Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony 1, 2, 3 ... 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:38, 08 Sie 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania 3

Następnego dnia rano Bratek prędko wstał i jeszcze prędzej ubrał się, zjadł śniadanie, po czym szybko pognał na strych, aby tam zająć się swoimi sprawami. Wciąż bowiem dręczyły go wnioski, do jakich doszedł. Rozważał wszystkie za i przeciw, ale niestety „za“ było o wiele więcej niż „przeciw“, a prócz tego tak, jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak i w sprawie kradzieży wszystkie drogi prowadziły do Pauli. Bratek co prawda w ogóle nie potrafił pojąć motywu, dlaczego ona miałaby to robić, ale cóż... Motywy przestępcy przecież często nie są oczywiste.
Aby lepiej to wszystko pojąć narysował na kartce postać Pauli, domek, odciski łap królika, piżamę i pudełko z ciastkami.
- Paula wiedziała, gdzie są ciastka. Zostawia odciski takie same jak te na parapecie jednego z okradzionych domów. W nocy, kiedy dokonano kradzieży miała piżamę włożoną tyłem naprzód i wyraźnie denerwowała ją moja obecność, jakbym ją na czymś przyłapał. Och... Tylko nie to!
Niestety, sztuka dedukcji mówiła mu teraz, iż wynik tych wszystkich poszlak może być tylko jeden. Ale mimo wszystko wciąż mógł się mylić. Z tą nadzieją napisał list, który brzmiał następująco:

Droga Paulo,

Nie mogę się z Tobą spotkać. Jestem potrzebny tacie. Musimy przenieść zapasy do starego domu. Tam jest chłodniej i jedzenie zachowa świeżość. Zobaczymy się jutro?

Bratek.


Oczywiście ten list nie miał w sobie ani krztyny prawdy. Po prostu Bratek chciał dzięki niemu wreszcie się upewnić, czy Paula rzeczywiście jest złodziejką. Spodziewał się, że jeśli tak jest, to przyjdzie ona do nowej kryjówki ich zapasów i zechce wykraść z niej co nieco. On tymczasem zaplanował zasadzić się tam i czekać. W kilku książkach taki typ zasadzki nazywano kotłem. I on, Bratek Rabatek zamierzał zrobić kocioł w swoim starym, już opuszczonym domu (wciąż jednak należącym do Narcyza, który nie zdecydował się go sprzedać).
- Paulo, jeśli jesteś złodziejką, przyjdziesz do naszego starego domu - powiedział załamanym głosem Bratek, pogrążony we własnych myślach.
Po tych słowach podszedł do okna i wyjrzał przez nie, wypatrując jednego, konkretnego punktu, który właśnie powinien się na nim pojawić, co też chwilę później nastąpiło. Tym punktem był sporej wielkości gołąb w stroju listonosza i z wielką torbą na plecach.
- Firminie! Hej, Firminie! - zawołał Bratek.
Firmin, bo tak się nazywał gołąb (pełniący w tej okolicy zaszczytną funkcję listonosza) dostrzegł króliczka i z uśmiechem podleciał do niego.
- Pomożesz mi? - zapytał Bratek.
- Oczywiście. A co się stało? - spytał gołąb, siadając na oknie.
- Mógłbyś doręczyć ten list Pauli? Mieszka w tym domu pod lasem.
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedział mu Firmin, biorąc do skrzydła kopertę - Twoja korespondencja jest w bardzo dobrych skrzydłach. Na razie, Bratku!
Listonosz odleciał, a Bratek westchnął załamany.
- Och, dobry losie! Obym się mylił!

***

Gdy nadeszła noc, Bratek czekał już w zastawionym przez siebie kotle, z niecierpliwością oczekując przyjścia złodzieja. Celowo zostawił otwarte okno na samej górze mając nadzieję, że włamywacz się skusi i zechce przez nie wejść, gdyż poprzednie kradzieże dowodziły, iż właśnie tak postępował - wchodził przez okno na samej górze.
- Mam nadzieję, że się mylę i że Paula nie zjawi się tutaj - powiedział Bratek i wyjął z kieszeni swoją cebulę (czyli taki zegarek na łańcuszku).
Otworzył urządzenie i sprawdził widniejącą na nim godzinę. Było już dziesięć minut po północy.
Tymczasem na samym strychu domu siedziało pozostałe rodzeństwo Rabatków. Oczywiście nie wiedzieli oni, że Bratek zastawił w tym miejscu kocioł na złodzieja i pomyśleli, że chce się po prostu spotkać z Paulą, aby móc swobodnie się z nią całować i to bez świadków. Zamierzali go na tym przyłapać i mimo próśb Koniczynka, aby dać temu spokój, poszli tam i teraz czekali na przyjście Pauli.
- Nie mógł się z nią umówić gdzieś indziej i wcześniej? - mruknął gniewnie Bławatek, oświetlając ciemność latarką - Znowu zarwiemy noc!
- Dziennikarze mają ciężkie życie - jęknął Koniczynek, chowający się za skrzynią.
Choć wstydził się mówić o tym głośno, to bał się ciemności i strych należał do ostatnich miejsc, które chciał zwiedzać nocą. Tutaj zaś przyszedł tylko dlatego, że wszyscy inni poszli, a on nie chciał zostawiać ich samych, ale wcale nie sprawiało mu to przyjemności.
- He he he! Wiem, dlaczego się tu umówili - stwierdziła Różyczka, która miała bardzo wesoły humor - Na pewno będą się całować.
W łapkach trzymała aparat fotograficzny. Tym razem pilnowała go cały czas, aby Koniczynek znowu nie wyjął jej filmu.
- Cii! - syknął na nią Bławatek - Chyba ktoś tu idzie.
I dla pewności zgasił latarkę.
Chwilę później w oknie pojawiła się ciemna postać ubrana na czarno. Ostukała ona okno i widząc, że jest mocno zamknięte, przeszła dalej.
- To... To... To złodziej z Borówkowego Wzgórza! - jęknął Koniczynek, drżąc ze strachu - I co teraz będzie?
- O nie! Bratek jest na dole i o niczym nie wie! - dodał Bławatek - Musimy go ostrzec! Szybko!
Następnie pędem pognał w kierunku pokoju, w którym siedział jego starszy brat. Reszta rodzeństwa ruszyła powoli za nim.
- Uważajcie! Musimy być ostrożni! - powiedziała Różyczka.
Tymczasem niczego nie spodziewający się Bratek stał w oknie i dalej spoglądał na zegarek.
- Zrobiło się późno - powiedział, chowając cebulę do kieszeni - Na szczęście nie miałem racji. Jak mogłem podejrzewać Paulę?
Już skierował swoje kroki ku schodom prowadzącym na dół, gdy nagle usłyszał odgłos czyiś kroków. Ktoś właśnie szedł do pokoju, w którym on przebywał. Bratek jęknął przerażony i schował się w wielkim schowku na jedzenie, lekko uchylając jego drzwi, aby móc obserwować pomieszczenie.
Chwilę później przez okno do pokoju weszła jakaś postać. Była ubrana na czarno, a jej głowę zdobiła maska zrobiona z worka wyciętymi w nim dziurami na oczy.
- To złodziej! - jęknął głucho Bratek.
Ciemna postać rozejrzała się dookoła i upewniwszy się, że nikogo za nią nie ma podeszła do schowka, wyciągnęła dłoń w jego stronę i... Drzwi nagle się otworzyły, a w nich ukazał się wściekły Bratek.
- Wiem, kim jesteś, złodzieju! - zawołał króliczek.
Włamywacz przerażony cofnął się kilka kroków do tyłu, zaś Bratek czując, że ma nad nim przewagę, szedł w jego stronę, mówiąc groźnie:
- Możesz już zdjąć tę maskę! Na nic ci ona! Wydawało ci się, że można mnie oszukać?!
Jednak nigdy nie należy lekceważyć przeciwnika i Bratek przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy złodziej przerażony jęknął, ruszył biegiem w jego kierunku, odepchnął go na bok i wskoczył na drabinę prowadzącą ku drzwiom od strychu. Szybko znalazł się na górze, ale nim zdążył pobiec dalej, to drzwi przed nim otworzyły się i z głośnym krzykiem: „Uważaj, Bratku!“ wpadła przez nie czwórka małych króliczków.
- TO WY?! - jęknął Bratek - A co wy tu robicie?!
- Nie pora na wyjaśnienia! Uciekaj! - odpowiedział mu Bławatek.
- Jesteś cały, braciszku?! - spytała Różyczka, patrząc z niepokojem na brata.
- Tak! Łapcie złodzieja, zanim wam ucieknie!
Cztery pary oczu zwróciły się w kierunku skołowanego złodzieja, który ze strachu nie wiedział, co ma zrobić. Bławatek, który zawsze w bójkach był najlepszy, skoczył teraz na włamywacza i zaczął się z nim szarpać.
- Mam cię! Już mi nie zwiejesz! - zawołał.
- Dołóż złodziejowi, Bławatku! - dzielnie kibicował swemu starszemu bratu Koniczynek, machając przy tym bojowo piąstkami.
Bławatek tymczasem złapał za maskę złodzieja i zerwał mu ją z twarzy. Wówczas oczom całego rodzeństwa ukazał się bardzo dobrze im znany, dziewczęcy, króliczy pyszczek w okularach.
- Puśćcie mnie! - zawołała złodziejka.
Bratek krzyknął przerażony, widząc, co się właśnie stało. A zatem jego najgorsze obawy spełniły się. Przed nimi oto stał złodziej z Borówkowego Wzgórza, którym była... jego sympatia Paula. W jednej chwili cały świat małego królika wywrócił się do góry nogami, zaś serce pękło mu na tysiąc kawałków.
Jego rodzeństwo też było w szoku, gdy poznało tożsamość złodzieja. Patrzyło na niego groźnie, oczekując czegoś w rodzaju wyjaśnień. Paula zaś nie zamierzała się od nich wymigiwać.
- Wszystko wyjaśnię! Pozwólcie mi wytłumaczyć - powiedziała.

***

Chwilę później całe rodzeństwo Rabatków zabrało złodziejkę z domu i stanęło przed nim, oczekując wyjaśnień. Obrażony Bratek usiadł z boku na ganku i z obojętnością słuchał tłumaczeń dziewczyny, dla której jeszcze nie tak dawno był gotów nieba przychylić, a teraz czuł do niej już tylko niechęć.
- Moja mama jest ciężko chora i martwi się o mnie - powiedziała Paula załamanym głosem - Leży w łóżku, bo musi dużo wypoczywać. Żeby ją uspokoić, mówiłam jej, że sąsiedzi się mną zajmują i się u nich stołuję, ale to nieprawda. Ci, u których miałam jeść obiady wyjechali, a inni sąsiedzi nie byli nam znani. Nie wiedziałam, co mam robić. Mama nie może przez swoją chorobę pracować, oszczędności się kończą, zapasów mieliśmy niewiele, a te, które posiadamy dawałam mojej mamie, ale przez to sama ciągle byłam głodna. Dlatego właśnie wpadłam na pomysł, żeby kraść jedzenie bogatym sąsiadom. Uznałam, że oni i tak przez to nie zbiednieją, a ja chociaż trochę się najem.
- Mogłaś poprosić, aby sąsiedzi ci pomogli - rzekł Koniczynek.
- Tak, wiem... Ale wiecie, jak upokarzające dla mnie jest żebranie o cokolwiek?
- A kradzież nie jest upokarzająca?
- Jest, ale wtedy, kiedy zaczynałam to robić, wcale tak nie myślałam. Moja mama nic nie wiedziała. Słowo. Jeśli się dowie, że jestem złodziejką, będzie zła.
- Jesteś niesamowita! - zawołał zachwycony Bławatek - Wspinałaś się po ścianach i dachach! To dopiero wyczyn!
Różyczka spojrzała na niego z politowaniem. Co też jej bratu w tym tak imponowało?
- Nie jestem z tego dumna - powiedziała Paula - Mam sporą wprawę, bo robię to od dawna.
To mówiąc spojrzała na Bratka i dodała:
- Moja mama wybiera się na konsultację do słynnego lekarza, więc wyjadę z Borówkowego Wzgórza, a wraz ze mną zniknie słynny złodziej. Oszukałam cię, Bratku. Kiedy powiedziałeś mi, że prowadzisz śledztwo w sprawie kradzieży, dołączyłam do ciebie, bo chciałam się dowiedzieć, ile wiesz i czy mnie podejrzewasz.
- I to był jedyny powód? - spytał Bratek.
- Nie... Owszem, od początku cię oszukiwałam, chciałam cię podejść, jednak wydałeś mi się taki... Taki...
- Jaki? Głupi? Naiwny? Zauroczony twoim uśmiechem?
- Nie... Mądry i sympatyczny. I również dlatego ci pomagałam. Tak, wiem. Oszukałam cię, Bratku, ale wiesz... Lubię cię i to bardzo.
- Niestety, bez wzajemności! - zawołał Bratek wściekły jak stado os, podchodząc do ukochanej i machając wściekle dłonią - Dlaczego od razu na to nie wpadłem? Przecież naśladowałaś metody Królika Bystrzaka! Dam ci dobrą radę! Wyjedź stąd i to jak najszybciej! Jeśli mnie nie posłuchasz, to rozpowiem, że jesteś złodziejką! Wszyscy się dowiedzą prawdy!
Paula patrzyła na niego załamana. Wiedziała, że zasłużyła sobie na te słowa, ale mimo wszystko bolały ją one. Zwłaszcza, iż w oczach Bratka dostrzegła łzy. Wiedziała doskonale, jaka była ich przyczyna i że chłopak mówi to, co nakazuje mu złamane serce i urażona duma, lecz tak naprawdę jego uczucia krzyczą coś zupełnie innego i gdyby tylko dopuścił je do głosu, to nie mówiłby do niej w ten sposób.
Różyczka myślała podobnie, a poza tym bardzo żal się jej zrobiło Pauli i widząc, iż Bratek rusza w kierunku domu, podbiegła do brata, złapała go za ramię i zawołała:
- Bratku, poczekaj! Robisz błąd! Nie powinieneś tak mówić do Pauli! Czy ty nie widzisz, że ona cię...
- A to dobre! - przerwał jej Bratek - Podglądaczka chce mnie pouczać! Śmiechu warte! Mam w pięcie twoje rady! Lepiej wracaj z resztą do siebie, zanim powiem tacie, po co poszliście za mną do starego domu! A jakoś wątpię, żeby mu się to spodobało.
Różyczka westchnęła załamana. Wiedziała, że rozmawianie z Bratkiem w takim stanie nie ma najmniejszego sensu. Choć wyraźnie kochał Paulę i chciał, aby była przy nim, to urażona duma i złamane serce sprawiły, że miał ochotę wyrzucić ją raz na zawsze ze swego życia, nawet jeśli miałby potem już do końca swoich dni cierpieć. Po części rozumiała jego podejście, a po części uważała go za największego głupka na świecie.

***

Sprawa złodzieja z Borówkowego Wzgórza została wyjaśniona, ale w taki sposób, żeby Paula nie została w to zamieszana. Dziewczyna wraz z Bratkiem oficjalnie „odnalazła“ kryjówkę, w której trzymała niezjedzone jeszcze przez siebie łupy, a te powróciły do swoich właścicieli. Dwójka małych śledczych stała się bohaterami okolicy, ale jedno z nich dość szybko potem wyjechało ze swoją mamą do miasta, zabierając ze sobą też złodzieja, którego tożsamość miała na zawsze pozostać tajemnicą grupki dzielnych dzieci.
Nieco później, gdy Bratek wracał z lasu z koszykiem pełnym borówek, przypadkiem (czy też celowo) przechodził obok domu Pauli. Stał on teraz pusty. Bratek utkwił w nim spojrzenie i westchnął załamany. Tak bardzo za nią tęsknił, ale przecież ona oszukała go i to na tyle, że nie mógł jej tego wybaczyć, choć nie zmieniało to faktu, że tęsknił.
- Nasza gazeta! - przerwał mu nagle gromki krzyk.
To jego rodzeństwo biegło właśnie w jego stronę. Bławatek machał w ręku gazetę, śmiejąc się wesoło.
- Zobacz, Bratku! Nasza gazeta!
- Wy traciliście czas na bzdury, a ja zbierałem borówki. Dzięki za pomoc - warknął Bratek, biorąc pismo od brata i zaczynając je przeglądać - Co?! „Najpiękniejsze ogrody“?! A gdzie wasz artykuł o miłości?
- Odpuściliśmy to sobie - powiedział Bławatek - A poza tym i tak nie mieliśmy zdjęć przez jednego takiego, który bawi się w wyjmowanie filmów z aparatów!
To mówiąc spojrzał on gniewnie na Koniczynka, który tylko uśmiechał się złośliwie.
- To do ciebie, Bratku - powiedziała Różyczka, podając bratu kopertę - Od Pauli. Ale nie czytaliśmy, daję słowo.
Bratek nie bardzo wierzył siostrze, a zwłaszcza po tej przygodzie ze śledzeniem go, ale wziął list, otworzył go i zaczął czytać, odsuwając się od natrętnie zaglądającej mu przez ramię siostry.
List brzmiał następująco:

Drogi, Bratku.

Nawet nie wiesz, jak się wstydzę tego, co zrobiłam. Nie chciałam Cię zranić ani okłamać. Już nigdy nie będę kraść, nigdy! Mama była u lekarza i czuje się dużo lepiej. Wkrótce też wrócimy na Borówkowe Wzgórze. Może zechcesz się ze mną spotkać? Mam nadzieję, że tak. Bardzo za Tobą tęsknię.
Pozdrawiam.

Paula.


Bratek spojrzał na list z uśmiechem i poczuł, że jego serce znowu napełnia się ciepłem i radością. Paula szczerze żałowała swego zachowania, a do tego za nim tęskniła. Może więc warto było dać jej szansę?
- I co, Bratku? Nadal uważasz, że miłość to głupota? - zapytał po chwili Koniczynek.
- Nigdy tak nie myślałem. Coś ci się pomyliło - odpowiedział.
- Jak to? A kto jeszcze niedawno mówił, że tylko dziewczyny myślą o miłości? - zachichotała Różyczka.
Już po chwilę okolicę wypełnił radosny śmiech czwórki króliczków, śmiejących się i wołających:
- Bratek się zakochał! Bratek się zakochał! Bratek się zakochał!
- Cicho! Przestańcie! Ej! Dosyć! - wrzeszczał na nich wściekły Bratek.

Koniec części I


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 21:50, 19 Kwi 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 8:22, 08 Sie 2020    Temat postu: Rodzina Rabatków - Zakochany Bratek cz. I (part IV)

Czy będzie jakiś ciąg dalszy ?
Przykro jakby się tak rozstali, bo byli taką fajną parą.
Z jednej strony ma prawo być na nią zły, ale z drugiej widzę, że dziewczyna żałuje tego co zrobiła i naprawdę go lubi.
Powinna dostać drugą szansę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:52, 08 Sie 2020    Temat postu:

Oczywiście, będzie dalszy ciąg tej opowieści. Wszak nie bez powodu pisze, że to była tylko część pierwsza całej tej historii. Są jeszcze trzy i jestem ciekaw, co o nich powiesz Smile Oczywiście, że go szczerze polubiła i do tego żałuje poważnie tego, co zrobiła i dlatego dostała drugą szansę. O czym dowiesz się w kolejnej opowieści, choć tak jak prosiłaś, tym razem będę ją publikował w jednym poście. Mówiłaś, że tak lepiej Ci jest czytać Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:51, 19 Kwi 2021    Temat postu:

Obudzisz się któregoś ranka...

Rozdział I - Chłopak i dziewczyna
Maciek Ogorzałko powoli podszedł do lustra, z uwagą wpatrując się w swoje odbicie, które przedstawiło widok dla niego niezbyt imponujący, ale zachwycający dla wielu przedstawicielek płci pięknej. Bo przecież miał się czym pochwalić, jeśli chodzi o wygląd. Był wszak wysoki, miał brązowe włosy, niebieskie oczy, męski i władczy nos w rzymskim stylu, uszy kształtne, nieco czerwone policzki, które pod czerwoną barwą kryją piegi, ręce i nogi właściwych rozmiarów, a figurę postawną i szczupłą, choć niezbyt może umięśnioną. Jednym słowem, całkiem ładny chłopak z niego był, a przynajmniej w oczach koleżanek ze szkoły. On sam jednak nie postrzegał siebie jako ładnego. Przeciwnie, widział siebie jako kogoś raczej dosyć przeciętnego, kto może się ewentualnie podobać płci pięknej, ale zdobywać serca tych oto istot, to już raczej nie. Zdecydowanie nie wierzył w siebie i swoją urodę, zresztą nigdy nie chciał zdobywać dziewczyn za pomocą urody. Zbyt wiele książek przeczytał i zdecydowanie za dużo już widział w swoim osiemnastoletnim życiu, aby nie wiedzieć, iż związki oparte wyłącznie na urodzie nie będą nigdy trwałe. Ponadto zawsze wyznawał inne wartości, takie jak dobry charakter i one jedynie miałyby dla niego znaczenie, nie zaś uroda. Oczywiście skłamałby mówiąc, że nie chciałby, aby jego przyszła ukochana nie była piękna, ale wiedział, że z piękną idiotką nie umiałby spędzić więcej czasu niż pięć minut. A takich idiotek w szkole widział nad wyraz wiele. Ostatnio porobiło się ich w społeczeństwie znacznie więcej, odkąd inteligencja zaczęła być szkodliwa dla państwa. Ostatecznie przecież panował już od prawie dwóch lat stan wojenny, ludzie inteligentni byli zazwyczaj zaangażowani w działalność konspiracyjną, z której to powodu wielu spotkało ich internowanie, jak nazywano zamykanie kogoś w miejscach odosobnienia z daleka od bliskich. Mając tego świadomość wielu ludzi wychowywało swoje dzieci na coraz większych idiotów, samemu też przy tym nieźle głupiejąc, aby tylko nikt przypadkiem nie posądził ich o bycie kimś więcej niż tylko przeciętnym zjadaczem chleba. Dlatego szkoła cierpiała ostatnio na plagę w postaci całej rzeszy słodkich idiotek, których rodzice, z obawy przed jakąkolwiek formą inwigilacji, albo robili z siebie pokazowo idiotów, albo też podlizywali się swoim partyjniackim szefom i zyskiwali za gładkie słówka awanse społeczne, albo też sami wstępowali do partii i dzięki temu poprawiali swój byt, odcinając się przy okazji od wszelkich zasad, również i tych moralnych. Maciek dobrze to wiedział i z tego też powodu sam nie popisywał się inteligencją. Nie, żeby błyszczał celowo głupotą. Co to, to nie. Był raczej małomówny i dość zamknięty w sobie, co skutecznie zniechęcało innych do poznawania go bliżej. Nie przeszkadzało mu to, gdyż samotność zapewniała mu bezpieczeństwo, jednak nieraz bolało go, że ludzie popadali w skrajności i bojąc się okazywać osobowość nieco większą przeciętną i inteligencję, świadomie robili z siebie idiotów, stopniowo się z nimi stając i robiąc ich ze swoich dzieci. Rzecz jasna, nie wszystkie osoby w szkole były takie, jednak ostatnimi czasy zrobił się tam prawdziwy wysyp idiotek. Piękne oraz zamożne dziewczyny (których rodzice albo od dawna byli w partii, albo dopiero co do niej wstąpili lub też w inny sposób podlizywali się władzom, zyskując w ten sposób lepsze stanowiska oraz pensje) chodziły po szkole niczym boginie, popisując się swoimi niezwykle modnymi strojami z zagranicy oraz wielkimi pustkami w głowie. Takie dziewczyny Maćka w ogóle nie interesowały, a paradoksalnie to ich najbardziej pociągała jego męska uroda, której on w sobie nie dostrzegał. Z kolei te, już bardziej przeciętnie ubrane, ładne oraz mądre dziewczyny nie były nim zainteresowane, gdyż widziały w nim mruka lub kogoś dziwnego, może nawet podejrzanego. A zatem błędne koło.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że Maciek nie miał wielu powodów do radości. Nie dość, że przez stan wojenny jego głupi rodzice, marzący o demokracji, która wszak i tak nigdy Polsce niczego dobrego nie przyniosła, zaangażowali się w jakąś głupią działalność polityczną i drukowali jakieś bibuły, przez co nie mieli dla niego i jego starszego brata Piotra za wiele czasu, to jeszcze potem ktoś na nich doniósł i zostali aresztowani, wraz z głównym drukarzem, niejakim Ignacym Borejko, który mieszkał w tej samej, co oni kamienicy, na ulicy Roosevelta 5 w Poznaniu. To dość mocno pogorszyło stan Maćka i nie tylko psychiczny, ale i społeczny. Ostatecznie przecież teraz stał się dzieckiem ludzi aresztowanych za antykomunistyczną, a wręcz antypolską działalność, więc wielu go traktowało jak trędowatego i omijało go szerokim łukiem, a zwłaszcza dzieci tych rodziców, którzy w obecnej chwili, zamiast klepać biedę oraz żyć z uczciwej pracy, jak zresztą przystało na człowieka, zwyczajnie w świecie robili majątek na współpracy z partią lub osobami z nią w jakiś sposób powiązanymi. Dzieci tych rodziców szczególnie patrzyły na niego z góry i nie chciały mu okazywać choćby najmniejszej sympatii. Dotyczyło to także dziewczyn, którym Maciek się podobał. Nawet one wolały podziwiać jego urodę skrycie, bez mówienia tego na głos.
Na szczęście, nie każdy był taki. Byli również i tacy ludzie, którzy okazywali mu z powodu sytuacji jego rodziców o wiele więcej sympatii niż kiedykolwiek przedtem. Chociażby Borejkowie, żona Ignacego i ich cztery córki: Gabriela, Ida, Natalia i Patrycja. To oto babskie królestwo szczególnie zaczęło wspierać na różne sposoby Maćka, który po aresztowaniu rodziców wylądował pod opieką starszego brata Piotra, też ponoć w coś tam kiedyś zaangażowanego, jednakże obecnie nie cierpiącego wszelkiej polityki świata, zarówno tej dobrej, jak i tej złej. Borejkowie okazywali obu braciom, a zwłaszcza Maćkowi, wiele sympatii, bo w końcu jechali na tym samym wózku. Jakby nie patrzeć, to głowa ich rodziny, ten oto babski władca, który umiał bujać w obłokach, ale spłodzić syna już nie (jak nieraz mówił złośliwie Piotr) wciągnął państwa Ogorzałków w te głupkowate gierki polityczne i wraz z nimi ponosił teraz za nie konsekwencje. Zatem zarówno Maciek i Piotr, jak i wszystkie Borejkówny, byli praktycznie w tej samej sytuacji i to dosłownie. Tyle w tym dobrego, że Maciek mieszkał tylko z Piotrem. Gdyby miał na głowie dom pełen bab, to chyba by zwariował i to pomimo tego, że te baby ostatecznie tylko zyskiwały na bliższym poznaniu. Zatem jakiś plus tej sytuacji był. Maciek dzielił mieszkanie tylko z Piotrem, pani Melania Borejko natomiast z czterema córkami, z których żadna nie zamierzała jeszcze iść na swoje, tylko wciąż sobie jakby nigdy nic siedziały na garnuszku mamusi, a do tego jeszcze najstarsza z nich wyszła za mąż i miała roczną córeczkę Różę, której ojciec, a mąż owej córki, był teraz Bóg wie gdzie. Podobno wyjechał do Australii, ale kto to tam wie, ile w tym wszystkim było prawdy? Piotr uważał, że Janusz Pyziak, bo tak ów delikwent się nazywał, po prostu wybył sobie za granicę, aby uwić gniazdko z kimś innym. Maciek jednak nie miał pojęcia, co powinien o tym sądzić. Faktem wszak było to, że żal mu było Gabrysi, ponieważ jej męża, choć nie znał go za dobrze, nigdy nie polubił. Zawsze sprawiał on na nim wrażenie fałszywego, a najlepszym tego dowodem było chyba to, że tak łatwo dostał pozwolenie na wyjazd z kraju. Ostatecznie wtedy granice zamknięto i nie puszczano byle kogo z Polski ani do Polski. Pyziak musiał mocno się przysłużyć partii, że tak po prostu go wypuszczono z tego naszego ukochanego, umiłowanego kraju. A może ceną tej usługi było sprzedanie teścia i jego wiernych wspólników w zbrodni, czyli rodziców Maćka i Piotra? Jeżeli tak, to lepiej niech nie wraca do kraju, bo inaczej jego rodzice i teść, kiedy już zostaną wypuszczeni, rozszarpią go na kawałki.
Tak, suma summarum, Borejkowie byli życzliwi Maćkowi i nie patrzyli na niego nieprzychylnie, choć u nich to mogło mieć charakter wyrzutów sumienia, ale Maciek czuł, że jest inaczej. Jednak nie tylko oni byli dla niego mili. Jeszcze jedną taką osobą była urocza pani Lewandowska, której jedyny syn Sławek kocha się w tej głupiej, chamskiej Idzie, która to wydaje się słodka i urocza, ale też pod byle pretekstem potrafi wywołać awanturę, a do tego ma też wybujałe aspiracje. Swoją drogą, dziwny jest ten Sławek. Kochać taką kretynkę. Ale cóż, ostatecznie są gusta i guściki. Choć chyba są jakieś granice, prawda? Maciek pamiętał, że swego czasu widział, jak Sławek próbował czule pocałować Idę w drzwiach ich kamienicy, ta natomiast najpierw chciała mu ulec, jednak widząc nadchodzące swoje koleżanki, szybko wepchnęła go do środka budynku i udawała, że nic się nie stało i z nikim przed chwilą nie rozmawiała. Gdyby jemu, Maćkowi, jakaś baba tak zrobiła, nie odezwałby się już do niej ani jednym słowem. Ale Sławek był już tak bezmyślnie zakochany, że trudno było mu przemówić do rozumu. Beznadziejny przypadek. Za to jego matka była niezwykle miłą i bardzo sympatyczną osobą. Zawsze chętnie przysyłała Piotrowi i jego starszemu bratu naleśniki czy inne łakocie, które sama szykowała, gdyż uważała, że młodzi mężczyźni powinno często osładzać sobie życie, bo i tak ono jest aż nadto gorzkie, aby jeść w nim tylko zdrowe, choć mało smaczne potrawy. Maciek niekiedy sobie żartował, że gdyby pani Lewandowska miała córkę, to pewnie chciałaby ją wyswatać jego starszemu bratu. Niestety, miała tylko swojego stukniętego synka. Ale podobno ma kilka siostrzenic, więc nigdy nic nie wiadomo. Nie od dziś mówią przecież, że przez żołądek do serca mężczyzny najłatwiejsza jest droga.
Zatem sąsiedzi z kamienicy byli raczej sympatycznymi ludźmi i zwykle byli oni mili do siebie nawzajem. W szkole zaś bywało różnie, ale też byli jedni mili, inni już nie, choć tych pierwszych było znacznie mniej niż tych drugich. Taki los. Podobno w nieszczęściu najlepiej się okazuje, kto jest ci przyjacielem, a kto jest ci wrogiem. Kto ci pomoże, a kto podłoży nogę. Najbardziej jednak przykre jest to, że budzisz się któregoś ranka i wszystko, w co wierzyłeś okazuje się być nic nie warte z powodu tego, jak zmieniła się sytuacja polityczna. Ci, którzy wydawali ci się być zawsze życzliwi, potrafią wówczas okazać się wyjątkowymi kanaliami, a wręcz największymi wrogami. To bardzo przykre, ale nad wyraz prawdziwe.
Jak zatem poradzić sobie w tym świecie ludzkich podłości? Piotr nie widział już żadnej nadziei na to, aby znaleźć choćby kaganek radosnego światła w czasach, które nadeszły. Ale to nic dziwnego, w końcu z powodów politycznych i swoich jakichś tam działań stracił pracę i z wilczym biletem wylądował wraz z Maćkiem w Poznaniu, w domu na ulicy Roosevelta 5, niedaleko dzielnicy zwanej Jeżycami. Dodatkowo jeszcze jego ukochana, w którą Piotr pokładał tak wielkie nadzieje, okazała się być konfidentką i to właśnie z jej powodu przełożeni dowiedzieli się o działaniach Piotra, który tylko z powodu tego, że wstawiło się za nim kilka osób mających wysokie stanowisko w pracy, nie skończył w więzieniu, tylko na wciąż trwającym bezrobociu. Załamany jednak starszy Ogorzałko zamknął się w sobie i pogrążył w pisaniu swoich własnych prac, gdyż zawsze miał on jakieś zacięcie pisarskie, ale nigdy nie miał możliwość wydać tego, co napisał. Pewnie z powodu braku koneksji i niechęci pisania pod dyktando partii lub jakiś kiepskich powieści dla pospólstwa, jak je określał. On chciał pisać wielkie dzieła, a to nie były czasy wielkich dzieł. Pisał je jednak ot tak, dla siebie i swojej przyjemności. A teraz miał na to dużo czasu, gdyż nie pracował, chociaż w weekendy udawało mu się złapać pracę na Jeżycach, którą załatwili mu znajomi. Zawsze był z tego jakiś zarobek, co w tamtych czasach było sprawą wręcz niebagatelną.
Mimo tych wyraźnych przejawów łaski ze strony losu, Piotr już nie widział wielkich nadziei na zapalenie się w jego życiu kaganka radości i nadziei, jak to określał, niezwykle oczytany w starych książkach, Maciek. Jego młodszy brat zaś widział i wiedział, jak ów kaganek się będzie nazywał. Miłość. Ale nie jakieś takie głupie zauroczenie, podczas którego wypisuje się na murze serduszka z imieniem swojej ukochanej osoby w środku. Nie, Maciek pragnął prawdziwej miłości. On chciał być szczerze zakochany w dziewczynie, która i jego szczerze pokocha. Miał nawet swój własny obraz takiej damy jego serca. Powinna być piękna, ale nie musi być piękna z wyglądu, lecz musi być piękna duchowo. Musi też być romantyczna, dobra, wrażliwa, pełna empatii i wspierająca w każdej sytuacji, aby i on mógł o nią dbać i pomagać wtedy, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. No i powinna też kochać sztukę i być inteligentna, posiadać wiedzę, aby on i ona mogli ze sobą rozmawiać, najlepiej całymi godzinami na mnóstwo tematów. Taka istota byłaby najlepsza dla niego.
Kiedy tak o tym myślał, Maciek uznał, że chyba znalazł sobie taką idealną ukochaną. Nazywała się Matylda Stągiewka. Najbardziej uroczo się uśmiechająca dziewczyna w całej szkole. Od jakiegoś czasu Maciek czuł, jak serce mu mocniej przy niej bije, a to uczucie wzrosło w nim, kiedy tylko zobaczył, jak idzie ona do opery. A więc kochała sztukę. To był kolejny plus. Do tego była śliczna, chociaż doświadczenie w tych sprawach mówiło Maćkowi, że rzadko u kobiet uroda idzie w parze z wielką inteligencją oraz uduchowieniem. Bo kobieta jest jak tłumaczenie książki z języka obcego: jeżeli wierne, to nie jest piękne, a jeżeli piękne, to nie są wierne. Maciek jednak zawsze wierzył w to, że muszą istnieć wyjątki od tej reguły i być może ta oto Matylda jest jednym z nich. Bardzo chciał, aby tak było.
Z tych wszystkich rozmyślań Maćka wyrwało pukanie do drzwi. Wiedział, że nie są one zamknięte i mógł zawołać po prostu: „OTWARTE”, ale nie chciał być nieuprzejmy, zwłaszcza teraz, kiedy ogarnęły go duchowe przeżycia na temat swej przyszłości z wymarzoną ukochaną. Te uczucia za wiele dla niego znaczyły, aby miał je szargać prostym zachowaniem, dlatego odszedł od lustra, podszedł powoli do drzwi i otworzył je. W progu zobaczył Kreskę. Jak zwykle nic się nie zmieniła. Wysoka, szczupła i bardzo sympatyczna dziewczyna, niemalże osiemnastoletnia, o włosach barwy ciemnego drzewa, niebieskich oczach, z maleńkim oraz kształtnym nosem, różowych wargach i okularach o grubych ramkach nasadzonych mocno na tenże nos. Ubrana była w burą bluzkę, spódnicę uszytą z kolorowych łat, jakąś połataną kamizelkę, czarne rajstopy i brązowe buty. Pod pachą trzymała zeszyt. Jej twarz zdobił przyjazny uśmiech.
- Cześć, stary półgłówku - powiedziała życzliwie - Co tak długo kazałeś mi na siebie czekać? Medytujesz czy co?
Jej uroda była być może i prosta, ale też przyjemna dla oka. Niestety, język pozostawiał raczej wiele do życzenia. Mówiła jak chłopczyca, jakby próbowała być mu kumplem, a nie koleżanką z ławki i kimś, kogo Maciek chętnie by widział w roli duchowo bliskiej sobie osoby. Dlatego nigdy nie postrzegał jej jako ładnej dziewczyny, raczej przyjemnej i sympatycznej, ale nic poza tym. Brakowało jej tej duchowej otoczki, która by ją otaczała i która sprawiałaby, że chciałby z nią sobie rozmawiać na temat książek czy historii, tak uwielbianych przez Maćka. Nawet jej przezwisko było beznadziejne. Przezwisko, które to notabene sama sobie wybrała. Kreska. No, może beznadziejne nie było, ale mało duchowe. Tak naprawdę miała ona na imię Janina, choć jej dziadek i jedyny opiekun od śmierci rodziców, czyli słynny profesor Czesław Dmuchawiec, wielce szanowany przez całą kamienicę na ulicy Roosevelta 5, nazywał ją Janką. Na nazwisko miała zaś Krechowicz i to stąd pewnie pochodził jej przydomek: Kreska (zdaniem Maćka ładny, ale raczej dosyć pretensjonalny).
- Wybacz, zamyśliłem się i nie od razu usłyszałem, jak pukasz - odpowiedział przepraszającym tonem Maciek, wpuszczając ją do środka.
Kreska wkroczyła spokojnie do mieszkania i rozejrzała się po nim.
- Jednak łżą jak psy ci, co mówią, że kawalerowie bałaganią. Wy macie tutaj porządek jakby cała armia sprzątaczek u was pracowała - rzuciła po chwili.
- Widzisz, umiemy dbać o porządek. Piotr może nie jest pedantem, ale mimo wszystko lubi mieć porządek wokół siebie. Ja mam zresztą podobnie - odparł na to Maciek przyjaznym tonem.
- Nie gadaj. Serio? To dopiero - zachichotała Kreska, wyraźnie ubawiona tym stwierdzeniem - A mój dziadek to straszny bałaganiarz. A myślałby kto, że jak jest na emeryturze, to ma dużo czasu na dbanie o porządek.
- Może mu się po prostu już nie chce?
- Może. Słuchaj, z histą mi coś nie idzie. Mylą mi się już w głowie ci wszyscy cholerni królowie, którzy byli elekcyjni, a którzy nie. Może byś mi pomógł, żebym nie wyszła na idiotkę na lekcjach?
- Lekcjach? Przecież są wakacje. Nie musisz się uczyć.
- Ale ostatnio nie radziłam sobie najlepiej i wolę być obkuta na następny rok szkolny. Kapujesz, półgłówku?
- Tak, oczywiście. A więc siadaj i powiedz mi, z czym ci potrzeba pomocy.
Usiedli więc przy stoliku i zaczęli rozmawiać o historii. Maciek jednak przez chwilę odnosił wrażenie, że Kreska doskonale wie o tym, o czym oni rozmawiają i orientuje się w tematach, o których tu mowa, jeśli nawet nie równie dobrze, co on, to jedynie nieco mniej niż on. Szybko jednak odrzucił tę myśl. Bo w końcu, po co Kreska miałaby przychodzić do niego po dodatkowe lekcje, skoro wszystko sama doskonale wie z historii? To by było bez sensu.
Jakkolwiek by jednak nie było, Kreska z wielką uwagą słuchała opowieści Maćka o władcach Polski i ich losach i dokonaniach politycznych oraz nad wyraz dokładnych i uzasadnionych wyjaśnieniach, dlaczego ten król jest królem, czemu ten był tylko księciem, a czemu ten jest dziedzicznym władcą, a ten elekcyjnym. Maciek opowiadał naprawdę ciekawie i potrafił zainteresować słuchacza, nawet takiego, który w dużej mierze już opanował tę wiedzę i przychodził tu jedynie po to, aby posłuchać opowiadającego, choć opowiadający nie zdawał sobie z tego w ogóle sprawy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 3:52, 30 Lis 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 14:21, 20 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział I - Dama i dziewczyna

Ciekawe przedstawienie postaci.
Troszkę dziwne zawsze wydawało mi się zachowanie Kreski,która mówi ,stary półgłówku do przystojnego chłopaka ,który jej się podoba.
Wysoka, szczupła i sympatyczna dziewczyna, niemalże osiemnastoletnia, o włosach barwy ciemnego drzewa, niebieskich oczach, z maleńkim i kształtnym nosem, różowych wargach i okularach o grubych ramkach nasadzonych mocno na nos. Jakoś inaczej sobie wyobrażałam Kreskę z książki ,jako podobną do młodej i zmysłowej Izy Trojanowskiej.
Maciek daje się naiwnie nabierać na gierki Matyldy,która udaje uduchowioną ,bo wie ,że chłopcy takie lubią.
Ta ponura rzeczywistość stanu wojennego przypomina pod wieloma względami nasze czasy ,tłumy lizusów i miernot ,które karierę zawdzięczają jedynie partii.
Czekam na ciąg dalszy i pojawienie się małej Aurelii.
Tak wyglądała 18-letnia Trojanowska


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 14:52, 20 Kwi 2021, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:13, 21 Kwi 2021    Temat postu:

Cieszę się, że podobał Ci się pierwszy rozdział. Starałem się, aby było jak najciekawiej, ale jednocześnie też z duchem "Jeżycjady", lecz okraszonej moimi własnymi pomysłami i widzę, iż mi się to udało. A cóż... Jak to lubisz mówić, czasy się zmieniają, a ludzkie namiętności pozostaję takie same. I ludzkie słabości także. A takie żałosne laski jak Matylda wciąż są obecne w naszym świecie. Jestem ciekaw, co powiesz o kolejnych rozdziałach.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:48, 21 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział II - Dwóch młodzieńców i mała dama
Kiedy Kreska wyszła, Maciek zajął się swoimi sprawami. Zaczął od zrobienia lekkiego porządku w swoim pokoju. Nigdy nie był bałaganiarzem i nie miał zbyt wiele do sprzątania, ale mimo wszystko warto było od czasu do czasu posprzątać to miejsce. Ostatecznie bałagan jest dowodem chaosu w głowie, a nasz bohater lubił mieć w głowie wszystko uporządkowane. Z tego też powodu zamierzał mieć zawsze pewność, iż w jego pokoju będzie mu się dobrze myślało, a nigdy jakoś nie potrafił myśleć w bałaganie. Dlatego też w jego miejscu odosobnienia, jak to je czasami nazywał, zawsze wszystko leżało tam, gdzie leżeć powinno, a jeżeli raz czy dwa zdarzało się inaczej, Maciek brał się za porządki i teraz też tak było. Nie musiał wiele sprzątać, gdyż bałaganu nie było, ale kilka rzeczy, jak odkrył, z nie do końca jasnych powodów zmieniło swoje położenie i trzeba było je doprowadzić na właściwe miejsce, co oczywiście zrobił.
- Dobra, porządek już chyba jest - powiedział Maciek, rozglądając się wokół siebie z uwagą - Jak ktoś jeszcze przyjdzie, nie będzie miał się czego uczepić.
Nagle dostrzegł leżący na jego biurku zwinięty w rulon plakat. Zdziwił się, bo nie pamiętał, aby go tu kładł, ale widocznie to zrobił i zapomniał, co przecież już niekiedy mu się zdarzało. Zaintrygowany rozwinął go i zachichotał. Na plakacie widniała bowiem naga Brigitte Bardotte leżąca na brzuchu i ukazująca widzom swe jakże ładne plecy i zgrabne pośladki, która kusząco uśmiechała się do każdego widza. No tak, to był z całą pewnością plakat Piotra. Tylko jak on się tutaj znalazł? Maciek nie pamiętał, kiedy go zdjął z jego ściany i schował u siebie, aby się w niego wpatrywać i rozmyślać, czy tak powinna wyglądać jego przyszła ukochana. Chociaż aktorka była po prostu piękna i niezwykle kusząca, to chyba jednak nie nadawała się do jego obrazu idealnej partnerki życiowej. Choć w innych kwestiach na pewno dawała sobie radę.
Maciek zachichotał, oglądając plakat. Cały Piotr, udawało mu się niekiedy dla siebie i brata załatwić jakiś fajny plakat filmowy z ładną aktorką, choć jeśli chodzi o te plakaty przedstawiające piękne aktorki z zagranicy, to nie były one takie łatwe do zdobycia, zwłaszcza teraz, w lipcu 1983 roku, kiedy stan wojenny trwał sobie w najlepsze. Wtedy bowiem wszelkie produkty z krajów imperialistycznych uważano za wrogie, a państwo polskie wszak powinno radzić sobie samo, a już na pewno bez pomocy burżuazyjnych sąsiadów ze zgniłego Zachodu. Mimo wszystko jednak możliwość załatwienia sobie takich plakatów istniała i na całe szczęście nie było to nielegalne, choć z całą pewnością niemile widziane przez polskie władze, dlatego lepiej było to załatwiać po cichu. A jak już się udało, to cieszyły one bardzo oczy każdego miłośnika prawdziwego piękna. A na czym jak na czym, ale na pięknie to Piotr się bardzo dobrze znał. I miał zawsze w swoim pokoju czym cieszyć oczy. Obok Bardotki w stroju Ewy przecież wisiał tam także m.in. plakat Sylvii Kristel w jednym z jej niezbyt grzecznych filmów, czy chociażby Sophie Loren w bikini. Z kolei Maciek zaspokajał swoją własną potrzebę piękna w postaci plakatów bardziej (oczywiście jego zdaniem) subtelnych. Pośród nich znajdował się plakat ukazujący Annę Dymną w letniej sukience, amerykańską aktorkę Annette Funicello w serialu o przygodach Zorro, Carrie Fisher w roli księżniczki Lei Organy z tego świetnego filmu sf „Gwiezdne Wojny” (oczywiście nie samej, lecz w otoczeniu jej wiernych towarzyszy), a także jeszcze kilka innych. Patrząc na te plakaty, Maciek nieraz sobie wyobrażał, że żyje w lepszym od tego świecie, przeżywa przygody u boku wiernych przyjaciół i oczywiście zdobywa serce ukochanej, z którą potem zakłada rodzinę i żyje długo i szczęśliwie. Choć wiedział, że te marzenia są równie realistyczne, co rządzenie Polską w sposób inny niż pokręcony do reszty, to lubił się od czasu do czasu w nich zanurzać. Teraz też to zrobił i już sobie wyobrażał siebie w roli kogoś podobnego do Luke’a Skywalkera, który ratuje księżniczkę Leię z rąk podłego lorda Vadera, kiedy to nagle usłyszał dzwonek i głośne pukanie do drzwi.
- Proszę, otwarte! - zawołał instynktownie.
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i już po chwili ktoś wszedł do środka. Maciek odłożył plakat Bardotki na biurko i uśmiechnął się ironicznie do własnych marzeń. Jakież one były zwariowane. Równie mocno, co on sam.
Pogrążony w swoich myślach nie zauważył, że ktoś ostrożnie kuka do jego pokoju, po czym wesoło staje w jego progu. To była dziewczynka około siedmio lub ośmioletnia, o jasnych blond włosach i niebieskich oczach, ubrana w różową sukienkę i beret typu francuskiego. W dłoniach trzymała rakietę do badmintona i udając, że gra na niej jak na gitarze, zaśpiewała wesoło:

Dzień dobry, cześć i czołem.
Pytacie, skąd się wziąłem?
Jestem Wesoły Romek.
Mam na przedmieściach domek.
A w domku wodę, światło i gaz.
Więc powtarzam jeszcze raz...

Jestem Wesoły Romek.
Mam na przedmieściach domek.
A w domku wodę, światło, gaz...


- Nie bój, nie bój. Wyłączą ci - rzucił dowcipnie Maciek, szczerząc przy tym wesoło zęby.
Poznał oczywiście ten występ z filmu „Miś” Stanisława Barei. I rozpoznał też oczywiście bez trudu dziewczynkę, która właśnie go odwiedziła w jego samotni. To była Aurelia Jedwabińska, córka tej nauczycielki, której nikt w szkole nie lubił i nic dziwnego, gdyż pani Ewa Jedwabińska była osobą apodyktyczną, surową oraz ogólnie zarozumiałą i przekonaną o tym, że uczniowie to tylko obiekty jej jakże dziwacznych badań psychologicznych, którym chciała ich co chwila poddawać. Zarówno ona, jak i jej wiecznie zapracowany mąż, zarabiający mnóstwo pieniędzy (nie wiadomo dokładnie dzięki jakim koneksjom) nie mieli wiele czasu opiekować się swoim dzieckiem i często podrzucali je sąsiadom, a zwłaszcza Ogorzałkom.
- Co jest, Aurelia? Nawiałaś rodzicom? - zapytał Maciek.
- Nie, mama niedługo też wpadnie - odpowiedziała Aurelia i z wielką uwagą wpatrywała się w chłopaka - A ty gdzie byłeś, zanim przyszłam?
- W świecie swoich marzeń.
- A ładnie w nim jest?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Aurelia zachichotała, po czym uściskała czule Maćka, którego bardzo lubiła i to z wzajemnością. Następnie skierowała swój wzrok na biurko. Jej uwagę przykuł tajemniczy plakat zwinięty w rulon.
- A co robisz w tym świecie? - zapytała.
- A to, co zwykle. Walczę z różnymi draniami - odpowiedział Maciek nieco rozmarzonym tonem - I oczywiście zawsze wygrywam.
Aurelia tymczasem rozwinęła plakat i spojrzała na niego ubawiona.
- Ta pani nie jest ubrana - oznajmiła - Nie jest jej zimno?
Maciek dopiero teraz zauważył, co ona robi i przerażony szybko wyrwał jej plakat z rąk, wołając przy tym:
- Nie dotykaj! To nie moje, to Piotra.
- To dlaczego nie jest u Piotra?
- Przypadkiem się zawieruszyło u mnie.
- A dlaczego ta pani jest goła? - dociekała dalej ciekawska Aurelia - Czy Piotr nie może jej ubrać?
- Nie, ponieważ ona lubi tak się opalać, a on lubi, kiedy ona to robi - wyjaśnił jej Maciek.
- Lubi tę panią bez ubrania?
- Owszem.
- A po co?
- Bo panie bez ubrania są bardzo ładne.
- I Piotr je lubi?
- Każdy chłopak lubi.
- Piotr też?
- Też.
- A czemu Piotr nie ma swojej pani bez ubrania naprawdę, tylko na plakacie?
- To już jego musisz zapytać.
- Zapytam i mi powie. A ja mu znajdę taką panią bez ubrania i na pewno się z nią ożeni i już nie będzie samotny.
Maciek uśmiechnął się z politowaniem. Ta dziewczynka widziała świat w tak bardzo kolorowych barwach i w tak prosty, uroczy sposób, że nie sposób się na nią było gniewać, nawet wtedy, kiedy próbowała wszystkich dookoła swatać. Prawdę mówiąc, to pięknie wyglądałby świat, gdyby wszyscy ludzie myśleli tak prostymi kategoriami i mieli tak proste potrzeby jak ona.
Nagle do pokoju weszła wysoka i chuda jak szczapa kobieta, ubrana w letnią sukienkę barwy zielonej i w okularach na nosie, który wysoko zadzierała z powodu swego obecnego statusu społecznego. Do niedawna była w miarę normalna, na ile to tylko było możliwe, ale gdy ona i jej mąż wybili się ponad swoich znajomych, zaczęła się tak popisywać, na co to ją nie stać, że po prostu szkoda słów. Podobno jej dom był tak sterylnie urządzony, iż przerażał już samym swoim wyglądem, tak bardzo sterylnym, że aż strasznym. Sama Ewa Jedwabińska zaś była dokładnie taka, jak jej mieszkanie. Wysoka i chuda, o elegancko uczesanych włosach barwy hebanu, jasno niebieskich oczach, niemalże szarych, a przede wszystkim pustych, pozbawionych jakichkolwiek emocji.
- Ja tylko kilka słów, bo zaraz muszę pędzić dalej - rzuciła z progu, nie dając Maćkowi nawet dojść do słowa - Mała musi pozostać u was na noc, ponieważ idę dzisiaj z mężem na ważne przyjęcie i nie wrócimy raczej do domu, dlatego wy się nią zajmijcie. Tu macie pieniądze za fatygę. I jeszcze jedno. Mieliśmy dzisiaj iść w trójkę do opery, ale z powodu tego przyjęcia to jest niemożliwe. Dlatego wy z nią idźcie. Tutaj macie bilety. Bawcie się dobrze. I nie bójcie się nic, to ładne i lekkie przedstawienie dla dzieciaków. Będziecie się dobrze bawić.
- Dziękuję, proszę pani - powiedział mocno skołowany Maciek - Ja chciałem tylko zapytać...
- Nie mam czasu. Już i tak jestem spóźniona, a wszystko przez tę paniusię Borejkównę. Jakby mnie nie zagadała w klatce, to byłabym tu dużo wcześniej i nie musiałabym tak pędzić, ale co poradzić? Ja muszę już lecieć. Pa, córeczko. A wam bardzo dziękuję. Jak dobrze, że Aurelia może liczyć na sąsiadów.
Po tych słowach, pani Jedwabińska wyleciała jak z procy z mieszkania i po chwili dało się słyszeć na schodach głośne kroki, jakby ktoś po nich zbiegał.
- Tak, bardzo dobrze. Bo na rodziców jakoś nie może liczyć - rzucił złośliwie Maciek do siebie samego.
Po tych słowach rzucił wzrokiem na pozostawione przez kobietę bilety oraz niewielki plik pieniędzy. No cóż, przynajmniej płaciła im za fatygę. Tyle dobrego.
Niedługo potem Maciek przypomniał sobie, że Piotr go prosił, aby wziął kilka kartek i kupił trochę mięsa oraz jeszcze parę innych rzeczy. Chłopak zabrał więc ze sobą Aurelię, która bardzo lubiła chodzić z nim na zakupy i poszedł po sprawunki. Dość szybko dotarli do mięsnego, postali nieco w kolejce i kupili trochę mięsa, po czym udali się na Rynek Jeżycki, który to znajdował się w pobliżu kamienicy na ulicy Roosevelta 5, a potem zaczęli wybierać poszukiwane przez siebie produkty. Aurelia dzielnie asystowała w tej czynności Maćkowi, który powoli i ostrożnie, z należytą starannością dobierał produkty, aż znalazł właściwie, a gdy już to zrobił, zaraz za nie zapłacił i zapakował wszystko do siatek.
- Dobra, możemy iść - powiedział do Aurelii.
Wtem podniósł głowę i zobaczył ją. Matyldę. Stała sobie z jakąś koleżanką, mając na sobie piękną sukienkę z importu, dobierając sobie jakieś kolczyki czy też inne coś. Obie były w bardzo dobrym humorze, bo zaśmiewały się do rozpuku, opowiadając sobie nawzajem coś, co musiało być dla nich niezwykle zabawne. Wtem Matylda odwróciła się i ich spojrzenia nagle się spotkały. Maciek poczuł w tamtej chwili, że czerwieni się zawstydzony, zaś Matylda obdarzyła go przyjaznym uśmiechem i lekko pokiwała mu palcami na znak, że miło go jej widzieć. Chłopak poczuł, że serce mu mocniej wali w piersi, a zaraz potem, iż ktoś dziko ciągnie go w przeciwnym niż Matylda oraz jej koleżanka kierunku. Tym kimś była Aurelia, wyraźnie naburmuszona.
- Możemy już iść - powiedziała niemal rozkazująco do Maćka.
Chłopak bardzo niechętnie oderwał wzrok od obiektu westchnień, po czym powoli i jeszcze bardziej niechętnie ruszył z dziewczynką w kierunku domu.
- Nie lubię jej - rzuciła po chwili Aurelia.
- Kogo? - spytał Maciek.
- Tej głupiej Matyldy.
- Dlaczego?
- Bo jest głupia.
- A czemu jest głupia?
- Bo jej nie lubię.
Maciek parsknął śmiechem. Naprawdę, typowo dziecięca logika. Nie lubi jej, bo jest głupia, a jest głupia, bo jej nie lubi.
- Ciekawe stwierdzenie - powiedział ubawiony.
- I głupio się śmieje - stwierdziła Aurelia.
- Jak dla mnie, śmieje się bardzo ładnie.
- Tak śmieją się tylko głupie dziewczyny.
- Skąd to wiesz?
- Tatuś mi mówił. A on się na tym zna. On jest ten... No... - dziewczynka nie umiała sobie przypomnieć właściwego słowa - Tym jakimś na i...
- Idiotą?
- Nie. Inaczej.
- Inwalidą?
- Nie. Inte... Inte... Intelektualistą! I mówił mi, że jak się dziewczyna śmieje na całe gardło i to publicznie, to jest głupia.
- Twój tata po prostu lubi ciche i spokojne kobiety, dlatego tak gada.
- A o czym gada? - rozległ się nagle znajomy głos.
Nasza dwójka przypadkiem wpadła na Kreskę, która również wracała z rynku i miała w dłoniach dwie siatki zakupów.
- A o niczym takim - odpowiedział jej wesoło Maciek.
Jakoś nie chciał rozmawiać z nią o Matyldzie, czując trochę, że to taki nieco niezręczny dla niego temat. Aurelia jednak tak nie uważała, bo zaraz powiedziała:
- O takiej jednej Matyldzie, która się podoba Maćkowi, a ja jej nie lubię, bo jest głupia i się głośno śmieje publicznie.
Maciek poczuł, że płonie ze wstydu oraz złości, z kolei Kreska spojrzała na Aurelię z wyraźnym zainteresowaniem.
- Poważnie, Aurelio? - zapytała - Maciek jest zakochany?
- Zakochany to lekka przesada. Po prostu... Zainteresowany - odparł Maciek, mając wówczas wielką ochotę udusić Aurelię.
- Zainteresowany - zakpiła sobie lekko Kreska - To ciekawe. A ja znam tę całą Matyldę?
- Pewnie tak, chodzi do naszej klasy. To Stągiewka.
- Aha, Stągiewka. Już rozumiem.
- Ona jest głupia i ciągle się śmieje i jest strasznie chuda - mruczała ze złością w głosie Aurelia - I wygląda jak strach na wróble.
Kreska uśmiechnęła się z lekką satysfakcją i powiedziała:
- Wiesz, nie powinnaś tak mówić o osobie, której nie znasz.
W głębi serca była tego samego zdania, co dziewczynka, dlatego też trudno jej było przekonywać małą do zmiany zdania.
- Ale to przecież prawda. A Maciek się w nią wpatruje jak w obrazek i pewnie o niej marzy, jak jest w swojej krainie fantazji - stwierdziła dziewczynka.
- Ach, tak. To ciekawe - powiedziała Kreska i dziwnie pochmurniała.
- Masz chyba ciężkie siatki. Może pomóc ci je nieść? - zapytał Maciek, chcąc prędko zmienić ten niemiły dla niego temat.
- Nie, dziękuję. Dam sobie radę - odparła dumnie Kreska.
- Ale ja chciałbym pomóc.
- Obejdzie się. Zajmij się swoją krainą fantazji. Ja muszę wracać do mojego dziadka i prawdziwego świata.
Po tych słowach odeszła, dumnie unosząc głowę w górę.
- Co jej się stało? Co ja takiego powiedziałem? - zapytał Maciek.
Aurelia tylko wzruszyła ramionami na znak, że też tego nie wie.
- Ech, baby! Ja ich nigdy nie zrozumiem - mruknął ze złością w głosie.
Pociągnął dziewczynkę ze sobą, ściskając w jednej ręce jej dłoń, a w drugiej siatkę z zakupami i poszli do domu. Zastali tam już Piotra, który właśnie wrócił do domu po wykonanej fuszce. Był wyraźnie zmęczony, ale też zadowolony z siebie.
- O, jesteś już, młody! To dobrze. Zrobiłeś może zakupy? - zapytał z miejsca, gdy tylko zobaczył brata - Aurelia, jak miło cię widzieć. Dziś też zostajesz u nas na noc?
- Tak i idę z wami do opery - odpowiedziała mu dziewczynka.
Piotr popatrzył zdumiony to na Aurelię, to na Maćka, który uśmiechnął się do niego przepraszając i wyjaśnił, o co chodzi.
- O rany, ta cała pani profesor już mnie zaczyna irytować - rzekł ze złością starszy Ogorzałko - Ona sobie myśli, że ja będę chodził do opery dla jej własnego widzimisię? I może mam jeszcze bilety dla nas kupować, bo ona ma taki kaprys?
- Bilety już mamy. Mamuśka Aurelii zostawiła - sprostował Maciek.
- Aha, to co innego. Przynajmniej ta rozrywka nie będzie na mój koszt - rzekł Piotr, wyraźnie udobruchany.
- Weź przestań. Opera jest bardzo ładna - powiedział Maciek.
- A czy ja mówię, że nie, młody? Ale kosztuje, a nas na takie zbytki nie stać. Ale skoro ona płaci, to inna sprawa. Mam tylko nadzieję, że przedstawienie kończy się przed godziną policyjną.
- Spokojnie, kończy się. Sprawdziłem to. Wszystko w porządku. Wrócimy na noc do domu, zanim zacznie się nocny patrol.
- Super. I mała zostaje u nas na noc. Trzeba jej uszykować miejsce do spania. Tam, gdzie zwykle.
- A nie mogę spać z tobą albo z Maćkiem? - spytała Aurelia - Chyba, że macie jakieś nie ubrane panie mieć dzisiaj u siebie.
Piotr popatrzył z uwagą na dziewczynkę, która uśmiechnęła się do niego tak słodko, jak tylko umiała najlepiej. Teraz mężczyzna bardzo przypominał jej Maćka takiego starszego o ponad dziesięć lat. Podobieństwo obu braci do siebie było nad wyraz uderzające i nie sposób było go nie zauważyć. Nie dało się też ukryć przed nikim faktu, że obaj są ze sobą spokrewnieni.
- Jakie nieubrane panie? O czym ty mówisz? - zapytał Piotr.
Aurelia oczywiście natychmiast pospieszyła z odpowiedzią.
- Takie jak na tym plakacie, który widziałam u Maćka. Maciek mówi, że to jest twój plakat i że ty lubisz nieubrane panie i każdy chłopak je lubi. To ja się go wtedy zapytałam, czemu nie masz takiej pani na żywo, a on mi na to, że muszę o to zapytać ciebie, więc pytam.
Maciek spocił się z nerwów na całej twarzy, a Piotr spojrzał groźnie w jego stronę i powiedział:
- Aurelia, idź umyj buzię i ręce, zaraz jemy obiad.
Dziewczynka poszła do łazienki wykonać polecenie, a Piotr, upewniwszy się, że mała ich nie usłyszy, zapytał ze złością:
- Mogę więc, skąd mój plakat wziął się w twoim pokoju, młody?
- Nie pamiętam już. Chciałem go zobaczyć z jakiegoś powodu i ten no... Sam jakoś nie wiem, jak to wyszło... Miałem ci go oddać, ale nie zdążyłem.
- To lepiej zdąż zrobić to teraz, zanim mała wróci, bo się wkurzę.
Maciek szybko przyniósł z pokoju plakat i oddał go Piotrowi.
- Na przyszłość, wara od moich rzeczy - rzucił ze złością jego starszy brat.
- W porządku. Ale jak coś, to mi daj znać. Pójdę spać do Kreski albo kogo, żeby ci nie przeszkadzać w flirtach z twoją lubą - odparł Maciek, szczerząc przy tym zęby w zwariowanym uśmiechu - Tylko czy nie będzie zazdrosna o te twoje ślicznotki, które wiszą na twojej ścianie?
Piotr skierował w stronę brata palec wskazujący i wysyczał:
- Młody, ty... ty... ty mi nie podskakuj, bo obudzisz się któregoś ranka i już nie będzie teleranka.
- Tylko stanie u drzwi Załoga G i Miś Kolabor - rzucił dowcipnie Maciek.
Znał dobrze ten tekst, Piotr go wydobył z jakiegoś zabawnego kabaretu. Choć w oryginale chyba była mowa o niedzieli, nie zaś o poranku, ale nie był pewien. A zresztą i tak jakoś nie miał obecnie za bardzo ochoty na kabaret. Choć śmiał się z żartu, jaki teraz padł, ciągle w głowie miał czarujący śmiech Matyldy kontrastujące z dziwnym zachowaniem Kreski i nie wiedział już, co wywołuje w jego głowie większe zawirowanie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 18:33, 01 Gru 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 9:42, 21 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział II - Dwóch młodzieńców i mała dama

Bardzo sympatyczny ,zabawny fragment. Najlepsze jak mała się pyta Piotra o te nieubrane panie.
Kreska w przeciwieństwie do Maćka twardo stąpa po ziemi. Jest wyraźnie zazdrosna o Matyldę. Zresztą Matylda to słodka idiotka i dziwię ,że mogła zainteresować takiego intelektualistę.
Maciek ma ciekawy gust filmowy. Woli uroczą Annette Funicello od wyuzdanej Brigitte Bardot.


I przeurocza Ania Dymna ,w której wtedy kochało się pół Polski.

Czekam na ciąg dalszy i spotkanie Piotra z Gabrysią.
Mam nadzieję ,że mama Aurelii też się zmieni i zacznie się w końcu zajmować własnym dzieckiem ,a nie tylko wiecznie podrzucać ją sąsiadom.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Śro 9:50, 21 Kwi 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 3:51, 22 Kwi 2021    Temat postu:

Widzę, że spodobały Ci się moje pomysły na urozmaicenie fabuły gustami naszych bohaterów i że te gusta Tobie do gustu bardzo przypadły. Jestem ciekaw, co powiesz o kolejnym rozdziale Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 3:52, 22 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział III - Wycieczka do opery
Maciek i Piotr przebrali się w eleganckie stroje, idealne na wyjście do opery. Aurelia nie musiała się przebierać, jej strój był na tyle ładny, że pasował w sam raz na tego rodzaju wycieczkę i nie musiano nic zmieniać w jej wyglądzie. Jedyne co, to Maciek pomógł dziewczynce elegancko ułożyć włosy, choć zaznaczał przy tym, że nie jest specjalistą w tej sprawie. Mimo to udało mu się uczesać dziewczynkę na tyle dobrze, iż była ona bardzo zachwycona.
- No proszę, jaki masz do tego talent, młody - żartował sobie z niego Piotr - Jak się już doczekasz swoich dzieci, to bardzo ci się te zdolności przydadzą.
- Dobra, weź nie cwaniakuj, tylko mi powiedz, kiedy ty zamierzasz się ożenić i zrobić mnie wujkiem - odciął mu się Maciek.
- Ja? Ja się nigdy nie ożenię. Odkąd przekonałem się, ile baby są warte, nie mam ochoty na bliższe relacje z nimi. A na żeniaczkę tym bardziej.
- To co? Zamierzasz być wiecznym kawalerem?
- A czemu nie? Będę miał przynajmniej czas dla twoich dzieci.
- Tak, które będą cię pytać, czemu jeszcze nie jesteś żonaty.
- Wtedy im odpowiem, że tak mi dobrze i nie chcę tego zmieniać.
- Ciekawe, czy ci uwierzą. Bo ja jakoś nie wierzę.
- Możesz sobie nie wierzyć, jeśli chcesz, ale prawda jest taka, że jeszcze nie spotkałem właściwej kobiety, którą chciałbym poślubić.
- Poważnie? A Gabrysia Borejko?
- Chciałeś chyba powiedzieć „pani Pyziak”.
- Chciałem powiedzieć, że kochałeś się w niej, gdy byliście nastolatkami i na pewno wciąż coś do niej czujesz.
Piotr zmieszał się lekko, kiedy to usłyszał i przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, choć wszyscy wiedzieli, że naprawdę rzadko mu się to zdarza.
- Ja? Zakochany? W niej? Daj spokój! Przecież to jakiś zwariowany babiszon, przemądrzała feministka bez gustu i klasy.
- Jak byliście oboje w moim wieku, to była niczego sobie.
- Ty tam dużo z tego okresu pamiętasz. Młody, ona ciągle nosiła spodnie i się tak głupio wymądrzała. I jeszcze była koszykarką w szkole. No, proszę cię! Jaka dziewczyna gra w koszykówkę?
- Ona grała. A poza tym koszykarki mają bardzo ładne stroje. Widać w nich bardzo wiele kobiecych kształtów.
- Młody, co ty sobie wyobrażasz?! Że ja niby oglądałem meczy koszykówki w szkole, aby podziwiać koszykarki i to dlatego, że seksownie wyglądały w strojach do gry?!
- Ty to powiedziałeś, nie ja.
Piotr zrozumiał, że powiedział o jedno zdanie za dużo, dlatego też chrząknął znacząco, zaczął nerwowo rozglądać się po pokoju i szybko zmienił temat.
- Jesteś już gotowy? To możemy iść.
Wyszli w trójkę z domu, przeszli przed ulicę na wiadukt, a z niego mieli już tylko krótką oraz prostą drogą do opery, do której dotarli bardzo szybko. Budynek przedstawiał się naprawdę imponująco. Wejście miał niczym starożytna świątynia grecka, na dachu stał wielki posąg pegaza, z kolei po bokach znajdowały się dwa podwyższenia. Na jednym z nich była figura nagiego mężczyzny lekko owiniętego jakąś płachtą i z lwicą u boku. Na drugim zaś znajdowała się figura nagiej kobiety z lwem stojącym u jej boku. Piotr przyłapał się na tym, że gdy z bratem i Aurelią wchodzili do środka, nie potrafił patrzeć na tę drugą figurę bez zainteresowania i zachwytu. I nic chyba w tym dziwnego. Przecież ta postać kobieca była wprost zachwycająca. Wysoka, szczupła, smukła, o jakże idealnie dopasowanych do jej figury kobiecych kształtach. Ten, kto ją wyrzeźbił, zdecydowanie musiał kochać sztukę.
Weszli do środka, pozostawili w szatni swoje płaszcze i pokazali bileterowi swoje bilety. Ten wskazał im ich lożę, do której się udali. Piotra nie zdziwiło to, że ich miejsca zostały wybrane właśnie na górze i to w loży, gdzie będzie najlepszy widok na scenę. Ostatecznie przecież to państwo Jedwabińscy mieli początkowo iść na spektakl z córką, dlatego też wiadomym było, że nie wybiorą sobie miejsca dla plebsu, tylko najlepsze z najlepszych, bo wszak stać ich na to. Ponieważ jednak zrezygnowali, bracia Ogorzałko mogli skorzystać z okazji i choć przez chwilę się poczuć jak jaśnie państwo, choć oczywiście nie zależało im na tym, ale skoro już tu byli, to lepiej, że mogli zajmować miejsca tam, gdzie będzie najlepszy dla nich widok na całą scenę.
Aurelia usadowiła się pomiędzy braćmi i zaczęła z uwagą zerkać na scenę, na której jeszcze była opuszczona kurtyna.
- Kiedy się zacznie? - zapytała po chwili.
- Niedługo - odpowiedział jej Maciek.
Chłopak pomyślał sobie, że wolałby iść na jakąś naprawdę poważną operę, a nie na balet kierowany głównie dla dzieci, jakim był „Dziadek do orzechów”. Ale skoro nie on kupował bilety i nie miał możliwości wyboru, postanowił skorzystać z okazji i nacieszyć się możliwością zaznania bliżej sztuki, w dodatku z naprawdę uroczą i słodką osóbką, jaką była Aurelia. Nieraz zastanawiał się, jak to by było mieć młodszą siostrę i doszedł do wniosku, że zdecydowanie bardzo przyjemnie, o ile oczywiście taka siostrzyczka byłaby podobna do małej Jedwabińskiej. Bo ta mała była po prostu słodka. Już sam jej wygląd budził zachwyt, była prześliczna i to bardziej niż Shirley Temple czy mała Liz Taylor w „Lassie, wróć”. A charakter miała wręcz rozkoszny i trudno mu było nie uśmiechać się w jej towarzystwie. Ta mała zawsze umiała go rozbawić, nawet wtedy, kiedy był smutny. Miała w sobie to coś, co posiadają osoby niezwykle pozytywne, emanujące pozytywną energią i tak bardzo lubiące pomagać innym, że już sam ich widok wywoływał u ludzi uśmiech, a co dopiero przebywanie z nią.
Z rozmyślań Maćka wyrwało to, że dostrzegł w jednej z lóż Matyldę. Była tam wraz z jakąś swoją wierną przyjaciółką i obie chichrały się niesamowicie z czegoś, co sobie przed chwilą opowiedziały. Maciek poczuł, że serce bije mu w piersi bardzo mocno, a ręce zaczynają mu się dziko pocić. Dziewczyna tutaj była. To było naprawdę niezwykłe. Dziwny zbieg okoliczności. A może przeznaczenie? Może los chciał tego, żeby oni się tu spotkali, w tym miejscu? Oczywiście nie ma teraz możliwości, aby z nią porozmawiać, ale podczas przerwy na pewno skorzysta z okazji, aby z nią spędzić nieco czasu i spróbować nawiązać z nią bliższą relację.
Oczekiwanie na przerwę było dość nużące, choć nie tak do końca, ponieważ przedstawienie było naprawdę ciekawe i interesujące i nieźle wciągnęło nie tylko małą Aurelię, ale również i Maćka. Dlatego oczekiwanie nie było takie złe, choć i tak mimo wszystko zakochany chłopak nie mógł doczekać się chwili, w której to będzie mógł zobaczyć obiekt swoich westchnień i porozmawiać z nim, chociażby przez chwilę. Miało to dla niego ogromne znaczenie, dlatego też, kiedy tylko już nastąpiła ta oczekiwana chwila, zaraz wyszedł na korytarz pod byle pretekstem i zaczął szukać Matyldy. Znalazł ją dość łatwo, jak zwykle trzymała się swojej jakże zadowolonej i rozchichotanej koleżaneczki. Jej obecność denerwowała chłopaka. Bardzo chciał móc porozmawiać sam na sam z Matyldą, a nie miał ku temu wcale możliwości. Musiał więc pogadać z dziewczyną w towarzystwie jej przyjaciółki lub w ogóle z tego zrezygnować. Zdecydował się na to pierwsze.
- Witaj, Matyldo - powiedział, sam się dziwiąc swojej odwadze.
Matylda skierowała ku niemu swoje czarujące spojrzenie i uśmiechnęła się do niego słodko.
- Maciek, jak się masz? Ty też przyszedłeś na przedstawienie?
- Tak, bardzo lubię operę - powiedział Maciek - Przyszedłem tutaj z moim bratem oraz dziewczynką z sąsiedztwa. Czasami się nią opiekujemy wraz z innymi sąsiadami z naszej kamienicy. Bardzo ją lubimy.
- Mówisz o tej słodkiej blondyneczce, z którą byłeś na rynku? - spytała czule Matylda - Jest bardzo milutka. Lubisz dzieci?
- Tak, a ty?
- Oczywiście, że tak. Zwłaszcza słodkie dziewczynki. Dziewczynki zresztą są zawsze słodkie. Mam rację?
- Tak, a niektóre szczególnie.
Matylda obdarzyła Maćka miłym uśmiechem, po czym powiedziała:
- Ładnie ta mała była ubrana, wtedy na rynku. Widać, że jej rodziców stać na wszystko, co najlepsze. To są chyba bardzo szczęśliwi ludzie, prawda?
- Czemu tak sądzisz?
- To przecież oczywiste. Przecież nie ma większego szczęścia na świecie, niż posiadanie mnóstwa pieniędzy, za które możesz sobie kupić wszystko, na co tylko masz ochotę. Posiadanie dużej ilości pieniędzy sprawia, że jak zechcesz mieć jakąś ładną sukienkę, to możesz ją sobie kupić. Jak chcesz mieć ładne dżinsy, to je masz. Tak po prostu. Pieniądze zapewniają ci dobre samopoczucie dane przez dobry wygląd oraz piękny strój, a także wszystkie inne rzeczy, które tylko możesz sobie kupić za pieniądze.
Maciek słuchał ze smutkiem jej słów. Brzmiały one płytko i beznadziejne. Co prawda słyszał nieraz, że na wszystko trzeba mieć pieniądze, a serce po to, aby się cieszyć tym, co możesz kupić za pieniądze. Ale czy naprawdę podstawą szczęścia na świecie jest kieszeń z wypchanym portfelem? Czy poważnie to wszystko, co się liczy na świecie?
- Myślę, że pieniądze na tym świecie, to nie wszystko - powiedział na głos.
Przyjaciółka Matyldy parsknęła śmiechem, wyraźnie ubawiona tym, co teraz usłyszała.
- Boże, jaki on naiwny. Pieniądze to nie wszystko? A niby co to w takim razie, skoro nie wszystko?
Matylda lekko się uśmiechnęła jakby z politowaniem i powiedziała:
- Nie zwracaj na nią uwagi, ona już tak ma. Ale ma rację, że pieniądze są tutaj, na tym świecie wszystkim. Inaczej mówić może tylko ten, kto nigdy nie miał ich zbyt wiele.
- Czyli taki jak ty - rzuciła przyjaciółka Matyldy, po czym, jakby orientując się w swojej głupocie, dodała serdeczniejszym tonem: - No, na pewno masz sporo racji. Może nie są one wszystkim, ale bez nich życie jest niczym.
- Właśnie. Tobie łatwiej to mówić, bo nie przywykłeś do życia w bogactwie - powiedziała Matylda.
Maćkowi zrobiło się przykro. Nie lubił, kiedy ktoś mu przypomina, że nie jest zbyt zamożny. Oczywiście nie zamierzał wcale zaprzeczać temu, że jest... Jeśli nie biedny, to na pewno średnio zamożny i zdecydowanie nigdy nie będzie stać go na tak bogate ciuchy, jak te, które noszą krewni Matyldy i ona sama. Nie czuł jednak takiej potrzeby, aż do teraz. Teraz bowiem poczuł się strasznym biedakiem, który z trudem dorobił się możliwość spędzenia czas pomiędzy arystokratami. Jakby był Stanisławem Wokulskim, beznadziejnie pnącym się w kierunku szczytu drabiny społecznej. Do tego jeszcze ta Matylda. Niby była milutka, ale uśmiechała się do niego w sposób budzący niechęć, z politowaniem. Pocieszał sam siebie tym, że być może jednak ona uśmiecha się na temat głupich słów swojej przyjaciółki.
- To prawda, nie jestem zamożny i pewnie dlatego nie uważam pieniędzy za wszystko - odpowiedział Matyldzie i jej towarzyszce - Ale być może kiedyś będę je miał i wtedy będę mógł sobie za nie kupić, co tylko zechcę.
- Wtedy będziesz niczego sobie - odparła z uśmiechem Matylda - To znaczy wiesz, teraz też wyglądasz nieźle, ale wtedy...
- Wtedy zadbasz o siebie i swój wygląd - dodała przyjaciółka Matyldy, którą znów chyba dopadła głupawka, a resztki powagi, jakie można było w niej dostrzec podczas poprzedniej wypowiedzi, zniknęła bez śladu.
Matylda przeprosiła go wzrokiem, ale jej wzrok był jakiś dziwny. Maciek nie miał jakoś ochoty badać tej sytuacji i powoli odszedł, natykając się na Piotra oraz Aurelię.
- Znowu łazisz za tą głupią Stągiewką? - zapytał Piotr z politowaniem - Po co ci ona? Naprawdę nie ma już innych dziewczyn?
- Ona jest głupia i brzydka - wtrąciła Aurelia - A taka Kreska jest fajna i jaka śliczna i bardzo mądra.
- A skąd to niby wiesz? - zapytał z lekka poirytowany Maciek.
- Po prostu wiem - odparła dziewczynka.
- Ciekawy argument - odparł młody Ogorzałko - Ale z tą mądrością jest już różnie. Ona nieraz dziwnie się zachowuje. Nie rozumiem jej.
- Kobiet nie trzeba rozumieć. Je po prostu trzeba kochać - zażartował sobie dowcipnie Piotr.
- Naprawdę? To ciekawe - odezwał się nagle znajomy głos.
Należał on do młodej, około trzydziestoletniej kobiety, wysokiej i szczupłej, o brązowych włosach i niebieskich oczach. Stała ona przed naszymi rozmówcami w fioletowej sukience wyjściowej, włosy miała rozpuszczone, a jej twarz wyglądała bardzo piękne. Widać było, że sobie ją lekko poprawiła makijażem. Piotra wręcz zamurowało, gdy ją zobaczył.
- Pani Gabrysia - powiedziała zachwycona Aurelia.
- Witaj, Aurelio - odparła życzliwie Gabrysia Pysiak z domu Borejko, gdyż to ona była - Widzę, że przyszłaś do opery ze swoimi przyjaciółmi.
- Tak, a pani?
- Ja z moją siostrą, Natalią.
- A gdzie ona?
- Poszła sobie kupić coś do picia, bo zaschło jej w gardle. A ja przypadkiem usłyszałam waszą rozmowę.
- Przypadkiem? Nie wydaje mi się, aby pani robiła coś przypadkiem - rzekł nie bez złośliwości Piotr - Takie osoby jak pani zawsze robią wszystko całkowicie świadomie.
- Doprawdy? To interesujące - rzuciła zadziornie Gabrysia - Sugeruje mi więc pan, że podsłuchiwałam?
- Być może. W końcu koszykarki zawsze mają dobry słuch.
- Wzrok też nie najgorszy.
- Czyżby? Chyba nie do końca, skoro jedna z nich wybrała sobie najbardziej tępego tłuka za męża.
Gabrysia dobrze wiedziała, że to aluzja do jej męża, o którym ostatnio jakoś też nie umiała myśleć inaczej, ale nie spodobał się jej przycinek, gdyż dotyczył jej gustu i odparła złośliwie:
- Lepsze chyba to niż życie samotnika, zgorzkniałego i unikającego ludzi.
- O, przepraszam bardzo. Ja wcale nie unikam ludzi. Cały czas mam z nimi jakiś kontakt - zaczął się bronić Piotr.
- Tak, a zwłaszcza z nieubranymi paniami, bo te lubi szczególnie - wtrąciła się do rozmowy Aurelia.
Piotr spłonął rumieńcem wstydu na twarzy, a Gabrysia, wyraźnie ubawiona, spojrzała na Aurelię i zapytała:
- Naprawdę? A skąd o tym wiesz, że on lubi nieubrane panie?
- Bo ma w pokoju plakat z taką jedną - odparła dziewczynka, lekko przy tym chichocząc, a Piotr czuwał coraz większą ochotę zapadnięcia się pod ziemię.
- Tak, potwierdzam. Z Brigitte Bardot - potwierdził Maciek, nie kryjąc wcale swojej satysfakcji.
- Tak? A w jakim filmie? - spytała Gabrysia.
- „Kiedy Bóg stworzył kobietę”.
- Aha, ten film. Bardzo ładny. I rzeczywiście jest na co popatrzeć.
Piotr płonął na twarzy ze wstydu, mając wielką ochotę udusić Maćka i tę małą za kpiny z jego osoby, ale zamiast tego postanowił powiedzieć coś na swą obronę i oczywiście to uczynił.
- Po prostu uważam, że prawdziwe piękno należy doceniać.
- Widzę, że ma pan bardzo płytkie podejście do kobiet. Przedmiotowe wręcz - stwierdziła złośliwie Gabrysia.
- Ależ skąd - odparł Piotr - Po prostu doceniam ich piękno zewnętrzne, które wielbić zawsze należy u wyjątkowych kobiet. I bynajmniej wcale nie jestem w tej sprawie odosobniony. Petroniusz, którego tak uwielbiał pani ojciec, miał podobne zdanie w tej sprawie.
Gabrysia parsknęła ironicznym śmiechem.
- Do Petroniusza to panu bardzo daleko, jak stąd do Wisły i z powrotem.
- Ośmielam się posiadać inne zdanie w tej sprawie. Obaj jesteśmy do siebie niezwykle podobni.
- Naprawdę? A w jaki sposób?
- Oboje umiemy zachwycać się prawdziwym pięknem. W przeciwieństwie do niektórych.
Oczywiście miał tu na myśli jej męża.
- Rozumiem, panie Ogorzałko. Wobec tego przez pana pokój musi przewijać się cała masa pięknych i nieubranych kobiet.
- Przez grzeczność nie będę zaprzeczał. W końcu prawdziwe kobiety umieją zawsze docenić wybitnego mężczyznę.
- Och, a więc uważa się pan za wybitnego? Jest pan bardzo pewny siebie i do tego niesamowicie próżny.
- Po prostu uczciwie oceniam sytuację. A czy to próżność powiedzieć, że się ma do czegoś talent? Poza tym próżność jest cechą umysłów wybitnych.
- Jest pan bardziej próżny niż sądziłam.
- Raczej świadomy swojej wartości. I uparcie dążący do celu.
- A do jakiego celu najbardziej pan dąży?
- Do poskromienia złośnicy.
Gabrysia uśmiechnęła się do niego zadziornie i odparła:
- Dużo na to drogi.
- Ale się opłaca - odgryzł się Piotr.
Kobieta odeszła, bo oznajmili koniec przerwy i pora była powrócić do loży.
- Jaka ona mądra i wygadana - powiedział złośliwie Maciek, gdy już wrócili na swoje miejsca.
- Wygadana tak, ale czy mądra? Nie jestem pewien - odrzekł złośliwie Piotr - Nigdy nie miała dobrego gustu do facetów.
- Ale do sukienek tak. Wyglądała wprost cudownie.
Piotr pokiwał delikatnie głową i rozmarzonym głosem stwierdził:
- Oj tak... Bez wątpienia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 16:46, 30 Lis 2021, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 9:22, 22 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział III - Wycieczka do opery

Bardzo podobała mi się czułość Maćka w stosunku do dziewczynki ,jak profesjonalnie ją uczesał. Fajna jest też relacja między braćmi ,to wzajemne dogryzanie sobie.
Ciekawe spotkanie w operze. Podobno kto się czubi ,ten się lubi ,widać chemię między Piotrem a Gabrysią. Trochę za bardzo był złośliwy i niepotrzebne były te uwagi na temat jej męża.
A, mimo że Gabrysia go drażni ,to nie byłby mężczyzną ,gdyby nie zauważa ,że ta złośnica jest bardzo ładna i dlatego chciałabym ją poskromić. Ich dialogi były boskie.
Maciek jakby zaczął się budzić z letargu i zauważać ,że Matylda to słodka idiotka ,dla której najważniejszą wartością u mężczyzny jest jego wypchany portfel.
Aurelię wyobrażam sobie z twarzą małej,uroczej rezolutnej Basi z M jak miłość. Niestety chyba wkopała swojego ulubionego pana Piotrusia tym ,że lubi on rozebrane panie.

Zarozumiała Matylda wyobraziłam sobie jako Helenkę Englert. To najmłodsza córka Englerta i w kilku serialach widziałam ją w roli takich rozpieszczonych ,głupiutkich panienek.

Może Julia Kamińska jako Gabrysia ?

Piotr Stramowski jako Piotr.


Kacper i Magda z Barw szczęścia może jako Maciek i Kreska ? W serialu on był bardziej nieśmiały i to ona go kusiła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 10:37, 22 Kwi 2021, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 1:15, 23 Kwi 2021    Temat postu:

Cieszę się, że rozdział Ci się podoba, mimo tego, że nieco inaczej ukazuję postacie w tej historii. Widzę, że moja wizja do Ciebie przemawia.

Podobają mi się Twoje propozycje na filmowych odtwórców postaci z tej historii. Jestem jak najbardziej za tym. Jestem gotów napisać scenariusz na podstawie tej opowieści, najlepiej według mojego własnego pomysłu, bo oryginał, mimo tego, iż jest dobry, pozostawia wciąż wiele do życzenia Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 1:16, 23 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział IV - Rozterki Kreski
Kreska szła powoli przez ulicę, pogrążona we własnych myślach. Nie miała pojęcia, co zrobić po powrocie do domu, aby przestać myśleć o temacie, który ją tak smucił, a którym była osoba jej serdecznego kolegi, Maćka Ogorzałki. Chłopak bardzo ją zranił, chociaż nie miał oczywiście o tym zielonego pojęcia i nie zrobił tego specjalnie. Rzecz jasna, nie miało to najmniejszego znaczenia dla dziewczyny. Przecież ona bardzo go kochała, była w nim zakochana od pierwszej chwili, w której go zobaczyła, a on nie umiał tego dostrzec. Chociaż z drugiej strony, czy tak naprawdę była to jego wina i należało go za to potępiać? W końcu to ona od tego czasu, kiedy go poznała, zrobiła praktycznie wszystko, aby nie zobaczył w niej atrakcyjnej i romantycznej panny, która jest w nim beznadziejnie zakochana.
Wszystko zaczęło się tego dnia, kiedy przyszła pierwszy raz do tej szkoły, do której chodziła obecnie i w której kiedyś uczył jej dziadek. Jej rodzice nie żyli, dziadek wziął ją pod opiekę, a ona zamieszkała z nim w Poznaniu i oczywiście poszła do nowej szkoły. Tam też poznała Maćka. Upuściła coś na ziemię, już nie pamiętała, co to takiego było. Chyba sterta zeszytów i książek jednocześnie. Nie mogła jednak powiedzieć z całą pewnością, czy to było to. Wiedziała jednak i to bez żadnych wątpliwości, że właśnie Maciek pomógł jej zebrać to wszystko, a na dodatek okazało się, iż to z nim miała dzielić ławkę. Wówczas jej całe życie się całkowicie zmieniło. Serce mocno jej zabiło, nogi zadrżały, a do tego przez chwilę nie umiała się przy nim porządnie wysłowić. On był taki uroczy, sympatyczny oraz przystojny, przypominał jej z wyglądu młodego Daniela Olbrychskiego, chociaż nie był blondynem. Ale przecież Olbrychski nie był w każdym filmie blondynem, choćby w „Potopie”, gdzie miał włosy akurat takie, jak Maciek. W sumie, to ten chłopak ze wszystkich ról pana Daniela, najbardziej przypominał Kmicica. Miał w sobie coś dzikiego, pewnego siebie, zadziornego, ale też wrażliwego i dobrego. To wszystko sprawiało, że Kreska z góry stwierdziła, że u kogo jak u kogo, ale u niego na pewno nie ma żadnych szans. Dlatego też postanowiła nie zdobywać jego serca, a po prostu być mu przyjaciółką. Aby jednak całkowicie pozbyć się nadziei, robiła wszystko, żeby Maćkowi nawet do głowy nie przyszło się w niej zakochać. Z tego też powodu mówiła do niego tak, jakby mówił kumpel płci męskiej, jakby widziała w nim tylko i wyłącznie dobrego kolegę i nic poza tym. Czasami zdawała sobie sprawę, iż jej słownictwo pozostawia naprawdę wiele do życzenia i zakrawa o wulgarność, ale przecież wiedziała, że Maciek nigdy by się nią nie zainteresował, więc po co miała się o to starać, aby wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie? A zresztą dzisiaj miała najlepszy dowód na to, że Maciek nigdy jej nie pokocha. Ten dowód nazywał się Matylda Stągiewka. Ładna, wysoka, zgrabna oraz bogata, jej rodzice należeli do partii, jeździli raz do roku na wakacje do Bułgarii, no i mieli praktycznie wszystko. A ona mogła mieć każdego chłopaka, a uparła się na Maćka. I nic dziwnego, najładniejszy chłopak w całej klasie. Jak tu go nie kochać? Jak tu liczyć na jego względy, będąc taką nic nie wartą Kreską?
Z tych rozmyślań wyrwał dziewczynę dzwonek roweru. O mało nie wpadła na jakiegoś rowerzystę, który zatrzymał się o kilka centymetrów przed nią. Był to Jerzy Lelujka, jej kolega z klasy. Jak zwykle ubrany lekko i mało gustownie, bo chociaż jego rodzice nie byli biedni, on sam nie dbał o swój wygląd i po prostu był sobą, czyli nad wyraz spokojnym o swoją przyszłość chłopakiem. Bardzo z siebie zadowolony, wiecznie uśmiechnięty i zabawny, miał w szkolę opinię łobuza, choć sympatycznego. Szczególnie lubił on dokuczać nauczycielce Ewie Jedwabińskiej, którą uważał za głupią, starą krowę bez poczucia humoru. Dodatkowo też nie był on typem kogoś, kto traktowałby relacje z kimkolwiek na poważnie, a zwłaszcza z dziewczyną.
- Panienka uważa, bo panienkę przejadę - powiedział Lelujka.
- Przepraszam, zamyśliłam się - odpowiedziała mu Kreska.
Chłopak spojrzał na nią z zainteresowaniem i rozpoznał koleżankę ze szkoły. Lekko oblizał sobie wówczas wargi, poprawił palcem kąciki ust i zapytał:
- Na spacerek?
- Nie, na grzyby, wiesz? - rzuciła ze złością Kreska, domyślając się, że koleś próbuje ją właśnie poderwać.
- To może razem? Przez lasy, łąki, rzeki, morza, góry, cały świat? We dwoje do końca życia? Co ty na to?
Kreska wzięła się pod boki i spojrzała na Lelujkę z ironią w oczach.
- Wybacz, ale czy ja wyglądam na taką, która chce być poderwana?
Lelujka zniechęcił się, słysząc te słowa. Nigdy nie lubił wyzwań i jakoś nie umiał im podołać. Nie, żeby mu się chciało.
- Nie, wyglądasz raczej na taką, co to chce do końca życia być starą panną.
- No i tego się trzymaj - rzuciła złośliwie Kreska i poszła przed siebie.
Lelujka zaklął ze złości i zapytał:
- Nie no, co ja źle robię, co?
- Może po prostu przeklinasz przy dziewczynach? Wiesz, one bardzo nie lubią chamstwa - rzuciła Kreska w jego stronę i odeszła.
Chwilę później weszła do kamienicy na ulicy Roosevelta 5, potem zaś szybko odnalazła swoje mieszkanie, otworzyła drzwi i wkroczyła do niego. Z mieszkania dobiegał dźwięk gramofonu, co oznaczało, że dziadek jest w środku. Znowu sobie słuchał piosenek z czasów, gdy był młodszy i przystojniejszy, jak to sam określał żartobliwym tonem.
- Dziadku, wróciłam! - zawołała Kreska, próbując przekrzyczeć gramofon.
Przez chwilę nie usłyszała odpowiedzi, ale potem dziadek zawołał do niej ze swojego pokoju:
- Nie musisz krzyczeć, dziecinko. Słyszałem, że wchodzisz.
- Słyszałeś? Mimo tych piosenek? Ciekawe - zachichotała Kreska, zdejmując z siebie letni płaszczyk i wieszając go na wieszaku niedaleko drzwi - A skąd w ogóle wiedziałeś, że to ja? A gdyby to był złodziej?
- Złodziej? U nas? I niby co mógłby tutaj ukraść? Bidę z nędzą, którą nas z Polski pędzą? - zażartował sobie dziadek.
Płyta przestała grać, a dziadek podszedł do gramofonu, aby zmienić jej stronę. Wtedy Kreska weszła do pokoju i z uśmiechem zaczęła przyglądać się temu jakże wesołemu osobnikowi, który swego czasu był najsłynniejszym polonistą w całym Poznaniu. Dziś niewiele pozostało z tego energicznego niegdyś człowieka, który miał tak wiele niekonwencjonalnych pomysłów nauczania, a które to pomysły mu zjednywały serca uczniów. Był to teraz wysoki, starszy pan o siwych włosach, bez zarostu, z lekkimi plamami na dłoniach, chodzący powoli, ale wciąż jeszcze z taką pewnością, która zawsze go charakteryzowała. Pewnością i godnością zarazem.
- Znowu słuchasz Trubadurów? - zapytała Kreska z lekkim politowaniem w głosie - Albo oni, albo muzyka klasyczna i arie operowe. Naprawdę nie znudził ci się ten powtarzający się repertuar?
- Dobre nigdy się nie nudzi, kochanie - odpowiedział profesor Dmuchawiec, powoli zmieniając płytę w gramofonie - Poza tym to klasyka, a klasyka jest piękna i to przez całą wieczność.
- Tak, ale sąsiedzi chyba mają dosyć tej klasyki.
- Sąsiedzi nie słyszą, jak gram. Chyba, że otworzę okno.
- Mógłbyś otworzyć. Duszno tu jest.
- Wolę nie, jeszcze się zaziębię. Organizm już nie ten sam, co kiedyś. A co do tych piosenek, to nie zapominaj, że przypominają mi one o czasach, kiedy byłem jeszcze piękny i młody, czyli bardzo dawnymi, bo teraz jestem tylko piękny.
Kreska uśmiechnęła się do niego, rozbawiona tym stwierdzeniem i dodała:
- Jak twoje serce, dziadku?
- W porządku. Jakoś się żyje. Do grobu się jeszcze nie kładę, jeśli o to pytasz.
- Nie o to mi chodzi. Po prostu chciałabym, żebyś żył jak najdłużej.
Dmuchawiec spojrzał na wnuczkę zasmuconym wzrokiem, jakby usłyszał od niej coś, co go bardzo przygnębiło.
- Nie życz mi tego, kochanie. Nie życz mi, abym żył jak najdłużej. Bo inaczej jeszcze przeżyję wszystkich i będę żył nawet wtedy, kiedy wszyscy, których tak bardzo kocham umrą, a ja zostanę na tym świecie sam. Uwierz mi, nie byłoby to dla mnie miłe. Życz mi jedynie tego, abym pożył na tyle długo, abym doczekał się od ciebie prawnuków.
Kreska zarumieniła się lekko na wzmiankę o prawnukach i odparła:
- Do tego jeszcze mi daleko, dziadku.
- Wiem o tym, ale spokojnie. Kiedyś się ich doczekasz, a ja jedyne, czego chcę w kwestii życia, to dożyć tej chwili i cieszyć się nią wraz z tobą.
- Dziadku, wątpię, żebym miała kiedykolwiek dzieci.
- Dlaczego? - zdziwił się Dmuchawiec.
- Do tego trzeba wyjść za mąż za odpowiedniego faceta, a ja przecież takiego nie spotkałam i raczej nie spotkam - odpowiedziała Kreska po chwili milczenia.
- Nie wiadomo, słońce. Nie wiadomo - rzekł z uśmiechem profesor.
Jego wnuczka była jednak innego zdania.
- Ależ wiadomo. Mnie żaden nie zechce. Już sam mój wygląd ich zniechęca, a co dopiero cała reszta. Wszyscy patrzą na mnie, jak na jakieś dziwadło.
- Poważnie? Maciek też?
Kreska zarumieniła się ponownie i powiedziała:
- Maciek to tylko kolega i nic więcej.
- Doprawdy? - Dmuchawiec popatrzył na nią wymownie wzrokiem kogoś, kto doskonale wie o tym, że jego rozmówca coś kręci - Nie jestem może znawcą, ale jakoś nie sądzę, aby to, co was łączy, było tylko przyjaźnią. Jest to zbyt piękne uczucie.
- Dziadku, jakie uczucie? Przecież on nie widzi we mnie dziewczynę, tylko... Tylko koleżankę. Kumpla ze szkoły. Nic poza tym.
- Poważnie? A dajesz mu ku temu powody?
Kreska zmieszała się lekko. Nigdy nie patrzyła na to w taki sposób, ale tak właściwie, to tak. Dawała mu ku temu powody i to wiele. Czy to więc dziwnego, że się zakochał w innej, bardziej kobiecej? Tak, to było aż nadto oczywiste. Ta cała zakręcona sytuacja nie mogła się skończyć inaczej, tylko właśnie jakąś Matyldą czy inną taką, która mu zachwyci w głowie. To musiało tak się skończyć.
- Nie wiem, dziadku. Ja jestem przecież dla niego miła, mówię do niego tak miło i pieszczotliwie, żeby wiedział, że go lubię...
- A jak do niego mówisz?
- Różnie. Najczęściej to „stary półgłówku”.
Kiedy to powiedziała na głos, od razu poczuła, jak strasznie głupio to brzmi. Ona naprawdę sądziła, że chłopak nazywany przez nią w taki sposób mógłby teraz się w niej zakochać? To przecież oczywiste, że nie. Zwłaszcza, jeżeli z góry sobie założyła, że nie ma u niego szans i po prostu robiła wszystko, aby tych szans nie dostać.
- Stary półgłówku? - zdziwił się profesor Dmuchawiec - Ty naprawdę tak do niego mówisz? A zawsze?
- Dość często.
Profesor pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział:
- To już wszystko jasne.
- Co jest jasne?
- To, że wy, młodzi, macie dziwaczne podejście do życia i dziwne pomysły na temat sposobów wyrażania uczuć komuś, kto wam się podoba.
- Ale przecież Maciek wcale mi się nie podoba! - zaprotestowała Kreska - Jest głupi i zarozumiały, głupi i naiwny i jeszcze głupi...
- Dlaczego jest głupi? - spytał Dmuchawiec.
- Bo pokochał tę głupią Matyldę, a chyba nikt normalny by jej nie pokochał. Przecież to wredna jędza bez serca. On jest tak ślepy, że nie widzi tego?
- Miłość przyćmiewa niekiedy nasz osąd.
- Nie mniej, on jest głupi.
- Ale też przystojny, prawda?
- Przystojny? Nie zauważyłam. Niby gdzie? - zapytała złośliwie Kreska.
Po tych słowach wyszła z pokoju, a jej dziadek włączył kolejną piosenkę w gramofonie. Już po chwili dobiegły dziewczynkę takie oto słowa:

Od tak dawna już mieszkamy naprzeciwko siebie.
Jestem w tobie zakochany, chociaż o tym nie wiesz.
Chciałbym poznać tajemnicę, którą zna pamiętnik.
Chciałbym wiedzieć, o czym piszesz,
Za kim ciągle tęsknisz.


Uśmiechnęła się smutno, bo pomyślała o Maćku i pomyślała sobie, że bardzo by chciała, aby on też tak miał, jak osoba, która śpiewała te piękne słowa.
Około godziny 21:00, kiedy przedstawienie w operze się zakończyło i ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Zrobili to również Maciek z Piotrem i Aurelią. Mieli jeszcze godzinę do rozpoczęcia godziny policyjnej, dlatego musieli wrócić do domu jak najszybciej. Na szczęście nie było daleko do domu i dość szybko do niego dotarli. Aurelia, którą Maciek trzymał za rękę, ziewała już głośno i szeroko, co oznaczało, że jest zmęczona i powinna jak najszybciej położyć się spać.
- Podobało ci się przedstawienie? - zapytał ją Maciek, gdy już wchodzili po schodach na górę.
- Bardzo - odpowiedziała mu dziewczynka - Było takie ładne. I takie miłe. I chętnie je zobaczę jeszcze raz.
- Poproś więc mamę o więcej biletów - rzucił żartobliwie Piotr - Wtedy to będziemy cię zabierać nawet codziennie.
- Poproszę - odpowiedziała sennie dziewczynka.
Powoli dotarli do drzwi swojego mieszkania, Piotr wyjął więc klucze i zaczął je otwierać. Wtem Maciek usłyszał za nimi jakieś kroki. Zerknął za siebie, aby zobaczyć, kto idzie w ich stronę i zobaczył, że to Matylda. Serce zamarło mu w piersi. Dlaczego ona za nim poszła? Czego chce? Czyżby chciała... Nie, to przecież niemożliwe.
- Maciek, wchodzisz? - zapytał go Piotr, gdy już otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Zaraz wejdę, za parę minut. Muszę z kimś porozmawiać. Weź małą, dobrze?
Aurelia ziewnęła głośno i pozwoliła się zabrać Piotrowi, który pokiwał głową z politowaniem i wszedł do środka, zamykając drzwi, ale nie na klucz, aby Maciek mógł wejść, gdy już zakończy konwersację.
- Cześć, Matylda. Co tu robisz? - zapytał Maciek dziewczynę.
- Szukałam ciebie - odpowiedziała mu Matylda.
Serce chłopakowi zamarło w piersi, gdy to usłyszał. Ona szukała jego? Ona? Jego? Przecież to niemożliwe. Po co ona miałaby go szukać? Chyba musiało mu się przesłyszeć.
- Szukałaś mnie? - zapytał zdumiony.
- Tak. Chciałam cię zapytać, czy chciałbyś jutro pójść ze mną na spacer.
Czy chciał? Dobry Boże, czekał na to tak długo. Oczywiście, że chciał i to jeszcze jak.
- Ja z tobą? Pewnie, czemu nie? A o której? - zapytał.
- W południe, spotkamy się tu, a potem pójdziemy na miasto. Pokazałbyś mi Poznań, dobrze? - zaproponowała Matylda.
- Nie znasz jeszcze Poznania? Mieszkasz tu tak długo.
- Chciałabym go poznać z twojej perspektywy, musi być ona bardzo ładna. To co? Pokażesz mi go?
Maciek zarumienił się lekko, spuścił delikatnie wzrok ku ziemi i zaczął dziko wpatrywać się w czubki swoich butów.
- Pewnie, czemu nie?
- Super. Bardzo bym chciała, żebyś mi pokazał miasto ze swojej perspektywy, bo bardzo wiele mogę się o nim wtedy dowiedzieć. No i chciałabym cię też nieco lepiej poznać.
- Naprawdę? A co we mnie takiego interesującego?
- Wszystko. Wyglądasz tak poważnie, jak Robert Redford. No i lubisz operę. Każdy, kto lubi sztukę jest kimś wartościowym.
- Ciekawa koncepcja. Nie patrzyłem na to nigdy w ten sposób.
- Nie patrzyłeś na siebie jak na kogoś wartościowego? Och, Maciusiu! A to czemu? Przecież jesteś wartościowy.
- Niby dlaczego jestem wartościowy?
- Bo jesteś miły, przystojny i taki uroczy. Tak słodko się uśmiechasz do mnie, Maciusiu. I wyglądasz na silnego. Na pewno umiałabyś obronić dziewczynę przed jakimś łobuzem, gdyby to było konieczne.
- No... Tego... Pewnie tak - odpowiedział nieco zmieszany Maciek.
Matylda patrzyła na niego uważnie, dalej się uśmiechając.
- To co, Maciusiu? Pójdziesz ze mną jutro na spacer? Zrobisz to dla mnie?
To mówiąc dotknęła jego policzka, a on poczuł, że policzek płonie mu w tym miejscu, w którym go ona dotyka. Podniósł lekko wzrok i odpowiedział czule:
- Tak, zrobię.
- Dzięki, Maciusiu. Jesteś taki kochany - rzekła Matylda.
I pocałowała go w usta. Zrobiła to długo i zmysłowo, ale w sposób też jakby wyuczony, jakby od dawna ćwiczyła ten moment. Czuć było w tym pocałunku o wiele więcej filmowej fikcji niż rzeczywistości. Maciek jednak nie zwrócił na to większej uwagi, sądząc, iż po prostu to pierwszy jej poważny pocałunek i Matylda może nie mieć wprawy w tej kwestii, dlatego objął ją mocno do siebie i próbował pogłębić pocałunek, wtem jednak usłyszał za sobą głośny jęk:
- FUUUUUJ!
Puścił Matyldę i odwrócił się szybko za siebie. Zobaczył Aurelię przebraną już w różową piżamkę i patrzącą na niego z wyraźnym oburzeniem.
- Nie całuj jej!
- Dlaczego? O co ci chodzi? - zapytał chłopak, w którego głowie oburzenie mieszało się ze zdumieniem.
Choć uwielbiał dziewczynkę, teraz miał ochotę ją udusić.
- Bo ona jest głupia i niemiła i nie lubię jej! - krzyknęła Aurelia.
- Twoja siostrzyczka chyba mnie nie lubi - powiedziała wesoło Matylda, nie rozpoznając w pierwszej chwili dziewczynki.
- To nie jest moja siostra. To córka moich znajomych, została u nas na noc, bo jej rodzice są teraz na przyjęciu czy czymś tam - wyjaśnił Maciek.
- To z nią byłeś w operze, a wcześniej na rynku?
- Tak, zgadza się.
- Wybacz, nie poznałam jej od razu. A więc lubisz dzieci? To już kolejny plus u ciebie - stwierdziła Matylda i lekko się pochyliła nad Aurelią - Cześć, maleńka. Jestem Matylda, a ty jak masz na imię?
- Genowefa - rzuciła ze złością Aurelia.
- Jak ładnie = odpowiedziała Matylda, udając przy tym, że nie wyczuwa tony dziewczynki - A na nazwisko?
- Trompke.
- Naprawdę? Nie znam nikogo o takim nazwisku.
- Bo jesteś głupia. Jakbyś była mądra, to byś znała.
- Przestań, co ty wyprawiasz?! - zawołał ze złością Maciek.
- Miałeś mi opowiedzieć bajkę - odparła Aurelia, łapiąc go za rękę i mocno ciągnąc w stronę mieszkania - Opowiedz mi ją, bo nie zasnę.
- No dobrze, chyba już pora na mnie. Niedługo godzina policyjna, nie mogę się włóczyć wtedy po ulicy. To do jutra, Maciusiu.
To mówiąc, Matylda pocałowała Maćka w usta i zachichotała słodko, widząc jego zmieszanie, po czym pomachała mu lekko palcami na pożegnanie i zbiegła po schodach. Maciek stał przez chwilę niczym wryty, wpatrując się w jej znikającą na klatce schodowej postać, po czym spojrzał ze złością na Aurelię i spytał:
- Co to miało znaczyć?
- Miałeś mi opowiedzieć bajkę.
- Dlaczego powiedziałaś, że nazywasz się Genowefa?
- Mama mówiła, żebym nie mówiła obcym, jak się nazywam naprawdę.
- Ale ona nie jest obca.
- Dla mnie jest.
Maciek westchnął załamany i wszedł z dziewczynką do mieszkania. Gdyby tylko odwrócił się za siebie, zauważyłby stojącą na schodach prowadzących ku górze Kreskę, która patrzyła w szoku na to, jak flirtuje on z Matyldą i jest przez nią całowany. Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić, po czym, kiedy tylko Maciek zniknął w swoim mieszkaniu, pobiegła na górę, wbiegła szybko do siebie, wparowała do swego pokoju, zdjęła okulary, rzuciła się na swoje łóżko, po czym zaczęła płakać w poduszkę, dziko w nią uderzając pięściami i powtarzając w kółko:
- Podły... Podły... Podły... On i ona... Podli, oboje podli... Nienawidzę ich. Jak ja ich nienawidzę...
Powoli podniosła głowę z poduszki i dodała smutno:
- A najgorsze, że sobie na to zasłużyłam. Dziadek miał rację. Stary półgłówek nie lubi, jak się go tak nazywa. I jak się go tak traktuje. Jaka ja głupia. On podły, a ja głupia. To się musiało tak skończyć. Musiało się skończyć taką Matyldą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 18:55, 30 Lis 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 9:28, 23 Kwi 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania

Profesora Dmuchawca wyobrażam sobie tak.

Leonard Pietraszak zawsze ma klasę.
Kreska każdego by mogła oszukać ,ale nie dziadka ,że Maciek jest dla niej kimś więcej niż tylko kolegą.
Kreska fajnie zgasiła tego źle wychowanego Lelujkę. Ich dialog wyszedł niesamowicie zabawnie.
Maciek jeszcze jest pod urokiem zalotnej panny Matyldy ,która mówi ,że jest taki podobny do młodego Redforda. Chociaż widać ,że całuję go sztucznie tak jakby grała w filmie ,czy sztuce teatralnej i patrzy, czy wszyscy ją podziwiają.
Aurelia z szóstym zmysłem danym dzieciom od razu wyczuwa fałsz. Ma rację mówiąc ,że Matylda jest głupia.
Biedna Kreska zobaczyła coś, czego nie powinna,że Maciek całuje Matyldę.
To jednak dało jej do myślenia ,że tak to się musiało skończyć.


Lelujkę wyobraziłam sobie jako Justina z Barw szczęścia ,lalusia i cwaniaczka.

młody Robert Redford

Brakowało mi sprzeczek Piotra i Gabrysi w tym odcinku. Ciekawa jestem co będzie dalej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 9:53, 23 Kwi 2021, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:50, 23 Kwi 2021    Temat postu:

Ładne zdjęcia dałaś, kochanie. Naprawdę urocze. Idealnie dopasowane postacie, a zwłaszcza mała Aurelia. No i oczywiście Leonard Pietraszak jako profesor Czesław Dmuchawiec. Uwielbiam tego aktora i do tego grał on w filmach "KŁAMCZUCHA" oraz "ESD", które przecież są adaptacjami powieści Musierowicz. Zatem, cytując Zorro: "Ma on doświadczenie" Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 12, 13, 14  Następny
Strona 1 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin