Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:32, 16 Gru 2020    Temat postu:

Zapraszam na mojego bloga, Iwonko.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 4:13, 16 Gru 2020    Temat postu:

Rozdział II

Konspiracja się zaczyna

Diego ze szpadą w dłoni stał naprzeciwko kapitana statku, który atakował go raz za razem. Oczywiście nie robił tego na poważnie, jedynie w ramach treningu, któremu nasz bohater oddawał się każdego dnia od chwili, kiedy opuścił już brzegi Hiszpanii z brakiem wiedzy o tym, czy kiedykolwiek jeszcze zdoła tutaj przybyć. Kapitan statku był jego dobrym znajomym i z chęcią nie tylko zabrał go do domu, ale każdego dnia brał z nim udział w ćwiczeniach z szermierki. Diego bowiem nie chciał wyjść z wprawy i uważał, że tylko w ten sposób zachowa formę, a tę chciał mieć już na stałe. Chciał być godzien pochwał swojego mistrza i uważał, iż tylko w taki sposób będzie mógł to zrobić, jeżeli każdego dnia będzie trenował. A skoro kapitan był osobą chętną do wzięcia udziału w ćwiczeniach, nie zostało mu nic innego, jak tylko skorzystać z okazji i trenować.
Tak więc obaj trenowali, aż się zmęczyli, a Diego ze stoickim spokojem znów rozbroił swojego przeciwnika.
- Dobrze, wystarczy - zachichotał kapitan statku, powoli ocierając sobie pot z czoła - Jest pan naprawdę świetnym szermierzem, Don Diego.
- Dziękuję, senor - odpowiedział mu młody de La Vega - Trenować z panem, to dla mnie prawdziwa przyjemność. Żałuję, że podróż nie potrwa nieco dłużej i nie będę się u pana dalej rozwijać jako szermierz.
- No cóż, tak to już jest. Każdy rejs, nawet ten kilkudniowy, jak u nas, musi się kiedyś skończyć - odpowiedział tonem rasowego filozofa kapitan - Ale proszę się nie bać, w Kalifornii znajdzie pan dosyć ludzi, którzy pomogą panu zachować dobrą formę.
- Sądzi pan, że będzie tylu chętnych, aby ze mną trenować?
- Nie treningi miałem tutaj na myśli. Obawiam się, że w Los Angeles nie dzieje się ostatnio dobrze i dobra umiejętność władania bronią może być panu nad wyraz użyteczna.
- Jak to? - zdziwił się Diego - Chce pan powiedzieć, że w mieście nie dzieje się dobrze? A dlaczego? Jakiś wróg na nas napadł? Szykuje się wojna?
- Nie z wrogiem zewnętrznym, skoro pan o to pyta - odparł mu na to ponuro kapitan - Biedne Los Angeles jest trapione licznymi problemami, odkąd wojskowi przejęli w nim władzę.
- Jacy wojskowi? Nie rozumiem.
- W Los Angeles pojawił się nowy komendant. Jest wyjątkowym draniem.
- Taki surowy?
Kapitan machnął na to lekceważąco ręką.
- Gdyby był tylko surowy, nie przejmowałbym się. Ale on jest wręcz tyranem. Zaprowadził własne porządki w mieście, dzierży w swoich łapach pełnię władzy i robi wszystko, co tylko mu się podoba. Wojsko z byle powodu potrafi rekwirować różne drogocenne przedmioty, a gdy tylko ktoś zostaje uznany za zdrajcę, od razu idzie do więzienia i to bez procesu.
Diego był w szoku, gdy to wszystko usłyszał. Czyżby to w tym właśnie celu wezwał go ojciec, aby obaj obalili reżim nowego komendanta?
- Ale jak to jest w ogóle? Przecież jest gubernator... No i alkad...
- Gubernator jest chyba całkowicie obojętny na problemy prostych ludzi, Don Diego - odparł smutno kapitan - A co do alkada, to poprzedni próbował się w jakiś sposób przeciwstawić tyranii i nie wyszło mu to. Komendant oskarżył go o zdradę i zmusił do opuszczenia miasta i to zaledwie dwa miesiące po objęciu przez niego urzędu. Obecny alkad woli się więc nie wychylać. Obawiam się, że nastały bardzo ciężkie czasy dla Los Angeles.
Po tych słowach kapitan podniósł z pokładu swoją szpadę i rzekł:
- Za jakąś godzinę przybijemy do brzegu. Dobrze panu radzę, jeżeli ma pan przy sobie cenne przedmioty, niech je pan schowa. Szkoda by było, gdyby wojsko miało je zarekwirować.
To mówiąc odszedł, a Diego został sam na sam ze swoimi myślami. Teraz już rozumiał, czemu ojciec prosił go, aby przybył. Widocznie uważał, że syn może mu w jakiś sposób pomóc obalić podły reżim. Tak, to by miało sens. Czemu jednak nie pisał wprost w liście, o co chodzi? Czyżby bał się przechwycenia listu i tego, że może on posłużyć za dowód przeciwko niemu w sądzie? To chyba było jedyne sensowne wytłumaczenie w tej kwestii. To by wyjaśniało, dlaczego ojciec pisał tak ogólnikowo. Nie mógł pisać wprost, więc nie uczynił tego, ale też pewnie sądził, iż trafił na bystrą osobę, która domyśli się, o co chodzi. Cóż... Teraz właśnie Diego się domyślał.
Młodzieniec powoli wszedł do kajuty, gdzie wierny Bernardo sprawdzał, czy w kajucie wszystko jest tak, jak trzeba. Gdy zobaczył zasmuconą wyraźnie minę swego pana, zaniepokoił się i zapytał na migi, o co chodzi.
- Nie jest dobrze, Bernardo - odpowiedział mu ponuro Diego - Kapitan przed chwilą wyjaśnił mi kilka ciekawych informacji. Myślę, że dzięki nim już wiem, co chciał osiągnąć ojciec, wzywając mnie do powrotu.
Po tych słowach opowiedział swemu słudze wszystko, czego dowiedział się od kapitana. Bernardo wyglądał na przejętego, gdy tylko to wszystko usłyszał, po czym pokazał na migi walkę na szpady i zrobił pytająco minę.
- Nie, przyjacielu. Nie tym razem. Jawną walką nie osiągniemy niczego. Jak mówił kapitan, poprzedni alkad Los Angeles stracił stanowisko i musiał opuścić miasto dlatego, że nie popierał działalności komendanta. Ten komendant to musi być prawdziwy łotr i szelma kuta na cztery nogi. Jeżeli pozbył się nawet alkada i postarał się, aby to stanowisko objął ktoś, kto nie będzie w stanie z nim walczyć, to pomyśl tylko, co zrobi z nami, gdy wystąpimy przeciwko niemu? Nie, Bernardo. Tutaj nie wystarczy samo dobre władanie bronią. Trzeba podjąć inne kroki. Takie, żeby komendant nie zorientował się, że coś przeciwko niemu knujemy.
To mówiąc Diego przypomniał sobie nagle, jak jego mistrz na pożegnanie, przytoczył mu cytat z „Księcia” Machiavellego. Słowa głoszące, że jeżeli chce się zawsze zwyciężać, trzeba być i lisem i lwem. Tak, w tej walce sam lew nie wygra, będzie potrzebował pomocy lisa.
- W tej walce będziemy musieli walczyć jak lew i lis jednocześnie - rzekł po chwili Diego - Będzie nam potrzebna właściwa konspiracja. Nikt nie może w nas widzieć lwy zdolne do walki z przeciwnikami. Musimy jak lisy zmylić naszych wrogów, aby ci nie zdołali nas zdemaskować i pokonać. Nie mogą wiedzieć, że coś planujemy, że chcemy działać przeciwko nim. Muszą nas lekceważyć, bo tylko wtedy będą popełniać błędy, które my obrócimy na naszą korzyść.
Bernardo pomyślał przez chwilę, po czym wziął do ręki książkę i zaczął ją z takim zabawnym uśmiechem przeglądać.
- Tak, to dobry pomysł - powiedział Diego, uśmiechając się zadowolony - To po prostu przednia myśl. Z człowieka czynu przedzierzgnę się w człowieka tylko i wyłącznie słów. Niech wszyscy wokół myślą, że jestem nieszkodliwym idealistą, wrogiem wojen oraz przyjacielem pokoju. Kimś, kto dużo mówi, ale mało robi. Tylko taki człowiek będzie dla nich niegroźny.
Bernardo zachichotał, ubawiony samą możliwością odgrywania takiej jakże ciekawej dla niego konspiracji, ale Diego szybko go sprowadził na ziemię.
- Tylko pamiętaj, że ta gra nie może być przesadzona. Inaczej przecież nawet największy tuman się zorientuje, iż coś jest w tym wszystkim nie tak i być może ta nasza gra jest nazbyt doskonała. Nie możemy zatem przesadzić. Zdrowy umiar musi być zachowany.
Służący pokazał coś swojemu panu na migi. Diego zrozumiał to bez trudu, gdyż zaraz odparł:
- Jeszcze nie wiem, co zrobimy w ramach naszej prawdziwej działalności. Na pewno będziemy w jakiś sposób zwalczać reżim, tylko jeszcze chwilowo nie mam pojęcia, w jaki. Trzeba się będzie dobrze nad tym zastanowić, zanim przejdziemy do działania. A póki co, będę udawał kogoś nieszkodliwego dla władz. Tak jak ten cesarz rzymski, Klaudiusz, który w młodości udawał idiotę, aby uniknąć walk o władzę, jaką toczyła ze sobą jego rodzina. Dzięki swojej grze uniknął czystek w rodzinie, jaką urządzili jego babka, Liwilla Druzylla i jej podobni. Potem zasiadł na tronie jako cesarz, czego raczej nikt mu nie wróżył i dopiero wówczas pokazał wszystkim, na co go stać. My musimy zrobić podobnie. Działać z ukrycia, przed światem pokazując mnie jako nieszkodliwego erudytę.
Bernardo trącił lekko w ramię swego pana, po czym zaczął mu coś na migi pokazywać.
- Ty też chcesz udawać? - zapytał wesoło, kiedy już odczytał skierowaną dla niego wiadomość - W sumie, to byłby dobry pomysł. Proponuję ci zatem, żebyś zaczął udawać przed wszystkimi głuchoniemego. Wtedy nikt nie będzie wahał się przed tobą niczego mówić. Uznają cię za nieszkodliwego półgłówka, którego tylko ja rozumiem i w tym będzie tkwiła nasza siła. W głowie, nie w pięści.
Po tych słowach Diego spojrzał przed siebie i powiedział ponuro:
- Na pięść kolej przyjdzie później. Nieco później. Być może szybciej niż nam się wydaje. I warto zrobić tak, aby komendant i jego zwolennicy nie wiedzieli, czyja dokładniej pięść ich uderzyła. Im mniej będą o tym wiedzieć, tym lepiej. Ale wiesz, tu nie wystarczy zwykła konspiracja. Musimy stworzyć postać, która ich wszystkich zatrwoży. Postać, która stanie się symbolem uciskanego ludu, znakiem sprawiedliwości i honoru, czymś, co da tym wszystkim ludziom nadzieję i będą wiedzieli, że nie są z tym, co ich spotyka sami. Że mają swojego obrońcę, którzy zawsze stanie po ich stronie. Ten ktoś będzie działał jawnie i bez obaw, że ktoś go z zemsty pozbawi bliskich. Będzie on działał jawnie, ale zarazem też ukryty pod maską.
Wypowiedziawszy to wszystko, Diego powoli podniósł z ziemi chusteczkę, którą upuścił i przyłożył ją sobie do ust, zakrywając dolną część twarzy. Szybko jednak odkrył, że to mu się nie podoba i rzekł:
- Nie, tak wyglądają pospolici bandyci. My musimy bardziej subtelni.
Potem poklepał po ramieniu wiernego sługę i dodał:
- Ale nie przejmuj się. Wszystko po kolei. Wszystko w swoim czasie. Na sam wpierw musimy wrócić do domu. A potem...
- Ziemia na horyzoncie! - rozległ się nagle krzyk jednego z marynarzy.
- Pakuj nasze bagaże, Bernardo! - zarządził szybko Diego - W ciągu godziny dobijemy do brzegu.
Po cichu zaś młodzieniec dodał:
- A gdy już to się stanie, rozpocznie się nasza konspiracja.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 4:14, 16 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 9:49, 16 Gru 2020    Temat postu: Rozdział II Konspiracja się zaczyna

Ciekawy odcinek ,nawiązujący do pierwszego odcinka ,ale przedstawiający to nieco inaczej. Diego chyba słusznie nie zamierza się tak wygłupiać i robić z siebie skończonego idioty.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:35, 16 Gru 2020    Temat postu:

Cieszę się, że rozdział Ci się podoba, Iwonko. Właśnie tak sobie pomyślałem, aby Diego uznał, żeby jego gra nie była zbyt doskonała, aby nikt się nie zorientował w jej grze, bo jak wiemy, w serialu Monastario w końcu się zorientował i tylko wielkiemu szczęściu Diego zawdzięczał to, że zdołał się wybronić. U mnie będzie nieco inaczej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 4:17, 17 Gru 2020    Temat postu:

Rozdział III

Kapitan Monastario

Po przybyciu do brzegu, Diego i Bernardo wysiedli ze statku, pożegnali się z kapitanem i załadowali swoje bagaże na powóz, który przysłał im do portu ojciec naszego bohatera. Chciał on co prawda przywitać osobiście swego pierworodnego, ale nie mógł tego uczynić z powodu niespodziewanych obowiązków, jakie wtedy na niego spadły. Dlatego wysłał jedynie powóz, którym teraz zabrali się nasi dwaj bohaterowie. Tym oto środkiem transportu dość szybko przybyli do Los Angeles, gdzie musieli zatrzymać się przed miejscowym garnizonem, aby jak wszyscy przyjezdni poddać się inspekcji celnej. Żołnierze mieli obowiązek przeszukać ich bagaże i sprawdzić, czy czegoś nie przemycają lub nie przewożą coś, co mogłoby zaszkodzić całemu miastu.
- Mam nadzieję, że szybko wam to zajmie. Nie mam ochoty siedzieć tutaj cały dzień - powiedział niezadowolonym tonem Diego do jednego z żołnierzy, gdy ten podszedł do niego, aby dokonać inspekcji.
- Proszę wybaczyć, ale takie mamy rozkazy. Musimy sprawdzać wszystkich przyjezdnych. To ze względów bezpieczeństwa - odpowiedział mu żołnierz.
- Ale chyba rodowitych Kalifornijczyków i mieszkańców tych okolic to nie powinno dotyczyć.
- Przykro mi, senior... Rozkaz brzmi: „Sprawdzać bagaże wszystkich, którzy tu przyjeżdżają”. WSZYSTKICH.
Żołnierz miał wypisany na twarzy smutek połączony ze zmieszaniem. Diego więc uznał, że dość już poznęcał się nad tym służbistą i nie oponował już, gdy żołnierze zaczęli zdejmować część bagaży z powodu, aby go sprawdzić.
- Dlaczego mnie nie powiadomiliście, że jest nowy podróżny?! - odezwał się nagle czyiś głos.
Należał on do wysokiego i dosyć grubego żołnierza w mundurze sierżanta, który właśnie wyszedł z koszar, wyraźnie zainteresowany tym, co się działo przed bramą do nich. Żołnierze na jego widok lekko zachichotali. Widać było, iż nie darzą oni grubasa zbyt wielkim szacunkiem, jeśli w ogóle. Zresztą mężczyzna ten raczej nie dawał powodu do tego, aby go podziwiać czy szanować. Nie tylko, że był gruby, ale i zarośnięty, jakby kilka dni się nie golił (co było zresztą prawdą), miał dość spore wąsy, które zapuścił po to, aby dodawały mu powagi, lecz tak naprawdę tylko czyniły go śmieszniejszym, a do tego pas miał niezbyt dobrze dopięty, przez co jego szabla przy każdym ruchu dyndała mocno i obijała mu się o nogi.
Diego uśmiechnął się wesoło, gdy tylko go zobaczył. Od razu go rozpoznał.
- Dzień dobry, panie sierżancie! - zawołał.
Żołnierz natychmiast skierował wzrok w stronę de La Vegi, a wówczas twarz naszego grubaska przybrała radosną minę.
- Don Diego! Jak Boga kocham, czy to naprawdę ty?! - zawołał, podbiegając szybko w kierunku młodzieńca, po czym zaczął dziko ściskać jego dłoń - Jakże się cieszę, że pana znowu widzę w Los Angeles.
- Ja również się cieszę. Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę tutaj starego i dobrego znajomego, sierżanta Demetria Lopeza Garcię.
Garcia uśmiechnął się przyjaźnie, wyraźnie uradowany tym, co mówił do niego młodzieniec, po czym rzekł:
- Na długo pan tu przyjechał, czy na krótko?
- Raczej już na stałe. A pan wciąż sierżantem? Jeszcze pan nie awansował?
- No cóż, jakoś się nie złożyło. Bardzo mi przykro z powodu tej całej rewizji pana bagaży, ale chyba sam pan rozumie. Obowiązków trzeba doglądać i zawsze je wykonywać. Nawet jeśli się nie zawsze je pojmuje.
- Rozsądne podejście - rzekł Diego z uśmiechem na twarzy - Czy zatem mam jeszcze coś podpisać w ramach formalności? Jakąś deklarację celną czy coś w tym guście?
- Tym już zajmuje się kapitan Monastario, nasz komendant.
- Czy mogę wobec tego z nim porozmawiać i podpisać takowy dokument?
- Oczywiście, zaraz mu przekażę, że pan chce z nim rozmawiać.
Garcia już miał odejść, kiedy nagle dostrzegł Bernardo, któremu Diego dał kilka poleceń na migi.
- Przepraszam, don Diego, ale co pan właśnie zrobił? - zapytał.
- Wydawałem mu polecenie - odpowiedział beztrosko de La Vega.
- Ale w taki sposób?
- Bernardo, czyli mój sługa, jest głuchoniemy. Tylko w taki sposób może on coś zrozumieć.
Sierżanta to chyba przekonało, ponieważ nie zadawał on już więcej pytań i przeszedł przez bramę koszar, przemaszerował przez dziedziniec i powoli zbliżył swe kroki do gabinetu komendanta.
- Wejść! - rozległ się zza drzwi nieco niezadowolony głos.
Garcia wszedł do środka i zauważył swego dowódcę, który właśnie toczył jakąś ważną dla siebie rozmowę z niskim jegomościem ubranym na czarno. Ów jegomość miał czarne włosy, bladą niczym u astmatyka twarz, a także ostrożny, choć niezbyt przyjemny charakter. Obok niego stał komendant Los Angeles, tak bardzo różny od niego. Był on wysoki, szczupły, całkiem przystojny, z bardzo subtelnie przystrzyżonymi wąsikami i niewielką bródką, podkreślającą jego status społeczny.
- O co chodzi, sierżancie? - zapytał kapitan.
- Proszę wybaczyć, kapitanie, ale Diego de Le Vega powrócił do Los Angeles i prosi o rozmowę - odpowiedział sierżant.
- De La Vega? W porządku. Powiedz mu, że już do niego idę.
- Tak jest!
Po tych słowach sierżant wyszedł, a ubrany na czarno człowiek rzekł:
- Młode de La Vega wrócił? Niedobrze. To syn najbogatszych właścicieli ziemskich. Po co tutaj wrócił?
- A co nas to obchodzi? Mamy ciekawsze sprawy na głowie. Chcę się tutaj porządnie wzbogacić i to miejsce doskonale mi to ułatwia.
- Mimo wszystko lepiej uważaj. Nie wiemy, po co de La Vega wezwał do siebie jedynego syna. Może czegoś się domyśla?
- Nawet jeśli, to i tak niczego to nie zmienia. Nic na nas nie mają i nie będą mieli. A my róbmy swoje i za jakiś czas będziemy mogli spokojnie pławic się w luksusie do końca życia.
- Oby tak było. Już mnie to wszystko powoli zaczyna męczyć.
Monastario poklepał człowieka w czerni po ramieniu w sposób ironiczny, po czym wyszedł z koszar i podszedł do powozu, przy którym wciąż stał Diego, jakby rozglądający się dookoła.
- Bardzo przepraszam, że musiał pan czekać, ale mam jeszcze sporo swoich wojskowych obowiązków, dlatego... - rzekł na dzień dobry kapitan, uśmiechając się najbardziej uprzejmym, jaki kiedykolwiek zdołał uwolnić na swojej twarzy - Pan pozwoli, senior, że się przedstawię. Kapitan Enrique Sanches Monastario, miejscowym komendant.
- Miło mi pana poznać. Diego de La Vega - odpowiedział mu młodzieniec, ściskając przyjaźnie dłoń oficera.
Kapitan dopiero teraz dostrzegł, że Diego trzyma w lewej ręce jakąś książkę.
- Widzę, że umilał sobie pan czas przyjemną lekturą - bardziej stwierdził niż zauważył.
Diego uśmiechnął się wesoło.
- Oj tak, nawet bardzo przyjemną. To praca poświęcona wpływowi kultury arabskiej na kulturę hiszpańską i kilka innych. Bardzo ciekawa praca. Czytał pan to może?
Oczywiście komendant nigdy nie czytał takich książek. W ogóle rzadko coś czytał. Wychodził z założenia, że książki nie są nikomu potrzebne do szczęścia i tak właśnie sam postępował. Nie chciał tego jednak powiedzieć młodzieńcowi z obawy, iż ten może nie traktować go poważnie, czego z jakiegoś powodu, który chyba sam nie rozumiał, wcale nie chciał.
- Nie, jeszcze nie miałem okazji - odpowiedział dyplomatycznie.
- Bardzo przyjemna lektura. Polecam serdecznie - rzekł Diego.
- Nie wątpię, ale teraz mam chwilowo inne sprawy na głowie. A pan ma na głowie załatwienie u mnie niezbędnych formalności. Zapraszam zatem do siebie.
Zaprowadził Diego do swojego gabinetu, po czym dał mu do przeczytania kilka papierów z kategorii deklaracji celnej. Diego oczywiście bardzo uważnie je przeczytał, po czym zabrał się do podpisywania.
- Mam nadzieję, że nie ma pan do nas żalu za tę kontrolę. To tylko czysta formalność, ale musi zostać dopełniona - rzekł po chwili kapitan.
- Ale nie mam żadnego żalu, kapitanie. Zapewniam pana - odparł Diego.
Nagle dało się słyszeć jakiś lekki huk i dziki krzyk Garcii. Monastario lekko wzniósł oczy do góry i jęknął:
- Boże, co ten grubas znowu wyprawia?
Głośno zaś dodał:
- Proszę mi wybaczyć na chwilę. Muszę coś sprawdzić.
Wyszedł ze swojej siedziby i koszar, po czym zobaczył, że Garcia leczy na ziemi z jakimś sporym kufrem na stopie, który jakiś młodzieniec o indiańskich rysach próbował mu zdjąć.
- Garcia, ty ośle! Co ty wyprawiasz?!
Sierżant z trudem, z powodu bolącej stopy, zerwał się na równe nogi, gdy już mu usunięto kufer z nogi, a potem stanął na baczność i zasalutował.
- Bardzo przepraszam kapitanie, ale właśnie doglądam osobiście oględzin bagażu seniora de La Vegi.
- W porządku, ale możesz to zrobić nieco ciszej? I łaskawie po wszystkim już pozbieraj ten kufer, durniu i wsadź go z powrotem do powozu. Ty zaś mu pomóż, jeśli łaska. Słyszałeś, co mówię?
Ostatnie zdanie skierował do Bernardo, który jednak nie odezwał się do niego ani jednym słowem, a prócz tego również sprawiał dziwne wrażenie, jakby nic mu do głowy nie docierało.
- Hej, głuchy jesteś, czy co?! - ryknął ze złością kapitan, łapiąc służącego za połę ubrania.
Nienawidził, kiedy go ktoś lekceważył.
Garcia szybko wystąpił w obronie służącego, wołając:
- Kapitanie, on pana nie słyszy. Jest głuchoniemy.
- Głuchoniemy, powiadasz? Jesteś tego pewien? - zapytał Monastario, zaraz puszczając chłopca.
- Oczywiście. Niech pan tylko zobaczy.
To mówiąc podszedł do Bernardo i zaczął z uśmiechem na twarzy ubliżać jego rodzicom i jemu samemu. Chłopak odpowiedział mu tylko dość głupkowatym wyrazem twarzy pełnym zadowolenia.
- Widzi pan? Półgłówek i głuchoniemy.
- To w takim razie idealny kompan dla ciebie. Tyle, że ty nie jesteś niemową. Na moje zresztą nieszczęście - burknął ze złością kapitan - Róbcie swoje i niechaj już to będzie skończone.
Po tych słowach Monastario chciał odejść, jednak nagle zmienił zdanie, gdyż postanowił sprawdzić, czy rzeczywiście służący niczego nie słyszy. Wydobył więc zza pasa stojącego przy bramie gwardzisty pistolet i strzelił z niego w ziemię. Na dźwięk strzału Garcia podskoczył przerażony oraz zaczął nerwowo rozglądać się dookoła. Bernardo jednak nie zareagował na to i dalej robił swoje, czyli zdejmował ostatnie rzeczy z powozu do sprawdzenia. Kapitan uśmiechnął się ironicznie, po czym oddał pistolet żołnierzowi i wrócił do swojej kwatery, w której Diego zdążył już wszystko podpisać.
- Proszę, wszystko już podpisane. Może pan sprawdzić - powiedział młody de La Vega, gdy tylko go zobaczył.
- Wierzę panu na słowo - odparł kapitan, ale dla pewności przejrzał papiery.
Rzeczywiście były poprawnie wypełnione.
- Dziękuję, wszystko się zatem zgadza. Może pan już iść. Rodzice na pewno już czekają na pewno.
- Oj tak, z pewnością. Dawno mnie nie widzieli. Ostatnie kilka lat spędziłem przecież w Europie.
- Nauka czy przyjemności?
- Nauka, choć przyjemności nie zabrakło. Ale przede wszystkim nauka. Było tam wspaniale, tylko za duży nacisk kładziono ciągle na lekcje szermierki. W jakiś sposób to przebolałem, ale nie wspominam miło tych zajęć.
- Domyślam się. W końcu taki wykształcony człowiek jak pan raczej nie lubi brudzić sobie rąk czymś, co wymaga wysiłku innych mięśni niż mózg.
Oczywiście kpił sobie z Diego w żywe oczy, ale ten udawał, że tego w ogóle nie dostrzega i rzekł:
- Naturalnie, ale cóż poradzić? Takie są prawa tamtejszych szkół. Nie mnie je zmieniać. Dura lex, sed lex, jak mawiali starożytni Rzymianie.
Kapitan nie znał zbyt dobrze łaciny, dlatego nie zrozumiał, co Diego do niego mówi, jednak dla pewności udawał, że doskonale pojmuje wszystko, o czym mówi młodzieniec, lecz nie bez ulgi powitał fakt, iż ten w końcu przestał gadać i wyszedł z jego kwatery, gdy przybył Garcia z informacja, że rewizja została zakończona i niczego niebezpiecznego nie znaleziono. Diego podziękował zatem za rozmowę, po czym ruszył w kierunku powozu, odprowadzany przez Garcię. Monastario z uwagą go obserwował przez okno, uśmiechając się ironicznie.
- Uważaj na niego, Enrique - usłyszał za sobą głos człowieka ubranego na czarno - To półkrwi Indianin, a tacy nigdy nie wiadomo, co mogą zrobić.
- Raczej ćwierćkrwi. Z tego, co pamiętam, to jego matka jest Metyską. Sam mi to zresztą zdążył oznajmić.
- Nieważne. Bądź ostrożny. Ten człowiek ma w swoich żyłach dzikusów, a oni są nieobliczalni. Nie wiadomo, co im do głowy strzeli.
- Przesadzasz, przyjacielu. Przesadzasz - zachichotał złośliwie Monastario - To tylko głupi i zakochany w książkach paniczyk. Co taki niby może nam zrobić? Pobić książką? Zanudzić na śmierć opowieścią o kulturze arabskiej? Poza tym... Nawet gdyby próbował nam szkodzić, nic mu to nie da. Ja mam lepszą broń niż on, bardziej praktyczną na wszystkie problemy. Moją szpadę.
To mówiąc wydobył broń z pochwy i ciął nią w taki sposób, że aż powietrze zaświszczało.
- Temu ostrzu nie oprze się żadna mądra główka, zapamiętaj to sobie, Pinia - powiedział do swojego rozmówcy Monastario - Zapamiętaj to sobie na wypadek, gdybyś próbował mnie zdradzić.
Człowiek nazwany Pinią przełknął głośno ślinę i już nic nie powiedział.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 4:18, 17 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 8:02, 17 Gru 2020    Temat postu: Rozdział III Kapitan Monastario

W końcu pojawił się nasz przebiegły kapitan.
Lekceważy on Diego ,uważając go za bogatego fircyka.
Bardzo zabawne są te zdania.
-Widzi pan? Półgłówek i głuchoniemy.
- To w takim razie idealny kompan dla ciebie. Tyle że ty nie jesteś niemową. Na moje zresztą nieszczęście - burknął ze złością kapitan.
-Przesadzasz, przyjacielu. Przesadzasz - zachichotał złośliwie Monastario - To tylko głupi i zakochany w książkach paniczyk. Co taki niby może nam zrobić? Pobić książką? Zanudzić na śmierć opowieścią o kulturze arabskiej?

Co ciekawe jego wspólnik od razu jest zaniepokojony przyjazdem młodego de la Vegi. Skąd Pinia wiedział ,że matka Diego miała indiańskie korzenie ?
Rozbawił mnie opis adwokata ,ta jego blada jak u astmatyka twarz. Opis przystojnego Monastario i abnegata Garcii też dobre.
Teraz czekam na spotkanie Diego z rodzicami i pierwszą akcję Zorro.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 16:27, 17 Gru 2020, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:12, 17 Gru 2020    Temat postu:

Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się podobał i myślę, że zdołałem oddać klimat naszego ulubionego serialu Disneya. A co do Twojego pytania, to wiesz... Myślę, że raczej nie było to tajemnicą, iż matka Diego jest Metyską i ma pochodzenie indiańskie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 4:58, 18 Gru 2020    Temat postu:

Rozdział IV

Powrót do domu

Diego z radością odjechał powozem w kierunku domu, porzucając koszary i jej podstępnego dowódcę, kapitana Monastario. Człowiek ten nie wzbudził w nim ani jednej pozytywnej emocji. Sprawiał wrażenie raczej kogoś o charakterze węża, który uśmiecha się w podły sposób do swojej ofiary tylko po to, aby zaraz ugryźć ją i zadać dotkliwy ból. Młody de La Vega czuł, że gdyby pochodził ze znacznie mniej bogatej i poważanej rodziny, to z pewnością komendant nie okazałby mu tyle pozorowanej sympatii, jaką mu okazał wiedząc doskonale, iż ma do czynienia z osobą wysoko usytuowaną, z którą należy się liczyć. Już z tego powodu Diego poczuł do niego obrzydzenie, a gdy tylko zobaczył, w jaki sposób zachowuje się wobec Garcii i jak połączył ze sobą wszystko, co o nim usłyszał, to niechęć do tego człowieka znacznie wzrosła. Wiedział, że będzie miał odtąd w jego osobie wręcz śmiertelnego wroga, ale wiedział równie mocno, iż nie może pozwolić sobie na to, aby jawnie okazać to Monastario.
Pogrążony w tego typu rozmyślaniach, nasz bohater w towarzystwie swego wiernego sługi, dojechał do rodzinnego domu. Była to piękna hacjenda z bardzo szerokim i przyjemnie wyglądającym dziedzińcem, otoczona niewielkim, ale za to mocnym, białym murem. Widok ten wywołał w Diego łzy wzruszenia, ponieważ przypomniał sobie, jak niejeden raz jako dziecko biegał po tym domu i bawił się w rycerza, który szuka smoków do zabicia, skarbów do odnalezienia oraz niewiast do uratowania. Marzył wtedy o tym, aby być dorosłym, a ojciec mówił mu wówczas, że minie sporo czasu, gdy już dorośnie, zacznie żałować tego, że ma to w ogóle miejsce. Teraz dopiero wiedział, co ojciec miał na myśli i poczuł, iż brakuje mu niejeden raz tego minionego dzieciństwa, a może nie tyle samego dzieciństwa, co po prostu tej cudownej beztroski, jaka wtedy panowała w jego życiu. Wtedy nic go nie obchodziła wielka polityka i ludzi pokroju Monastario. Teraz to było coś innego. Coś zupełnie innego.
Po dotarciu do celu, gdy powóz wjechał na teren dziedzińca, Diego bardzo zadowolony i rozglądając się dookoła, wysiadł i zadowolony rozejrzał się przy tym dookoła. Jak wiele wspomnień znajdowało się w tych murach. Jak wiele pięknych wydarzeń miało tutaj miejsce, gdy był dzieckiem. I jak bardzo mu ich teraz, w tej jednej chwili, brakowało.
- Diego, mój chłopcze! Jak ty wyrosłeś! - odezwał się wesoło krzyk jakieś kobiety, która właśnie podeszła do niego i wzięła go w ramiona.
Była to kobieta średniego wzrostu, nieco tęga, ale niesamowicie przy tym sympatyczna, ubrana w strój typowy dla kucharki, czyli szarą suknię, biały fartuch i czepek tej samej barwy. Jej ręce były niezwykle silne, co Diego z miejsca sobie przypomniał, kiedy kobieta złapała go w uścisk i okazała mu w ten sposób swoją tęsknotę. Niedługo potem rozpoznała Bernardo, po czym jego także objęła, bardzo czule go przy tym ściskając.
- Witaj, Dolores - powiedział Diego do kobiety, próbując z trudem odzyskać normalny oddech.
Kobieta zwana Dolores, była matką Bernardo i zarazem też kucharką w domu de La Vegów, chociaż nieco bardziej pasowałoby do niej określenie „gospodyni”, gdyż jej rola w domu nie ograniczała się tylko do gotowania, ale też do dbania o to, aby w hacjendzie wszystko wyglądało tak, jak powinno i żeby służba zawsze wykonywała wszystkie powierzone im zadania. Metyska w wieku nieco ponad czterdziestkę, była bardzo szanowana w domu, jako dawna niania Diego i zarazem też matka jego wiernego sługi Bernardo. Szczególnie lubiła ją Carmen de La Vega, pani tego domu, gdyż obie były Metyskami, córkami Indianek i białych ludzi i już z tego powodu czuły się w jakiś sposób sobie bliskie. A prócz tego jeszcze też dochodził tu fakt, iż obie bardzo kochały swoje dzieci. A nie od dziś chyba jest to wiadome, że jedną matkę najlepiej zrozumie druga matka.
- Diego, mój kochany chłopcze. Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłaś. Bernardo, mój synku. Za tobą tęskniłam równie mocno. Wyprzystojniałeś w tej całej Hiszpanii. Ty zresztą także, Diego. Widać Europa wam służy.
- Tak, ale za długo nas tutaj nie było - odpowiedział młody de La Vega - W tym czasie tutaj wiele się działo.
- Oj tak, nawet bardzo wiele - odparła na to Dolores i pomachała pięścią z nieukrywaną przez siebie złością - Ten parszywy komendant wyprawia Bóg wie co i jeszcze uważa, że wszystko mu wolno. Naprawdę nie wiem, skąd tacy ludzie się na tym świecie biorą.
- Miałem okazję go spotkać. Sprawiał początkowo miłe wrażenie...
- Miłe wrażenie? Dobre sobie - prychnęła z kpiną w głosie Dolores - To jest kanalia i łajdak. Wiesz, jakie podatki nałożył na miejscowych ludzi? I jeszcze nie ma dnia, aby jakiś Indianin nie miał przez jego żołnierzy problemów. Podła gnida i tyle, mówię ci, mój chłopcze.
Służba przez ten czas rozpakowała szybko powóz, zabierając ze sobą cały bagaż panicza i jego sługi, po czym rozlokowała go w ich pokojach.
- Dolores, powiedz mi, proszę, czy kapitan w jakiś sposób skrzywdził moich rodziców?
Kobieta wzięła się pod boki i powiedziała groźnie:
- A tylko by spróbował, kanalia jedna! Uwierz mi, moja patelnia i wałek do ciasta zaprosiłyby go na solidną kolację. I lepiej, żeby miał dobry apetyt, bo już bym porządnie tego drania na tej kolacji nakarmiła.
- A sierżant Garcia? Jego też nadal karmisz?
- Tak i to nawet częściej niż myślisz. Przychodzi niemalże codziennie coś u nas zjeść, twierdząc przy tym, że rzekomo nie widział nigdy tak pięknych oczy jak moje i żadna kobieta tak cudownie nie gotowała, jak ja.
Diego zachichotał i Bernardo tak samo, choć w sposób taki nieco głupkowaty, jak jakiś błazen na deskach teatru, a nie prawdziwy człowiek.
- A ty czego się tak śmiejesz, Bernardo? - zapytała Dolores.
- Wybacz, zapomniałem ci o tym, powiedzieć - Diego szybko jej pospieszył z pomocą - W Hiszpanii Bernardo w wyniku wybuchu armaty, obok której za bardzo się kręcił, ogłuchł.
Dolores spojrzała ze współczuciem na swego syna i powiedziała czule:
- Wybacz, mój synku. Nie wiedziałam o tym. Bardzo mi przykro, że coś takiego cię spotkało.
- Dolores, on i tak cię nie słyszy - zauważył Diego.
- Tak, masz rację. Wybacz - uśmiechnęła się do niego kobieta - Pewnie obaj jesteście bardzo głodni. Chodźcie więc do kuchni. Zostało jeszcze coś z obiadu. I zostanie jeszcze jakiś czas, o ile nie przyjdzie sierżant i wszystko nie jest.
- Wybacz, ale muszę najpierw zobaczyć się z rodzicami i siostrą.
- Rodzice są u sąsiadów, a siostra gdzieś tam bryka jak zwariowany kucyk. Wrócą dopiero pod wieczór, w każdym razie tak mówili. Na razie jednak chodź do kuchni i coś zjedz. I ty także, Bernardo. Pora, żebyście nabrali sił po podróży. A poza tym, co wy tam jedliście w Hiszpanii? Takich potraw jak tutaj nie ma nigdzie. Tylko u nas, tylko u nas.
Po tych słowach Dolores, pomimo protestów ze strony Diegi i bardzo takich zwariowanych uśmieszków ze strony swego syna, zabrała obu do kuchni, po czym zaraz postawiła im solidną porcję posiłku i nie spuściła z nich wzroku, póki oboje nie zjedli wszystkiego, co mieli na talerzu, po czym dołożyła im jeszcze i jeszcze, pomimo tego, że obaj powoli tracili siły, a kiedy tylko wspomnieli o tym, że mają już dosyć, ciągle Dolores ich karciła i dodawała, że takie posiłki to wciąż za mało i obaj powinni jeść dwa razy więcej niż tylko to, co już zdążyli zjeść. W końcu jednak musiała zrozumieć, że nie zdołają już niczego nie przełknąć, dlatego też z wielką ulgą upadli oni na krzesła, a Dolores zaczęła po nich sprzątać.
- Teraz przynajmniej, jak przyjedzie ten grubas, nie będzie miał niczego do zjedzenia, bo wszystko wy skonsumowaliście - mówiła Dolores bardzo z siebie zadowolonym tonem - A ponieważ do kolacji jeszcze trochę czasu, lepiej idźcie sobie na sjestę. Korzystajcie z okazji.
- Nie, Dolores. Nie mam ochoty drzemać o tej porze. Każ przygotować mi konia. Chce odwiedzić babcię. I wrócę do domu wtedy, gdy rodzice powrócą.
- Diego, muszę zaprotestować - powiedziała mu kucharka, wyraźnie urażona - Rodzice zawsze powinni być traktowani na pierwszym miejscu.
- Ale ich tu nie ma, a ja jestem i chcę zobaczyć babcię - rzekł uparcie Diego i próbował wstać z krzesła.
Zaraz jednak nazbyt napełniony brzuch dam się we znaki obu młodzieńcom, dlatego też musieli znowu wytrwać na krzesłach do czasu, aż zdołają się w końcu podnieść i pójść po konie, na których chcieli pojechać do wioski Indian. Dolores widząc, że niczym nie zdoła ich przekonać do zmiany zdania, namówiła ich do tego, aby nie zabawiali w wiosce zbyt długo i przed zachodem słońca wrócili.
- Dobrze, obiecujemy wrócić na kolację - rzekł do niej pojednawczym tonem Diego, zaśmiewając się przy tym ze słów niani.
- Lepiej, żeby tak było, bo inaczej przyjdzie sierżant i już niedługo nie będzie możliwości wrócić do domu na kolację, bo kolacji już nie będzie - mówiła dalej swoje Dolores - Uwierzcie mi, jak ten człowiek przyjdzie i zacznie chwalić moją kuchnię, to na jednym talerzu się nie skończy. Wszystko zje i dla was nie będzie już nic.
- Wątpię, aby tak było. Garcia to przecież nie jest Gargantua. Nie pomieściłby tego wszystkiego.
- Żebyś jeszcze się nie zdziwił, chłopcze. A tak przy okazji, to kim jest ten Garga... coś tam?
- Później ci opowiem, Dolores - machnął na to ręką Diego - A na razie pilnuj domu pod naszą nieobecność. I powiedz rodzicom i siostrze, że już wróciłem i gdy powrócę od Indian, to niech nie zaczekają na mnie z kolacją.
Po tych słowach Diego, który właśnie trafił do stajni, zabrał z niej jednego konia i wypróbował go na zewnątrz, aby wskoczyć mu na grzbiet. Oczywiście Bernardo uczynił to samo ze swoim wierzchowcem.
- Z kolacją? Jak się spóźnisz, to nie będzie żadnej kolacji. - burknęła lekko Dolores - Odkąd sierżant się u nas zaczął stołować, mam dwa razy więcej roboty w kuchni niż kiedykolwiek przedtem.
Diego uśmiechnął się ironicznie i poczuł, że jak dobrze pójdzie, on także już niedługo będzie miał dłonie pełne roboty, choć bynajmniej nie kuchennej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 13:01, 18 Gru 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 14:44, 18 Gru 2020    Temat postu: Powrót do domu

Dolores to bardzo sympatyczna postać. Niby zrzędzi i gdera ,ale widać jak na dłoni ,że ma złote serce.
Doskonale rozumiem uczucia Diego. Że chciałabym wrócić do dzieciństwa ,gdy nie musiał się przejmować tym ,że kanalię rządzą.
Ciekawe jak wypadnie spotkanie Diego z jego indiańską babcią. A najbardziej się nie mogę doczekać już na pierwszą akcję Zorro. To będzie dreszczyk emocji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:18, 18 Gru 2020    Temat postu:

Wiesz, staram się, aby Dolores miała taki charakter podobny do Natalii z "OJCA MATEUSZA". I też się inspiruję postacią gosposi de La Vegów z anime "ZORRO". I z tego, co pamiętam, w serialu "KRONIKI ZORRO" też była taka gospodyni, która zawsze wyganiała Garcię ze swojej kuchni, ale czasami wyraźnie się cieszyła, że tak komplementuje jej kuchnię. Także inspiracji mam trochę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:47, 22 Gru 2020    Temat postu:

Rozdział V

Szara Sowa

Bernardo jechał konno niedaleko Diego, będąc przez cały czas pogrążony we własnych myślach, które wywołane były spotkaniem z matką. Dobrze wiedział, że kobieta ucieszyła się na jego widok i przejęła się tym, iż rzekomo ogłuchł wskutek wybuchu armaty, choć to ostatnie, jak można by było pomyśleć, nie okazała zbyt mocno, za bardzo skupiając się na fakcie, iż on i Diego mogą być głodni. Bernardo jednak nie miał jej tego za złe. Za dobrze znał matkę, aby nie wiedzieć, że jest to osoba dość ekscentryczna i przede wszystkim skupia się na tym, żeby wszyscy w domu byli najedzeni, a potem dopiero niepokoi się innymi rzeczami, które są z nimi związane. Wiedział też, że z pewnością będzie okazywać mu ogromne i pełne miłości współczucie z powodu jego rzekomo utraconego słuchu. Co za tym idzie, chyba jednak wolałby, aby matka nie musiała się tym wszystkim martwić, gdyż bardzo głupio by się czuł wiedząc, iż jego rodzicielkę martwi coś, co nigdy nie miało miejsca. Wiedział jednak z całą pewnością, że to zrobi, dlatego w myślach powoli się do tego zaczął przyzwyczajając, dając sobie mądre rady w tej sprawie.
Diego oczywiście takie myśli nie dręczyły dlaczego jechał konno przed siebie na tyle spokojnie, jakby wszystko tutaj było idealne, a czasy dzieciństwa, kiedy obaj tutaj jeździli, powróciły w te strony.
- Och, Bernardo, mój wierny przyjacielu. Tak dawno tutaj nie byłem. Aż mi się przypominają nasza wycieczki z dzieciństwa. Pamiętasz je?
Bernardo pokiwał potwierdzająco głową i lekko się zasmucił. Widać było, że w przeciwieństwie do swojego pana, raczej nie było mu do śmiechu ani też do tego, aby okazywać wszystkim swoją radość. Diego jednak prędko zorientował się w tym wszystkim i powiedział przepraszająco:
- Wybacz mi, przyjacielu. Zapomniałem, że Dolores to twoja matka. Będziesz musiał ją oszukiwać. Chyba dla żadnego kochającego syna takie coś nie jest wcale niczym przyjemnym. A przypomnij sobie, że niedługo i mnie to czeka. Na razie jednak musimy...
Bernardo dowiedział się jednak, czego obaj muszą, ponieważ nagle tuż pod ich stopą padła strzała, a zaraz za nią kolejna. Diego spojrzał wysoko w górę i zobaczył, że z lewej strony na półce skalnej stał wysoki Indianin z łukiem w dłoni. Miał on tak około dwadzieścia lat, brązowe spodnie ze skóry, opaskę z kilkoma piórami, a przez nagi tors miał przerzucony kołczan pełen strzał.
- Stać! Kto idzie?! - ryknął wyraźnie podenerwowany.
- Diego de La Vega i jego przyjaciel Bernardo - odpowiedział mu spokojnie Diego - Chcemy się zobaczyć z Szarą Sową?
- Czego chcecie od szamanki?
- To powiemy tylko jej. O ile oczywiście nas do niej przepuścisz.
Indianin powoli zszedł ze swego miejsca, po czym podszedł do Diego, lekko go ściągnął z konia, po czym bardzo mocno uściskał, ku wielkiej otusze Bernardo, który dopiero teraz go rozpoznał.
- Wartki Potok! Miło cię znów widzieć, przyjacielu - powiedział Diego.
- Diego! Cieszę się, że wróciłeś - odpowiedział mu z radością Indianin, lekko uderzając go dłonią w łopatkę - Tak dawno cię nie było.
Następnie podszedł do Bernardo, który zszedł z konia i jego również uścisnął.
- Witaj, Bernardo, stary przyjacielu. Ciebie również mi brakowało.
- Widzę, że dorobiłeś się kilku piór do swojego pióropusza - rzekł Diego, z wielką uwagą lustrując wygląd starego przyjaciela.
- Owszem, nie chcę się chwalić, ale ostatnio zdołałem wzbudzić zachwyt wśród moich towarzyszy w trakcie polowania.
- Niezwykłe. Musisz mi kiedyś opowiedzieć tę historię. Ale póki co bardzo chcę odwiedzić babcię. Czy jest w wiosce?
- Oczywiście, a gdzie by miała być? Ostatnio rzadko kiedy wychodzi poza nasz teren. Zwłaszcza teraz, kiedy przybył nowy komendant do Los Angeles.
- A co on ma do tego?
- Wojsko co jakiś czas patroluje te tereny. Jakby się bali, że chcemy ich przy jakieś najbliższej okazji zaatakować. Nie wiem, skąd takie głupie pomysły im do głów przychodzą. Ale Szara Sowa woli nie opuszczać naszych terenów. Nie, żeby się bała. Po prostu woli czuwać nad swoim plemieniem.
Diego słuchał uważnie słów indiańskiego kuzyna i wyciągnął z nich swoje, być może dość daleko idące wnioski, ale zdecydowanie nie pozbawione całkowicie sensu. Pomyślał, że Monastario patrolując ciągle te tereny z pomocą wojska, chce w Indianach wzbudzić poczucie strachu, aby trzymali się swojej wioski i nawet się nie ważyli wszczynać walk, gdyż może się to dla nich fatalnie skończyć. Z całą pewnością tego chciał, co jakiś czas patrolując te tereny z oddziałem wojska, a może nawet i kilkoma.
Pogrążony we własnych myślach, Diego dojechał wraz ze swoimi wiernymi przyjaciółmi na teren wioski indiańskiej, gdzie wszyscy mieszkańcy przebywali poza namiotami i zajmowali się swoimi sprawami, przez co bardzo mało kto zdołał zwrócić uwagę na przybyszów. Ci zaś, którzy to zrobili, jakoś nie palili się do tego, aby jakoś specjalnie się nimi zainteresować. Co najwyżej, lekko tylko zaszczycili ich swoim spojrzeniem i właściwie nic poza tym. Był jednak drobny wyjątek, którego obecność oraz zachowanie bardzo ucieszyła Diego i nie tylko z tego powodu, że okazała mu swoją przyjaźń w sposób niemalże wylewny. Również i dlatego, iż to właśnie jej przede wszystkim tutaj szukał.
- Diego? Mój mały Diego? - rozległ się głos jakieś staruszki, gdy młody de La Vega zdołał przywiązać swego konia w bezpiecznym miejscu.
Młodzieniec odwrócił się i zauważył wówczas przed sobą jakąś starszą panią o dość wysokim wzroście, twarzą nieco przeoranej zmarszczkami, jednak znacznie mniej niż wiele kobiet Europy, a także długimi, czarnymi włosami z mocnymi dodatkami siwizny. Ubrana była w brązowy strój typowy dla kobiet ze swojego plemienia, jej głowę zaś zdobiła czerwona opaska z zatkniętymi kilka piórami. Diego, widząc tę kobietę, uśmiechnął się radośnie i czule ją uścisnął. Poczuł się przez chwilę tak, jakby znowu był dzieckiem w świecie i nie musiał słuchać niczego złego na temat Indian, koloru skóry itd. Oczywiście nigdy nie słuchał takich głupich słów, ale jako dorosły zawsze się nimi przejmował oraz faktem, że ktokolwiek może nienawidzić Indian tylko z powodu ich pochodzenia. Gdy zaś był dzieckiem, nie przejmował się tym, uważając ludzi głoszących tak chore hasła za osoby po prostu głupie i nieszkodliwe, obecnie w kwestii tej nieszkodliwości miał już inne zdanie, dyktowane doświadczeniem z takimi ludźmi i tym, co oni potrafią robić w imieniu swoich chorych poglądów. Czuł, że kapitan Monastario też jest takim człowiekiem, a do tego jeszcze u władzy, a nie ma nic chyba gorszego na tym świecie jak człowiek ograniczony i z szalonymi poglądami, którzy dobierze się do władzy.
- Diego, mój maleńki... Mój kochany chłopcze - mówiła Indianka, ściskając mocno swojego wnuka i oglądając go z uwagą - Wypłynąłeś chłopcem za ocean, a wracasz mężczyzną. Aż przyjemnie popatrzeć. Spójrz tylko na siebie, mój drogi. Jesteś taki młody i piękny. Nie to, co ja.
Diego uśmiechnął się do starej Indianki, patrząc z radością na jej brązowe oczy, w których skrzyły się łzy. I na te już prawie całkowicie siwe włosy, które w dzieciństwie widział jeszcze jako dość mocno czarne. A także na przeoraną już dość mocno zmarszczkami twarz, która to jednak twarz wciąż miała w sobie to samo piękno i urok, jaki posiadała w chwili, gdy ostatni raz ją widział. Krótko mówiąc, jego babcia Szara Sowa była wciąż osobą, która budziła w nim zawsze jedynie same ciepłe uczucia i radosne wspomnienia. Teraz z prawdziwą radością pozwalał się jej uściskać i ucałować, choć do tego ostatniego musiał się dość mocno pochylić, gdyż babcia była już o całą głowę niższa od niego.
- Tak się cieszę, że cię znowu widzę, babciu - powiedział szczerze wzruszony Diego, gdy babcia złożyła już na jego policzkach pocałunki - Bardzo mi brakowało tych wszystkich pięknych widoków, tych wszystkich okolic, tych wszystkich miejsc, w których spędziłem dzieciństwo. A już szczególnie brakowało mi moich najbliższych.
- Tak, Diego, mój kochany chłopcze - powiedziała wzruszona Szara Sowa, wypuszczając wnuka z objęć - Miejsce to miejsce, a ludzie to ludzie. Miejsce nie jest czymś, co możesz kochać równie mocno, co ludzi. W każdym miejscu na tym świecie możesz być szczęśliwy, ale jeżeli nie masz u swego boku kochających cię ludzi, wtedy nigdy nie zyskasz szczęścia, nawet jeśli mieszkasz w najpiękniejszym miejscu na świecie.
- Takim jak to? - zapytał dowcipnie Diego.
- Owszem, takim jak to - potwierdziła Szara Sowa i lekko zachichotała.
Oboje zaczęli przechadzać się po całej wiosce, kontynuując swoją rozmowę.
- Jak było w szerokim świecie? - zapytała po chwili Indianka.
Diego wzruszył lekko ramionami.
- Zwyczajnie, babciu. Wszędzie ludzie żyją.
- Ale było inaczej niż tutaj, prawda?
- Oczywiście. Ale inaczej, nie znaczy wcale, że lepiej.
- Czyli nie podobało ci się tam?
- Bardzo mi się tam podobało. Jednak z przyjemnością powróciłem tutaj, bo nigdzie nie ma tak pięknych gór jak tutaj. Tak pięknych koni jak tutaj. Tak wiele pięknych wspomnień jak tutaj. Hiszpania jest piękna, ale Kalifornia jest dla mnie piękniejsza.
- Każdemu zawsze jest najmilej tam, gdzie przeżył najpiękniejsze chwile swego życia - powiedziała filozoficznym tonem Szara Sowa - Pamiętam, jak byłeś dzieckiem i biegaliście razem z Bernardo po całej okolicy, bawiąc się wesoło. No i waszą grupkę przyjaciół też pamiętam. Twoja siostra Inez, Wartki Potok i jeszcze ta mała od Pulidów...
- Lolita - powiedział z uśmiechem na twarzy Diego.
Pamiętał doskonale tę słodką dziewczynkę o brązowych włosach i niebieskich oczach, która zawsze biegała za nim i Inez po całej okolicy, dla której zawsze był dzielnym rycerzem, który ją bronił przed smokami i innymi potworami. Zresztą tym rycerzem był nie tylko w zabawach, również w życiu prywatnym. Kilka razy bronił jej przed łobuzami, którzy chcieli jej dokuczać. Pamiętał, jak oboje bardzo się z tego powodu zbliżyli do siebie. Ciekawiło go, co teraz ona robi, jak jej się wiedzie i czy wyszła za mąż. Podświadomie miał nadzieję, że nie.
- Tak, Lolita - powiedziała wesoło Szara Sowa i zachichotała, widząc wyraz twarzy wnuka na samo wspomnienie tej dziewczyny - Była z was bardzo urocza para. W sumie oboje jesteście już dorośli, to powinniście się pobrać i połączyć rodziny de La Vegów i Pulido, jak to planowały kiedyś wasze matki. A właściwie, to chyba dalej planują.
- Babciu, proszę... Ja mam jeszcze czas. Poza tym nie wiem, czy Lolita mnie będzie chciała.
- Lolita miała by cię nie chcieć? Daj spokój. Chyba by była głupia albo ślepa, żeby nie chcieć mojego wnuka. Chłopak na schwał, piękny i wspaniały, niczym wielki wojownik z dawnych opowieści. Dlaczego miałaby cię nie chcieć?
- Ale babciu... Najpierw musiałbym ją zapytać, a nie wiem, czy w ogóle mi się trafi taka możliwość.
- Być może ci się trafi. Inez była u mnie niedawno i opowiadała mi, że Lolita i jej rodzice mają wrócić w te strony.
- Poważnie? - Diego aż się zatrzymał, gdy to usłyszał - Naprawdę tak właśnie ma być?
- Tak mi powiedziała Inez - odparła z uśmiechem satysfakcji na twarzy Szara Sowa - Nie wiem, czy się nie myli, ale sądzę, że skoro tak mówiła, to z pewnością wie, co mówi.
- Inez zazwyczaj dobrze wie, co mówi. Ale babciu, ja mam jeszcze czas.
- Masz jeszcze czas... Proszę cię, Diego. Jaki niby czas? Ja w twoim wieku już byłam matką twojej matki.
- Bo spotkałaś właściwego mężczyznę, który cię pokochał. Choć nie był może z waszych, ale...
- Ale zawsze porządny człowiek i to się liczy - odparła na to Szara Sowa - Twój dziadek był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Dobrym lekarzem, który tak bardzo pokochał nasze plemię i kulturę, że zamieszkał z nami.
- I poślubił córkę wodza, którego wcześniej wyleczył z poważnej choroby, zyskując w ten sposób wielki szacunek u wszystkich Indian - dokończył Diego - Tak, babciu. Dobrze znam tę historię. Opowiadałaś ją nam wiele razy, gdy byliśmy dziećmi.
- Tak, opowiadałam ją, bo chciałam, abyś zawsze szanował swojego dziadka. Zmarł zanim ty przyszedłeś na świat i nigdy nie miałeś okazji go poznać. To dla mnie bardzo przykra sprawa. Powinieneś go poznać. Był wspaniałym człowiekiem i kochającym mężem i ojcem.
- Ale twój drugi mąż też nie był chyba najgorszy, prawda?
- Nie i chociaż go kochałam, to jednak nie było to tak samo głębokie uczucie, co do twojego dziadka. Ale drugiego męża przede wszystkim niezmiernie wręcz szanowałam. Urodziłam mu kilkoro dzieci, a jednym z nich jest ojciec Wartkiego Potoku.
Po tych słowach Szara Sowa lekko się uśmiechnęła i powiedziała:
- Sam więc widzisz, Diego, że pora nadeszła na ciebie, abyś się ożenił i sam założył swoją rodzinę. Inez także powinna wreszcie znaleźć sobie męża.
- Babciu, proszę cię. Przecież nie można na siłę wydawać dzieci za mąż.
- Za mojej młodości zwykle tak robiono i potem okazywało się, że wiele razy takie związki kończyły się szczęśliwie.
- Ale chyba częściej nieszczęśliwie.
- To prawda, nie zaprzeczam. Ale tak czy inaczej, Diego, gdybyś był moim synem, to już byś miał żonę i dzieci.
- Za to jestem twoim wnukiem i na więcej mi możesz pozwolić.
- Taka rola babć, czyż nie?
Diego uścisnął mocno staruszkę i zachichotał uradowany.
- Ale tak czy inaczej, nie mam teraz za bardzo głowy do żeniaczki. Za bardzo jestem niespokojny o losy Kalifornii, a zwłaszcza Los Angeles.
- A co konkretnie cię niepokoi?
- Ten nowy komendant, kapitan Monastario.
- Czemu on cię niepokoi?
- Wartki Potok opowiadał, że ten człowiek niejeden raz już patrolował ze swoimi oddziałami te tereny i to bynajmniej nie po to, aby łapać bandytów.
- Raczej po to, aby zademonstrować swoją siłę i utrzymać nas w ryzach - stwierdziła ponuro Szara Sowa - Tak, to niestety prawda. Wartki Potok słusznie się ich obawia. Ci ludzie są niebezpieczni dla Indian. Znaczy żołnierze sami w sobie nie stanowią poważnego zagrożenia, ale zorganizowani pod dobrym dowódcą mogą nam zaszkodzić, jeżeli uznają, że łamiemy ustanowione przez nich prawo. A jak na pewno dobrze wiesz, kiedy władza spoczywa w rękach tyrana, o złamanie prawa nie jest trudno.
- Kapitan jest tyranem?
- Tak mówią. Kilku Indian miało już z nim starcie i opowiadają, że potrafi nie szczędzić bata wobec nich.
- Jak chyba każdy komendant przed nim.
- To prawda. Każdy inny też odwiedzał z wojskiem nasze tereny i nie było w tym nic dziwnego. Po prostu pokazują nam, gdzie jest nasze miejsce i że mamy się go trzymać. I że oni tu rządzą. Normalna sprawa. Ale jeśli mowa o kapitanie, to mam co do niego poważne obawy.
- Skrzywdził kogoś z naszych Indian?
- Jeszcze nie, ale z innych plemion tak. Syn wodza plemienia Noszonów, gdy został przyłapany na schadzce ze służącą Torresów, trafił pod sąd i kapitan go skazał na ciężką chłostę, po której biedak kilka dni leżał.
- Jak to? Za schadzkę ze służącą taka kara?
- Pretekstem tego było to, że służąca była biała i on próbował ją podobno zniewolić.
- Ale chyba służąca zeznała, jak było naprawdę.
- Tak, nawet Torresowi wystąpili w jej obronie, ale co z tego? Kapitanowi wcale nie chodziło o prawdę. Tylko o to, że Torresowie są bogaci i wpływowi i o ile dobrze wiem, nie są przyjaciółmi kapitana. Ten chciał się dobrać do nich, ale do tego potrzebował zeznań służącej. Chciał namówić ją i jej ukochanego do tego, aby powiedzieli przed sądem, iż rzekomo usłyszeli, jak Torresi spiskują przeciwko koronie hiszpańskiej. Oboje odmówili, dlatego też kapitan kazał go wychłostać do nieprzytomności. Gdyby mógł, służącą też by zbił, ale ona nie jest jego sługą, więc nie mógł jej tknąć. Liczył jednak na to, że w ten sposób złamie ich oboje, a przynajmniej ją. Pomylił się jednak. Nie osiągnął nic, więc w furii chciał zabić tego biedaka. Chciał go zachłostać na śmierć, ale na szczęście twój ojciec i Don Alfredo Mendoza do tego nie dopuścili. Zaczęli go straszyć sądami i dał sobie spokój. Ale obawiam się, że w ten sposób zrobili sobie z niego swojego wroga.
- Postąpili słusznie, babciu.
- To prawda, ale jawnie okazali mu swój sprzeciw i to bez żadnych ogródek. Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł walki z tyranem.
- Nie rozumiem, babciu.
- Diego, wiesz chyba o tym, że tyrani u władzy mają zawsze prawo za sobą. Siłą bizona zatem ich nie obalisz, tylko sprytem lisa. Nie możesz używać siły, bo na przemoc odpowiedzą jeszcze większą przemocą. Dlatego cieszę się, że jakoś mi się udało przekonać Noszonów, aby nie atakowali garnizonu w odwecie za to, co spotkało tego biedaka. Nie było to łatwo, ale udało mi się to i dumna jestem z tego. Przecież nie mieliby szans, wojsko rozniosłoby ich w perzynę. A potem mieliby wręcz doskonały pretekst do prześladowania nas. Teraz jeszcze siedzą cicho, ale jedna tylko, choćby mała rebelia, a nas wszystkich zagonią w kajdany do ciężkich robót i zajmą nasze tereny.
- A po co mieliby zajmować te tereny?
- Nie wiesz? Nie pamiętasz legend o tym, że w tych górach jest złoto?
- Ale przecież zawsze mówiłaś, że te legendy to bajki.
- Nie dla tych, którzy za chociażby grudkę złota są w stanie poderżnąć gardło rodzonemu bratu. Póki mają podejrzenia, że tak jest, to wykorzystują byle pretekst, aby tu wejść i prowadzić poszukiwania. Kapitan póki co woli tu nie przychodzić, bo zgodnie z prawem tych ziem nie może zająć. Musiałby prowadzić poszukiwania samemu jako prywatny człowiek, a na to się nie odważny. Bez swoich żołnierzy jest tutaj nikim i on dobrze o tym wie. Jeśli więc tu przyjdzie, to tylko z wojskiem. A jeśli z wojskiem, to tylko wtedy, gdy zyska ku temu pretekst. Naszym zadaniem zatem jest zadbać o to, aby nie zyskał tego pretekstu.
- Rozumiem. A zatem rzeczywiście sytuacja nie jest wesoła. Ale jak mówisz, nawet najsilniejszy bizon nie jest w stanie pokonać takiego zła. Potrzeba tu raczej małego i sprytnego lisa. W Hiszpanii nauczono mnie, że trzeba walczyć i jako lew i jako lis, raz tak, a raz tak.
Szara Sowa przyjrzała się wnukowi uważnie i powiedziała:
- Diego, ty coś planujesz, prawda?
- Nie, skądże. Dlaczego tak myślisz? - spytał Diego tonem niewiniątko.
Indianka spojrzała na niego ironicznie.
- Posłuchaj, chłopcze. Możesz sobie oszukiwać wszystkich, nawet rodziców, ale nie mnie. Za dobrze cię znam. Ta twoja mina wyraźnie wskazuje na to, że już coś sobie w głowie układasz, jakiś pomysł, jak by tu w sprytny sposób dokuczyć nowemu komendantowi. Nawet nie zaprzeczaj.
Diego uśmiechnął się lekko i rozłożył bezradnie ręce.
- Widzę, że przed tobą nic się nie ukryje.
- Nie ma szans. Za stara jestem, żeby nabierać się na takie coś. Powiesz mi zatem, co planujesz?
- Sam jeszcze nie wiem. Nie mam konkretnych planów. Ale chcę działać jak na lisa przystało, bo tylko lis może działać w taki sposób, aby nie narażać swoich bliskich na niebezpieczeństwo.
- W porządku, Diego. Rozsądnie mówisz. Skoro jednak tak się sprawy mają, nie możesz być w tej walce sam. Musisz mieć wsparcie wiernego przyjaciela.
- Bernardo mi pomoże.
- Nie jego miałam na myśli. Sądzę, że przyda ci się jeszcze ktoś. Takie małe wsparcie podczas twoich przyszłych akcji.
- Jakie?
Szara Sowa uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
- Chodź ze mną.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 14:50, 22 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 15:05, 22 Gru 2020    Temat postu: Szara Sowa

Przykro mi ,że Bernardo musi dla dobra sprawy oszukiwać własną mamę.
Szara Sowa jest mądrą ,starą kobietą i od razu zauważyła ,że Diego oczy świecą na myśl o Lolitce. I że Diego coś knuję, by pokonać podłego kapitana.
Każdego innego mógłby nabrać ,ale nie swoją babcię.
Teraz już lepiej rozumiem ,czemu kapitan Monastario tak nastawał na Torresa ,chodziło o schadzkę służącej Torresa z Indiańcem. Choć przede wszystkim jak podejrzewałam o to ,że Torres jest bogaty i przeciwstawił się kapitanowi.
Ciekawe czy też Wartki Potok odegra istotną rolę w naszej powieści ?
Odcinek dosyć przyjemny ,czekam już na pierwszą akcję Zorro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 2:27, 23 Gru 2020    Temat postu:

Niestety, Diego też to spotka. Oszukiwanie matki. Ale dla dobra sprawy tak trzeba.

Aha, to szczera prawda. Szara Sowa to mądra i bardzo doświadczona osoba. I rzeczywiście od razu zorientowała się, że Diego ma słabość do Lolity i że coś planuje.

Szykuje się niezła akcja dla Zorro. Będzie się sporo działo, to więcej niż pewne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 2:29, 23 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 3:17, 31 Gru 2020    Temat postu:

Rozdział VI

Tornado

Diego szedł uważnie za Szarą sową, bardzo zaintrygowany jej zachowaniem. Jego babcia zawsze była osobą dość tajemniczą i wiedziała bardzo dobrze, w jaki sposób przekazać swoje sekrety zaufanym osobom, aby zachować przy tym coś, co lubiła nazywać właściwą otoczką. Coś, co sprawiało, że jej słuchacz zawsze był z każdą chwilą coraz bardziej ciekawy tego, o czym staruszka chce mówić. Szara Sowa z jakiegoś powodu uwielbiała dbać o taki szczegół. Sprawiało jej to swego rodzaju dużą satysfakcję i dlatego często to robiła, zwłaszcza wobec Diego, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Teraz zaś, choć był już dorosły, wciąż był zachwycony tym sposobem przekazywania mu jakiegoś sekretu przez babcię. Ta zaś doskonale o tym wiedziała i dlatego tym bardziej teraz prowadziła go do celu, zachowując w ten sposób swoje stare i ulubione zwyczaje, co dawało jej, a zwłaszcza w tamtej chwili, niemalże dziecięcą radość życia.
- Daleko jeszcze, babciu? - zapytał po chwili Diego.
- Cierpliwości, mój drogi chłopcze. Więcej cierpliwości - odpowiedziała mu z lekkim uśmiechem na twarzy Szara Sowa - Zapewniam cię, że nie pożałujesz swej cierpliwości.
- Wolałbym się z tobą o to nie zakładać - zażartował jej wnuk.
Powoli dotarli do pewnej polany, gdzie nie było żywego ducha, za to były w pobliżu bardzo piękne skały, jakie zachwycały zawsze Diego, gdy był dzieckiem i zwiedzał te okolice. Czuł wtedy, że pośród nich może znajdować się jakiś cenny skarb, ale nigdy takowego nie znalazł, co bynajmniej nie zniechęcało go do tego miejsca i często je odwiedzał, mając być może w sercu nadzieję, że kiedyś mimo wszystko odnajdzie tutaj skarb, jeśli tylko dobrze go poszuka. Szara Sowa dobrze o tym wiedziała, dlatego z przyjemnością powiedziała teraz:
- Pamiętasz, mój mały, jak będąc dzieckiem szukałeś często w tych okolicach skarbów Azteków?
- Oczywiście, że tak. Nigdy tego nie zapomnę - powiedział Diego i po chwili dodał dość ironicznie: - Pewnie dlatego, że nigdy żadnego skarbu tu nie znalazłem.
- To prawda, jednak dzisiaj to się zmieni. Tutaj czeka na ciebie, mój kochany Diego, prawdziwy skarb. Lepszy niż złoto i jakiekolwiek kosztowności, które tak bardzo cenią sobie biali.
- A co to za skarb, babciu?
- Zobaczysz.
Po tych słowach Szara Sowa zagwizdała. Chwilę później rozległ się głośny tętent kopyt, a zaraz potem na polanę wbiegł nagle piękny czarny koń. Całe jego ciało i grzywa były czarne, a on sam wyglądał nad wyraz dostojnie i zarazem też zachwycająco. Diego wpatrywał się w niego pełen podziwu, nie mogąc oderwać ani na chwilę wzroku od konia. Takiej gracji, takiej elegancji, wdzięku i piękna nie dostrzegł w żadnym innym wierzchowcu. To oto dzikie i piękne stworzenie było wszelkim uosobieniem dzikich prerii i wolności, którą one dawały każdemu, kto tam mieszkał.
- I jak ci się podoba? - zapytała Szara Sowa.
Dostrzegała ona zachwyt w oczach swego wnuka, dlatego była pewna tego, jaką odpowiedź usłyszy. Nie zawiodła się.
- Jest cudowny. Piękny, wspaniały, dostojny... Dziki i wolny... - mówił Diego, nie kryjąc wcale swojego zachwytu.
- Domyślałam się, że ci się spodoba - powiedziała stara Indianka, powoli robiąc krok w kierunku konia - Chodź, przypatrz mu się z bliska.
Diego nie był pewien, czy powinien to zrobić. Ostatecznie przecież to był dziki koń, nie wiadomo zatem, czy pozwoli się komukolwiek do siebie zbliżyć, ale jakoś Szarej Sowie na to pozwolił, a nawet więcej: pozwolił, aby położyła głowę na jego szyi i ją pogłaskała. Ośmielony tą sytuacją Diego powoli podszedł bliżej do konia, który lekko zarżał nerwowo na jego widok, gdyż widział go pierwszy raz w życiu i nie wiedział, czego może się po nim spodziewać.
- Ostrożnie, Diego. Bez gwałtownych ruchów - powiedziała Szara Sowa - To piękny i dziki ogier, ale bywa nieufny wobec osób, które widzi pierwszy. Musisz go zrozumieć, a wtedy on zrozumie ciebie.
- Zrozumie mnie? W jaki sposób? - spytał Diego.
- W taki sam sposób, w jaki rozumieją się dwaj wierni przyjaciele. Jeżeli jest między nimi prawdziwa przyjaźń, to rozumieją się bez słów. Potrafią doskonale zgrać się w czasie, podczas trwania jakiekolwiek przygody i nigdy żaden z nich nie zawiedzie drugiego. A gdy dotyczy to jeźdźca i konia, wtedy podczas jazdy tworzą wręcz jedność. Czułeś to kiedyś przy jakimkolwiek wierzchowcu?
- Jeszcze nie, a chciałbym bardzo to poczuć.
- Wobec tego spróbuj z tym pięknym ogierem. Czuję, że oboje bardzo łatwo się ze sobą zaprzyjaźnicie.
Diego podszedł do konia i delikatnie zaczął głaskać jego łeb. Gdy upewnił się, że ogierowi to nie przeszkadza, zaczął to robić nieco bardziej intensywnie, aż w końcu spojrzał mu w oczy. W piękne, czarne oczy, w których odbijała się lekko postać młodego de La Vegi.
- Piękny jesteś, wiesz o tym? - zapytał młodzieniec i po chwili zachichotał - Naturalnie, że wiesz. Jeszcze miałbyś nie wiedzieć? Codziennie, pijąc wodę ze strumieni widzisz swoje odbicie. Musisz widzieć, jaki jesteś piękny. Ale czy też i odważny i zdolny do współpracy z człowiekiem?
Koń lekko poruszył łbem i zarżał w sposób, w jaki człowiek wyraża delikatne oburzenie na wieść o tym, iż ktoś może wątpić w jego umiejętności.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić - powiedział z uśmiechem na twarzy Diego - Wierzę, że tak właśnie jest. Ale czy pozwolisz mi sprawdzić to w praktyce?
Koń popatrzył na młodzieńca z uwagą, oczywiście nie mogąc odpowiedzieć mu na jego pytanie, ale lekko poruszył łbem, co Diego odebrał jako potwierdzenie.
- Widzisz? Zgadza się - powiedziała Szara Sowa - Wsiądź więc na niego, mój chłopcze. Śmiało, wskakuj i przejedź się kawałek.
- Babciu, nie jestem pewien, czy powinienem zrobić to teraz - rzekł Diego, który lekko się zawahał.
- Daj spokój. Przecież on tego właśnie chce. Śmiało, Diego! Miej odwagę. On bardzo ją ceni.
Diego uśmiechnął się i pewny siebie wsiadł spokojnie na konia, pomimo tego, iż nie miał on na siebie ani siodła, ani uzdy. Ujął mocno rękami jego grzywę, a ten nie sprzeciwił się temu.
- Jedź, przyjacielu. Pokaż, co potrafisz.
Koń zarżał głośno, po czym stanął dęba i pognał przed siebie. Diego jednak nie przestraszył się tego, ścisnął mocno jego grzywę i pochylił się lekko tak, aby jego głowa znalazła się bliżej łba ogiera. Ten zaś pędził prędko, coraz prędzej w sobie tylko znanym kierunku, rżąc przy tym dziko. Nie wiadomo, czy chciał, aby jeździec siedzący mu na grzbiecie spadł z niego, czy może sprawdzić, jak się on zachowa, kiedy jazda będzie bardzo dzika. Jakkolwiek by jednak nie było, Diego trzymał się dzielnie, choć widok przed jego oczami zmieniał się w niesamowicie szybki sposób, a wiatr dziko uderzał w jego twarz i szarpał mu włosy. Robił to tak dziko, że chwilami Diego trudno było oddychać, ale to były tylko chwile. Dość szybko przyzwyczaił się do tempa jazdy i zaczął odczuwać z jej powodu ogromną przyjemność. Czuł, że ten koń będzie idealnym towarzyszem podczas przygód, jakie już planował w swojej głowie. Z pamięci zaś przypomniał sobie fragment pewnego wiersza, który napisał jakiś młody poeta żyjący we Francji. Wiersz o dzikim koniu i jego jeźdźcu. Całość była nad wyraz piękna, ale jeden fragment nad wyraz pasował do obecnej sytuacji.

Czarny mój rumak, jak burzliwa chmura.
Gwiazda na czole jak jutrzenka błyska.
Na wolę wiatrów puścił strusiej grzywy pióra,
A nóg białych polotem błyskawice ciska.
Pędź, latawcze białonogi!
Góry z drogi! Lasy z drogi!


Diego przypomniał sobie te słowa i szeptał cicho na ucho konia:
- Pędź, mój przyjacielu! Pędź i nie bacz na nic! Góry z drogi! Skały z drogi! Lasy z drogi! Rzeki z drogi! Wszystko z drogi! Ustąpcie miejsca dwóm kompanom pędzącym przed siebie i zawierającym przyjaźń.
Koń zadowolony przyjął te słowa, gdyż pognał przed siebie jeszcze mocniej i pędził tak długo, aż w końcu dotarli nad skraj przepaści. Koń bezpiecznie zdołał tuż przed nią wyhamować, po czym stanął w miejscu. Diego zerknął uważnie, jak głęboka jest przepaść, a następnie poklepał konia po łbie i rzekł:
- Spokojnie, przyjacielu. Taka przeszkoda nie jest nam groźna. Mam rację?
Czarny ogier zarżał w taki sposób, jakby okazywał swój zachwyt z powodu tego pytania.
- Przeskoczmy, przyjacielu. Przeskoczmy i pokażmy, że przepaść ta nie jest nam groźna.
Koń zawrócił i wziął bardzo duży rozpęd przed skokiem.
- Obiecajmy sobie coś. Jeżeli teraz uda się nam przeskoczyć, to wszystko nam się uda. Obiecajmy to sobie.
Ogier zarżał zadowolony i podrzucił lekko łbem do góry. Następnie delikatnie zaczął trącać kopytami o ziemię, szykując się do skoku. A potem ruszył biegiem tuż przed siebie i skoczył. Ziemia zniknęła pod nimi, zamiast tego pod końskimi kopytami zaćmiła się ostra przepaść. Wiatr rozwiewał grzywą ogiera oraz włosy Diego, który rozłożył zadowolony ręce niczym skrzydła i wydał z siebie radosny krzyk. Ogier odpowiedział mu wesołym rżeniem i obaj oddali się lotowi z jednej strony przepaści na drugą. Lot ten trwał może pół minuty, może nieco dłużej, ale dla Diego było to niczym godzina prawdziwej rozkoszy, jakiej jeszcze nigdy nie czuł. Gdy w końcu kopyta konia dotknęły ziemi, a przepaść została przebyta, czule pogłaskał konia po szyi i rzekł:
- Mój drogi kompanie... Coś mi mówi, że to początek pięknej przyjaźni.
Ogier odpowiedział mu radosnym rżeniem na znak, iż całkowicie się z nim zgadza.
- Widzę, że przejażdżka się udała - powiedziała Szara Sowa nieco później, gdy Diego wrócił na polanę, na której się rozstali.
- I to jeszcze jak - odpowiedział jej wnuk, zsiadając z konia i klepiąc go lekko po łbie - Czy on ma już imię?
- Jeszcze nie. Pomyślałam, że skoro ten koń ma być twój, sam powinieneś dać mu imię.
- Mój? Ten koń jest mój?
- A czyj? Mój? - zachichotała Szara Sowa - Hodowałam go od źrebaka nie dla siebie ani dla kogokolwiek innego. Tylko właśnie dla ciebie. Dlatego sam musisz nadać mu imię.
Diego popatrzył na konia i rzekł:
- Jesteś szybki, dziki i niebezpieczny dla wrogów, ale wierny wobec tego, kogo uznasz za przyjaciela. Pędzisz niczym wiatr, a nawet lepiej, bo wiatr może zatrzymać pierwsza lepsza skała. Ciebie z kolei żadna przeszkoda nie jest w stanie zatrzymać, przyjacielu. Dlatego zasługujesz na imię, które pasuje do ciebie.
- Może Wicher? - zasugerowała Szara Sowa.
- Nie, babciu - odparł Diego, kręcąc przecząco głową - Wicher to tylko nieco silniejszy wiatr. Jego też może zatrzymać skała. Jest jednak coś, czego żadna skała nie zatrzyma. Ani skała, ani nic innego.
To mówiąc de La Vega spojrzał w oczy konia i rzekł:
- Tornado... Takie będzie twoje imię. Tornado. Tornada bowiem nic nie jest w stanie powstrzymać ani zatrzymać w miejscu. Tak jak ciebie.
Ogier zarżał zadowolony, potrząsając mocno łbem. Diego zrozumiał, że jest to dowód na to, iż koń zaakceptował swoje imię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 3:18, 31 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 14:05, 31 Gru 2020    Temat postu: Tornado

Babcia sprawiła Diego piękną niespodziankę.
Tornado ,najpiękniejszy koń na świecie ,dziki i wolny, ale między nim a Diego już nawiązała się niezwykła wież.
Będą nierozłącznymi kompanami na dobre i na złe.
Już niedługo będą pewni mieli pierwszą wspólną misję ,nie mogę się tego doczekać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 6 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin