Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:46, 24 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział V - Niefortunny spacer
Następnego dnia, zgodnie ze wcześniejszym postanowieniem, Maciek wręcz punktualnie o godzinie 12:00 w południe zjawił się przed wejściem do domu na ulicy Roosevelta 5, gdzie też czekała na niego Matylda. Ubrana ona była w bardzo elegancką sukienkę rodem z Mediolanu i zgrabne szpilki. Przez ramię przerzuconą miała zieloną torebkę. Jej włosy były rozpuszczone i bardzo zgrabnie powiewały na wietrze, dodając dziewczynie w ten sposób wiele uroku, przynajmniej w oczach zakochanego Maćka, który poczuł się na jej widok jakiś dziwnie mały i biedny.
- Witaj, Maciusiu - powiedziała słodkim tonem Matylda - To co? Idziemy?
- Oczywiście, bardzo chętnie - odpowiedział jej chłopak i oczywiście zaraz użyczył jej swego ramienia.
Matylda jeszcze bardziej się rozpromieniła i przyjęła podane jej ramię, po czym bardzo zadowolona ruszyła z nim przed siebie.
- Co chcesz najpierw zobaczyć? - zapytał ją Maciek.
- Och, sama nie wiem. Najlepiej to, co sam lubisz zwiedzać - odpowiedziała mu bardzo dyplomatycznie Matylda.
Nie chciała podejmować decyzji za niego, poza tym, prawdę mówiąc, to nie chciała się wykazać swoim brakiem znajomości nazw własnych ulic oraz dzielnic miasta Poznania. Co prawda przebywała w nim już od jakiegoś czasu, ale jakoś nie umiała wciąż nauczyć się na pamięć nazw ulic, a wszystkie dzielnice miasta wciąż się jej wydawały takie same. Nie chciała tego ujawniać, aby nie wypaść źle w oczach Maćka, wobec którego miała bardzo konkretne już plany w głowie, dlatego też wolała, aby chłopak ją prowadził po mieście wedle własnego upodobania. I tak przecież, jeżeli już mamy być szczerzy, nie chodziło jej o zwiedzanie miasta, a jedynie o to, aby Maciek mógł z nią chodzić po nim i był w niej jeszcze bardziej zakochany. Na tym zależało jej szczególnie, choć sama oczywiście nie darzyła chłopaka żadnym poważniejszym uczuciem.
Matylda Stągiewka, co z żalem musimy przyznać, nie należała niestety do osób szczerych oraz uczciwych, które potrafią na poważnie brać uczucia zarówno swoje własne, jak i innych. Przejmowała się tylko i wyłącznie sobą, jak również wychodziła z założenia, że tylko ludzie piękni i bogaci są coś warci, a uroda oraz bogactwo to jedyna para, którą ona popierała i której kibicowała. Uczucia te, jak zresztą wszystkie uczucia tego świata, nie wzięły się znikąd. Gdy była dzieckiem, a jej rodzice nie zarabiali jeszcze zbyt wiele, zaś jedyną cieplejszą wobec niej osobą była jej babcia, lubiąca ją dokarmiać ponad miarę, Matylda nie uchodziła za wzór piękności i nic w tym dziwnego. Była pulchna i do tego w kilku miejscach swego uzębienia szczerbata. W niczym wówczas nie przypominała ona klasycznej piękności, którą była obecnie. Wskutek czego w szkole dokuczano jej i obrażano ją na każdym kroku, przy czym słowa typu „Gruba beka” oraz „Szczerba” były najlżejszymi ze wszystkim wtedy możliwych przezwisk. Potem jej rodzice wstąpili do partii, zaczęli sobie lepiej radzić i od razu przyszła poprawa zarówno bytu, jak i wyglądu Matyldy. Teraz była kimś, a co za tym idzie, teraz to ona rozdawała karty. Zamierzała zatem, bez najmniejszych nawet skrupułów, wykorzystać swoje atuty, czyli urodę oraz zdolności aktorskie, aby uwieść jak największą liczbę chłopców, rozkochiwać ich w sobie, aż zaczną jej oni jeść z ręki, po czym porzucić podle i bezceremonialnie, nie podając najmniejszych nawet ku temu powodów. To był jej odwet za wszystkie lata bycia nikim. A fakt, że w ramach tej zemsty obrywało się niewinnym osobom, nic jej nie obchodził. Bo czy ktoś kiedykolwiek pomyślał, co ona może czuć, będąc nikim w oczach ludzi? Niech zatem teraz inni to poczują. Nieważne, winni czy też niewinni. Wszyscy faceci musieli jej za to zapłacić, cały męski ród i wszystkie kobiety, którą staną po ich stronie. Niech sobie zapamiętają, że z Matyldą Stągiewką nie należy zadzierać.
Maciek oczywiście nie miał o tym wszystkim zielonego pojęcia i wychodząc z założenia, że skoro taka super dziewczyna traci swój cenny czas, aby chodzić z nim po mieście i rozmawiać, to musi jej bardzo na nim zależeć, czyż nie? A więc chodził z nią po Poznaniu, pokazywał najpiękniejsze jego zakamarki i ciekawie o nich opowiadał. Matylda jednak nie doceniała tych starań. Dla niej było to tylko stratą czasu. Ona chciała podziwania jej osoby, a nie jakiś głupich zabytków. To przecież ona była największą atrakcją tego miejsca, a więc dlaczego ten głupek opowiada jej o czymś, co w ogóle jej nie interesuje?
- Jak pięknie o wszystkim opowiadasz. Masz do tego talent - rzekła Matylda.
Nie mówiła szczerze, ale robiła wszystko, aby Maciek myślał inaczej. Bardzo chciała, aby chłopak był zadowolony z jej towarzystwa i możliwości spędzenia z nią chociażby godziny. Dlatego wiedziała, że musi mu schlebiać, gdyż mężczyźni to uwielbiają. Na komplementy zawsze się złapią.
- Dziękuję, Matyldo. Jesteś słodka - powiedział Maciek.
Wtem zauważyli, że ktoś do nich podchodzi. To była Kreska, wyraźnie w najwyższym stopniu niezadowolona.
- Cześć, Kreska. Czy wszystko dobrze? - zapytał ją czule Maciek.
- Tak, oczywiście. A co by się niby miało mi stać? - odpowiedziała mu dość złośliwie dziewczyna.
Nie miała ochoty dyskutować z chłopakiem, a już zwłaszcza teraz, gdy był on z jej największą rywalką.
- W sumie, to nic. Tak tylko chciałem spytać - rzekł Maciek - Wyglądałaś na smutną.
- A więc już się spostrzegłeś? - zapytała z kpiną w głosie Kreska - To dobrze, bo już się bałam, że przez miłość oczy ci już całkowicie oślepły.
- Spokojnie, Maciek jest tak fajny, że nawet brak spostrzegawczości można mu wybaczyć - powiedziała Matylda.
Oj tak, ale innych wad nie można, pomyślała w duchu Kreska. Przykładowo tego, że pozwolił na to, aby taka idiotka zawróciła mu w głowie. A może on nie wie o tym, jaką Matylda jest idiotką? Warto mu to zatem uświadomić.
- Maciek, słuchaj, a czy mógłbyś mnie odwiedzić dzisiaj? Chciałabym, żebyś mi pomógł coś zrozumieć. Chodzi o sąd Parysa. To dla mnie bardzo ważne.
- Widać, że jesteś bardzo daleko w tyle za najnowszą modą - odezwała się na to Matylda - Paryż chwilowo nie jest królem sztuki. Teraz jest nim Mediolan, więc tam była ci radziła szukać natchnienia.
Kreska parsknęła śmiechem. Tak jak przypuszczała, Matylda była naprawdę osobą ograniczoną i żadne modne ciuchy tego nie mogły zmienić. Maciek chyba również to dostrzegł, ale jego uczucia nie mijały tak po prostu, dlatego też rzekł do niej poważnie:
- Matyldo, może chcesz zobaczyć, jak mieszkam? Kreska, później do ciebie wpadnę, dobrze?
- Dobrze, nie ma sprawy. I nie ma pośpiechu - dodała Kreska i pozwoliła im odejść w swoją stronę.
Wracając do domu, Maciek poczuł się dziwnie, nie rozumiejąc w ogóle tego, czego właśnie był świadkiem. Dlaczego Kreska wyraźnie próbowała sprawdzić wiedzę Matyldy? Bo przecież wyraźnie chciała to zrobić, chłopak nie miał ku temu żadnych wątpliwości. I dlaczego jego ukochana nie wiedziała, czym był sąd Parysa i jak mogła go pomylić z Paryżem? Szybko jednak uznał, że najwidoczniej nikt nie ma obowiązku, aby wiedzieć cokolwiek o Parysie i mitologii greckiej i widocznie z tego przywileju braku takiej wiedzy Matylda korzystała. No cóż... Być może w innych kwestiach lepiej się sprawdzi.
Matylda z kolei była zdenerwowana. Dobrze wiedziała, że Kreska chciała w tamtej chwili sprawdzić jej wiedzę i najwidoczniej jej się to udało. Paskudna oraz biedna dziewucha. Ona na serio myśli, że z nią wygra? To się grubo myli.
Maciek powoli dotarł wraz z Matyldą do swojego mieszkania i zaprosił ją do środka. Panna Stągiewka poczuła się wówczas nad wyraz dziwnie. Dawno już nie widziała tak skromnie urządzonego lokum. W swojej cwanej głowie zdawała sobie sprawę z tego, że istnieją ludzie więcej lub mniej zamożni i ci drudzy rzadko mają możliwość się rozwinąć i wybić ponad stan. Jej się akurat udało, ale inni mogą mieć w tej kwestii trudniej. Ale to było dla niej nieistotne. Ważne, aby była zawsze górą, a plotki obcych były jej całkowicie obojętne. Przybyła tutaj z Maćkiem i to po to, aby dowieść swojej lojalności wobec chłopaka i potem móc z niej sobie korzystać na różne spokojny. Dlatego udawała, że mieszkanie jej się podoba, lecz zarazem szukała w głowie pretekstu, dla którego mogłaby opuścić to miejsce aż ociekające biedą, do której ona nie przywykła.
- Ładnie tu mieszkasz. Naprawdę ładnie - powiedziała Matylda - Ale wiesz, chodzi o to, że muszę już wracać. Obiecałaś w czymś pomóc mamie i dlatego też... Sam pewnie rozumiesz.
Maciek nie bardzo rozumiał, a dodatkowo wyczuwał w głosie swej wybranki coraz więcej fałszu. Z tego powodu zaczął mieć wątpliwości, co do tego, czy aby na pewno Matylda jest wobec niego szczera.
- Wiesz, jeżeli nie podoba ci się jak mieszkam, to możesz mi to powiedzieć - rzekł po chwili - Ja sam nie mogę powiedzieć, żeby było luksusowe, ale widzisz...
- Ależ nic się nie stało, wcale a wcale - odpowiedziała nieszczerze Matylda, aby ukryć swoje ograniczenie - Po prostu chodzi o to, że jestem już nieco naszym spacerem zmęczona i muszę odpocząć, a najlepiej odpoczywam w domu.
- Słusznie. Co racja, to racja - odpowiedział jej Maciek.
Wyszedł razem z nią na klatkę schodową i pożegnał dziewczynę, a kiedy to robił, to ścisnął delikatnie jej dłoń i zapytał:
- Odwiedzisz mnie jeszcze?
- Wolałbym, żebyś ty odwiedził mnie. Bo wiesz, niedługo są moje urodziny i bardzo bym chciała, abyś na nie wpadł - usłyszał w odpowiedzi.
Maciek poczuł się tak, jakby świat się przed nim otworzył. Zachwycony dość energicznie wyraził zgodzę, dziko kiwając przy tym głową i mówiąc:
- Oczywiście, z prawdziwą przyjemnością.
- Super. To jesteśmy umówieni, Maciusiu - powiedziała Matylda i delikatnie pogładziła dłonią jego policzek - Mam nadzieję, że kupisz mi jakiś prezent.
Te słowa zmroziły nieco Maćka. Nie spodziewał się, iż Matylda zechce go o to poprosić. Przecież nie był zamożny i ona dobrze o tym wiedziała. Mimo to bez najmniejszych ceregieli wyraziła takie życzenie.
- Wiesz, nie jestem zbyt bogaty i nie mam pewności, jak to będzie...
- Maciusiu, ale pomyśl tylko. Jak można przychodzić na czyjeś urodziny bez prezentu? To byłoby bardzo nietaktowne - stwierdziła Matylda, bezceremonialnie wchodząc Maćkowi w słowo.
- Tak, pewnie masz rację - chłopak spuścił wzrok w dół, aby nie widziała jego zażenowania - Postaram się coś załatwić, jeśli tylko starczy mi czasu.
- No i widzisz, Maciusiu? Dla chcącego nic trudnego - powiedziała Matylda zachwycona i pocałowała go czule w usta - To do zobaczenia. Powiem ci potem, jak to wszystko wygląda. Dobrze?
- Dobrze, oczywiście - zgodził się z nią Maciek.
Matylda uśmiechnęła się do niego słodko i powoli ruszyła po schodach na dół. Maciek już miał wejść do domu, kiedy nagle usłyszał dziki krzyk dziewczyny, a potem ostry płacz dziecka. Przerażony zbiegł po schodach na półpiętro i zobaczył siedzącą na podłodze Aurelię, która płakała oraz stojącą nad nią wyraźnie złą jak osa Matyldę.
- Co się tu stało? - zapytał zdumiony.
- Wpadła na mnie i się przewróciła - odpowiedziała mu Matylda.
- Ona zrobiła to specjalnie! - płakała dziko Aurelia, wskazując oskarżycielsko palcem na dziewczynę.
- To nieprawda! - krzyknęła ze złością Matylda.
- Nie krzycz na nią! - skarcił ją Maciek i uklęknął przed Aurelią, patrząc na nią z troską - Co ci się stało, maleńka? Bardzo cię boli?
- Boli - odpowiedziała smutno dziewczynka.
- Ona udaje, smarkula jedna! - powiedziała ze złością Matylda - Przecież nie może jej tak bardzo boleć!
- Już nie krzycz na nią, dobrze? - skarcił ją Maciek - Chodź, Aurelia. Chodź do mnie. Pomogę ci.
Aurelia wyciągnęła do niego rączki, dając mu jasno do zrozumienia, że chce, aby ją wziął na ręce. Maciek spełnił jej życzenie i przytulił mocno do siebie.
- Wybacz, Matylda. Muszę się nią zająć - rzekł Maciek.
To mówiąc odwrócił się plecami do dziewczyny, nie zobaczył więc czegoś, co mogłoby go naprawdę mocno zdziwić. Otóż ta oto zapłakana oraz słodka Aurelia, której głowa leżała wygodnie na jego ramieniu, gdy on odwrócił się plecami do Matyldy i nie widział jej, pokazała pannie Stągiewce język i to z czystą satysfakcją w oczach. Matylda była tym oburzona, jednak szok wywołany tym wydarzeniem sprawił, że nie była w stanie ani jednego słowa z siebie wydusić.
- Maleńka Aurelia. Już lepiej, kochanie? - zapytał czule Maciek, idąc na górę po schodach z dziewczynką.
- Teraz dużo lepiej - odpowiedziała mu Aurelia, tuląc się do niego zachłannie.
- To dobrze, bo się o ciebie bałem.
- Ja o ciebie też.
- Dlaczego, kochanie?
- Że cię zaczarowała ta czarownica.
- Jaka czarownica? Że niby Matylda?
- Tak.
- A czemu tak o niej mówisz?
- Bo jej nie lubię. Czemu ty ją lubisz?
Maciek nie odpowiedział na to pytanie. Im więcej o tym wszystkim myślał, tym bardziej czuł, że sam powinien sobie je zadać. W końcu, im dłużej przebywał z Matyldą, tym więcej jej wad dostrzegał. Ale nie chciał jeszcze jej przekreślać. Bo w końcu każdy ma swoje wady, a on nie może od niej oczekiwać, że będzie jakimś chodzącym ideałem. Ostatecznie nie na tym polega prawdziwa miłość.
Chłopak zabrał dziewczynkę do siebie i aby poprawić jej jakoś humor, podał jej trochę ciasteczek i szklankę mleka. Aurelia z chęcią się tym poczęstowała, po czym zaczęła się do niego słodko uśmiechać.
- Już cię nie boli? - zapytał czule i z troską Maciek.
- Już nie boli, przy tobie nie - odpowiedziała mu słodko Aurelia, patrząc na niego swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
- To dobrze, bo już się martwiłem - rzekł z ulgą chłopak - Na pewno wszystko dobrze?
- Teraz już wszystko dobrze - odparła dziewczynka.
W myślach zaś dodała:
- Bo ta głupia Matylda już sobie poszła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 19:28, 01 Gru 2021, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 10:03, 24 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział V - Niefortunny spacer

Maciek zaczął chyba dostrzegać ,że Matylda jest ograniczoną ,płytką ,zapatrzoną w siebie pustą dziewuchą.
Myśli tylko o ciuchach i zakupach i słabo umie ukryć to ,że skromne mieszkanie jej się nie podoba. I zachowuję się wrednie wobec naszej uroczej Aurelii.
Mała też ma charakterek ,skoro pokazała jej język. Uroczy ,lekki klimat całej historii.
Czekam na ciąg dalszy.




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 10:20, 24 Kwi 2021, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 2:18, 25 Kwi 2021    Temat postu:

Owszem, ale żeby całkowicie obudzić się z letargu, Maciek potrzebuje coś więcej. I to coś otrzyma już niedługo, ale sama się przekonasz. Ale zobacz, że nie pozwolił wyzywać małej Aurelii, wobec której jest bardzo opiekuńczy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 2:18, 25 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział VI - Gorycz za goryczą
Maciek mimo stwierdzeń Aurelii o tym, że Matylda jest wstrętną czarownicą, postanowił pójść do niej na jej urodziny. Jednak słowa dziewczynki nie dawały mu spokoju. Słyszał wiele o tym, że dzieci mają często coś na kształt szóstego zmysłu, potrafią bez trudu wyczuć, czy ktoś je lubi, czy też nie. Musiała więc wyczuwać, że Matylda jej nie lubi i pewnie dlatego tak źle dziewczynka się o niej wyrażała. Ale czy aby na pewno był to tylko jedyny powód jej słów? A jeśli miała rację i ona była po prostu nieprzyjemna? W końcu łatwo nakrzyczała na biedną Aurelię i to z dość błahego powodu. Dodatkowo wyraźnie nie podobało się jej jego mieszkanie, choć to akurat go nie dziwiło. Przyzwyczajona do zbytków i luksusów Matylda nie mogła się czuć dobrze w takiej norze. Zresztą on sam nie czuł się za dobrze w tym miejscu. Za dużo tu było wspomnień i to tych niemiłych wspomnień. Za dużo tutaj mu przypominało o rodzicach, o tym, jak ostatnimi laty prawie w ogóle nie było ich w domu, bo włóczyli się od jednego tajnego spotkania do drugiego. O tak, dla Kuronia, Wałęsy i innych mieli czas, lecz dla niego i Piotra już nie. A potem w tym właśnie mieszkaniu aresztowano ich i gdyby nie Piotr, to Maciek wylądowałby w domu dziecka i siedział tam do dzisiaj. Nie miał więc powodów, aby kochać tego miejsca. Miał w nim co prawda pozytywne wspomnienia, ale też wiele smutnych i dlatego rozumiał uczucia Matyldy, że poczuła do tego mieszkania niechęć.
Inaczej sprawa się miała z jej inteligencją, a raczej z brakami w niej. Tu już było nieco gorzej. Nie wiedzieć nic o mitach greckich? Pomylić Parysa z Paryżem? I dodatkowo jeszcze ciągle mówić o ciuchach i wyglądzie? Dziwne. Chociaż może po prostu przywykła ona do tego wszystkiego przy swoich niezbyt inteligentnych koleżankach? Może zatem nazbyt surowo ją oceniał w kwestii inteligencji i jeśli ją wciągnie w jakieś poważne i mądre rozmowy, to wykaże się sporą wiedzą? Tak, tak on właśnie zrobi. A potem zobaczy tego efekty.
Z takim postanowieniem odprowadził Aurelię do domu, kiedy ta musiała już tam wracać, a potem miał jeszcze wstąpić do sklepu, aby dokupić mleko, ponieważ się skończyło. W najbliższym sklepie go nie było, dlatego musiał przejechać się po nie do sklepu w innym miejscu, aż znalazł je i zakupiwszy, postanowił powrócić do siebie. Choć nie miał daleko do domu, postanowił złapać tramwaj. Ostatecznie miał siatki z zakupami i jakoś nie chciało mu się iść z nimi dłużej, niż to było konieczne. Dlatego skierował swe kroki w kierunku najbliższego przystanku, aby złapać z niego tramwaj jadący na Rynek Jeżycki albo też wprost na Roosevelta, o ile oczywiście taki jeszcze jechał. Jego bystre oko dostrzegło wyżej wspomniane miejsce i ruszył w jego kierunku szybkim krokiem. Chciał zdążyć, na wypadek, gdyby tramwaj miał zaraz jechać.
Dość szybko dotarł do celu swojej podróży, lecz nie było jeszcze jego środka lokomocji, dlatego postanowił na niego poczekać. Usiadł więc na przystanku i z miejsca pogrążył się we własnych myślach. Nie na tyle jednak, aby zostać choćby na chwilę oderwanym od rzeczywistości. Dzięki temu usłyszał coś, co całkowicie miało zmienić jego życie. Tym czymś była tocząca się właśnie rozmowa pomiędzy jakimiś dwie dziewczynami idącymi powoli w jego kierunku. Zasłonięty ścianą przystanku Maciek nie był dla nich widoczny, nie wiedziały więc o jego obecności w tym miejscu, dlatego rozmawiały ze sobą całkowicie swobodnie.
- Tak, jutro się z nim widzę - powiedziała jedna z nich - Chcę iść z nim na prawdziwą randkę. On jest wniebowzięty.
- A ty? - zapytała druga.
- Ja? A jak ci się wydaje? Uśmiecham się do niego, bo on to lubi, chociaż z trudem już się powstrzymuję od tego, aby nie parsknąć śmiechem, kiedy widzę to jego głupie, zakochane spojrzenie.
- Naprawdę? Maciuś ma naprawdę tak głupie spojrzenie?
Maciek nadstawił uszu. Padło jego imię w tej rozmowie. Czyżby więc o nim była tu mowa? Nie, to chyba niemożliwe. Przecież dwie przypadkowe dziewczyny nie mogą o nim tak po prostu sobie rozmawiać. Chociaż... Nie są one chyba takie przypadkowe. Jeden z tych dwóch głosów z pewnością należał do Matyldy. Choć nie, to chyba niemożliwe. Ona nie powiedziałaby o nim tak podłych rzeczy.
Obie dziewczyny zatrzymały się z boku przystanku, nie stając pod daszkiem. Dzięki temu mógł swobodnie je podsłuchiwać, nie pozostając przez nie w żaden sposób zauważonym.
- Mówię poważnie. On ma strasznie głupie spojrzenie, kiedy patrzy na mnie tak beznadziejnie zakochany - mówiła jedna z dziewczyn.
Tak, nie było najmniejszych wątpliwości. To był głos Matyldy. Maciek poczuł nagle ostry ból w piersi, ale zapanował nad nim i słuchał dalej.
- Jutro pewnie zabierze mnie do baru mlecznego. Zresztą nigdzie indziej nie mógłby ze mną pójść, bo gdzie niby? Do „Victorii”? Musiałby chyba pracować do końca życia u mojego ojca, żeby go było na to stać.
- Aż tak źle z nim?
- Gorzej, on jest naprawdę biedny. Mówię ci, bida aż piszczy. To jego żałosne mieszkanie wygląda tak, jakby szczur je pochłonął i potem zwrócił. Mała i bardzo żałosna klitka. Jak on może tam mieszkać? My z rodzicami nie moglibyśmy żyć w takiej norze.
- No tak, ale wy jesteście zamożni.
- To prawda. Poza tym on jest podejrzany. Jego rodzice siedzą w więzieniu, bo należeli do opozycji, a jego brat z podobnych powodów został wyrzucony z pracy z wilczym biletem. Żadna zdrowa psychicznie dziewczyna by go nie chciała. Dlatego tak łatwo dał się złapać na mój haczyk.
- Chyba nie rozumiem.
- To proste. On przecież dobrze wie, że teraz muszą na niego uważać i żadna normalna się z nim nie będzie zadawać. Dlatego, jak już jakaś obdarzy go ciepłym uśmiechem, zwariuje z radości i poleci za nią na koniec świata.
- Domyślam się, że ty zamierzasz być tą „jakąś”.
- Owszem, zamierzam. Bo mnie to bawi. On jest taki zabawny, kiedy myśli, że darzę go prawdziwym uczuciem. Idiota jeden.
Maćkowi prawa dłoń zacisnęła się w pięść. Gdyby Matylda była facetem, z miejsca by jej przyłożył, ale nie bił nigdy kobiet, nawet jeśli go denerwowały, więc tylko siedział cicho i słuchał dalej.
- Całować się też porządnie nie umie, ale wystarczy tylko, że go pochwalę i powiem, jaki to on jest słodki, jak powiem do niego „Maciusiu”, a zaraz je mi z ręki.
- No dobrze, ale co zrobisz, jak już całkiem go w sobie rozkochasz?
- Trochę się nim pobawię i potem go zostawię i znajdę sobie innego frajera, aby się we mnie zakochał.
- I nie będzie ci go ani trochę żal?
- Ani trochę. Faceci to świnie. Tylko na ładne umieją patrzeć. Wiesz dobrze, jak było, kiedy nie byłam jeszcze tak atrakcyjna jak teraz.
- Tak, ale Maciek nic ci nie zawinił. Nie sądzisz, że to lekka przesada w taki sposób go traktować?
- A ty co tak go bronisz? Sama się z niego śmiałaś w operze.
- Wiem i bardzo tego żałuję. To było głupie i żałosne.
- Jak ryczałaś ze śmiechu z jego powodu, to tak nie uważałaś.
- Sama mnie sprowokowałaś do takiego zachowania.
- A więc uważasz, że mam na ciebie zły wpływ?
- Nie, tylko... Po prostu uważam, że przesadziłyśmy wtedy. Myślałam o tym długo i wiem, że to było żałosne. Nie powinniśmy tak sobie kpić z Maćka.
- Co ty go tak bronisz? Podoba ci się, czy co?
- Nie, po prostu... Trochę mi go żal.
- A komu mnie było żal, kiedy cierpiałam? Zresztą on sam jest sobie winien. Dlaczego nie trzymał rodziców w domu i pozwalał im spiskować? A teraz co? Oni siedzą, a on klepie biedę. Każdy ma to, na co zasłużył.
- A on zasłużył na taki los?
- Weź już się tak nim nie przejmuj. Zanim pocierpi, to jeszcze zazna nieco dobroci z mojej strony. O ile oczywiście ta mała znowu nie wejdzie mi w drogę.
- Jaka mała?
- Taka jedna, która ciągle za nim łazi. Jego siostrzyczka, kuzynka, czy cholera wie, kim ona tam jest. Widziałaś ją zresztą w operze.
- Ta mała blondyneczka o wyglądzie aniołka?
- Wygląd to ona może i ma jak aniołek, ale charakterem jest małą diablicą i manipulantką. Maciek ją po prostu uwielbia. Nie wiem, co to za jedna, ale często u niego siedzi. Chyba go lubi, chociaż nie wiem, za co. Nudny jest jak flaki z olejem. Ani na modzie się nie zna, ani na dobrych strojach, ani na ciekawych filmach, nawet w Bułgarii nigdy nie był, a co dopiero w Mediolanie czy Australii. Ja tam nie wiem, co ta mała w nim widzi. Albo co on widzi w niej. Ale wiem, że ona mnie nie lubi i mi ciągle dokucza. Niedawno udawała, że ją popchnęłam i przewróciłam. A on wiesz, co zrobił? Skarcił mnie i zawołał, żebym na nią nie krzyczała. Na tego małego diabła. Ja nie wiem, jak on ma tupet mówić w taki sposób do mnie.
- Może po prostu kocha tę małą?
- Kocha? Rzeczywiście. Ciekawi mnie tylko, czy on ją kocha w taki normalny sposób, czy jakiś taki niezbyt normalny.
- Chyba nie sugerujesz, że on...?
- Nie sądzę, chociaż kto go tam wie? On jest tak dziwny, że wcale by mnie to nie zdziwiło.
Maciek poczuł, że krew go zalewa. Wiele zarzutów pod swoim adresem umiał znieść, wiele z nich zresztą było prawdą. Nie znał się na modzie, na zagranicznych filmach (poza wyjątkami), nie był nigdy w Bułgarii, nie umiał utrzymać rodziców w domu, klepał biedę i kochał Aurelię. To wszystko było prawdą, ale uważać to za zarzut wobec niego było przesadą. Zresztą nawet jeśli to mógł darować, to nie był w stanie darować Matyldzie słów, że on chciałby niby Aurelii zrobić krzywdę. On jej miałby coś takiego zrobić? Tej słodkiej kruszynce? Chyba by się prędzej spalił w piekle. Jak ta głupia krowa mogła mu coś takiego zarzucić?
- Tak czy inaczej, jestem z nim umówiona - mówiła dalej Matylda - Jutro on i ja pójdziemy do baru mlecznego, a potem zaproszę go na swoje urodziny i liczę, że da mi on jakiś porządny prezent. Naciągnę go na jakiś drogi z Peweksu.
- Wątpię, żeby go było na niego stać.
- Na pewno będzie. A zresztą, w razie czego zawsze może wyciągnąć sobie pieniądze z książeczki mieszkaniowej. Na pewno sobie poradzi. Tylko jeszcze nie wiem, co on może mi kupić. Masz jakieś propozycje? Co on mógłby mi dać?
- Może nowy mózg? - zapytał głośno Maciek, opuszczając swoją kryjówkę.
Matyldę i jej koleżankę zamurowało. Nie spodziewały się jego obecności w tym miejscu i były w niezłym szoku, gdy go teraz ujrzały.
- Zastąpi ci stary, bo już go zgubiłaś. Chociaż nie, zapomniałem. Nie można zgubić czegoś, czego się nigdy nie miało - powiedział ze złością Maciek.
Matylda wyglądała na przerażoną, ale próbowała ponownie swoich sztuczek kobiecych na chłopaku.
- Ależ Maciusiu... Przecież ja wcale nie mówiłam tego o tobie. Ja to mówiłam o takim jednym chłopaku z innej klasy, też Maćku, który mnie podrywa. Prawda, że tak było, Danuśka?
Jej koleżanka potrząsnęła szybko głową na znak potwierdzenia tych słów, ale zrobiła to tak nieszczerze, że Maciek ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że obie kłamią.
- Dobra, darujcie sobie te swoje kłamstewka. Mnie już na nie nigdy więcej nie nabierzecie. Żegnam ozięble.
Po tych słowach Maciek odwrócił się i odszedł, nie zważając na to, że czekał przecież na tramwaj do domu. Kiedy to zrobił, zauważył jadącą niedaleko karetkę pogotowia. Nie przejął się tym jednak, tylko wszedł do środka, wspiął się powoli po schodach na górę, na piętro, na którym mieszkał i bez pośpiechu wkroczył do swojego mieszkania. Zamknął drzwi za sobą i usłyszał wówczas, jak gra gitara. Domyślił się, że to znowu Piotra naszła jakaś refleksja i przygrywał sobie piosenki z czasów, gdy jeszcze zadawał się z osobami z Solidarności. Nie pomylił się, gdyż po chwili jego uszu dobiegły następujące słowa, wyśpiewywane niezbyt głośno przez Piotra:

Wyrwij murom zęby krat.
Zerwij kajdany, połam bat.
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat.


Maciek uśmiechnął się delikatnie, odłożył ostrożnie siatki na blat w kuchni, a potem delikatnie zakradł się do pokoju brata i lekko uchylił w nim drzwi. Zobaczył wówczas Piotra siedzącego na łóżku, z gitarą w dłoniach, śpiewającego kolejne zwrotki piosenki, nie dostrzegając Maćka, który oparty o próg z uwagą na niego patrzy i słucha z pewną nostalgią tego, co on śpiewa. Piotr z kolei grał i śpiewał, mając w oczach pasję, potem zaś nagle posmutniał, kiedy zaśpiewał ostatnie słowa piosenki, o samotnym bardzie, który dochodzi do naprawdę smutnych refleksji, że jego walka samotna nie ma sensu (przynajmniej tak to interpretował Maciek):

Patrzy na równy tłumów marsz.
Milczy wsłuchany w kroków huk.
A mury rosną, rosną, rosną.
Łańcuch kołysze się u nóg.


Po tej zwrotce Piotr przestał grać i dopiero wtedy zobaczył Maćka, stojącego w progu. A Maciek zauważył, że w oczach brata szkliły się łzy, które ten jednak szybko otarł.
- Młody, nie wiedziałem, że wróciłeś - powiedział Piotr, kiedy jego oczy były już wolne od łez.
- Jakbyś nie grał i nie śpiewał, to byś wiedział - odparł na to Maciek - A ty się nie boisz się śpiewać tej piosenki?
- A czego mam się bać? Największy konfident, Pyziak, już stąd dawno wybył, a inni nie mają tyle odwagi, aby mi podsłuchiwać pod drzwiami.
- Ja jakoś miałem - zauważył Maciek.
- Ty jesteś w porządku, młody. Jak mało kto - to mówiąc Piotr otarł łzę, która ponownie pojawiła się w jego oku i dodał: - Wybacz mi, rozczulam się czasami za mocno. Widziałem, że w lodówce już nie ma mleka. Pojechałeś po nowe?
- Tak, mam je. Słuchaj, a co cię tak naszło, żeby śpiewać tę ckliwą piosenkę?
- Sam nie wiem. Może to przez tę karetkę?
- Tu była karetka?
- Tak, ale nie wiem, do kogo. Nie wiem nawet, czy ktoś umarł, czy tylko jest ranny. Nic nie wiem. Dobija mnie to.
- Co takiego?
- Świadomość tego, że wszystko mija, a ja powoli się starzeję i nie zdołałem zrobić nic, aby naprawić choć trochę ten świat. Zresztą jak mam go niby naprawić, skoro swojego własnego życia nie umiem naprawić? Nie jestem właściwą osobą do tego, aby cokolwiek naprawiać, skoro nie umiem nawet swojego życia naprawić.
Maciek milczał przez chwilę, rozważając w głowie jego słowa.
- Byłeś ostatnio na jakimś wiecu Solidarności? - zapytał po chwili.
- Nie, zerwałem z polityką raz na zawsze, odkąd dowiedziałem się, że ta cała Solidarność nie jest wiele więcej warta od komuchów. A jej członkowie to jedna wielka banda hien.
- Serio? Wszyscy są hienami? Kuroń i Wałęsa też?
- Kuroń akurat jest w porządku. To ten drugi, elektryk od siedmiu boleści jest mi solą w oku. Mały dyktatorek, świat chce do góry nogami wywracać, rewolucję w Polsce robić, a nie wie nawet, co temu krajowi tak naprawdę jest potrzebne.
- A co takiego?
- Silne i sprawiedliwe rządy, bez partyjniactwa i łapownictwa. Bez nepotyzmu i wszelkich anomalii. A oni co? Chcieliby wywrócić świat do góry nogami, a zaraz potem wziąć władzę do łap i ją trzymać tak długo, jak długo będą dychać. Jeszcze nie mają tej władzy, a już planują, co i jak sobie stworzą, komu jakie stanowisko podarują itd. A zwłaszcza on, elektryk z gęstym wąsem. Gadać dużo umie, ale już robić, to nie. Wysługuje się innymi. Spiskuje i bruździ, ale odpowiedzialności za nic brać nie chce. I ja mam do tej kliki należeć? Nigdy! Przenigdy! Dość polityki, dość zmieniania świata. Ten świat nie zmieni żaden idealista. A już na pewno nie ja. Lepiej zająć się sobą. Polska nie jest warta tego, aby za nią ginąć. Może kiedyś była, ale teraz nie jest.
- A za co warto ginąć? - zapytał Maciek.
- Za bliskich, za nasze ukochane osoby, choć najlepiej dla nich jest żyć, a nie umrzeć w bohaterski sposób - odpowiedział Piotr - Ale my tego nie potrafimy. My umiemy tylko chwalić poległych. Gloria victis i takie tam. A żywych potępiamy za to tylko, że żyją i nie zginęli na polu chwały. Umierać umiemy, tak, nawet pięknie. Ale żyć... Żyć nie potrafimy.
To mówiąc wstał z łóżka i zawiesił gitarę za pasek na ścianie, do której był wbity specjalnie przygotowany do tego gwóźdź.
- Ale zostawmy to już. Wisły przecież kijem nie zawrócę, a świata słowem nie zmienię. Lepiej powiedz mi, jak ty się czujesz, bo widzę, że ty też jesteś w dosyć kiepskim humorze.
Maciek nie bardzo miał ochotę na zwierzenia, ale skoro Piotr opowiedział mu co nieco o swoim podejściu do życia, co było wszak jego prywatną, intymną dosyć sprawą, on też poczuł, że może mu powiedzieć wszystko, co zechce i zrobił to. Bez żadnych skrótów opowiedział o spotkaniu z Matyldą i o tym, czego na swój temat się dowiedział. Piotr wysłuchał go cierpliwie, uśmiechnął się ponuro i rzekł:
- Maciek, widziałem parę razy tę twoją Matyldę na ulicy i uwierz mi, ona nie jest dziewczyną dla ciebie. Wiedziałem to od samego początku, ledwie tylko na nią spojrzałem. A jej zachowanie też mówiło samo za siebie.
- Jakie zachowanie?
- Takie dumne, aroganckie i pewne siebie. Zachowywała się chamsko wobec ludzi, nawet do mnie, gdy przypadkiem mnie potrąciła, nakrzyczała i wyzwała od chamów źle wychowanych i pospólstwa.
- I nic mi o tym nie powiedziałeś? Nie powiedziałeś, żebym z nią zerwał?
- A posłuchałbyś? Zresztą najlepiej jest samemu dowiedzieć się takich rzeczy, niż wysłuchać opowieści innych. Przynajmniej szybciej się ockniesz. Tak jak ja. Mnie też mówiono, że ta moja jest nic nie wartą jędzą, że to konfidentka, ale nie chciałem ich słuchać. I co? Zapłaciłem za to utratą pracy i o mało nie wolności. Od tego czasu mam awersję do bab.
- Ja chyba od dzisiaj też będę miał awersję - powiedział ponuro Maciek.
- Nie mów tak, młody. Jak byłem w twoim wieku i mi nie wyszła pierwsza miłość, też tak gadałem. Ale z czasem mi przeszło.
- Do czasu, aż zraziłeś się do kobiet całkowicie.
- Nie do kobiet. Do głupich bab. A to duża różnica. Bo widzisz, braciszku, płeć piękna dzieli się na różne gatunki, a baby to najgorszy z nich. Najlepszy zaś to prawdziwa kobieta, ale takiej trudno uświadczyć. Mało jest pośród setki bab czy innych babiszonów prawdziwych kobiet. Ja takiej nie znalazłem i raczej już jej nie znajdę. Ale ty masz jeszcze szansę.
- Dlaczego?
- Bo nie jesteś przeżarty politycznym wypaleniem, tak jak ja. Ciebie nigdy nie skusiła polityka i nie przekonałeś się, jaka ona śmierdząca. Dam ci dobrą radę, mój mały braciszku. Nie idź w moje ślady. Żyj lepiej niż ja. Lepiej na tym wyjdziesz.
- Może i tak... - westchnął ponuro Maciek i oparł się o próg, po czym nagle parsknął śmiechem - A wiesz, co było najśmieszniejsze? Jak ona powiedziała, że mogłaby zjeść ze mną kolację w „Victorii”. Ciekawe tylko, skąd ja niby wziąłbym dwóch żyrantów, co?
Obaj lekko zachichotali, po czym Maciek dodał:
- Raz mi mówiono, że są tu na ziemi białe anioły z skrzydłami jasnemi.
- Co mówisz? - spytał Piotr.
- Nic, taki wierszyk mi się przypomniał. Anioły z skrzydłami jasnymi. Piękne mi anioły, nie ma co. A Matylda to jest najlepszy aniołek z nich wszystkich. Anioł z twarzy, ale diabeł w sercu. Ja mam już dosyć miłości i to na całe życie. Miłości i kobiet.
- Też tak gadałem i zobacz, jak skończyłem. Nie popełniaj mojego błędu. A co do miłości, to nie bój się. Pierwsza miłość nie jest ostatnia.
- Podobno najbardziej boli. I jest najgorsza.
- Odpowiem ci cytatem z klasyka: „Nieprawda, bo po pierwszej czeka cię stoi innych, a po sto pierwszej już nic”.
Maciek uśmiechnął się, doskonale rozpoznając cytat z jednej z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytał.
- Dzięki, braciszku. Poprawiłeś mi humor.
- Nie ma za co, młody. Od tego tu jestem. A przy okazji, mógłbyś się łaskawie dowiedzieć, kogo pogotowie zabrało?
- Sam nie możesz?
- Nie, muszę zrobić kolację.
- Dobra, to pójdę. Popytam się ludzi, może coś wiedzą.
Maciek wyszedł więc z mieszkania i zszedł na dół, aby zapytać dozorcę, czy aby nie wie, po kogo przyjechała karetka. Gdy jednak mijał drzwi od mieszkania profesora Czesława Dmuchawca i jego wnuczki, usłyszał dobiegający z niego dość ostry płacz. Poznał doskonale, że należy on do Kreski. Zasmucony i niepewny, co jest tego przyczyną, a czując potrzebę zbadania tego, zapukał do drzwi.
- Mówiłam ci, żebyś dał mi spokój! Nie rozumiesz po polsku?!
Kreska otworzyła drzwi z impetem, wrzeszcząc na całe gardło. Nie miała na nosie okularów, a jej oczy były czerwone i mokre od łez.
- Kreska, zwariowałaś? To ja - jęknął Maciek.
Dziewczyna nałożyła zdumiona okulary i dopiero teraz zobaczyła, kto przed nią stoi. Zmieszała się wówczas lekko i powiedziała:
- Maciek? Wybacz, ja... Przepraszam, myślałam, że to znowu ten idiota.
- Jaki idiota?
- Lelujko. Był tu przed chwilą, próbował mnie pocieszać w swój beznadziejny sposób.
- Coś ci zrobił? - zapytał zaniepokojony Maciek.
- Próbował, ale go pogoniłam - uspokoiła go Kreska.
- Bardzo mądra dziewczyna z ciebie. Słuchaj, jak chcesz, to ja mogę go zaraz dogonić i mu przyłożę tak, że zgubi wszystkie zęby - zaproponował chłopak.
Kreska uśmiechnął się delikatnie do Maćka. Oczy wciąż miała czerwone od łez, ale na jej twarz zawitała lekka radość.
- Daj spokój, on nie jest tego wart. Wejdziesz?
- Tak, chętnie.
Maciek wszedł do środka, a gdy Kreska zamknęła drzwi, zapytał:
- Płakałaś?
- Tak, ale nie mów nikomu, bo nie wyjdę z domu przez miesiąc ze wstydu.
- Będę milczał jak grób, a jeśli skłamię, to już jestem trup.
Oboje delikatnie zachichotali, przypominając sobie pewną rymowankę, którą już parę razy umieli siebie rozbawić w trudnych sytuacjach. Wtedy, kiedy nie było jeszcze tej głupiej Matyldy pomiędzy nimi.
- Co się stało, że płakałaś? - zapytał Maciek.
Kreska powoli zaczęła ocierać oczy od łez i rzekła, jąkając się przy tym:
- Bo widzisz, Maciusiu... Bo widzisz, ja... To znaczy, mój dziadek...
- Co z nim? - chłopak przeszedł dreszcz przerażenia - Boże, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że... Widziałem karetkę, jak wracałem z zakupów. Odjeżdżała od nas. Czy to znaczy, że twój dziadek...?
Kreska pokręciła przecząco głową, a w jej oczach ponownie zaszkliły się łzy.
- Żyje, ale miał zawał. Dostał go, gdy szykowałam dla niego kolację. To było straszne. Maciusiu, to było naprawdę straszne. Ja się boję, ja się naprawdę boję. Powiedzieli mi, że on przeżyje i że jak już będą coś wiedzieć, to zadzwonią, ale oni wciąż nie dzwonią, a ja się martwię. Nie wiem, co mam robić. I jeszcze ten głupi Lelujko tu przyszedł. Zobaczył, że jestem załamana i chciał to wykorzystać.
- A to ścierwo! - wrzasnął ze złością Maciek, zaciskając ze złości dłoń w pięść - Zobaczysz, jak go tylko dorwę, to dam mu w pysk! Z całej siły i to pięścią!
Chciał już lecieć i szukać tego bydlaka, jednak Kreska złapała go mocno za rękę i czule ją ścisnęła.
- Nie idź, proszę. Nie zostawiaj mnie samej! Proszę, Maciusiu...
Maciek spojrzał na nią z troską. Chciał jej pomóc, tak bardzo chciał jakoś ją w tym wszystkim wesprzeć, ale nie wiedział, w jaki sposób to zrobić. Zapytał o to, a ona tylko odpowiedziała:
- Przytul mnie.
Chłopak objął ją bardzo mocno do siebie, a ona zaczęła dziko płakać w jego ramię. Maciek poczuł się wówczas jak bohater lubianych przez siebie powieści, który pociesza swoją ukochaną w potrzebie. Tyle tylko, że bohaterowie książek zawsze jakoś łatwo znajdowali sposób na to, aby pocieszyć swoją ukochaną. On nie potrafił tego teraz zrobić. Zresztą Kreska nie była jego ukochaną. Ale czy to coś zmieniało? Chciał jej pomóc, a świadomość tego, że pan profesor Dmuchawiec może umrzeć, a jego przyjaciółka zostanie sama na świecie, przerażała go.
- Nie płacz, kruszynko. No, nie płacz - zaczął mówić do niej tak, jak czasami mówił do Aurelii - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Nie zostawimy cię samej w potrzebie. Ani ja, ani Piotr, ani Aurelia. Będzie dobrze, twój dziadek wróci do zdrowia i jeszcze długo będzie żył. A cokolwiek by się nie stało, nie zostawimy cię w potrzebie. Zobaczysz... Wszystko będzie dobrze, Janeczko.
Kreska spojrzała na niego z uwagą, przetarła sobie lekko zaparowane szkła okularów, a łzy wciąż ciekły po jej policzkach.
- Janeczko? To już nie Kresko?
- Nigdy nie lubiłem tego przezwiska. Nie wiem, po co prosiłaś, żebym tak do ciebie mówił.
- Bo byłam głupia.
- Ale teraz bądź mądra i już nie płacz, dobrze?
To mówiąc Maciek pocałował dziewczynę delikatnie w czoło.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie.
Kreska nagle wyrwała się z jego ramion, spojrzała na niego groźnie i syknęła:
- Nigdy więcej tak do mnie nie mów!
- Janko, o co ci chodzi?
- Nie jestem dla ciebie Janka, tylko Kreska! Zawsze będę tylko Kreską! Po co mi dajesz nadzieję na coś więcej, skoro nie możesz jej dotrzymać?!
- Janeczko, o czym ty mówisz?
- O tym, żebyś więcej tak nie robił.
- Czego mam nie robić?
- Tego, co zrobiłeś przed chwilą. Nie masz prawa bawić się moimi uczuciami. Nie rób tego nigdy więcej. Nie lubię resztek.
Maciek patrzył na nią, jak na idiotkę. Co on takiego powiedział? Co on jej zrobił, że w taki sposób się zachowuje?
- Słuchaj, ja ci chcę tylko pomóc. Nie musisz na mnie krzyczeć. Boli mnie to, podobnie jak sprawa z twoim dziadkiem. Chcę ci pomóc, a ty na mnie wrzeszczysz jak jakaś wariatka. Co ty w ogóle wyprawiasz, co?
Nie krzyczał, ale jego głos brzmiał na tyle stanowczo, że Kreska ocknęła się z transu, w który wpadła, spokorniała i powiedziała:
- Przepraszam, Maciusiu...
- Maciusiu. To już nie „stary półgłówku”? - zażartował sobie Maciek.
Normalnie nie tak łatwo by jej wybaczył, ale teraz nie umiał postąpić inaczej. Wiedział, że ona cierpi i nie jest teraz sobą, więc dobijanie jej przez wypominanie jej głupiego zachowania byłoby podłością. Teraz trzeba było wykazać się wielką wyrozumiałością i on też zamierzał tak postąpić. Poza tym, za bardzo ją lubił, aby miał się na nią gniewać.
- Wybacz mi, że cię tak nazywałam - powiedziała po chwili Kreska, lekko przy tym parskając śmiechem.
Żart Maćka ją rozbawił, a jej śmiech sprawił, że i on ponownie się uśmiechnął i to sprawiło, że mury runęły, runęły, runęły... Mury między nimi. Mury, które co prawda nie odsłoniły jeszcze w pełni tego, co zasłaniały, ale zawsze już odsłoniły część obrazu, który oboje bardzo chcieli dostrzec.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 20:43, 01 Gru 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 9:31, 25 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział VI - Gorycz za goryczą

Maciek usłyszał to co naprawdę Matylda o nim myśli.


Ależ głupią minę musiała mieć nasza paniusia Mytyldzia. Można jej wybaczyć ,że nie zna się na mitach greckich i myśli tylko o ciuchach ,ale grubo przesadziła sugerując ,że Maciek ma dziwne skłonności do małych dziewczynek.
Już Danuśka była nieco mądrzejsza od Matyldy.
Piotr zderzył się z brutalną prozą życia ,kiedy pierwszy entuzjazm nowego ruchu społecznego opadł i zaczęły się frakcyjne podziały i pretensje.
Zdania o Polsce bardzo gorzkie i prawdziwe ,bo u nas ceni się tylko heroiczne śmierci i romantyczny mesjanizm ,Polska Chrystusem Narodu ,a nie zdrowy rozsądek.
Mam nadzieję ,że z profesorem Dmuchawcem będzie dobrze i ten zawał nie zagrozi jego życiu. Trochę skruszały mury między Mackiem i Kreską ,lody między nimi zostały przełamane.
Ciekawe co będzie dalej ?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Nie 9:56, 25 Kwi 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:29, 26 Kwi 2021    Temat postu:

Widzę, że rozdział Ci się spodobał, co mnie cieszy. Zawarłem w nim kilka politycznych odniesień do tamtych czasów, które obecnie wolno już pisać, bo nie ma cenzury, która tego zabrania. Pomyślałem więc, że warto z tego skorzystać. No i jak widzę, opowieść coraz bardziej Cię wciąga, co mnie cieszy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:29, 26 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział VII - Początek czegoś nowego
Maciek uznał, że Kreska nie powinna zostać sama na noc, ponieważ w tym wypadku zostanie samemu w mieszkaniu, mając za jedynego towarzysza niepokój o swego dziadka, może być okropną torturą. Dlatego też zaproponował Kresce, że jeśli tylko chce, to on zostanie z nią na tę noc. Dziewczyna wyraziła zgodę, tylko poprosiła, aby powiadomił o wszystkim Piotra, aby ten nie niepokoił się o niego.
- W porządku. Poczekaj na mnie, skoczę szybko do Piotrusia i mu powiem, że zostaję u ciebie. Poza tym muszę mu powiedzieć, kogo zabrała karetka.
To mówiąc, Maciek szybko pognał na górę do swojego mieszkania. Piotr już kończył szykować kolację. Jego brat nie miał jednak czasu zjeść z nim posiłek, bo obiecał pojawić się zaraz u swojej przyjaciółki. Dlatego tylko złapał parę kanapek do ręki i powiedział szybko, co się stało. Piotra bardzo to zaniepokoiło.
- Profesor Dmuchawiec w szpitalu? Niedobrze. Biedny człowiek. Już chyba od jakiegoś czasu miał problemy z sercem, ale jeszcze nigdy wcześniej nie miał zawału. Biedak, muszę go koniecznie odwiedzić, jak poczuje się już na tyle lepiej, żeby przyjmować gości.
- Myślisz, że poczuje się lepiej? - zapytał Maciek.
- Mam taką nadzieję. Przede wszystkim jednak trzeba pomóc Kresce. Dobrze, że z nią zostajesz. Ona nie powinna być teraz sama.
- Poradzisz sobie tu beze mnie?
- Oczywiście, jak zwykle zresztą - Piotr uśmiechnął się serdecznie do Maćka - Idź już i pozdrów ode mnie Kreskę.
Maciek podziękował bratu i ruszył już w kierunku wyjścia, zabierając ze sobą kilka uszykowanych przez niego kanapek, które Piotr, na wieść o tym, co Maciek planuje, zapakował do papierowej torby.
- To ja idę, cześć! - zawołał Maciek.
- Młody, tylko wiesz... - dogoniło go nagle wołanie brata - Nie nabrójcie tam z Kreską niczego, dobra? Ja tam jeszcze nie chcę zostać wujkiem.
Maciek zarumienił się lekko, kiedy to usłyszał.
- Proszę cię, Piotrek. Przecież nawet nam to nie w głowie - powiedział.
- Ja tam wolę jednak dmuchać na zimne - stwierdził Piotr - Żeby potem nie było tak, że wasze dzieci będą mnie zapytały: „Wujku, a jak my przyszliśmy na świat?”, a co ja im powiem? Że tatuś tak bardzo chciał pocieszyć mamusię, że ją...
- Dobra, weź się mi tu nie mądrz - odparł z lekką złością Maciek - Lepiej mi powiedz, kiedy ty się ożenisz.
- A co to ma do rzeczy?
- To, że jak będziesz wiecznie kawalerem, to moje dzieci kiedyś przyjdą do ciebie i zapytają: „Wujku, a dlaczego ty nie masz dziewczyny, tylko te nieubrane panie na plakatach na ścianie?”.
Piotr popatrzył groźnie na młodszego brata i powiedziała:
- Młody, a ty w dziób chcesz dostać?
Maciek parsknął zadziornym śmiechem i wyszedł z mieszkania. Zbiegł potem po schodach do mieszkania Kreski i zapukał. Po chwili dziewczyna, która czekała już na niego, otworzyła mu drzwi.
- Cześć, bardzo się stęskniłaś? - zapytał dowcipnie Maciek.
- Mniej niż myślisz - odpowiedziała mu zadziornie Kreska.
To mówiąc, wpuściła go do środka. Maciek wszedł, pokazał jej torbę i rzekł:
- Z pozdrowieniami od mojego brata. Mała uczta dla nas obojga.
- Super. Zjemy więc razem kolację - powiedziała Kreska - To ja uszykuję dla nas herbatę. Usiądź w salonie.
Mieszkanie profesora Czesława Dmuchawca było dość duże. Miało ono w sobie pokój dla uczonego, pokój dla jego wnuczki, salonik połączony z kuchnią i łazienką. W porównaniu z wieloma innymi mieszkaniami w tym oto domu, to było dosyć luksusowe i posiadanie go było prawdziwą wygodą dla jego mieszkańców. Maciek musiał przyznać, że w porównaniu z mieszkaniem jego i Piotra, to z całą pewnością mogłoby się podobać Matyldzie, gdyby oczywiście jej opinia mogła go jeszcze obchodzić, jednak wiedział doskonale, że tak nie jest i obecnie ta wyżej wspomniana osoba ani trochę go nie obchodziła. Teraz przejmował się jedynie Kreską i jej dziadkiem. Bardzo chciał, aby staruszek powrócił do zdrowia.
Kreska tymczasem odzyskała humor i uszykowała herbaty, do której oboje zjedli kanapki uszykowane przez Piotra i przy okazji Maciek opowiedział Kresce o tym, co usłyszał od Matyldy na swój temat. Dziewczyna była oburzona tym, w jaki sposób myślała o chłopaku ta głupia krowa, jak oceniała ją w myślach, jednak nie mogła też nie przyznać sama przed sobą, że cieszy ją ta sytuacja.
- To jest po prostu oburzające - powiedziała ze złością - Ja nie wiem, jak ta podła kreatura mogła o tobie się tak wyrazić? I jeszcze te sugestie, że ty niby za bardzo lubisz dzieci? Ja nie wiem, jak ona mogła?! Najchętniej bym ją walnęła i to porządnie w tę jej głupią gębę.
- Spokojnie, Janeczko. Nie warto na nią tracić czasu - powiedział Maciek.
- Ale przy jakieś okazji musimy jej dać porządną nauczkę, a co! - zawołała wciąż oburzona Kreska.
- Może będzie jeszcze okazja. Zobaczymy - odparł na to jej przyjaciel.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego delikatnie, a potem oboje dokończyli kolację, pozmywali naczynia i poszli do pokoju Dmuchawca, w którym było radio. O tej porze miała się odbyć audycja Teatru Polskiego Radia. Kreska bardzo często słuchała ich z dziadkiem i jak się okazało, Maciek również bardzo je lubił, a już zwłaszcza wtedy, gdy były to audycje na podstawie znanych książek. Teraz zaś był kolejny odcinek przygód detektywa Sherlocka Holmesa, w tej znakomity polski aktor Piotr Fronczewski. Maciek i Kreska z zapartym tchem słuchali naprawdę ciekawej przygody panny Violet Smith, którą śledził tajemniczy rowerzysta i która poprosiła o wyjaśnienie tej sprawy Sherlocka Holmesa i doktora Watsona, a ci, rzecz jasna, rozwiązali ją, po czym wkroczyli do akcji w odpowiednim momencie i choć nie obyło się bez strzelaniny, a także groźnych sytuacji, w końcu ostatecznie sprawiedliwość znowu zwyciężyła. Maciek i Kreska wysłuchali z uwagą całego słuchowiska, a potem wyłączyli radio i posiedzieli ze sobą, wspólnie czytając jakąś książkę. Dla zabawy czytali na głos dialogi, przy okazji zmieniając niekiedy ton głosu, aby odróżnić postacie, które ze sobą rozmawiają. Mieli przy tym naprawdę niezły ubaw.
- Wiesz, Janeczko... Jesteś o wiele lepszą Janką niż Kreską - rzekł Maciek, kiedy już się lekko zmęczyli ciągłymi wybuchami śmiechu.
- Tak, wiem - uśmiechnął się do niego Kreska - I chyba już nią zostanę. Jeżeli oczywiście chcesz.
- Bardzo tego chcę, Janeczko.
Kreska uśmiechnęła się lekko i zarumieniła na twarzy, poprawiając sobie na nosie okulary, aby ukryć ten fakt.
Spędzali bardzo miło czas do chwili, w której poczuli się zmęczeni. Ponieważ nie zadzwonił telefon ze szpitala, oboje postanowili pójść spać. Okazało się wtedy, że Maciek nie zabrał ze sobą piżamy. Chciał po nią iść, wiedząc, że na pewno jego brat jeszcze nie śpi, ale wtem zgasło światło.
- Korki... Znowu ktoś je ukradł - powiedział ze złością Maciek.
- Parszywy złodziej. Jak ja nie cierpię czegoś takiego - dodała Kreska.
Dziewczyna na szczęście wiedziała, gdzie jest świeczka, a ponieważ nie było jeszcze na tyle ciemno, aby nie mogli niczego wypatrzeć, zdołała ją odszukać, a potem namacała zapałki i zapaliła świeczkę.
- Chyba nigdzie już dzisiaj nie trafię - powiedział smutno Maciek - A przecież jest mi potrzebna piżama.
- Ależ spokojnie, przecież to żaden problem. Dam ci piżamę dziadka, dobrze? - zaproponowała Kreska - Być może jest nieco za duża na ciebie, ale ważne, żebyś mógł sobie spokojnie zasnąć.
- W sumie racja. To przecież jest najważniejsze.
Kreska uśmiechnęła się do niego delikatnie i poszła do pokoju dziadka, aby poszukać jego piżamy. Znalazła ją bez trudu i podała ją Maćkowi.
- Idź do pokoju dziadka. I weź świeczkę, może ci się przydać. A tutaj masz pudełko zapałek, na wypadek, gdybyś musiał iść do łazienki w nocy albo coś.
To mówiąc Kreska podała Maćkowi wyżej wspomniane przedmioty.
- A ty? - zapytał z troską chłopak.
- Spokojnie, tu jest jeszcze druga świeczka - powiedziała dziewczyna.
Bez trudu znalazła drugą świeczkę i drugie pudełko zapałek. Zapaliła ją i już po chwili jej twarz oświetlił nikły blask palącego się knota.
- To co? Dobranoc, Janeczko - rzekł Maciek.
- Dobranoc, Maciusiu - odpowiedziała czule Kreska.
Maciek poszedł do pokoju Dmuchawca, a tam przebrał się w piżamę pana profesora. Rzeczywiście, była ona na niego nieco za duża, ale tylko nieco, bo jak się okazało, figurą i wzrostem był bardzo zbliżony do dziadka Kreski. Zadowolony z tego faktu, położył się do łóżka i zgasił świeczkę.
Nie pospał jednak długo, ponieważ wkrótce po tym, jak zamknął oczy i już się zaczął pogrążać w świecie snów, usłyszał czyjś słodki głos, który zwrócił się do niego po imieniu. Otworzył oczy i spojrzał w kierunku drzwi. Zobaczył wówczas przed sobą Kreskę, ubraną w różową nocną koszulkę i ze świeczką w dłoni. Musiał przyznać, że wyglądała nader pociągająco, choć szybko odrzucił tę myśl. Kreska wyglądała na zasmuconą i zaniepokojoną. Nie powinien więc mieć o niej jakiś niegrzecznych myśli. Chociaż może i mógł?
- Co się stało, Janeczko? - zapytał ją bardzo czule.
- Maciusiu, ja się boję. Tak bardzo się boję, że dziadkowi coś się stało w tym szpitalu, że nie mogę zasnąć - powiedziała Kreska - Tak chciałabym, aby dziadek już był z nami.
Maciek wstał z łóżka i powoli podszedł do Kreski.
- Spokojnie, Janeczko. Grunt to pozytywnie myśleć. Niczego nie osiągniesz, jeżeli będziesz się tylko i wyłącznie niepokoić.
- Dziadek też tak mówi - powiedziała smutno Kreska - A teraz go tu nie ma. Maciusiu, nie umiem sobie wyobrazić życia bez niego. Całe życie był ze mną. Gdy rodzice umarli, zaopiekował się mną. Nie wiem, gdzie bym teraz była bez niego. Dlatego nie umiem sobie wyobrazić, żeby on miał umrzeć.
- Janeczko, spokojnie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- A jeżeli nie?! Maciusiu, a jeżeli nie?! Co ja wtedy pocznę?! Dokąd pójdę?! Ja wtedy zostanę całkiem sama! Nie chcę tego! Nie chcę!
To mówiąc opuściła lekko głowę w dół i zaczęła płakać. Maciek poczuł, że serce mu kraje, gdy to widzi, więc położył jej czule dłoń na ramieniu, aby jakoś ją uspokoić.
- Janeczko, nie płacz już. Bo szkła ci zaparują.
Słysząc to, Kreska zachichotała, szybko zdjęła okulary i delikatnie wytarła je sobie o rąbkiem koszulki.
- Wybacz, nie powinnam się mazać. Dziadek na pewno wyzdrowieje, prawda?
- Prawda, zobaczysz. Niedługo znowu będzie z nami. Głowa do góry.
- Tak, masz rację - odpowiedziała Kreska i założyła sobie ponownie okulary na nos - Mogę spać z tobą? Sama dzisiaj nie zasnę.
Maćka bardzo zdziwiła ta prośba. W końcu nigdy jeszcze nie miał możliwości spać z jakąkolwiek dziewczyną, nigdy też nie myślał o tym, a teraz Kreska sama go o to prosiła? W innych okolicznościach na pewno wykorzystałby sytuację, bo w końcu widok Kreski w nocnej koszulce pobudzał jego wyobraźnię, ale obecnie nie był w stanie tego zrobić. Wiedział doskonale, że jego przyjaciółka nigdy by mu nie wybaczyła tego, że wykorzystał sytuację i ją uwiódł. Ale z drugiej strony, czy w innych od tych okolicznościach też by mu darowała? Poza tym Maciek pragnął, aby ten jakże ważny w życiu każdego człowieka akt był spowodowany jedynie miłością, a on przecież jeszcze nie przestał cierpieć z powodu nieodwzajemnionej miłości do Matyldy. Mimo wszystko pokusa była ogromna, a podobno nieraz najpierw w życiu człowieka się pojawiała namiętność, a potem dopiero miłość. Tak przynajmniej twierdził Piotr, a jemu można było w takich kwestiach zaufać.
- Proszę, Maciusiu. Mogę? - zapytała Kreska błagalnym wręcz tonem.
- Oczywiście, że możesz. W końcu to jest twój dom. Ty tutaj decydujesz, co będziesz robić - odparł na to nieco zmieszany Maciek.
- Tak, ale wolałam zapytać. Nie chcę decydować za ciebie.
- To miłe z twojej strony.
Kreska powoli podeszła do łóżka i położyła świeczkę na nocnej szafce. Tam też położyła swoje okulary i zwinnie wsunęła się do łóżka, do którego wszedł też Maciek. Zanim się obejrzał, dziewczyna mocno przylgnęła do niego, wtulając się głową w jego tors. Maciek instynktownie objął ją i poczuł, że nie wyczuwa pod koszulką paska stanika. Zadrżał z niepokoju i poczuł nieprzepartą pokusę, aby też sprawdzić, czy majtek też nie założyła i pod koszulką jest kompletnie naga. Mimo to, nie zdobył się na to, bojąc się, że Kreska urażona odskoczy od niego i ucieknie z jego objęć, a choć wmawiał sobie, iż to tylko przyjaciółka, niemalże siostra, nie był w stanie teraz wypuścić jej z objęć.
- Jakiś ty mięciutki - powiedziała słodko Kreska, wtulając się w niego jeszcze mocniej - Taki uroczy pluszowy miś z ciebie, wiesz?
- Z ciebie też niezła przytulanka - odpowiedział jej Maciek, drżąc przy tym na całym ciele.
- Dobranoc, Maciusiu - rzekła czule Kreska.
- Dobranoc, Janeczko - dodał równie czule Maciek.
Jego uczucia były teraz niesamowitą mieszanką pożądania i czułości. Czuł w sercu ogromne ciepło, które nie umiał wyjaśnić. Wiedział tylko, że czuje się przy niej cudownie i nie chce jej wypuszczać z ramion do samego rana.
Tak się stało i już po dłuższej chwili spał z Kreską w swoich ramionach. To była cudownie spędzona noc. Choć tylko spali, to jednak Maciek wiedział, że jak dotąd, żadna z nocy w jego życiu nie była tak cudownie spędzona, jak właśnie ta. Spał przyjemnie i był zadowolony, zachwycony i szczęśliwy. W objęciach zaś miał swoją przyjaciółkę, swoją słodką Janeczkę. Nie umiał jej już nazywać Kreską, nie po tym, co się teraz stało. Dlatego też nawet w myślał nie nazywał jej inaczej, jak tylko Janką, Janeczką i Janiusią.
Obudził się rano, gdy poczuł nagle na swoich ustach coś słodkiego i zarazem też mokrego, ale nie wiedział, co to jest. Wiedział tylko, że bardzo mu smakowało i chciał znów tego posmakować, ale nie zdołał tego zrobić, bo się obudził i smak, który go tak zachwycił, zniknął równie szybko, co się pojawił.
- Dzień dobry, śpiochu - powiedziała słodko Kreska, leżąca obok niego na łóżku - Jak ci się spało?
- Dziękuję, bardzo przyjemnie. A tobie? - spytał czule Maciek.
- Całkiem nieźle - Kreska przeciągnęła się na łóżku - Trzeba już wstawać i zrobić śniadanie.
To mówiąc wstała z łóżka, sięgnęła dłonią po okulary i założyła je.
- Ubierz się spokojnie, a ja zrobię nam śniadanie.
Maciek pokiwał głową na znak, że się zgadza, ale nie mógł oderwać od niej wzroku. W dzień wyglądała jeszcze piękniej w nocnej koszulce niż w nocy.
- To widzimy się za chwilę - powiedziała czule Kreska.
Wyglądała na bardzo zachwyconą i rozpromienioną. Poszła do kuchni i zaraz zaczęła szykować posiłek. Maciek zaś powoli znalazł swoje ubranie i zaczął się w nie przebierać. W międzyczasie usłyszał, jak z kuchni dobiega wesoły głos Kreski, które podśpiewywała sobie pod nosem słynny hit Izabelli Trojanowskiej:

Wszystko, czego dziś chcę,
Pamiętaj o tym,
Polecieć chcę tam i z powrotem,
Z ramion twych wprost do nieba.
Do nieba.

Wszystko, czego dziś chcę,
Pamiętaj o tym,
Polecieć chcę tam i z powrotem.
Więcej mi nic nie trzeba.
Nie trzeba.


Maciek uśmiechnął się, zastanawiając się w głowie, od kiedy Kreska stała się tak odważna, aby śpiewać tak frywolne piosenki. I czy przestała się już martwić o dziadka? Dość dziwne.
Ubrany chłopak powoli poszedł do kuchni, w której Kreska, wciąż w nocnej koszulce, skończyła szykować śniadanie i położyła je przed nim wesoło.
- Coś ty taka cała w skowronkach? - zapytał Maciek.
- Wiesz, dzwonili rano ze szpitala. Dziadek odzyskał przytomność i choć jest jeszcze słaby, mogę go dzisiaj odwiedzić - odpowiedziała radośnie Kreska.
- To cudownie - powiedział Maciek, szczerze uradowany tym faktem - Mogę tam iść z tobą?
- Pewnie. Dziadek się ucieszy, że ty też przyszedłeś. Lubi cię.
- To dobrze, bo i ja go lubię.
Kreska zachichotała radośnie i powoli zaczęła jeść śniadanie. Maciek też jadł, równocześnie nie odrywając wzroku od dziewczyny. Pomyślał sobie, że ma ona nad wyraz czarujący uśmiech. Dziwił się, że wcześniej tego nie zauważył. Do tego, jak się śmieje, to robią jej się takie słodkie dołeczki. I do tego jej oczy mają taki cudowny kolor. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegał? Dziwne.
- Dobra, Maciuś. Muszę się przebrać - powiedziała Kreska, gdy już skończyła jeść swoją porcję - Dokończ śniadanie i czekaj na mnie. Zaraz przyjdę.
Dziewczyna poszła do swojego pokoju, a Maciek powoli zjadł do końca swój posiłek i postanowił umyć naczynia, ale nagle zauważył, że Kreska nie zamknęła za sobą drzwi, były one lekko uchylone. Pomyślał, że je przymknie tak ostrożnie, aby potem sobie nie myślała, że ją podglądał, korzystając z nadarzającej się ku temu okazji. Ledwie jednak zbliżył się do drzwi, a oczom jego ukazał się widok, jakiego jeszcze nigdy nie widział. Kreska stała na środku pokoju, ściągając sobie przez głowę nocną koszulkę. Nie miała pod nią absolutnie nic. Teraz zaś stała na środku pokoju całkiem naga, zerkając do lusterka wiszącego na ścianie. Ustawiona była bokiem, więc Maciek miał możliwość zobaczyć ją w całej okazałości. Była po prostu piękna. Zgrabna postać, kształtne biodra, płaski brzuszek oraz piersi. Dwoje cudnych piersi niczym dwa jabłuszka. Wyglądała po prostu zniewalająco. Tylko na co ona czekała? Dlaczego się nie ubierała? Stała tylko przed lustrem, z uwagą patrząc na swoje odbicie. Nie dostrzegła Maćka, który lustrował ją wzrokiem, choć dobrze wiedział, że to nieprzyzwoite. Nie umiał jednak inaczej. Widok był zbyt piękny.
- Ona jest piękna. Naprawdę piękna - szepnął cicho sam do siebie - Dlaczego wcześniej tego nie widziałem? Wcale nie jest brzydsza od tamtej. Ma równie ładne kształty, ma piękne oczy, zgrabne biodra, piersi jak jabłuszka... Dlaczego dopiero teraz to zauważyłem?
- Dzień dobry! Jest tu ktoś?! - rozległ się nagle czyjś głos.
Do mieszkania weszła Gabrysia Borejko-Pyziak. Oczywiście dostrzegła ona Maćka stojącego przed pokojem Kreski i bardzo ją to zdziwiło.
- Maciek, co ty wyprawiasz? - zapytała.
Chłopak odskoczył jak oparzony od drzwi pokoju, mając nadzieję, że Kreska nie zauważyła go. Spojrzał na Gabrysię i patrzył na nią przerażony, przez dłuższą chwilę nie wiedząc, co ma powiedzieć.
- Pani Gabrysia? Ja... Ja czekam na Kreskę. To znaczy, na Jankę.
- A po co na nią czekasz?
- Idziemy do szpitala, odwiedzić jej dziadka.
- To prawda - powiedziała Kreska, wychodząc z pokoju.
Była już ubrana. Miała na sobie ładną czerwoną bluzkę i spódniczkę w kratę szkocką, a na nogach ładne, czarne buty.
- Jestem gotowa, Maciusiu. Możemy iść. O, pani Gabrysia. Dzień dobry.
- Dzień dobry, Kresko. Wybacz, że wpadam bez zapowiedzi, ale słyszałam o twoim dziadku. Piotr Ogorzałko mi powiedział. Chciałam zapytać, czy już wiesz, co u niego słychać.
- Polepszyło mu się. Idziemy go odwiedzić w szpitalu. Idzie pani z nami?
- Czemu nie? I tak muszę odwiedzić tam moją siostrę.
- A którą, jeśli wolno spytać?
- Natalię. Zaziębiła się i ostro kaszle. Musiałam ją zabrać do szpitala.
Maciek i Kreska zaniepokoili się, słysząc te słowa.
- Ojej, ale to chyba nic poważnego, prawda? - spytała Kreska.
- Lekarze mówią, że nie, ale wolą nie ryzykować i dlatego na razie została w szpitalu - wyjaśniła Gabrysia - Idę ją teraz odwiedzić. Skoro jednak i wy idziecie, to chodźmy tam razem.
- Świetny pomysł - powiedziała Kreska i spojrzała na Maćka - Odwiedzimy też Natalię, dobrze?
- Oczywiście, odpowiedział jej czule Maciek.
Choć wpatrywał się w ubraną Kreskę, wciąż miał w pamięci jej obraz całkiem nagusieńkiej, stojącej przed lustrem. Skarcił się za to i próbował wmawiać sobie, że nie wolno mu posiadać takich uczuć, gdyż Kreska jest mu niemal jak siostra. Ale jakiś wewnętrzny podły głos szeptał mu cicho na ucho niczym diabeł kusiciel, że „niemal” robi ogromną różnicę i w tym wypadku nic nie znaczy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 19:17, 02 Gru 2021, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 9:39, 26 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział VII - Początek czegoś nowego

Widać ,że coś się zaczyna zmieniać między Maćkiem a Kreską. Jakieś erotyczne napięcie się pojawiło. Maciek ma pewne wyrzuty sumienia z tego powodu ,że na swoją przyszywaną siostrę zaczął patrzeć jak na piękną ,zmysłową młodą kobietę.
Jeszcze ta piosenka boskiej Trojanowskiej ,prawdziwy hit tamtych czasów.
Fajna była też ta rozmowa między Maćkiem a Piotrem ,te wzajemne złośliwości i dogryzanie sobie ,wyszło bardzo sympatycznie i naturalnie.
Dobrze ,że profesor Dmuchawiec dobrze się czuję. Mam nadzieję ,że z małą Natalką Borejką też będzie okey.
młoda Iza Trojanowska


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 9:43, 26 Kwi 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:57, 26 Kwi 2021    Temat postu:

Cieszę się, że kibicujesz mojej opowieści i że jesteś jej wierną czytelniczką. Mieć taką muzę i czytelniczkę jak Ty, to czysta przyjemność Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:14, 27 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział VIII - Nowe spojrzenie
Profesor Czesław Dmuchawiec leżał na łóżku w szpitalu, mocno osłabiony po zawale, który to zdaniem lekarza, każdego innego człowieka w jego wieku mógłby zabić, ale jego jakoś nie potrafił.
- I bardzo dobrze - powiedział do pacjenta jego lekarz - Zobaczy pan, jak ten zawał pana nie zmógł, to nic pana nie zmoże. Dożyje pan setki albo i więcej lat.
- Dziękuję panu, panie doktorze - odpowiedział mu życzliwie Dmuchawiec.
Wciąż był osłabiony i mówił powoli i dość cicho, ale na tyle wyraźnie, że go można było zrozumieć. Chciał podziękować lekarzowi, więc lekko poklepał jego dłoń swoją na znak sympatii. Ten zaś uśmiechnął się do niego przyjaźnie i rzekł:
- Niech pan będzie dobrej myśli, panie profesorze. Jeszcze tak z parę dni i wyjdzie pan stąd, jestem tego pewien. Tylko musi się pan dobrze trzymać i nigdy nie forsować. Tylko cisza i spokój. Książki, radio, dobra muzyka...
- Zdziwi się pan, panie doktorze, ale odkąd jestem na emeryturze, nic innego mnie nie zajmuje - zachichotał Dmuchawiec - No, z wyjątkiem mojej wnuczki. Czy już pan ją o wszystkim powiadomił?
- Tak i zapytała, czy może pana odwiedzić. Zgodziłem się, ale postawiłem jej warunek, że nie może panu za długo czasu zajmować.
Dmuchawiec miał zasmuconą minę, gdy to usłyszał. Lekarz więc pospieszył z wyjaśnieniem.
- Proszę mnie zrozumieć, panie profesorze. Nie może się pan forsować, nawet emocjonalnie. W każdym razie nie teraz. Potem, jak już pan stąd wyjdzie, będzie pan mógł na więcej emocji sobie pozwolić, ale teraz jeszcze nie. Im mniej więc u pana emocji, tym lepiej.
- Obawiam się, panie doktorze, że to niemożliwe. Zawsze byłem osobą nad wyraz emocjonalną. Nigdy nie umiałem być osobą bezduszną i zimną.
- Tego panu nie zalecam. Po prostu radzę się oszczędzać.
- Oszczędzać na emocjach. Nie wiem, czy w moim wypadku jest to możliwe. Człowiek, który tak bardzo kocha jedyną wnuczkę, z pewnością nie umie kochać jej mniej i mniej się przejmować jej losem.
- Właśnie dla niej niech pan to zrobi, panie profesorze. W końcu, proszę pana, co się stanie, jeżeli się panu zejdzie z powodu nadmiaru emocji? Niech pan więc pomyśli o tym zagadnieniu: kto się zajmie pana wnuczką, gdy pana zabraknie?
Profesor milczał, zaniepokojony tym stwierdzeniem, a lekarz kontynuował:
- Dlatego właśnie proszę pana, w imieniu swoim i pana wnuczki, żeby się pan wziął za siebie i na razie odrzucił nadmiar emocji. Przynajmniej do czasu, aż się panu polepszy. A potem już opracujemy dla pana wskazówki zdrowotne i będzie dobrze, zobaczy pan, panie profesorze.
Dmuchawiec lekko pocieszony jego słowa, uśmiechnął się delikatnie, a zaraz potem dostrzegł przy wejściu do pokoju parę osób. Jedną z nich była Kreska ładnie ubrana, drugą Maciek stojący tuż obok niej, trzecią Gabrysia Borejko-Pyziak, jak zwykle niezbyt schludnie ubrana, w jakieś dżinsy, bluzkę, włosy spięte w kiepskiej jakości kok, a czwartą mała Aurelia, którą pozostali spotkali po drodze i ta uparła się, aby iść z nimi do pana profesora, bo chciała go zobaczyć, a poza tym jeszcze nigdy nie była w szpitalu i chciała wiedzieć, jak tam jest. Widok wszystkich wyżej przez nas wspomnianych osób wywołał wiele pozytywnych emocji w uczonym, który nie ukrywał swojej radości z tego powodu.
- Oho, chyba mam gości - powiedział do lekarza.
Medyk obejrzał się za siebie i uśmiechnął zadowolony, widząc osoby, które przyszły do Dmuchawca. Wstał więc od łóżka swego pacjenta i podszedł do nich, mówiąc:
- Która z pań jest wnuczką pana profesora?
- To ja - powiedziała Kreska.
Lekarz uśmiechnął się do niej delikatnie i dodał:
- Proszę mi wybaczyć mój żart. Domyślałem się, że to ty. Profesor zdążył mi już o tobie opowiedzieć. Po prostu żartami staram się rozbawić pacjentów, aby nie myśleli o tym, że są chorzy. Lepiej, żeby się śmiali, niż żeby mieli płakać. Płaczem nic sobie nie pomogą, a śmiechem poprawią sobie humor i szybciej wróci do nich zdrowie. Ale przepraszam, gadam od rzeczy. Idźcie do niego, tylko proszę was, nie siedźcie u niego długo. Dzisiaj musi jeszcze odpoczywać.
Lekarz odszedł, a goście profesora weszli do jego sali. Dmuchawiec bardzo życzliwie się do nich uśmiechnął, lekko wyciągając w ich kierunku rękę.
- Witajcie. Cieszę się, że do mnie przyszliście. Choć nie sądziłem, że aż tylu was tu przyjdzie - rzekł na tyle głośnym szeptem, na ile mógł sobie pozwolić.
- Przyjdzie jeszcze więcej, dziadku - powiedziała czule Kreska, siadając na krześle obok łóżka profesora.
Smutno jej było widzieć dziadka, kiedy ten mówił cicho i nie miał siły jeszcze mówić normalnie, ale jednocześnie cieszyło ją to, że lekarz nie widział żadnego niebezpieczeństwa i spodziewał się, że w ciągu paru dni profesor dojdzie do siebie na tyle, iż będzie mógł wrócić do domu.
- Zobaczysz, dziadku. Przyjdzie ich jeszcze więcej, bo wszyscy się bardzo o ciebie martwimy i życzymy ci rychłego powrotu do zdrowia - powiedziała głosem czułym i pełnym miłości.
- Lekarz twierdzi, że to będzie rychlej niż się wydaje - odpowiedział profesor, czule dotykając dłonią dłoni wnuczki - Zobaczysz, kochanie, jeszcze zatańczę na twoim weselu.
Kreska zachichotała z lekkim politowaniem.
- Dziadku, proszę. Myśl teraz o swoim zdrowiu, a nie o moim weselu.
- Będę zdrowy, jak ty będziesz brała ślub i miała wesele. Więc jak widzisz, te obie sprawy łączą się ze sobą bezpośrednio.
Kreska zachichotała wzruszona i ucałowała czule dłoń dziadka. Ten zaś drugą dłonią pogłaskał powoli jej głowę, spoglądając jednocześnie na Maćka.
- Młody Ogorzałko. Dobrze wyglądasz - powiedział życzliwie.
- Pan też dobrze wygląda, panie profesorze - rzekł do niego Maciek - Cieszę się, że ma się pan już lepiej. Razem z Janką się o pana martwiliśmy.
- Martwiliście się? To niedobrze. Nie powinniście się martwić. Powinniście być dobrej myśli.
- Staraliśmy się, ale wtedy jeszcze nic nie wiedzieliśmy.
- Ale teraz już wiecie, prawda?
- Tak i wiemy, że będzie dobrze.
Profesor uśmiechnął się do chłopaka i popatrzył na Gabrysię.
- No proszę, panna Borejko. O, pardon. Pani Pyziak. Moja ulubiona uczennica i najlepsza zarazem. Dobrze wyglądasz. Choć gust do strojów wciąż masz taki sam i nie mogę ci powiedzieć, aby mi się on podobał. Za mojej młodości panie zawsze chodziły w spódniczkach lub sukienkach, nawet nie myślały o spodniach.
- Już wtedy je nosiły, panie profesorze. Nosiły je, ale rzadko - odpowiedziała Gabrysia, uśmiechając się przy tym, gdyż słowa profesora bardzo ją rozbawiły - A poza tym, ja nie mam dla kogo nosić sukienek. Nie mam dla kogo się stroić.
- To źle, kochanie. To bardzo źle - odpowiedział jej Dmuchawiec.
- Źle, że nie mam dla kogo?
- Źle, że nie chcesz mieć dla kogo. Że potrzebujesz kogoś, dla kogo chcesz się stroić. Nie powinnaś nigdy potrzebować kogoś, dla kogo chcesz ładnie wyglądać. Powinnaś zawsze wyglądać ładnie dla samej siebie. Tak jest najlepiej. Ubierać się ładnie dla siebie samej. Tak po prostu.
- Czy to nie jest egoizm, panie profesorze? Stroić się dla siebie samej? Stroić się po to, aby się sobie podobać?
- Jeśli nawet, to pozytywny egoizm. Taki, który warto mieć. Taki, który każdy człowiek powinien w sobie mieć. Bo widzisz... Nie możesz oczekiwać od innych, że będziesz im się podobać, jeżeli sama sobie się nie podobasz. Znaczy możesz się im podobać w takiej sytuacji, to prawda. Ale widzisz, jeżeli ty sama się sobie nie podobasz, oni to wyczują.
- Jacy oni?
- Ludzie, Gabrysiu. Ludzie. Oni wyczuwają takie rzeczy. Wiedzą, czy sama się sobie podobasz, czy też nie. Czy masz szacunek do siebie, czy nie. Jeżeli tego nie masz, rzadko kiedy okażą ci to sami. Musisz najpierw sama to czuć, a potem dopiero wymagać tego od innych.
- Ale ja nie wymagam od innych, abym im się podobała.
- A może powinnaś? A jeśli nawet i nie, to może przede wszystkim powinnaś wymagać od siebie, abyś podobała się samej sobie?
Gabrysia zamyśliła się nad słowami dawnego nauczyciela, a ten uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Wybacz mi, Gabrysiu, że tak mówię. Ale ja stary już jestem. Bardzo stary i do znacznie innych zwyczajów przywykłem niż te obecne. Ja w innych czasach się wychowałem, miałem inne obyczaje i inne gusta. Ale wy młodzi... Wy macie inne upodobania i zwyczaje, swoje własne. Nie mnie, staremu, je oceniać. I nie chcę cię krytykować. Cieszę się, że jesteś, choć trudno mi zauważyć, żebyś była szczęśliwa.
- A jaka mam być? Mąż w Australii, ojciec gdzieś tam...
Nie chciała mówić o tym, że jest aresztowany. Nie wiedziała, kto jeszcze ich słucha i jak może wykorzystać te informacje. Wolała dmuchać na zimne.
- Mama źle się czuje, ale psychicznie, nie fizycznie. Siostry różne problemy przynoszą, a zwłaszcza Ida, która ma ambicje piąć się w górę, ale nie ma środków, aby te ambicje zrealizować. A moja córeczka... Moja słodka Pyzunia, jak na razie bez ojca się chowa.
To mówiąc Gabrysia opuściła ponuro wzrok na podłogę i powiedziała:
- Ale ja się nie skarżę. Ja się wcale nie skarżę. Inni mają gorzej. Ja się wcale na swój los nie skarżę.
- A może powinnaś? Może powinnaś częściej wyrzucać to z siebie? - zapytał profesor Dmuchawiec - Uwierz mi, to naprawdę pomaga.
- Ależ ja się naprawdę nie skarżę, panie profesorze - powiedziała Gabrysia jakby lekko spanikowanym tonem.
Czuła, że złamała swoje zasady. Złamała odwieczne zasady, jakie zawsze jej wpajała do głowy matka. Nie okazywać emocji. Cierpieć w milczeniu. Wszystko znosić ze stoickim spokojem. Nie pozwolić sobie na najmniejszą nawet czułość wobec siebie samego w obliczu cierpienia. Tylko wtedy będzie się na tyle silnym, aby przetrwać ciężki żywot. Jeśli masz się rozczulać, to nad kimś innym, a nie nad sobą. Bo rozczulanie się nad sobą to wstyd, to grzech oraz to egoizm. Tak zawsze matka jej mówiła. Teraz jednak, kiedy Gabrysia widziała profesora Dmuchawca, którego pamiętała jeszcze zdrowego i pełnego sił, leżącego w łóżku i mówiącego ściszonym głosem, wziął ją taki żal, tak ogromny smutek, że chociaż wiedziała, iż niedługo wyjdzie z tego, poczuła się bardzo przygnębiona. A tłumione w sobie emocje wyraziły się poprzez wypowiedzenie kilku słów za dużo i to w obecności innych. Tylko po co ona je mówiła? Chyba po to tylko, aby pokazać profesorowi, że mimo wszystko jest twarda i daje sobie jakoś radę. Ale chyba odniosła skutek odwrotny od zamierzonego.
- Zawsze byłaś uparta, Gabrysiu - powiedział z uśmiechem Dmuchawiec - I zawsze musiałaś postawić na swoim. Cokolwiek by się nie stało. Wciąż taka sama. Ten sam uparciuch. I jak tu cię nie lubić?
Po tych słowach spojrzał na Aurelię, która dygnęła lekko przed nim.
- A to kto?
- To Aurelia Jedwabińska. Córka Ewy Jedwabińskiej - wyjaśniła Gabrysia.
- Ewy Jedwabińskiej? - spytał profesor - Nie znam jej.
- Wcześniej nazywała się Milosz.
- Aha, to już wiem, która. Ewa... Bardzo przyjemna osóbka, ambitna, chociaż mało wrażliwa. A więc to jest jej córeczka? Jaka słodka. Bardzo przypomina swoją mamę.
To mówiąc, zwrócił się do Aurelii i zapytał czule:
- Jak się czujesz, maleńka?
- Dobrze, proszę pana. Pan jest dziadkiem Kreski?
- Tak. Słyszałem, że się lubicie.
- Tak, ale jeszcze bardziej z Maćkiem. To mój braciszek.
To mówiąc, ścisnęła delikatnie dłoń chłopaka, ten zaś obdarzył ją radosnym uśmiechem, czując się szczęśliwy, że tak urocza istotka darzy go uczuciem.
- Naprawdę? To cudownie. A więc kochacie się? - spytał wesoło profesor.
- Bardzo - odpowiedziała Aurelia i lekko wtuliła się w chłopca.
- No i jak tu nie kochać naszej małej Aurelii? - spytała czule Kreska, patrząc z zachwytem na ten cudowny widok.
- Takich aniołków nie można nie kochać - odpowiedział Dmuchawiec - I też się dziwię tym, którym jednak się to udaje. Jak to dobrze, że wy jesteście inni. To bardzo dobrze. Ludziom potrzeba miłości, a zwłaszcza dzieciom.
Chwilę później do sali weszła pielęgniarka i poprosiła, aby wszyscy wyszli, bo ona musi zbadać pacjenta, a poza tym on musi odpocząć. Wszyscy pożegnali więc profesora i powoli opuścili salę, choć wyraźnie zrobili to z niechęcią. Każde z nich wolałoby jeszcze tutaj zostać, ale cóż było robić?
Po tej wizycie, zaszli do pokoju, w którym to leżała Natalia Borejko. Na całe szczęście ona również miała się już nieco lepiej i mogła przyjąć gościa w osobie swojej starszej siostry, do której była niezwykle podobna. Maciek wtedy pomyślał sobie, że gdyby teraz ktoś zobaczył obie Borejkówny, a nie widziałby ich nigdy wcześniej, to nie miałby najmniejszych wątpliwości, co do tego, że są siostrami.
- Jak się masz, Nutrio? - zapytała czule Gabrysia.
Nazywała swoją młodszą siostrę „Nutrią” ze względu na jej ogromną słabość do kąpieli, które mogła brać o każdej porze dnia. Lubiła też pływać i nurkować, co jej wychodziło naprawdę dobrze i stąd właśnie pochodził jej przydomek.
- Dobrze, Gabusiu. A ty? - spytała Natalia.
- Też w porządku. Jakoś się żyje - powiedziała Gabrysia - Przyszłam tutaj z przyjaciółmi. Wszyscy chcą, abyś jak najszybciej wyzdrowiała.
Dziewczynka zakasłała mocno w dłoń, poprawiła sobie lekko włosy i odparła:
- Dziękuję. Też bym chciała już stąd wyjść. Nie lubię szpitali.
- Dlaczego? Tu jest tak ładnie - powiedziała Aurelia, rozglądając się dookoła siebie - Tak biało i ślicznie.
Natalia spojrzała na nią z lekką kpiną w oczach.
- Inaczej byś mówiła, jakbyś musiała tu leżeć i kaszleć, tak jak ja.
Po tych słowach, znowu zakaszlała, na szczęście słabiej niż poprzednio.
- Ojej, kaszlesz, biedactwo - powiedziała przejęta Kreska - A bierzesz może leki od pana doktora?
- Biorę, ale nie wiem, czy one coś pomogą - stwierdziła ponuro Natalia.
- Mojemu tacie zawsze pomagają wierszyki - wtrąciła się Aurelia - Jak tata jest smutny, bo przychodzi do niego szef, to prosi, żebym opowiedziała wierszyk i od razu się czuje lepiej.
- To może nam opowiesz jakiś? - zaproponowała Gabrysia.
Aurelii nie trzeba było o to dwa razy prosić. Podstawiła sobie krzesło, zaraz na nie weszła, stanęła wyprostowana, założyła ręce za plecy i wyrecytowała:

Stary jesteś, śmierć cię czeka.
Garbarz po twą skórę pośle.
Już niedługo twego życia.
Mój ty biedny, stary ośle.


Tu urwała, a jej przyjaciele oraz zebrane w pokoju drzwi patrzyły na nią lekko zmieszani, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Dalej zapomniałam - rzuciła przepraszająco Aurelia.
- I dobrze. Nie wiadomo, jakby się to skończyło - powiedział Maciek.
- To jest kuriozalne - stwierdziła Kreska.
- I groteskowe - dodał Maciek - Nie wiem, czy mam śmiać się, czy płakać.
- Kto cię nauczył tego wierszyka? - zapytała Gabrysia.
- Tata - odpowiedziała dziewczynka, wyraźnie nie wiedząc, dlaczego ludzie patrzą na nią jak na jakieś dziwactwo - Ale znam też fajne piosenki. Tata mnie ich nauczył.
- Już się boję - rzucił zgryźliwie Maciek.
Miał słuszność, ponieważ Aurelia, niezrażona tym, co powiedział, zarzuciła sobie znowu ręce za plecy i zaśpiewała:

Ukochany kraj! Umiłowany kraj!
Ukochany i miasta i wioski...


- Stop! - zawołał Maciek, przerywając ten występ.
Dziewczynka spojrzała na niego zdumiona, nie wiedząc, dlaczego przerwał jej występ, a chłopak popatrzył na nią złośliwie i rzucił:
- Młoda, to nie jest piosenka, tylko propaganda.
- A co to jest propaganda? - spytała Aurelia, schodząc z krzesła.
- Wciskanie kitu - odparł Maciek - Wmawianie komuś tego, co się samemu myśli, a co nie zawsze jest zgodne z prawdą. To tak, jakbym ja ci powiedział, że śledzik i lody są przepyszne, a ty byś ich nie lubiła.
- Ale ja lubię śledzika i lody - odparła szczerze Aurelia.
- Dobra, to był niewłaściwy przykład - burknął Maciek - To może tak...
- To tak, jakbym ja ci powiedziała, że Matylda jest ładna i kochana, choć w to nie wierzysz i wiesz, że to nieprawda - wtrąciła się Kreska.
- Aha, już rozumiem - zachichotała wesoło dziewczynka - To mój tatuś często robi propagandę, bo mówi swojemu szefowi, że jego żona jest bardzo ładna, a ona jest bardzo brzydka, a jak przychodzą do nas, do tatuś zawsze: „Jak pięknie pani dzisiaj wygląda”.
- To akurat jest lizusostwo, nie propaganda - stwierdził Maciek.
Aurelia zaproponowała, że zaśpiewa kolejną piosenkę, ale tym razem Kreska zasugerowała, że mogą coś dzieciom poczytać, a ponieważ te miały na oddziale kilka książek dla dzieci, bez wahania się na to zgodziły. Zatem Kreska z Maćkiem, który zaoferował się do pomocy, usiedli wygodnie przy łóżku Natalii i zaczęli im czytać sympatyczną książeczkę, a żeby było jeszcze ciekawiej, zmieniali w trakcie czytania głosy, aby brzmieć bardziej wiarygodnie. Do tego dzielili się tym jakże im miłym obowiązkiem czytania, dzięki czemu szło im wygodniej i przyjemniej. I nie tylko im. Również ich słuchacze, czyli dzieci oraz Gabrysia z Aurelią, były wręcz zachwycone i kiedy już książeczka się skończyła, to zapytali, czy mogą im coś zaśpiewać lub zatańczyć. Aurelia aż paliła się do tego planu. Maciek i Kreska nie bardzo, bo nie przepadali zbytnio za tego typu zabawami, ale skoro tak słodkie dzieci ich prosiły, nie można im było odmówić. Puścili więc po kolei kilka płyt na gramofonie, na których nagrane były różne wesołe utwory w sam raz do tańczenia. Maciek i Kreska tańczyli wesoło do nich, aż potem trafiła się niespodziewanie pośród tych piosenek jedna jeszcze przedwojenna, śpiewana przez Adama Astona, której słowa szły następująco:

Czy wiesz, mała miss,
Że odkąd cię znam...
Czy wiesz, nie poznaję siebie sam.
Bo ty, mała miss,
Zmieniłaś mi świat,
Że znów kocham pierwszy raz od lat.

To jakaś dziwna rzecz.
To jakiś cud, nie wiem sam.
Lecz jedno wiem, że dziś
Dla ciebie życie swe dam.

Czy wiesz, mała miss,
Że odkąd cię znam,
To fakt, nie poznaję siebie sam.


Maciek lubił ten utwór, pamiętał bardzo dobrze, jaka jego tata śpiewał go jego mamie, kiedy oczywiście jeszcze byli z nim i z Piotrem. Dlatego teraz z radością udawał, że śpiewa tę piosenkę przed Aurelią, która chichotała wesoło i potem, gdy po słowach nastąpiła wstawka muzyczna, zatańczyła z nim dziko po całej sali, rzecz jasna starając się dopasować swoje ruchy do melodii. Maciek, choć nie był jakimś mistrzem tańca, robił podobnie i już po chwili dali prawdziwie doskonały popis umiejętności tanecznych. Dzieciaki oczywiście powitały go gromką salwą braw, która jednak nie spodobała się za bardzo pielęgniarkom, które wyprosiły z pokoju gości, uznając, że dość tu siedzą i niech już pójdą sobie i nie robią hałasu, bo ten pacjentom nie służy. Musieli więc wyjść, choć nie sprawiło im to żadnej przyjemności.
- Ale było fajnie. Przyjdziemy tu jeszcze? - spytała podekscytowana Aurelia.
- Na pewno, Natalia się ucieszy - odpowiedziała jej Gabrysia.
- I mój dziadek też - dodała Kreska i zachichotała - A swoją drogą, Maciek, to naprawdę super tańczyłeś z Aurelią. Musicie zatańczyć przed moim dziadkiem. On bardzo lubi wodewile.
- Obawiam się, że bardzo mi daleko do przedwojennych amantów - odparł na to Maciek.
- Maciek! - zawołał nagle ktoś młodego Ogorzałkę.
Chłopak obejrzał się za siebie i zauważył podchodzącą do niego Matyldę. Jej widok zdenerwował go, podobnie jak i Kreskę, która zacisnęła zęby ze złości, a po głowie przeszła jej jedna myśl: „Czego ona chce?”.
- Co się stało, Matylda? - zapytał Maciek - Jestem nieco zajęty.
- Widzę - odrzekła dziewczyna, z pogardą lustrując Kreskę wzrokiem - Czy możesz ze mną porozmawiać, na osobności?
- Nie, nie może - rzuciła ze złością Aurelia.
- To zajmie tylko chwilę - powiedziała Matylda.
Maciek przeprosił wszystkich i odszedł na bok z dziewczyną, po czym zaczął z nią po cichu rozmawiać.
- Wiedźma - syknęła ze złością Kreska.
- Chcę ją kopnąć w kostkę - powiedziała Aurelia.
Kreska spojrzała na nią uważnie i lekko zaniepokojona, że mała jeszcze być może zechce wprowadzić myśli w czyn.
- Aurelia, nie wolno tak robić - skarciła dziewczynkę, chociaż w głębi duszy sama miała na to ochotę.
- A dlaczego?
- Bo nie możemy zawsze robić tego, co chcemy.
- Dlaczego? Ja zawsze robię to, co chcę.
- Być może, ale nie można tak.
- A ty nie robisz tego, czego chcesz?
- No oczywiście, że nie. Przecież nie podłożyłam Matyldzie nogi ani też nie wepchnęłam jej do kałuży.
- Szkoda.
- Sama żałuję. Ale zrozum, nie można tak robić. Nie zawsze możemy robić to, na co mamy ochotę. Ładnie by ten świat wyglądał, jakby tak wszyscy ludzie na nim robili tylko to, co chcą.
- No, ja też myślę, że ładnie. Nawet bardzo ładnie - odrzekła na to Aurelia, będąc święcie o tym przekonana.
Tymczasem Maciek skończył rozmawiać z Matyldą i wrócił do przyjaciół, po czym wraz z nimi ruszył w kierunku domu na ulicy Roosevelta 5.
- Czego chciała? - zapytała Kreska.
- Pogadać o bzdurach - odparł wymijająco Maciek.
Kreska uznała, że chłopak nie chce o tym mówić, więc nie drążyła tematu. Maciek zaś podszedł do Gabrieli i powiedział:
- Proszę pani, zauważyłem coś dzisiaj.
- Co takiego? - spytała Gabrysia.
- Coś bardzo ciekawego. Chodzi o Jankę.
- O Kreskę?
- Tak, ale wolę mówić do niej Janka.
- Od kiedy?
- Od wczoraj. Właściwie, to zawsze powinienem tak do niej mówić.
- No więc, jakiego odkrycia dokonałeś?
- Zauważyłem Jankę w zupełnie innym świetle.
- W jakim?
- W innym. Takim wesołym, radosnym, dziewczęcym. I nie rozumiem teraz jednego.
- Mianowicie?
- Dlaczego nie widziałem jej takiej wcześniej?
- Pewnie dobrze się kryła przed tobą.
- Ale dlaczego, proszę pani?
- Kto to może wiedzieć? Serce dziewczyny jest pełne tajemnic. Wielu z nich nie poznasz nigdy. Inne poznasz stopniowo. Ale mam prośbę, Maciusiu.
- Jaką?
- Nie mów do mnie „Proszę pani”. Jak tak mówisz, to czuję się strasznie stara. A przecież nie jestem wiele starsza od ciebie. Mam zaledwie dwadzieścia pięć lat.
- Dwadzieścia pięć? - zdziwił się Maciek.
- A co? Pewnie wyglądam na czterdzieści, co? Ewentualnie trzydzieści parę - zachichotała zadziornie Gabrysia - Tak, wiem o tym. Postarzałam się nieco odkąd wyszłam za mąż. Ale jestem wciąż bardzo młoda. Przynajmniej z wyglądu. Bo w duszy to różnie bywa. Co? Nie uwierzyłbyś, że jestem tylko siedem lat starsza od ciebie? Pozory mylą, prawda?
- Oj tak, niekiedy nawet bardzo - odpowiedział Maciek, zerkając na Kreskę, a potem na Matyldę, wciąż stojącą na ulicy w miejscu, w którym ją zostawił.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 21:51, 02 Gru 2021, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 9:52, 27 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział VIII - Nowe spojrzenie

Dobrze ,że profesor lepiej się czuje. Chyba uświadomił Gabrysi ,że nie musi wiecznie cierpieć w milczeniu i dźwigać swój krzyż. Że ma prawo do emocji i popełnienia błędów i powinna sobie na to pozwolić.
Mam nadzieję ,że przesympatyczna Natalka wyzdrowieje ,zapalenie płuc to poważna sprawa a dziewczynka brzydko kaszle.
Rozbawiło mnie to nawiązanie do książki i te dziwne wierszyki, jakie recytuje Aurelia.
Stary jesteś, śmierć cię czeka.
Garbarz po twą skórę pośle.
Już niedługo twego życia.
Mój ty biedny, stary ośle.
Fajnie tłumaczył Maciek dziecku czym jest propaganda.
Widać też nawiązanie do tej zabawnego stwierdzenia Geniusi ,że zawsze robi to co na ma ochotę. I że świat byłby bardzo ładnym miejscem ,gdyby wszyscy postępowali tak jak ona.
Maciek zobaczył Kreskę ,a właściwie Janeczkę w innym świetle. Pozory naprawdę mogą mylić.
Słowa Gabrysi o tym sercu dziewczyny pełnym tajemnic ,to chyba nawiązanie do Titanica ,hitu wszechczasów ?
Bardzo sympatyczny ,ciepły ,pełen uroku fragment. Ciekawe co będzie dalej ?






Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 10:45, 27 Kwi 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:43, 28 Kwi 2021    Temat postu:

Cieszę się, że podobał Ci się rozdział. I że zdołał Cię rozbawić. Bardzo mi się podobają zdjęcia, które dodałaś.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:43, 28 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział IX - Zemsta ma smak czekolady
Maciek nie powiedział Kresce powodu, dla którego Matylda chciała z nim porozmawiać. Czuł, że nie chce, aby ona o tym wiedziała. Z jakiegoś powodu się obawiał, że może w ten sposób zranić jej uczucia lub pomyśli ona sobie o nim coś, czego pomyśleć w żaden sposób nie powinna. Z jakiegoś dziwnego powodu, który nie umiał sobie Maciek uzasadnić, zależało mu na tym, aby Kreska nie była już nigdy więcej zazdrosna o Matyldę. Bardzo tego chciał, dlatego nie powiedział jej, jaki był powód rozmowy z tą wredną dziewuchą.
Powód ten zaś był taki, że Matylda okazała skruchę z powodu tego, co o nim mówiła i twierdziła, iż wygadywała te wszystkie głupoty tylko i wyłącznie dlatego, że koleżanka ją do tego podpuściła.
- Mówię ci, to ta głupia Danuśka mnie podpuściła - mówiła z pasją w głosie - Kpiła sobie z tego, że zadaję się z kimś takim jak ty. Uważała, że to żadna partia dla mnie, jak to raczyła się wyrazić i widzisz, chciałam jej utrzeć nosa i dlatego też wygadywałam te wszystkie bzdury. Chciałam, żeby przestała się ze mnie śmiać. Ty nie wiesz, jaka ona jest. To wredna zołza. Ona tak umie manipulować ludźmi, że szkoda słów. Bałam się, że może mi zniszczyć opinię, kiedy skończą się wakacje i wrócę do szkoły.
- Poważnie? - zapytał z ironią w głosie Maciek - I naprawdę wcale tak nie myślisz o mnie, jak to mówiłaś na przystanku?
- Ależ nie, oczywiście, Maciusiu - mówiła słodkim tonem Matylda - Jak ty mogłeś pomyśleć, że ja tak właśnie uważam?
Jej głos był tak słodki, że aż kapał z niego miód. Ktoś inny z pewnością by się dał przekonać, jednak Maciek wyczuwał w tym wszystkim dobrze przygotowaną i przećwiczoną przed lustrem rolę. Oczywiście mógł się mylić, ale czuł z jakiegoś powodu, że się nie myli. Dlatego postanowił zabawić się kosztem dziewczyny i choć przez chwilę poudawać, że wierzy jej słowom.
- Naprawdę zrobiło mi się wtedy przykro, gdy mówiłaś to wszystko - rzekł do niej przyjaznym tonem - No, ale skoro mówisz, że to nic takiego...
- Super - zachichotała zadowolona Matylda - To co, Maciusiu? Wpadniesz do mnie jutro w południe, na moje urodziny?
- To one są już jutro?
- Tak. Wybacz, że dopiero teraz ci mówię, ale nie było wcześniej okazji.
- No dobrze, skoro zapraszasz, to przyjdę.
Matylda rozpromieniła się cała na twarzy, gdy to usłyszała.
- Jak to dobrze! Maciusiu, będziesz gościem honorowym, zobaczysz!
Maciek uśmiechnął się zadowolony, ciesząc się, że dziewczyna dała się tak łatwo nabrać na jego podstęp. Dlatego postanowił tym bardziej zjawić się u niej, aby móc w odpowiedni sposób potem jej dać nauczkę. Widział bowiem doskonale, że nie czuje ona nawet najmniejszej skruchy z powodu tego, co zrobiła. W końcu jej żal był udawany, aż nazbyt było to widoczne. Kiedyś, gdy Maciek nie widział świata poza nią, byłby w stanie w to uwierzyć. Teraz jednak nie był w stanie tego zrobić. Za to miał wielką ochotę wyrównać z tą wiedźmą rachunki.
Dlatego też przygotował się na to spotkanie. Ubrał się elegancko, uczesał się i wyczyścił sobie buty, a potem poszedł, zaopatrzony przy tym w niewielki bukiet kwiatków, najbardziej tani, jaki tylko był możliwy. Zaszedł więc do mieszkania Matyldy, która podała mu wcześniej adres swego domu, a gdy tylko tam dotarł, to zapukał do drzwi. Otworzyła mu Matylda. Była jakaś przygnębiona. Na widok chłopaka jednak uśmiechnęła się zadowolona.
- Jak się cieszę, że jesteś - powiedziała - Przyszedłeś pierwszy, jeszcze się nie zaczęło.
- No to mi się rzeczywiście nieźle trafiło - rzucił Maciek, z trudem ukrywając swoją złośliwość - Wszystkie przysmaki jeszcze nietknięte. W sam raz zatem, aby taki łasuch jak ja mógł je wszystkie zjeść.
- Spokojnie, tylko zostaw coś dla pozostałych gości - powiedziała Matylda, wpuszczając go do środka.
Maciek wszedł do środka i podał jej bukiet kwiatów. Dziewczyna przyjęła tak lekko zmieszana, ponieważ spodziewała się czegoś innego ze strony chłopaka.
- Co to za kwiaty? - zapytała.
- Żonkile - odpowiedział Maciek.
- A dlaczego nie róże?
- Bo były za drogie. Nie na moją kieszeń. Musiałbym pracować cały rok u twojego ojca, aby mnie było stać na porządny bukiet.
Matylda zrozumiała przytyk, bez trudu rozpoznając swoje własne słowa, ale nie zamierzała dawać się sprowokować, tylko uśmiechnęła się delikatnie i odparła:
- Jakie piękne. Śliczny prezent, naprawdę.
- Dziękuję, przekażę tej uroczej pani na Jeżycach, od której to kupiłem, że ci się one spodobały - powiedział wesoło Maciek - Jak się inni dowiedzą, jakie sławy zaopatrują się u niej w kwiaty i jak je lubią, wszyscy będą chcieli je kupować.
Matylda zgorszyła się myślą o tym, że ktoś się dowie, iż ona lub ktoś dla niej kupował kwiaty od baby na bazarze, ale oczywiście nie okazała tego, tylko bardzo delikatnie włożyła bukiet do wazonu z wodą i zaprosiła chłopaka do salonu.
- Mam zdjąć buty? Nie chcę pobrudzić wam posadzek. Zapewne z Mediolanu je twój tata przywiózł, prawda? - spytał ironicznie Maciek.
- Nie, te z Holandii przywiózł, ale spokojnie. Mamy sprzątaczkę, po przyjęciu wszystko posprząta - wyjaśniła Matylda.
- Ulala... Burżuazja pierwsza klasa. No proszę, socjalizm wokół nas, a wciąż panuje wyzysk człowieka przez człowieka.
- My nie należymy do partii. Tata po prostu dobrze zarabia.
Jasne, pomyślał Maciek. A portrety Bieruta i Gomułki na ścianie, to jest tylko wypadek przy pracy, tak? Pomyłka sprzątaczki, zatwardziałej towarzyszki KPP i przedstawicielki klasy pracującej?
Matylda zaprowadziła go do salonu, w którym chłopak zobaczył jej mamę, panią Stągiewkę. Sprawdzała ona właśnie, czy na stole wszystko jest w porządku i czy nie brakuje na nim niczego.
- O, jak widzę, przyszedł pierwszy gość - powiedziała kobieta, nie kryjąc przy tym swojego zachwytu.
- Mamo, to jest Maciek - przedstawiła go Matylda.
Kobieta przywitała się uprzejmie z chłopakiem i powiedziała do córki, aby ta zaprosiła gościa do stołu i z nim porozmawiała, a jak przyjdą kolejni goście, to już będzie można zaczynać. Sama wyszła z salonu, aby nie przeszkadzać młodym. Jak była jednak w przedpokoju, gdzie Matylda zostawiła kwiaty od Maćka, zawołała do córki:
- Matyldo, a kto zostawił te paskudne kwiaty? Znowu sprzątaczka?
- Nie wiem, mamo. Chyba tak! - zawołała do niej córka, próbując przy tym ukryć swoje zmieszanie.
Wstyd jej się było przyznać, że gość, którego zaprosiła do siebie, przyniósł coś tak żałosnego.
- Och, to po prostu wstyd. Ta kobieta nie ma za grosz gustu - powiedziała pani Stągiewka, wchodząc jeszcze na chwilę do salonu.
- Dlaczego? - spytała Matylda.
- Kto przynosi żonkile komuś na urodziny? Przecież chyba wszyscy wiedzą, że one symbolizują zazdrość, miłość bez wzajemności, pewność siebie i egoizm. Ja nie wiem, jak tak głupich ludzi można wypuszczać w świat, żeby nie wiedzieli o czymś tak oczywistym.
Matylda też tego nie wiedziała, dlatego nie chcąc źle wypaść w oczach matki, milczała, czując przy tym, że płonie ze wstydu. Maciek z kolei wyglądał na bardzo zadowolonego, ale też nic nie mówił.
Pani Stągiewka wyszła, natomiast Maciek zadowolony obserwował Matyldę i jej coraz większe poirytowanie. Już dawno minęła godzina 12:00 w południe i nikt nie przychodził. A przecież jasno powiedziała wszystkim, o której mają się zjawić. Co oni sobie w ogóle wyobrażali? Już ona im powie do słuchu, zobaczą. Niech no tylko się tutaj zjawią. Wtedy ona powie im do słuchu. Chociaż nie, może nie tak od razu. Może niech jej najpierw dadzą prezenty. Potem się pomyśli nad tym, jak im dopiec.
- Coś chyba goście się spóźniają - powiedział po chwili milczenia Maciek.
- Spokojnie, zaraz przyjdą - odpowiedziała Matylda, chociaż sama już coraz bardziej w to wątpiła.
- Aha, przyjdą. A jak nie przyjdą, to i tak żadna strata. Więcej dla nas.
To mówiąc, odkroił sobie powoli kawałek czekoladowego tortu, po czym jak najmniej elegancko nałożył go na swój talerz, używając przy tym tylko i wyłącznie własnych palców.
- Nie pogniewasz się, że skosztuję? - spytał złośliwym tonem.
- Oczywiście, śmiało. Częstuj się. W końcu po to on tu jest - odparła Matylda.
Była zgorszona zachowaniem chłopaka, który doskonale się przy tym bawił. Jakby nigdy nic nakładał sobie kolejne łakocie na talerz i wcinał je bez krępacji, a potem polewał sobie wodę sodową i lemoniadę, przy okazji głośno bekając, kiedy tylko miał na to ochotę. Matylda załamana zaczęła wówczas dziękować Bogu za to, że nie ma tu nikogo z gości, bo inaczej spłonęłaby ze wstydu, gdyby wszyscy jej przyjaciele zobaczyli, z kim ona się zadaje.
- Słuchaj, Matylda. A możesz mi jeszcze raz wyjaśnić, jak to było z tym, co tam gadałaś na przystanku? - zapytał Maciek, mając pełne usta, które zapchał sobie kolejnym kawałkiem tortu.
- Już ci mówiłam, Danuśka mnie podpuściła i gadałam tak tylko po to, aby zamknęła swój głupi dziób - wyjaśniła Matylda.
W duchu modliła się o to, aby coś się wreszcie stało i miała pretekst, aby już porzucić towarzystwo Maćka. Teraz jednak nie mogła tego zrobić, w końcu był on jedynym gościem na jej urodzinach, a dodatkowo jeszcze przedstawiła go mamie. Jak mogłaby teraz powiedzieć jej, że on nie powinien się tu zjawić, bo nie dość, że jest biedny, to jeszcze źle wychowany? Taki wstyd, taki skandal. Matka nie może się o tym dowiedzieć,
- Rozumiem. A więc w normalnej sytuacji nie przyznałabyś się do tego, że ty i ja się spotykamy ze sobą? - zapytał Maciek.
- Oczywiście, że nie. Chyba rozumiesz, że muszę dbać w szkole o swoją i nie tylko swoją, bo i rodziców, reputację - odpowiedziała mu Matylda, ze złości będąc bardzo szczerą.
- A co jest takiego obraźliwego w tym, że się spotykasz ze mną?
- Nic, ale widzisz... Niektórzy mogą uważać, że popełniam mezalians.
Maciek parsknął śmiechem, kiedy tylko to usłyszał.
- Mezalians? A to dobre! Ordynatowa Michorowska się znalazła! Będzie mi tu mówić o mezaliansach.
Chłopak zaczął się śmiać. Matyldzie zaś z gniewu pociemniało w oczach. Nie wytrzymała dłużej w spokoju i zapytała ze złością:
- A co ty sobie myślałeś? Że to honor zadawać się z tobą, takim biedakiem i to jeszcze z nizin, którego rodzice siedzą w więzieniu i którego brat jest podejrzany politycznie? Sądziłeś, że to taki honor dla mnie?
Starała się z trudem zachować spokój, choć miała wielką ochotę wrzeszczeć, tupać nogami i gryźć.
- Nie, wcale tak nie myślałem - odpowiedział jej Maciek, który nagle całkiem przestał się śmiać - Po prostu sądziłem, to wszystko nie ma znaczenia dla kogoś, kto wyraził zainteresowanie moją osobą.
Mówił teraz zupełnie poważnie, spokojnie i stanowczo, a zarazem z jakimś wyraźnym wyrzutem w głosie. Matylda poczuła wówczas, że chłopak ma do niej żal i choć podświadomie czuła, iż ma on rację, nie była w stanie się przed nikim do tego przyznać. A już najmniej przed samą sobą.
- Musisz mnie zrozumieć - powiedziała z wyrzutem w głosie - Jestem córką swoich rodziców. Oni bardzo dbają o to, abym zawsze obracała się w przyzwoitym towarzystwie.
- To po co mi w ogóle zawracałaś głowę? - zapytał ze złością Maciek.
- Ja tobie? Sam zacząłeś za mną łazić - odparła z ironią Matylda.
- A ty mi na to pozwoliłaś. Nic do mnie nie czujesz, może poza pogardą, a mimo to pozwoliłaś mi coś do siebie poczuć i nawet zaprosiłaś tutaj, aby pokazać mi, że ci zależy, a potem dalej się mną bawić, jak to zapowiadałaś na przystanku.
Matylda zmieszała się lekko, ale nie na tyle, aby nie odpowiedzieć mu:
- A co ty sobie myślałeś? Twój brat jest podejrzany politycznie, twoi rodzice siedzą w więzieniu za zdradę naszej socjalistycznej Polski, a ty sam co? Nie masz za wiele kasy, chodzisz chyba miesiąc w tych samych ciuchach, mieszkasz sobie w jakieś pipidówce wraz z bratem. Co myślałeś? Że będę dumna z takiego chłopaka?
- To zapytam jeszcze raz: po co mi w ogóle zawracałaś głowę?
- Bo chciałam się zabawić, rozumiesz? Taka jestem. Bawię się takimi głupimi facetami jak ty. Jako dziecko byłam nieraz obiektem kpin ze strony kolegów. Teraz jestem kimś i teraz to ja kpię sobie z innych. Z takich jak ty.
Maciek spojrzał na Matyldę poważnym wzrokiem i rzucił ironicznie:
- Boże, jaka ty jesteś żałosna. Co ja w tobie widziałem?
To mówiąc wstał od stołu i spytał, gdzie jest łazienka, bo chce się umyć. Gdy Matylda mu ją wskazała, poszedł umyć sobie dłonie i twarz, a Matylda usłyszała pukanie do drzwi. Pomyślała sobie, że to pewnie jej tak długo oczekiwanie goście, więc szybko podbiegła im otworzyć. W drzwiach jednak stała Danuśka. Wyglądała na bardzo smutną.
- Danuśka! Nareszcie jakaś miła i przyjemna wizyta! - zawołała uradowana Matylda - Wejdź, proszę.
- Nie mogę, ja tylko na chwilę - powiedziała Danuśka śmiertelnie poważnym tonem.
Matylda przelękła się. Teraz i ta będzie miała do niej o coś pretensje?
- A więc o co chodzi?
- Chciałam ci powiedzieć, że twoi goście nie przyjdą. Opowiedziałam im o tym, jak potraktowałaś Maćka, jak przy mnie go obgadywałaś z czegoś tak bardzo banalnego jak bieda.
- A co ci do tego? I dlaczego tak nagle go bronisz?
- Bo sama jestem z biednej rodziny i choć obecnie mi się powodzi, nigdy nie zapomniałam o tym, kim jestem. Kim byłam. Gardząc Maćkiem, gardzisz także i mną. Gardzisz wszystkimi, którzy stoją choćby o stopień niżej od ciebie.
- Danuśka, ale to przecież nie tak.
- A niby jak? A zresztą, to nieważne. Wszyscy już wiedzą, jak zachowałaś się wobec Maćka i wspólnie uznali, że nie chcą się zadawać z kimś, kto tak łatwo potępia innych za to tylko, że są od niego biedniejsi. Bo prędzej czy później spotka ich z twojej strony to samo. Wystarczy tylko, że lekko im się powinie noga i już będą gorsi w twoich oczach. Mam rację?
Matylda zmieszała się i nie wiedziała przez chwilę, co ma powiedzieć. Zaś Danuśka dostrzegła stojącego niedaleko nich Maćka, który właśnie umył ręce i z uwagą przysłuchiwał się rozmowie.
- Maciek, chciałam cię przeprosić - powiedziała Danuśka - Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że na początku śmiałam się z ciebie wraz z nią. Jesteś w porządku chłopak, nie zasłużyłeś na takie traktowanie. Wiele o tym myślałam i zrozumiałam, że zachowałam się po prostu beznadziejnie. Przepraszam cię jeszcze raz.
Maciek nie wyczuwał w jej głosie fałszu ani udawania. Danuśka mówiła do niego całkiem szczerze. Nie była dobrze wyszkoloną aktorką, tylko uczciwą osobą, która nie chciała go zranić i teraz przeprasza za swoje zachowanie.
- Nie gniewam się. Przeprosiny przyjęte - odpowiedział.
- Dziękuję ci. A co do ciebie, Matylko... - to mówiąc, Danuśka zwróciła się w kierunku swojej ex-przyjaciółki - Chcę, żebyś wiedziała, że mam cię dosyć. Dla zabawy się bawisz ludźmi, kpisz z nich i dokuczasz im z byle powodu. Kiedyś to mnie bawiło, bo za długo się z tobą zadawałam i zachowywałam się, tak jak ty. Ale już mam tego dosyć. Nie minie za wiele czasu, zanim zaczniesz plotkować o mnie i wyśmiewać mnie, a sądzę, że po tym, co ci właśnie powiedziałam, stanie się to szybciej niż później. Ale wiesz co? Nic mnie to już nie obchodzi. Zrozumiałam, że nie chcę takiego życia. Nie chcę dawać ci powody do plotkowania na innych, żeby nie plotkowano na mnie. Zrywam więc naszą znajomość. Możesz sobie na mnie plotkować, ile tylko chcesz. W świecie Matyldy Stągiewki liczy się tylko Matylda Stągiewka. Ja na pewno nie. A więc dość tego. Koniec z nami. Idę sobie. Tobie, Maciek, też radzę iść.
- Zaraz pójdę, tylko też muszę coś powiedzieć naszej solenizantce.
Po tych słowach podszedł do Matyldy, popatrzył jej głęboko w oczy i rzekł:
- Farewell, miss Iza. Farewell.
- Jaka Iza? Mam na imię Matylda - zdziwiła się dziewczyna.
Maciek uśmiechnął się ironicznie.
- W zeszłym roku omawialiśmy tę lekturę. Sądziłem, że choć trochę wiedzy masz w tej swojej ślicznej głowie, ale widzę, że się pomyliłem. Chociaż właściwie, to liczyłem na to, że nie będziesz wiedziała, o co chodzi... To mi znacznie ułatwia całą sprawę. Żegnaj więc, pusta i żałosna lalko.
Matylda dopiero teraz zrozumiała, do jakiej książki nawiązał Maciek, ale nie była już w stanie się obronić przed jego zarzutem. Było już za późno, aby chociaż trochę zachować twarz. Maciek zaś poprawił sobie lekko włosy dłonią i wyszedł. W drzwiach o mało nie wpadł na ojca Matyldy, który właśnie wracał z pracy.
- Witam, pan Stągiewka? - zapytał uprzejmym tonem.
- Tak, to ja. A ty jesteś kolegą Matyldy? - zapytał zaintrygowany ojciec.
- Nie powiedziałbym, że nim jestem. W każdym razie nie teraz. No, ale gdzie moje maniery? Zapomniałem się przedstawić. Maciej Ogorzałko.
Słysząc jego nazwisko, pan Stągiewka zmieszał się lekko, a Maciej doskonale to wychwycił. Wiedział już, że trafił w czuły punkt.
- Po pańskiej minie wnoszę, że domyśla się pan, kim jestem. Pozwolę sobie więc sprecyzować. Maciej Ogorzałko, brat tego podejrzanego politycznie kolesia i syn tych aresztowanych wywrotowców, zdrajców naszej socjalistycznej ojczyzny. Wiem, że moja obecność może zaszkodzić panu w karierze, dlatego już się stąd zbieram. Żegnam serdecznie. Jakże słodki bywa smak pożegnania.
A smak zemsty jeszcze smaczniejszy, dodał w myślach. Jego zemsta bowiem smakowała tortem czekoladowym.
Maciek zszedł wraz z Danuśką na dół, a ojciec spiorunował Matyldę dzikim wzrokiem, zamykając za sobą drzwi.
- Kogo ty sprowadzasz do naszego domu, co?! Chcesz, żebyśmy mieli przez ciebie kłopoty?! Jeżeli się ktoś dowie, że taki element bywał u nas, możemy mieć problemy!
- Przepraszam, tato - jęknęła Matylda, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
Załamana pobiegła do swojego pokoju, mijając po drodze matkę, która tak była zajęta pochłanianiem jakiegoś taniego romansidła, że nie słyszała nic z tego, co tu zaszło. Zapytała więc z głupia frant:
- Co się stało?
Nikt jednak nie udzielił jej odpowiedzi.
Matylda zaś wpadła do swego pokoju, upadła na łóżko i zaczęła w nie dziko płakać. Za co ją to wszystko spotyka? Za co? Przecież ona tylko mówiła prawdę. Ten cały Maciek sam sobie wmówił, że mogą być razem, ona przecież niczego mu nie obiecywała. A że chciała, aby ją całował i go kokietowała? I co z tego? To jest powód, aby ją tak zranić? A to, że go obgadywała na ulicy? Wielka mi rzecz. Jej koleżanki bardziej podle obgadują nawet swoich facetów, a co dopiero obcych. A więc czego on oczekiwał? Wszystkie tak robią. Kokietują, bawią się facetami, po czym rzucają ich. Wszystkie jej koleżanki tak robiły. Dlaczego więc ona miałaby być inna?
Teraz pewnie sobie gada z tą głupią Danuśką. A potem pójdzie do tej swojej Kreski. Do tej głupiej Krechowicz. Na pewno oboje będą mieli z niej niezły ubaw. Widziała ich na ulicy, jak śmiali się z niej. Pewnie teraz też będą to robić. Pewnie tak. A wcześniej pośmieją się z niej on i Danuśka.
No właśnie... Danuśka... Krechowicz... Tej głupiej Krechowicz bardzo zależy na Maćku. Nie trzeba być jasnowidzem, aby to dostrzec. Ciekawe tylko, czy dalej jej będzie zależeć, jak się dowie o swoim ulubieńcu i o Danuśce? Jak się dowie o nich odpowiednich rzeczy?
Zadowolona oraz dysząc żądzą zemsty, Matylda wstała i wybiegła z pokoju, a potem z mieszkania. Musiała szybko znaleźć dozorcę. On na pewno ma książkę telefoniczną. Zwykle dozorcy je mają. Na pewno będzie tam też numer tej głupiej Krechowicz. Jeden telefon do niej zmieni triumf Maćka w jedną wielką porażkę. Zobaczy, co to znaczy zadzierać ze Stągiewką.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 19:48, 03 Gru 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 9:23, 28 Kwi 2021    Temat postu: Rozdział IX - Zemsta ma smak czekolady

Rozdział IX - Zemsta ma smak czekolady
Maciek dał Matyldzie niezłą lekcję. Zemsta ma rzeczywiście smak czekolady.

Głupia rozpieszczona pannica ,która uważa się za kobiece wcielenie Waldemara Michorowskiego. A nie rozpoznała cytatu z Lalki. I ten jej dom ,ci komunistyczni bogowie wiszący na ścianie ,to och i ach i wieczne dbanie o pozory.
Pełno fałszu i hipokryzji ,należą do partii , są za powszechną za równością ,a zatrudniają sprzątaczkę.
Ciekawe czy to ojciec Matyldy aresztował rodziców Maćka ? Bo tak od razu poznał ich nazwiska.
Marka Bukowskiego widziałabym jako ojca Matyldy.

Jego zmanierowaną żonę i mamę Matyldy mogłaby zagrać Kamila Bar,nie lubię tej aktorki.

Wrażliwa Danuśka to Julia Wróblewska.

Co będzie dalej i czy zemsta Matyldy się powiedzie ? Czy Kreska uwierzy w to ,że Maćka coś łączy z Danusią ?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Śro 9:43, 28 Kwi 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:15, 29 Kwi 2021    Temat postu:

W sumie ja tam nie mam nic do Kamili Baar, fajnie zagrała w kilku filmach. Ale przyznaję, że do tej roli rzeczywiście pasuje. I cieszę się, że spodobał Ci się ten rozdział. A początkowo wizyta Maćka u Matyldy miała być tylko kilkoma zdaniami, a potem przyszła inna wizja i wyszła mi to oto dzieło. Myślę, że udał mi się ten rozdział.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 12, 13, 14  Następny
Strona 2 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin