Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:50, 03 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXII

Dzienniki Jeana Chroniqueura

15 lipca 1855 r.
Na rano, po wspólnie spędzonej ze sobą nocy ja i Marta udaliśmy się do restauracji, aby zjeść śniadanie i żeby omówić sprawę, która została podczas wczorajszej rozmowy poruszona. Chodziło tu oczywiście o sprawę mojego dziennikarskiego śledztwa. Jeśli bowiem się nie myliłem, to moja ukochana znała następną osobę, którą powinniśmy odwiedzić w celu poznania jak największej ilości informacji na temat hrabiego Monte Christo. Tą osobą była Eugenia Danglars.
- Jest tak, jak ci mówię, mój drogi - wyjaśniała mi Marta powoli jedząc śniadanie - Panna Eugenia i jej nauczycielka muzyki, Ludwika d’Armily, podróżują razem po świecie, robiąc wielką karierę artystyczną. Występują w przedstawieniach teatralnych, dają pokazy muzyczne oraz śpiewają napisane przez siebie utwory muzyczne. Och, na Wenus i Marsa, czego to one jeszcze nie robiły?! Kobiety wyzwolone. Byleby tylko wszystko móc zawdzięczać sobie, a nic mężczyznom. Nie mówię, że robią źle. Mają w sobie coś, co sprawia, że czuję do nich swego rodzaju podziw, ale ja sama nie umiałabym tak żyć, zapewniam cię.
- Wierzę ci na słowo, Martusiu - uśmiechnąłem się do niej delikatnie.
Powoli kontynuowałem jedzenie spoglądając jej w oczy.
- Ale nie uważasz, że to dosyć szokujące? Dwie kobiety podróżujące sobie same po świecie i to bez asysty mężczyzny? W naszym pełnym manier i etykiety świecie, takie coś jest praktycznie niemożliwe. Przynajmniej tak mi się jak dotąd wydawało.
- No i dobrze ci się wydawało - odpowiedziała Marta kiwając uważnie głową - Zapominasz jednak o czymś niezmiernie ważnym. Przebranie...
Uśmiechnąłem się do niej, ponieważ od razu przypomniałem sobie to wszystko, co mi wczoraj mówiła.
- Wspominałaś coś niecoś, że jedna z tych pań przebiera się podczas tej podróży za mężczyznę. Tylko niestety nie pamiętam, która z nich to robi.
- Eugenia - podpowiedziała mi Marta.
- No właśnie... Eugenia udaje zatem mężczyznę oraz starszego brata Ludwiki, prawda?
- To prawda. Na tym to właśnie polega. Na dwie podróżujące samotnie kobiety, to każdy zwróciłby uwagę, zaś w ich przypadku skandal oznaczałby koniec kariery artystycznej i publiczny ostracyzm.
- W rzeczy samej. A jako brat i siostra nie budzą już chyba żadnych podejrzeń. Poza tym, gdyby ojciec lub matka chcieliby odnaleźć Eugenię po tym, jak uciekła z domu, to łatwo namierzyliby dwie samotnie podróżujące kobiety.
- A tak udało im się zmylić pościg.
- Otóż to. Tylko jak one dokładnie działają?
- No cóż... Podróżują jako brat i siostra, a kiedy są już na miejscu, to zatrudniają się tu i ówdzie, czasami ujawniając swoją prawdziwą tożsamość, a czasami nie. Dzięki temu mącą trop ewentualnych osób, które by chciały je śledzić.
- To trzeba przyznać, jest całkiem sprytne.
- A i owszem, nawet bardzo sprytne. Choć akurat, jak ja je poznałam, to występowały obie pod swoimi prawdziwymi postaciami, ale to już jest mało istotny szczegół. Ciekawy, ale mało istotny.
Uśmiechnąłem się delikatnie do Marty i powoli kontynuowałem moje śniadanie, jednocześnie nie odrywając od niej wzroku.
- Ale wiesz... Skoro udają rodzeństwo, to równie dobrze mogą udawać małżeństwo - zwróciłem jej na to uwagę - Ciekawi mnie zatem, dlaczego tego nie robią, skoro i tak są kochankami jak sama twierdzisz...
- A wątpisz w moje słowa?
Żachnąłem się, po czym szybko odpowiedziałem:
- Ależ broń mnie Panie Boże! Wcale nie wątpię w prawdziwość twoich słów. Jednak to jest historia tak niezwykła, że aż chwilami trudno pomyśleć, że ma ona miejsce naprawdę. Przecież to historia jakby żywcem wyjęta z nieco kiepskiego romansu.
- Romanse zwykle są kiepskie, więc to akurat żadna nowina. Ale masz rację. Zachowują się jak bohaterki jakiegoś nędznych romansideł, których swego czasu naczytałam się zbyt wiele.
Zaśmiałem się lekko, słysząc te słowa. Nie były one bowiem dla mnie niczym niezwykłym. Wydawało mi się czymś normalnym to, iż kobiety zaczytują się w nawet najgorzej napisanych romansach, ponieważ ich dość romantyczna natura ciągnie je do takich książek, jak wilka do lasu. Mimo wszystko ucieszyło mnie to, że Marta, choć sama kiedyś takie książki lubiła, to te czasy uwielbienia takich dzieł minęły już bezpowrotnie.
- No, ale sama przyznasz, że lepiej im jest udawać małżeństwo. Zawsze to mniej wzbudza podejrzeń niż rodzeństwo. Czemu zatem właśnie tę drugą opcję wybierają? Lubią ryzyko czy co?
Marta wzruszyła lekko ramionami.
- Mnie o to nie pytaj, Jean. Ja nie jestem kochająca inaczej jak Safona, żeby w jakikolwiek sposób pojąć ten ich dziwaczny sposób myślenia. Może wolą kazirodztwo niż małżeństwo? A zresztą, co mnie to obchodzi? Ja mam ciekawsze rzeczy na głowie, niż rozważania na temat tego, jak myślą takie ptasie móżdżki jak one.
- A dlaczego niby, kochana moja, uważasz te panie za ptasie móżdżki? - zapytałem ciekawy patrząc na nią, popijając herbatę z filiżanki i dojadając bułką.
Marta także powoli kończyła śniadanie i uśmiechnęła się do mnie dość rozkosznie.
- No, bo powiedz sam. Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach woli inną kobietę w łóżku zamiast cudownego, wspaniałego mężczyzny, który ma w sobie tyle tego... tego...
Zarumieniła się lekko i zamilkła, nie chcąc powiedzieć dokładnie, co takiego ma w sobie mężczyzna, co budziło jej przyjemne myśli i rumieniec na twarzy, ale doskonale się mogłem domyślać, o co chodzi.
- Co tego, kochanie? - zapytałem głosem niewiniątka.
Marta ponownie zarumieniła się niczym piwonia, po czym zaczęła kontynuować swoją myśl:
- Ja naprawdę nie rozumiem, jak można zamiast tego wszystkiego, co mężczyzna posiada, pożądać ciała takiego samego, jakie się samemu ma? Ja bym nigdy nie umiała tak z inną kobietą...
Wykrzywiła się na samą myśl o tym, że mogłaby coś takiego zrobić.
- Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Ja bym tak nie potrafiła. I naprawdę nie pojmuję takiego sposobu rozumowania ani też nigdy go pojąć nie zdołam. Dlatego właśnie nie miej do mnie żalu, że nazywam takie kobiety ptasimi móżdżkami. Bo niczym innym one nie są, jak tylko głupimi oraz żałosnymi babami. Niczym więcej.
Śmiałem się delikatnie, gdy usłyszałem jej słowa. Naprawdę były dość zapalczywe oraz nieco przemądrzałe. Nie mogłem jednak wątpić w to, że są całkowicie zgodne z prawdą, tym bardziej, że wczoraj w nocy moja słodka Marta dobitnie mi udowodniła, która płeć ją interesuje. I choć w głębi serca podzielałem jej zdanie, to jednak nie mogłem się też oprzeć przekonaniu, że przemawia przez nią nieco brak tolerancji połączonej z wielkim brakiem zrozumienia dla kobiet, które są inne niż ona sama. Dlatego też nie mogłem się oprzeć od komentarza do całej sprawy i powiedziałem:
- Tak to już zwykle bywa, moja droga, że zwykle wyśmiewamy lub też uważamy za głupie coś, czego wcale nie rozumiemy.
Ledwo wypowiedziałem te słowa, a Marta popatrzyła na mnie niemalże wzrokiem bazyliszka. Czułem wówczas, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, to już bym leżał na podłodze hotelowej restauracji bez ducha, a ona stałaby nade mną, z wręcz mściwą satysfakcją spoglądając na swoje dzieło. Na całe szczęście tak jednak nie było, gdyż wciąż żyję.
Patrząc tak na mnie Marta cicho powiedziała, a raczej wysyczała:
- A ty takich ludzi rozumiesz, kochasiu?
Uśmiechnąłem się do niej wesoło i uspokajająco zarazem.
- Nie mówię, że ich rozumiem, jednak ich nie wyśmiewam. Myślę, że takim ludziom najlepiej jest dać spokój i pozwalać im zadowalać się tym, czym chcą się zadowalać.
Marta oparła się o oparcie krzesła.
- Być może i masz rację. Trzeba być tolerancyjnym. Ostatecznie gdyby wszyscy byli tacy sami, to świat stałby się strasznie nudnym i dość ponurym miejscem.
- To jedna prawda. A druga jest taka, że wszyscy różnimy się od innych ludzi na świecie. Różnimy się dosłownie wszystkim począwszy od wyglądu, a skończywszy na charakterze. Nie ma nigdzie ludzi jednakich. I być może to nawet i lepiej. Nie sądzisz?
- Być może i masz rację.
Marta oparła się lekko o swoje krzesło i przez chwilę milczała, jakby rozważała dokładnie moje słowa. W końcu jednak przerwała ciszę i zapytała mnie:
- Skończyłeś już jeść śniadanie?
Połknąłem ostatni kawałek bułki i popiłem go herbatą.
- Owszem, już skończyłem.
Marta uśmiechnęła się lekko do mnie zadowolona widocznie z mojej odpowiedzi.
- To doskonale. A zatem zakładam, że chcesz ze mną odwiedzić te dwie pannice?
- Nie inaczej. Bardzo tego chcę.
- A zatem ruszajmy.
- Ruszajmy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 0:52, 03 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 7:17, 03 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Nie rozumiem, czemu Marta tyle czasu poświęca na ocenianie panny Eugenii.
Niech się lepiej zastanowi sama nad sobą, czy sama jest zawsze w porządku, a nie ocenia szczęśliwe lesbijki, które się do jej życia nie wtrącają.
Każdy kocha tak jak chce i kto co robi jego rzecz.
Ciekawe czy wizyta u tych panienek pomoże Kronikarzowi w śledztwie, rzuci nowe światło na historie życia tajemniczego Monte Christo, przybliży do rozwiązania zagadki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 7:21, 03 Paź 2020, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:03, 04 Paź 2020    Temat postu:

Wiesz, Martusia to po prostu rozpieszczona panienka z dobrego domu, z kochającymi rodzicami i rodzice bardzo ją kochają, dlatego też... No cóż... Potrafi mieć nieco zarozumiałe zdanie w jakiś kwestiach. A przy okazji sama jest zakochana w Jeanie i dziwi ją to, że może jakaś kobieta woleć kobiety. Choć pamiętajmy też o tym, że wtedy na homoseksualistów nie patrzono zbyt przychylnie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:16, 04 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXIII

Dzienniki Jeana Chroniqueura

15 lipca 1855 r. c.d.
Udaliśmy się z Martą na poszukiwanie panny Eugenii Danglars i panny Ludwiki d’Armily. Moja towarzyszka podróży doskonale znała ich obecny adres zamieszkania, gdyż w dniu, w którym przybyła do Rzymu spotkała je przypadkiem na spacerze i nawet z nimi rozmawiała. Dowiedziała się więc, że przybyły one tutaj na występy w miejscowej operze. Zatrzymały się w jednym z hoteli, ale mniejszej kategorii niż nasz, ponieważ ten, w którym mieszkaliśmy ja i Marta był hotelem najwyższej jakości, a co za tym idzie, też najdroższym. Zaś obu paniom nie wiodło się najlepiej, dlatego nie stać było ich na najlepszy hotel w całym świecie. Musiały się zadowolić hotelem niższej klasy mając nadzieję, że za swoje występy zarobią tyle, aby móc sobie pozwolić na życie w luksusie, do którego obie przywykły.
- Mam tylko nadzieję, że nie zmieniły miejsca zamieszkania - rzekła Marta, gdy jechaliśmy powozem do hotelu - Bo inaczej to szukaj wiatru w polu.
- Może tak niezupełnie wiatru i niezupełnie w polu, ale za to szukania będzie na pewno co nie miara - odpowiedziałem z uśmiechem.
W końcu dotarliśmy do hotelu, w którym mieszkały poszukiwane przez nas obie panny. Zapytaliśmy portiera, czy mieszka tu rodzeństwo d’Armily. Dowiedzieliśmy się, że pan Eugeniusz d’Armily oraz jego siostra Ludwika mieszkają w tym hotelu w pokoju numer 7. Udaliśmy się tam i zapukaliśmy do drzwi owego pokoju. Po krótkiej chwili otworzyła nam je pewna dosyć atrakcyjna kobieta, która prawdopodobnie nie przekroczyła czterdziestu lat, choć w tej kwestii mogłem się mylić.
- Marto! Witaj! - zawołała na widok mojej towarzyszki panna Ludwika (gdyż to właśnie była ona).
Wpuściła nas oboje do środka, po czym złapała Martę mocno w objęcia i ucałowała w oba policzki.
- Witaj, Ludwiko! - odpowiedziała Marta oddając jej pocałunek.
Ludwika d’Armily ledwo skończyła się z nią witać popatrzyła na mnie nieco podejrzliwym wzrokiem.
- A kim jest ten młodzieniec, który ci towarzyszy? - spytała.
- Nazywam się Jean Chroniqueur, proszę panienki - odpowiedziałem jej - Jestem dziennikarzem.
- Jean Chroniqueur? Czytałam pańskie artykuły - powiedziała panna Ludwika z uśmiechem na twarzy - Są naprawdę bardzo interesujące. Co was tu sprowadza, moi mili?
- Potrzebujemy informacji od twojego „brata” - rzekła Marta z ironią zaznaczając ostatnie słowo.
Ludwika lekko pobladła jakby ujrzała własną śmierć.
- Od Eugeniusza? - zapytała z przerażeniem.
Marta zirytowała się lekko słysząc jej odpowiedź.
- Proszę cię, tylko bez głupich żartów z twojej strony - powiedziała złowrogo - Obie doskonale wiemy, że pan Eugeniusz d’Armily, twój starszy brat nie istnieje i nigdy nie istniał. Zaś pod tym nazwiskiem obecnie ukrywa się Eugenia Dan...
Ludwika zatkała jej usta dłonią.
- Cicho bądź, proszę cię! Na miłość boską, droga Marto, nie krzycz tak głośno. Jeszcze ktoś usłyszy.
- Więc pozwól nam z nią porozmawiać - wydyszała moja towarzyszka, kiedy już dłoń panny Ludwiki puściła jej usta.
Panna d’Armily jednak nie dała się zbić z pantałyku.
- Dlaczego tak bardzo chcecie z nią porozmawiać?
- Chodzi o pewne wiadomości - odpowiedziałem - Dotyczące hrabiego Monte Christo.
- I uważacie, że mój brat...
Marta spojrzała na nią groźnie, dlatego Ludwika zamarła w pół słowa i szybko się poprawiła:
- Pardon... Uważacie, że Eugenia je posiada?
- Właśnie tak uważamy - rzekłem.
- Nie wiem, dlaczego sądzicie, że moja towarzyszka może wam pomóc, ale jeśli tak bardzo chcecie z nią porozmawiać, to proszę bardzo. Zaraz ją zawołam. Ale uprzedzam was, zadowolona z tego nie będzie, to więcej niż pewne.
- Zdziwiłabym się, gdyby była zadowolona - mruknęła Marta.
Usiedliśmy oboje w fotelach i zaczekaliśmy. Ludwika zniknęła zaś w garderobie, z której po chwili dobiegły niezbyt miłe słowa, a następnie na naszą znajomą posypał się deszcz paru naprawdę potężnych przekleństw. Widocznie panna Eugenia Danglars nie była w żadnym razie zadowolona z naszego przybycia do tego stopnia, że oskarżała swoją towarzyszkę o Bóg wie co. Niewiele z tego, co obie panny do siebie mówiły (a raczej krzyczały) zrozumiałem, ale wywnioskowałem z tego wszystkiego jedną, zasadniczą myśl. Mianowicie taką, iż Marta miała świętą rację mówiąc, że tacy ludzie normalni nie są, a przynajmniej panna Eugenia Danglars do takowych się nie zaliczała.
Po dłużej nieco chwili, drzwi garderoby nagle się otworzyły i do pokoju weszła panna Eugenia Danglars. Wbrew temu, co mówiła mi Marta, była to osoba dość urodziwa, choć odgrywanie mężczyzny sprawiało, że jej twarz miała w sobie wiele z mężczyzny, a z kobiety pozostało w niej raczej mało. Męski strój zatem pasował do niej jak ulał. Do tego jeszcze te obcięte na krótko ciemne włosy. No, ale mimo wszystko była jeszcze całkiem ładna, więc gdyby nie ta zabawa w mężczyznę...
Okropność i makabra, pomyślałem. Że też natura pozwala na to, aby z ładnej kobiety zrobić istotę zainteresowaną własną płcią! To mi się po prostu nie mieści w głowie.
Panna Danglars popatrzyła na mnie i na Martę, po czym rzekła mocno zirytowanym tonem.
- Jestem Eugenia Danglars.
- O! To już nie jesteś panem Eugeniuszem d’Armily? - zakpiła sobie bezczelnie Marta.
Miałem wielką ochotę jej powiedzieć, aby ugryzła się w język, bo jeśli zrazi do nas naszą informatorkę, to niczego się od niej nie dowiemy. Ale cóż, najwidoczniej pannie Eugenii ton mojej kochanej towarzyszki wcale nie przeszkadzał, gdyż powiedziała:
- Jestem nim tylko wtedy, kiedy tego potrzeba. Was również mogłabym oszukiwać i próbować wmówić, że jestem kimś, kim nigdy nie będę, ale wolę być z wami szczera. Zwłaszcza, iż jak mówi moja przyjaciółka, wiecie już doskonale, kim naprawdę jestem.
- To prawda - rzekłem.
- Wiemy to doskonale - dodała mrukliwym tonem Marta - A zwłaszcza ja, która znam cię już od jakiegoś czasu.
- Z tego tylko względu mówię wam obojgu prawdę - dokończyła swoją przemowę Eugenia Danglars, po czym usiadła naprzeciwko nas - Co was do mnie sprowadza, jeśli wolno wiedzieć?
- Chcemy spisać historię pani życia - odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą.
- A na co wam historia mojego życia?
- Chodzi o pewne informacje dotyczące hrabiego Monte Christo.
Eugenia Danglars wpatrywała się we mnie i w Martę takim wzrokiem, jakby chciała nas nim zabić wypuszczając z tych groźnych oczu błyskawice i inne okrutne dla ludzi zjawiska pogodowe.
- Hrabia Monte Christo? Ten nędzny i pozbawiony większego rozumu człowiek, który sprowadził do Paryża i wypromował na salony tego mojego narzeczonego od siedmiu boleści? To przez niego mój równie głupi ojciec chciał mnie wydać za tego łotra i łajdaka, galernika o imieniu Benedetto. Już samo jego imię budzi mój wstręt, a co dopiero wspomnienie.
- On już nie żyje, moja panno - powiedziałem przerywając jej tę jakże patetyczną przemowę - Uważam zatem, że ubliżanie zmarłemu pannie nie przystoi. Właściwie to nikomu nie przystoi.
Panna Danglars popatrzyła na mnie zdziwiona, ale widocznie również i uradowana.
- Jak to? Benedetto nie żyje? Jesteś pan tego pewien?
- Jestem pewien, gdyż sam byłem świadkiem jego śmierci.
- Jak zginął?
- Poszedł na gilotynę. Został ścięty na placu Greve jakiś tydzień temu, jeśli nie mylę się w rachubie.
Panna Danglars uśmiechnęła się w taki sposób, który nie tylko mnie, ale również i Marcie, lekko zmroził krew w żyłach.
- Jakże to dla mnie przyjemna wiadomość - powiedziała z uśmiechem pełnym jadu - A co do moich szacownych rodziców... Czy o nich też pan coś wie?
- Tak - odparłem czując coraz bardziej niechęć do tej panny - Pan baron Danglars siedzi w więzieniu za długi, malwersacje i oszustwa finansowe, że o przywłaszczeniu cudzych pieniędzy nie wspomnę.
Eugenia klasnęła radośnie w dłonie, po czym zaśmiała się w diabelski sposób.
- OCH TAK! To kara wręcz doskonała dla niego i najlepsza zarazem! - śmiała się - Łajdak zasłużył sobie na to, chociażby za to, jak traktował moją matkę! I za to, jak potraktował mnie! O tak! Doprawdy, panie Chroniqueur, przyniósł mi pan niesamowicie bardzo dobre wieści. No, a co z moją matką, baronową Danglars?
- Nie żyje.
Słowa te musiały mocno nią wstrząsnąć, chociaż jak się domyślałem z opowieści śp. siostry Herminii, matka i córka nie darzyły się zbyt wielkim uczuciem.
- Jak to? Jak to nie żyje?
- Tak to. Umarła tego samego dnia, kiedy został ścięty pan Benedetto.
Chociaż smutny los niedoszłego męża oraz ojca wcale nie wzruszył panny Danglars, to jednak śmierć matki mocno nią wstrząsnęła.
- Pan sobie ze mnie żartuje, prawda?
- Z takich tematów jak ludzka śmierć się nie żartuje, panno Danglars. Pani matka nie żyje.
Eugenia Danglars opadła załamana w głąb kanapy, na której siedziała. Panna Ludwika pochwyciła natychmiast jej dłoń i delikatnie ją ścisnęła.
- Jak umarła moja matka?
- Atak serca.
- Czy bardzo cierpiała umierając?
- Raczej nie. Śmierć nastąpiła natychmiast. Tak przynajmniej stwierdził lekarz, który ją oglądał w chwili zgonu.
- Pojmuję.
Eugenia Danglars wyjęła chusteczkę i otarła nieco swoje oczy. Widząc ją w tej sytuacji poczułem się niezwykle smutno. Pomyślałem, że może źle oceniłem zachowanie tej panny. Widać nie była wcale osobą bez serca, jak ją o to posądzałem.
Nasza rozmówczyni popatrzyła na mnie i na Martę, po czym rzekła:
- Jestem panu niezmiernie wdzięczna, proszę pana, za dostarczenie mi tych wszystkich informacji. Jak mogę się panu za nie odwdzięczyć?
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie.
- Opowiadając mi o swoim życiu, panno Danglars, kładąc jednak przy tym nacisk na wszelką pani wiedzę o hrabim Monte Christo.
Popatrzyła na mnie nieco zdumiona.
- A niby dlaczego interesuje pana moje życie? W końcu jestem osobą, która tylko trochę znała pana Monte Christo. Zaledwie parę razy w życiu go widziałam. Jeśli pan się nim tak bardzo interesuje, niech pan zapyta o niego mojego drogiego ojczulka. Oni byli w lepszej komitywie.
- Już go pytałem, ale potrzebuję więcej informacji.
- Nie wiem, co bym mogła jeszcze dodać do opowieści mego ojca.
- Całe swoje życie. Być może posiada ono w sobie tylko na pozór nic nieznaczące szczegóły, które to są niezmiernie ważne dla prowadzonego przeze mnie dziennikarskiego śledztwa.
Spojrzała się na mnie w sposób, który dowodził raczej wątpliwości w tej sprawie.
- O ile wiem szukacie tego swojego pseudo-hrabim, prawda? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- To prawda - rzekła Marta.
- Tak właśnie jest - dodałem.
Zauważyłem wówczas, że gdy Marta usłyszała słowo „pseudo-hrabim” lekko się wykrzywiła ze złości i zacisnęła palce w pięść. Jakby kpina z pana Monte Christo mogły ją zaboleć. Nie miałem pojęcia, dlaczego by tak miało być, jednak postanowiłem się tym chwilowo nie przejmować. Jedynie tak na przyszłość sobie to zapamiętać. Ot tak, na wszelki wypadek.
Marta pochyliła się w stronę Eugenii i zapytała patrząc jej w oczy.
- Pomożesz więc nam, czy nie?
Panna Eugenia Daglars zastanawiała się nad jej pytaniem, ale w końcu powiedziała tylko ZGODA, po czym posłała do kuchni pannę Ludwikę w celu przygotowania herbaty. Sama zaś rozsiadła się w fotelu i powiedziała:
- A zatem... Słuchaj pan uważnie, panie Chroniqueur...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 3:19, 04 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 7:13, 04 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Panna Dangleras wygląda na taką stereotypową lesbijkę, ubierającą się i zachowującą po męsku, mało sympatyczną. Jest bardzo ładna, ale należy do tego typu kobiet, u których dreszczu nie wywoła nawet najprzystojniejszy mężczyzna.
Chociaż Marta zachowuje się dużo bardziej nierozsądnie zarażając potencjalnych informatorów do siebie.
Ciekawe jak to się wszystko rozwinie i czy informacje od panny Dangleras pomogą Huberowi rzucić nowe światło na tajemniczą, fascynującą i niejednoznaczną postać hrabiego i przybliżą do poznania zagadki, prawdy na jego temat.
Chociaż czym jest prawda, każdy ma własną prawdę.
Przy każdej osobie hrabia wkłada na siebie inną maskę i odgrywa dla tej osoby inne przedstawienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:12, 05 Paź 2020    Temat postu:

To prawda, nieco się wzorowałem na opisywaniu jej zachowaniu na Kasi Kunickiej z "KARIERY NIKODEMA DYZMY". Owszem, Marta nie zawsze mądrze postępuje, ale cóż... Uznałem, że będzie ciekawiej, jeśli nie wyjdzie z niej jakaś Mary Sue, czyli chodzący ideał, tylko po prostu prawdziwa dziewczyna, w której istnienie można uwierzyć Smile Ale tak czy siak panna Danglars nie budzi zachwytu swoim zachowaniem, naśladuje mężczyzn swoim zachowaniem i cóż... Mimo urody zdecydowanie nie zachwyci się żadnym mężczyzną. Ale jej strata, Marty zysk Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:28, 05 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXIV

Opowieść Eugenii Danglars

Nazywam się Eugenia Danglars. Moimi rodzicami byli baronostwo Danglars. Mój ojciec poślubił moją matkę, gdy była ona wdową po panu de Nargonne. On sam również był wówczas wdowcem. Moją matkę poślubił jedynie dlatego, że po śmierci swego pierwszego męża była ona niezwykle zamożną kobietą. Był to więc dla niego wręcz świetny interes, a pan baron Danglars umiał robić wyjątkowo trafne interesy. Kiedy się urodziłam, ojciec przestał spełniać swoje małżeńskie obowiązki i zajął się, jak łatwo było się domyślić, pomnażaniem swego kapitału za wszelką cenę. Niczego bowiem poza pieniędzmi nie umiał kochać. Moja matka więc, zawiedziona w swych wielkich nadziejach na jakże szczęśliwy związek małżeński, wdawała się w romans z sekretarzem ministra spraw wewnętrznych, Lucjanem Debrayem. Było to w moich oczach żałosne, gdyż człowiek ten był w takim wieku, że mógłby być jej synem, a moim bratem. Pomimo to, nie komentowałam tego, gdyż wiedziałam, iż i tak nic to nie da. Matka była nim zaślepiona. Ojciec zaś z kolei zaślepiony był robieniem pieniędzy.
Jak zatem widać wychowałam się w rodzinie, w której to miłość można było znaleźć tylko i wyłącznie w bibliotece w tzw. literaturze romantycznej. Romansidła mojej szanownej pani matki pełne były takich jakże pięknych skądinąd miłostek, jednak w prawdziwym życiu żadna z nas nie znalazła nawet namiastki tego uczucia, o którym to obie czytałyśmy w książkach. Bo oczywiście żałosne zaloty pana Lucjana Debraya do mojej matki trudno było nazwać prawdziwą miłością. Jego późniejsze zachowanie wobec niej jasno dowiodło.
Ojciec również nie był w tym wypadku lepszy. Matka moja może i była nieuleczalnie chorą romantyczką, a ponadto także żałośnie płytką kobietą i to raczej pozbawioną poczucia własnej godności, to jednak przynajmniej się mną interesowała i obdarzała mnie czymś, co mogę nazwać taką namiastką uczucia. Co do ojca zaś, to cóż... Interesować się mną, to on oczywiście się interesował. Ciekawiło go, kiedy nareszcie wyjdę za mąż i odciążę w ten sposób rodzinny budżet. Dlatego też starał się za wszelką cenę znaleźć mi odpowiedniego męża, ma się rozumieć, bardzo bogatego. Byłam bowiem dla niego, jakby to ująć, towarem przetargowym w interesach. Z tego właśnie względu zadbał o to, abym miała jak najlepsze wykształcenie i wychowanie, a także o to, żeby moja uroda była jak najbardziej godna podziwu. W końcu kto zechce kupić towar wybrakowany? Raczej nikt. A przecież wiadomo, że najbardziej atrakcyjną dziewczyną jest dla mężczyzn taka dziewczyna, która jest piękna, mądra, wykształcona i ma obycie w świecie kultury. Ojciec mój wiedział więc dobrze, co robi. Zainwestował we mnie niemało i po jakimś czasie byłam już całkowicie gotowa na sprzedaż.
Pierwszym chętnym był wicehrabia Albert de Morcerf. Przyznam, że to był nawet miły chłopak, lecz nie umiałam go pokochać, ani tym bardziej on mnie. Pomimo tego nasi ojcowie ustalili ślub pomiędzy nami, więc cóż było robić? Co ciekawe jednak, rodzic mój najwyraźniej nie spieszył się do tego ślubu. Widocznie czuł, że może mi się trafić znacznie lepsza partia.
Właśnie wtedy w roku 1838 pojawił się nagle w Paryżu hrabia Monte Christo, którym tak się pan interesuje. Zawarł on znajomość z moim ojcem i wziął u niego w banku kredyt nieograniczony. Kupił też siwojabłkowity zaprzęg od mojej matki. Konie były bardzo narowiste, dlatego mój ojciec z radością je sprzedał, jednak matka na wieść o tym wpadła w histerię, że jej ukochane koniki zostały sprzedane i to bez jej wiedzy. Zaś Monte Christo, gdy tylko się o tym dowiedział, natychmiast oddał jej konie nie żądając zań zwrotu pieniędzy. Oprócz tego dodał jeszcze do uprzęży każdego konia po diamencie. Zwykła chęć popisywania się przed innymi ludźmi, ale cóż... Ten człowiek najwidoczniej to lubi.
Jeżeli chodzi o mnie, to pan hrabia wywarł na mnie nawet pozytywne wrażenie, ale nie wydawał mi się osobą specjalnie przyjazną. Miał w sobie coś tak jakby diabelskiego i tajemniczego zarazem. Zresztą niewiele mnie on interesował. W ogóle mnie mężczyźni jakoś nigdy nie interesowali. Nie tak, jakby tego wszyscy mogli oczekiwać od kobiety. W ten wiadomy dla nas wszystkich sposób zainteresowała mnie jedynie moja ukochana Ludwika d’Amirly, którą ojciec najął, żeby uczyła mnie muzyki. Była to wtedy młoda i piękna dziewczyna, a do tego również mądra i rozsądna. Obie więc szybko znalazłyśmy nić porozumienia. Potem okazało się, że czujemy do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń. Kiedy to nastało, nie wiem, ale jestem pewna, że nie zamieniłabym jej na żadnego mężczyznę.
Wracając jednak do mojej opowieści, to pamiętam, jak hrabia de Monte Christo urządził bal w swoim domu w Auteuil pod Paryżem. Było to bardzo niezwykłe i nad wyraz ciekawe przyjęcie. Tam to właśnie poznałem mojego niedoszłego męża, wicehrabiego Andreę Cavalcanti. Był to pewien młody włoski arystokrata. Przybył wraz z ojcem, majorem Bartolomeo Cavalcanti.
Podobno nazwisko Cavalcanti jest tak dobrze znane, że wspominał o nim nawet Dante w swojej „Boskiej komedii”. Nie pamiętam, czy to prawda, ale bardzo możliwe. Nigdy jednak nie byłam specjalistką w średniowiecznej literaturze. Prawdę mówiąc, to zawsze bardziej wolałam muzykę niż książki.
Major oraz panicz Cavalcanti przybyli do Paryża i wstąpili do hrabiego Monte Christo, który to zaprosił ich do siebie na bal. Panicz Andrea miał pozostać w stolicy naszej ukochanej Francji, zaś hrabia pomóc mu wejść na salony. Jako, że był on przyjacielem jego ojca, to miał mu wypłacać pensję w imieniu majora. Możliwe nawet, że pan Monte Christo czynił to z własnej kieszeni. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Ostatecznie ten pan lubił się popisywać, a ponadto był bajecznie bogaty.
Jak już wcześniej wspominałam, hrabia Monte Christo wywarł na mnie dość niezwykłe wrażenie. Pamiętam, że podczas przyjęcia oprowadzał nas po domu i przy jednym z pokoi matka moja zemdlała i trzeba było ją cucić, czego dokonała pani de Villefort. Nie był to jednak koniec atrakcji. Później było jeszcze ciekawiej. Pan hrabia zaprosił nas do ogrodu i powiedział, że swego czasu jego ludzie przekopali to miejsce i wydobyli z niego jakąś małą skrzynkę, w której to znajdował się szkielet noworodka pochowanego tutaj żywcem. Moja matka pobladła wówczas, a de Villefort zrobił się blady jak trup. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś (już nie pamiętam kto) zapytał, jaka kara spotyka dzieciobójców. Ojciec mój odpowiedział wówczas, że zwyczajnie obcina się takiemu łeb. Było to prostackie, jednak w gruncie rzeczy słuszne stwierdzenie. Bo w końcu czego oczekiwać może nędzny dzieciobójca?
Nie miałam zbyt wielkiego kontaktu z hrabią podczas jego pobytu w Paryżu. Pamiętam jednak, że w międzyczasie mój ojciec zaczął bankrutować na wskutek tego incydentu z hiszpańskimi obligacjami. Nie wiem, czy pan o tym słyszał. Otóż Lucjan Debray, kochanek mojej matki, doradził jej, aby wraz z ojcem nabyli dużo hiszpańskich obligacji. Podobno miały one wielką wartość. Ja się tam na giełdzie nie znam, więc nie wiem, czy to prawda, czy też nie. Debray natomiast niejeden raz służył mojej matce i ojcu radami w sprawach giełdy i teraz też tak było. Kilka razy ojciec poszedł za jego radą i zawsze wychodził na tym z zyskiem. Więc i teraz niczego nie podejrzewając nabył hiszpańskie obligacje. Po jakimś czasie jednak przyszła wiadomość telegraficzna, że ex-król Don Carlos uciekł ze swego więzienia i wkroczył do Hiszpanii, a w niej wybuchła właśnie rewolucja wspierająca go. Debray powiedział o tym matce, a matka ojcu. On zaś z miejsca sprzedał wszystkie swoje hiszpańskie obligacje za połowę ceny, a niektóre to wręcz za bezcen, byleby tylko pozbyć się kłopotliwego balastu. Następnego dnia okazało się, że ta historia o wojnie domowej w Hiszpanii była wyssaną z palca plotką. Źle odczytano bowiem telegram z powodu mgły. Nie było żadnej wojny, w Hiszpanii panował pokój. Obligacje hiszpańskie znowu skoczyły w górę, a ojciec stracił i to bardzo dużo. No cóż... Czasami pośpiech jest niewskazany.
Po tym wydarzeniu ojciec mój zaczął bankrutować. Załamany chciał się ratować za wszelką cenę. Dlatego też postanowił jak najszybciej wydać mnie za podopiecznego hrabiego de Monte Christo, czyli pana Andreę Cavalcanti. Nie miałam wcale na ten ślub najmniejszej ochoty, ale ojciec wezwał mnie na rozmowę i powiedział mi, jak się sprawy mają. Oświadczył mi więc, że dla ratowania budżetu domowego muszę się poświęcić i wyjść za pana Cavalcanti. Byłam zła, ale cóż miałam robić? Musiałam się zgodzić, jednak ze ślubu nic nie wyszło. Podczas zaręczyn, gdy miano podpisać intercyzę, hrabia Monte Christo przekazał mojemu ojcu list napisany przez niejakiego Kacpra Caderousse’a, ponoć dawnego znajomego mojego ojca. Podobno ten oto Caderousse został zabity przez mojego narzeczonego, ale przed śmiercią zdążył o tym napisać do mojego ojca i uprzedzić go, że mój przyszły mąż to zbiegły z więzienia w Tulonie galernik. Do tego jeszcze na sali zjawili się żandarmi i mój narzeczony salwował się ucieczką.
Po tym całym incydencie, ojciec mój został ośmieszony, że o sobie nie wspomnę. Załamałam się i przez pewien czas nie miałam pojęcia, co mi czynić należy. Pociechę przyniosła mi dopiero obecność mojej ukochanej Ludwiki. Ona jedna umiała mi wówczas pomóc. Podczas rozmowy z nią podjęłam decyzję co do mojego dalszego życia. Postanowiłam uciec z domu i razem z Ludwiką ruszyć w świat. Ponieważ jednak dwie kobiety samotnie podróżujące po świecie zwracają na siebie zbyt dużą uwagę, przebrałam się za mężczyznę i do swego paszportu wpisałam się jako Eugeniusz d’Armily. Paszport ów notabene swego czasu pomógł mi wyrobić w jakimś celu (nie pomnę już, w jakim) nieświadomy mych prawdziwych intencji hrabia Monte Christo. Choć raz ten człowiek okazał się być użyteczny w moim życiu.
Po przebraniu się przeze mnie w męski strój, obie ruszyłyśmy w świat. Po drodze zdarzył się nam pewien dość nieprzyjemny incydent. Mianowicie zatrzymałyśmy się w oberży i poszłyśmy spać. Nagle przez komin naszego pokoju jak sam diabeł wparował jakiś młodzieniec, cały wytarzany w sadzy. Obudził nas i my obie oczywiście zaczęłyśmy krzyczeć. On próbował nas uspokoić i wtedy okazało się, że to mój niedoszły narzeczony, który właśnie uciekał przed policją. Przez chwilę chciałam mu nawet pomóc, w końcu sama byłam zbiegiem, jednak krzyk, który obie z Ludwiką podniosłyśmy już swoje zrobił. Na naszych oczach zatem żandarmi skuli pana Cavalcanti w kajdanki i zabrali do więzienia. My zaś szybko ruszyłyśmy w dalszą drogę.
Od tamtej pory więcej nie widziałam już tego człowieka. Mojego ojca spotkałam przypadkiem jakiś czas później, kiedy pracował jako portier w hotelu, w którym się zatrzymałyśmy z Ludwiką podczas jednego z naszych występów. Nieco później, w tym samym hotelu spotkałam też przypadkowo moją matkę. Chciała mnie namówić na powrót do domu i porzucenie kariery artystycznej. Odmówiłam jej jednak, za co ona przeklęła mnie oświadczając, iż nie ma już córki. To był ostatni raz, kiedy się obie widziałyśmy. Żałuję, że nie zdążyłyśmy się pogodzić.
Tak samo żałuję również tego, że nie mogę panu opowiedzieć więcej o sobie i o hrabim Monte Christo, ale to wszystko, co wiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 3:32, 05 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 13:16, 05 Paź 2020    Temat postu: Opowieść Eugenii Danglars

Tak myślę, że może dobrze się stało, że hrabia namieszał w życiu Eugenii.
Dzięki niemu może być w pełni sobą i żyć z osobą, którą kocha, a nie być żoną mężczyzny, do którego i tak by nigdy nic nie poczuła. W dzisiejszym odcinku wzbudziła u mnie dużą większą sympatię niż wcześniej, mam nadzieję, że będzie szczęśliwa ze swoją Ludwiką.
Tylko czy te jej informacje pomogą kronikarzowi w śledztwie, zbliżają do poznania zagadki, czy to wciąż za mało by odkryć prawdę ?
Nie kojarzę tej aktorki ze zdjęcia. W której wersji przygód hrabiego wystąpiła ?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 13:17, 05 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:51, 05 Paź 2020    Temat postu:

W sumie faktycznie lepiej, że hrabia Monte Christo namieszał w jej życiu. Dzięki temu mogła uciec i zacząć żyć tak, jak sobie tego życzyła. I rzeczywiście jest teraz bardziej szczęśliwa niż przedtem. A ta aktorka to Julie Depardieu, zagrała w serialu "HRABIA MONTE CHRISTO" z 1998 roku, gdzie jej ojciec, Gerard Depardieu, zagrał hrabiego. Julie zagrała tam Walentynę de Villefort. Wybrałem to zdjęcie, bo nie ma zdjęć Eugenii. Niestety, w żadnej ekranizacji jej nie pokazali.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:52, 05 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXV

Dzienniki Jeana Chroniqueura

15 lipca 1855 r. c.d.
Muszę przyznać, iż poczułem się dość zawiedziony opowieścią panny Eugenii Danglars. Prawdę mówiąc nie wiedziałem, czego się mogę po niej spodziewać ani tym bardziej tego, co też mogę od niej usłyszeć. Można by powiedzieć, że wizyta u córki ex-bankiera była zwyczajną stratą czasu. Bo niby co dała nam rozmowa z nią? Potwierdziła tylko opowieści jej rodziców na temat hrabiego Monte Christo, jak również i wersję wydarzeń Benedetta alias Andrea. Opowieści, w których prawdziwość nigdy nie wątpiłem. Choć pewność ta zawsze była lepsza od niepewności. To była jedyna pozytywna rzecz wynikająca z naszych odwiedzin u tej panny. Dlatego bardzo mocno zawiedziony zamknąłem swój dziennik.
- Dziękuję pani, panno Danglars - powiedziałem - Dowiedziałem się od pani kilka nowych ciekawostek.
Nie było to zgodne z prawdą, ale też nie wiedziałem, co innego mogę jej powiedzieć. Mogłem jej rzecz, co naprawdę sądzę o stanie jej informacji, ale po pierwsze zasady dobrego wychowania odbierały mi taką możliwość, a po drugie to już nie była wcale jej wina, że nie wiedziała więcej. Dlatego też darowałem sobie komentarz.
Panna Danglars chyba jednak nie uwierzyła w szczerość moich słów, bo popatrzyła na mnie z kpiną i powiedziała:
- Oczywiście. Bardzo panu pomogłam, prawda? Niech pan uważa, bo jeszcze panu uwierzę. Od razu to po panu widać, że niczego nowego się pan ode mnie nie dowiedział i jest pan z tego powodu zawiedziony. Cholernie zawiedziony. Mam rację?
Wiedziałem, że dawanie kazań na temat jej niepoprawnego słownictwa nic nie da, więc darowałem sobie komentarz.
- Dziękuję pani bardzo, panno Danglars - powtórzyłem z naciskiem - Dowiedziałem się od pani tego, co chciałem wiedzieć.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Jak pan woli - mruknęła - Czy jeszcze mogę panu jakoś pomóc?
- A i owszem, droga pani - powiedziałem tym razem szczerze - Gdyby pani mogła mi pomóc znaleźć kogoś, kto wie coś o hrabim Monte Christo, to byłbym pani za to niezwykle wdzięczny.
Nie spodziewałem się usłyszeć niczego ciekawego. Jakież zatem było moje zdumienie, kiedy właśnie czegoś takiego się dowiedziałem.
- Tutaj chyba mogę panu pomóc - odpowiedziała.
Oboje z Martą zamieniliśmy się w słuch.
- Osoby, które wiedzą coś o interesującym was człowieku, to państwo Morrel. Maksymilian i jego żona Walentyna z domu de Villefort.
Uśmiechnąłem się do Marty z radością. Właśnie ich miałem nadzieję znaleźć. Choć istniał pewien problem. Oni już wyjechali z Rzymu i nikt nie wiedział, gdzie oni są. No chyba, że panna Danglars oraz jej przyjaciółka to wiedzą.
- A wie pani, gdzie ich znaleźć?
Panna Danglars uśmiechnęła się do mnie z nieukrywaną satysfakcją.
- A i owszem, panie Chroniqueur. Wiem.
- A więc gdzie?
- Wyjechali z Rzymu jakoś kilka dni temu, jednak przedtem zdążyłam ich spotkać. Mówili, że wracają do Paryża.
Ucieszyła mnie ta wiadomość. Teraz już wiedzieliśmy, dokąd mamy ruszyć dalej. I jeżeli znowu gdzieś nie wyjadą, to na pewno zdołamy z nimi porozmawiać oraz dowiedzieć się interesujących nas faktów. Chyba, że nie zechcą zaszczycić nas rozmową, co przecież nie jest niemożliwe.
Póki życia, póty nadziei, mówi mądre przysłowie. Dlatego ani ja, ani też moja partnerka nie zamierzaliśmy zrezygnować. Wstaliśmy więc oboje i pożegnaliśmy się z obiema pannami.
- A zatem jedziesz do Paryża? - zapytała mnie smutnym głosem Marta, kiedy wsiadaliśmy do dorożki.
W pierwszej chwili popatrzyłem na nią zdumiony, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Szybko jednak pojąłem przypomniawszy sobie o najgorszym. Przecież mój wyjazd z Rzymu oznacza rozstanie z najdroższą towarzyszką podróży. Jak dotąd nie zastanawiałem się w ogóle nad tym, ale niestety taka możliwość, a raczej konieczność, właśnie się przede mną otwierała czy tego chciałem, czy też nie chciałem.
Posmutniałem więc równie mocno, co Marta.
- No cóż... Chyba rzeczywiście muszę jechać - powiedziałem po chwili.
- A to oznacza rozstanie, najdroższy. Prawda? - spytała smutno Marta.
Miałem w oczach łzy, więc nie spojrzałem na nią, by ich nie widziała. Położyła mi dłoń na ramieniu.
- Chyba rzeczywiście tak trzeba - odpowiedziałem.
Marta jednak nie traciła nadziei, gdyż zapytała:
- Ale czy koniecznie musisz jechać sam, najdroższy?
Z oczu wciąż ciekły mi łzy. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób mam jej to powiedzieć.
- Muszę wykonać swoje zadanie, najdroższa. Na pewno to rozumiesz.
- Rozumiem cię, ale ja nie o to przecież pytam. Chodzi mi o to, czy aby na pewno musisz jechać do Paryża sam jeden?
Spojrzałem na nią uważnie. Zaczynałem rozumieć, o co jej chodzi, ale nie byłem pewien, czy moje rozumowanie jest słuszne. Dlatego też wolałem o to zapytać.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że proponuję ci, Jeanie Chroniqueur, żebyśmy odtąd podróżowali razem w poszukiwaniu wszelkich wiadomości o panu hrabi Monte Christo.
Myślałem, że mi serce z radości wyskoczy z piersi. Uśmiechnąłem się radośnie zatrzymując wzrok na jej pięknych, błękitnych oczkach.
- Marto, czy naprawdę tego chcesz?
Uśmiechnęła się do mnie z lekko zadartym noskiem, który tak bardzo podbił moje serce.
- Gdybym tego nie chciała, to bym ci tego nie proponowała. To chyba oczywiste. Chyba, że ty tego nie chcesz.
Ja bym miał tego nie chcieć? Prędzej by chyba Sekwana zmieniła swój bieg, aniżeli ja miałbym nie chcieć tego, żeby Marta podróżowała ze mną choćby nawet na koniec świata. Rzecz jednak pozostała w kwestii etycznej. Czy ja miałem prawo ją o to prosić? Co prawda po tym, co między nami zaszło, mogłem sobie do niej rościć jakieś prawa, jednak prawdę mówiąc, wciąż to była dla mnie nieco wstydliwa kwestia i nie wiedziałem, jakby Marta na to zareagowała, gdybym nagle zaczął jej mówić o swoich prawach względem niej. Musiałem więc dowiedzieć się, czy dla niej nie istnieją żadne przeszkody, aby móc mi towarzyszyć w podróży.
- Ale skarbie... Czy to wypada? - zapytałem nieco niepewnie.
Marta patrzyła na mnie z miną anioła, który właśnie zstąpił z nieba.
- Co wypada?
- Żeby młoda panienka podróżowała sobie po świecie i to z mężczyzną? - wyjaśniłem jej.
Popatrzyła na mnie z lekką kpiną.
- Żeby młoda panna z dobrego domu podróżowała po świecie sama jedynie ze swą nianią i służkami, też niby nie wypada. A jednak ja to robię. Równie dobrze więc mogę podróżować również z tobą.
- Ale my się ledwo znamy.
Marta prychnęła.
- Czyżby? Jak mnie dziko posiadłeś w swoim hotelowym pokoju, to jakoś nie miałeś żadnych obiekcji. A teraz co? Już ci nie odpowiadam jako kochanka? A może znudziłam ci się?
Zaczęła wręcz krzyczeć, więc szybko zatkałem jej przerażony usta.
- Zwariowałaś? Wszyscy nie muszą zaraz o tym wiedzieć.
Zaśmiała się do mnie delikatnie, gdy już odsłoniłem jej usta.
- W sumie to prawda. A więc co robimy?
Po chwili zastanowienia się podjąłem prawdziwie męską decyzję.
- Pakujemy się i wyjeżdżamy.
- Doskonale. Ale oczywiście weźmiemy ze sobą moją nianię i służki?
Nieco mnie zdziwiły jej słowa.
- No, chyba nie chcesz, abym je tu zostawiła same?
Uśmiechnąłem się.
- Masz rację. To byłby prawdziwy nietakt.
Marta nie przejmując się tym, że ktoś nas może zauważyć, radośnie ucałowała mnie w policzek. Najwyraźniej dla niej nie istniały i nie będą też nigdy istnieć żadne konwenanse. Chociaż muszę przyznać, że jeżeli chodzi o mnie, to nie przeszkadzało mi to. Choć mimo wszystko wolałem dbać o jej dobre imię. Dlatego właśnie, po drodze do hotelu zaproponowałem jej, żeby następnym razem zasłoniła nas oboje swą parasolką, aby w ten sposób nikt nas nie widział całujących się. Marta zareagowała na to jednak wesołym śmiechem, po czym znowu mnie pocałowała. Uznałem więc, że przypomina to rzucanie grochu o ścianę i lepiej sobie darować pouczanie przemądrzałej Martusi, która widocznie musi zawsze postawić na swoim.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 22:55, 05 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 10:25, 06 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Jaki uroczy fragment, widać, że miłość kwitnie i jest bardzo szczera z obu stron.
Ciekawe co przyniesie wyprawa do Paryża i czy informacje od pana Morela pomogą kronikarzowi w śledztwie na temat hrabiego Monte Christo.
Przyniosą te informacje jakiś przełom w tym prywatnym śledztwie ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:47, 07 Paź 2020    Temat postu:

Cieszę się, że Ci się podoba. Mam nadzieję, że kolejny także Ci się spodoba, chociaż jest nieco niegrzeczny. Z góry wolę uprzedzić, aby nie było niedomówień Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:49, 07 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXVI

Wspomnienia Marty (wklejone do dziennika Jeana Chroniquera)

Tuż przed naszym wspólnym wyjazdem do Paryża zaproponowałam memu ukochanemu Jeanowi, aby popłynął ze mną na wyspę Monte Christo. Wprawdzie, od czasu wykupienia jej przez pana hrabiego była to własność prywatna, ale wciąż można ją było swobodnie odwiedzać, ponieważ on sam udzielił na to pozwolenia turystom.
Dlatego też wynajęliśmy mały jacht i popłynęliśmy nim na tę wyspę. Łodzi swojej użyczył nam pewien Włoch imieniem Jacopo. Wyglądał on na niezwykle miłego oraz sympatycznego człowieka. Nie tylko bardzo chętnie pożyczył nam łódź, ale również udzielił mądrych rad na temat jej obsługi.
- Bardzo mnie ciekawi, czemu chcecie państwo tak bardzo odwiedzić tę wyspę - powiedział do nas Jacopo - Przecież to jest najgroźniejsze miejsce na świecie. Nie licząc oczywiście Katakumb Św. Sebastiana.
Jean popatrzył na niego zdumiony jego słowami. Był on we Włoszech pierwszy raz i widać nie wiedział nic na temat legend, jakie krążyły o tym miejscu.
- A to niby czemu to miejsce jest takie groźne?
- Nie słyszał pan o tym? - Jacopo przyjrzał się nam uważnie i rozejrzał się dookoła, jakby się upewniał, czy nikt nas nie podsłuchuje - Ta wyspa, to siedlisko przemytników.
Ostatnie zdanie wypowiedział tajemniczym szeptem. Jean i ja byliśmy tymi słowami naprawdę zdumieni. Co prawda Jean słyszał już z opowieści jednego ze swych wcześniejszych informatorów, że hrabia de Monte Christo ukrywał na swej wyspie przemytników, ale chyba nie do końca uwierzył w tę historię. Teraz chyba zmienił zdanie w tej sprawie, lecz ja wciąż miałam wątpliwości.
- Przemytników? - zapytał Jean - Kontrabandzistów?
- Nie inaczej - odparł Jacopo.
Zaśmiałam się delikatnie.
- To na pewno tylko zwykłe bajki.
Jacopo uśmiechnął się do nas w lekko kpiący sposób.
- To nie są żadne bajki, moja panno. Ci przemytnicy od czasu do czasu przypływają na tę wyspę i urządzają tam sobie postój. I nieraz ukrywają tam również swoje towary. A hrabia bynajmniej się z tym nie kryje.
- Tylko po co hrabia to robi? - zapytał zdumiony Jean - Naraża się na aresztowanie w taki sposób.
Jacopo uśmiechnął się do nas delikatnie, gdy to usłyszał.
- No cóż... Nie wiem, czy pan w to uwierzy, ale mówią o nim, że sam kiedyś był przemytnikiem i teraz najzwyczajniej w świecie pomaga swoim kolegom po fachu.
- Poważnie? - Jean nie mógł wyjść z podziwu.
Wyglądało na to, że ma zamiar i to z miejsca przeprowadzić wywiad z tym człowiekiem. Wiedziałam, że jest do tego zdolny i dlatego też, aby tego uniknąć, szybko złapałam go za rękę.
- Jean, kochany... Miałeś dzisiaj nie pracować. Pamiętasz?
Ukochany spojrzał mi bardzo czule w oczy i uśmiechnął się delikatnie, po czym przytulił mnie do siebie i pocałował w czubek głowy.
- Dobrze, kochanie. Masz absolutną rację.
Oboje wsiedliśmy na pokład jachtu. Jacopo uśmiechnął się do nas.
- Ale niechaj państwo pamiętają, że płyniecie tam na własne ryzyko - zaśmiał się z lekką nutką grozy w głosie.
- Spokojnie, panie Jacopo - odpowiedział Jean, chichocząc przy tym - Ostatecznie sam pan powiedział, że ci przemytnicy przypływają na tę wyspę od czasu do czasu, więc mała jest szansa, że właśnie teraz ich spotkamy.
- Faktycznie, choć pragnę zwrócić uwagę, że szansa na to zawsze jest - odpowiedział Jacopo - A zatem, do zobaczenia państwu. Miłego dnia życzę.
Pomachał nam ręką.
Jean szybko stanął za sterem i po chwili płynęliśmy w stronę wyspy Monte Christo. Była to wyspa niemalże całkowicie pozbawiona roślinności. Większość wyspy stanowiły skały oraz jaskinie. Jedyne stworzenia, które tu żyły, to były kozy. Dlatego też o powtórzeniu losów Robinsona Crusoe na tej właśnie wyspie można było zapomnieć. No, ale my nie mieliśmy takiego zamiaru. Na nasze szczęście.
Dobiliśmy do brzegu. Jean zeskoczył na brzeg.
- Rzucić cumę! - zawołał tonem dowódcy.
- Ay, ay, kapitanie! - odpowiedziałam i wykonałam polecenie.
Jean wciągnął naszą łódź delikatnie na brzeg i przywiązał ją mocno do skały, po czym podał mi dłoń pomagając zejść na ląd.
- I jak oceniasz wystrój tej wyspy? - zapytał mój ukochany żartem.
- No cóż... Można by tutaj wykarczować kilka skał - odpowiedziałam mu równie żartobliwie - Ale poza tym jest wszystko jak należy.
- Jestem tego samego zdania.
Wzięliśmy się za ręce i z uśmiechem zaczęliśmy zwiedzać wyspę. Była ona naprawdę piękna, pomimo tych wszystkich skał i swego rodzaju grozy, którą chwilami budziła. Obeszliśmy ją niemalże całą dookoła. Chcieliśmy bowiem poznać każdy jej najmniejszy skrawek. Przyznam się, że była ona naprawdę imponująca. Można było tutaj skutecznie się ukryć przed całym światem. Możliwe, że właśnie to sprawiło, iż hrabia de Monte Christo nabył właśnie tę wyspę, a nie inną.
Z takimi oto właśnie myślami szłam obok ukochanego, trzymając go jedną ręką, a drugą głaszcząc powoli skały.
- To piękne miejsce, mój drogi. Nie sądzisz? - zapytałam z uśmiechem puszczając na chwilę jego dłoń.
- Niczego sobie, moja droga - uśmiechnął się - Choć brakuje mi plaży.
Zaśmiałam się delikatnie.
- Za to pełno tu najróżniejszych zakamarków, nie sądzisz? - zapytałam zadziornym głosem odwracając się do niego przodem.
- Tak... To prawda.
- I można się w nich ukryć.
- We dwoje?
- No właśnie.
- Sami?
- Bez nikogo innego.
- Przed całym światem?
- Właśnie.
Cofnęłam się o kilka kroków i nagle poczułam, że tracę równowagę. Zdążyłam tylko krzyknąć i osunęłam się nagle w dół na niższe skały. Jean wrzasnął z przerażenia i podbiegł do skraju skały, na której to przed chwilą stałam.
- Marta! Marta! Żyjesz?!
Na całe szczęście spadłam na niższą półkę skalną, która była zaledwie dwa metry pod tą, na której się znajdowaliśmy i nic mi się nie stało, ale gdy próbowałam wstać poczułam ostry ból w lewej stopie.
- Żyję, ale noga mnie strasznie boli. Chyba ją skręciłam.
- Poczekaj, schodzę do ciebie. Tylko nigdzie nie idź.
- Strasznie śmieszne.
Już po chwili Jean był przy mnie. Ukucnął i dotknął delikatnie mojej stopy. Syknęłam z bólu, gdy to zrobił.
- Auu... Boli!
- Wygląda naprawdę na skręconą. Chodź, złap mnie za szyję! Zabiorę cię stąd!
Złapałam go za szyję i mocno się w niego wtuliłam. Gdy to zrobiłam, poczułam nagle niesamowicie przyjemne uczucie w sercu. Byłam w jego ramionach malutką kruszynką, bezbronną i kruchą. To uczucie było mi nad wyraz miłe. Mogłam tak leżeć w jego ramionach całe życie.
Jean przycisnął mnie mocniej do siebie, ale tak, żeby nie urazić mojej nóżki. Niósł mnie na brzeg niedaleko naszej łodzi, myśląc na pewno, jak mi pomóc. Ja jednak marzyłam wtedy tylko o tym, żeby pod żadnym pozorem mnie nie wypuszczał z objęć.
Po minucie albo dwóch byliśmy już na miejscu. Posadził mnie na skale, rozłożył koc i położył mnie na nim. Zdjął mi but oraz pończochę, po czym zaczął powoli masować mą stopę. Nie szło mu to jednak zbyt łatwo. Moja kiecka najwidoczniej mu w tym przeszkadzała co chwila opadając na stopę. Uśmiechnęłam się do niego zadziornie.
- Kochanie, czy ta kreacja ci aby nie przeszkadza?
Popatrzył na mnie z wesołym uśmiechem.
- Owszem, co nieco przeszkadza - odpowiedział.
- A więc może pomożesz mi ją zdjąć? - zasugerowałam.
Popatrzył na mnie uważnie.
- Miałem ci masować stopę, a nie rozbierać.
W całej mojej osobie pożądanie wywołane tą jakże przyjemną sytuacją, ciągle rosło i rosło. Gdy Jean masował mi stópkę, czułam się niesamowicie przyjemnie. Fala słodkiego gorąca uderzała we mnie z całą siłą. Szła ona od nogi do kolana, a od kolana do uda, a od uda do mojego pewnego miejsca, którego nie poznał żaden mężczyzna poza moim ukochanym. Czułam się wspaniale. Musiałam coś zrobić. Wiedziałam, że im bardziej będzie mnie masował, to tym większe będzie moje pożądanie. A zatem musiałam użyć małego podstępu. Zmusić go jakoś, aby pozbawił mnie ubrania. Bo inaczej on tak by się troszczył o moją nogę, że nie zwróciłby na nic innego uwagi. No cóż... Odpowiedzialny na pewno był, ale czasami ta odpowiedzialność była stanowczo zbyt wielka. Musiałam coś zrobić, aby nie zwariować z tego dzikiego podniecenia. Moje miejsce ściskało się oraz rozluźniało na zmianę. Czułam, jak pantalony robią mi się coraz bardziej mokre. I to bynajmniej nie ze zmęczenia czy też potu. Pomyślałam, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, to chyba zwariuję.
- Kochanie, oj... aj...
- Co się stało, najdroższa?
- Duszę się... Czuję ucisk w brzuszku...
Wzięłam jego dłoń i położyłam ją na mym brzuchu.
- Tutaj... To tutaj...
- Mam cię tu wymasować?
- Tak.
Zaczął go masować, ale przez suknię.
- Głuptasku, nie przez suknię. Trzeba go masować naturalnie.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Jesteś urocza, wiesz? I strasznie wypadkowa z ciebie dziewczyna.
Popatrzyłam na niego zdumiona.
- Wypadkowa?
- No tak. Najpierw skręcona nóżka, a potem bolący brzuszek.
Oboje zaśmialiśmy się.
Nie wiadomo jednak, czy by mnie rozebrał, czy też nie, gdyby nie to, że w międzyczasie wybuchła mała burza, a morze zaczynało być groźne. A wówczas jakaś ogromna fala zebrała się i spadła na nas oboje z wielką siłą. Zanim się obejrzeliśmy, oboje byliśmy mokrzy.
- Teraz to naprawdę musisz mnie rozebrać - powiedziałam zadziornie - Siebie przy okazji też. Inaczej się przeziębimy.
Szybko zdjął z siebie kamizelkę i koszulę. Jego nagi tors rozpalił me uczucia, gdyż był on tak doskonale wyrzeźbiony. Uśmiechnęłam się na ten widok. Nie umiałam się powstrzymać i jedną ręką go pogłaskałam.
Tymczasem mój ukochany usiadł tuż za mną i szybko zaczął rozpinać guziki mojej sukni. Czułam się niesamowicie, ponieważ przy tej czynności dotykał opuszkami palców moich plecków. Zadrżałam lekko, kiedy to robił. Każde dotknięcie było o wiele piękniejsze od poprzedniego. Nawet nieco żałowałam, że nie mam więcej guzików w sukni, bo by mi je dłużej rozpinał i mogłabym się rozkoszować jego boskim dotykiem. Ale w końcu i guziczki się skończyły. Rozpiął ją do końca, podniósł mi ręce w górę i zdjął ze mnie suknię, a potem halkę. Następnie rozpiął mi stanik, również dotykając przy tym moich słodkich plecków. Potem zaczął się szarpać z gorsetem. Było to nieco trudne, ale w końcu mu się udało. Pozbawił go mnie, a już następnie zabrał się za pantalony i tę drugą pończoszkę, która wciąż była na mojej prawej stopie. Robił to z naprawdę niezrównaną finezją i doświadczeniem. W końcu nie rozbierał mnie pierwszy raz.
Kiedy już byłam całkiem naga, uśmiechnąłem się do niego rozkosznie i pocałowałam jego usta. Objęłam go czule za szyję i całowałam zachłannie i szalenie. Popatrzył na mnie z uśmiechem, kiedy już skończył pocałunek, po czym zabrał się z powrotem do masowania mojej stópki. Ujął ją w obie dłonie, po czym masował ją i masował. Raz po raz, coraz mocniej i silniej. Czułam niesamowitą rozkosz i wręcz szaleństwo podniecenia. Jego dłonie rozcierały mą biedną nogę. Były one takie męskie, takie silne i rozkoszne. Takie władcze. Mógłby mnie nimi bez problemu zmiażdżyć. A jednocześnie mógł mnie nimi mocno do siebie obejmować, przytulać, jak również dawać liczne pieszczoty.
- Jesteś piękny - zamruczałam niczym słodka kotka, ponownie patrząc na jego nagi tors pozbawiony koszuli.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie, zachwycony tym komplementem.
- Dziękuję. Ty jeszcze piękniejsza.
Zarumieniłam się lekko, gdy to powiedział. Nigdy nie uważałam siebie za piękną. Byłam chuda, moje piersi nie były wcale ogromne, a uda miałam moim zdaniem niesamowicie żylaste. Pomimo tego Jean patrzył na mnie wzrokiem pełnym niekłamanego podziwu, dlatego poczułam się szczęśliwa. W końcu przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam namiętnie w usta.
- Jean... Najdroższy mój...
- Marta... Moja jedyna - odpowiedział mi szeptem.
Następnie, dotykając zmysłowo mojego ciała, wniknął we mnie i zabrał mnie do raju. Nie wiem, jak długo w nim byliśmy, ale mnie się zdawało, iż trwało to całą wieczność. Potem zaś oboje opadliśmy na siebie spoceni i zaspokojeni, a nadto niesamowicie szczęśliwi.
Pocałowałam jeszcze raz jego usta, po czym szepnęłam:
- Kocham cię...
I zasnęłam w jego męskich, silnych ramionach. To samo zrobił też i on, wtulony w moje piersi.
Po jakieś godzinie ocknęliśmy się. Zorientowaliśmy się wówczas, że burza ustała, a nasze ubrania dawno już wyschły. Ubraliśmy się więc i po chwili byliśmy gotowi do powrotu. Wsiedliśmy więc do łodzi i wróciliśmy do Rzymu. Nie mówiliśmy nikomu o tym, co zrobiliśmy. Tylko patrzyliśmy sobie czule w oczy i uśmiechaliśmy się. W niektórych sytuacjach słowa są zbędne i to była jedna z takich sytuacji.
- I jak tam, spotkaliście państwo jakiś przemytników? - zapytał wesoło Jacopo, gdy oddawaliśmy mu łódź.
- Nie, ani jednego - odpowiedział Jean.
- Ale wyprawa była udana? - zapytał ponownie Jacopo.
- Jeszcze jak - zaśmiałam się i wtuliłam się w ukochanego.
Wieczorem powróciliśmy do hotelu, a już następnego dnia ruszyliśmy w drogę do Paryża.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 1:51, 07 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 13:04, 07 Paź 2020    Temat postu: Wspomnienia Marty (wklejone do dziennika Jeana Chroniquera)

Bardzo przyjemna i subtelna scena erotyczna, gdzie widać złączenie duszy i ciała.
Ładna aktorka na tym zdjęciu, z jakiego filmu jest to zdjęcie ?
Wygląda mi właśnie na taką nieco dumną i nieco zadziorną pannicę, która jednak umie szczerze kochać, nie patrzy na to konwenanse i pójdzie za ukochanym wszędzie, do nieba i piekła rozkoszy.
Martusia jakby powtarzała za panią Trojanowską wszystko, czego dziś chce, pamiętaj o tym, tam i powrotem, polecieć z twych ramion wprost do nieba.
Wydaje mi, że to był tylko taki miły przerywnik przed jakimś dramatycznymi wydarzeniami i kłopotami ?
Tak mi mój pisarski nos podpowiada, ciekawe czy się mylę, czy mam rację ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:45, 07 Paź 2020    Temat postu:

Właśnie to chciałem tutaj ukazać. Subtelną i uroczą scenę erotyczną, podkreślającą więź emocjonalną naszej zakochanej pary. I jak widzę udało mi się to osiągnąć Smile Oj tak, taka właśnie jest panna Marta. Zadziorna i dumna pannica, ale umie szczerze kochać i nie patrząc na wszelkie konwenanse, jest gotowa za ukochanym iść wszędzie. Swoją drogą uwielbiam tę piosenkę pani Trojanowskiej Smile

A jeśli pytasz o zdjęcie, to jest Natalie Dormer w filmie "CASANOVA" z 2005 roku. Ona potem zasłynęła jako Anna Boleyn w serialu "DYNASTIA TUDORÓW". Ale w tym filmie się nieco wybiła i dlatego potem dostała rolę Aniusi Smile I też grała w "CASANOVIE" taką niegrzeczną nieco dziewczynę z dobrego domu, która lubi łamać konwenanse i bardzo lubi rozkoszne cielesne połączone z prawdziwą miłością. Dlatego uznałem, że to zdjęcie idealnie pasuje jako wyobrażenie postaci Marty Smile

No, a w kwestii dramatycznych wydarzeń, to niekoniecznie będzie dramatycznie. Ale będzie na pewno ciekawie i kilka kłopotów także się przytrafi. Ale to tylko zaostrza apetyt naszych śledczych na odkrycie prawdy Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 8 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin