Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:16, 19 Lut 2021    Temat postu:

No właśnie. Mama Diego jest w połowie Indianką, to dlatego ma pewną indiańską intuicję, a prócz tego ma też intuicję matki. Podobnie jak w tym filmie z Tyronem Powerem, gdzie też czuła, iż Diego nie mówi im całej prawdy o sobie, ale ma swoje powody i nie chciała go o to wypytywać.

Tak, kapitan Monastario w serialu też pokazał, że biciem i zastraszaniem umiał wymuszać fałszywe zeznania na służbie swoich wrogów.

Inez może sobie na to wszystko pozwolić, bo jest kobietą i do tego jeszcze piękną. Monastario ma do niej wyraźną słabość i dlatego tak pobłażliwie patrzy na jej zachowanie.

Spokojnie, chociaż proces był jedną wielką farsą, to jednak mimo wszystko Mendoza może się nie niepokoić o swój los, bo Diego już ma pewien plan.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:14, 06 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział XII

Pojawia się Zorro

Następnego dnia po procesie, miała się odbyć publiczna egzekucja skazanego na śmierć Joaquina Mendozy. Miejscem wybranym do realizacji tego projektu, zgodnie z prawem i obyczajem, miał być główny plac w Los Angeles. Wybór tej, a nie innej lokalizacji nie stanowił bynajmniej przypadku lub kaprysu kapitana. To wszystko miało na celu charakter propagandowy. Wszyscy mieli mieć możliwość zobaczenia egzekucji człowieka, który wystąpił przeciwko komendantowi. Każdy mieszkaniec Los Angeles musiał zobaczyć, co go czeka, jeżeli pójdzie w ślady tego łotra wyjętego spod prawa. Miało to pokazać wszystkim i każdemu z osobna, że władza kapitana Monastario w mieście jest nieograniczona, a występowanie przeciwko niemu to zbrodnia, za którą tylko jedna może być kara. Prócz tego też zawsze publiczne egzekucje odbywały się na głównym placu. Stał tam szafot, który wszak już od dawna nie był używany, gdyż mieszkańcy wcześniej nie mieli poważniejszych powodów do tego, aby narzekać na swoich komendantów, a co za tym idzie, nie mieli też powodów, żeby występować przeciwko nim. Od czasu do czasu komuś się oberwało za zamieszki lub burdy, bo nawet i w najspokojniejszym na świecie mieście do tego dochodzi, ale wtedy zwykle kończyło się na tym, że taki delikwent trafiał na kilka dni i nocy do celi lub też zostawał przywiązany do pręgierza, który znajdował się na terenie koszar i dostawał tam baty i puszczano go wolno, a wizja dostania batem lub posiedzenia kilka dni w zimnej i nieogrzewanej celi wystarczająco zniechęcała ludzi do burd i zamieszek. Zresztą, jeśli chodzi o to drugie, ludzie nie mieli dotąd jakiś większych powodów do ich wszczynania, a co do tego pierwszego, to burdy praktycznie zawsze i w każdym miejscu na świecie wybuchały, a zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś za długo siedział w oberży i wypił w niej za dużo wina. Wówczas to wielu ludzi, nawet tych zwykle spokojnych, bez wahania łapało za szpady i próbowało obciąć nią uszy oberżyście lub sąsiadowi. To było normalne konsekwencje posiadania przez miasto różnego rodzaju gospód i innych zajazdów, w których serwowano naprawdę doskonałe i zarazem mocne trunki, łatwo uderzające do głowy, gdy się nie zna w nich umiaru. Dodatkowo tę sprawę zaogniał w Los Angeles fakt, że większość jego mieszkańców stanowili rodowici Hiszpanie, którzy jak wiadomo, zawsze mieli gorące głowy i naprawdę mocne temperamenty, dlatego jeśli chodzi o burdy, to nie było wcale o nie trudno.
Ale suma summarum, to były tylko zwyczajne bójki, jakie łatwo mogą mieć miejsce nawet w najspokojniejszych miejscach na świecie. Tym razem jednak to była zdrada stanu, która mogła prowadzić do zamieszek, a może nawet i zamachu stanu. Dlatego władza musiała zareagować i musiała postawić przed sądem oraz publicznie stracić Joaquina Mendozę. A przynajmniej tak to publicznie wyjaśniał alkad, który zastraszony przez komendanta Monastario, wiedzącego bardzo wiele o jego grzeszkach, potulnie zgadzał się na wszystkie jego pomysły. Inaczej jednak na tę sprawę zapatrywał się Licenciado Pinia, wspólnik kapitana. On uważał, że cała ta sytuacja nie wpłynie pozytywnie na ich relacje z mieszkańcami Los Angeles.
- Osobiście odradzam ci publiczną egzekucję tego człowieka - powiedział do kapitana Pinia - Uważam, że nic dobrego z tego nam nie przyjdzie.
Monastario z uwagą przyjrzał się wspólnikowi, wyraźnie nie rozumiejąc, o co mu teraz chodzi.
- Nie pojmuję, przyjacielu. Przecież sam wymyśliłeś publiczny proces i to zwariowane oskarżenie o spisek przeciwko Koronie. Dlaczego teraz nagle uważasz ten plan za głupi?
- Nie uważam tego planu za głupi, bo on jest naprawdę dobry. Proces został we właściwy sposób poprowadzony. Chodzi mi tylko i wyłącznie o egzekucję.
- A dlaczego? Co masz przeciwko niej?
- A choćby to, że reakcja ludzi na proces wyraźnie mówi sama za siebie.
- A co to ma do rzeczy?
- Bardzo wiele. Panna de La Vega jawnie powiedziała nam w twarz, że ten cały proces Mendozy, to jedna wielka farsa.
- Panna de La Vega to jeszcze dziecko, temperamentne i bezmyślne. Nie jest dla nas zagrożeniem.
- Ona nie, ale jej słowa tak. Nie rozumiesz tego? Ona powiedziała wprost to, co wszyscy uważają, lecz nie mają odwagi powiedzieć.
- No właśnie, przyjacielu. Nie mają odwagi - powiedział Monastario, a na jego twarzy zagościł podły uśmieszek - Nie mają odwagi i będą siedzieć cicho.
- Panna Inez jakoś nie siedziała cicho - mruknął Pinia.
- Panna Inez to tylko jedna osoba, do tego jeszcze niewiasta. Nie może nam w żaden sposób zaszkodzić.
- Jedna osoba może wszystko zniszczyć lub zbudować, przyjacielu. Nie wiesz o tym? Jeśli jeden człowiek zdoła się przeciwko nam skutecznie buntować, może porwać za sobą innych i wszyscy mogą się nam przeciwstawić. A to nie byłoby dla nas dobre.
- Przesadzasz. Można by tak powiedzieć tylko w przypadku mężczyzny, ale nie w przypadku niewiasty.
Pinia widział, że nie przekona swojego rozmówcę do potraktowania poważnie sprawy panny de La Vega, do której kapitan miał wyraźną słabość, dlatego też już nie naciskał w tej kwestii i zmienił podejście.
- Mimo wszystko nadal uważam, że publiczna egzekucja Mendozy nie jest najlepszym pomysłem.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie jest to byle kto. Gdyby to był jakiś chłop czy Indianin, to bez wahania moglibyśmy go publicznie powiesić. Ale to jest szlachcic. Jego publiczne stracenie tylko powiększy liczbę naszych wrogów.
- Na naszych wrogów wystarczy stryczków, choćbyśmy mieli powywieszać pół Los Angeles.
- Nie przyniesie nam to pożytku. Musimy cieszyć się respektem pośród ludzi, ale nie zapominaj, że strach rodzi nie tylko posłuszeństwo, ale często też i opór.
- Właściwie poprowadzony strach zapewni nam posłuszeństwo bez oporu. A poza tym, jak ty byś to widział? Jak twoim zdaniem powinniśmy postąpić?
- W bardzo prosty sposób. Pozwolić Mendozie w nocy uciec, potem zacząć pościg i zabić go w spektakularny sposób, ale w taki, żeby wyglądało to na śmierć z powodu zbiegu okoliczności. Można też wsadzić go na pokład statku, który w odpowiednim momencie wyleciałby w powietrze razem z nim. Wtedy ludzie by mówili, że sam Bóg go pokarał, skoro nie dopuścił do tego, aby choć uciekł, to nie uniknął kary za swoje zbrodnie.
- Zbyt to skomplikowane, choć brzmi naprawdę interesująco. Ale zawsze przy realizacji takiego planu jest ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Nie, przyjacielu... My go publicznie powiesimy i wtedy nikt nie odważy się podnieść na nas ręki. A poza tym prawo jest prawem. Zgodnie z nim, za zdradę stanu jest śmierć. Jako prawnik powinieneś to doskonale wiedzieć.
Pinia westchnął załamany, widząc wyraźnie, że nie przekona w żaden sposób kapitana do zmiany zdania. Poza tym, może rzeczywiście miał rację? Oficjalnie i tak on i Monastario mieli czyste ręce, gdyż wszystkie ich czyny są podyktowane dobrem Korony, jak również zgodne z prawem. Nic nie można im zarzucić. Ale i tak prawnik, z natury swego zawodu nad wyraz ostrożny, wciąż posiadał naprawdę dużo wątpliwości. Czuł bowiem, że ta sprawa może nie skończyć się dla nich zbyt dobrze, jeśli w ogóle.
Ta oto rozmowa odbyła się wieczorem, niedługo po procesie Mendozy. Pinia, choć bez wahania jako sędzia wydał wyrok skazujący, uważał, że reakcja ludzi na procesie dowiodła, iż lepiej jest uważać i nie rozjuszać wściekłego tłumu. Dlatego publiczna egzekucja w tych okolicznościach nabrała dla niego innego znaczenia i już nie był jej tak bardzo pewien, jak to miało miejsce na początku. Monastatio był jednak uparty i uważał, że wyrok musi być wykonany zgodnie z zasadami, na placu głównym, na publicznym szafocie, w otoczeniu wszystkich mieszkańców, aby już nigdy więcej nikt nie odważył się podnieść na nich ręki.
Jeśli chodzi o tego rodzaju wątpliwej jakości widowiska, to miały one to do siebie, że każdy je mógł zobaczyć, ale nie każdy chciał z tej możliwości korzystać. Monastario wiedział doskonale, iż najlepiej by było, gdyby każdy w miasteczku widział, jak upokarza on swojego wroga i każe go za bunt przeciwko sobie, gdyż tylko w ten sposób mógł zyskać ostateczny posłuch pośród mieszkańców. Wiedział jednak dobrze, że siłą nie zmusi ludzi do tego, aby obserwowali egzekucję, dlatego też postanowił nie robić w tym celu nic. Wierzył, że ludzie zwabieni możliwością zobaczenia widowiska, jakiego dawno tu już nie było, pojawią się całymi tłumami na placu i w ten sposób jego cel zostanie osiągnięty. Wszyscy zobaczą pokaz jego władzy, zaczną się go bać i spokornieją. A ci, którzy tego nie zrobią, na pewno się dowiedzą od innych, jak wyglądała egzekucja, zrobi to na nich wrażenie i już nie będą mieli w głowach bunty. A jeśli nawet komuś jeszcze wpadnie do głowy tak głupi pomysł, to kapitan i jego ludzie potraktują go tak samo, jak Mendozę.
Z takimi właśnie myślami, Monastario poszedł spać, a rano wstał nad wyraz zadowolony z siebie. Wezwał Garcię, aby pomógł mu się ubrać, a kiedy sierżant wykonywał polecenie, kapitan był dla niego wyjątkowo miły. Nie uszło to, rzecz jasna, uwadze grubego żołnierza, który pozwolił sobie na niewinny komentarz odnośnie tej sytuacji.
- Panie kapitanie, wygląda pan dziś na naprawdę zadowolonego. Jak dziecko, które dostało wymarzony prezent.
Monastario uśmiechnął się zadowolony, patrząc na swoje odbicie w lustrze i powiedział:
- Istotnie, tak właśnie jest. Porównanie twoje, drogi sierżancie, jest naprawdę doskonale trafione. W rzeczy samej zostałem obdarzony wymarzonym przez siebie prezentem i nie zamierzam ukrywać zadowolenia z tego faktu.
- Poważnie? - zapytał zaintrygowany Garcia - A czy wolno wiedzieć, jaki to jest prezent?
- Oczywiście, sierżancie. Właściwie, to powinieneś wiedzieć, ponieważ to ty przywieziesz mi ten prezent.
- Ja, kapitanie? Przecież pan mówił, że już pan dostał ten prezent.
- Właściwie, to dopiero mam go dostać. Ale on już jest na tyle pewny, że bez wahania można go uznać za już ofiarowany. I ty mi go przywieziesz.
- Naprawdę, kapitanie? Dziękuję za ten zaszczyt - powiedział z uśmiechem na twarzy sierżant - Ale skoro mam go przywieźć, to chyba powinienem wiedzieć, jaki to prezent?
- Racja i zaraz się tego dowiesz - odparł kapitan, odwracając się przodem do swego zastępcy - Tym prezentem jest Mendoza, który dziś w południe zadynda na szubienicy.
Garcia początkowo zachichotał wraz z kapitanem na taką myśl, jednak kiedy sobie uświadomił, o co dokładniej tu chodzi, zmieszał się lekko, jako że przecież nigdy nie był zwolennikiem przemocy. Dodatkowo jeszcze przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl, o którą musiał zapytać. Dlatego powiedział:
- Panie kapitanie, nie chcę być bezczelny, ale muszę zapytać. Czy to, co pan mówi oznacza, że ja będę musiał osobiście...
To mówiąc, wykonał rękami gest wieszania kogoś na stryczku.
- Ależ nie, oczywiście, że nie, sierżancie - odpowiedział mu beztrosko kapitan - Nie jest pan przecież od tego. Od takich rzeczy jest kat i to on wykona to zadanie.
- Ufff... Cóż to za ulga... - rzekł Garcia i otarł sobie ręką pot z czoła - Przez chwilę już myślałem, że każe mi pan...
- Spokojnie, Garcia. Wolę zostawić taką robotę profesjonalistom. Ty jednak też odegrasz w tym wszystkim ważną rolę.
- Jaką, kapitanie?
- Macie dostarczyć więźnia na szafot, aby został stracony. I dopilnować, aby nie zdołał uciec.
Garcii taki sposób dostarczenia prezentu kapitanowi nie spodobał się, ale o wiele lepsze już było to, aniżeli osobiste wieszanie skazańca. Dlatego zasalutował tylko Monastario i rzekł:
- Dobrze, kapitanie. Ale ilu ludzi mam wziąć ze sobą?
- Najwyżej czterech. Więcej raczej nie będzie trzeba. W końcu to tylko jeden człowiek. Ilu żołnierzy potrzeba, aby zawieść skazańca na szafot?
- Tak jest! - zawołał Garcia i na polecenie kapitana wyszedł z gabinetu.
Monastario zadowolony zaś zamówił sobie śniadanie, dość obfite, które zjadł z wielkim apetytem i potem kazał siodłać swojego konia i zbierać się żołnierzom. Wziął sobie bowiem do serca ostrzeżenia Pinii i postanowił zabezpieczyć plac bardzo dużą ilością żołnierzy, aby w razie czego spacyfikowali oni tłum. Nie chciał mieć takiej sytuacji, w której jego adwokat będzie miał powód, aby mu mówić: „A nie mówiłem?”. Wolał mieć rację całkowicie i dlatego zaplanował wszystko nawet w najdrobniejszych szczegółach. Był pewien, że jego plan zdoła się zrealizować i nic nie zakłóci mu dzisiaj dobrego humoru, a Mendoza zawiśnie szybciej, zanim zdąży zaprotestować.
Z tymi oto spokojnymi myślami kapitan i większość jego żołnierzy opuściło koszary, pozostawiając na miejscu jedynie czterech ludzi do pilnowania więźnia. Garcii nie było z nimi, ponieważ poszedł zjeść posiłek w oberży. Był głodny, gdyż od rana nic w ustach jeszcze nie miał. U sierżanta, jak zwykle zresztą, krucho było z pieniędzmi, ale liczył oczywiście na to, że ktoś postawi mu jakiś posiłek i nie będzie musiał za nic płacić. Udało mu się, ponieważ w gospodzie spotkał Don Diego de La Vegę, który wraz ze swoim ojcem i siostrą przyjechał, aby zobaczyć egzekucję i w oczekiwaniu na nią zaszedł do oberży, aby zjeść coś i przy okazji pomyśleć. Kiedy tylko spotkał Garcię, od razu zaproponował mu posiłek, na co gruby żołnierz jedynie pro forma się sprzeciwiał, po czym przyjął propozycję z ogromną aż ochotą.
- Sierżancie, czemu pan jest taki ponury? - zapytał Diego, gdy już obaj jedli swój posiłek, choć zaznaczyć przy tym należy, że ten sierżanta Garcii był znacznie bardziej obfity niż posiłek młodego de La Vegi.
- A czemu mam być wesoły, Don Diego? Nie mam powodów do radości - rzekł na to Garcia - Przecież dziś w południe powieszą biednego pana Mendozę.
- To znaczy, że nie wierzy pan w jego winę, sierżancie?
- Oczywiście, że nie. Uważam, że ktoś nakłamał na jego temat i potem mu w ten sposób zaszkodził przed sądem. Chciałem nawet rozmawiać o tym z kapitanem Monastario, ale on nawet nie chciał mnie słuchać. Cóż więc mogę poradzić? Poza tym dawno tu nie było żadnych egzekucji. Nie wiem, jak ludzie na nie zareagują.
- Na placu powoli zbiera się tłum.
- To prawda, ale czy ten tłum będzie zadowolony, czy wręcz przeciwnie? Oto jest pytanie.
Po tych słowach Garcia powoli wrócił do posiłku, ale nie przerywał przy tym rozmowy, gdyż uważał to za niegrzeczność przestać mówić, gdy ktoś chce słuchać.
- Dodatkowo jeszcze muszę osobiście zawieść Mendozę na szubienicę.
- Poważnie, sierżancie? - zapytał bardzo zaintrygowany Diego, nalewając Garcii wina - To wielkie wyróżnienie. Powinien być pan z niego dumny.
- Niby tak, ale jak powiedziałem, nie wierzę w jego winę i jak mam teraz go zawieść na szafot? A jeśli po jakimś czasie okaże się, że jest niewinny? Jak ja się będę z tym wszystkim czuł?
- To rzeczywiście nie lada problem - rzekł Diego, z uwagą obserwując, jak Garcia wypija wino i nalewając mu kolejnego kubek - Ale skoro to więzień nad wyraz wielkiej wagi politycznej, to chyba dostanie pan dużo żołnierzy do eskorty, prawda?
- No właśnie nie. Kapitan da mi zaledwie czterech ludzi. Uważa, że zupełnie mi wystarczy. W końcu ilu ludzi trzeba, aby zawieść jednego człowieka na szafot? Tak mówił. Poza tym potrzebuje żołnierzy, żeby z ich pomocą pacyfikować tłum, gdyby coś poszło nie tak.
- To bardzo interesujące. A więc spada na pada ogromna odpowiedzialność, sierżancie.
- To prawda i dlatego muszę bardzo dobrze zjeść, aby mieć dość sił, żeby tego dokonać.
- I porządnie się napić, aby wyschnięte gardło nie przeszkadzało panu w pracy - rzekł Diego i ponownie nalał wina do kubka Garcii, gdy ten opróżnił poprzedni.
- Tylko bez przesady, Don Diego. Muszę być trzeźwy - zachichotał Garcia, ale z wdzięczności napił się jeszcze kilka kubków.
Pod wpływem wina Garcia opowiedział Diego dokładnie, jak, gdzie i kiedy będzie wieziony więzień, zobowiązując go jednak do tego, aby nikomu o tym nie mówił. Młody de La Vega złożył obietnicę, że dochodzi tajemnicy i przez chwilę jeszcze słuchał opowieści swego rozmówcy, a potem wyszedł, mówiąc, iż musi już iść załatwić swoje sprawy. Zapłacił oczywiście za siebie i Garcię, zanim to zrobił. Sierżant zaś lekko zaprotestował, ale tylko lekko i dość szybko zapomniał o tym, jak mu niezręcznie korzystać z łaski młodego szlachcica, kiedy tylko wrócił do posiłku i zdołał z jego pomocą nasycić swój głód.
Niedługo potem, gdy już była pora, powrócił do koszar i wezwał czekających tam żołnierzy. Na jego polecenie Mendoza został wyciągnięty z celi, którą stanowił nad wyraz niewielki pokoik z pryczą, którego drzwi składały się z wielkich oraz bardzo mocnych krat i klamki. Oprócz tej celi koszary zawierały jeszcze kilka, w tym dwie były znacznie większe od poprzednich, na wypadek, gdyby pan kapitan chciał aresztować większą liczbę ludzi. Skazaniec jednak zajmował jedną z tych mniejszych i zdecydowanie całkowicie mu one wystarczały, przynajmniej zdaniem Monastario.
Mendoza został zabrany z celi i posadzony na otwarty wóz, który otoczyli ze wszystkich kątów żołnierze na koniach. Garcia dosiadł konia i ruszył na czele tego niewielkiego orszaku w kierunku placu. Nie był zachwycony, ponieważ cały czas po jego głowie chodziły obawy, że być może Mendoza jest niewinny i kiedyś to wyjdzie na jaw, a sierżanta będą do końca życia już zżerać wyrzuty sumienia. Ale co miał robić? Rozkaz był rozkazem i musiał go wykonać, czy tego chciał, czy też nie. Jechał więc z więźniem i jego eskortą na plac. Ulice były wyludnione, gdyż wszyscy mieszkańcy miasta zebrali się na miejscu straceń. Ci zaś, którzy tego nie zrobili, zamknęli się w swoich domach i nie zamierzali z nich wychodzić ani też z nich wyglądać przez okno. Dlatego jazda była dość spokojna.
- To już niedaleko, senor Mendoza. Zaraz będzie po wszystkim - powiedział do skazańca Garcia.
- I to ma mnie niby pocieszyć, sierżancie? - zapytał z wyraźną ironią w głosie Mendoza.
Garcia poczuł, że palnął głupstwo, więc spuścił wzrok i już się nie odzywał.
Wtem dało się słyszeć mocny tętent końskich kopyt. Ktoś jechał w kierunku sierżanta i jego orszaku i to naprawdę szybko. Ciekawość, kto to może być, która dręczyła Garcię, dość prędko została zaspokojona, gdy ów ktoś wyłonił się nagle z zaułku i stanął tuż przed orszakiem, zatrzymując go. Był to wysoki i raczej młody człowiek, ubrany cały na czarno, nawet jego peleryna, powiewająca mu dumnie na wietrze była tego koloru. Jego twarz zdobiły cienkie wąsiki, górną część twarzy zasłaniała maska, jakby opaska albo chusta z wyciętymi w niej otworami na oczy. Głowę zdobiło mu duże, czarne sombrero z cienkim paskiem, który zamaskowany człowiek miał zapięte na brodzie. Tajemniczy osobnik dosiadał czarnego konia o czarnej grzywie, u boku miał szpadę, w olstrach konia pistolety, zaś w lewej dłoni trzymał bat.
- Z drogi, człowieku! Tarasujesz drogę! - zawołał do niego sierżant.
- Przykro mi, sierżancie, lecz nie mogę tego zrobić - odpowiedział na to ów tajemniczy osobnik - Mam do pana i pańskich ludzi bardzo ważną sprawę.
- Jaką?
- Chcę pana prosić, aby oddał mi pan tego człowieka.
Sierżant pomyślał, że się przesłyszał i dlatego parsknął początkowo śmiechem i jego ludzie także, dopiero po chwili do nich dotarło, że nie był to jednak żart i ów człowiek mówi śmiertelnie poważnie.
- Przykro mi, senor, ale musimy panu odmówić - powiedział Garcia - Ten oto człowiek został skazany na śmierć i musimy wykonać na nim wyrok. To znaczy, ja nie muszę, ale mamy obowiązek dostarczyć go na plac straceń. Nie możemy więc panu go oddać.
- W takim razie sam go odbiorę - odpowiedział zamaskowany człowiek.
Garcia, słysząc te słowa, chwycił za szablę i wydobył ją z pochwy, ale zanim zdążył jej użyć, bat człowieka w czerni otoczył się wokół jego dłoni, po czym poczuł naprawdę mocne szarpnięcie i zleciał z konia na ziemię, upuszczając przy tym broń. Nie zdążył się pozbierać, kiedy człowiek w czerni zeskoczył zwinnie ze swego konia, wydobył szpadę i przyłożył ją do brzucha sierżanta. Żołnierze przez ten czas zdjęli z pleców muszkiety, po czym skierowali je w kierunku napastnika, lecz ten nie stracił zimnej krwi. Przyłożył mocniej ostrze szpady do brzucha Garcii i powiedział:
- Sierżancie, niech pan każe żołnierzom złożyć broń. Inaczej dowiemy się, ile tłuszczu jest w tym tłustym cielsku.
Żołnierze nie chcieli strzelać bez rozkazu swego dowódcy, tak ich przecież wyszkolono, a ponadto zlękli się o życie tego sympatycznego grubaska, z którego po cichu się podśmiechiwali, ale nigdy nie życzyli mu źle. Dlatego też nie chcieli narażać jego życia, czekali więc na jego rozkaz. Domyślali się, jaki będzie, ale nie chcieli decydować za sierżanta. Wszak nie takie zwyczaje panowały w wojsku.
Garcia oczywiście nie znał myśli swoich podwładnych, ale nie chciał w żaden sposób ryzykować utraty życia i zawołał:
- Rzućcie broń! On nie żartuje!
Żołnierze posłusznie wykonali rozkaz, a następnie, gdy tajemniczy człowiek w czerni nakazał im zejść z koni i sierżant powtórzył polecenie, także je prędko wykonali i przy okazji podnieśli ręce do góry.
- Rozwiązać Mendozę! - zawołał człowiek w czerni.
- Róbcie, co każe! - dodał, wciąż niespokojny o swoje życie Garcia.
Dwóch żołnierzy szybko wskoczyło na wóz i rozwiązało więzy Mendozy. Ten roztarł obolałe od więzów dłonie i spojrzawszy na tajemniczego człowieka, rzekł:
- Nie wiem, kim jesteś, senor, ale uratowałeś mi życie.
- Jeszcze nie. Musi pan stąd uciekać - powiedział osobnik w czerni - Niech pan pożyczy jednego z tych koni. Wyglądają na całkiem dobre.
Następnie kazał żołnierzom wejść na wóz, a sierżantowi, aby także to zrobił i związał swoich podwładnych. Garcia wykonał polecenie, nie myśląc zbyt wiele, a potem pozwolił siebie związać Mendozie.
- Powiedzcie Monastario, że bardzo nam przykro, ale senor Mendoza dzisiaj go nie zaszczyci na placu swoją obecnością - powiedział człowiek w czerni.
- Kim jesteś, senor i dlaczego mi pomagasz? - zapytał Mendoza, wskakując na konia jednego z żołnierzy.
- Pomagam panu, bo walczy pan z tyranią i niegodziwością, jak ja - odrzekł człowiek w czerni - A swą mnie Zorro, czyli lis.
Po tych słowach wyciął on na brzuchu sierżanta dużą literę Z, oczywiście nie uszkadzając przy tym skóry grubaska, a jedynie jego koszulę. Po tym czynie zaś strzelił on batem nad uszami koni, do których przywiązany był wóz. Konie wtedy się spłoszyły i pognały w kierunku placu, a Zorro i Mendoza zostali sami.
- Niech pan jedzie, senor. Monastario za chwilę wyśle całe swoje wojsko, aby pana ścigało. Niech pan natychmiast jedzie do misji brata Felipe. On pana ukryje i da azyl. Nawet kapitan nie odważy się złamać prawo azylu.
- Dziękuję, senor Zorro. Nie zapomnę panu tego. Nigdy nie zapomnę - rzekł Mendoza, po czym pognał konia w kierunku wylotowym z miasta i już po chwili zniknął w tumanie kurzu.
- Powodzenia, przyjacielu - powiedział Zorro, obserwując jego ucieczkę - A ja tymczasem muszę jeszcze bardziej zaleźć za skórę kapitanowi. Niech wie, że to nie są żarty, tylko prawdziwa wojna.
Po tych słowach, zdzielił lekko konia stopami po bokach i ruszył przed siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 21:21, 06 Kwi 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 10:49, 07 Kwi 2021    Temat postu: Pojawia się Zorro

Bardzo dobry rozdział. Wreszcie się pojawił Zorro.
Jestem ciekawa co powie na to Monastario ,gdy się dowie o tym wszystkim ,że jego doskonały plan legł gruzach ?
Powinien bardziej słuchać rad adwokata ,zgubiła go własna arogancja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:56, 08 Kwi 2021    Temat postu:

Cieszę się, że wejście Zorro na scenę naszej opowieści Ci się podobało. Starałem się, aby wyszło jak najlepiej. Oj, Monastario jak zwykle, lekceważy sobie ostrzeżenia swojego adwokata i źle na tym wyszedł. I bardzo mu z tym dobrze.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:19, 18 Kwi 2021    Temat postu:

Rozdział XIII

Wypowiedzenie wojny

Tłum zebrał się już pod szubienicą, oczekując na rozpoczęcie egzekucji, a ta już niedługo miała mieć swój początek. Większość osób z tego oto tłumu składała się z osób niechętnych tego rodzaju widowiskom, tylko niektórzy z satysfakcją stali przy szafocie i nie mogli się już doczekać tego, co miało wkrótce nastąpić. Jedną z takich osób był kapitan Monastario. Siedział on na koniu i z uśmiechem na twarzy wpatrywał się w szubienicę. Oczami wyobraźni widział już dyndającego na niej Joaquina Mendozę. Był pewien, że taki widok z pewnością przekona ludzi żyjących w tym mieście, iż sprzeciwianie się jemu i jego władzy jest całkowicie bezcelowa. Tak, taki pokaz władzy doskonale zadziała i rozwieje wszelkie nadzieje miejscowych na obalenie go. A jeżeli ktoś mimo wszystko zechce knuć przeciwko niemu, jego ciała dołączy na szubienicy do ciała Mendozy.
Monastario spojrzał w kierunku żołnierzy otaczających cały plac, zarówno tych siedzących konno, jak i tych stojących pieszo. Wszyscy mieli broń ze sobą i byli gotowi do walki, gdyby taka miała nastąpić. Niedługo wjedzie tu Garcia wraz ze swoimi ludźmi oraz wozem skazańców, na którym będzie związany Mendoza. A zaraz potem ten zdrajca zawiśnie i sprawiedliwości stanie się zadość. Prawo znów pokaże, że jest silniejsze od żądań motłochu, który zostanie zmuszony ponownie się ugiąć pod silną ręką królewskiej władzy i jej reprezentantów.
Mimo tego, że był pogrążony we własnych myślach, kapitan łatwo dostrzegł idących w jego stronę Don Alejandro de La Vegę i jego córkę Inez. Oboje byli w bardzo eleganckich strojach, jakby szykowali się na bal. Monastario, widząc ich ubiór, pomyślał sobie, że w przypadku takich ludzi jak ta dwójka szlachectwo rzeczywiście zobowiązuje. W końcu kto inny, jak nie szlachcic, pan z panów, może się ubrać na egzekucję przyjaciela tak, jak na bal? I kto inny może brać z niego przykład, jak nie jego ukochana córeczka? Swoją drogą, jak ona trzyma głowę w górze... Jak wspaniale wygląda w tej kreacji... Nie ma co, to piękna dziewczyna. Ten, kto ją poślubi, z pewnością będzie szczęśliwy. A przy okazji położy rękę na pieniążkach jej ojca, a tych nie jest mało. Przyjemne z pożytecznym. Piękna i nad wyraz zmysłowa żona, a do tego również dostatek i dobrobyt zapewniony na całe życie. Czego więcej chcieć? No, może mniej irytującego szwagra w postaci tego błazna, Don Diego de La Vegi. Ale ostatecznie kto każe przyszłemu mężowi panny Inez przebywać całą dobę w towarzystwie jej starszego brata? Poza tym piękność senority oraz jej majątek z pewnością zrekompensują ewentualnemu małżonkowi wszystkie niedogodności w postaci irytujących krewnych. A skoro o nich mowa, to jakoś Monastario nie dostrzegł w tłumie Diego ani jego głuchoniemego sługi. Co się z nimi stało? Nie przybyli na egzekucję? Dziwne.
- Dzień dobry, panie kapitanie - powiedział Don Alejandro, podchodząc do kapitana.
- Dzień dobry, Don Alejandro. Senorita... - kapitan uchylił lekko głowę przed de La Vegą, a potem dotknął rąbka swego kapelusza, gdy witał się z Inez.
Dziewczyna oczywiście nie raczyła mu odpowiedzieć na jego pozdrowienie ani też obdarzyć go najmniejszym gestem szacunku jak dygnięcie. Pogardzała tym człowiekiem z całego serca i nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Oczywiście też nie był to przejaw dobrego wychowania, ale ponieważ tłum się zebrał na całym placu i panował dość duży gwar, mogła śmiało udawać, iż nie słyszała pozdrowień kapitana, co też oczywiście zrobiła.
- Cieszy mnie, że przybyliście państwo na egzekucję - powiedział kapitan do de La Vegów - Wszyscy obywatele Los Angeles powinni widzieć to wydarzenie. To bardzo ważne dla całego miasta.
- I dla pańskiej władzy, oczywiście - powiedziała złośliwie Inez.
Alejandro lekko ją skarcił, choć w duchu podzielał jej zdanie w tej sprawie.
- Oczywiście, senorita. Jestem jedynie reprezentantem Jego Wysokości, króla Hiszpanii. Ale moją władzę sprawuję zgodnie z wolą Jego Ekscelencji gubernatora i co za tym idzie, samego króla. Kto więc podważa moją władzę, podważa władzę Jego Ekscelencji, a ten, kto podważa władzę Jego Ekscelencji, podważa władzę samego króla. Tego więc darować nie można. Jako wierny sługa króla muszę dbać o to, aby władza w jego koloniach była sprawowana w sposób właściwy. Dlatego też muszę dbać o to, aby autorytet mojej władzy był nienaruszalny.
- Babcia zawsze mi powtarzała, że autorytet trzeba budować sobie powoli i stopniowo, a nie oczekiwać jej tylko na zasadzie posiadanego urzędu - stwierdziła nie bez złośliwości w głosie Inez.
Monastario parsknął śmiechem, słysząc te słowa. Nie zamierzał na poważnie brać słów starej Indianki i jej wnuczki, która je bezmyślnie powtarza.
- Pani babcia ma rację, ale nie uwzględnia faktu, że urzędnicy królewscy są osobami, których władzy ani też kompetencji nie powinno się w żaden sposób podważać. Jeżeli bowiem podważa się ich władzę bądź kompetencje, podważa się wobec tego władzę i kompetencje samego króla, który tych urzędników wybrał.
- Aha, a zatem krytykują pana, krytykuje się samego króla?
- Nie do końca to mam na myśli. Chodzi o to, że jeżeli urzędnicy popełniają błędy, trzeba im pomóc je naprawić, a nie podważać ich władzę lub próbować im ją odebrać. To nie-patriotyczne.
- Doprawdy? To ciekawy sposób myślenia. Wobec tego powinien pan chyba powywieszać pół Los Angeles, jeżeli nie prawie całe. Bo wątpię, aby tutaj więcej niż zaledwie garstka ludzi była zadowolona z pana postępowania.
- Droga pani, zapewniam panią, że jest pani w błędzie. Osoby niezadowolone z naszej władzy nigdy nie skazuje się na śmierć za posiadanie takich, a nie innych poglądów. Mendoza z kolei spiskował przeciwko Jego Ekscelencji z pobudek jak najbardziej egoistycznych, dlatego zasłużył na wyrok, który go spotkał.
- Dziwne jednak jest, że skazał go na śmierć pański piesek, a nie prawdziwy i wykwalifikowany sędzia.
Alejandro uciszył Inez wymownym ruchem ręki i powiedział:
- Proszę wybaczyć mojej córce. Zwykle mówi to, co myśli.
- To jest zaletą młodych i pięknych dam - odpowiedział życzliwie Monastario - Jak również ich przywilejem, że mogą to robić bez politycznych konsekwencji. Pod warunkiem oczywiście, iż nie próbują spiskować przeciwko Koronie. A nasza droga senorita Inez przecież nie spiskuje.
- I bardzo tego żałuję - burknęła Inez.
Monastario wybuchnął radosnym śmiechem, słysząc jej słowa, które uznał za dobry żart. Trudno mu było bowiem sobie wyobrazić pannę de La Vega jako kogoś stojącego na czele groźnego dla jego władzy spisku.
- Inez, proszę cię! - syknął ze złością Alejandro, po czym spojrzał na kapitana i dodał: - Panie kapitanie, choć moja córka nie umie trzymać języka na wodzy, to jednak posiadam podobne podejście do jej. Uważam, że to sędzia Varka powinien wydać wyrok w tej sprawie. Zastępowanie go kimś innym wywołało całkowicie panu niepotrzebne wzburzenie w mieście.
- Dlatego właśnie cały plac otacza wojsko - powiedział z wyraźną satysfakcją w głosie kapitan - To uspokoi ewentualne zamieszki w mieście. A co do senora Pinii, to zapewniam państwa, że posiada on wszelkie kompetencje do prowadzenia przewodów sądowych. Kompetencje oraz prawo.
- Nikt nie podważa praw ani kompetencji pana Pinii, ale mimo wszystko też należy pamiętać o tym, że ludzie inaczej mogą do tego podchodzić - zauważył z lekkim politowaniem w głosie Alejandro.
- Ludzie nie są douczeni w kwestii prawa i nie wiedzą ani nie rozumieją lub też nie chcą rozumieć, jak ono funkcjonuje - odpowiedział Monastario - Wierzę wszakże w to, że z czasem ja i alkad zdołamy stworzyć społeczeństwo całkowicie świadome tego, jakie jest prawo i przestrzegające go i to co do najmniejszej litery.
- Jaki piękny plan - zakpiła sobie Inez.
- To moja wizja - odrzekł jej Monastario, nie wyczuwając kpiny w jej głosie lub też udając, że jej nie dostrzega.
- A zatem jest pan człowiekiem z wizją. Gratuluję - rzuciła szyderczo Inez - I po to pan też siedzi na koniu? Aby mieć lepszy widok na realizację swojej wizji?
- Proszę wybaczyć mojej córce, kapitanie. Ma charakterek po babci - rzekł pojednawczo Alejandro - Żywię nadzieję, że wie pan, co pan robi i pana dzisiejsze postępowanie nie obróci się kiedyś przeciwko panu i ogólnie władzy Korony. Jako lojalny sługa króla muszę panu zwrócić na to uwagę, zgodnie zresztą z prawem, jakie mi przysługuje i o jakim pan przed chwilą wspominał.
- Dziękuję panu, Don Alejandro, ale może być pan pewien, że wiem, co robię i że nie zaszkodzi to w żaden sposób Koronie.
- Oby tak było - powiedział Alejandro, nie do końca jednak przekonany do słów swego rozmówcy.
Monastario uśmiechnął się do niego w sposób nieprzyjemny, po czym spytał:
- A gdzie pańska żona? A pański syn, Diego?
Alejandro spojrzał na niego uważnie, jakby doszukując się jakichś podejrzeń względem siebie ze strony kapitana, po czym odrzekł:
- Moja żona nie lubi takich widowisk, a co do Diego, poszedł załatwić jakieś swoje sprawy. Miał się zjawić, ale chyba już tego nie zrobi. Odnoszę wrażenie, że także nie lubi takich widoków. Zresztą nie musi przecież oglądać tego widowiska stąd. Z okna w oberży też będzie wszystko widać, może nawet i lepiej. O ile, rzecz jasna, zechce oglądać takie widowisko. Ja i moja córka też nie przyszlibyśmy, gdyż z całym szacunkiem, panie kapitanie, takie widoki nie sprawiają nam najmniejszej nawet przyjemności, ale chciałem ostatni raz spojrzeć w oczy swego przyjaciela i go pożegnać.
- Postawa godna szacunku - powiedział Monastario z uśmiechem na twarzy - Kiedy już przywiozą więźnia, pozwolę panu się z nim pożegnać. No i oczywiście wyspowiadać się, jeżeli Mendoza poczuje potrzebę spowiedzi.
Te ostatnie słowa wypowiedział dlatego, że dostrzegł wśród ludzi w pobliżu szubienicy ojca Felipe, oczekującego możliwości udzielenia Mendozie ostatniego namaszczenia.
Tymczasem w końcu wjechał na plac wóz ze skazanym. Jednak zawartość jego była zgoła inna, niż to sobie wyobrażali wszyscy. Zamiast bowiem siedzącego na nim związanego Joaquina Mendozy zobaczyli sierżanta Garcię i czterech jego podwładnych, wszystkich bardzo mocno związanych i leżących na wozie. Konie zaprzężone do wozy pędziły przed siebie, ciągnąc swój balast za sobą. Mendozy nigdzie nie było. Ludzi zaszokowało, nikt nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. W końcu jednak kapitan Monastario, kiedy już zdołał się otrząsnąć po szoku, jakiego doznał, podjechał konno do wozu i wezwał żołnierzy, aby coś z tym zrobili. Żołnierze zatrzymali więc wóz, po czym wskoczyli na niego i rozwiązali prędko sierżanta i jego podwładnych.
- Garcia, co tu się stało?! Co wy wyprawiacie?! Gdzie jest Mendoza?!
Żołnierze leżący na wozie powoli się podnieśli i zeskoczyli na ziemię. Jako ostatni zrobił to sierżant Garcia, przy okazji jęcząc niemiłosiernie, gdyż przy jego tuszy taka czynność sprawiała mu lekki kłopot. Dodatkowo był załamany, że nie zdołał wypełnić rozkazu i być może za chwilę spotka go za to kara.
- Panie kapitanie... Nieszczęście... Tragedia... Mendoza... On... On...
- Co on?! Gdzie on jest?! - wrzasnął na niego komendant.
- On... On uciekł, panie kapitanie.
Monastario wyglądał, jakby miał zaraz dostać szału. Wściekły złapał Garcię za poły jego munduru i wrzasnął:
- Dokąd uciekł?! I w jaki sposób?! Jak jeden człowiek mógł pokonać pięciu żołnierzy?!
- Nie był sam. Pomógł mu tajemniczy człowiek o imieniu Zorro - powiedzieli chórem żołnierze z eskorty.
- Zorro? - zdziwił się kapitan.
Teraz dopiero dostrzegł na brzuchu sierżanta wyciętą szpadą dużą literę Z. Puścił wówczas swego podwładnego i w szoku powtórzył:
- Zorro? To znaczy lis.
- Co za Zorro? Kto to jest, sierżancie? - zapytał Pinia, podchodząc do obu rozmówców.
- Nie wiem, proszę pana. To jakiś człowiek ubrany na czarno. Przedstawił się jako obrońca uciśnionych czy jakoś tak - zameldował Garcia.
Monastario zlekceważył jego słowa i spojrzał na adwokata z wyraźną furią w oczach.
- Ktoś tutaj robi nam bardzo brzydki figiel. Już ja się dowiem, kto to taki.
Następnie krzyknął:
- Żołnierze, na koń! Ścigać Mendozę! Nie mógł daleko uciec!
Ledwie zdążył dokończyć rozkaz, nagle coś świsnęło i jego kapelusz zleciał mu z głowy, przeszyty strzałą, która wbiła się w wóz do wożenia więźniów. Widok strzały wzbudził panikę wśród ludzi, którzy z miejsca zaczęli krzyczeć, że oto teraz Indianie ich atakują i wielu z nich próbowało rzucić się do ucieczki, ale obecność na placu żołnierzy tworzący wielki kordon wokół całego placu uniemożliwiła im to. Zaczęli się więc z nimi szarpać, próbując ich usunąć z drogi.
Monastario jednak nie zwracał na to wszystko uwagi. Spojrzał w kierunku, z którego poleciała strzała, czyli w stronę dachu pobliskiego budynku, ale nikogo tam nie zobaczył. Zapewne ten ktoś już się schował, korzystając z zamieszania, które właśnie wybuchło. Zresztą na chwilę obecną nie miało to dla pana kapitana większego znaczenia. Wyrwał strzałę z wozu, wyjął ją ze swego kapelusza i nagle zobaczył, że do strzały jest coś przywiązane. Jakaś owinięta wokół strzały kartka papieru. Odwiązał ją, rozwinął i przeczytał jej treść, która szła następująco:

Drogi kapitanie Monastario,

Od dzisiejszego dnia proszę mnie uważać za swojego wroga. Jeżeli jeszcze raz skaże pan na śmierć niewinnego człowieka, wrócę i ukażę Pana dotkliwiej niż teraz. Z dniem dzisiejszym bowiem wypowiadam wojnę wszelkiej niegodziwości i podłości z Panem na czele. Może Pan to śmiało uznać za otwarte wypowiedzenie Panu wojny.

Podpisano:
Zorro.


Monastario odczytał głośno ów list, a żołnierze z eskorty, sierżant Garcia oraz Pinia wypowiedzieli z przerażeniem ostatnie słowo, widniejące na podpisie.
- Zorro... A zatem mamy nowego wroga, burzyciela porządku publicznego, a także łotra próbującego uzurpować sobie prawo do wymierzania swojej własnej wersji sprawiedliwości - powiedział Monastario, gniotąc w dłoni list - Ale zapłaci mi za to, ten łotr! Zapłaci!
Wtem na plac wjechał galopem jakiś tajemniczy jeździec ubrany na czarno. Dosiadał on również czarnego konia o pięknej, czarnej grzywie. Czarna peleryna, mocno umocowana na ramiona nieznajomego, powiewała dziko na wietrze. Gdy już ów tajemniczy osobnik znalazł się przy szubienicy, zawołał głośno:
- Witam wszystkich! Cieszę się, że mogłem się z wami zobaczyć, gdyż bardzo chcę was przeprosić, ale niestety, dzisiaj przedstawienie się nie odbędzie. Senor Mendoza ma nieco inne plany niż odgrywanie roli wisielca. Ale przysłał mnie w zastępstwie, abym was zabawił.
- To on! To Zorro! - zawołał przerażony Garcia.
- Aresztować tego łotra! - krzyknął Pinia.
Żołnierze już się rwali do wykonania tego rozkazu, gdy nagle Zorro, wciąż nie tracąc dobrego humoru, zawołał:
- Zaiste jesteście odważnymi ludźmi, przyjaciele. W kilkudziesięciu chcecie złapać jednego człowieka?
- Zostawcie go! - krzyknął Monastario do żołnierzy.
Ci zdumieni, ale posłuchali go i stanęli jak wryci, oczekując jakiś kolejnych poleceń od swego dowódcy, który tylko dodał:
- Sam się z nim rozprawię.
To mówiąc, dobył szpady i odrzucił kapelusz na bok, aby mu nie przeszkadzał w czasie walki. Zorro zadowolony zeskoczył z konia, wyjął szpadę i przechylił kapelusz na tył głowy, aby mu było wygodniej walczyć.
- Widzę, że przeczytał pan mój list, kapitanie - powiedział wesoło.
- Obraziłeś mnie tym listem i poniesiesz za to konsekwencje, ty bandyto! - zawołał bojowo Monastario, próbując nadać swemu głosowi powagi.
- Ja jestem bandytą? A co mam powiedzieć o człowieku, który tyranizuje ten lud i przeprowadza ustawione procesy, rzekomo działając dla dobra kraju?
Monastario nie wytrzymał tych kpin i zaatakował Zorro. Ludzie rozstąpili się, aby ułatwić przeciwnikom pojedynek. Kapitan zaciekle nacierał na człowieka w czerni, ten jednak ze stoickim spokojem odpierał każdy jego atak, złośliwie się przy tym uśmiechając, czym doprowadzał swego przeciwnika do jeszcze większej furii i niekontrolowanych, gwałtownych ataków z jego strony.
- Ciekawe, kto to taki? - zapytała Inez, z zachwytem obserwując walkę.
Miała oczywiście na myśli Zorro.
- Nie wiem, ale wspaniale walczy szpadą - odpowiedział jej Alejandro - Jaka szkoda, że twój brat nie może tego zobaczyć. Mógłby się wiele nauczyć.
Tymczasem Zorro odpierał spokojnie ataki kapitana, a gdy poczuł, że już ma dość tej zabawy, przeszedł do natarcia, ale tak precyzyjnego, że Monastario zaczął się cofać i nie zauważył, że robiąc to, zaczyna się wspinać na szubienicę. Zorro jednak wciąż go atakował, zmuszając cały czas do odwrotu, aż trafili na zapadnię. Tam nagle Zorro wykonał niezwykle zwinny ruch ręką i szpada kapitana wyleciała mu z furkotem z dłoni i opadła na bok. Monastario zaś wywrócił się i upadł na deski szafotu. Zorro przyłożył mu ostrze swojej broni do piersi i zapytał:
- Poddaje się pan, kapitanie?
- Poddaję się. I tak nie mam innego wyjścia - odpowiedział kapitan ze złością w głosie.
- Zasadniczo nie ma pan - odparł zadziornym tonem Zorro - Niech pan więc dobrze zapamięta tę lekcję, którą dzisiaj panu daję. Niech pan lepiej dopilnuje, aby każdy proces w tym mieście był uczciwie przeprowadzony. Jeżeli będzie inaczej, to wrócę tu i się zemszczę. A to niech panu przypomina o mnie.
Po tych słowach machnął zwinnie szpadą trzykrotnie i wyciął na lewej piersi komendanta literę Z. Oczywiście nie naruszył skóry, jedynie materiał stroju, ale i tak na wszystkich obecnych zrobiło to ogromne wrażenie.
- Niech pan dobrze zapamięta tę lekcję, panie kapitanie. Pański gruby sierżant z pewnością nigdy jej nie zapomni.
- Senor Zorro, muszę się w pewnej kwestii nie zgodzić - odezwał się z lekką nieśmiałością Garcią - Nie jestem gruby, tylko puszysty.
- W porządku, mój puszysty sierżancie - zachichotał Zorro - Mam nadzieję, że moje kolejne interwencje tutaj nie będzie już potrzebne.
- Żołnierze, brać go! - krzyknął Monastario.
Słysząc to, Zorro zachichotał zadziornie, po czym kopnął swego przeciwnika w kolano, a gdy ten zawył z bólu, złapał pętlę szubienicy i zarzucił mu ją na stopę, po czym podskoczył do dźwigni od zapadni i wprawił ją w ruch, przez co zapadnia opadła i Monastario wylądował głową w dół tuż nad ziemią, wisząc za nogę na szubienicy.
- Żegnajcie, przyjaciele! - zawołał wesoło Zorro i zagwizdał.
Jego wierny koń podbiegł do szafotu, a osobnik w czerni zwinnie wskoczył na siodło i złapał za lejce, nie zważając na wymierzone w jego kierunku muszkiety i dodał:
- Adios wszystkim!
Następnie pognał w kierunku wylotowym z miasta, bez najmniejszego trudu odpychając kilku żołnierzy, którzy dojechali do niego i próbowali go zatrzymać. Tłum zaczął dziko skandować jego imię, Monastario wrzeszczał na żołnierzy, aby go uwolnili, a ci w zamieszaniu wpadali na siebie, nie wiedząc właściwie, co mają zrobić najpierw: czy ścigać przestępcę, czy też może uwolnić komendanta. Kilku co prawda rzuciło się w pościg, a jeden z nich, najbardziej gorliwy, próbował za Zorro strzelać, ale skandujący głośno imię mściciela w masce ojciec Felipe bardzo dyskretnie wymierzył mu cios łokciem w twarz, nokautując go w ten sposób i nie dopuszczając do tego.
Zorro zaś uciekał dalej, aż dojechał do pewnej uliczki, na której stał rząd beczek ustawionych na wozie w piramidę. Ową piramidę podtrzymywała oparta o ziemię długa belka. Zorro zwinnie przejechał obok niej, po czym złapał za bicz i trzasnął nim sprawnie, owijając koniec swej broni wokół owej belki, jednocześnie nie przerywając galopu. Jeden mocny ruch ręki i belka odskoczyła, piramida się zawaliła i beczki opadły na ziemię, odcinając pościgowi drogę. Żołnierze nie byli w stanie przeskoczyć przez tę przeszkodę i zatrzymali się ze złością przed nią, zaś Zorro tylko zachichotał, pociągnął konia tak, że ten stanął dęba na ułamek sekundy i pognał przed siebie, znikając w oddali.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 3:24, 18 Kwi 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 8:21, 18 Kwi 2021    Temat postu: Wypowiedzenie wojny

Wspaniałe ,czuć klimat filmów o Zorro.
Widok upokorzonego kapitana jest wart wszystkich pieniędzy.
Podobały mi się wyraźne nawiązania zarówno do serialu Disneya jak i filmu z Tyrone Powerem. Ojciec Felipe bardzo dyskretnie wymierzył mu cios łokciem w twarz, nokautując go w ten sposób i nie dopuszczając do tego. Garcia, który głośno protestuje ,że nie jest gruby ,tylko puszysty.

Podobają mi się złośliwości Inez w stronę kapitana ,które jego najwyraźniej bawią ,bo piękna i zmysłowa seniorita wyraźnie wpadła mu w oko.
Ciekawe co będzie dalej ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:22, 18 Kwi 2021    Temat postu:

Ciesze się, że ten odcinek Ci się podoba, bo naprawdę bardzo się starałem, aby stworzyć idealny klimat znakomitych przygód Zorro i cieszy mnie, że zdołałem tego dokonać. Cudownie jest wiedzieć, że moje starania nie idą na marne i że moja muza jest nimi zachwycona.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Strona 8 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin