Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:54, 07 Paź 2022    Temat postu:

A teraz zapraszam serdecznie na mój kolejny fanfik zatytułowany "SISSI - DROGA DO MIŁOŚCI". Zapraszam do czytania i komentowania Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:54, 07 Paź 2022    Temat postu:

Rozdział I

Wspomnienia i wątpliwości

- Siedemnaście... Osiemnaście... Dziewiętnaście... Dwadzieścia... Szukam!
Mała i śliczna dziewczynka, mająca tak z siedem lub osiem lat, oderwała się od drzewa, o które właśnie stała oparta, otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła siebie z ogromną uwagą. Jej towarzysza zabaw nigdzie nie było widać, ale wcale jej to nie zdziwiło. Ostatecznie przecież na tym i to już od dawien dawna, polegała zabawa w chowanego, aby jedna osoba szukała, a druga się schowała i to najlepiej tak, aby jej odszukanie nie było takie proste. Dziewczynka dobrze o tym wiedziała, ale była niezwykle pewna siebie, dlatego wierzyła w to, że odnajduje ona chłopca, który właśnie się z nią bawił.
- Franz! Zobaczysz, znajdę cię! - zawołała wesoło.
Poprawiła sobie dłonią, ukrytą w niebieskiej zimowej rękawiczce, niesforny kosmyk ciemno-kasztanowych włosów, wysuwający się spod czapki, którą miała mocno naciągniętą na głowę. Niebieska kurteczka, barwy takiej samej jak czapka oraz rękawiczki i obłożona białym futerkiem sprawiała, że nie czuła chłodu, czego w innej sytuacji nie dałoby się uniknąć, ponieważ zima w Possenhoffen była tego roku niezwykle chłodna. Śnieżne burze były tutaj rzadkością, ale mróz, ze względu na znajdujące się w pobliżu góry, zwykle trafiał się dość mocny, a niekiedy nawet i silny, śnieg z kolei padał naprawdę obficie, w wyniku czego bez ciepłego ubrania wyjście z domu było praktycznie niemożliwe. Dlatego dziewczynka, choć wprost kochała śnieg i zimę, zawsze musiała się porządnie opatulić przed wyruszaniem na wesołą zabawę. Tym razem też tak zrobiła, co sprawiało, że nie odczuwała ani przez chwilę ziąbu i nie psuło to jej w żaden sposób tego, co właśnie robiła.
- Znajdę cię! Zobaczysz! - zawołała ponownie dziewczynka, po czym zaczęła szukać swojego towarzysza zabaw.
Rozglądała się uważnie dookoła, próbując go wypatrzeć ukrytego za jednym z drzew, jak ostatnio to miało miejsce. Najwidoczniej jednak poszukiwany przez nią chłopiec, nauczony już doświadczeniem poprzednich zabaw tego rodzaju, tym razem wybrał sobie na kryjówkę zupełnie inne, nieco trudniejsze do odnalezienia miejsce. Dziewczynkę zatem czekały dłuższe poszukiwania. Nie zasmuciło jej to jednak w ogóle. Jako osóbka niezwykle rezolutna i pomysłowa, a do tego lubiąca wyzwania, ruszyła na poszukiwania Franza z jeszcze większą radością w sercu. Z wielką uwagą przyglądała się wszystkim możliwym kryjówkom, jakie tylko mógł sobie wybrać chłopiec. Zerkała do każdej z nich, ale niczego tam nie znalazła. Nie było go ani za drzewami, ani za sporymi kamieniami, ani w stajni, ani w kurniku, ani w żadnym innym miejscu, jakie tylko się tutaj znajdowało. Gdzie on zatem się mógł schować?
Dziewczynka rozejrzała się po podwórku, na którym toczyła się zabawa. Owo podwórko było częścią folwarku znajdującego się tuż obok dworu, w którym wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkała dziewczynka. Wiele razy tutaj bywała, ten folwark był po prostu idealnym miejscem na wesołe zabawy. W ten sposób nigdy nie przeszkadzało się rodzicom, a służba, uwielbiająca dzieci swego pana, chętnie je zawsze częstowała jakimiś przysmakami. Zwłaszcza chętnie robiła to pani Ida, mamka dziewczynki i jej rodzeństwa. Kobieta ta była znakomitą kucharką i nawet rodzice małej poszukiwaczki byli po prostu zachwyceni przyrządzonymi przez nią potrawami, ale oprócz tego wierzyli w to, że pod jej opieką nigdy nic złego ich małej córeczce stać się nie może.
Dziewczynka znała to miejsce jak własną kieszeń i dlatego wiedziała, gdzie tutaj można, a gdzie nie można się schować. Wydawało się jej, że już sprawdziła wszystkie miejsca, jednak w żadnym nie było Franza. A więc, gdzie on był?
Nagle dostrzegła idącego z paszą dla koni męża swojej mamki, pana Johanna. Mężczyzna, podobnie jak wszyscy tutaj, uwielbiał dziewczynkę i uśmiechnął się na jej widok.
- Dzień dobry, panienko - powiedział życzliwym tonem.
- Dzień dobry, Johannie - odpowiedziała mu serdecznie dziewczynka - Idziesz do koni?
- Tak, moja słodka. Są bardzo głodne - odrzekł mężczyzna - A kogo szukasz? Jeśli Idę, to jest u krów.
- Nie, nie Idę. Ja szukam Franza.
- Panicza Franciszka?
- Tak. Ale jaki on tam panicz? To Franz.
- Dla panienki Franz, dla nas panicz Franciszek.
Dziewczynka nie bardzo rozumiała, dlaczego dla niej chłopiec, z którym była na ty, dla jej mamki i reszty służby był zawsze paniczem Franciszkiem. Jakoś tak się złożyło, że nigdy nie umiała tego pojąć. Niby rodzice jej tłumaczyli, dlatego w taki, a inny sposób sprawy się mają, ale mimo wszystko w główce małej istotki ta sprawa wciąż była niezrozumiała. Nie chciała jednak tego teraz ustalać.
- No, nieważne - machnęła w końcu na to ręką - Widziałeś go? Bawimy się w chowanego i nie mogę go znaleźć.
- A to nie będzie nieuczciwe, jak ci podpowiem? - spytał mężczyzna.
- Nie musisz mi mówić. Możesz podpowiedzieć.
Johann uśmiechnął się do dziewczynki, rozbawiony jej sposobem myślenia, po czym wskazał wymownie głową na budynek folwarku. Pod ścianą stała tam mała beczka, w której zwykle kiszono kapustę, ale która tym razem, ze względu na porę roku, stała pusta. Jej pokrywa leżała jednak obok. Dziewczynka przyjrzała się uważnie i nagle zrozumiała. Nie zaglądała do beczki. To jedyne chyba miejsce, którego jeszcze nie sprawdziła. Uśmiechnęła się życzliwie do Johanna, po czym podbiegła ostrożnie do beczki. Nie miała co prawda pewności, czy chłopiec tam jest, jednak czuła, że powinien tam być. I bardzo dobrze wiedziała, w jaki sposób go stamtąd wywabić. Kucnęła wesoło przy beczce, złożyła sobie dłonie w trąbkę i zawołała:
- Franciszku! Ida zrobiła obiad!
Niczym diabełek w pudełku, z beczki nagle wyskoczył chłopiec, o pięć lat od niej starszy, blondyn o niebieskich oczach, ubrany w biały strój i nałożony na to szary kożuch, w szarej czapce na głowie oraz w białych rękawicach zimowych na dłoniach.
- Obiad? Już jest obiad? - zapytał.
Wtem spostrzegł, że to był błąd, bo oto nagle, tuż przed nim pojawiła się, czy może raczej wyskoczyła przed nim słodka i bardzo roześmiana twarz dziewczynki o kasztanowych włosach i niebieskich oczach. Istotka ta była co prawda niższa od beczki, ale podskoczyła na tyle wysoko, że chłopiec mógł ją zobaczyć.
- A kuku, łakomczuchu! - zawołała uradowana.
Niezadowolony tym podstępem Franz spojrzał na dziewczynkę ze złością, po czym wygramolił się z beczki, mrucząc pod nosem słowa pełne gniewu.
- To nie fair, Sissi! Tak się nie robi!
- I co z tego? Znalazłam cię - powiedziała z satysfakcją dziewczynka, patrząc na swego przyjaciela z zadowoleniem.
- Zawsze mnie znajdujesz, bo oszukujesz.
- Zawsze cię znajduję, bo jestem bystra.
- Może, ale to nie w porządku, że wiecznie ci się udaje.
- Dla mnie to jest w porządku.
Franciszek popatrzył na dziewczynkę, którą nazywał Sissi i uśmiechnął się do niej po chwili. Jakoś nigdy nie umiał się na nią długo gniewać. Było w niej coś, co sprawiało, że złość mu przy niej szybko mijała. Nie wiedział, co jest tego zasługą. Czy to kwestia jej uroczego, zadartego noska? Czy tych oczy koloru szafirów? Czy też tych włosów barwy dojrzałego kasztana? Czy może uroczych piegów, którymi tak słodko upstrzona była jej buzia? A może słodkiego głosu? A może tego, że była jego małą Sissi? Tego nie wiedział, ale wiedział, że nieważne, ile się będzie na nią złościł, zawsze wszystko jej wybaczy.
- No dobrze, już dobrze. Tylko nie chwal się tym za bardzo - rzekł po chwili.
Dziewczynka obiecała mu, że tego nie zrobi, a chwilę później Ida naprawdę ich zawołała na obiad, dlatego poszli coś zjeść, a następnie wzięli sanki i poszli nad jezioro. Było zamarznięte i dlatego łatwo było się po nim ślizgać. Sissi wprost uwielbiała to robić, choć Franciszek miał, co do tej zabawy mieszane uczucia. Nie ufał tak bardzo temu lodowisku, jak jego towarzyszka, dlatego z wyraźną niechęcią zawsze szedł się tam ślizgać. Bał się, że lodowisko zrobi im kiedyś jakiś numer, ale nie wiedział, kiedy to nastąpi.
Akurat śmigał po lodzie wraz z Sissi, trzymając ją za rękę, gdy nagle usłyszał pod swoimi nogami dźwięk, który bardzo go zaniepokoił. To było coś bardzo, ale to bardzo groźnego, jakby trzask, jakby coś pękało. Spojrzał szybko w dół i nagle zobaczył, że w miejscu, w którym stoi pojawiły się pęknięcia. Poczuł, że serce mu zamiera z przerażenia i powiedział:
- Sissi... Słuchaj, lepiej stąd chodźmy.
- Franz, proszę. Psujesz mi zabawę - powiedziała z żalem w głosie Sissi.
- Sissi, lepiej stąd chodźmy.
- Franciszku, boisz się?
- Nie, ale coś mi tu się nie podoba.
- Czyli się boisz - stwierdziła dowcipnie dziewczynka.
- Dobra, boję się. Chodźmy stąd - zarządził chłopiec.
- Nigdzie nie idę. Tu mi dobrze.
- Sissi, proszę. Chodźmy stąd. Ten lód zaraz...
Nie dokończył, ponieważ Sissi też nagle usłyszała dźwięk, który tak mocno zaniepokoił jej towarzysza. Spojrzała w dół i zobaczył, że lód zaczyna pękać tam, gdzie oni stoją. Dopiero teraz na poważnie się przeraziła.
- Franciszku... Franciszku, co teraz? - zapytała zaniepokojona.
- Spokojnie, Sissi. Tylko spokojnie - odpowiedział jej Franciszek - Zaraz stąd wyjdziemy.
- Franciszku, boję się - wyszeptała dziewczynka, łapiąc go mocno za ramię.
- Tylko spokojnie, Sissi - powtórzył chłopiec, choć sam czuł, że za chwilę ze strachu serce mu z piersi wyskoczy.
Zaczął ostrożnie poruszać się w kierunku brzegu. Dziewczynka wtulona dziko w jego ramię też powoli wykonywała ruchy nogami, wraz z nim zmierzając tam, gdzie znajdowało się bezpieczne schronienie. Czuła, jak lód trzeszczy mocno im pod nogami, przez co drżała ze strachu, jednak nie zamierzała zostawać tam, gdzie jest. Za duże ryzyko się z tym wiązało. Franciszek co chwila ją pocieszał, a ona żałowała, że tu w ogóle przyszli.
Powoli i bardzo ostrożnie dotarli do brzegu. Chłopiec zszedł wówczas z lodu na ziemię, z radością witając pod nogami śnieg, następnie ścisnął mocniej dłoń Sissi na znak, że powinna do niego dołączyć. Niestety, ledwie dziewczynka chciała to zrobić, a lód pod jej nogami załamał się, a ona sama wylądowała aż do pasa w lodowatej wodzie. Pisnęła przerażona, z trudem łapiąc się brzegu lodu, wołając przy tym Franciszka na pomoc.
- SISSI! - wrzasnął przerażony Franz.
Chłopiec, chociaż o mało nie umarł ze strachu na widok tonącej przyjaciółki, zachował zimną krew i złapał ją mocno za ręce.
- Trzymaj się, zaraz cię wyciągnę!
- Boję się - wyszeptała Sissi.
- Nie bój się, jestem tutaj i nie pozwolę ci utonąć - wyszeptał do niej Franz.
Wiedział, że musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby nie pozwolić swojej małej przyjaciółce zginąć. Wytężył wszystkie swoje siły i zaczął ją ciągnąć. Nie było to łatwe, dziewczynka, choć młodsza od niego, swoje ważyła i stanowiła dla niego poważny ciężar. Ostatecznie, z trudem bo z trudem, zdołał wyciągnąć Sissi z lodowatej wody, po czym zaczął ją ciągnąć na śnieg. To ostatnie było już dla niego dużo łatwiejsze i poszło mu o wiele szybciej. Gdy już tego dokonał, opadł na śnieg i zaczął głęboko oddychać, czując się jak ten wojownik, co spod Maratonu dobiegł do Aten, oznajmiając wszystkim, że oto Grecy zwyciężyli Persów, po czym padł na ziemię i skonał.
Sissi przerażona tym, co się stało, przez dłuższą chwilę dochodziła do siebie, ale w końcu jej się to udało. Mokra i zziębnięta, przysunęła się do Franciszka, po czym złapała go czule za rękę i szepnęła:
- Franz... Franz... Wszystko dobrze? Żyjesz?
- Żyję, Sissi. Żyję - odpowiedział jej chłopiec - Ale tak niewiele brakowało, żebyś ty nie żyła.
Dziewczynka przytuliła się do niego mocno i zaczęła dziko płakać, z całego serca zarzekając się, że już nigdy więcej tutaj nie przyjdzie i nie będzie więcej tak bardzo ryzykować. Franciszek przytulił ją do siebie, po czym przypomniał, że nie mogą tak tu siedzieć. Sissi była mokra i musiała się wysuszyć, zanim się zaziębi. Dziewczynka płakała mu w ramię i powiedziała, że będzie odtąd go zawsze, ale to zawsze słuchać, tylko niech się na nią nie gniewa. On powiedział, że wcale się na nią nie gniewa i żeby nawet tak nie myślała.
- Czyli, nie jesteś na mnie zły? - zapytała z nadzieją w głosie dziewczynka.
- Oczywiście, że nie jestem - odparł na to Franciszek.
- I nadal mnie lubisz?
- Oczywiście, że cię nadal lubię.
- I ożenisz się kiedyś ze mną?
- Oczywiście, że tak. I zrobię to z przyjemnością.

***

Sissi powróciła ze świata wspomnień, siedząc przed lustrem i czesząc swoje długie, puszyste włosy barwy dojrzałych kasztanów. Uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie, bo było ono jednym z najprzyjemniejszych jej wspomnień. Franz był wobec niej taki czuły i troskliwy. Zawsze doskonale się ze sobą bawili. Zawsze byli sobie bliscy, a potem co? Potem wyjechał na studia za granicą, gdzie uczył się wielu mądrych rzeczy jako student pod przybranym nazwiskiem. Wrócił dopiero półtora roku temu, gdy zmarł przedwcześnie jego ojciec, cesarz Austrii. Franciszek Józef objął po nim tron, ale jako władca musiał zadbać o to, aby mieć potomka i to oczywiście całkowicie legalnego, dlatego postanowił się ożenić.
Nie z nią, rzecz jasna. Nie, Sissi nawet nie miała na to żadnej nadziei. Od tego czasu, kiedy obiecał, że ją poślubi, minęło dziesięć lat, z których jakieś pięć Franz spędził za granicą na studiach. Miał już dwadzieścia trzy lata, a ona osiemnaście i oboje byli na tyle dorośli, że dawno wybili sobie z głowy dziecięce obietnice. Sissi zresztą nigdy nie wierzyła w to, iż zostanie jego żoną. Ostatecznie dlaczego niby miałaby nią być? Pochodziła z rodziny książąt Wittelsbachów z Bawarii, która to rodzina była zamożna i szanowana, ale nie dorastała Habsburgom do pięt. Jedynie dobra wola arcyksiężnej Zofii, matki Franza, pozwalała Ludwice, czyli matce Sissi na to, aby ta nazywała Zofię swoją kuzynką i najserdeczniejszą przyjaciółką, co Zofia akceptowała, choć sama bardzo rzadko obdarzała takim tytułem swą dawną towarzyszkę zabaw. Ludwika bowiem była daleką kuzynką Zofii i przed laty wraz z nią bywała wiele razy na dworze cesarskim, obie też nieraz się ze sobą bawiły. Bywały chwilami niemal nierozłączne. Ale cóż z tego? Zofia wyszła za cesarza, Ludwika zaś za pośredniego księcia z Bawarii i zaszyła się z nim na prowincji, rodząc mu kilkoro dzieci. Zofia początkowo utrzymywała serdeczne kontakty z dawną towarzyszką zabaw, została nawet matką chrzestną jej wszystkich dzieci, o tę samą przysługę prosząc Ludwikę, która to ową prośbę z wielką chęcią spełniła. Ale niestety, wszystko skończyło się półtora roku temu, kiedy cesarz zmarł, zaś załamana tą stratą Zofia przywdziała wdowie szaty i zamknęła się przed światem na dwa miesiące, a kiedy już wyszła do niego, to nie była już tą samą osobą, co przedtem. Stała się zgorzkniała, nieprzyjemna i wyniosła. Ta ostatnia cecha istniała w niej od dawna, odkąd tylko została żoną cesarza, ale nigdy nie zaszkodziła jej relacjom z bliskimi. Teraz jednak było inaczej. Teraz Zofia uważała za obraźliwe dla niej, aby zadawać się z Ludwiką i pozwalać jej na taką poufałość, na jaką pozwalała jej dotąd. Sissi doskonale o tym wszystkim wiedziała i dlatego łatwo przyswoiła sobie myśl, że Franciszek, mocno słuchający się matki, na pewno nie zechce jej za żonę.
Prawdę jednak mówiąc, już dawno wybiła sobie dziecięce marzenia z głowy. Dawno bowiem przestała być słodką i rozkoszną ośmiolatką, zauroczoną wiernym przyjacielem z dzieciństwa, który uratował jej życie w trudnej sytuacji, a co za tym idzie, dawno przestała już wierzyć w swoje dziecięce fantazje. Mimo to, nieraz zastanawiało ją to, co robi Franciszek Józef za granicą, oprócz studiowania. Czy ma tam jakieś inne kobiety? Z pewnością tak, bo w końcu był mężczyzną. Który mężczyzna z dobrego domu i z wielką sakiewką u boku, nie romansuje w czasie studiów? Jej starszy brat Wilhelm, najstarszy potomek Maksymiliana i Ludwiki Wittelsbachów niemalże przechwalał się swoimi miłosnymi podbojami z czasów nauki w szkołach w Paryżu, choć Sissi czuła, że wiele z tych podbojów było albo zmyślonych, albo po prostu mocno ubarwionych. Jakby jednak nie było, Wilhelm miał kochanki w czasach studenckich i to nie ulegało żadnej wątpliwości. Czemu zatem Franciszek miałby być inny? Sissi wcale nie miała o to do niego żalu. To było przecież normalne. Tamte kobiety były blisko niego i były dorosłe, a ona była daleko i to jeszcze była dzieckiem. A przynajmniej była nim w jego oczach. Co zatem było w tym wszystkim dziwnego, że szukał on towarzystwa kobiet w swoim wieku? I dlaczego niby miałby się czuć zobowiązany taką od niechcenia pewnie rzuconą obietnicą jeszcze w czasach dzieciństwa? Sissi jako romantyczka bardzo chciała wierzyć, że ta obietnica ma dla niego znaczenie, ale za dużo lat już minęło od ich ostatniego spotkania, aby dało się w to wszystko jeszcze wierzyć. Dlatego, chociaż była wielką romantyczką, dziewczyna musiała przyjąć do wiadomości ten smutny fakt, że nie każda historia o miłości kończy się tak, jak w jej ulubionych książkach.
Mimo wszystko poczuła wielką radość, gdy kilka dni temu przybył posłaniec z pałacu cesarskiego w Wiedniu, aby przekazać im list od arcyksiężnej Zofii. Jej syn nie miał głowy do tego, żeby szukać sobie żony, a przynajmniej ona takiego była zdania i dlatego postanowiła mu ją znaleźć. Przypomniała sobie wówczas o Ludwice i wysłała w liście zaproszenie dla księżnej Wittelsbach na dwór cesarski. Zaproszenie dla niej oraz jej dwóch najstarszych córek, Heleny i Elżbiety, z czego starsza była proponowana na żonę dla Franciszka Józefa, z kolei młodsza na żonę dla jego młodszego brata, Karola Ludwika. Nie trzeba było jednak być bardzo uważnym czytelnikiem, aby wyczytać z tego listu, że Zofia nie tyle prosi Ludwikę o to, aby przyjechała z córkami na dwór, co po prostu wydaje dawnej przyjaciółce rozkaz. Ludwika była na tyle bystra, aby się w tym zorientować, jednak wiedziała, że nie może odmówić. Nie odmawia się bowiem matce cesarza Austrii. Poza tym, kiedyś trzeba było wydać za mąż swoje córki. Dlaczego więc nie teraz, gdy Zofia składa im tak hojną ofertę? Helena miała już dwadzieścia jeden lat, pora jej była i to od dawna, aby wyjść za mąż. A kto niby lepszy jej się trafi niż sam cesarz? A Elżbieta? Młodszy brat cesarza był nią zainteresowany. Na lepszą partię chyba już liczyć nie mogła. Ludwika wiedziała o tym i chociaż nie była wyrachowana, to była rozsądna i zdawała sobie sprawę z tego, iż nie wolno im zmarnować takiej okazji, którą sama Zofia, z powodu ich dawnej przyjaźni, im ofiarowała.
Sissi też dobrze to wszystko rozumiała, ale jednego pojąć nie była w stanie. Dlaczego arcyksiężna Zofia proponowała na żonę dla Franciszka Józefa Helenę? Dlaczego nie ją, Sissi? Przecież to ona była najbliższą towarzyszką zabaw Franza. Jej siostra mało się z nim bawiła. Nie, żeby Sissi życzyła jej źle, ale dlaczego ona miała jej zabrać przyjaciela z dawnych dobrych czasów? I czy zdoła znaleźć z nim taką więź, jaką Sissi z nim stworzyła? Ale w zasadzie, po co ona o tym wszystkim myślała? Przecież w tej sprawie nie ona podejmowała decyzje. Nikt ją nawet o zdanie nie spytał. Ponadto, Franciszek z pewnością przez ten czas, kiedy jej nie widział, zmienił swoje gusta i pewnie wolał inne dziewczyny niż ona. Bo tak to już jest, że wraz z dorastaniem gusta nam się nieraz zmieniają. Czasem na lepsze, czasem na gorsze, ale praktycznie zawsze tak jest. Ona sama przecież nie lubiła już kilku rzeczy, które lubiła kiedyś. Zatem, skoro ona zmieniła nastawienie do wielu spraw, czemu Franciszek miałby być inny?
Jej rozmyślania przerwało nagłe pukanie do drzwi. Sissi powiedziała „Proszę” w sumie tak trochę wbrew sobie, bo wolałaby pozostać sama, ale skoro ktoś teraz chciał z nią rozmawiać, nie powinna mu tego zabraniać. Może to było coś ważnego dla niej lub dla tej osoby, która przyszła?
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła młoda dziewczyna, nieco starsza od Sissi. Była to osoba wysoka i smukła, o jasnobrązowych włosach i oczach tegoż samego koloru, delikatnej cerze oraz kształtnym, niewielkim nosku. Miała na sobie zieloną sukienkę, w stylu nieco wiejskim, ale niezwykle ładną.
- Sissi, jeszcze tu jesteś? - zapytała dziewczyna - Przecież wiesz, że już za godzinę jedziemy do Wiednia.
- Nie jestem pewna, czy chcę tam jechać - odpowiedziała jej Sissi.
- A to dlaczego?
- Nie wiem, czy chcę zobaczyć Franciszka takiego, jaki jest teraz. Boję się tego, co zobaczę. Boję się, że nie jest już naszym kochanym Franzem, a ja już nie jestem dla niego Sissi, tylko Elżbietą von Wittelsbach.
- Ale przecież ty jesteś Elżbietą von Wittelsbach.
- Wiem, ale ja chciałabym być dla niego Sissi, a nie Elżbietą. A ty nie chcesz dla niego być Nene, tylko Heleną?
Helena von Wittelsbach, pieszczotliwie przez swoją rodzinę nazywana Nene, parsknęła śmiechem rozbawiona słowami młodszej siostry.
- Och, Sissi. Mówisz jak dziecko. Wiesz dobrze, że wszystko musi z czasem przeminąć, zwłaszcza dzieciństwo. Kiedyś musieliśmy wszyscy dorosnąć.
- Tak, wiem. A z dorastaniem wiąże się to, że wszystko się zmienia. Ale ja nie wiem, czy chcę widzieć te zmiany. No, bo skąd mam wiedzieć, że te zmiany będą zmianami na lepsze?
- A skąd wiesz, że nie będą?
Sissi spojrzała uważnie na Nene, rozważając sobie w głowie jej słowa. Nie dało się im zaprzeczyć, podobnie jak wielu spostrzeżeniom starszej siostry, ale czy aby na pewno nic nie zmieniło się na gorsze? Franciszek przecież zawsze był Sissi bardzo bliski. Nie przeżyłaby myśli, że jest on teraz butny i arogancki, że studia za granicą zmieniły go na gorszego człowieka. To by było po prostu straszne. Tego by Sissi i jej wrażliwa natura znieść nie zdołały. Poza tym, mało jej się podobało to, iż rodzice chcą ją wydać za mąż tak po prostu, bo już na to najwyższa pora. Rzecz jasna, ojciec najchętniej zostawiłby je przy sobie na stałe, ale matka uważała takie zachowanie za egoizm, a ponadto była zdania, że co jak co, ale córki muszą kiedyś pójść w świat, każda z mężczyzną u swego boku i założyć własną rodzinę. Taka to, rzecz jasna jej zdaniem, była kolej rzeczy na tym świecie. Rodzice płodzą dzieci, aby te kiedyś założyły własną rodzinę i doczekały się własnych dzieci. Co w tym złego, pytała się matka?
- Poza tym, jeżeli Karol ci się nie spodoba, wyjedziemy i już. Wyjedziemy też wtedy, gdy i ty mu nie przypadniesz do gustu, choć to ostatnie wydaje mi się po prostu niemożliwe - przekonywała Sissi matka.
Dzięki tej obietnicy, dziewczyna ostatecznie ustąpiła, ale nie zmieniło to jej obaw względem spotkania po latach z Franciszkiem i Karolem, których przecież nie widziała już od dawna. Zwłaszcza tych obaw, jak już wiemy, dotyczących osoby Franciszka.
- Sissi, proszę cię. Nie możemy z góry zakładać, że wszystko będzie źle. A co, jeśli jest inaczej? Może to, co nas tam czeka, będzie dla nas najlepszym, co może nas w życiu spotkać? - zapytała Helena.
- Najlepsze, co nas może spotkać? Czy naprawdę ślub z mężczyzną, którego dawno już obie nie widziałyśmy i zobaczymy go jako zupełnie innego człowieka może być dla nas najlepszym, co nas w życiu spotka?
- Przesadzasz, Sissi. Przecież to nie są obcy dla nas mężczyźni. To osoby, z którymi znamy się od dziecinnych lat.
- Ale teraz już są inni niż przedtem.
- Ale może lepsi niż przedtem?
- A jeśli nie?
Nene uśmiechnęła się do Sissi i kucnęła przy niej.
- Siostrzyczko, wiesz dobrze, że rodzice do niczego nas nie zmuszą. Jeśli nie zechcemy wyjść za nich, nie wyjdziemy. To tylko zaproszenie. Ciocia Zofia teraz odnawia stare znajomości i przyjaźnie.
- Tak, a przy okazji chce wyswatać swoich synów i już im z góry wszystko w życiu zaplanowała, nawet małżeństwa - burknęła Sissi, zaczynając nerwowo sobie czesać włosy szczotką.
- Niektóre matki chyba kochają swoich synów zbyt mocno. Tak to bywa na tym świecie.
- Nasza mama nie mówiła Wilhelmowi, kogo ma poślubić. I zobacz, jaki jest teraz szczęśliwy.
Rzeczywiście, pierworodny syn Maksymiliana von Wittelsbacha i jego żony Ludwiki, Wilhelm von Wittelsbach, po zakończeniu studiów poślubił dziewczynę, którą sam sobie wybrał i z którą to obecnie wiódł naprawdę szczęśliwe życie. Co prawda, rzadko już teraz bywał w tych okolicach, jednak Sissi nie miała mu tego za złe. Ostatecznie małżeństwo to jest poważna sprawa, której trzeba się poświęcić naprawdę mocno. To z kolei sprawia, że czasami nie ma się już za wiele czasu dla rodzeństwa, choć kiedyś było nam ono niezwykle bliskie. Sissi i Nene dobrze to rozumiały, dlatego zamiast wypominać bratu, że je rzadko odwiedza, cieszyły się za każdym razem, kiedy to robił.
- No tak, to wszystko prawda - zgodziła się z siostrą Nene - Ale nasza mama to nie ciocia Zofia. Nigdy nie była cesarzową i nigdy na jej barkach nie spoczywał los całego kraju. Podejrzewam, że to sprawia, że mama jest inna, a ciocia Zofia jest inna. Ale jak powiedziałam, nikt nas do niczego nie zmusza. Mamy tam po prostu pojechać i już. Poza tym...
Nene uśmiechnęła się nagle figlarnie do Sissi.
- Wydaje mi się, że nawet jak ci się nie uda zdobyć serca Karola, to przecież nic takiego. Wielbicieli ci nie zabraknie. Szybko znajdziesz innego amanta.
- Nene, o czym ty mówisz? - spytała Sissi.
- Jak to? W naszej rodzinie ty jesteś najpiękniejsza. Ty masz zawsze cały tłum wielbicieli wokół siebie.
- Och, Nene. Jaki znowu tłum?
- Jak to? A Franciszek? A Karol? A Ludwik?
- Karol mnie nigdy nie lubił. Zawsze mnie ciągnął za włosy i przezywał.
- Niektórzy tak okazują swoją sympatię.
- Dziękuję, za taką sympatię.
- No, a Ludwik? Nasz kochany kuzynek? Nie był w tobie zakochany?
Sissi wybuchła gromkim śmiechem, gdy to usłyszała.
- On? Przecież on był dorosły, gdy ja mu sięgałam zaledwie do pasa. Zawsze mu byłam jak młodsza siostrzyczka. I do tego byłam wtedy strasznie nieznośna i ty dobrze o tym wiesz.
- To prawda - zgodziła się Nene - Raz, jak cię nazwał małą, pyskatą muchą, to nazwałaś go dużym głupkiem. A godzinę później siedziałaś mu na kolanach i się do niego łasiłaś, bo chciałaś, żeby cię wziął na spacer w twoje ulubione miejsce.
- Och, Nene. Musisz mi to przypominać? To było dawno. Już na pewno o tym zapomniał.
- O tym tak, ale o tym, że zawsze cię uwielbiał, to nie.
- Uwielbiał mnie jak siostrzyczkę, nic więcej.
- Być może. Ale nie zapominaj, że kiedy był tu rok temu, twoja uroda na nim zrobiła ogromne wrażenie.
Sissi zarumieniła się lekko pod wpływem tego komplementu i powiedziała:
- Być może, ale to nie do niego jadę, tylko do Franciszka i Karola. A na nich moja uroda może nie zrobić żadnego wrażenia.
- Jeśli tak będzie, to obaj okażę się strasznie ślepi - stwierdziła Nene.
Po tych słowach, ucałowała siostrę w policzek i wyszła z jej pokoju. Sissi zaś wróciła do czesania włosów i patrzenia w swoje odbicie.
- Och, cała Nene. Zawsze tak twardo stąpa po ziemi i jest spokojna, że co by nie było, będzie dobrze. Ale może ma rację? Może nie ma się co denerwować? To ostatecznie tylko przyjacielskie spotkanie. Co z tego wyniknie, dowiemy się potem i niekoniecznie musi to być coś złego.
Przypomniała sobie, że kiedy Ludwik spędził u nich ostatnie wakacje, mówił jej dokładnie to samo. Żałowała, iż nie ma go teraz przy niej. Bardzo był jej teraz potrzebny. Podniósłby ją na duchu swoimi mądrymi radami i wsparciem. No, może nie powiedziałby nic więcej od tego, co powiedziała Nene, ale ostatecznie przecież Nene to kobieta, a Ludwik to mężczyzna, a takie już prawo natury, że bezpieczniej kobieta się zwykle czuje przy boku mężczyzny niż drugiej kobiety.
Tak rozmyślając, Sissi wydobyła z szuflady swój pamiętnik i otworzyła go na jednej ze stron. Znajdował się tam wiersz, który zostawił jej Ludwik, kiedy spędzał u nich wakacje w zeszłym roku. Słowa tego utworu, wymyślonego zresztą przez samego Ludwika, były nieraz dla niej pociechą, a zwłaszcza wtedy, gdy bała się o swoją przyszłość. A brzmiały one następująco:

Kiedy tak patrzysz na mnie i czuję twój lęk,
Taki sam jak mój, przed nieznanym.
Nie wiem, co będzie z nami.
Niewiele wiem sam o sobie samym.
Patrz, tylu ludzi pobłądziło gdzieś.
Ich drogi rozeszły się i straciły sens.
Nie wiem, co będzie z nami.
Niewiele wiem sam o sobie samym.

Lecz proszę cię, teraz uwierz mi.
Nieważne w życiu są przyszłe dni.
Ja wierzę, że miłość zawsze trwa,
Choćby zło miało najlepszy czas.

Patrz, tylu ludzi błądzi gdzieś.
Ich domy rozpadły się i straciły sens.
Więc, jeśli piękno żyje w nas,
Dajmy mu siłę i pozwólmy mu trwać.

Ja wiem, więc proszę, uwierz mi.
Nieważne w życiu są przyszłe dni.
I jeśli piękno żyje w nas,
Dajmy mu siłę i pozwólmy mu trwać.


Sissi przeczytała wiersz kilka razy, zamyśliła się, po czym postanowiła, że tak właśnie postąpi, jak radzi jej ten utwór. Po prostu przestanie się zamartwiać, tylko zmierzy się z przyszłością. Może wcale nie będzie ona taka zła? Z tą myślą szybko zamknęła pamiętnik, schowała go do szuflady, którą zamknęła na klucz, po czym przebrała się w najładniejszą sukienkę, jaką tylko miała. Zadowolona stanęła przed lustrem i przyjrzała się samej sobie. Po krótkich oględzinach uznała, że wszystko w jej wyglądzie jest takie, jakie być powinno.
Nagle ktoś znowu zapukał do jej drzwi i nie czekając na „proszę”, wszedł do pokoju. Była to dwójka dzieci. Pierwsze z nich było dziesięcioletnim chłopcem, ciemnym szatynem o niebieskich oczach i w czerwonym stroju. Drugie z kolei było ośmioletnią dziewczynką o beżowych włosach i oczach podobnej barwy, w żółtej sukience i z lalką u boku.
- Teodor? Maria? A co wy tutaj robicie? - zapytała zdumiona Sissi na widok swego młodszego rodzeństwa - Przecież nie powiedziałam „proszę”.
- Ty nie, ale mama powiedziała - odpowiedział Teodor.
- Tak, prosiła nas, żebyśmy poszli po ciebie i przypomnieli ci, że za chwilę jedziecie do Wiednia - dodała Maria.
Sissi przerażona spojrzała na zegar w kącie pokoju. Rzeczywiście, godzina, o której jej wspominała Nene już prawie minęła. Niedobrze. Musi szybko iść na dół. Mimo to, nie mogła odmówić sobie skarcenia lekko brata i siostry.
- Macie rację, trzeba jechać. Ale to nie znaczy, że wy możecie tu wchodzić bez pozwolenia. A gdyby była naga?
- I co z tego? I tak byśmy nie zobaczyli niczego ciekawego - rzucił złośliwie Teodor, za co dostał sójkę w bok od Marii.
- Och, Teodorze. Jak kiedyś się zakochasz, to może zrozumiesz pewne rzeczy i może nabierzesz manier - powiedziała pobłażliwie Sissi.
- Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek to nastąpiło, Sissi. Bo ja się nigdy nie zakocham - odparł Teodor, który w tamtej chwili był o tym święcie przekonany.
- Sissi, denerwujesz się? - spytała Maria, chcąc zmienić temat.
- No, trochę tak. W końcu nigdy nie byłam w Wiedniu. To dla mnie zupełnie nowe miejsce - odpowiedziała Sissi.
- To może weźmiesz ze sobą pannę Łucję? Ona będzie cię podnosić na duchu - powiedziała Maria, podsuwając siostrze pod nos swoją lalkę.
Sissi uśmiechnęła się wzruszona i odparła:
- Myślę, że pannie Łucji nie spodoba się w stolicy. Poza tym, tęskniłaby tam za tobą.
- A ty będziesz tęsknić za nami?
- Będę i to bardzo. I obiecuję, że wrócę tu najszybciej, jak się tylko da.
To mówiąc, uściskała mocno oboje rodzeństwa i ucałowała je czule.
- Opiekujcie się tatą pod moją nieobecność.
- Tak jest, Sissi! - zawołał wesoło Teodor.
- Możesz na nas liczyć - dodała równie radośnie Maria.
Sissi spojrzała z miłością na brata i siostrę. Poczuła, że od razu humor się jej poprawia. Z tą świadomością, wyszła z pokoju i zbiegła na dół po schodach, mając w głowie mocne postanowienie, aby wykonać to, czego się od niej oczekuje i zaraz potem szybko powrócić do ukochanego dworku Possenhofen.
- Tak, właśnie tak zrobię - mówiła sama do siebie - Pojadę tam, spotkam się z Franciszkiem i Karolem, a potem tu wrócę. I nie ma co się denerwować. W końcu, co niby może się tam stać?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 0:41, 15 Wrz 2023, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 14:46, 08 Paź 2022    Temat postu: SISSI - DROGA DO MIŁOŚCI".

Masz wyjątkową wyobraźnię. Twoje opisy są bardzo plastyczne i barwne. Mam wrażenie, jakbyś oczami wyobraźni widział film i tylko to zapisywał scena po scenie, klatka po klatce.
Aż mnie zmroziło z zimna jak sobie wyobraziłam jak nasza mała Elżbietka wpada do tej lodowatej wody.
Między Elżbietą a Franciszkiem już w dzieciństwie była wyjątkowa relacja, magiczne porozumienie duszy. Jednak nie wiemy, czy dworskie życie go nie zmieniło, nie zepsuło, czy nie zgubił w sobie wewnętrznego dziecka ?
Interesujący kontrast między siostrami Nenne to realistka twardo stąpająca po ziemi, Sissi artystka o wysokiej wrażliwości lubiąca marzyć i bujać w obłokach.
Podejrzewam, że ten wyjazd do Wiednia wszystko zmieni w życiu Sissi i jestem ciekawa co będzie dalej. Piosenka O sobie samym wydaje mi się motywem, motorem przewodnim całej tej romantycznej i luźno opartej na faktach historii.
Widzę też sporo nawiązań do bajki księżniczka Sissi lalka Marii pana Lucja.
Rozbawił mnie mały Teodor, wchodzący do pokoju siostry bez pytania i mówiący, że widok nagiej Sissi to nie byłoby nic ciekawego.
Super, idealnie przedstawione relacje między ludźmi. Bardzo inteligentne.
Całość jest super, mądrość życiowa. Takie to było życiowe.
Kadr z serialu 'Cesarzowa Sisi' Netflixa (Netflix)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 15:15, 08 Paź 2022, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:30, 15 Paź 2022    Temat postu:

Rozdział II

Spotkanie

W pałacu Schonbrunn wrzało jak w ulu. Wieść o przybyciu dawno już tutaj nie widzianej księżnej Ludwiki von Wittelsbach wywołało u wszystkich bywalców rezydencji cesarskiej wielkie poruszenie. Pani Ludwika była zawsze bardzo miło wspominana, jednak dawno już nie zaszczyciła pałacu swoją obecnością. Jakież to były tego powody, tego tak dokładniej nikt nie wiedział. Mówiono, że kobieta wręcz doskonale się czuła na prowincji w Bawarii i dlatego nie zamierzała bywać w tzw. wielkim świecie, który ją peszył. Niektórzy jednak mówili, oczywiście po cichu, że przyczyną takiego stanu rzeczy była arcyksiężna Zofia, matka obecnie panującego cesarza Franciszka Józefa I. Kobieta ta była kiedyś wielką przyjaciółką pani Ludwiki, a ponadto obie były ze sobą spokrewnione, choć pokrewieństwo to należało do dość dalekich, bo stanowiło zaledwie dalsze kuzynostwo. Mimo tego, obie darzyły się swego czasu wielką przyjaźnią. Wychowywały się razem, a nawet wyszły tego samego dnia za mąż. Swego czasu także bywały u siebie i to wiele razy, jednak wszystko skończyło się wtedy, gdy zmarł mąż Zofii, a ojciec jej dzieci i to zaledwie rok po objęciu tronu po swoim kuzynie. Arcyksiężna odcięła się wówczas od wszystkich ludzi, a na pewien czas nawet od swego najstarszego syna, niegdyś jej ulubieńca. Mówiła, że to wszystko dlatego, iż nie umie już cieszyć się niczym po śmierci ukochanego męża i musi to wszystko na spokojnie przeboleć. Złośliwi jednak uważali, że przyczyna takiego stanu rzeczy była nieco inna. Zofia podobno miała znienawidzić wszystkich ludzi, którzy byli szczęśliwi, a zwłaszcza w miłości. Dlatego miała zerwać kontakt ze swoją niegdyś najlepszą przyjaciółką, ponieważ widok jej szczęśliwej w związku oraz widok jej śmiejących się dzieci raził Zofię i przyczyniał się do ataków złości, od których cały pałac trząsł się w posadach, przez co nawet najbliżsi schodzili jej z drogi. Jak było naprawdę, nikt tego nie wiedział, gdyż Zofia była osobą niezwykle skrytą i nigdy nie pozwalała sobie na zwierzanie się komukolwiek z tego, co czuje. Nawet jej synowie nie mieli pojęcia, jakie myśli chodzą po jej głowie.
Jakie by jednak owe myśli nie były, jedynie wesołość synów cesarskich, czyli Franciszka Józefa i Karola Ludwika sprawiała, że ludzie żyjący w pałacu umieli się uśmiechać, rzecz jasna dyskretnie, aż okres żałoby po cesarzu nie minął. Gdy to nastąpiło, cały pałac powrócił do normalnego trybu życia, czyli do życia z czasów, gdy umiłowany przez swych dworzan władca jeszcze był razem z nimi. Franciszek Józef objął tron i wziął się za panowanie, zaś jego młodszy brat Karol Ludwik powrócił do stałego trybu życia, czyli bawienia się, spędzania czasu na czym tylko chciał i nie angażowaniu się w politykę, która w ogóle go nie interesowała. Jego pokój zawsze był pełen wesołości i beztroski, w przeciwieństwie do dbającego o sprawy państwowe i pogrążonego w nich niemal całkowicie Franciszka Józefa. Ale i on, mimo nawału pracy, potrafił cieszyć się życiem i odnajdywał w nim to, co sprawiało mu przyjemność. Dzięki temu służba miała powody do radości, bo zadowolony i uprzejmy cesarz był niezwykle do niej miły i serdeczny, nie okazując im nigdy poczucia wyższości. Służba nad wyraz to sobie ceniła i dlatego chętnie przynosiła mu posiłki, szykowała kąpiel, czyściła jego ubranie czy też szykowała konie do jazdy. Podobnie rzecz się miała z Karolem, choć jego lekkie podejście do życia niekiedy służbę raziło i wywoływało w nich delikatną konsternację. Nie takie bowiem zwyczaje panowały dawniej. W dawnych, dobrych czasach wszystkie dzieci cesarza były przygotowywane do odegrania wielkiej roli w polityce Austrii, nawet jeśli nigdy nie miały nawet widoków na tron. Uczono je, jak ważne jest ich pochodzenie i jak trzeba je traktować. Tak było kiedyś. Zofia jednak miała inne podejście do tej sprawy. Najstarszy syn, jej ulubieniec od swoich najmłodszych lat przygotowywany był do bycia cesarzem. Na młodszego syna nie zwracała aż takiej uwagi, dlatego nie zadbała o to, aby odebrał on równie staranne wykształcenie, co Franciszek. Uznała, że skoro i tak to nie on obejmie tronu po śmierci ojca, to nie warto tracić czas i energię na to, aby dać mu równie wielką i wzmożoną edukację, co jego bratu. Karol początkowo czuł się z tego powodu gorszy, co budziło w nim zazdrość o Franciszka, jednak dość szybko zaakceptował ten stan rzeczy i zaczął czerpać z niego pełnymi garściami. Z tego właśnie powodu nie cieszył się takim szacunkiem służby, co Franciszek, chociaż był przez nią lubiany i jego pokój też chętnie odwiedzano w czasie wykonywania obowiązków.
Był jednak pokój, którego służba nigdy nie lubiła odwiedzać, ani po to, żeby w nim sprzątać, gdy nikogo tam chwilowo nie ma, ani tym bardziej z tego powodu, aby przynieść jego właścicielce posiłek. Był to pokój arcyksiężnej Zofii. Kobieta ta była zawsze ponura i nieprzyjemna, do służby nie zwracała się prawie wcale, a gdy już to zrobiła, czuć było w jej głosie coś ostrego i nieprzyjemnego, co odpychało od niej ludzi. Dlatego też usługiwanie Zofii było najmniej przyjemną rzeczą, jaką służba w pałacu Schonbrunn wykonywała. Lokaje, pokojówki oraz damy dworu bardzo nie lubiły tam przychodzić, nawet kiedy Zofii nie było w jej pokoju. Jakby zresztą miało być inaczej, skoro komnata arcyksiężnej była ponura i nieprzyjemna? Zofia usunęła z niej wszystko, co przypominało jej o szczęśliwych chwilach i co teraz mogłoby jej dawać radość. Usunęła nawet książki, które tak niegdyś lubiła czytać. Jedyne, co miała u siebie, poza łóżkiem, sekretarzykiem i biurkiem, gdzie od czasu do czasu pisała listy, to regał z Biblią i kilkoma książkami o tematyce religijnej, wielki krucyfiks na biurku, a także wiszący na ścianie ogromny portret męża, Franciszka Karola Habsburga, w który potrafiła wpatrywać się godzinami. Jej życie towarzyskie zostało przez nią samą ograniczone do minimum, dlatego na balach i przyjęciach rzadko była widywana, a jeśli już, to zwykle mocno obleczona w żałobę, psując innym zabawę swoim widokiem. Dlatego cieszono się, gdy Zofia zamykała się u siebie i nie wychodziła ze swojego pokoju po całych dniach i kiedy nikt nie musiał jej wtedy odwiedzać.
Od czasu śmierci Franciszka Karola minęło już półtora roku i stopniowo cały pałac zdejmował żałobę i powracał do życia. Zofia nie zamierzała brać udziału w tym wszystkim, jednak nie zapomniała o tym, że jako matka cesarza musi zadbać o to, aby jej syn i obecny władca Austrii pamiętał o ciągłości dynastii. Zofia wybrała żywot osoby odseparowanej na własne życzenie od świata, ale nie chciała, aby jej synowie, a już zwłaszcza Franciszek wybierali taki żywot. Obaj powinni się ożenić i doczekać potomstwa, które zostanie odpowiednio wychowane, aby jedno z nich, w odpowiednim momencie, objęło tron po Franciszku Józefie. Synowie Zofii nie mieli chwilowo do tego głowy, starszy bowiem był zajęty obowiązkami, z kolei zaś młodszy nawet nie myślał o stabilizacji. Jednak obaj powinni mieć potomstwo, nawet Karol. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby dzieci Franciszka nie doczekały dorosłości. W końcu śmiertelność wśród dzieci i to nawet dzieci monarchów była nierzadkim zjawiskiem. Z tego powodu należało być zawsze zabezpieczonym oraz przygotowanym z każdej strony na niespodziewany atak bezwzględnego brata Snu. Nie tylko więc Franciszek musiał mieć dzieci, Karol także. Trzeba było im zatem odnaleźć żony i to jak najszybciej. Nie wiadomo bowiem, kiedy śmierć ponownie zaatakuje, a z tego, co wiedziała Zofia, owo zjawisko uwielbiało atakować bardzo niespodziewanie i to najczęściej wtedy, gdy nikt się jej nie spodziewał. Nie można było pozostawić wszystko, tylko wziąć los w swoje ręce. Dlatego też właśnie Zofia postanowiła ożenić swoich synów. Im szybciej, tym lepiej.
Znalezienie odpowiedniej kandydatki na żonę dla młodszego syna nie było aż tak wielkim dokonaniem. Jako człowiek, który nigdy nie będzie dziedziczył tronu, a przynajmniej nie miał według planów Zofii tego zrobić, mógł on poślubić, kogo tylko zechciał, oczywiście w granicach rozsądku. Bo przecież, gdyby nie daj Boże coś poszło nie tak, dzieci Karola byłyby dziedzicami tronu pozostającymi w cieniu i czekającym na to, aby wkroczyć na arenę polityczną wtedy, kiedy będzie to już naprawdę konieczne. Dlatego ich matka mogła pochodzić z mniej ważnych osób w świecie politycznym, jednak mimo wszystko szanowanych. Dzieci zrodzone z byle kogo nie mają silnych praw do tronu, a niekiedy nawet żadnych. Ale to była już sprawa raczej drugorzędna. O wiele poważniej już wyglądał wybór kandydatki na żonę dla Franciszka. Tutaj sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Musiała to być dziewczyna zdrowa, dobrze wychowana, z odpowiednimi manierami, dobrze radząca sobie w świecie etykiety, której nie można nic zarzucić, a już na pewno nie brak obycia. I oczywiście musi pochodzić z rodziny, niekoniecznie królewskiej, ale co najmniej książęcej.
Tak o tym wszystkim rozmyślając, Zofia przypomniała sobie o Ludwice. Ona przecież miała kilkoro dzieci, w tym dwie dorastające córki o imionach Helena i Elżbieta. Pierwsza z nich była prawdziwie dystyngowaną damą. Zofia doskonale to pamiętała, bo półtora roku temu, gdy zmarł jej mąż, Ludwika z Heleną przybyła na cesarski dwór, aby podnieść arcyksiężną na duchu. Matka cesarza miała wtedy aż nadto czasu, żeby dobrze przyjrzeć się najstarszej córce dawnej przyjaciółki. Była to niezwykle miła, sympatyczna i dystyngowana dziewczyna. Maniery miała wręcz znakomite. Etykieta i dobry zachowanie nie były jej obce, znała również bardzo dobrze literaturę, muzykę i kilka języków obcych. Dodatkowo była niesamowicie piękna. Czego zatem chcieć więcej? Toż to była idealna kandydatka na żonę dla jej starszego syna. Ponadto Helena dobrze była znana Franciszkowi, podobnie zresztą jak pozostałe dzieci Ludwiki. Zatem nie żeniłby się z dziewczyną, której prawie nie zna. To zawsze wielki plus.
Jeśli chodzi o Elżbietę, Zofia nie mogła o niej zbyt wiele powiedzieć, gdyż w przeciwieństwie do Heleny, jej już naprawdę dawno nie widziała. Zapamiętała o niej jedynie fakt, że była to dziewczyna żywa, nad wyraz energiczna i przy okazji skrajnie niezależna. Istna dzikuska, mająca etykietę i wszelkie zasady panujące na dworze za strasznie głupie i nie zamierzająca się do nich nigdy dostosować. Co prawda, to z nią Franciszek najwięcej się bawił, gdy byli jeszcze dziećmi, ale ta dziewczyna w żaden sposób nie mogłaby zostać cesarzową Austrii. Nie, żeby Zofia coś do niej miała, ale uważała, że Elżbieta von Wittelsbach, nazywana przez swoją rodzinę pieszczotliwie Sissi jest ostatnią osobą, która dostosuje się do zwyczajów panujących na dworze cesarskim. Dla swojego własnego dobra lepiej zatem by zrobiła, gdyby nie wychodziła za Franciszka. Ale za Karola? To już inna sprawa. Ostatecznie Karol nigdy nie wykazywał zainteresowania polityką ani niczym, co się z nią w jakikolwiek sposób wiązało. Wiódł życie raczej beztroskie i spokojnie, w ogóle nie obarczone żadnymi poważnymi obowiązkami. W rezerwie oczywiście zawsze był, gdyby nie daj Boże Franciszkowi coś się stało, ale Zofia wierzyła, że do tego nie dojdzie, a jeśli nawet, to Franciszek zdąży do tego czasu się ożenić i mieć legalne potomstwo. Wtedy Karol zostanie odciążony od wszelkiego rodzaju obowiązków, których wszak i tak nie miał obecnie zbyt wiele i będzie mógł wieść spokojnie całkowicie beztroskie życie, nawet z dala od dworu. To wręcz idealny plan na życie dla Sissi.
Zatem postanowione. Franciszek ożeni się z Heleną, zaś Karol z Elżbietą i w ten sposób obaj jej synowie się ustatkują, doczekają potomstwa, a dziedziczność rodu zostanie całkowicie zapewniona. Tak, genialniejszego planu chyba nie dało się wymyślić.
Wtem drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczyła, zaanonsowana przez sługę baronowa Helga von Tauler. Była to kobieta wysoka i postawna, szczupła i pełna wdzięku, o oczach barwy ciemnego brązu i włosach tego samego koloru. Nosiła jak zwykle jadowicie zieloną suknię z niewielkim dekoltem. Pomimo ukończonych już od jakiegoś czasu czterdziestu lat wciąż była ona piękna i niejeden dworzanin marzył o tym, aby zaszczyciła go zostaniem jego kochanką. Baronowa jednak, po nagłej śmierci męża, nie dopuszczała do siebie żadnych mężczyzn, skupiając się jedynie na wychowaniu swojej jedynaczki, jedenastoletniej Ilary. Nie w głowie jej były romanse ani powtórne wyjście za mąż, chociaż podobno od czasu do czasu w łożu kobiety gościli jacyś mężczyźni, mówiono jednak, że nigdy na dłużej niż na kilka nocy. Baronowa powzięła sobie bowiem za punkt honoru, że już nigdy nie będzie zależna od jakiegokolwiek mężczyzny, choć męża swojego wspominała w rozmowach z innymi zawsze jako tego, który jako jedyny skradł jej serce i duszę, a gdy zmarł, jakaś cząstka jej umarła wraz z nim. Zapewne dlatego tak dobrze teraz rozumiała Zofię, gdy ta zamknęła się w sobie po śmierci swojego męża i nigdy też, chyba jako jedna z niewielu osób, nie plotkowała na jej temat. Zofia dobrze o tym wiedziała i odwdzięczała się baronowej szczerą i prawdziwą przyjaźnią, jak i też o wiele większym zaufaniem niż tym, którym obdarzała inne bliskie sobie osoby. Nie znaczy to oczywiście, że ich relacje były idealne. Wręcz przeciwnie, baronowa Helga von Tauler niejeden raz padła ofiarą ataków złości Zofii i była osobą, na którą to arcyksiężna mogła zrzucić cały bagaż rozpaczy i bólu, jaki gnieździł się w jej sercu, który to bagaż ofiarowywany był w formie pretensji, złośliwości, a nawet i obelg. Baronowa znosiła to wszystko ze stoickim spokojem, wychodząc przy tym z założenia, że ostatecznie m.in. za to jej płacą.
- Nie możesz być naiwna, Ilary - powiedziała kiedyś do swojej córki - Takie już jest prawo na tym świecie. Silniejszy wyżywa się na słabszym, który nie może mu oddać. Taka kolej rzeczy. Prawo sługi, baty i guzy brać, zginając się przy tym do ziemi. Prawo pana i pani, baty i guzy rozdawać.
Ilary spojrzała na nią wówczas zdumiona i zapytała, niemalże przerażona:
- Ale jak to, mamo? Wolno wielkim panom czy paniom bić ludzi bez żadnej przyczyny?
Baronowa parsknęła wówczas ironicznym śmiechem i odpowiedziała:
- Jeżeli Zofia nabije ci kiedyś guza, pomacaj ręką po nim, a wtedy będziesz wiedziała, czy wolno, czy nie wolno.
Oczywiście matka Ilary doskonale wiedziała, że jej pani nigdy nie uderzyłaby dziecka. Pomimo swoich wad, posiadała tę zaletę, iż nigdy nie podniosła ręki na jakiekolwiek dziecko, ani swoje, ani cudze. Dorosły, to już inna sprawa. Czasami dostało się tej czy innej służce, baronowej także. Rzecz jasna, nie zawsze tak było. Kiedy żył cesarz Franciszek Karol, Zofia była najsłodszą kobietą na świecie. Jego śmierć zmieniła wszystko, łącznie z charakterem arcyksiężnej, siedzącej teraz za biurkiem i bacznie przyglądającej się swojej wiernej służce.
- Najjaśniejsza Pani wzywała mnie? - zapytała baronowa.
- Tak. Helgo, mam zadanie dla ciebie - odpowiedziała jej Zofia - Chcę, abyś wysłała mój list do księżnej Wittelsbach w Bawarii w wiadomej nam sprawie.
Baronowa wzięła od swojej pani wyżej wspomniany list, zapakowany już w kopertę i starannie zapieczętowany.
- Oczywiście, Najjaśniejsza Pani - powiedziała po chwili - Natychmiast go wysyłam.
- Spiesz się, bo czasu nie mamy zbyt wiele - odparła na to Zofia - Trzeba jak najszybciej zorganizować zaręczyny, a potem ślub. Korona Habsburgów przecież musi posiadać dziedzica. Franciszek jest jeszcze młody, ale w młodości jest jego siła. Jeżeli tylko się ożeni i doczeka potomków, ciągłość linii będzie zapewniona, a ja będę mogła spać spokojnie.
Baronowa spojrzała z uwagą na Zofię. Sądząc po zachowanym portretach, to musiała być niegdyś piękna kobieta. Obecnie niewiele jej z tego piękna pozostało. Jej ciemno-brązowe włosy już miały gdzieniegdzie pasemka siwizny, jej twarz zaś przeorało sporo zmarszczek, z kolei jej oczy, koloru dojrzałego bawarskiego piwa nie miały w sobie już tej samej energii i chęci do życia, co kiedyś. Jej tusza, która z wiekiem przybyła, nie czyniła ją bynajmniej brzydką, jednakowoż w połączeniu z niskim wzrostem zdecydowanie nie dodawała Zofii uroku. Kobieta ta miała już najlepsze lata za sobą, o czym doskonale wiedziała, co potęgowało jej niechęć do świata i jego uciec. Baronowa nieraz widziała ją ponurą i przygnębioną, ale teraz, gdy kobieta planowała zapewnienie ciągłości dynastii odzyskała chociaż na chwilę tę iskierkę życia, która dotąd ledwie się w niej tliła, a na chwilę obecną zapłonęła wielkim blaskiem.
- Czy wolno mi jednak o coś zapytać, Najjaśniejsza Pani? - spytała baronowa.
- Oczywiście, pytaj - odrzekła łaskawym tonem Zofia.
- Co będzie, jeżeli księżna Ludwika nie zechce przyjąć waszej propozycji? Bo ostatecznie może mieć powody do urazy z powodu brak stałego kontaktu z wami, Najjaśniejsza Pani. Zwłaszcza ostatnio.
Zofia uśmiechnęła się do baronowej pobłażliwie. Takiej możliwości nawet nie brała pod uwagę. Dobrze znała swoją dawną przyjaciółkę i wiedziała, czego może, a czego nie może się po niej spodziewać.
- Bądź spokojna, Helgo. Znam Ludwikę od dawna. Nie zmarnuje ona okazji, aby się ze mną spotkać i nawiązać ze mną ponownie relacje. A już na pewno nie zmarnuje okazji, aby wydać swoje urocze córeczki za mąż i to tak doskonale. Bo przecież przyznaj sama, lepsza partia jej córeczkom to się raczej nie trafi.
- Z pewnością, Najjaśniejsza Pani. Ale czy cesarz wie o waszych zamiarach?
- Jeszcze nie. Kiedy dostanę odpowiedź od Ludwiki, powiem mu o tym. To go postawi przed faktem dokonanym. Aby zachować dobre maniery, nie będzie w stanie odmówić. Przyjmie gości i na pewno zakocha się w pięknej Helenie. A jego brat Karol z pewnością straci głowę dla Elżbiety. To więcej niż pewne. Zanim więc nadejdzie nowa pełnia, będziemy mieli dwa wesela.
- Z pewnością, Najjaśniejsza Pani. Nie możemy jednak zapomnieć, aby zaraz po ślubie przeprowadzić koronację żony cesarza na cesarzową.
- Słusznie. Mój biedny nieboszczyk mąż zaledwie kilka lat rządził Austrią i miał wtedy tak wiele obowiązków, iż nie zdążył mnie koronować, nim odszedł z tego świata. Dlatego dla wszystkich jestem wciąż tylko arcyksiężną i dlatego wciąż są na tym świecie ludzie podważający prawa Franciszka do tronu. Pomyśl tylko, Helgo. Taki jeden mały błąd, a ile potrafi zaszkodzić. Dlatego też Franciszek musi zaraz po ślubie przeprowadzić koronację swojej żony. Wówczas ich potomstwu nikt już nie zarzuci braku praw do tronu ani tych praw nie podważy. Ale to już zostaw mnie, Helgo. Ty zajmij się wysłaniem listu oraz sprowadzeniem tu Ludwiki i jej dwóch uroczych córek na dwór. A potem sprawy potoczą się same.
Zofia nie wiedziała oczywiście, że jej plany potoczą się zdecydowanie inaczej niż tak, jak to ona zaplanowała. Nie należy bowiem igrać sobie z uczuciami innych osób i ustalać, kto kogo pokocha i kiedy tego dokona. To zawsze istnieć powinno w gestii każdego człowieka, aby decydował sam o sobie i o tym, kogo pokocha, a kogo nie. Gdy ktoś próbuje ingerować w tak poważne sprawy, nie licząc się przy tym ze zdaniem osób, których losem decyduje, prędzej czy później spotka go za to kara. Arcyksiężnę Zofię też ona czekała, a wszystko zaczęło się w dniu, w którym zostało zaplanowane przybycie księżnej Ludwiki i jej dwóch pięknych córek.

***

Tego dnia Franciszek Józef nie brał udziału w przygotowaniach do wizyty tak niezwykłych gości. Po pierwsze, miał on poważniejsze obowiązki na głowie, a po drugie nie był wcale zadowolony z planów matrymonialnych swojej matki. I nie chodziło tu o to, że w ogóle nie zamierzał się żenić. Wręcz przeciwnie, kiedyś na pewno zamierzał tego dokonać, ale jeszcze nie teraz. Czuł, że na ten jakże ważny krok jest jeszcze za młody, ponadto nie podobało mu się, iż matka wybiera mu żonę. Uważał, że w takich sprawach sam powinien podejmować decyzje i to bez żadnych nacisków ze strony kogokolwiek. Nie przyjmował do wiadomości tych dziwnych tłumaczeń matki, że dynastia i takie tam. Był zdania, że małżeństwo jest zbyt poważną sprawą, aby podchodzić do niej tak lekko i kierować się przy tym jedynie zimną kalkulacją. Trochę podnoszę na duchu było to, że matka wybrała na kandydatki na żony dla niego i Karola dziewczyny dobrze im wszystkim znane.
- Nene i Sissi? To one mają być naszymi żonami? - zapytał zaskoczony.
Matka skrzywiła się lekko, kiedy usłyszała te zdrobnienia. Nigdy nie lubiła tych dziwacznych przydomków, jakie nadawała sobie rodzina Wittelsbachów. Dla niej to było głupie i całkowicie pozbawione sensu. Nie po to, jej zdaniem, ktoś ma imię, aby je zdrabniać lub zastępować je przydomkiem. Dlatego do swoich synów nigdy nie mówiła zdrobniale i do dzieci Ludwiki też nie umiała tak się zwracać. Dla niej Helena i Elżbieta, to były Helena i Elżbieta. Nene i Sissi brzmiały dosyć dziwacznie, a przy okazji, nie po chrześcijańsku.
- Wiesz dobrze, że bardzo nie lubię tych głupich zdrobnień - odpowiedziała na pytanie syna Zofia - Ale tak, właśnie one mają przyjechać na dwór jako wasze narzeczone. Helena jest przeznaczona dla ciebie, a Elżbieta dla Karola.
- A dlaczego nie odwrotnie?
- Bo Elżbieta to dzika istota. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej. Na pewno dobrze pamiętasz jej szalone pomysły.
- Ale zawsze doskonale się dogadywaliśmy.
- Franciszku, z Heleną też zawsze miałeś dobre relacje. A poza tym, przyszła cesarzowa musi posiadać wykwintne maniery, obycie w świecie i umieć poruszać się po salonach. Helena doskonale to potrafi. Widziałam ją jakiś czas temu. Zrobiła na mnie bardzo dobrze wrażenie swoim obyciem.
- No, ale Sissi...
- Elżbieta jest przeznaczona twojemu bratu. Oboje są dzikusami, którzy nigdy dobrze nie czuli się na salonach i oboje lekceważą konwenanse. Dlatego doskonale do siebie pasują. Poza tym, jak je zobaczysz, na pewno przyznasz mi rację.
Franciszek nie bardzo był do tego wszystkiego przekonany, jednak uznał, że matka może mieć sporo racji. Owszem, w dzieciństwie on i Sissi byli sobie bardzo bliscy i do tego obiecywali sobie, że się pobiorą, kiedy tylko dorosną. To wszystko było naprawdę piękne, ale było bardzo dawno temu. Do tego czasu Sissi na pewno już zapomniała o tych obietnicach. Bo niby dlaczego miałaby o nich pamiętać? A jeśli nawet, to czy powinna czuć się zobowiązana słowem, które oboje sobie dali, będąc jeszcze dziećmi? Raczej nie. A Helena... Franciszek słabo już ją pamiętał, bo dziewczyna nie brała z nim udziału w ich zwariowanych zabawach, ale mimo to była osobą nad wyraz uroczą i dobrą. To akurat doskonale pamiętał. Zatem może nie był to taki zły pomysł, aby to ona została jego żoną? Jednak to wszystko było dla niego skomplikowane. Zbyt skomplikowane, żeby podjąć decyzję tak od razu.
Młody cesarz chwycił za dzwonek, wzywając w ten sposób kamerdynera do swego gabinetu. Po chwili człowiek ów zjawił się u niego.
- Słucham, jaśnie panie?
- Każ osiodłać mojego konia. Wybieram się na przejażdżkę.
- Tak, Wasza Cesarska Mość. Uprzedzę eskortę.
- Nie, pojadę sam.
Kamerdyner lekko się zaniepokoił, kiedy to usłyszał.
- Sam? Wasza Cesarska Mość, tak nie można - powiedział - A jeżeli ktoś tę sytuację zechce wykorzystać i...
Franciszek parsknął śmiechem, rozbawiony podejrzeniami swojego sługi.
- Proszę cię, Piotrze. Przecież to śmieszne. Niby kto chciałby mnie zabić? A jeśli nawet, to jak niby odkryje, że akurat dzisiaj będę jechał konno bez nikogo do pomocy? Przecież to śmieszne. Poza tym, pojadę tylko na krótką wycieczkę i to po najbliższej okolicy. Nic mi się nie może stać.
- Rozumiem, Wasza Cesarska Mość. Mimo wszystko nalegam...
- Piotrze, proszę. Nie psuj mi dobrej zabawy.
- Jak sobie Wasza Cesarska Mość życzy.
Po tych słowach, kamerdyner skłonił się swemu władcy i wyszedł z pokoju, aby wykonać polecenie swojego władcy, który już po chwili siedział na grzbiecie wiernego białego rumaka i pognał na wycieczkę po okolicach swojej siedziby. W siodle czuł się doskonale, podobnie jak i w cywilnym ubraniu, dzięki którym nie rzucał się tak mocno w oczy. Liczył, że jeżeli nawet kogoś spotka, to nie zostanie przez tego kogoś rozpoznany i nie będzie musiał rozmawiać z tym kimś jak cesarz ze swoim poddanym, ale jak jeden człowiek z drugim człowiekiem. Tego bardzo mu brakowało w pałacu. Nie, żeby nie cieszyła go służba spełniająca każde jego życzenie, jednak brakowało mu w tym wszystkim pewności, czy ludzie pracujący dla niego są szczerzy. Ile w ich czołobitności względem jego osoby było prawdy, a ile było w tym pozy? W zasadzie Franciszek długo nie przejmował się tym faktem, ale odkąd spędził trochę czasu z Ludwikiem, swoim dalszym kuzynem i synem króla Bawarii, zaczął rozmyślać nad różnymi sprawami. A wszystko przez to, że nasiąknięty liberalnymi poglądami Ludwik zasiał w jego sercu wiele wątpliwości.
- Franciszku, ile jest szczerości w czołobitności, jaką okazuje ci twoja własna służba? - pytał go wtedy - Ile w tym wszystkim prawdy, a ile pozorów?
- A czy to ma jakieś znaczenia? - odparł wówczas Franciszek - Co może mnie obchodzić, co o mnie myśli moja własna służba?
- Moim zdaniem powinno. Warto wiedzieć, co myślą o nas ludzie, którzy są wokół nas i spędzają z nami czas.
- Jest w tym sporo prawdy, ale niby jak mam odkryć, co myślą o mnie moi pracownicy? Z twojej mowy wnioskuję, że sporo w ich zachowaniu pozorów. Więc jak mam odkryć, co o mnie sądzą tak naprawdę?
- Są różne metody. W sztuce Szekspira Henryk V przebrany w strój prostego żołdaka, przechadzał się po swoim wojskowym obozie i w ten sposób poznał nie tylko zdanie żołnierzy na jego temat, ale i na temat toczących się walk.
- Sugerujesz, że powinien przebrać się za służącego i przepytać służbę, co ona myśli o swoim cesarzu?
- Ja ci niczego nie sugeruję, Franciszku. Ja tylko mówię, co możesz zrobić.
- A ty tak zrobiłeś?
- Raz. Uwierz mi, wycieczka ta przyniosła mi wiele ciekawych wniosków.
- Ech, Ludwiku. A co ojciec na te twoje pomysły?
- Śmieje się z nich. Żartuje sobie, że ciągnie mnie do socjalistów.
- A ciągnie cię?
Ludwik uśmiechnął się z pobłażaniem do Franciszka, jakby usłyszał bardzo naiwne pytanie, które tylko dziecko może zadać.
- Franciszku, nie żartuj sobie. Ja i socjaliści? Jeszcze czego. Nie przekonują mnie ich poglądy. Poza tym, dla mnie wszyscy socjaliści to złodzieje, bo chcieliby dzielić się cudzym. Mówią, że wszystko powinno być wspólne, jak uważał Platon, bo wtedy wszyscy będą wspólnie dbać o wspólne dobro. To głupota. Ludzie są z natury egoistami i dbają przede wszystkim o to, co jest ich. Gdy mają coś, co jest wspólne z innymi ludźmi, lubią zwalać obowiązek dbania o to na pozostałych, że tak powiem, współwłaścicieli. Poza tym, pomyśl tylko. Będziesz pracować i sobie zarobisz na to, co bardzo chcesz mieć i co? Przyjdzie socjalista i powie, że musisz mu to też dać do użytku, bo on jest potrzebujący. A niby dlaczego masz mu to dać? Przecież on ręki nie przyłożył do tego, aby na to sobie zapracować. I nagle masz się z nim tym dzielić?
- Jezus nakazał się dzielić - zauważył Franciszek.
- Ale nie nakazywał robić to bezmyślnie - odparł Ludwik - Nasz świat trzeba zmienić, ale nie w taki sposób, jaki radzą socjaliści. Poza tym, oni wierzą w nauki Platona, a do mnie przemawia Arystoteles z poglądem o powszechnym egoizmie ludzi. Platon był marzycielem, a Arystoteles twardo stąpał po ziemi.
- Sądziłem, że ty też jesteś marzycielem.
- Owszem, ale nie naiwnym. Mogę sobie wierzyć w ideały, ale nie do tego stopnia, aby z ich powodu wywracać świat do góry nogami. Wszystko musi mieć swoje granice. Nawet idealizm. A wracając do tematu, od którego zaczęliśmy obaj naszą rozmowę, to przejdź się po pałacu lub okolicy w cywilnym stroju. Dowiesz się wówczas o sobie więcej niż wtedy, kiedy zrobisz to w cesarskim mundurze.
Słowa te długo krążyły po głowie Franciszka, nawet wtedy, kiedy powrócił z Bawarii. Postanowił sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji przebierze się w cywilny strój i zwiedzi sobie okolicę. Jednak nie miał za bardzo możliwości, aby to zrobić, nawał obowiązków mu na to nie pozwalał. Teraz wszakże była okazja i Franciszek zamierzał z niej skorzystać. Zadowolony przebrał się w strój cywilny, po czym pojechał konno na wycieczkę. Nie wiedział jeszcze, dokąd pojedzie ani na jak długo, ale wiedział, że chce choć na chwilę odpocząć od tego zgiełku, jaki panuje w pałacu podczas przygotowań. I przy okazji przemyśleć sobie wiele spraw. A miał co przemyśleć.
Jechał przez pola i łąki, pogrążony we własnych myślach. Zastanawiał się nad tym, co powinien zrobić w zaistniałej sytuacji. Czy powinien żenić się z Heleną, którą dobrze znał, ale mimo wszystko nie czuł do niej nic poza sympatią? Matka wychodziła z założenia, że to najmniej istotny fakt, bo miłość zawsze pojawia się dopiero z czasem. Młody i wciąż idealistycznie podchodzący do tych spraw Franz nie był jednak do tego przekonany. Uważał, że ślub powinno brać się zawsze tylko i wyłącznie z miłości. Czyż jego rodzice nie pobrali się przede wszystkim dla tego uczucia? Dlaczego on miałby tego nie zrobić?
Jego rozmyślania przerwał niezwykły widok. Zobaczył mężczyznę brodatego i biednie odzianego, który szarpał się z czarnym koniem, wierzgającym ostro oraz machającym mocno nogami w jego kierunku. Koń był piękny, niemal cały czarny, jedynie miejsce między oczami zdobiła biała podłużna plama. Widać było i to na pierwszy rzut oka, że koń nie należy do mężczyzny, który się z nim szarpał. Był to koń rasowy, a człowiek próbujący go ze sobą zabrać wyglądał na biednego. Do tego zwierz wił się i szarpał. Czy robiłby tak ze swoim właścicielem? Bardzo mało prawdopodobne. Franciszek postanowił interweniować.
- Chyba nie ma on ochoty iść z tobą, dobry człowieku - powiedział z ironią, podjeżdżając bliżej brodacza.
Ten spojrzał na niego groźnie, jakby chciał go zabić wzrokiem i rzekł:
- Pójdzie ze mną. Nie mieszaj się do tego, paniczyku.
- Obawiam się, że będę jednak musiał - odpowiedział Franciszek, zsiadając z konia - Zostaw tego wierzchowca, a najlepiej oddaj go temu, komu go zabrałeś.
- Nikomu go nie zabrałem. Stał sobie tutaj, szczypał trawę, to go se wziąłem. Co ma się marnować taki piękny zwierzak, co nie?
- Wspaniale, ale teraz go oddasz.
- Doprawdy? A kto mi każe?
- Ja.
Brodacz zachichotał podle i zamachnął się pięściami na Franciszka. Ale nie zdołał zadać ciosu, ponieważ ten uchylił się i odskoczył na bok, po czym szybkim ruchem wydobył szpadę z pochwy, przykładając jej ostrze do gardła bandyty. Ten dopiero wówczas zrozumiał, że to nie przelewki i zląkł się. Na twarzy pojawiły mu się krople potu, a w oczy zajrzała mu śmierć.
- Wynoś się, draniu. I żebym cię tu więcej nie widział - powiedział Franciszek groźnym tonem - A jeżeli jeszcze raz zobaczę, jak coś kradniesz, to osobiście cię wypatroszę. Rozumiesz?
Bandyta pokiwał przerażony głową na znak, że wszystko zrozumiał, po czym zrobił krok do tyłu, niepewnym tonem, bo nie wiedział, czy Franciszek naprawdę chce go puścić. Kiedy jednak upewnił się w tym, zrobił kilka szybkich kroków do tyłu, potknął się o kamień i upadł na ziemię. Wciąż przerażony zerwał się na równe nogi i ruszył biegiem przed siebie.
Franciszek schował szpadę do pochwy i podszedł do czarnego konia, który podczas tej sytuacji stał i wszystko uważnie obserwował. Zaniepokojony tym, że podchodzi do niego kolejny nieznajomy zarżał, ale młodzieniec wykonał bardzo uspokajający ruch ręką na znak, że nie chce mu zrobić krzywdy, po czym złapał go za uzdę i powiedział:
- Spokojnie, koniku. Spokojnie. Zaraz cię odprowadzę do właściciela. Tylko, gdzie on teraz jest?
Rozejrzał się i zobaczył kilkanaście metrów od siebie piękne jezioro z małym drzewem rosnącym w jego pobliżu. Bandyta wspomniał, że to tam był koń, kiedy go zabrał. Zaintrygowany Franciszek ujął drugą ręką swego konia, po czym bardzo powoli i ostrożnie zbliżył się do tego miejsca. Naszły go niespokojne myśli. A co, jeżeli ktoś zrobił sobie tutaj piknik, a bandyta go zabił lub ciężko zranił, aby mu ukraść konia? Tego nie wolno było sobie zlekceważyć.
Zaniepokojony cesarz podszedł bliżej jeziora, rozglądając się dookoła, czy nie ma gdzieś w pobliżu nieprzytomnego lub zabitego właściciela konia. Ku wielkiej uldze nie zobaczył niczego takiego, ale zamiast tego zauważył leżącą przy jeziorze suknię fioletowej barwy. Franciszek pomyślał wówczas, że właścicielem konia jest lub też była kobieta. Może bandyta zabił ją, zdarł z niej ubranie i wrzucił jej ciało do rzeki? Chyba jednak nie, bo jeżeli obdarł ciało z ubrań, to dlaczego tego ubrania nie wziął ze sobą?
Wtem w jeziorze coś zachlupotało. Franciszek spojrzał w kierunku, z którego ten dźwięk dobiegł i wówczas zobaczył niezwykły widok. Stanowiła go piękna i niezwykle smukła dziewczyna o długich, kasztanowych włosach, opadających jej zmysłowo na plecy. Widać ją było tylko do pasa, ale to co było widać, bardzo się Franciszkowi podobało. Postać miała ona szczupłą, ramiona wysmukłe, piersi zaś kształtne niczym dwa dojrzałe jabłka. Chyba przed chwilą nurkowała. Dziwnym jednak był fakt, że nie zauważyła ona kradzieży swego konia.
Dziewczyna przetarła sobie powoli dłońmi oczy mokre od wody, zachichotała radośnie i spojrzała w niebo z uśmiechem na twarzy. Wtem jej koń zarżał głośno. Nieznajoma odwróciła się i zobaczyła przed sobą wysokiego młodzieńca o blond włosach, szczupłego, postawnego i niezwykle urodziwego, w niebieskim stroju i ze szpadą u boku. Nie wiedziała, kim on jest, ale poczuła, jak serce jej mocniej bije na jego widok. Szybko jednak się zorientowała, że trzyma on za uzdę jej konia, a do tego widzi ją nagą.
- Co pan robi z moim koniem?! - zawołała oburzonym tonem.
Następnie szybko opadła lekko w dół, aby nie było widać jej piersi i dodała:
- Niech pan zostawi w spokoju mojego konia! I w ogóle, co pan tu robi?
Franciszek zmieszał się, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Piękna i zupełnie naga dziewczyna posądziła go o kradzież i niemoralne zachowanie. A on przecież chciał jej tylko pomóc. Musiał to wszystko wyjaśnić. Tylko jak?
- To nie jest to, co pani myśli - wydusił wreszcie z siebie.
- Nie wie pan, co ja myślę - odpowiedziała ironicznie dziewczyna.
Widząc jego zmieszanie, szybko zrozumiała, że na pewno nie chciał on jej ukraść konia. Gdyby chciał to zrobić, z pewnością by nie był taki nieśmiały. A w każdym razie takie zachowanie, jej zdaniem, nie pasowało do złodzieja.
- Ja nie chciałem pani zabrać konia. Po prostu taki jeden chciał to zrobić, ale mu to wyperswadowałem - zaczął mówić Franciszek - Chciałem go pani oddać i... No i pani się wynurzyła.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, bez trudu odgadując po twarzy tego uroczego młodzieńca, że mówi on prawdę.
- Rozumiem. To dobrze, że pan był w pobliżu i zdołał pan ocalić Pioruna.
- Pioruna? To imię pani konia?
- Owszem. Chętnie bym panu odpowiednio podziękowała, ale...
Franciszek zrozumiał, o co jej chodzi, więc szybko odwrócił się, aby na nią nie patrzeć, kiedy ta wyjdzie z jeziora. Po dźwięku wody, jaki doszedł do jego uszu łatwo się domyślił, że nieznajoma wyszła na ląd i powoli zaczęła się ubierać.
- Nie zauważyła pani, jak ktoś kradł pani konia? - spytał po chwili Franciszek - Koń mocno wierzgał i szarpał się porywaczowi. Nie usłyszała pani tego?
- Widocznie wtedy byłam pod wodą - odpowiedziała mu dziewczyna - Bardzo lubię nurkować i sprawdzać, jak długo potrafię wytrzymać pod wodą. Ja wiem, że to nie wypada damie, ale kiedy nikt nie patrzy, można sobie pozwolić na więcej.
- To prawda. Koń na początku poszedł z porywaczem, ale chyba potem ten na niego chciał wsiąść, więc zaczął się szarpać. Na tym właśnie ja go przyłapałem.
- Dobrze, że był pan w pobliżu.
- Też tak uważam. Czy już można patrzeć?
Dziewczyna zachichotała rozbawiona i powiedziała serdecznie:
- Owszem. Mógłby pan mi pomóc zawiązać suknię?
Franciszek odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna jest już ubrana. Nieco był tym faktem zawiedziony, ponieważ naga była ona dużo piękniejsza, ale ostatecznie w sukni też posiadała wiele uroku osobistego. Podszedł zatem do dziewczyny i zaczął jej pomagać w zawiązaniu stroju.
- Bardzo pana przepraszam, że tak na pana naskoczyłam na początku - rzekła po chwili dziewczyna.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział Franciszek - A ja przepraszam, że tak się patrzyłem, kiedy pani... To znaczy, ja nic nie widziałem.
- Ależ pan zmieszany. Jakby nigdy nie widział pan nagiej kobiety.
- Nigdy tak pięknej.
- Widywał pan nagie brzydule?
- Nie to miałem na myśli.
Franciszek skończył zawiązywać dziewczynie suknię, a ta wówczas zaczęła sobie wyżymać włosy z wody.
- Bardzo panu dziękuję za pomoc. Z koniem i z suknią.
- Ależ nie ma za co. Jestem zawsze do usług - zadeklarował Franciszek.
- A czy wolno wiedzieć, komu zawdzięczam ocalenie mego konia?
Franciszek postanowił nie wychodzić ze swojej roli incognito. Wiedział, że oznajmienie dziewczynie, kim jest sprawi, że przestanie z nim rozmawiać tak miło i swobodnie, a tego nie chciał.
- Mam na imię Józef. A pani?
- Elżbieta - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem na twarzy.
Imię to wywołało we Franciszku bardzo miłe wspomnienia. Przypomniało mu też o tym, iż imienniczka owej tajemniczej nieznajomej, jego urocza kuzynka i jej siostra miały dzisiaj zjechać do pałacu. Ciekawe, czy już były na miejscu? Pewnie tak i zapewne teraz czekają na niego. Ale spokojnie, poczekają. Towarzystwo tutaj poznane było w chwili obecnej dla Franciszka dużo ciekawsze.
- Piękne imię pani posiada - powiedział cesarz z nieskrywanym zachwytem.
- Bardzo dziękuję - odpowiedziała Elżbieta, lekko się przy tym rumieniąc.
Franciszek poczuł, że serce zaczyna mu mocniej bić w obecności nieznajomej i postanowił dowiedzieć się o niej jak najwięcej.
- Proszę mi wybaczyć, ale jestem z tych stron i nigdy jeszcze pani tutaj nie widziałem. Czy pani może przyjezdna?
- Owszem, pochodzę z Bawarii - odpowiedziała Elżbieta - Przyjechałam tutaj z mamą i siostrą. Mnie i moją siostrę Heleną chcą wydać za mąż i to nie uwierzy pan, gdzie. Na samym cesarskim dworze.
Franciszka wręcz zamurowało, kiedy to usłyszał. Zaczął uważnie przyglądać się dziewczynie i nagle zrozumiał, jak strasznym był głupcem. Oto miał przed sobą swoją małą towarzyszkę dziecinnych zabaw i nie rozpoznał jej od razu. To był po prostu skandal. Jak można było nie poznać Sissi? Oczywiście była teraz dorosła, ale wciąż miała w sobie ten sam urok, jaki posiadała niegdyś. Jak on mógł tego nie zauważyć od razu? Przecież kiedyś była mu tak bliska?
Sissi wpatrywała się w niego uważnie, zaniepokojona jego zachowaniem. Nie wiedziała, jak ma je interpretować, ale ostatecznie pomyślała, że zapewne ten oto młodzieniec nie wierzy w jej opowieść.
- Nie wierzy mi pan, prawda? - spytała.
- Ależ skąd. Wierzę - odpowiedział jej szybko Franciszek - Pracuję od dawna na dworze i wiem, że dzisiaj miały przybyć księżna Ludwika von Wittelsbach i jej dwie piękne córki. Nie spodziewałem się jednak, że zastaną jedną z nich w takiej dosyć niezręcznej sytuacji.
- Och, proszę tylko o niej nie mówić mojej matce ani arcyksiężnej Zofii! Tak bardzo się boję stracić ich szacunek! - zawołała Sissi niemalże błagalnym tonem.
- Spokojnie, proszę pani. Ja nikomu nic nie powiem - zapewnił Franciszek - Jestem człowiekiem niezwykle dyskretnym. Zresztą sam miałbym problemy i to nie lada, gdyby tak dowiedziano się, jakie rzeczy ja tutaj widziałem.
- Słusznie. Jeszcze by panu ścięli głowę - zażartowała sobie Sissi.
Oboje zaczęli się śmiać, ubawieni tymi żartami.
Piorun zarżał, jakby chciał przypomnieć o swoim istnieniu i Sissi podeszła do niego, częstując go kawałkami cukru.
- Piękny koń - powiedział szczerze zachwyconym wierzchowcem Franciszek - Musiał dużo kosztować, prawda?
- Owszem. Mój ojciec kupił go za dużą sumę pieniędzy od naszego sąsiada, hrabiego Arkasa. Nie umiał on sobie z nim poradzić, był gotowy nawet go zabić, bo ten nie pozwalał mu się dosiąść, ale na całe szczęście tata przekonał hrabiego do zmiany zdania. I proszę, mam teraz najpiękniejszego konia na świecie. Chociaż pański wcale nie jest brzydszy. Jak się nazywa?
- Pegaz - odpowiedział jej Franciszek, podchodząc do swojego konia - Dał mi go mój ojciec, gdy jeszcze żył.
- Och, to bardzo mi przykro. Wyrazy współczucia - powiedziała zasmucona Sissi - Zapewne jest on panu z tego powodu bardzo bliski.
- To prawda, to nie tylko wierzchowiec, ale wręcz wierny przyjaciel w każdej sytuacji - odparł młody cesarz - Jak wybieram się na samotne przejażdżki, to go ze sobą zabieram. Nigdy mnie jeszcze nie zawiódł.
- Mnie Piorun też nie - odrzekła Sissi i spojrzała z uwagą na Franciszka - To mówi pan, że pracuje pan w pałacu? Czy wolno spytać, jako kto?
- To żadna tajemnica. Jestem pokojowcem cesarza.
- Samego cesarza?
- Zgadza się.
Sissi z uwagą zaczęła się przyglądać swojemu rozmówcy i spytała:
- A jaki on jest? Znaczy cesarz? Widzi pan, znaliśmy się kiedyś, dawno temu, ale potem długo nie mieliśmy okazji ze sobą się spotkać. Jestem więc bardzo, ale to bardzo ciekawa, jaki on jest teraz?
Franciszek udawał, że się zastanawia nad odpowiedzią, po czym rzekł:
- No cóż... Jest dobry, wrażliwy, serdeczny, inteligentny, życzliwy, czarujący, hojny, a ponadto wręcz niesamowicie przystojny. Dla niektórych jest ideałem.
Sissi parsknęła śmiechem, słysząc tę listę zalet. Uznała najwidoczniej, że ten oto wierny sługa cesarza ubarwia mocno jego cechy z powodu lojalności wobec osoby, która daje mu pracę. A może boi się skrytykować cesarza z obawy, że Sissi powtórzy tę krytykę cesarzowi i biedny Józef straci posadę?
- No dobrze, już dobrze. Cieszę się, że ma tyle zalet, bo przecież ma poślubić moją siostrę. Sam pan rozumie, chciałabym, aby mężczyzna, który zostanie już za niedługo moim szwagrem, był dobrym mężem dla Heleny.
Franciszkowi nagle radosny humor minął niczym za pstryknięciem palcami. Przypomniał sobie bowiem, że to właśnie Helena została mu wybrana na żonę, ale im więcej rozmawiał z Sissi, tym bardziej był pewien, iż gdyby sam miał podjąć decyzję w tej sprawie, to jego wybór byłby inny. Ponadto w jego głowie odżyły wspomnienia związane z ich wspólnie spędzonym czasem w dzieciństwie, które to były najpiękniejszymi wspomnieniami w jego życiu. Wszystko to przypomniało mu, co kiedyś czuł do Sissi, co chyba nadal czuł. Dlaczego zatem matka wybrała na jego żonę Helenę, z którą nie miał tak bliskich relacji? To było nie w porządku.
- Wszystko dobrze? - spytała zaniepokojona Sissi.
Franciszek niemal natychmiast się rozpogodził i odpowiedział:
- Tak. Proszę mi wybaczyć, zamyśliłem się. Czasami tak to już ze mną jest, że nagle, zupełnie nachodzą mnie takie dziwne refleksje.
- Rozumiem. Znam na nie jednak bardzo skuteczny sposób.
To mówiąc, wsiadła na grzbiet Pioruna i dodała wesoło:
- Wyścigi konne. Przyłączy się pan?
- Z przyjemnością - odpowiedział Franciszek, też wskakując na swego konia.
- Doskonale. A zatem, niech mnie pan dogoni!
To mówiąc, delikatnie trąciła konia nogami po bokach, na co ten zareagował ruszając z kopyta przed siebie. Franciszek oczywiście nie zamierzał zostać w tyle i pogalopował za Sissi. Dziewczyna jednak nie dała mu się dogonić. Pędziła przed siebie, śmiejąc się beztrosko, a wiatr dziko rozwiewał jej włosy. Wyglądała wtedy tak cudownie w oczach Franciszka, że ten nie był w stanie oderwać od niej wzroku i tylko pognał nieco swojego wierzchowca, ale w miarę możliwości zbliżyć się do tej niezwykłej dziewczyny.
Wtem, gdy już prawie osiągnął ten cel, zza jakiegoś zaułka wyskoczył pies i zaczął dziko ujadać na konia Sissi. Piorun stanął wówczas dęba, zarżał dziko, po czym pognał w bok, w pierwsze miejsce, jakie mu tylko przyszło do głowy. Byle daleko od tej szczekającej bestii. Sissi próbowała go zatrzymać, jednak ku swemu przerażeniu odkryła, że straciła kontrolę nad zwierzęciem. W tamtej chwili nie była w stanie nad nim zapanować, nawet wtedy, kiedy pogalopował prosto przez pole pełne kapusty, tratując sporo warzyw rosnących na nim. Sissi zrozpaczona, gdyż ceniła pracę chłopów i nie lubiła, gdy ktoś niweczył ich starania, nie miała jednak czasu, aby przeprosić właściciela pola, ponieważ jej koń gnał dalej przed siebie i nic nie wskazywało na to, aby miał zamiar się zatrzymać. Nagle zobaczyła, że tuż obok niej galopuje na swoim koniu jej towarzysz. Silnym uchwytem złapał on za lejce i szarpnął nimi w swoją stronę, zmuszając Pioruna do zwolnienia, a potem do całkowitego zatrzymania się. Gdy to się stało, Sissi odetchnęła z ulgą i spojrzała z wdzięcznością na swego wybawiciela.
- Bardzo dziękuję. Już się bałam, że mnie zrzuci - powiedziała i dodała, jakby na obronę samej siebie - Normalnie dałabym sobie z nim radę, ale teraz, kiedy się przestraszył, to po prostu straciłam nad nim kontrolę. Nie mam pojęcia, co w niego wstąpiło. Nigdy się tak nie zachowywał.
- Każdy koń, nawet ten najlepiej wytresowany, może się spłoszyć i ponieść - rzekł pocieszająco Franciszek - Nie ma w tym nic uwłaczającego dla jeźdźca, że nie może nad nim wtedy zapanować.
Sissi zarumieniła się lekko, po czym spojrzała w oczy Franciszka, czując przy tym, jak jej serce mocniej bije. Te oczy, niebieskie i takie zachwycające, po prostu ją oszałamiały. Poczuła, że ten młodzieniec coraz bardziej jej się podoba i czuła, że ona jemu też się podoba. Choć wiedziała, iż to nie wypada, postanowiła mu to w jakiś sposób okazać.
- Już drugi raz ratuje mi pan życie - powiedziała serdecznym tonem - Czy jest pan może zawodowym bohaterem?
- A i owszem, można tak powiedzieć - odparł wesoło Franciszek - Codziennie jest ktoś, komu pomagam w kłopotach.
- Och, na pewno przede wszystkim pomaga pan damom - zażartowała Sissi.
- Pod tym względem, jak przystało na bohatera, nigdy nie wybrzydzam - rzekł do niej wesoło Franciszek.
Oboje zanieśli się gromkim śmiechem, po czym cesarz zeskoczył z konia, ujął Sissi w talii, aby ta mogła również zsiąść ze swego wierzchowca. Sissi skorzystała z jego pomocy, czując przy tym, jak serce bije jej szalenie w piersi, a miejsce, za które trzymał ją Franciszek, zrobiło się nagle gorące.
- Cieszę się, że byłem w pobliżu, aby panią uratować... Ponownie - rzekł do niej czułym tonem młodzieniec.
- Czy mogłabym prosić, aby częściej był pan w pobliżu na wypadek kolejnej takiej sytuacji? - spytała Sissi, dziwiąc się sama swojej śmiałości.
- Oczywiście, jeśli tylko pani tego chce.
- Chcę. Bardzo chcę.
- Ja również tego chcę. I wiem, czego jeszcze chcę.
To mówiąc, ujął dwoma palcami bródkę Sissi i przysunął swoją twarz do jej twarzy, po czym złożył na ustach delikatny pocałunek. Sissi poczuła wówczas, jak serce niemal wyskakuje jej z piersi, ciało zaczyna płonąć, a przez jej całą postać, od czubku palców po końcówki włosów przechodzą przyjemne dreszcze. Nigdy się jeszcze tak nie czuła. Ale wiedziała, że tej chwili nie zapomni nigdy.
Tę oto przepiękną scenę przerwał nagle dziki okrzyk pełen oburzenia. Oto tuż przy całującej się parze pojawił się właściciel pola kapusty, tak zdewastowanego przez Pioruna. Był wściekły i wcale nie zamierzał tego ukrywać.
- A, tu jesteście! - krzyczał - Co wy sobie w ogóle wyobrażacie?! A zwłaszcza paniusia?! Zniszczyłaś moją kapustę! I z czym ja teraz pójdę na targ?! Z dobrymi chęciami?!
Sissi oderwała się od Franciszka i spojrzała przepraszająco na chłopa. Poczuła wówczas, że strasznie jej głupio i sama nie wie, jak mogło do tego dojść.
- Przepraszam pana. Naprawdę nie chciałam. To był wypadek.
Ponownie do akcji wkroczył Franciszek. Wysunął się przed Sissi i rzekł:
- Proszę się nie niepokoić. Ja pokryję pańskie szkody i to z nawiązką.
To mówiąc, wydobył zza poły sakiewkę złota i podał ją chłopu. Ten zmieszał się na widok Franciszka, którego rozpoznał, złożył mu natychmiast ukłon i rzekł:
- Och, Wasza Cesarska Mość. Nie wiedziałem, że to pan. Gdybym wiedział, to nigdy bym sobie nie pozwolił... Przysięgam.
- Nic nie szkodzi. Weź to, dobry człowieku i zapomnijmy o całej tej sprawie - odparł na to życzliwym tonem Franciszek.
Chłop, pomimo dręczących go w tej sprawie wątpliwości, przyjął sakiewkę i odszedł. Zadowolony z takiego obrotu spraw, młody cesarz odwrócił się do Sissi, ale na jej twarzy nie widniał już uśmiech radości i zachwytu. Jej śliczną fizis teraz szpeciła mina pełna złości i niechęci. Franciszek szybko zrozumiał powód takiego stanu rzeczy. Dziewczyna wiedziała już, z kim przebywa i poczuła się oszukana.
- Sissi, ja... Wybacz, że ci nie powiedziałem.
- Okłamałeś mnie - powiedziała ze złością Sissi - Udawałeś przede mną sługę cesarza. Powiedziałeś, że nazywasz się Józef i pracujesz w pałacu!
- Nie okłamałem cię. Przecież pracuję w pałacu. Sądzisz, że cesarz się tylko wyleguje i nic nie robi? A moje imię... Przecież mam na imię Józef. To moje drugie imię.
- Powiedziałeś, że jesteś pokojowcem cesarza!
- No dobrze, z tym kłamałem. Ale nie chciałem, żebyś traktowała mnie jak cesarza. Chciałem, żebyśmy mogli rozmawiać ze sobą normalnie, jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze nie nosiłem korony.
Do Sissi jednak tego rodzaju tłumaczenia w ogóle nie trafiały. Kipiała wręcz ze złości i chciała, żeby on o tym wiedział.
- Skoro tak, to wobec tego powiem ci to, czego cesarzowi nie ośmieliłabym się nigdy powiedzieć. Jesteś oszustem i draniem! Rozpoznałeś mnie, kiedy ci się już przedstawiłam, a mimo to grałeś przede mną tę lichą komedię! I jeszcze przed chwilą mnie pocałowałeś, chociaż żenisz się z moją siostrą! Uważasz, że to jest w porządku wobec mnie i wobec Nene?
Franciszek nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Poczuł, że Sissi ma sporo racji, ale co mógł poradzić na to, że jego serce zawsze mocniej mu biło jedynie przy niej i teraz to wszystko odżyło na nowo, ledwie ponownie ją spotkał? Czy to była zbrodnia? Chciał jej to powiedzieć, ale Sissi nie zamierzała już go słuchać. Wskoczyła szybko na grzbiet Pioruna, skierowała go w kierunku pałacu, po czym obróciła się ze złością w kierunku Franciszka i rzekła:
- A teraz możesz mnie wsadzić do lochu za obrazę majestatu cesarza!
Po tych słowach, spięła ostro boki konia i pognała przed siebie niczym strzała wypuszczona z łuku, pozostawiając Franciszka z jego własnymi myślami.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 1:45, 19 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 8:32, 15 Paź 2022    Temat postu: Spotkanie

Cesarzowa Zofia wydaje się być osobą bardzo zimną i nieprzyjemną. Na pewno kocha swoich synów i chce dobra cesarstwa, ale w tak ważnej sprawie powinna chyba pozwolić synom na dokonanie własnego wyboru.
Ciekawi mnie też postać baronowej, pozornie wydaje się być tylko potulnym narzędziem w rekach cesarzowej, ale możliwe, że nas jeszcze mocno zaskoczy prowadząc własną grę.
Interesujący jest też kontrast między braćmi Franciszek Józef i Karol Ludwik przypominają mi Williama i Harry’ego.
Franciszek tak jak William jest dużo sympatyczniejszy introwertyk, godnie reprezentujący państwo i poważnie traktujący swoje obowiązki, a Karol Ludwik to dla mnie Harry tamtych czasów luzak i imprezowicz.
Franciszek zaczyna też zdawać sobie sprawę, że ponieważ jest władcą, ma mało prawdziwych przyjaciół a ludzie podlizują mu się, bo widzą w tym sporo korzyści.
Podoba mi się też Ludwik Bawarski, idealista, ale twardo stąpający po ziemi.
Interesujące, że zobaczył nagą dziewczynę, a jej piersi są jak jak jabłuszka odmiana starachowicka, brzmi znajomo he he.
No i ślicznie! Zaczyna powoli być jasne co się dzieje między Sissi a Franciszkiem.
Idealnie.
Jestem zdania, że prawdziwiej to nie mogłoby wyglądać... te wszystkie uczucia.
U ciebie to dosłownie promieniuje z tekstu... i jest to rzecz, która naprawdę, najbardziej w nim urzeka Trzeba bardzo mocno "współodczuwać" to, co się pisze, żeby dobrze to oddać.
Podoba mi się ten pomysł i chcę rozwinięcia całości w takie unikatowe, -historyczne love story. Czyli, niech się zakochają i żyją długo i szczęśliwie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 8:45, 15 Paź 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:51, 31 Paź 2022    Temat postu:

Rozdział III

Na cesarskim dworze

Ludwika von Wittelsbach siedziała w powozie, z uwagą obserwując siedzące naprzeciwko niej swoje dwie córki. Obie dziewczyny, jak zdążyła już zauważyć, w zupełnie różny sposób przeżywały wycieczkę. Nene patrzyła na matkę, jedynie od czasu do czasu spoglądając przez okno na widok za nim. Sissi z kolei wpatrywała się cały czas na widok za oknem, prawie w ogóle nie spoglądając ani na matkę, ani na siostrę. Po jej błędnym i zarazem wyraźnie zamyślonym wzroku łatwo się było domyśleć, że myślami jest daleko stąd. Ludwika westchnęła głęboko, gdy to sobie uświadomiła. Zrozumiała, iż szykują się poważne problemy z Sissi. Rzecz jasna, dziewczyna zawsze była niesamowicie niepokorna i trudna do okiełznania, co jej ojciec, a mąż Ludwiki, Maksymilian von Wittelsbach uważał za powód do dumy. Zapewne powodem tego był fakt, iż on sam posiadał podobny charakter i Sissi przypominała mu jego samego. O ile jednak Maksymilian szczycił się tym, że jego córeczka posiada temperament i jest niezależną i niepokorną osobą, to Ludwika nie miała powodów do radości z tego faktu. Ten charakter Sissi już wiele razy dawał się kobiecie we znaki i choć kochała córkę, rozumiejąc doskonale, że nie może jej zmieniać, to podświadomie miała nadzieję, iż Sissi z czasem sama uzna potrzebę zmiany swego charakteru i nikt z najbliższych nie będzie musiał na nią wywierać w tej sprawie żadnego wpływu. Ale póki co, raczej nic na to nie wskazywało i to było dla matki dziewczyny największym problemem.
- Pamiętajcie tylko, żeby starać się jak najlepiej zaprezentować arcyksiężnej - powiedziała po dłuższej chwili ciszy Ludwika.
- Pamiętamy o tym, mamo - odpowiedziała Nene pokornym tonem.
- I oczywiście starajcie się jak najbardziej przypaść jej do gustu. Pamiętajcie, że od tego bardzo wiele zależy.
- Wiemy o tym, mamo.
Ludwika spojrzała z uwagą na Sissi, wciąż skupioną na widoku za oknem i dodała:
- I przede wszystkim, w miarę możliwości, odpowiadajcie jedynie na pytania arcyksiężnej. Jeśli nie musicie, same pytań jej nie zadawajcie i najlepiej też się w ogóle nie odzywajcie, póki ona was o nic nie zapyta.
Sissi dopiero teraz spojrzała na matkę, wyraźnie bardzo zainteresowana tym, co od niej usłyszała. Z twarzy młodszej córki Ludwika bez trudu odczytała, że nie jest ona w żadnym razie zadowolona.
- Chcesz coś powiedzieć, moje dziecko? - zapytała Ludwika.
- Nie wiem, czy mi wolno - odpowiedziała Sissi dosyć ironicznym tonem - Sama przecież powiedziałaś, żeby nie odzywać się niepytaną.
Ludwika popatrzyła na córkę z politowaniem. Wiedziała, że ta chce w ten oto sposób wyrazić swoją dezaprobatę wobec jej decyzji, ale robi to demonstracyjnie, aby jej dokuczyć. Księżna widziała to już niejeden raz i nie robiło to na niej już wrażenia. Wiedziała, że Sissi nie jest osobą kapryśną, ale nadal była młoda i nadal musiała zrozumieć wiele rzeczy, jak choćby to, że takie zachowanie jest dziecinne i nie przystoi dorastającej dziewczynie.
- Moja droga, naprawdę nie rozumiem twojej ironii. Wiesz dobrze, że to, co wam właśnie powiedziałam, dotyczy wyłącznie cesarskiego dworu. I tylko takich sytuacji, kiedy nie jesteśmy same - wyjaśniła po chwili, z anielską cierpliwością księżna Ludwika - Poza tymi sytuacjami możecie się czuć swobodnie w kwestii zadawania pytań lub zwracania uwag.
- Dobrze, mamo. Wobec tego zwrócę uwagę, że dziwi mnie, dlaczego mamy w obecności cioci Zofii nie czuć się swobodne. Ja rozumiem, że jest ona teraz matką cesarza Austrii, ale czy z tego powodu mamy się nie czuć przy niej tak, jak kiedyś? Swobodnie jak u najbliższej rodziny?
- Sissi, proszę cię - skarciła siostrę Nene, delikatnie kładąc jej dłoń na rękach - Przecież cesarski dwór to nie nasze ukochane Possenhofen. Nie możemy się tam czuć tak swobodnie, jak w domu.
- A dlaczego nie? Franz i Karol zawsze mogli się czuć u nas swobodnie. Nie rozumiem więc, dlaczego my nie mamy się czuć swobodnie u nich.
- Bo wszystko się zmieniło, kochanie. Nie jesteśmy już dziećmi. Wszystko się teraz zmieniło. Wszystko jest inne niż kiedyś.
- I to mnie najbardziej smuci - rzekła Sissi i ponownie zaczęła przyglądać się widokowi zza okna - Chciałabym zatrzymać czas albo go zawrócić. Tak bardzo mi brakuje wielu rzeczy z przeszłości.
- Mnie też - odpowiedziała nostalgicznym tonem Nene - Naszego dzieciństwa i zabaw z tych czasów, a zwłaszcza tego, że wszystko wtedy było o wiele prostsze. Ale to już nie wróci. Nigdy nie wróci. Trzeba się z tym pogodzić i iść naprzód.
- Nie ze wszystkim da się tak łatwo pogodzić - stwierdziła Sissi - A już na pewno nie z tym, że on już nie jest moim kochanym Franzem.
- Córeczko, on zawsze będzie twoim przyjacielem, z którym bawiłaś się, gdy byliście dziećmi - powiedziała czule Ludwika, dotykając delikatnie ręki Sissi - Po prostu teraz jesteście dorośli i wasze relacje muszą być inne niż kiedyś.
- Mamo, rozumiem to wszystko, ale dziwnie się z tym czuję - odpowiedziała jej Sissi - Nie widziałam go już kilka lat. Jaki on teraz jest? Czy będzie dobrym mężem dla Nene?
- Sissi, nie ma co o tym jeszcze myśleć. Przecież jeszcze nie powiedziałam mu „tak” - odpowiedziała na to Nene.
- Ale jestem pewna, że powiesz - stwierdziła wesoło Sissi - Wszyscy mówią, że jest najprzystojniejszym mężczyzną w całym cesarstwie. A nawet jeżeli ty się w nim nie zakochasz od razu, to na pewno on zakocha się w tobie. A jak się w tobie zakocha, to na pewno zrobi wszystko, aby zdobyć twoje serce i je zdobędzie.
- A skąd wiesz, że niby się we mnie zakocha i to od razu?
- To przecież oczywiste. A niby dlaczego miałby się w tobie nie zakochać? Jak można się w tobie nie zakochać, Nene?
Helena obdarzyła siostrę serdecznym uśmiechem, po czym czule ją do siebie przytuliła, a ich matka spoglądała na to z zachwytem, wzruszona i szczęśliwa. Od razu w sercu jej się zrobiło cieplej i radośniej. Pomyślała sobie, że skoro obie jej córki, pomimo naprawdę różnych charakterów, potrafią się ze sobą dogadać, to nie może być źle.
- Cieszy mnie, że tak bardzo się nawzajem kochacie - powiedziała po chwili księżna - I chcę was zapewnić jeszcze raz o tym, co wam już wcześniej mówiłam. Żadna z was nie zostanie do ślubu przez nikogo zmuszona. Jeżeli nie zechcecie wyjść za wybranych dla was kawalerów, macie moje zapewnienie, że nie pozwolę was do tego zmusić.
- No, ale ciocia Zofia?
- Co ciocia Zofia? Kochana, zapewniam cię, że ciocia Zofia nie będzie mogła podejmować decyzji za moje córki.
- Ale jest przecież matką cesarza i ma władzę.
- Nade mną jej nie ma. Może sobie rządzić swoją rodziną, ale nie moją. Ja nie jestem jej poddaną i nie jestem zobowiązana do posłuszeństwa jej rozkazom. Dla mnie to sprawa oczywista i chcę, aby dla was też była.
Słowa matki, która potrafiła być zawsze stanowcza, kiedy tylko tego chciała, całkowicie uspokoiły nie tylko Sissi, ale i Nene, które znacznie teraz radośniejsze jechały do pałacu cesarskiego Schonbrunn. Informacja o tym, że nikt do mariażu ich nie będzie przymuszał, zdecydowanie podnosiła obie księżniczki na duchu, a już zwłaszcza Sissi, która nie wyobrażała sobie, pomimo racjonalnego podejścia Nene do tej sprawy, aby mogła wyjść za kogoś bez miłości i z przyczyn jedynie politycznych.
Reszta podróży odbyła się w ciszy i bez żadnych rozmów, ale za to w bardzo przyjemnej atmosferze i w niej właśnie trzy panie dotarły do pałacu cesarskiego. Stojący na straży żołnierze oddali im honory i pozwolili wjechać na dziedziniec, gdzie czekali już na nich lokaje, aby zabrać ich bagaże i zaprowadzić Ludwikę i jej dwie córki do wyznaczonych im apartamentów. Cała trójka dowiedziała się od nich też, że cesarz jest chwilowo bardzo zajęty, ale arcyksiężna Zofia niedługo zechce je zobaczyć, rzecz jasna wtedy, gdy już odpoczną po podróży. Ludwika podziękowała służbie za te informacje, po czym rozgościła się w swoim pokoju, prosząc Nene i Sissi, aby odpoczęły i czekały wraz z nią na wezwanie od arcyksiężnej. Cała trójka cieszyła się z tego, że nie została z miejsca poproszona o rozmowę z Zofią, gdyż podróż trwała długo i naprawdę je zmęczyła, dlatego możliwość położenia się w wygodnym łóżku i odpoczynku w nim, była niemal błogosławiona przez księżną i jej córki. Szczególnie ten odpoczynek przydał się Ludwice, która nie będąc już pierwszej młodości o wiele szybciej się męczyła aniżeli jej dwie, pełne życia i sił pociechy. Rzecz jasna, księżna nie należała do osób starych, ale urodzenie kilkorga dzieci i wychowanie ich odcisnęło na niej fizyczne piętno, choć gdyby ktoś zapytał o to Ludwikę, to by odpowiedziała, że nigdy by nie zamieniła owego piętna na życie bez chociażby jednej ze swoich pociech, które kochała każde równie silnym uczuciem.
Ludwika zachwycona miękkością łóżka w pokoju jej przydzielonym, szybko i bez żadnych ceremonii położyła się na nim i zanim się spostrzegła, zmorzył ją sen. Leżała pogrążona w nim przez około godzinę, do czasu, gdy nagle została z niego wyrwana z powodu pukania do drzwi. Ludwika ocknęła się wówczas, nie do końca odzyskawszy wszystkie siły, załamana potarła dłonią czoło i pomstując na siebie w duchu, że zasnęła zamiast czuwać, usłyszała ponowne pukanie oraz jakieś jakby lekkie nawoływanie zza drzwi.
- Proszę! - zawołała przyjaznym tonem.
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich jakaś kobieta, która delikatnie dygnęła przed księżną i powiedziała tonem jak najbardziej uprzejmym i uniżonym:
- Witam, Wasza Wysokość. Nazywam się baronowa Helga von Tauler i jestem osobistą damą dworu arcyksiężnej Zofii. Pragnę powitać Waszą Wysokość, a także przekazać jej, że Jej Wysokość arcyksiężna prosi do siebie na rozmowę.
- Dziękuję ci, baronowo - odpowiedziała jej przyjaźnie Ludwika - Czy moje córki również są proszone na rozmowę?
- Na razie jeszcze nie, Wasza Wysokość. Na razie arcyksiężna chce z panią porozmawiać na osobności.
- Rozumiem. Chodźmy zatem.
Baronowa dygnęła przed księżną jeszcze raz, po czym zabrała ją ze sobą do pokoju arcyksiężnej. Jak tylko do niego dotarły, baronowa zapukała delikatnie do drzwi i czekała na wezwanie, a gdy została poproszona do środka, zameldowała przybycie księżnej Ludwiki.
- Jej Wysokość prosi - rzekła po dokonaniu wszelkich formalności baronowa, po czym dygnęła i odeszła.
Ludwika weszła do pokoju, w którym zobaczyła Zofię. Kobieta stała przed biurkiem i wpatrywała się z uwagą w swoją kuzynkę i dawną przyjaciółkę, z którą od dawna nie miała już kontaktu, a która teraz stała przed nią, uśmiechnięta i taka serdeczna jak zawsze, choć oczywiście starsza niż wtedy, gdy Zofia ostatni raz ją widziała. Przybyło jej nieco zmarszczek i trochę siwych pasemek na głowie, ale to nadal była ta sama Ludwika. Ta sama przyjazna twarz, te same jasno zielone oczy, te same jasno brązowe włosy i te same suknie nie pasujące do współczesnej mody panującej na dworze, którą zresztą Ludwika nigdy specjalnie się nie przejmowała. I nic w tym dziwnego. Żyjąc na prowincji trudno mieć pojęcie o tym, co się dzieje w wielkim świecie. No, ale przecież Ludwikę nigdy wielki świat nie pociągał. Jako spokojniejsza i zdecydowanie mniej ambitna od Zofii nie pragnęła zostać ani żoną władcy, ani matką władcy. Pragnęła wieść spokojne życia z dala od świata wielkich elit, w którym się wychowała i w którym to zawsze błyszczała Zofia. Nic w tym zatem dziwnego, że Ludwika z wielką przyjemnością przyjęła oświadczyny księcia Maksymiliana von Wittelsbacha i zamieszkała z nim na prowincji. Mężczyzna też nie lubił salonów i życia w stolicy cesarstwa, w której bywał jedynie wtedy, kiedy musiał i łatwo odnalazł wspólny język z Ludwiką, z którą połączyło go szczere i prawdziwe uczucie i z którą po ślubie zamieszkał w swojej rodzinnej posiadłości w Bawarii. Podsumowując zatem, jak Ludwika mogła wiedzieć, co się nosi, a czego nie nosi w stolicy cesarstwa? Zofia doskonale to wszystko rozumiała, dlatego nie zamierzała z tego powodu krytykować swojej przyjaciółki, choć uczucie lekkiego politowania wobec niej mimowolnie poczuła.
- Ludwiko, moja droga! Tak bardzo się cieszę, że cię widzę! - zawołała Zofia, uśmiechając się przy tym delikatnie.
Kobieta wyciągnęła obie ręce w kierunku swojej dawnej przyjaciółki, która to obdarzyła ją pełnym ciepła uśmiechem i przytuliła się do niej tak, jak dawniej obie miały w zwyczaju.
- Witaj, Zofio. Miło cię znowu widzieć - powiedziała Ludwika.
W jej głosie nie było ani odrobiny fałszu, kobieta mówiła szczerze. Zofia to bez trudu wyczuła, dlatego tym przyjemniej było jej uciskać kuzynkę i zarazem przyjaciółkę z dawnych lat. Cieszyło ją jednak, że księżna nie przybyła do pałacu z mężem i resztą dzieci. Widok całej tej wesołej gromadki spowodowałby u Zofii wielki ból, ponieważ sama nie potrafiła już cieszyć się życiem, a radość posiadania przez Ludwikę pełnej rodziny powodował u arcyksiężnej ogromną zazdrość, nad którą kobieta była w stanie zapanować, jeżeli tylko nie widziała swej przyjaciółki w pełni jej szczęścia rodzinnego. Dlatego też dziękowała w duchu, że Ludwika nie wzięła ze sobą do Wiednia wszystkich swoich bliskich. Widok ich, tak bardzo ze sobą szczęśliwych i tak bardzo sobie bliskich, byłby dla Zofii nie do zniesienia. A tak mogła swobodnie rozmawiać z dawną przyjaciółką, nie czując wobec niej ani zazdrości, ani niechęci.
- Cieszę się, że przybyłaś do Wiednia, Ludwiko - powiedziała Zofia, kiedy już obie wypuściły się nawzajem z ramion - Rozumiem, że skoro to zrobiłaś, to moja propozycja została przez ciebie przyjęta.
- Istotnie, Zofio. Tak właśnie jest - odpowiedziała jej Ludwika - Chciałabym jednak z góry zastrzec sobie jedną sprawę.
- Naprawdę? A jaką?
- Nie chcę, żeby nasze dzieci były zmuszane do ślubu ze sobą. Franz i Nene są na pewno dla siebie stworzeni, podobnie jak Karol i Sissi, ale... Jeżeli któraś ze stron nie zechce brać ślubu, nie może być do niego zmuszana.
Zofia uśmiechnęła się do Ludwiki z lekkim politowaniem w oczach, po czym pokazała jej dłonią krzesło stojące naprzeciwko jej biurka. Gdy księżna już na nim usiadła, Zofia powoli i spokojnie usadowiła się na swym miejscu, spojrzała na swą rozmówczynię, po czym zapytała:
- Naprawdę uważasz, że zmusiłabym twoje córki do ślubu z moimi synami? Że oczekiwałabym od ciebie wywarcia na nich odpowiedniej presji?
- Wydaje mi się, że byłabyś do tego zdolna - odpowiedziała na to Ludwika i lekko machnęła ręką na znak protestu - Nie, proszę cię. Nie rób mi tego. Nie mów mi, że się mylę. Zbyt długo już cię znam, żebym miała myśleć inaczej. Chcesz, aby Austria miała godnych następców tronu, aby twoi synowie zyskali godne żony, z którymi doczekają się dzieci. Ciągłość rodu musi być zapewniona. Dynastia musi mieć dziedziców. Dlatego ożenisz swoich synów z odpowiednimi, swoim zdaniem oczywiście, osobami. A kiedy już te osoby wybierzesz, to nie odstąpisz od swojej decyzji, aż nie osiągniesz swojego celu.
- Uważasz więc, że jestem cyniczna?
- Nie. Uważam, że zrobisz wszystko dla dobra dynastii, której utrzymaniu się podjęłaś jeszcze za życia swojego męża. Aby osiągnąć ten cel, jesteś gotowa zrobić naprawdę wiele.
- Czy to twoim zdaniem źle?
- Zależy, jak wiele jesteś gotowa zrobić dla osiągnięcia tego jakże wielkiego celu. Jeżeli wszystko w granicach moralnych, to nie. Jeżeli jednak wszystko, ale to dosłownie wszystko, to tak. To wtedy jest złe. A przynajmniej w moich oczach.
Zofia uśmiechnęła się ironicznie do Ludwiki. Cała ona, pomyślała sobie. Po tylu latach wciąż jeszcze wierzy w opowieści o wielkich i wzniosłych ideałach, o małżeństwie jedynie z miłości, o działaniach jedynie w granicach etyki i zasadach moralnych, których nigdy nie wolno nagiąć. Nic się nie zmieniła. Jej przyjaciółka z dziecinnych lat wciąż była tą samą osobą, co kiedyś. Mimo upływu lat nadal była tą samą nieśmiałą dziewczyną stojącą w kącie, gdy wszyscy inni tańczą i się bawią w najlepsze. Pozostającą w cieniu, kiedy reszta błyszczy w blasku słońca. Nigdy nie flirtującą, nie zdobywającą tłumu wielbicieli, czytającą książki i chodzącą na wszystkie możliwe przedstawienia Szekspira i Moliera, nigdy też nie posiadającą kajecika, aby wpisywali się do niego kawalerowie chcący z nią zatańczyć na balu. Jakże inna była od Zofii, błyszczącej zawsze w towarzystwie i mającej wiecznie obok siebie wianuszek wielbicieli, lubiącej co prawda książki oraz sztukę, jednak zawsze wolącą od nich życie i znającą doskonale jego prawa, według których, jeśli nie jesteś w tym świecie kimś, to jesteś nikim. Zofia jednak też miała swego czasu w swoim życiu okres, kiedy wierzyła w ideały. Lubiła błyszczeć i czerpała z tego radość, ale wierzyła, podobnie jak i jej przyjaciółka, że ożenić się można jedynie z miłości i mimo przestrzegania zasad tego nieszczęsnego świata, można w nim się doskonale odnaleźć i trwać w nim, jednocześnie będąc w porządku ze wszystkimi i samą sobą. Z czasem jednak zmieniła się. Z radośnie patrzącej w swoją przyszłość osoby stała się ponura i bardzo nieprzyjemna wobec ludzi, odseparowała się od większości dworu, miewała nieraz ataki złości, podczas których zdecydowanie lepiej było schodzić jej z drogi, a ponadto, straciła także wszelkie złudzenie, o ile oczywiście kiedykolwiek je posiadała. Wiedziała teraz na pewno, że życie nie jest litościwe wobec człowieka, a już na pewno nie życie w wielkim świecie polityki. Albo było się w nim drapieżnikiem, albo też ofiarą. Zofia ofiarą być nie chciała. Wystarczy, że wpadła w sidła romantyzmu i wyszła za mąż z miłości, czego teraz konsekwencje ponosiła, czując w sercu niejeden raz rozdzierający jej ten organ na kawałki okrutny ból. Wystarczy, że na tę jedną słabość sobie pozwoliła. W innych sprawach nie zamierzała pozwalać sobie na jakiekolwiek słabostki. Musiała zatem być twarda i stanowcza w swoich działaniach, a sentyment, jaki jej pozostał wobec dawnej przyjaciółki i zarazem dalszej kuzynki bynajmniej nie mógł tego zepsuć. Ani też uczucie do synów, których przecież bardzo kochała, a których musiała, dla ich własnego dobra, zobowiązać do jak najszybszego ożenku z pannami godnymi życia z nimi. A za te panny Zofia uznała córki swojej przyjaciółki. Ludwika zatem nie może jej niczego popsuć swoimi sentymentami. Ona jej na to nie pozwoli.
- Moja droga, jesteś naprawdę wciąż tą samą idealistką, jaką byłaś przed laty - powiedziała Zofia, a jej twarz zdobił ironiczny uśmieszek - Rozumiem doskonale to, że liczysz się ze zdaniem swoich dzieci i chcesz dla nich jak najlepiej, ale czy nie przyszło ci do głowy, że jako matka wiesz lepiej, co dla nich dobre, a co nie? One przecież nie mają twojego doświadczenia i daleko im jeszcze do niego. Zatem powinny polegać w tym wypadku na twoim zdaniu.
- A ono powinno być takie, że skoro sobie coś postanowiłam, to tak ma być i nie ma dyskusji? - spytała lekko zdenerwowana jej uśmieszkiem Ludwika.
Zachowanie Zofii sprawiło, że radość wynikająca z pierwszego spotkania po długim czasie z dawną przyjaciółką, wyparowała zastąpiona niechęcią i złością. Księżna poczuła, że jeszcze chwila i natychmiast stąd wyjedzie razem z córkami, aby już nigdy tutaj nie powrócić. Mimo różnic w charakterach, ona i Zofia zawsze przecież były przyjaciółkami i zawsze się umiały zrozumieć. Dlaczego teraz było inaczej? Czy strata jednej bliskiej sobie osoby była w stanie tak mocno wszystko zmienić w życiu jej drogiej Zofii? Jeśli tak, to Ludwika nie chciała jej takiej znać. Taka Zofia, cyniczna i bezwzględna w dążeniu do celu, napawała ją wstrętem oraz niechęcią.
- Wybacz, moja droga, ale dałam już moim córkom słowo, że nie wyjdą one za mąż wbrew swojej woli - rzekła po chwili Ludwika stanowczym tonem - I nie zamierzam łamać tego słowa tylko dlatego, że ty masz jakieś swoje plany. Nic mi do nich, ale jeżeli mają one wmanewrować moje dzieci w niecne gierki polityczne, to muszę zaprotestować. Kocham cię jak siostrę i wiele dla ciebie bym zrobiła, ale tego oczekiwać ode mnie nie możesz. I nie oczekuj.
Zofia spojrzała uważnie na Ludwikę, oczekującą od niej odpowiedzi. Szybko zrozumiała, że pod tym względem jej dawna przyjaciółka też się nie zmieniła. Nikt nie był jej w stanie do niczego zmusić. Jeśli już coś robiła, to tylko dlatego, że tego sama chciała. Wszelki przymus był jej wstrętny, sama go na nikim nie wywierała i domagała się, aby wobec niej również go nie wywierano. Arcyksiężna zrozumiała, że skoro tak sprawy się mają, to przekonanie Ludwiki do czegokolwiek nie będzie takie proste. Mimo to postanowiła spróbować. Przecież na pewno są w stanie jakoś się ze sobą dogadać. Zawsze umiały to zrobić i teraz też tak będzie.
- Moja droga Ludwiko, dlaczego wszystko widzisz w czarnych barwach? Kto powiedział, że ja zamierzam przymusić twoje córki do czegokolwiek? Zapewniam cię, że nie taki jest mój zamiar. Chcę jedynie, by nasze rodziny się połączyły, gdyż twoje córki to najlepsze partie w całym cesarstwie, podobnie jak i moi synowie. To przecież oczywiste. Ponadto nasze dzieci się dobrze znają i to od dawna. Dlaczego zatem nie miałyby stworzyć szczęśliwych związków ze sobą? Dlaczego też nie miałyby się w sobie zakochać? Jestem pewna, że jest to jak najbardziej możliwe.
- To prawda, nie zamierzam zaprzeczać - odparła na te słowa Ludwika - Ale to wszystko jest na razie sferą naszych pobożnych życzeń. Naprawdę bardzo bym chciała, aby nasze dzieci się pobrały, jednak nie zamierzam wywierać na nie presji, nawet najmniejszej. I proszę, abyś ty też tego nie robiła. Jeżeli nie przez wzgląd na nasze dzieci, to przez wzgląd na mnie.
- W porządku. Jeżeli dzięki temu poczujesz się szczęśliwa, to oczywiście daję ci moje słowo w tej sprawie. Wierzę jednak, że obejdziemy się bez niego, bo nasze dzieci się pokochają.
- Oby tak było, Zofio. Oby tak było.
Ludwika po tej rozmowie wstała, pożegnała się z arcyksiężną i wyszła, żeby zajrzeć do swoich córek. Bardzo chciała z nimi porozmawiać, zanim te zobaczą się z Zofią, a potem Franzem i Karolem. Uznała, że lepiej będzie przygotować je do tak ważnego wydarzenia. Zwłaszcza Sissi, która swoim niepokornym charakterem jest gotowa strzelić jakąś gafę. Matka nie zamierzała jej do niczego zmuszać, ale oczekiwała, że córka w zamian nie przyniesie jej wstydu na dworze. Dlatego była zdumiona i zaniepokojona zarazem, gdy zajrzała do pokoju swej młodszej latorośli i nikogo tam nie zastała, a od pokojówki jej usługującej dowiedziała się, że Sissi wyjechała konno w nieznanym nikomu kierunku.
- Boże, co ona wyprawia? - zapytała samą siebie Ludwika - Zapomniała, że to nie Possenhofen? Nie może się tak zachowywać. Żeby tylko nie narobiła głupstw.

***

Sissi powróciła po jakimś czasie na dwór. Była wściekła i nie zamierzała tego ukrywać. Jej stan nie pozwalał na prowadzenie jakichkolwiek rozmów, dlatego też, gdy matka przyszła ją odwiedzić, aby udzielić jej reprymendy, Sissi poprosiła, aby dała jej spokój i o nic nie pytała. Ludwikę bardzo to zdziwiło, jednakże doskonale wiedziała, iż wypytywanie córki o cokolwiek, gdy jest ona w takim stanie, nie ma najmniejszego sensu, dlatego też nie zamierzała tego robić. Powiedziała jedynie:
- Sissi, rozumiem, że miałaś jakąś przygodę podczas swojej wycieczki i chyba nie była ona miła. Nie będę o nic pytać, to twoja sprawa. Chcę jednak cię prosić, abyś nie robiła więcej podobnych rzeczy. Nie tutaj. Zrozum, tutaj nie jesteśmy u siebie i nie możemy być tak swobodne jak w domu. Arcyksiężna za kilka godzin może zechcieć rozmawiać z tobą i Nene. Proszę, bądź więc na miejscu.
- Dobrze, mamo. Będę - odpowiedziała Sissi, marząc o tym, aby ta rozmowa jak najszybciej się zakończyła.
Ludwika podeszła do Sissi i delikatnie dotknęła jej ramion, po czym palcami podniosła delikatnie jej podbródek w górę, spojrzała córce w oczy i rzekła:
- Kochanie, jeżeli coś się stało, możesz mi o tym powiedzieć. Pamiętaj o tym. Możesz mi zawsze o wszystkim powiedzieć.
- Wiem, mamo. Ale chwilowo nie chcę. I nie mogę - odpowiedziała Sissi, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
Ludwika wiedziała, że naciskanie nic nie da, poza tym nie była w stanie do tego się posunąć, dlatego pocałowała córkę w czoło i wyszła. Sissi zaś odczekała, aż ucichną na korytarzu jej kroki, po czym opadła dziko na łóżko i zaczęła płakać. Nie chciała, żeby ktoś ją widział w tym stanie. Wolała swój smutek przeżywać w samotności. Nie miała pojęcia, że w tej samej chwili do pałacu właśnie powrócił Franciszek Józef, który także daleki był od posiadania radosnego nastroju. Zresztą, nawet gdyby wiedziała o tym, nie bardzo by ją to obeszło. Była przecież na niego zła za to, co zrobił, gdy oboje się poznali. Okłamał ją, oszukiwał, flirtował z nią, a nawet ją pocałował. Sprawił, że serce mocniej jej przy nim zabiło. I po co? Po to, aby ożenić się z Nene, kiedy tylko mamusia mu każe? To było po prostu podłe i niesprawiedliwe.
Z rozmyślań wyrwało księżniczkę pukanie do drzwi. Sissi opanowała płacz, podniosła lekko głowę znad poduszki i zapytała:
- Kto tam?
- Baronówna von Tauler - padła odpowiedź.
Sissi nie miała teraz ochoty na czyjekolwiek towarzystwo, ale zainteresowało ją nazwisko, jakie podała jej osoba za drzwiami. Było ono takie samo jak to, które nosiła baronowa, która ich przyjęła w pałacu. Czyżby to była jej córka? Tylko, po co ona tu przyszła? Może matka ją z czymś przysłała? Lepiej się tego dowiedzieć.
- Proszę - powiedziała Sissi.
Do pokoju weszła dziewczynka w wieku około jedenastu lat, ubrana w ładną, kremową sukienkę. Włosy miała barwy jasnego brązu, oczy zaś niebieskie, nosek kształtny i delikatny, a usta o lekko zadziornym ułożeniu. Sissi przyjrzała się jej uważnie, dochodząc szybko do wniosku, że dziewczynka nie jest zbyt podobna do swojej matki, ale uznała, iż najwidoczniej pewne cechy urody odziedziczyła ona po swoim ojcu i nie rozważała tego w głowie. Zamiast tego zapytała:
- Jesteś córką baronowej Helgi von Tauler?
- Zgadza się, Wasza Wysokość - odpowiedziała dziewczynka, delikatnie przed Sissi dygając.
- Czy twoja mama czegoś sobie życzy? Albo ma mi coś do przekazania?
- Nie, Wasza Wysokość. Mama nie wie, że tu jestem. Ja chciałam tylko... Ale nie wiem, czy wolno mi to powiedzieć.
- Wolno. Powiedz mi, proszę. Co chciałaś?
- Chciałam zobaczyć Waszą Wysokość. Słyszałam pewne opowieści o tym, że jest Wasza Wysokość jedną z najpiękniejszych kobiet w całej Bawarii i chciałam się przekonać, czy to prawda.
Sissi parsknęła śmiechem, słysząc te słowa. Od razu jej się poprawił humor. Usiadła na łóżku, przyjrzała się uważnie dziewczynce i zapytała:
- A więc widzisz mnie. I do jakich wniosków doszłaś?
- Że to prawda - odpowiedziała dziewczynka - Jest Wasza Wysokość jedną z najpiękniejszych kobiet w Bawarii.
Sissi zaśmiała się delikatnie.
- A czy dużo widziałaś kobiet w Bawarii?
- Nigdy tam nie byłam.
- To skąd wiesz, że jestem jedną z najpiękniejszych kobiet w Bawarii?
- Ponieważ jest Wasza Wysokość najpiękniejszą ze wszystkich kobiet, jakie tutaj widziałam. Nawet moja mama nie jest taka piękna, a co dopiero ja. Jeśli więc tutaj jest Wasza Wysokość najpiękniejsza, to w Bawarii tym bardziej, a w każdym razie musi tam Wasza Wysokość być jedną z najpiękniejszych kobiet.
Rozbawiona tymi słowami, Sissi z uwagą zaczęła przyglądać się dziewczynce i poczuła, że łatwo ją polubi. Ta mała wydawała jej się urocza i słodka, a zarazem również niezwykle bystra. Sposób, w jaki się wysławiała dowodził, że otrzymała staranne wykształcenie, godne miejsca, w którym przebywała.
- Bardzo ci dziękuję za te wszystkie komplementy. Jak masz na imię?
Dziewczynka wyprostowała się dumnie i powiedziała:
- Jestem Idalia Ludwika Aurelia Roberta Yvett von Tauler. Ale wszyscy tutaj mówią mi Ilary. To od pierwszych liter moich imion.
- Ilary brzmi bardzo ładnie, zapamiętam - odpowiedziała jej serdecznie Sissi - A ja jestem Elżbieta Amelia Eugenia von Wittelsbach, ale moi przyjaciele mówią mi Sissi. Czy chciałabyś być moją przyjaciółką?
Ilary uśmiechnęła się do niej radośnie i zawołała:
- Oj tak i to bardzo!
- Doskonale. W takim razie mów mi Sissi, dobrze?
- Dobrze, Wasza Wyso... To znaczy, Sissi.
Księżniczka wstała z łóżka i podeszła do dziewczynki, delikatnie głaszcząc ją dłonią po główce.
- Bardzo miło mi cię poznać, Ilary. Czy teraz, skoro jesteśmy przyjaciółkami, zrobisz coś dla mnie?
- Oczywiście. Co tylko chcesz - odpowiedziała z entuzjazmem Ilary.
- Chciałabym wziąć kąpiel. Możesz to zorganizować?
- Sissi, tutaj księżniczki nie kąpią się w dni powszednie. To nie wypada.
- Nie wypada? - Sissi prychnęła z pogardą i zdumieniem zarazem - Przecież to głupie.
- Taka jest tradycja.
- To bardzo głupia tradycja, Ilary.
- Też tak uważam, ale co robić? Ale wiesz, tutaj jest łaźnia turecka, z której wolno korzystać, jak często się tylko chce.
Sissi uśmiechnęła się zadowolona. Łaźnia to był jeszcze lepszy pomysł. Tam z pewnością zmyje z siebie kurz i brud, a przy okazji wypocona i lekko zmęczona przez gorąc nie będzie myśleć o Franciszku.
- Uważam, że łaźnia to bardzo dobry pomysł. Zaprowadzisz mnie tam?

***

Pół godziny później, Sissi siedziała wraz z Ilary w żeńskiej części łaźni. Nie było tam prócz nich nikogo, inne damy chwilowo nie korzystały z tego miejsca, co Sissi powitała z prawdziwą radością. Wolała, żeby nikt im nie przeszkadzał. Tak bardzo chciała się wyciszyć po niemiłej przygodzie z Franciszkiem, a przy okazji poznać swoją nową przyjaciółkę i towarzystwo kogokolwiek innego byłoby jej w tamtej chwili bardzo nie na rękę.
Ilary owinięta szczelnie białym ręcznikiem, obserwowała Sissi, która siedząc na ławce naprzeciwko niej, też ubrana jedynie w biały ręcznik, wachlowała sobie twarz dłonią, wzdychając przy tym delikatnie.
- Czyli przybyłaś tutaj, aby wyjść za księcia Karola Ludwika? - zapytała po chwili Ilary.
- Tak, ale jeszcze nie wiemy, czy ze ślubu coś będzie - odpowiedziała Sissi.
- A to dlaczego?
- Ponieważ jeszcze nie rozmawiałam z arcyksięciem Karolem. Nie wiem, czy mu się spodobam. Widziałam się z nim ostatni raz bardzo dawno temu.
- Jestem pewna, że mu się spodobasz.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- A dlaczego miałabyś mu się nie spodobać? Przecież jesteś piękna i bardzo sympatyczna. Co się może w tobie komuś nie podobać?
- Nie wiem. Może to?
Po tych słowach, Sissi odsunęła lekko opadające jej chwilowo na prawe ramię włosy i lekko się obróciła, aby dziewczynka mogła się dobrze przyjrzeć temu, co jej chciała pokazać. Ilary dostrzegła wówczas, że na prawym ramieniu księżniczki widnieje spora kotwica wytatuowana z niezwykłą precyzją.
- Ładna, co? - zapytała dowcipnie Sissi - Zrobiłam ją sobie podczas wycieczki nad Morze Śródziemne, jakieś cztery lat temu. Ale nikt o tym nie wie. Poza moim tatą i moim kuzynem Ludwikiem z Bawarii. No i teraz tobą.
Ilary poczuła się zaszczycona faktem, że Sissi zechciała jej powierzyć swoją tajemnicę, dlatego zadowolona i dumna z tego faktu powiedziała:
- Obiecuję, że nikomu nie powiem.
- Trzymam cię za słowo. Taki tatuaż może wszystko zepsuć. Nie wiem, jakie ma podejście Karol do takich rzeczy. Uważam, że lepiej jest nie zrażać do siebie przyszłego męża, a już na pewno nie na początku znajomości. Chociaż i tak nie wiem, czy za niego wyjdę. Ani nie wiem, czy on zechce mnie. Wydaje mi się, że to raczej mało prawdopodobne.
- A jeżeli zakocha się w tobie od pierwszego wejrzenia?
Sissi parsknęła śmiechem, rozbawiona tym zabawnym stwierdzeniem swojej nowej przyjaciółki.
- Od pierwszego wejrzenia? Mówisz jak z książki. Tylko tam się dzieją takie rzeczy. W życiu nie ma tak łatwo.
- Trochę szkoda. Bardzo bym chciała, żeby w życiu również się zdarzały takie opowieści jak z książek o prawdziwej miłości.
- Domyślam się. I chciałabyś zapewne, żeby to wyglądało to tak: poznajecie się, zakochujecie w sobie od pierwszego wejrzenia, zbliżacie się do siebie i nic nie jest w stanie was rozdzielić, tak dobrze się ze sobą czujecie.
Ilary rozmarzona potwierdziła tę wizję, ale Sissi zareagowała na to, zabawnie się śmiejąc i mówiąc:
- Ale nic z tego, zapomnij o tym. Bo w prawdziwym życiu, nawet jeżeli tak to wygląda, to on żeni się z twoją siostrą.
- Ja nie mam siostry.
Sissi poczuła, że palnęła gafę. Nie chciała, aby Ilary na początek wiedziała o niej dosłownie wszystko, dlatego szybko obróciła sprawę w żart.
- To tylko taki przykład. Idę się opłukać.
Po tych słowach, wstała z ławki i wyszła z pokoju, aby przejść do kolejnego pomieszczenia, w którym znajdował się wielki basen. W nim zawsze chłodzili się ci, którzy wcześniej wygrzali swoje ciało w sali parowej. Kiedy jednak Sissi tam szła, wpadła niespodziewanie na kogoś. Zaniepokojona szybko podtrzymała dłonią ręcznik, aby jej nie opadł i zauważyła, że ma przed sobą Franciszka. On również był owinięty ręcznikiem, najwidoczniej w tej samej chwili korzystając z tej samej łaźni, ale siedząc w części męskiej.
- Och, proszę o wybaczenie - powiedziała Franciszek, który dopiero po chwili zorientował się, kogo ma przed sobą - Sissi? To ty?
Księżniczka musiała przyznać, że Franz wyglądał teraz bardzo przystojnie, jeszcze bardziej niż podczas przejażdżki. Mimowolnie spojrzała na jego tors, a jej serce zaczęło mocniej bić, między nogami zaś poczuła, jak dziwnie się robi mokro i to bynajmniej nie z gorąca. Szybko się jednak opanowała i rzekła:
- Proszę, proszę. Kogo ja widzę? Toż to Józef, osobisty pokojowiec cesarza. A nie, przepraszam. To sam Franciszek Józef I, największy kłamca w całej Austrii.
Franciszek westchnął głęboko i z przygnębieniem. Wiedział, że zasługuje na te słowa, ale mimo wszystko postanowił się bronić.
- Sissi, ile jeszcze razy mam cię za to przepraszać? Nie chciałem cię w żaden sposób skrzywdzić. Nie zamierzałem też z tobą flirtować.
- To czemu to zrobiłeś? - zapytała Sissi.
- Nie umiałem się tobie oprzeć. Jesteś zbyt piękna i zbyt zachwycająca.
- Dziękuję za ten miły komplement, ale co z tego? Czy twoim zdaniem moja uroda jest jedynym moim atutem?
- Broń Boże! Wcale tak nie uważam.
- Więc co jeszcze cię we mnie zachwyca?
- Wszystko. Przede wszystkim jednak to, że jesteś taka sama jak wtedy, gdy cię ostatni raz widziałem.
- Tego nie możesz wiedzieć. Nie widziałeś mnie zbyt długo, żebyś mógł być tego pewnym.
- Jestem tego pewny, bo cię znam. Bo widzę tę samą uroczą Sissi, którą tak bardzo lubiłem, gdy byliśmy dziećmi.
Sissi poczuła, że serce wali jej w piersi jak oszalałe, a jej ciało ogarnia nagle uczucie dotąd jej nieznane, ale cudownie zniewalające. Franciszek chyba wyczuł to i próbował wykorzystać sytuację, przysuwając się do niej i próbując pocałować ją w usta, ale Sissi odwróciła twarz na bok i powiedziała:
- A co z Nene?
- A co ma do tego Nene? - zapytał Franciszek.
- Przecież masz się z nią ożenić. To ma do tego Nene. Co zamierzasz zrobić w sprawie mojej siostry? Mojej siostry, którą twoja matka wybrała ci na żonę?
Odwróciła się plecami do Franciszka, oczekując jego odpowiedzi. Usłyszała jednak tylko głuche milczenie. Dobrze wiedziała, co ono oznacza. I wiedziała, że jeżeli będzie dalej to ciągnąć, to w końcu straci siostrę i złamie sobie serce. Rozum krzyczał jej w głowie, aby uciekała z tego miejsca jak najdalej, zanim wszystko nie przybierze jeszcze gorszego obrotu. Zachowanie Franciszka tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Poza tym, jak mogłaby odbić siostrze narzeczonego? Siostra nie robi czegoś takiego siostrze. Takie rzeczy niszczą relacje między rodzeństwem i to zwykle na zawsze. Sissi nie chciała do tego dopuścić, dlatego postanowiła szybko zakończyć to, co zaczęło się pojawiać między nią a Franciszkiem.
- Sam widzisz. To nie ma najmniejszego sensu - powiedziała po chwili.
Z oka pociekła jej łza, która powoli przejechała po policzku, zanim opadła na podłogę. Franciszek nie widział tego, gdyż dziewczyna stała do niego tyłem.
- Sissi, to nie jest takie proste. To wszystko jest bardziej złożone - powiedział Franciszek, w głębi serca jednak czując, jak strasznie głupio to brzmi.
- Złożone? Być może - odpowiedziała Sissi, obracając się do niego przodem - Ale coś ci powiem. Znałam kiedyś chłopca, który mimo swoich drobnych wad, był najmilszym i najbardziej uroczym chłopcem na świecie. On nigdy by mnie tak nie zranił, jak ty właśnie to robisz. I nigdy nie wahałby się w podejmowaniu decyzji. On zawsze wiedział, czego chce. A także, czego nie chce. Wiesz może, co się teraz dzieje z tym chłopcem? Chętnie bym z nim znowu porozmawiała, bo ten, który to właśnie przede mną stoi, na pewno nim nie jest.
Franciszek doskonale wiedział, że zasłużył na tę przyganę, dlatego spojrzał smutnym wzrokiem na Sissi, przez chwilę nic nie mówiąc, po czym zapytał:
- To co mam robić? Jak się zachować? Nie chcę nikogo ranić, ale wiem, że co bym nie zrobił, ktoś będzie cierpiał. A nie chcę, żeby ktoś cierpiał.
- Nie umiem ci pomóc, Franciszku - odpowiedziała mu Sissi - Jeżeli sam nie wiesz, czego chcesz, to ja ci nie pomogę.
- Kto powiedział, że ja nie wiem, czego chcę?
- Twoje milczenie, gdy zadałam ci pytanie. Było aż nadto wymowne.
Franciszek opuścił smutno głowę w dół, a Sissi dodała:
- Posłuchaj, ten chłopiec, o którym przed chwilą mówiłam, wiedziałby, co ma zrobić i jak postąpić. Zawsze to wiedział. Jeśli nie wiesz, co należy zrobić, spytaj się go o to. Na pewno dobrze ci poradzi. Pomoże ci zadeklarować, czego chcesz, a czego nie chcesz. A kiedy już to zrobi, powiedz mi to, abyśmy oboje mieli spokój i już się tym wszystkim nie dręczyli.
Wypowiedziawszy te słowa, Sissi skierowała swoje kroki w kierunku pokoju z basenem, pozostawiając Franciszka Józefa sam na sam z problemem, któremu nie był on w danej chwili podołać. Nie wiedziała, jaką decyzję podejmie, lecz po cichu miała nadzieję, iż przyzna, że go tylko zauroczyła, przypominając mu dawne czasy i zaręczy się z jej siostrą. Co prawda, decyzja ta złamałaby jej serce, jednak byłaby o wiele lepsza od złamania serca i nadziei Nene na idealny mariaż. W głębi duszy wiedziała, że Franciszek podejmując taki wybór uczyni ją do końca życia nieszczęśliwą, ale czy istniało inne wyjście? A poza tym, nie podobał się jej Franz taki, jakiego teraz widziała. Taki niezdecydowany i niepewny i zachwycony tylko jej urodą. Nie takiego go zapamiętała. I nie takim go chciała.
- Gdyby tylko był inny - mówiła sama do siebie, gdy naga pływała w basenie, spłukując z siebie pot i gorąc sali parowej - Gdyby tylko był taki sam, jak kiedyś. I gdyby tylko nie był cesarzem. Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze. Nawet Nene by to zrozumiała. Nawet mama. Nawet ciocia Zofia. Jestem tego pewna.
Podpłynęła do brzegu basenu, oparła się o niego rękami, po czym złożyła na nich głowę, mówiąc po cichu sama do siebie:
- Boże drogi. Jestem po prostu beznadziejna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 2:00, 09 Paź 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 11:25, 31 Paź 2022    Temat postu: Na cesarskim dworze

Na cesarskim dworze
Mnie się podoba. Napisane bardzo starannie z dużą dbałością o szczegóły, realia itd.
Jakie to piękne! Czuć tę atmosferę jakby się tam było.
Sissi i Nene bardzo się różnią. Sissi za bardzo idealizuję przeszłość a Nenne twardo stąpa po ziemi. To mnie się podoba. Bo skąd przekonanie, że teraz będzie gorzej ? Będzie po prostu inaczej. Mam nadzieję, że Nenne też sobie kogoś znajdzie. To wartościowa dziewczyna.
Ludwika to dobra matka. Martwi się o czy Sissi ze swoim niepokornym charakterem się odnajdzie na cesarskim dworze. Nie chce też Nenne zmuszać do małżeństwa z cesarzem, choć to małżeństwo bardzo by poprawiło status ich rodziny.
Zofia mam wrażenie traktuję dawną przyjaciółkę z pewną wyższością, jako naiwną prowincjuszkę. Różnią się też podejściem do wychowania dzieci.
Ludwika szanuję autonomię swych dzieci, Zofia zaś uważa, że potomstwo jest tylko po to, by spełniać wolę i życzenia rodziców.
Baranowa to dla mnie hipokrytka, jest taka słodziutka, że aż mdli od tego cukru.
Córka baronowej jest niezbyt do niej podobna, autor już wyraźnie sugeruje, że to nie jest jej dziecko.
Urocza jest ta mała dziewczynka, taka rezolutna.
Zabawne to spotkanie Sissi i Franciszka w tej łaźni.
Milczenie też jest formą odpowiedzi. Niech on się w końcu zdecyduję czego i kogo chce.
Żal mi Sissi. Już coś poczuła do tego gamonia Franza, ale też chce być lojalna wobec siostry.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 11:57, 31 Paź 2022, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:43, 07 Lis 2022    Temat postu:

Rozdział IV

Niespodziewany gość

Następnego dnia arcyksiężna Zofia zaprosiła Ludwikę i jej córki na wspólne śniadanie z nią i jej dwoma synami. Miało to stanowić oficjalne spotkanie dzieci obojga kobiet po wielu latach nie widzenia się. Zofia była zdania, że przełamie to pierwsze lody i sprawi, iż obie planowane do mariażu pary wykonają wobec siebie nawzajem krok, od którego rozpocznie się wspólny spacer w kierunku ołtarza i co za tym idzie, realizacji wszystkich planów arcyksiężnej. Ludwika była zdania, że to rzeczywiście dobre wyjście, zażyczyła sobie jednak, aby na tym bynajmniej nie poprzestać i pozwolić młodym zbliżyć się do siebie stopniowo, bez nacisków oraz bez ingerencji ze strony matek.
- Pamiętaj, moja droga, że to młodzi. O wiele lepiej zbliżą się do siebie, kiedy tylko nie będziemy im stać nad głową - powiedziała Ludwika.
- Oczywiście, moja kochana. Chociaż jesteś czasami nazbyt romantyczna, to jednak w tej sprawie muszę się z tobą zgodzić - odpowiedziała jej Zofia takim tonem, jakby tłumaczyła dziecku coś, co jest oczywiste.
- Zatem mogę liczyć na to, że nasze dzieci dostaną czas na to, aby spokojnie móc się poznać na nowo? - spytała Ludwika.
- Naturalnie. To nie ulega kwestii - odparła na to Zofia.
- I nie będziemy na nich wywierać żadnej presji?
- Mogę ci to obiecać. Oczywiście liczę na to, że mimo wszystko nie zajmie im to zbyt wiele czasu. Za kilka dni ma być bal, na którym oczekuję, że moi synowie ogłoszą oficjalne zaręczyny z twoimi córkami. Wierzę, iż Franciszek i Karol nie będą zwlekać i zrobią to, czego oczekuje od nich Austria.
- Austria? A może ty?
- Czy jedno wyklucza drugie?
Ludwika nie zdążyła odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ właśnie w tej chwili do pokoju weszli Franciszek i Karol, obaj ubrani w galowe stroje. Pierwszy z nich miał na sobie strój koloru niebieskiego, drugi zaś białego. Ludwika od razu przestała myśleć o swoich mieszanych uczuciach wywołanych zachowaniem jej dawnej przyjaciółki i podeszła do młodzieńców, aby czule ich obu powitać, na co ci wyrazili zgodę, bez żadnego wahania. Ludwika wszak była im zawsze ulubioną ciocią i osobą, u której często spędzali wakacje i święta. Mieli z jej osobą oraz jej domem wiele przyjemnych wspomnień, które teraz powróciły na widok tej pełnej ciepła i serdeczności kobiety. Obaj młodzieńcy uściskali więc z przyjemnością Ludwikę, która powitała ich ciepło i serdecznie, jak dobra ciocia, która długo nie widziała swoich ulubionych siostrzeńców.
- Tak się cieszę, moi kochani, że was znów widzę - powiedziała Ludwika, nie kryjąc swojego wzruszenia - Tak dawno was już nie widziałam. Minęło tyle czasu.
- Zbyt wiele czasu, ciociu - odpowiedział jej ze smutkiem w głosie Franciszek - Wybacz mi, że nie bywałem u ciebie ostatnimi czasy, nawet po powrocie z nauk, ale obowiązki cesarskie były przytłaczające.
- Rozumiem to doskonale - odparła mu na to wyrozumiałym tonem Ludwika - Twój ojciec zmarł tak nagle. Nikt się tego nie spodziewał. Tak nagle z człowieka, który dopiero uczy się sprawować władzę, zostałeś cesarzem i to nie byle jakiego królestwa, a wielkiego imperium. To nie było łatwe zadanie.
- Mimo to, powinienem choć raz was odwiedzić w Possenhofen.
- Jeszcze będzie ku temu niejedna okazja, mój chłopcze. Wybacz, że tak do ciebie mówię, ale zbyt dobrze pamiętam, jak byłeś dzieckiem i po prostu jakoś nie umiem o tym zapomnieć. Wybacz, proszę, starej kobiecie.
- Och, ciociu. Jak możesz mnie prosić o wybaczenie za coś, co sprawia, że choć na chwilę zapominam o tym, iż jestem cesarzem i mam tak wielkie obowiązki do wykonania?
- Poza tym, ciocia nie jest znowu taka stara. Jeszcze niejeden mężczyzna by do cioci mógł iść w konkury, gdyby tylko oczywiście ciocia nie była zamężna - wtrącił się do rozmowy Karol.
Ludwika parsknęła śmiechem, rozbawiona jego stwierdzeniem i spojrzała z uwagą na młodszego z synów arcyksiężnej. Młodzieniec ów, zaledwie tylko rok od Franciszka młodszy, nieco od niego niższy, posiadacz bujnej i niesamowicie jasnej czupryny barwy słońca oraz zielonych oczu, stanowił całkowite przeciwieństwo swojego brata. Co prawda, obaj fizycznie byli do siebie dość podobni, choć włosy cesarza posiadały barwę o wiele ciemniejszego blondu, a oczy były niebieskie, ale nie w wyglądzie zewnętrznym tkwiły ich największe różnice, a w zachowaniu i podejściu do życia. Karol Ludwik, młodszy z synów arcyksiężnej, nigdy nie był przez nią i ojca przygotowywany do sprawowania jakiekolwiek władzy. Co za tym idzie, jego edukacja była duża skromniejsza od edukacji Franciszka Józefa, ale też o wiele lżejsza. Mniej oczekiwano od Karola niż od jego starszego brata i o wiele mniej poważne były jego obowiązki, bardziej będące czymś w rodzaju funkcji reprezentacyjnych. Z tego powodu Karol nie podchodził zbyt poważnie do tego, co robił i żył pełnią życia, ciesząc się nim na tyle mocno, na ile to było możliwe. Czasami to nawet aż zbyt mocno. Nawet do takiej prowincji jak Bawaria dotarły pogłoski o jego wybrykach, oczywiście mocno przesadzone, jednak równie mocno osadzone na fundamentach prawdy. Ludwika słyszała od męża o niektórych z nich, jednak nie bardzo w nie wierzyła. Nie, żeby uważała młodszego z synów swojej dawnej przyjaciółki za aniołka w ogóle niezdolnego do żadnego wybryku. Wręcz przeciwnie, już jako dziecko przejawiał on skłonności do łamania zasad i bycia lekkoduchem, a jego życiem mottem było stwierdzenie „jakoś to będzie”. Ludwika wiedziała o tym, ale nie była w stanie uwierzyć w wyolbrzymione plotki na temat Karola. Wiedziała bowiem, że mimo tego lekkiego podejścia do życia, młodzieniec mimo wszystko jest dobrym człowiekiem, zaś jego wybryki wynikają nie ze złego charakteru lub też złego serca, a po prostu lekkomyślności, której nieraz bardzo żałował. Ponadto, Karol posiadał w sobie niesamowity wdzięk, jak i urok osobisty, cechę niezwykle w życiu publicznym przydatną, dlatego też ostatecznie nie tylko wyrozumiała Ludwika, lecz i sama surowa arcyksiężna Zofia, która starszego syna za podobnego rodzaju wybryki ukarałaby z całą surowością, wybaczyły Karolowi wszystko, co robił. Bo czyż nie był on uroczy i dobry mimo swoich wad? Ponadto, kiedy niby to młody człowiek, nie mający na swoich barkach żadnych poważnych obowiązków, ma się wyszaleć? Kiedy się ożeni? O nie! To już lepiej, aby zrobił to teraz, dopóki jest jeszcze kawalerem. Po ślubie obowiązkowo będzie musiał się ustatkować, lecz czy należy go ganić za to, że teraz korzysta z życia?
Ludwika uśmiechnęła się do Karola, jednocześnie przypominając sobie plotki krążące na jego temat, o długach hazardowych po cichu spłacanych przez samego Franciszka, o jego licznych romansach z damami dworu swej matki, o zakładach z kolegami z lat studenckich, w tym również tym najbardziej szokującym, kiedy to, aby wygrać sporą sumkę przejechał nago nocą przez miasto na grzbiecie swojego konia. To wszystko w oczach wyrozumiałej księżnej brzmiało dość dziwacznie, ale mimo wszystko nie budziło w niej zgorszenia. Ludwika bowiem dobrze pamiętała wybryki swojego najstarszego syna Wilhelma, zanim ten się ustatkował, ożenił i założył rodzinę. Wybryki te niewiele się różniły od zachowania Karola. A jej mąż, Maksymilian von Wittelsbach sam nie był lepszy. Zanim ją poznał, miał na swoim koncie kilka romansów i to jeden zakończony tym, iż uciekał przez okno z sypialni swojej nowej sympatii, przyłapany tam przez jej męża, który podobno nawet do niego strzelał.
- Nie wiedziałem, że ona jest mężatką. A niby skąd ja miałem to wiedzieć? - miał się potem tłumaczyć przyjacielowi Maksymilian - Przecież powiedziała mi, że jest wolna. No i jak tu ufać kobietom? Niestety, to nie jest bydło, aby miało być oznakowane. Choć chyba powinno się to robić. Przynajmniej nikt by się potem nie mylił i nie byłoby takich sytuacji jak ta.
Tak, Maksymilian był w młodości bardzo podobny z zachowania do Karola. Zresztą po ślubie jego dosyć ekscentryczny styl bycia niewiele się zmienił. Rzecz jasna, żonie był wierny i kochał ją ponad wszystko, podobnie jak i urodzone mu przez nią dzieci. Ale czyż nie trzymały się go żarty? Czyż nie wszedł, podczas ich podróży poślubnej na szczyt piramidy Cheopsa i nie zagrał tam na cytrze serenadę dla swej małżonki? Czyż nie wygłupiał się kiedyś dla swoich dzieci przebrany za clowna? Czyż mimo pewnych wad nie był najbardziej kochanym i najbardziej uroczym człowiekiem na świecie? Wobec tego, dlaczego Karol miałby nie stać się kimś takim? Przecież mimo swoich wad nie był przecież cynicznym łajdakiem i na pewno nie będzie zdradzać Sissi, gdy ta zostanie jego żoną. A że wprowadzi w jej życie dużo humoru, tym lepiej. Ostatecznie, czym byłoby nasze życie bez odrobiny śmiechu codziennie?
Rzecz jasna, gdyby to wszystko dotyczyło innego człowieka niż Karola, to z całą pewnością Ludwika zastanowiłaby się dwukrotnie, zanim oddałaby mu swoją córkę za żonę. Ponieważ jednak był to uroczy Karolek, którego znała od dawna, to mogła być pewna, że Sissi on nie skrzywdzi. Może co najwyżej, rozdrażni czasami swoim zachowaniem, ale cóż... Na pewno nie będzie to nic, co mogło zaszkodzić ich małżeństwu.
- Och, drogi Karolu. Jak zwykle, komplemenciarz z ciebie - powiedziała do arcyksięcia Ludwika, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha - Naprawdę nie wiem, czy powinnam powierzać ci moją córką. Skoro wszystkie kobiety na świecie tak komplementujesz...
- O, przepraszam bardzo. Ja muszę zaprotestować! - zawołał na swoją obronę Karol - Ja wcale nie komplementuję wszystkie kobiety na świecie. Tylko te, które moim zdaniem na to zasługują.
- A jego zdaniem, wszystkie na to zasługują - zażartował sobie Franciszek.
Karol spojrzał na niego z udawaną złością i powiedział:
- Franz, a ty wiesz, co się dzieje z takimi, którzy mają za długi język, prawda?
Franciszek i Ludwika wybuchnęli gromkim śmiechem, a Zofia uśmiechnęła się tylko zadowolona. Bardzo rozbawił ją żart jej syna, choć okazała to w znacznie mniej emocjonalny sposób niż pozostali. Ponadto była zadowolona z faktu, iż jej młodszy potomek wywarł tak pozytywne wrażenie na jej przyjaciółce. Był to dla kobiety naprawdę bardzo dobry znak. Oznaczał bowiem, że plany matrymonialne, które stworzyła są jak najbardziej możliwe do realizacji.
Chwilę później do pokoju wszedł lokaj, który zapowiedział przybycie dwóch córek księżnej Ludwiki, Heleny i Elżbiety. Zaraz potem obie dziewczyny weszły do pokoju. Obie były elegancko ubrane w suknie, może i niezbyt modne, ale nadal robiące ogromne wrażenie. Pierwsza z nich miała na sobie suknię kremową, która zawierała kilka naprawdę uroczych dodatków w postaci sztucznych kwiatów, kilku wstążek i jeszcze paru innych drobiazgów. Druga miała na sobie suknię biała, która była całkowicie prosta i pozbawiona dodatków. Zofia celowo dopilnowała, aby tak właśnie wyglądały kreacje obu dziewczyn. Chodziło o to, aby Sissi była urocza, ale w żaden sposób nie zdołała przyćmić Nene, na której miał skupić swoją uwagę Franciszek. To Nene miała być w jego oczach tą wyjątkową i to ją miał pokochać od pierwszego wejrzenia. Sissi miała zrobić wrażenie na jego młodszym bracie. W ten sposób obaj synowie arcyksiężnej mieli zdobyć małżonki zgodnie z wyborem dokonanym w tym zakresie przez ich matkę.
Arcyksiężna nie wiedziała oczywiście o tym, że Franciszek poznał Sissi już poprzedniego dnia i zrobiła ona na nim ogromne wrażenie. Sami zainteresowani nie zamierzali jej o tym powiadamiać, obawiając się, jak kobieta by na to mogła zareagować. Ponadto Sissi wciąż jeszcze lekko boczyła się na Franciszka, jak i też nie była pewna tego, co on czuje i co zrobi. Nie zamierzała mu tego oczywiście w żaden sposób ułatwiać. Sam Franciszek z kolei był zmieszany i nie wiedział, co czuje lub myśli Sissi ani tym bardziej, co sam powinien w tej sytuacji zrobić. Ale robił dobrą minę do tej niezbyt dobrej gry, powitał serdecznie obie córki Ludwiki, podobnie jak i zadowolony ze spotkania z nimi jego młodszy brat, po czym dłonią wskazał na stół proponując, aby przy nim zasiedli i rozpoczęli już posiłek.
Chwilę później wszyscy zajęli swoje miejsca przy stole, a cesarskie śniadanie uznane zostało za rozpoczęte. Podczas posiłku Franciszek i Nene patrzyli na siebie z uśmiechem, Nene delikatnie się rumieniła, będąc wyraźnie zachwycona młodym władcą, jak i tym, że był on nią zainteresowany. Sam Franciszek po cichu zerkał w kierunku Sissi, którą zagadywał Karol, prawiąc jej komplementy oraz opowiadając o swojej ostatniej podróży do Paryża i Londynu. Sissi słuchała tego wszystkiego tylko z grzeczności, ponieważ tak naprawdę nie była tym tematem zainteresowana. Starając się w miarę możliwości ukryć ten fakt, przyglądała się rozmowie Nene z Franciszkiem, czując się przy tym tak, jakby jej serce właśnie pękało na milion kawałków. Gdyby tylko mogła, uciekłaby z tego pokoju z płaczem, krzycząc przy tym najgłośniej, jak to tylko jest możliwe. Nie była jednak w stanie tego zrobić, poza tym próbowała ukryć swoje uczucia, aby nikt się w nich nie zorientował.
Franciszek jako jedyny chyba to dostrzegł, na co mógł wskazywać fakt, że kiedy tylko wzrok Sissi spotkał się z jego wzrokiem, posłał jej spojrzenie mówiące jej, iż cierpi tak samo. Tak przynajmniej odczytała to Sissi. Zmieszana tym jeszcze bardziej, opuściła wzrok w kierunku swojego talerza, skupiając na nim całkowitą uwagę. Zaczęła też słuchać Karola i jego opowieści, aby zająć czymś myśli i nie skupiać ich na Franciszku rozmawiającym teraz z Nene i na tym, jak ogromne oraz straszne zarazem uczucie zazdrości rozdziera jej serce.
- Uważam, że będziecie ozdobą najbliższego balu, jaki niedługo zamierzamy tutaj urządzić - powiedział po chwili Karol, kończąc już swoje opowiastki - Co o tym myślisz, braciszku?
- Jestem tego samego zdania - odpowiedział mu wesołym tonem Franciszek - Sissi i Nene są prawdziwie uroczymi kwiatami. Jestem pewien, że niejeden pan tu straci dla nich głowę. A zwłaszcza dla ciebie, Sissi.
Sissi zarumieniła się delikatnie, bąknęła pod nosem jakieś podziękowania i spuściła mocno swój wzrok. Franciszek zaś spojrzał na Nene przepraszająco, po czym rzekł:
- Wybacz, Nene. Nie chciałem cię urazić swoimi słowami.
- Dlaczego myślisz, że mnie uraziłeś? - odpowiedziała mu życzliwie Nene.
- Bo mam u swojego boku taką wspaniałą i uroczą osobę, a komplementuję jej siostrę i zaznaczam, jaka to ona jest piękna.
- I co w tym złego? Przecież to moja siostra i najbliższa przyjaciółka. Znam ją nie od dziś. Dobrze wiem, że podoba się innym i to od zawsze. I nic w tym chyba dziwnego. Przecież jest piękna.
- Ale nie czujesz się zazdrosna, kiedy w twojej obecności komplementuję inną kobietę?
- To jest moja siostra. Dlaczego bym miała być o nią zazdrosna? Przecież nie mam w niej rywalki.
- Otóż to, kochani - wtrącił się do rozmowy Karol - Przecież Sissi jest zajęta przez nie mniej przystojnego mężczyznę w tym gronie, co mój brat. Czemu więc miałaby być rywalką rodzonej siostry?
Sissi poczuła, że za chwilę oszaleje. Wszyscy ją tutaj chwalą, jak bardzo jest piękna i jak dobra z niej młodsza siostra. Gdyby tylko mogli zajrzeć w jej serce i do jej duszy, z pewnością nie prawili by jej tyle komplementów. Miała ochotę teraz zapaść się pod ziemię i nigdy więcej z tej kryjówki nie wychodzić. Ale śniadanie wciąż trwało i Sissi musiała wytrwać do jego końca. Gdy zaś ten koniec nadszedł, bez namysłu udała się do swojego pokoju, gdzie upadła na łóżko i zalała się łzami.
- Boże... Boże, dlaczego? Czemu to wszystko musi być takie trudne? - łkała z rozpaczą - Ja go nie chcę kochać. Ja nie powinnam go kochać. On jest dla Nene. A Nene jest nim taka zachwycona. To przecież widać. Co ja mam robić? Boże mój, co ja mam robić?
Płakała jakiś czas, a potem leżała w smutku, bez sensu wpatrując się w ścianę swojego pokoju. Jej samotność przerwało pukanie do drzwi.
- Kto tam? - zapytała smutna.
- Przysyła mnie arcyksiężna - padła odpowiedź wypowiedziana przez pewien kobiecy głos.
Sissi nie miała ochoty na towarzystwo i najchętniej kazałaby tej tajemniczej nieznajomej odejść, jednak uznała, że to niepotrzebnie zwróci na nią uwagę, a tego przecież nie chciała. Usiadła więc na łóżku, otarła dłonią resztki łez i powiedziała:
- Proszę.
Do pokoju weszła wówczas wysoka, młoda brunetka o niebieskich oczach, delikatnych rysach twarzy, niewielkim, acz uroczym nosie oraz bardzo wyraźnie podkreślonymi kobiecymi kształtami, które dodatkowo uwypuklała suknia, jaką na sobie miała, a która była barwy jasnego fioletu.
- Dzień dobry, Wasza Wysokość - powiedziała dziewczyna, delikatnie dygając przed Sissi.
Księżniczka przyjrzała się jej uważnie. Dziewczyna wyglądała na nieco od niej starszą. Od niej i od Nene. Po jej manierach i umiejętności wyrażania się Sissi łatwo odgadła, że dziewczyna z pewnością jest damą dworu.
- Kim jesteś? - zapytała zaintrygowana.
Bardzo chciała wiedzieć, dlaczego Zofia ją przysłała.
- Nazywam się Ida Ferenczy - odpowiedziała jej nieznajoma - Jestem tu damą dworu i właśnie przed chwilą przydzielona mnie Waszej Wysokości, aby jej służyć i w razie czego pomóc jej poruszać się na dworze.
- Czyli masz mi udzielać pomocy? - zdziwiła się Sissi - Uważasz, że będę jej potrzebować, aby móc się tutaj swobodnie poruszać?
- Nie o to chodzi - odpowiedziała na to Ida - Każda księżniczka, nawet będąc tutaj w gościnie, otrzymuje do pomocy damę dworu. Siostra Waszej Wysokości też ją otrzymała.
- Skoro tak, to inna sprawa - odparła na to Sissi, uśmiechając się życzliwie do dziewczyny - Przypomnisz mi, jak się nazywasz?
- Ida Ferenczy, Wasza Wysokość.
- Dziwne nazwisko. Chyba nie austriackie.
- Nie, Wasza Wysokość. Jestem Węgierką.
- Węgierka! - Sissi z radości aż klasnęła w dłonie - To cudownie! Przed laty mój nauczyciel wiele mi o waszym kraju opowiadał. To, co mi przekazał było tak bardzo ciekawe, że pokochałam Węgry, nawet ani razu tam nie będąc. A może i ty mi coś o nich opowiesz? Bardzo chętnie posłucham.
To mówiąc, wskazała dłonią na krzesło stojące niedaleko jej łóżka. Ida, mając na twarzy lekki uśmiech, usiadła i zaczęła odpowiadać na pytania księżniczki.

***

Od wyżej opisanych wydarzeń minął tydzień. Franciszek i Karol poświęcili go na to, aby spędzić jak najwięcej czasu z Nene i Sissi, aby je lepiej poznać i aby nawiązać z nimi pewną nić sympatii. Co prawda, obaj doskonale znali dziewczyny jeszcze z czasów dzieciństwa, ale przecież od tamtego okresu minęło bardzo wiele czasu i dziewczynki, z którymi kiedyś się bawili, teraz wyrosły na piękne młode kobiety, a ich charaktery ewoluowały z dziecięcych na dorosłe. Ponieważ żaden z nich nie był tego świadkiem, bo przecież nie widzieli się z Nene i Sissi przez kilka lat, trzeba było obie siostry poznać od nowa i nie tylko odnowić dawną znajomość, ale i nawiązać relacje z dorosłymi wersjami swoich dawnych towarzyszek zabaw. O ile jednak Franciszkowi i Nene dosyć dobrze poszło ponowne poznanie się, to Karol nie miał już tak łatwo z Sissi. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze uczucie, jakie księżniczka żywiła do jego starszego brata, co skrzętnie próbowała ukryć, ale efekty tego uczucia dawały się mimo to odczuć. Po drugie, Karol nigdy nie należał do ulubionych towarzyszy zabaw Sissi. Gdy był dzieckiem, to zwykle bawił się z jej starszym bratem, a ją i Franciszka niekiedy nazywał zakochaną parą i ciągnął Sissi za włosy lub dla zabawy wrzucał jej śnieg za sukienkę. Nie był zły, ale te wszystkie głupie zachowania z czasów dzieciństwa nie służyły mu teraz, gdy próbował rozmawiać z Sissi i nawiązać z nią jakąś bliższą znajomość. Po trzecie zaś, Karol nie był dla księżniczki na tyle interesujący, co jego starszy brat i prócz tego wydawał się jej nieco zarozumiały, chociaż oczywiście czarujący na ten swój wiedeński sposób. Ale urok osobisty Karola, o ile działał na większość ludzi wokół niego, na Sissi nigdy jakoś nie działał, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak np. na jej mamę lub ciocię Zofię, a już na pewno nie na kobiety, które przewijały się przez jego sypialnię, o czym Sissi też słyszała i co bynajmniej nie wpływało na pozytywny wizerunek Karola w oczach księżniczki.
Franciszek też posiadał pewne problemy. Nie dlatego, żeby nie radził sobie w rozmowach z Nene, ale za bardzo jego myśli skupiały się wokół Sissi. Ponadto z Nene, chociaż była to naprawdę urocza dziewczyna, pełna wdzięku i subtelności, nie miał zbyt wielu tematów do rozmowy. Rozmawiał z nią i to było przyjemne dla niego doświadczenie, jednak to nie było w stanie dorównać jednemu spotkaniu nad jeziorem, jakie miało miejsce tydzień temu. Nie był w stanie zapomnieć Sissi, jak cudownie wtedy wyglądała, jak uroczo się uśmiechała, jak słodko brzmiał jej głos, gdy do niego mówiła i jak wspaniale jeździła konno i jak cudownie wiatr jej wtedy rozwiewał włosy. Oczywiście Nene też pięknie jeździła, temu nie mógł w żaden sposób zaprzeczyć, ale nie była taką wspaniałą Amazonką jak Sissi. W niej było tak wiele pasji, tak wiele woli życia, tak wiele nieziemskiego uroku, połączonego z brakiem jakiekolwiek sztuczności i zmanierowania, że każda kobieta, nawet tak piękna i urocza jak Nene, po prostu wypadała przy niej blado w oczach Franciszka. Ponadto powracały tutaj dawne uczucia, jakie kiedyś Franz i Sissi żywili do siebie jeszcze jako dzieci. Młody cesarz nie był w stanie o tym zapomnieć i dlatego tak źle się czuł, kiedy widział Sissi rozmawiającą podczas przechadzek z jego bratem. Odnosił wrażenie, iż dziewczyna dobrze się czuje w towarzystwie Karola, ale nie na tyle, na ile by chciała. Ponadto, za każdym razem, gdy ich wzrok się ze sobą spotykał, w oczach dziewczyny Franciszek widział wyraźny smutek. Dobrze też wiedział, że to on jest jego przyczyną, co bynajmniej nie wpływało na jego dobre samopoczucie.
Cóż jednak miał zrobić? Odtrącić Nene, która przecież nic złego nigdy mu nie zrobiła? Powiedzieć, że jej nie poślubi i to pomimo tego, że tak na dobrą sprawę, on sam nie był jej w stanie niczego zarzucić, poza tym, iż nie jest swoją siostrą? Czy miał zniweczyć tak długo tworzone plany swojej matki, dowodzącego zresztą wielkiej mądrości i prawdziwego zmysłu politycznego? Czy miał brać za żonę tę, którą pokochał, ale która nie czułaby się dobrze w takim miejscu pełnym sztywnej etykiety ograniczającej wolność, której to etykiety sam Franciszek chwilami miał już serdecznie dosyć? Czy Sissi podołałaby zadaniu bycia cesarzową? Czy dobrze by się czuła w tej roli? Czy jednak Nene nie jest dużo lepiej dostosowana do bycia przyszłą władczynią Austrii? Te wszystkie wątpliwości sprawiały, że Franciszek nie był w stanie tak po prostu powiedzieć Nene, kogo tak naprawdę kocha i że nie potrafi tego zmienić, pomimo usilnych starań dziewczyny. Ponadto wiedział, iż od jego decyzji wiele zależy, nie mógł zatem podjąć jej tak po prostu, pod wpływem emocji, które przecież mogą łatwo minąć z czasem. Dlatego sprawa ta nie była tak prosta i dlatego też Franciszek przeżywał prawdziwe katusze, wijąc się z myślami i będąc dręczony przez wątpliwości.
W przeciwieństwie do Franciszka, Karol nie posiadał żadnych wątpliwości. Sissi mu się niezwykle podobała i dlatego zalecał się do niej najmocniej, jak tylko to było możliwe i jedyne, co go lekko obruszało to fakt, iż dziewczyna nie ulega jego urokowi osobistemu, jak wszystkie inne kobiety znane mu dotychczas. Ale jak by się nie starał, Sissi nie wyglądała na osobę, na której to robi wrażenie. Nieraz potem sam sobie, siedząc w swoim pokoju, zadawał pytanie:
- Nie no, co ja źle robię?
Sissi oczywiście nie wiedziała o jego przeczuciach w tej sprawie, choć nawet gdyby je znała, niewiele by ją to wszystko obchodziło. Karol wydawał się jej miły i dosyć czarujący, ale nie był w stanie zrobić na niej takie wrażenie, jak robił to jej ukochany Franciszek jednym swoim uśmiechem. Tyle, że on nie zamierzał żenić się z Sissi. On zabiegał o jej siostrę. Smutne.
Tego dnia, a było to tydzień po przyjeździe do pałacu, Sissi przechadzała się po jego korytarzach w towarzystwie Idy Ferenczy. Obie rozmawiały właśnie na temat Karola, na temat którego obie miały nieco inne zdanie.
- Nie rozumiem, dlaczegóż to Wasza Wysokość nie chce poślubić arcyksięcia Karola - rzekła Ida Ferenczy - Każda inna kobieta na miejscu Waszej Wysokości...
- Ja nie jestem każda inna - odpowiedziała z lekką złością Sissi.
- Ale co Wasza Wysokość ma do zarzucenia arcyksięciu Karolowi?
Sissi chciała powiedzieć, że nie jest swoim bratem, ale wtedy zdradziłaby się ze swoim uczuciami, czego robić nie chciała, dlatego odparła:
- Ja go nie kocham.
Ida lekko parsknęła śmiechem, rozbawiona tym stwierdzeniem.
- Wasza Wysokość, w rodzinach królewskich rzadko bierze się ślub z miłości.
- Moi rodzice go wzięli.
- To prawda, ale rodzice Waszej Wysokości są po prostu książętami. A Wasza Wysokość ma wejść do rodziny cesarskiej. Tutaj liczy się przede wszystkim chyba polityka i odpowiednie koneksje.
- I to mnie właśnie martwi. Mało kto tutaj bierze ślub z miłości.
- Miłość może pojawić się z czasem.
- Nie w tym przypadku. Poza tym, czy ty byś chciała wyjść za kogoś, kogo nie kochasz?
- Ja nie muszę się tym przejmować, Wasza Wysokość. Ja jestem tylko prostą szlachcianką z Węgier. Proste szlachcianki biorą zwykle ślub, z kim chcą.
- To ja też wolę być prostą szlachcianką.
- Och, Wasza Wysokość. Bycie księżniczką też ma swoje plusy. Ponadto, ma się wtedy zdecydowanie więcej przywilejów i więcej możliwości. Owszem, ma się też za to więcej obowiązków, ale coś za coś. Ponadto problemy sercowe o wiele łatwiej jest rozwiązać, mając uprzywilejowaną pozycję społeczną.
- No, nie jestem pewna. Gdybyś tylko wiedziała, co się dzieje w moim sercu, nie mówiłabyś, że łatwo mi jest rozwiązać moje problemy. Ale nie mogę ci tego powiedzieć, co jest w moim sercu. Nikomu tego nie mogę powiedzieć. Jedyne, co ci mogę powiedzieć, to fakt, że naprawdę mam wielki problem.
Ida nie wytrzymała i parsknęła teraz jawnym śmiechem.
- Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość, ale to mi się wydaje straszne, ale to strasznie zabawnie. Wielki problem, zaleca się do Waszej Wysokości najbardziej przystojny mężczyzna w całej Austrii (zaraz po cesarzu, oczywiście), codziennie zasypuje Waszą Wysokość kwiatami oraz prezentami, codziennie Waszą Wysokość rozpieszcza na wszelkie możliwe sposoby... Rzeczywiście, to jest wielki problem.
Sissi uśmiechnęła się do Idy, rozbawiona sposobem, w jaki wypowiedziała ona te słowa. Musiała przyznać, że był on nad wyraz dowcipny.
- Tak, masz rację. Jak na to spojrzeć z tej perspektywy, to rzeczywiście można odnieść wrażenie, że posiadam jedynie luksusowe problemy. Ale tylko pozornie, bo możesz być pewna...
Nie dokończyła, ponieważ do jej uszu dobiegł nagle dźwięk, którego dawno już nie słyszała, a który bardzo dobrze znała.
- Czy ty też to słyszysz? - zapytała Idę.
Ferenczy nadstawiła ucha, nasłuchując uważnie i pokiwała głową potakująco.
- Tak, też to słyszę. Ktoś tutaj gra na skrzypcach.
- Znam tę melodię - rzekła po chwili Sissi - Jest ona znana tylko w Bawarii. Tutaj raczej jej nie znają.
- Chyba jednak znają, skoro ktoś ją gra.
- Ale kto miałby...?
Nagle Sissi rozjaśniło się w głowie. Wiedziała już, kto może grać ten utwór na skrzypcach. Zaintrygowana ruszyła biegiem w kierunku pokoju, z którego to dobiegał dźwięk melodii bawarskiej. Ida pobiegła szybko za nią, próbując jakoś zatrzymać księżniczkę i przypomnieć jej, że to nie wypada biegać po korytarzach pałacu cesarskiego, nie zdołała jednak tego zrobić, ponieważ Sissi zaprawiona już od dziecka w bieganiu, dotarła prędko do pokoju, którego szukała i bez pukania weszła do środka. Zastała w nim młodego, ledwie trzydziestoletniego mężczyznę, wysokiego i szczupłego, z gładko ogoloną twarzą, szatyna o niebieskich oczach, ubranego w czarne spodnie i białą koszulę, stojącego na środku pokoju, bokiem do Sissi. Trzymał w rękach skrzypce i powoli na nich grał, wyraźnie pogrążając się w muzyce, jaką wydobywał ze swojego instrumentu. Widać było, że kocha to, co robi i skrzypce są dla niego bardzo ważne.
Sissi przyjrzała się mężczyźnie i bez trudu go rozpoznała. Uśmiechnęła się radośnie, gdyż był to człowiek niezwykle jej bliski.
- Ludwik! - zawołała radośnie, głosem pełnym szczęścia.
Mężczyzna przerwał grę i spojrzał z uwagą na księżniczkę, do której właśnie podbiegła Ida, dysząc przy tym ze zmęczenia.
- Sissi! - zawołał z nieskrywaną radością.
Odłożył skrzypce na biurko i podszedł do dziewczyny, czule ją przytulając. Sissi z zachwytem wtuliła się w jego ramiona, ucałowała oba jego policzki, czule przy tym mówiąc:
- Mój kochany Ludwiku! Kuzynku drogi! Tak się cieszę, że cię znowu widzę. Tak wspaniale cię tu widzieć.
- Ciebie też, Sissi. Wyglądasz kwitnąco, kuzyneczko.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz uroczo.
Dopiero teraz Sissi przypomniała sobie o obecności Idy. Zaśmiała się lekko, niczym małe dziecko przyłapane na gafie i powiedziała:
- Och, wybacz mi. Zapomniałam was sobie przedstawić. To jest moja dama dworu, panna Ida Ferenczy. A to jest mój kuzyn, Ludwik von Wittelsbach, następca tronu Bawarii.
- Bardzo mi miło poznać, Wasza Wysokość - powiedziała Ida, która powoli odzyskiwała normalny oddech.
Ludwik lekko zdumiał się, kiedy usłyszał nazwisko węgierskiej szlachcianki. Przyjrzał się jej uważnie, lekko podrapał palcami po podbródku i rzekł:
- Ida Ferenczy? Pani się tak nazywa?
- Tak, Wasza Wysokość - potwierdziła kobieta.
- Rozumiem - odparł Ludwik, po czym uśmiechnął się delikatnie do Sissi i powiedział: - Franciszek napisał do mnie o planach matrymonialnych swojej matki i poprosił, żebym przyjechał. Wspominał też o tym, że jego narzeczoną jest moja kuzyna Nene, a jego brat chce się ożenić z tobą. Czy to prawda? Wybacz, że pytam o to, ale jeszcze nie miałem okazji porozmawiać z Franciszkiem.
- Cóż... Jest cesarzem, ma wiele spraw na głowie - rzekła wesoło Sissi - Ale tak bardzo się cieszę, że tu jesteś, Ludwiku. Dzięki tobie będzie tu dużo weselej.
- Tego jestem pewien, Sissi.
- Wasza Wysokość, powinniśmy już iść. Arcyksiążę Karol zaprosił przecież Waszą Wysokość na spacer po cesarskim parku - przypomniała Ida.
- Wybacz mi, Ludwiku, ale ja też ma swoje obowiązki, choć nie jestem tutaj cesarzową - odparła żartem Sissi - Ale z przyjemnością jeszcze dziś porozmawiam z tobą, o ile oczywiście znajdziesz dla mnie czas.
- Ja dla ciebie zawsze mam czas, kuzyneczko - odpowiedział Ludwik, czule całując jej dłoń.
Sissi uśmiechnęła się do niego ciepło i powoli wyszła z pokoju. Zaraz za nią z pokoju wyszła Ida, nim jednak to zrobiła, Ludwik powiedział:
- Panno Ido, chyba coś pani upuściła.
Dama dworu zaczęła rozglądać się dookoła, zastanawiając się przy tym, co też mogła zgubić i gdzie to coś może leżeć. Ludwik przysunął się wówczas do niej blisko i powiedział szeptem:
- Mam dla pani wiadomość.
- Od kogo? - spytała Ida zdumionym tonem.
- Od kogoś, kto panią kocha, a kto nie mógł przybyć osobiście.
Ida spojrzała jeszcze bardziej zaskoczonym wzrokiem na Ludwika. Nie była pewna, czy dobrze rozumie jego słowa ani czy może mu zaufać. Książę bawarski oczywiście domyślił się tego, ale był na to przygotowany.
- Widzę, że mi pani nie dowierza.
- A dziwi to pana?
- Nie. Ale coś pani powiem.
- Co takiego?
- Buda, siedem lat temu. Oberża „Pod Zieloną Flaszą”. To tam się wszystko zaczęło. Była ostra bójka, dama szarpana przez dwóch oprychów i pewien dzielny rycerz wkraczający do akcji. Mam mówić dalej?
Ida dopiero teraz upuściła coś z rąk. Był to jej wachlarz. Szybko uklękła, aby go podnieść i kiedy Ludwik zrobił to samo, aby pomóc kobiecie, zapytała:
- On to panu powiedział?
- Tak. Powiedział, że tylko po tym pani mi zaufa.
- Mądry człowiek. Co panu kazał przekazać?
- Nie tutaj. Za godzinę, przy tym pokoju. Niech pani ma książkę w ręku.
- Książkę? A po co?
- To ważne. Niech pani udaje, że niesie ją pani dla księżniczki Sissi.
Po tych słowach, oboje podnieśli się z podłogi, a Ludwik podał Idzie do ręki wachlarz, mówiąc głośno:
- Proszę uważać, panienko. Ma panienka chyba dziurawe ręce.
- Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość. To przez ten bieg. Tu nigdy się nie biega, a księżniczka...
- Rozumiem. Księżniczka zawsze miała temperament.
- I ma go nadal. Dziękuję, Wasza Wysokość.
Po tych słowach, Ida wyszła z pokoju. Ludwik uśmiechnął się do niej bardzo serdecznie i przyjaźnie, po czym zamknął za nią drzwi i zaczął czekać na termin umówiony ze szlachcianką.
Godzina szybko minęła i Ida Ferenczy z książką w ręku zaczęła iść w stronę pokoju księżniczki Sissi. Przed chwilą była w bibliotece po dzieło dla niej. Kiedy mijała pokój księcia Ludwika, ten wyszedł z niego nagle i wpadł na nią, wytrącając jej niechcący książkę z ręki.
- Och, przepraszam bardzo. Nie widziałem pani.
Przepraszając, Ludwik schyli się po książkę, która leżała otwarta na podłodze i szybkim, sprawnym ruchem wsunął do niej list, po czym zamknął książkę i oddał ją Idzie.
- Proszę. I jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało, Wasza Wysokość.
Jej oczom oczywiście nie umknął ruch, który wykonał książę i dopiero teraz zrozumiała, po co miała mieć ze sobą książkę. Zadowolona uśmiechnęła się lekko i powiedziała, że nic się nie stało, a następnie ruszyła do swojego pokoju. Sissi póki co nie było w pałacu, przechadzała się z Karolem po ogrodzie i Ida miała czas dla siebie. Wróciła więc do siebie, zamknęła drzwi na klucz, upewniła się, że nikogo nie ma na korytarzu, po czym usiadła przy biurku. Wyjęła z książki list, otworzyła go i zaczęła czytać. Jego treść brzmiała następująco:

Moja ukochana Ido.

Nie mogę przybyć do Austrii. Jak wiesz, jestem w niej poszukiwany za czyny, które w każdym innym miejscu byłyby uważane za czyny patriotyczne. Bardzo za Tobą tęsknię i nie wiem, kiedy znowu Cię zobaczę. Nie powiem Ci, gdzie się teraz ukrywam, bo boję się, że ktoś przechwyci ten list. Możesz jednak zaufać temu, kto ci go przekaże. Jeśli zechcesz, on przekaże też Twój list do mnie. Spieszę Ci tylko donieść, że żyję i czuję się dobrze. Jednak tęsknota za Tobą dobija mnie każdego dnia, odkąd musieliśmy się rozstać. Proszę, spal ten list zaraz po przeczytaniu i nie pokazuj go nikomu. Nie wiemy jeszcze, komu możemy ufać. Wierzę jednak, że nastaną lepsze czasy i kiedy wrócę z wygnania. A wtedy pobierzemy się i już nigdy nic nas nie rozdzieli.

Na zawsze Twój duszą, ciałem i sercem

Gyula


Ida przeczytała list kilka razy, za każdym roniąc z oczu coraz więcej łez, po czym mocno przycisnęła kartkę do serca i rzekła:
- Boże. A więc on żyje i wciąż mnie kocha. Dzięki ci, Boże. Dzięki ci, Boże!
Następnie zapaliła świeczkę i przyłożyła do niej list, który natychmiast zajął się ogniem. Ida zaraz potem wrzuciła go do kominka wraz z kopertą, ani na chwilę nie odrywając przy tym wzroku od nich, aż obie te rzeczy zamieniły się w grudkę popiołu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 0:32, 20 Wrz 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 16:21, 07 Lis 2022    Temat postu: Niespodziewany gość

Ludwika wydaje mi się ciepłą, serdeczną osobą, która Zofia traktuje protekcjonalnie.
Zofia zdaje się mówić Austria to ja.
Na szczęście Franciszek i Karol Ludwik w stosunku do cioci są serdeczni, nie zadzierają nigdy nosa.
Czytając opis Karola widzę luzaka i babiarza Adamczyka. Rozbawiło mnie to nawiązanie do Siedmiu wspaniałych, że kobiety powinny tak jak bydło być oznakowane. Sissi jednak traktuje Karola z dystansem.
Biedna Nenne. Jest piękna, urocza, wykształcona, dobrze wychowana, jedyną jej wadą to, że nie ma wdzięku i temperamentu swojej młodszej siostry.
Żal mi jej strasznie, że nawet nie domyśla się tego, co się świeci.
Jak świetnie by ta scena wyglądała filmie te ukradkowe spojrzenia między Sissi a Franciszkiem, nienazwane napięcie między nimi i udawanie, że dobrze im z narzuconymi przez rodziców partnerami.
Ciekawa postać Ida Frenczy. W przeciwieństwie do Sissi twardo stąpa po ziemi. To nawiązanie do aktorskiej wersji Aladyna.
Pojawia się ulubiony kuzyn Sissi Ludwik. Uwielbiam dźwięk skrzypiec, jest w tym coś magicznego.
Jeszcze nie wiemy kim jest ten Gyula i dlaczego się ukrywa. A ta scena ze spaleniem listu mocna. Ida wie, że na na dworze jest pełno podstępnych węży i nikomu nie można ufać. Lepiej by ten list nie wpadł w niepowołane ręce.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 10:14, 08 Lis 2022, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:51, 14 Lis 2022    Temat postu:

Rozdział V

Bal zaręczynowy

Przybycie Ludwika von Wittelsbacha, następcy tronu Bawarii było nie lada wydarzeniem. Mężczyzna bowiem bardzo rzadko bywał na cesarskim dworze i to nie dlatego, że nie był na niego zapraszany, ponieważ zaproszenia dość często mu przysyłano. Tutaj w grę wchodziło coś zupełnie innego. Po pierwsze, ostatnie lata Ludwik spędził na zwiedzeniu świata i spotkaniach z przyjaciółmi, poznanymi w czasach studenckich i z którymi to utrzymywał stały kontakt, przez co nie było go wtedy w Austrii ani jej okolicach, dlatego niejedno zaproszenie musiał odrzucić. Po drugie, cesarski dwór nie był dla niego miejscem, w którym dobrze by się czuł i mile by spędzał czas, bo pomimo swojego pochodzenia nadal był traktowany jak następca tronu prowincjonalnego królestwa, które w żadnym razie nie mogło się równać z Austrią, co wiele osób na dworze, a już zwłaszcza dygnitarze żyjący w stolicy imperium Habsburgów od dnia swoich narodzin, jawnie mu okazywało, a jak to wiadomo, trudno jest dobrze się czuć w miejscu, gdzie ludzie okazują nam niechęć. Po trzecie, nie lubił rozrywek, jakie bawiły miejscowe elity. Nigdy nie przepadał za polowaniami, chociaż potrafił nawet zrozumieć ideę polowania na zwierzęta szkodzące ludziom, takie jak wilki, dziki czy też łasice i lisy, choć co do tych ostatnich, to miał mieszane uczucia. Jednak nie był w stanie zrozumieć idei polowania na zwierzęta w żaden sposób nie będące dla ludzi zagrożeniem, jak chociażby jelenie czy też żubry. Uważał to wszystko za barbarzyństwo niegodne cywilizowanego człowieka. Po czwarte zaś, denerwowała go atmosfera na dworze cesarskim, pełna intryg i plotek, w których nigdy nie miał zamiaru brać udziału i do których czuł niewysłowioną niechęć. Właśnie dlatego na dworze cesarskim bywał niezmiernie rzadko, chociaż Zofia, Franciszek Józef oraz Karol Ludwik niejeden raz zapraszali go do siebie, gdyż niezmiernie go lubili, ale nawet i oni widzieli w nim przede wszystkim ekscentryka i lekkiego dziwaka, choć przy okazji niezwykle sympatycznego i serdecznego.
Z tych oto właśnie powodów, obecność Ludwika von Wittelsbacha na dworze cesarza była tak niezwykła i wzbudziła pośród dworzan wielkie zainteresowanie, a przy okazji jeszcze masę plotek, które sugerowały, że na pewno wywoła on jakiś skandal lub coś w tym rodzaju, na co tak prawdę mówiąc, wszyscy liczyli, gdyż wtedy przynajmniej przestanie być chociaż na chwilę w tym miejscu nudno.
Ludwik oczywiście, nie przejmował się tym wszystkim, choć oczywiście te plotki bardzo szybko dotarły do jego uszu. Uważał, że szkoda jego cennego czasu na przejmowanie się tym, co ludzie opowiadają na jego temat. Ponadto i tak nie chciał tutaj przebywać częściej i dłużej niż to konieczne, dlatego nie zależało mu wcale na tym, aby mieć dobrą opinię u miejscowych dworaków, którymi to zresztą serdecznie gardził. Uczucie to zdarzało się u Ludwika niezmiernie rzadko i jeżeli ktoś jednak otrzymywał od niego pogardę, musiał naprawdę mocno sobie na to zapracować. Książę z natury bowiem był osobą niezwykle serdeczną i pozytywnie nastawioną do świata i innych, choć przy okazji doskonale zdającym sobie sprawę z tego, że prawa panujące na tej planecie są zwykle surowe dla takich marzycieli i romantyków jak on. Tak, bo przecież Ludwik był romantykiem i marzycielem, ale nie przeszkadzało mu to też być realistą, który wiedział doskonale, czego można, a czego nie można od świata i siebie samego oczekiwać. Sam siebie postrzegał jako jednego z tych, którzy mogą zmienić świat na lepsze, jeśli oczywiście tylko zbiorą odpowiednią liczbę zwolenników wokół siebie i będą stopniowo te zmiany w życie wcielać. Stopniowo, bo rewolucje budziły w Ludwiku niechęć. Przebywając na studiach w Londynie i w Paryżu, a potem odwiedzając te miejsca, napełnił swoją głowę takimi poglądami, które wielu obecnie panujących uważało w najlepszym razie za głupie, a w najgorszym razie za liberalne i niebezpieczne. Na szczęście jego ojciec, król Bawarii Maksymilian II, choć nie był zbyt ufny wobec wszelkich zmian, a już na pewno nie tych rewolucyjnych, spokojnie podchodził do sprawy poglądów syna. Jego zdaniem mijała powoli pewna epoka, a z nią zasady w niej panujące i dlatego muszą przyjść na miejsce starych, młodzi z nowymi pomysłami i je wprowadzić w życie. Jego zdaniem, była to naturalna kolej rzeczy.
Ludwika cieszyło to, że ma poparcie ojca, choć ten nieraz go ostrzegał, aby wprowadzał swoje zmiany ostrożnie, co zresztą książę zamierzał zrobić, kiedy już sam obejmie tron. Wiedział, że musi w tej sprawie posłuchać rad ojca, ponieważ świat nie chce przyjmować wielu korzystnych dla siebie zmian, pomimo tego, iż są one niezbędne dla jego funkcjonowania. Ludwik wiedział o tym, ale wiedział też, czyja jest w tym wina. Jego zdaniem winę za to wszystko ponosili skostniali oraz całkowicie zamknięci w świecie swojej wyobraźni konserwatyści, tak mocno się trzymający swoich skostniałych wartości, że wszystko, co w nie uderzało lub też je podważało, traktowali jak osobistą zniewagę i herezję. Szczególnie dotyczyło to Kościoła katolickiego, którego Ludwik nienawidził z całego serca. Widział w tej instytucji jedynie podłych, egoistycznych i grubych mataczy, wiecznie bawiącymi się w misjonarzy Boga i podtrzymujących władzę, jaką mieli nad ludźmi z pomocą sztuczek, oszustw, domniemanych cudów oraz udawanych wizji, a wszystko tylko po to, aby zachować status quo. Każdy człowiek, myślący inaczej niż oni, stawał się heretykiem lub libertynem, a wszelkie próby podważenia lub zmniejszenia w najmniejszej choćby części ich władzy nad światem były nazywane przez te podłe kreatury zamachem na samego Boga i jego święte prawa, które rzekomo miał On dawno temu ustanowić i których, pod groźbą spędzenia wieczności w piekle, nie wolno było nikomu złamać. Te oto podłe kreatury pozwalały sobie nawet na to, aby budować dla siebie pałace i żyć w luksusie, podczas gdy ludzie wokół nich potrafili głodować i żyć pod mostem, co oni kwitowali zwykłym stwierdzeniem, że skoro wielki Bóg chce, aby tak żyli, to najwidoczniej ma jakiś plan i nie wolno się temu przeciwstawiać. Ponadto, to przecież sam Bóg chce, aby oni tak żyli, czego najlepszym dowodem może być fakt, że tak właśnie żyją, bo gdyby Bóg nie chciał, aby tak żyli, to już dawno by im pomógł, a skoro tego nie robi, to najwidoczniej muszą tak żyć i nie powinni nawet myśleć o tym, aby spróbować w jakikolwiek sposób poprawić swój los. Jedyne więc, co te kreatury umiały powiedzieć ludziom w takiej sytuacji, to kazać im się modlić, czcić cesarza i wierzyć w to, że w niebie to wszystko zostanie im kiedyś wynagrodzone. Ponadto jeszcze te podłe kreatury ośmielały się nawet wpływać na politykę i dyktować władcom swe plany na rządy. Ludwik to wszystko wiedział i był świadomy, że dopóki Kościół będzie tu posiadał tak dużą pozycję polityczną, reformy pozostaną nadal w sferze marzeń.
Na szczęście w Bawarii sytuacja wyglądała inaczej. Tam rola Kościoła prawie w ogóle nie była znacząca. Wpływ niemieckiej, protestanckiej kultury był tam na tyle duży, że owa zgniła instytucja, jak ją nazywał Ludwik, znała swoje miejsce i nie próbowała się wychylać z obawy, że straci i te resztki autonomii, jakie posiada z woli Maksymiliana II. Ludwika bardzo to cieszyło, ale uważał, że to jest dopiero początek zmian, jakie to trzeba wprowadzić w jego ojczyźnie. Nie był mu jednak obojętny los Austrii, gdzie przecież spędził sporą część życia i której lud bardzo, ale to bardzo potrzebował zmian na lepsze. Dlatego miał nadzieję na rozmowę z Franciszkiem, któremu przedstawi swoje poglądy i spróbuje go do nich przekonać. Wiedział, że co prawda jest to człowiek, który długi czas był pod wpływem matki, strasznej konserwatystki, ale przecież on również studiował za granicą, na pewno poznał tam liberalne poglądy i na pewno sporo z nich zostało w jego głowie. Warto by było z tego skorzystać i namówić go na to, aby zaczął wprowadzać zmiany. Nie oczywiście wszystkie naraz, ale kolejno jedną po drugiej, aż stopniowo ograniczy on władzę kleru i konserwatystów, którzy pchają to imperium ku upadkowi, a co gorsza, nie mają o tym pojęcia, czy może raczej nie chcą mieć o tym jakiekolwiek pojęcia. Zadufani oraz przekonani o swojej całkowitej nieomylności doprowadzali cesarstwo na skraj wojny domowej, na której to tylko skorzystają obce mocarstwa. Dlatego zmiany są potrzebne i dlatego Franciszek Józef musi go wysłuchać. Musi wiedzieć, co się dzieje na jego podwórku, zanim będzie za późno i straci wszystko, na co tak długo pracował.
Rozmyślania Ludwika nad tym wszystkim, przerwało nagłe pukanie do jego drzwi. Spojrzał w ich kierunku, nadal jednak jeszcze zamyślony i rzekł:
- Proszę.
Do pokoju wszedł lokaj, zapowiadając przybycie Jej Wysokości, księżniczki Elżbiety Amelii Eugenii von Wittelsbach proszącej o rozmowę z Jego Wysokością, księciem Ludwikiem von Wittelsbach, następcą tronu Bawarii. Gospodarz pokoju uśmiechnął się, rozbawiony tym sposobem poinformowania go, że odwiedzić go chce jego kuzynka i powiedział:
- Niech wejdzie.
Lokaj ustąpił miejsca Sissi, która weszła do pokoju bardzo rozbawiona, po czym z miejsca zawołała wesoło:
- Przyjaciele mówią do mnie „Sissi”.
Lokaj zamknął za księżniczką drzwi i Ludwik został z nią sam na sam. Sissi z kolei po prostu pękała ze śmiechu.
- Widziałeś tę jego minę? Jaki poważny i jaki sztywny. Jakby kij połknął. A do tego jeszcze ten cały protokół. Nie mógł powiedzieć, że przybywa księżniczka Elżbieta, nie! On musiał pełne moje nazwisko ci zaanonsować. Po prostu żarty, jak babcię kocham.
- Co chcesz? Etykieta pamiętająca jeszcze czasy XVI wieku - odpowiedział jej Ludwik, również się uśmiechając - Dla mnie ona też jest beznadziejna i mam nadzieję, że Franciszek ją kiedyś zmieni, bo inaczej nie wiem, czy będę tu często bywał. Jako człowiek z natury wolny, nie lubię być niewolnikiem sztywnych reguł.
- Ja tak samo - odparła na to Sissi i zaczęła uważnie przyglądać się kuzynowi - A pomijając to wszystko, to jak ci się podoba w Schonbrunnie?
- Średnio. Od mojej ostatniej wizyty raczej niewiele się tu zmieniło. I w tym sęk. Europa idzie do przodu, zaś tutaj ludzie ciągle tkwią w sztywnych zasadach sięgających epoki średniowiecza. No, może trochę późniejszych.
- Średniowiecze. Dobre określenie. Naprawdę to jest zupełnie inny świat. Ten twój lokaj jest najlepszym przykładem. Zamiast mnie tu wpuścić, jak normalnego człowieka w każdym normalnym miejscu by wpuścił, musiał mnie zaanonsować.
- Bo jestem następcą tronu i to dlatego. Koronowane głowy zawsze tak mają. Przed drzwiami czeka sługa, aby poinformować, kto przyszedł. Ty jesteś zaś prostą księżniczką, dlatego ciebie to nie obejmuje. Ale spokojnie, jak tylko zaręczysz się z Karolem, to będziesz miała podobne sytuacje i to codziennie.
- No właśnie, a propos tych zaręczyn - powiedziała Sissi i z miejsca całkiem spoważniała - Chciałam z tobą porozmawiać, o ile masz oczywiście czas.
- Naturalnie. Ja dla ciebie zawsze mam czas, kuzyneczko.
- Dziękuję. Właśnie dlatego byłeś moim ulubionym kuzynem.
Sissi obdarzyła Ludwika czarującym uśmiechem, on zaś poczuł się dziwnie z tego powodu zmieszany. Już ostatnio, kiedy był u rodziny Sissi, to widok jego tak uroczej i słodkiej kuzynki zrobił na nim ogromne wrażenie, ale teraz wrażenie owo było dużo silniejsze. Ludwik nie spodziewał się, że jego mała kuzyneczka, którą pamięta z dziecinnych lat, może wyrosnąć na tak piękną i czarującą młoda kobietę. Nie wiedział, jak ma się z tym czuć. To było dla niego coś zupełnie nowego.
- Usiądź więc i opowiadaj - powiedział po chwili Ludwik, wskazując dłonią krzesło.
Sissi usadowiła się na nim i patrząc z uwagą na kuzyna, zaczęła mówić:
- Chodzi o te zaręczyny. Nie wiem, co mam zrobić. Ja i Karol nigdy jakoś nie byliśmy sobie specjalnie bliscy. Owszem, lubiłam go zawsze, ale nigdy aż tak, jak Franciszka i przy tym nie mogę powiedzieć, żeby podobał mi się on teraz.
- Doprawdy? A to ciekawe - odpowiedział dowcipnie Ludwik - O ile dobrze wiem, wszystkie damy dworu za nim szaleją i wzdychają.
- Damy dworu może tak, ale ja nie. I w tym właśnie sęk. Nie czuję do niego nic poza przyjaźnią i pewną sympatią. Ale dla mnie to za mało, aby przyjąć jego oświadczyny. Tylko widzisz, wydaje mi się, że moi najbliżsi tego właśnie ode mnie oczekują. A zwłaszcza ciocia Zofia.
- A twoja mama?
- Ona nie chce niczego na mnie wymuszać. Ale na pewno chce, żebym wyszła za mąż, póki jest na to odpowiednia pora. Bo przecież jeszcze kilka lat i co? I będę starą panną.
- Nie przesadzaj. Stara jeszcze długo nie będziesz. A co do tych zaręczyn, to nie sądzisz, że jeżeli nie kochasz Karola, to wychodzenie za niego za mąż byłoby oszustwem wobec niego i wobec siebie samej?
Sissi załamana spuściła oczy i nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Jej kuzyn zaś zaczął się jej uważnie przyglądać, jakby chciał wyczytać z twarzy Sissi to, co tak usilnie próbowała ona ukryć.
- A zatem?
- Wiesz, w innych okolicznościach pewnie bym przyjęła jego oświadczyny, bo w końcu Karol nie jest wcale taki zły i zapewne z czasem nauczyłabym się, jak go kochać. Bo na pewno nie może to być takie trudne, prawda?
- Może być trudniejsze niż ci się wydaje, Sissi. Nauczenie się miłości to jest najtrudniejsza ze wszystkich nauk świata. Ale mówisz, że zapewne w jakiś innych okolicznościach byś za niego wyszła. Co masz na myśli? Jakie są te okoliczności, które ci to uniemożliwiają?
- Bo widzisz, ja... Ale nie śmiej się ze mnie, proszę.
- Nie mam zamiaru. Mów śmiało.
- I nie możesz tego nikomu powiedzieć.
- Nikomu nie powiem, skoro o to prosisz. Mów zatem.
- Widzisz, Ludwiku... Ja... Chodzi o to, że ja... Ja już jestem zakochana.
Ludwik uśmiechnął się delikatnie. Zaczął powoli domyślać się, do czego Sissi zmierza i ucieszyło go to, że ona właśnie jemu chce powierzyć tak ważny sekret. Gdy była dzieckiem, tylko trzy osoby były jej tak bliskie, aby mogła im powierzyć swoje tajemnice: Nene, Franz i on. Jeżeli jednak teraz nie mogła ani tej pierwszej, ani tej drugiej osobie opowiedzieć tego, co opowiadała jemu, to biorąc pod uwagę to, co Ludwik wiedział o całej sprawie, wszystko mu układało się w tylko jedno, jedyne możliwe rozwiązanie.
- Jesteś zakochana we Franciszku, prawda?
Sissi spojrzała na niego zdumiona. Nie spodziewała się po nim, że odgadnie to tak szybko. Zawsze był bystry, ale teraz ta bystrość lekko ją zaniepokoiła.
- Jak to odgadłeś?
- To nie było znowu takie trudne. Prosta logika, Sissi. W dzieciństwie miałaś trzy bliskie sobie osoby, którym wszystko mogłaś powiedzieć: Nene, Franciszka i mnie. Jeżeli do mnie przychodzisz i mówisz coś takiego, a nie mówisz tego tym pozostałym, to znaczy, że dotyczy to ich. A jedyna rzecz, jaka dotyczy ich obojga, to ich zaręczyny, jakie mają się jutro odbyć. Wspomniałaś, że jesteś zakochana, a zatem, dodając to wszystko wywnioskowałem, że kochasz Franza.
Sissi uśmiechnęła się do niego serdecznie, a Ludwik poczuł jakieś dziwnie ukłucie w sercu. Dlaczego tak dziwnie się czuł w towarzystwie swojej małej Sissi? Jeszcze nigdy nie budziła w nim tak skomplikowanych emocji. Zawsze po prostu była jego małą, kochaną kuzyneczką. Co się teraz zmieniło?
- Nic się nie zmieniłeś, Ludwiku. Jesteś nadal niezwykle bystry.
- Doprawdy? O ile dobrze pamiętam, nazwałaś mnie w dzieciństwie dużym głupkiem.
Sissi parsknęła śmiechem i powiedziała pospiesznie:
- Proszę cię. Miałam wtedy osiem lat i ledwie odrosłam od ziemi. Poza tym, to było tylko raz. Ale wiesz, że zawsze byłeś moim ulubionym kuzynem.
- Wiem i cieszę się, że nadal nim jestem.
- I zawsze nim będziesz. Ale poradź mi, proszę, co ja mam robić? Czy mam powiedzieć publicznie, że kocham Franza i zniszczyć plany matrymonialne mamy i cioci Zofii? Mam skrzywdzić Nene? Przecież ja widzę, jak ona na niego patrzy. Jest nim zachwycona. Poza tym, ona pasuje do tego świata, a ja nie. Ludwiku, co ja mam zrobić?
Ludwik westchnął głęboko. Problem istotnie był dosyć poważny i raczej nie należał do takich, które łatwo rozwiązać. Zastanowił się przez chwilę, po czym z uwagą spojrzał w kierunku Sissi, a jego spojrzenie utkwiło w jej oczach. Były one po prostu przecudne. Podobnie jak delikatny nosek, różowe policzki i te piękne, puszyste włosy. Tak, Sissi była przeurocza i przepiękna. Temu nie można było w żaden sposób zaprzeczyć. Ale też była w rozterce i potrzebowała jego pomocy. Z tego też powodu, Ludwik otrząsnął się z zachwytów nad urodą Sissi i rzekł:
- Moim zdaniem, nie powinnaś chwilowo nic robić. Jeżeli Franciszek też cię kocha, tak jak ty jego, sam będzie wiedział, co należy zrobić. Jeżeli nie, to cóż... Z czasem uczucie do niego minie ci, a ty może odnajdziesz szczęście z Karolem. Ale nie musisz wychodzić za Karola. Możesz odrzucić jego oświadczyny, lecz przy tej okazji nic nie mówić o swoim uczuciu do Franciszka.
- A jeżeli on czeka na znak z mojej strony? Możesz pierwsza powinna więc wykonać jakiś ruch?
- Nie sądzę, żeby to było właściwe. Ten ruch powinien wykonać on. O ile on też ciebie kocha. Bo jeżeli nie, to nie warto tracić na niego czas.
- Nie wiem, co on do mnie czuje. Wydaje mi się, że odwzajemnia to uczucie, które do niego żywię, ale co, jeżeli jestem w błędzie? Jeżeli to tylko i wyłącznie moja wyobraźnia? Może tylko sobie coś uroiłam?
- Moja rada jest prosta: nie przyjmuj oświadczyn Karola, jeżeli go nie chcesz. Ale w sprawie Franciszka, pozwól jemu zadziałać. Jeżeli cię nie kocha lub kocha, ale mimo to wybierze inną, to znaczy, że nie był wart twoich łez i zainteresowania. A jeżeli cię szczerze kocha, będzie wiedział, co ma zrobić.
Sissi ponownie uśmiechnęła się do kuzyna, dziękując mu przy tym za radę, która wydała jej się bardzo mądra i jednocześnie jedyna słuszna. Rozejrzała się z ciekawości po pokoju Ludwika, a jej wzrok padł na książkę która leżała na stoliku. Zaciekawiona podeszła, biorąc do ręki owo tajemnicze źródło wiedzy, aby mu się lepiej przyjrzeć.
- „O potrzebie reform”. Ciekawie brzmi - powiedziała - Czytasz to, czy może chcesz dać komuś do czytania?
- To drugie - odpowiedział jej Ludwik.
Sissi przyjrzała się okładce książki i przeczytała napisane na niej nazwisko autora.
- Johannes Chronist. To jakiś nowy pisarz?
- Owszem, pisze od niedawna.
Widząc tajemniczy uśmiech na twarzy Ludwika, Sissi zaczęła się domyślać, o co tu chodzi. Zbyt dobrze znała kuzyna i jego zapędy artystyczne, aby nie odkryć tego faktu.
- Ty to napisałeś, prawda? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Jak widzę, twoja uroda dorównuje twojej inteligencji - odparł na to Ludwik.
Sissi zarumieniła się delikatnie, pod wpływem tego komplementu, po czym z ciekawością zaczęła wertować stronice książki, przyglądając się z uwagą jej treści.
- Wygląda bardzo ciekawie. Chcesz to komuś dać?
- Owszem, Franciszkowi. Może wyciągnie z tego pożyteczne wnioski.
- Może. Mam tylko nadzieję, że nie atakowałeś wprost sposobu, w jaki rządzi on cesarstwem, bo raczej tym go nie zachęcisz do lektury.
- Spokojnie. Nie operuję tutaj nazwiskami, tylko faktami, które nie można w żaden sposób zlekceważyć.
- To dobrze. Będziesz się z nim dzisiaj widział?
- Tak. Prosił, żebym przyszedł do niego wieczorem. Chyba chce o czymś ze mną porozmawiać.
- Rozumiem - Sissi odłożyła książkę na stolik i spojrzała uważnie na Ludwika - Tylko proszę, nie wspominaj mu o tym, o czym przed chwilą rozmawialiśmy.
- W porządku, jak sobie życzysz.
- Dziękuję ci, Ludwiku. Jesteś kochany, jak zawsze zresztą.
To mówiąc, podeszła do kuzyna i czule pocałowała go w policzek, po czym wyszła z pokoju, dziękują za radę i za to, że chciał ją wysłuchać. Ludwik patrzył, jak się oddala, a w sercu poczuł dziwne uczucie, którego nie umiał wyjaśnić. Coś, czego nigdy nie czuł do swojej małej kuzynki, a co nagle zaczęło wyraźnie mu dokuczać i nie pozwalało mu patrzeć na nią tak samo, jak kiedyś. Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli i rzekł sam do siebie z gniewem:
- Ech, Ludwiku. Ty naprawdę jesteś dużym głupkiem. Przecież ona nigdy nie darzyła cię niczym innym jak przyjaźnią. I nadal darzy.
Mimo tych gorzkich słów prawdy, nie był w stanie zapomnieć, jak słodko się Sissi uśmiechała i jak cudowne ciepło wywołało to zjawisko w jego sercu.

***

Godzinę później Ludwik siedział w gabinecie Franciszka Józefa, który usiadł naprzeciwko niego z niezwykle poważną i poruszoną zarazem miną na twarzy.
- Dziękuję ci, że przyszedłeś, ponieważ mam do ciebie sprawę, której jednak nie mogę nikomu innemu powiedzieć.
Kolejne sekrety i tajemnice, pomyślał sobie Ludwik. Zapewne chodzi o Sissi. Dlaczego nie mogą normalnie ze sobą o tym porozmawiać, tylko korzystają ciągle z pośredników?
- Co to za sprawa? - zapytał głośno.
- Chodzi o jutrzejszy bal zaręczynowy - powiedział Franciszek.
Wiedziałem, pomyślał Ludwik. Głośno zaś odparł:
- Słucham cię zatem.
- Jak zapewne dobrze wiesz, jutro mam oficjalnie zaręczyć się z Nene. To ma nastąpić w trakcie balu. Obawiam się jednak, że nie będę w stanie tego zrobić.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie kocham Nene. Kocham inną.
- Czyżby... Sissi?
Franciszek spojrzał na niego niezwykle poważnie i delikatnie skinął głową.
- Otóż to. I nie wiem, co mam zrobić.
- A co tu nie wiedzieć? Powiedz Sissi, co do niej czujesz, powiedz Nene, że jej nie kochasz, pobierz się z Sissi i żyjcie długo i szczęśliwie.
Cesarz rozłożył delikatnie ręce, po czym wstał z krzesła i zaczął przechadzać się po pokoju.
- Żeby to było takie proste, Ludwiku. Gdybym był następcą tronu Bawarii, to mógłbym spokojnie tak postąpić. Ale ja jestem cesarzem wielkiego imperium. Ja nie mogę tak swobodnie podejmować decyzji bez dobrego ich przemyślenia.
- Więc je przemyśl na spokojnie.
- Robię to cały czas i niestety, nic mądrego nie przychodzi do głowy. Bardzo chcę być z Sissi, ale nie wiem, co ona do mnie czuje. Czy mnie kocha tak, jak ja kocham ją? I czy ona odnajdzie się tutaj, w tym świecie? W tym świecie pełnym tradycji i zasad, jakie mogą tłamsić jej wolną naturę?
- Wobec tego zmień te tradycje, skoro one są tłamszące.
- Mam tak lekką ręką zmienić wielowiekowe już tradycje, ustanowione przez moich przodków?
- No, to skoro tradycje przodków są dla ciebie ważniejsze od Sissi, to co ja ci mogę tu poradzić?
Franciszek spojrzał na niego groźnie i powiedział ze złością:
- Sądziłem, że chcesz mi pomóc.
- Chcę ci pomóc, ale nie umiem tego zrobić, kiedy ty sam nie wiesz, czego ty chcesz. Co ja wobec tego mogę ci poradzić?
- Nie rozumiesz, że to sprawa jest o wiele bardziej złożona? Ten świat stoi na niezwykle silnych fundamentach od setek lat. Nie mogę ich tak po prostu zmienić w jednej chwili i ryzykować, że wszystko, co budowali moi przodkowie zawali się.
- Nie mówię ci, że masz to wszystko zrobić w jednej chwili. Ja jestem także przeciwnikiem zmian rewolucyjnych. Wszystkie zmiany muszą być wprowadzane stopniowo, to prawda, ale one muszą mieć miejsce.
- Wiem o tym, ale z drugiej strony, czy aby na pewno one nie zniszczą Austrię i dzieło rąk poprzednich cesarzy?
- Austrię niszczy to, że świat stopniowo idzie do przodu, a wy ciągle tkwicie jeszcze w średniowieczu - powiedział ze złością Ludwik, wstając z krzesła.
- Ludwiku, ja naprawdę rozumiem potrzebę zmian, ale te reformy mogą tutaj wszystko zniszczyć - odparł na to Franciszek - Przecież przez setki lat w imperium filarami podtrzymującymi ten świat były niezmieniane od lat zasady.
- O tak, zasady i etykieta, które ciebie samego już nieźle drażnią.
- Drażnią i to bardzo, ale mam je zmienić to tak po prostu? Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Bo przecież, jeżeli te zasady tak długo były dobre dla Austrii i dla całego cesarstwa, to po co je zmieniać?
- Dobre? - prychnął z pogardą Ludwik - Dla kogo niby dobre? Dla ciebie, dla twojego brata i waszej mamusi? Dla tłustych biskupów i kardynałów, chodzących w ornatach i kapiących od złota? Dla panów wyzyskujących swoich chłopów i to niczym niewolników? To rzeczywiście, dla nich to jest dobre. A cała reszta, czyli przeważająca większość poddanych żyje w nędzy i gnije żywcem.
- Biedy nie da się uniknąć - odparł Franciszek.
- Nie da się i owszem, ale można w miarę możliwości z nią walczyć, a to się robi poprzez stwarzanie warunków życia dla poddanych, aby mogli godnie w tym świecie funkcjonować. Ale żeby to zrobić, to musisz najpierw odebrać przywileje osobom, które żerują na twoich poddanych i przy okazji na tobie.
- Ludwiku, ja naprawdę chcę, żeby moi poddani dobrze żyli. Ale Austria to jest wielkie państwo, wielkie imperium stworzone przed laty na pewnych zasadach i jak dotąd dalej na tych zasadach udaje się funkcjonować. Nie mówię, że to są dobre zasady, ale polityka nie może kierować się tylko sentymentem. Poza tym, jak pójdę na ustępstwa, to ludzie zaczną domagać się coraz więcej i coraz więcej, a ten kraj w końcu rozsypie się jak domek z kart i nic nam nie zostanie.
- Wiesz co, Franciszku? Zaczynasz mówić jak twoja matka. Nie sądzisz, że czas już zacząć myśleć samodzielnie? A nie działać pod dyktando mamusi, która to teraz sprzedaje was jak bydło na pastwisku?
- Nie waż się tak mówić o mojej matce! - zawołał ze złością Franciszek - To jest kobieta szlachetna i mądra, chce jedynie dobra Austrii. Przyznaję, że metody, jakimi postępuje nie zawsze mogą się podobać, ale to jest polityka. Ona nigdy nie jest łagodna. Takie prawa polityki.
- Doprawdy? - spytał z kpiną Ludwik - No, skoro tak jest, jak mi mówisz, to ja nie mam nic do powiedzenia więcej w tej sprawie. Ożeń się wobec tego z Nene, złóż siebie na ołtarzu ojczyzny i skrzywdź zarówno siebie, jak i również obie moje drogie kuzynki. Bo przecież w ten sposób skrzywdzisz nie tylko Sissi, ale i Nene, którą poślubisz bez miłości do niej, co ona prędzej czy później odczuje.
- Dlaczego uważasz, że skrzywdzę Sissi? - zapytał zaintrygowany Franciszek, uważnie mu się przyglądając - Czyżbyś wiedział o czymś, o czym ja nie wiem?
Ludwik zrozumiał, że powiedział trochę za dużo. W innych okolicznościach to by bez wahania i wprost rzekł do Franciszka, że Sissi go kocha i chce z nim być. Ale przecież dał jej słowo, że nic nikomu nie powie i dlatego musiał zachować tajemnicę, chociaż nie sprawiało mu to wcale przyjemności.
- Ja tam nie chcę się mieszać między wasze sprawy bardziej niż to konieczne - powiedział z lekką złością w głosie - Uważam, że sami powinniście między sobą wyjaśnić to, co was łączy, a co nie łączy. Ja wam nie pomogę.
- Nam? Czyli nie tylko mnie, ale i Sissi?
Franciszek podbiegł do Ludwika, łapiąc go za ramię i patrząc mu uważnie w oczy, chcąc wyczytać z nich prawdę.
- Powiedz mi prawdę, Ludwiku! Sissi mnie kocha, prawda?
Ludwik nie chciał nic powiedzieć, jednak jego oczy były aż nadto wymowne. Książę bawarski, widząc, że oto zostaje przejrzany na wylot, wyrwał się z uścisku cesarza i powiedział:
- Znasz Sissi już tak długo i nie wiesz, co ona do ciebie czuje? Nie umiesz dostrzec tego już po samym jej wzroku?
Nie chciał złamać danego słowa, ale mając powoli dość tajemnic, do których go zobowiązano, postanowił dać wskazówkę Franciszkowi. Liczył na inteligencję z jego strony i na szczęście się nie zawiódł w tej sprawie. Cesarz uśmiechnął się do niego serdecznie i powiedział:
- A więc ona mnie kocha!
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. I tak już powiedziałem zbyt wiele.
- A zatem ona mnie kocha! Boże, Ludwiku! Uczyniłeś mnie szczęśliwym!
- Możliwe, ale czy Sissi też? Tu już mam poważne wątpliwości.
Franciszek natychmiast szybko spoważniał.
- Racja - powiedział - Przecież ona nienawidzi sztywnych zasad etykiety i nie byłaby w stanie czuć się pośród nich szczęśliwa. Ja sam mam jej powoli dosyć, ale tak po prostu wszystko do góry nogami wywrócić dla mojej ukochanej? Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie. A poza tym, co by na to powiedziała matka?
- Naturalnie, znowu twoja matka - rzucił z lekką złością Ludwik - Ile ty masz lat, aby wiecznie przejmować się tym, co ona powie?
- Nie zapominaj, że wraz z ojcem przygotowywała mnie od zawsze do bycia cesarzem i to w dużej mierze jej zawdzięczam swoją edukację. Dzięki staraniom jej i ojca jestem teraz tym, kim jestem. Ojca już nie ma i jest tylko ona. Nie mogę jej tak po prostu zlekceważyć ani tym bardziej jej zdania. Poza tym, ja bardzo chcę zmian, ale się ich obawiam. Wiesz przecież, co zrobiono we Francji, kiedy chciano wprowadzić zmiany od razu, w sposób gwałtowny, prawda?
- Mówisz o rewolucji, a przecież ja cię do niej nie namawiam. Ja cię jedynie namawiam do tego, abyś rozpoczął swoje rządy od zmian łagodnych i spokojnych, które potem przerodzą się w poważne reformy nad całym krajem. I tylko proszę, nie zaczynaj mi mówić, że nie powinno się zmieniać tego, co dobre, bo już wiemy obaj, komu jest tak naprawdę w tym kraju dobrze. A zresztą, w jakim niby kraju? Chyba raczej w jednym wielkim imperium, który twoi zdegenerowani przodkowie, żeniącymi się wiecznie z krewnymi dla zachowanie czystości krwi, zbudowali na cudzej krzywdzie. A co? Może zaprzeczysz? Może powiesz mi, że to wszystko dał wam Bóg, bo byliście tacy mądrzy i wam się to należało?
- Nie. Imperia nie tworzy się miłością, tylko podbojami i sprawną polityką - odrzekł na to spokojnie Franciszek - I wiem doskonale o tym, jak moi przodkowie potrafili być zdegenerowani, jak to raczyłeś powiedzieć. Uwierz mi, bez większej chluby uczyłem się o ich losach, kiedy byłem dzieckiem. Zawsze mnie przerażali. Ale mimo swoich wad, umieli utrzymać to imperium tyle lat, nie zmieniając w nim niczego. Skąd więc pewność, że teraz zmiany są konieczne? Czuję, że tak jest, ale nie mam do tego pewności. A jako cesarz nie mogę podejmować decyzji, co do których nie mam pewności, że są dobre.
- Nie oczekuję od ciebie, że wywrócisz całe imperium do góry nogami. Ja cię tylko proszę, abyś pomyślał nad tym, co ci powiedziałem. Zmiany w naszym życiu są konieczne, choć nie zawsze takie, jakie byśmy chcieli. Ale one muszą prędzej czy później nastąpić. Dlatego, skoro już poprosiłeś mnie o radę, oto ona: wyznaj Sissi, co do niej czujesz i oboje bądźcie szczęśliwi. A potem zacznij wprowadzać w życie zmiany na dworze i w imperium. Zacznij małymi kroczkami, wtedy nikt ci nie będzie miał tego za złe. Przeciwnicy reform nawet tego nie zauważą. Dopiero wtedy się zorientują, gdy będzie już za późno i zmiany ruszą. Ale wtedy nie będą już mogli nic zrobić. Zmień surową etykietę, zmień złe prawa, nie od razu, ale tak stopniowo. Zrób to, a gwarantuję ci, że wszyscy poddani będą cię kochać.
Franciszek uśmiechnął się, usiadł przy biurku i delikatnie potarł sobie dłonią skroń, mówiąc przy tym:
- Och, Ludwiku. Za krótko studiowałem za granicą, jak widzę. Nie rozumiem jeszcze wielu rzeczy, które dla ciebie są takie proste i oczywiste. Widzę, że muszę wiele się jeszcze nauczyć. Za szybko zostałem cesarzem. O wiele za szybko.
- Owszem, ale nigdy nie jest za późno na naukę - odparł Ludwik i położył na biurku przed nim swoją książkę - Proszę, to powinno ci pomóc zrozumieć wiele rzeczy. Oczywiście, nie jest to jedyna książka, z jaką powinieneś się zapoznać, ale na dobry początek ta jest idealna.
Franciszek przyjrzał się książce, otworzył ją i zajrzał do jej treści.
- Ciekawe. Bardzo ciekawe. Na pewno to przeczytam. Ale chyba jej autor, to nie jest jakiś radykał, prawda?
- W żadnym razie. Po prostu liberał widzący potrzebę zmian i opisujący, jak to on je sobie wyobraża. Tylko tyle i aż tyle.
- Rozumiem. Dziękuję ci, Ludwiku. A co do balu, to mam nadzieję, że się na nim zjawisz.
- Oczywiście, że tak. Jestem przecież gościem honorowym.
- Otóż to, przyjacielu. Bądź na nim koniecznie. Być może niejedno na tym balu cię zaskoczy.
Widząc zadowoloną twarz Franciszka, który jeszcze przed chwilą nie był tak do końca pewien, co powinien zrobić, Ludwik poczuł lekki niepokój. Co on chciał zrobić? Jakie były jego plany? Czy aby nie skrzywdzi nimi Sissi i Nene? Oby tylko nie zrobił niczego głupiego.
A swoją drogą, oni oboje zachowują się jeszcze jak dzieci, myślał Ludwik, gdy opuszczał gabinet Franciszka. Zamiast normalnie ze sobą porozmawiać, to ciągle od siebie się odsuwają i korzystają z pomocy pośredników. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, mieszając się w ich sprawy. Boję się, że chcąc im pomóc, tylko jeszcze bardziej namieszałem.

***

Następnego dnia odbył się w godzinach wieczornych wielki bal, na który to zostali zaproszeni wszystkie znamienite rody w Austrii. Nikogo, kto liczył się w tym świecie, nie mogło tutaj zabraknąć. Książęta, hrabiowie, baronowie z żonami i dziećmi zjawili się na tym balu, aby zobaczyć, kim jest ta kobieta, która skradła serce samego cesarza i z którą zamierza wstąpić w związek małżeński. Co prawda, nikt nie wiedział, o jaką damę tu chodzi, a sama arcyksiężna Zofia siedziała w tej sprawie cicho i nic nikomu nie chciała powiedzieć. Na wszelkie zaś nagabywania odpowiadała jedynie, że to niespodzianka i wszyscy już niedługo się przekonają, o kogo tu chodzi.
Ludwik też zjawił się na tym balu, ale w przeciwieństwie do pozostałych osób obecnych na sali, nie specjalnie się bawił, a jedynie obserwował Franciszka, który miał niezwykle tajemniczą, ale i bardzo zadowoloną z siebie minę. Obserwował też Sissi, tańczącą raz z Franzem, raz z Karolem, a innym razem z jakimiś panami z Wiednia. Po jej minie trudno było wywnioskować, czy się cieszy, czy też nie. Jej suknia była biała z ładnymi dodatkami, ale rzecz jasna dużo skromniejsza od sukni Nene, która zgodnie z planami Zofii musiała błyszczeć na tym balu i pod żadnym pozorem nie wolno jej było być gorszą od swojej młodszej siostry. Pomimo to w oczach Franciszka, to właśnie Sissi była prawdziwą perłą tego balu. Nie, aby Nene była brzydka. Broń Boże! Mało było tutaj dam dorównujących jej urodą, jednak Sissi miała w sobie to coś, co sprawiało, że niektórzy obecni tu panowie, z samym Ludwikiem, albo nie umieli oderwać od niej wzroku, albo też robili to niezwykle rzadko. Jej piękno, tak naturalne i urocze, jej czarujący uśmiech, jej piękne oczy i szczerość w ruchach, wskazywały na brak jakiekolwiek sztuczności i całkowite bycie sobą. To była ta magia, która przyciągała do niej kawalerów.
Sissi właśnie zakończyła taniec z jednym z tancerzy i podeszła do Ludwika, którego obdarzyła przyjacielskim uśmiechem.
- Jak się bawisz, kuzynku? - zapytała.
- Tak sobie. Bal jak bal. Widziałem lepsze - odpowiedział Ludwik.
- Ja też. Miło jest, ale trochę źle się tu czuję, bo prawie nikogo tu nie znam.
- Ja też czuję się tu nie najlepiej, ale dlatego, że znam tu prawie wszystkich i to uwierz mi, wcale nie od tej dobrej strony.
Sissi uśmiechnęła się do niego serdecznie, a gdy przeszedł koło nich kelner z tacą, wzięli oboje kieliszki pełne szampana i lekko się nimi stuknęli.
- Zdrowie ludzi uczciwych i szczerych - powiedziała Sissi - Obyśmy nigdy nimi nie przestali być.
Ludwik odpowiedział jej życzliwym spojrzeniem i oboje wypili łyk napoju, a po chwili dopili go do końca.
- Rozmawiałaś z Franciszkiem? - spytał książę bawarski.
- A niby o czym? - zapytała Sissi.
- No wiesz. O tym, co ty i on...
Sissi syknęła delikatnie i rozejrzała się, czy nikt nie patrzy. Upewniwszy się, że nikt ich nie słucha, odparła:
- Powiedziałeś, że powinnam czekać na jego ruch, a on go nie wykonał. Ja nie zamierzam więc na niego czekać.
A więc z nią nie rozmawiał, pomyślał Ludwik. Dlaczego więc jest tak bardzo z siebie zadowolony? To wszystko jest jakieś podejrzane.
- Zatem, co zamierzasz? - zapytał po chwili.
- Nie wyjdę za Karola. Lubię go, ale nic poza tym - odpowiedziała mu Sissi - I nie będę stawać na drodze do szczęście Nene. Zobacz tylko, jaka jest szczęśliwa.
To mówiąc, oboje spojrzeli w kierunku Heleny, stojącej właśnie obok cesarza i rozmawiającej z nim wesoło. Na jej twarzy malował się uśmiech, a w jej oczach widoczne były iskierki szczęścia.
- No popatrz tylko na nich - rzekła Sissi - Oboje idealnie do siebie pasują. Jak ja mogłabym zniweczyć ich szczęście?
- Nie wiem, czy to takie szczęście być cesarzem albo jego żoną - stwierdził ponuro Ludwik - Uwierz mi, gdybym nie urodził się synem króla, nigdy bym nim nie chciał zostać.
- Dlaczego?
- Bycie następcą tronu oznacza wiele wyrzeczeń, wiele obowiązków i wiele zmartwień. Chcesz zrobić coś dobrego, jednak popełnij jeden błąd, a konsekwencje mogą dosięgnąć nie tylko ciebie, ale i wielu ludzi. To ogromna odpowiedzialność i nie wiem, czy sam będę w stanie ją kiedyś udźwignąć.
- Na razie nie musisz się tym martwić. Twój ojciec żyje i ma się dobrze.
- Owszem, ale kiedyś to wszystko przejdzie na mnie. Tak wiele będzie wtedy ode mnie zależeć. Od jednej mojej decyzji może być zależny los tylu ludzi.
- Ale możesz przecież ich los odmienić na lepsze.
- Albo na gorsze, jeżeli popełnię błąd.
- Zatem prosta rada. Nie popełniaj ich.
Ludwik uśmiechnął się rozbawiony tym zdaniem.
Chwilę później Sissi dostrzegła, że jej matka daje jej znak, aby podeszła do niej i podobny gest wykonała w kierunku Nene. Obie córki stanęły tuż obok matki, w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków.
Wtedy obok Ludwika stanęła Ilary. Ubrana była w jasnoniebieską sukienkę i była pięknie uczesana.
- Pan jest kuzynem Sissi, prawda? - zapytała.
- Istotnie. A ty kim jesteś, młoda damo? - odpowiedział Ludwik życzliwym tonem, gdyż bardzo lubił dzieci.
- Jestem Ilary i przyjaźnię się z Sissi. Opowiadała mi o panu.
- Naprawdę? A co takiego?
- Podobno jest pan następcą tronu Bawarii i jej najlepszym przyjacielem.
- Jedno i drugie jest prawdą.
- Jak pan myśli, czy Sissi wyjdzie za Karola?
- A chciałabyś, żeby tak było?
Ilary pokręciła przecząco głową.
- Nie. On do niej nie pasuje. On za bardzo lubi kobiety, jeżeli pan rozumie, co ja mam na myśli.
- Doskonale rozumiem, co masz na myśli - odpowiedział Ludwik - Ale może przy Sissi się zmieni?
- Nie wydaje mi się. Mama mówi, że tacy się nie zmieniają.
- Kto wie? Może faktycznie nie? Czas pokaże.
W tej samej chwili marszałek dworu zastukał laską w podłogę i powiedział:
- A teraz pora na ceremoniał wręczenia bukietu kwiatów!
Franciszek Józef wziął wówczas bukiet białych róż od swego lokaja, po czym lekko zachęcony przez matkę gestem ręki powiedział:
- Szlachetni goście, dziękuję wam wszystkim za przybycie. Jak wiecie, nasze tradycje są dla was wszystkich niezmiernie ważne. Ta jednak jest mi szczególnie bliska, ponieważ ten bukiet otrzymać może jedynie jedna z was, drogie panie. Ta, która na niego szczególnie zasłużyła, bo jest prawdziwą perłą tego balu, bez której nie bawilibyśmy się tak dobrze.
Po tych słowach, podszedł do Ludwiki i jej córek, skłonił się delikatnie przed nimi i powiedział:
- Droga ciociu, miłe Heleno i Elżbieto. Wam szczególnie dziękuję za to, że tu jesteście. A oto dowód mojej wdzięczności.
Następnie podał bukiet Sissi, uśmiechając się do niej życzliwie. Widok ten, ku zdumieniu i zarazem konsternacji samej Sissi, wywołał wielkie zdziwienie gości, ale przy okazji też ogromny szok na twarzach Zofii, Ludwiki i Nene. Księżniczka nie była w stanie tego zrozumieć. O co im wszystkim chodzi? Franz publicznie jej wręcza bukiet kwiatów. No i co w tym złego? Zapewne to oznacza, że to ona jest tu królową balu. Nic nadzwyczajnego. Ot, zwykła grzeczność wystosowana wobec dawnej towarzyszki zabaw i nic więcej. Jednak po twarzach Nene, matki i cioci Zofii, Sissi szybko doszła do wniosku, że chyba chodzi tu o coś znacznie bardziej poważnego. Zwłaszcza, że chwilę później Franciszek pocałował ją w rękę, a ludzie zaczęli głośno klaskać.
Ludwik stał z Ilary, patrząc na to wszystko w niemym szoku. A zatem tak to sobie Franciszek obmyślił. Skończony dureń. Upokorzył publicznie Nene i wcale nie sprawił tym przyjemności Sissi. Zapewne jest teraz bardzo z siebie zadowolony i myśli, że jego ukochana też. No cóż... Spotka go gorzkie rozczarowanie.
Nene wybuchła płaczem i uciekła z sali. Sissi zdumiona oddała bukiet matce i pognała za nią. Zatrzymała ją tuż za wejściem do sali balowej.
- Nene, zaczekaj! Co się stało? - zawołała Sissi.
- Zostaw mnie! - krzyknęła Nene, przechodząc na angielski.
Od dziecinnych lat, kiedy obie siostry chciały się porozumieć ze sobą tak, aby je nikt nie zrozumiał, mówiły po angielsku. Sissi szybko zrozumiała, że rozmowa jest poufna i też przeszła na ten język.
- O co ci chodzi, Nene? Co się stało? Dlaczego wybiegłaś z sali?
- Jak mogłaś mi to zrobić? Jak mogłaś mnie tak upokorzyć! - krzyczała Nene.
- O co ci chodzi? O ten bukiet? Jak chcesz, mogę ci go oddać.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz, czy tylko udajesz? Nie wierzę, że możesz być aż tak głupia. Uknuliście to z Franciszkiem, żeby mnie upokorzyć!
- Co cię tak upokarza? Że mnie pocałował w rękę? To taka zbrodnia?
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz? On okazał ci w ten sposób miłość! Na tym balu miał wręczyć bukiet tej, którą prosi o rękę. Miał go dać mnie, a dał go tobie!
Do Sissi dopiero teraz dotarło, co się stało. Przerażona złapała się za serce, po czym oparła o ścianę, bo z doznanego szoku zakręciło jej się w głowie. A więc tak sprawa wyglądała. Dlaczego jednak Franciszek to zrobił? Czyżby to oznaczało, że ją kocha? Ale... Jeżeli tak, to czemu z nią nie porozmawiał? Czemu nie zapytał jej o to, co ona do niego czuje? Dlaczego postawił ją przed faktem dokonanym?
- Nene, ja ci przysięgam. O niczym nie wiedziałam.
- Nie wierzę ci, Sissi. Jestem pewna, że oboje to sobie zaplanowaliście! Jak ty mogłaś? I to moja rodzona siostra!
Po tych słowach, Nene uciekła z pokoju, a Sissi wybuchła płaczem czując, że cały świat wali jej się na głowę.
Nie wiedziała, że w tej samej chwili, barona Helga von Tauler potajemnie się wymyka z sali balowej, podchodzi do jednej ze ścian, pociąga znajdujący się tam mały uchwyt na świeczkę i otwiera w ten sposób tajne przejście, przez które zaraz weszła, zamykając je za sobą ostrożnie. Następnie zapala zabraną ze sobą świeczkę i oświetlając sobie nią drogę, idzie korytarzem do samego końca, po czym puka i na zadanie mrocznym tonem pytanie, odpowiada:
- To ja, Helga.
- Wejdź, moja droga - padła odpowiedź.
Kobieta weszła do pokoju, a wtedy doskoczył do niej pies rasy mastiff, który to zawarczał groźnie w jej kierunku.
- Cicho, Demon! Uspokój się!
Na dźwięk tego mrocznego głosu, pies uspokoił się i natychmiast powrócił na swoje miejsce. Helga von Tauler skierowała zaś wzrok w kierunku sporego biurka, za którym siedział wysoki, chudy mężczyzna około sześćdziesiątki, łysawy z tylko lekkimi kępkami włosów po bokach. Jego twarz była trupioblada, w dłoni trzymał laskę z gałką w kształcie głowy orła. Ubiór miał jasnozielony i ponury, jak on sam.
- Co cię sprowadza? - zapytał mężczyzna - Wydaje mi się, że powinnaś być teraz na balu.
- Byłam, ale stało się coś niezwykłego. Uważam, że Ekscelencja powinien o tym wiedzieć.
- Cóż to takiego?
- Franciszek Józef zaręczył się.
- Nic nadzwyczajnego. Przecież miał na tym balu to zrobić.
- Ale on nie poprosił o rękę Heleny, tylko Elżbietę.
- Jej młodszą siostrę?
- Tak. On chyba kompletnie zwariował. Przecież ta mała, głupiutka gąska nie nadaje się na jego żonę. To wieśniaczka bez manier i klasy.
- Skoro tak, to dlaczego to zrobił?
- Widocznie się w niej zakochał. Liczę jednak, że Zofia wyperswaduje mu to z głowy.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej złośliwie i odpowiedział:
- Spokojnie, moja droga. Spokojnie. Może jeszcze nie wszystko jest tak złe, jak się wydaje. Może nawet to lepiej, że tak się stało?
- Ale jak to lepiej? - spytała baronowa - To przecież krzyżuje wszystkie nasze plany.
- Wcale ich nie krzyżuje. Przeciwnie, może nawet wzmacnia.
- Nie rozumiem.
- Jeżeli cesarz jest zakochany, skupi się na swojej wybrance i zaniecha planu reform, które mogą zaszkodzić państwu i naszym działaniom. Obserwujmy zatem te nasze zakochane gołąbki i zobaczmy, co wyjdzie z ich uczucia. Być może tylko na tym skorzystamy.
- A jeżeli nie? Jeżeli ta mała nam zaszkodzi?
Mężczyzna uśmiechnął się tylko tajemniczo i ironicznie zarazem.
- Moja droga baronowo, sama powiedziałaś, że to gąska i do tego głupiutka. Jak ktoś taki mógłby nam zaszkodzić?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 0:50, 21 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 13:48, 15 Lis 2022    Temat postu: Bal zaręczynowy

Ludwik jest bardzo sympatyczny i ma dobry kontakt z Sissi.
Wydaje się troszkę w niej podkochiwać. Dobrze jej powiedział, że nie powinna wychodzić za Karola skoro nic do niego nie czuję.
Ludwik i Franciszek też odbyli ciekawą rozmowę. Mają inne poglądy polityczne.
Bawaria jest krajem o tradycji katolickiej. Katolicy stanowią w Bawarii 54,4% ludności (tj. 6 mln 796 tys.). Obserwuje się jednak duży spadek wiernych przyznających się do Kościoła katolickiego (w 1970 70,4%, w 2011 56,3%).
Bawarczycy też mają Czarną Madonnę — z Altötting, które jest jak Częstochowa - mówi Olivia Nikel, dziennikarka i żona ambasadora Niemiec w Polsce Rolfa Nikela.
Rodzina cesarska odgrodzona od społeczeństwa grubymi murami zamków i zasiekami konwenansów, pokazana jest jako sekta, dla której publiczny wizerunek jest ważniejszy niż fanaberie takie jak szczęście czy zdrowie psychiczne najbliższych. Autsajderzy są tu skazani na pożarcie.
Zofia ma w sobie wciąż posągową godność, lecz powoli zmienia się w przywiązaną do konwenansów bigotkę, która zamiast podejmować trudne decyzje, woli się odwoływać do przypisanych jej pozycji praw i władzy z 'boskiego nadania "
Przekonanie, że monarchia jest instytucją zbędną, nie jest już wyłącznie opinią garstki politycznych komentatorów.
Ludwik uświadomił Franciszkowi, że Sissi go kocha.
Scena balu magiczna. Sissi jest jak kolorowy ptak, który pozwala zapomnieć o codziennych trudach. Jej uśmiech jest jak dzieło sztuki.
Bezapelacyjnie najpiękniejsza dziewczyna zostanie żoną następcy tronu.
Strasznie żal mi się Nenne zrobiło, że została publicznie upokorzona. Ma prawo być zła i czuć żal do siostry.
A Franciszek nawet nie spytał Sissi o zdanie, w zasadzie postawił ją przed faktem dokonanym.
I ostatnia scena perełka tego odcinka. Tajemniczy intrygant rządzący państwem z tylnego siedzenia. Chyba nie docenia Elżbiety Bawarskiej.
Samo to jego pojawienie się wprowadziło taki mroczny, polityczny klimat dreszczowca.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 14:39, 15 Lis 2022, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:19, 22 Lis 2022    Temat postu:

Rozdział VI

Ważne rozmowy

Sissi nie miała ochoty na to, aby dalej się bawić na balu. Załamana jeszcze przez chwilę wpatrywała się w miejsce, w jakim kilka minut temu stała jej siostra zapłakana i załamana, a potem wróciła do swojego pokoju, gdzie usiadła na łóżku, nie wiedząc, co ma ze sobą począć. Po jej głowie krążyło mnóstwo myśli, a każda z nich bardziej przygnębiająca od poprzedniej. Z jednej bowiem strony Sissi była szczęśliwa, że Franciszek ją kocha i okazał jej to. Z drugiej jednak, czy aby na pewno powinien to zrobić w taki sposób, publicznie i przy wszystkich, dodatkowo raniąc Nene? Nie, zdecydowanie taka metoda okazywania miłości nie przemawiała do Sissi. To było ponad jej siły.
I co ona miała teraz zrobić? Przyznać, że też kocha Franciszka, zostać potem jego żoną i cieszyć się tym stanem rzeczy? Żyć ze świadomością, że swoje własne szczęście zbudowała na krzywdzie rodzonej siostry? A ponadto mieć świadomość, że nie pasuje do świata, do którego Franciszek próbuje ją wciągnąć, co na pewno by na każdym kroku jej okazywano? Czy życie pełnej tej sztywnej etykiety, którą już zdążyła częściowo poznać, będzie życiem, w którym się odnajdzie? Na te oraz na jeszcze wiele innych pytań, krążących jej teraz po głowie, nie umiała odnaleźć odpowiedzi. I czuła, że nieprędko je odnajdzie.
Ktoś nagle zapukał do drzwi. Sissi nie miała siły ani ochotę na czyjąkolwiek wizytę, jednak mimo to powiedziała: „Proszę” i zauważyła, że do pokoju wchodzi jej matka. Miała na twarzy wymalowaną bardzo zasmuconą minę.
- Nie przeszkadzam, kochanie? - zapytała.
- A niby w czym mogłabyś przeszkadzać, mamo? Chyba w myśleniu o tym, co tu się stało - odpowiedziała nie bez ironii Sissi - A to nie są pozytywne myśli, mogę cię o tym zapewnić.
- Domyślam się tego - powiedziała Ludwika, zamykając za sobą drzwi.
Podeszła powoli do córki, patrząc na nią ze smutkiem i współczuciem.
- Byłam u Nene. Próbowałam ją jakoś pocieszyć, ale chyba na chwilę obecną lepiej ją zostawić w spokoju - rzekła po chwili.
- Odniosłam takie samo wrażenie, gdy nakrzyczała na mnie, oskarżając mnie o wszystko, co najgorsze - odparła Sissi.
- Nie miej do niej o to żalu. W jednej chwili publicznie przekonała się, jak to wszystko, na co miała nadzieję, rozpada się niczym domek z kart. W takiej sytuacji trudno jest chyba zachować się rozsądnie, a oskarżanie innych o celowe dążenie do skrzywdzenia nas jest czymś normalnym.
- Owszem, ale sądziłam, że Nene lepiej mnie zna. I wie, że nigdy celowo bym jej nie skrzywdziła.
- Ona to wie, kochanie. Po prostu mówiła pod wpływem emocji. Wiem, że to dla ciebie bardzo przykre, ale postaw się w jej sytuacji.
- Ja mam się postawić w jej sytuacji? - zapytała ze złością Sissi, zrywając się z miejsca i zaczynając chodzić nerwowo po pokoju - A ona nie może się postawić w mojej? Myśli, że sprawia mi przyjemność taka sytuacja? Franciszek nawet nie poprosił mnie o rękę. Postawił mnie przed faktem dokonanym! Nawet nie zapytał mnie, czy go kocham.
- A kochasz go? - spytała Ludwika, uważnie przyglądając się córce.
Sissi już chciała zawołać, że nie, że nie wyobraża sobie, aby mogła go kochać i żyć z nim, jednak była osobą z natury prawdomówną i uczciwą, mówiącą zawsze tylko to, co naprawdę czuje, choć czasami może zbyt egzaltowanie. Taką jednak miała naturę. Brzydziła się kłamstwem i nie była w stanie mówić je bliskim sobie osobom, zwłaszcza matce. Dlatego westchnęła głęboko i spojrzała na nią, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa.- Powiedz mi, córeczko. Kochasz go? - powtórzyła Ludwika.
- Tak, mamo. Kocham go - odpowiedziała ze smutkiem w głosie Sissi - Jak ja mogłabym go nie kochać? Kochałam go całe życie, odkąd jeszcze byliśmy oboje dziećmi. Zawsze byliśmy sobie bliscy, zawsze mogliśmy na siebie liczyć, nigdy on mnie nie skrzywdził. Kocham go i marzę o tym, aby być z nim. Ale nie za cenę nieszczęścia mojej siostry. Przecież ona też go kocha.
- Nie, Sissi. Nene go nie kocha. Ona jedynie zauroczyła się nim i dlatego jej serce teraz pęka ze smutku. Ale to wszystko minie, zobaczysz. Teraz cierpi, jednak z czasem jej minie. Choć widok jej łez bardzo mnie boli, nie mogę cię namawiać, abyś rezygnowała ze swojego szczęścia dla życia w fałszu, na jakie by się skazała, wychodząc za kogoś, kto jej nie kocha. Bo przecież Franciszek kocha ciebie, nie ją i obie dobrze o tym wiemy. Czy myślisz, że oboje byliby szczęśliwi, gdyby wzięli ślub? Mylisz się. Oboje by cierpieli i nikomu by to nie przyniosło pożytku.
- Mamo, ale teraz wszyscy myślą, że celowo odbiłam siostrze narzeczonego.
- Nikt tak nie myśli. Poza wtajemniczonymi osobami, a tych jest niewielu, to nikt na tym balu nie wiedział o tym, że to Nene została wybrana na żonę dla ich cesarza. A wtajemniczeni, z obawy przed skandalem, będą siedzieć cicho. Nikt cię więc o nic nie oskarża.
- Nikt oprócz Nene. I pewnie jeszcze cioci Zofii. Widziałam, jak podczas balu na mnie spojrzała, kiedy Franciszek dał mi kwiaty. Była wściekła. Mroziła mnie swoim wzrokiem. Na pewno uważa, że to ja jestem wszystkiemu winna.
Ludwika westchnęła, głęboko poruszona tym, co powiedziała Sissi. Tego już nie mogła potraktować z pobłażaniem, tak jak chwilowego cierpienia Nene.
- To prawda, Zofia to trudna osoba i niełatwo będzie ją przekonać do tego, że nie ponosisz za to żadnej winy. Poza tym, to rujnuje jej wielkie polityczne plany i tego przede wszystkim nie jest ci w stanie wybaczyć. Ale spokojnie, spróbuję z nią na ten temat porozmawiać. Przekonam ją, że nie jesteś niczemu winna, a ponadto jej najważniejsze plany, czyli ślub jej ukochanego syna się wydarzy, tylko panna młoda będzie inna. Wierzę, że jak się uspokoi, to przyjmie to do wiadomości i nie będzie wam stawać na drodze do szczęścia, choć nie przyjdzie jej to łatwo. Zofia jest bardzo uparta, ale w końcu nawet i do niej musi w końcu dotrzeć, że nie będzie i nie może decydować o wszystkim.
- Ale zanim to się stanie, będzie mnie nienawidzić. A ja się bardzo boję tego uczucia. Ja się boję ludzkiej nienawiści. Nie chcę, żeby ktokolwiek żywił do mnie tego rodzaju uczucia.
- Zofia cię nie będzie nienawidzić, córeczko. Po prostu jej miłość własna i jej duma zostały urażone i dlatego będzie zła, może nawet ci to okazywać, ale zaraz nienawiść? Trochę przesadzasz.
- Nawet jeśli to nie jest nienawiść, to jest to złość.
- Ludzkiej złości nie unikniesz, kochanie.
- Uniknę, mamo.
- Niby w jaki sposób?
- Po prostu, nie przyjmę oświadczyn Franciszka.
- Nic ci to nie da, Sissi. Wszyscy będą uważać, że spotkał cię wielki zaszczyt i nie umiesz tego docenić i będą cię nie lubić za to, iż złamałaś serce Franciszkowi i to po tym, jak obdarzył cię tak wielkim honorem, jakim są zaręczyny.
Sissi spojrzała ze śmiertelną powagą na matkę i powiedziała:
- Przysięgam ci, mamo... Nie prosiłam go o to, aby to zrobił. Nie prosiłam go, żeby wyznał mi miłość kosztem Nene.
- Ale chciałaś tego, Sissi - odparła na to Ludwika - Chciałaś, aby odwzajemnił twoje uczucie. Chciałaś być z nim szczęśliwa.
- Myślisz, że tutaj można być szczęśliwym? Mamo, ten pałac jest piękny, ale to jest złota klatka. Nie ma w nim tyle radości, ile u nas, w Possenhofen. Wszystko tu jest takie sztywne, oficjalne, ponure... Te zasady, ta etykieta. Nie widziałam, co prawda jeszcze wszystkiego, na co ich stać, ale słyszałam i widziałam dość, aby nie chcieć tutaj żyć. Nie umiałabym być niewolnicą etykiety.
- Niestety, takie panują tutaj zasady. Od czasów cesarza Karola V się one nie zmieniają i nie wiem, czy kiedykolwiek się zmienią. Gdybyś została żoną Karola, nie musiałabyś tak sztywno ich wszystkich przestrzegać. Jako małżonka jedynie arcyksięcia, brata cesarza, miałabyś więcej przywilejów i wolności. Ale jako żona cesarza będziesz musiała pewne sprawy sobie przyswoić.
Sissi wiedziała, że matka mówi prawdę. Świadomość tego jednak bardzo ją raniła, dlatego zasłoniła sobie oczy dłonią i powiedziała:
- Gdyby on tylko nie był cesarzem... Naprawdę, mamo. Sto razy lepiej bym wolała, gdyby był drwalem. Wtedy moglibyśmy żyć w zgodzie sami ze sobą, a tak będziemy musieli żyć w zgodzie z tą beznadziejną etykietą. Dotąd mnie tylko ona śmieszyła, teraz mnie ona przeraża.
- Wszystko będzie dobrze, córeczko - powiedziała Ludwika, podchodząc do Sissi i dotykając jej ramienia.
Dziewczyna przytuliła się do niej mocno, roniąc przy tym łzy, które kapały na materiał sukni księżnej bawarskiej.
- Co ja mam zrobić, mamo? Co ja mam zrobić? - pytała Sissi.
Ludwika tuliła ją czule do siebie i gładząc jej włosy, odpowiedziała:
- Nie wiem, córeczko. Nie wiem. Kiedy byłaś mała, było nam o wiele łatwiej rozwiązywać twoje problemy. Teraz już nie jest to takie proste. Nic już w naszym życiu nie jest proste.

***

Noc minęła Sissi w miarę spokojnie, choć oczywiście nie pozbawiła jej wcale wątpliwości na temat tego, co powinna zrobić. Z jednej strony bardzo chciała być z Franciszkiem i zostać jego żoną, z drugiej jednak wielki świat etykiety, zasad oraz innych panujących na cesarskim pałacu przepisów budził w niej paniczny strach. Sissi nie była osobą strachliwą i nie było łatwo wzbudzić w jej sercu lęk. Jedną z rzeczy, jakie ją przerażały była klatka ograniczeń. Jako osoba ceniąca sobie ponad wszystko wolność, nie umiałaby się w tym wszystkim odnaleźć. I nie umiałaby w tym świecie być szczęśliwa. Chyba, żeby Franciszek go zmienił. Ale to było raczej mało prawdopodobne, podobnie jak i to, że ciocia Zofia nie będzie okazywać jej jawnej niechęci z powodu tego, iż doprowadziła go zawalenia jej wielkich planów politycznych. A przecież nie zrobiła tego specjalnie. Nie chciała nikogo krzywdzić ani wywoływać takiego zamieszania. A mimo to stała się, mimowolnie rzecz jasna, przyczyną tak wielkiej awantury.
Rano postanowiła o tym wszystkim porozmawiać z Franciszkiem. Chciała z nim wyjaśnić pewne kwestie i zrozumieć, co powinna zrobić. Liczyła, że jej dawny przyjaciel z dzieciństwa, który to zawsze umiał jej pomóc w trudnych sytuacjach, teraz też zdoła tego dokonać. Dlatego, zaraz po śniadaniu, poszła go poszukać. Bez większych trudności odnalazła jego gabinet, w czym pomogła jej Ida Ferenczy, znająca pałac jak własną kieszeń. Przed owym pokojem zatrzymali ją strażnicy i odźwierny.
- Wasza Wysokość, teraz nie wolno tam wejść. Cesarz jest na naradzie - rzekł ten ostatni.
- Ja właśnie w tej sprawie. Chodzi o naradę - odpowiedziała ironicznie Sissi.
- Ale ja nie mogę Waszej Wysokości wpuścić.
- Ale mimo to, zrobisz to.
Ida Ferenczy podsunęła się lekko do odźwiernego i powiedziała do niego po cichu, głuchym szeptem:
- Lepiej się pan jej nie narażaj. To przyszła cesarzowa. Kiedy tylko zostanie żoną cesarza, wyrzuci pana z pracy. Chce pan tego?
Odźwiernemu bynajmniej nie zależało na tym, aby tracić swoje bardzo dobre stanowisko, dające mu niezły dochód i dlatego dał znak strażnikom, aby obaj się przesunęli i wpuścili Sissi. Ci nie byli pewni, czy powinni tak postąpić, ale mimo to ostatecznie ustąpili, a księżniczka bez żadnych oporów weszła do gabinetu. Tam zastała Franciszka siedzącego przy biurku i słuchającego usadowionych naprzeciw niego dwóch mężczyzn, zdających mu z czegoś raport.
- Franz, chciałabym z tobą porozmawiać - powiedziała Sissi, przybierając jak najbardziej poważny ton.
Urzędnicy obejrzeli się na nią bardzo zdumieni jej obecnością i śmiałością, na jaką żadna inna osoba nigdy by sobie nie pozwoliła. Franciszek z kolei sprawiał wrażenie zachwyconego obecnością ukochanej.
- Witaj, Sissi. Co cię tu sprowadza? - zapytał takim tonem, jakby księżniczka złożyła mu przyjacielską wizytę w prywatnym miejscu.
- Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.
Po tych słowach, Sissi wymownie spojrzała na urzędników, dając im swoim wzrokiem do zrozumienia, że nie życzy sobie ich obecności. Ci byli zmieszani, a jednocześnie zdegustowani zachowaniem księżniczki. Żadna z kobiet, którą znali nie pozwalała sobie nigdy na taką śmiałość nie tylko wobec cesarza, ale i wobec nich samych. Przywykli do posłusznych żon i córek, dlatego też widok bawarskiej dziewczyny, która tak jawnie lekceważyła sobie panujące tutaj zasady, był dla nich co najmniej szokujący. Sam cesarz jednak wychodził z innego założenia, gdyż dla niego zachowanie Sissi było niezwykle zachwycające, naturalne oraz szczere, czyli takie, jakie zawsze było, odkąd tylko pamiętał.
- Jak panowie widzicie, moja ukochana ma temperament, który dodaje jej tak wiele uroku osobistego, iż trudno mu się oprzeć - powiedział dowcipnym tonem - Poza tym, byłoby niegrzecznością odmówić swojej narzeczonej. Jeszcze, nie daj Boże, zmieni zdanie i nie zechce mnie poślubić. Dlatego wybaczcie, ale...
- Oczywiście, Wasza Cesarska Mość - odpowiedzieli chórem mężczyźni, od razu wstając z krzeseł i składając ukłon swojemu władcy, po czym wyszli z sali.
Mijając Sissi, również lekko się jej skłonili, choć bez poszanowania, z jakim to zrobili, kiedy oddawali ukłon cesarzowi. Chwilę później wyszli, zamykając za sobą drzwi, a Franz i Sissi zostali sami.
- Może zechcesz usiąść? - zaproponował Franciszek, wskazując Sissi krzesło.
- Daruj sobie te uprzejmości. Wczoraj jakoś nie miałeś na nie względu, to co cię one teraz obchodzą? - rzuciła ze złością Sissi.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś piękna, kiedy się złościsz?
- Nie drażnij mnie lepiej, bo za chwilę bardziej wypięknieję.
- Nie miałbym nic przeciwko temu.
- Inaczej będziesz mówić, jak się naprawdę zdenerwuję. Wtedy nie będzie ci już tak do śmiechu, jak teraz.
- Mimo wszystko zaryzykuję.
Sissi spojrzała jeszcze bardziej rozdrażniona na Franciszka i zapytała:
- Myślisz, że jak jesteś cesarzem, to wolno ci deptać uczucia innych?
- Nigdy nie zamierzałem tego robić - odpowiedział Franz.
- A wczorajsza sytuacja? A to, co zrobiłeś mnie i Nene?
- O co ci chodzi, Sissi?
- O to, w jakiej sytuacji nas stawiasz. Co to za mowa o twojej narzeczonej?
- A nie jesteś nią? Cały dwór może to potwierdzić.
- Ale ja jakoś nic o tym nie wiedziałam.
Franciszek spojrzał na nią zdumiony. Początkowo pomyślał, że jego ukochana żartuje, ale widząc, iż jest śmiertelnie poważna, odparł:
- Jak to? Chcesz powiedzieć, że nie wiedziałaś o tym, jakie zwyczaje panują na naszym dworze?
- Jakoś nie wiedziałam. Wszyscy wokół mnie wiedzieli, o co ci chodzi, kiedy mi wręczyłeś bukiet kwiatów, tylko ja jedna tego nie wiedziałam.
- Myślałam, że matka lub siostra ci to wszystko wyjaśniły.
- Nie wyjaśniały mi niczego. Zapewne dlatego, że uznały, że skoro mam być żoną twojego młodszego brata, to niepotrzebna mi taka wiedza. Bo przecież Karol miał inaczej mnie poprosić o rękę.
- To prawda. Ale naprawdę myślałem, że ci powiedziano, jakie tu panują w tej sprawie obyczaje. Wtedy niespodzianka, jaką dla ciebie przygotowałem, byłaby z całą pewnością przyjemna.
- Niespodzianka? Jaka niespodzianka? Publiczne upokorzenie mojej siostry? Postawienie mnie przed faktem dokonanym? Też mi niespodzianka!
- Chciałem być romantyczny, Sissi.
- Chciałeś podtrzymać rodzinne tradycje, które są dla ciebie o wiele bardziej ważne niż wszystko inne. Nawet niż ja!
- Sissi, nie mów tak! Wiesz, że nic i nikt nie jest dla mnie równie ważny, co ty - powiedział Franciszek, podchodząc do Sissi i patrząc jej w oczy.
- Więc czemu postawiłeś mnie w takiej sytuacji? Nene nie chce mnie znać, a twoja matka zapewne uzna mnie teraz za wroga - odpowiedziała Sissi.
- Moja matka się złości, bo pierwszy raz nic nie idzie po jej myśli, ale to tylko chwilowe. W końcu przestanie to robić i będzie cieszyć się naszym szczęściem. A co do Nene, sam jej wszystko wyjaśnię, a wtedy zrozumie, że nie mogłem postąpić inaczej.
- Ale dlaczego, Franz? Dlaczego nie mogłeś postąpić inaczej?
- Jeszcze tego nie rozumiesz, Sissi?
Księżniczka spojrzała na niego z uwagą, jakby próbowała wyczytać prawdę z jego oczu. Nie była jednak pewna tego, co w nich zobaczyła i dlatego rzekła:
- Naprawdę to wszystko jest jakieś dziwne. Powiedz mi, czemu nie wybrałeś Nene? Co masz jej do zarzucenia?
- Nic, Sissi - odpowiedział czułym tonem Franciszek - Jest piękna, mądra, ma dobre serce i odpowiednie wykształcenie. Ale widzisz, nie chodzi o to, jaka twoja siostra jest, ale jaka nie jest. A nie jest tobą.
- Co jest takiego we mnie wyjątkowego, że wolisz mnie, a nie ją?
- Nie wiesz, Sissi? Ty naprawdę nie wiesz? Bo jesteś wyjątkowa pod każdym względem. Dobra, piękna, mądra i wrażliwa, naturalna i szczera. Masz w sobie tak wiele wdzięku, tak wiele radości i chęci życia, tak wiele miłości. Gdy kochasz, to robisz to całym sercem. Nigdy nikogo nie udajesz. Nigdy nie jesteś fałszywa. Jak coś mówisz lub robisz, to jesteś uczciwa. Potrafisz odnaleźć radość tam, gdzie nikt inny tego nie umie zrobić. Można zawsze na tobie polegać. Poza tym, jesteś moją małą Sissi. Moją małą i serdeczną przyjaciółką z dzieciństwa, z którą zawsze było mi tak dobrze. I którą obiecałem poślubić. Pamiętasz?
Sissi lekko parsknęła śmiechem, rozbawiona tego rodzaju argumentem.
- Proszę cię, Franciszku. Przecież to miało miejsce tak dawno. Traktujesz tego rodzaju obietnice na poważnie?
- Ja wszystkie swoje obietnice traktuję poważnie - odpowiedział Franciszek - Zwłaszcza te obietnice, które składam tobie.
- W takim razie obiecaj mi, że odwołasz to wszystko. Nie mogę zostać twoją żoną. Nie umiałabym żyć w twoim świecie.
- Nauczysz się tego, Sissi. Poza tym, zawsze ten świat można zmienić tak, abyśmy oboje byli w nim szczęśliwi.
- Nie, Franz. Nie zdołamy tego zrobić. Proszę, ożeń się z Nene. Ona cię kocha i da ci wiele szczęścia.
Mówiła to wbrew sobie, ale wychodziła z założenia, że tak będzie lepiej. Dla niej, dla Nene i dla Franciszka. On jednak uważał inaczej.
- Nawet jeżeli odrzucisz moje uczucie, nie poślubię Nene. Nie kocham jej, a i ona wcale mnie nie kocha. Jeśli cierpi, to dlatego, że pomyliła rodzaj uczucia, jakie żywi do mnie. Pomyliła sympatię z miłością.
- Tego nie możesz wiedzieć.
- Jak powiedziałem, nie poślubię twojej siostry. Ale mogę odwołać to, o czym wczoraj powiadomiłem cały świat. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Popatrz mi prosto w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz. Że nic do mnie nie czujesz i nigdy nie poczujesz. Wtedy to wszystko odwołam.
Sissi spojrzała mu odważnie w oczy i chciała już powiedzieć to, o co prosił, ale nie zdołała wypuścić tego z ust. Jej serce zawsze należało tylko do niego i on to dobrze wiedział. Okłamywanie go zatem nie miało najmniejszego sensu. Za dobrze ją znał, aby uwierzyć w szczerość takich słów. Poza tym, Sissi naprawdę nigdy nie kłamała i nie była w stanie tego zrobić. A nawet gdyby mogła to zrobić, to tylko wobec obcych sobie osób, a nie wobec bliskich. Nie, bliskich kochała, a dla niej miłość wymagała szczerości i uczciwości. Dlatego nie była w stanie teraz skłamać i jedynie opuściła smutno wzrok, a w tej samej chwili Franciszek dotknął czule jej policzka i powiedział:
- Sama widzisz. Nie jesteś w stanie mnie okłamać. Nie umiesz tego zrobić, bo to zraniłoby nas oboje. Dlatego jestem pewien, że jesteś warta moich uczuć.
- Franz, proszę. Przecież ja się nie nadaję do życia na dworze. Nigdy mnie nie uczono tego, jak mam tu żyć. A co, jeżeli sobie nie poradzę?
- Poradzisz sobie, najdroższa. Poradzisz sobie. I nie będziesz z tym sama. Ja ci pomogę, jak tylko mogę najlepiej.
Sissi spojrzała mu w oczy z miłością i czułością, wierząc, że jest wobec niej uczciwy i szczery. Zawsze mogła na nim polegać, zawsze dotrzymywał słowa. To sprawiało, że była w stanie uwierzyć w jego zapewnienia.
- Och, Franz. Tak się boję. Tak bardzo się boję, że nie dam sobie rady być nie tylko twoją żoną, ale i cesarzową.
- Dasz sobie radę, Sissi. Ty zawsze ze wszystkim sobie dawałaś radę.
- Bo ty mnie zawsze wspierałeś.
- I dalej będę to robił. Masz na to moje słowo.
Sissi spojrzała mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Wiedziała, że może mu zaufać, jak zawsze to robiła i pod tym względem nic się nie zmieniło. W jej sercu od razu pojawiła się radość oraz ogromne ciepło. Jej obawy wobec Franza nie potwierdziły się. Mimo pewnych wad, wciąż był tym samym chłopcem, który był jej tak bliski w dzieciństwie i z którym zawsze umieli się nawzajem zrozumieć. Jak mogła mieć kiedykolwiek wątpliwości, że jest inaczej?
Czułą scenę przerwało wejście odźwiernego, który zapowiedział przyjście do cesarza na rozmowę Jego Ekscelencji, kanclerza Zottornika. Franciszek kazał go wpuścić, a po kilku sekundach do gabinetu wkroczył wysoki mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat, przesadnie chudy i łysy, z lekkimi zakolami po bokach głowy, ubrany w jadowicie zielony strój oraz podpierający się laską z głową orła zamiast gałki. Pod pachą miał teczkę z dokumentami. Był najwyraźniej zdumiony, gdy zobaczył w pokoju Sissi, ale starał się tego nie okazywać.
- Proszę wybaczyć, Wasza Cesarska Mość, ale chodzi o sprawy...
- Wagi państwowej, wiem - odpowiedział wesoło Franciszek - Spokojnie, za chwilę się nimi zajmiemy. Najpierw jednak dokonam prezentacji. Kanclerzu, oto moja narzeczona, księżniczka Elżbieta. Sissi, a oto moja prawa ręka i podpora we wszystkich sprawach państwowych, kanclerz Hans Zottornik.
- Bardzo mi miło pana poznać - powiedziała życzliwie Sissi, lekko dygając.
- Mnie również, Wasza Wysokość - odpowiedział kanclerz, składając głęboki ukłon przed Sissi.
- Musisz nam teraz wybaczyć, moja droga, ale sama rozumiesz. Jako cesarz mam poważne obowiązki, którym muszę podołać - rzekł życzliwym tonem Franz - Ale chętnie jeszcze dzisiaj z tobą porozmawiam.
Sissi uśmiechnęła się do niego czule i wyszła z pokoju. Jej wzrok wówczas spotkał się ze wzrokiem kanclerza, który to wyszczerzył delikatnie usta do niej w dosyć osobliwej wersji uśmiechu. Wersja ta nie spodobała się Sissi, która lekko zadrżała z niepokoju. Dopiero teraz spostrzegła, że mężczyzna ma bladą cerę jak u trupa lub wampira z miejscowych podań. Księżniczka je doskonale znała, jednak nigdy w nie specjalnie nie wierzyła, traktując to jako bajki podobne do tych, które pisali bracia Grimm. Teraz jednak przez chwilę zwątpiła w nieprawdziwość tych opowieści i przyszło jej do głowy, że być może w historyjkach starej niani jednak istniało ziarnko prawdy. Dodatkowo w uśmiechu Zottornika było coś takiego, co wzbudziło jej niepokój. Nigdy jeszcze nie miała takiego lęku na widok kogoś, kto się do niej uśmiechał.
Gdy jakąś godzinę później rozmawiała o tym wszystkim z Ludwikiem, wciąż lekko drżała na samo wspomnienie tego człowieka.
- Powiedz mi, czy znasz kanclerza Franciszka? - zapytała kuzyna.
- Masz na myśli starego Zotusia? - spytał ironicznie Ludwik - Owszem i to aż za dobrze. Jako dziecko często tu przyjeżdżałem z matką, która jak pewnie wiesz, była siostrą zmarłego cesarza. I odkąd tylko sięgam pamięcią, stary Zotuś, jak go wtedy nazywaliśmy z Franciszkiem i Karolem, zawsze tutaj był. Oczywiście wtedy był sporo młodszy, ale nawet w wieku czterdziestu lat był chudy jak szczapa oraz blady jak trup. Podobno ma astmę i to dlatego, ale nie wiem, czy to prawda.
- On zawsze był taki stary? - zapytała Sissi.
- Jak go pierwszy raz zobaczyłem, to miałem dziesięć lat, a on czterdzieści i już wtedy był odpychający z wyglądu. Nigdy nie budził naszego zachwytu, ale to akurat nic dziwnego. Bardziej nas zachwycały damy dworu arcyksiężnej Zofii. A te miała ona zawsze bardzo ładne.
Sissi uśmiechnęła się rozbawiona, jakoś łatwo wyobrażając sobie to, o czym jej mówił Ludwik. Ona rzadko bywała w Wiedniu, gdyż nie czuła się w nim za dobrze, a ponadto częściej Franciszek odwiedzał ich niż ona jego. Ludwik z kolei, który przez swoją matkę był kuzynem Franza, a przez ojca jej kuzynem, bywał tu wtedy, gdy był dzieckiem i to wiele razy. Z czasem, kiedy dorastał, nie odwiedzał Wiednia już tak często jak kiedyś, ponieważ coraz bardziej dostrzegał na dworze cesarskim to, co mu się zdecydowanie nie podobało, a ponadto Franciszek i Karol, zajęci swoimi sprawami nie mieli już dla niego tyle czasu, co kiedyś. Poza tym, ostatecznie wyjechał na studia i pokochał zdobywanie wiedzy do tego stopnia, że kontynuował je nawet wtedy, gdy już ukończył uniwersytet w Paryżu. Mimo to, od czasu do czasu sam Franciszek zapraszał go tutaj, aby spędzić z nim nieco czasu i przypomnieć sobie stare czasy. Dlatego na pewno lepiej znał cesarski dwór aniżeli Sissi, której wizyty w nim były niezwykle rzadkie. Mógł zatem powiedzieć swojej kuzynce coś na temat człowieka, który wzbudził w niej taki niepokój.
- Czyli mówisz, że on tak zawsze wyglądał? - spytała po chwili Sissi.
- Bez dwóch zdań. Zawsze był wysoki, chudy oraz trupioblady, a jego wygląd zawsze wyprzedzał jego wiek. Ponadto nigdy nie budził w nas specjalnej sympatii.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi. On wygląda jak wampir.
Ludwik parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- A wiesz, że jak byłem dzieckiem, to myślałem tak samo jak ty teraz?
- Serio? - zdziwiła się Sissi.
- Oj tak. Naprawdę, ten człowiek zawsze nas przerażał. Franz i Karol się go zawsze bali. Ja trochę mniej, bo byłem starszy, ale mimo wszystko, te opowieści o wampirach, jakich się nasłuchaliśmy zrobiły swoje. Z czasem przestaliśmy się go jednak bać i zaczęliśmy go nazywać starym Zotusiem, bo jak z czegoś się śmiejesz i to do rozpuku, to się tego nie boisz. I tak jakoś nam ten strach minął. Choć Karol do dzisiaj czasami drży na sam widok tego starego grata. Tak swoją drogą, to mnie dziwi, że Franz jeszcze go nie posłał na emeryturę. Chce wprowadzać zmiany w kraju, a otacza się konserwatystami i tzw. starą gwardią.
Oboje z Sissi parsknęli śmiechem, nie mogąc powstrzymać swoich myśli od tego, jak bardzo owo określenie pasuje do Zottornika.
- Stara gwardia. Bo rozumiesz, on jest strasznie stary - mówił, dusząc się przy tym ze śmiechu Ludwik.
- Oj tak. On i reszta mu podobnych urzędników to rzeczywiście stara gwardia. Nawet bardzo stara - chichotała rozbawiona do łez Sissi.
Żarciki te sprawiły, że przestała myśleć o tym, jaki niepokój wzbudził w niej ten człowiek. O ile rzeczywiście był człowiekiem. Bo naprawdę ta trupioblada cera i ten jego ponury uśmiech robiły swoje. Ale mimo tego dobrego nastroju nie była w stanie całkowicie zapomnieć o nieprzyjemnym wrażeniu, jakie on na niej zrobił.
- Naprawdę to jakiś dziwny człowiek - mówiła potem do Ludwika - No i tak fałszywie się do mnie uśmiechał. Jakby chciał mnie ugryźć.
- Spokojnie, Sissi. Na pewno nie zrobi tego w obecności Franciszka. Ani też bez jego wiedzy. Bo prędzej czy później albo ja, albo cesarz by się dowiedzieli o tym i wtedy drań miałby z nami do czynienia.
- Czyli nie powinnam się go obawiać?
- Obawiać nie, ale strzec, to i owszem. To nie jest człowiek, którego mógłbym obdarzyć zaufaniem.
- Czyli nie zaufałbyś mu?
- W niczym. I tobie też radzę tego nie robić. Poza tym, to konserwatysta starej daty. A tacy są najgorsi. Przeciwni wszelkim postępom. Dla nich zasady, jakie ich wychowały są tożsame z wolą Boga, której łamać nie wolno. Takim to nigdy nic nie wytłumaczysz. Tacy jak on nie zrozumieją i nie zechcą zrozumieć niczego, co wykracza poza ich wąski światopogląd.
- Dlaczego więc Franciszek, skoro chce zmian, nadal go tu trzyma?
- Bo mimo wszystko jest niepewny, co do tych zmian. A poza tym, to kanclerz jak dotąd wiernie służył cesarstwu. Dlatego Zofia uważa, że jest tu potrzebny, zaś nasz drogi Franz wciąż się liczy z jej zdaniem. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo Zofia też jest przeciwna reformom. A ten kraj ich potrzebuje, czy oni ich chcą, czy też nie. Franz jest otwarty na zmiany, ale jest wobec nich nadal niepewny i nieufny. A wpływ kanclerza starego grzyba i konserwatywnej mamusi wcale mu nie pomaga się do nich przekonać.
- Ale chyba się z czasem do nich przekona tak całkowicie, prawda?
- Wierzę, że tak. Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. Na razie skupmy się na tym, iż jesteś cesarską narzeczoną. Czas zacząć przygotowywać się do twoich nowych obowiązków.

***

W tym samym czasie, kiedy Sissi dzieliła się najpierw z Franciszkiem, a zaraz potem z Ludwikiem swoimi spostrzeżeniami, Zofia wezwała do siebie jej matkę. Bardzo chciała omówić z nią pewne sprawy, które wzbudzały w niej niepokój, a raczej ogromną złość, którą próbowała w sobie stłumić. Powtarzała sobie w duchu, że matce cesarza nie wypada się w taki sposób zachowywać, lecz mimo tego miała ochotę gryźć, szarpać i drapać każdego, kto tylko nawinie się jej pod ręce, a już zwłaszcza osobę odpowiedzialną za to wszystko. Wcześniej oczywiście, próbowała porozmawiać o tym wszystkim z Franciszkiem, ale nic to jej nie dało, ponieważ jej pierworodny, dotąd chętnie słuchający jej rad, tym razem nie przyjmował do siebie żadnego tłumaczenia.
- Matko, powiedziałem już chyba wystarczająco jasno. Pozwalam ci, abyś mi doradzała w sprawach politycznych, ponieważ polegam na twoim doświadczeniu, ale w kwestii uczuć pozwól, abym ufał moim, a nie twoim osądom. A poza tym, ja kocham Sissi i cokolwiek mi o niej powiesz, nic tego nie zmieni.
Tymi słowami, Franz całkowicie uciął temat odwołania swojego małżeństwa z młodszą córką księżnej Ludwiki i dał jasno matce do zrozumienia, iż nie chce od niej przyjmować jakichkolwiek protestów. Zofia pojęła więc, że próby przekonania go do zmiany zdania nic tu nie dadzą, postanowiła zatem porozmawiać o tym, co się stało z Ludwiką.
Gdy tak o tym wszystkim rozmyślała, do pokoju weszła służka z ważną dla jej pani informacją.
- Przybyła Jej Wysokość, księżna Ludwika von Wittelsbach.
- Doskonale. Niech wejdzie - odpowiedziała Zofia.
Sługa wyszła i poinformowała księżnę, że matka cesarza prosi na rozmowę. Ludwika nie kazała na siebie czekać i od razu weszła do gabinetu swojej dawnej przyjaciółki.
- Wezwałaś mnie, Zofio - powiedziała - Chcesz ze mną porozmawiać?
- Tak, zgadza się. Siadaj, proszę. Mam z tobą do pomówienia.
Zofia wskazała dłonią Ludwice krzesło stojące naprzeciwko swojego biurka, na którym to księżna wygodnie się usadowiła. Domyślała się, dlaczego została tu wezwana, ale postanowiła pozwolić przyjaciółce się wypowiedzieć i nie uprzedzać w rozmowie tego, o czym arcyksiężna chce z nią mówić.
- Słucham cię zatem - powiedziała jedynie.
- Chyba nie muszę ci mówić, dlaczego cię tu wezwałam - rzekła na to Zofia - Chyba cały pałac wczoraj widział to, co zrobił mój syn. Jak zniweczył wszystkie moje plany na temat związku jego i Karola.
- Rozumiem, do czego zmierzasz, moja droga - powiedziała Ludwika - I nie chcę być niemiła, ale obawiam się, że pretensje za to powinnaś mieć do swojego syna, a nie do mojej córki. Bo na pewno ją o to wszystko winisz, mam rację?
- A twoim zdaniem, nie mam do tego prawa? - zapytała ze złością Zofia - Tak się namęczyłam, aby wszystko idealnie dopiąć na ostatni guzik i zapewnić dobry ożenek moim synom, a twoja nieodpowiedzialna córeczka wszystko mi psuje! I to dlaczego? Bo miała taki kaprys! Jak ty w ogóle wychowałaś Elżbietę? Ona weszła wam wszystkim na głowę. Gdyby tak była moją córką, stawałaby przede mną na baczność, a pod twoim wychowaniem zachowuje się jak rozbrykana sarna! Oto i efekt wiejskiego wychowania. Dzieci wyrastają na niesubordynowane istoty!
- Moja droga, posuwasz się za daleko! - powiedziała stanowczo Ludwika, z trudem zachowując przy tym spokój - Moja córka nie jest niczemu winna. Ona nie miała o niczym pojęcia. To twój syn postawił ją w sytuacji bez wyjścia. Za tę całą sytuację możesz winić jedynie jego. No, a poza tym, chyba już na samym początku postawiłam sprawę jasno. Moje córki wyjdą za twoich synów jedynie wówczas, gdy same tego zechcą i gdy twoi synowie równie tego będą chcieć. Dość już się na twoje warunki zgodziłam i pozwalałam na to, aby Sissi ubierała się skromnie i nie błyszczała ponad Nene, co było samo w sobie bardzo niesprawiedliwe. Jakoś ten warunek zdołałam zaakceptować, podobnie jak i ten, aby po tak krótkim okresie odnowionej znajomości organizować bal zaręczynowy, ale teraz obrażać siebie i moich dzieci ci nie pozwolę!
Po tych słowach, Ludwika zerwała się ze swego miejsca i powiedziała:
- Jeżeli tylko po to mnie wezwałaś, aby mnie zbesztać za to wszystko, co się wczoraj stało, to możemy zakończyć tę rozmowę, która do niczego nie prowadzi. I więcej ci powiem. Natychmiast zabieram obie swoje córki do Bawarii i nie będzie żadnego ślubu!
Zofia zrozumiała, że przesadziła i obraziła dawną przyjaciółkę, a ponadto też i to, iż jeśli Franciszek dowie się o tym wszystkim (a Ludwika już zadba o to, aby na pewno się dowiedział), wścieknie się i więcej się do matki nie odezwie. A mimo swoich wad, arcyksiężna posiadała tę zaletę, że kochała swoje dzieci i to ponad wszystko. I nie chciała w żaden sposób utracić ich miłości. Nawet zatem, jeśli była zła na Sissi i uważała, że nie jest to odpowiednia osoba na cesarzową Austrii, to nie powinna tego jawnie okazywać. Jej syn kochał tę dziewczynę, więc mówienie na nią samych nieprzyjemnych rzeczy zrazi go do matki i zepsuje ich relacje. A tego Zofia nie chciała. Szybko się więc opanowała i zanim Ludwika zdążyła wyjść z jej pokoju, zatrzymała ją, wołając:
- Ludwiko, zaczekaj! Przepraszam cię, poniosło mnie. Usiądź, proszę.
Księżna nie wierzyła w tę nagłą zmianę tonu, ale mimo wszystko postanowiła wysłuchać swojej przyjaciółki, gdyż bardzo kiedyś obie były sobie bliskie i z tego też powodu wolała nie przekreślać definitywnie ich relacji. Wróciła więc na swoje miejsce i usiadła wygodnie na krześle, ale patrzyła przy tym na Zofię ponuro, nie kryjąc swojego niezadowolenia.
- Słucham więc. Co masz mi teraz do powiedzenia? - spytała.
- Przepraszam za to, co przed chwilą ode mnie usłyszałaś - odpowiedziała jej Zofia - To było głupie i podyktowane złością. Nigdy nie powinnam była tego do ciebie mówić.
- Ani do mnie, ani do nikogo, Zofio. Powiedz mi, czy na podobną rozmowę wezwałaś już do siebie moją córkę? Czy zostawiłaś to sobie na później?
- Nie planowałam z nią o tym rozmawiać.
- To dobrze, bo nie życzę sobie, żebyś wylewała na nią swoje żale i te swoje niespełnione polityczne ambicje. Pogódź się z tym, że miłość nie jest sprawą, którą możesz sobie zaplanować. To nie jest bal, aby wszystko sobie przygotować i potem realizować punkt po punkcie wszystkie atrakcje. To jest o wiele bardziej złożona sprawa i nie da się przewidzieć każdego wariantu. Ani go wymusić.
- Rozumiem to doskonale, ale bardzo mi przykro, że nie dało się nam ożenić obu moich synów. Jedynie Franciszek sobie znalazł żonę, a biedny Karol ma teraz złamane serce, że już nie wspomnę o Nene.
Ludwika parsknęła śmiechem pod wpływem tych ostatnich słów.
- Nie rozśmieszaj mnie, Zofio. Karol i złamane serce? Nie wydaje mi się, aby to było możliwe. A zresztą, nawet jeżeli je ma, to na pewno jedna z tych twoich dam dworu go pocieszy. Tylko może przedtem je sprawdź, czy są zdrowe. Teraz to tyle chorób płciowych jest, że strach się bać.
- Wszystkie damy, zanim je przyjęłam na dwór, kazałam porządnie przebadać, skoro już o to pytasz - odpowiedziała Zofia nieco obrażonym tonem - Nie chciałam doprowadzić do tego, aby moi obaj synowie się czymś zarazili.
- Bardzo to chwalebne. A sama stręczysz te damy swoim synkom, czy może też pozostawiasz robotę rajfurki swojej przyjaciółce, baronowej von Tauler?
- Twoje pytania są bardzo niesmaczne, Ludwiko.
- Podobnie jak twoje sugestie wobec mojej córki, wiesz? Poza tym, jakoś nie bardzo mi się uśmiecha wydawanie Sissi i Nene za mąż za mężczyzn, którzy mieli chyba wszystkie kobiety na tym dworze.
- O, przepraszam cię bardzo. O Karolu możesz powiedzieć takie rzeczy, choć ja mu do łóżka nie zaglądam i nie wiem, ile tam było dam dworu. Ale Franciszek jest w porządku. Zapewne jakieś tam romanse miał, to zrozumiałe, jednak...
- Nie zrozum mnie źle, Zofio. Ja nie mam nic do tego, aby mężczyzna zdrowy i silny miał kochanki przed poznaniem swojej żony i zażył nieco życia. Jak pewnie dobrze wiesz, nasi mężowie nie byli lepsi pod tym względem, zwłaszcza mój. Ale oczekuję, że po ślubie następuje całkowity koniec z romansami. Franciszek jest na pewno porządnym człowiekiem i Karol też. Tyle tylko, że widziałam dzisiaj rano, kiedy poszłam pocieszać Nene, jak twój młodszy syn wychodził z pokoju pewnej damy dworu, bardzo zresztą ładnej. Jak na człowieka, który ma złamane serce, to jakoś nie bardzo wyglądał na nieszczęśliwego. Chyba, że ta twoja dama dworu jest genialną pocieszycielką.
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, że jeżeli chcesz mi wmówić, iż Karol jest niepocieszony, to chyba musisz się bardziej postarać. I żeby była jasność, bardzo lubię Karola, to jest miły i uroczy chłopiec i trudno mi go nie lubić. Ale nie jest to mąż dla Sissi.
- A może dla Nene? Bo widzisz, skoro Sissi go nie chce, to może Nene?
- Dla niej tym bardziej on nie pasuje. Dla niej pasowałby Franciszek, jednak skoro on woli Sissi, to chwilowo Nene jest bez narzeczonego, ale jestem pewna, że tylko chwilowo. Na pewno niedługo pozna kogoś, kogo pokocha i kto pokocha ją taką, jaka jest. Ale wszystko w swoim czasie. Na razie więc musimy skupić się na tym, aby Sissi i Franz byli szczęśliwi. I to powinno być naszym celem, nie zaś obwinianie siebie nawzajem i zastanawianie się, dlaczego to nasz genialny plan nie wyszedł. Czasami plany zbaczają z kursu i po prostu musi tak być. A nam zostaje jedynie spróbować żyć dalej w warunkach, jakie przygotował dla nas los. W końcu nie są one chyba takie złe, prawda?
- Owszem, złe na pewno nie są. Choć wolałabym inne. Ale już mniejsza o to. Lepiej mi powiedz, co zamierzasz zrobić ze swoją młodszą córką? Przecież ona nie jest w ogóle przygotowana do bycia cesarzową. Nie będzie w stanie się odnaleźć w tym świecie.
- Też mnie to niepokoi, ale odpowiednie szkolenie i wszystko będzie dobrze.
- Uważasz, że to wystarczy?
- A co jeszcze, twoim zdaniem, powinnyśmy zrobić?
- W zasadzie chyba nic.
- No więc, sama widzisz. Trzeba po prostu Sissi przygotować do tego, kim w niedalekiej przyszłości zostanie i tyle. Wierzę w moją córkę i wierzę w to, że sobie z tym wszystkim poradzi.
- Obyś miała rację. Dla jej własnego dobra, lepiej by było, gdyby sobie z tym wszystkim poradziła. Inaczej nigdy nie zdoła się tu odnaleźć i nie da szczęścia ani mojemu synowi, ani sobie samej.
- Jeśli połączymy siły, na pewno damy sobie z tym drobnym problemem radę.
- Też w to wierzę. Dziękuję ci, Ludwikowi. I jeszcze raz przepraszam za to, że się tak uniosłam. Nie powinnam była tego robić.
Ludwika była lekko nieufna w stosunku do Zofii. Za dobrze ją znała, aby nie wiedzieć, że tak niespodziewana zmiana zdania z jej strony raczej nie jest czymś naturalnym i może oznaczać próbę uśpienia czyjeś czujności. Z drugiej wszakże strony, po co miałaby ją oszukiwać i chcieć podejść? I czy potrafiłaby to zrobić jej, swojej serdecznej przyjaciółce i kuzynce, co prawda dalszej, ale zawsze? Ludwika szybko odrzuciła tę myśl i zadowolona porozmawiała jeszcze przez chwilę z Zofią, po czym wyszła z gabinetu, aby pójść do swoich córek i rozmówić się z nimi. Gdy to zrobiła, arcyksiężna natychmiast kazała wezwać do siebie baronową von Tauler. Ta zjawiła się bardzo szybko.
- Wasza Wysokość wzywała mnie? - zapytała.
- Tak, mam dla ciebie zadanie - odpowiedziała jej Zofia - Tylko pamiętaj, że ono musi pozostać między nami.
- Jak każde ważne zadanie powierzone mi przez Waszą Wysokość.
- Doskonale. A zatem posłuchaj... Jak wiesz, cesarz miał poślubić najstarszą córkę mojej przyjaciółki, Ludwiki von Wittelsbach, Helenę, ale niestety, nic z tego planu nie wyszło, gdyż jego serce skradła jej młodsza siostra, Elżbieta.
- Tak, Wasza Wysokość.
- Wiem doskonale, że ta dziewczyna nie jest przystosowana do życia tutaj, na dworze cesarskim i to jest naszym atutem. Za kilka dni pojedzie ona do Bawarii, do swojego domu, aby pod bokiem matki przejść odpowiednie szkolenie, które to będzie wstępem do opanowania przyszłych obowiązków cesarzowej Austrii. Moja droga przyjaciółka, a jej matka sama nie podoła zadaniu przygotowania jej do tego. Będzie potrzebowała nauczycielki. Powierzam ci to zadanie. Masz przygotować ją do bycia cesarzową.
- Rozkaz, Wasza Wysokość. Przygotuję ją najlepiej, jak się tylko da.
- Zapamiętaj jednak jedno, Helgo. Elżbieta nie może przejść tego szkolenia. Ma zrozumieć, że życie na dworze nie jest dla niej. Ma poważnie się zastanowić nad tym, czy chce poślubić mojego syna i dojść do wniosku, że rezygnuje z tego. Jak zapewne dobrze wiesz, bardzo nie lubię, kiedy moje plany nie wychodzą i nie zamierzam odpuścić osobie, która te plany zniweczyła. Elżbieta musi więc mi za to zapłacić. A poza tym, ona nie nadaje się do bycia cesarzową. Jest zbyt niezależna i postępowa, czyli taka, jaka cesarzowa nigdy być nie powinna. Im szybciej zatem zrozumie, że życie tutaj nie jest dla niej, tym lepiej. Ona się wycofa, a Franciszek nie będzie mi w stanie niczego zarzucić, bo przecież narzeczona sama go porzuci.
- Rozumiem, Wasza Wysokość. Zrobię tak, jak Wasza Wysokość sobie życzy.
- Doskonale, Helgo. Ale pamiętaj... Ja nie mam mieć z tym nic wspólnego. To tylko i wyłącznie realizacja cesarskiego protokołu i tak Elżbieta ma to odbierać. Tak ona, jak i jej bliscy. Pamiętaj o tym. Nikt nie może się dowiedzieć, że chcemy ją do dworu zniechęcić. A zwłaszcza Franciszek, bo gdyby się o tym dowiedział, to nigdy by mi tego nie wybaczył. Nie mogę stracić syna z powodu tej dziewczyny. Dlatego dla własnego dobra, nie mów nikomu o tej rozmowie. Bo jeśli mój syn się o tym wszystkim dowie i mnie znienawidzi, to ty drogo mi za to zapłacisz.
Baronowa wzdrygnęła się, gdy to usłyszała. Doskonale wiedziała, że Zofia nie rzuca nigdy słów na wiatr, dlatego tylko dygnęła przed arcyksiężną i wyszła z jej pokoju, aby przygotować siebie i córkę do podróży do Bawarii, jaka miała mieć miejsce już wkrótce. Zanim jednak to zrobiła, udała się na jeszcze jedno spotkanie, do gabinetu kanclerza Zottornika, który właśnie siedział nad papierami.
- Czego chcesz, moja droga? Zajęty jestem - powiedział kanclerz, w ogóle nie odrywając wzroku od papierów.
- Mam nowinę, Ekscelencjo - odparła baronowa, ignorując warczącego na nią psa imieniem Demon, który właśnie obudził się z głębokiego snu.
- Pilne wiadomości miałaś mi zwykle przekazywać wieczorem, w tym moim drugim, tajnym gabinecie, który to służy do tego rodzaju rozmów. Nie życzę sobie, aby ktoś nas razem widział i nabrał jeszcze podejrzeń.
- Proszę mi wybaczyć, ale to nie może czekać.
Zottornik spojrzał wreszcie na kobietę i mimo wyraźnego niezadowolenia, dał znak ręką, aby jego rozmówczyni mówiła, o co jej chodzi.
- Arcyksiężna chce pozbyć się księżniczki Elżbiety z życia swego syna. Chce, abym jechała z nią do Bawarii i przeprowadziła jej szkolenie na nową cesarzową.
- To zaszczytna funkcja ci się trafiła. Rozumiem już, czemu mi to mówisz. To oznacza, że przez pewien czas nie będziesz moim aktywnym agentem.
- Tak, ale nie w tym rzecz. Ekscelencjo, arcyksiężna chce, abym wykończyła dziewczynę ciężkim szkoleniem. Abym jej nie dała ani chwili wytchnienia. Aby sama zrezygnowała z planów matrymonialnych względem cesarza. Jednakże pan, Ekscelencjo, powiedział mi, że ta dziewczyna może być dla nas bardzo użyteczna i dlatego nie wiem, co mam teraz robić.
Kanclerz pomyślał przez chwilę nad tym zagadnieniem, ale dość szybko mu przyszło do głowo rozwiązanie:
- Wykonaj polecenie arcyksiężnej. Szkol księżniczkę Elżbietę, tylko pamiętaj, aby nie przesadzić. Jej miłość do cesarza może być nam bardzo na rękę i dlatego nie możemy pozwolić, aby arcyksiężna się jej pozbyła i zastąpiła ją jakąś damą, która będzie bystra i zorientuje się w naszych działaniach. Gdyby chodziło o pannę Helenę, byłbym niespokojny, ale słodka panna Elżbieta nie ma ani krzty zmysłu politycznego i to czyni ją idealną cesarzową. Głupiutką i uroczą, która oderwie od obowiązków Jego Cesarską Mość. Od obowiązków, które my chętnie przejmiemy i zaprowadzimy tu własne porządki. Dlatego postaraj się wykonać swoje zadanie na tyle dobrze, aby nie zniechęcić dziewczyny.
- Ale arcyksiężna kazała mi zrobić coś wręcz przeciwnego.
- Arcyksiężnej nie będzie w Bawarii, prawda? A czego oczy nie widzą, tego ręce nie mogą ukarać, mam rację?
Baronowa wszystko już zrozumiała i uśmiechnęła się zadowolona do swojego prawdziwego pryncypała, który pogłaskał po łbie kładącego się ponownie do snu psa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 0:34, 22 Wrz 2023, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 11:06, 22 Lis 2022    Temat postu: Ważne rozmowy

Sissi ma mętlik w głowie. Kocha Franciszka, ale nie wie, czy życie na dworze jej się spodoba. Dla wielu dziewczyn życie w pałacu byłoby spełnieniem marzeniem, a dla niej ceniącej przede wszystkim wolność i własną autonomię to brzmi jak koszmar, życie w złotej klatce.
Poza tym ma wyrzuty sumienia, że odbiła siostrze narzeczonego a Franz postawił ją w zasadzie przed faktem dokonanym, że nie może odmówić, by nie obrazić cesarza.
Na tych sztywniakach musiała zrobić wrażenie wtargniecie Sissi do gabinetu cesarza. Nie są przyzwyczajeni do samodzielnych kobiet. Ich kobiety są piękne, milczą i znają swoje miejsce.
Franciszek zachwycony temperamentem narzeczonej, zjawiskową urodą Sissi, która jest połączeniem Audrey Hepburn i Brigitte Bardot cudowna.
Ten Zottuś bardzo mnie rozbawił. Od razu przypomniała mi się Helena z bajki.
Sissi wyczuwa, że Zottornik to fałszywy wąż. Nawet gdy uśmiecha się milutko to czuć w tym uśmiechu jad.
Ludwik też nie ma zaufania do tego starego piernika, który chce zatrzymać w kraj w średniowieczu i nie pozwala na żadne reformy.
Ciekawa była też rozmowa Ludwiki z Zofią. Ludwika broni Sissi i nie pozwala by Zofia obrażała jej córkę.
Dwór pełen jest intryg i każdy gra tylko na siebie jak w polskiej piłkarskiej drużynie narodowej.
Zofia każe baronowej by zniechęciła Sissi do życia na dworze, a Zottuś każe baronowej coś zupełnie przeciwnego.
Ciekawe co będzie dalej ?



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 11:12, 22 Lis 2022, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:19, 30 Lis 2022    Temat postu:

Rozdział VII

Narzeczeństwo

W ciągu najbliższych kilku dni wszyscy mieszkańcy Wiednia dowiedzieli się, że cesarz Franciszek Józef I zaręczył się z księżniczką bawarską Elżbietą z rodu Wittelsbachów. Trudno zresztą, aby było inaczej, wszystkie wiedeńskie gazety o tym pisały i to na pierwszych stronach, a gazeciarze sprzedający je, bardzo głośno wykrzykiwali takie oto informacje:
- Najświeższe wiadomości! Czytajcie wszyscy! Nasz cesarz zaręczył się! Jego wybranką została księżniczka z rodu Wittelsbachów z Bawarii! Czytajcie wszyscy! Najświeższe wiadomości! Zaręczyny już oficjalnie ogłoszone! Poznajcie wybrankę serca naszego cesarza! Czytajcie wszyscy!
Sensacyjna informacja sprawiała, że nakład gazety znacznie wzrósł i trzeba było wydać więcej numerów niż zwykle, aby wszyscy mieszkańcy Wiednia mogli przeczytać o tym niezwykłym wydarzeniu, którego od dawna oczekiwano. No bo jak mogłoby być inaczej? Cesarz był młody i w odpowiednim wieku do żeniaczki, a ponadto mieszkańcy Wiednia go lubili, nawet ci, którzy nie byli oddani duszą i sercem dynastii Habsburgów. Młody władca zyskiwał ich sympatię, bo widzieli w jego władzy zapowiedź postępu, jak też i reform zmieniających na lepsze życie w cesarstwie. Co prawda, owe reformy jeszcze nie nastąpiły, ale wielu ludzi wciąż wierzyło w ich pojawienie się na scenie politycznej. Niektórzy oczywiście, którzy liczyli na natychmiastowe reformy i nie otrzymawszy ich, zmienili nastawienie do swego władcy, mówili, że skoro zmiany nie następują, to nie nastąpią już nigdy. Ale takich ludzi nie było zbyt wielu. Większość ludzi o liberalnych poglądach nie traciło nadal nadziei na to, że nadchodzą nowe, lepsze czasy.
- Na pewno one nastąpią, to tylko kwestia czasu - mówili - Świat idzie wciąż do przodu i cesarz byłby chyba ślepy, gdyby tego nie widział. Tak jak i my, chce on zmian, bo jak młodzi mogą nie chcieć zmiany tego, co robili starzy? To normalna na tym świecie praktyka. Ale zmiany wymagają czasu, nie można ich popędzać. One muszą być wprowadzane stopniowo i powoli, a cesarstwo jest wielkie, więc to normalne, że taki proces musi potrwać.
- Ale przecież cesarz nadal pozostaje pod wpływem konserwatystów, takich jak Radetzky czy Zottornik - odpowiadali na to sceptycy - Skoro chce zmian, to dlaczego wciąż się otacza tymi starymi piernikami, którzy zmiany uważają za zło?
- Otacza się nimi, bo tylko ich zna - stwierdzali obrońcy cesarza - Ci ludzie jak dotąd, a przynajmniej w jego mniemaniu, wiernie i bardzo skutecznie służyli cesarstwu. Trudno mu odsunąć od siebie takich ludzi. Nie chce wyjść na kogoś, kto nie umie okazać wdzięczności wiernym urzędnikom swojego ojca. Poza tym, może trudno mu znaleźć urzędników młodych i zdolnych? Nie wolno nam tracić nadziei. Reformy muszą zostać wprowadzone, dlatego musimy wspierać naszego cesarza, bo tylko w nim cała nasza nadzieja.
Malkontenci, którzy liczyli na rychłe zmiany i tracili już wiarę w nie, mieli na ten temat inne zdanie, lecz liberałowie spodziewający się zmian wprowadzanych drogą stopniowej ewolucji, nadal wierzyli w to, że jeszcze ich nadzieje się ziszczą, a osobą mogącą doprowadzić do tego ziszczenia, może być tylko Franciszek Józef. Dlatego cieszyło ich, że cesarz się zaręczył, bo szczęśliwy w miłości władca ich zdaniem prędzej przychyli się do reform, zwłaszcza, jeśli jego przyszła żona także ich pragnie. O tym natomiast zapewniał ich pewien młody dziennikarz Johannes Chronist, który od czasu do czasu pisał liberalne artykuły na łamach gazety „Nowe perspektywy”. Gazeta owa, z natury centralna, pisała o wszystkim, o czym pisać nie chciały gazety prawicowe, a o czym gazety lewicowe potrafiły pisać z wielkim patosem, mocno wyolbrzymiając wiele rzeczy, aby nastawić czytelnika przeciwko obecnej władzy. „Nowe perspektywy” była całkiem uczciwą prasą, nigdy niczego nie zmieniającą na potrzeby sprzedaży, a piszącą prawdę, która była niewygodna zarówno z prawa, jak i z lewa. Ale ludzie chcący spokojnie wprowadzanych zmian lub po prostu obawiający się rewolucji i przelewu krwi, lubili tę gazetę i bardzo im brakowało przez ostatnie kilka miesięcy artykułów pana Chronista i z prawdziwą radością przywitali kolejny z nich, zapewniający ich o tym, że narzeczona cesarza chce zmian na lepsze w kraju, którym za niedługo będzie rządzić. Chronist pisał, iż jest pewien tego, że nadchodzą lepsze czasy, kiedy to młodzi przejmą po starych stery rządów, a następnie wprowadzą zmiany. Ostrzegał jednak, aby nie ulegać fali zmian nazbyt mocno, gdyż może dojść do tego, że w euforii reform wprowadzi się takie, które pozornie są pożyteczne, a w rzeczywistości jedynie zaszkodzą ludowi. Ostrzegał również przed chęcią zmian rewolucyjnych, przywołując na przykład rewolucję, jaka miała miejsce we Francji pod koniec ubiegłego wieku. Pisał on o tej sprawie tak:

Dlatego właśnie wystrzegać się należy ludzi mówiących o chęci zmian drogą rewolucji. Ludzie, którzy tak mówią, przekonani są o tym, że zmiany na lepsze da się wprowadzić szybko i sprawnie. Jednak oba te słowa nie pasują do siebie i wiele razy w polityce bywały już ze sobą sprzeczne. Zmiany zawsze wprowadzać należy powoli i na spokojnie, drogą ewolucji. Zdaję sobie sprawę, iż wielu ludzi postrzega drogę spokojną jako zbyt wolną i bezsensowną, która zmierza donikąd, zwłaszcza ci, którzy przez błędy urzędników państwowych cierpią najmocniej. Jednak pragnę tutaj ostrzec tych ludzi, aby nie dali się zwieść nowo panującym prądom. Coraz więcej już ludzi krzykiem domaga się zmian i grozi wszczęciem rewolty, jeżeli nie zostaną ich postulaty wysłuchane. Pragnę ostrzec, aby nie dawać takim ludziom wiary, gdyż zwykle są oni bowiem marionetkami w rękach podstępnych łajdaków, traktujących ludzi jak narzędzia do osiągnięcia celu. Zapewnić mogę, że nie kiwną oni nawet palcem, aby potem ratować tych, którzy w ich imieniu wszcząć pragną rewolucję i wpadną przez nich w kłopoty. Ponad to muszę powiedzieć, iż ci, którzy grożą rewolucją, nie zdają sobie sprawy z tego, co mówią. Czy oni kiedykolwiek widzieli rewolucję? Czy oni wiedzą, co to jest? Nie, tego nie wiedzą, bo i skąd mają to wiedzieć? A rewolucja to jest przyroda, to jest klęska żywiołowa. To są tysiące trupów na ulicach, to są osierocone dzieci, spalone pola, zniszczone budynki itd. To po prostu terror i zniszczenie. Taką drogą nigdy się niczego nie zbuduje.
Dlatego nie dawajcie wiary tym, którzy obiecują wam, że rewolucją zdołacie cokolwiek zbudować. W najlepszym razie bowiem wpadniecie w ręce ludzi bardzo nieodpowiedzialnych, a w najgorszym oszustów, dla których to będziecie jedynie narzędziem do osiągnięcia celów, które to narzędzia zostaną poświęcone, gdy tylko przestaną być potrzebne. Strzec się musicie takich ludzi, podobnie jak i tych ludzi, których przerażają wszelkie zmiany i próbują przedstawić wam je jako coś złego, co obraża prawa ludzkie i boskie. Ludzie tacy głoszą konieczność zachowania tego stanu rzeczy, jaki obecnie panuje, grożąc ogniem piekielnym każdemu, kto się z nimi nie zgadza, ponieważ nie chcą tracić w ten sposób swoich przywilejów oraz wygodnego trybu życia, jaki wiodą dzięki waszej wierze w takie słowa. Nie dajcie się zatem nabrać, kiedy tacy ludzie mówią, iż robią to dla waszego dobra, bo oni tak naprawdę mają na myśli jedynie swoje własne dobro, zakryte płaszczykiem pięknych słów, które może i pięknie brzmią, ale w praktyce nic nie znaczą.
Zamiast tego wierzcie w swojego cesarza i w fakt, że jako młody człowiek po szkołach zagranicznych otwarty jest on na reformy i rozumie ich potrzebę. Tego możecie być pewni, podobnie jak i tego, że narzeczona cesarza również rozumie potrzebę zmian na lepsze w cesarstwie, a połączenie takich osób gwarantuje nam rychłe przemiany. Ufajcie temu i pokażcie, że jesteście narodem gotowym na to, aby te zmiany przyjąć i mądrze je wykorzystać.


Tak właśnie brzmiał najnowszy artykuł, a raczej w tym wypadku list otwarty wystosowany przez Johanna Chronista do czytelników „Nowych perspektyw”. Jak wszystkie inne przedsięwzięcia jego autorstwa, tak i to spotkało się z odezwą ze strony każdego, kto był tą gazetą zainteresowany, zarówno jej zwolenników, jak też i przeciwników. Oczywiście ich reakcje były różne w zależności od tego, kto i w jaki sposób podchodził do poglądów dziennikarza.
Odzew miał miejsce niezwykle szybko i już następnego dnia szef gazety, gdy tylko miał ku temu okazję, porozmawiał na ten temat z Chronistem.
- Przyjacielu, sprawa jest naprawdę głośna. Twój artykuł wywołał wielkie, ale to naprawdę wielkie poruszenie wśród ludzi.
- To dobrze, przecież właśnie o to nam chodziło - stwierdził Chronist nieco beztroskim tonem.
- Nie wiem jednak, czy tego rodzaju poruszenie nam pomoże.
- O ile wiem, nakład gazety znacznie wzrósł. Jedynie „Dziennik wiedeński” z ogłoszeniem zaręczyn cesarza nas przebił, ale to tylko chwilowo.
Szef gazety z uwagą przyglądał się osobie Chronista, wysokiego mężczyzny w wieku około trzydziestu lat, blondyna z lekkim wąsikiem i w okularach, w dosyć skromnym ubraniu, noszonym jedynie dla zachowania incognito, ponieważ osoba tajemniczego dziennikarza i pisarza bynajmniej nie należała do biedoty. Nie, to był człowiek niezwykle wykształcony, po szkołach francuskich i angielskich, mówiący kilkoma językami i znający wiele dzieł filozofów politycznych. Biedak nie byłby w stanie pochwalić się taką wiedzą. Szef gazety podejrzewał, że w osobie Johanna Chronista skrywa się ktoś wysoko postawiony, bogaty, który na studiach nasiąkł mocno liberalnymi poglądami, ale doprawionymi zdrowym rozsądkiem, gdyż nie popierał on rewolucyjnej drogi do zmian w cesarstwie. To było idealne połączenie, bo dzięki temu mógł śmiało pisać na łamach centralnej prasy i wyrażać poglądy, które zachęcają do reform, ale i bez ryzyka, iż Zottornik każe im zamknąć gazetę lub ocenzuruje ją. Bo przecież, czego miał się uczepić w artykułach, w których nie tylko nie zachęca się do buntu wobec cesarza, ale namawia do wiary w młodego monarchę i działalność do przekonania go, iż reformy są potrzebne? Chociaż, czy to takie niemożliwe, aby nawet w takich gazetach odnaleźć dowód zdrady stanu?
- Nie ma ludzi niewinnych - rzekł raz Zottornik - Jeśli dasz mi trzy wiersze, które napisał najbardziej niewinny człowiek na świecie, to ja znajdę w nich choćby jeden powód, aby go powiesić.
Kanclerz był przekonany, że są to jego słowa. Mylił się, to stwierdzenie było autorstwa kardynała Richelieu i powstało w XVII wieku, ale Zottornik w swojej pysze zapomniał o tym, kiedy i w jakich okolicznościach usłyszał te słowa i uznał je za swoje własne. Dlatego zawsze istniało ryzyko narażenia mu się w ten czy inny sposób i trzeba było naprawdę ostrożnie pisać prawdę. Na szczęście „Nowe perspektywy” nie budziły jego niepokoju, ale za to gniew ze strony przeciwników politycznych, głównie gazet prawicowych, choć i te lewicowe nie szczędziły swej krytyki Chronistowi.
- Nie zaprzeczam, nakład gazet znacznie wzrósł, podobnie jak zawsze, kiedy tylko piszesz u nas - powiedział szef gazety - Ale jak dotąd nie było jeszcze tak wielkiego ataku na ciebie i to jeszcze z obu stron. Zawsze nas bowiem atakowała albo prawica, albo lewica, choć ta druga rzadziej. Teraz robią to obie strony naraz.
- A to dlaczego? - zapytał Chronist.
- Dotąd tylko krytykowałeś środowiska konserwatywne. Teraz wypowiadasz się ostro o liberałach chcących zmienić świat za pomocą rewolucji. Uważasz, że wszystkie takie środowiska są szkodliwe i kierowane przez podstępnych oszustów.
- A nie jest tak?
- Też nie pochwalam rewolucji, ale ty użyłeś ostrych słów. Wcześniej to tylko konserwatyści i Kościół od ciebie obrywały, a lewicowe stronnictwa pobłażliwie traktowałeś. Teraz jest inaczej. Pokazałeś, że jesteś również przeciw lewicy.
- Nie zamierzam podlizywać się żadnej ze stron. Zależy mi na tym, aby nigdy nie doszło tu do rewolucji, bo ona będzie kosztować zbyt wiele istnień. To będzie zbyt wielka cena za zmiany i postęp. Kiedy tu byłem ostatnio, nie krzyczano tutaj jeszcze o potrzebie rewolucji. Wtedy to właśnie Franciszek Józef dopiero co został koronowany. Wszyscy widzieli w nim zapowiedź zmian na lepsze, ale minęło już dość dużo czasu, a zmian nadal nie ma. Wielu ludzi, którzy wcześniej wiwatowali na cześć Franza, teraz opluwa jego portrety. To pożywka dla miłośników rewolucji. Nie można do niej dopuścić. Wszyscy inteligenci muszą się wziąć do pracy i jakoś powstrzymać radykałów nim będzie za późno. I dać do zrozumienia władzy, że te zmiany, o których piszemy są konieczne, inaczej ludzie zaczną mieć dość tego, iż władza ich sobie lekceważy i pokażą, jakie są tego konsekwencje. Wybuchnie tak wielki gniew, że nikt już go nie powstrzyma. Najpierw powieszą na latarniach tych urzędników, którzy ich ciemiężą, potem kolejnych, niewinnych, a następnie już w ogóle przestaną odróżniać, co jest dobre, a co złe. Lud zamieni się w bezmyślną i żądną krwi bestię, nad którą nikt nie będzie w stanie zapanować. I tak to wszystko się skończy. Nie wolno nam do tego dopuścić, bo skutki będą opłakane. Dlatego też mało mnie obchodzi, co myśli o mnie opozycja, bylebym zdołał nie dopuścić do najgorszego.
Chronist mówił z prawdziwą pasją w głosie. Widać było aż nadto wyraźnie, że święcie wierzy w to, o czym prawi i w zasadzie tak trafnie to wszystko ukazał, że szef gazety nie był w stanie mu przerwać i tylko z uwagą wysłuchał tego, co jego rozmówca ma do powiedzenia, a potem tylko z wrażenia aż westchnął, bo nie miał pojęcia, jak w inny sposób okazać Johannowi swoje uznanie. W tamtej chwili już zrozumiał to, czego wcześniej jedynie się domyślał, że ma do czynienia z kimś, kto jest oddany swoim poglądom, idealistę, aczkolwiek też rozsądnie patrzącego na realia świata i umiejącego w sposób rozsądny walczyć o swoje idee. Od razu, po uświadomieniu tego sobie, poczuł, że jego szacunek do Chronista znacznie się zwiększył.
- A tak przy okazji, to co uważa o mnie lewica? - zapytał dziennikarz - Bo to, co myśli o mnie prawica, doskonale wiem. Podejrzewam, że od moich poprzednich artykułów ich zdanie na mój temat niewiele się zmieniło. Co najwyżej, wzrosła ich niechęć do mojej osoby. Mam rację?
- A i owszem, rzeczywiście. Wzrosła i to poważnie - odpowiedział mu szef gazety, siadając przy biurku i wyjmując z niego gazety opozycyjne - Prawica ma o tobie nadal to samo zdanie, że jesteś wichrzycielem i burzycielem podstawowych zasad moralnych, że podważasz autorytet należny Kościołowi i starym urzędnikom i takie tam inne bzdury. Ale gorzej ma się sprawa z lewicą. Nigdy jeszcze tak nas nie karciła. Zwłaszcza ciebie.
- Domyślam się. A co o mnie mówią?
- Naprawdę chcesz tego słuchać?
- Całkowicie na pewno.
- No dobrze. Piszą tutaj, że jesteś zdrajcą sprawy reform, że niby chcesz dla tego kraju zmian, a jednak robisz to poprzez obietnice bez pokrycia i takie inne.
- Rozumiem. To bardzo ciekawe. Warto będzie przy jakieś najbliższej okazji, gdy powstanie kolejny artykuł, odeprzeć wszystkie te zarzuty.
- A kiedy stworzysz nowy artykuł?
- Tego jeszcze nie wiem, ale planuję zrobić to w najbliższym czasie.
- Liczymy na ciebie. Nasza gazeta nigdy nie miała tak dobrego dziennikarza jak ty. Może chciałbyś pisać tutaj na stałe?
- Nie mogę. Mam jeszcze bardzo wiele miejsc do zobaczenia, jak i też wiele rzeczy do zrobienia. Poza tym, lubię być wolnym duchem.
- Rozumiem. Szkoda - szef gazety nie krył smutku z tego powodu - Ale tak czy inaczej, dziękuję ci za dotychczasowe artykuły, zwłaszcza te, które nadesłałeś nam w ciągu ostatniego roku. Wierzę, że wielu ludzi doszło do mądrych wniosków dzięki nim.
- Będę szczęśliwy, jeśli tak się stanie - odpowiedział na to Chronist, po czym ukłonił się lekko szefowi gazety i wyszedł z jego gabinetu, ruszając na miasto.
Szedł tak przez jakiś czas, aż dotarł do pewnej gospody, gdzie dobrze mu już znany oberżysta za odpowiednią opłatą wynajmował mu pokój bez zadawania przy tym zbędnych pytań. Idealne miejsce do zmiany charakteryzacji dla aktora sztuki zwanej wielką polityką. Nim był bowiem Johann Chronist, który zaraz po dotarciu do celu wszedł do swojego pokoju, stanął przed lustrem, zdjął czapkę, a następnie pozbawił się blond peruki, niewielkiego wąsika i okularów, odkrywając przed tym, kto mógłby go teraz zobaczyć, twarz Ludwika von Wittelsbacha.

***

Zgodnie ze zwyczajem panującym na dworze cesarskim, Sissi musiała przez kolejny tydzień spęczać czas ze swoim narzeczonym, który postanowił nawet na głowie stanąć, aby tylko jego ukochana czuła się przy nim szczęśliwa. Na cześć swej wybranki urządził jeszcze jeden bal, na którym to adorował ją i tańczył tylko z nią. Ponadto przez pozostałe dni organizował dla niej różne zabawy i atrakcje, o jakich tylko każda kobieta mogła tylko marzyć. A ponieważ znał gust Sissi w tym kierunku, doskonale wiedział, jak do niej trafić i sprawić, aby dobrze się bawiła. Sama Sissi była oczywiście niezmiernie wdzięczna swojemu ukochanemu i wcale nie zamierzała ukrywać swojej radości z tego powodu. Dlatego z ogromną wręcz przyjemnością brała udział w tych wszystkich atrakcjach, a niektóre z nich, jak choćby przejażdżki konne we dwoje, czy też zabawa w ciuciubabkę w ogrodach pałacowych sama wymyślała. Czuła się wówczas szczęśliwa i widziała, że Franz także. Oboje oddawali się sielance, zapominając chwilami o całym bożym świecie.
Jedynym zgrzytem, jaki kładł się na relacjach zakochanej pary był fakt, że arcyksiężna Zofia, choć wciąż robiła dobrą minę do złej gry, wcale nie sprawiała wrażenia zadowolonej z takiej obrotu spraw. Nie okazywała oczywiście ani Sissi, ani jej matce jawnie niechęci, a wręcz wydawała się być niezwykle miła, ale nikt, kto ją dobrze znał nie wierzył w to, że cieszy ją szczęście syna. Sam Franz dobrze o tym wiedział i dlatego, ilekroć tylko spojrzał na matkę, dostrzegał w jej twarzy wyraźną dezaprobatę do swoich planów matrymonialnych. Nie chciał mówić o tym Sissi, aby nie psuć jej dobrej zabawy, ale ona sama dobrze to wszystko wyczuwała i dlatego niekiedy popadła z tego powodu w lekką melancholię, a wówczas jej luby Franz robił wszystko, co tylko mógł, aby poprawić jej humor, co naprawdę bardzo dobrze mu wychodziło.
Pozostała jeszcze sprawa z Nene, jednak dziewczyna, gdy tylko uspokoiła się i zdołała na spokojnie porozmawiać o całej tej sprawie z matką, doszła prędko do mądrego wniosku, iż nie może o to, co się stało winić Sissi, bo ona nie zrobiła nic, aby jej odbić Franciszka. A ponadto, widząc szczęście siostry, Nene była w głębi serca bardzo szczęśliwa i jedynie miłość własna, którą chyba każdy człowiek na tym świecie posiada w mniejszym lub większym stopniu sprawiała, iż nie była w stanie tak łatwo zapomnieć o tym, że Franciszek odtrącił ją dla Sissi. Dlatego też, chociaż już przestała się boczyć na siostrę, mimo wszystko wolała nie brać udziału w zabawach, jakie Franz dla niej organizował, co Sissi w pełni rozumiała, uznając, że jej siostrze najlepiej będzie po prostu dać czas, aby wszystko na spokojnie i bez pośpiechu przebolała w samotności, którą czasami jej przerywała, przychodząc do niej i zagadując na najróżniejsze przyjemne tematy. Nene doceniała to i dlatego też stopniowo jej relacje z Sissi wracały do normy, ale Franciszka dalej dziewczyna wolała nie oglądać. Jeszcze zbyt wczesną ranę zadał on jej sercu, aby była w stanie widzieć go z inną w ramionach.
Ludwika czuwała nad tym wszystkim, z radością witając fakt, jak powoli jej obie córki odzyskują ze sobą tak dobre relacje jak przedtem, choć wiedziała, że do tego, aby znowu wszystko było jak dawniej, potrzeba więcej czasu i nie wywierała wpływu ani na Sissi, ani na Nene, jedynie okazując wsparcie im obu, jak na matkę prawdziwą zresztą przystało. Próbowała też omówić z Zofią sposób, w jaki Sissi zostanie przygotowana do swoich nowych obowiązków na cesarskim dworze, ale jej dawna przyjaciółka nie chciała z nią na ten temat rozmawiać.
- Wszystko jest już od dawna ustalone przez wielowiekową tradycję i nic nie trzeba w tej kwestii ustalać - powiedziała, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Mimo wszystko wolałabym wiedzieć, jakim praktykom poddasz moją córkę - powiedziała stanowczo Ludwika, również pokazując tonem swojego głosu, że nie znosi sprzeciwu i potrafi być tak samo stanowcza, co jej przyjaciółka.
Zofia wyczuła to bez trudu i łatwo zrozumiała, że takim tonem niczego nie zdoła z Ludwiką osiągnąć, postanowiła inaczej podejść do całej sprawy. Zmieniła zatem sposób mówienia i rzekła:
- Moja droga Ludwiko, wyczuwam w twoim głosie, że masz obawy wobec tego, w jaki sposób twoja córka będzie szkolona na przyszłą cesarzową. Zapewne obawiasz się, że zechcę ją w jakiś sposób skrzywdzić. Nie wiem jednak, dlaczego tak myślisz. Czy kiedykolwiek dałam ci powody do tego, abyś tak mogła sądzić?
- Dajesz mi powody swoim zachowaniem wobec Sissi - odparła Ludwika, nie dając się zwieść zmianie tonu Zofii - Widzę przecież wyraźnie, że nie jesteś wcale zadowolona z tego, że Sissi wychodzi za Franciszka. Nie zaakceptowałaś jeszcze wyboru swojego syna.
- Ludwiko, nawet jeżeli nie pochwalam wyboru mojego syna, nie znaczy to, abym miała chcieć w jakikolwiek sposób skrzywdzić jego wybrankę. Jeżeli bym to zrobiła, to pośrednio skrzywdziłabym własne dziecko, a przecież tego nie chcę.
- Miło mi to słyszeć, ale mimo wszystko nie jestem w stanie uwierzyć, że nic nie grozi Sissi z twojej strony. Nie mówię, że chciałabyś ją zabić, bo nie byłabyś do tego zdolna, ale jakoś łatwo mi jest uwierzyć w to, iż byłabyś zdolna do tego, aby jej uprzykrzyć życie.
- Naprawdę masz o mnie takie zdanie?
- Owszem. Takie właśnie mam o tobie zdanie.
Zofia spojrzała na Ludwikę i poczuła, że trudno będzie ją oszukać. Bo wszak to właśnie zamierzała ona zrobić. Sissi była jej solą w oku i nie zamierzała wcale bezczynnie czekać na ślub ukochanego syna z dziewczyną, która jej zdaniem nie nadawała się na bycie przyszłą cesarzową. Oczywiście nie zamierzała posuwać się do zbrodni, do której zdolna nie była, ale zniechęcenie dziewczyny do ślubu, to już inna sprawa. Zofia wierzyła, że to najlepsza metoda działania w tej sytuacji. Nie przewidziała wszakże tego, iż Ludwika przejrzy jej zamiary i zechce im zapobiec, czego teraz dała dowód poprzez swoje słowa skierowane do Zofii. Arcyksiężna w tamtej chwili pojęła, iż w swojej pewności siebie zapomniała o tym, że Ludwika ją doskonale zna i to jeszcze od czasów dzieciństwa i wiedziała o niej bardzo wiele. Zatem potrafiła domyślić się pewnych rzeczy i spodziewać się ich wtedy, kiedy inne osoby nie byłyby w stanie tego zrobić. Zofia tworząc swoje plany zapomniała o tym fakcie i teraz poczuła, jak poważny to był błąd. Jej dawna przyjaciółka była nazbyt bystra i nazbyt dobrze ją znała, aby się nabrać na to, iż kobieta odpuściła jej córce i nie planuje wobec niej niczego.
Świadomość tego faktu sprawiła, że Zofia zrozumiała, jak poważna przed nią stanęła przeszkoda. Pojęła, iż zniechęcenie Sissi do ślubu z Franciszkiem będzie o wiele trudniejsze niż sądziła, bo Ludwika z pewnością zechce patrzeć baronowej na ręce i nie dopuści do tego, aby ta pastwiła się psychicznie nad jej córką, co było przecież konieczne do powodzenia planu Zofii. Arcyksiężna mogłaby oczywiście do Ludwiki przemówić faktem, że owo pastwienie się jest częścią wielowiekowej tradycji dworu cesarskiego, ale to dla księżnej von Wittelsbach nie przemawiało i pomimo takiego tłumaczenia powiedziałaby temu wszystkiemu stanowcze „Veto”. Trzeba było zatem przekonać Ludwikę do tego, aby zaakceptowała to, co wobec Sissi zostanie zastosowane podczas jej szkolenia, chociaż z pewnością nie miało to być wcale proste.
- Moja droga Ludwiko... Ja rozumiem... Ja naprawdę doskonale rozumiem to, że możesz być wobec mnie nieufna, bo nie byłam wobec ciebie w porządku.
Zofia patrzyła uważnie na swoją rozmówczynię. Widziała, że słowa te, choć nadal przyjmowane z lekką nieufnością, to mimo to robią wrażenie na Ludwice. A więc dobra nasza, pomyślała sobie arcyksiężna. Trzeba kuć żelazo, póki gorące.
- Ale mimo to pragnę cię zapewnić, że nie mam żadnych złych zamiarów ani wobec ciebie, ani twojej córki. Nie chcę was skrzywdzić. Nigdy tego nie chciałam. Ja chcę tylko dobra naszej małej, kochanej Elżbietki.
Zofia wolałaby, aby Ludwika nie była na tyle domyślna, bo w ten sposób by nie musiała teraz prowadzić wobec niej takiej gry. Choć ich relacje nie były takie, jak kiedyś, to mimo wszystko wciąż posiadała sporo sentymentu wobec swojej dawnej przyjaciółki, który to sentyment odżył znacznie po tym, gdy ta przybyła do Wiednia. Z tego właśnie powodu okłamywanie jej lub też prowadzenie wobec niej jakiekolwiek gierki, choć było konieczne, to jednak nie było dla Zofii przyjemne. Ale ostatecznie, czy aby na pewno ją okłamała? Przecież naprawdę chciała dobra Sissi. Nie chciała jej zrobić krzywdy. Ona chciała po prostu jej dokuczyć do tego stopnia, aby ta odeszła, ale przecież nie robiła tego z powodów osobistych. Do młodej Elżbiety przecież tak naprawdę nic nie miała. Jeżeli chciała ją odsunąć od Franciszka, to tylko dlatego, że była przekonana, iż dziewczyna nie nadaje się na cesarzową. Nie była na to w ogóle przygotowana i nie była świadoma tego, co ją czeka, jeżeli podejmie się tego zadania. Dla własnego dobra zatem lepiej zrobi, odchodząc. Jednak, aby to zrozumieć, trzeba podjąć wobec niej radykalne kroki, za które kiedyś dziewczyna jeszcze jej podziękuje.
Ludwika nie znała myśli arcyksiężnej, ale czuła, że nie są one tak do końca zgodne z tym, co ona mówi, jednak uznała, że może rzeczywiście Zofia nie chce niczego złego i nawet jeśli posiada pewne zastrzeżenia wobec Sissi, to ze względu na przyjaźń oraz dawne czasy, nie zrobi dziewczynie krzywdy. Mimo to, wrodzona ostrożność i uczciwość nakazywały jej postawić sprawę jasno.
- Zofio, posłuchaj mnie uważnie. Masz swoje wady i mam ci kilka rzeczy do zarzucenia. Choć zraniłaś wiele razy swoim zachowaniem moje uczucia, to jednak wiem też, że nigdy nie robiłaś tego celowo, a za twoim postępowaniem zazwyczaj stały złe reguły przyjęte na dworze za normę. Dlatego wiem, że nie jesteś złą osobą i jestem w stanie ci uwierzyć, że poddasz moją córkę szkoleniu zgodnym z tym, co nakazują ogólnie przyjęte w tej kwestii zasady i nie spróbujesz wykorzystać owo szkolenie, aby ją skrzywdzić.
- Dziękuję ci, Ludwiko. Cieszy mnie to, że wreszcie uwierzyłaś w szczerość moich intencji - powiedziała Zofia.
Jej rozmówczyni jednak jeszcze nie skończyła.
- Wierzę w to, co mówisz i w to, że nie masz złych intencji. Jednak chcę ci też powiedzieć, że zgodnie z prawem przysługującym każdej matce, mam prawo być obecna przy tym szkoleniu i osobiście je nadzorować.
Zofia zbladła. Przecież to całkowicie niweczyło jej plany. Baronowa, jeżeli jej będą patrzeć na ręce, nie zrobi nic ponad to, co nakazuje protokół. Co prawda, ten i tak był dosyć trudny i poddanie się jego rygorowi na pewno mogło zranić uczucia Sissi, a w konsekwencji zmusić ją do rezygnacji ze ślubu, ale wszelkie ulepszenie metod nauczania obowiązków przyszłej cesarzowej stawało się niemal niemożliwe do realizacji. Co prawda, można było liczyć na to, że Ludwika, która w ogóle nie znała protokołu dworskiego, uwierzy we wszystko, co jej baronowa w tej kwestii powie, ale przecież nie jest głupia i może się spostrzec, kiedy ją oszukują. Trzeba było zatem dopilnować, aby tak się nie stało.
- Moja droga, chcesz ingerować w protokół nauczania przyszłej cesarzowej? - zapytała niewinnym tonem Zofia - Chcesz obserwować szkolenie swojej córki i może nawet w nie ingerować? Przecież to narusza zasady panującej w tym świecie od lat i zapewniam cię...
- Ja zaś z kolei zapewniam cię, że szkolenie ma się odbywać w moim domu, nie w twoim, a w moim domu ja ustanawiam swoje zasady - przerwała jej Ludwika - Dlatego twoja wysłanniczka będzie miała swobodę działania, ale pod moją stałą kontrolą.
- Ależ Ludwiko, to przecież...
- Powiem to tylko raz. Albo będę nadzorować te lekcje, albo też w ogóle nie wyrażę na nie zgody. Co wolisz?
Zofia przez chwilę pomyślała, że to dobry obrót spraw, bo brak niezbędnych przecież lekcji dyskwalifikował Sissi jako przyszłą cesarzową, jednak mimo to też sprawiał, że Franciszek, gdy się o wszystkim dowie, uzna matkę za winowajczynię takiego stanu rzeczy, przez co odsunie ją od siebie i nigdy nie zechce powiedzieć jej choćby jednego życzliwego słowa. Zofia nie wyobrażała sobie takiej sytuacji, dlatego musiała ustąpić. Przecież kochała syna i świadomość, że ten więcej się do niej nie odezwie z zemsty za jawne odtrącenie Sissi, był dla niej przerażający.
- Dobrze zatem. Szkolenie odbędzie się pod twoim okiem, Ludwiko.
Księżna była zadowolona z odniesionego zwycięstwa, jednak widząc wyraźne niezadowolenie na twarzy Zofii, podeszła do niej bliżej i rzekła:
- Posłuchaj mnie... Nie miałam nigdy przyjaciółki równie mi oddanej, co ty przed laty. Kiedyś byłyśmy sobie bliskie i nadal może tak być. Nie chcę toczyć z tobą wojny. Jeśli jednak, aby zrealizować swoje ambitne plany, skrzywdzisz moje dziecko, staniesz się moim wrogiem. I zniszczysz to, co teraz mamy jeszcze szansę odbudować. Naszą przyjaźń i to aż po grób, którą kiedyś sobie obiecywałyśmy we dwie. Dlatego zastanów się, Zofio, co jest dla ciebie większym priorytetem. Czy twoje własne ambicje i twoja własna wizja świata, czy moja przyjaźń i jej zasady, którym kiedyś obie byłyśmy wierne?
Zofia nie wiedziała, co ma jej na to odpowiedzieć. Tak mocno przywykła do stawiania zawsze na swoim, że nie była w stanie zaakceptować tego, że tak dobrze przygotowany przez nią plan walił się w gruzy. Mimo to, słowa Ludwiki mocno ją zabolały. Choć czuła wobec niej pewne uczucie wyższości, nadal była to jej wierna przyjaciółka z dawnych lat, która nigdy jej nie skrzywdziła i na której lojalność i to mimo upływu lat, nadal mogła liczyć. Czy naprawdę warto było to poświęcać dla ambicji i planów, które tak naprawdę wcale nie musiały być dla cesarstwa dobre? I czy rzeczywiście Sissi nie podoła zadaniom, jakie by na nią spadły, gdyby została cesarzową Austrii?
Wątpliwości krążyły po głowie Zofii całym stadem i dlatego nie wiedziała, co miała zrobić i jakie postępowanie będzie w tym wypadku najlepsze. Wiedziała za to, że Ludwika czeka na odpowiedź z jej strony i dlatego odparła:
- Możesz być pewna, że nigdy nie będę twoim wrogiem, Ludwiko. Elżbieta też nie ma się z mojej strony czego obawiać, gdyż jej związek z Franciszkiem jest całkowicie bezpieczny.
Chyba, że sama zrezygnuje pod wpływem natłoku obowiązków, pomyślała w duchu. No bo przecież protokół, nawet nie podrasowany przez baronową jest nad wyraz trudny i niełatwo jest mu podołać, zwłaszcza będąc dziewczyną wychowaną z dala od cywilizacji, w dalekiej prowincjonalnej Bawarii i przywykłą do wolności. Zatem jest szansa, że Sissi z tego powodu zniechęci się i sama zrezygnuje. Może zatem nie trzeba niczego przeciwko niej przedsięwziąć, a dziewczyna wycofa się sama, gdy tylko zobaczy, co ją czeka? Może warto zostawić wszystko własnemu losowi? W ten oto sposób nikt nie będzie mógł niczego Zofii zarzucić. Jeśli Sissi zrezygnuje ze ślubu bez ingerencji z jej strony, nikt nic przeciwko arcyksiężnej nie powie, zaś Ludwika i Franz nie będzie mogli mieć do niej pretensji.
Takimi myślami, Zofia dodawała sobie otuchy, kiedy to Ludwika zwycięsko opuszczała jej gabinet, pozostawiając ją z sytuacją zmuszającą do zmiany planów.

***

Sissi oczywiście nie wiedziała o tej rozmowie, dlatego nie musiała martwić się tym, jakie będą jej efekty i czy aby na pewno ciocia Zofia zechce dostosować swoje plany do zasad jej matki. Zresztą napawała ją taka radość z powodu tego, jak cudownie ją rozpieszczał Franciszek, że nie była w stanie myśleć o czym innym. A przynajmniej nie wtedy, kiedy jej ukochany okazywał jej w każdy możliwy sposób to, jak bardzo mu jest bliska i jak bardzo ją kocha. A że był cesarzem, potrafił to zrobić z prawdziwą klasą. Sissi jednak cieszyły bardziej nie drogie prezenty oraz wielkie bukiety kwiatów, jakimi ją zasypywał, ale właśnie czas, jaki mógł dla niej przeznaczyć i spędzić z nią na osobności. W ten sposób dziewczynie przypomniały się stare i dobre czasy, kiedy ona i Franz byli jeszcze dziećmi i bawili się razem w czasie jego wizyt w Possenhofen. Nic zdawało się nie mącić radości zakochanych.
No, prawie nic. Było kilka takich rzeczy. Po pierwsze obawa Sissi o to, czy ona i jej siostra zdołają odbudować między sobą swoje przyjazne relacje, która to jednak obawa dość prędko minęła, bo Nene, jak już było wspomniane, przestała się złościć na Sissi z powodu Franciszka i choć nadal wolała nie oglądać ich wspólnie spędzających czas, to mimo to cieszyła się ich szczęściem. Po drugie, zachowanie Zofii, która mimo pozornego zaakceptowania decyzji syna, nadal miała w swoim spojrzeniu dezaprobatę, która sprawiała, iż Sissi potrafiła na kilka chwil tracić swój dobry humor, ledwie tylko owo spojrzenie napotkała.
Jednak o wiele smutniejszy dla księżniczki był fakt lekkiej dezaprobaty, jaką wykazał wobec jej zaręczyn książę Maksymilian von Wittelsbach, jej ojciec. Sissi bowiem wysłała mu telegram z informacją o tym, jaka jest szczęśliwa i kto został jej narzeczonym. Liczyła na to, iż otrzyma zapewnienie o tym, że jej kochany tatuś jest uradowany jej szczęściem. Jednakże ojciec wysłał w odpowiedzi córce taki oto telegram:

Nie zazdroszczę ci wyboru <STOP> To kompletny głupek <STOP> Ale jeżeli jesteś z nim szczęśliwa, mnie to wystarczy <STOP> Będziemy na was czekać w Possenhofen <STOP> Tata

Sissi nie uszczęśliwił ten telegram. Spodziewała się raczej ogromnej euforii i radości z jego strony, w końcu jego ukochana córeczka była szczęśliwa w miłości. On tymczasem okazał lekkie niezadowolenie i choć powiedział, że jeśli ona jest szczęśliwa, to jemu więcej nie potrzeba, to jednak mimo wszystko zabrzmiało to nieco tak, jakby było wymuszone. Zasmuciło to księżniczkę, która nie wiedziała, jak ma odbierać zachowanie taty. Co on w zasadzie miał do Franciszka? I dlaczego nie był szczęśliwy z powodu jej zaręczyn z cesarzem?
Dodatkowo humor pogorszył Sissi fakt, że zobaczyła u Idy Ferenczy gazetę „Nowe perspektywy” z artykułem na jej temat. Co prawda, sam fakt, iż pismo to o niej pisało, wcale jej nie przeszkadzało, w zasadzie uznała, że musi przywyknąć do takich sytuacji, bo stała się osobą publiczną, ale nie spodobało się jej to, co w tej gazecie przeczytała, gdy Ida podała jej pismo, aby mogła zobaczyć, co też piszą na jej temat miejscowi dziennikarze. To, co tam przeczytała, wywołało u niej lekkie niezadowolenie, która łatwo przerodziło się w złość.
- Jakim prawem oni tutaj piszą, że ja jestem za zmianami w polityce państwa? Ja przecież nie mam nie o polityce zielonego pojęcia. Nie wiem nawet, czy chcę mieć o niej pojęcie.
- Ale chyba Wasza Wysokość przeciwna reformom nie jest - stwierdziła Ida Ferenczy.
- Nie wiem nic o tym, jakie reformy tutaj są potrzebne, bo niby skąd ja mam to wiedzieć? Franciszek nic mi nie mówi o polityce. Ludwik co prawda opowiadał mi co nieco, ale za mało, żebym mogła z tego wyciągnąć własne wnioski. A poza tym, to nie o to tutaj chodzi. Mnie oburza to, że ktoś ośmiela się pisać w gazecie, że ja myślę tak i tak, nawet nie pytając mnie o zdanie. Nawet nie pytając, czy sobie tego życzę, aby o mnie pisano takie rzeczy. Będą o mnie pisać, to pewne, ale czy powinni pisać, że ja coś myślę, kiedy nawet tego nie wiedzą?
- Wasza Wysokość, dziennikarze już po prostu tak mają. Coś usłyszą, coś do tego sobie dodadzą i potem mają artykuł. Taka kolej rzeczy.
- Może i tak, ale takie praktyki bardzo mi się nie podobają. Mogą pisać o tym, co ja myślę i czuję, jednak powinni to ze mną zawsze ustalać. Kto jest autorem tych bredni?
Kiedy przeczytała nazwisko autorka artykułu, zrozumiała wszystko. Zła jak osa pognała do pokoju Ludwika, nie czekając nawet na próbującą ją dogonić Idę, po czym minęła sługę czekającego przed pokojem i anonsującego następcy tronu Bawarii każdego gościa, jak nakazywał protokół dworski i nie czekając na to, aby zostać oficjalnie przyjętą, wpadła do pokoju kuzyna, który właśnie stał niedaleko okna i grał na skrzypcach. Był na tyle pochłonięty tym, co robi, że przez chwilę nawet nie zauważył kuzynki, patrzącej na niego ze złością. Spojrzał na nią dopiero wtedy, kiedy pojawił się sługa, tłumaczący się z tego, że księżniczka nie chciała czekać na oficjalne zaanonsowanie, za co on serdecznie przeprasza.
- Nic nie szkodzi. Nic się nie stało - odpowiedział Ludwik życzliwie, po czym odłożył skrzypce na biurko - Zostaw nas, proszę, Alfredzie.
Sługa skłonił się grzecznie księciu i wyszedł. Sissi i Ludwik zostali sami.
- Może usiądziesz? - zapytał następca tronu Bawarii.
- Daruj sobie te swoje grzeczności. Lepiej mi powiedz, co to jest.
To mówiąc, Sissi podała mu gazetę do ręki. Ludwik otworzył ją i uśmiechnął się delikatnie, zadowolony widokiem swojego artykułu.
- Ciekawe pismo. Zdaje się, że to gazeta stronnictw centralnych.
- Nie obchodzi mnie, co to jest za gazeta. Dlaczego w niej piszą o tym, jakie są rzekomo moje poglądy?
Ludwik uśmiechnął się delikatnie do Sissi i zapytał:
- Dlaczego zwracasz się z tym do mnie?
- Wiem, że Johann Chronist to ty - odpowiedziała Sissi - Widziałam książkę, którą dałeś Franciszkowi. Nie zaprzeczyłeś, że jesteś jej autorem. Nie zaprzeczysz też, że jesteś autorem tego artykułu. Bo gdybyś to zrobił, okłamałbyś mnie. A tego nie zrobisz, bo nigdy nie okłamałbyś swojej małej kuzyneczki. Tak mówiłeś, kiedy byłam dzieckiem.
Ludwik zachichotał rozbawiony jej słowami i powiedział:
- Nie zamierzam cię okłamywać i dlatego nie będę zaprzeczał prawdzie, kiedy już ją znasz. Powiedz mi, ciekawie mi wyszedł artykuł?
- Może i ciekawie, ale dlaczego napisałeś w nim o mnie? Dlaczego pisałeś o moich poglądach, jakie rzekomo mam? I nawet nie spytałeś mnie o zdanie?
- Licencia poetica, kuzyneczko. Takie jest prawo gazet. Poza tym, wszystkie pisma w całym mieście tak bardzo cię chwalą, że też musiałem to zrobić.
- Ale dopisując mi poglądy, których nawet nie mam?
- A skąd wiesz, że nie masz? Przecież denerwuje cię to, jak sztywne zasady tu panują, mam rację?
- Owszem, ale co to ma do rzeczy?
- W artykule napisałem, że chcesz zmian na lepsze. Bo chcesz ich. A zmiany na lepsze to również reformy w cesarstwie.
- Ale ja o reformach nic nie wiem, a ty piszesz, że ich pragnę.
- Ja napisałem, że podobnie jak wielu obywateli w tym kraju, ty także chcesz tu zmian. A o tym, iż chcesz reform, wynika jedynie z kontekstu. Zatem to, co w tej gazecie napisałem jest prawdą... Z pewnego punktu widzenia.
- Z pewnego punktu widzenia, tak?
- Owszem. Przekonasz się jeszcze, Sissi, że wiele prawd zależy wyłącznie od naszego punktu widzenia.
- Czy to lekcja obłudy?
- Raczej pragmatyzmu politycznego.
- Daruj, kuzynku, ale polityka mnie nie interesuje.
- Być może. Ale za to polityka interesuje się tobą. Jako osoba publiczna już nie będziesz nigdy w pełni wolna od polityki i chcesz czy nie, będziesz w centrum zainteresowania wielu polityków. Taka kolej rzeczy. Poza tym, tu nie chodzi tylko o ciebie, ale potrzebne dla cesarstwa reformy. One muszą zostać wprowadzone. Jak byłem tu ostatnio, ludzi cieszyło to, że Franciszek Józef zasiadł na tronie, widząc w nim zapowiedź zmian na lepsze. Teraz wielu ludzi, którzy wcześniej tak myśleli, przeszło do opozycji i dołączyło do radykałów uważających, że jedynie siłą można coś osiągnąć. Jeżeli zaczną realizować swoje cele, zginie wielu ludzi, a zwłaszcza wielu niewinnych. Zamachowcy zaczną zabijać urzędników, a represje za to nasz drogi kanclerz Zottornik skieruje wobec prostego ludu. Za błędy wielkich zatem odpowiedzą mali. Rozumiesz to, Sissi? Nie można do tego dopuścić. Jeżeli mogę coś zrobić, to zrobię to. Nawet jeśli będę musiał w tym celu lekko nagiąć fakty. Bo tu nie chodzi ani o ciebie, ani o mnie. Tu chodzi o ludzi. Jeżeli mój artykuł uspokoi wielu z nich i odbierze broń radykałom lewicowym, namawiających do zamachów na urzędników państwowych, jestem z niego dumny. I nie chodzi o to, że mam do tych urzędników jakąkolwiek sympatię. Wielu z nich zasłużyło na to, aby lud ich powiesić na latarni. Ale chodzi o konsekwencje, jakie z tego wyjdą. A te mogą być straszne. Dlatego wybacz mi, Sissi, ale musiałem to zrobić.
Sissi przyglądała mu się z uwagą, przez chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć na taki dobór argumentów. Z jednej strony wydawało się to jej cyniczne, ale też z drugiej słowa Ludwika brzmiały niezwykle sensownie. Poza tym, jeśli naprawdę tak się sprawy miały, to wobec tego zamachów nie uniknąłby nawet Franciszek. A tego ona by nie przeżyła, gdyby jakiś szaleniec rzucił w jej ukochanego bombą, bo uważałby, że tylko w ten sposób wywalczy niepodległość dla swojego kraju. Ta oto wizja najmocniej przemówiła do wyobraźni dziewczyny. Poczuła jednocześnie, jak bardzo mało wie o historii cesarstwa, skoro nie dostrzegała tego wcześniej, jedynie skupiona na zabawie z ukochanym i postanowiła, że kiedy tylko wróci do domu, to poprosi ojca, aby udostępnił jej ze swojej biblioteki (notabene ogromnej, jako że Maksymilian był molem książkowym) wszystkie książki o Austrii i krajach, jakie ona podbiła. Uznała, że jeśli sytuacja jest tak poważna, to jako przyszła cesarzowa powinna wiedzieć o niej jak najwięcej i wesprzeć swego ukochanego w rządzeniu krajem.
- Wybacz mi, Ludwiku. Nie wiedziałam, że to tak wygląda - powiedziała ze skruchą w głosie.
- Nie szkodzi. Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz, gdyż wiele rzeczy przed tobą, jako kobietą się ukrywa - odpowiedział na to Ludwik - Dlatego, jeżeli wiedza ta cię interesuje, sama musisz ją zdobyć.
- Zamierzam tak zrobić. Pragnę być pomocą dla Franza. Jednak powiedz mi, proszę, czy w razie czego mogę na ciebie liczyć?
Ludwik uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Oczywiście, że tak. Zawsze, gdy tylko będę mógł, kochana kuzyneczko.
Następnie wziął ponownie do ręki skrzypce i zaczął na nich grać utwór, który to Sissi rozpoznała jako „Taniec węgierski numer 5” Brahmasa. Zachichotała, nad wyraz rozbawiona tą swego rodzaju bezczelnością Ludwika, który ośmielał się tu, pod nosem samego cesarza i jego konserwatywnej matki, grać utwory bez żadnych wątpliwości chwalące Węgry.
- A ty wiesz, że kusisz los? - zapytała dowcipnie, gdy Ludwik skończył grać.
- A niby w jaki sposób? Grając tak niewinny utwór? - zapytał ją książę tonem niewiniątka - Przecież tutaj i tak większość ludzi nie wie, co to za utwór i zna go jedynie jako piękną melodię, ale nie zna jej nazwy. Ryzyko zatem żadne. A zresztą, człowiek czasami potrzebuje wrażeń.
Po tych słowach, zaczął wygrywać na skrzypcach utwór znany jako „Marsz Rakoczego” Hectora Berlioza, nazywany przez niektórych „Marszem węgierskim”. Sissi słuchała z uwagą utworu, a gdy ten dobiegł końca, zapytała:
- Tak w zasadzie, to po co to robisz?
- Bo dokuczanie im sprawia mi przyjemność. Nie lubię tych sztywnych ludzi, którzy w głowie mają tylko etykietę i to, co wypada lub co nie wypada. Miło mi, gdy mogę im lekko dopiec. I jeszcze, czemu to robię? Bo mogę. Czy zauważyłaś, że tym przyjemniej nam coś robić, kiedy mamy na to pozwolenie?
- A ja myślałam, że najprzyjemniejszy jest zakazany owoc.
- Owszem, on bywa smakowity, ale nie oszukujmy się. Na dłuższą metę jest raczej ciężkostrawny. O wiele przyjemniej smakuje to, co jest dla nas dozwolone i czym możemy się cieszyć w pełni i jawnie.
Sissi milczała, rozważając w głowie wypowiedziane przez kuzyna słowa.

***

Wieczorem, kiedy dwór powoli udawał się na spoczynek, Zottornik udał się do swojego tajnego gabinetu, w którym odbywał potajemne rozmowy ze swoimi sługusami i które to rozmowy miały być sprawą całkowicie poufną. Tutaj też lubił spędzać wolny czas, z dala od wszystkich innych, jedynie w towarzystwie swojego wiernego przyjaciela, psa Demona, który jako jedyna istota na tym świecie był mu miły i zarazem bezgranicznie oddany. Tylko jemu kanclerz bezgranicznie ufał, bo wiedział, iż on jeden nigdy go nie zdradzi.
Zottornik usiadł wygodnie w fotelu zaraz po tym, jak rozpalił ogień w swoim kominku. Zadowolony pogłaskał psa po łbie i czekał na przybycie baronowej. Ta zjawiła się u niego w ciągu najbliższych kilkunastu minut.
- Jestem, ekscelencjo - powiedziała z szacunkiem, lekko przed nim dygając.
- Jutro księżniczka Sissi wyjeżdża do swojej rodzinnej posiadłości, aby tam przejść odpowiednie szkolenie na przyszłą cesarzową - rzekł Zottornik, delikatnie gładząc psa między uszami - Czy plan, abyś ty była jej nauczycielką w tej sprawie nie zmienił się?
- Nie, Ekscelencjo. Wszystko zostało po staremu.
- Doskonale. Pamiętasz instrukcje?
- Owszem, ale nie jestem pewna, czy aby na pewno są one słuszne.
- Dlaczego?
- Ponieważ księżniczka Elżbieta budzi mój niepokój. Spędza za dużo czasu ze swoim kuzynem, Ludwikiem z Bawarii, który jest przecież człowiekiem o bardzo liberalnych poglądach.
- I co z tego? Uważasz, że dyskutują razem o polityce?
- Niewykluczone.
Zottornik parsknął śmiechem, rozbawiony mocno tym stwierdzeniem.
- Moja droga baronowo, nie przypisuj tej dziewczynie posiadania poglądów swego kuzyna. To, że on jest taki, nie znaczy, że ona także.
- Nie byłabym tego taka pewna. Proszę, niech pan zobaczy, co o niej piszą.
To mówiąc, wyjęła zza pazuchy gazetę i podała ją kanclerzowi. Ten otworzył ją i odczytał artykuł na pierwszej stronie. Wbrew jednak oczekiwaniom baronowej, nie zrobił on na nim jakiegoś większego wrażenia.
- No proszę, pan Chronist znowu coś napisał. Nie wiem jednak, dlaczego tak cię to przejmuje, baronowo.
- Jak to? Przecież on pisze, że księżniczka posiada liberalne poglądy.
- Pisze, że chce zmian. Nie pisze nic o liberalnych poglądach. A to różnica.
- Ale zawsze chce zmian. Czy powinniśmy to lekceważyć?
Zottornik odrzucił gazetę na biurko i rozsiadł się jeszcze wygodniej w swoim fotelu, przybierając lekceważącą pozę.
- Każdy młody chce zmian. To zupełnie naturalnie. Gdybyśmy mieli zamykać wszystkich, którzy ich chcą, musielibyśmy zamknąć połowę cesarstwa, jeżeli nie więcej. Sama chęć zmian nie jest przestępstwem. Zależy, o jakie zmiany chodzi. Ten cały Chronist nie precyzuje, jakich zmian oczekuje księżniczka. Poza tym, jak dla mnie, to po prostu tzw. kaczka dziennikarska, czyli nie ma to nic wspólnego z faktami i jest jedynie wymysłem Chronista. Zapewne po to, aby realizować swoją politykę. Nie warto zatem się tym przejmować. Poza tym, on potępia w swojej gazecie nie nas, ale radykałów chcących zmian gwałtownych. To nie przestępstwo.
- Ale prócz tego potępia środowiska konserwatywne, w tym nas. Jest wrogiem zarówno dla lewa, jak i dla prawa.
- I z obu stron obrywa po równo. Dlatego nie stanowi realnego zagrożenia dla nikogo. A już na pewno nie dla nas. Poza tym, on przecież zachęca w tych swoich artykułach do wierności wobec cesarza.
- Do cesarza, nie do cesarstwa, Ekscelencjo.
- To rzeczywiście różnica, ale w tej sytuacji niewielka. A dla nas być może i korzystna. Co prawda, nie oszczędza nas w swoich artykułach, ale przy okazji też zachęca do wierności cesarzowi. Uspokaja wzburzonych. Oczywiście nie zdoła w ten sposób uspokoić wszystkich, a ci, którzy nie ulegną jego propagandzie, będą dla cesarstwa poważnym zagrożeniem. I w końcu zaatakują, ale nie będą tak liczni i sprawni, jakby byli, gdyby zaatakowali teraz. Jego demagogia rozbija te grupy i doprowadza do tego, że nie są one zagrożeniem dla naszej władzy.
- Czyli oddaje nam przysługę?
- Oddaje ją cesarzowi, a my jedynie na tym korzystamy. W każdym razie, jak dotąd nie zaszkodziło nam to. Ta centralna gazeta zatem stłumiła zamieszki i to w zarodku. Zrobiła to lepiej niż my, gdybyśmy wysłali wojsko na demonstrantów.
- Wychodzi na to, że Chronist jest użytecznym idiotą.
- Och nie, baronowo. On nie jest głupi. Chce reform, które są nam nie na rękę, ale nie chce ich kosztem rewolucji. Mimowolnie oddaje nam przysługę, ale przy okazji oddaje ją i ludowi cesarstwa. Bo dzięki temu nie mamy pretekstu, aby na nich nakładać represje, nikt nie ginie, a obie strony trzymają się w szachu. Dlatego oddaje przysługę obu stronom i jednocześnie obie ogranicza.
- Jaki będzie jego następny ruch?
- Tego nie wiem, ale chwilowo mnie on nie interesuje. O wiele większym dla nas zagrożeniem są socjaliści. Wśród nich jest wielu radykałów. Chcą wywrócić ten świat do góry nogami, a ich metodami działania są bomby, sztylet i pistolet. Niby to hołota, ale są lepiej zorganizowani niż się wydaje. Co prawda, najwięcej z nich działa w Rosji, ale i tutaj mają coraz więcej zwolenników. Zwłaszcza jedna partia, założona głównie przez polskie mniejszości narodowe. Nazywają oni siebie Polską Partią Socjalistyczną, w skrócie PPS. To ich właśnie powinniśmy się teraz obawiać. Podobnie jak i stronnictw narodowych, które choć nie lubią tych z PPS, to nas nienawidzą o wiele mocniej. Gdyby tylko zawiązali sojusz, byliby nie do pokonania. Ale tego nie zrobią, bo jedni z nich są z lewicy, a drudzy z prawicy. Nie ma szans nigdy na sojusz tych dwóch stron. Ale i obie stanowią dla nas zagrożenie, dlatego to nimi zamierzam się zająć, a nie Chronistem, który zachęca do wierności wobec cesarza.
- Ale też zachęca do reform. Czy to rzeczywiście bezpieczne?
- Nie, jednak mimo wszystko najpierw musimy zniszczyć jedno zło, a potem wziąć się za drugie. A co do tego, co ten dureń wypisuje o księżniczce, to ja bym nie radził traktować tego poważnie. Nawet jeżeli to prawda, to nie ma to żadnego znaczenia. Ostatecznie przecież to tylko kobieta. I w dodatku młoda. Zresztą nawet stare nie są nigdy poważnym zagrożeniem dla wielkiej polityki.
Baronowa spojrzała lekko urażona na kanclerza i powiedziała:
- Ekscelencjo, nie radzę lekceważyć siły i potęgi kobiet. Wiele z nich w tej wielkiej grze zwanej polityką odegrało olbrzymią rolę. Nie należy ich lekceważyć.
- Doprawdy? A jaka kobieta teraz mogłaby odegrać rolę w polityce? Zofia? Przecież bez nas byłabym nikim. A może ty, która to beze mnie nie umiałabyś ani jednego kroku poprawnie zrobić?
Baronowa poczuła się urażona tymi słowami. A ponieważ nigdy nie darowała raz zadawanej sobie zniewagi, teraz też nie zamierzała tego robić. Spojrzała zatem na kanclerza z żądzą mordu w oczach i rzekła:
- Tak jak pan beze mnie. Kto jest pana główną agentką? Od kogo zawsze ma pan aktualne informacje? Kto zatem bez kogo niczego by nie zrobił?
Kanclerz, wbrew jej oczekiwaniom, nie stracił wcale panowania nad sobą. On zachował stoicki spokój, pomimo tego, że kobieta jawnie go obraziła. Nie chciał jednak wściekać się przy niej. Zamiast tego, powoli podniósł się z fotela, złapał za swą laskę i opierając się na niej powoli podszedł do baronowej i rzekł, wciąż mając na twarzy wymalowany spokój:
- Radzę ci uważać na słowa. Kiedyś, kapitan straży cesarskiej, zakradł się w nocy do pokoju swojej siostrzenicy i pięknym nożem ze zdobioną rękojeścią zabił pewną dziewczynę we śnie. Rozumie pani? I to nie byle jaką dziewczynę. On zabił własną siostrzenicę, która była mu jak córka. A wie pani, czemu to zrobił? Bo ja mu kazałem. Bo kobieta ta popełniła ten poważny błąd, że zrobiła sobie ze mnie wroga. Nie radzę ci robić tego samego. Masz taką piękną szyję. Szkoda by było ją szpecić bliznami, prawda?
Baronowa przerażona złapała się instynktownie za gardło i poczuła, że serce już nie bije jej w piersi, ale prawie wychodzi ustami na zewnątrz. Załamana stała w miejscu i czekała, aż Zottornik każe jej odejść. Gdy to zrobił, wyszła z gabinetu, a następnie ruszyła w kierunku wyjścia.
- Przeklęty stary łajdak - powiedziała, gdy po kilku minutach odzyskała jakoś spokój ducha - Ale uważaj, jesteś już siwy, śmierć nad tobą krąży. Nie będziesz żył wiecznie. A ja będę pić swoje zdrowie jeszcze długo po tym, jak twoje stare kości rozsypią się w proch. Zobaczymy więc, kto kogo przetrzyma.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 21:57, 23 Wrz 2023, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 17:11, 01 Gru 2022    Temat postu: Narzeczeństwo

Cały kraj żyje zaręczynami Sissi i Franciszka.
Okazuje się, że tajemniczy dziennikarz to sam Ludwik Bawarski.
Jednak tekst, że Sissi też popiera reformy to manipulacja z jego strony.
Sissi też dojrzewa i z płochej dziewczynki staje się kobietą, która zaczyna rozumieć, że wszystko jest polityką i warto mieć własne zdanie.
Rozumiem, że Nenne czuję się zraniona i ma po tym wszystkim, co się wydarzyło dystans do Franza.
Ludwika przejrzała Zofię i nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie pozwoli by baronową etykietą robiła tortury psychicznej jej dziecku.
I najlepsza końcówka przypominająca polityczny thriller. Zottornik ten stary piernik jest podły, ale przy tym szatańsko inteligentny i na razie on tu rozdaje karty. Zobaczymy jednak czy w przyszłości ktoś mu się nie postawi.
Na razie lekceważy znaczenie Sissi i jej wpływ na Franciszka.








Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 17:18, 01 Gru 2022, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Następny
Strona 10 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin