Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 2
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 2:55, 05 Wrz 2020    Temat postu:

Owszem, to już powoli koniec przygody. Gdyby to była długa powieść, na pewno by było jeszcze sporo przygód. Ale to na podstawie półtoragodzinnej bajki i dlatego opowieść nie jest za długa Smile Ale wiem, że naszych bohaterów czekały jeszcze liczne przygody, bo jest jeszcze serial o ich dalszych przygodach Smile

A propos, to powiem Ci, że napisałem też I tom powieści o Mowglim z "KSIĘGI DŻUNGLI". Planuję też tom II. I w tej powieści jest właśnie tak, jak w serialu o Zorro - jeden wróg pokonany, ale pojawiają się kolejni i znów sporo się dzieje. Jestem ciekaw, czy taka powieść by Cię zaciekawiła Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 2:57, 05 Wrz 2020    Temat postu:

Rozdział XIX - Skarb rodziny Marka:
Lapicz i jego przyjaciele zadowoleni ruszyli w kierunku celu swojej podróży, ale tym razem szli spokojnie i bez pośpiechu, bo w końcu już nie musieli się śpieszyć. Ostatecznie Szczurzy Pazur nie żył i nie mógł w żaden sposób nikogo skrzywdzić. Jednak długo nie szli, ponieważ zmęczenie walką, a także wędrówką sprawiło, że musieli się oni położyć wygodnie pod jednym z najbliższych drzew, a gdy już to zrobili, to zaraz zasnęli.
Obudzili się około południa, kiedy słońce było już bardzo wysoko na niebie. Pierwszy zrobił to Lapicz, druga Liza, a cała reszta uczyniła to zaraz po nich. Zadowoleni rozejrzeli się dookoła.
- Wiesz, Lapicz... Ten las w dzień jest o wiele piękniejszy niż w nocy - powiedziała zachwyconym głosem Liza.
- Tak... I do tego jeszcze nie jest tak groźny - dodał wesoło Lapicz - Ale chyba powinniśmy już iść. Musimy powiedzieć Marko, że jego dom jest już bezpieczny.
- Tak, a przy okazji nasz dom znajduje się na północy, więc dom Marka jest nam po drodze - zauważył Mistrz Zrzęda - Dlatego możemy po drodze do niego wstąpić.
- Po drodze do domu odwiedzimy dom! - zaskrzeczał Perro, wesoło latając nad głową Bundasza.
Lapicz i Liza zachichotali wesoło, po czym powoli wstali i otrzepali ubrania z kurzu.
Nagle dostrzegli grupkę żandarmów w mundurach kroczących leśną drogą. Między sobą mieli oni elegancko ubranego lisa w ciężkich kajdanach na rękach.
- Hej! To przecież jest dyrektor cyrku! - zawołał Lapicz wyraźnie bardzo zaskoczony - Zobaczcie! Jest w kajdanach!
- Ciekawe, za co to go spotkało? - zdziwiła się Liza.
- Może to sprawdzimy?
- Bardzo chętnie.
Dzieci podbiegły do żandarmów, aby się tego dowiedzieć.
- Przepraszam, ale czemu aresztowaliście tego pana? - spytał Lapicz.
Oddział zatrzymał się, a jego przywódca, który był bardzo wysokim wilkiem o ciemnych oczach, popatrzył uważnie na dzieci i rzekł:
- Witajcie, moi drodzy. Chętnie wam to wyjaśnię, jednak pozwólcie, że zanim odpowiem na wasze pytanie zadam wam inne. Ty jesteś Lapicz, a ty Liza, mam rację?
- Tak... - zdziwił się Lapicz, którego zdumienie sięgało teraz zenitu - Ale skąd pan to wie?
Dowódca żandarmów spojrzał na dyrektora i powiedział:
- To jest Liza, twoja dawna artystka, prawda?
- Tak, to prawda - warknął dyrektor cyrku - Zwykły darmozjad i tyle!
- Hej! Tylko nie darmozjad, proszę pana! - zawołała oburzona Liza, łapiąc się lekko rękoma za boki - Uczciwie na siebie pracowałam, ale porzucił mnie pan, gdy tylko zachorowałam!
- Myślisz, że było mnie stać na utrzymywanie pracowników, którzy nie umieją zachować zdrowie? - mruknął lis.
Liza nie wytrzymała i ze złości kopnęła dyrektora w kostkę, a ten z bólu zaczął podskakiwać, pomstując na dziewczynkę poirytowany jak nigdy dotąd.
- No dobrze, już dobrze - powiedział dowódca żandarmów, lekko się przy tym śmiejąc - Skoro więc jesteście Lapicz i Liza, to najwyraźniej są wasze konie.
Po tych słowach pokazał on na dwóch swoich ludzi, którzy to szli na końcu orszaku trzymając za uzdę dwa piękne konie. Jednym z nich był koń, którego Szczurzy Pazur sprzedał dyrektorowi, a drugim Blanka.
- Blanka! Moja Blanka! - zawołała radośnie dziewczynka, czule do niej podbiegając i ściskając ją za łeb.
Klacz zarżała wesoło, okazując wielką radość na widok dziewczynki, więc nie było już żadnych wątpliwości, że rzeczywiście należy ona do Lizy.
- A to jest ten koń, którego Szczurzy Pazur sprzedał dyrektorowi! - zawołał Lapicz, głaszcząc drugiego konia.
- A zatem wszystko jest w porządku - rzekł oficer żandarmów zadowolonym tonem - Pracownicy pana dyrektora, kiedy ich przycisnęliśmy powiedzieli nam wszystko o ciemnych interesach swojego pracodawcy. Wspominali nam też o tych koniach. Jak widzę, mówili prawdę.
- A panowie szukali dyrektora? - spytała Liza.
- Nie, szukaliśmy Szczurzego Pazura i szukając go trafiliśmy do miasteczka, w którym wczoraj odbył się jarmark. Tam też spotkaliśmy pewną kobietę o imieniu Sophie. Powiedziała nam, że dyrektor cyrku, który występuje w tym miasteczku, zagarnął klaczkę należącą do panny Lizy oraz konia należącego do pana Lapicza i jego mistrza, majstra Zrzędy.
- To ja jestem majster Zrzęda - rzekł Zrzęda, podchodząc bliżej - Ale to pan przecież wie, kapitanie. W końcu znamy się nie od dziś.
Oficer żandarmów uśmiechnął się zadowolony i rzekł:
- No proszę, majster Zrzęda! Miło pana znowu widzieć! Co pan robi w lesie o tej porze? Tak daleko od swego warsztatu?
- To raczej dłuższa opowieść, a jeżeli zechcesz mnie pan kiedyś odwiedzić, to chętnie ją opowiem - odparł wesoło Zrzęda, podchodząc do konia - Tak, to jest koń, którym jechałem na jarmark. A właściwie nie mój, bo właściciela gospody, od którego go pożyczyłem, ale chwilowo należy do mnie.
- A zatem ta kobieta mówiła prawdę - stwierdził zadowolony oficer - Miałem pewne wątpliwości, ale skoro reszta faktów, które nam przekazała były prawdziwe, więc czemu te miałyby być kłamstwem?
- Mówi pan, że jak się nazywała ta kobieta? - spytał Lapicz.
- Sophie, a co?
Lapicz uśmiechnął się bardzo zadowolony, ponieważ już wiedział, kto pomógł aresztować dyrektora cyrku. Stara, dobra Sophie.
- Pytam się, bo znamy tę kobietę. Nam też ona pomogła.
- Właśnie! - potwierdziła Liza - Dobrze, że jej uwierzyliście.
- Trudno było początkowo w to uwierzyć, ale kiedy tylko zaszliśmy do cyrku, to wtedy dyrektor przeraził się, a gdy wspomniałem o koniu, zaczął uciekać. Nie było więc wątpliwości, że chce coś przed nami ukryć, a kiedy jego pracownicy złożyli zeznania, to już wszystko było jasne. Cieszę się, że możemy wam zwrócić wasze konie. Ale wybaczcie nam, nie możemy dłużej z wami rozmawiać. Musimy odprowadzić tego łotra do stolicy. Tam już czekają na niego sędzia i naczelnik więzienia. Szkoda tylko, że nie wiemy, gdzie teraz jest teraz Szczurzy Pazur.
- Znajdziecie go w tym wąwozie - powiedział Lapicz, wskazując dłonią na wąwóz niedaleko miejsca, w którym się znajdowali - Wczoraj zleciał tam i zginął przygnieciony wozem i kamieniami. Jak poszukacie, to znajdziecie jego ciało.
- To prawda! Sam widziałem na własne oczy - dodał majster Zrzęda - Piorun uderzył w ziemię, spłoszył konia, oddzielił go od wozu, na którym siedział ten łajdak, a potem... BACH!
Żandarmi słuchali tej opowieści bardzo zaintrygowani, a kiedy dobiegła ona końca, to kapitan uznał, że lepiej będzie ją dobrze sprawdzić zanim się ją uzna za pewnik, więc ruszyli w kierunku wąwozu, a nasi bohaterowie zabrali ze sobą oba konie i ruszyli na północ, do domu Marka.
Szli jakiś czas, aż w końcu zdołali wyjść z lasu i wówczas zauważyli jezioro oraz stojący przy nim Dom Pod Błękitną Gwiazdą.
- To tutaj! Tu mieszka Marko! - zawołał radośnie Lapicz.
Powoli podeszli do domu i zapukali do jego drzwi. Chwilę później otworzył im Marco.
- Lapicz?! - zawołał wesoło na widok szewczyka.
- Witaj, Marko.
Wiewiórek uściskał go radośnie, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Witaj, Lapicz! Przyszedłeś nas odwiedzić?
- Tak! Jest twoja mama?
- Oczywiście. Mamo! Lapicz nas odwiedził!
Chwilę później z domku wyszła mama Marko, uśmiechnięta od ucha do ucha na widok szewczyka.
- Jak miło znowu cię widzieć, Lapicz! O! Widzę, że nie jesteś sam.
- To mój majster i moja przyjaciółka Liza! - przedstawił ich Lapicz - A to jest Perro, najzabawniejsza papuga na świecie.
- Dzień dobry, pani. Jestem szewcem, nazywają mnie Zrzęda - ukłonił się uprzejmie pracodawca Lapicza.
- Wracamy wszyscy właśnie w moje rodzinne strony i pomyśleliśmy sobie, że odwiedzimy panią i Marka, jeżeli oczywiście to żaden kłopot - mówił dalej Lapicz.
- Kłopot? Nawet tak nie mów - uśmiechnęła się do niego kobieta - I tak nie mamy tutaj zbyt wielu gości.
- Bardzo się cieszę, że nie przeszkadzamy i wie pani, co? Mam radosną nowinę - rzekł radośnie szewczyk.
- Tak! Ten zły bandyta, Szczurzy Pazur nie zrobi już nikomu krzywdy! - dodała Liza.
- Nikt już nie ukradnie waszego drogocennego skarbu - zauważył Lapicz.
Mama Marka i jej syn spojrzeli na szewczyka zdumieni.
- Skarbu? Ale jakiego skarbu? O czym ty mówisz, Lapicz? - zapytała kobieta - Jesteśmy biednymi ludźmi. Skąd u nas drogocenny skarb?
- Kiedy ostatnio byłem u was, to Marko opowiadał mi o skarbie, który jego tata zostawił na ciężkie czasy. A Szczurzy Pazur chciał go ukraść. No, wie pani. Ten skarb w kuferku.
Mama Marka zrozumiała już, o co chodzi i zachichotała delikatnie, spojrzała z uśmiechem na Lapicza, po czym powiedziała:
- Ach, o tym skarbie mówisz! Już rozumiem, ale widzisz... To wcale nie jest... Zresztą sam zobacz. Zapraszam wszystkich do domu.
Wszyscy weszli do domu (poza końmi, które zostały na zewnątrz), a następnie gospodyni zaprowadziła ich do izby z kufrem. Tam zaś wyjęła klucz z kieszeni spódnicy i otworzyła nim kufer. Wówczas oczom Lapicza i jego przyjaciół ukazał się niezwykły obraz zawartości tego przedmiotu: trochę ubrań, para męskich butów, fajka, mandolina, kilka książek, pozytywka, oprawione w ramkę zdjęcie Marka z mamą oraz jakimś wiewiórem płci męskiej (prawdopodobnie ojcem), a prócz tego jeszcze kilka innych rzeczy.
- Oto nasz drogocenny skarb - rzekła wesołym tonem mama Marka - Kuferek pełen wspomnień.
- Tak! To są rzeczy mojego taty! - zawołał radośnie Marko.
- Rozumiem - westchnęła bardzo smutno Liza - Też chciałabym mieć coś, co przypominałoby mi moją rodzinę, ale niestety... Nigdy nie dowiem się, kim są moi rodzice.
- Nie wolno ci nigdy tracić nadziei, Lizo - powiedziała mama Marka - Kto wie? Być może na dnie serca masz wspomnienia, które kiedyś same się obudzą?
- Pewnego dnia powróci do domu pani mąż! Zobaczy pani! - zawołał radośnie Lapicz.
- Wierzę, że masz rację, Lapicz - rzekła wzruszonym głosem kobieta, gładząc szewczyka po głowie - Jesteś bardzo dobrym chłopcem. Dziękuję ci.
- Chciałbym pani coś podarować - powiedział Mistrz Zrzęda, wyjmując z kieszeni monetę, którą dostał od Melvina - Ten talar przynosi szczęście.
- Panie Zrzędo, jest piękny, ale nie mogę go przyjąć.
- Owszem, może pani. Wręcz powinna pani. W końcu pani syn i pani jesteście przyjaciółmi mojego ucznia i zarazem przybranego syna. Z tego, co mi mówił, ugościła go pani wtedy, gdy wędrował głodny przez świat.
- Zrobiłam tylko to, co każdy inny zrobiłby na moim miejscu.
- Z pewnością, jednakże pani dobroć zasługuje na nagrodę.
- Och, panie Zrzędo... Nie wiem, co powiedzieć. Chyba naprawdę nie mogę tego przyjąć.
- Nalegam na to. Nie czułbym się dobrze, gdybym nie zdołał się pani odwdzięczyć.
- No cóż... Skoro tak, to dobrze, ale w zamian proszę, abyście zawsze, gdy będziecie w pobliżu, przychodzili do nas z wizytą.
- Oj tak! My zawsze chętnie was przyjmiemy! - zawołał radośnie Marko, podskakując w górę i klaszcząc przy tym w dłonie.
- Przyjaciele na całym świecie! - zaskrzeczał wesoło Perro, też podskakując.
Mama Marka uśmiechnęła się czule, po czym zaprosiła Lapicza z jego kompanią na posiłek. Ci z radością przyjęli to zaproszenie, ponieważ nic jeszcze tego dnia nie jedli. Gospodyni ugościła ich, czym chata bogata, choć ta nie była zbyt bogata, jednak to, co podała swym gościom w zupełności im wystarczyło, a wręcz czuli się trochę źle ze świadomością, że objadają tę uroczą kobietę i jej syna, lecz Marko z mamą zapewnili ich, że podobnie jak Zrzęda w sprawie talara, oni sami nie czuliby się dobrze wiedząc, iż puścili swoich przyjaciół głodnych.
- Dziękuję wam bardzo za gościnę. Dawno już takiej nie doznałem - rzekł przyjaźnie Zrzęda, gdy skończyli jeść - Obawiam się jednak, że musimy już ruszać w drogę. Moja żona na pewno się niepokoi.
- Hurra! Nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę panią majstrową! - zawołał szczęśliwy Lapicz.
Cała grupka pożegnała uroczą gospodynię i jej syna, zabrała oba swe konie i ruszyli w kierunku rodzinnego miasteczka Lapicza. Marko wraz ze swoją mamą długo jeszcze stali w progu i machali im wesoło na pożegnanie.
Jakoś tak pół godziny później, kiedy nasi bohaterowie przechodzili przez kamienny most ustawiony nad potokiem, dostrzegli nagle idącą w ich stronę wiewiórkę płci męskiej. Był to chudy jegomość z szarymi wąsami i takimi samymi brwiami, ubrany w bardzo postrzępiony strój, na który składały się: żółta koszula, brązowa kurtka, zielone spodnie w niebieskie łaty, czarne buty i zielony kapelusz. W dłoni trzymał on szarą, połataną walizkę, która z pewnością pamiętała już znacznie lepsze czasy niż obecne.
- Dzień dobry - powiedział nieznajomy, zatrzymując się.
- Dzień dobry - odpowiedział mu bardzo wesołym głosem Lapicz, również się zatrzymując.
- Dobry wieczór wszystkim! - zaskrzeczał wesoło Perro, uchylając lekką swą kapitańską czapkę w geście powitania.
- Perro... Jest przecież dzień - zachichotała Liza.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy możecie mi powiedzieć, gdzie jest Dom Pod Błękitną Gwiazdą? - zapytał nieznajomy, uchylając kapelusza na znak szacunku - Nie mogę się zorientować w okolicy, tak tu się wszystko zmieniło.
Lapicz przyjrzał mu się uważnie i rozpoznał jegomościa. Wiedział już, że widział go niedawno na zdjęciu, które leżało w kuferku w domu Marka. Bystry szewczyk nie miał już wątpliwości, z kim ma do czynienia.
- Oczywiście, że możemy panu powiedzieć! - zawołał radośnie.
- Pewnie! Po prostu cały czas tą drogą naprzód, a na pewno pan trafi! - dodała wręcz szczęśliwym głosem Liza, która także się domyślała, kim jest nieznajomy.
- Przypuszczam, że tam ktoś bardzo się ucieszy z pana przyjścia - dodał Lapicz.
- Naprawdę? - westchnął nieznajomy - Skąd ty to możesz wiedzieć, mój chłopcze?
- To proste. Tam ktoś gorąco oczekuje pańskiego powrotu, a nigdy nie wolno tracić nadziei. Tego się nauczyłem w czasie mojej wędrówki po świecie.
- Jeśli tak sądzisz...
- Nie chcemy pana dłużej zatrzymywać. Sam się pan o tym przekona i to już niedługo. Do widzenia, panu!
- Do widzenia! - zawołała Liza.
- Do widzenia! - zaskrzeczał Perro.
I tak cała grupka ruszyła przed siebie, a nieznajomy pomachał im ręką na pożegnanie i westchnął głęboko.
- Czyżby naprawdę miał rację? - zapytał sam siebie.
Lapicz miał rację, gdyż pół godziny później nieznajomy zauważył Dom Pod Błękitną Gwiazdą, przed którym bawił się Marko. Gdy tylko dostrzegł wędrowca, jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki, a twarz rozjaśnił mu wielki uśmiech.
- Tata? TATA! Tato, wróciłeś! Mamo! Tata wrócił!
To mówiąc wskoczył on w objęcia ojca, który przycisnął go zachłannie do swego serca.
- Marko! Synku, mój kochany synku! Tak się cieszę, że cię widzę!
Chwilę później z domku wybiegła mama Marko. Widząc swojego męża, zawołała radośnie:
- Boże... Mężu mój! Najdroższy!
- Ukochana moja! - ojciec Marka wypuścił syna z objęć i uściskał mocno swoją żonę.
- Najdroższy! Tak za tobą tęskniłam! Oboje tęskniliśmy!
- A ja za wami, kochana moja! Już was więcej nie zostawię!
- Zarobiłeś na świecie?
- Zarobiłem, ale nie tyle, ile chciałem.
- To bez znaczenia, kochany! Ważne, że jesteś! Teraz wszystko będzie dobrze!
- Tak, najdroższa! Będzie dobrze! Teraz już nigdy was nie zostawię!
- Tata! Mój kochany tata! - płakał ze szczęścia Marko, tuląc się do ojca, który wziął go na ręce i ucałował.
Następnie spojrzał on na Dom Pod Błękitną Gwiazdą i rzekł:
- Nie zarobiłem milionów, jak liczyłem, ale zarobiłem dość, aby nas utrzymać. Jednak największą wartość macie dla mnie wy i ten nasz kochany domek. Dobrze, że tu wróciłem. Bardzo mi go brakowało.
- Jak jest na tym wielkim świecie, najdroższy? - spytała mama Marko swego męża.
- Różnie... Bardzo różnie - odparł jej małżonek - Ale nigdzie nie było miejsca, gdzie czułbym się tak cudownie, jak tutaj.
- Dlaczego?
- Bo was tam ze mną nie było.
Po tych słowach tata Marko ponownie uściskał syna i żonę, a następnie ruszył radośnie w kierunku tego jednego, cudownego miejsca, gdzie zawsze czuł się najszczęśliwszą wiewiórką na świecie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 2:58, 05 Wrz 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 8:03, 05 Wrz 2020    Temat postu: Rozdział XVIII - Rozprawa ze Szczurzym Pazurem:

Chętnie bym przeczytała tę powieść, lubię Księgę Dżungli.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 8:11, 05 Wrz 2020    Temat postu: Rozdział XVIII - Rozprawa ze Szczurzym Pazurem:

Urocze. To mi przypomina jakoś książkę dla dzieci, chyba Pięcioro dzieci i coś, że się okazało, że zmarły ojciec jednak żyje i wrócił do domu, żony i dzieci.
A może to była jakaś inna książka, tylko tej samej autorki ?
W każdym razie widać, że nie tylko oglądaliśmy dużo starych filmów ty i ja, ale nawet czytaliśmy, dużo tych samych książek i tematów do rozmowy nam na razie nie brakuje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:40, 07 Wrz 2020    Temat postu:

Cieszy mnie, że tak mówisz, droga i miła mi koleżanko Smile Owszem, oboje czytaliśmy dużo tych samych książek i filmów tych samych sporo widzieliśmy. Dlatego tematu do rozmów nam na pewno nie zabraknie Smile A jeśli mowa o tych książkach dla dzieci, to cóż... Nie pamiętam, czy w "PIĘCIORO DZIECI I COŚ" był taki wątek. Bardziej mi się przypomina coś takiego w innej powieści Edith Nesbit, czyli "KOLEJOWE DZIECI", ale tam chyba było, że ojciec dzieci został aresztowany niesłusznie i potem na końcu wychodzi na jaw, że jest niewinny i wraca do rodziny Smile

Poważnie byłabyś zainteresowana moją powieści o Mowglim? Wiesz... Jeżeli tak, wobec tego mogę tu zacząć w najbliższym czasie publikować dwie powieści. O hrabim Monte Christo i o Mowglim, której styl przypomina bardzo nasz ulubiony serial o Zorro - bo w tej historii także mamy tak, że jak jakiś wróg ginie, to pojawia się kolejny do pokonania Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:43, 07 Wrz 2020    Temat postu:

Rozdział XX - Powrót do domu:
Pani majstrowała siedziała zasmucona przy stole i dziergała szalik na drutach. Co jakiś czas spoglądała na zdjęcie męża stojące na stole, a prócz tego jej wzrok kierował się ku oknu. Kobieta miała wielką nadzieję, że w końcu zobaczy w nim Zrzędę całego i zdrowego, jak zmierza do domu z uśmiechem na twarzy. Ale wciąż nie widziała go, dlatego serce majstrowej przepełniała wielka rozpacz. Łkając więc powoli dalej dziergała na drutach, próbując w pracy odnaleźć chociażby chwilowe ukojenie.
Nagle rozległo się dzwonienie. Ktoś stał za drzwiami i ciągnął za sznur od dzwonka na znak, że chce wejść. Pani majstrowa radośnie oraz z wielką nadzieją w sercu podbiegła do drzwi, po czym otworzyła je. Wówczas to skoczył na nią Bundasz, szczekając wesoło i liżąc twarz swojej pani.
- Och, Bundasz! - zawołała majstrowa szczęśliwa, że widzi psa, gdyż bardzo go kochała.
Następnie spojrzała przed siebie i zauważyła, iż przed nią stoi Mistrz Zrzęda z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Och, to ty! Mój kochany mąż! Nareszcie wróciłeś! - zawołała, obejmując go do siebie zachłannie.
Mąż oddał jej uścisk i ucałował ją bardzo czule, a kobieta płakała z radości i szczęścia czując, że wreszcie Bóg wysłuchał jej modlitw. Już po chwili oboje byli w domu i tuląc się oraz całując okazywali sobie nawzajem swą wielką miłość, a także dręczącą ich od dawna tęsknotę.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam! - zawołała do męża - A Sophie mi mówiła, że wrócisz. Mówiła, a ja nie chciałam wierzyć!
- Trzeba wierzyć, kochanie. Trzeba wierzyć - uśmiechnął się do niej jej mąż - Jak widzisz, wróciłem do ciebie. I to nie sam.
Pani majstrowa szybko spojrzała w kierunku drzwi i zauważyła, że stoi w nich Lapicz, uśmiechnięty i radosny. Obok niego zaś delikatnie wychylała zza progu głowę dziewczynka w niebieskiej sukience oraz z błękitną kokardą na głowie. Wyraźnie była niepewna, czy powinna wejść, czy lepiej zostać.
- O Boże! Wróciłeś i przyprowadziłeś do nas Lapicza! - zawołała radośnie majstrowa, podbiegając do chłopca, podnosząc go w górę i przytulając zachłannie do serca.
Następnie spojrzała ona na dziewczynkę, która nieśmiało zaglądała do domu, ściskając w ręku swój wierny tobołek z całym swym dobytkiem. Klacz Blanka nie stała przy niej, ponieważ za radą Zrzędy zostawiła ją u miejscowego oberżysty, który obiecał dbać o nią i nie wypożyczać nigdy nikomu - chyba, że za zgodą jej właścicielki. Dziewczynka wiedziała, iż koniowi będzie tu dobrze, więc pogłaskała ją czule po łbie, dała kilka kostek cukru, obiecała codziennie ją odwiedzać i ruszyła z przyjaciółmi do domu majstra, przed którym to teraz stała lekko zaniepokojona i niepewna, co powinna zrobić.
- O! A kogo jeszcze my tu mamy? Wejdź, proszę! Wejdź, kochanie! - zawołała radośnie majstrowa do dziewczynki, którą dopiero teraz zauważyła.
Liza uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i powoli weszła do środka.
- Kim jesteś? - spytała majstrowa.
- Dzień dobry - odpowiedziała dziewczynka, lekko dygając - Mam na imię Liza.
- Liza! Liza! - zawołał wesoło Perro, wpadając do domu i lądując na stole, gdzie z miejsca zaplątał się między robótki.
- Liza jest sierotką jak ja - rzekł wesoło Lapicz, podchodząc do dziewczynki i biorąc ją za rękę.
- Och, sierotka. Biedactwo - westchnęła zasmucona majstrowa - Nasza córka Zuzanna byłaby teraz w twoim wieku.
- Nigdy pani nie mówiła, że macie córkę - zdziwił się Lapicz.
- Tak, mieliśmy kiedyś córeczkę, która była całym naszym szczęściem - rzekł smutno Zrzęda, siadając na krześle.
- Pamiętasz? Obiecałam ci kiedyś, że jak będziesz trochę starszy opowiem ci, jak zmieniło się całe nasze życie.
Bundasz zaskowyczał smutno i wszedł pod stół, gdzie obok pieca było jego ulubione miejsce. Stęsknił się już za nim.
- Dzisiaj mija dokładnie osiem lat, jak wybraliśmy się z naszą Zuzanną na jarmark - mówiła dalej majstrowa - Nasza mała Zuzia miała wtedy dwa latka. Była bardzo rozkoszna. Nigdy nie zapomnę wyrazu szczęścia na jej buzi, gdy siedziała na karuzeli z końmi.
- Ach, konie na karuzeli lubiła najbardziej - wtrącił Zrzęda.
Bundasz zaskowyczał zrozpaczony na samo wspomnienie tego wydarzenia.
- Wtedy ostatni raz ją widzieliśmy. Rozpętała się burza, piorun uderzył w jeden z namiotów, wybuchł pożar, powstało ogromne zamieszanie... Ludzie biegali we wszystkie strony... Tłum przerażonych ludzi porwał nas ze sobą, a my nie zdołaliśmy przecisnąć się do naszej małej Zuzanny. Kiedy w końcu nam się to udało, to było już za późno. Zniknęła. Szukaliśmy jej wszędzie, ale na próżno.
- Oj tak, to sama prawda - potwierdził załamanym głosem Zrzęda - Nasza biedna, mała córcia. To było straszne. Do dziś nie wiemy, co się z nią stało.
- To było tak dawno. Czy teraz rozpoznaliby państwo swoją córkę? - spytała Liza.
- Oczywiście - odparła majstrowa - Co prawda, jak sama mówiłaś, to było dawno, ale widzisz... Jak Zuzanna była całkiem malutka, skaleczyła się w kciuk na lewej dłoni. Pozostała jej po tym blizna w kształcie krzyżyka, po której zawsze ją poznam.
Lapicza nagle coś tknęło. Spojrzał on prędko na swoją przyjaciółkę, potem na majstrową, potem znowu na Lizę i znowu na majstrową. Teraz zaczął już rozumieć, dlaczego buzia dziewczynki zawsze wydawała mu się dziwnie znajoma. Te oczy... Ten nos... Ten uśmiech... Przecież ona jest bardzo, ale to bardzo podobno do...
- Blizna w kształcie krzyżyka? - spytała Liza, spoglądając na swój lewy kciuk - Czy taka, jak ta?
- Liza! - zawołał wzruszony Lapicz.
Majstrowa spojrzała na dłoń dziewczynki i dostrzegła na niej bliznę. Jej mąż również to zrobił i wszystko było już dla nich oczywiste.
- Moja Zuzanna! - zawołała majstrowa.
- Moja mama! - krzyknęła Liza, wpadając matce w objęcia.
Majstrowa ściskała dziewczynkę oraz całowała ją bardzo zachłannie, nagle przypominając sobie przepowiednię Sophie na temat swego wychowanka. Sophie powiedziała, że ten, którego wychowała zwróci jej to wszystko, co straciła. Miała rację, ponieważ Lapicz zwrócił jej męża, córkę, Bundasza, a także siebie samego. Radośnie spojrzała na niego i płacząc ze szczęścia mówiła:
- Dziękuję ci, Lapicz. Dziękuję ci. Dziękuję, że zwróciłeś mi moje dziecko. I dziękuję, że wróciłeś tutaj. Tak bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja także za nim tęskniłem, ale nigdy nie sądziłem, że będę dzięki niemu tak szczęśliwy - powiedział wzruszonym głosem Mistrz Zrzęda, powstając z krzesła i obejmując żonę oraz córkę - To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Moja kochana Zuzanna. Nareszcie się odnalazłaś!
- Hurra! - zaskrzeczał wesoło Perro, podskakując przy tym na stole.
Bundasz zaś wyszedł spod stołu i również skoczył wysoko w górę, wesoło przy tym szczekając.
Lapicz tymczasem usiadł na stołku, zdjął z nóg buty, po czym podbiegł z nimi do Zrzędy, mówiąc:
- Proszę, mistrzu! To pańskie buty! Rozchodziłem je!
- Ach, tak! Całkiem o nich zapomniałem - uśmiechnął się do Lapicza Mistrz Zrzęda - Zatrzymaj je dla siebie. Solidnie na to zapracowałeś. A poza tym od tej chwili nie jesteś już uczniem, ale prawdziwym małym szewcem.
- Ha ha ha! - zawołała Lapicz, podskakując z radości.
Następnie założył ponownie na nogi buty i odtańczył w nich kozaka.
- A teraz świętujmy! - rzekł Zrzęda, zdejmując z jednej z półek futerał, z którego zdmuchnął kurz i wyjął skrzypce.
Już po chwili w całej izbie rozległy się radosne dźwięki skrzypiec, a wesoła muzyka napełniła uszy i serca wszystkich zebranych.
- O tak! Cudownie! - zawołała Liza szczęśliwa, jak nigdy dotąd.
Miała powody do radości, gdyż jednego dnia odzyskała najpierw swą klacz, a potem rodziców, a do tego wybranek jej serca właśnie skłonił się przed nią wesoło, prosząc ją do tańca. Dziewczynka zaś nie zamierzała mu odmawiać, więc dygnęła lekko i zaczęła z nim tańczyć, lekko się przy tym rumieniąc.
- Obejmujcie się i dookoła! To nie trudne! Tańczyć! Tańczyć! Wesoło tańczyć! - skrzeczał wesoło Perro, wykonując wygibasy przy dzieciach.
Potem podleciał on do Bundasza, który tańcował wesoło na tylnych łapach. Złapał go za przednie łapy i chwilę z nim podrygiwał. Później zaczął się lekko zalecać do kukułki w zegarze, co wywołało wielki śmiech u Lapicza i Lizy. Obok nich tańczyli Zrzęda grający wciąż na skrzypcach oraz jego żona, oboje szczęśliwi jak nigdy przedtem, a po chwili dołączyli do nich Bundasz i Perro, tańcząc ze sobą w zabawny sposób.
Nawet nie zauważyli, kiedy wyszli na ulicę dalej tańcząc, a wokół nich zebrał się tłum mieszkańców miasta, obserwujących ich z uśmiechem na twarzy. Zrzęda dopiero, gdy skończył grać, dostrzegł sąsiadów uważnie im się przyglądających. Zaśmiał się lekko i zaczął im wyjaśniać swoje powody do tak niezwykłego dla siebie zachowania. Gdy wszyscy usłyszeli o tych powodach, to radośnie zaczęli gratulować Zrzędzie, a także wychwalać bohaterskiego Lapicza. Potem burmistrz miasta, chociaż nie należał do zbyt sympatycznych osób, to teraz jednak z radością ogłosił, że dziś wieczorem odbędzie się zabawa z okazji powrotu Lapicza z córką majstra Zrzędy.
- Myślę, że warto też ogłosić zaręczyny naszych uroczych dziatek - zaśmiał się dowcipnie, spoglądając na Lapicza i Lizę, którym buzie spłonęły rumieńcem.
Zapowiedziana zabawa rzeczywiście się odbyła i wszyscy cudownie się na niej bawili. Mieszkańcy miasta cieszyli się ze szczęścia, które zagościło w domu majstra Zrzędy i tańczyli z nimi dopóki słońce nie położyło swych pierwszych promieni na dachach domów. Podczas tej wesołej zabawy Zrzęda tańczył z żoną tak, jak nigdy jeszcze nie tańczył, a Bundasz i Perro tańczyli razem z pannami swego gatunku, które poznali podczas tej zabawy, a które od razu wpadły im w oko - rzecz jasna z wzajemnością. Wybranką Bundasza była suczka tej samej rasy, co on, natomiast wybranką Perro była różowa papuga z kolorowym czubem.
Na przyjęciu pojawili się również Marko ze swymi rodzicami, a także Melvin z matką, którzy byli szczęśliwi widząc szczęście i radość swoich przyjaciół. Nikt nie wiedział, kto i jak ich tutaj sprowadził, lecz Lapicz podejrzewał o to Sophie. Samej kobiety co prawda nie zobaczył, ale ujrzał siedzącą na jednym z dachów sowę niezwykle do niej podobną. Sowa ta uśmiechała się do niego przyjaźnie. Czy to była Sophie, czy też po prostu zwykły ptak, tego już Lapicz się nie dowiedział, lecz jego serce mówiło mu, iż jest to ta sama osoba, dzięki której zdołał pokonać Szczurzego Pazura i odnaleźć swoje szczęście. Zrozumiał również, że rację miała jego pierwsza opiekunka, pani Scowler, gdy mówiła:
- Nigdy nie wolno ci się poddawać. Cierpienie kiedyś przeminie, a dobro musi być nagrodzone. I nieważne, jak wiele zła jeszcze na nas czeka, bo wszystko zawsze dobrze się kończy, jeśli tylko nie traci się nadziei oraz dalej walczy się o swoje szczęście.
Tak, zacna ta kobiecina miała rację. I tak też było w życiu Lapicza. Doznał on wiele przykrości i smutku, ale mimo to nigdy nie stracił nadziei w to, że będzie lepiej, a prócz tego zachował dobre serce chętne do pomocy innym. Dzięki temu zyskał on wiernych przyjaciół, którzy mu pomogli w ciężkich dla niego chwilach. Prócz tego zyskał on coś równie cennego - przybranych rodziców oraz wierną ukochaną, z którą podczas tej zabawy tańczył aż po blady świt, wpatrując się bardzo czule w jej oczy, co też ona odwzajemniała z największą czułością, na jaką tylko stać małą, szczerze zakochaną dziewczynką, czyli bardzo wielką.
I tak oto właśnie nasz mały Lapicz został szanowanym i lubianym przez wszystkich szewcem i żył jeszcze długie lata razem z rodziną majstra Zrzędy, który zupełnie przestał być Zrzędą. A kiedy już nasz bohater dorósł, to poślubił on szczerze kochającą go (z wzajemnością) Lizę i doczekał się wraz z nią kilkoro uroczych dzieci, które później sam szkolił na mistrzów szewskich takich, jak on. Ale o jednym nie zapomniał nigdy. O tym, że przed mężnym sercem i przyjazną duszą stoi zawsze otworem i nigdy nie będziesz już sam.
Przekazujemy wam, wraz z naszą drogą przyjaciółką, wróżką Sophie tę oto mądrą naukę mając nadzieję, że będziecie się nią zawsze kierować i że dzięki niej odnajdziecie w swym życiu radość oraz szczęście tak, jak to udało się Lapiczowi. Oby każdemu z nas życie tak dobrze się ułożyło.
Żegnajcie więc, moi kochani. Do następnego przeczytania tej historii. Ale zanim się rozstaniemy, jeszcze jedną damy wam radę. Gdy wam coś dokuczy, to po prostu zanućcie wraz z nami tak, jak to robił Lapicz, słowa tej uroczej piosenki:

Szubi-di! Szubi-da! Szubi-du!
Każdego dnia nas budzi młotka dźwięk.
Szubi-di! Szubi-da! Szubi-du!
Cieszmy się i tańczmy razem w krąg.


KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 3:44, 07 Wrz 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 7:05, 07 Wrz 2020    Temat postu: Koniec

Jakie ładne zakończenie, że Liza się okazała zaginioną córką zrzędy, a potem dorośli i pobrali się z Szewczykiem.
Fajny morał, by bez względu na wszystko się nigdy nie poddawać i walczyć o swoje marzenia.
Ciekawe czy w jeszcze jakieś innej serii wrócisz jeszcze do naszych bohaterów ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 3:12, 08 Wrz 2020    Temat postu:

Cieszę się, że bajka Ci się podobała. Podbiła moje serce i chciałem się tym podzielić Smile

Oj tak, morał tej historii był naprawdę uroczy. Nie poddawać się i walczyć o swoje. Nie każdy to potrafi, niestety. Dlatego ci, co chcą walczyć są zwykle sami, bo ich ukochane osoby nie umieją walczyć razem z nimi.

Myślałem o stworzeniu serii ukazującej dalsze losy naszych bohaterów, którzy żyliby dalej w miasteczku, musieliby czasami walczyć z bratem Szczurzego Pazura oraz ich przyjacielem byłby młody pisarz z arystokratycznej rodziny - Hubert, który byłby żbikiem. Ale to póki co są tylko plany Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 7:17, 08 Wrz 2020    Temat postu: Rozdział XVIII - Rozprawa ze Szczurzym Pazurem:

Rozumiem, brzmi bardzo ciekawe, zwłaszcza co by tam Hubert miał robić ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:55, 09 Wrz 2020    Temat postu:

Bardzo dobre pytanie. Otóż Hubert w pierwszym opowiadaniu z serii, bo to by była seria tak z dwudziestu opowiadań... Przybyłby on do miasteczka i byłby tak tajemniczy, że Lapicz i Liza podejrzewaliby go o coś niecnego, a odkryliby, że jest on dość znanym pisarzem i chciał tu przybyć incognito, aby odpocząć od fanów i popisać w spokoju kolejną powieść Smile I byłby on najlepszym przyjacielem Lapicza i Lizy oraz ich zwierzęcych kompanów i przeżywałby z nimi liczne przygody. Byłby dorosłym, ale z duszą dziecka, jeśli można tak powiedzieć. Pomagałby im, zabrał raz na wyprawę po skarb w ruinach zamku w okolicy i wiele by im tłumaczył ze skomplikowanego świata dorosłych. I byłby nieraz elementem komicznym Smile A na końcu by wyszło na jaw, że to arystokrata, który porzucił swoich bliskich po tym, jak go chciano ożenić z dziewczyną, która leciała tylko na jego pieniądze i który czuł obrzydzenie do fałszu tego świata jaśnie panów. I potem by chciano go przekonać do powrotu, ale ostatecznie zostałby w miasteczku, ku wielkiej uciesze jego mieszkańców Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 10:38, 09 Wrz 2020    Temat postu: Rozdział XVIII - Rozprawa ze Szczurzym Pazurem:

Chyba nawet widziałam podobny film, że właśnie w tym miasteczku małym bohater poznał smak szczerej i prawdziwej miłości.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 13:56, 09 Wrz 2020    Temat postu:

Coś mi to mówi. Jak tak opowiadasz, to mnie też coś takiego się przypomina. No, ale cóż... Trudno zgadywać tylko po fabule, jaki to jest film Smile A przy okazji niedawno widziałem film "PRZYGODY MAŁEGO SZEWCZYKA", który jest ekranizacją powieści o Lapiczu. Ale tam bohaterowie są ludźmi, tak jak w oryginalnej książce. Ja zaś napisałem nowelizację bajki, gdzie bohaterami są antropomorficzne zwierzęta Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 3:22, 15 Gru 2020    Temat postu:

ZORRO - MŚCICIEL W MASCE:

Rozdział I

Ostatnia lekcja

Roku pańskiego 1820 Hiszpania była wciąż wielkim i potężnym krajem, a jej kolonie w Ameryce przynosiły prawdziwe krocie. Król nie miał zatem powodów, aby narzekać na taki stan rzeczy. Co innego mieszkańcy owych kolonii. Ponieważ były one daleko od czujnego wzroku władcy Hiszpanii, ustanowieni tam urzędnicy nie czuli stojącej nad nimi osoby, która patrzyłaby im na ręce i w jakikolwiek sposób by ich kontrolowała. Dlatego wielu z nich dopuszczało się podłości i to jeszcze w imieniu Jego Królewskiej Mości, tłumacząc wszem i wobec, że król tak chce, bo skoro ich ustanowił na te stanowiska i nie odwołuje ich, mimo tego, iż robią wiele rzeczy, które mogłyby się nie spodobać, to widocznie pochwala ich metody działania, a zatem mogą swobodnie funkcjonować tak, jak to robili cały czas. Tak też robili, pobierając niejednokrotnie podatki w wersji znacznie większej niż to było ustanowione, a także gnębiąc miejscowy lud za najmniejsze nawet przewiny. Rzecz jasna, nie każdy urzędnik wtedy był łotrem, jednak wielu z nich takich właśnie było i uważało, że jest to normalna rzecz, iż gnębią tubylców oraz mieszkańców kolonii swoją polityką i zawyżonymi podatkami, z których zawsze nadwyżkę brali dla siebie. Nie wszyscy tacy byli, ale wielu z nich takich było i wtedy uważano to za powszechną praktykę. Jednakże nie możemy z tego powodu pobłażliwie ich oceniać, wmawiając sobie, że skoro wszyscy tak robili, to tak po prostu musiało być i jest to normalne. Myśleć tak może jedynie osoba nad wyraz ograniczona, bo przecież, gdyby nie byli w tamtych czasach również ludzie, którzy się przeciwstawiali takim metodom działania, to zło dalej by się szerzyło, a różne okrutne prawa istniałyby do dzisiaj. Ktoś musiał rozpocząć tę walkę. Ktoś musiał przeciwstawiać się temu złu i obalać je metodami godnymi samego Machiavellego, który wszakże głosił, iż w walce zawsze trzeba być lisem i lwem jednocześnie. Mądrzy ludzie o szlachetnych sercach, nienawidzący podłości i okrucieństwa, wszelkiej korupcji i nieprawości, porywali innych swoim przykładem i pobudzali serca ludzkie do tego, aby poczuły w sobie chęć walki o sprawiedliwość, a także zmianę praw z okrutnych na sprawiedliwe. To dzięki takim ludziom złe prawa prędzej czy później zostały zmieniane na lepsze. To właśnie dzięki nim wszelkie podłe obyczaje traciły prawo bytu i odchodziły w niepamięć, a ludzie coraz mniej zwracali uwagę na to, jakie ktoś ma pochodzenie lub jaką religię wyznaje, a coraz więcej na to, jakimi ludźmi są. To tacy ludzie porywali za sobą innych do tego, aby tworzyli nowe, lepsze obyczaje i lepsze prawa. Byli oni iskrą na beczkę z prochem, która wywoływała wybuch oporu wobec wszelkiego zła i zmiany społeczne w tym skostniałym i przeżartym złymi prawami światem. To właśnie o jednym z takich ludzi jest nasza dzisiejsza opowieść. Słuchajcie jej uważnie, a być może zdołacie z niej wyciągnąć jakieś mądre wnioski dla siebie na przyszłość.
Historia nasza zaczyna się w stolicy Hiszpanii, Madrycie, w domu pewnego znakomitego mistrza szermierki, cenionego za swe talenty w całym kraju i poza nim. Mężczyzna ten, człowiek w średnim wieku, czarnowłosy oraz z niewielkim, typowym dla tamtego okresu, już nieco siwawy w kilku miejscach swej szacownej głowy, stał właśnie na środku sali treningowej ubrany w czarny strój ze szpadą treningową w dłoni, odpierając ataki swego przeciwnika, którym był młodzieniec dwudziestoparoletni, gładko ogolony, bez wąsów i bródki, o brązowych włosach przypominających barwą korę młodego drzewa, oczach barwy młodego liścia, wysoki, szczupły i postawny. Ubrany w białą koszulę, beżowe spodnie oraz czarne buty, trzymając również w dłoni szpadę treningową, nacierał właśnie na swojego przeciwnika, a raczej nauczyciela, który najspokojniej w świecie parował każdy jego ruch, po czym sam przeszedł do ofensywy, atakując i zmuszając młodzieńca do cofania się pod naporem jego ruchów. Młodzieniec oczywiście doskonale sobie radził w odpieraniu ciosów, gdyż już nie pierwszy tak ze sobą walczyli i dlatego dobrze wiedział, czego może się po mistrzu spodziewać. Nagle jednak promienie słońca zaczęły trafiać prosto w oczy młodzieńca, oślepiły go na chwilę, przez co musiał on zasłonić sobie swój narząd wzroku dłonią. Wykorzystał to mistrz, który sprawnie odepchnął jego szpadę na bok i dotknął końcem swej broni lewą pierś młodzieńca i powiedział:
- Już nie żyjesz, mój drogi uczniu.
Młodzieniec zmieszał się lekko i powiedział:
- Wybacz, mistrzu. Oślepiło mnie to zdradzieckie słońce.
Mistrz jednak nie zamierzał słuchać takich wymówek. Jego twarz przybrała niezwykle stanowczy wyraz, a głos groźny ton.
- Pamiętaj, że jeżeli przegrasz walkę, będziesz mógł za to winić tylko siebie. Cóż ci przyjdzie z obwiniania słońca, jeżeli stracisz życie?
Młodzieniec opuścił ponuro głowę i powiedział skruszonym tonem:
- Wybacz mi, mistrzu. Masz rację. Moje życie jest na końcu twojej szpady.
- A zatem zadbaj o to, aby nie odebrała ci go, mój młody przyjacielu - odparł na to mistrz, już bardziej przyjaznym tonem i dodając: - Broń się zatem!
Nauczyciel natarł na swojego ucznia, który teraz całkiem spokojnie parował jego ciosy i przy okazji też słuchał mądrych rad, jak np. tej, aby starać się zawsze znajdować się plecami do słońca oraz oszczędzać siły podczas walki, jak najmniej atakując i jak najwięcej odpierając ciosy. Walka była naprawdę zaciekła, ale też nie toczyła się na poważnie, choć ktoś obcy, gdyby tak zobaczył to starcie, mógłby odnieść inne wrażenie. Obaj przeciwnicy na zmianę atakowali siebie nawzajem i odpierali swoje ataki. I zapewne walka ta trwałaby jeszcze długo, gdyby tak nagle ktoś nie zapukał do drzwi. Mistrz odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł go ten dźwięk, aby dać przyzwolenie osobie pukającej, żeby weszła. Nie zdążył tego jednak zrobić, ponieważ młodzieniec wykorzystał okazję i zaatakował go. Szpada trafiła w lewe ramię, rozległ się dźwięk rozdzieranego materiału, a mistrz złapał się za zranione miejsce i powiedział przyjaźnie do młodzieńca, który wyraźnie się zawstydził swego postępowania:
- Spokojnie, Diego. Nic się nie stało. Nie zraniłeś mnie. Ucierpiało jedynie moje ubranie. Muszę przyznać, że jesteś coraz lepszy. Obawiam się, że więcej już cię nie zdołam nauczyć, czego szczerze żałuję, gdyż lekcje z tobą są prawdziwą przyjemnością. Nigdy nie miałem tak wspaniałego ucznia jak ty, mój drogi de La Vega.
Diego de La Vega, gdyż tak się nazywał uczeń, zasalutował mu szpadą, zaś jego mistrz spojrzał z lekką irytacją w kierunku drzwi i powiedział:
- A tak przy okazji, to bardzo chciałbym się dowiedzieć, kim jest ten, komu zawdzięczam swoją porażkę. No śmiało! Wejdź tutaj, ty, który narażasz mnie na hańbę!
Do pokoju ostrożnie wszedł jakiś niski młodzieniec w wieku Diego. Był on skromnie ubrany, jego strój wskazywał wyraźnie na to, że jest on sługą. Jego twarz była jasna z lekką jednakże domieszką ciemnej karnacji, typowej dla Indian z ziem Kalifornii. Miał czarne włosy, brązowe oczy i delikatną twarz. Skłonił się lekko i pokazał na trzymany przez siebie w dłoni list.
- Wybacz, mistrzu. To mój wierny sługa i mleczny brat, Bernardo. Chyba ma do mnie list z domu. Prawda, przyjacielu?
Bernardo, który był niemową od urodzenia, skłonił lekko głową na znak, że potwierdza słowa swego pana, po czym podał mu list. Diego otworzył go szybko i z wielkim uśmiechem na twarzy zaczął go czytać.
- Coś się stało, mój chłopcze? - zapytał mistrz, opierając się dłońmi o szpadę, której ostrze ustawił na podłodze.
- Nie jestem pewien. Ten list nie jest jednoznaczny - odpowiedział Diego - To list od mojego ojca, Don Alejandro de La Vegi. Pisze, żebym natychmiast wracał do Kalifornii, gdyż sprawa jest niezwykle pilna i dzieją się niewesołe rzeczy na naszych ziemiach. Czuję, że szykują się tam jakieś kłopoty. Mogę być zatem tam bardzo potrzebny.
- Rozumiem cię, Diego i nie będę cię zatrzymywać. Twoje studia dobiegły końca już jakiś czas temu. Zostałeś wszakże w Hiszpanii tylko po to, aby jak wielu młodzieńców w twoim wieku korzystać z uroków życia w Madrycie. Pora jednak zakończyć beztroską zabawę i zająć się obowiązkami.
- Tak, takimi jak żeniaczka, płodzenie tłustych dzieci oraz sadzenie winnic - zażartował sobie Diego - Mam tylko nadzieję, że ojciec nie wzywa mnie właśnie w takiej sprawie do siebie.
- Spokojnie. Jakoś nie sądzę, żeby tak było - odpowiedział mu mistrz - Znam dobrze twojego ojca i wiem, że nie wzywałbym cię do siebie tak nagle, gdyby nie było to coś pilnego i poważnego zarazem.
Bernardo zachichotał i pokazał na migi strzelanie z łuku.
- Nie, nie sądzę, żeby chodziło o atak Indian - stwierdził mistrz - Chociaż być może i to. Ostatecznie zabranie im ziem przez Europejczyków musiało ich choćby w najmniejszym nawet stopniu rozjuszyć.
- Nie, to na pewno nie w tym rzecz - odparł Diego - Nasza rodzina żyje od dawna z Indianami w przyjaźni. Moja matka jest Metyską, podobnie jak matka Bernardo, moja droga niania. Obaj mamy zatem domieszkę krwi indiańskiej i dla Indian jesteśmy jak swoi. Wątpię, aby zatem Indianie żyjący na naszych ziemiach mieli nagle nas atakować.
- Może to wrogie plemię?
- Może... Ale czuję w tym raczej rękę białego człowieka, Europejczyka.
- Wobec tego przyda ci się mały prezent na pożegnanie. Poczekaj tu chwilkę, proszę.
Po tych słowach mistrz wyszedł na chwilę z sali i wrócił po kilku minutach, w dłoniach trzymając szpadę z elegancką rękojeścią.
- To szpada naprawdę wyjątkowa. W sam raz do walki z wrogiem z Europy, a zwłaszcza takim, który nie stosuje zbyt uczciwych metod walki. Posiada nie tylko mocne i silne ostrze, ale też małą niespodziankę dla wrogów.
To mówiąc pokazał Diego rękojeść szpady, zawierającą w sobie niewielki żółty przycisk. Nacisnął go lekko i wtedy z rękojeść wysunęło się krótkie ostrze, na którego widok Bernardo aż się uśmiechnął zadowolony, a Diego rzekł:
- Piękna broń i rzeczywiście niespodzianka interesująca. W sam raz dla tego wroga, który zechce ze mną walczyć nie fair.
- Tę broń wręcz mi mój mistrz, a teraz ja wręczam ją tobie - rzekł nauczyciel i podał Diego do dłoni szpadę - Strzeż jej pilnie i przekaż tylko temu, kto będzie jej godzien. A ostrze...
Po tych słowach schował ostrze z powrotem do rękojeści.
- Używaj tylko w ostateczności. Nie jest to coś zbyt honorowego, ale czasami nie ma innego wyjścia.
- To prawda, mistrzu. Tak jak mnie uczyłeś. W walce z wrogiem trzeba być nie tylko lwem, ale i lisem. Jednym i drugim jednocześnie.
- Zgadza się. Postępuj w taki sposób, a żaden wróg cię nie pokona. To moja ostatnia lekcja. Więcej ci ich nie dam, ale też więcej ode mnie nie potrzebujesz.
Po tych słowach podał dłoń Diego, który z radością ją uścisnął.
- Żegnaj, mistrzu - powiedział młodzieniec.
- Żegnaj, przyjacielu. Niech cię Bóg prowadzi - odpowiedział mu mistrz.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 3:23, 15 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 8:00, 15 Gru 2020    Temat postu: ZORRO - MŚCICIEL W MASCE:

Ciekawe wprowadzenie do znanej nam przygody.
Uczeń dorównał swojemu mistrzowi.
Zaskoczyło mnie to ,że nie tylko Diego, ale i Bernardo jest Metysem.
Cieszy mnie wyraźne nawiązanie do filmu z Powerem ,to ,że w Kalifornii będzie tylko nuda ,żeniaczka i tłuste dzieci.
Mam nadzieję ,że szybko będzie kolejny odcinek ,bo mam znowu apetyt, by poznać perypetie Zorro ,mściciela w masce.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 11:47, 15 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:08, 15 Gru 2020    Temat postu:

Cieszę się, że spodobał Ci się ten rozdział. W sumie nawiązałem tutaj do powieści "ZORRO - NARODZINY LEGENDY", gdzie obaj panowie są Metysami, ale tam ich matki są Indiankami, z kolei u mnie ich matki są Metyskami, więc oni są Metysami drugiej kategorii, że tak powiem. Dlatego są biali, ale mają pewne domieszki tej cery Indian. No i podobny wątek był tez w "KRONIKACH ZORRO", bo przecież tam również Diego i Inez mają po matce indiańskie pochodzenie.

He he he. A z tym nawiązaniem, to nie mogłem się powstrzymać. Strasznie mi się podoba to, jak Diego sobie kpił z tych "tradycji" w Kalifornii, a potem sam się aż palił do realizacji tychże tradycji z piękną Lolitą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 5 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin