby się wobec Sissi podłości, Ludwika uważała, iż mimo wszystko arcyksiężna jest zdolna do tego, aby zranić jej uczucia w taki czy inny sposób, kierując się przy tym źle pojmowanym przez siebie dobrem cesarstwa i Franciszka. Dlatego wolała mieć na oku baronową, a ta doskonale wiedziała, w jakim celu matka Sissi jest podczas lekcji obecna i z tego powodu czuła lekki dyskomfort, kiedy to uczyła księżniczkę odpowiedniej dykcji, sposobu chodzenia, jedzenia i picia w towarzystwie, odpowiedniej konwersacji, jak i również historii cesarstwa, nazw rodów arystokratycznych, obecnych w tych czasach jej przedstawicieli oraz tego, jak należy się do którego z nich zwracać, bo jak się okazuje, każdy z nich wymaga innego sposobu traktowania. Mimo to, pani baronowa doskonale wiedziała, że musi przyjąć takie, a nie inne warunki pracy, bo arcyksiężna Zofia nakazała jej nauczanie Sissi, a Zottornik, aby robiła to jak tylko umie najlepiej i nie zniechęcała księżniczkę do cesarza i ślubu z nim, a ponieważ tak ważne osoby w państwie nakazywały jej to wszystko, musiała być im obojgu posłuszna, nawet jeżeli nie darzyła swojej uczennicy oraz warunków, w jakich jej przekazuje wiedzę szczególną sympatią. Osobiste sympatie i antypatie zachowała dla siebie, bo obowiązek ceniła sobie ponad wszystko.
Należy oczywiście zauważyć, skoro już o antypatii mowa, że Sissi również nie darzyła jakoś swojej nauczycielki szczególną estymą. Kobieta ta wydawała się jej co najmniej nieprzyjemna i sztywna, przekonana o tym, jak niezwykle ważna na tym świecie jest etykieta oraz zasady panujące na dworze. Zdaniem Sissi była im ona niezwykle oddana i to o wiele bardziej niż jakiemukolwiek człowiekowi, poza swoją córką, rzecz jasna. Poza tym lekcje, które pobierała od pani baronowej, Sissi uważała za co najmniej głupie i nie mające żadnego sensu. Bo niby jaka to jest różnica, jak wita się hrabiego, barona i księcia? Albo też jakie to ma znaczenie, czy podczas picia herbaty ma się wyciągnięty mały palec lewej ręki, czy też tego się nie robi? I po co jej odpowiedni sposób chodzenia? Czy jej był znowu aż tak fatalny? Po co ma chodzić po pokoju z książką na głowie przez godzinę dziennie i próbować mieć tak proste plecy, aby owa książka jej z głowy nie spadła? Przecież to wszystko było bez sensu. Rozumiała jeszcze lekcje historii Austrii, chociaż nie podobało jej się, w jaki sposób baronowa przedstawiała losy cesarstwa i w jaki to sposób ono zagarniało kolejne państwa. Pani von Tauler przedstawiała to tak, że te oto kraje były bezmyślnie prowadzone w sposób gospodarczy i polityczny i z tego powodu Austria miała swój moralny obowiązek wziąć je pod opiekę, a wszelkie bunty wobec jej administracji są jawną niewdzięcznością z ich strony za tyle dobra zaznanego od Jego Wysokości Cesarza. Sissi od ojca, Ludwika i z książek, jakie po cichu czytała z biblioteki domowej wyciągnęła zupełnie inny obraz tej sytuacji. Ten zaś z kolei ukazywał cesarstwo Habsburgów jako molocha, który to jest tak bardzo zachłanny, że aż pochłania inne królestwa wokół siebie, aby stworzyć w ten sposób wielkie imperium, w którym nigdy nie zachodzi słońce, a celem stworzenia takiego tworu był tylko jeden: zaspokojenie megalomańskich ambicji grupki ludzi. Co za tym idzie, nie miało to nic wspólnego ze szlachetnymi celami, jak próbowała to przedstawić jej baronowa. Była jednak za bystra, aby powiedzieć to wprost pani von Tauler, bo to tylko mogło wywołać z nią niepotrzebną kłótnię, która nikomu nie była przecież potrzebna. Poza tym, miała za zadanie nauczyć się tego, czego ją uczono i potem mogła swobodnie to krytykować w myślach.
Właśnie Sissi skończyła chodzić po bibliotece z ułożoną na jej głowie książką i próbując zachować taką pozę ciała, aby przypadkiem mu ona nie spadła. Było to zajęcie żmudne i zdecydowanie mało przyjemne, ale skoro należało ono do zajęć, które miała opanować, nie próbowała kwestionować sensu tej czynności, ale też nie była w stanie powstrzymać się od żartów i ironii.
- Nie jestem pewna, czy to pomoże mi być dobrą cesarzową - rzekła Sissi, gdy kolejny raz spadła jej książka z głowy, a ona sama z trudem powstrzymała się przed opadnięciem na dywan.
- Nie wolno lekceważyć drobiazgów, księżniczko - powiedziała poważnym i stanowczym zarazem tonem baronowa - W nich tkwi często przepis na sukces.
- Zgadzam się z Sissi, że bardziej by się jej przydały lekcje historii niż lekcje chodzenia - stwierdziła Ludwika, również widząca bezsens tego rodzaju zajęć.
Baronowa spojrzała na nią gniewnym wzrokiem, wyraźnie czując się przy tym urażona i odpowiedziała:
- Proszę mi wybaczyć, pani, jednakże ośmielę się posiadać inne zdanie w tej sprawie. Zresztą, nawet gdybym miała taką samą opinię, to arcyksiężna Zofia ma takie zdanie, że są to czynności niezbędne do tego, aby księżniczka była zdolna do bycia w sposób właściwy cesarzową. Nie mnie kwestionować jej zdanie.
- Ale ja mogę to swobodnie robić i zamierzam korzystać z tego prawa, jeżeli mnie ktoś zapyta o zdanie - wtrąciła Sissi.
- Obawiam się, córeczko, że raczej nikt tego nie zrobi - powiedziała Ludwika.
- Pozwolę sobie zwrócić uwagę, księżno, że dopóki taka panuje tradycja na dworze cesarza, dopóty musi ona obowiązywać również cesarską narzeczoną. I z tego też powodu księżniczce nie wolno sobie pobłażać i musi wszystko opanować, co wymaga etykieta.
Sissi spojrzała na baronową, gdy ta wypowiedziała te słowa i delikatnie otarła sobie dłonią pot z czoła, dodając:
- Ktoś powinien wreszcie zmienić tę etykietę. U nas w Possenhofen książki się czyta, a nie nosi na głowie. Wydawało mi się, że na całym świecie tak się robi.
- Oczywiście, na dworze też czytamy książki, ale w tym wypadku, jak już to wspomniałam, księżniczko, to wielowiekowa etykieta - odparła na to baronowa - Ona obowiązuje w cesarskim rodzie już od dawna.
- Ale zawsze musi przyjść taki czas, aby zmienić pewne panujące od dawna obyczaje - odezwał się czyjś znajomy głos.
To Ludwik wszedł właśnie do pokoju. Miał się już dużo lepiej i nie potrzeba mu było laski do podpierania się. Jego widok uradował wszystkich, poza baronową chcącej kontynuować zajęcia. Nawet Ida Ferenczy, dotąd nie odzywająca się oraz w milczeniu obserwująca Sissi chodzącą po pokoju z książką na głowie, okazała radość na widok księcia i powitała go serdecznie, choć z należytym jego pozycji szacunkiem.
- Czy Wasza Wysokość lepiej się już czuje, że tak swobodnie chodzi po domu bez pomocy podpory? - zapytała z troską.
- Właśnie. Na pewno czujesz się na tyle dobrze, aby tak chodzić bez laski? - spytała Ludwika, nie kryjąc swego niepokoju o bratanka.
- Spokojnie, ciociu. Czuję się już dużo lepiej - odpowiedział Ludwik z bardzo serdecznym uśmiechem na twarzy - Ale miło mi, że tak się wszyscy o mnie tutaj troszczycie.
- Jesteś tu zawsze mile widzianym gościem, Ludwiku - powiedziała Sissi.
- Tak, to prawda. A o naszych gości zawsze troszczymy się równie mocno, co o siebie samych - dodała jej matka.
- Cieszę się. Wiecie, przyszedłem zobaczyć wasze lekcje, ale coś mi mówi, że chyba przyszedłem spóźniony - powiedział Ludwik.
- Owszem, na dzisiaj już koniec zajęć - zarządziła jego ciotka - Ponadto, o ile mnie pamięć nie myli, dzisiaj ma przyjechać Franciszek. Sissi musi przygotować się na jego wizytę. W końcu to jej narzeczony. Zasługuje na specjalne względy.
Ludwik obserwował uważnie Sissi, jak promienieje ona pod wpływem tej tak bardzo przyjemnej dla niej wiadomości. Poczuł wówczas w sercu jakieś delikatne ukłucie bólu i goryczy, którego znaczenia domyślał się, choć wstydził się go nawet przed samym sobą. Było to uczucie zazdrości, które czuł, a którego czuć wcale nie chciał, a które niestety silniejsze było od niego. Zasmucony robił jednak do innych minę wesołą i serdeczną, aby nikt nie zauważył, jak bardzo go przygnębiła wieść o przybyciu jego rywala.

***

Zgodnie z zapowiedzią, Franciszek przybył do Sissi w godzinach niedługo po południu. Księżniczka ucieszyła się tak mocno na jego widok, że zapominając o tym, czego się uczyła od baronowej, podbiegła do ukochanego, rzuciła mu się w nieco dziki sposób na szyję i czule go ucałowała, ku wielkiemu aplauzowi swoich bliskich i ku wielkiemu niezadowoleniu ze strony baronowej, urażonej bardzo tym jawnym łamaniem świętej dla niej etykiety. Była jednak w tej kwestii całkowicie osamotniona, ponieważ wszyscy inni byli szczęśliwi, że widok ukochanego w Sissi wzbudził taki entuzjazm i radość. Dlatego baronowa straciła humor do końca dnia i nic nie zapowiadało, aby miała go odzyskać nazajutrz.
Nie tylko ona jedna tego dnia borykała się z brakiem dobrego nastroju. Drugą osobą, która zdecydowanie nie miała powodów do radości była Maria. Powody do takiego, a nie innego zachowania były jednak zupełnie inne niż powody Helgi von Tauler. Mała Maria była bowiem zazdrosna o brata i jego niezwykle bliskie relacje z Ilary. Dotąd śmiała się z tego, że Teodor zakochał się w dziewczynce i próbuje jej z tego powodu unikać, obecnie jednak nie było już jej do śmiechu, bo chłopiec się przełamał i dał do zrozumienia córce baronowej, że bardzo ją lubi, a nawet więcej, a ta dała mu do zrozumienia, że odwzajemnia to uczucia. Nim się zatem panienka Maria spostrzegła, jej starszy brat chodził z Ilary dosłownie wszędzie. Wszystko robili razem, wszędzie razem wychodzili i zawsze razem wracali. Maria z kolei się przy nich czuła jak piąte koło u wozu, a zakochana para zdawała się tego wcale nie dostrzegać, tak mocno była zajęta sobą. Więcej, oboje niekiedy uciekali od Marii i wszystkich innych osób, aby spędzić czas tylko we dwoje. Dziewczynkę bardzo szybko zaczęło to drażnić, bo nie miała się z tego powodu z kim bawić, ponadto zaś Teodor był jej zawsze bardzo bliski i świadomość, że musi się nim dzielić z kimś innym, wywoływał u niej ogromne niezadowolenie. Z tego powodu, chociaż wcześniej bardzo lubiła Ilary, teraz nie była w stanie nawet na nią patrzeć.
- Głupia dziewucha - mówiła do siebie w duchu - Musiała tutaj przyjeżdżać z tą swoją pompatyczną mamusią? Musiała kraść mi brata? A tak cudownie nam we dwoje zawsze było, a teraz co? Wszystko musiała zepsuć!
Maria liczyła jeszcze na to, że Teodorowi przejdzie zachwyt nad Ilary i znowu zajmie się swoją rodzoną siostrą, tak się jednak nie stało. Minęło kilka dni, a ten głupek, jak go w duchu nazywała Maria, ciągle sprawiał wrażenie zachwyconego Ilary i to jeszcze bardziej niż przedtem. Dziewczynka była wściekła z tego powodu i chodziła po domu, głośno tupiąc nogami i czasami ze złości kopiąc meble. A gdy tylko zobaczyła, przechadzając się po pobliskiej łące, że Teodor wręcza właśnie Ilary kwiaty, a ta daje mu za to buziaka, w dziewczynce się coś zagotowało. Miała wielką ochotę podbiec do nich, wyrwać Ilary te kwiaty, podeptać je i nawrzeszczeć na oboje, ile tylko sił w płucach. Sama nie wiedziała, dlaczego tego nie zrobiła, a zamiast tego uciekła z płaczem do altanki znajdującej się w ogrodzie. Tam oparła się dłonią o jedną z kolumn, otarła łzy i powiedziała:
- Co za okropny dzień.
- Coś się stało, Mimi? - spytał ją dobrze jej znany głos.
Spojrzała w głąb altany i zobaczyła Ludwika siedzącego na ławce i bacznie ją obserwującego. Uśmiechnęła się delikatnie, bo jej kuzyn, chociaż dużo starszy, był dla niej zawsze bardzo miły i serdeczny, dlatego poczuła, że może opowiedzieć mu o swoim problemie. Przecież on jest taki mądry, na pewno zna wiele sposobów na to, jak sobie poradzić ze złamanym sercem i zaniedbującym ją starszym bratem.
- Tak, Ludwiku. Jestem strasznie zła - powiedziała dziewczynka.
- A na kogo jesteś taka zła? - spytał Ludwik z uśmiechem na twarzy.
- Na Teodora. Już od kilku dni nie ma dla mnie w ogóle czasu. Zostawił mnie dla tej całej Ilary.
Jakby na dowód, wskazała palcem znajdującą się niedaleko rzekę, przy której brzegu stali Teodor i Ilary, puszczający właśnie latawca. Widać było wyraźnie, że doskonale się przy tym bawią.
- Urocza z nich para, nie sądzisz? - zapytał Ludwik.
Marię wstrząsnęło.
- Jesteś po jego stronie? - spytała ze złością.
Wiedziała, że dorosłym nie można ufać. Ludwik był kochany, ale mimo tego, to przecież dorosły. Czy jakikolwiek dorosły zrozumie dziecko?
Ludwik chyba domyślił się, że zranił jej uczucia, bo szybko przeprosił i rzekł, że nie to wcale miał na myśli. Po prostu cieszy go, że Teodor jest zakochany, a co do Marii, to poprosił, aby usiadła obok niego. Kiedy dziewczynka to zrobiła, od razu przeszedł do pomagania jej.
- Posiedź trochę ze mną, Mimi. Zawsze możesz ze mną porozmawiać, jeżeli jest ci smutno.
- Nie jest mi smutno. Jestem zła - burknęła dziewczynka.
- Wiem, co czujesz - odpowiedział Ludwik, przypominając sobie, co czuje do Sissi i co się z nim dzieje, gdy widzi ją w ramionach Franza - Trudno jest dzielić się kimś, kogo kochasz. Trudno zrezygnować z towarzystwa ukochanych osób, ale pamiętaj, że kiedyś musiało to nastąpić. Każdy z nas kiedyś zaczyna szukać kogoś jeszcze, z kim będzie spędzać czas, bo odkrywa, że rodzina i rodzeństwo już mu nie wystarczają do szczęścia. Niezależnie jednak od tego, zawsze bliskie mu osoby będą mu bliskie, nawet jeżeli już nie będzie spędzał z nimi tyle czasu, co wcześniej i już nie są one jedynymi bliskimi mu osobami. Poza tym, Teodor zawsze będzie twoim bratem i nic tego nie zmieni. A i ty kiedyś znajdziesz kogoś, kogo polubisz tak mocno, jak on Ilary.
Dziewczynka słuchała go bardzo uważnie. Słowa kuzyna brzmiały mądrze i nieco napełniły otuchą jej zbolałe serduszko, choć nadal było w nim sporo smutku. Dodatkowo nie wierzyła w to ostatnie, że ona mogłaby zachowywać się tak samo, jak teraz zachowuje się Teodor. Nie wyobrażała sobie, aby kiedykolwiek mogła tak zacząć wariować na punkcie jakiegokolwiek chłopca.
- Nie wierzę. Ja tak nigdy nie będę się zachowywać jak on - zarzekła się.
Ludwik zaśmiał się i delikatnie położył dłoń na ramieniu dziewczynki.
- Nie opowiadaj na wiatr, Mimi. Nie wiemy, co nam przyniesie czas. Wcale nie jest to takie pewne, że nigdy nie poczujesz tego samego uczucia, które Teodor czuje do Ilary. Więcej ci powiem, ja jestem przekonany, że je poczujesz i któregoś dnia polubisz kogoś tak mocno.
Maria westchnęła głęboko. Czyżby Ludwik miał rację? I ona także będzie się tak kiedyś zachowywać? Tak głupio jak Teodor? To po prostu straszne!
- Naprawdę tak myślisz? Że polubię kogoś bardziej niż brata?
- Inaczej - powiedział Ludwik - Nie bardziej, a inaczej.
Maria nadal miała wątpliwości połączone z lekkim strachem, co będzie, jeśli jej kuzyn ma jednak rację i ją też kiedyś dopadnie taka miłość. Ta przerażająca siła, która sprawiała, że Sissi wariowała na punkcie Franciszka, a Teodor na punkcie tej całej Ilary. Jak ona nie lubiła tego imienia. To dziwne, bo początkowo wydawało się jej ono bardzo ładne.
- Ale skoro jesteś smutna, może wymyślisz zabawę dla waszej trójki? - spytał po chwili Ludwik.
Dziewczynka rozpromieniła się. Takiej rady było jej potrzeba. Radośnie czule się do kuzyna uśmiechnęła, potem uściskała go, ucałowała w oba policzki, bardzo mocno mu dziękując i wyszła z altany, mijając po drodze Sissi, która delikatnie zmierzwiła jej włosy dłonią.
- Czyżbyś znowu pomagał mojemu rodzeństwu w ich kłopotach sercowych? - zapytała dowcipnym tonem.
- Znowu? A skąd wiesz, że już to robiłem? - zdziwił się Ludwik.
- Teodor mi powiedział, jak pomogłeś mu zbliżyć się do Ilary. Jestem ci za to bardzo wdzięczna, bo widziałam, że ona mu się podoba, tylko nie umiał do niej podejść i z nią porozmawiać.
- No, ten problem był nieco głębszy, ale niech to, Sissi, pozostanie już między nami mężczyznami.
Sissi parsknęła śmiechem, oczywiście nie zamierzając zadawać Ludwikowi niepotrzebnych pytań, bo jeżeli Teodor powierzył mu pewne sekrety swojej duszy, ona nie miała prawa go o to wypytywać. Usiadła zamiast tego na ławce tuż obok kuzyna i powiedziała:
- Pamiętam, jak byłam w wieku Marii. Ja i Franciszek siadaliśmy wtedy tutaj i rozmawialiśmy o różnych sprawach. A ty, starszy kuzyn, dorosły i taki kochany, siadałeś tutaj z nami i się z nami bawiłeś albo nas pocieszałeś, gdy mieliśmy jakiś problem. Pamiętasz to, Ludwiku?
- Bardzo dobrze to pamiętam. Wakacje u cioci Ludwiki, po której mam imię, oczywiście w wersji męskiej, były zawsze czymś cudownym - odpowiedział nieco zamyślonym tonem Ludwik.
Doskonale to wszystko pamiętał. I nic w tym chyba dziwnego. Przecież były to jedne z najpiękniejszych wspomnień w jego życiu. Zawsze bardzo miło do nich wracał. Teraz jednak czuł się okropnie z ich powodu. Przecież te wspomnienia, to wyraźny dowód na to, że zadurzył się w swojej małej kuzynce. Tej dziewczynce, która potrafiła jednym razem być na niego i próbować mu rozkazywać, tupiąc przy tym ze złości nóżką, a innym razem siadała mu na kolanach i wypłakiwała mu się ze swoich największych trosk. Czy patrzenie na nią jak na atrakcyjną kobietę teraz było normalne? Ponadto, czy tak należało robić, kiedy ma się narzeczonego, a do tego jest z nim się szczęśliwą? Nie, to było zdecydowanie nie w porządku wobec siebie i wobec niej. Ludwik poczuł, że musi wyrzucić to uczucie z serca, bo im szybciej to zrobi, tym szybciej odzyska spokój, a jego mała kuzynka znowu będzie dla niego jedynie małą kuzynką, dla której on był niczym starszy brat. Oboje tylko na tym skorzystają.
- Coś się stało, Ludwiku? - zapytała Sissi, widząc, że jej kuzyn jest smutny.
- Nie, nic takiego - skłamał Ludwik, próbując jakoś zamaskować dręczące go uczucia - Po prostu naszła mnie nostalgia za tym, co minęło i nie wróci. Wszystko wtedy wydawało się łatwiejsze. Choć niekoniecznie takie było.
- To prawda. Wcale nie było wtedy życie łatwiejsze. Po prostu nam się wtedy wiele rzeczy wydawało takich prostych i nieskomplikowanych. Teraz jest inaczej. Nie wiem, czy lepiej, czy gorzej, ale na pewno inaczej. Jednak pewne rzeczy nadal pozostają takie same.
- Jak moja miłość do ciebie, Sissi - padła nagle niespodziewana odpowiedź ze strony kolejnej osoby, która właśnie weszła do altany.
To był Franciszek Józef, wciąż w stroju podróżnym. Sissi radośnie podbiegła do niego, po czym bardzo czule go uściskała i ucałowała. Ludwik uśmiechnął się przyjaźnie do Franza, choć w głębi duszy czuł, że serce mu pęka na kawałki.
- Cieszę się, że przyjechałeś - powiedziała Sissi do swego ukochanego - Tak bardzo za tobą tęskniłam. A lekcje z baronową są strasznie męczące.
- Tak bardzo cię piłuje, najsłodsza? - spytał Franciszek.
- Nie bardzo, po prostu te jej lekcje są okropne.
- Rozumiem. Ale spokojnie, poradzisz sobie z nimi. Ty zawsze ze wszystkim sobie radzisz, kochanie.
Następnie Franciszek zwrócił się do Ludwika.
- Podobno miałeś niewesołą przygodę w lesie. Cieszy mnie, że widzę cię teraz w pełni sił.
- Czy w pełni to nie wiem, jeszcze trochę słabo się czuję, ale spokojnie, to jest tylko chwilowe - odpowiedział Ludwik.
- To dobrze. Naprawdę wszyscy byliśmy zaniepokojeni twoją przygodą.
- Domyślam się. No cóż... Będę na przyszłość bardziej ostrożny.
Chwilę później Sissi i Franciszek poszli na spacer, a Ludwik poczuł, że teraz naprawdę o wiele lepiej rozumie uczucia małej Marii.

***

Sobota minęła wszystkim bardzo przyjemnie. Przybycie cesarza sprawiło, że wszyscy niemalże stawali na głowie, aby dobrze się czuł w Possenhofen i chciał tu częściej przyjeżdżać. Szczególnie przodowała temu baronowa von Tauler, która to uważała za swój obowiązek nadskakiwać cesarzowi we wszystkim. Franciszek, jak to łatwo było się domyśleć, nie oczekiwał tego jednak od niej, ani od nikogo w tym domu. Jedyne, co chciał, to mieć jak najwięcej czasu dla Sissi, aby oboje mogli się sobą w pełni nacieszyć. Tak też się zresztą stało, a nikomu z domowników i gości nie przyszło do głowy, aby im przeszkadzać. Nawet baronowa nie próbowała w jakikolwiek sposób ingerować w samotne przechadzki Sissi i Franciszka czy też ich przejażdżki konne lub wycieczki łódką po rzece. Mimo, iż była zdania, że to nie wypada, aby narzeczeni bez obecności przyzwoitki spędzali tyle czasu sam na sam, to nie ośmieliła się powiedzieć cesarzowi, iż uważa zachowanie jego i Sissi za niezgodne z protokołem.
Niedziela z kolei była jeszcze przyjemniejszym dniem. Sissi nie miała wtedy mieć żadnych zajęć i mogła w pełni poświęcić swój czas Franciszkowi. Ten rzecz jasna, był z tego powodu zachwycony, a ponieważ nie chciało im się obojgu robić dokładnie to samo, co poprzedniego dnia, Sissi zaproponowała im wycieczkę w góry, w ich ulubione miejsce, po którym kiedyś tak lubili chodzić. Franciszek się na to zgodził bez wahania. Oboje przebrali się szybko w bawarskie wiejskie stroje, jakie nadawały się do chodzenia po górach i z ogromną przyjemnością w sercach poszli w ustalone przez siebie miejsce. Zanim jednak to nastąpiło, zaniepokojony książę Maksymilian poprosił do siebie Ludwika, aby z nim porozmawiać.
- Drogi chłopcze, Franz i Sissi chcą udać się w góry na wycieczkę - rzekł do Ludwika, przechodząc szybko do rzeczy.
- Tak, wiem o tym. Sissi już mi o tym mówiła - odpowiedział Ludwik - Boi się wuj, że coś im się tam może stać?
- No, niezupełnie to mam na myśli - Maks wyglądał na nieco zmieszanego - Widzisz, jak zapewne dobrze wiesz, podejście mężczyzny do zbliżeń płciowych... Chyba wiesz, co mam na myśli, prawda?
- Tak, wiem - odparł Ludwik, z trudem powstrzymując się od śmiechu, bo już zaczął się domyślać, do czego jego wuj zmierza - Mów dalej.
- A więc podejście mężczyzny do zbliżeń intymnych pomiędzy mężczyzną a kobietą bez ślubu z ich strony zmienia się diametralnie, kiedy zostaje ojcem córki.
- Jestem sobie w stanie to wyobrazić.
- I chodzi o to, że... Bo widzisz, Ludwiku, ja bynajmniej nie chcę niczego tu sugerować, ale po prostu bardzo się niepokoję o Sissi. Franciszek na pewno kocha ją szczerze, jednak słyszałem już różne pogłoski o jego romansach i... No, krótko mówiąc, nie mam pewności, czy zachowa cześć mojej córki do ślubu z nią. Ja tam oczywiście wiem, że jako narzeczony posiada już prawa męża, jednak wolałbym, aby moje zupełnie nieobeznane w tym temacie dziewczątko nie było przypadkiem zhańbione w dniu swego ślubu, kiedy wyjdzie na jaw, że ona i Franz... Bo przecież to wyjdzie na jaw. Te ich ceremonie są takie, że nie ma szans, aby wtedy wszystko się nie wydało.
- Rozumiem, wuju. Ale do czego ja ci jestem potrzebny?
- Chodzi o to, abyś za nimi poszedł. Znaczy z nimi. Abyś im towarzyszył i się upewnił, że oboje zachowują się obyczajnie. Wczoraj co prawda jeździli konno po całej okolicy, pływali łódką i spacerowali, ale zawsze miałem ich na oku.
- Niech zgadnę. Wuj obserwował ich przez lunetę ze swojego gabinetu?
Widząc ironiczne spojrzenie Ludwika, Maksymilian zrozumiał, że udawanie, iż tak nie jest, było pozbawione sensu. Dlatego westchnął głęboko i powiedział:
- Jak kiedyś zostaniesz ojcem córki, to być może wtedy zrozumiesz, co teraz ja przeżywam. Nie ufam tak do końca Franciszkowi. Za mocno ulega swojej matce i prócz tego miał na swoim koncie kilka romansów. Nie wiem, czy się zmienił. Nie wiem, czy będzie wierny Sissi. Ale nawet jeśli tak, to wolę, żeby jej nie skrzywdził w wiadomy nam sposób. Świadomie jej nie zrani, zgoda, ale mimo wszystko może postąpić niemoralnie i nie widzieć w tym nic złego. Wiem, że takie coś jest bardzo możliwe. Dobrze bowiem znam takich uwodzicieli. Sam byłem kiedyś taki. Tylko, że ja wydoroślałem, ale nie mam gwarancji, że on też.
Ludwik naprawdę z trudem już powstrzymywał się od śmiechu. Nie chciał jednak urazić wuja, dlatego pokiwał lekko głową na znak zrozumienia i rzekł:
- Czyli, krótko mówiąc, mam pilnować niewinności Sissi podczas wycieczki w góry?
- Tak, bardzo cię o to proszę, Ludwiku. Nie wiem, komu mógłbym powierzyć to zadanie. Do tego potrzeba mężczyzny, a innego prawdziwego mężczyzny tutaj chwilowo nie ma. Dlatego proszę cię, idź tam z nimi.
Ludwik nie bardzo lubił chodzić po górach, jednak nie umiał odmówić w tej sytuacji wujowi, chociaż jego zarzuty wobec Franciszka wydawały mu się być co najmniej zwariowane. Nie chciał jednak oceniać zachowania wuja, wychodząc z założenia, że być może ma on rację i kiedyś, jak sam zostanie ojcem, zrozumie to, co on teraz czuje i zgodził się asystować Sissi i Franciszkowi podczas wycieczki.
Wrócił więc do swojego pokoju, przebrał się w strój wiejski, idealny do tego rodzaju wycieczek, po czym wyszedł na zewnątrz, gdzie właśnie byli Franciszek i Sissi, szykujący się do wyjścia. Jego obecność bardzo ich zdziwiła.
- Ludwiku, a co ty tu robisz? - zapytała Sissi.
- Postanowiłem pójść na wycieczkę po okolicach dawno już przez siebie nie widzianych - odpowiedział Ludwik - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam wam w realizacji jakiś planów.
- Skądże, po prostu jesteśmy zaskoczeni - odpowiedział Franciszek - Ale jeśli chcesz iść z nami, to nie widzę przeszkód.
Sissi spojrzała na kuzyna spode łba, niemal tak samo, jak wtedy, kiedy była jeszcze dzieckiem i spytała:
- Tata ci kazał, prawda? Masz nas oboje pilnować, żebyśmy nie zrobili czegoś niemoralnego w czasie tej wycieczki?
- Że słucham? Ależ skąd! Sissi, podejrzewasz swojego ojca o takie rzeczy? - zapytał dowcipnym tonem Ludwik.
- Kuzynku, nie opowiadaj bajek. Zawsze włącza mi się ostrzeżenie, kiedy mi próbujesz coś kręcić. Powiedz prawdę. Tata ci kazał, tak?
- Poprosił mnie o to. Jesteś w końcu jego oczkiem w głowie. Spróbuj go więc zrozumieć, choć na pewno nie jest to łatwe.
Sissi wybuchnęła gromkim śmiechem, podobnie jak i Franciszek. Ludwikowi ich dobry humor szybko się udzielił, bo również dołączył do tego wesołego chóru. Śmiali się tak przez chwilę, a potem Sissi powiedziała, że wita w drużynie i żeby już ruszali, bo inaczej cały dzień im minie na gadaniu.

***

Kiedy Franciszek z Sissi oraz Ludwikiem ruszyli w stronę gór, Maksymilian uznał, że powinien wykazać się przed baronową jako wzorowy gospodarz. Ponadto denerwowało go to, iż kobieta ta jest tak pedantycznie nastawiona do zasad, jakie panują na dworze i zgodnie z którymi musi uczyć jego córkę tak, a nie inaczej. Raz czy dwa był świadkiem lekcji prowadzonych przez baronową i uznał, że są one co najmniej bezsensowne. Ponieważ często trzymały się go żarty, postanowił wyciąć tej kobiecie tak sztywnej, jakby kij połknęła, pewien mały numer.
- Droga baronowo! Ponieważ dzisiaj nie ma pani co robić, zapewne czuje się pani strasznie znudzona! - zawołał serdecznym i bardzo przyjaznym tonem, kiedy tylko zobaczył Helgę von Tauler.
- Przeciwnie, Wasza Książęca Mość. Wcale się nie nudzę - odparł kobieta.
Po jej tonie, łatwo było wywnioskować, że próbuje zakończyć tę rozmowę tak szybko, jak się ona zaczęła. On jednak nie zamierzał na to pozwolić.
- Szanowna pani, jest pani tutaj naszym gościem, a jakoś nie miała pani dotąd okazji, aby obejrzeć naszą posiadłość. A zapewniam panią, że jest co zwiedzać.
- Nie wątpię w to, ale nie chcę chodzić sama po okolicy. Jeszcze zabłądzę, a poza tym, nie wiem, czy to wypada chodzić po cudzym domu samotnie.
- Ale dlaczego zaraz samotnie? Z przyjemnością panią oprowadzę.
Zanim baronowa zdążyła zaprotestować, Maksymilian porwał ją ze sobą, po czym zaczął oprowadzać po swoim domu, pokazując wiele jego zakamarków oraz opowiadając o nich niczym rasowy przewodnik. Początkowo baronowa była tym nawet zainteresowana i chętnie słuchała, co do niej mówił Maksymilian, ale kiedy tylko zorientowała się, że ten prowadzi ją po obejrzeniu pałacu do folwarku, który znajdował się niedaleko, zaczęła lekko protestować. Takie miejsce napawało ją tak wielkim niepokojem, jakby miała zwiedzać co najmniej rzeźnię. Była przerażona możliwością zetknięcia się osobiście z tymi wiejskimi i śmierdzącymi na daleką odległość zwierzakami, których to zapachu nawet flakonik porządnych perfum nie byłby w stanie całkowicie usunąć. Próbowała się tłumaczyć i jakoś wymigać od tego wszystkiego, ale Maksymilian nie zamierzał odpuszczać.
- A tutaj właśnie jest nasz folwark - opowiadał, wprowadzając ją na teren tego wyżej wzmiankowanego miejsca - Jak pani widzi, dobrze prosperuje. Wszystko tu jest dopięte na ostatni guzik. Zreformowałem nieco pracę miejscowych chłopów i ludzi pracujących tutaj, zgodnie z najnowszymi pomysłami z Zachodu. Widziałem tak dobrze prosperujące folwarki w kilku innych krajach i mogę panią zapewnić, że lepszych pani nie znajdzie na całym świecie.
- Wierzę panu na słowo - odpowiedziała baronowa, zdegustowana miejscem, w którym musi chwilowo przebywać.
Maksymilian zaprowadził ją do sadu, gdzie pokazał jej jabłonie. Oczywiście z miejsca zaczął je wychwalać i dowodzić, że bardziej soczystych jabłek z tak mile chrupiącą skórką nie znajdzie ona w całej Bawarii. Potem podstawił pod jedno z drzew drabinę i zaproponował, żeby baronowa weszła i spróbowała zerwać sobie kilka z nich i sama oceniła. Kobieta próbowała protestować, ale ostatecznie uległa i zrobiła to. Niestety dla niej, podczas zrywania jabłek jedna z gałęzi napięła się jak struna i uderzyła ją w twarz, co spowodowało, że spadła z drabiny prosto na to miejsce, którego nazwy wymawiać w towarzystwie nie wypada.
- Ojej, nic się pani nie stało, baronowo? - zapytał z udawaną troską Maks.
- Nie, to przez moją nieostrożność - odpowiedziała dyplomatycznie kobieta.
Maks pomógł jej się pozbierać, po czym zabrał ją na łąkę, gdzie pasły się ich konie i kilka krów. Następnie podstawił jej stołek i wiadro, po czym rzekł:
- Nauczę panią teraz, jak doić krowy. To wbrew pozorom bardzo proste. Jeśli tylko się opanuje podstawy, to dalej już idzie łatwo.
Baronowa zmieszana i przerażona jednocześnie, z trudem próbowała mówić, że nie nadaje się do tego. Maks niemal siłą ją posadził na stołku i zaczął zachęcać do dojenia. Kobieta z obrzydzeniem dotykała krowich wymion, niemalże mdlejąc od zapachu zwierzęcia i widoku latających nad nim much, ale nie zdołała wycisnąć z nich ani kropli mleka.
- Och, źle się pani zabiera. To się robi tak.
Po tych słowach, Maks pokazał kobiecie, jak należy doić, niechcący albo też całkowicie specjalnie robiąc to tak, aby kilkanaście kropel spadło na twarz Helgi von Tauler. Ta przechyliła się za siebie i spadła ze stołka prosto na trawę. Książę zaś łaskawie uznał, że chyba kobieta do tego się nie nadaje i zaprowadził ją prędko do kurnika, gdzie pokazał jej, jak jego pracownicy zbierają jajka. Baronowej to się wydawało jeszcze bardziej obrzydliwe od dojenia krów, ale nie zdążyła tego nawet powiedzieć, bo kury zaczęły podskakiwać z jednej strony kurnika na drugą, gubiąc przy tym pióra, z których wiele wylądowało we włosach baronowej. Maksymilian widocznie dobrze się przy tym bawił, ponieważ zaraz potem zabrał ją do miejsca, gdzie za drewnianym płotkiem siedziały w błocie świnie.
- A tutaj są nasze świnki. Piękne, prawda? - zapytał dowcipnie Maks.
- Och tak. Są wyjątkowo piękne - odpowiedziała baronowa, zatykając sobie palcami nos, aby uwolnić go od intensywnego smrodu, które zwierzęta wydzielały.
- Może chciałaby je pani nakarmić?
- Dziękuję, nie skorzystam z tej przyjemności.
Baronowa odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku pałacu, kiedy nagle się poślizgnęła na mokrej od błota ziemi, straciła równowagę, wykonała kilka kroków do tyłu, po czym niespodziewanie przechyliła się przez płotek, przeleciała przez niego i wylądowała w błocie, niedaleko świń, które przerażone odskoczyły na bok. Maksymilian nie planował tego, ale nie potrafił powstrzymać się od ironicznego uśmieszku, gdy to zobaczył. Udając jednak troskę, przeskoczył zwinnie przez płot i powiedział, pomagając kobiecie wstać:
- Bardzo mi przykro, pani baronowo. Nie wiedziałem, że ziemia tu taka śliska i mokra. Naprawdę bardzo panią przepraszam.
- Nic się nie stało, książę. To tylko niefortunny zbieg okoliczności - odparła na to baronowa, będąc już w kompletnym szoku.
Maksymilian uznał, że wystarczy już tej zabawy, po czym zabrał kobietę do domu, gdzie przed wejściem zastała ich Ludwika.
- I jak się pani podoba okolica? - spytała, ale chwilę potem doznała szoku, gdy zobaczyła, że baronowa jest cała utaplana w błocie, a z jej sukni oraz włosów wystają kurze pióra, liście z jabłoni i trawa.
Po minie swojego męża, Ludwika łatwo wywnioskowała, że to on odpowiada za to wszystko i zapytała:
- Mogę wiedzieć, co tu się stało?
- Baronowa poznała uroki życia na wsi - odpowiedział jej mąż, jakby nigdy nic - Zbierała jajka, zrywała jabłka, doiła krowy... Ale była zabawa.
- Rozumiem, że nie dla pani - powiedziała wyrozumiałym tonem Ludwika.
- Stanowczo nie - odparła kobieta nad wyraz ponurym tonem - Proszę teraz o wybaczenie księżną panią, ale muszę doprowadzić się do porządku. Moja córka, ani tym bardziej cesarz i księżniczka Elżbieta nie powinni mnie zobaczyć w takim stanie.
- To zrozumiałe. Każę pani przygotować gorącą kąpiel.
Baronowa z wdzięcznością dygnęła przed nią i odeszła, a Ludwika spojrzała ze złością na męża, niemalże duszącego się od śmiechu.
- No co? - spytał Maksymilian, udając niewiniątko.
- Już ty bardzo dobrze wiesz, Maks - odparła ze złością Ludwika - Dorosły mężczyzna, a zachowuje się jak sztubak z pierwszej klasy.
- Żartujesz? W szkole nigdy tak dobrze się nie bawiłem - odpowiedział Maks.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 18:23, 27 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 4:11, 22 Gru 2022    Temat postu:

***

Bycie przyzwoitką, czy może raczej piątym kołem u wozu zdecydowanie nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Ludwik wiedział o tym, wybierając się wraz z Sissi i Franzem na wycieczkę, jednak nie umiał odmówić prośbie wuja Maksa i to nie tylko dlatego, że bardzo go lubił, ale również i dlatego, że uważał, iż on dla zakochanych będzie wyrozumiały. Nie wiadomo natomiast, jak zareagowałby na ich pocałunki i częste przytulanie się ktoś inny, kogo zamiast niego wysłałby Maks na tę wycieczkę. Jeszcze by im przeszkadzał w każdy z możliwych sposobów i nie chciał dać ani chwili spokoju. Zwłaszcza, gdyby niespokojny o cześć swojej córki Maks tak mu kazał. Dlatego właśnie Ludwik uznał, że lepiej już chyba, aby to on się tym wszystkim zajął, przynajmniej pozwoli zakochanym na tyle swobody, ile tylko oni będą potrzebować. Nie zmieniało to jednak faktu, że dziwnie się czuł w towarzystwie zakochanych, szczebioczących ze sobą radośnie, trzymających się za ręce i od czasu do czasu całujących się czule. Ponadto zazdrość wywołana o Sissi była w nim na tyle silna, że musiał odwracać wzrok, aby na nie patrzeć na to, jak kolejny już raz oboje okazują sobie uczucie.
Sissi i Franciszek nie wiedzieli o tym wszystkim. Myśleli, że po prostu książę bawarski, wysłany tutaj częściowo wbrew swojej woli, po prostu wykonuje to, o co go poproszono, choć nie bardzo mu się to podoba. Nie chcieli go ranić, dlatego też nie zapominali o jego obecności, zagadywali go co chwila lub próbowali razem z nim żartować sobie na temat swoich wspomnień i przygód z czasów dzieciństwa. Pomimo to, ich pocałunki, przytulania czy trzymanie się za ręce zdecydowanie nie pomagały mu poczuć się lepiej. Czuł się nie tylko zazdrosny, ale też i całkowicie zbędny w tym towarzystwie, chociaż Sissi, domyślając się jedynie tego drugiego uczucia, robiła wszystko, aby tak nie było.
- Ludwiku, nie sądzisz, że tu jest po prostu pięknie? - zagadała go, kiedy na chwilę odeszła do Franciszka i podeszła do stojącego w tyle kuzyna.
- Tak, tu jest naprawdę pięknie - odpowiedział jej Ludwik, przy okazji patrząc uważnie na okolicę wokół siebie.
Znajdowali się na jednym ze skalnych pagórków porośniętego trawą. Łatwo się tam dostali, idąc ścieżkę prosto do niego prowadzącą. Znali dobrze tę drogę, bo w dzieciństwie wielokrotnie tam chodzili. Jak się okazało, po latach nadal jeszcze mieli w pamięci, gdzie ta ścieżka się znajduje i jak należy nią chodzić. Wycieczka ta była dla nich cudownym przypomnieniem miłych wydarzeń z lat dziecinnych, kiedy wszyscy razem byli młodsi i zdecydowanie bardziej beztroscy, nie musząc się przejmować tak wieloma rzeczami, jakimi przejmują się teraz. Nostalgia za tym wspomnieniem, połączona z pięknem widoku roztaczanego z tego miejsca, to było coś, czego Ludwik potrzebował, aby choć na chwilę nie przejmować się tym, co w jego sercu się kryło, a o czym jego kuzynka nie powinna wiedzieć.
Przypomniał sobie, jak kiedyś poszedł z Sissi, Nene, Franzem i Karolem w to samo miejsce i jak wszyscy razem podziwiali okolicę, próbując przekrzyczeć dla zabawy echo. Sissi wówczas zerwała kilka kwiatów i podarowała je Ludwikowi, aby go przeprosić w ten sposób za to, że niedawno była wobec niego niegrzeczna, a on łatwo jej wtedy wybaczył, bo nie umiał długo chować do niej urazy.
- Hej, Sissi! Zobacz, jaki stąd piękny widok! - przerwał te rozmyślania Franz, który właśnie stanął na samym brzegu pagórka i przyjął pozę zdobywcy nowego i nieznanego mu wcześniej lądu.
- Wiem, tu widok jest zawsze piękny! - zawołała wesoło Sissi.
Franciszek zadowolony rozłożył ręce na obie strony, nabrał powietrza w płuca i zawołał głośno:
- Sissi! Świat należy do nas! Jesteśmy władcami świata!
- Uważaj, władco świata! Jak wejdziesz na sam szczyt, to jedyna droga, jaka ci została, prowadzi na dół - odpowiedziała dowcipnie Sissi.
- Nie martw się, kochana. Jestem cesarzem, a cesarze mają zawsze szczęście. Zwłaszcza, kiedy mają tak wspaniałe narzeczone.
To mówiąc, wykonał nieco gwałtowny krok, aby podejść do ukochanej. Zbyt gwałtowny, jak się okazało, ponieważ niechcący poślizgnął się nagle na piasku, a jego lewa noga poleciała do tyłu, a wraz z nią prędko poleciała cała reszta. Sissi i Ludwik nie zdążyli nawet mrugnąć okiem, kiedy usłyszeli jego krzyk, a za chwilę zobaczyli spadającego z wzgórza cesarza. Sissi wrzasnęła wówczas z przerażenia i ruszyła biegiem w kierunku miejsca, z którego doszło do wypadku. Wychyliła się, po czym z ulgą zobaczyła, że Franciszek trzyma się kilkanaście metrów pod nimi jakieś wyrwy skalnej, a nogami machami desperacko w powietrzu. Poczuła wielką radość, że przeżył, ale i ogromny strach. Jeżeli zaraz czegoś nie zrobią, Franciszek spadnie, a pod jego stopami majaczyła głucha przepaść, w której dna spostrzec nie można było z miejsca, w którym się znajdowali.
- Franz, trzymaj się! - krzyknęła do ukochanego Sissi.
- Spokojnie, najmilsza. Nie mam zamiaru puścić tej skały. Chyba ona i ja się dosyć polubiliśmy - odpowiedział Franciszek, siląc się mimo tej sytuacji na żarty.
Ludwik szybko zareagował na tę sytuację. Widząc Franciszka wiszącego na tej stromej skalnej półce, szybko wydobył z plecaka linę, którą zawsze zabierał ze sobą na tego rodzaju wycieczki, po czym przewiązał się nią w pasie i rzucił szybko jej koniec Franciszkowi.
- Łap, Franz! Zaraz cię wciągniemy! - krzyknął do niego.
Cesarz nie należał do ludzi strachliwych. Niejeden raz już się wspinał i miał w tej dziedzinie sporą wprawę. Co prawda, nigdy jego życiu nie zagrażało aż takie niebezpieczeństwo, ale umiał zachować zimną krew, dlatego z trudem, bo nie było to znowu takie proste, zdołał schwytać linę mu rzuconą i zawisł na niej, ściskając ją mocniej niż Sissi, gdy trzymał ją w ramionach.
- Dobrze, możecie wciągać! - zawołał.
Niestety, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ludwik nie należał do ułomków, ale i dla niego wciągnięcie dorosłego mężczyzny nie stanowiło rzeczy łatwej. Sissi dość szybko to zrozumiała, gdyż zaczęła pomagać kuzynowi, również przewiązując się liną w pasie i zaczynając ciągnąc ją wraz z nim, ale i dla ich obojga okazało się to sztuką niezwykle trudną. Zdołali jedynie wciągnąć go na zaledwie kilkanaście centymetrów i czuli, że zaraz siły ich opuszczą.
- Franciszku, nie damy rady. Musisz nam pomóc! - zawołała Sissi.
- Oprzyj się nogami o skałę i spróbuj się wspinać - dodał Ludwik, czując, jak powoli traci dech w płucach z wysiłku.
- To nie jest łatwe - odpowiedział Franz.
- A myślisz, że nam jest łatwo?! - krzyknął ze złością Ludwik, kiedy zdołał choć na trochę odzyskać zdolność mówienia.
- Pomóż nam, Franz! - krzyczała Sissi - Oprzyj się nogami o skałę i wspinaj się na górę!
- Właśnie! Zrób coś z nogami! Możesz coś zrobić nogami?! - dodał Ludwik.
- Tak, pomachać. Pomoże wam to? - odparł nieco rozzłoszczony Franz.
Półka, na której wisiał nie należała do miejsc, na których łatwo było oprzeć nogi. Ledwie próbował to robić, a zaraz ziarenka ziemi i małe kamyki sprawiały, że tracił znowu grunt pod nogami. Nie było mu więc łatwo zrobić to, o co go teraz proszono, a ich poganianie wcale mu tego nie ułatwiało. Szybko jednak wziął się w garść, rozbujał się delikatnie, oparł nogami o dość mocną skałę, wytężył wszystkie siły i zaczął wchodzić na górę. Ludwik i Sissi, ciągnący linę, robili co w ich mocy, aby mu pomóc, jednak nie zostawił ich z tym samych. W końcu, po upływie kilku najdłuższych minut w ich życiu, które wydawały im się wiecznością, zdołał wejść na górę i opaść wraz ze swoimi wybawcami na trawę. Był już bezpieczny.
Cała trójka oddychała z trudem, gwałtownie łapiąc powietrze w płuca. Sissi czuła, jakby serce miało jej zaraz wyskoczyć z piersi, a Ludwikowi o mało ono nie wychodziło gardłem. W końcu oddech im się unormował, a Sissi i Franz popatrzyli na siebie, usiedli na trawie i objęli się zachłannie.
- Ty wariacie! Ty skończony wariacie! Już nigdy więcej nie stawaj tak blisko krawędzi! Słyszysz?! Już nigdy więcej! - wrzeszczała Sissi, płacząc i na zmianę okładając piąstkami Franciszka i całując go czule.
- Dobrze, kochanie. Więcej nie będę - odpowiedział jej Franz.
Jak na ironię, to kiedyś ona była mniej rozsądna niż on. Doskonale jeszcze to pamiętał, zwłaszcza tę przygodę na jeziorze. Nie wiadomo, jakby to się skończyło, gdyby on jej wtedy nie uratował. A teraz ona ocaliła jego. Widać, że bycie władcą i nie przeżywanie codziennie jakieś przygody pozbawiło go ostrożności. Wiedział, że będzie musiał to zmienić.
Ludwik tymczasem obserwował ich wszystkich i lekko się uśmiechnął na ten widok. W głębi serca czuł jednak wstyd. Przez chwilę bowiem, kiedy Franz z taką złośliwością mu odpowiedział, że może nogami jedynie pomachać, miał ogromną ochotę puścić linę i pozwolić mu spaść. Złość, jaka go wtedy na niego ogarnęła, zachęcała do tego, kusząc niczym Szatan Zbawcę na pustyni. Ostatecznie jednak dziki krzyk Sissi, który nastąpił chwilę potem, wyrwał go z tego odrętwienia i już bez żadnych wątpliwości pomógł jej uratować Franza. Mimo to, nie mógł sobie tak na zakończenie tej historii odmówić małej złośliwości.
- Ale następnym razem nie będę cię wciągał. Zobaczysz, Franciszku, pozwolę ci spaść, jeśli jeszcze raz tak zrobisz.
- Nie bój się. Nie zamierzam robić tego już nigdy więcej - odpowiedział na to Franz i obdarzył go przyjacielskim uśmiechem.
Obaj dobrze wiedzieli, że od tego momentu nieważne, co by się stało, oni już na zawsze będą przyjaciółmi.

***

Przygoda w górach była na tyle wstrząsająca, że Sissi wraz z ukochanym oraz kuzynem nie była w stanie wrócić od razu do domu. Zaproponowała, aby ona i jej towarzysze wybrali się do miejscowej wsi, gdzie znajduje się karczma, w której wszyscy razem ochłoną i ukoją nerwy. Propozycja została przyjęta jednogłośnie.
- Po takiej przygodzie, dobry kufelek bawarskiego piwa mi bardzo pomoże - stwierdził Ludwik.
- I trochę bawarskich kiełbasek do tego nie zaszkodzi - dodała Sissi.
- Ja nie jestem pewien, czy nie napiję się czegoś mocniejszego - rzekł Franz - Tego, co dzisiaj przeżyłem na trzeźwo nie zdołam przełknąć.
Ponieważ wszyscy byli jednomyślni w tej sprawie, zeszli ostrożnie po dobrze im znanej, bezpiecznej ścieżce na sam dół, po czym udali się w kierunku pobliskiej wsi. Sissi bywała tam wielokrotnie jako dziecko z ojcem, z którym nieraz dobrze się tu bawiła i zajadała z nim bawarskie kiełbasy. Kiedy zaś była już starsza, ojciec pozwolił jej też spróbować bawarskiego piwa, w którym bardzo zasmakowała. Jej matka miała początkowo zastrzeżenia, co do tego rodzaju metod wychowania ich córki, ale przestała oponować widząc, że Sissi nie popada wcale w nałóg picia ani też nie nabiera prostackich zwyczajów, a po prostu znajduje w tym wszystkim, tak jak i jej ojciec, prostą i drobną przyjemność, jaką każdy z nas posiada w życiu, ale z którą niekoniecznie chciałby się dzielić z innymi ludźmi. Z tego powodu matka nie zabraniała córce wycieczek z ojcem do karczmy, a nawet czasami sama pytała Sissi, czy dobrze się wtedy bawiła, słysząc zawsze odpowiedź, że wyśmienicie. Ta odpowiedź padła nawet wówczas, gdy Maksymilian pewnego razu wrócił do domu z podbitym okiem, efektem bójki, w którą wdał się z pewnym wrednym typem. Na szczęście Sissi wyszła z tej walki bez szwanku, bo Maks w odpowiedniej chwili kazał się jej schować i nie mieszać do tego. Ludwikę to cieszyło, ale oczywiście nie omieszkała powiedzieć mężowi, co myśli o takiego rodzaju zachowaniu z jego strony. A nie była to miła opinia.
- Ależ moja droga, zapewniam cię, że nic poważnego się nie stało - mówił do niej mąż - Tylko musiałem pewnemu panu wyjaśnić i to dokładnie, że nie życzę sobie aluzji, jakobym ja był pantoflarzem.
- I z tego powodu się z nim pobiłeś? - zapytała wówczas z politowaniem jego małżonka.
- Nie. Po tym wszystkim dodałem jeszcze, że to on tutaj się wymądrza, a w domu to pewnie boi się poprosić o szklankę wody tego swojego Heroda w kiecce. On wtedy nie wytrzymał, złapał za kufel, prasnął mnie przez łeb, ja mu oddałem i wtedy się zaczęło.
- Co to za wyrażenia, co? Prasnął przez łeb! Naprawdę. I to jeszcze przy Sissi tak mówisz. Za dużo tam spędzasz czasu i proszę, nabierasz manier niedźwiedzia. I jeszcze wracasz z podbitym okiem.
- To jeszcze nic, mamusiu. Szkoda, że nie widziałaś tego pana, z którym się tatuś bił. Ten wyglądał jeszcze gorzej - zauważyła wesoło Sissi.
Ludwika załamana tylko pokręciła głową i z pomocą służącej robiła mężowi okłady z lodu, celowo jednak przykładając je tak, aby go bolało.
- Może to cię oduczy sztubackich wybryków. Naprawdę, ja nie wiem, co ja mam z tobą zrobić? Raz się zachowujesz jak najmądrzejszy człowiek na świecie, a innym razem zachowujesz się jak bachor. Stary, głupi niedźwiedź z ciebie.
- Ale kochasz swojego niedźwiedzia, prawda? - zapytał czule Maksymilian.
- Tak i sama chwilami nie wiem, za co - burknęła Ludwika.
- Bo jestem najmilszym, najukochańszym, najczulszym, najmądrzejszym oraz najbardziej romantycznym mężczyzną w całej Bawarii - powiedział wesoło Maks.
- Tak i przy okazji najskromniejszym - zażartowała sobie jego żona, od razu odzyskując dobry humor.
Oczywiście od tego czasu Maks zaczął unikać sprzeczek w karczmie, nawet jeśli czuł, że jego honor zostaje wystawiony na szwank. Uznał też, że musi dawać Sissi o wiele lepszy przykład, pozostałym dzieciom zresztą też. Karczmę jednak od czasu do czasu dalej odwiedzał, a Sissi zawsze mu wówczas towarzyszyła. Dlatego też nowością dla niej było zajść do tego miejsca z Franciszkiem i Ludwikiem. Z nimi jeszcze nigdy tam nie była i to było dla niej ciekawą odmianą. Nigdy jeszcze nie była w tym miejscu z kimś innym niż ukochany tatuś, bo nie wiedziała, czy to dla kogoś innego może stanowić rozrywkę. Ponieważ jednak Franciszek i Ludwik nie mieli nic przeciwko temu, a nawet sami wykazali zainteresowanie konceptem Sissi, księżniczka tym chętniej ich tam zaprowadziła.
Stary Tyrolczyk, właściciel karczmy, był dobrym znajomym zarówno Maksa, jak i Sissi. Znał ich od dawna i niejeden raz chętnie się sam do nich przysiadał, pił z nimi piwo, jadł kiełbasy i opowiadał miejscowe plotki. Bardzo lubił księcia, jak i jego uroczą latorośl. Chociaż oboje dawno już nie widział, od razu teraz rozpoznał księżniczkę i przywitał ją bardzo serdecznie wraz z jej towarzyszami.
- To prawdziwa przyjemność dla mnie, powitać ponownie księżniczkę w tych naszych jakże niskich progach - powiedział do niej życzliwie - A szanowny tatuś czy zdrowy? Bo jakoś dawno go tu nie widziano.
- Tata ma obecnie inne sprawy na głowie i jakoś nie ma za dużo czasu, aby przychodzić do pana karczmy - odpowiedziała mu Sissi - A my byliśmy tu zupełnie przypadkiem. Tak po prostu sobie chodziliśmy po tej okolicy i postanowiliśmy się napić i coś zjeść. No, a tak poza tym, to przyznam, że trochę się już stęskniłam za pańskimi kiełbaskami i piwkiem.
- Z największą przyjemnością, księżniczko. Z największą przyjemnością. Już pani i pani towarzyszom służę! - zawołał oberżysta, nie kryjąc swojej radości.
Sissi z Franciszkiem i Ludwikiem usiedli przy jednym ze stolików, do którego zaraz dostarczono im talerz pełen bawarskiej kiełbasy i trzy kufle piwa. Dla Franza dostarczono jeszcze czegoś mocniejszego, bo rzeczywiście po tym, co go spotkało, zdecydowanie samo piwo to było za mało, aby doszedł całkowicie do siebie. Nie pogardził zatem buteleczką miejscowego wina. Pił je jednak sam, gdyż Ludwik i Sissi pozostali jednak przy piwie. Ludwik, ponieważ nie przepadał za alkoholem mocniejszego kalibru, a Sissi dlatego, że piwo było jej ulubionym napitkiem, a już zwłaszcza piwo bawarskie. Z miejsca przyszło jej też do głowy, że gdyby tak teraz mogła ich zobaczyć baronowa von Tauler, to chyba by padła trupem, bo zgorszona byłaby widokiem cesarza oraz jego narzeczonej w bawarskich strojach i jedzących posiłki godne pospólstwa, nie wspominając już o tak prostym napitku jak piwo.
- Boże, jak ja dawno tego nie jadłam - powiedziała Sissi, nakładając sobie na talerz kolejną kiełbasę - Franz, ja nie chcę bynajmniej niczego umniejszać twoim kucharzom, ale przy jednej dobrej bawarskiej kiełbasie, to wszystkie wasze łakocie i frykasy tracą od razu smak.
- No, nie przesadzajmy. Kucharze Franza posiadają talent do tego, co robią - powiedział do niej Ludwik i pociągnął tęgiego łyka z kufla - Chociaż przyznaję, że takiego napoju jak nasze bawarskie piwo, to nie ma na całym świecie.
- On coś o tym wie, podróżował po Francji i Anglii - rzekła Sissi do Franza - Ech, jakbym ja chciała kiedyś zobaczyć te piękne kraje.
- Jak wyruszymy w podróż poślubną, to cię tam zabiorę - obiecał Franciszek, również zajadając się kiełbasą i popijając ją dla odmiany winem i piwem - A przy okazji, to naprawdę bardzo smaczne. Nie wiem, czy aż tak smaczne jak pieczeń z pałacowej kuchni, ale na pewno bardzo smaczne.
- Wiedziałam, że w nich zasmakujesz, najdroższy - powiedziała zachwycona Sissi, dotykając czule jego dłoni.
Tymczasem do karczmy wkroczyła nagle grupa Cyganów, oczywiście robiąc wokół siebie bardzo dużo hałasu, bo wchodząc do środka, przygrywała na swoich instrumentach. Sissi uśmiechnęła się radośnie na ich widok, zwróciła zaraz uwagę Franza i Ludwika na nich, a następnie pomachała ręką nowym gościom. Ci bardzo dobrze ją znali, bo kilka razy wraz z Maksem bywała w ich taborze, gdy ci akurat przebywali w pobliżu i tańczyła z ich dziewczętami, które nauczyły ją kilku bardzo pięknych tańców cygańskich.
Franciszek i Ludwik obserwowali uważnie Cyganów, którzy stanęli w jednym z kątów karczmy, gdzie zaczęli wesoło przygrywać gościom w zamian za ciepły posiłek od gospodarza. Obaj panowie podejrzewali, że Cyganom bez trudu się to uda osiągnąć, bo ich muzyka była niesamowicie skoczna. Dodatkowo dziewczyny od nich, ubrane w kolorowe stroje, były nad wyraz piękne i tańczyły tak wspaniale i tak uroczo śpiewały, że nic w tym dziwnego nie było, że kilkunastu mężczyzn im rzuciło za ten występ nieco pieniędzy. Ludwik i Franciszek nie byli oczywiście pod tym względem gorsi, a nawet wszystkich przebili, gdyż rzucili kilkanaście monet każdy uroczym tancerkom.
- Wspaniały taniec - powiedział Ludwik, nie kryjąc swego zachwytu.
- Owszem, bardzo piękny - odpowiedziała dowcipnie Sissi - Myślę jednak, że nie zabraknie wśród miejscowych dziewczyn takich, które umiałyby zatańczyć tak dobrze, jak i te romskie piękności.
- Naprawdę? A znasz jakąś, która umie tak tańczyć? - spytał Franciszek.
Sissi zamiast odpowiedzieć, po prostu obdarzyła go uroczym uśmiechem, po czym wstała od stolika, podeszła do Cyganek, uściskała dwie z nich, które dobrze znała, po czym cygańscy muzycy zaczęli grać skoczną melodię, zaś obie Cyganki z Sissi stojącą pomiędzy nimi, dały się porwać rytmowi. Piękne romskie panienki przygrywały jej na tamburynach i kastanietach, a księżniczka zachwycona w pełni poddała się tańcu. Jej ruchy były zmysłowe i zarazem pełne gracji, a do tego miały w sobie coś hipnotyzującego, co doskonale dostrzegał Franciszek, który w ogóle od niej nie odrywał wzroku, podobnie jak i Ludwik, czuły na wszelkie piękno na tym świecie.
- Och, Ludwiku. Ona jest cudowna, nie sądzisz? - zapytał Franciszek kuzyna.
- Och tak, Franciszku. Nie ma chyba piękniejszej od niej istoty i zarazem tak zmysłowo tańczącej - odpowiedział mu Ludwik.
Tymczasem Sissi skończyła taniec, za który zebrała gromkie brawa, lecz one nie stanowiły dla niej takiej wartości, jak zachwyt w oczach Franciszka, który tak bardzo podziwiał to, co robiła, że ani przez chwilę nie oderwał od niej wzroku, gdy tańczyła dla niego. Bo przecież ona nie tańczyła dla wszystkich. Ona tańczyła dla jednej jedynej osoby w tej karczmie: dla swego ukochanego. I on o tym wiedział i dlatego jego podziw był największy i dlatego tak bardzo on się liczył dla Sissi. Ale to jeszcze nie był koniec niespodzianek, jakie dla niego przygotowała. Chwilę po tym, jak skończyła swój występ, podeszła do muzyków, szepnęła im coś do ucha, a ci z uśmiechem skinęli głowami na znak zgody i zaczęli grać romantyczny utwór, zaś Sissi, wzrok swój kierując na Franciszka i zaśpiewała dla niego czule:

Przez wiatry snów przepłynę.
Nawet we mgle nadziei mam nić.
I żagle znów rozwinę,
Bo serce wie, dla kogo ma bić.

Busola ma drogę zna,
Gdy noc mi ciebie dał.
Ty jesteś światłem
I źródłem wśród skał.

Do raju nam dziś bilet dał los.
I czuła jest jak miłość ta noc.
Kto ciepłem gwiazd ogrzeje me sny?
Nikt, tylko ty. Nikt, tylko ty.


Wzruszony i zarazem zachwycony Franciszek wstał i zaczął głośno klaskać, gdy tylko występ jego ukochanej dobiegł końca. Ta zaś dygnęła przed nim czule i wpadła mu w ramiona, a on uściskał ją serdecznie, delikatnie podniósł w górę, po czym wesoło okręcił ją dookoła. Chwilę później oboje zaczęli wesoło tańczyć pod rytm kolejnego utworu.
Tymczasem do Ludwika, siedzącego wciąż przy stoliku i z ogromną uwagą obserwującego zakochaną parę, przysiadła się stara Cyganka.
- Powróżyć, paniczu. Powróżyć paniczowi. Daj mi, paniczu, prawą dłoń i daj monetę, a w karty spojrzę i przepowiem ci twoje losy.
Ludwik nie bardzo wierzył w sztukę wróżenia, ale wszak sztukę chiromancji, tak cenioną przez wielu wybitnych ludzi (takich jak Aleksander Wielki oraz Juliusz Cezar) uważał za sztukę interesującą i niezasługującą na pogardę, więc uśmiechnął się i podsunął prawą dłoń Cygance. Ta spojrzała na nią uważnie i rzekła:
- Wrażliwy jesteś, paniczu i sercowy. Linia rozumu długa u ciebie, wiele masz w głowie wiedzy, ale i w sercu nie pusto. Kochasz tę, która uczuć twoich wcale nie może odwzajemnić.
- To dotyczy chyba połowy ludzkości na tym świecie. Masz po prostu farta, że akurat trafiłaś do kogoś, kto należy do tej połowy - stwierdził ironicznie Ludwik.
- Nie żartuj sobie, paniczu. Dłoń twoja wiele mi o tobie mówi. Rozumu masz w głowie bardzo wiele, serca także nie poskąpił ci Bóg. Uparty też jesteś, zawzięty w tym celu, który sobie upatrzysz. Nie odstąpisz, póki go nie zrealizujesz. A innym podporządkowywać się nie chcesz. Sam sobie panem pragniesz być.
Ludwik tym razem odpuścił sobie kpiny z Cyganki. Te cechy wszystkie były wszak jego cechami, a chiromancja, jak wierzył, potrafi odczytać charakter tego, kto pokazywał wróżącemu swoją dłoń. Dlatego słowa starej brzmiały dla niego tak bardzo wiarygodnie, jakby znała go od zawsze. Cyganka zaś, widząc, że jej słowa trafiły na podatny grunt i odgadła wszystko sprawnie, wyjęła talię kart, po czym zaczęła je tasować, rozłożyła na dwa stosiki i kazała, aby je przełożył. Ludwika wróżby te wciągnęły tak mocno, że spełnił jej prośbę. Cyganka zaś znowu zaczęła poruszać kartami i rozkładała je na stoliku.
- Rozłąka, paniczu cię czeka. Kraj ten opuścisz na pewien czas i ciekawe losy cię tam czekają.
Ludwik parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Tak, oczywiście. Pewnie zaraz mi powiesz, że ożenię się, będę miał trójkę dzieci i dożyję stu lat, mam rację? Wróżysz tak każdemu?
Cyganka popatrzyła na niego ponurym wzrokiem i powiedziała:
- Nie lekceważ mnie starej, paniczu. Młodość twoja jest twym atutem, która mnie odebrana już została, ale u mnie wiedza została, która przydać ci się może. A więc słuchaj, paniczu.
Następnie rozłożyła kilka kart i powiedziała:
- Teraz jesteś nieszczęśliwy, panie, ale twoim mękom nadchodzi kres. Bo już wkrótce inna miłość zastąpi tę, która cierpienie ci zadaje i ta nie ból, ale szczęście ci zapewni. Złotowłosa piękność czeka na ciebie. Zrozumieć się zdołacie, bo i ona cierpieć z miłości będzie. Pokocha cię, ale przeszłość oboje zostawić musicie choć w części za sobą.
Ludwika zaintrygowały te słowa. Przysunął się bliżej i zapytał:
- Kto to taki, ta złotowłosa piękność? Kim ona jest?
- Tego Cyganka ci nie powie, bo i karty tego nie mówią. A Cyganka tylko ci prawdę powiedzieć może. Nie okłamie, nie oszuka.
Następnie wzięła jego prawą dłoń, wzięła do ręki wyłożoną wcześniej na stół Damę Pik, po czym zaczęła kreślić nią linie na dłoni Ludwika.
- Nie na rok, nie na dwa, nie na trzy, ale na życie całe kochać będzie cię. A tyś królem, tyś pierwszym we wszystkim jej będziesz.
Ludwika zaintrygowały te słowa. Nie wiedział, jak ma je interpretować, ani też, czy wierzyć w opowieść Cyganki. Mimo to zapłacił jej kilka grajcarów, tak jak go o to poprosiła po wypowiedzeniu wróżby. Nie zauważył nawet, jak tańce w tym samym czasie się skończyły, a do stolika podeszli Franciszek i Sissi, która zaś, gdy tylko odkryła, co właśnie ma miejsce, poprosiła Cygankę, aby i jej powróżyła. Ta jednak, ledwie tylko w dłoń jej spojrzała, przeraziła się, zmroziło ją i twierdząc, że ją głowa okrutnie boli, dołączyła do swoich rodaków.
Zaniepokojona tym Sissi, spojrzała uważnie na swoją prawą dłoń, w ogóle nie wiedząc, co ma o tym myśleć i jak to rozumieć. Ale niestety, ani Ludwik, ani tym bardziej Franciszek nie byli w stanie jej pomóc w tej sprawie.

***

W tym samym czasie, kiedy Ludwik towarzyszył zakochanym Franciszkowi i Sissi, czując się przy tym niczym piąte koło u wozu, inna osoba Possenhofen także nie była w komfortowej sytuacji. Ona również chodziła za pewną zakochaną parą niczym zawodowa przyzwoitka, ale w przeciwieństwie do Ludwika, nigdy nie była o to przez nikogo proszona. Osobą tą była Maria zwana Mimi, mała siostrzyczka Sissi, która obserwowała zakochanych w sobie Teodora i Ilary. Za radą Ludwika, zaproponowała obojgu wspólną zabawę w chowanego i w berka, a potem jeszcze w ciuciubabkę, jednak Teodor znudzony nieco zabawą w trójkę, chcąc się mocno nacieszyć ukochaną, dość szybko namówił Ilary na wycieczkę łódką po rzece. A że w łódce nie było za wiele miejsca, tylko oni dwoje mogli tam płynąć. W wyniku tego Maria znowu została sama, zła niczym mała osa.
- Zakochana para się znalazła - mówiła ze złością sama do siebie - Teodorowi to już kompletnie odbiło na punkcie tej pannicy. Zapomniał przez nią o rodzonej siostrze.
Następnie wyjęła z kieszeni swoją ukochaną szmaciankę lalkę, pannę Łucję i spojrzała na nią smutnym wzrokiem.
- Och, panno Łucjo. Jacy ci chłopcy są podli! Myślą o swoich siostrzyczkach tylko wtedy, kiedy są im one potrzebne, a kiedy się zakochają, zaraz zapominają o nich i zostawiają je same. Po prostu podli. Ale dziewczynki niewiele lepsze. To one przecież odbijają siostrom braci i zostawiają je same. Nie warto mieć braci, ani też przyjaciółek. Bo ja chciałam być przyjaciółką Ilary, a ona tak mi za to odpłaca?
Widząc zakochanych płynących sobie miło łódką, poczuła się jeszcze gorzej, a zwłaszcza wtedy, gdy oboje pomachali jej rękami na znak sympatii. To małą oraz dosyć krewką panienką wstrząsnęło jeszcze mocniej. Ze złością wpadł do jej małej i uroczej główki szatański pomysł, aby obserwować ich uważnie, a z miejsca, w którym obecnie się znajdowała, nie było to możliwe, dlatego wspięła się na drzewo rosnące tuż przy brzegu i siedząc na jednej z gałęzi, zaczęła z uwagą przyglądać się Teodorowi i Ilary. Nie wiedziała za bardzo, co chciała w ten sposób osiągnąć, ale wiedziała, że musi to widzieć. A widziała, jak Ilary śmieje się wesoło z żartów, jakie jej opowiadał Teodor. Oboje mieli wyraźnie doskonałe humory.
- Dobrze się bawią, gołąbeczki jedne - mruknęła ze złością sama do siebie - Ciekawe, z jakiego powodu im tak wesoło? Chętnie bym się tego dowiedziała.
Przechyliła się lekko do przodu, zapominając, że może to być niebezpieczne, co musiało mieć konsekwencje, a te nastąpiło niezwykle szybko. Dziewczynka ani się obejrzała, jak straciła równowagę, zakręciło jej się w głowie i spadła z gałęzi, ale nie na ziemię, gdyż gałęzie, na których się usadowiła, rozciągały się w swojej szerokości aż na taflę rzeki. I w niej właśnie wylądowała biedna Maria. Upadła w nią głową w dół, a chociaż znajdowała się blisko brzegu, a woda rwąca nie była i dziewczynka mogłaby łatwo wydostać się na ląd. Niestety, była ona wówczas w zbyt wielkim szoku, aby to zrobić i z szoku tego nie wyszła dopóty, dopóki nagle nie poczuła, że ktoś łapie ją mocno w pasie, wyciąga na brzeg i pomaga wypluć z ust wodę. Dziewczynka dopiero wtedy ocknęła się z amoku, wywołanego strachem o utratę życia i zrozumiała, że nie jest wcale w niebie, ale na terenie swojego tak jej miłego Possenhofen. Skołowana wciąż, złapała się za głowę i rzekła:
- Och, moja głowa! Ale mi w niej huczy.
Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że przed nią stoi Franciszek w koszuli i w spodniach, z których to, podobnie jak i z jego włosów, ocieka woda. Domyśliła się, że to on ruszył jej na pomoc, widząc ją w niebezpieczeństwie. Tuż obok niego stali Sissi z Ludwikiem, a zaraz potem do brzegu dobili Teodor i Ilary, których uwagi to zajście wcale nie uszło. Podbiegli szybko do dziewczynki, a Teodor złapał mocno siostrzyczkę w ramiona, zaczął ją do siebie tulić i sprawdzać, czy nic jej nie jest, a kiedy już się upewnił, że jest cała i zdrowa, odetchnął z ulgą, podobnie jak i Ilary, której twarz również wyrażała ogromny niepokój.
Ściskana przez brata Maria ucieszyła się, że wreszcie znowu jest w centrum jego uwagi, ale radość ta szybko minęła, gdy usłyszała od Sissi słowa pełne złości oraz wyrzutu:
- Co ty w ogóle wyprawiasz, Mario? Jak mogłaś tak ryzykować, wchodząc na to drzewo i wychylać się tak niebezpiecznie? Co ty sobie myślałaś, robiąc to? Czy wiesz, jak strasznie się o ciebie niepokoiliśmy? Co ja czułam widząc, jak spadasz do wody? Co by powiedzieli rodzice, gdybyśmy wrócili bez ciebie? Czy ty wiesz, co by się stało, gdybyśmy akurat tędy nie przechodzili? I po co to w ogóle wlazłaś na to drzewo? No po co?
Maria załamana spuściła głowę w dół, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć na te wszystkie zarzuty. Dobrze wiedziała, że Sissi ma rację i należy jej się bura. Bo po co jej to wszystko było? Po co obserwowała Teodora i Ilary? Po co dokuczała tak mocno bratu, kiedy odkryła, że ten się zakochał? Gdyby nie jej żarty, na pewno by teraz chciał się bawić z nią i z Ilary, a nie tylko z Ilary. Sama była sobie winna, że Teodor wolał swoją sympatię niż ją. A potem chodziła za nimi jak przyzwoitka, jak piąte koło u wozu i o mało nie zginęła przez to. Gdyby nie Franciszek...
Nagle jej myśli przerwała Ilary, która stanęła przed Sissi i powiedziała:
- Proszę, Sissi, nie krzycz na nią. Ona nie chciała nic złego. To nasza wina.
- Tak, racja. Nie wzięliśmy jej na łódkę i zrobiła się zła, że została sama tu, na brzegu - dodał w obronie siostry Teodor.
- Właśnie, Sissi. Nie gniewaj się na nią. I proszę, nie mów nic rodzicom. Ona nie powinna być karana - dodała Ilary wyraźnie przejęta.
Sissi pod wpływem tych argumentów, opuściła złość na młodszą siostrzyczkę i zamiast ją dalej wyzywać, przytuliła tylko mocno Marię i pocałowała ją w czubek głowy, prosząc przy tym, aby już nigdy więcej tak nie robiła. Teodor i Ilary zaś odetchnęli z ulgą, że nie będzie z tego powodu w domu awantury.
Jeżeli jednak ktoś z nich pomyślał, że Maria wdzięczna jest Ilary za to, iż ta się za nią wstawiła, mylił się gruntownie. Dziewczynkę cieszyło, że brat ją bronił przed Sissi, ale bynajmniej nie zamierzała dziękować za to samo Ilary. O nie, w jej oczach ta dziewczyna nadal była zawadą do naprawienia relacji z Teodorem, zaś to, że ją broniła przed Sissi, Maria uznała za chęć podlizania się jej i zdobycia na siłę jej przyjaźni.
- Niech na to nie liczy, małpa jedna - mówiła sama do siebie dziewczynka, gdy już wszyscy wracali do domu - Niech sobie nie myśli, że skoro mnie broniła, to będą ją teraz lubić. Nigdy jej nie polubię, bo ukradła mi brata. Chociaż sama do tego doprowadziłam, to ona nie powinna się mieszać. Kto ją o to prosił? Czy ja jej mówiłam, aby się za mną wstawiała? Wredna lizuska!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 18:26, 27 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 10:18, 23 Gru 2022    Temat postu: Przyzwoitka, czyli piąte koło u wozu

Żal mi Ludwika, że tak się zadurzył w Sissi, bez wzajemności.
Ciekawi mnie ta tajemnicza księżniczka Eloidi. Jaka się okaże.
Maks jest bardzo kochającym ojcem. Jednak w tamtych czasach panna z dobrego domu uprawiająca seks przed ślubem była rzadkością. Za duże ryzyko, że ludzie wezmą na języki i nazwą puszczalską.
Ta mała Maria jest strasznie zacięta jak na małą dziewczynkę. Oby odpuściła już Ilary i zostały przyjaciółkami.
Ta scena w górach mrożąca krew w żyłach, przez chwilę się bałam, że Franciszek naprawdę zginie.
A komediową perełką odcinka był Maks i lekcja życia na wsi, którą urządził baronowej.
Sissi pięknie zatańczyła i zaśpiewała na koniec. Czy ona na pewno nie ma w sobie cygańskiej krwi w sobie ?

Przez wiatry snów przepłynę.
Nawet we mgle nadziei mam nić.
I żagle znów rozwinę,
Bo serce wie, dla kogo ma bić.

Busola ma drogę zna,
Gdy noc mi ciebie dał.
Ty jesteś światłem
I źródłem wśród skał.

Do raju nam dziś bilet dał los.
I czuła jest jak miłość ta noc.
Kto ciepłem gwiazd ogrzeje me sny?
Nikt, tylko ty. Nikt, tylko ty.




Przy okazji oglądania serialu Netflixa o cesarzowej Sisi aktorka grająca główną rolę: Devrim Lingnau. Ma ten stalowy błysk w oku i coś kociego w urodzie.
Uroda wynikającą głównie z pewności siebie, uroku i figlarnych błysków w oczach.








Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 10:40, 23 Gru 2022, w całości zmieniany 15 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:35, 29 Gru 2022    Temat postu:

Rozdział XI

Porwanie księżniczki

Księżniczka Elodie de Farge nigdy wcześniej nie otrzymała tak poważnego zadania jak to, które powierzyli jej cesarz Francji i jego małżonka, a ciotka Elodie. Praktycznie rzecz ujmując, to nigdy nie powierzano jej żadnych zadań, pozwalając jej jedynie na to, aby była piękną ozdobą francuskiego dworu. Funkcja ta jednak, dla mającej zdecydowanie wyższe aspiracje dziewczyny, była zdecydowanie mało ciekawa i nie zaspokajała jej oczekiwań. Elodie bowiem marzyła o tym, aby być na tym świecie kimś więcej niż tylko piękną ozdobą najpierw u boku cesarskiej pary, a potem u boku męża. Ten oto nowatorski, liberalny pogląd u tak młodej panny na wydaniu, nie był jedynym poglądem tego rodzaju, który to siedział w jej uroczej główce. Miała ich znacznie więcej, co było efektem jej liberalnego wychowania i co znacznie kontrastowało z poglądami i charakterami innych kobiet, jakie można było spotkać na dworze.
Elodie ogólnie rzecz biorąc, mocno wyróżniała się w tłumie przedstawicielek swojej pięknej płci. Już na pierwszy rzut oka można to było zobaczyć. Księżniczka bowiem była niezwykle piękna, o wiele piękniejsza od wielu swoich rówieśniczek. Oczywiście uroda jest zawsze pojęciem względnym, jednak w tym wypadku nikt nie miał wątpliwości, która dama na cesarskim dworze jest najpiękniejsza. Bo jak niby można było je posiadać, kiedy widziało się tak wyjątkową urodę, jaką miała cesarska siostrzenica? Co było w niej wyjątkowego? Wszystko! Począwszy chyba od tych pięknych oczu koloru nieba w pogodę, czyli barwy niespotykanej prawie w ogóle na dworze. Te oczy były po prostu niezwykłe. Kto w nie spojrzał, ten musiał być nimi zachwycony, ten czuł się wyjątkowo i ten się czuł tak, jakby niebo przed nim otworzyło swoje podwoje. Oczy te stanowiły niezwykły atut urody Elodie, ale i reszta jej postaci nie pozostawała za nimi w tyle. Nosek bowiem miała ona lekko zadarty, choć w sposób tak uroczy, że nawet kiedy się złościła, to wszyscy uważali, że robi to w cudowny sposób. Szyję miała smukłą, talię bardzo kształtną, a piersi okrągłe i wyraźnie zarysowane przez materiał sukni. Najpiękniejsze jednak chyba były włosy. Och tak, te po prostu zachwycały. Były długie, sięgały jej do połowy pleców, chociaż tego raczej ludzie nie wiedzieli, ponieważ zwykle miała je zapięte w kok. Wszystkich jednak one zachwycały, głównie z powodu ich barwy. A ta była taka sama, jak promienie słońca, złota i subtelna. Nic zatem chyba dziwnego, że na dworze, gdzie głównie dominowały szatynki i brunetki, wygląd bardzo subtelnie zbudowanej jasnej blondynki o niebieskich oczach był dla mężczyzn czymś bardzo wyróżniającym się, rzecz jasna w sposób pozytywny.
Oczywiście nie tylko niezwykła uroda wyróżniała księżniczkę Elodie. Także jej charakter i osobowość, które przy bliższym poznaniu albo zachwycały, albo też lekko przerażały. Osoby potrafiące ją poznać i docenić, były nią zachwycone. Ale nie wszyscy umieli to zrobić, dlatego było na dworze wiele osób, które nie były w stanie tego dokonać i zrażali się do niej po bliższym poznaniu, uważając, że jest ona zbyt nowoczesna jak na kobietę, a co za tym idzie, zdecydowanie też za mało kobieca. Zwłaszcza mężczyźni, przywykli raczej do przedstawicielek płci pięknej niegrzeszących inteligencją, potulnych oraz pokornych, znających swoje miejsce i przestrzegających obowiązujących norm, byli tego właśnie zdania. Jeden z nich rzekł nawet kiedyś do Elodie:
- Moja droga, cały dwór już plotkuje o twoich dziwacznych pasjach. A wszak wiadomo nie od dzisiaj, że kobietom nie przystoi tak ciągle czytać. Od tego tylko przychodzą do głowy różne dziwne rzeczy.
- Bardzo dziękuję za ostrzeżenie - odpowiedziała ironicznie Elodie - Ale tak z ciekawości zapytam, o jakich dziwnych rzeczach mówisz?
- No wiesz, takich jak prawa głosu dla kobiet, męskie stroje dla nich, równe prawa względem majątku czy wykonywanego zawodu. Wiesz, takie bzdury, które chyba nikomu normalnemu nie przyszłyby do głowy.
- Naturalnie, masz rację. Nikomu normalnemu takie coś nigdy by do głowy nie przyszło.
- No i sama widzisz.
- Ale widzisz, ja należę właśnie do tej części nienormalnych kobiet, dlatego też szkoda by było, aby ktoś taki inteligentny jak ty miał tracić czas na mnie, czyli na kobietę, która jest nienormalna, także... Wybacz, proszę.
Po tych słowach, odeszła urażona i nigdy więcej nie rozmawiała już z tym oto człowiekiem, postanawiając sobie, że nie zrobi tego nawet wtedy, gdyby nagle się okazało, iż jest on ostatnim mężczyzną na tej planecie.
Trzeba jednak zaznaczyć, że Elodie, choć była uważana przez wielu za osobę co najmniej ekscentryczną, której do głowy liberalnych bzdur nakładli jej najlepsi przyjaciele z artystycznej bohemy, w rzeczywistości była zupełnie normalna, a jej poglądy zdecydowanie przerastały czasy, w których żyła. Nie można jej było także nazwać kobietą o rewolucyjnych poglądach, choć w swoim najbliższym otoczeniu było kilka przedstawicielek jej płci właśnie myślących rewolucyjnie. Najlepszym tego przykładem była chyba Georges Sand, znana pisarka romansów i rozwódka, szokująca wszystkich najpierw chodzeniem w męskim stroju i paleniem cygar, a potem też gorącym romansem ze znanym kompozytorem Fryderykiem Chopinem. Ona to jawnie twierdziła, że wszystkie kobiety są równe mężczyznom i powinny im to jawnie okazać poprzez np. noszenie spodni, picie alkoholu i palenie cygar. Elodie, chociaż lubiła Aurorę (takie było prawdziwe imię pani Sand), nie zgadzała się z nią w tej sprawie. Po pierwsze, nigdy nie przepadała za mocnym winem ani za cygarami, ani tym bardziej za spodniami. Po drugie, znacznie bardziej do niej przemawiały poglądy innych wolnomyślicieli, którzy uważali, że zachowanie takie jak to, którym się afiszowała Georges Sand jest jedynie pozą i jak zresztą na każdą pozę przystało, czymś udawanym i nieprawdziwym. A udawanie dobre jest jedynie na deskach teatru, ale w nie w życiu.
- Trudno mi się z nią czasem zgodzić - powiedziała Elodie podczas rozmowy z jednym ze swoich przyjaciół - Uważam, że to, co ona wyrabia, to zaprzeczanie swoim poglądom, takie pozy. Lubię Aurorę, ale widzę wyraźnie, iż jej zachowanie to tylko poza. Ponadto zaprzecza ona sama sobie. Z jednej strony chce być równa mężczyznom i uważa, że jako kobieta może taka być. Z drugiej zaś, aby czuć się równą, upodabnia się ona do mężczyzn, tak jakby podświadomie czuła, że jedynie mężczyźni są na tyle silnymi osobami, aby umieli sobie radzić w życiu. O wiele piękniej by było wtedy, gdyby tak umiała pokonywać przeszkody jako kobieta w pełnym znaczeniu tego słowa, nie zaś pozując na kogoś, kim nie jest i nigdy nie będzie. Biedna Aurora. Nie widzi, że jej życie jest pełne sztuczności i udawania. I to we wszystkich aspektach. Popisuje się tym, jaka to ona jest niezależna, wdaje się w liczne romanse, zaniedbuje dzieci, a jaki jest tego efekt? Jest wiecznie sama i już zawsze będzie sama, bo nie pozwala sobie na prawdziwą miłość, tworząc dla siebie jedynie jej namiastki i to namiastki okropne, jedne gorsze od drugich. Ta jej niezależność to też jedynie namiastka prawdziwej niezależności. Bo jak nazwać można niezależnością to, że Aurora nosi na pokaz męskie stroje, pali cygara, pije drogi alkohol, chodzi na przyjęcia i popisuje się tym, jak dobrze jej samej na tym świecie? Ona nie jest niezależna, bo jest w niewoli swoich obaw. Chociaż, czy ja coś naprawdę wiem o niezależności? Po śmierci rodziców zajęli się mną ciotka i wuj, teraz cesarz i cesarzowa Francji, żyję sobie na ich dworze jak ich największa ozdoba, ale nie mam własnego zawodu, własnego życia, własnej rodziny... Nawet zresztą nie wiem, czy chciałabym ją mieć. A zatem, co ja tak w zasadzie wiem o niezależności?
Elodie umiała dostrzec jednak nie tylko wady innych, ale i własne, podobnie jak i to, że z niektórych z nich nie potrafi zrezygnować. Ukończyła bardzo dobre francuskie szkoły i nasiąkła wiedzą większą niż wiele współczesnych jej kobiet, co sprawiało, że nie umiała już żyć tak, jak one nadal żyją. Widziała płytkość takiego życia, a ponieważ poznała więcej możliwości, chciała tych możliwości zaznać. Nie pragnęła wyjścia za mąż i rodzenia dzieci w wieku zaledwie osiemnastu lat, kiedy już wiele jej koleżanek tak zrobiło. Chciała do tego wszystkiego dojrzeć, przedtem poznawszy wszystkie uroki życia, jakie były warte poznania. Pragnęła poznawać świat, zwiedzić w nim wszystko, o czym dotychczas czytała, poszerzać wiedzę na interesujące ją tematy, poznawać ciekawych ludzi i nie rezygnować z tego, co tak bardzo kocha, bo pan mąż tak nakazuje, prawo nakazuje wraz z nim. Elodie nigdy nie była osobą despotyczną i nie była w stanie pozwolić na to, aby ktokolwiek był wobec niej despotyczny. Nigdy nikomu nie chciała niczego narzucać i oczekiwała od innych tego samego względem siebie. Ceniła sobie niezależność, chociaż nie w tak skrajnej postaci jak Georges Sand. Kochała książki, które pasjami czytała, a do tego chodziła do teatru na przedstawienia, koncerty i odczyty, chodziła na zebrania polityczne i słuchała przemówień liberalnych polityków, rozważając sobie zawsze w głowie ich poglądy, a także bywała na przyjęciach, które urządzali jej przyjaciele z artystycznego środowiska, czyli Georges Sand, Aleksander Dumas, Victor Hugo i Honoriusz Balzac. Swego czasu poznała również Fryderyka Chopina i Franciszka Liszta, sama przy tym nie wiedząc, który z nich piękniej gra, ale wiedząc, że obaj są wybitnymi muzykami godnymi najwyższych nagród za swoje koncerty. Takie to życie polubiła i nie wyobrażała sobie, aby miała z tego wszystkiego zrezygnować i zostać zdegradowaną do roli gospodyni domowej rodzącej panu mężowi tabuny dzieci, które potem oddaje pod opiekę niań i przymykającej oczy na jego romanse. Takie życie budziło w niej niechęć i wolała być sama całe życie niż wiązać się z kimś, kto chciałby ją sobie podporządkować.
Zresztą Elodie pod wieloma względami była romantyczką. Uważała, że nigdy nie powinno się brać ślubu bez miłości. Jej ciotka i wuj, a także jej rodzice wzięli ślub kierowani prawdziwym uczuciem i mimo różnych problemów byli szczęśliwi ze sobą. Elodie tego samego chciała dla siebie. Ciocia Eugenia, cesarzowa Francji rozumiała ją doskonale i nie naciskała na nią, wychodząc z założenia, że lepiej już, aby jej ulubienica wyszła za mąż nawet po czterdziestce, aniżeli miałaby to zrobić od razu z pierwszym lepszym mężczyzną, którego ledwie zna i potem do końca życia być nieszczęśliwą. Oczywiście Elodie do czterdziestki było jeszcze daleko. Miała dopiero dwadzieścia pięć lat, chociaż biorąc pod uwagę panujące na świecie zwyczaje, uznawana była za starą pannę, której nad głową dzwoni ostatni dzwonek na to, aby wyjść za mąż i się ustatkować. Nie zamierzała tego jednak jeszcze robić i szokowała dalej cały dwór, a ów szok spotęgował się tym, że pod wpływem pani Sand, choć nie zaczęła nosić męskiego ubioru, przestała nosić gorset. Nigdy jakoś go nie lubiła, a zachowanie talii osy uważała za niepotrzebne, dlatego ostatecznie dała się przekonać Georges i odrzuciła tę okropną część damskiej garderoby. Ten aspekt jej życia początkowo wywołał poważny skandal obyczajowy, kiedy jednak cesarzowa Eugenia nie tylko wyraziła na to zgodę, ale nawet sama przestała nosić gorset, wiele pań zaakceptowało ten pomysł, inne zaś oficjalnie ogłosiły, że będą robić to samo i odrzuciły ten okrutny balast, jak go nazywały. W wyniku tego waga wielu pań mniej lub bardziej wzrosła, straciły one talię osy, nabierając kształtów bardziej puszystych, choć zdaniem Elodie to były kształty zupełnie normalne, jakie powinna mieć każda kobieta. Cesarzowa zaś głosiła, że jest pewna, iż niedługo na całym świecie zapanuje moda na kobiety o bardziej pełnych kształtach, a ona i jej siostrzenica będą mogły być z siebie dumne, że tę modę zapoczątkowały.
Tak oto w wielkim skrócie wyglądało dotychczasowe życie księżniczki Elodie i jak na tamte czasy, to nic nie zapowiadało tego, że może się ono w jakikolwiek sposób zmienić. Tak się jednak stało, a siostrzenica cesarzowej Francji otrzymała pierwsze w swoim życiu dyplomatyczne zadanie. Nie wiedziała, oczywiście, że to zadanie zmieni wszystko, pozwoli jej spojrzeć na wiele spraw inaczej niż dotąd, a do tego spełni jej największe marzenie: przeżyć wspaniałe przygody jak z książek, które tak uwielbiała. Choć niewiele brakowało, aby początek owych przygód był zarazem ich końcem.

***

Kareta z Elodie przejechała przez granicę Francji z Austrią, gdzie odebrał ją specjalnie wysłany w tym celu kilkuosobowy oddział żołnierzy cesarza wysłanych tam przez Zottornika, aby zapewnić księżniczce bezpieczną podróż. Przekazali im Elodie francuscy żołnierze, przydzieleni jej przez Napoleona III, aby eskortowali ją do granic cesarstwa. Dowodzący austriackimi wojakami kapitan zapewnił swych francuskich kolegów po fachu, że dołoży wszelkich starań, aby księżniczka była pod jego opieką całkowicie bezpieczna. Dopełniono zatem wszelkich formalności i Elodie pożegnała ukochaną Francję, wjeżdżając na nieznane zupełnie sobie ziemie, niepewna tego, co ją na nich czeka.
- Pierwszy raz opuszczam Francję. Nigdy wcześniej nie byłam w Austrii, ani w ogóle za granicą - zwróciła się do swojej damy do towarzystwa, Blanche.
- Ja kiedyś byłam w Austrii. Nic niezwykłego. Kraj jak kraj. Wszędzie na tym świecie jest dobro i zło, piękne i brzydkie miejsca - odpowiedziała Blanche nieco obojętnym tonem.
Była to młoda kobieta w wieku Elodie, ale wiodąca nieco inny tryb życia, co ona. Od roku była mężatką i to całkiem szczęśliwą, jej mąż jednak nie był obecnie w domu, ponieważ pełnił teraz poważne obowiązki państwowe dla cesarza. Z tego właśnie powodu, Blanche mogła sobie pozwolić na towarzyszenie księżniczce w podróży do Austrii. Musiała jednak przyznać, że choć naprawdę uwielbiała Elodie i spędzanie z nią czasu, to podróż poza granice ukochanej Francji nie było jej miłe, gdyż młoda kobieta stanowiła raczej typ domatorki. Ponadto też kochała swojego męża i już się za nim zdążyła naprawdę mocno stęsknić.
- Jak sądzisz, Blanche, czy cesarz jest przystojnym mężczyzną? - zapytała po chwili Elodie.
- Trudno mi powiedzieć, Wasza Wysokość. Gusta na tym świecie są przecież różne - odpowiedziała dyplomatycznie Blanche - Jeśli mnie jednak pytasz, pani, o zdanie, to na portretach, jakie widziałam, widać zawsze bardzo przystojnego pana z prawdziwego zdarzenia. Ale przecież nie mamy pewności, ile w tych portretach jest prawdy. Wszak dobrze wiemy, jak łatwo przychodzi malarzom kłamać, kiedy im zleceniodawca porządnie zapłaci za udoskonalenie tego, co natura zniszczyła.
- Sądzisz, że tutaj też mamy do czynienia z taką sytuacją?
- Nie mam pojęcia, Wasza Wysokość. Wcale by mnie to jednak nie zdziwiło, gdyby tak właśnie było.
Blanche spojrzała uważnie na Elodie i zapytała nieco poufałym tonem, na jaki ze względu na swoje stanowisko i przyjaźń z Elodie mogła sobie pozwolić:
- A czy Wasza Wysokość zamierza znaleźć sobie w Austrii męża?
- Niekoniecznie, chociaż nie zaprzeczam, nie miałabym nic przeciwko temu, aby będąc w Austrii, zakochać się. Byle tylko w jakimś porządnym mężczyźnie. Jak wiesz, moja kochana Blanche, jeszcze nigdy nie byłam zakochana. Nie wiem, jakie to uczucie, ale wiem, że musi być cudowne.
- Tak, to jest cudowne uczucie. Ale muszę uprzedzić, że bardzo często zanim ono następuje, pojawia się zwykłe zauroczenie, zazwyczaj mylone z miłością. Ono pojawia się szybko i mija szybko. A potem dopiero pojawia się prawdziwe uczucie.
- A często ma miejsce to zauroczenie?
- Trudno powiedzieć, tak na pewno. Wszystko zależy od człowieka. Ja myślę sobie jednak, że jak człowiek wie, czego chce, to rzadziej pojawia się zauroczenie u niego, a częściej miłość. Ale to naprawdę wszystko zależy od człowieka.
- A u mnie? Jak sądzisz?
- Sądzę, że czas najwyższy, aby Wasza Wysokość się wreszcie zakochała, bo cóż... Latka lecą, młodszą nie będziesz, pani, a z każdym rokiem coraz mniejsza pewność, że kogoś sobie znajdziesz.
- A może ja wcale nie chcę sobie nikogo znaleźć? Może dobrze mi jest tak, jak jest teraz?
- To by Wasza Wysokość nie marzyła o prawdziwej miłości.
Elodie zachichotała, rozbawiona bystrością umysłu Blanche. Ta dziewczyna była naprawdę niesamowita, choć taka od niej różna, z charakteru oraz z wyglądu. Była ona bowiem wysoką i nad wyraz szczupłą brunetką o brązowych oczach, rysy jej twarzy były nieco mocniejsze od rysów Elodie, bardziej dojrzałe i bardziej też poważne, już dotknięte życiem w jego najgorszej formie. Mimo młodego wieku, zdążyła doświadczyć smutku i przygnębienia, kiedy jej rodzina popadła w niełaskę po upadku Burbonów i wprowadzeniu II Republiki, która to niełaska minęła z tą chwilą, kiedy pierwszy prezydent nowego ustroju przeprowadził zamach stanu, w ciągu zaledwie kilku godzin przejmując władzę jako nowy cesarz Napoleon III. To wtedy ojciec Blanche, wiwatujący głośno na cześć władcy, poczuł, że nadchodzi oto jego chwila. Ale ta przyszła następnego dnia, gdy ktoś chciał zastrzelić cesarza. Ojciec Blanche wypatrzył to i w ostatniej chwili podbił zamachowcowi do góry dłoń z pistoletem, a Napoleon III, którego uwagę przykuło to zamieszanie, był pod wrażeniem i jeszcze tego samego dnia sprowadził do siebie mężczyznę, czyniąc go oficerem w swojej straży przybocznej i przywracając całą jego rodzinę do łask. W ten sposób Blanche i jej bliscy odzyskali znowu znaczenie we Francji, a prócz tego otrzymali intratne urzędy, a sama Blanche została damą do towarzystwa Elodie, siostrzenicy cesarzowej Eugenii, małżonki Napoleona III. Obie prędko przypadły sobie do gustu, zostając przyjaciółkami, chociaż Blanche nigdy nie pozwoliła sobie na to, aby mówić do księżniczki po imieniu, choć ta wiele razy ją o to prosiła. Ale Blanche, choć naprawdę na wiele pozwalała sobie z Elodie, to nigdy nie zdobyła się na to, aby przekroczyć ten konkretny stopień poufałości. Bała się bowiem, że gdyby postąpiła inaczej, a cesarz lub cesarzowa by to odkryli, mogłaby mieć z tego powodu problemy. Dlatego nawet w prywatnych rozmowach wolała zwracać się do Elodie per „księżniczko”, aby przypadkiem nie pozwolić sobie nigdy na zbyt wiele w miejscu publicznym. Elodie wiedziała o tym i mimo niechęci do tej jakże dziwnej tytulatury, zaakceptowała to, ale pozwalała Blanche na więcej poufałości niż ta, która zwykle przysługuje damie do towarzystwa. Chciała mieć w osobie tej uroczej Francuzki swoją przyjaciółkę, a nie służkę i udało jej się to osiągnąć, co ją bardzo cieszyło, ponieważ dzięki temu mogła swobodnie rozmawiać z Blanche, a także poznać jej uczciwą ocenę w każdej kwestii, co miało dla niej znaczenie i to ogromne, gdyż szczerość i uczciwość ceniła sobie ponad wszystko.
- No cóż, Blanche. Doskonale mnie znasz. Nie wiem nawet, czy nie nazbyt doskonale - powiedziała żartobliwie Elodie.
- Przede wszystkim znam życie, Wasza Wysokość - odparła na to Blanche - I wiem, co mówię. Nie każda kobieta ma tyle szczęścia, aby poznać mężczyznę na tyle porządnego, aby go swobodnie i bez wahania mogła poślubić.
- Twoja matka i ty jakoś miałyście tyle szczęścia.
- Owszem, ale nie każda ma to szczęście. Zwłaszcza księżniczki, krewniaczki władców Europy. U nich jest większy majątek i mniejsza swobodna wyboru.
- Ale mnie ciocia zapewniała prawo wyboru. Powiedziała, że mogę wybrać za męża, kogo tylko zechcę. A ja chcę wyjść za mąż z miłości.
- Chcesz miłości, kup sobie psa, jak mi mawiała moja babunia.
Elodie miała już coś na to odpowiedzieć, gdy nagle rozległ się huk wystrzału, a zaraz po nim kolejny i jeszcze kilka następnych. Dziewczyna przeraziła się więc zupełnie na poważnie, nie wiedząc, co ma zrobić. Domyślała się, podobnie zresztą, jak jej dama do towarzystwa, co jest przyczyną tego stanu rzeczy, jednak strach tak bardzo sparaliżował jej ruchy i usta, że nie była zdolna ani cokolwiek zrobić, ani cokolwiek powiedzieć. Blanche znajdowała się w tej samej sytuacji. Ją również w tamtej chwili sparaliżował strach, zwłaszcza, iż po kilku strzałach nastąpiły jakieś krzyki, uderzenia ostrzy broni białej, a następnie głucha cisza. Ta natomiast była o wiele groźniejsza od tego hałasu, który wcześniej słyszały.
Po chwili drzwi karety otworzyły się gwałtownie i stanął w nich jakiś wysoki, młody mężczyzna około trzydziestoparoletni. W dłoni miał szablę, z której ostrza strużkami kapała krew. U boku miał parę pistoletów. Ubrany był w zielony strój, nieskromny, ale mocno już nadszarpnięty przez czas. Miał brązowe włosy, oczy tej samej barwy, sporego wąsa i postawny wygląd, a jego usta układały się w okrutną podróbkę uśmiechu.
- No proszę, proszę... A kogo my tu mamy? - zapytał podłym tonem - Coś mi się widzi, że trafił nam się niezły łup, chłopcy.
Jeden z jego bandytów, ubrany znacznie skromniej niż on, ale będący w dosyć podobnym wieku, podskoczył do otwartego wejścia do karety i oblizał się lekko na widok dwóch pięknych pań. Następnie wydobył zza pasa pistolet, wycelował je w Elodie i Blanche, po czym warknął:
- Wyłazić, gołąbeczki!
Księżniczka łatwo oceniła, że wszelkie pertraktacje na nic tu się nie zdadzą i nie chcąc drażnić bandytów, wysiadła powoli i dostojnie z karocy, a Blanche zaraz za nią. Obie stanęły w odważnych pozach przed bandytami, nie chcąc pokazać im, że się ich boją, ponieważ zwykle takie coś jeszcze bardziej rozjuszało tego rodzaju nikczemników. Jednocześnie Elodie rozejrzała się po polanie, na której to obecnie się znajdowali. Widać było wszędzie trupy żołnierzy z ich eskorty, a także tych jedynie rannych. Po dokładnym przyjrzeniu się łatwo było także zauważyć, że ci dzielni wojacy bronili się przez chwilę dobrze, zabijając kilku napastników, ale nic im z tego nie przyszło, gdyż swoją wierność sprawie przypłacili życiem. Elodie z miejsca się zrobiło smutno z tego powodu. Nie miała jednak wówczas czasu, aby się nad tym zastanawiać, gdyż herszt bandy, czyli ten sam, który otworzył karocę, zapytał:
- Kogo my tu mamy? Dwie piękne paniusie. I zapewne bogate. Aż żal by było nam wszystkim, gdyby nie zechciały one wesprzeć nasze dzielne stowarzyszenie.
- Obawiam się, że chwilowo nie dysponujemy kwotą, która byłaby w stanie was zadowolić - powiedziała buńczucznie Blanche.
- Lepiej, żeby było inaczej, bo w przeciwnym razie odbiorę sobie zapłatę od was w nieco inny sposób - odparł na to herszt bandy.
To mówiąc, podszedł nieco bliżej Elodie i Blanche, obserwując je przy tym nad wyraz uważnie, jakby decydował, która bardziej mu się podoba. Nie uszło to uwadze jednego z wziętych do niewoli, ocalałych z mającej miejsce przed chwilą bitwy żołnierzy. Oburzony zachowaniem herszta, zawołał:
- Jak śmiesz, prostaku, tak się zwracać do księżniczki francuskiej przybyłej tu z misją dyplomatyczną?!
Blanche dała mu wzrokiem znak, aby siedział cicho, było już jednak za późno i słowa te zostały wypowiedziane. Oczywiście nie uszły one uwadze herszta, który uśmiechnął się okrutnie, pogłaskał po wąsach i rzekł:
- Księżniczka francuska z misją dyplomatyczną? Coś mi mówi, chłopcy, że nam się trafił jeszcze lepszy łup niż sądziliśmy.

***

Istnieją na tym świecie ludzie, którzy najbardziej ze wszystkich dni w całym tygodniu nie lubią poniedziałku. Sissi przez większość swojego dotychczasowego życia raczej daleka była od stwierdzenia, że należy do tej kategorii. Tego jednak dnia sytuacja uległa zmianie, kiedy w poniedziałkowy poranek, po śniadaniu, jej ukochany Franz musiał pożegnać się z nią i powrócić do Schonbrunnu, aby zająć się sprawami państwowymi. Dodatkowo jeszcze zabierał ze sobą Ludwika, którego bardzo chciał wypytać o pewne sprawy związane ze światową polityką, a raczej jej nowymi, liberalnymi prądami, którymi coraz bardziej się interesował. Sissi w ten sposób traciła za jednym razem dwie niezwykle bliskie sobie osoby i choć dobrze wiedziała, że to tylko na jakiś czas i niedługo znowu się wszyscy razem zobaczą, to i tak jej było z tego powodu smutno, jak zresztą chyba zawsze bywa każdemu, gdy musi choć na chwilę opuścić kogoś, kto jest mu tak bliski.
- Obiecuję, że wkrótce znowu się zobaczymy, Sissi - powiedział Franciszek czułym i zakochanym głosem, trzymając ukochaną za ręce - Razem z Ludwikiem zajmiemy się sprawami cesarstwa i podejmiemy godnie reprezentantów Francji. To bardzo ważne dla Austrii, podpisać sojusz z Napoleonem III. Sądzę, że Ludwik mi może w tym pomóc. Przecież studiował w Paryżu, poznał wielu ludzi i nawiązał tam stosunki. Poza tym, poznał dobrze Francuzów i wie, czego się można po nich spodziewać.
- No, nie przeceniałbym tak bardzo moich zdolności w tym kierunku - odparł na to żartobliwym tonem Ludwik - Ale pomogę, jak tylko zdołam.
- Nasz drogi kuzyn jest zdecydowanie za skromny. Może więcej pomóc niż mu się to wydaje - stwierdził wesoło Franz.
- Jak bardzo żałuję, że nie mogę jechać z tobą - powiedziała Sissi, patrząc w oczy Franciszka wzrokiem pełnym miłości.
- Nie bój się, najdroższa. Obiecuję ci, że już wkrótce będziemy razem, ty i ja radzić sobie ze wszystkimi sprawami państwowymi - obiecał jej Franz.
Następnie złożył pełen miłości pocałunek na jej ustach, żegnając ją ostatni raz i powoli odchodząc w kierunku czekającej na niego eskorty.
Ludwik tymczasem czule pożegnał się z wujostwem, Nene, Teodorem, Marią i z Sissi, wszystkich mocno ściskając i delikatnie całując w policzki.
- Proszę, obiecaj mi, że będziesz o niego dbać - powiedziała Sissi, gdy czule się przytulili na pożegnanie.
- Jak o rodzonego brata - odpowiedział jej Ludwik.
Sissi uśmiechnęła się do niego i pocałowała go delikatnie w policzek. Czuły i zarazem słodki buziak, tak często kiedyś ofiarowywany przez jego małą kuzynkę, teraz nie sprawił jednak Ludwikowi przyjemności, bo choć był niezwykle słodki, to z powodu uczuć, jakie żywił do niej książę bawarski, pocałunek ten zapiekł go mocno i wywołał znowu przypływ uczuć, jakich nigdy nie powinien czuć i które próbował za wszelką cenę wyrzucić ze swego serca. Nie dał tego jednak po sobie poznać, tylko uśmiechnął się delikatnie do Sissi, jeszcze raz ją pożegnał, a potem dołączył do Franciszka, wskoczył na swego konia i odjechał wraz z cesarzem oraz jego eskortą.
Sissi z bliskimi długo przyglądała się odjeżdżającym postaciom, aż zniknęły one całkowicie za horyzontem. Dopiero wtedy wszyscy rozeszli się i zajęli swoimi sprawami. Księżniczka zaś poszła do ogrodu, aby w ciszy i spokoju pomyśleć nad tym, jak sobie poradzi z wyjazdem ukochanego, za którym już strasznie tęskniła, choć nie było go zaledwie kilka minut. Dziwnie się czuła, spacerując po miejscach, po których jeszcze wczoraj spacerowała ze swoim ukochanym. Miejsca te nie były już takie radosne i piękne jak poprzedniego dnia i napawały ją teraz smutkiem oraz nostalgią. Dlatego szybko je opuściła i udała się do jednego ze swoich ulubionych miejsc, w którym zawsze poprawiał jej się humor. Do swojego zwierzyńca.
Było to miejsce bardzo bliskie Sissi. Ogrodzone niewielkim płotkiem, z ławką i rosnącym przy nim drzewem, w której przebywały oswojone przez księżniczkę zwierzęta. Były to dwa króliczki Tristan i Izolda, baranek Artur, kózka Ginewra, wiewiórka Orzeszek i jelonek Robin. Tego ostatniego, co prawda Sissi wypuściła na wolność przed swoim wyjazdem do Schonbrunnu, lecz kiedy wróciła, odkryła, że jej podopieczny znowu jest w zwierzyńcu. Ojciec wytłumaczył wtedy córce, iż to najprawdopodobniej dlatego, że Robin tak długo z nimi przebywał, że nie umie już żyć na wolności. Sissi nie była do tego tak do końca przekonana, dlatego też dla pewności poszła z jelonkiem na spacer, spodziewając się, iż być może zechce on wykorzystać nadarzającą się okazję i powróci do lasu. Tak się jednak nie stało i kiedy tylko Sissi zaczęła iść w stronę domu, Robin zrobił to także. Księżniczka zrozumiała wówczas, że zwierzak woli być u niej i traktuje jej dom jako swój i dlatego postanowiła pozostawić go u siebie. Nie była oczywiście do końca pewna, czy Robin, gdy już dorośnie i przemieni się w dorodnego jelenia, czy dalej będzie tak lubił to miejsce i czy wówczas nie zechce powrócić do lasu. Jej matka wątpiła w to jednak, podobnie jak ojciec, który wszak na zwierzętach znał się jak mało kto.
Sissi zaczęła czule głaskać kolejno wszystkie zwierzątka i przytulać je, jedno po drugim. Chociaż były już nakarmione przez służbę, dołożyła im przysmaków i z uśmiechem patrzyła, jak jedzą.
- Och, moi kochani - powiedziała do nich czule - Jak dobrze, że żadne z was nie jest cesarzem. Nie macie na głowie takich problemów jak Franciszek. Możecie być tutaj, jak długo tylko chcecie. Jak chcecie wyjść, możecie, ale zawsze wracacie tutaj i tylko tyle wam do szczęścia potrzeba. Wydaje mi się, że świat byłby o wiele lepszym miejscem, gdyby wszyscy na nim mieli wyłącznie takie potrzeby jak wy.
Zwierzęta oczywiście nie rozumiały jej słów, ale chyba wyczuły, że coś jest z Sissi nie tak, bo po kolei podchodziły do niej, wąchały delikatnie jej ręce i nogi, a w przypadku Robina nawet czule je polizały. Księżniczka uśmiechnęła się lekko do swych podopiecznych, pogłaskała każdego z nich po łebku i powiedziała:
- Szkoda, że nie umiecie mówić. Moglibyśmy porozmawiać sobie, chociaż i tak raczej byście mi nie zdołali pomóc. Na tęsknotę za ukochanym jeszcze nikt nie wynalazł lekarstwa.
Księżniczka powoli wstała i nagle dostrzegła, że podchodzą do niej Teodor z Ilary. Oboje byli wyraźnie zainteresowani zwierzyńcem, w którym jeszcze nie byli, bo nie chcieli wchodzić tutaj bez zgody właścicielki, czyli Sissi. Ponieważ jednak ona teraz była, dzieci poprosiły ją, aby pozwoliła im spędzić czas z jej pupilami. Sissi oczywiście bez wahania na to pozwoliła. Więcej, wraz z bratem pokazywała kolejno wszystkie swoje zwierzęta Ilary, przedstawiała je i pokazywała, jak należy je głaskać, aby ich nie przestraszyć. Dziewczynka była nimi wyraźnie zachwycona, a najbardziej chyba Orzeszkiem i Robinem.
- Och, jakie z nich słodziaki! I jakie kochane! - wołała Ilary, gładząc kolejno jelonka i wiewiórkę, której dała żołędzia do schrupania.
- To prawda. Kochane z nich zwierzaki - powiedział Teodor, dając w tej samej chwili marchewkę Tristanowi i Izoldzie.
- A dlaczego mają takie imiona?
- Bo Sissi naczytała się kiedyś książek i chciała dać swym ulubieńcom imiona postaci z tych książek. Tylko Orzeszek ma proste imię, bo Sissi nie wymyśliła dla niego niczego lepszego.
- Rozumiem. Ale to są ładne imiona, Teo.
- Wiem o tym. Ale nie tak ładne jak twoje, Ilary.
Dziewczynka zarumieniła się lekko, zachwycona komplementem od chłopca i popatrzyła na niego czułym wzrokiem, a on z kolei poczuł, że robi mu się bardzo przyjemnie, ale i też bardzo gorąco.
Sissi uśmiechnęła się na ten widok, ale jednocześnie poczuła, jak jej smutno. Ta urocza i zakochana w sobie dwójka bardzo jej teraz kogoś przypominała. Przed oczami jej stanął znowu Franciszek oraz to, jak doskonale spędzali ze sobą czas. I w dodatku oboje byli tacy podobni do Teodora i Ilary, kiedy byli mali. Oboje tak samo na siebie patrzyli i oboje już wtedy czuli do siebie to, co teraz musieli czuć do siebie Teo i Ilary. Bo na pewno to do siebie czuli, Sissi doskonale to wiedziała. To było przecież widać na pierwszy rzut oka. Wystarczyło tylko na nich spojrzeć. Takimi spojrzeniami mogą się obdarzać jedynie zakochane w sobie osoby. Ponadto Sissi doskonale pamiętała ten rodzaj spojrzenia, bo takimi samym obdarzali siebie ona i Franz, kiedy byli dziećmi i teraz, gdy są oficjalnie zaręczeni. Podobieństwa zatem tej uroczej pary do Sissi i jej ukochanego nasuwały się same. Dlatego wielka tęsknota, jaką czuła księżniczka do narzeczonego powróciła ze zdwojoną siłą.
Sissi nie chciała, aby Teodor i Ilary to zobaczyli, dlatego odeszła kawałek od nich, usiadła na ławce i zaczęła przyglądać się dzieciakom, które radośnie bawiły się z jej zwierzęcymi podopiecznymi. Przypomniała sobie wówczas, jak była mała i jak wraz z Franzem karmili jej poprzednie zwierzęta, teraz już nieżyjące, które zastąpiły jakiś czas później te urocze słodziaki. Ona i Franz wówczas też wspaniale się bawili, karmiąc je, biorąc je na ręce, przytulając i okazując im wiele miłości.
Tak, pomyślała sobie Sissi. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Są niezmienne.
Zaraz potem zanuciła sobie pod nosem jedną z ulubionych piosenek z czasów swego dzieciństwa, którą lubiła śpiewać z Franzem:

To niezmienne jest,
Że lubimy za rękę iść.
I niezmiennie wiem,
Że rozumiesz mnie nie od dziś.
Jak z kamienia mur
Pniemy się do chmur.
Trwamy pomimo burz.
To niezmienne jest,
Że chcę być z tobą na zawsze już.

To niezmienne jest,
Choć niezmiennie ucieka czas.
To niezmienne jest,
Choć nie wiemy, co czeka nas.
Chcemy szczęściem żyć,
Tu i teraz być.
Czas nie ma nic do nas.
To niezmienne jest,
Że chcę z tobą być zawsze już.


- Sissi! Hej, Sissi!
Księżniczka obejrzała się za siebie i zauważyła opartą o płotek Marię z panną Łucją w ręku. Dziewczynka patrzyła na nią uważnie, celowo unikając widoku tak dobrze się bawiących ze sobą Teodora i Ilary. Sissi pomyślała sobie wówczas, że chyba jej małej siostrzyczce jeszcze nie przeszła zazdrość o Teo i wciąż nie jest w stanie odpuścić jemu i baronównie. No cóż... Najwidoczniej na przełamanie lodów potrzeba im więcej czasu.
- Co tam, Mimi? - zapytała Sissi swoją siostrę.
- Mama cię woła. Podobno już czas na twoje zajęcia - odpowiedziała Maria, lekko się przy tym krzywiąc - Jak to dobrze, że to nie ja wychodzę za cesarza. Bo to jest strasznie głupie, chodzić z książkami na głowie z jednego kąta w drugi.
Sissi uśmiechnęła się ironicznie. Oj tak, w tej sprawie zgadzała się ze swoją młodszą siostrzyczką.
- Spokojnie, Mimi. Na szczęście bycie cesarzową to coś więcej niż tylko takie głupie zajęcia. Ale to też muszę opanować. Dziękuję, Mimi. Idę już na lekcje. A ty, proszę, pobaw się z Teo i Ilary.
Po tych słowach, Sissi odeszła w kierunku domu. Maria zaś oparła się lekko o płotek i popatrzyła z niechęcią na brata i jego sympatię.
- Pobaw się z Teo i Ilary. Już ja się z nimi pobawię! - mruknęła ze złością pod nosem dziewczynka.
Wtem podszedł do niej Robin i lekko trącił ją główką. Maria, która wcale się nie spodziewała jego obecności, przerażona upuściła swoją lalkę na ziemię, ale jak na złość, panna Łucja upadła na trawę po drugiej stronie płotu. Dostrzegła to Ilary, która szybko podbiegła i podniosła lalkę, po czym podała ją Marii.
- To chyba twoja lalka, prawda? - bardziej stwierdziła niż spytała.
Maria niemalże wyrwała jej swoją własność z rąk i burknęła:
- Tak, to moja.
- Czy ma jakieś imię? - zapytała Ilary.
- Głupia jesteś? Każda lalka ma jakieś imię - warknęła Maria.
- A jakie nosi twoja? - spytała baronówna, nie przejęta tonem dziewczynki.
- Panna Łucja.
- Bardzo ładne imię. Opowiesz mi coś o pannie Łucji?
- Nie, ona jest moja. Kup sobie swoją.
Ilary spojrzała zdumiona na Marię. Nie rozumiała jej wrogości. Przecież nie chciała jej zrobić nic złego. Dlaczego dziewczynka była do niej taka niemiła?
- Mario, czemu jesteś taka niemiła? Przecież ja cię bardzo lubię.
- A ja ciebie nie! - zawołała ze złością Maria, wyrzucając z siebie to, co czuła do tej „przybłędy”, jak ją nazywała w myślach - Myślisz, że możesz tu sobie tak po prostu przyjechać i ukraść mi brata?
- Ukraść ci brata? Nie rozumiem.
- Nie rozumiesz? Odkąd tu przyjechałaś, on spędza czas wyłącznie z tobą. A dla mnie nie ma już czasu. To nie w porządku! Tak nie powinno być!
- Wybacz, Mario. Ja nie wiedziałam.
- Co mi z tego? Ukradłaś mi brata, a potem jeszcze podlizywałaś się Sissi!
- Ja? Podlizywałam się?
- A co? Myślisz, że nie wiem, czemu mnie broniłaś wczoraj nad jeziorem? Już ja wszystko dobrze wiem. Chciałaś pokazać wszystkim, jaka jesteś miła! Ale mnie nie oszukasz! Nie chcę cię tutaj! Daj mi spokój!
Po tych słowach, Maria odepchnęła Ilary na trawę, zeskoczyła z płotu, o który się opierała i uciekła przed siebie, płacząc rzewnie. Teodor, widząc to, podbiegł do Ilary i pomógł jej się podnieść z ziemi.
- Nic ci nie jest? - zapytał z troską - Przepraszam cię bardzo za moją siostrę. Nie wiem, co jej się stało.
- A ja chyba wiem - odpowiedziała smutno Ilary, przyglądając się Marii, gdy ta znikała im z oczu.
Zrobiło jej się wówczas bardzo źle na sercu, a zaraz potem zakwitła jej pewna myśl w głowie. Już wiedziała, co zrobić, aby Maria zaczęła ją lubić. Może dzięki temu wreszcie zostaną przyjaciółkami?

***

Przybycie do Schobrunnu nie było w żaden sposób wesołe dla Franza, czego się zresztą spodziewał. Trudno zresztą oczekiwać, aby powrót do obowiązków tuż po cudownie spędzonym czasie z ukochaną osobą należał do rzeczy przyjemnych. Jednak nie tylko tym razem obowiązki miały zaabsorbować osobę cesarza Austrii. Dużo poważniejszy problem wyszedł na jaw, gdy niedługo po przybyciu przyszedł do niego Zottornik z informacją, że księżniczka Elodie jeszcze nie przyjechała, co jest o tyle dziwne, że co najmniej od godziny lub nawet dwóch powinna być tutaj. Franciszek niespecjalnie się tym przejął, uznając, że zapewne księżniczka oraz jej eskorta zatrzymali się w jakieś oberży, lekko zabalowali i przyjadą później, jednak kanclerz uznał, iż sprawa może być niezmiernie poważna.
- Uważam, Wasza Cesarska Mość, że trzeba koniecznie wysłać oddział ludzi na poszukiwanie zaginionych, jeżeli nieobecność księżniczki Elodie się przedłuży - zauważył niezwykle poważnym tonem.
- Jeżeli się przedłuży, to oczywiście tak właśnie zrobimy - zgodził się z nim Franz - Ale osobiście jestem zdania, że po prostu pojawiły się jakieś przeszkody, na pewno drobne, choć nieprzewidziane i dlatego przybycie księżniczki nieco się opóźniło. Czy wszystko zostało przygotowane na jej przyjazd?
- Oczywiście, Wasza Cesarska Mość. Sam osobiście doglądałem przygotowań i mogę zapewnić, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Dziękuję, kanclerzu. Jak zwykle, nigdy nie zawodzisz.
Zottornik skłonił się przed cesarzem, niezwykle zadowolony z komplementu, który właśnie otrzymał.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi, zza których to dobiegł obecnych bardzo niespokojny głos Karola. Cesarz nakazał wpuścić brata, a ten natychmiast wszedł do jego gabinetu, na twarzy mając wymalowany ogromny niepokój. Jeden rzut oka na tę twarz wystarczył, aby Franz, Ludwik i Zottornik zrozumieli, że musiało się stać coś niedobrego.
- Franz, niedobrze - powiedział Karol, podchodząc do biurka, za którym to siedział jego brat - Z ludzi, których wysłaliśmy księżniczce Elodie jako eskortę, powrócił tylko jeden. Ma straszne wieści.
- Jakie? Co to za wieści? - zapytał po raz pierwszy zaniepokojony Franz.
- Mówi, że napadli na nich bandyci i porwali księżniczkę i jej damę dworu. Ich ludzi zabili. On tylko przeżył, aby powrócić tutaj z informacją, że żądają za obie damy ogromnego okupu. Sto tysięcy guldenów i to do zachodu słońca, inaczej zabiją obie dziewczyny.
- To hańba! Coś takiego na naszej ziemi?! - zawołał oburzony Zottornik - To przecież podważa nasze dobre imię! Dobre imię cesarza!
- Mniejsza tu o dobre imię, kanclerzu. Chodzi przede wszystkim o życie tych dwóch niewinnych kobiet - powiedział Ludwik.
- Dobre imię cesarza jest równie ważne - stwierdził kanclerz - Nie wolno nam o nim zapominać, bo jeśli Napoleon III dowie się, że siostrzenica jego żony zginęła na naszej ziemi, może dojść do wojny.
- On ma rację, Ludwiku - powiedział Franz, wstając gwałtownie zza biurka - Dyplomatyczny afront w tej sytuacji jest równoznaczny z wybuchem wojny, a na to nie możemy sobie pozwolić. Musimy coś przedsięwziąć. Karolu, gdzie jest ten żołnierz, który przyniósł te wieści?
- W mojej komnacie. Kazałem mu się tam położyć, bo ledwie żyje i zaraz tu do ciebie przybiegłem.
- Chodźmy tam. Musimy dowiedzieć się wszystkiego.
Franciszek z Karolem, Ludwikiem oraz Zottornikiem natychmiast udali się do pokoju tego drugiego, gdzie zastali rannego i wycieńczonego żołnierza, leżącego w łóżku młodego arcyksięcia i doglądanego przez jego służącego. Na widok cesarza, oficer chciał podnieść się z łoża boleści, jednak Franz nakazał mu ruchem ręki, aby tego nie robił i leżał dalej.
- Powinieneś odpoczywać, przyjacielu - powiedział łagodnym tonem.
- Tak mi przykro, Wasza Cesarska Mość. Zawiodłem cię - biadolił żołnierz.
- To nie jest twoja wina. Nie zadręczaj się tym.
- Miałem je pilnować, a pozwoliłem je porwać. To po prostu straszne.
- Nie wiń się za to. Lepiej powiedz, gdzie są bandyci?
- Nie wiem, Wasza Cesarska Mość. Dwóch z nich zabrało mnie do miasta, a potem zatrzymali się w miejscowej gospodzie. Powiedzieli mi, że mam iść tutaj i zażądać w ich imieniu okupu. Będą na niego czekać. Dodatkowo powiedzieli, żeby zapomnieć o przybyciu po nich z wojskiem, bo jeżeli nie wrócą do zachodu słońca, oczywiście z okupem, księżniczka i jej służka zginą.
- Co to za gospoda?
- „Pod Weteranem”.
- Natychmiast wyślę tam oddział wojska! - zawołał Zottornik, zaciskając ze złości pięść - Niech ich zaraz aresztują i sprowadzą tutaj. Już kat wyciśnie z nich wszystkie informacje. Łamanie kołem najszybciej rozwiązuje języki.
- A tymczasem minie wiele godzin, a bandyci nie wrócą do kryjówki i reszta bandy z zemsty zabije księżniczkę i jej dwórkę - zauważył z ironią Ludwik.
- On ma rację. Nie możemy ryzykować życia księżniczki - poparł go Karol - To zbyt niebezpieczne. Jeżeli coś im się stanie, cała Austria za to odpowie.
- Nie możemy jednak pertraktować z bandytami - stwierdził Zottornik.
Ludwik uśmiechnął się wówczas delikatnie i powiedział:
- Oczywiście, że nie będziemy z nimi pertraktować. Ale powinniśmy udawać, że chcemy to zrobić.
Franciszek, Karol i Zottornik spojrzeli na księcia zaintrygowani, czekając, aż ten wyłoży im swój plan. Nie musieli na to długo czekać.

***

Ludwik ubrany w skromny, cywilny strój, ze szpadą u boku i z pistoletami za pasem powoli podjechał do gospody „Pod Weteranem”, zostawił konia pod opiekę stajennego, rozejrzał się uważnie dookoła i wszedł do środka. Był niespokojny, czy jego plan aby na pewno jest skuteczny i tak dobrze przemyślany, jak uważał, ale i o tym też wiedział, że nie ma obecnie czasu na dopracowywanie jego szczegółów. Z tego właśnie powodu musiał go zrealizować tak, jak to zostało ustalone, chociaż im więcej o tym wszystkim myślał, tym bardziej był niespokojny.
Mimo zatem pewnych obaw, ostatecznie wszedł do środka, zawołał głośno o coś do picia, usiadł przy kontuarze i zapytał gospodarza, nalewającego mu właśnie kieliszek wina:
- Przybyłem z dworu w wiadomej sprawie. Podobno ktoś tu na mnie czeka.
Gospodarz, człowiek uczciwy i nie wiedzący niczego o żadnych machlojkach, wiedział jednak od siedzących tutaj dwóch bandytów, że ma przybyć ktoś z dworu. Czuł, że to zapowiedź jakieś bardzo nieprzyjemnej sytuacji i wolał nie być w nią w żaden sposób wmieszany, ale ostatecznie zrobił to, co mu bandyci nakazali.
- Tak, panie - odpowiedział Ludwikowi - Siedzi taki jeden w pokoju na górze. Mówił, że ktoś ma do niego przyjechać i ma być z dworu cesarskiego. Ale ja bym wielmożnemu panu radził uważać. Źle mu z oczu patrzy.
- A więc to o niego mi chodzi - odparł Ludwik.
Wypił do końca wino, po czym nieco nim wzmocniony, poszedł po schodach na piętro w kierunku pokoju, który wskazał mu oberżysta. Następnie, kiedy już się przed nim znalazł, zapukał do drzwi. Kiedy usłyszał zaproszenie wypowiedziane dość ponurym i ochrypłym głosem, wszedł do środka. W pokoju zastał wysokiego mężczyznę nieco starszego od siebie, z czarnymi włosami, gęstą, chociaż na krótko przyciętą brodą, o jasnobrązowych oczach, nieprzyjemnie na niego patrzących. Jego ubiór był raczej skromny, ale też nie sprawiał wrażenia ubioru osoby, która na co dzień żyje w mieście. Widać było, że jest to osoba żyjąca od lat w lesie lub jego okolicach. Na stoliku obok łóżka miał ułożony pistolet, a u boku szablę.
- Pan jesteś z dworu? - zapytał bandyta.
- Tak. W wiadomej nam wszystkim sprawie - odpowiedział Ludwik.
- Masz pieniądze?
- Nie prosisz, żebym usiadł? Ostatecznie przyszedłem w gości.
- Czasu nie mamy za dużo. Poza tym, nie przybyłeś tutaj na bal, paniczyku, tylko na pertraktacje z nami. Zostawmy więc te uprzejmości. Masz forsę?
- No dobrze. Skoro chcesz od razu przejść do sedna sprawy, niech tak będzie. Nie mam przy sobie pieniędzy.
Bandyta spojrzał na niego ironicznie. Zaczął nerwowo chodzić po pokoju, nie odrywając przy tym wzroku od Ludwika i rzekł:
- Nie masz? Nieładnie. To obawiam się, że piękna szyja księżniczki...
- Spokojnie. Taką sumę zebrać nie łatwo. Daj nam dzień zwłoki. Dostaniecie za to prowizję w postaci glejtu cesarskiego, dającego wam nietykalność na kilka dni. Dość czasu, aby wyjechać z pieniędzmi z Austrii i ujść pościgowi.
Bandyta sprawiał wrażenie wyraźnie zainteresowanego jego propozycją. Ale nie był przy tym pozbawiony czujności. Usłyszał za oknem jakieś odgłosy, które to bardzo mu się nie spodobały. Zerknął więc przez szybę w oknie i powiedział:
- Kusząca oferta. Tylko jeśli nie wrócę do wieczora z pieniędzmi, dwie śliczne panny życiem za to zapłacą.
- Teraz wrócisz bez pieniędzy, ale jutro je otrzymasz razem z glejtem. Masz na to moje słowo.
Bandyta widocznie zauważył za oknem coś, co mu się nie spodobało, bo gdy odwrócił swój wzrok w kierunku Ludwika, na jego twarzy wymalowana była złość i wyraźna żądza mordu. Książę bawarski zrozumiał, że musi szybko zadziałać, bo inaczej skończy tu jako trup.
- Twoje słowo? Nic nie znaczy, paniczyku. Ale zobaczysz, że moje tak!
To mówiąc, doskoczył do pistoletu leżącego na stole, jednak Ludwik był od niego szybszy. Odepchnął broń od ręki bandyty i uderzył go pięścią w twarz, w ten sposób posyłając go na ścianę. Następnie skoczył na niego, ale łotr odepchnął go nogami w kąt i wyrwał szablę, którą zaraz potem chciał go uderzyć. Ludwik miał jednak lepszy refleks, gdyż zdołał uskoczyć przed ciosem i dobiec do okna. Tam miał pełną swobodę ruchu. Zdołał wyrwać szpadę i przyłożył jej ostrze do gardła bandyty, gdy ten ponownie go zaatakował. Rabuś zrozumiał, że przegrał i powoli opuścił na dół dłoń z szablą.
- Nieładnie. W gości tu przyszedłem - powiedział z ironią Ludwik.
Chwilę później, do izby wpadli Karol z kilkoma żołnierzami. Prowadzili oni drugiego bandytę, którego kamrat zostawił przy koniach, a którego oni pojmali i związali. To właśnie to zobaczył nowy znajomy Ludwika przez okno i dlatego też zrozumiał, że z pertraktacji nici i zaatakował on księcia, licząc, że zyska sobie w ten sposób cennego zakładnika. Nie docenił go jednak, za co teraz przyszło drogo mu zapłacić. Nie stracił jednak animuszu.
- Nie ważcie się mnie tknąć! Jeżeli nie wrócę do zachodu słońca, moi kamraci zabiją te wasze ślicznotki i zmienią obóz.
- Co?! Będziesz kobietom groził, łajdaku?! - zawołał oburzony Karol, łapiąc za poły bandytę, wydzierając mu szablę i przykładając mu jej ostrze do gardła.
- Zostaw, Karolu! - powiedział Ludwik - Załatwimy to w inny sposób. Nasz nowy przyjaciel zacznie mówić. Powie nam uprzejmie, gdzie uwięzili porwane.
Bandyta odpowiedział Ludwikowi, że może go pocałować w pewne miejsce, które do pocałunków zdecydowanie się nie nadawało. Zwrot ten był wulgarny do tego stopnia, że Karol już chciał zbója za to uderzyć, jednak Ludwik go uspokoił. Uznał, iż prostackie słowa nie są w stanie go zranić, a on nie ma czasu na karanie tej nieuprzejmości. Zamiast tego, nakazał żołnierzom, aby pojechali razem z nim za miasto. Znał tam pewne miejsce, w którym chciał przesłuchać bandytę. Karol i przydzieleni mu wojskowi nie wiedzieli, do czego zmierza, ale go posłuchali.
Kiedy dojechali na miejsce, Ludwik wskazał im starą, wyschniętą studnię, w której już dawno nie było wody.
- Chcesz go tam wrzucić? - zapytał Karol.
- Nie do końca o to mi chodzi - odpowiedział Ludwik.
- To co niby będziemy robić?
- Piknik.
Zdumienie Karola sięgało zenitu, ale szybko zrozumiał, o co chodzi, kiedy to Ludwik nakazał żołnierzom wsadzić bandytę do studni w taki sposób, żeby mu z niej głowa wystawała, po czym przysunąć dwa duże kamienie tak, aby mu głowę nad studnią przytrzymały. Następnie, jakby nigdy nic, rozsiadł się tuż przy studni wraz z Karolem i obaj zaczęli jeść oraz pić. Bandyta, któremu zdążyło zaschnąć w gardle, zaczął prosić o wino, oni jednak podawali je sobie. Ponadto, jakby nie dość było tych tortur, to szybko okazało się, iż w studni siedzą wygłodniałe już do cna szczury, które szybko zaczęły chodzić bandycie po nogach i go po nich gryźć. To dopiero uświadomiło łotrowi, w jak poważnej sytuacji się znalazł i zaczął wołać o pomoc. Żołnierze jednak zlekceważyli to sobie, zaś Ludwik i Karol dalej napawali się swoim piknikiem.
- Chcesz jeszcze wina, Ludwiku?
- A poproszę, Karolu. Bardzo dziękuję.
- Może też mu dać? Albo chociaż coś do jedzenia?
- Nie sądzisz, że mówienie przy nim o jedzeniu jest nieco nietaktowne?
- W zasadzie racja. Zwłaszcza, kiedy samemu się jest jedzonym. Wtedy chyba nie jest miło słuchać o jedzeniu jako takim.
- Racja. On jest teraz, jak to ujął Hamlet: na uczcie, gdzie nie on je, tylko jego będą jedli.
Bandyta zrozumiał, że obaj długo będą jeszcze się tak nad nim pastwić, póki nie zacznie mówić i dlatego zaczął skamleć o litość, obiecując, iż wszystko powie, tylko niech go uwolnią od tych bestii w studni.
- Najpierw powiedz, potem cię wyciągniemy - warknął Ludwik.
Bandyta piszcząc już z bólu, bo ugryzienia szczurów się nasiliły, wysyczał:
- Wampirzy Jar. Są w Wampirzym Jarze.
Ludwik spojrzał na niego uważnie i aż powstał z miejsca. Wampirzy Jar. To było słynne w całej Austrii miejsce niedaleko Wiednia. Miejsce to stanowiły ruiny zamku pewnego hrabiego, z powodu swojego okrucieństwa posądzonego o bycie wampirem. Spalono mu zatem siedzibę wraz z nim w środku, a miejsce te do dnia obecnego było podejrzewane o bycie nawiedzonym. Idealna kryjówka dla bandy, która chciała uniknąć pościgu i wścibskich oczu mieszczan.
- Myślisz, że powiedział prawdę? - zapytał Karol, również wstając z miejsca.
- Ze szczurami na nogach jeszcze nikt nigdy nie skłamał - odparł Ludwik - No dobrze, wszystko już wiemy. Żołnierze, wyciągnijcie go!
Wojskowi wykonali polecenie, zaś Ludwik zadowolony, że tak szybko odkrył prawdę i nawet nie musiał sprawdzać wytrwałości drugiego z bandytów, spojrzał na Karola, mówiąc:
- Musimy natychmiast o wszystkim powiadomić Franciszka.
- Racja. Ale tak przy okazji, to mam pytanie - rzekł Karol.
- Jakie?
- Ile już razy stosowałeś tę metodę?
- Dzisiaj był pierwszy raz. Przeczytałem o tym w jakieś książce. Jak widać, opłaca się dużo czytać.
- Najwyraźniej. A masz może więcej takich mądrych książek? Sam bym sobie je poczytał.
Ludwik zaśmiał się i poklepał go lekko po ramieniu, po czym wsiadł zwinnie na swego konia. Bandyta zaś, wyciągnięty ze studni, podszedł do Karola i szepnął do niego konspiracyjnym tonem:
- Mości książę... Wiem, że ten brutal nie da sobie nic powiedzieć, ale pan mi wygląda na osobę inteligentną.
- Tak mówią - odpowiedział ironicznie Karol - O co chodzi?
- Mam tu niedaleko zakopane kosztowności. Taki mój osobisty mały łup.
- Doprawdy? Gdzie on jest?
- Niedaleko, w malej kapliczce. Ukryłem je przy ołtarzu. Jeśli pomoże mi pan uciec, zabiorę pana tam i się podzielimy. Połowa dla pana, a połowa...
- Dla biednych - urwał rozmowę Karol, szczerząc przy tym złośliwie zęby.
Bandyta zrozumiał, że nic już nie wskóra i musiał odpuścić. Wraz ze swoim kamratem został zabrany do pałacu, gdzie obu wrzucono do lochu. Następnie obaj książęta poszli do Franciszka i opowiedzieli mu, czego się dowiedzieli.
- Czy wyznał wam, ilu ludzi tam jest? - zapytał cesarz.
- Już nie miałem sumienia go pytać i zostawiać go dłużej z tymi szczurami - odpowiedział na to dowcipnym tonem Ludwik.
- Jakimi szczurami?
- Później ci opowiem. Na razie musimy ustalić dalszy plan.
- Plan jest prosty. Bierzemy wojsko i atakuje Wampirzy Jar.
- Tak, a bandyci się szybko zorientują, że atakuje ich regularna armia i zaraz z zemsty poderżną gardło księżniczce i jej służce. Nie, Franz. To za duże ryzyko.
Franciszek musiał przyznać mu rację. Plan ten był zbyt ryzykowny, aby mieli go przeprowadzać.
- W takim razie weźmiemy tylko mały oddział ludzi. Przekradniemy się tam i spróbujemy ją wykraść z obozu. Kiedy będzie bezpieczna, zaatakujemy.
Ten plan zaakceptowali Ludwik i Karol, dlatego nie zostało nic innego, jak go teraz prędko zrealizować. Czasu mieli bowiem coraz mniej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 1:09, 28 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:36, 29 Gru 2022    Temat postu:

***

Baronowa von Tauler długo nie mogła wyjść z szoku po wycieczce, jaką jej zapewnił książę Maksymilian. Jeszcze dłużej przyszło jej zmywanie z siebie tego ohydnego brudu i zapachu. Musiała zużyć na to balię z gorącą wodą, wiele mydła i kilka flakonów perfum, jak również oddać swoją suknię do prania, aby powrócić do normalności. Nie było to dla niej łatwe, ale jak na osobę uparcie dążącą do celu i nie poddającą się mimo przeciwności w końcu osiągnęła to, co zamierzyła. Z tego też powodu łatwiej jej przyszło następnego dnia przejść do lekcji z Sissi. Uznała w czasie ich trwania, że księżniczka porobiła liczne postępy, ale mimo to jeszcze nie jest gotowa na to, aby pełnić u boku cesarza jakiekolwiek funkcje państwowe czy choćby tylko reprezentacyjne.
- Nauczenie jej tego będzie niczym orka na ugorze - powiedziała po cichu do siebie, gdy nastąpiła już przerwa w zajęciach - Drugiej tak upartej dziewczyny jak ona jeszcze w życiu nie widziałam.
Mimo to wierzyła, że ostatecznie uda się jej osiągnąć cel, do którego została wyznaczona. Ostatecznie, jeżeli nie podoła temu zadaniu, Zofia na pewno zechce ją za to ukarać. I będzie miała powody, bo nieudolność ucznia w jakieś dziedzinie zazwyczaj wynika z nieudolności jego nauczyciela. Wiedziała zatem, że poniesie konsekwencje swojej niekompetencji, jeśli zawiedzie, a tego nie chciała. Nie tylko dlatego, że kara byłaby surowa, ale również i dlatego, że jako osoba dumna już by chyba wolała ponieść śmierć niż porażkę.
Kiedy z takimi myślami, przechadzała się po swoim pokoju, a potem stanęła przy okazji, aby się zastanowić, dostrzegła nagle niezwykły widok, który to mocno przykuł jej uwagę. Zauważyła jakąś młodą kobietę wybiegającą z pałacu, lekko się rozglądającą i zmierzającą w kierunku sadu. Zaintrygowana baronowa nie widziała dokładnie twarzy tej osoby, ale uznała, że musi to sprawdzić. Wyszła więc szybko z pokoju i ruszyła w kierunku sadu. Na horyzoncie nadal majaczyła jej postać owej tajemniczej nieznajomej, łatwo więc ją wytropiła. W sadzie jednak ją zgubiła, gdyż liczba drzew tam rosnąca była tak duża, że trudno jej było między nimi wypatrzeć kogokolwiek. Załamana miała już się poddać, gdy nagle usłyszała czyjeś głosy.
- To było naprawdę nierozsądne, najdroższy. Nie powinieneś tu przyjeżdżać.
- Wybacz, najmilsza, ale serce moje od dawna już rwie się ku tobie. To jest po prostu silniejsze ode mnie. Musiałem cię zobaczyć.
- Och, co za lekkomyślność! Jak mogłeś tak ryzykować? Zapomniałeś, o jaką sprawę walczysz? Chcesz ją wystawiać na szwank dlatego, że musiałeś zobaczyć się ze swoją ukochaną?
- Żadna sprawa nie jest więcej warta walki niż miłość.
Baronowa zaczęła szukać źródła tych głosów pomiędzy drzewami. Trochę się musiała natrudzić, aby to zrobić, ale w końcu jej się to udało. Wreszcie w jednej z części sadu odkryła osoby, których poszukiwała. Jedną z nich była ta tajemnicza nieznajoma śledzona przez nią. Stała do niej tyłem, a do tego miała na głowie duży słomkowy kapelusz, dlatego nie widziała jej twarzy. Jednak głos tej osoby, chociaż był stłumiony przez mówienie niemalże szeptem, wydawał jej się znajomy. Nie to wszakże było w tym wszystkim najbardziej zaskakujące. O wiele bardziej zdumiał baronową fakt, kim był ten mężczyzna, z którym rozmawiała kobieta. Mimo, iż od zakochanych dzieliła ją duża odległość, widziała część jego twarzy i odniosła przy tym wrażenie, że gdzieś już ją widziała. Liczyła, że może zdoła zobaczyć całość twarzy tajemniczego mężczyzny, ale póki co, nic na to nie wskazywało.
Tymczasem rozmowa toczyła się dalej.
- Miły mój, naprawdę serce mi pęka na myśl o tym, że muszę znowu na długi czas cię pożegnać, ale co innego nam pozostało? Nie wolno nam zapominać o tym, w jakich żyjemy czasach. One nam chwilowo nie sprzyjają, chociaż wierzę, że to wkrótce się zmieni.
- Wierz w to dalej, moja ukochana. To jedyne, co nam pozostało na świecie. Nadzieja na lepsze jutro. Czym byśmy byli bez niej?
- Ukochany mój, obiecaj mi, że wyjedziesz i nie zjawisz się więcej ani tu, ani nigdzie indziej, gdzie cię szukają, póki nie będzie spokojniej.
- Obiecuję ci to, najdroższa. Jeżeli jednak będziesz mnie potrzebować, zawsze możesz mnie wezwać. Nasz wspólny przyjaciel przekaże mi list od ciebie. Możesz mu spokojnie zaufać. Popiera naszą sprawę.
- Wiem, ale nie mamy prawa wciągać go w to wszystko i ryzykować również i jego życia. Kochany, musisz stąd wyjechać. Natychmiast, nim będzie za późno.
- Wyjadę, ale najpierw daj mi swoje usta. Nie wiesz nawet, jak strasznie moje za nimi tęskniły.
- A jak tęskniły moje za twoimi.
Para się pocałowała. Robiła to długo i zmysłowo, a kiedy w końcu oderwali się od siebie, to twarz nieznajomego na chwilę stała się wyraźna dla baronowej i kobieta rozpoznała go.
- Andrassy! - jęknęła głośno.
W postaci wysokiego, szczupłego mężczyzny o gładko ogolonej twarz, jasno niebieskich oczach, brązowo-rudawych włosach, przebranego w skromny strój dla niepoznaki, baronowa von Tauler rozpoznała Gyulę Andrassy’ego, tego słynnego rebelianta, węgierskiego hrabiego, pułkownika armii powstańczej z roku 1848. To był on, bez dwóch zdań. A więc to tutaj się ukrył po tym, jak uciekł sądom Austrii. I dodatkowo ma tu kochankę. Ciekawe tylko, kto nią jest?
Głuchy jęk baronowej nie uszedł jednak uwagi zakochanych, którzy łatwo po nim wywnioskowali, że są obserwowani. Przerażeni szybko odskoczyli od siebie i rzucili się do ucieczki. Baronowa zaklęła w duchu, wściekła za to, że przez swoją nieostrożność nie zdołała usłyszeć niczego więcej ani odkryć, kim jest tajemnicza nieznajoma. Tymczasem Andrassy i jego ukochana zdążyli już zniknąć pomiędzy drzewami. Baronowej zostało jedynie pomstowanie na nich i na siebie w duchu, a także wyjście z kryjówki celem zbadania miejsca, w którym to zakochani jeszcze przed chwilą rozmawiali. Przeczucie podpowiadało jej, że być może zostawili oni coś po sobie, co może jej bardzo pomóc. Szybko się okazało, jak bardzo ma rację, gdyż odnalazła leżącą na ziemi białą chusteczkę z wyszytym na niej monogramem. Zaintrygowana podniosła ją i obejrzała. Zobaczyła wtedy na niej literki E.W.
- Elżbieta Wittelsbach - powiedziała baronowa i uśmiechnęła się podle.
A więc to tak wyglądało jej uczucie do cesarza? Przed wszystkimi udaje taką zakochaną w nim, a potajemnie, za jego plecami romansuje z jego wrogiem? Cóż to za obłuda. Baronowa nigdy nie podejrzewałaby o to księżniczkę. Sądziła, że to po prostu głupia wieśniaczka pozbawiona nawet podstawowej wiedzy o życiu, a tu proszę, jaka niespodzianka. Wyraźnie jej nie doceniała. Duży błąd, jak widać.
- Ach, tutaj pani jest, baronowo! - odezwał się nagle głos Ludwiki.
Baronowa szybko schowała chusteczkę za dekolt swojej sukni i spojrzała na matkę Sissi, która właśnie zjawiła się w sadzie.
- Szukałam panią, bo niedługo już obiad, a nie było pani w pokoju. Sądzę, że nie chciałaby pani przegapić posiłku.
- W żadnym razie, Wasza Wysokość - odpowiedziała jej uniżenie baronowa, delikatnie dygając - Proszę mi wybaczyć, chciałam się przewietrzyć i chyba nieco za daleko zaszłam.
- Och, nic się nie stało. Ale chodźmy już, bo zaczną bez nas.
Księżna zaprowadziła baronową do domu, po czym obie usiadła w jadalni z innymi domownikami. Kilku osób jeszcze nie było, ale dość szybko one przybyły i prawie wszystkie miejsca były zajęte. Prawie, gdyż jedno pozostawało wolne, a to miejsce należało do Ilary. Baronowa bardzo zdziwiła się brakiem córki przy stole. Zawsze dziewczynka zjawiała się punktualnie na wszystkie posiłki. Dlaczego więc teraz tego nie zrobiła? Widocznie ci młodzi Wittelsbachowie mają na nią taki zły wpływ. Będzie musiała o tym porozmawiać z Ilary, gdy zostaną same.
Jednak minęło trochę czasu, obiad powoli dobiegał końca, a mimo to panna baronówna nie zjawiła się na nim, nawet wtedy, kiedy posiłek dobiegł już końca. Jej nieobecność wywołała ogromne zdumienie u Helgi von Tauler. Poczuła się tak, jakby córka ją upokorzyła publicznie, łamiąc wszystkie wpajane jej do głowy i to od samego początku podstawowe wartości. Postanowiła pójść do pokoju Ilary, aby z nią poważnie porozmawiać. O dziwo, nie zastała jej tam jednak. Pomyślała, że być może jest ona w bibliotece, ale się pomyliła. Zaniepokojona i zaintrygowana jednocześnie, baronowa zaczęła szukać córki, ale chociaż przeszukała niemal cały dom, nigdzie nie mogła jej odnaleźć. Dopiero wówczas zaczęła się poważnie o nią niepokoić. Pomyślała, że być może stało jej się coś strasznego i nie powinna tego zlekceważyć. Strach na samą myśl o tym był tak silny, że zapomniała zupełnie o Sissi i o swoich podejrzeniach wobec niej. Zamiast tego poszła do jej rodziców, a potem oznajmiła:
- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale nigdzie nie mogę odnaleźć mojej córki. Boję się, że wyszła z domu i gdzieś zabłądziła.
Pominęła przy tym fakt, iż podejrzewa Teodora i Marię o posiadanie bardzo złego wpływu na jej pociechę. Uznała, że byłoby to w złym tonem, a ponadto też nie zachęcało Maksymiliana i Ludwikę do poszukiwań Ilary. A tak przejęli się tym oni zupełnie na poważnie. Natychmiast wezwali służbę i nakazali jej przeszukać dokładnie cały dom. Nic to jednak nie dało, dziewczynki w nim nie było. Dlatego przeszukano potem najbliższą okolicę, ale i tam niczego nie znaleziono. Dopiero wtedy Maksymilian, dotąd myślący, że Ilary po prostu wyszła i bawi się gdzieś w pobliżu i to tak dobrze, że zapomniała o obiedzie, zaczął dopiero teraz naprawdę się niepokoić. Z tego też powodu zarządził przeprowadzenie natychmiastowych poszukiwań córki baronowej, do których to sama zainteresowana oczywiście bez najmniejszego nawet namysłu dołączyła.
- Nie mogłabym siedzieć spokojnie w domu i czekać na wiadomości, kiedy tu wszyscy inni szukają mojego dziecka - powiedziała.
Ludwika doskonale ją rozumiała i dlatego pozwoliła jej szukać córki razem z nimi wszystkimi. Baronowa podziękowała jej serdecznie za tę dobroć i niewiele myśląc, od razu przystąpiła do poszukiwań, na czele których stanął Maks. Od razu, jak na porządnego organizatora przystało, podzielił ich wszystkich na kilka grup i każdą posłał w inne miejsce. Sam zaś z Ludwiką i baronową udał się w inną stronę i poszukiwania ruszyły pełną parą. W domu pozostali jedynie Teodor z Marią oraz Sissi, która została wyznaczona przez ojca do pilnowania rodzeństwa. Próbowała ona pocieszyć dzieci w zaistniałej sytuacji, co nie było niestety takie proste.
- Nie martwcie się. Wszystko będzie dobrze - mówiła - Ilary wróci tutaj cała i zdrowa, zobaczycie.
- Oby tak było. Tak bardzo się martwię - powiedział Teodor, który z nerwów gryzł własne paznokcie.
- Spokojnie, braciszku. Na pewno nic jej nie jest - dodała Maria, próbująca w tamtej chwili ukryć swój niepokój o sympatię Teo - To jasne jak słońce, że bawi się ona z nami w chowanego i dlatego jej teraz nie ma. Jak tylko porządnie zgłodnieje, to od razu do nas wróci.
Sissi pomyślała, że takie słowa raczej nie uspokoją jej brata i miała rację, bo w ten sposób Maria tylko go rozjuszyła. Chłopak zerwał się nagle z miejsca, dziki swój wzrok skierował na siostrę i zawołał:
- Bo to wszystko przez ciebie!
- Przeze mnie? - zdziwiła się Maria.
- Tak, przez ciebie! Widziałem, jak na nią krzyczysz! Jak się jej o wszystko ciągle czepiasz! Na pewno uciekła, bo miała cię dość! Ciebie i twoich krzyków!
- To prawda, Mario? - zapytała Sissi, patrząc uważnie na młodszą siostrę, tak mocno teraz zmieszaną, jak jeszcze nigdy dotąd - Czy nakrzyczałaś na Ilary?
- Może tak. I co z tego? Czy ja jej kazałam uciekać? - burknęła dziewczynka.
Choć bardzo się niepokoiła o Ilary, nie była w stanie powiedzieć tego na głos. Uważała, że i tak dostatecznie długo absorbuje ona uwagę wszystkich w tym domu i sprawia, iż Maria spadła na dalszy plan. Po co jeszcze zwracać uwagę wszystkich na to, jak bardzo młodsza siostra Sissi czuje się winna temu, co tu zaszło?
Teodor, słysząc słowa Marii, podszedł do niej i powiedział groźnie:
- Jeżeli coś jej się stanie, to nigdy się do ciebie nie odezwę! NIGDY!
Maria przerażona spojrzała na Teodora. Po jego minie łatwo wywnioskowała, że jest on gotowy spełnić swoją groźbę. Załamana opuściła głowę w dół i nic na nią nie odpowiedziała. Sam Teodor zaś pobiegł do swojego pokoju, bo chciał na chwilę jej nie oglądać na oczy. Był na nią tak bardzo zły, jak jeszcze nigdy dotąd. Sama Sissi zaś miała wielką ochotę dać siostrze porządny wykład, ale nie zdążyła tego zrobić, bo nagle do salonu, w którym siedzieli powrócił Teodor z jakąś kartką papieru w ręku. Pokazał go Sissi i Marii, mówiąc:
- To od Ilary. Zostawiła go w moim pokoju. Pisze, że smutno jej, bo Maria jej nie lubi i chce iść do najbliższego miasteczka, aby kupić jej coś na zgodę.
Sissi przeczytała list uważnie i westchnęła smutno. To wszystko było jednak prawdę. Ilary naprawdę to zrobiła. To dlatego jej teraz nie ma. Bo jest obecnie w pobliskim miasteczku. Ale jak tam sama trafiła? Przecież ona nie zna drogi. Jak niby zatem... Chyba, że ktoś ze służby jej pomógł? Tylko kto?
Księżniczka nie zamierzała zostawić tej zagadki bez rozwiązania. Krzyknęła zatem szybko do rodzeństwa:
- Chodźcie! Idziemy do folwarku! Może tam coś wiedzą!
Wywnioskowała, że skoro cała służba pałacowa bierze obecnie udział w akcji poszukiwawczej, to nie odpowie jej na żadne pytania, poza tym, gdyby ktoś z ich pałacowej służby był w to zamieszany, raczej szybko by to powiedział, gdy zaczęli szukać Ilary. Skoro tak się nie stało, to chyba nie mają z tym nic wspólnego. Ale służba z folwarku, to inna sprawa. Ich nikt przecież jeszcze nie sprawdzał. Trzeba zatem to zmienić.
Sissi pognała z Teodorem i Marią do folwarku, gdzie dość szybko spotkali gospodynię, karmiącą zwierzęta.
- Drogi pani, nie widziała pani może córki baronowej? - zapytała Sissi.
- A widziałam, panienko Sissi - odpowiedziała jej kobieta - Jakieś dwie, może z trzy godziny temu. Pytała mnie o drogę do miasteczka. Chciała też, żebym ją tam zaprowadziła, bo chce coś kupić. Ale ja miałam obowiązki, dlatego posłałam z nią mojego siostrzeńca. Dziwi mnie, że jeszcze nie wrócili.
- Och, pani złota! Co pani narobiła? - jęknęła Sissi - Przecież pani siostrzeniec to miły chłopak, ale jeszcze nie zna tak dobrze tych okolic. Zaprowadzić, to on ją może i zaprowadzi, tylko nie wydaje mi się, żeby umiał tu wrócić.
- Panienko, to przecież bystry chłopak. Na pewno oboje sami tu wrócą. Nie za minutę, to za kilka.
- A jeżeli nie? Jej matka umiera z niepokoju. Nie możemy czekać, aż Ilary tu sama wróci. Musimy ją znaleźć.
Sissi należała do osób, które jeżeli coś sobie przedsięwezmą, to zawsze muszą to zrealizować. Nie inaczej było i tym razem. Postanowiła odnaleźć Ilary i nic jej od tego nie mogło odwieźć. Wróciła szybko do pałacu, zabrała z niego szpadę, dwa pistolety, nóż i róg myśliwski ojca, na wszelki wypadek, po czym wróciła z bratem i siostrą do folwarku, skąd zabrała pomocnika lepszego od wszystkich innych. Tym pomocnikiem był jej pies rasy golden retriver. Wabił się Lizus, bo jako szczeniak uwielbiał wszystkich lizać, a zwłaszcza ją. Obecnie był bardzo dobrym tropiącym psem, kilka razy nawet brał udział w polowaniach. Sissi uznała, że tylko on może im teraz pomóc. Wzięła z pokoju Ilary jej rękawiczki i dała psu do powąchania.
- Szukaj, Lizus. Szukaj dziewczynki - powiedziała do niego.
Mimo swojej nieco zwariowanej natury, pies do zadań zleconych mu przez jego panią podchodził nad wyraz poważnie, dlatego powąchał dokładnie pokazane mu rękawiczki, wychwycił zawarty w nich zapach, po czym zaczął prowadzić całą trójkę młodych Wittelsbachów w kierunku pobliskiego lasu. Kiedy to zrobił, przez głowę ich wszystkich przeszła straszna myśl, której jednak nie odważyli się na głos wymówić. Mieli oczywiście nadzieję, że się mylą, ale nadzieja ta była wówczas tak nikła, jak płomyk świecy atakowany przez silny wiatr. Choć trzymał się wciąż resztkami sił, byle co było w stanie go zniszczyć. Mimo to szli dalej, w głębi duszy wierząc, że odnajdą Ilary, nim ich najgorsze obawy się ziszczą.

***

Franciszek z Ludwikiem i Karolem, przebrani w mundury wojskowe, tak jak to wcześniej sobie zaplanowali, zabrali na akcję ratunkową w Wampirzym Jarze jedynie kilkunastu żołnierzy. Nie chcieli brać ze sobą większego oddziału z obawy, że taki oddział nie zdoła ostrożnie przekraść się do kryjówki bandytów i uwolnić z niego porwane niewiasty w taki sposób, aby pozostać niezauważonym. Ze względu na to, jak niezwykle ważna była ta akcja, nie mogli sobie pozwolić na najmniejsze nawet niepowodzenie. Skutki jego mogły być przecież tragiczne dla cesarstwa. Z tego względu pamiętali o tym, że wszystko musi zostać przeprowadzone tak, jak to zostało wcześniej zaplanowane. Żadnych wpadek i żadnych improwizacji. Ich plan był prosty i dokładnie omówiony. Nie trzeba było w nim niczego zmieniać. Trzeba było jedynie się go trzymać.
Zgodnie z owym planem, podjechali ostrożnie w pobliże ruin zamku, a zaraz potem ostrożnie zeskoczyli z koni, przywiązali je do drzew i rozejrzeli się wokół siebie. Nie dostrzegli niczego niepokojącego.
- Czekajcie na znak. Będzie nim wystrzał - powiedział do żołnierzy Franz.
Jedyną odpowiedzią było spokojne skinienie głową na znak, że wszystko od razu zrozumiano. Zadowolony tym cesarz wraz Ludwikiem, Karolem oraz młodym kapitanem gwardii zakradli się powoli i ostrożnie po pagórku, na którym stały owe fatalne ruiny. Początkowo nic ich nie zaniepokoiło, aż w końcu dostrzegli jednego z bandytów stojącego z muszkietem na czatach. Na szczęście stał odwrócony do nich plecami, wpatrując się w zupełnie inne miejsce niż to, w którym znajdowali się oni. Aby przejść do obozu, trzeba było go zdjąć.
Ludwik dał znak ręką, że on to zrobi. Ostrożnie i bezszelestnie podszedł dość blisko, aby wykonać to, co sobie zaplanował. Gdy już był gotowy, wyjął zza pasa nóż i cisnął nim zwinnie w plecy bandyty. Ten jęknął głucho z bólu i niemalże w taki sam cichy sposób opadł martwy na ziemię. Ludwik zadowolony podskoczył do niego, wyjął mu nóż z pleców, zarzucił sobie na jego ramiona płaszcz, na głowę zaś jego kapelusz, a do ręki wziął upuszczony przez niego muszkiet. Wszystko to nie zajęło mu więcej niż minutę. Następnie machnął ręką w kierunku Franciszka, Karola i kapitana straży. Ci zadowoleni i zachwyceni tym, jak sprawnie to zrobił, przebiegli koło niego i zaczęli okrążać ruiny. Podejrzewali, że z ich drugiej strony też muszą być jakieś straże. Nie pomylili się, bo rzeczywiście tak było. Tym razem strażnika wykończył Karol, podchodząc go cicho od tyłu i podcinając mu gardło. Następnie również przebrał się w jego płaszcz i kapelusz i zajął jego miejsce na czujce. W ten sposób droga dla Franza i kapitana była otwarta.
W środku ruin bandyci obozowali w najlepsze. Piekli oni sobie właśnie przy ognisku pieczeń baranią i rozmawiali o czymś wesołym, bo co chwila wybuchali gromkim śmiechem. Jeden z nich, chyba herszt, spojrzał w kierunku siedzących przy nim dwóch młodych kobiet, wyraźnie niezadowolonych z jego towarzystwa. Jedna z nich była blondynką, druga brunetką. Franz i kapitan nie wiedzieli, która z nich to księżniczka, jednak teraz nie przedstawiało to dla nich żadnego znaczenia. Musieli uratować obie i to jak najszybciej.
- Nie jesteście głodne, panienki? - zapytał ochrypłym głosem bandzior - Co? Nasze potrawy wam nie smakują? Może są za mało francuskie?
Blondynka popatrzyła na niego dostojnym i odważnym wzrokiem, a bandyta tylko uśmiechnął się i odgryzł kolejny kawał pieczeni, po czym dodał:
- Niedługo zajdzie słońce, a moich kompanów jeszcze nie ma. Jak wiecie, to nie wróży dla was nic dobrego. Czyżby cesarz nie chciał dać za was okupu? Tak nisko jesteście przez niego oceniane?
- Mamy swoją wartość dla tych, którym na nas zależy - odparła na to dumnie blondynka - Za to wy nie macie wartości w niczyich oczach. A już na pewno nie w oczach cesarza. Niedługo nas uwolnią, a wy skończycie na szubienicy!
Herszt bandy popatrzył na blondynkę i uśmiechnął się do niej ohydnie, lekko sobie traktując jej słowa, ale wyraźnie będąc ubawionym odwagą dziewczyny.
- Na twoim miejscu nie byłbym taki hardy, bo jeżeli nie dostaniemy okupu, to wasza sytuacja diametralnie się zmieni i możecie zginąć, a przecież nie musicie. Możecie przecież zostać z nami do końca. Brak nam damskiego towarzystwa, a już zwłaszcza wieczorami.
Cała banda ryknęła na to gromkim śmiechem, a blondynka mocno przytuliła do serca swoją towarzyszkę, domyślając się bez trudu, o co tym łotrom chodzi. Nie chciała jednak, aby widzieli strach w jej oczach. Jeżeli miała umierać, to tylko jako odważna osoba, godna swoich opiekunów i godna nazwiska, które nosiła.
Herszt po chwili przestał się nią interesować, a widząc powoli zbliżający się zachód słońca, wyszedł popatrzeć, czy może nie wracają do obozu jego kamraci, których posłał do miasta w sprawie okupu. Na Elodie i jej dwórkę nikt zwracał już uwagi. To był czas do działania.
Franz ostrożnie wraz z kapitanem wkradli się do ruin, korzystając z tego, że z powodu przekonania, iż pilnują ich teraz wystawione przez nich straże, bandyci nie zachowywali wewnątrz ruin żadnej ostrożności. Nietrudno było zatem przedrzeć się pomiędzy nimi do obu pań, a zaraz potem trącić jedną z nich delikatnie palcem w ramię.
- Nie krzyczcie, jestem przyjacielem. Chcę wam pomóc - szepnął Franz.
Elodie i Blanche nie były pewne, czy mogą mu ufać, ale ponieważ mężczyzna miał na sobie mundur oficerski, strój zupełnie inny niż bandyci, uznały, że chyba to faktycznie ich długo oczekiwana pomoc, dlatego ostatecznie obie ostrożnie, aby nie wzbudzać podejrzeń gwałtownymi ruchami, poszły za młodzieńcem. Gdy ten ich wyprowadził poza mury zamku, zdumione spostrzegły, że stojący na czujce bandyta to tak naprawdę jedynie kolejny członek tej niesamowitej akcji ratunkowej i zarazem równie uroczy i przystojny młodzieniec, co ten, który ich prowadził ku wolności. Zadowolone tym chętniej poszły za nim, aż dotarli razem do trzeciego z nich, noszącego mundur kapitana cesarskiej gwardii. Skłonił on im się grzecznie i z należytym szacunkiem, po czym powiedział:
- Wybaczcie, panie, że nie dokonuję prezentacji, ale nie pora na to. Musimy stąd uciekać i to jak najszybciej. W pobliżu są nasi ludzie, zabiorą was stąd.
- Dziękujemy - odpowiedziała blondynka i spojrzała na Franza - Nie wiem, kim jesteście, mój panie, ale wiedzcie, że mój wuj, cesarz Napoleon III będzie ci się umiał odwdzięczyć za twoje bohaterstwo.
- O nagrodach pomówimy później - powiedział Franz - Teraz musimy...
Nie dokończył, ponieważ nagle z obozu dało się słyszeć dziki ryk wściekłości i wydobywające się z niego dwa pojedyncze słowa:
- Hej, damulki zniknęły!
Franz zrozumiał, że nie mogą dłużej czekać. Kazał kapitanowi zabrać Elodie i jej przyjaciółkę z dala od obozu, prosząc jednocześnie obie panie, aby poszły one z jego podwładnym i zaufały mu, bo to porządny człowiek.
Chwilę później w wejściu do ruin pojawił się jeden z bandytów. Zauważył ich i zaczął krzyczeć, lecz w tej samej sekundzie Karol strzelił do niego z muszkietu, trafiając go prosto w pierś i martwego powalając na ziemię.
- To sygnał dla naszych ludzi - powiedział kapitan - Zaraz tu będą.
- Drogie panie, proszę was, abyście się ukryły z moim kapitanem i cokolwiek by się nie stało, macie zostać z nim - rzekł stanowczym głosem Franz.
Następnie wraz z Karolem wskoczył do środka ruin i stanął naprzeciwko tej dzikiej, rozbójniczej czeredy. Bandyci ruszyli na nich, ale wtem od tyłu strzelił do jednego z nich z muszkietu Ludwik i zaraz potem z dobytą szpadą dołączył on do akcji. Niedługo po nim, włączyli się do niej również żołnierze cesarscy. Bandyci zrozumieli, że oto są teraz otoczeni, ale nie zamierzali tanio sprzedać swoją skórę. Rozpoczęła się walka. Nie była ona wszakże równa, ponieważ zaprawieni w boju żołnierze, choć było ich nieco mniej niż ich przeciwników, zdecydowanie i szybko nadrobili te braki, w czym znacznie im pomógł Ludwik, który wymachiwał szpadą najlepiej z nich wszystkich. Przewaga ta jeszcze bardziej wzrosła, kiedy to u jego boku stanął Karol, wołając wesoło:
- Hej, Ludwiku! Zacząłeś ten bal beze mnie?!
Obaj stanęli plecami do siebie, skutecznie odpierając atak napastników.
- To ma być niby bal? - zapytał żartobliwie Ludwik.
- A co? Źle się bawisz? - odpowiedział dowcipnie Karol.
Dwaj książęta dzielnie walczyli u boku żołnierzy cesarza, dokonując podczas tej potyczki prawdziwie bohaterskich czynów. Jednak sam Franz też nie był w tej sprawie gorszy. Bez większych trudności powalił kilku przeciwników na ziemię, ale nie oni go interesowali. On szukał herszta tej bandy. W ferworze walki udało mu się wkrótce dostrzec. Łajdak próbował uciec. Cesarz szybko go dogonił, a gdy już to zrobił, zastąpił mu drogę.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał ironicznie.
- Jeżeli chcesz, mogę cię zabrać ze sobą - odpowiedział herszt.
Dobył szpady i rzucił się na Franciszka. Ten jednak bez trudu odpierał jego ataki, ostrzem swej broni przyjmując jego ciosy jeden po drugim. Szybko przy tym odkrył, że trafił na godnego siebie przeciwnika i rozbrojenie go lub zabicie, to nie będzie tak proste zadanie jak pokonanie jego ludzi. Mimo to walczył dzielnie dalej, nie zauważając jednak, jak za jego plecami jeden z bandytów skrada się, próbując mu zadać cios nożem w plecy. Na swoje nieszczęście, łotr ów nadepnął nagle na suchą gałązkę, co spowodowało trzask na tyle głośny, że Franz odwrócił się niemal w ostatniej chwili i zauważył atakującego go przeciwnika. Sparował szpadą jego cios, ale drugiego już nie musiał, bo niespodziewanie coś chwilę później gruchnęło i bandyta skołowany opadł na ziemię. Tuż za nią stała Elodie z patelnią w dłoni. Ta oto mało poręczna broń i jak dotąd niestosowana przez księżniczkę, teraz pomogła jej w walce.
- Nic panu nie jest? - zapytała Elodie, gdy już było po wszystkim.
- Panienko, dziękuję za wsparcie, ale miałaś zostać z kapitanem - odparł na to Franciszek.
Elodie spodziewała się większych podziękowań i nie połączonych przy tym z karceniem, dlatego prychnęła lekko i rzekła:
- Nie przeproszę za to, że pomogłam.
Franz uśmiechnął się do niej przyjaźnie, po czym rozejrzał się prędko dookoła za hersztem bandy. Nigdzie go jednak nie namierzył. Najwidoczniej wykorzystał on sytuację, kiedy cesarz walczył z jego podwładnym i uciekł. Franciszek szybko wyjrzał poza ruiny, ale nigdzie go już nie zobaczył. Kopnął ze złości kamień, lecz nie mogło to zmienić oczywistego faktu: bandyta mu uciekł. Nie zamierzał jednak z tego powodu rozpaczać. Jak wynikało z ucichających już odgłosów walki, jego ludzie na czele z Karolem i Ludwikiem rozprawili się już z bandytami. Zabrał więc ze sobą księżniczkę i przyprowadził ją do brata i kuzyna, którzy właśnie mówili z jej towarzyszką.
- Moje panie, jesteście już bezpieczne - powiedział uroczyście cesarz.
- Zanim jednak podziękujemy, chciałabym wiedzieć, komuż to zawdzięczamy życie. Nie udało nam się wcześniej sobie przedstawić - odpowiedziała Elodie.
Franciszek stanął przed nią niemalże na baczność, skłonił lekko głowę, po czym powiedział:
- A zatem pani pozwoli... Jestem Franciszek Józef I, cesarz Austrii.
Elodie westchnęła głęboko, kiedy to usłyszała. Wielu rzeczy się spodziewała, ale na pewno nie tego. Serce zabiło jej w piersi jak szalone, a ciało przeszyły jakieś dziwne, przyjemne dreszcze. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Wiedziała tylko, że to niesamowicie przyjemne uczucie. A chwilę później zemdlała. Stojący przy niej najbliżej kapitan gwardii złapał ją w ramiona.
- Franz, a co jej się stało? - zapytał Karol dowcipnym tonem.
- No cóż, braciszku... Kobiety. One mają swoje niekiedy dziwne upodobania - odpowiedział na to dyplomatycznie Franz.
- Być może, ale pomyśl tylko, o wiele przyjemniej by było, gdybyś umieli w ten sam sposób powalać złoczyńców - zażartował sobie Ludwik.

***

Ilary błąkała się po lesie już dłuższy czas. Nie wiedziała, czy chodzi po nim już kilka godzin czy znacznie dłużej, ale zrozumiała, że sama się raczej stąd nigdy nie wydostanie. Co prawda, nie była w lesie sama, co ją bardzo cieszyło, bo sama by chyba umarła tutaj ze strachu. Niestety, prędko odkryła, że chociaż Sebastian, bo tak miał na imię ten chłopak, umiał zaprowadzić ją do miasta, ale zaprowadzić ją z powrotem do domu już nie potrafił. Była na niego o to zła, bo przecież chwalił się przed nią, kiedy go poznała, że zna doskonale całą okolicę, a okazało się, iż ta jego znajomość tych stron nie jest tak wielka, jak twierdził. Nie powiedziała tego jednak na głos, bo przecież w żaden sposób by im to nie pomogło. Poza tym, była na to zbyt taktowna, a do tego żal jej było Sebastiana. Widziała po jego twarzy, jak bardzo żałuje tego, że ją tutaj przyprowadził i nie zamierzała go dobijać.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, Sebastianie - powiedziała do chłopaka - My się zgubiliśmy. Nie wiemy, gdzie jesteśmy ani dokąd mamy iść.
- Spokojnie, panienko. To tylko chwilowe - odparł na to Sebastian, w którego głosie słychać było niepokój - Po prostu te wszystkie drzewa wydają się takie same temu, kto rzadko tutaj bywa. Ale spokojnie, damy sobie radę. Musimy tylko iść i w końcu wyjdziemy z tego lasu.
- Naprawdę? Jestem innego zdania - odparła na to Ilary - Widzisz ten głaz?
- A owszem. Bardzo ładny, panienko.
- Tak, bardzo ładny. Tyle tylko, że mijamy go już trzeci raz.
Sebastian spojrzał na nią przerażonym wzrokiem, a potem uważnie przyjrzał się głazowi, jakby nie chciał uwierzyć w to, co mówi do niego dziewczynka. Gdy przyjrzał się jednak lepiej kamieniowi, szybko zrozumiał, że to prawda, ale strach przed nią był tak wielki, że próbował jeszcze kłamać.
- Nie, panienko. Na pewno nie. Po prostu wszystkie głazy tutaj wyglądają tak samo. To normalna rzecz.
- Nie, Sebastianie. To jest dokładnie ten sam głaz, którego wcześniej już dwa razy mijaliśmy - odparła na takie stwierdzenie Ilary - Powiedzmy to sobie wprost. Kręcimy się w kółko.
Sebastian próbował zaprotestować, ale załamany zrozumiał, że to nic nie da. Przygnębiony usiadł na głazie, opuścił smutno głowę i rzekł:
- Bardzo mi przykro, panienko. Tak, ma panienka rację. Zgubiliśmy się.
Ilary popatrzyła na niego ze współczuciem. Nie była mściwa i nigdy jakoś nie umiała chować długo urazy. Poza tym, mimo wszystko bardzo żal jej było chłopca i z tego powodu nie powiedziała do niego słów, których tak się obawiał, czyli słów pełnych wyrzutów oraz złości. Zamiast tego podeszła do niego, dotknęła delikatnie jego ramienia i powiedziała:
- Spokojnie, Sebastianie. Tylko spokojnie. Nie możemy się poddawać. Musi być jakieś wyjście z tego lasu. A my musimy je znaleźć. I to szybko, bo za chwilę się zacznie ściemniać, a wtedy to dopiero będziemy mieli problemy.
Nagle rozległo się pomiędzy drzewami szczekanie psa. Ilary zadrżała, lekko przerażona i zaniepokojona, ale Sebastian zareagował na nie zupełnie inaczej. Na jego twarzy ukazał się bardzo radosny uśmiech, a on sam poderwał się z głazu, zaczął uważnie nasłuchiwać i powiedział:
- Znam to szczekanie. Znam je bardzo dobrze.
Ilary chciała już zapytać, czy tak samo jak drogę do domu, ale odpuściła sobie ten komentarz. Niepewnie stanęła za nim, z mocno bijącym w piersi sercem. Nie wiedziała, co zaraz nastąpi, ale czuła, że musi temu stawić czoła.
Tymczasem szczekanie psa było słychać coraz wyraźniej. Im bliżej było je tu słuchać, tym bardziej też dobiegł ich odgłos psich łap dudniących po ziemi. Minęła zaledwie minuta, choć dla Ilary trwała ona chyba z wieczność, po czym tuż przed nimi stanął spory żółty pies, który podbiegł do Sebastiana i zaczął wesoło na niego szczekać. Chłopak rozpoznał go, przytulił mocno łeb zwierzaka do siebie, po czym zaczął go czule tarmosić za uszami.
- Lizus! Piesku kochany, co ty tu robisz? Gdzie twoja pani?
Chwilę później, za psem zjawili się Sissi, Teodor i Maria. Cała trójka była już nieco zmęczona poszukiwaniami i zarazem zaniepokojona, kiedy jednak zobaczyli Ilary i Sebastiana, od razu odetchnęli z ulgą na ich widok.
- Dzięki Bogu, jesteście - powiedziała Sissi, łapiąc się z ulgą za serce.
- Ilary, wszystko dobrze? - zapytał z troską Teodor.
- Teo! - zawołała wzruszona jego widokiem dziewczyna.
Podbiegła do ukochanego i rzuciła mu się na szyję, mocno i niemalże dziko się do niego przytulając, powtarzając:
- Przepraszam! Tak bardzo przepraszam! Nie chciałam, żebyście się o mnie musieli martwić. Chciałam wrócić wcześniej, ale zabłądziłam i...
- Już dobrze. Już wszystko dobrze. Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Ilary spojrzała na niego czule, zawiesiła mu rączki na szyi i bardzo czule go pocałowała w usta. Sissi i Sebastian uśmiechnęli się na ten widok, a Maria lekko się wykrzywiła, mówiąc głośno:
- Ble! Ohyda! Musicie tak przy ludziach?
Ilary całowała Teodora przez około minutę, a chłopiec zareagował na to tak, jak to było do przewidzenia: zarumienił się na całej twarzy, co wywołało wesoły śmiech u Ilary. Następnie dziewczynka podeszła do Marii, która patrzyła na nią dość zmieszanym wzrokiem. Z jednej bowiem strony cieszyła się, że Ilary znalazła się, ale z drugiej nie chciała jej tego za mocno okazać.
- Mario, mam nadzieję, że mimo wszystko mnie polubisz. Ja wiem, że Teodor jest ci bardzo bliski i nie chcę ci go ukraść. Ja go po prostu bardzo lubię.
- Tak, zauważyłam - burknęła Maria.
- Ale ciebie też bardzo lubię i chcę, żebyśmy były przyjaciółkami.
To mówiąc, dała znak Sebastianowi, który podał jej do ręki książkę z bajkami kupioną w miejscowym sklepie. Ilary przysunęła ją w kierunku Marii i rzekła:
- Pomyślałam sobie, że może to ci się spodoba.
Maria wzięła od niej książkę, przyjrzała jej się uważnie, a jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. Spojrzała potem na Ilary, czując przy tym, że chyba nie jest ona taka znowu zła. Przez chwilę nic nie mówiła, aż w końcu wydusiła z siebie słowa:
- Dziękuję ci, Ilary. I wiesz, naprawdę nie musiałaś tego robić. Ale bardzo ci dziękuję. Książka jest naprawdę ładna.
Sissi spojrzała na Marię nieco surowym wzrokiem i rzekła:
- Nie chcesz jeszcze czegoś powiedzieć?
Maria lekko się zmieszała, ale mimo to spojrzała na Ilary i powiedziała:
- No i oczywiście możesz widywać się z moim bratem.
Ilary uściskała ją serdecznie, a potem podeszła do Teodora i ponownie czule go pocałowała w usta. Maria znowu się wykrzywiła i mruknęła:
- Fuj! Naprawdę musicie?
- Tak, musimy. A dlaczego by nie? - zapytał nieco złośliwie Teodor.
- Uważaj, braciszku. To, że dałam wam swoją zgodę nie znaczy, że nie mogę jej cofnąć - powiedziała Maria, grożąc zakochanym palcem.
- Nie cofniesz, siostrzyczko. Na pewno nie cofniesz - odparł jej brat.
Sissi uśmiechnęła się wesoło, widząc dzieciaki pogodzone, po czym odpięła od pasa róg myśliwski i zaczęła na nim głośno grać. Chciała w ten sposób zebrać tutaj wszystkie grupy ratunkowe poszukujące Ilary, aby im oznajmić, że nic się nie stało, a dziewczynka jest cała i zdrowa. Udało jej się to, ponieważ dźwięk rogu bez trudu rozniósł się po całym lesie, wszyscy go usłyszeli i natychmiast udali się tam, skąd dobiegał ich ten dźwięk. Sissi zagrała na rogu jeszcze kilka razy, aby mieć pewność, że ją wszyscy usłyszeli. Dość szybko wokół nich zebrała się służba z ich pałacu, która poszukiwała w całej okolicy Ilary. Niedługo potem przyszli także Max z Ludwiką, Nene i baronową. Wszyscy odetchnęli z ulgą widząc, że zguba się znalazła i nic jej nie jest. Helga von Tauler zaś, choć zwykle tak opanowana, teraz nie umiała powstrzymać łez wzruszenia. Natychmiast podbiegła do córki i bardzo mocno ją do siebie przytuliła, po czym rozpłakała się na całego, gładząc główkę swojej jedynaczki i powtarzając:
- Och, Ilary. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam. Nie rób mi tego nigdy więcej, proszę cię. Już nigdy więcej.
Ilary tuliła się mocno do matki, a Maksymilian pogratulował Sissi pomysłu z rogiem, który ich tutaj wszystkich sprowadził.
- Moja córeczka. Moja krew - powtarzał z dumą - Gdyby nie to, to nie wiem, czy nie chodzilibyśmy całą noc po tym lesie i jego okolicy, nie wiedząc, że Ilary się znalazła. Na szczęście Sissi wpadła na wspaniały pomysł z tym rogiem. Moja krew. Moja córeczka!
Ludwika też była dumna z Sissi, choć nie omieszkała lekko zachichotać, gdy widziała, jak jej mąż chwali się swoją ulubienicą. Sama zaś pogratulowała Sissi jej pomysłu, ale prócz tego jeszcze pogratulowała Teodorowi i Marii pomocy postawy podczas poszukiwań, że nie zlekceważyli tego i pomogli siostrze. Sissi oczywiście dobrze wiedziała, iż o ile rzeczywiście Teodor bardzo pomógł, o tyle Maria zrobiła to głównie z powodu wyrzutów sumienia. Nie powiedziała tego jednak na głos, bo nie chciała kolejnych konfliktów w tym domu. Ponadto liczyła na to, że teraz oto wreszcie nastąpi zgoda pomiędzy Ilary a Marią, a widząc, jak obie delikatnie się do siebie uśmiechają, łatwo mogła przypuszczać, że tak będzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 1:11, 28 Wrz 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 15:56, 30 Gru 2022    Temat postu: Porwanie księżniczki

Cieszę się, że księżniczka Alodia nie lubi spodni. Nie lubię bardzo postaci chłopczyc, które zaczynają nosić sukienki, by się przypodobać chłopakowi. Wydaje mi się to bardzo sztuczne. Że robią to wtedy dla chłopaka, a nie dla siebie.
Ciekawy jest kontrast między Alodia a Blanche. Pierwsza jest romantyczką, druga mężatką twardo stąpająca po ziemi.
George Sand skandalistka tamtych czasów, w Polsce znana wyłącznie jako paprotka do postaci Szopena.
Od razu przypomina mi się film Chopin pragnienie miłości i to jej skupienie na kompozytorze i zaniedbywanie własnych dzieci.

Alodia nie nosi gorsetu co musiało budzić zdziwienie, że nie uczestniczy w tej tyranii talli osy. Co prawda przybyło jej kilka centymetrów biodrach, ale i tak wygląda lepiej niż spotykane na ulicach panie duszące się w gorsecie.
To jest wolność, żadnych więzów, żadnych krat.


I cudowny opis francuskiej księżniczki, która wydaję się nadzwyczajną pięknością, w dodatku obdarzoną rozumem i niezłym charakterkiem.
Później następuje dramatyczny zwrot akcji jak z westernu, porwanie pięknych kobiet.
Rozbawiły mnie te akcje przygodowe, wiezienie bandyty w studni ze szczurami, nawiązania do Janosika. Połowa dla was, a połowa dla biednych.
Cesarz Franciszek osobiście ratuję francuską księżniczkę i ona zakochuje się w nim oczywiście od pierwszego wejrzenia.
Ciekawa jest też druga część w majątku Sissi. Tu też jest ciekawie, bo córka baronowej zgubiła się się w lesie, na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Pojawia się osobiście węgierski fascynujący hrabia, czyżby miał romans z Sissi ?
W każdym razie baronowa będzie pewnie mieszać.
Maria i Ilary wreszcie się pogodziły, może zostaną przyjaciółkami ?









Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 16:28, 30 Gru 2022, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:36, 01 Sty 2023    Temat postu:





Od tego rozdziału pojawia się w mojej powieści moja ulubienica, zadziorna, przesłodka, urocza i kochana księżniczka Elodie. W serialu nie było jej za wiele, niestety. Na szczęście w mojej powieści będzie jedną z najważniejszych postaci i zyska swoje pięć minut w całej historii Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 16:52, 01 Sty 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 3:25, 06 Sty 2023    Temat postu:

 Rozdział XII

Miłość i wątpliwości

- Jej Wysokość, księżniczka Elodie de Farge! - zawołał odźwierny, wchodząc do sali tronowej i zapowiadając przybycie gościa umówionego na audiencję z Jego Cesarską Mością, Franciszkiem Józefem I.
Chwilę później do pokoju pełnym godności krokiem weszła Elodie. Była ona ubrana w piękną, fioletową suknię z żółtymi dodatkami i niebieskimi kokardami u dołu. Włosy miała zapięte w uroczy kok, a usta delikatnie pomalowane pomadką, przez co błyszczały się one, gdy padały na nie promienie słońca. Choć Franciszek nad życie kochał Sissi i tylko ona była dla niego ideałem piękna, musiał przyznać przed samym sobą, że Elodie również wygląda uroczo.
- Witaj, księżniczko. Mam nadzieję, że dobrze wypoczęłaś po wczorajszych wydarzeniach - powiedział do Francuzki serdecznym tonem Franciszek.
- Dziękuję, Wasza Cesarska Mość. Doszłam już do siebie po tym porwaniu - odpowiedziała mu życzliwym tonem Elodie - Ponadto, nie było to nic trudnego. W tak pięknym i uroczym miejscu, odpoczynek to nie tylko coś łatwego, ale również czysta przyjemność.
- Cieszy mnie wielce ta opinia - rzekł Franciszek i podszedł do Elodie, a gdy wysunęła w jego kierunku dłoń, ucałował ją z życzliwością - Chciałbym zapewnić w imieniu swoim i swojej rodziny, że dołożymy wszelkich starań, abyś dobrze się tu czuła, księżniczko.
Elodie delikatnie zarumieniła się, kiedy wargi Franciszka dotknęła jej skóry na dłoni. Poczuła na niej delikatne mrowienie, ale niezwykle przyjemne, które dało jej ogromną radość. Musiała jednak nad sobą zapanować, aby cesarz pod żadnym pozorem nie zauważył jej reakcji na dotyk jego ust. Wolała nie ujawniać przed nim tego, co czuje, kiedy on jest w pobliżu. W każdym razie, jeszcze nie teraz.
- Jak zapewne Wasza Cesarska Mość wie, przybyłam tutaj nie tylko dlatego, aby poznać Waszą Cesarską Mość i jego piękne cesarstwo, choć i to jest powodem mojej wizyty. Przede wszystkim jednak przybyłam tu, aby przedstawić propozycję sojuszu od mojego wuja, cesarza Francji. Mój wuj chciałby wiedzieć, czy Wasza Cesarska Mość pragnie sojuszu z Francją i czy przyjmuje warunki tego sojuszu.
- Księżniczko, pragnę sojuszu z twoim krajem bardziej niż sobie wyobrażasz. W obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na izolację polityczną. Prusy rosną w siłę, Rosja nigdy nie była nam przychylna, a z innymi krajami, to różne relacje mamy. Zatem prawdziwy i szczery sojusznik w osobie cesarza Napoleona III jest kimś, kogo Austria jak najbardziej nie tylko nie odtrąci, ale i z przyjemnością też potraktuje jak przyjaciela. Najpierw jednak, nim cokolwiek podpiszę, pragnę także wiedzieć, jakie są warunki tego sojuszu.
- Naturalnie, to nie ulega żadnej kwestii. Warunki owe miałam cały czas przy sobie, bo mój wuj powierzył mi misję przekazania ich osobiście Waszej Cesarskiej Mości. Teraz ma je moja dama do towarzystwa, pani Blanche de Cortney. Jeżeli zatem Wasza Cesarska Mość pozwoli, warunki przekażemy natychmiast.
Franciszek wyraził zgodę, więc Elodie otworzyła drzwi i poprosiła Blanche, która czekała na zewnątrz, aby weszła. Młoda kobieta powoli wkroczyła dostojnie do sali, a następnie uniżenie dygnęła przed cesarzem i podała mu list, który miała w ręku. Franciszek przyjął od niej kopertę, otworzył ją, po czym powoli wyjął z niej kartkę i zaczął przyglądać się jej treści, która go zaintrygowała.
- Ponieważ sprawa jest niezwykle poważna, cesarz Francji nie oczekuje od Waszej Cesarskiej Mości natychmiastowej odpowiedzi - powiedziała Blanche.
- Wierzymy, że Wasza Cesarska Mość podejmie decyzję, która nie będzie ani dla nas, ani dla niego szkodliwa - dodała Elodie - Pragnę też powiedzieć, że jeżeli chodzi o negocjacje, jesteśmy gotowi podjąć je w każdej chwili.
- Rozumiem i bardzo dziękuję za zrozumienie - powiedział Franciszek - Jeśli chodzi o warunki, zapoznam się z nimi na spokojnie i przedstawię wam wkrótce moje wnioski na ich temat.
- Bardzo dziękujemy, Wasza Cesarska Mość - powiedziała Elodie i dygnęła przed nim delikatnie - Nie będziemy zatem przeszkadzać. Zapewne chce się Wasza Cesarska Mość od razu zapoznać z warunkami cesarza Francji.
- Naturalnie, polityka przede wszystkim. Miło jednak mi będzie, jeżeli obie panie zechcą zaszczycić nas swoją obecnością później, kiedy obowiązki cesarskie zostaną już spełnione.
Elodie uśmiechnęła się serdecznie do Franciszka. Jego propozycja bardzo jej się spodobała i ponadto oznaczała, że chce spędzić z nią czas również prywatnie. To był dla niej bardzo dobry znak. Oznaczało to dla niej wyraźnie, że on chce ją bliżej poznać. A skoro tak, to na pewno wyjdzie z tego coś więcej.
Swoimi podejrzeniami w tej sprawie podzieliła się z Blanche. Ta jednak do tego wszystkiego podeszła w nieco sceptyczny sposób.
- Wasza Wysokość, moim zdaniem to trochę za daleko idące wnioski. Cesarz Franciszek chce być po prostu uprzejmy i tyle. Jesteś wszak jego gościem i dlatego chce, abyś dobrze się tutaj czuła. Tak samo postąpiłby wobec każdego innego tak ważnego gościa z misją dyplomatyczną.
Elodie jednak była zbyt zachwycona Franciszkiem i jego słowami, aby móc w spokoju rozważyć jej słowa. Pierwszy raz w życiu poczuła coś takiego, chociaż jak to zwykle bywa, zdarzały się jej pewne zachwyty nad aktorami teatralnymi czy też śpiewakami operowymi. Ale to chyba zdarzało się każdej dziewczynie wrażliwej na piękno sztuki i artystów. Tym razem jednak to nie było zwyczajne zauroczenie. Franciszek w jej oczach był niczym bohater z książek, która tak lubiła czytać. Był taki męski, odważny, bohaterski i szlachetny zarazem. Do tego także niesamowicie przystojny. No cóż... Był co prawda blondynem, a jakoś blondyni nigdy nie byli w jej typie, zawsze wolała szatynów, ale to przecież nie stanowiło dla niej żadnego znaczenia. Zawsze mogła pierwszy raz polubić jakiegoś blondyna, bo czemu nie? Ostatecznie nie był on byle jakim blondynem. Był wyjątkowy. I nie chodziło tu o to, że był cesarzem. To jej nie pociągało. Ją zachwycało to, że pomógł jej w takiej sytuacji, w jakiej wielu innych mężczyzn nie umiałoby lub też wcale nie chciałoby jej pomóc. Franciszek był jej bohaterem i już za samo to była nim zachwycona.
- Odnoszę wrażenie, że Wasza Wysokość mnie nie słucha - powiedziała nie bez ironii Blanche.
Elodie uśmiechnęła się do niej delikatnie i odpowiedziała:
- Wybacz, Blanche. Ale to wszystko dlatego, że jestem zakochana.
- Czasami różnica pomiędzy zakochaniem się, a zwykłym zauroczeniem jest niezwykle krucha - zauważyła Blanche.
- Możliwe, ale tym razem się mylisz. Jestem pewna swoich uczuć.
- Swoich być może, ale jego uczuć Wasza Wysokość nie może być pewna. A w każdym razie, nie po tak krótkim czasie znajomości.
- Masz rację - stwierdziła po chwili Elodie - Dlatego właśnie zamierzam go lepiej poznać i sprawić, aby on lepiej poznał mnie. Jestem pewna, że kiedy to już nastąpi, to oboje będziemy czuli do siebie to samo i wtedy będziesz świadkową na naszym ślubie.
- Łudź się, łudź, jak mówi bajka o łodzi - mruknęła cicho pod nosem Blanche, której nastawienie do tej sprawy były więcej niż sceptyczne.

***

Rodzina Wittelsbachów zasiadła do stołu na świeżym powietrzu. Jak zwykle o tej porze roku, czyli latem, kiedy pogoda była zwykle piękna i słoneczna, książę Maksymilian wraz ze swoimi bliskimi jadał zwykle na werandzie, ponieważ było na zewnątrz tak przyjemnie, że wszyscy uważali jedzenie śniadania w domu za coś porównywalnego do herezji. Bo w końcu, jak tu nie uczcić faktu, że jest tak piękna pogoda na dworze, słońce świeci, niebo idealne i delikatny wiatr powiewa liście i gałęzie drzew? A najlepiej uczcić go właśnie poprzez wspólny posiłek na świeżym powietrzu. Taki właśnie zwyczaj panował w tym domu. Obiady i kolacje zwykle jadano w środku, w sali jadalnej, ale śniadania przyjemnie się jadało na zewnątrz i nikt nigdy nie miał nic przeciwko temu.
No cóż... Prawie nikt. Baronowa von Tauler, która przywykła do nieco innych metod spożywania posiłku, zwyczaj ten uważała za co najmniej prostacki, a prócz tego niegodny prawdziwej arystokracji. Odkąd tylko sięgała pamięcią, zawsze ona sama jadała posiłki w jadalni lub w swoich komnatach i nie lubiła zmieniać tego obyczaju. Ponieważ jednak była w gościnie u księcia Maksa, zaakceptowała jego dziwaczne obyczaje, choć bynajmniej nie zamierzała ich popierać ani tym bardziej wcielać w życie na dworze w Wiedniu. Z tego powodu ubolewał ją fakt, że Ilary nie tylko nie podziela jej zdania w tej sprawie, ale dodatkowo jeszcze wydaje się być tym zwyczajem zachwycona. Baronowa załamywała w duchu ręce z rozpaczy, że jej ukochana jedynaczka, tak zawsze przestrzegająca zasad etykiety, wyraźnie tu dziczeje pod wpływem tych wieśniaków. Najlepszym tego chyba przykładem była sytuacja z poprzedniego dnia, kiedy poszła do miasteczka po prezent dla panny Marii, przez co potem zabłądziła w lesie. Nigdy wcześniej nie wymyślała takich pomysłów. Dopiero teraz zaczęła to robić. To chyba najlepiej dowodziło, jak zły wpływ mają na nią miejscowi, a już zwłaszcza ta oto diabelska dwójka: Teodor i Maria. Chociaż oni to jeszcze nic w porównaniu z tą krnąbrną Elżbietą. Tak, ona była prowodyrem wszystkich zwariowanych sytuacji, jakie miały miejsca w tym domu. Niby była już dorosła, a wciąż zachowywała się jak dziecko. Zresztą, jaki niby miała mieć przykład, skoro jej rodzice nie byli pod względem wiele lepsi? A już zwłaszcza ojciec.
Najlepszy przykład, który potwierdzał te słowa, przyszedł tego dnia. Podczas śniadania Teodor i Maria dziwnie się zachowywali, a dodatkowo jeszcze Ilary nie była pod tym względem wcale lepsza. Co chwila, w przerwach pomiędzy jednym kęsem śniadania, a drugim podkradali coś ze stołu i po cichu, starając się, aby nikt tego nie zauważył, nalewali to wszystko ukradkiem do jakieś buteleczki. Helga von Tauler bez trudu to spostrzegła, ale początkowo nie specjalnie się tym przejęła, lecz kiedy czynność ta powtórzyła się kilkakrotnie, musiała w końcu zwrócić na to uwagę gospodyni. Okazało się to jednak zbędne, ponieważ ta sama bardzo szybko to zauważyła i zapytała:
- Co wy robicie, dzieci?
Teodor, Maria i Ilary zmieszali się lekko, przybierając miny niewiniątek. Nie zwiedli jednak w ten sposób Ludwiki, która spojrzała na nich groźnie i powtórzyła swoje pytanie. W końcu Teodor się do wszystkiego przyznał.
- Robimy eliksir, mamo.
- Eliksir? Jaki znowu eliksir? - zdziwiła się Ludwika.
- Na poprawę humoru, żeby pani baronowa nie była taka ponura - wyjaśnił jej chłopiec.
Baronowa obruszyła się mocno, słysząc te słowa. Nie odnosiła wrażenia, aby była ponura, co najwyżej poważna, jak przystało na jej wiek, pozycję oraz życiowe doświadczenie. Nie uważała tego nigdy za powód do wstydu, ani tym bardziej za swoją wadę, a tymczasem te małe łobuzy ośmielały się jej to wytykać. A pośród nich była jej córka. To już przechodziło wszelkie pojęcie.
- Eliksir na poprawę humoru? - zdziwiła się jeszcze bardziej Ludwika.
- O tak, przeczytałyśmy o nim niedawno z panną Łucją - powiedziała Maria, pokazując na swoją lalkę, opartą właśnie o imbryk z herbatą - Podobno każdy, kto go wypije, będzie chodziły cały dzień wesoły i uśmiechnięty.
- Och, dzieci! Co wy znów wymyślacie? - jęknęła Ludwika, zasłaniając sobie oczy dłonią.
- Ilary, ty też brałaś w tym udział? - zapytała ze złością baronowa.
Dziewczynka opuściła smutno głowę i odparła:
- Ale mamo. My tylko chcieliśmy sprawić ci przyjemność. Żebyś częściej się do nas i do Sissi uśmiechała.
No tak, oczywiście. Wiecznie tylko ta Sissi, pomyślała baronowa. Czy ta gęś z prowincji bawarskiej zamierzała zatruwać jej życie? A może sądziła, że skoro tak bohatersko się zachowała poprzedniego dnia i znalazła jej córkę w lesie, to teraz będzie hołubiona przez wszystkich? Jeśli tak, to bardzo się myliła. Baronowa była jej wdzięczna za ocalenie córki, jednak ich relacji bynajmniej nie miało to w żaden sposób zmienić. Helga von Tauler nie zamierzała być jej przyjaciółką i nic tego nie miało zmienić.
- Dobrze, dzieci. Dosyć już tych zabaw. Oddajcie mi ten eliksir - powiedziała Ludwika stanowczym tonem, wyciągając w kierunku dzieci prawą rękę.
Teodor, który trzymał buteleczkę, podał ją mamie, jednak zanim ta zdążyła ją zabrać, Maksymilian zwinął szybko ów przedmiot, odkorkował go, a następnie bez wahania wypił jednym duszkiem jego zawartość. Ludwika i dzieci wpatrywały się w niego zaintrygowane, jak to na niego zadziała.
- Ojej, cóż to okropność?! Toż to trucizna! Umieram! - zawołał książę, mocno się przy tym zwijając w pół, jakby naprawdę umierał z bólu.
Dzieci zaczęły się śmiać, natomiast Ludwika, chociaż próbowała za wszelką cenę zachować powagę, sama niemalże dusiła się ze śmiechu.
- Umieram! Ludwiko, tylko twój pocałunek może mnie uratować!
Po tych słowach, Maksymilian złapał mocno małżonkę w ramiona i złożył na jej ustach romantyczny pocałunkach. Ludwika zaskoczona oddała mu pocałunek, przy radosnych oklaskach Teodora, Marii i Ilary.
Baronowa patrzyła na to wszystko z delikatnym smutkiem w oczach. Widok ten nie sprawił jej przyjemności, raczej wywołał poważną nostalgię. Przypomniała sobie bowiem o tym, jak kiedyś, przed laty, ona też tak się doskonale żartowała wraz ze swoim mężem podczas wspólnych śniadań. Wtedy życie było inne. Wtedy jeszcze umiała się śmiać i czerpać radość z życia. Tak bardzo jej tego brakowało. Ale to miało już nigdy nie wrócić. Choroba, a potem śmierć męża, który umierając bardzo cierpiał, bo pozostawił ją i roczną wówczas Ilary z długami, niemożliwymi do ich spłacenia, wszystko zmieniła w jej życiu i przy okazji mocno otrzeźwiła ją. Pokazała, że życie, wbrew temu, co dotychczas uważała, wcale bajką nie jest, a już na pewno nie dla niej. Choć i ona miała szczęście, ponieważ z pomocą przybył jej wówczas Zottornik, który spłacił jej wszystkie długi w zamian za to, że ona będzie odtąd mu wiernie służyć. Wysłał ją następnie do arcyksiężnej Zofii jako osobistą damę dworu, aby ją szpiegowała i miała na oku, gdyby ta odkryła jego matactwa. Zofia jednak ani trochę nie orientowała się w intrygach Zottornika, a nawet sama wierzyła mu, okazała jej też wsparcie i wielką pomoc w opiece nad Ilary. Ale i jej to z czasem przeszło, gdy to półtora roku temu zmarł jej mąż, cesarz Franciszek Karol. Zofia wówczas stała się zgorzkniała i bardzo nieprzyjemna do innych ludzi, a problemy kogokolwiek innego niż ona sama przestały ją interesować. Jej relacja z baronową też się zmieniła. Gdy tylko miała zły humor, a zdarzało się jej to nader często, wyzywała baronową, a do tego zdarzało się jej nawet ją uderzyć po głowie pięścią. Helga von Tauler bardzo dobrze to wszystko pamiętała i nie zamierzała tego zapominać. Wszelki sentyment do tej kobiety, jaki kiedykolwiek czuła, ustąpił niechęci z chwilą, gdy pierwszy raz dostała od niej po głowie. Postanowiła wtedy, że kiedy tylko będzie miała ku temu okazję, zemści się na niej. Bo co z tego, iż posiadała wysoką pozycję na dworze, skoro płaciła za nią taką cenę? Wolałaby już jej nie mieć, niż żeby miała znosić podobne zachowanie, jak to, którym raczyła ją nieraz Zofia. Pewną satysfakcję jej sprawiało to, iż ta oto głupia kobieta myślała, że baronowa wiernie jej służy i zrobi dla niej wszystko, co tylko ona zechce. Myliła się, gdyż jej prawdziwym panem pryncypałem był kanclerz Zottornik i to się nie miało zmienić. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Baronowa przypomniała sobie to wszystko, obserwując zakochanych Maksa i Ludwikę, czując jednocześnie w sercu ukłucie smutku i zazdrości zarazem. Bo ona już nie miała tego wszystkiego. Nie miała i nie miała już mieć nigdy. Jednocześnie naszła ją refleksja, co by było, gdyby jej mąż jednak nie umarł. Czy byliby wtedy tak szczęśliwi, jak ci tutaj? Czy zdołałaby stworzyć równie szczęśliwą rodzinę, co ta, z którą siedzi przy stole? Czy żyliby szczęśliwi? Czy ona sama umiałaby się znowu śmiać? Na te pytania nigdy nie miała poznać odpowiedzi i dlatego szybko o nich spróbowała zapomnieć, rozumiejąc bardzo dobrze, że nic nikomu nie daje, to wieczne zagłębianie się w przeszłości i zastanawianie się nad tym, co by mogło się stać, gdyby tak pewnego dnia los nie spłatał nam tak okrutnego figla i odebrał nam kogoś tak bliskiego, pozostawiając po nim krwawiącą ranę w sercu? Nikt przecież nie mógł udzielić odpowiedzi na to pytanie, dlatego zadawanie go było w ogóle nie potrzebne. Pewnym natomiast było, że można po takiej stracie albo stać się osobą nieprzyjemną i zamkniętą na wszelkie pozytywne emocje, albo też po prostu żyć mimo wszystko, zwłaszcza, kiedy ma się dla kogo. Baronowa wybrała połączenie obu tych opcji, ponieważ mimo wielkiego bólu, rozrywającego jej serce na kawałki i nie dającego jej tak do końca spokoju, potrafiła w miarę normalnie żyć dla siebie i Ilary. Jednocześnie jednak jej serce nie miało już w sobie zbyt wiele cieplejszych uczuć, a tą resztką, jaka w nim pozostała, obdarowało jedynie córkę, reszcie świata zaś ofiarowując to, na co zdaniem baronowej, świat zasługiwał: niechęć i pogardę.
Pomimo tego, Helga von Tauler przez chwilę bardzo się wzruszyła widokiem tak mocno w sobie zakochanych księcia Maksymiliana i księżnej Ludwiki. Bardzo ją zachwycił ten widok i sprawił, że w jej oku zakręciła się łza na wspomnienie tego, ile podobnych radości ona zaznała ze swoim ukochanym małżonkiem. Ale ta oto piękna chwila nostalgii i wzruszenia, szybko jednak minęła, zastąpiona pełnym niechęci uczuciem zazdrości wobec tych ludzi. Bo jakim prawem afiszowali się tym, co do siebie czują i to przy niej, gdy ona cierpi wciąż po śmierci ukochanego męża? Jak mogą tak się nad nią pastwić i kazać jej na to patrzeć, podczas gdy ona nie może wytrzymać z rozpaczy po stracie najbliższego sobie człowieka?
Na szczęście scena ta nie trwała długo, gdyż zakochani mąż i żona w końcu, po czułym pocałunku oderwali się od siebie i spojrzeli przepraszająco na baronową wzrokiem pełnym jednak radości.
- Bardzo panią przepraszam, baronowo. Mam nadzieję, że nasze zachowanie pani nie uraziło - powiedziała Ludwika.
- Ależ skąd, w żadnym razie - odpowiedziała na to baronowa.
Lecz chociaż usta nie chciały się do tego przyznać, serce czuło zazdrość oraz pewną niechęć do tej zakochanej pary gołąbków, jak ich w duchu nazywała Helga von Tauler. Wiedziała doskonale, że jeżeli tylko będzie okazja, z przyjemnością im w ten czy inny sposób dokuczy. Ponadto, wciąż nie zapomniała Maksowi tego, jak ją potraktował pod pretekstem oprowadzania po wsi i pokazywania uroków życia na prowincji. Wiedziała, że on to wszystko zrobił specjalnie, choć udawał, że jest inaczej. I dlatego pokusa odegrania się na nim była jeszcze większa.
Po chwili na werandę wyszły Sissi i Nene. Obie spóźniły się na śniadanie, bo Sissi zaspała, a Nene z kolei myślała o wiele rzeczach, jakie ostatnio jej po głowie krążyły i nie zauważyła nawet, że to już pora posiłku. Gdy to się jednak stało, od razu poszła obudzić siostrę, o której domyślała się, iż zmęczona wrażeniami dnia poprzedniego śpi jak suseł do tej pory. Miała rację, ale mimo to przyszły teraz obie na śniadanie i usiadły, jakby nigdy nic przy stole, zaczynając posiłek. A widząc tak bardzo rozbawione buzie dzieci, Nene spytała:
- Ominęło nas coś?
- Och, nic wielkiego, poza odkryciem, że wasz ojciec jest jeszcze większym figlarzem niż dzieci - odpowiedziała dowcipnie Ludwika.
- Mama i tata się całowali - poinformowała siostrę Maria.
- Ach, to ciekawe. Szkoda, że tego nie widziałyśmy - powiedziała Sissi.
- Nie masz czego żałować. Zwykły buziak, nic nowego - stwierdziła Maria.
Jak wiadomo, nie była ona nigdy miłośniczką pocałunków, chociaż te, które dawali sobie tata i mama wydawały się jej zabawne.
Baronowa tymczasem z lekką pogardą wpatrywała się w Sissi, która zaczęła powoli jeść śniadanie, nie przejmując się tym, iż kilka minut się na nie spóźniła. Zachowywała się tak, jakby nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Widocznie popełnianie gafy za gafą było tutaj czymś zupełnie normalnym. No cóż... Zatem nie będzie łatwo jej dostosować się do dworskich zwyczajów panujących od lat w Schronbrunnie. Może to i lepiej? Ta dziewczyna naprawdę nie pasuje do świata wielkich elit, bez względu na to, co myśli o tym cesarz i co o niej sądzi Zottornik. Ponadto zadawała się z wrogami cesarstwa, czego dowodziła dobitnie ta potajemna schadzka z Andrassym. Przy okazji, warto chyba, aby dowiedziała się o tym Zofia. Ciekawe, co powie na to, że jej przyszła synowa zdradza jej ukochanego syna i to z kim? Ze zdrajcą skazanym na śmierć.
Kobieta poczekała, kiedy śniadanie dobiegnie końca i zapytała, czy ktoś chce wysłać list do Wiednia, ponieważ ona bardzo tego pragnie, zaś w takim wypadku kurier może powieźć więcej listów niż jeden. Sissi od razu zgłosiła swoją chęć, aby wysłać list do Franciszka. Zatem zostało ustalone, że zaraz po śniadaniu napisze do niego kilka słów i baronowa też niech napisze, do kogo zechce, a sługa pojedzenie z nimi do Wiednia i przywiezie odpowiedzi, jeżeli takowe będą.
Baronowa podziękowała zatem za posiłek i wróciła do swojego pokoju, gdzie z miejsca usiadła przy biurku i zaczęła pisać list, w którym dokładnie opisała, co zobaczyła oraz w jakich okolicznościach. Nie miała przy tym najmniejszych nawet skrupułów, aby to zrobić, gdyż fakt, że Sissi ocaliła jej córkę niczego tutaj przecież nie zmieniał. Bo czy z tego powodu, baronowa miała ją traktować łagodniej, skoro ta prowincjuszka zadaje się z wrogami cesarstwa oraz zapewne spiskuje przeciwko nim wszystkim? W takim wypadku nie wolno im było mieć sentymentów. Trzeba było za to wprowadzić w życie radykalne środki działania. Im bardziej skuteczne, tym lepiej. Dlatego też postanowiła napisać list do Zofii. Uznała, że kobieta na pewno powiadomi o wszystkim Franciszka, a ten zerwie z Sissi, a ona nie będzie musiała nigdy więcej tu przyjeżdżać i czegokolwiek uczyć tę wieśniaczkę. Liczyła przy okazji na to, że arcyksiężna nie powie cesarzowi, skąd o tym wszystkie wie, bo inaczej kanclerz Zottornik, który wszak kazał baronowej zadbać o to, aby ślub Franciszka i Sissi doszedł do skutku, nie byłby zadowolony, że baronowa działa na jego szkodę. O wiele lepiej zatem będzie, kiedy Zofia nikomu nie powie o swoim źródle informacji.
Z tymi myślami, baronowa powoli zakończyła pisanie listu, podpisała się pod nim, lekko posypała go piaskiem, aby atrament szybciej zasechł i zadowolona raz jeszcze przejrzała jego treść. Była z niej zadowolona. Zapakowała ją zaraz potem do koperty, napisała na niej nazwisko osoby, do której jest i przekazała go słudze, gdy ten szykował się do odjazdu z listem Sissi.

***

Franciszek bardzo uważnie przejrzał warunki sojuszu, jakie proponował mu cesarz Francji. Wydawały mu się one jak najbardziej korzystne dla obu stron, lecz postanowił jeszcze nie podejmować w tej sprawie żadnych decyzji. Uważał, że nim to zrobi, lepiej będzie naradzić się z Karolem, matką, Ludwikiem i Zottornikiem. Ostatecznie, co kilka głów, to nie jedna. Ponadto też wolał poznać ich zdanie w tej sprawie i jeżeli posiadają jakieś wątpliwości, to poznać je teraz i może spróbować je zrozumieć i rozważyć na spokojnie, czy aby nie są one słuszne. Wiedział też, że tak poważne decyzje nie należy nigdy podejmować samodzielnie, a już na pewno nie w sposób szybki, bez odpowiedniego przemyślenia wszystkiego.
Po odłożeniu listu z warunkami sojuszu do szuflady w swoim biurku, Franz poszedł na spacer, aby pomyśleć jeszcze raz nad nimi. Nie miał na to jednak zbyt wiele czasu, ponieważ natknął się zaraz na Elodie, spacerującą sobie z Blanche i Karolem, który wesoło je zagadywał i rozśmieszał swoimi żartami.
- Och, jest nasz bohater! - zawołał wesoło Karol na widok starszego brata.
- Bohater? - zapytał zaintrygowany tym stwierdzeniem Franciszek.
- Oczywiście, że bohater. Właśnie rozmawialiśmy z księżniczką Elodie, jak bohatersko poprowadziłeś nas do walki z tymi bandytami.
- No cóż, nie przesadzajmy. Zrobiłem po prostu to, co każdy inny zrobiłby na moim miejscu.
Karol wesoło poklepał brata po ramieniu i powiedział:
- Mój brat jest zdecydowanie za skromny. Nie chce przyznać, że tak naprawdę to on spisał się najlepiej z nas wszystkich. Chociaż pani też się dzielnie spisała. Już słyszałem coś niecoś o pani zabójczej patelni, księżniczko.
Elodie zarumieniła się lekko pod wpływem tego komplementu i odparła:
- To nie było nic takiego. Po prostu użyłam takiej broni, jaką akurat miałam pod ręką. Nic nadzwyczajnego. Gdybym miała szpadę, walczyłabym szpadą. Choć nie wiem, czy bym umiała. Kiedyś co prawda trenowałam szermierkę, ale to już było dawno temu.
- Księżniczka była bardzo dobra we władaniu szpadą - wtrąciła się Blanche - Po prostu nie miała wcześniej ku temu okazji.
- Doprawdy? - zapytał Karol, który podchwycił to jako idealny pomysł na to, aby sobie znowu pożartować - To może pokaże nam pani, co potrafi?
- Mam walczyć z panem, arcyksiążę? - spytała zadziornym tonem Elodie.
- Nie ze mną, ale z mistrzem nad mistrze. Moim starszym bratem.
To mówiąc, wskazał na Franciszka, który wprawiony w dobry humor odparł, że nie widzi żadnego problemu, aby tak się stało. Elodie jednak zauważyła, iż nie może walczyć z powodu braku szpady. Karol jednak znalazł na to szybko właściwe rozwiązanie. Oddał księżniczce swoją broń, którą miał przypasaną do pasa.
- Proszę, księżniczko. Pokaż, co potrafisz - powiedział.
Franciszek wesoło dobył swojej szpady i stanął w pozycji bojowej. Elodie zaś wysiliła całą swoją pamięć, aby przypomnieć sobie wszystkie lekcje na temat tego jakże szlachetnego sportu, jakim była szermierka i delikatnie na niego natarła. Gdy to zrobiła, Franciszek ostrożnie sparował cios. Potem sam zaatakował, rzecz jasna w sposób opanowany i spokojny, a Elodie sprawnie odpierała ciosy. Widać było, że Franz posiada większe doświadczenie niż ona i lekko nad nią góruje, ale mimo to nie wykorzystuje tej przewagi i daje jej możliwość się wykazać, co ona doceniała i co sprawiało jej wielką przyjemność. Nacierała zatem na Franciszka i wesoło przy tym powiedziała:
- Dziękuję za te lekcje, Wasza Cesarska Mość. Przy następnym spotkaniu z bandytami, posiekam ich na plasterki.
- I nie tylko ich - zażartował sobie Franciszek, odpierając jej ciosy - Coś czuję w sercu, że za chwilę i mnie pociachasz, pani.
- Niemożliwe. Po jednej lekcji?
- Możesz w ciągu jednej lekcji nauczyć się bardzo wiele. Wszystko zależy od mojej hojności w dzieleniu się wiedzą.
- Jestem pewna, Najjaśniejszy Panie, że będziesz nad wyraz hojny.
Oboje, nadal wesoło żartując, ćwiczyli dalej swoje umiejętności w szermierce i prowadzeniu miłej konwersacji jednocześnie, nie wiedząc jednak, że oto z okna swojego gabinetu uważnie obserwuje ich Zofia. Kobieta bacznie przyglądała się Elodie i oceniała jej sposób wysławiania się i poruszania się. Obie te rzeczy bardzo pozytywnie oceniła. Podobnie jak jej urodę, którą uważała za uroczą. Ponadto też szybko połączyła w głowie te wszystkie atuty wraz z najważniejszym atutem w postaci sojuszu z Francją. Sojusze na papierze łatwo przecież anulować, ale za to sojusz zawarty poprzez małżeństwo jest już czymś znacznie trwalszym. Ponadto też nie należy zapominać o tym, że był to o wiele korzystniejszy mariaż niż te jej pierwsze plany na temat małżeństwa Franciszka z Nene. No i jeszcze coś. Elodie nie była Sissi. Była jej przeciwieństwem. Z tego, co dzisiaj Zofia widziała, panna z Francji, mimo kilku dziwactw, jak choćby ta lekcja szermierki, potrafiła doskonale się poruszać na dworze i niczego jej już w tej kwestii nie trzeba było uczyć. Gdyby tak więc Franciszek zwrócił na nią uwagę, byłoby cudownie. Sojusz z Francją i do tego idealna synowa, a ponadto jeszcze pozbycie się raz na zawsze Sissi, która w tym świecie zawsze będzie sprawiała wrażenie wołu zaprzęgniętego do karety.
Do pokoju wszedł nagle, zaanonsowany wcześniej przez odźwiernego, pan hrabia Jamisz, marszałek dworu cesarskiego. Był to mężczyzna nieco już siwy, ale nadal całkiem przystojny i podobający się kobietom, wysoki i postawny, chociaż z lekkim brzuszkiem, gładko ogolony, z niebieskimi oczami, ubrany w beżowy strój, idealnie dopasowany do jego figury.
- Jaśnie Pani wzywała mnie? - zapytał.
- Tak, panie hrabio - odpowiedziała Zofia, odchodząc od okna - Poprosiłabym o to baronową von Tauler, ale niestety, ta jest tu chwilowo nieobecna. Muszę zatem prosić o to pana. To delikatna sprawa, jednak jestem pewna, że podobała pan temu zadaniu.
- Proszę mną rozporządzać, Wasza Wysokość. Co mam zrobić?
- Proszę, aby dowiedział się pan od towarzyszki księżniczki Elodie, czy może księżniczka jest z kimś zaręczona.
- A czy wolno mi spytać, po co?
- Wiedza ta nie jest panu potrzebna do wykonania tego zadania. Poza tym, to moja prywatna sprawa. Po prostu chcę to wiedzieć. Ale mogę panu wyjawić część moich powodów. Jak pan zapewne wie, księżniczka Elodie nie jest byle kim. Jest siostrzenicą samej cesarzowej Eugenii, żony Napoleona III i podobno ulubienicą cesarskiej pary. Czy muszę więcej wyjaśniać?
Hrabia nie potrzebował więcej informacji w tym zakresie. Wszystko od razu stało się dla niego jasne.
- Myślisz zatem, pani o włączeniu księżniczki Elodie do rodziny?
- Owszem. Franciszek ocalił ją z rąk bandytów. Na pewno księżniczka o tym wydarzeniu napisze wujowi. Ten zaś zechce się nam odwdzięczyć i na pewno nie tylko zaproponuje sojusz, ale i coś więcej, prawdziwą przyjaźń. Jak pan wie, to nie jest człowiek z naszej sfery, jedynie wzbogacony parweniusz, który władzę zdobył poprzez zamach stanu. Nie zmienia to jednak faktu, że obecnie jest jedną z bardzo wpływowych osób w Europie, a w zasadzie nawet potęgą Europy. Potęgą, z którą inni muszą się liczyć. Mając go za sojusznika i przyjaciela, możemy osiągnąć tyle, ile tylko chcemy. Rosja ani Prusy nie będą wtedy stanowić dla nas zagrożenia. A i inne mocarstwa, w tym Anglia, będą musieli się z nami liczyć. A jak stworzyć coś więcej niż tylko sojusz z Napoleonem III? Poprzez małżeństwo Franciszka i panny Elodie. Gdyby tak udało się nam doprowadzić do tego ślubu, nic by nam nigdy nie groziło. Bylibyśmy militarną potęgą Europy, która wszystkim innym krajom bez trudu mogłaby dyktować warunki.
Hrabia za dobrze już znał Zofię, aby uwierzyć jej, że chodzi tutaj wyłącznie o politykę. Jego zmysł obserwacyjny i umiejętność słuchania wtedy, gdy inni mądrze mówią, pomogły mu łatwo odkryć, że arcyksiężna nie pała jakoś sympatią do swej przyszłej synowej. I dlatego też na pewno chętnie widziałaby na jej miejscu kogoś innego, jak choćby ową księżniczkę Elodie. Nie dał się zatem zwieść tym jakże pięknym słówkom i postanowił sprowadzić Zofię na ziemię.
- Ośmielę się przypomnieć Waszej Wysokości, że cesarz jest już zaręczony z księżniczką Elżbietą von Wittelsbach, co nie tak dawno miała okazję zobaczyć cała Austria. Zaręczyny zostały oficjalnie ogłoszone i nie można ich tak po prostu sobie zerwać bez powodu.
- Powód zawsze się znajdzie, panie hrabio - odpowiedziała, niezrażona tymi słowami Zofia - Wystarczy tylko odpowiednio go uargumentować.
- Wasza Wysokość wybaczy, ale powodów nie ma i nie sądzę, aby były. Tak więc, ten plan nie ma racji bytu.
- To już nie do pana należy. Proszę wypytać towarzyszkę księżniczki Elodie o to, o co pana proszę. I proszę wracać z dobrymi wieściami.
Hrabia zrozumiał, że dyskutowanie z tą kobietą również nie ma racji bytu, tak więc darował to sobie i ukłonił się arcyksiężnej, po czym wyszedł z pokoju, udając się na poszukiwanie Blanche.
- Nie sądzę, że plan tej kobiety miał szanse powodzenia - mówił po cichu sam do siebie - Ale cokolwiek by nie było, żal mi biednej księżniczki Elżbiety. Jeszcze nie wie, co ją czeka. Taka teściowa i to widywana codziennie, to okropność.

***

Nieco później, po ogrodach cesarskich tuż przed pałacem Schonbrunn, powoli i bez pośpiechu spacerowały Elodie i Blanche. Obie były pogrążone w rozmowie, której treść zawierała niezwykle istotne tematy.
- Więc powiadasz, że ten hrabia pytał cię o mnie? - zapytała Elodie.
- Zgadza się, Wasza Wysokość - odpowiedziała Blanche.
- I był bardzo ciekaw, czy jestem z kimś zaręczona?
- Dokładnie tak.
Elodie uśmiechnęła się od ucha do ucha. Wiadomość ta wywołała w jej sercu ogromną radość i zarazem stanowiła dla niej potwierdzenie tego, co podejrzewała od samego początku.
- Och, Blanche! Czy ty wiesz, co to oznacza? Franciszek jest mną wyraźnie zainteresowany! - powiedziała, nie kryjąc swojej radości.
- Nie wiemy tego na pewno - zauważyła Blanche - Hrabia Jamisz jest tutaj co prawda marszałkiem dworu, ale nie powiedział, że to cesarz go wysłał.
- Ale nie powiedział też, że tego nie zrobił. Poza tym, niby kto miałby go do ciebie przysłać, jeśli nie sam cesarz?
- Mimo wszystko jestem zdania, że nie możemy wyciągać zbyt pochopnych wniosków.
- Ale co mu powiedziałaś? Chyba potwierdziłaś, że nie jestem zaręczona?
Blanche lekko zmieszała się. Elodie od razu wyczuła, iż coś jest nie tak. Zaraz stanęła w miejscu i spojrzała na towarzyszkę z lekką złością w oczach.
- Powiedziałaś mu o tym, że mam narzeczonego, chociaż go nie mam?
- Ależ nie, skądże, Wasza Wysokość - odpowiedziała szybko Blanche - Tylko wyjaśniłam mu, że powinien sam cię o to zapytać, skoro jest tego ciekaw, a ja na twój temat nie plotkuję.
Normalnie Elodie byłaby zadowolona dyskrecją przyjaciółki, teraz jednak, w tej sytuacji nie sprawiła jej ona przyjemności.
- Och, Blanche! Jak mogłaś?! Teraz on sobie pomyśli, że jestem kokietką i nie daj Boże, mam kogoś w Paryżu. Nie wiesz, że w takiej sytuacji trzeba zawsze, ale to zawsze udzielać jasnych odpowiedzi? Ale nieważne. Powiem Franciszkowi, że moje serce jest wolne, a przynajmniej było do niedawna, bo teraz należy tylko do niego i jeśli tak się mną interesuje, niech śmiało sam mnie o to wszystko zapyta. A ja z chęcią mu udzielę odpowiedzi.
Blanche przerażona spojrzała na Elodie. Ta dotąd tak bardzo mądra i rozsądna dziewczyna, teraz zachowywała się jak zakochana dziewczynka, która dopiero raz pierwszy w życiu doznaje uczucia zadurzenia się i bzikuje z tego powodu.
- Błagam, pani! Tylko nie to! Nie możesz tego zrobić. Poza tym, jesteś pewna tego, że to, co czujesz, to miłość?
- A niby co innego mogłoby to być, jak nie miłość od pierwszego wejrzenia? - spytała Elodie w taki sposób, jakby sprawa była dla wszystkich oczywista.
- Pomyśl o swojej reputacji. Narazisz ją na szwank, jeśli tak zrobisz.
- Nie dbam o to, jeżeli dzięki temu zyskam miłość. Poza tym, wiesz chyba już dobrze, co o nas opowiadają na dworach Europy. O nas, Francuzkach.
- Wiem, ale czy to znaczy, że koniecznie trzeba te plotki potwierdzać?
Elodie jednak nie słuchała jej. Zamiast tego, oczami wyobraźni widziała samą siebie tańczącą wesoło na balu zaręczynowym z ukochanym Franciszkiem. Rzecz jasna, nie zależało jej na tym, aby ślub odbył się natychmiast. Z tym przecież nigdy nie należało się spieszyć. Podobnie jak z rodzeniem dzieci. Na wszystko musiała przyjść odpowiednia chwila. Ale nie zaszkodziłoby mieć już narzeczonego i to tak całkiem oficjalnie. Świadomość, że go ma byłaby dla niej czymś cudownym, a do tego też czymś, o czym zawsze czytała w powieściach i co brała dotąd za bajki, ale teraz postrzegała jako możliwość do zrealizowania.
Dlatego, nie zważając przy tym na ostrzeżenia Blanche, powoli poszła przed siebie, szukając Franciszka. Natknęła się na niego dosyć szybko. Stał on właśnie przed ławką i chyba z kimś rozmawiał. Elodie nie widziała tej osoby, jednak teraz niewiele ją ona obchodziła. Dla niej ważne było jedynie to, że tam jest Franciszek. Jej Franciszek. Jej ukochany.
- Wasza Wysokość, proszę nie robić głupstw - błagała Blanche.
- Rozkazuję ci nas zostawić - powiedziała Elodie tonem bardziej przyjaznym niż rozkazującym.
Następnie podbiegła wesoło w kierunku Franciszka, wołając go po imieniu. Mogła sobie na to pozwolić bez łamania zasad etykiety, bo przecież sam cesarz ją dzisiaj o to poprosił, zaraz po lekcji szermierki. Uznał, że z osobą, z którą tak miło mu się krzyżowało szpady, nie może być na stopie oficjalnej.
Franciszek usłyszał jej wołanie. Z uśmiechem odwrócił się do niej i wtedy to Elodie zobaczyła, kto siedzi na ławce i rozmawia z cesarzem. Był to młody i dosyć przystojny szatyn o niebieskich oczach, gładko ogolony, o męskich rysach twarzy. Ubrany był w niebieski, bawarski mundur galowy. Na jej widok, podniósł się lekko z ławki i delikatnie przed nią skłonił. Elodie instynktownie przed nim dygnęła, a w duchu przyznała, że sprawia on wrażenie sympatycznego człowieka.
- Wybaczcie, jeśli wam przeszkodziłam w rozmowie - powiedziała.
- Ależ w niczym nam nie przeszkadzasz - odparł Franciszek i wskazał ręką na swego towarzysza - Elodie, to mój kuzyn, Ludwik von Wittelsbach, następca tronu Bawarii. On też brał udział w akcji ratunkowej w Wampirzym Jarze. W zasadzie, to on obmyślił plan, dzięki któremu zdołaliśmy cię odbić z rąk bandytów.
Ludwik uśmiechnął się przyjaźnie do Elodie i delikatnie pocałował ją w rękę. Księżniczka obdarzyła go serdecznym i pełnym ciepła uśmiechem, dziękując mu od razu za to, że on również narażał życie po to, aby ją odbić bandziorom, jednak zaraz potem zapytała Franciszka, czy chciałby może z nią porozmawiać. Cesarz już miał jej odpowiedzieć, że tak, kiedy nagle przyszedł do niego sługa z wieścią, że jego matka, arcyksiężna Zofia prosi go na rozmowę. Franz zatem lekko skłonił głową Ludwikowi i Elodie, po czym odszedł.
- Proszę wybaczyć Jego Cesarskiej Mości - rzekł życzliwym tonem Ludwik do Elodie - Jak zapewne dobrze wiesz, księżniczko, obowiązki głowy państwa są zawsze ogromne.
- Doskonale to rozumiem, książę - odpowiedziała Elodie.
Blanche, stojąca dotąd spokojnie na swoim miejscu, teraz powoli podeszła do ich obojga i powiedziała:
- Chyba Jego Cesarska Mość jest obecnie zajęty. Proponuję zatem odejść i nie przeszkadzać mu w jego...
Nie dokończyła, gdyż w tej samej chwili jej wzrok padł na Ludwika, który lekko się jej skłonił na znak szacunku. Blanche delikatnie przed nim dygnęła, ale w tej samej chwili przyjrzała mu się bardzo uważnie i spytała:
- Ludwik?
- Blanche? - odpowiedział pytaniem na pytanie Ludwik.
Oboje uśmiechnęli się radośnie do siebie, po czym przywitali się serdecznie niczym para starych przyjaciół, która dawno się już nie widziała. Elodie patrzyła na to zdumiona, przez chwilę nie rozumiejąc, o co tu właściwie chodzi.
- Chwileczkę. To wy się znacie? - zapytała.
- Naturalnie, księżniczko - odpowiedział na to Ludwik.
- Wasza Wysokość, książę Ludwik i mój brat chodzili razem na studia. Dość dobrze się znamy - wyjaśniła wesoło Blanche - Swego czasu, to nawet trochę się w nim podkochiwałam, ale cóż... Nie ja jedna, prawdę mówiąc.
- A tego, to ja nie wiedziałem.
- Czego? Tego, że wiele dziewczyn do ciebie wzdychało?
- Nie. Tego, że akurat ty do mnie wzdychałaś.
- Stare dzieje, nie ma co do tego wracać. Obecnie jestem szczęśliwą mężatką, tylko chwilowo bez męża, który pozostał we Francji.
- Rozumiem. Ale nie rozumiem, jakim cudem nie poznałaś mnie wtedy, kiedy was odbijaliśmy z rąk bandytów.
- Bo wtedy byłyśmy w niemałym szoku po porwaniu, a zwłaszcza ja i jakoś nie miałam wtedy głowy do przyglądania się twarzy wybawców.
Elodie uśmiechnęła się delikatnie do obojga, wyraźnie rozbawiona ich wesołą rozmową, po czym powiedziała:
- Blanche, jak widzę, macie sobie dużo do powiedzenia. Nie będę więc wam przeszkadzać. Usiądę sobie na ławce i odpocznę.
- A może chcesz poczytać, księżniczko? - zaproponował Ludwik.
- Chętnie, ale nie mam przy sobie książki - odparła Elodie.
Ludwik uśmiechnął się i zadowolony wyjął zza pazuchy książkę, po czym dał jej do ręki. Gdy wzięła ją od niego, jej palce delikatnie musnęły jego skórę na ręce, a on poczuł się przy tym bardzo dziwnie. Przyjemnie i zarazem niezwykle. Jakie to było uczucie, nie umiał tego opisać. Ale mimowolnie spojrzał na Elodie, która tak delikatnie i uroczo uśmiechnęła się do niego, że poczuł, jak w piersi robi mu się gorąco. Aby to zamaskować, szybko powiedział:
- Proszę, możesz śmiało czytać, księżniczko. Oddasz, jak skończysz.
- Dziękuję, książę.
Ludwik ponownie spojrzał na nią pełnym zachwytu wzrokiem, po czym wziął pod ramię Blanche i zaczął z nią spacerować po ogrodzie.
- A więc to was wczoraj odbiliśmy z rąk bandytów - rzekł po chwili - To jest naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Tylko wczoraj nie mieliśmy okazji dobrze się sobie przyjrzeć.
- Owszem, ale niektórzy to się przyjrzeli sobie aż za dobrze - odparła Blanche nie bez ironii w głosie.
- O kim mówisz?
- Chodzi o Elodie i tego waszego cesarza. Zobaczyli się wczoraj i proszę, co z tego wynikło. Zakochała się i to po uszy.
- Po uszy? Ale w kim? W cesarzu?
- Owszem, właśnie w nim. Zupełnie straciła dla niego głowę. A jak jeszcze o nią dzisiaj mnie wypytywał hrabia Jamisz, to już naprawdę do reszty zwariowała.
- Hrabia Jamisz o nią pytał? A w jakim celu?
- Nie wiem, ale pytał ją, czy nie jest z kimś zaręczona.
Ludwik nagle posmutniał, kiedy to usłyszał. Nie wiedział w zasadzie, czy ma rację, ale podejrzewał, że hrabia Jamisz, marszałek cesarskiego dworu, nigdy nie zadawałby Blanche tego rodzaju pytań tak sam z siebie. Musiał ktoś mu to polecić. A kto inny miałby mu to polecić, jak nie Franciszek? Chyba tylko Zofia, ale po co miałaby to robić? Ale z drugiej strony, po co miałby to robić Franz, skoro kocha Sissi i jest z nią szczęśliwy? To nie miało najmniejszego sensu. A więc już prędzej Zofia kazała o to pytać. A biedna Elodie pomyślała, że kazał pytać o nią Franz i jeszcze bardziej się w nim zakochała. Z jakiegoś powodu poczuł, jak go smutek ogarnia na wieść, że Elodie kocha Franciszka. Poczuł przy okazji, że biedaczka będzie cierpieć, kiedy odkryje, iż nie ma u cesarza szans. A odkryje to prędzej czy później. W zasadzie... To chyba nawet prędzej niż później.
- Naprawdę hrabia Jamisz cię pytał o Elodie? - zapytał Ludwik - I naprawdę chciał wiedzieć, czy jest ona zaręczona?
- Owszem, mogę ci zaręczyć, o to mnie wypytywał - odpowiedziała Blanche - Ale nie wiem, czy cesarz mu to kazał zrobić. Mam wrażenie, że nie.
- Wątpię, żeby Franciszek kazał o to pytać Jamiszowi. Chyba, że zamierza on wydać Elodie za swojego brata.
- Za Karola? Nie ma szans. Owszem, jest on bardzo przystojny i czarujący, ale zdecydowanie to osoba z innej bajki niż Elodie. Ona potrzebuje prawdziwego mężczyzny, a nie błazna, który miał połowę kobiet na tym dworze.
Ludwik uśmiechnął się nieco ironicznie i odparł:
- Trochę źle go oceniasz. Nie jest z nim aż tak źle. Owszem, jest kobieciarzem i to naprawdę mocnym, ale przecież nie oznacza to, że nie mógłby się zmienić.
- Jakoś nie wierzę w to, żeby taki ktoś mógł się zmienić - odparła Blanche.
- Może i tak, ale to bez znaczenia. Karol nie zabiega o Elodie. Franciszek też nie. Zresztą on ma narzeczoną.
- Franciszek jest zaręczony? A z kim?
- Z moją kuzynką, Elżbietą nazywaną Sissi.
- Och, biedna Elodie. Kiedy się o tym dowie, będzie miała złamane serce. Bo ona naiwnie liczy na to, że Franciszek poprosi ją o rękę. Zwłaszcza teraz, kiedy to wysłał swojego marszałka dworu, aby spytał o to, czy jest zaręczona.
- Na pewno on tego nie zrobił. Widziałbym w tym raczej rękę jego matki. Ona nie pochwala jego związku z Sissi i na pewno szuka mu innej narzeczonej. Elodie by zatem mogła być narzędziem w jej rękach do pozbycia się Sissi.
Mówiąc to, Ludwik był już pewien, że Franciszek nie miał wobec Elodie ani przez chwilę planów matrymonialnych. Im więcej zaś myślał o udziale Zofii w tej sprawie, tym bardziej był go pewny. Ile jeszcze jest w stanie zrobić ta kobieta, aby pozbyć się niechcianej przyszłej synowej?
- Ojej, niedobrze. Ledwie przybyliśmy do Wiednia, to od razu wpadamy w sieci nowych intryg politycznych - jęknęła Blanche.
- No cóż... Witamy w Wiedniu - rzucił ironicznie Ludwik - Takie tutaj panują zwyczaje. Ale chyba nie tylko tu. Coś mi mówi, że to ogólnie panujące na dworach królewskich praktyki.
Blanche skinęła delikatnie głową na znak, że się z nim zgadza, przez chwilę milczała, po czym odparła:
- Mimo wszystko żal mi Elodie. Biedaczka pierwszy raz jest kimś tak mocno zainteresowana i pierwszy raz zauroczona. I w tym jest właśnie problem.
- W czym? W tym, że pierwszy raz się zakochała? - spytał zdumiony Ludwik.
- Dokładnie tak.
- Nie bardzo rozumiem.
- Bo widzisz, gdyby tak była co tydzień zakochana w innym, to by wtedy tak nie reagowała na zauroczenie Franciszkiem. Podeszłaby do tego normalnie. Jak do tego rodzaju spraw się podchodzi. A tymczasem ona zauroczyła się pierwszy raz i proszę, masz efekty. Jest przekonana o tym, że to wielka miłość. I co? I efekt tego będzie taki, że spotka ją gorzkie rozczarowanie, które ona mocno przeboleje.
- Może nie będzie tak tragicznie.
- Zobaczysz, że będzie. Jeszcze się przekonasz.
Oboje zawrócili ponownie w kierunku Elodie, która nadal siedziała na ławce pogrążona w lekturze. Ludwik zauważył, że czytania sprawia wyraźnie księżniczce przyjemność, bo nie odrywała wzroku od książki i była przy tym uśmiechnięta. To wszystko zrobiło na księciu naprawdę pozytywne wrażenie, podobnie jak i jeszcze jeden aspekt. Elodie bowiem miała założone na nos niewielkie okulary.
- Nie wiedziałem, że księżniczka nosi okulary - powiedział Ludwik.
- Tylko do czytania. Normalnie ma dobry wzrok, ale musi nosić je podczas czytania, ale nie chwali się tym - odpowiedziała Blanche.
- Bardzo interesujące - rzekł książę.
Zaintrygowany przyglądał się księżniczce, która z każdą chwilą wydawała mu się coraz bardziej ciekawą i interesującą osobą. Dodatkowo fakt noszenia przez nią okularów podczas czytania wzbudzał w nim zachwyt. Zawsze miał bowiem wielką słabość do intelektualistek, a dziewczyny w okularach to już szczególnie budziły w nim zainteresowanie. Wydawały mu się one mądre, słodkie, urocze i sympatyczne, a ponadto też zachwycające. Dlatego Elodie w okularach podczas czytania książki zrobiła na nim ogromne i pozytywne wrażenie.
- Urocza, prawda? - zapytała Blanche po chwili.
- Oj tak. Bardzo urocza - odpowiedział Ludwik, nie bez zachwytu w głosie.
Elodie podniosła nagle wzrok znad książki i widząc oboje, uśmiechnęła się do nich delikatnie. Jej uśmiech wywołał u Ludwika jeszcze mocniejsze bicie serca.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 1:16, 28 Wrz 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 3:25, 06 Sty 2023    Temat postu:

***

- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Ten list to stek bzdur! - krzyczał Franz, jednocześnie chodząc po pokoju matki.
Zofia oparta lekko rękami o biurko, uśmiechała się do niego podle, nie kryjąc przy tym swojej satysfakcji i powiedziała:
- Naprawdę uważasz, że baronowa von Tauler mogłaby kłamać? A niby po co miałaby to robić? Poza tym, to nasza lojalna przyjaciółka i wierna sługa. Zawsze na nią mogłabym liczyć i polegać na jej zdaniu.
- Może zawsze dotąd mogłaś to robić, ale tym razem nie możesz, bo ta twoja baronowa kłamie! Sissi nigdy by mi tego nie zrobiła!
- Skąd wiesz? To, że jako dzieci byliście sobie bliscy wcale nie oznacza, że teraz, gdy już jesteście dorośli, nadal tak jest. Nie widziałeś jej kilka lat. To bardzo dużo. Przez ten czas mogło się wiele zmienić w jej życiu, w tym również podejście do miłości i do ciebie. Poza tym, jej ojciec ma bardzo liberalne poglądy. Dlatego tajne spotkania z tym rewolucjonistą nie są wcale niczym niezwykłym.
- Nie wierzę, matko! Rozumiesz to? Nie wierzę, żeby Sissi była w stanie mi coś takiego zrobić! To stek bzdur.
Zofia nie próbowała kłócić się z synem. Wiedziała, że nic to nie da, a poza tym uważała, że mówiąc spokojnie, uderzy w uczucia Franciszka jeszcze mocniej niż wtedy, gdyby na niego krzyczała. Niczym żmija jadowita, zaraziła syna jadem niepewności do jego ukochanej i zadowolona obserwowała, jak jej pierworodny, pomimo tego, że jeszcze próbuje się przed nim bronić, stopniowo mu ulega.
- Mój synu - powiedziała po chwili - Możesz mi nie wierzyć, możesz też nie wierzyć baronowej, ale posłuchaj swojego rozumu. Sissi jest otoczona przez ludzi o liberalnych poglądach i sama też je ma. Niedawno nawet pisali o tym w gazecie. Dlaczego zatem nie miałaby się spotykać z tym rebeliantem? Pomyśl o tym, mój synu. Pomyśl o tym i zastanów się, czy chcesz taką kobietę za żonę.
Franciszek popatrzył na matkę ze złością i wściekły wyszedł z jej pokoju, nie chcąc już dłużej tego słuchać. Zofia tymczasem uśmiechnęła się delikatnie, bardzo z siebie zadowolona i powiedziała sama do siebie:
- Potrzebowałam powodu do zerwania zaręczyn mojego syna. I powód sam mi wpadł w ręce. Muszę podziękować za to baronowej.
Tymczasem Franciszek poszedł do swego gabinetu, gdzie zasiadł przy biurku i zaczął o tym wszystkim rozmyślać. Był załamany tym, co właśnie usłyszał i choć przez chwilę zdecydowanie i stanowczo bronił Sissi przed matką, teraz nie potrafił przed samym sobą tego powtórzyć. Im więcej o tym wszystkim myślał, tym mniej był taki pewien niewinności ukochanej. Po głowie krążyły mu setki myśli, jedne gorsze od drugich. Widział Sissi w objęciach Andrassy’ego, a potem wraz z nią i z ojcem spiskującą przeciwko Austrii. Szybko odrzucił te obrazy, ale te powracały do niego uparcie i nie chciały dać mu spokoju. Załamany Franciszek zasłonił sobie twarz dłońmi i zaczął w nie głośno jęczeć.
- Boże miłosierny, ja za chwilę oszaleję! - zawołał ze złością i rozpaczą.
Poczuł, że musi o tym wszystkim z kimś porozmawiać, ale nie z matką. Nie, ona by jeszcze utwierdzała go tylko w jego najgorszych obawach. On potrzebował teraz osoby, która obiektywnie spojrzy na to wszystko i mądrze mu doradzi. Tylko kto taki?
Szybko przyszli mu do głowy Karol i Ludwik. Tak, oni jedni mogli mu teraz pomóc. Byli mu nie tylko krewnymi, ale jeszcze bliskimi przyjaciółmi. Ich rada w takiej sytuacji była jedyną rzeczą, która była w stanie mu pomóc. Ponadto, jeżeli chciał trzeźwego osądu sytuacji, to musiał prosić o radę kogoś, kto nie jest w żaden sposób negatywnie nastawiony do Sissi, tak jak jego matka. Tak, oni dwaj mogli mu teraz pomóc. Dlatego natychmiast wezwał ich do siebie na ważną naradę.
Karol i Ludwik przybyli dosyć szybko. Franciszek uśmiechnął się do nich z radością, kazał zamknąć drzwi i żeby nikt im nie przeszkadzał. A kiedy zostali już sami, młody cesarz przeszedł do rzeczy. Opowiedział kuzynowi i bratu o tym, jaki to list dostała jego matka od baronowej i jakie zarzuty wobec Sissi w nim padły. Dodał też, że nie chce mu się wierzyć w te słowa, ale mimo wszystko musi on się naradzić na ich temat, bo naprawdę już chwilami sam nie wie, co powinien o tym myśleć.
- A zatem powiedzcie mi, co o tym wszystkim sądzicie - rzekł po chwili, z uwagą patrząc na Karola i Ludwika.
Obaj książęta spojrzeli na Franciszka wyraźnie zdumieni tym, co właśnie od niego usłyszeli. Przez chwilę nie wiedzieli, co mają powiedzieć, w końcu jednak Karol jako pierwszy przerwał milczenie.
- No cóż, braciszku... Nie sądziłem, że nasza matka posunie się do czegoś aż tak podłego. Wiedziałem, że nie przepada za Sissi, ale żeby robić coś takiego? Nie, tego to ja się po niej nie spodziewałem.
- O czym ty mówisz, Karolu? - zapytał Franciszek.
- O tym, że nasza kochana mamusia nastawia cię przeciwko Sissi i do tego, aby osiągnąć swój cel, posuwa się do manipulacji i oszustwa.
- Jak to? Sugerujesz, że nie dostała żadnego listu, tylko go sfabrykowała?
- Moim zdaniem dostała ten list od baronowej, która napisała w nim jedynie to, co wasza matka chciała przeczytać - powiedział Ludwik.
- Sugerujecie zatem, że baronowa kłamie? Albo kłamie moja matka? - zapytał Franciszek, którego ten ostatni szczegół mocno zaniepokoił.
Jego matka, będąca mu zawsze bliskim przyjacielem, jak też i osobą, której można było w każdej sprawie zaufać, miałaby go teraz celowo okłamywać, aby go rozdzielić z Sissi? Nie, tego nie był w stanie zaakceptować. O wiele bardziej już do niego przemawiał fakt, że baronowa kłamie jak z nut, a jego matka, która przecież nie lubi Sissi i nie specjalnie się z tym kryje, łatwo w te kłamstwa uwierzyła, bo były jej one na rękę. Tak, to już było bardziej prawdopodobne.
- Nie wiemy, czy twoja matka celowo kłamie i wcale tego nie sugerujemy - rzekł na to Ludwik.
- A moim zdaniem, nasza mamusia kłamie jak z nut i to wszystko jej intryga - odezwał się Karol, znacznie bardziej sceptycznie do tego nastawiony - Ona jest do tego zdolna i nie udawaj, że tak nie jest.
- Nie powinieneś tak mówić o naszej matce. Ma swoje wady, ale mimo to jest dobrą kobietą - stwierdził Franciszek - Przyznaję, że nie zawsze postępowała fair wobec innych ludzi, ale nas nigdy nie skrzywdziła.
- Powiedział to ten, który zawsze był jej ulubieńcem i zawsze wszystko mu w oczach mamusi uchodziło na sucho - mruknął Karol.
Franciszek spojrzał na niego z lekką złością i niechęcią.
- To cię tak boli, prawda? To, że jesteś młodszym bratem i to nie ty byłeś do korony przeznaczony od samego początku? A nie przyszło ci do głowy, że to ja już miałbym powody tobie zazdrościć, bo jako młodszy nigdy nie miałeś obowiązków i mogłeś robić, co ci się żywnie podoba?
- Naprawdę zazdrościsz mi mojego trybu życia? - zapytał Karol - To ciekawe. Bo ja zawsze z kolei zazdrościłem ci twojego. Nie twoich obowiązków, ale tego, że zawsze byłeś ulubieńcem matki. Z czasem przeszło mi to, bo dorosłem i znalazłem sobie inne priorytety, ale gdy byliśmy dziećmi, wiele razy miałem ochotę dać ci w nos za to, że ty jesteś paniczykiem i następcą tronu, a ja jedynie dodatkiem do tego pięknego obrazka. Ale jak powiedziałem, to już minęło. Teraz mam inne sprawy na głowie niż starania się o to, aby nasza matka raczyła mnie obdarzyć cieplejszym uczuciem.
- Ale nadal cię to boli, prawda? Dlatego rzucasz na nią oskarżenia i jesteś tego pewien, że posunęłaby się do czegoś takiego, jak fałszerstwo dowodów przeciwko Sissi, prawda?
- Rzucam na nią podejrzenia, bo uważam, że jest do tego zdolna i tyle.
- To śmieszne.
- Uspokójcie się, dzieciaki! - zawołał ze złością Ludwik.
Zdenerwowały go te wzajemne wyzwiska obu braci, nie mające związku ze sprawą, dla której tu przyszli, a ponadto też połączone z wytykaniem sobie tego, co było wiele lat temu. Czuł, że jak dalej będzie tego słuchał, to za chwilę eksploduje. Na szczęście jego krzyk podziałał na obu braci i przestali się kłócić, a zamiast tego obaj spojrzeli na niego uważnie, a on wykorzystał to, aby powiedzieć:
- O ile dobrze pamiętam, to wezwałeś nas tu, żeby z nami porozmawiać o tym podłym liście, a nie o waszych kompleksach z przeszłości.
- Masz rację, Ludwiku. Nie po to was tu wezwałem, abyśmy sobie nawzajem wszystko wypominali - powiedział ze skruchą Franciszek, żałując swojego ataku na Karola - Zastanówmy się, jak mamy zareagować na te oskarżenia wobec Sissi.
- Zlekceważyć je, bo są nieprawdziwe - stwierdził Karol.
- Uciąć stanowczo temat i nie pozwolić baronowej na podobne insynuacje w przyszłości - dodał Ludwik - A jeżeli nadal posiadasz w tej sprawie wątpliwości, to jedź do Possenhofen i dowiedz się, czy rzeczywiście był tam Andrassy. Bo moim zdaniem nie było go tam. A jeżeli nawet, to spotkał się z jakąś inną damą, a ta pani baronowa po prostu kłamie, bo nie lubi Sissi i szuka tylko sposobu, aby jej w jakiś sposób dokuczyć. Widziałem, jakie ma podejście do Sissi. Nie jest ono serdeczne. A więc sprawa jest prosta. Baronowa kłamie, a wasza matka w to wierzy, bo tak jest jej wygodnie. Ponadto, to idealny moment na takie kłamstwa.
- Jak to? Co masz na myśli? - zapytał Franciszek.
- Nie zdziwiło cię to, że te oskarżenia pojawiły się wtedy, gdy na twój dwór przybyła księżniczka Elodie? Nie zaskoczyło cię, że twoja matka wypytuje o to, czy jest ona zaręczona z kimś?
- Tego nie wiedziałem. Skąd o tym wiesz?
- Od towarzyszki księżniczki. Mówiła, że hrabia Jamisz na polecenie twojej matki wypytywał ją o to, czy Elodie jest zaręczona. To znaczy, nie mówił, że robi to na polecenie twojej matki, ale skoro nie na twoje polecenie i raczej też nie na polecenie Karola, to niby na czyje?
- Na moje, to na pewno nie - wtrącił Karol.
- No i sam widzisz - odparł Ludwik - Twoja matka wyraźnie pragnie ożenić cię z księżniczką Elodie. Uważa ją za lepszą synową od Sissi, dlatego przyjmuje za dobrą monetę kłamstwa opowiadane przez baronową i wykorzystuje je przeciwko Sissi. Nastawia cię przeciwko niej, abyś zerwał zaręczyny, a wtedy wepchnie ci w ramiona Elodie, która nieświadoma tego wszystkiego stanie się narzędziem w jej rękach. Tak to wszystko wygląda.
- Trudno w to uwierzyć, że moja matka mogłaby to zrobić - rzekł Franciszek załamanym głosem, opadając na krzesło od biurka oraz nerwowo trąc sobie głowę dłońmi - Uwierzyła w kłamstwa, które były jej na rękę, aby mnie rozdzielić z Sissi. To po prostu podłe! A ta baronowa? Parszywa intrygantka! Jak ona mogła?
- Nie obciążaj winą jedynie baronowej, bo ona sama nic by nie zrobiła bez poparcia twojej matki - stwierdził Ludwik.
- Ale przecież moja matka nie wiedziała, że baronowa kłamie. Padła również ofiarą tej intrygantki.
- Może tak, a może nie. Naprawdę musisz widzieć swoją matkę jedynie w tak jasnych barwach? Nie widzisz, że ona chce dalej wpływać na twoje życie i to także te osobiste? Nie sądzisz, że już pora oderwać się od maminej spódnicy i zacząć na życie patrzeć z własnej perspektywy?
- Odezwał się ten, który nie popełnia błędów - mruknął Franciszek, patrząc ze złością na Ludwika - Uważasz, że to tak łatwo odtrącić matkę, która tyle lat była mi wsparciem w trudnych chwilach?
- Nie mówię, że masz ją odtrącić. Ale widzę, że jesteś rozdarty między Sissi, a twoją matką. Dziwi mnie jednak, że masz wątpliwości, komu bardziej powinieneś ufać, Franz. Może czas zastanowić się, do kogo jesteś bardziej przywiązany?
Franciszek, rozgoryczony tymi zarzutami i tym, jak bardzo są one prawdziwe, spojrzał na Ludwika morderczym spojrzeniem i zapytał:
- Kto ci dał prawo mnie oceniać? Uważasz się za wzór cnót wszelakich? Że ty nigdy nie popełniasz błędów? Myślisz może, że jesteś lepszy ode mnie i Karola?
- Tak, jestem też bardziej inteligentny - odparł żartobliwie Ludwik.
Karol parsknął śmiechem, rozbawiony tym żartem. Franciszkowi jednak nie bardzo było do podzielenia tego humoru, co dowiódł wzdychając głęboko, patrząc na Ludwika ponurym wzrokiem i mówiąc:
- Przyjacielu, ja mówię poważnie, a ty sobie żartujesz.
- Moim zdaniem powinieneś też spróbować nieco pożartować - odrzekł na to Ludwik - Może wtedy też byś miał większy dystans do tej sprawy.
- Dystans? A jaki tutaj można mieć dystans? - zapytał z irytacją Franciszek - Moja narzeczona zostaje oskarżona o zadawanie się z wrogami cesarstwa i nawet o to, że jest kochanką jednego z nich. Jaki tu ja mogę mieć dystans?
- Po prostu potraktuj to tak, jak potraktować należy, czyli jako kłamstwo pani baronowej. Prosta sprawa.
- To tylko pozornie wydaje się proste. Owszem, Sissi mnie nie zdradza, to jest pewne. Żałuję, że choć przez chwilę w to uwierzyłem. Ale nie oznacza to, że w jej domu nie spotykają się węgierscy rebelianci. Jej ojciec ma liberalne poglądy, a brat Sissi, Wilhelm brał udział w powstaniu na Węgrzech w 1848 roku. Ojciec musiał się mocno postarać, aby go wydobyć z więzienia, do którego trafił po schwytaniu. Już z tego powodu Maksymilian mógłby sprzyjać Węgrom i liberałom. Może więc Sissi nie ma nic wspólnego z Andrassym, ale za to jej ojciec może mieć. I może go u siebie czasami gościć. A co za tym idzie, może próbować wraz z tym rebeliantem wpływać na Sissi i jej poglądy.
- Moim zdaniem to niemożliwe. Niezależność Sissi jest niemalże legendarna. Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek mógłby jej cokolwiek narzucić?
- Narzucić nie, ale próbować wpływać na nią, to już inna sprawa.
- Ja w to nie wierzę. Wuj Maksymilian taki nie jest. Poza tym, byłem tam i to niedawno i jakoś nie widziałem tam niczego podejrzanego. Wiem, co mi zaraz na to odpowiesz, że mogłem coś przegapić. Ale nie wierzę w to. Ja po prostu w to nie wierzę i ty też nie powinieneś.
- Ale oczywiście, jeśli chcesz wszystko osobiście sprawdzić, to jedź do Sissi i sprawdź - zaproponował Karol - Jestem jednak pewien, że nie znajdziesz tam nic, co by mogło wzbudzić twoje podejrzenia względem Sissi.
Franciszek pomyślał nad tym przez chwilę. Propozycja jego młodszego brata wydawała się być naprawdę bardzo interesująca i najbardziej rozsądna. Jeżeli chce się upewnić, czy jego przyszły teść nie próbuje manipulować jego przyszłą żoną, to musi pojechać i upewnić się w tej sprawie. To, że Sissi jest mu wierna, to nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości i bardzo żałował, iż choć na chwilę sobie pozwolił na nie. Ale uczciwość Maksymiliana nie była już taka pewna i w tej oto kwestii o wiele lepiej by było, aby wszystko w tej kwestii sprawdzić. Im szybciej to zrobi, tym szybciej odzyska spokój. Ostatecznie sprawa nie była błaha i miała bezpośredni związek z polityką cesarstwa. Można zatem uznać ją za obowiązek do wykonania. Przy okazji, znowu zobaczy swoją ukochaną Sissi. Uda mu się więc w ten sposób połączyć przyjemne z pożytecznym. A nie od dziś wiadomo, że jest to najlepsze z możliwych połączeń.
- Zgadzam się. Tak właśnie zrobię - powiedział Franciszek, podejmując w tej sprawie ostateczną decyzję - Jutro pojadę do Sissi i wszystkiego się dowiem.
- Rozsądna decyzja. Wszystko wyjaśnisz i odrzucisz wszelkie wątpliwości - powiedział zadowolony Karol.
Ludwik również przyklasnął temu pomysłowi, choć prawdę mówiąc, niezbyt mu się on podobał. Żałoweł teraz, że sam go zaproponował i pozwolił, aby potem Karol go ponowił. Przecież pomysł ten oznaczał, że Franciszek pojedzie do Sissi i może się tam natknąć na Andrassy’ego. Swoją drogą, Ludwik nie spodziewał się po swoim przyjacielu tak wielkiej lekkomyślności. Pomimo telegramu wysłanego do zamku królewskiego, opuścił on bezpieczną kryjówkę i z miejsca udał się do Possenhofen, aby spotkać się tam ze swoją ukochaną Idą, bo przecież to z nią miał potajemną schadzkę w sadzie Wittelsbachów, a nie z Sissi. Czego jak czego, ale tego Ludwik był całkowicie pewien. Gdyby tylko to powiedział cesarzowi, ten od razu oczyściłby umysł ze wszystkich wątpliwości na temat ukochanej. Ale Ludwik nie mógł tego zrobić, gdyż mówiąc mu to, zdradziłby w ten sposób, że wie, gdzie ukrywa się Andrassy i wsypałby przy okazji Idę. Franciszek zaś na pewno zaraz by o tym wszystkim powiedział matce i Zottornikowi, a oni by już zadbali o to, aby Ludwikowi już nigdy nie zaufano. Ida natomiast zostałaby przez nich aresztowana i zmuszona torturami do wydania swojego ukochanego. A ten, chcąc ją uratować z tej opresji, wpadłby prosto w ich zasadzkę. Ludwik doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę i dlatego też musiał ukrywać to, co wie, nawet jeżeli ta wiedza mogłaby oczyścić Sissi od podejrzeń. No trudno, Sissi już sama jakoś sobie z tym wszystkim poradzi. A poza tym, on i Karol chyba wystarczająco przekonali do jej niewinności Franza, aby ten miał ją znowu o cokolwiek podejrzewać.
Mimo to, Ludwik był nieco niespokojny. Gdy powracał już do swego pokoju, po głowie krążyły mu pełne niepokoju myśli. Czy Franciszek, przybywając wraz z eskortą, nie natknie się na Andrassy’ego, który znowu zechce zobaczyć Idę? Miał nadzieję, że nie. Jego wierny przyjaciel z czasów studenckich wprawdzie zawsze myślał przede wszystkim sercem, a dopiero później głową, ale Ludwik spodziewał się po nim na tyle ostrożności, że nie będzie on ryzykował ponownie spotkania z Idą wtedy, gdy już raz ich nakryto. Wierzył, że Andrassy weźmie sobie tę niezbyt fortunną przygodę do serca i wyciągnie z niej należyte wnioski. A co, jeżeli nie? A co, jeżeli jego przyjaciel jest mimo wszystko tak głupi, że tam zostanie i wpadnie prosto w ramiona cesarza, gdy ten przybędzie do Sissi? Oczywiście przebywając na terenie Bawarii, niezależnego państwa, cesarz Austrii nie ma prawa nikogo na nim aresztować, jednak może chcieć domagać się ekstradycji Andrassy’ego od ojca Ludwika, gdy tylko dowie się o tym, że ten go ukrywa. Ojciec oczywiście odmówi, to pewne, ale wówczas Franciszek, podbuntowany przez matkę i Zottornika, może zagrozić wojną Bawarii. Wojną, której to Bawaria nie byłaby w stanie wygrać. A nawet jeżeli, to już na zawsze pogrzebałaby ona bardzo dobre relacje Ludwika z Franciszkiem i ich przyjaźń, a do tego walki takie pociągnęłyby za sobą ogromne straty w ludziach.
Przemyślawszy sobie to wszystko, Ludwik uznał, że nie czasu do stracenia. Musi za wszelką cenę ostrzec Idę, niech natychmiast każe ukochanemu uciekać i to jak najdalej od Possenhofen. Tylko jak? Nie może oficjalnie nadać telegramu do Idy, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Ale może za to napisać do Sissi. Tak, to jest dobry pomysł. Zawiadomi ją w telegramie o tym, że Franciszek chce jutro do nich przybyć i żeby byli na to gotowi. I że jeśli mają jakiś niespodziewanych gości, niech lepiej ich jak najszybciej odprawią, aby nie przeszkadzali cesarzowi. Ludwik wiedział, że Sissi na pewno opowie o tym Idzie, zechce podzielić się z nią swoją radością z powodu przybycia Franciszka. Ida jest bystra, na pewno bez trudu pozna się na szyfrze Ludwika, zrozumie, o co mu chodzi i odprawi stąd ukochanego, nim będzie za późno.
Z tą myślą, Ludwik poszedł zaraz do budki telegraficznej, aby nadać telegraf do Sissi. Wiedział, że tego rodzaju czynność nie wzbudzi w nikim podejrzeń, a już na pewno nie we Franciszku. W końcu, co jest niby podejrzane w tym, że chciał po prostu poinformować kuzynkę o tym, iż przybywa z wizytą jej narzeczony? W tym nie było nic podejrzanego ani też złego. Zatem wszystko było w porządku. Jedyne, czego się obawiał, to fakt, że Ida nie zrozumie jego ostrzeżenia. Ale ostatecznie już sama wiadomość o wizycie cesarza powinna wzbudzić jej niepokój, a to wystarczy w zupełności, żeby ostrzegła ukochanego i kazała mu uciekać. O ile oczywiście, on tam jeszcze jest. Zasadniczo nie powinien nadal tam przebywać, bo ryzykuje w ten sposób schwytanie. Jeśli zatem ma dość rozumu w głowie, to już dawno go nie ma w Possenhofen. Ale Ludwik za dobrze go znał, aby mieć co do tego całkowitą pewność. Dlatego musiał się upewnić całkowicie, że przyjacielowi nic nie grozi.
Po wysłaniu telegramu, książę powrócił do pałacu. Jego nieobecność na nikim nie zrobiła wrażenia. Wszyscy na dworze cesarskim wiedzieli, że lubi on chodzić samotnie po mieście i zajmować się swoimi sprawami. Nikt zatem nie pytał go o to, co robił i dlaczego. To dawało mu swobodniejsze pole do działania i zamierzał z tego pola skorzystać. Ponadto jeszcze, jako następca tronu Bawarii miał znacznie większe możliwości działania i swobodnego poruszania się po pałacu cesarskim i jego okolicach. To również w jego sytuacji było bardzo korzystne. Dodatkowo na dworze uchodził raczej za ekscentryka i dziwaka, dlatego fakt, że bez wyjaśnienia idzie się przejść po mieście i wraca po kilku godzinach, nikogo nie dziwi. Tym lepiej, pomyślał sobie Ludwik. W ten sposób można swobodnie działać i bardziej skutecznie przeprowadzać akcje, jak ta z telegramem. Sissi zapewne powie swemu ukochanemu, gdy ten przyjedzie, że wiedziała o jego przybyciu od Ludwika, ale co z tego? Czy on nie miał prawa jej o tym uprzedzić? Czy wysyłanie telegramu i to w dodatku o niewinnej treści może być przestępstwem?
Ludwik był zatem spokojny. Nikt nie może powiązać jego telegramu z tym, że Andrassy nagle był w Possenhofen, a potem równie nagle z niego zniknął. Tego nie da się powiązać w żaden sposób. Ponadto, jak wszystko dobrze pójdzie, to ta wścibska plotkara, baronowa von Tauler zostanie uznana za kłamcę, a wuj Maks z miejsca wyrzuci ją z domu. Chociaż, to ostatnie nie było znowu takie pewne, bo przecież baronową wysłała ciocia Zofia, aby ta szkoliła Sissi na prawdziwą damę. Nie można zatem tak po prostu jej się pozbyć. Ale przecież ostatecznie nie o to tu chodzi, tylko o to, aby uczynić ją niewiarygodną w oczach Franciszka. Co prawda, nadal on podejrzewał, że Andrassy bywał w Possenhofen, ale na pewno Maks wraz z rodziną kategorycznie temu zaprzeczą, a że poza baronową nie będzie nikogo, kto by mógł to potwierdzić, kobieta ośmieszy się w oczach cesarza, a ten już nie będzie więcej drążył tematu. Tak więc, przy odrobinie szczęście, wszystko potoczy się dokładnie w taki sposób.
Z tymi oto myślami, książę ponownie poszedł w kierunku parku cesarskiego, gdzie ostatni raz widział Elodie. Nie wiedział, czy ona nadal tam jest, czy może jest też w innej części pałacu, ale pomyślał, że byłoby bardzo przyjemnym dla nich obojga zbiegiem okoliczności, gdyby tak oboje ponownie się spotkali. Co prawda, nie bardzo na to liczył, ale w duchu mówił do siebie, że to byłoby przyjemne.
- Niestety, takie rzeczy zdarzają się raczej tylko w powieści - powiedział sam do siebie - On idzie do miejsca, gdzie pierwszy raz ją spotkał, nawet nie liczy na to, że znowu ją tam zobaczy, aż tu nagle, zupełnie niespodziewanie, zjawia się ona, a ich spotkanie przeradza się w cudowną schadzkę we dwoje.
Jakież było zatem jego zdziwienie, kiedy nagle w parku, przy tej samej ławce, na której ostatni raz ją widział, pojawiła się Elodie. Szła krokiem powolnym, ale i bardzo dostojnym. Jak zwykle, towarzyszyła jej Blanche. Obie usiadły sobie na ławce i zaczęły wpatrywać się w powoli zbliżający się wieczór. Słońce jeszcze nie zapowiadało tego, że zajdzie za linią horyzontu, jednakże widać było, że w ciągu najbliższej godziny lub dwóch na pewno tego dokona. Widok ten był dla obu pań niezwykle piękny i zarazem romantyczny i dlatego obie nie umiały sobie odmówić obejrzenia go z bliska.
Ludwik ucieszony obecnością księżniczki, powoli podszedł do niej, a kiedy go zobaczyła, delikatnie się jej skłonił. Uchyliła mu głowę na znak szacunku, zaś Blanche wykonała podobny gest, dodając przy tym:
- Och, Ludwiku! Wybrałeś się na spacerek przed kolacją?
- Owszem, Blanche. Lubię spacerować w ciszy i spokoju. Bardzo pomaga mi to myśleć - odpowiedział Ludwik.
- A lubi pan widok zachodzącego słońca? - zapytała Elodie.
- Owszem, choć muszę uprzedzić, że na zachód trzeba będzie jeszcze trochę poczekać - wyjaśnił Ludwik.
- Nic nie szkodzi. Mamy czas. Może chce nam pan potowarzyszyć?
- Nie chciałbym się narzucać, ale nie ukrywam, że to bardzo miła propozycja.
- Wobec tego, zapraszam.
To mówiąc, Elodie wskazała dłonią na miejsce na ławce po swej lewicy, gdyż po prawicy jej siedziała Blanche. Ludwik z wielkim uśmiechem na twarzy, usiadł w pokazanym mu miejscu i zapytał:
- Nie zimno pani? O tej porze robi się już chłodniej. Może przynieść pani coś do okrycia?
- Dziękuję, nie trzeba. Nie jest mi zimno - odpowiedziała życzliwie Elodie - A poza tym, bardzo lubię tę porę dnia.
- Lubi pani wieczory, kiedy dzień się kończy i nastaje noc?
- Lubię czas, kiedy powoli zbliża się wieczór i noc, ale jeszcze nie jest koniec dnia. Bo zwykle, gdy powoli nadchodzi koniec, to dzieje się najlepsze. Tak jest w powieściach i tak nieraz bywa w życiu.
- Życie zwykle różni się od powieści i to diametralnie. Choć nie powiem, tak i też bywa, że przypomina ono najlepszą powieść.
- Zgadza się. Może to i lepiej, że życie nie jest powieścią. Bo powieści często kończą się smutno, a w życiu może być o wiele lepiej.
- Nie każda powieść kończy się smutno, księżniczko. Choć niestety, nie każde życie człowieka kończy się w sposób szczęśliwy.
- To prawda. I dlatego zarówno powieści, jak i życie, mają swoje zalety.
Patrzyli na siebie oboje przez chwilę, nic nie mówiąc. Nie musieli tego robić. Czuli się bardzo dobrze w swoim towarzystwie, dlatego mogli swobodnie milczeć i nie obawiać się, że któreś z nich to znudzi. Nie ważne bowiem były słowa, nie w tej sytuacji. Ważne było to, iż mogą siedzieć obok siebie i patrzeć na niebo, które powoli zmieniało swoją barwę z niebieskiej na czerwoną oraz na słońce, powoli zaczynające znikać za horyzontem.
- Ach, tu jesteście! - odezwał się nagle wesoły głos.
Obejrzeli się za siebie i zauważyli Franciszka, idącego właśnie w ich stronę. Na jego widok Elodie ożywiła się, uśmiechnęła jeszcze bardziej, po czym powstała z ławki i powiedziała:
- Czy to już pora kolacji, Franciszku?
- Owszem, szukałem was właśnie po to, aby was zaprosić do jadalni. Nie chcę jeść kolacji bez was - odpowiedział serdecznie Franciszek.
- Czy wolno wiedzieć, czemu zawdzięczasz tak znakomity humor? - zapytał go Ludwik.
- Naturalnie, kuzynku. Nie jest to żadna tajemnica - odparł wesoło Franciszek i wesoło ścisnął go w ramiona - Dostałem dzisiaj list od Sissi. Napisała do mnie, jak bardzo mnie kocha i jak bardzo za mną tęskni. List przywiózł ten sam kurier, który przywiózł też list od baronowej. Wiesz, ten obrzydliwy i pełen pomówień. Ale ja nie miałem okazji go przeczytać. Zresztą nawet tego nie chciałem. Te podłe słowa, które napisała baronowa w swoim liście były straszne i zniechęciły mnie do wszystkiego i dopiero teraz przypomniałem sobie o liście od mojej ukochanej.
- I jak widzę, od razu ci się od niego humor poprawił.
- Żebyś wiedział, przyjacielu. Żebyś wiedział. Sissi mnie kocha, a ja głupi w jednej chwili zwątpiłem w to, bo ta podła baronowa do tego doprowadziła. Ale już dosyć tego! Więcej nie pozwolę na żadne pomówienia na temat mojej ukochanej. Będę bronił jej czci niczym rycerze bronili czci swoich dam.
Ludwik zauważył, że na wzmiankę o ukochanej, Elodie nagle straciła dobry humor i zrobiła się smutna. Popatrzyła niepewnie na Franciszka i zapytała:
- Wasza Cesarska Mość jest zaręczony?
Franciszkowi umknęło to, że choć byli już na „ty”, nagle Elodie powróciła do oficjalnego tonu. Był jednak zbyt szczęśliwy, aby zwrócić na to uwagę, dlatego też prostolinijnie i otwarcie powiedział:
- Dokładnie tak, a jutro jadę do niej w odwiedziny.
- Na pewno bardzo ją to ucieszy - powiedziała ponuro Elodie - A czy wolno mi zapytać, kim jest ta szczęśliwa wybranka?
- Ależ to żadna tajemnica. To księżniczka Elżbieta von Wittelsbach z Bawarii, nazywana przez przyjaciół Sissi - wyjaśnił Franciszek.
- Moja kuzynka - dodał Ludwik.
- Kuzynka? Myślałem, że książę jest kuzynem cesarza - zdziwiła się Elodie.
- Bo tak jest - odpowiedział wesoło Ludwik - Moja matka jest rodzoną siostrą Franciszka Karola, nieżyjącego już ojca naszego obecnego cesarza. A mój ojciec, król Maksymilian II jest rodzonym bratem księżnej Ludwiki, matki Sissi. A zatem jestem kuzynem zarówno Sissi, jak i Franciszka.
- Rozumiem. A zatem to takie koligacje rodzinne - powiedziała Elodie.
Następnie ruszyła za Franciszkiem, który poprosił, aby poszli z nim do jadalni na kolację, bo inaczej jeszcze ich ona ominie, a szkoda by było, bo podobno mają na niej być same frykasy.
Ludwik i Blanche ruszyli powoli za nimi. Widząc jednak smutek na twarzy księżniczki, przyspieszyli nieco kroku. Zrównali się z Elodie, a Ludwik z troską w głosie zapytał:
- Wszystko dobrze, księżniczko?
Elodie spojrzała na niego z wymuszonym uśmiechem na twarzy i rzekła:
- Tak, wszystko w porządku. Ale proszę, mów mi Elodie.
- Mam ci mówić po imieniu, pani?
- Owszem. O wiele przyjemniej mi się będzie z tobą rozmawiać, gdy oboje nie będziemy się co chwila tytułować panem i panią.
- No dobrze, zgadzam się, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Takim, że ty będziesz mi mówić Ludwiku.
- Dobrze, Ludwiku.
- Dziękuję, Elodie.
Księżniczka ponownie uśmiechnęła się do Ludwika, tym razem szczerze. Z jakiegoś powodu, milej się jej zrobiło na sercu, kiedy zeszła ze stopy formalnej na stopę prywatną z księciem Bawarii. Nie wiedziała, dlaczego tak jest, ale czuła, że ten człowiek mógłby zostać jej przyjacielem. Oczywiście, jeżeli lepiej go pozna.
Sam Ludwik zaś ucieszył się, że może nazywać Elodie po imieniu. To z całą pewnością ułatwi im obojgu rozmowy i zbliżenie się do siebie. A na jednym i na drugim równie mocno mu zależało.

***

W jednej z bawarskich oberży, daleko od miejsc, gdzie zapuszczają się ludzie miłujący spokój i bezpieczeństwo, zjawił się nagle kolejny niespodziewany gość. Szybko zasiadł do stolika, zamówił sobie posiłek, po czym usiadł i zaczął go jeść. Nie to jednak go tutaj sprowadziło. Miał o wiele poważniejsze powody, aby się tu zjawić, w tym ponurym i obskurnym miejscu. W duchu pomyślał, że widywał już lepsze karczmy, zwłaszcza na Węgrzech, skąd wygnały go rozporządzenia cesarza i wyroki na tych, którzy brali udział w powstaniu sprzed kilku lat. Wiedział jednak bardzo dobrze, że prawdopodobnie jeszcze długo tych oberż nie zobaczy, bo i też długo raczej nie zobaczy jeszcze Węgier. A wszystko dlatego, że ten głupiec, jaśnie wielmożny cesarz Franciszek Józef I musiał bawić się w bohatera i uwolnić z rąk jego ludzi księżniczkę francuską i jej dwórkę. Już tak niewiele brakowało, aby ją zabili i zgarnęli okup od naiwnego Franza, a potem uciekli daleko stąd, przy okazji doprowadzając do wojny Austrii z Francją. Wojny, w czasie której Węgry miały się zbuntować i dołączyć do Francji. Wojny, którą by w ten sposób Francja wygrała, a Węgrom z wdzięczności za pomoc nadała autonomię. Niestety, wszystkie te jakże błyskotliwie plany zniweczył ten głupiec Franciszek i jego kompania. W wyniku czego banda została rozbita, księżniczka uwolniona, a herszt bandytów z trudem i nie bez komplikacji w drodze uciekł do Bawarii, gdzie musiał teraz jeść obskurny posiłek w obskurnym miejscu, z dala od cywilizowanych miejsc. Los jednak nie był sprawiedliwy dla takich jak on.
Nie po posiłek wszak człowiek ten przybył tutaj. Najważniejszym powodem, dla którego to uczynił, była chęć spotkania się z kimś, z kim wcześniej się tutaj umówił. Czekał na tego człowieka już jakiś czas i zastanawiał się, czy on w ogóle się zjawi. Gdy już powoli zaczął tracić w tej sprawie nadzieję, nagle ów człowiek przysiadł się do niego i zamówił sobie posiłek. Kiedy go dostał, zaczął powoli jeść, jednocześnie mówiąc:
- W swoim liście byłeś bardzo tajemniczy. Co cię sprowadza, Morgasz?
- Niestety, plan nasz nie powiódł się, panie hrabio - odpowiedział mu bandyta, nazywany Morgaszem - Księżniczka została odbita, a moi ludzie nie żyją.
Tajemniczy hrabia zacisnął ze złości, mrucząc przy tym pod nosem najgorsze z możliwych przekleństw.
- Kto ją odbił? - zapytał po chwili.
- Cesarz osobiście, wraz ze swoimi ludźmi.
- No proszę, nasz drogi Franciszek robi za fanfarona. Lubi się popisywać, ale niech się strzeże. Kula tak samo może dosięgnąć cesarza, jak prostego żołnierza, a podczas akcji ratunkowej łatwo ją zarobić.
Morgasz powoli napił się z kufla piwa, popatrzył na hrabiego i rzekł:
- Z dalszych akcji, nici. Moi ludzie nie żyją, a za mną pewnie już rozwieszono listy gończe. Lepiej, żebym chwilowo się nie pokazywał w Austrii.
- Zdecydowanie lepiej - odpowiedział mu hrabia - Póki co, zostań tutaj. Już za jakiś czas znowu ruszamy do działania. Tym razem pójdzie nam lepiej. Załatwimy wszystko tak, jak należy. Austria zapłaci za to, co zrobiła Węgrom. I nam.
- Doskonale, ale co ze mną? Potrzebuję pieniędzy na pobyt tutaj, a to przecież kosztuje i to nie mało.
Hrabia zazgrzytał zębami ze złości, ale mimo to wyciągnął sakiewkę i rzucił ją z lekką złością Morgaszowi. Ten zważył ją w dłoniach, ocenił jej ciężar, a zaraz potem schował ją w płaszczu i powiedział:
- Czy spróbujemy wykończyć cesarza?
- Wszystko w swoim czasie, Morgasz - odpowiedział mu hrabia - Na razie, nawet przez pośredników to by było niebezpieczne. Poza tym, teraz nie wywoła to wojny z Francją, a bez tego nie zdołamy stworzyć wolnych Węgier. Ale spokojnie, Morgasz. Tylko spokojnie. Co się odwlecze, to nie uciecze.
Następnie chwycił mocno kufel piwa i bardzo szybko go wypił, nie patrząc na to, czy zwraca to na niego uwagę, czy też. Złość z powodu porażki była tak mocno u niego, że wszelkie konspiracje chwilowo nic go nie obchodziło. W duchu zaś powtarzał sobie następujące słowa:
- Poczekaj, cesarzu. Jeszcze kiedyś pożałujesz, że kiedykolwiek stanąłeś nam na drodze do naszych celów. Błąd ten drogo cię będzie kosztował. I to naprawdę drogo, zapewniam cię.

***

Po kolacji Elodie udała się do siebie. Przebywanie w towarzystwie Franciszka wiecznie mówiącego o Sissi i o swoim planowanym wyjeździe do niej, wcale jej nie sprawiało przyjemności. Marzyła o tym, aby zasnąć i nie musieć chociaż przez chwilę myśleć o tym, co poczuła, kiedy odkryła, że z jej planów nic nie wyszło, a co gorsza, nikogo nie mogła o to obwiniać. Bo w zasadzie, niby kogo miała winić? Franciszka? Przecież niczego jej nie obiecywał. Sissi? Przecież nie mogła wiedzieć o tym, że inna pokocha jej ukochanego. Blanche? Przecież ją ostrzegała. Nie, nikt w tej sprawie nie był winny. Tylko ona sama. Świadomość swojej naiwności była dla Elodie po prostu straszna i dobijała ją. Chciała o tym zapomnieć, chociażby na chwilę. A żeby to zrobić, musiała zostać sama lub co najwyżej z Blanche.
Pomyślała, że ciepła kąpiel jej pomoże. Zamówiła więc ją, a kiedy tylko była gotowa, zrzuciła ubranie, weszła do wanny i z pomocą wiernej przyjaciółki umyła się bardzo dokładnie. Niestety, ciepła woda z pianą, choć naprawdę przyjemnie ją pieściła i dodała jej trochę energii, nie pomogła jej poczuć się lepiej. Wciąż umiała myśleć tylko o tym, co ją spotkało i pomstować na swoją własną naiwność.
W końcu wstała i wyszła z wanny, a Blanche szybko okryła ją ręcznikiem, po czym zaczęła ją nim wycierać.
- Mam nadzieję, że kąpiel ci pomogła, pani - powiedziała Blanche.
- Mniej niż myślałam - odparła na to Elodie.
Pozwoliła, by jej dama do towarzystwa, będąca zarazem jej przyjaciółką, na spokojnie zakończyła wycieranie jej, po czym stanęła powoli przed lustrem, lekko westchnęła i powiedziała:
- Blanche, czy uważasz, że jestem ładna?
Zdumiona kobieta spojrzała na nią, jakby nie rozumiejąc, o co chodzi jej pani i odpowiedziała zupełnie szczerze:
- Wasza Wysokość jest jedną z najpiękniejszych młodych kobiet na świecie.
Elodie westchnęła i puściła ręcznik. Ten opadł na podłogę, odsłaniając przed lustrem jej ciało. Księżniczka przyjrzała mu się uważnie, delikatnie dotknęła się w kilku miejscach, ponownie westchnęła i odparła:
- Nie wiem, czy jestem piękna, ale na pewno mogę się podobać mężczyznom.
- Oczywiście, że tak. I to wielu - stwierdziła Blanche.
- Tak, być może - powiedziała Elodie, smutnie wpatrując się w swoje odbicie - Tylko co mi z tego, skoro ten jeden, którego ja pokochałam, mnie nie chce? Co z tego, że jestem ładna? I co mi z tego?
Blanche ze smutkiem obserwowała ją, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Chociaż zwykle umiała poprawić humor swojej księżniczce, tym razem nie była w stanie tego dokonać. Zamiast tego, pomogła Elodie nałożyć nocną koszulę i położyć się spać. Sama zaś udała się do swojej komnaty, rozmyślając nad tym wszystkim.
- Moja babcia zawsze mi powtarzała, że klin trzeba wybijać klinem, a jedną miłość drugą miłością - mówiła do siebie, gdy udawała się na spoczynek - Dzisiaj już nic nie zrobię w tym kierunku, ale jutro, księżniczko, zobaczymy, czy jeszcze nie będziesz się śmiać ze swojej dzisiejszej rozpaczy. Zrobię, co w mojej mocy, aby tak było i abyś odzyskała chęć życia. A wtedy zobaczysz, że słusznie nazywasz mnie nie tylko służką, ale i swoją przyjaciółką.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 1:20, 28 Wrz 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 9:32, 07 Sty 2023    Temat postu: Miłość i wątpliwości

Zofii udało się wzbudzić w synu podejrzenia co do wierności narzeczonej. List baronowej bardzo jej w tym pomógł.
Księżniczka francuska bardziej jej by pasowała na przyszłą synową. Poza tym zapewniłoby trwały polityczny sojusz.
Ciekawe było też to, że przy okazji wyszło jak się czuł Karol Ludwik. Ma dużo pretensji do matki i brata. Do matki, że faworyzowała Franciszka, a do brata, że był ulubieńcem matki.
Franciszek powinien w końcu przeciąć pępowinę i zastanowić się, czy warto ufać matce, która nie jest w tej sprawie obiektywna.
Rozbawił mnie Ludwik Bawarski stwierdzeniem, że ma prawo ich oceniać, bo jest od nich bardziej inteligentny. Księżniczka Eloidi wyraźnie wpadła mu w oko.
Jest wykształcona i urodziwa, ale w kwestii uczuć zachowuje się ciągle jak pensjonarka. To jej zauroczenie Franciszkiem bardzo naiwne jak zauroczenie nastolatki przystojnym aktorem z serialu. Niczego jej Franciszek nie obiecywał, nie składał żadnych deklaracji, ba nawet nie pomyślał ani przez chwilę, by zdradzić Sissi. A ta ubzdurała sobie Bóg wie co.
Na szczęście może liczyć na pomoc wiernej przyjaciółki i czyżby na horyzoncie czaiła się ta prawdziwa wielka miłość, taka, jaka z powieści ?
Baranowa to niezły małpiszon, zamiast być wdzięczna, że Sissi uratowała jej dziecko, knuje marne intrygi. Niepotrzebnie Maks ją drażnił.
Zainteresował mnie ten układ morga sza z tajemniczym hrabią. Okazuję się, że porwanie księżniczki nie było przypadkowym napadem rabunkowym.
Tło jest dużo poważniejsze, miało na celu, wywołanie wojny z Francją.












Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 9:38, 07 Sty 2023, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:16, 11 Sty 2023    Temat postu:

Rozdział XIII

Cudowny dzień

Plan wyjazdu Franciszka do Possenhofen został odłożony o jeden dzień i to z przyczyn równie mocno niespodziewanych, co niezwykłych. Wszystko zaczęło się o poranku, kiedy to Elodie nie przyszła na śniadanie, które miała zjeść razem z Franciszkiem, Karolem i Ludwikiem. Zamiast niej, do owej trójki przyszła jedynie Blanche ze smutną miną na twarzy, aby oznajmić, że księżniczka nie może przyjść i zjeść z nimi posiłek, gdyż bardzo źle się czuję.
- W imieniu moim i swoim własnym, Jej Wysokość prosi Wasze Wysokości o wybaczenie - zakończyła swoją wypowiedź młoda kobieta.
- Czy to coś poważnego? - zapytał szczerze zatroskany Ludwik.
- Może sprowadzić lekarza? - dodał równie mocno zaniepokojony Franciszek.
Blanche zmieszała się lekko, kiedy usłyszała to pytania. Poczuła się okropnie ze świadomością, że musi ich okłamywać. Ale co niby miała powiedzieć? Że jej pani i zarazem przyjaciółka tak mocno przeżyła fakt o posiadaniu przez Franciszka narzeczonej, iż musiała to wszystko odleżeć, oczywiście w samotności i nie chciała nikogo widzieć? Przecież, nawet kiedy mówiła to sama do siebie, brzmiało to tak głupio, że aż śmiesznie. Aż wstyd było to powtórzyć na głos. Dodatkowo jakoś nie pasowało jej to do Elodie. Wszak ona zawsze była mądra i rozsądna, a do tego też wyróżniała się spośród swoich rówieśniczek zachowaniem godnym szacunku. No, a teraz? Boże drogi... Teraz to zachowywała się jak zakochana pensjonarka. Jak to było w ogóle możliwe, że osoba zwykle tak mądra i rozważna, teraz postępuje w tak irracjonalny sposób? Chyba prawdą jest, iż przez miłość ludzie głupieją. Elodie zdecydowanie zgłupiała. I co ona zamierza teraz robić? Siedzieć w swoim pokoju już do końca życia? Unikać jak ognia Franciszka i wszystkich mężczyzn? I jeszcze ryzykować sprowadzenie do niej przez zatroskanego jej zdrowiem cesarza doktora od siedmiu boleści, który ją zbada, uzna, iż nie widzi fizycznych problemów i dla poprawy jej samopoczucia, upuści biedaczce krwi?
O nie! Do tego nie można było dopuścić. Podobnie jak i do tego, że cesarz i jego przyjaciele dowiedzą się o prawdziwych motywach zachowania księżniczki. To by była już całkowita kompromitacja. Blanche, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało, nie mogła na to pozwolić. Musiała zatem bardzo szybko coś wymyślić, aby nikomu z tu obecnych nie chciało się drążyć tematu.
- Nie, Wasza Cesarska Mość. Lekarz nie jest tutaj potrzebny - powiedziała na głos, w głowie próbując szybko wymyślić powód uzasadniający jej słowa.
- Dlaczego? - zapytał Franciszek.
- Ponieważ to nie jest choroba, Wasza Cesarska Mość.
- A cóż takiego?
Blanche nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zmieszana i niespokojna, poczuła, że aż się poci z nerwów. Za chwilę wszystko się wyda, to pewne. Im dłużej będzie milczeć, tym bardziej się wkopuje. Musiała szybko coś powiedzieć, inaczej cesarz nie przestanie drążyć tematu. Tylko co? Co ma mu rzec, aby nie chciał dopytywać się o szczegóły? Poczuła, jak w brzuchu coś ją gniecie. Nie wiedziała jednak, czy to z nerwów, czy z głodu. A może powody były bardziej kobiece? Tylko czy to już tego dnia by one przypadały? Ledwie jednak o tym pomyślała, oświeciło ją. Teraz wiedziała, co powinna powiedzieć.
- Ponieważ, Wasza Cesarska Mość - rzekła nieco konspiracyjnym tonem - Ja wiem, że nie powinnam, bo to wstydliwy temat, ale ze względu na to, że jestem nie tylko sługą, ale i przyjaciółką księżniczki, muszę o tym wspomnieć. Proszę jednak nie mówić o tym nikomu. I proszę o to wszystkich tu obecnych.
- Nigdy nie zdradziłem tajemnicy damy i nie zamierzam tego robić - odrzekł na to Karol.
- Ja tym bardziej - dodał Ludwik.
Blanche udała, że się zastanawia, co ma zrobić, ale ostatecznie ustępuje, po czym rzekła jak najbardziej konspiracyjnym tonem:
- Tu chodzi o pewne kobiece dolegliwości, Wasza Cesarska Mość. Tylko takie kobiece, które potrafią nastąpić zupełnie niespodziewanie i potem... A potem dzieje się to, co teraz z księżniczką.
Franciszek, Karol i Ludwik od razu zrozumieli, o co Blanche chodzi, a jako, że wszyscy trzej byli dżentelmenami z urodzenia, nie zamierzali drążyć tematu, ani tym bardziej pytać o szczegóły. Temat był wstydliwy nie tylko dla nich, ale i dla Elodie i dla Blanche. Wypytywanie o niego nie należało do dobrego tonu, dlatego zadowolili się jedynie tym, co Francuzka raczyła im powiedzieć.
- Och, no tak. Już wszystko rozumiem - odparł cesarz, lekko tym wszystkim już skołowany - Czy jednak mimo wszystko, nie jest potrzebny medyk? Może on zna jakieś metody, aby ulżyć księżniczce w cierpieniu?
- Nie, Wasza Cesarska Mość. Proszę się niepotrzebnie nie fatygować, aby dla księżniczki sprowadzać lekarza - odpowiedziała mu Blanche - Zapewniam, że na to się nie umiera, choć chwilami może się wydawać inaczej. W takim wypadku, to tylko spokój może pomóc. I samotność. Być może jutro albo pojutrze księżniczka poczuje się lepiej. Na razie jednak, proszę jej nie zasmucać. Księżniczka nie chce wiedzieć, że Wasza Cesarska Mość się o nią aż tak martwi.
- Trudno się nie martwić, gdy w grę wchodzi sprawa dyplomatyczna. Jednak jestem zdania, że wie pani, co pani mówi i księżniczka sama sobie z tym poradzi. Gdyby jednak było inaczej, jestem do dyspozycji.
To mówiąc, delikatnie się skłonił przed Blanche. To samo zrobili, choć nadal zostając na swoich miejscach, Karol i Ludwik.
- To naprawdę przykra historia - zauważył ten pierwszy.
- Życzymy księżniczce powrotu do zdrowia - dodał Ludwik.
- Dziękuję, przekażę - powiedziała Blanche, lekko dygając przed cesarzem i jego przyjaciółmi.
Zaraz potem wyszła z pokoju.
Franciszek spojrzał na Ludwika i Karola, jakby pytając ich wzrokiem, co o nim o tym wszystkim sądzą. Ci byli lekko zmieszani, ponieważ poruszony temat nie należał do czegoś, o czym mężczyźni potrafią swobodnie rozmawiać, a już tym bardziej w swoim gronie.
- W takiej sytuacji, nie mogę wyjechać do Possenhofen - powiedział po chwili Franciszek - Chyba mnie obaj rozumiecie. Mój gość się tak fatalnie czuje, a ja bym miał teraz wyjechać i się dobrze bawić?
- Z całym szacunkiem, braciszku, ale wydaje mi się, że nic tu nie pomożesz, kiedy w grę wchodzą kobiece sprawy - stwierdził nieco ironicznie Karol - Znaczy, ja jej współczuję i to bardzo, bo to nie może być nic przyjemnego. Ale co ty chcesz niby osiągnąć, zostając tutaj? Słyszałeś przecież, ona lekarza nie chce. Musi sobie sama z tym wszystkim poradzić. A twoja obecność w pałacu wcale nie sprawi, że ona się poczuje lepiej. Chyba, że posiadasz cudotwórcze ręce.
To mówiąc, wykonał on delikatny i zarazem zwariowany ruch dłońmi, jakby rzucał zaklęcie. Ludwik i Franciszek mimowolnie parsknęli śmiechem, rozbawieni tym gestem, ale ten drugi szybko spoważniał i powiedział:
- Nie, cudownych dłoni nie posiadam, ale posiadam obowiązki cesarza i przy okazji obowiązki gospodarza, u którego Elodie źle się poczuła. Owszem, nie jest to nasza wina, ale mimo wszystko muszę się upewnić, że nie jest gorzej niż myślimy. Muszę mieć pewność, że księżniczka powróci do zdrowia. Dlatego też chwilowo muszę tu pozostać. Obowiązki gospodarza mi to nakazują.
- Rozumiem doskonale, o czym mówisz, ale musisz też wyjaśnić kilka spraw w Possenhofen - powiedział Karol - Ostatecznie ta sprawa nadal jest tematem, do którego może przy byle okazji powrócić nasza kochana matka.
- A co niby tutaj wyjaśniać? - zapytał Ludwik - Doszliśmy przecież do chyba rozsądnych wniosków, że baronowa kłamie, a wasza matka uwierzyła w jej blagi, bo chce pozbyć się Sissi i te kłamstwa są jej na rękę. Po co to drążyć?
- Po to, aby naszej matce oraz tej kłamliwej żmii zatkać usta i pozbawić żądeł, którymi mogą dalej gryźć - powiedział z powagą w głosie Karol - Ludwiku, nie oszukujmy się. Dopóki wszystko nie zostanie wyjaśnione, moja matka dalej będzie mojemu bratu próbowała wmawiać, że Sissi go nie kocha i go zdradza, a baronowa będzie jej w tym wtórować. Jeżeli chcemy uciszyć te plotki, musimy wyjaśnić, że to brednie, a Franciszek zdoła to zrobić tylko na miejscu.
- Oceniasz chyba za surową naszą matkę, Karolu - powiedział Franciszek - Ja wiem, że nie znosi ona Sissi z jakiegoś powodu i jest jej na rękę to, co mówi o niej baronowa von Tauler, ale mimo wszystko nie wierzę, że mogłaby...
- Czego by nie mogła, Franciszku? - przerwał mu ze złością Karol - Czego by niby nie mogła? Nie jątrzyć przeciwko twojej narzeczonej, która jej nie pasuje tu, na dworze i z czym wcale się nie kryje? Nie widzisz, że ona już to robi? Sądzisz w swojej naiwności, iż powiesz jej kilka gorzkich słów i ona przestanie to robić? To tak nie działa. Każda inna osoba pewnie by tak postąpiła, ale nie ona. Nasza matka lubi stawiać na swoim, a już zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o ciebie. Bo jeśli o mnie chodzi, to jakoś zawsze było jej obojętne, z jakimi kobietami się zadaję.
- Ach, a więc tu cię boli? - zakpił sobie Franciszek - Kompleksy młodszego brata? Masz mi za złe to, o czym ostatnio rozmawialiśmy?
- Chyba sobie żarty stroisz. Myślisz, że to rozpamiętuję?
- A nie rozpamiętujesz?
- Nie. Nawet jestem w zasadzie wdzięczny naszej matce za to, że traktowała mnie inaczej niż ciebie. Bo przynajmniej nie mam klapek na oczach, tak jak ty. To jest zaleta bycia młodszym, mniej kochanym dzieckiem. Umie się wtedy patrzeć na swoich rodziców o wiele rozsądniej niż robią to te dzieci, które od zawsze były bardziej kochane.
Franciszka zabolały słowa brata i już chciał coś na nie odpowiedzieć, ale nim zdążył to zrobić, naszła go myśl, czy aby słowa Karola, choć bardzo bolesne, nie są prawdą? Ostatecznie ich matka niestety, zawsze jego faworyzowała, a Karolowi nie okazywała tyle ciepła i uczuć, choć paradoksalnie to Franciszek był męczony przez nadmiar obowiązków, a Karol jako ten, od którego nie oczekiwano nigdy za wiele, obowiązków miał bardzo mało lub prawie wcale. Czy jednak ta wolność, bo chyba tak można ją nazwać, była warta braku większych uczuć ze strony matki? Im więcej Franciszek o tym myślał, tym bardziej żal mu było brata. Kiedy żył ich ojciec, Karol zawsze mógł na niego liczyć i zapewne dlatego wciąż potrafił być tak wesoły i radosny. Chociaż, czy ten rozrywkowy tryb życia, jaki Karol wiódł, nie był aby jedynie sposobem na odbicie sobie kompleksów? I to kompleksów, które w nim spowodowała ich własna matka?
Biorąc to wszystko pod uwagę, Franciszek nie był w stanie spełnić swojego pierwotnego zamiaru i powiedzieć bratu coś niemiłego. Zamiast tego skinął głową powoli na znak, że go rozumie i odparł:
- Masz rację, Karolu. Nasza matka niestety jest strasznie upartą kobietą. Nie odpuści ona Sissi, skoro raz uwierzyła w te bzdury opowiadane przez baronową. I dopóty w nie będzie wierzyć, dopóki nie zrozumie, że się myli. A zrozumie to, gdy już wszystko wyjaśnimy, a jeszcze pewniej to się stanie, kiedy baronowa odwoła te swoje obrzydliwe kalumnie. A jedyny sposób na to, żeby to zrobiła, to przybycie do Possenhofen, osobiście zbadać sprawę i dowieść baronowej, że kłamie. Wtedy zostanie zmuszona do tego, żeby przy mojej matce odwołać swoje zarzuty wobec Sissi. Dlatego muszę jechać. Ale skoro księżniczka Elodie tak źle się czuje, muszę chwilowo jeszcze tutaj zostać. Pojadę do Possenhofen jutro. Do tego czasu dowiem się, co u księżniczki. Jeżeli nadal będzie tak źle się czuła, każę wezwać do niej lekarza i to bez względu na to, czy ona tego chce, czy nie. Myślę, że przynajmniej tyle, jako gospodarz mogę zrobić.
- Słuszne podejście, braciszku - powiedział Karol, tym razem z pełną aprobatą w głosie - Jako gospodarz masz wręcz moralny obowiązek tak postąpić. A kiedy już to zrobisz, to będziesz mógł spokojnie pojechać do Sissi.
Ludwikowi niezbyt się spodobała ta perspektywa. Nie wiedział przecież, czy Andrassy już zdążył opuścić teren Possenhofen, czy aby nie zostanie przyłapany w tym miejscu przez cesarza Austrii. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że mógłby za pomocą swojej wiedzy oczyścić Sissi z zarzutów, ale wiedział zbyt dobrze, jakie to mogłoby mieć konsekwencje polityczne. Zepsute relacje Austrii z Bawarią i może nawet wojna pomiędzy tymi krajami, nie mówiąc już o narażeniu biednej Idy na niebezpieczeństwo, nie wspominając już o Gyuli. Choć jego, to się powinno chyba przywiązać łańcuchem do jego pokoju. Co mu w ogóle strzeliło do głowy? Jak on mógł tak ryzykować i to jeszcze pomimo ostrzeżeń ze strony Ludwika oraz Idy? Naprawdę aż tak tęsknił za ukochaną, że nie potrafił wytrzymać bez niej i to mimo niebezpieczeństwa krążącego nad ich głowami? Ironia losu. Chce walczyć o wolne Węgry, a nawet nie potrafi zapewnić sobie bezpieczeństwa. To dopiero naiwność godna epoki romantyzmu. Jakby jednak nie było, Ludwik nie mógł niestety nic na ten temat powiedzieć Franciszkowi, nawet jeśli Sissi miała być przez chwilę z tego powodu o coś podejrzewana. Ona sobie poradzi, Franz nie uwierzy w te brednie i dość szybko wyciszy całą sprawę. Nie było to całkowicie w porządku wobec niej, ale co innego Ludwik miał zrobić? Zatajenie wiedzy w tym wypadku stanowiło o wiele mniejsze zło niż powiedzenie prawdy.
- Ludwiku, a co ty o tym wszystkim myślisz? - zapytał po chwili Franciszek.
- Uważam, że Karol ma rację. Im szybciej wszystko wyjaśnimy, tym lepiej - odpowiedział nieco wbrew sobie Ludwik - Ale mam jedną uwagę. Poprowadź to wszystko, Franciszku w taki sposób, aby Sissi o niczym nie wiedziała. Jak dotąd, tylko my, wasza matka i baronowa o tym wszystkim wiemy. I lepiej niech już tak pozostanie.
- Racja. Sissi poczuje się okropnie, jeśli się dowie o takich zarzutach pod jej adresem - zgodził się z nim Karol.
- No i jeszcze dobije ją to, że choć przez chwilę byłem w stanie uwierzyć w te wszystkie brednie - dodał przygnębionym tonem Franciszek, wyraźnie bardzo zły na siebie z tego powodu - Tak, masz rację, Ludwiku. Sissi nie może o niczym się dowiedzieć. Muszę zbadać sprawę bardzo dyskretnie. Wypytam po cichu służbę, a ona powinna wiele wiedzieć. Bo nie wierzę, że Andrassy potajemnie się wkrada na teren Possenhofen i nikt ze służby tego nie zauważył. To po prostu niemożliwe.
- No właśnie, Franciszku - poparł go Ludwik - Znasz tę służbę dosyć dobrze. W końcu jako dziecko wiele razy tam bywałeś, a więc łatwiej ich teraz przekonasz do tego, aby ci powiedzieli prawdę. A na pewno ci powiedzą, że twoja ukochana jest niewinna, a Andrassy nigdy tam nawet stopy nie postawił.
Tego ostatniego książę bawarski nie mógł być pewien, ale musiał przecież w jakiś sposób uspokoić Franciszka i utwierdzić go w przekonaniu, że Andrassy nie był nigdy w Possenhofen. Zbyt wiele teraz od tego zależało. Miał tylko nadzieję, iż służba potwierdzi jego słowa. W zasadzie, to raczej będzie leżeć w ich interesie. Bo jeżeli ktoś obcy wchodzi na teren pałacu i oni o tym nie wiedzą, to bardzo źle o nich świadczy. Poza tym, kochają panienkę Sissi i na pewno nie zrobią niczego, co by ją mogło postawić w złym świetle. Dlatego bez dwóch zdań, zapewnią Franza o tym, że ona jest niewinna.
Tylko, co dalej? Teraz Andrassy nie wpadł, ale naprawdę niewiele brakowało, aby tak się stało. A co, jeżeli znowu zacznie tak ryzykować? Czy następnym razem też będzie miał tyle szczęścia?

***

Mimo tego, że wszystko wskazywało na to, że Andrassy jest bezpieczny, jego bawarski przyjaciel wciąż z niepokojem czekał na rozwój wypadków. W końcu nie był pewien, czy jego przypuszczenia są słuszne. Chociaż potajemnie udało mu się ostrzec druha, aby trzymał się z daleka od Possenhofen, to jednak mimo wszystko obawy w tym kierunku jeszcze go trzymały. Na szczęście, zostały one rozwiane, gdy niespodziewanie około południa do Ludwika przyszedł telegram nadany przez Idę. Jego treść była krótka, ale treściwa.

Dziękujemy za wiadomość <STOP> Goście wyjechali dwa dni temu <STOP> Wszystko gotowe na przyjęcie cesarza <STOP> Ida.

Ludwik odetchnął z ulgą, kiedy to przeczytał. Wiadomość ta oznaczała, że się niepotrzebnie niepokoił, bo Andrassy wyjechał już dawno, tak więc, kiedy książę bawarski nadał wczoraj depeszę, to jego już nie było w Possenhofen. A nawet jeśli był, to teraz już go tam nie ma. Franciszek Józef może sobie zatem spokojnie tam pojechać. Służba z lojalności do Sissi, na pewno nic mu nie powie. Poza tym, Sissi jest niewinna, więc służący będą mogli potwierdzić to, że z nikim nie romansuje, a baronowa odwoła te swoje kalumnie. Lepiej jednak, aby Gyula nie pojawiał się w okolicy ponownie, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ta wiedźma tam jest. Wszystko wskazuje na to, że jest ona szpiegiem Zofii i ma za zadanie nie tylko uczyć Sissi, ale jeszcze ją pilnować oraz donosić na nią, jeżeli tylko będzie coś do donoszenia. Ludwik oczywiście nie powiedział tego wszystkiego Franciszkowi, który był co prawda w stanie uwierzyć w to, że matka uwierzyła w brednie baronowej na temat romansu Sissi z Gyulą i dała się oszukać, ale w to, iż sama kazała ją śledzić, to już by raczej nie uwierzył. Był za bardzo kochającym synem, aby to zrobić. W końcu, to mogłoby oznaczać, że jego matka jest perfidna, a w to żadne kochające dziecko nie uwierzy, choćby mu przedstawiono dowody na tacy. I trudno je za to winić. Bo jak niby dziecko może uwierzyć, że ktoś, kto jemu dał tyle miłości i wobec niego zawsze był w porządku, to wobec innych bliskich mu osób zachowuje się wręcz karygodnie i nie posiada przy tym żadnych skrupułów, aby się ich pozbyć? Z tego oto powodu Ludwik wolał nic nie mówić Franciszkowi o swoich podejrzeniach, zwłaszcza, że przecież mógł on źle oceniać arcyksiężnę i tak naprawdę nie kazała szpiegować Sissi i donosić na nią, a cała ta awantura wynikała jedynie z osobistej niechęci baronowej do Sissi. Jakby jednak nie było, kolejne sprzeczki z Franzem nie były Ludwikowi potrzebne. Jeżeli chciał go oderwać od maminej spódnicy, to nie może jawnie jej atakować. A zresztą, Zofia mimo swoich wad była kochającą matką i za samo to zasłużyła na szacunek swojego syna i Ludwik, sam szanujący swoją rodzicielkę, nie był w stanie namawiać Franciszka do tego, aby nie darzył on szacunkiem swojej. Poza tym, to i tak już o wiele lepiej sprawa wyglądała aniżeli niedawno. Odkąd tylko poznał Sissi, stopniowo zaczął się od matki odsuwać, nadal ją szanując i ceniąc, ale mniej niż ukochaną. To był już dobry znak i należało nie przeszkadzać tej sytuacji rozwijać się. A z pewnością by Ludwik jej przeszkodził, gdyby tylko spróbował buntować Franza przeciw matce. O nie, lepiej pozostawić sprawy takimi, jakimi są, aby toczyły się po swojemu. Ostatecznie cesarz to już nie jest małe dziecko i sam wie, co powinien myśleć. W razie czego, kuzyn był mu w stanie służyć pomocą, ale przecież podejmować decyzji za niego nie będzie.
A skoro już o decyzjach i myśleniu mowa, to zachowaniu Gyuli dalekie było od rozsądnego, pomyślał Ludwik. Miał nadzieję, że jego przyjaciel wyciągnie z tego na przyszłość należyte wnioski i nie będzie się więcej narażał na tak wielkie niebezpieczeństwo. W końcu, miłość miłością, ale ryzykowanie życia po to, aby choć na chwilę zobaczyć ukochaną, to zachowanie godne kochanków z powieści, a nie z życia. Chociaż w przypadku Andrassy’ego, który chwilami zachowywał się jak postać z romantycznych powieści pana Dumasa, wszystko było możliwe. I to naprawdę wszystko. Nawet porwanie się z motyką na słońce. Czyż nie był tego najlepszym dowodem jego udział w powstaniu z roku 1848?
Ludwik doskonale to wszystko pamiętał. Tę chwilę, kiedy jego przyjaciel z czasów studenckich przyszedł mu oznajmić, że rzuca wszystko i rusza brać udział w walkach przeciwko tyranii cesarza Austrii. Miało to miejsce sześć lat temu, lecz mimo to książę bawarski doskonale to wszystko pamiętał. Miał wtedy wakacyjną przerwę od szkół angielskich, do których się przeniósł po zakończeniu studiów w Paryżu. Chciał bardzo poznać więcej liberalnych poglądów, aby móc je potem, gdy już zostanie królem, stopniowo wprowadzać. Przebywał wtedy w odwiedzinach u swoich krewnych, czyli oczywiście u rodziny Sissi. Tam też jego najstarszy kuzyn, Wilhelm von Wittelsbach oznajmił mu, że zamierza wraz z grupą ochotników iść do powstania na Węgrzech. Dodatkowo ten sam zamiar oznajmił mu Gyula, który przyjechał po Wilhelma i spotkał u niego Ludwika. Książę bawarski był z tych ich pomysłów bardzo niezadowolony. Próbował ich odwieźć od tego zamysłu, jednak wszystkie jego argumenty trafiały w próżnię.
- Zrozumcie, że to, co robicie, to szaleństwo - mówił do nich z rozpaczą - To przecież jasne. Powstanie w takich warunkach nie ma najmniejszych szans. I niby co wy chcecie w ten sposób osiągnąć? Przecież tylko rozjuszycie bestię, która jak na razie jeszcze śpi spokojnie. Ale jak się obudzi...
- Spokojnie? O jakim ty spokoju mówisz? - zapytał go ze złością Andrassy - A prześladowania naszych? A dławienie wszelkich praw, jakie tylko nam się należą jako ludziom? A próba zamienienia nas w Austriaków? Czy to jest twoim zdaniem spokojne spanie bestii?
- Rozumiem doskonale, co czujesz, Gyula, ale...
- Nic nie rozumiesz, paniczyku. Twój kraj nie jest pod niczyją okupacją. Nikt wam nie próbuje odebrać autonomii. Nikt was nie traktuje jak podludzi, którzy się tylko powinni modlić i dziękować Bogu, że dał im cesarza za władcę. Co ty zatem możesz o nas wiedzieć? Dla ciebie wielka polityka to po prostu zabawa strasznie już znudzonego dworskim życiem książątka.
Ludwik chciał protestować, ale Wilhelm pokazał mu ręką, aby tego nie robił. I miał rację, próba odbicia argumentów i to z gniewem nic by nie dała, a do tego w obecnej chwili Andrassy był w takim stanie, że żadne logiczne wyjaśnienia z całą pewnością by do niego nie trafiły. Poza tym, czy on nie miał aby trochę racji? Co niby Ludwik mógł wiedzieć o Węgrzech i jej chęci bycia wolnymi? Co on mógł także wiedzieć o tym, jaka jest wielkoświatowa polityka? Przecież zaangażował się w nią dlatego, że go pociągała i zrobił to z własnej woli. Wielu natomiast nie miało wyboru i z racji swego pochodzenia zostało w nią wciągniętych, tak jak Andrassy.
- Gyula, to prawda. Wiele spraw nie jestem w stanie pojąć, bo nie umiem na nie spojrzeć z twojej perspektywy - powiedział po chwili - Być może też masz w tym, co mówisz, sporo racji. Być może zaangażowałem się w wiele spraw tylko z nudów i z braku innych zajęć. Nie zaprzeczam, że tak może być. Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Czy jednak z tego powodu nie mogę powiedzieć, co o tym wszystkim myślę? Czy z tego powodu nie jestem już twoim przyjacielem?
- Gdybyś był moim przyjacielem, nie potępiałbyś tego, co robimy - odparł na to Andrassy - Nie potępiałbyś naszej sprawy. Nie oczekuję od ciebie, że będziesz z z nami walczył. Jesteś przecież jedynym następcą tronu Bawarii. Bez ciebie linia królewska może się skończyć. Bez ciebie nie będzie reform w twoim kraju. Ale to nie jest powód, abyś miał nas krytykować. Zapomniałeś, jakie ideały nam podczas studiów przyświecały? Zapomniałeś, co głosi loża?
Ludwik podczas studiów w Paryżu, wstąpił do loży masońskiej Wielki Świt. Wciągnął go do niej Gyula, który już wcześniej do niej należał. Obaj przyjaciele poważnie traktowali ideały przekazywane przez tę organizację. Andrassy jednak i udział w powstaniu traktował jako misję dla loży i dla celów, w jakie ona wierzy. W tej sprawie różnił się od Ludwika, który miał w tej sprawie zupełnie inną opinię.
- Loża nie kazała nam wywoływać powstań i zbrojnie walczyć o nasze idee - powiedział po chwili książę bawarski - Mówiła, że trzeba walczyć z ciemnotą za pomocą wiedzy. Ze złem za pomocą dobra, po przemoc sięgając jedynie wówczas, gdy nie ma innego wyjścia.
- Wyobraź sobie, że właśnie nie ma innego wyjścia - rzekł Andrassy - To jest ostateczność. Ostateczność, do której nasi oprawcy sami doprowadzili. Wodzili nas za nos, obiecując reformy, abyśmy siedzieli cicho. Ale nie dali nic. Dodatkowo też jeszcze wprowadzili takie prawa, które nas upokarzają. Mamy tego dość i dlatego właśnie musimy walczyć. Czas wreszcie pokazać im, do czego doprowadzili tym swoim łamaniem naszych podstawowych praw.
- Tak? I co wam to da? Co wam to da, że im to pokażecie?
- Nie mów, że jesteś po ich stronie.
- Nie. Ja po prostu boję się konsekwencji. Boję się, co z tego wyniknie. I boję się, że zamiast znieść represje, tylko je powiększycie. A za wasz bunt zapłacą nie tylko wasi najbliżsi, ale jeszcze całe Węgry. Ale wy tego nie doczekacie, bo w tej nierównej walce wszyscy zginiecie.
- Lepiej już zginąć jak mężczyzna niż żyć jako tchórz. Tak jak ty.
Ludwik stracił cierpliwość i schwytał go za poły jego ubrania. Popatrzył mu prosto w oczy i powiedział ze wściekłością w głosie:
- Uważaj lepiej, co mówisz, Gyula. Tobie się wydaje, że jestem ci wrogiem? Że chcę, aby was Austria gnębiła? Mylisz się. Pierwszy bym oddał krew za waszą sprawę, gdyby tylko to coś mogło pomóc. Ale to nie pomoże. Nikomu z was to nie pomoże. A ty od tchórzy mnie nie wyzywaj, bo ja się nigdy nie bałem walczyć o to, co słuszne. Jestem gotów walczyć, ale nie takimi metodami.
- Nie jesteś tchórzem? - zapytał z kpiną w głosie Gyula i wyrwał mu się - To chodź! Pokaż, co potrafisz! Stawaj do szabli!
To mówiąc, schwycił za rękojeść swojej broni, a Ludwik instynktownie zaraz chwycił za swoją, ale wtedy pomiędzy nich wskoczył Wilhelm i krzyknął:
- Zwariowaliście obaj?! Co wy chcecie w ten sposób udowodnić?! Dajcie już spokój! Przecież nie jesteście wrogami.
Obaj przyjaciele puścili rękojeści swoich broni, po czym Ludwik, który nieco wcześniej zdołał odzyskać spokój, powiedział:
- Zrobicie, jak zechcecie. Ale proszę, przemyślcie to sobie. Bo jeszcze nie jest za późno. Gyula, twój starszy brat jest jednym z przywódców, którzy planują to całe szaleństwo. Przekonaj go do tego, że to nie ma sensu! Nie dopuśćcie do tego! To jeszcze da się odwołać. Proszę, odwołajcie to! Jest jeszcze czas.
- Nie ma już czasu, Ludwiku - odpowiedział Gyula - Data powstania już jest wyznaczona. Nic w tej sprawie nie można zmienić. I nic nie chcemy zmieniać.
Ludwik załamany opuścił ręce. Zrozumiał, że już nic nie zdoła zrobić. Gyula i milczący Wilhelm powoli wsiadali na konie, aby wyruszyć w drogę, do swoich. To już był naprawdę koniec. Już ich nic nie mogło od tego odwieźć.
- Gyula! - zawołał Ludwik.
Andrassy odwrócił się do niego pytająco.
- Pamiętaj, że w moim domu zawsze będziesz mile widziany. A gdyby coś, to zawsze mój dom będzie twoim azylem. Znajdziesz w nim schronienie i pomoc.
Węgier uśmiechnął się do niego przyjaźnie, czując jednocześnie, jak bardzo mu wstyd za jego wcześniejsze słowa.
- Dziękuję, przyjacielu. Obym nie musiał z tego zaproszenia skorzystać.
A jednak musiał skorzystać, ponieważ sytuacja potoczyła się dokładnie w taki sposób, w jaki to przewidywał Ludwik. Powstanie upadło, a jego uczestnicy albo zginęli w walkach, albo trafili do niewoli, gdzie zostali potraktowani nie jak ludzie z wrogiej armii, ale jak pospolici buntownicy, którzy nie mają żadnych praw. Tak więc posypały się wyroki śmierci. Starszy brat Gyuli, Victor zginął powieszony, a sam Gyula ledwie tego uniknął. Zdołał uciec do Paryża, jednak nie zabawił tam za długo, gdyż w mieście odnaleźli go szpiedzy Zottornika. Na całe szczęście wciąż było w Paryżu wielu członków loży. Zabili oni szpiegów, którzy właśnie planowali porwanie Gyuli i zabranie go do Wiednia na proces, a już niedługo potem ci sami masoni bardzo szybko i bardzo sprawnie przenieśli go do Bawarii, gdzie Ludwik z rodzicami udzielili mu gościny, w której przebywał od około czterech lat. Wciąż tęsknił on za ukochaną Idą, którą to poznał niedługo przed wybuchem powstania i dyszał żądzą zemsty na jednym zdrajcy, przez którego jego oddział wpadł, a jego brata schwytano i niemal natychmiast, bez sądu powieszono. Gyula nie zamierzał tego wybaczyć tej kanalii i obiecał, że kiedyś go dopadnie.
Ludwik dobrze to wszystko pamiętał. Zbyt dobrze i dlatego nie chciał, aby ta cała sytuacja z powstaniem i lekkomyślnym pójściem prosto na śmierć w imię tej czy innej idei się powtórzyła. Dlatego miał nadzieję, że tym razem Gyula posłucha jego oraz Idy i nie będzie kręcił się w pobliżu Possenhofen, a już na pewno nie w tej chwili, kiedy tak wiele w ten sposób ryzykował.
Z rozmyślań i wspomnień, Ludwika wyrwało wezwanie do Franciszka Józefa, który chciał z nim porozmawiać na ważny temat. Książę więc powrócił spokojnie i bez pośpiechu do prawdziwego świata, po czym poszedł do gabinetu cesarza, aby dowiedzieć się, czego on sobie życzy.
Franciszek powitał go serdecznie, poprosił, aby usiadł, odprawił kilku ludzi, którzy z nim wtedy przebywali i kiedy upewnił się, że są sami, powiedział:
- Mój drogi Ludwiku, jak zapewne wiesz, jutro jadę do Sissi w sprawie nam obu wiadomej. Chcę raz na zawsze uciąć plotki na jej temat i odebrać mojej matce prawa do tego, aby je opowiadała. Dlatego muszę zakończyć ten temat i to raz na zawsze.
- Tak, wiem o tym wszystkim - odpowiedział Ludwik.
- Jednak pod moją nieobecność ktoś musi zająć się księżniczką Elodie. Chcę cię prosić, abyś to był ty.
Ludwik spojrzał zdumiony na kuzyna. Propozycja ta bardzo go zaskoczyła, choć sprawiła mu również swego rodzaju sporą przyjemność, gdyż urocza i bardzo słodka Francuzka wywoływała w nim od wczoraj same pozytywne uczucia. Jednak dlaczego cesarz Austrii prosił go o coś takiego?
- Nie rozumiem, w jaki sposób mam się nią zająć? - zapytał.
- Odwiedź ją, rozmawiaj z nią, zagaduj, rozbawiaj, pokaż jej miasto - odparł na to Franciszek tonem nauczyciela wyjaśniającego uczniowi proste zadanie - Och, mój Boże! Czy ja ci naprawdę muszę tłumaczyć, jak masz traktować piękną damę, którą ci powierzono pod opiekę?
- Ale jak ja mam niby gdzieś ją wyciągnąć, skoro ona jest chora?
- Jest albo i nie jest. Rozmawiałem z Blanche. Powiedziałem, że pomimo jej obiekcji pragnę wezwać lekarza. Zaczęła mi wtedy tłumaczyć, iż to niepotrzebne i wcale Elodie tego sobie nie życzy, ale wyraźnie się przy tym jąkała i nie patrzyła mi w oczy, kiedy to mówiła.
- Chyba już rozumiem, do czego zmierzasz. Uważasz, że ona kłamie?
- One obie kłamią. I Blanche i Elodie.
- Ale po co by miały to robić?
- Wspomniałeś mi o tym, że wiesz od Blanche, iż hrabia Jamisz na polecenie mojej matki wypytywał ją o to, czy Elodie jest z kimś zaręczona. Blanche z całą pewnością powtórzyła to swojej pani, a ta mogła zrozumieć, że pytam o to dlatego, że pragnę ją poślubić. Gdy zaś dowiedziała się o Sissi, poczuła się upokorzona i z tego powodu nie chce mi się pokazywać na oczy.
- Ciekawa teoria, ale nie wiemy, czy jest prawdziwa.
- Rozmawiałem już o tym z Karolem. Powiedział mi, że nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jego zdaniem to pewne, a moim bardzo prawdopodobne. Bo przecież Elodie zasmuciła się dopiero wieczorem, gdy dostałem list od Sissi i przy was o nim mówiłem. Wcześniej jakoś tryskała humorem, a w czasie kolacji, to już nagle jej przeszło. Widziałem to wszystko, dodałem dwa do dwóch i wyszło mi, że to wszystko układa mi się w logiczną całość.
- To rzeczywiście prawdopodobne, ale to tylko teoria.
- Możliwe, jednak jedno jest pewne. Jedyne, co jej poprawi humor, to miłe dla niej towarzystwo. A tym towarzystwem będziesz ty.
- Dlaczego ja? Dlaczego np. nie Karol?
- Bo to kobieciarz i jeszcze nie daj Boże, zechce uwodzić Elodie, a wtedy to już naprawdę ją dobije. Ty zachowasz się o wiele taktowniej. Poza tym...
Tu Franciszek przybrał dowcipną minę.
- Ona się tobie podoba, Ludwiku.
- Skąd taki wniosek? - zapytał Ludwik tonem niewiniątka.
- Widziałem, jak na nią patrzyłeś wczoraj, na kolacji. Tak nie patrzy ktoś, kto jedynie kogoś lubi. Ona się tobie podoba, nawet nie zaprzeczaj. Poza tym, niby jak się ona mogłaby tobie nie podobać? Przecież jest piękna, urocza, mądra, dobra, a do tego ma charakterek. Co się w niej może nie podobać? No, chyba tylko jedno. Że nie jest Sissi, ale to wada tylko dla mnie. Inni jej nie dostrzegą.
Ludwik uśmiechnął się ironicznie, chociaż porównanie Elodie do Sissi zaraz mu przypomniało o tym, jak niedawno dziwnie się czuł w obecności swojej małej i uroczej kuzyneczki. Teraz czuje coś podobnego do Elodie. Chociaż, czy tak aby na pewno to samo? Czy można czuć do jednej osoby to samo uczucie, co do drugiej? To chyba było niemożliwe. Poza tym, Ludwik przyłapał się na tym, że odkąd tylko wczoraj zobaczył Elodie na ławce w okularach i uśmiechającą się do niego, nagle jego serce mocniej zabiło, a jego samego trafił grom z jasnego nieba. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego do jakiekolwiek dziewczyny. Nawet do Sissi. Poza tym, odkąd tylko poznał Elodie, kuzynka wypadła z jego myśli, a zastąpiła ją ta urocza pod każdym względem Francuzka. Czyżby to był jakiś znak z góry?
- No dobrze, nie będę zaprzeczał, że ona mi się podoba - powiedział Ludwik - Obawiam się jednak, że ja chyba nie podobam się jej.
- Ty miałbyś się jej nie podobać? - zapytał z ironią w głosie Franciszek - No, to jest chyba niemożliwe. Na tyle, na ile jako mężczyzna mogę obiektywnie swoją opinię wyrazić, uważam, że jesteś w typie większości kobiet na tym świecie.
- A jeśli Elodie należy do tej mniejszości?
- Aha! Przejmujesz się tym! Czyli ona ci się podoba! Wiedziałem! A zatem już wiem, że wybrałem właściwego człowieka do tak poważnego zadania.
Ludwik nie był pewien, czy powinien przyjmować to zadanie. Czy podobała mu i czy Elodie będzie nim zainteresowana, oczywiście nie jako księciem, ale jako Ludwikiem? Przyznał, że im więcej o tym wszystkim myślał, tym bardziej pragnął, aby tak właśnie było.

***

Sissi leżała na łące i patrzyła w niebo, rozmyślając o swojej przyszłości. Nie wybiegała myślami zbyt daleko w przyszłość, ponieważ nigdy nie należało to do jej zwyczajów. Ale skupiła się na najbliższej przyszłości, czyli na dniu dzisiejszym i tym, co miało się w jego trakcie wydarzyć.
- Dzisiaj przyjedzie Franciszek - powtarzała sobie w duchu Sissi - Dzisiaj go znowu zobaczę. Tak bardzo za nim tęsknię. Brakuje mi go, jego towarzystwa, jego słodkich ust, jego uroczych oczu, jego głosu, jego męskich ramion, w których tak czule mnie trzyma. Tak bardzo mi tego wszystkiego brakuje.
Jej ukochany miał już przyjechać wczoraj, o czym to zawiadomił ją w swoim telegramie Ludwik, jednak zamiast niego przybył kurier z listem, w którym Franz wyjaśniał, że sprawy państwowe zatrzymały go na ten jeszcze jeden dzień, ale już jutro zjawi się w Possenhofen, aby osobiście ucałować ukochaną i zobaczyć ją, bo jego serce tak strasznie tęskni za nią.
- Jutro, czyli już dzisiaj - mówiła sama do siebie Sissi.
Następnie sięgnęła po leżący obok niej list od Franciszka. Czytała go już tak wiele razy, ale mimo to nadal nie umiała w pełni nacieszyć się tym, co on zawierał. Tak pięknie był on napisany, że musiała ponownie go przeczytać.

Sissi, moja ukochana.

Nie ma kwiatów dorównujących Twej urodzie. Ani wschodów czy zachodów słońca. Nawet gwiazdy i księżyc bledną przy Tobie. Myślę o Tobie codziennie, od przebudzenia. Jesteś słońcem, które wita mnie rano swoim cudownym blaskiem. Cokolwiek robię, gdziekolwiek idę i z kimkolwiek się spotykam, zawsze widzę tylko Ciebie, moja jedyna miłości.
Dlatego tak bardzo mi smutno, że tego jeszcze dnia, chociaż to zaplanowałem do Ciebie przyjechać, uczynić tego nie mogę z powodu obowiązków, jakie na mnie ciążą. Nie przejmuj się tym jednak, gdyż jutro o tej porze będą już u Ciebie i będę trzymać Cię w ramionach, o czym marzę mocniej aniżeli o czymkolwiek innym. I tak bardzo pragnę Cię znowu poczuć przytuloną do moich ramion. Pragną znowu poczuć jedwab Twoich włosów, smak Twoich ust, miękkość Twojej skóry. Pragnę znowu zobaczyć błękit Twoich oczu, róż Twych ust, czerwień Twych policzków i wszystko inne, co jest częścią Twojej cudownej osoby.
Marzę o Tobie dniami i nocami. Tęsknota moja za Tobą nie jest możliwa do tego, aby ją należycie zmierzyć. Nie mogę się już doczekać, kiedy znów Cię ujrzę na jawie, nie tylko we śnie. Bo wiedz, iż w snach widzę Cię każdej nocy. Marzę już o tym, aby Ojciec Czas przyspieszył swoje zegary i uczynił dzień dzisiejszy dniem jutrzejszym, abym mógł już teraz, gdy piszę te słowa, zobaczyć Cię.
Do zobaczenia zatem jutro, moja jedyna miłości.
Kocham Cię.

Franciszek.


Sissi westchnęła głęboko i mocno przytuliła list do serca, uśmiechając się z radości do chmur na niebie. Przez chwilę wydawało się jej, że układają się one w twarz Franciszka, oczywiście radośnie na nią patrzącego. Westchnęła głęboko, gdy szybko zrozumiała, że jest w błędzie i ponownie spojrzała na list od ukochanego, przytulając go następnie mocno do serca.
- Franciszku, mój jedyny - szepnęła.
Tak bardzo za nim tęskniła i tak bardzo chciała znowu go zobaczyć.
- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość! - usłyszała nagle bardzo dobrze znany sobie kobiecy głos.
To była Ida Ferenczy, która szukała ją po całej posiadłości. Na twarzy miała wymalowany radosny uśmiech, a z jej postaci biła promienna radość. Sissi uznała to za dobry znak dla siebie, więc szybko wstała i pomachała do dziewczyny, która z miejsca podbiegła do niej i dysząc, z trudem łapała oddech.
- Och, jak to dobrze, że znalazłam Waszą Wysokość - powiedziała, kiedy już powoli i stopniowo odzyskiwała normalny tryb nabierania powietrza w płuca.
- Ido, moja droga, nie musiałaś biegać, żeby mnie znaleźć - odpowiedziała jej Sissi, bardzo rozbawiona tą sytuacją.
- Musiałam, pani. Matka Waszej Wysokości posłała mnie po panią - wyjaśniła Ida, ocierając przy tym pot z czoła - Przyjechał cesarz. Pragnie widzieć się z Waszą Wysokością i to jak najszybciej. Bardzo się chyba stęsknił.
Sissi omal nie podskoczyła w górę na wieść o przybyciu Franciszka, tak ją ta wiadomość ucieszyła. Zamiast tego jednak zawołała radośnie:
- Hurra! Franciszek już jest!
Następnie uściskała mocno Idę, ucałowała ją w policzek, po czym pognała z szybkością strzały wypuszczonej z kuszy w kierunku domu. Ida z kolei jęknęła, bo to oznaczało kolejny bieg, do których nie była przyzwyczajona, po czym ruszyła szybko za Sissi, wołając:
- Wasza Wysokość! Proszę, nie tak szybko!
Tymczasem przed domem Wittelsbachów na ławce siedzieli Ludwika, Maks i Franciszek, z uwagą przyglądający się Teodorowi i Marii, jak walczą na drewniane miecze, czemu przypatruje się Ilary zachwyconym wzrokiem.
- A masz, złodzieju! - zawołał Teodor, wbijając mieczyk siostrze pod pachę.
Ta udawała martwego herszta bandytów, walczącego z cesarzem i ginąca pod ciosem jego rapiera, tak więc upadła na ziemię, jęcząc przy tym w taki sposób, jakby naprawdę konała. Teodor zaś podszedł do Ilary, ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Księżniczko Elodie, ocaliłem cię ja, cesarz Franciszek Józef I.
Ilary delikatnie dygnęła przed Teodorem, a Maria podniosła się z ziemi i w tej samej chwili rozległy się gromkie brawa ze strony publiczności. Dzieci delikatnie się ukłoniły Maksymilianowi, Ludwice i Franciszkowi, wyraźnie będącymi bardzo rozbawionymi tym przedstawieniem.
- Piękny pokaz aktorski, naprawdę - powiedział wesoło Franciszek - Ale nie do końca tak to wyglądało.
- A jak to naprawdę wyglądało? - zapytała zainteresowania Maria.
- Nie wiemy tego, bo w gazecie napisali tak niewiele - wyjaśnił Teodor.
Była to prawda, w „Dzienniku wiedeńskim”, który prenumerowała baronowa i który dostarczano jej co jakiś czas kurierem do Possenhofen, nie zawarto za wiele informacji na ten temat. Baronowa w swojej łaskawości pozwoliła przeczytać to pismo Maksowi i Ludwice, którzy z miejsca opowiedzieli o wszystkim dzieciom, przez co opowieść o bohaterskim czynie Franciszka Józefa stała się niezłą sensacją dla Teo, Mimi i Ilary. Chcieli oni jednak wiedzieć wszystko o tej sprawie, dlatego też, gdy tylko Franciszek wspomniał im, że szczegóły uwolnienia Elodie nieco się różnią od tego, co oni pokazali w swoim przedstawieniu, natychmiast poprosili go, aby im wszystko opowiedział. Franciszek chciał co prawda porozmawiać z Sissi, ale nie był w stanie chwilowo tego zrobić z powodu trójki uroczych urwisów, tak bardzo stanowczych w swoim postanowieniu wysłuchania go, że nie przyjmowali w ogóle możliwości odmowy. Cesarz zrozumiał szybko, iż nie wygra z nimi, więc poddał się i przeszedł do opowieści.
W historii swojej zawarł wszystkie szczegóły dotyczące akcji odbicia Elodie z rąk bandytów, oczywiście pomijając bardziej krwawe kawałki. Nie zapomniał ani o jednym ważnym fakcie, a już zwłaszcza o roli, jaką w tym wszystkim odegrał ich drogi kuzyn Ludwik. To ostatnie szczególnie spodobało się dzieciom, bo wprost przepadały za księciem bawarskim i wiadomość, że on też odegrał swoją rolę w tej niezwykłej akcji ratunkowej, bardzo mocno rozbudził ich wyobraźnię.
Chwilę później jeszcze raz odegrali oni przedstawienie bohaterskiego odbicia Elodie z rąk bandytów, ale tym razem Franciszka zagrał w nim sam Franciszek, zaś Teo odegrał rolę herszta bandy, który przegrywa z nim pojedynek. Maria w tej oto wersji zagrała Elodie, zaś Ilary bandytę próbującego zabić Franciszka od tyłu, od czego bohatersko go ocaliła Elodie, czyli Maria za pomocą patelni. Oczywiście w tej nowej wersji przedstawienia zmieniono nieco zakończenie, ale nie na takie, że herszt bandy ucieka, lecz zostaje bohatersko schwytany przez Franciszka, który to potem czule całuje dłoń Marii i mówi:
- Księżniczko Elodie, jesteś już bezpieczna.
Na ten moment przyszła właśnie Sissi w towarzystwie Idy Ferenczy, bardzo mocno zdyszanej bieganiem za swoją panią.
- Franciszku, przyjechałeś nareszcie! - zawołała promieniejąca za szczęścia Sissi, wpadając w ramiona ukochanego.
Ten uściskał ją bardzo mocno i ucałował czule, nie kryjąc swojej radości na jej widok, po czym, widząc jej zdumienie tym, co przed chwilą robili, wyjaśnił:
- Wybacz, czekając na ciebie, bawiliśmy się w bandytów.
- Ja byłam księżniczką francuską, którą uratował niedawno Franciszek z rąk groźnych bandytów - powiedziała Maria dumnym tonem - A Karol i Ludwik mu w tym pomogli. Ale już nie mieliśmy aktorów, żeby ich zagrali.
- Ocaliłeś francuską księżniczkę? - zdziwiła się Sissi - Dziwne. I ja nic o tym nie wiem? Dlaczego? Kiedy to miało miejsce?
- Kilka dni temu. Podobno pisali o tym w gazecie, ale ja rzadko czytam prasę - odpowiedział jej Franciszek.
- Rozumiem. Jestem bardzo ciekawa tej historii - powiedziała Sissi wesoło - I tego, jaką w tym wszystkim rolę odegrał Ludwik.
- Możemy ci to pokazać, jeśli chcesz - zaproponowała Maria.
- Dzieci, dajcie spokój narzeczonym - skarciła ją lekko Ludwika - Niech sobie porozmawiają na spokojnie. Franciszek na pewno woli zostać z Sissi sam.
Ponieważ cesarz potwierdził to delikatnym skinieniem głowy, Ludwika zaraz zabrała ze sobą dzieci i męża, pozostawiając zakochanych tylko we dwoje. Ida zaś, która stopniowo odzyskała po biegu dech w płucach, również odeszła i cesarz wraz z ukochaną wreszcie mieli czas tylko dla siebie.
- A więc opowiedz mi, jak to wszystko wyglądało. Tylko nie pomiń żadnego szczegółu - poprosiła Sissi, czule siadając z ukochanym na ławce.
Franciszek westchnął głęboko, trochę zmęczony i powtórzył jeszcze raz, nie pomijając niczego, co miało znaczenie, opis akcji ratunkowej. Sissi słuchała go z wielką uwagą, podziwiając go w duchu za to, jakim jest bohaterem i jak odważnie się zmierzył z tymi bandytami. Szczególnie zaniepokoiło ją to, że jeden z łotrów chciał go uderzyć szpadą od tyłu, ale powstrzymała go Elodie za pomocą patelni. Zasmuciło ją nieco, że herszt bandy uciekł, lecz nie myślała o tym zbyt wiele, bo jej myśli absorbowała bardziej osoba księżniczki Elodie.
- Opowiedz mi o niej, proszę - powiedziała, kiedy historia akcji ratunkowej dobiegła już końca - Jaka ona jest?
Franciszek zmieszał się mocno, słysząc to pytanie. Elodie była miła, piękna, a do tego też urocza, jednak powiedzenie tego Sissi nie wchodziło w grę. Przecież nie można tak po prostu chwalić urody innej kobiety w towarzystwie ukochanej, ponieważ łatwo w takiej sytuacji wywołać z jej strony niepotrzebny atak zazdrości i to nawet wtedy, gdy dziewczyna jest spokojna, a co dopiero wtedy, gdy posiada temperament, tak jak Sissi. Dlatego Franz postanowił powiedzieć coś, co sprawi, że odpuści temu tematowi i nie będzie go już poruszać, gdyż nie zainteresuje ją to.
- Jaka jest? No cóż... Odważna, sympatyczna, całkiem zaradna i cóż... Jak na ten wiek, który ma, dosyć ładna.
Sissi uśmiechnęła się do niego dowcipnie i zarazem zalotnie, mówiąc:
- Jak na ten wiek? Czyli ma swoje lata?
- Oj tak, zdecydowanie ma - potwierdził szybko Franciszek.
- No proszę, a już zaczynałam być zazdrosna.
- Jak to dobrze, że nie jesteś. Bo przecież nie ma ku temu powodów.
- Na pewno nie mam?
- Ani jednego.
Sissi uśmiechnęła się czule do Franciszka, po czym zaproponowała mu spacer po najbliższej okolicy. Cesarz z radością przyjął to zaproszenie i już po chwili we dwoje szli pod ramię, śmiejąc się i żartując. Nie wiedzieli, że przez okno w swoim pokoju obserwuje ich Nene, której widok ten sprawia potworny ból i to wcale nie dlatego, żeby kochała Franciszka. O nie, powód tego był zupełnie inny. Chodziło o to, co miała Sissi, a czego ona nadal zdobyć jakoś nie potrafiła. Miłość i szczęście w związku z wyjątkowym mężczyzną. Przez chwilę naiwnie sądziła, że mężczyzną jej snów był Franz. Teraz rozumiała, jak bardzo się pomyliła. Nie miała do niego żalu o to, że pokochał on jej siostrę zamiast niej, jednak mimo wszystko widok ich obojga, tak bardzo szczęśliwych, zabolał ją. Zasmucona odsunęła się od okna, po czym opadła na łóżko i zaczęła płakać.
- Dlaczego nie mogę przestać cierpieć? Dlaczego? Dlaczego jestem tak podłą egoistką? - zapytała sama siebie z rozpaczą, bez nadziei na otrzymanie odpowiedzi od kogokolwiek - I dlaczego, zamiast się cieszyć szczęściem Sissi, umiem tylko o tym myśleć, jak bardzo pragnę być nią i mieć tyle powodzenia, co ona? Dlaczego ja jestem taka podła? Boże, dopomóż!

***

Elodie leżała ubrana jedynie w nocną koszulę w swoim łóżku, a po głowie jej krążyły same ponure myśli. Od wczorajszego dnia ani razu nie wyszła z pokoju, w nim przyjmując posiłki i nikogo do siebie nie dopuszczając poza Blanche. Była jej bardzo wdzięczna za to, jak sprytny i zarazem skuteczny pretekst do zachowania samotności ona wymyśliła, a także i za to, że nie pozwoliła ją zbadać lekarzowi. Nie chciała, aby jej upuszczał krwi albo w taki czy inny sposób eksperymentował na niej z nowoczesnymi metodami leczenia. Dzięki pomysłowości Blanche miała teraz święty spokój, czyli coś, czego teraz najbardziej na świecie potrzebowała.
Niestety, wcale jej to nie poprawiało humoru, dlatego tego dnia posłała swoją przyjaciółkę do sklepu po czekoladki. Z doświadczenia wiedziała, jak dobre są one na smutek i jak bardzo poprawiają człowiekowi nastrój. Nieraz je wypróbowała i za każdym razem były one skuteczne. Tym razem też tak musiało być. Dlatego z niecierpliwością na nie czekała, nie odrywając jednak przy tym wzroku od ściany. Gdy w końcu usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, nie spojrzała w ich kierunku, aby sprawdzić, kto to, bo i na to nie miała ochoty, tylko powiedziała:
- Jesteś nareszcie. Czy przyniosłaś czekoladki, Blanche?
- Tak, mam czekoladki, ale nie jestem Blanche - usłyszała za sobą czyjś głos.
Odwróciła się przerażona i zobaczyła stojącego w wejściu do pokoju Ludwika z Bawarii, zamykającego właśnie za sobą drzwi.
- Co ty tu robisz? - zapytała ze złością.
- Przyszedłem odwiedzić obłożnie chorą księżniczkę - odpowiedział książę.
- Zbytek łaski. Proszę wyjść.
- Nie mogę najpierw oddać to, co przyniosłem?
- Nie mam ochoty na prezenty od mężczyzn. Wyjdź stąd!
- Ależ Elodie...
- Wyjdź, powiedziałam!
To mówiąc, zerwała się z łóżka, choć przed chwilą nie miała na to siły i ręką pokazała na drzwi.
- Mam zawołać służbę, żebyś sobie stąd poszedł? - zapytała.
- Lepiej tego nie rób. Jeszcze zobaczą cuda, które wolałbym mieć jedynie dla siebie - odpowiedział dowcipnie Ludwik.
Elodie dopiero teraz uświadomiła sobie, że stoi przed nim w nocnej koszuli, która choć nie była prześwitująca, podkreślała jej kobiece kształty. Zawstydzona szybko wskoczyła pod kołdrę i nakryła się nią po samą szyję.
- Słyszałem, że czekolada potrafi dodać sił, ale nie sądziłem, że tak szybko - powiedział dowcipnie Ludwik - Ostatecznie nawet jej nie zjadłaś, co najwyżej, to tylko poczułaś jej zapach, a mimo to, tak szybko ozdrowiałaś.
- Szybko, to ty powinieneś zamknąć oczy, kiedy widzisz kobietę w negliżu - rzuciła ze złością w jego kierunku Elodie.
- I odmówić sobie tak pięknego widoku? To byłoby niegrzeczne. Takie coś, to wręcz zbrodnia przeciwko pięknu.
- I musiałeś je oczywiście uważnie obejrzeć.
- Wybacz, Elodie. Zagapiłem się, zupełnie zresztą niechcący.
- Każdy by się zagapił! I założę się, że bardzo chcący!
Ludwik zachichotał, po czym podszedł powoli do Elodie i delikatnie dotknął jej czoła dłonią.
- Gorączki nie masz - stwierdził zaraz potem - A zatem nie widzę powodu, dla którego miałabyś ciągle leżeć w łóżku. Zwłaszcza, że wydajesz się być zdrowa.
- Skąd o tym wiesz? Nie jesteś lekarzem - mruknęła Elodie.
- A ty pacjentką - odpowiedział jej Ludwik, po czym położył przy niej pięknie zapakowane pudełko - Proszę, oto czekoladki. Lekarstwo na złamane serce.
- Jakie złamane serce?
- Franciszek cię zawiódł i masz teraz złamane serce.
Elodie jęknęła głośno i naciągnęła kołdrę na głowę.
- Skąd o tym wiesz? Kto ci to powiedział? Blanche? Pożałuje tego, pleciuga!
Rzeczywiście, to Blanche mu powiedziała o tym, jak się czuje Elodie. Tak się złożyło, że spotkał ją przypadkiem, kiedy ta wracała z miasta z czekoladkami. Gdy tylko go zobaczyła, natychmiast mu o wszystkim opowiedziała i zaraz poprosiła o to, aby namówił Elodie na wspólny spacer, bo przecież siedzenie w pokoju nic jej nie pomoże, a raczej tylko zaszkodzi. Trzeba więc było jakoś namówić siostrzenicę Napoleona III na wyjście z łóżka.
- Jestem dosyć bystry, aby samemu się domyśleć kilku rzeczy - powiedział po chwili do księżniczki Ludwik, nie chcąc wsypać Blanche.
- I co niby takiego zobaczyłeś?
- Jak patrzysz na Franciszka. Tak nie patrzy tylko znajoma.
- I co jeszcze widziałeś? Czy on też na mnie patrzył?
- Nie, on widzi tylko Sissi, swoją narzeczoną. A ona jego... Niestety.
Słysząc to ostatnie słowa, które Ludwik wypowiedział trochę tak wbrew sobie i zdecydowanie nie specjalnie, Elodie lekko opuściła kołdrę, odsłaniając jedno oko, którym zaczęła uważnie obserwować księcia.
- Niestety? - zapytała zaintrygowana.
Ludwik jednak nie chciał drążyć tematu. Widząc, że i tak za dużo już rzekł, uśmiechnął się tylko delikatnie i powiedział:
- Lepiej już wstań i ubierz się. Pokażę ci Wiedeń. Będziesz nim zachwycona.
- Nie mam ochoty na wycieczki. Lepiej mi opowiedz o tej Sissi i czemu ona jest „niestety” zakochana w cesarzu.
- Jak pójdziesz ze mną na spacer, to ci opowiem.
- No dobrze, pójdę. Poczekaj na mnie przed pokojem.
Ludwik uśmiechnął się zadowolony i wyszedł z pokoju, przed którym czekała Blanche, uśmiechnięta od ucha do ucha. Widząc wesołą minę Ludwika, poczuła się jeszcze bardziej zachwycona swoim pomysłem, po czym weszła powoli do pokoju i spojrzała na Elodie, która siedziała już na łóżku.
- Czujesz się lepiej, pani? - zapytała, zamykając za sobą drzwi.
Elodie spojrzała na nią jednak groźnym wzrokiem i powiedziała:
- Dwie sprawy, Blanche. Po pierwsze, jak jeszcze raz, kiedyś bez mojej zgody będziesz opowiadać innym o moich prywatnych sprawach, to każę cię wychłostać.
Blanche nie przejęła się groźbą. Dobrze wiedziała, że Elodie tylko tak mówi, ale nigdy nie spełniłaby tej zapowiedzi.
- A po drugie?
- A po drugie, pomóż mi się ubrać. Jestem umówiona.

***

Franciszek Józef z przyjemnością spacerował po posesji Wittelsbachów wraz z ukochaną Sissi przez długi czas. Tak dobrze mu było w jej towarzystwie, że już całkiem zapomniał o tym, co go tutaj sprowadziło. Nie miał też ochoty sobie o tym w żaden sposób przypominać. Spacerowanie z Sissi i wesołe rozmowy, jakie oboje prowadzili dawało mu tak wiele radości oraz szczęścia, że nie umiałby tego opisać, gdyby ktoś go o to zapytał.
Niestety, nawet największa euforia potrafi minąć, kiedy niespodziewanie się zjawia ktoś, kto przypomina zakochanym o prozie życia. Tym kimś była Helga von Tauler, która przyszła prosić w imieniu gospodarzy Sissi i Franciszka na obiad. Na jej widok, cesarz od razu sobie przypomniał, w jakim celu przede wszystkim tutaj przyjechał, a także, że ma oto przed sobą osobę odpowiedzialną za stworzenie tak podłych plotek na Sissi. Postanowił, że natychmiast musi ją ukarać, ale w taki oto sposób, aby jego ukochana o niczym nie wiedziała.
- Idź, Sissi. Zaraz cię dogonię - powiedział - Chciałbym chwilę porozmawiać z baronową. To nie potrwa długo.
Sissi skinęła głową na znak zgody, po czym odeszła w kierunku domu. Gdy już była dosyć daleko, Franciszek spojrzał groźnie na baronową i rzekł:
- Wiem już, jakie podłe plotki roznosi pani o mojej narzeczonej. Chciałbym, aby wiedziała pani o tym, że ani ja, ani moja matka nie wierzymy w nie. Chyba, że ma pani jakieś dowody na potwierdzenie swoich podłych kalumnii, w co zresztą, mocno wątpię.
Baronowa spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem i dygnęła tak nisko, jak tylko się dało. Oczywiście w innej sytuacji bez wahania zaraz by mu pokazała dowód, o który prosił w postaci chusteczki Sissi zgubionej na miejscu schadzki tej uroczej dwójki kochanków. W obecnych jednak okolicznościach nie była w stanie tego zrobić. Nie po liście, jaki otrzymała od Zottornika, a który to przyszedł do niej wraz z listem od Franciszka do Sissi. Kanclerz pisał w tym liście o tym, jak bardzo jest niezadowolony z jej zachowania. Przypomniał, że uważa Sissi za idealną, bo bardzo głupiutką i pozbawioną zmysłu politycznego kandydatkę na żoną cesarza i zdecydowanie o wiele mocniej mu ona odpowiada aniżeli niezależna i świadoma wielu politycznych aspektów Elodie. Dlatego też domaga się od baronowej, aby ta przestała szpiegować Sissi, a plotki, jakie rozpuszcza na jej temat natychmiast i w sposób skuteczny odwołała, w przeciwnym bowiem razie ich współpraca straci raz na zawsze rację bytu. Baronowa zbyt dobrze wiedziała, co to dla niej oznacza i dlatego pokornie postanowiła przed Franciszkiem odwołać swoje oskarżenia.
- Bardzo przepraszam, Waszą Cesarską Mość - odpowiedziała na zarzuty w jej kierunku wystosowane - Przyznaję z bólem w sercu, że postąpiłam podle wobec księżniczki Elżbiety. Nie przykłada się ona do lekcji tak mocno, jak powinna i do tego jawnie okazuje mi niechęć. Dlatego w przypływie złości napisałam ten list, w którym opisałam waszej matce te bzdury o rzekomym spotkaniu w sadzie.
- Rzekomym? - zapytał Franciszek - A więc chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie było żadnego spotkania?
- Oczywiście, że nie było, Wasza Cesarska Mość.
- I nigdy Andrassy nie pojawił się w tej okolicy i z nikim się nie spotkał?
- Nigdy, Wasza Cesarska Mość. To był jedynie wymysł z mojej strony.
Franciszek odetchnął z ulgą. A więc baronowa skłamała i nie tylko w sprawie spotkania Sissi z Andrassym, ale ogólnie nawet w sprawie spotkania jako takiego. Nigdy go zatem nie było, Andrassy się tutaj nie kręcił, zaś jego ukochana nigdy nie była narażona na polityczną manipulację ze strony wrogów cesarstwa. Co za ulga!
Jednocześnie, Franciszek poczuł, jak serce przepełnia mu gniew. Przez Helgę von Tauler na chwilę stracił wiarę w ukochaną. Tego wybaczyć nie można było tak po prostu. Baronowa musiała zrozumieć, co za to grozi.
- Moja pani, postąpiła pani podle i w sposób nikczemny. Nic, cokolwiek by na swoją obronę pani nie wymyśliła, panią nie usprawiedliwia.
- Wiem o tym, Wasza Cesarska Mość.
- Gdyby nie pani wierna jak dotąd służba mojej matce, kazałbym pani odejść z dworu i to natychmiast. Ale uprzedzam, jeżeli jeszcze raz usłyszę z pani ust tak podłe kłamstwa, nie będę miał litości. Na razie pani wybaczam, ale proszę sobie to dokładnie zapamiętać. Dość już pomówień, dość szpiegowania, dość kłamstw. Czy pani to zrozumiała? I żadnych zarzutów wobec mojej narzeczonej, czy to jasne?
- Tak, Wasza Cesarska Mość.
Franciszek skinął lekko głową i odszedł w kierunku domu, aby zjeść obiad z ukochaną i jej rodziną. Teraz był o wiele spokojniejszy i szczęśliwszy. Nie musiał już nikogo ze służby przesłuchiwać. Skoro sama baronowa wycofała swoje podłe oskarżenia wobec Sissi, było to niepotrzebne. Mógł zatem zająć się spokojnie tym, po co przyjechał przy okazji: cudownie spędzonym czasem z ukochaną.
Baronowa tymczasem zazgrzytała zębami ze złości. Kłamstwo, jakie musiała z powodu rozkazu kanclerza wymyślić, naraziło ją na nieprzyjemności ze strony Franciszka Józefa. Zniosła je, oczywiście z pokorą, ale gdy tylko została sama, nie kryła swojej irytacji. Kopnęła z jej powodu kamień i powiedziała:
- Poczekaj, księżniczko. Nie wiem, w co sobie pogrywasz, ale jeszcze kiedyś dowiodę wszystkim, jaka jesteś. A wtedy, to ja będę się śmiała ostatnia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 0:44, 29 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13, 14  Następny
Strona 11 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin