Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 3:14, 08 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXVII

List Jeana Chroniqueura do Alfonsa de Beauchampa

Drogi ojcze chrzestny,

Z radością mogę Cię zawiadomić, że dowiedziałem się już bardzo wielu istotnych informacji o hrabim Monte Christo. I spodziewam się dowiedzieć o wiele więcej. Wyprawa moja przynosi mi bowiem oczekiwane przeze mnie rezultaty. Co prawda nie są one aż tak ogromne, jak to sobie przewidywałem, ale przynajmniej nie tracę tropu i mogę Cię zapewnić, że zbiorę wszystkie, niezbędne informacje do napisania zleconego przez Ciebie artykułu.
Chcę Cię również zawiadomić o tym, że już niedługo powracam do Paryża, aby odnaleźć mojego kolejnego informatora. Jest to osoba doskonale Ci na pewno znana. Maksymilian Morrel. Z moich dobrze poinformowanych źródeł wynika, że to człowiek, który wie o hrabim Monte Christo bardzo wiele. A przecież na takich informatorach nam najbardziej zależy, nieprawdaż? Nie wiem jeszcze dokładnie, kiedy przybędę do Paryża, ponieważ jak na razie, w towarzystwie pewnej osoby, odnalazłem kogoś, dzięki komu udało mi się namierzyć pana Morrela. To panna Eugenia Danglars, córka tego słynnego bankiera, barona Danglarsa, do którego zniszczenia hrabia Monte Christo znacznie się przyczynił. Dzięki pomocy pewnej osoby, o której niżej Ci napiszę, wpadłem na trop panny Danglars i rozmówiłem się z nią. Informacje, które dzięki niej uzyskałem, pozwalają mi stwierdzić, że mój dalszy pobyt w Rzymie nie ma sensu i należy teraz szukać dalszych informacji w Paryżu. Być może więc niedługo znów się zobaczymy.
Po przybyciu do stolicy naszej ukochanej Francji, zamierzam spotkać się z panem Morrelem. Liczę na to, że oprócz ofiarowania mi kilku nowych informacji, naprowadzi mnie on na kolejny trop. Jestem bowiem pewien, iż jeżeli będę dalej szukał, to dowiem się o hrabim de Monte Christo wszystkiego, co tylko możliwe. To jest moja misja. Czuję, że jeśli jej nie wypełnię, to już do końca życia będę miał poczucie winy i wstydu. Im więcej się bowiem dowiaduję o tym człowieku, tym bardziej mnie on intryguje. Chcę poznać go i to jak najlepiej się tylko da. Chcę być człowiekiem, którego będzie można kiedyś nazwać „specjalistą od hrabiego Monte Christo”. Na wiele pytań poznałem już odpowiedzi, ale niektóre pytania wciąż ich nie posiadają. Wciąż bowiem tkwią na tej wielkiej mapie jego charakteru ogromne, białe plamy, których to ja nie umiem jeszcze zapełnić konturami. Kiedy to zrobię, poczuję największy rodzaj dziennikarsko-pisarskiej satysfakcji, jaką zawsze czuję przy dobrze wykonanym zadaniu. Wiem jednakże, że w jego przypadku poczuję jeszcze większą satysfakcję niż dotychczas. Albowiem wierzę i jestem tego pewien, że kiedy tylko zbiorę wszystkie relacje w jedno i połączę cały ten labirynt tajemnic i zagadek, stworzę dzieło swego życia.
Wszystko, co dowiem się o hrabim Monte Christo, wydam w naszej gazecie. Wszelkie zaś relacje oraz opowieści o tym niezwykłym człowieku zapiszę w moich dziennikach i opublikuję. Chciałbym też napisać książkę o mych poszukiwaniach. Sama bowiem moja podróż tropem tego człowieka jest już niezwykła sama w sobie. Poznałem podczas niej najbardziej niesamowitą młodą kobietę, jaką kiedykolwiek widziałem (jest to ta osoba, która pomogła mi wpaść na trop Eugenii Danglars, o czym pisałem Ci już wcześniej). Ma na imię Marta. Jest to kobieta niezwykła pod każdym względem. Podróżuję teraz ze mną i pomaga mi w prowadzeniu moich poszukiwań. Jest wręcz nieocenioną towarzyszką podróży. Wraz z nią niedawno zawarłem znajomość z pewnym włoskim bandytą, od którego także dowiedziałem się kilku istotnych szczegółów. Nie będę Cię jednak, mój drogi ojcze chrzestny, zanudzał tymi szczegółami w liście. Wrócę do Paryża, a wszystkiego się dowiesz.
Nie wiem, czy zdołasz poznać Martę. Mam nadzieję, że tak. Chciałbym, aby udała się ze mną do Paryża, ale nie wiem, czy wypada, abym ją o to prosił ani też nie wiem, co ona do mnie czuje. Co do mnie samego, to ja wierzę, że znajomość z nią nie będzie jednorazową przygodą, lecz czymś wielkim oraz doniosłym. Kibicuj mi zatem w tej sprawie, mój drogi ojcze chrzestny i módl się razem ze mną, żeby tak się właśnie stało. Nie umiem sobie bowiem wyobrazić tego, żeby ona ode mnie odeszła. Bo tego, że ja już jej nie opuszczę jest tak samo pewne jak dwa razy dwa.
Kończę mój list zapewnieniem, mój drogi ojcze chrzestny, że zdobędę wszystko na temat człowieka, którego kazałeś mi odnaleźć. A to, czego się o nim dowiem, zaraz przekażę Tobie w formie dziennikarskiej wypowiedzi. Otrzymasz wszystko, czego sobie zażyczyłeś, jednak proszę Cię o czas i cierpliwość. Wierzę, że mi go dasz, w końcu sam nie raz i nie dwa mówiłeś, że albo robimy coś szybko albo porządnie. I tym to zdaniem kończę mój list.

Twój chrześniak
Jean Chroniqueur

PS. Przesyłamy Ci nasze serdeczne pozdrowienia: ja i Marta, moja droga i urocza towarzyszka podróży.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 3:19, 08 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 9:24, 08 Paź 2020    Temat postu: List Jeana Chroniqueura do Alfonsa de Beauchampa

Kronikarz jest już chyba pewny swych uczuć, tylko nie wie, czy ona czuję to samo do niego.
Czego się dowie od Morela o hrabim Monte Christo ?
Czy to przyczyni się do rozwiązania tajemniczej zagadki ? Czy informację od Morela jeszcze bardziej wszystko skomplikują?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 1:38, 09 Paź 2020    Temat postu:

Nie inaczej. Kronikarz jest bardzo pewien swoich uczuć do słodkiej Martusi, która podbiła jego serce. Nie wie jednak z całą pewnością, co też Martusia czuje do niego. Niby dała mu dowód miłości, ale... Czy to aby na pewno szczere i silne uczucie? Czas pokaże. Powiedzieć Ci mogę, że Morrel wie o hrabim Monte Christo niesamowicie wiele, ale nie o wszystkim mu powie. Nie cała prawda może wyjść na jaw od razu Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 9:00, 09 Paź 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Tak czułam, że to jeszcze trochę potrwa. I dobrze, będziemy dłużej z bohaterami.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 1:51, 10 Paź 2020    Temat postu:

Cieszę się, że tak Ci się spodobała moja powieść. Jeszcze sporo z niej zostało do przeczytania, także jeszcze spędzimy oboje czasu z naszymi bohaterami Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 3:17, 10 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXVIII

List Alfonsa de Beauchampa do Jeana Chroniqueura

Drogi Jeanie,

Twój list bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się, że aż tak poważnie podejdziesz do swego zadania. Tym milej się czuję, kiedy pomyślę, iż to ja ci zleciłem poznanie wszystkich informacji na temat hrabiego Monte Christo. Zadanie to, jak sam zdążyłeś się już zapewne przekonać, nie należy do łatwych, a wręcz może być wyczerpujące. Na tyle wyczerpujące, że każdy inny na Twoim miejscu już dawno by się poddał. Ale nie Ty. Albowiem Ty i tylko Ty masz w sobie to coś, co nazwałbym dziennikarską smykałką. Coś, co pcha Cię do działania bez względu na konsekwencje. I to właśnie w Tobie cenię najbardziej. Tę determinację niezwykle godną podziwu. Inny na Twoim miejscu już na pewno dawno by się poddał, ale nie Ty. Cieszę się więc, że przypadło Ci do gustu zadanie ode mnie. Mam nadzieję, że Twoje wysiłki nie pójdą na marne i zdołasz osiągnąć wszystkie cele, jakie przed sobą postawisz. Wierzę w Ciebie oraz wspieram Cię w duchu z całych sił.
Miło mi również, iż podczas podróży poznałeś piękną (gdyż zakładam, że jest ona piękna) i niezwykle miłą (bo mniemam, że jest ona miłą) towarzyszkę podróży, która razem z Tobą zechce kontynuować wędrówkę tropem tego jakże niezwykle zagadkowego człowieka. Oby tylko się zbyt szybko nie zniechęciła. Wiesz, nie chcę obrażać w żaden sposób panny Marty, ale wydaje mi się, iż przedstawicielki płci pięknej nie nadają się do takich podróży. Brak im takiego zapału do pracy jak nam, mężczyznom i często zbyt szybko ulegają trudnościom losu. Często nawet robią to wtedy, kiedy od celu dzieli ich zaledwie parę kroków. Nie bądź zatem zawiedziony, jeśli okaże się, iż Twoja dzielna heroina znacznie szybciej wypisze się z tej gry niż Ty sam (jeżeli w ogóle się z niej wypiszesz, co znając Twój charakter jest raczej mało prawdopodobne).
Nie myśl, że jestem w jakiś sposób uprzedzony do Twej towarzyszki podróży. Bynajmniej. Nie znam jej i nigdy nie widziałem, a więc nie jestem w stanie jej należycie ocenić. Z tego też właśnie powodu nie zamierzam wymieniać tutaj swoich własnych poglądów, bo nie chcę urazić jej, a tym samym i Ciebie. Jeżeli wyraziłem swoje obawy względem podejścia Twej wybranki do misji, jakiej się podjąłeś to tylko dlatego, że osobiście znam wiele kobiet i wiem, jak kruche i słabe potrafią to być osoby. A także, jak bardzo szybko rezygnują, kierując się takimi bądź innymi pobudkami, z najwznioślejszych nawet idei. Jak jednak wcześniej już powiedziałem, nie zamierzam tutaj oceniać Twej towarzyszki podróży i liczę na to, że Ty sam należycie już ją poznałeś i wiesz doskonale, że jest warta uczuć, jakimi ją obdarzyłeś, a do których w swoim liście się mej osobie przyznajesz. Wierzę, że nie podjąłbyś złej ani głupiej decyzji, dlatego też raduję się razem z Tobą miłością, którą to znalazłeś. Życzę Ci też z całego serca, aby była to miłość odwzajemniona i jak najbardziej szczęśliwa, bowiem jak sam zapewne dobrze wiesz, wzajemność nie zawsze jest gwarantem szczęścia w miłości.
Mam nadzieję, że dość szybko zobaczę Cię znowu w Paryżu. Nie mogę się również doczekać spotkania z Twoją piękną (bo mniemam, że jest ona piękna) towarzyszką podróży, Martą. Mam nadzieję, że przybędziecie oboje już niedługo do Paryża razem z nowymi wieściami na temat hrabiego Monte Christo. Wierzę w Twoje dziennikarskie zdolności, szczerzę też gratuluję Ci osiągniętych jak dotąd sukcesów i życzę ich znacznie więcej.

Twój ojciec chrzestny
Alfons de Beauchamp

PS. Ucałuj ode mnie dłonie swojej towarzyszki, Marty. Przekaż jej również ode mnie gorące pozdrowienia oraz zapewnienie, iż Paryż będzie rad gościć ją w swych niskich progach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 3:21, 10 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 7:32, 10 Paź 2020    Temat postu: List Alfonsa de Beauchampa do Jeana Chroniqueura

Alfons chyba nie docenia Marty. Kobiety są silniejsze niż mu się wydaje i też bywają uparte.
Ojciec chrzestny jest bardzo sympatyczną postacią i ma rację Kronikarz jest prawdziwym dziennikarzem, nieugiętym w dążeniu do poznania prawdy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 8:39, 10 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:21, 11 Paź 2020    Temat postu:

He he he. Oj tak, kobiety bywają uparte. Dobrze coś o tym wiem. Bywają z nich bardzo słodkie uparciuszki Smile Ojciec chrzestny to zdecydowanie postać pozytywna, choć rzeczywiście nieco nie doceniać kobiet, ale po prostu nie zna Marty. Jak ją pozna, sam się przekona, jaka to wyjątkowa osoba Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:22, 11 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXIX

Dzienniki Jeana Chroniqueura

20 lipca 1855 r.
Z powodu szczęścia, która nas ogarnęło, wyjechaliśmy z Włoch nieco później niż to sobie zaplanowaliśmy, także dopiero dzisiaj znaleźliśmy się w mojej ukochanej Francji. Była ona po części także i ojczyzną mojej drogiej towarzyszki podróży, choć nigdy ona w niej jeszcze nie była. Dlatego tym chętniej postanowiła się tam udać. Miałem jedynie nadzieję, że mój kraj jej nie zawiedzie.
Kiedy nasz statek przybił wreszcie do brzegów Francji, uśmiechnąłem się radośnie, widząc ponownie znajome strony, a przede wszystkim piękny i majestatyczny port w Marsylii. Podałem dłoń Marcie i zeszliśmy na ląd.
- Spodoba ci się tutaj, moja droga - powiedziałem, kiedy szliśmy przed siebie - To jest jedno z najpiękniejszych miejsc na całym świecie. Francja to ojczyzna pięknej literatury, szlachetnych nazwisk, wspaniałych win i...
- Sztuki kochana - wtrąciła wesoło Marta.
Spojrzałem na nią, a ona zachichotała lekko niczym mała dziewczynka przyłapana na czymś niegrzecznym przez tatusia.
- Sztuki kochania? - zapytałem zdumiony.
Marta w ogóle nie wyglądała na osobą speszoną tematem prowadzonej przez nas rozmowy. Wręcz przeciwnie, chyba wydawał się on jej niezwykle interesujący. Musiałem przyznać, że mnie też, choć gwoli sprawiedliwości, nigdy jeszcze nie prowadziłem takiej konwersacji z młodą damą. I to z tak niezwykłą młodą damą, jaką była Marta. Bo, że była ona niezwykła, temu nie byłem w stanie zaprzeczyć. Ani wcale tego nie chciałem.
Mimo wszystko nie byłem przyzwyczajony do prowadzenia rozmów na taki temat z młodymi kobietami, toteż nie byłem do końca pewien, co mam powiedzieć. Marta jednakże sama prędko przeszła do rzeczy i kontynuowała konwersację.
- No cóż... Słyszałam, że ponoć wy, Francuzi, wymyśliliście coś, co mi się niezmiernie podoba.
Szepnęła mi na ucho, co też ma na myśli. Kiedy zobaczyła mój lekki rumieniec zmieszania na twarzy, uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- A więc miałam rację.
Zaśmiałem się lekko speszony. Jak wiadomo w tych sprawach lepiej się to robi aniżeli o tym mówi. Mimo wszystko musiałem przyznać, że Marta słusznie myślała. Dlatego odpowiedziałem jej:
- Owszem, moja droga. Zgadłaś.
Pisnęła wesoło, słysząc moje słowa.
- Wiedziałam! Tylko Francuzi mogli wymyślić coś tak cudownego i namiętnego zarazem. Przesadnie pobożni Włosi nie mają głowy do takich spraw. To pewne.
Chciałem jej już powiedzieć, że do tego używa się raczej ust, a nie głowy, ale dałem sobie spokój. Ostatecznie przecież usta znajdowały się na tej części ciała, którą nazywano głową. Dlatego moja towarzyszka podróży nie pomyliła się specjalnie w swojej wypowiedzi, jeśli oczywiście można by to nazwać w ogóle pomyłką.
Wsiedliśmy z Martą do powozu i wyruszyliśmy w drogę do Paryża. Innym powozem zaś jechały nasze rzeczy oraz służba Marty. Z tego też względu powóz drugi był, ma się rozumieć, większy i bardziej pospolity niż ten, którym jechała nasza dwójka. Marta obserwowała dokładnie każde miejsce, jakie mijaliśmy. I nic dziwnego, w końcu była tu przecież pierwszy raz. Do Paryża był spory szmat drogi. Mieliśmy więc wystarczająco dużo czasu, żeby móc rozmawiać oraz całować się do woli, co mnie nawiasem mówiąc bardzo cieszyło. Całą podróż mocno ją do siebie tuliłem, czując się szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Pamiętam, iż wiele razy jechałem takimi jak ta dróżkami i dręczyła mnie wówczas bardzo przykra myśl, że muszę robić to sam, gdyż jestem na świecie sam, bez jednej bliskiej mi duszy: duszy kobiecej. Teraz jednak coś mi mówiło, że moja samotność właśnie się skończyła.
Do Paryża dotarliśmy dopiero pod wieczór. Od razu zabrałem Martę do mojego domu. Bardzo się on jej podoba. Mówi, iż ma wielką nadzieję, że zamieszka w nim na stałe. Nie skomentowałem tego, gdyż to były piękne słowa, ale bywa, iż pobożne życzenia czasami nie znaczą nic.

21 lipca 1855 r.
Spędziliśmy razem z Martą niesamowicie przyjemną noc. Na rano zaś posłałem służącego do mego ojca chrzestnego z pilną wręcz prośbą o adres Maksymiliana Morrela, który ponoć powrócił właśnie do Paryża. W głębi mego przerażonego serca istniała obawa, że zaszła tutaj jakaś pomyłka i niepotrzebnie powróciłem do mojej ojczyzny, ponieważ mojego kolejnego informatora tutaj nie ma. Na szczęście moje obawy rozwiał liścik od ojca chrzestnego, który to wyjaśniał, że rzeczywiście Maksymilian Morrel i jego żona Walentyna Morrel z domu de Villefort właśnie powrócili do swojego domu na Polach Elizejskich. Są jednak jeszcze zmęczeni podróżą i nie chcą, aby ktokolwiek im przeszkadzał. Alfons de Beauchamp zaproponował mi więc, żebym dzisiaj udał się do siostry Morrela, Julii i jej męża Emanuela Herbauta, którzy również posiadają kilka istotnych dla mnie informacji.
Gdy Marta zeszła do mnie z sypialni, ubrana jedynie w bardzo kusy szlafroczek, pokazałem jej list od mojego ojca chrzestnego i zapytałem, co ona o tym sądzi. Odpowiedziała mi wprost:
- To proste. Dzisiaj idziemy do pani Julii Herbaut, a jutro do jej brata.
Wydawało się jej to takie proste, że aż oczywiste, ja jednak miałem poważne wątpliwości, co do realizacji owego projektu. Marta musiała to dostrzec, gdyż zapytała mnie, czy ten plan mi się nie podoba. Zaprzeczyłem.
- Podoba mi się on i to nawet bardzo. Mam tylko, co do niego pewne zastrzeżenia. Bo co, jeżeli przez ten czas, braciszek pani Julii nie wybędzie znowu z domu na kolejną wycieczkę? Bo jeśli tak się stanie, to wówczas będziemy go ścigać w nieskończoność.
Marta słysząc moje słowa zaczęła się głośno śmiać. Przyznaję, że nieco mnie to zirytowało.
- Co cię tak niby bawi, kochana?
- Widać dobrze, mój kochany, że w ogóle nie znasz kobiecej natury - odpowiedziała mi.
A co ma niby piernik do wiatraka, pomyślałem sobie.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. A co ma do tego wszystkiego kobieca natura? - zapytałem ją zdumiony.
Popatrzyła na mnie z delikatnym politowaniem, niczym nauczycielka na swego niezbyt rozgarniętego ucznia.
- Kochany mój, oni dopiero co powrócili z Włoch, prawda?
- Prawda, nieco wcześniej niż my, jak pisze Alfons - potwierdziłem.
- No właśnie - rzekła Marta z uśmiechem na twarzy.
- Wybacz, ale nadal nie rozumiem.
Ponownie obdarzyła mnie uroczym uśmiechem, po czym powiedziała:
- Już wyjaśniam, najdroższy. Otóż jeśli oni dopiero co powrócili, to na pewno jego żona jest zmęczona i wykończona, nieprawdaż?
- Zapewne - odpowiedziałem.
- I żeby doprowadzić się do porządku, to z pewnością potrzebuje na to wszystko czasu - mówiła dalej Marta.
- Niewątpliwie.
- W takim razie zapewniam cię, że ten czas będzie bardzo długi. Bo kobieta nie wybierze się w drugą podróż zaraz po zakończeniu pierwszej. Jest to niemożliwe, gdyż potrzebuje bardzo dużo czasu na doprowadzenie stanu swej urody delikatnie zniszczonego przez ciągłe podróżowanie. Zanim więc użyje wszystkich kobiecych mazideł oraz nadrobi nadwątlone siły, my już dawno będziemy mieli to, czego chcemy.
- Jej mąż może podróżować sam.
- Śmiem w to wątpić. Czy ty podróżujesz sam? Beze mnie, kochany?
Objęła mnie mocno za szyję i uśmiechnęła się rozkosznie.
- Nie, nie podróżuję sam ani bez ciebie - odpowiedziałem jej.
- No właśnie.
- Przyznaję, że twój sposób myślenia, choć jest nieco dziwny, to jednak ma sporo racji.
Zaśmiała się radośnie.
- Ma dużo racji, jestem tego pewna. I cieszę się, że umiesz to docenić.

***

Po zakończeniu tej rozmowy Marta ubrała się, po czym wraz ze mną udała w odwiedziny do pana Emanuela Herbauta i jego żony Julii Heraut z domu Morrel. Dostaliśmy ich adres od Alfonsa de Beauchampa, więc nie było żadnego problemu ze znalezieniem ich miejsca zamieszkania. Gdy już dotarliśmy na miejsce, to zapukaliśmy do ich drzwi. Otworzył nam służący i zapytał, czego chcemy. Podaliśmy mu cel naszej wizyty. Sługa wprowadził nas do środka i powiadomił jaśnie państwo, że jesteśmy. Po chwili wyszedł nam naprzeciw pan Emanuel Herbaut. Uśmiechnął się do nas przyjaźnie, uścisnął mi dłoń, po czym ucałował rękę Marty.
- Witam pana, panie Chroniqueur - powiedział gospodarz - Cieszę się, że mogę pana wreszcie poznać. Czytałem wiele pańskich artykułów i muszę przyznać, że ma pan prawdziwy talent do ich płodzenia.
- Och, szanowny pan jest nazbyt łaskawy - odpowiedziałem skromnie opuszczając z lekkim zawstydzeniem wzrok.
- Ależ bynajmniej - rzekł Emanuel Herbaut - Ja po prostu zwyczajnie umiem docenić prawdziwy talent. A pan go posiada, tego jestem pewien. Ale nie stójmy tak. Proszę, niech państwo tutaj spoczną. Moja żona zaraz do nas dołączy. Bo to do niej państwo macie przede wszystkim interes, mam rację?
- Owszem. Czy sługa przekazał panu, co nas sprowadza?
- Naturalnie. Szukacie państwo wszelkich informacji na temat hrabiego Monte Christo?
- Właśnie. I skądinąd dobrze wiemy, że pan, pańska małżonka, pański szwagier oraz jego małżonka wiecie o nim najwięcej ze wszystkich ludzi w całej Francji.
Emanuel nie przestawał się uśmiechać.
- To akurat prawda. Nasz czwórka wie o nim bezapelacyjnie bardzo wiele.
- Cieszy nas to wielce, drogi panie - skłoniłem przed nim lekko głową - Informacje przez państwa posiadane są mi niezbędne, żebym mógł napisać o tym panu artykuł w gazecie.
Po chwili drzwi na pierwszym piętrze się otworzyły i ukazała się w nich kobieta, która pomimo przekroczonego czterdziestego roku życia nadal była piękna, a do tego niezwykle sympatyczna. Zeszła na dół po schodach. Wstaliśmy i przywitaliśmy się z nią.
- Witam państwa - powiedziała głosem spokojnym oraz ciepłym - Panie Chroniqueur, panno Marto, w naszych skromnych progach. Cieszymy się z poznania państwa. Mąż już powiadomił mnie, co was do nas sprowadza. A zatem, szukacie państwo hrabiego Monte Christo?
- Nie tyle samego hrabiego, co raczej wszelkich o nim wiadomości - odpowiedziałem.
- Jean pisze bowiem o nim artykuł, dlatego też musi wiedzieć o nim wszystko, co się tylko da - dodała Marta.
- Tak, to zrozumiałe - uśmiechnęła się Julia Herbaut - A zatem siadajcie państwo.
Usiedliśmy więc.
Julia Herbaut zasiadła obok swego męża, wcześniej wzywając służbę, aby ta podała nam herbatę i ciastka. Kiedy zaś polecenie zostało wykonane, wyjąłem swój dziennik do zapisywania opowieści swoich informatorów.
- Uprzedzam jednak, że wiem znacznie mniej niż mój szacowny brat i jego małżonka. Oni na pewno powiedzą państwu więcej niż ja.
- To już słyszeliśmy - odpowiedziałem.
- Jednak pani informacje mogą być równie użyteczne, co wiadomości, które posiada pani brat - dodała Marta.
- Dobrze. A zatem... Zanim zacznę moją opowieść, pozwólcie, proszę, że coś wam pokażę.
Julia wyszła na chwilę z salonu, po czym wróciła niosąc coś w ręce. Położyła ten przedmiot na stole, żebyśmy oboje z Martą mogli się temu przyjrzeć. Była to mała, brązowa sakiewka z biednego raczej materiału, ale mającego w sobie coś z wielkopańskości. Na sakiewce widniały niewielkie inicjały P.M.
- Sakiewka? - zdziwiłem się.
- Tak - powiedziała Julia Herbaut.
Marta przyjrzała się jej i nagle ku memu zdziwieniu westchnęła, jakby była czymś przerażona.
- Co się stało, najdroższa?
Złapałem ją za dłoń bojąc się, że coś jej się stało. Ona jednak ścisnęła moją dłoń i uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie, kochanie. Nic takiego. Po prostu troszkę mi słabo.
- Może sole trzeźwiące? - zaoferowała się pani Julia.
Marta pokiwała przecząco głową.
- Nie, nie trzeba. Już mi lepiej. A więc... To jest pusta sakiewka... I co ona ma wspólnego ze sprawą hrabiego Monte Christo?
- To jest sakiewka, owszem, ale bynajmniej nie pusta - powiedział pan Emanuel.
- Jakże to? - zdziwiliśmy się oboje z Martą.
- Przyjrzyjcie się państwo uważnie - powiedziała pani Julia i dalej się do nas uśmiechała.
Przyjrzeliśmy się jej dokładniej i zauważyliśmy, że rzeczywiście nie była ona pusta. Miała w środku zawartość. A był nią mały diament najwyżej wielkości orzecha laskowego. To jeszcze bardziej wprawiło naszą dwójkę w osłupienie.
- Diament? - zapytałem.
- Tak - rzekł Emanuel Herbaut.
- I to dość niezwykły - powiedziałem wpatrując się w niego uważnie - Mogę?
- Oczywiście.
Wziąłem go do ręki i obejrzałem dokładnie z każdej ze stron.
- Ładny. Mały, lekki i oszlifowany.
- To prawda - odpowiedziała Julia Herbaut.
- Mały, ale mający wielką wartość - dodał jej małżonek.
- No, a ta sakiewka? - zapytałem, odkładając powoli diament na stolik - Wygląda dość biednie i jakoś nie pasuje do zawartości.
Państwo Herbaut uśmiechnęli się tajemniczo.
- Jak to pozory często mylą, proszę pana - odpowiedziała pani Julia - Gdyż ta sakiewka i ten diament ocaliły życie mojemu ojcu. Inicjały P.M. na niej należą do mojego ojca, śp. Piotra Morrela.
Odłożyłem sakiewkę na stolik i spojrzałem bardzo uważnie na swoich gospodarzy.
- To co pani, pani Herbaut, dowodzi, jak bardzo mało wiem jeszcze o świecie.
- Jest pan po prostu bardzo młody, panie Chroniqueur - odpowiedziała pani Julia - Gdy będzie pan starszy, pańskie doświadczenie będzie o wiele większe, może być pan tego pewien.
- Ale co ów diament i ta sakiewka mają z tym wszystkim wspólnego, jeśli oczywiście wolno nam to wiedzieć? - zapytała Marta, patrząc na mnie i na naszych gospodarzy.
Pani Julia uśmiechnęła się do nas.
- O tym, moi państwo, dowiecie się właśnie z tej opowieści, jaką chce wam opowiedzieć.
I zaczęła mówić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 3:25, 11 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 7:55, 11 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura 20 lipca 1855 r.

Czyżby Marta była w ciąży ? Tak nagle zrobiło jej się słabo.
Ciekawa jestem tej opowieści pani Juli o diamencie i hrabim Monte Christo. Poznania nowych, interesujących szczegółów.
Faktycznie Francuzi są kochliwi i nieco frywolni i z tego na cały świat słyną, z miłości francuskiej. Chociaż Marta chyba nie docenia kochliwych, temperamentach Włochów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:21, 12 Paź 2020    Temat postu:

Nie, w ciąży nie jest. Lekko jej się zrobiło słabo z innego powodu, ale odkryjesz to wkrótce z kolejnymi rozdziałami, we właściwym czasie Smile
Tak, Francuzi są bardzo kochliwi i dość frywolni i rzeczywiście, słyną na cały świat z miłości francuskiej. Do niej właśnie nawiązała Martusia Smile He he he. Rzeczywiście nie docenia jakoś Włochów z tych ich temperamentem. Ale może on ją drażni i woli kochliwego Francuza z klasą niż narwanego Italiańca? Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:36, 12 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXX

Opowieść Julii Herbaut

Moim ojcem był Piotr Morrel, właściciel bardzo słynnej morskiej firmy handlowej „Morrel i syn”, której statki kursowały z Marsylii do wszelkich portów na całym świecie i przewoziły zawsze towary najlepszej jakości. Mam starszego brata, Maksymiliana, który zawsze był mi bliską osobą. Dbał i troszczył się o mnie, jak przystało zresztą na prawdziwego starszego braciszka. Od dzieciństwa zaś on i ja znaliśmy się z Emanuelem Herbautem, który to po jakimś czasie, gdy dorósł, zaczął pracować w firmie mojego ojca. Jak się później okazało, robił to przede wszystkim po to, aby móc się ze mną codziennie widywać. Ojciec mój zawsze niezmiernie go cenił, a zwłaszcza wtedy, gdy wkrótce po zakończeniu tzw. stu dni Napoleona zaczęło się nam coraz gorzej powodzić. Wówczas to jeden z naszych lepszych kapitanów, Danglars, odszedł do konkurencji, a jego poprzednik, Edmund Dantes, zmarł w więzieniu, do którego trafił niezasłużenie, oskarżony o bycie szpiegiem wygnanego cesarza.
Do naszych kłopotów dołożyło się to, że mój ojciec zawsze był znany jako bonapartysta, czego zresztą nigdy nie ukrywał. Kiedy Napoleon wrócił do władzy, ojciec mój zaczął korzystać z wpływów, jakie nam to mogło przynieść. Niestety, cesarz sto dni po powrocie do władzy upadł, a nasza firma zaczęła bankrutować. W ciągu najbliższych lat ojciec z najbardziej uwielbianego i najbardziej zaufanego przedsiębiorcy handlowego, stał się osobą podejrzaną politycznie oraz persona non grata wśród wielu innych kupców. Mało kto chciał u nas kupować. Oprócz tego prześladował nas prawdziwy pech. Bo jak inaczej nazwać fakt, że firma „Morrel i syn” zaczęła się staczać na samo dno? Ludzie nas powoli opuszczali i w sumie tylko niewielu pozostało przy nas, pracując za marny grosz, a jedną z tych osób był Emanuel.
Właśnie wtedy, a było to rok 1829, odwiedził nas jakiś tajemniczy człowiek. Przedstawił się on nam jako przedstawiciel banku „Thomson and French”, u której byliśmy zadłużeni. Przyniósł ojcu niezwykle pomyślną wiadomość. Okazało się, że nasi wierzyciele przedłużyli nam termin spłaty długu na okres trzech miesięcy. Mieliśmy więc czas zapłacić im tyle, ile byliśmy im winni. Ojciec mój niezmiernie się ucieszył. Liczył bowiem na to, że Fortuna wreszcie zacznie nam sprzyjać.
Ów tajemniczy przedstawiciel naszych wierzycieli, nie wydał mi się do końca tym, za kogo się podawał. Nie wiem dlaczego, jednakże moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że coś tu jest nie tak i ten człowiek nie przebierając w słowach po prostu kręci. Bardzo szybko się okazało, że moje podejrzenia były słuszne, chociaż obawy były niepotrzebne. Po rozmowie z moim ojcem, ów rzekomy agent podszedł do mnie, ukłonił mi się i powiedział, że chce nam pomóc i jeśli w ciągu trzech miesięcy nie zdołamy spłacić długu, mam wypełnić polecenia napisane na karteczce, którą mi wręczył. Nakazywał mi w niej, żebym udała się do pewnego mieszkania pod wskazanym adresem. Postawił mi jednak pewien surowy warunek - musiałam zjawić się tam sama. W razie przyprowadzenia ze sobą kogoś innego, nie zostałabym wpuszczona do mieszkania i cała sprawa oczywiście zostałaby zaprzepaszczona. Ten dość dziwaczny list został podpisany pseudonimem Sindbad Żeglarz, natomiast ów tajemniczy przedstawiciel banku „Thomson and French” rozpłynął się w powietrzu, tak jakby nigdy nie istniał.
Nie umiem nazwać tego wszystkiego, co wtedy czułam. Z jednej strony byłam przerażona, gdyż to oświadczenie, iż nie wolno mi nikogo wziąć ze sobą, brzmiało dość ryzykownie, ale z drugiej strony cieszyłam się, że ktoś chce ratować naszą rodzinę od bankructwa. Bałam się osobiście pójść do tego budynku, jaki był wspomniany w liściku. Łudziłam się również, że może mój ojciec w ciągu trzech miesięcy spłaci swój dług. Sytuacja nasza jednak nie wyglądała wcale radośnie, zwłaszcza, że w dniu zjawienia się tego tajemniczego przedstawiciela naszych wierzycieli, przybył mój starszy brat z przerażającą wieścią. Okazało się, że nasz ukochany i zarazem też ostatni handlowy statek, jaki posiadaliśmy - przepiękny okręt o nazwie „Faraon”, zatonął niedawno z całym ładunkiem, a załoga cudem tylko wyszła z tego bez szwanku. Mimo wszystko jednak miałam wielką nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży, a ja nie będę musiała korzystać z podejrzanej pomocy tajemniczego Sindbada Żeglarza. Jak to mówią, póki życia, póty nadziei. Moje nadzieje jednak się nie spełniły i okazało się, że nasza firma nie jest w stanie sama sobie poradzić z bankructwem. Nie mieliśmy już nawet za co płacić naszym pracownikom. Ojciec zapłacił załodze „Faraona” za ostatni kurs i nie miał już na pensję dla innych. Pozostali już tylko nasz stary, wierny sługa o jednym oku, który służył jeszcze mojemu dziadkowi, a także mój kochany Emanuel, który teraz to pracował już praktycznie za darmo - choć w jego wypadku najważniejszą chyba motywacją byłam ja sama.
Jak więc już wcześniej panu powiedziałam, nasza sytuacja nie była różowa. Spodziewałam się zatem, że ojciec chcąc ratować rodzinę i nasze nazwisko od ostatecznej hańby, może zrobić coś głupiego. Musiałam więc działać i to szybko. Wtajemniczyłam w swoje sprawy Emanuela i mimo początkowych niepewności, udałam się wraz z nim do domu wskazanym przez Sindbada Żeglarza. Oczywiście zostawiłam mojego ochroniarza przed wejściem, w końcu warunkiem pomocy dla nas było to, że zjawię się w tym domu sama. Weszłam więc do środka. Czekał tam już na mnie dozorca. Upewnił się, że nikogo ze mną nie ma, po czym zabrał mnie ze sobą do jednego z mieszkań. Tam zaś na tej oto sakiewce, którą już państwu pokazałam, leżał ten oto diament oraz plik weksli mego ojca - wszystkie spłacone.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Pomyślałam sobie, że jednak cuda się czasem zdarzają na tym świecie. Wzięłam więc sakiewkę i zaraz pobiegłam do ojca powiadamiając go o wszystkim. Zdążyłam w ostatniej chwili. Ojciec mój już chciał strzelić sobie w głowę w asyście Maksymiliana. W porę udało mi się go od tego odwieść. Do tego okazało się, że to jeszcze nie koniec niespodzianek na ten dzień. Chwilę później przyszła bowiem wieść, że „Faraon” wcale nie zatonął, ale wchodzi właśnie do portu i to jeszcze z całym ładunkiem i załogą. Nie mogliśmy w to wszystko uwierzyć.
Najciekawsza w tej całej sprawie była owa tajemnicza sakiewka, w której znalazłam diament. Ma ona inicjały mojego ojca P.M. Zapytałam go, co to może oznaczać. On zaś wyjaśnił mi, iż sakiewka ta należała do niego, zanim ofiarował ją pewnemu człowiekowi. Człowiek ten nazywał się Ludwik Dantes i był on ojcem naszego dawnego pracownika Edmunda Dantesa, który kilkanaście lat temu został niesłusznie oskarżony o szpiegowanie na rzecz Napoleona (o czym to już panu wspominałam) i niestety zmarł w owianym ponurą sławą zamku If. Stary Dantes zaś zmarł jakiś czas później nie mogąc znieść śmierci jedynaka. Póki jednak żył, to mój ojciec pomagał mu jak tylko mógł, chociaż jemu samemu się wówczas nie przelewało. Stary Ludwik unosił się honorem i powiedział memu ojcu kiedyś, że cudzych pieniędzy nie będzie brał, ale pomimo tego mój ojciec po cichu opłacił czynsz za mieszkanie, które ten biedny człowiek zajmował, a nadto ofiarował mu też po cichu swoją sakiewkę wypchaną pieniędzmi. Pan Dantes jednak nie chciał z tych pieniędzy skorzystać. Chociaż miał za co kupić jedzenie, nie zrobił tego. Po śmierci swego jedynego syna, zobojętniał na wszystko i pod pretekstem, że lekarz nakazał mu dietę, zaczął jeść coraz mniej, aż w końcu zagłodził się na śmierć. Gdy to się stało, to nas wszystkich ogarnęła wówczas wielka żałoba. Człowiek ten, co prawda nie był naszym krewnym, ale kochaliśmy go jak członka rodziny. Po jego pogrzebie sakiewka mojego ojca nagle przepadła. Nie wiadomo, co się z nią stało. Pewnie ktoś ją sobie przywłaszczył. Podejrzewam, iż był to podły sąsiad Ludwika Dantesa, niejaki Kacper Caderousse, krawiec z zawodu, człowiek niewzbudzający w najmniejszym nawet stopniu sympatii ani zaufania, a ponadto pijak i szubrawiec. Jestem prawie pewna, że to właśnie on ukradł sakiewkę mego ojca razem z całą jej zawartością. Taki czyn pasował do niego.
Tak czy inaczej zrozumiałe wydaje się więc nasze zdumienie, kiedy ta sama sakiewka z niezwykle drogocenną zawartością, powróciła nagle do naszej rodziny, ratując nasze życie. Ponadto, kiedy powiedziałam ojcu, w jakim mieszkaniu ją znalazłam, ten zdumiał się jeszcze bardziej. Wyjaśnił mi potem, że owo mieszkanie należało swego czasu do Ludwika Dantesa. To zadziwiający zbieg okoliczności, nieprawdaż? Tak zadziwiający, że wręcz niemożliwe, aby mógł on być wyłącznie przypadkiem.
Ja, mój brat i nasi rodzice doszliśmy do wniosku, że ktoś widocznie chciał się nam odwdzięczyć za pomoc ofiarowaną Ludwikowi Dantesowi. Pytanie brzmiało jednak, kto to był? Jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy, był jego syn Edmund, ale on przecież zmarł w zamku If. Zatem kto? Została jeszcze dawna ukochana Edmunda, Mercedes Herrera. To rybaczka z Katalonii, mieszkająca wraz ze swym kuzynem Fernandem Mondego w Marsylii w dzielnicy katalońskiej. Po śmierci Edmunda wyszła za Fernanda i oboje wyjechali do Paryża, a wkrótce potem jej mąż awansował społecznie dzięki bohaterskim czynom na wojnie. Został generałem oraz parem, w dodatku otrzymał tytuł hrabiego i zmienił nazwisko na de Morcerf. Dawni rybacy katalońscy wręcz pławili się w luksusie. Być może więc to Mercedes chciała się nam jakoś odwdzięczyć za pomoc okazaną ojcu jej pierwszej miłości? Poza tym Mercedes opiekowała się czule Ludwikiem Dantesem na długo jeszcze przed jego śmiercią. Mogła zatem jakoś zorganizować tę całą szopkę z diamentem i przedstawicielem banku „Thomson and French”. Tak przynajmniej nam się wydawało. Prawda jednak okazała się zupełnie inna.
Po tej akcji z diamentem i odzyskaniem „Faraona” szybko spłaciliśmy swoje długi, zaś firma „Morrel i syn” ponownie stanęła na nogi. Poślubiłam wówczas Emanuela za błogosławieństwem mego ojca i brata. Imponował im mój ukochany, zwłaszcza tym, że nigdy od nas nie odszedł, nawet wtedy, gdy musiał pracować u nas za darmo. Ojciec nie mógł więc wymarzyć sobie lepszego zięcia. Niedługo po naszym ślubie, ojciec jednak zmarł wyczerpany zbyt długo trwającymi ciężkimi czasami. Umierając był tak szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Zostawił swoją firmę w rękach moich i mojego brata. My zaś dalej nią prosperujemy, dzięki czemu stać nas na dostatnie życie. Jedyne, co nie dawało memu ojcu spokoju, to był fakt, iż nadal nie wiedzieliśmy, kim był nasz hojny ofiarodawca. Dlatego też ja, mój mąż i brat obiecaliśmy ojcu na łożu śmierci, że dowiemy się, kim był rzekomy agent z banku „Thomson and French”, po czym oddamy mu diament. W tym celu wykupiliśmy go, schowaliśmy do owej sakiewki i postanowiliśmy za wszelką cenę odnaleźć tajemniczego Sindbada Żeglarza, a potem podziękować mu za wszystko, co dla nas uczynił. Nie wiedzieliśmy jednak, jak mamy go znaleźć. Jedyną wskazówką było dla nas to, że najprawdopodobniej Sindbad Żeglarz i rzekomy agent bankowy to jedna i ta sama osoba. Nie mieliśmy co prawda dowodów, które jednoznacznie o tym świadczyły, ale żadna inna możliwość nie wydawała się nam sensowna. Niestety, pomimo naszych usilnych starań ciągle nie mogliśmy znaleźć naszego wybawcy.
Aż razu pewnego w roku 1838 los się do nas uśmiechnął. Przybył do Paryża gość wicehrabiego Alberta de Morcefa, syna Fernanda i Mercedes. Tym gościem był hrabia de Monte Christo. Zawarł on znajomość z Albertem oraz jego wiernym przyjacielem, baronem Franzem d’Epinay w Rzymie podczas karnawału. Teraz zatem Albert zaprosił go do siebie i przedstawił podczas spotkania z przyjaciółmi. Jeden z przyjaciół młodego de Morcerfa, baron Raul de Chateau-Renaud, na to spotkanie przyprowadził również mojego brata, Maksymiliana, który swego czasu uratował mu życie podczas jego podróży po Afryce. Maksymilian i hrabia od razu przypadli sobie do gustu. Hrabia od czasu tego spotkania zaczął nas co jakiś czas odwiedzać. Był naprawdę niezwykle miłym i obytym w świecie człowiekiem, ale również i skromnym, znającym wielki umiar w opowiadaniu o sobie. Pamiętam, że podczas pierwszej u nas wizyty zwrócił szczególną uwagę na sakiewkę mego ojca i znajdujący się w nim diament. Historia tych dwóch przedmiotów niezwykle go zainteresowała.
W tym samym czasie Maksymilian zaczął nagle gdzieś znikać i nikt nigdy nie wiedział, gdzie i po co on chodzi. Potem dopiero dowiedzieliśmy się, iż mój brat pokochał z wzajemnością pannę Walentynę de Villefort, czyli córkę prokuratora generalnego. Zakochani spotykali się potajemnie, bo jej ojciec chciał ją wydać za kogoś innego niż za syna bonapartysty. No, ale cóż... Potem dziewczyna rzekomo umarła. Mówię „rzekomo”, ponieważ potajemnie nasz znajomy, pan hrabia Monte Christo, wkroczył do akcji i uratował ukochaną Maksymiliana. Zrobił to jednak tak, aby nikt o tym się nie dowiedział, dlatego też mój brat, niewtajemniczony w całą sprawę, strasznie to przeżył. Wrócił do domu i zamknął się w swoim pokoju, nie chcąc z niego wyjść. Zrobił to w wiadomym celu. Chciał jak dziewięć lat wcześniej nasz ojciec, popełnić samobójstwo... Strzelić sobie w głowę. W ostatniej chwili jednak zjawił się u nas hrabia, który szybko wyważył drzwi i ocalił życie Maksymiliana, odbywając z nim długą, poważną rozmowę. Nie wiem dokładnie, co obaj sobie podczas niej powiedzieli. Wiem tylko tyle, że chwilę po tej rozmowie mój brat wypadł z gabinetu i wezwał do niego mnie oraz mojego męża. Kiedy przebiegliśmy wyznał nam, iż właśnie dowiedział się, że to hrabia Monte Christo jest naszym tajemniczym wybawcą sprzed kilku lat. Radości nie było wówczas końca. Wbiegliśmy do gabinetu i padliśmy przed hrabią na kolana. Całowaliśmy jego dłonie, dziękowaliśmy mu za wszystko, co dla nas zrobił. Chcieliśmy oddać diament, ale on się nie zgodził. Mówił, że to pamiątka po nim dla nas. On bowiem chciał opuścić Francję i już nigdy tu nie wrócić. Zostawił nam tę pamiątkę. Nie spełnił naszej prośby zostania z nami na zawsze. Spełnił jednak inną naszą prośbę. Wyznał nam, że poznał w twierdzy If Edmunda Dantesa i ze względu na przyjaźń, jaką z nim wtedy zawarł, ocalił nas (najbliższe mu osoby) od bankructwa i hańby.
Wkrótce potem nasz wierny przyjaciel i wybawca, pan hrabia Monte Christo, opuścił Paryż oraz nasz kraj. Widzieliśmy go z mężem po jakimś czasie podczas podróży w Afryce i dalej się z nim spotykamy, chociaż bardzo rzadko i zwykle robimy to jedynie przy jakiś niezwykle ważnych dla nas okazjach. Często zaprasza on nas do swojej siedziby w Algierii, ale bywamy tam raczej rzadko. Hrabia ma się dobrze. Ożenił się i jest szczęśliwym mężem i ojcem. On i jego żona dochowali się dziecka. Ślicznej, uroczej kruszynki podobnej do nich niesamowicie. Zaś mój brat i Walentyna pobrali się. Też mają dzieci i są równie szczęśliwi.
Wciąż jednak dręczą nas niektóre pytania. Czy hrabia naprawdę ocalił nas tylko ze względu na to, że przyjaźnił się z Edmundem Dantesem? W jaki to sposób hrabia ocalił Walentynę od niechybnej śmierci? I wreszcie, dlaczego mój brat, choć doskonale zna prawdziwe nazwisko pana hrabiego, nie chce nam go wyznać? Na te pytania, mimo upływu siedemnastu lat, wciąż nie poznałam odpowiedzi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 3:44, 12 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 13:28, 12 Paź 2020    Temat postu: Opowieść Julii Herbaut

Hrabia dla wszystkich pozostaje zagadką.
Moreli był porządnym człowiekiem, wiernym swoim przekonaniom, co dość rzadkie. Nie zmieniał poglądów jak inny wiatr zawieje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:00, 12 Paź 2020    Temat postu:

To prawda, Morrell był wierny swoim poglądom i nie zmieniał ich dlatego, że zmienił się kierunek wiatru. I dlatego cierpiał przy ostatecznej zmianie ustroju i władz. Ale hrabia nie zostawił go w potrzebie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:19, 13 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXXI

Dzienniki Jeana Chroniqueura

21 lipca 1855 r. c.d.
Gdy zapisałem opowieść pani Julii Herbaut, to poczułem się bardzo usatysfakcjonowany. Co prawda nie dowiedziałem się wielu wiadomości na temat hrabiego Monte Christo, ale za to poznałem kilka naprawdę istotnych szczegółów z jego życia. Oprócz tego potwierdziły się moje wcześniejsze o nim informacje. Wiedziałem już z całą pewnością, iż pan hrabia Monte Christo żył w przyjaźni z młodym marynarzem Edmundem Dantesem, niesłusznie skazanym na dożywocie i zapomnienie w ciężkim więzieniu na wyspie If. Hrabia, który nie mógł znieść tego, że niewinna osoba zmarła w ponurym lochu, a winne tego osoby pławią się w luksusie, niczym francuski Robin Hood czy też szkocki Rob Roy postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość słusznie rozumując, że na sądy nie ma on raczej co liczyć, chociażby ze względu na przedawnienie, jak również na brak dowodów niewinności Dantesa i winy jego ciemiężycieli. Tym bardziej człowiek ten wręcz urósł w moich oczach, a do tego jeszcze niżej w nich upadli panowie Danglars, de Morcerf i de Villefort. I choć nie pochwalam samosądu, to jednak uznałem, iż ci trzej panowie w pełni zasłużyli na to, co ich spotkało.
Zamknąłem dziennik i wraz z Martą wstaliśmy, żegnając się serdecznie z państwem Herbaut, którzy poprosili nas, żebyśmy ich odwiedzali, przynajmniej od czasu do czasu. Obiecaliśmy im spełnić ich prośbę.
- I nie zapomnijcie państwo, że jutro macie się spotkać z moim bratem i jego żoną - dodała żegnając się z nami pani Julia Herbaut - Liczę, iż rozmowa z nim przyniesie państwu wiele pożytku.
Uśmiechnąłem się do kobiety i zapewniłem ją, że na pewno nie zapomnimy o wizycie w domu państwa Morrel na Polach Elizejskich. Ostatecznie zbyt długo szukaliśmy pana Maksymiliana i pani Walentyny po całym kraju oraz za granicą, żeby teraz zmarnować nadarzającą się właśnie okazję do rozmowy z nimi, po czym jeszcze raz pożegnaliśmy państwa Herbaut i wsiedliśmy do powozu.
- Bardzo mili ludzie - powiedziała Marta, gdy już ruszyliśmy ulicami Paryża.
- To prawda - odpowiedziałem z uśmiechem - Mili i uczynni, ale czy aby nie za bardzo uczynni?
Marta spojrzała się na mnie z wyraźnym zdumieniem.
- Co masz na myśli?
Zaśmiałem się i delikatnie machnąłem na to ręką.
- Och, nic takiego. Taka zwyczajna dziennikarska podejrzliwość się we mnie odezwała. W naszym fachu bowiem należy uważnie podchodzić do każdej badanej sprawy, bo potem piszesz bzdury w swoich artykułach, obrażasz niewinnych ludzi, a ci podają twoją redakcję do sądu i żądają potem od niej niesamowicie wielkie odszkodowania, a efektem tego jest następnie nie tylko zubożenie twego miejsca pracy, ale też i wyrzucenie cię z posady z wilczym biletem do wszystkich gazet kraju, a może nawet i na świecie.
Marta pokiwała głową ze zrozumieniem, kiedy tak słuchała uważnie mojego wywodu. Widocznie ją bardzo interesował, choć mnie wydawał się być co najmniej nużący.
- Tak to już bywa, że jedna źle podjęta decyzja potrafi zaważyć na całym naszym życiu - powiedziała filozoficznym tonem.
Odpowiedziałem jej milczeniem oraz delikatnym skinięciem głowy. Jej słowa były na tyle mądre, że nie trzeba było ich nawet potwierdzać ani komentować. Moja ukochana bowiem wyraziła się w sposób nadzwyczaj jasny i mądry. Nic dodać, nic ująć.
- Dokąd zabrać jaśnie państwa? - zapytał woźnica.
Podałem mu adres mojej redakcji.

***

Alfons de Beuachamp radośnie wstał od biurka, kiedy nas zobaczył.
- Witajcie, podróżnicy. I cóż słychać w Wiecznym Mieście? - zapytał wesoło, ściskając mi dłoń.
- Po staremu - odpowiedziałem, po czym przedstawiłem mu Martę, a Marcie jego.
Mój ojciec chrzestny z prawdziwą nonszalancją ucałował jej dłoń, po czym powiedział:
- Beauchamp jestem. Alfons de Beauchamp. Szlachcic oraz redaktor naczelny tejże oto pięknej gazety.
- Miło mi pana poznać, drogi panie de Beauchamp - odpowiedziała Marta - Nazywam się Marta de Gojeuxla.
- Księżniczka - dodałem z dumą w głosie.
Marta zarumieniła się lekko.
- Mój ojciec jest księciem krwi, jednakże nie lubi się tym chwalić. Ja też. Dla przyjaciół jestem po prostu Martą.
- Wielkim zatem będzie dla mnie zaszczytem móc zaliczać się do przyjaciół szanowanej panny - rzekł z nonszalancją Beauchamp.
- To samo mogę powiedzieć ja o posiadaniu pana w liczbie moich przyjaciół - powiedziała Marta.
Mój ojciec chrzestny wskazał nam obojgu krzesła naprzeciwko swego biurku, po czym usiadł za nim i rzekł, dalej się uśmiechając:
- Bardzo się cieszę, że przedstawiłeś mi swoją towarzyszkę podróży, Jean. Opowiadałeś mi już o niej w swoim liście, choć nie podałeś zbyt wielu szczegółów. Rozbudziłeś w ten sposób moją ciekawość i wywołałeś wielką chęć poznania tej wspaniałej osóbki. Cieszy się więc, że dostąpiłem tego zaszczytu.
- Zaszczyt ten jest obopólny, panie de Beauchamp - zachichotała Marta, lekko zasłaniając twarz wachlarzem, żeby w ten sposób ukryć jakoś rumieniec wstydu na twarzy, jakim wtedy spłonęła.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nie tylko to mnie tu sprowadza. Mam bowiem znacznie więcej informacji na temat hrabiego Monte Christo niż przed wyjazdem do Rzymu.
Beauchamp zagwizdał aż z podziwu.
- No, to jak widzę podróż była owocna i to pod każdym względem. Czyli już możesz wydać artykuł na temat tego pana?
- Cóż... Jeszcze nie - odpowiedziałem mu nieco zawstydzony - Ale jutro mam umówioną rozmowę z państwem Morrel. Liczę na to, że dostarczą mi oni więcej istotnych dla mnie informacji. Bez faktów, jakie oni posiadają, wolę jeszcze nie publikować niczego. Nie chcę się ośmieszyć.
- Ależ o żadnym ośmieszeniu mowy być nie może! Ty przecież jesteś na tyle dobrym dziennikarzem, że nawet z poważnych swoich pomyłek potrafisz zawsze wyjść obronną ręką.
Popatrzyłem na mojego pracodawcę bardzo uradowany jego słowami, które sprawiały mi wielką przyjemność, po czym odpowiedziałem:
- Cieszę się, mój ojcze chrzestny, że doceniasz moją pracę, jednak jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to ja wolę zbadać dokładniej całą sprawę nim cokolwiek o niej opowiem w swoim artykule.
Alfons de Beauchamp nie wyglądał bynajmniej na zawiedzionego, a wręcz przeciwnie. Podziwiał chyba mój zapał do pracy, a także i skrupulatność, z jaką podchodziłem do powierzonego mi zadania.
- Słusznie podchodzisz do całej tej sprawy, Jean - odpowiedział mi mój ojciec chrzestny - Masz dosyć czasu, aby dogłębnie zbadać całą sprawę. Nie musisz się spieszyć, bo przecież się nie pali, a efekt, który osiągniemy tym artykułem, będzie tak wielki, że konkurencja po prostu padnie przed nami na kolana. Ot co! Nie musisz się spieszyć, jednak jeśli możesz, to bądź tak uprzejmy i wracaj szybko do pracy. Brakuje nam ciebie bardzo. Tylko pamiętaj, że pośpiech jest tu niewskazany. Skrupulatność przede wszystkim, a ponieważ zawsze byłeś w naszej gazecie znany ze swojej skrupulatności, to będę oczekiwał od ciebie samych sukcesów.
- I nie zawiedziesz się na mnie, ojcze chrzestny. Nie zawiedziesz się. To ci mogę obiecać.
Beauchamp zaśmiał się ponownie, po czym przeszedł już na tematy bardziej prywatne. Szczególnie bardzo interesowało go, w jakich dokładnie okolicznościach poznaliśmy się z Martą. W końcu w liście do niego nie pisałem o tym uważając, iż są to zbyt intymne sprawy, aby poruszać je w jakimkolwiek piśmie. Lepiej się o takich rzeczach rozmawia aniżeli o nich pisze.
Spojrzałem na moją ukochaną z zapytaniem w oczach, czy zgadza się na to, abyśmy opowiedzieli memu ojcu chrzestnemu okoliczności, w jakich to oboje się poznaliśmy. Obawiałem się, że być może uzna, iż jest to sprawa zbyt osobista, żeby kogokolwiek w nią wtajemniczać. Gdyby tak uznała, to wówczas ze smutkiem w sercu musiałbym odmówić Beauchampowi tej historii. Musiałem bowiem uznać zdanie mojej ukochanej w sprawie, która dotyczy nas oboje, jednakże, ku mej wielkiej radości, Marta pokiwała głową na znak, że nie widzi przeszkód, aby mój ojciec chrzestny został przez nas wtajemniczony w całą sprawę. Radośnie więc uścisnąłem pod biurkiem dłoń mej wybranki, po czym spojrzałem na pryncypała i powiedziałem:
- A więc po prawdzie, to było tak...

***

Po rozmowie z Alfonsem de Beauchampem wsiadłem z Martą do powozu, a następnie ruszyliśmy w kierunku domu. Dosyć szybko jednak zmieniliśmy swoje zamiary z powodu nagłego impulsu, który mnie naszedł.
- Zawracaj! - zawołałem do woźnicy - Zmień kierunek.
Popatrzyłem na Martę, która wydawała się być niesamowicie zdumiona moją decyzją. Pewnie nawet przez chwilę zastanawiała się, czy aby nie postradałem zmysłów, ja jednak wiedziałem doskonale, co robię. Miałem bowiem pewien plan, który musiałem natychmiast zrealizować, aby się upewnić, że jest tak, jak myślę. Marta wypytywała mnie, co mi chodzi po głowie, ale ja nie puściłem pary z ust. To miała być tajemnica.
- Wybacz mi, Martusiu - powiedziałem - Ale muszę z kimś porozmawiać. To ważne. Nie bój się. To nie powinno potrwać zbyt długo. Chciałbym po prostu coś sprawdzić. Nic więcej.
- No dobrze, ukochany - odpowiedziała Marta, ściskając delikatnie moją dłoń - Wierzę, że wiesz, co robisz. Ale to chyba nie jest nic nielegalnego?
Zaśmiałem się delikatnie z powodu jej naiwności.
- Ja i nielegalne działania? Och, moja maleńka Martusiu... Czy ty aby troszkę nie przesadzasz? Ja jestem ostatnią osobą, która jest zdolna uczynić coś, co jest niezgodne z prawem.
Marta uśmiechnęła się do mnie i delikatnie położyła głowę na moim ramieniu.
- Przepraszam cię, nie gniewaj się na mnie, Jean. Wiem, jestem pusta i głupia. Wiem, że uważasz mnie za osobę naiwną i śmieszną, ale ja po prostu martwię się o ciebie. Zwłaszcza teraz, kiedy mi nic nie mówisz.
Spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się do niej uspokajająco.
- Nie bój się, najdroższa. Nie obawiaj się. Wszystko będzie dobrze. Mogę cię zapewnić. Muszę po prostu przed powrotem do domu odwiedzić kogoś, kto mi pomoże odpowiedzieć na pewne pytania.
Moja towarzyszka nie zadawała mi już żadnych pytań i w milczeniu jechała obok mnie. W końcu dojechaliśmy oboje na miejsce, a było nim biuro generalnego inspektora więziennictwa. Wyskoczyłem wówczas szybko z powozu i poprosiłem Martę, żeby na mnie poczekała. Następnie wszedłem do środka, przywitałem się z inspektorem, który był od dawna moim dobrym znajomym. Zapytał, co mnie do niego sprowadza. Odpowiedziałem mu wprost:
- Chodzi mi o pewnego zmarłego więźnia, Edmunda Dantesa. Widzisz, mój przyjacielu... Piszę pewien artykuł, w którym potrzebne mi są wszelkie informacje na jego temat. Ten więzień, o ile dobrze wiem, nie żyje. Prawda?
- Tak, to prawda - odpowiedział inspektor - A jak zapewne dobrze wiesz, akta zmarłych więźniów nie są tajne.
- Co oznacza, że mogę je przejrzeć?
- Ależ naturalnie. Tylko wiesz... Rzecz jasna, robisz to nieoficjalnie. Chyba sam rozumiesz. Lepiej, żeby nikt nie wiedział o całej tej sprawie. Ktoś mógłby źle zrozumieć, że pozwoliłem ci grzebać w powierzonych mi papierach.
Uśmiechnąłem się lekko i zapewniłem go o tym, że na pewno nikomu nie powiem, że umożliwił mi czytanie policyjnych akt. Następnie inspektor podał mi kilka kartek papieru dotyczących Edmunda Dantesa. Z uśmiechem zabrałem się za ich lekturę, zapisując przy tym szybko w swoim dzienniku kilka interesujących mnie szczegółów. Dowiedziałem się z tych papierów, że Edmund Dantes został oskarżony o bonapartyzm. Nieznany donosiciel za pomocą anonimu zawiadomił policję, iż Dantes posiada przy sobie list napisany osobiście przez Bonapartego do jednego z jego tzw. przyjaciół (a właściwie to agentów) i ma go on dostarczyć w najbliższych dniach. Dzień po wysłaniu, anonim dotarł na najbliższy posterunek, po czym Edmund Dantes został aresztowany i postawiony przed obliczem zastępcy prokuratora Marsylii, Gerarda de Villeforta. Ten zbadawszy sprawę, uznał Dantesa za niezwykle niebezpiecznego człowieka, po czym skazał go na dożywocie w zamku If bez procesu. Oskarżony trafił tam w 1815 roku i zmarł po czternastu latach w 1829 roku podczas nieudanej próby ucieczki. Okazało się bowiem, że w więzieniu Dantes poznał pewnego szalonego więźnia, księdza Farię. Kiedy ten umarł, Edmund (noszący w więzieniu numer 34) zawinął się w całun pogrzebowy Farii i jako on zamierzał uciec, kiedy to wyrzucą go do morza jako trupa. Nie przewidział jednak, że przywiążą mu do nogi kulę armatnią, co skończyło się tym, że utonął. Jego ciała co prawda nie znaleziono, ale też gwoli ścisłości, nikt go nie szukał.
Dowiedziałem się też, że w więzieniu Edmund Dantes długo dowodził, że jest niewinny. Domagał się rozmowy z naczelnikiem zamku If, próbował również raz zaatakować stołkiem strażnika, co skończyło się tym, że wrzucono go do lochu, gdzie poznał księdza Farię. Poznałem również jeszcze jeden dość ciekawy fakt. W 1830 roku, tuż po zakończeniu rewolucji lipcowej zamek If został przemieniony w muzeum, natomiast wszystkich jego więźniów objęła amnestia. Gdyby tak więc Edmund Dantes zaczekał jeszcze z rok, to z pewnością wyszedłby na wolność zgodnie z prawem i żyłby. Biedak jednakże nie mógł o tym wszystkim wiedzieć, stąd też jego pomysł, aby uciec. Efekty tej ucieczki były znane. Edmund Dantes utonął w morzu i nikt go już nigdy nie widział.
Wiadomości te potwierdziły informacje, których się dowiedziałem od pani Herbaut. Choć brakowało mi tutaj jakichkolwiek bliższych kontaktów Edmunda Dantesa z hrabią Monte Christo, ale to, że w aktach numeru 34 nie było wzmianki o panu hrabim, wcale nie znaczyło, iż on go nie spotkał. W końcu policja nie musi, a może wręcz nie powinna o wszystkim wiedzieć.
Poznawszy te wszystkie informacje radośnie wróciłem do powozu i usiadłem obok Marty.
- Wybacz mi, kochanie, że to tak długo trwało, ale to była niezmiernie ważna sprawa - powiedziałem, kiedy ruszyliśmy w drogę.
- Nie gniewam się na ciebie, kochanie, ale mam wielką nadzieję, że teraz mi opowiesz, jakaż to pilnie nagląca sprawa przygnała cię aż tutaj? I czego się tutaj dowiedziałeś?
Nie uznałem tego, co odkryłem za tajemnicę stanu, dlatego też po drodze do domu wszystko Marcie opowiedziałem. Wiadomości te bardzo ją zaintrygowały.
- Czyli wiemy już co nieco o śp. Edmundzie Dantesie - powiedziała - Ale co z nim ma wspólnego hrabia Monte Christo? W tym, co mi mówisz, nie zauważyłam jakiejkolwiek wzmianki o tym, że obaj panowie się znali.
- To prawda. Nie ma takiej wzmianki w aktach Dantesa. Co nie znaczy, że się oni nie znali.
Marta pokiwała głową na znak zgody.
- Zgadzam się, ale czuję, że sprawa się bardziej zagmatwała niż dotychczas.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Być może, jednak wiemy, że pani Julia Herbaut mówiła prawdę.
- Nie wydaje mi się, abyś w to kiedykolwiek wątpił.
- Marto, to nie ma żadnego znaczenia, czy ja jej wierzyłem, czy też nie. Jako dziennikarza interesują mnie tylko i wyłącznie wiadomości, co do których nie ma najmniejszych nawet wątpliwości. Musiałem się upewnić. Teraz zaś mam pewność, że wizyta u jej brata ma bardzo wielki sens. Dlatego właśnie już jutro jedziemy do Maksymiliana Morrela.
- A co, jeśli tylko siostra jest prawdomówna, a brat już nie?
Pytanie Marty było jak najbardziej na miejscu. Poza tym groziło nam to, że być może pan Morrel wcale nie zechce z nami rozmawiać, jednakże wciąż byłem dobrej myśli.
- Tego to możemy się dowiedzieć tylko w jeden sposób. Odwiedzając tego pana.

22 lipca 1855 r.
W południe udaliśmy się z Martą do domu pana Maksymiliana Morrela i jego małżonki Walentyny. Byliśmy oboje pełni nadziei, gdyż liczyliśmy na to, że wizyta ta nie będzie bezowocna.
Kiedy przybyliśmy na miejsce, to powitała nas w nim pani domu, Walentyna Morrel, kobieta wzbudzająca szacunek i nadal piękna pomimo tego, iż już dawno przekroczyła czterdziesty rok życia. Przywitała nas w sposób dostojny i niezwykle przyjazny zarazem.
- Witam państwa... Panie Chroniqueur, panno Gojeuxla... Bardzo mi przykro, ale niestety mojego męża nie ma w domu. Ma on ważne spotkanie z interesantami, jednak zapewniam państwa, że powróci za godzinę. Wtedy z pewnością państwa przyjmie. W jego imieniu proszę państwa o cierpliwość.
Przyznać muszę, że jej słowa mocno mnie zasmuciły. Pan Morrel był bowiem w posiadaniu wiadomości, które z całą pewnością mogły nam pomóc zakończyć całe moje dziennikarskie śledztwo, a tymczasem wredny i złośliwy los ponownie nie pozwolił nam się z nim spotkać. Myślałem, iż popadnę w kompletne załamanie, jednak pani Walentyna szybko zapewniła nas, że ona również jest w posiadaniu informacji, które mogą nas interesować. Wówczas doznałem olśnienia. Przecież z opowieści pani Julii Herbaut wynikało wręcz jednoznacznie, że żona jej brata była córką prokuratora de Villeforta, a także cudownie uniknęła śmierci z ręki swojej macochy dzięki pomocy hrabiego Monte Christo. Zrozumiałem więc, że jeżeli to prawda, to z całą pewnością pod nieobecność swego męża, ona może nam udzielić wszelkich informacji.
- Może państwo usiądą? - zaproponowała pani Walentyna, wskazując nam kanapę.
Przyjęliśmy zaproszenie i usiedliśmy na wskazanym nam miejscu, po czym wyjąłem dziennik oraz ołówek i powiedziałem:
- W takim razie, pani Walentyno... Proszę opowiadać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 0:24, 13 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 9 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin