Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 1:31, 19 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXXVI

List Mercedes Herrera do Jeana Chroniqueura

Szanowny Panie,

Dowiedziałam się ze sobie znanych źródeł, że Szanowny Pan i jego piękna towarzyszka poszukujecie człowieka, który tytułuje się hrabią Monte Christo. Wiem także, że poprzez ludzi, którzy swego czasu tego człowieka dobrze znali, próbujecie państwo się dowiedzieć o nim jak najwięcej. Z przyjemnością pragnę państwa zawiadomić, że doskonale znam hrabiego Monte Christo. Był mi on kiedyś osobą niezwykle bliską i prawdę mówiąc nadal jest. Co za tym idzie, wiem o nim na tyle dużo, aby móc z całą pewnością stwierdzić, iż moje wiadomości o nim się państwu przydadzą. Jeżeli więc chcielibyście państwo dowiedzieć się, co o nim wiem, chętnie się z państwem podzielę swoją wiedzą.
Zapraszam zatem państwa serdecznie w godzinach popołudniowych do mnie. Mieszkam obecnie w dawnym mieszkaniu śp. pana Ludwika Dantesa. Proszę uprzejmie państwa o przybycie do mnie. Chętnie bowiem podzielę się z państwem wiadomościami, jakie posiadam. Poznacie dokładniej historię człowieka, którego poszukujecie.
Łączę wyrazy głębokiego szacunku i poważania.

Podpisano:
Mercedes Herrera.
Niegdysiejsza hrabina de Morcerf.

PS. Mam nadzieję, że lubicie państwo herbatę, bo chętnie nią służę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 1:38, 19 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 7:36, 19 Paź 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Z Mercedes wyjątkowo piękna kobieta, ciekawe, jakie tajemnice wyjawi ?
Trochę dziwne, sama się zgłasza do dziennikarza z informacjami, czyżby chciała się zemścić na Monte Christo ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:18, 20 Paź 2020    Temat postu:

Mercedes dokona pewnego przełomu w śledztwie naszych bohaterów, a może raczej nie tyle ona, co jej opowieść Smile Nie, jej cele są inne niż zemsta. Ale dowiesz się tego w swoim czasie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:22, 20 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXXVII

Dzienniki Jeana Chroniqueura

23 lipca 1855 r.
Kiedy otrzymałem list od Mercedes Herrera, byłem bardzo zdumiony i uradowany jednocześnie. Nie miałem bowiem nawet bladego pojęcia, dokąd ja i Marta moglibyśmy udać się dalej w poszukiwaniu informacji o hrabim Monte Christo. Czułem, iż poniosłem porażkę, co jak dotąd jeszcze ani razu mi się nie zdarzyło. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób przeżyję taki blamaż, a w uszach już słyszałem słowa krytyki od moich czytelników oraz ojca chrzestnego. Wiedziałem, że jeżeli je usłyszę, to chyba zapadnę się żywcem pod ziemię. List od byłej hrabiny de Morcerf był niczym zwiastun nadziei, światełko w tunelu. Wiadomość od niej powitałem z taką radością, z jaką Maria powitała zjawienie się archanioła Gabriela.
Pokazałem list Marcie, która zareagowała na niego wręcz prawdziwym entuzjazmem.
- Widzisz, Jean?! A ty się bałeś, że utkwiliśmy w martwym punkcie. A tu proszę, mamy już nowy trop.
Uśmiechnąłem się delikatnie słysząc jej słowa.
- Coś w tym jest, Marto, jednak ten list jest jakiś dziwny.
Marta popatrzyła na mnie z brakiem zrozumienia.
- Nie bardzo cię rozumiem, ukochany mój. Co w tym liście jest takiego dziwnego?
- Zobacz sama... Jesteśmy w kropce. Nie wiemy, dokąd się mamy udać poszukując wiadomości o osobie hrabiego Monte Christo i proszę... Nagle dostajemy list od osoby, która zdaje się wiedzieć dosłownie wszystko o tym człowieku i to właśnie wtedy, kiedy kogoś takiego potrzebujemy. Jak dotąd, takie rzeczy spotykałem jedynie w powieściach, a nie w prawdziwym życiu. Stąd też moje zdumienie połączone z lekką nieufnością. Ja po prostu jestem ostrożny.
Usiadłem w fotelu i spojrzałem uważnie na moją rozmówczynię. Ona zaś, słysząc moje słowa uśmiechnęła się tylko z takim lekkim politowaniem, po czym podeszła do mnie i delikatnie zmierzwiła mi włosy dłonią.
- Kochany mój, czy ty musisz wszędzie dopatrywać się szalonych teorii spiskowych?
Jej słowa naprawdę mocno mnie rozbawiły. Spojrzałem w jej stronę i uśmiechnąłem się lekko.
- A kiedy to ja niby wcześniej dopatrywałem się jakiś szalonych teorii spiskowych?
Marta rozłożyła wesoło ręce.
- Przecież co chwila je dostrzegasz. Jak rozmawiamy o hrabim Monte Christo i jego pochodzeniu, to od razu snujesz tak niezwykłe teorie, jakich nikt inny na świecie by nie wymyślił.
- A ty się z nimi nie zgadzasz?
- Zgadzać to się z nimi zgadzam, jednak muszę ci szczerze powiedzieć, że niektóre z nich są dość... Jakby to ująć... Dość fantastyczne.
Westchnąłem głęboko wiedząc, że ona po części rację.
- I ja tak myślę, ale jednak wiele na to wskazuje, że są one prawdziwe. A przynajmniej te, które się wzajemnie nie wykluczają.
- Nie inaczej - powiedziała Marta przedłużając swoją wypowiedź.
Uśmiechnąłem się wesoło.
- Co zatem proponujesz? Idziemy do pani de Morcerf, czy też nie?
- Po pierwsze, Jean, z listu tej pani jasno wynika, że nie nosi już ona nazwiska de Morcerf. Po drugie zaś, czemu zadajesz mi tak dziwne pytania? Przecież to oczywiste, że musimy się z nią spotkać. Być może ta kobieta to już ostatnia osoba, która wie coś na temat hrabiego de Monte Christo i którą możemy poprosić o wyjaśnienia w całej tej sprawie. Kto wie? Być może opowieść, jaką poznamy, będzie piękną historią miłosną, lecz ze smutnym zakończeniem?
- Dlaczego akurat ze smutnym? - zapytałem zdumiony.
Marta wskazała na list.
- Zwróć tylko uwagę na sposób, w jaki list jest napisany. Co byś o nim powiedział?
Wziąłem list do ręki i przyjrzałem mu się uważnie. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłem w nic dziwnego ani niezwykłego, jednak po dłuższej chwili, gdy znowu mu się przyjrzałem, to byłem już pewien, że w tym, co mówi Marta, jest dużo sensu. List ten zdecydowanie emanował smutkiem oraz rozgoryczeniem, a także wielką chęcią wygadania się komuś z tego, co mocno dręczy autorkę tego pisma.
- Hmm... Jakby się temu dobrze przyjrzeć, to wyraźnie widać, że masz rację... Nawet sporo racji.
Marta uśmiechnęła się radośnie niczym dziecko, którym to w pewnym sensie jeszcze była, choć Bóg oraz natura obdarzyły ją niezwykle pięknym i atrakcyjnym ciałem dorosłej kobiety. Mimo swego młodego wieku i bardzo dojrzałego wyglądu w pewnych sprawach, moja ukochana Marta wciąż była dzieckiem, co jednak wcale mi nie przeszkadzało.
- Sam widzisz, Jean. Poza tym jestem pewna, że ta pani wie więcej, niż możemy tego oczekiwać.
- Co masz na myśli?
Marta ponownie wzięła do ręki list i powiedziała:
- Mercedes pisze, że mieszka obecnie w domu Ludwika Dantesa, ojca Edmunda. Wnioskuję więc z tego, że musiała mieć z obydwoma panami coś wspólnego, nie uważasz?
- Tak... Albo zupełnie przypadkiem kupiła ten dom.
- Możliwe. Czytaj jednak dalej. W liście nie pisze nic na temat męża ani kochanka.
- A czy to kobieta musi o tym wspominać w listach do obcych sobie zupełnie ludzi? - zdziwiłem się.
Marta wybuchła śmiechem.
- Gdyby miała kochanka, mogłaby o tym nie wspominać, ale na pewno dałoby się to łatwo wyczytać między wierszami. Gdyby zaś miała męża, to pisałaby również i w jego imieniu, nie tylko w swoim. Poza tym, chyba nie zwróciłeś uwagi na podpis.
Wskazała mi palcem na wyżej wspomniany podpis. Przyjrzałem mu się uważnie.
- „Niegdyś hrabina de Morcerf”. No tak... Jaki ja jestem głupi! Co nam mówiła Julia Herbaut, siostra Maksymiliana Morrela? Że Edmund Dantes miał narzeczoną, która wyszła potem za mąż za Fernanda Mondego i została hrabiną de Morcerf. Jak ja mogłem tego nie połączyć w jedno?! Przecież Mercedes Herrera to dawna narzeczona Edmunda Dantesa!
- Właśnie, Jean. Właśnie. Stąd też mój wniosek, że jej opowieść będzie piękną historią miłosną, ale o bardzo smutnym zakończeniu.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Tak, masz rację, Marto. Bo niby skąd radosne zakończenie w takiej sytuacji?
Marta wzruszyła ramionami.
- A tego, to ja już nie wiem. Co do szczegółów, to uważam, że jeżeli do tej pani pójdziemy, to wszystkiego się dowiemy.
Wyraziłem swoją zgodę milczeniem.

***

Po tej rozmowie udaliśmy się oboje powozem na miejsce spotkania. Musieliśmy jeszcze co prawda dowiedzieć się, gdzie dokładnie znajduje się mieszkanie pana Ludwika Dantesa, obecnie należące do Mercedes Herrera. Nasz woźnica na szczęście znał ten adres, dlatego z miejsca zabrał nas tam. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, to wysiedliśmy z powozu i weszliśmy do środka starej kamienicy, po czym zapukaliśmy do drzwi mieszkania, na którym wciąż wisiało nazwisko „Ludwik Dantes”. Otworzyła nam kobieta w średnim wieku, ale wciąż jeszcze mająca w sobie coś ze swej dawnej urody, a prócz tego również jakąś niezwykłą dumę pomieszaną z powagą i wielkim smutkiem.
- Pan Jean Chroniqueur? - zapytała kobieta.
- Tak, to ja. A to panna Marta de Gojeuxla, moja towarzyszka śledztwa. Pani Mercedes Herrera?
- Tak. Zapraszam państwa do środka.
Weszliśmy z Martą do mieszkania. Było ono skromne, ale też schludne. Widać było niezwykłe wysublimowany gust pani Mercedes. Mieszkanie to tętniło jakąś niezwykłą mocą, tak jakby nostalgią oraz wielką tęsknotą za czymś, co już na zawsze utraciła jego właścicielka. Niezwykle smutne było to mieszkanie. Bardzo smutne i przygnębiające zarazem.
- Proszę usiąść - Mercedes pokazała nam fotele znajdujące się tuż przy stoliku.
Usiedliśmy, a Mercedes podała nam filiżanki, do których już wcześniej nalała herbaty. Patrzyłem na nią bardzo uważnie, kiedy to robiła. Czynność tę wykonywała z niezwykłą gracją, a zarazem spokojem, jakby zobojętniała praktycznie na wszystko, co się dzieje wokół niej. Jednocześnie wyraźnie chciała dotrwać do swojego końca z dumą oraz odwagą. Musiałem w duchu przyznać, że budziło częściowo mój podziw, ale tylko częściowo. Z drugiej bowiem strony nie mogłem się oprzeć jakiemuś takiemu lekkiemu wrażeniu, iż Mercedes robi wszystko, aby przekonać nas, jak to ona została strasznie dotknięta przez los. Niby nie skarżyła się na niego, a jednak domagała się współczucia od wszystkich wokół, o czym mówiło mi jej zachowanie. Choć mogłem się w tej kwestii mylić.
Nasza gospodyni usiadła naprzeciwko nas. My zaś zaczęliśmy powoli sączyć ciepły napar z Cejlonu, delikatnie okraszony łyżeczką cukru, a także plastrem cytryny.
- A więc słuchamy panią uważnie, droga pani Herrera - powiedziałem po długiej chwili ciszy.
Mercedes przestała sączyć herbatę i spojrzała na nas.
- A czego chcecie państwo słuchać?
- Przecież wezwała nas pani tutaj w celu opowiedzenia nam o hrabim Monte Christo - wyjaśniła Marta lekko zirytowana jej zachowaniem.
Gospodyni uśmiechnęła się do nas.
- Tak, to prawda. Wezwałam państwa właśnie w tym celu, jednak czy naprawdę jesteście państwo tego wszystkiego ciekawi?
- Owszem... Bardzo jesteśmy tego ciekawi - potwierdziła Marta coraz bardziej zirytowana.
Mercedes co chwila zerkała na Martę, jakby osoba mojej ukochanej kogoś jej przypominała. Najwyraźniej jednak albo nie umiała przypomnieć sobie, kogo panna de Gojeuxla jej przypomina, albo też wręcz przeciwnie, doskonale to wiedziała, lecz nie chciała się z tym zdradzić. Tak czy inaczej, ja nie miałem zamiaru w to wnikać. Przyszedłem tutaj z Martą w jednym, konkretnym celu i chciałem go jak najszybciej zrealizować. Im szybciej tym lepiej.
- A zatem proszę opowiadać, co pani wie, pani Herrera - powiedziałem głosem, który brzmiał chyba bardziej jak rozkaz, niż prośba.
Mercedes jednak się tym nie przejęła. Wciąż tylko się uśmiechała.
- Mam tylko nadzieję, że ma pan coś, na czym zdoła pan zapisać moją opowieść, panie Chroniqueur.
Uśmiechnąłem się wówczas delikatnie, po czym wyjąłem dziennik, a następnie ołówek. Possałem lekko jego rysik w ustach i przygotowałem się do pisania.
- Jestem gotów do notowania.
- A ja jestem gotowa do wysłuchania - dodała wesoło Marta.
Gospodyni odłożyła wypitą już herbatę i wygodniej usadowiła się w fotelu.
- Zatem niech pan notuje, a pani niechaj słucha. Bo oto, co za chwilę państwo usłyszycie, to będzie smutna, aczkolwiek też prawdziwa opowieść. Opowieść o miłości, zdradzie i zemście. Dowiecie się dużo o człowieku, o którym wiadomości poszukujecie. Będzie tych wiadomości nie mniej i nie więcej, jak tylko tyle, ile ja sama wiem, a myślę, że wiem na tyle dużo, aby zaspokoić waszą ciekawość.
Skończywszy tę jakże piękną tyradę, Mercedes Herrera zaczęła mówić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 2:29, 20 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 14:20, 20 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Trochę mnie przynudza ta Mercedes, ale może w drugiej części powie coś ciekawego i ważnego dla śledztwa.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:37, 20 Paź 2020    Temat postu:

Mercedes rzeczywiście nieco przynudza, wyraźnie chcąc podkreślić, jaka to ona jest nieszczęśliwa. Ale za to opowieść, którą przytoczy, będzie niezwykle ważna, wręcz przełomowa do całej tej sprawy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:12, 21 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXXVIII

Opowieść Mercedes Herrera

Jestem z pochodzenia Katalonką. Urodziłam się i wychowałam w Marsylii w tzw. dzielnicy katalońskiej wraz z moim kuzynem, Fernandem Mondego. Oboje zajmowaliśmy się łowieniem i sprzedażą ryb, a ja dodatkowo dorabiałam sobie naprawiając sieci. Długo nie zaznałam prawdziwej miłości, pomimo tego, iż mój kuzyn darzył mnie niesamowicie gorącym uczuciem. Niestety dla niego, ja darzyłam go jedynie miłością siostry do brata, jednak jemu to nie wystarczyło. Chciał ode mnie więcej i to znacznie więcej, niż mogłam mu ofiarować. Do tego nie rozumiał słowa „nie”, choć też nigdy mnie do niczego nie przymuszał. Czekał, aż sama się zdecyduję, a ja pewnie bym w końcu go pokochała, gdyby nie fakt, że pewnego dnia poznałam miłość swojego życia. A był nią Edmund Dantes, młody marynarz pracujący na statku „Faraon”, należącego do firmy handlowej „Morrel i syn”. To była tzw. miłość od pierwszego wejrzenia. Ja i Edmund obdarzyliśmy się wielkim uczuciem. Nigdy nie skonsumowaliśmy swojego związku, czego teraz bardzo żałuję. Co prawda, wiele par robiło tak przed ślubem, ale ja byłam zbyt cnotliwa i pobożna, żeby na coś takiego się zgodzić. Przecież okryłabym się w ten sposób hańbą, a tego się bałam najbardziej. Teraz widzę, jaka wtedy byłam głupia. Poniewczasie zrozumiałam, że z życia należy korzystać, kiedy się tylko ma ku temu okazję.
Edmund... On, to co innego. Na pewno miał on wiele kobiet przede mną. W końcu po portach łatwo spotkać dziewczęta, które są chętne do dawania rozkoszy. Mój ukochany nigdy mi o tym nie mówił, ale jestem pewna, że było tak, jak myślę. Nie miałam mu tego za złe, wszak jest on mężczyzną, a poza tym bardziej mi imponował z tym doświadczeniem niż bez niego. Wiem, że te słowa dziwnie brzmią w moich ustach, ale to szczera prawda. Imponował mi swoim obyciem erotycznym. Dlaczego? W sercu kobiety pojawiają się uczucia, na które ich umysł nigdy nie reaguje tym pytaniem. Po prostu przyjmuje je bez pytania.



Pokochaliśmy się z Edmundem i postanowiliśmy się pobrać. Mój luby musiał jednak zarobić odpowiednią sumkę, aby stać go było na ślub, dlatego czekałam cierpliwie. Edmund tymczasem piął się w górę, jeśli chodzi o karierę na morzu. Został nawet II oficerem na „Faraonie”. Jego pracodawca, Piotr Morrel, bardzo go sobie cenił i słusznie, gdyż mój wybranek był zawsze sumiennym pracownikiem, a ponadto pracowitym. Wszystko zdawało się nam sprzyjać.
Niestety, mój kuzyn nienawidził Edmunda z całego serca. Zazdrość zżerała go od środka, czemu dawał upust przy każdej okazji. Nieraz groził mi, że zabije Edmunda, gdy tylko go spotka, jednak zapowiedziałam mu, iż jeśli to zrobi, to ja skoczę w morze i utopię się. Tylko to go powstrzymało od rękoczynów, natomiast ja czekałam na mojego ukochanego i na ślub z nim.
Aż nadszedł rok 1815. Edmund powrócił z rejsu i od razu przybył do mojego domu. Zastał mnie w nim razem z moim kuzynem, któremu go przedstawiłam. Fernand miał z pewnością wielką ochotę rozerwać mojego ukochanego na strzępy. Było to widać na pierwszy rzut oka, jednakże przez wzgląd na mnie nie zrobił tego, a nawet podał on rękę Edmundowi. Nie przejmując się tym poszłam z moim ukochanym na spacer. Opowiedział mi wówczas, że został właśnie mianowany kapitanem „Faraona”, stać więc go było nareszcie na ślub. Przechodziliśmy chwilę w pobliżu oberży „Pod Flaszą i Dzwonem“, gdzie Fernand pił właśnie w towarzystwie dwóch ludzi: Danglarsa i Kacpra Caderousse’a. Zaprosiliśmy więc całą trójkę na nasze zaręczyny, nie mając oczywiście pojęcia, co oni w ogóle robią w tym szynku o jakże bardzo podejrzanej reputacji, ale wtedy niestety nic nam nie wydawało się dziwne. Byliśmy młodzi, radośni, szczęśliwi i bardzo... głupi. Och tak, wyjątkowo głupi. Gdybyśmy bowiem wiedzieli, co ta trójka w tamtej oberży uknuła... Ale nie mogliśmy tego wiedzieć.
W dniu naszych zaręczyn urządziliśmy małe przyjęcie dla najbliższych nam ludzi. Odbyło się ono w oberży, gdzie widzieliśmy ową niecną trójkę. Kiedy zabawa kwitła w najlepsze, to zjawili się żandarmi i aresztowali oni Edmunda. Nie chcieli nam powiedzieć, dlaczego to robią, zaznaczając przy tym, że to sprawa polityczna. Przerażona bardzo chciałam się dowiedzieć wszystkiego. Poszłam nawet osobiście do zastępcy prokuratora generalnego w Marsyli, pana Gerarda de Villeforta. Niestety, nie dowiedziałam się niczego prócz tego, że przesłuchał on Edmunda i na razie musi go zatrzymać w Pałacu Sprawiedliwości. Powróciłam załamana do domu. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, co się stało. Otóż Edmund, wracając ze swego ostatniego rejsu, skierował nagle statek na Elbę. Jego poprzednik, kapitan Leclere, umierając wręczył mu list z poleceniem przekazania go na Elbie generałowi Bertrandowi, czyli marszałkowi dworu ex-cesarza Francji, Napoleona Bonaparte. Właściwie to nie był tyle list, co jakiś pakiet liścików lub coś w tym guście. Marszałek odebrał pakiet, a potem wręczył Edmundowi list do niejakiego pana Noirtiera, po czym w imieniu swoim i zmarłego kapitana nakazał, aby mój ukochany przekazał go wyżej wymienionemu pany. Z powodu tego listu Edmund został oskarżony o bonapartyzm i wysłany na dożywocie do owianego ponurą sławą zamku If. Wierzyłam jednak, że szybko udowodni swoją niewinność i wyjdzie na wolność. Gdy do władzy powrócił cesarz, pan Piotr Morrel apelował u Villeforta, który właśnie wtedy awansował, o uwolnienie Edmunda. Niestety, nic nie zyskał. Cesarz upadł, powrócił król, a Edmund wciąż gnił w twierdzy If, aż przyszła wieść od pana de Villeforta, że mój ukochany zmarł.



Byłam zrozpaczona. Wcześniej zaś, za stu dni Napoleona, mój kuzyn został powołany do wojska. Pożegnałam go załamana myśląc, że tracę kolejną bliską mi osobę, ale on powrócił owiany sławą i bardzo bogaty. Mimo porażki Napoleona, Fernand piął się wysoko w górę. Pasowano go na generała, a potem został nawet emisariuszem podczas powstania w Turcji, gdy Grecy walczyli o niepodległość. Służył na dworze Ali Tebelina, paszy i wezyra Janiny, zwanego przez swych poddanych Ali Paszą, jeśli się nie mylę. Podczas powstania wsparł on Greków, za co sułtan wydał na niego wyrok śmierci. U tego właśnie bohaterskiego człowieka służył mój kuzyn, Fernand Mondego. Ali Tebelin bronił się bardzo dzielnie przed wojskami sułtana. Doszło jednak do zdrady i Ali Pasza został zdradzony przez własnych żołnierzy, a jeden z nich podobno osobiście go zabił. Fernand zaś, jako jeden z niewielu przeżył rzeź i powrócił do mnie z wielkim majątkiem, który ponoć zarobił na służbie u Ali Tebelina. Byłam już wtedy jego żoną. Dwa lata po ślubie urodziłam mu syna Alberta. Za pomocą majątku mój mąż wybił się w górę i wszedł na salony. Otrzymał też tytuł hrabiego i zmienił nazwisko na de Morcerf. Nieco później przyjęty do Izby Parów. Zaszczyty posypały się na nas, jak z rękawa losu. Przeprowadziliśmy się do Paryża już na zawsze zapominając o Marsylii. I o Edmundzie Dantesie oraz jego ojcu, który zmarł z głodu, pomimo usilnej opieki mojej i pana Morrela. Biedak.
Czemu wyszłam za Fernanda Mondego, zapyta mnie ktoś? Przecież nigdy tak naprawdę go nie kochałam. A więc dlaczego? Prawdę mówiąc, sama nie wiem. Może po prostu nie umiałam żyć w samotności? Może tak bardzo potrzebowałam kogoś, na czyim ramieniu mogłabym się oprzeć i przejść spokojnie przez resztę moich dni? A może... Sama już teraz nie wiem.
W roku 1838 odnalazła nas jednak Opatrzność i spadła ona na nasze głowy niczym każąca ręka Sprawiedliwości. Będąc w Rzymie w czasie karnawale, Albert wpadł się w ręce bandytów słynnego herszta Luigiego Vampy. Ocalił go wówczas hrabia de Monte Christo. Syn z wdzięczności zaprosił go do nas. Nie miałam nic przeciwko temu, lecz kiedy spotkałam się z hrabią twarzą w twarz, to przeraziłam się. Rozpoznałam tego człowieka, pomimo tego, iż nie widziałam go dwadzieścia trzy lata. To był on, Edmund Dantes. Hrabia Monte Christo, tajemniczy wybawca mojego syna okazał się być moim niedoszłym mężem, który wcale nie umarł, lecz przeżył i postanowił wrócić między ludzi.
Jak go rozpoznałam? Sama właściwie nie wiem. Może po prostu serce mi podpowiedziało? A może jego twarz nigdy nie została trwale wymazana z mojej pamięci? Któż to wie? Hrabia we wszystkich rozmowach ze mną, choćby podczas przyjęcia w naszej posiadłości, nigdy nie zdradził się, że jest tym, za kogo go biorę, zaś ja nigdy nie odkryłam przed nim tego, iż go rozpoznałam. Jedyne, co mnie zdumiało, to fakt, iż nie chciał on nigdy w naszym domu nic jeść ani pić. Nie kosztował żadnych specjałów, nawet owoców. Dowiedziałam się jednak, dlaczego. Według arabskiego zwyczaju nie wolno jeść niczego w domu swojego wroga, zwłaszcza takiego, którego chce się zniszczyć, a on zamierzał zniszczyć mojego męża i mnie również przy okazji. Za co? Choćby za to, że nie dochowałam mu wierności. Za to, iż głosiłam piękne hasła śmierci z miłości, a kiedy przyszło co do czego, to zdradziłam go i wyszłam za innego. I to jeszcze za człowieka, który go zniszczył, jak się później tego dowiedziałam. Nie muszę chyba dodawać, że wiadomość o tym mocno mną wstrząsnęła. Nawet bardzo mocno.
Dlaczego nie uprzedziłam mojego męża, iż hrabia Monte Christo to Edmund Dantes? Sama tego nie wiem. Być może z dawnego sentymentu do Edmunda? A może po prostu w głębi serca czekałam tylko na upadek męża, którego nigdy nie kochałam? Sama się nad tym zastanawiam. Do dzisiaj dręczy mnie pytanie, czy gdybym ostrzegła Fernanda, mogłabym go ocalić od upadku? Być może, jednakże na to pytanie też już nigdy nie otrzymam odpowiedzi.



Wkrótce w Paryżu doszło wreszcie do tego, co było nieuniknione. Mojego męża dopadły grzechy jego młodości. Hrabia Monte Christo opublikował bowiem w gazecie (anonimowo, rzecz jasna), że mój „drogi“ mąż wydał Alego Tebelina Turkom, a ponoć nawet osobiście go zabił. Nie wspomniał jednak o innych jego zdradach – Fernand, sam będąc Hiszpanem, brał udział we francuskiej napaści na Hiszpanię. Francja była mu drugą ojczyzną, a on zdradził cesarza i kraj szpiegując na rzecz Anglików i to na krótko przed bitwą pod Waterloo, ale o tym nikt nie wiedział lub też nie chciano o tym wiedzieć. To mu łatwo wybaczono, jednakże zdrada Alego Tebelina była już sprawą o wiele poważniejszą. Przecież mój mąż był na jego dworze emisariuszem i reprezentował Francję. Zdradzając Ali Paszę ośmieszył nasz kraj, czego już nikt nie mógł mu darować. Izba Parów powołała specjalną komisję w celu zbadania sprawy, ale mimo pewności siebie mojego drogiego męża, Edmund sprowadził Hayde, córkę Ali Tebelina. Ta zaś była nie tylko świadkiem zdrady i zabójstwa swojego ojca. Fernand sprzedał ją i jej matkę Wasiliki do niewoli za grubą sumę pieniędzy. Hayde zapamiętała jego twarz i bliznę na ręce, teraz zaś ogłosiła publicznie jego zdradę, potwierdzając ją wręcz niezbitymi dowodami. Mój mąż pozostając pod wielkim wrażeniem otrzymanych od niej ciosów długo się nie bronił. Został uznany za winnego i usunięty z Izby Parów.
I na tym zemsta Edmunda pewnie by się zakończyła, gdyby nie mój syn, Albert. Chciał on bronić honoru ojca, więc wyzwał publicznie w operze hrabiego Monte Christo na pojedynek. Hrabia oczywiście wyzwanie przyjął i zapowiedział śmierć mojemu jedynemu dziecku. Wiem, że tak właśnie zrobił. Byłam bowiem w operze ukryta za kotarą i widziałam wszystko. Dlatego też, kiedy Monte Christo wrócił do domu, pojechałam tam za nim i zaczęłam go błagać, aby nie zabijał mojego syna. Edmund mocno się zdziwił, kiedy mu powiedziałam, że doskonale wiem, kim on jest i że ledwie tylko go ujrzałam, rozpoznałam go, pomimo tego, iż upłynęły dwadzieścia trzy lata odkąd go aresztowano. Monte Christo jednak już nie chciał mnie znać. Nie był już moim Edmundem, a nawet gdyby był, przyznam się szczerze, nie wróciłabym do niego. Nie czułam się go godna. Nie umiałabym ułożyć sobie z nim ponownie życia. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie po tylu latach rozłąki z nim. Dla nas już było za późno.
Ale dla mojego syna nie było jeszcze za późno. Zapytałam Edmunda, za co mści się na mnie i na mojej rodzinie. Zapytałam go, co też złego mu uczyniliśmy? Wówczas to hrabia Monte Christo pokazał mi list, który to doprowadził go do upadku. Był to list napisany owego feralnego dnia w oberży, kiedy widzieliśmy Danglarsa, Fernanda i Caderousse’a przy jednym stoliku. List ten denuncjował Edmunda jako bonapartystę. Napisał go Danglars, a Fernand zaniósł na pocztę. Caderousse zaś był zbyt pijany, aby temu przeszkodzić. Później nie wstawił się za Edmundem ani nie zrobił nic, aby go ocalić. Ponoć zszedł potem na złą drogę, został złodziejem i mordercą, aż w końcu zasztyletował go jakiś człowiek, którego szantażował. Tak w każdym razie słyszałam.
Ale co mnie to wtedy obchodziło? Bardziej liczyło się dla mnie to, że mój mąż, Fernand Mondego, hrabia de Morcerf, generał i par Francji to zwykły zdrajca i morderca. To on przyczynił się do upadku oraz duchowej śmierci Edmunda Dantesa i to przez niego straciłam życie w szczęściu i radości. Danglars mógł sobie zazdrościć Edmundowi stanowiska i napisać na niego fałszywy donos, ale to właśnie Fernand, zaborczo zakochany we mnie zaniósł ten podły donos na pocztę i wysłał policji. To on popełnił większą zbrodnię. Zrozumiałam już, za co Monte Christo się na nas mści. „Ale dlaczego mój syn?”, zapytałam Edmunda. Co moje dziecko mu zawiniło? Nie było go na świecie w chwili, kiedy popełniono tę ohydną zbrodnię. Otrzymałam odpowiedź, która brzmiała: za grzechy rodziców mają cierpieć dzieci, gdyż tak każe biblijne prawo. Takim prawem kierował się hrabia. Ja jednak przeciwstawiłam mu zupełnie inne prawo - prawo do wybaczenia i miłosierdzia. Pod wpływem moich słów, hrabia Monte Christo w końcu mi uległ. Oznajmił, że nie zabije Alberta, ale sam za to pozwoli się zabić. Na to jednak też nie mogłam mu pozwolić. Wróciłam zatem szybko do domu, wezwałam Alberta i opowiedziałam o wszystkim, czego się dowiedziałam, czyli całą historię Edmunda Dantesa. Na moim synu zrobiło to wręcz ogromne wrażenie. Pojechał od razu na Pola Marsowe, ale nie żeby się strzelać z Edmundem, lecz żeby go przeprosić za swe zachowanie i powiedzieć publicznie, że hrabia de Monte Christo miał pełne prawo zdemaskować oraz ośmieszyć jego ojca, a mojego męża. Uczyniwszy to Albert natychmiast powrócił do domu, ja zaś przekonałam go, że nie mamy czego dłużej szukać w domu pana de Morcerfa. Bo przecież nie mogłam dalej żyć z tym człowiekiem pod jednym dachem. Nie po tym, czego się o nim dowiedziałam. Jak on mógł? Dla własnych ambicji zniszczyć niewinnego człowieka? Czy miłością to mógł wytłumaczyć? Nie! Zdecydowanie nie! Miłość nigdy nie tłumaczy zbrodni. Nigdy!



W dniu, w którym wraz z synem opuściliśmy ten przeklęty dom, mój mąż popełnił samobójstwo. Fernand Mondego, hrabia de Morcerf, generał i dawny par Francji, wyjął z biurka pistolet i strzelił sobie z niego w głowę. Zemsta hrabiego Monte Christo dokonała się.
A co zaś stało się ze mną i z Albertem? Zatrzymaliśmy się na jakiś czas w starej kamienicy. Nie mieliśmy żadnych środków do życia. Albert postanowił, że porzuci nazwisko de Morcerf i przyjął moje panieńskie nazwisko, czyli Herrera. Pod tym nazwiskiem zaciągnął się do Spahisów i wyruszył do Afryki. Pieniądze, które otrzymał za zaciągnięcie się, wręczył mi. Ja zaś postanowiłam spożytkować je jako posag niezbędny do tego, aby zostać zakonnicą. Mogłam co prawda użyć majątku męża, ale nie chciałam tych pieniędzy zbrukanych krwią niewinnych. Wyrzekałam się ich, tak jak i samego Fernanda. Chciałam bardzo zamknąć się za murami klasztoru, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego i zamieszkałam w tym oto mieszkaniu Ludwika Dantesa, jakie zaofiarował mi hrabia Monte Christo.
Mój syn tymczasem odpłynął do Afryki. Jego działalność w wojsku była po prostu niesamowita. Obecnie jest generałem i osobiście pilnuje naszych kolonii w Afryce. Odwiedza mnie jednak tak często, jak to tylko możliwe. Niejeden raz prosi mnie, abym wyjechała razem z nim do Afryki. Proponuje mi też, że jeśli nie chcę zamieszkać w Afryce, to abym zgodziła się na to, żeby on i jego rodzina zamieszkali ze mną. Bo Albert ożenił się i ma teraz trójkę uroczych dzieci. Kocham te chwile, kiedy wszyscy razem mnie odwiedzają, ale ja nie mogę się wyrazić zgody ani na jedno, ani na drugie. Nie mogę opuścić tego domu... Nie umiem tego zrobić. Przywiązałam się do niego. Do tych wszystkich kątów, które przypominają mi stare czasy. A czemu nie chcę, aby oni zamieszkali ze mną? Aby Albert porzucił służbę? Nie mogę się na to zgodzić. Zasłużyłam na karę za to, że wyszłam za tego potwora Fernanda Mondego, jak i również za to, że tak bardzo łatwo zapomniałam o Edmundzie Dantesie. Tę karę wymierzyłam sobie sama i pilnie strzegę, abym nigdy z niej nie zrezygnowała.
Hrabiego Monte Christo nigdy już więcej nie spotkałam. W myślach nigdy już nie nazywam go Edmundem Dantesem, ponieważ dawno przestał nim być. Edmunda zabili jego wrogowie zazdroszcząc mu tego, czego oni nigdy nie byli w stanie zdobyć. Hrabia Monte Christo natomiast odrodził się z popiołów Edmunda Dantesa niczym feniks i nie miał on już praktycznie nic wspólnego z mężczyzną, którego kiedyś kochałam.
Po opuszczeniu męża, Monte Christa spotkałam tylko raz. Miejscem naszej wizyty było to oto mieszkanie, które obecnie zajmuję. Hrabia wyjawił mi, że kupił je i ofiaruje mi jako wygodne mieszkanie. Dzięki jego staraniom nigdy nie brakuje mi niczego. Mam także stałą pracę - powróciłam bowiem do mojego dawnego zawodu. Znowu łowię ryby lub naprawiam sieci. Przy drobnej pomocy hrabiego Monte Christo mam zawsze stałych i dobrze płacących klientów. Tego dnia, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, pożegnaliśmy się ze sobą bez żalu. Oboje bowiem wiedzieliśmy, że nie dane jest nam być ze sobą. Chociaż prawdę mówiąc, hrabia pewnie by tego chciał, ale ja już nie chciałam. Pożegnaliśmy się więc i on odszedł. Więcej już go nie widziałam. Nie wiem, co się z nim teraz dzieje, jednak mam nadzieję, że znalazł nareszcie szczęście, którego tak długo poszukiwał. Szczęście, spokój ducha i sumienia. Tego wszystkiego on bardzo bowiem potrzebuje.
Oto i moja historia.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 3:26, 21 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:44, 21 Paź 2020    Temat postu:



Edmund i Mercedes - wersja z 1934 roku




Edmund i Mercedes - wersja z 1954 roku




Edmund i Mercedes - wersja z 1961 roku




Edmund i Mercedes - wersja z 1975 roku




Edmund i Mercedes - wersja z 1998 roku




Edmund i Mercedes - wersja z 2002 roku


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 3:49, 21 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 14:29, 21 Paź 2020    Temat postu: Opowieść Mercedes Herrera

Smutna ta historia Mercedes. Przegrała swoje życie. Bardzo ładne zdjęcia Mercedes z różnych wersji wstawiłeś.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Śro 14:31, 21 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:37, 22 Paź 2020    Temat postu:

Oj tak, to sama prawda. Mercedes można powiedzieć, że przegrała swoje życie. Ale zauważyłaś ciekawy zabieg? To właśnie ona, pierwsza miłość hrabiego Monte Christo, wyznała Kronikarzowi prawdziwą tożsamość dawnego ukochanego.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:38, 22 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XXXIX

Dzienniki Jeana Chroniqueura

23 lipca 1855 r. c.d.
Chyba w całej historii Francji nie było jeszcze bardziej zdumionego człowieka niż ja w chwili, gdy dowiedziałem się od pani Mercedes tego, co miała mi ona do powiedzenia. Byłem naprawdę bardzo zdumiony, bo w końcu skąd mogłem przypuszczać, że marynarz Edmund Dantes oraz bogacz hrabia de Monte Christo, to jedna i ta sama osoba? Nie, zdecydowanie nie mogłem się tego spodziewać. Snułem w głowie najróżniejsze, najbardziej skomplikowane teorie spiskowe na temat relacji obu tych panów, ale tego, czego się dowiedziałem, nie spodziewałbym się nawet za milion lat. To był dla mnie szok. Prawdziwy szok. Trudno mi było naprawdę uwierzyć w to wszystko, co usłyszałem. Przez pierwszą chwilę sądziłem, że to być może kłamstwo, jakaś żałosna bajka mająca na celu oszukanie mnie. Spojrzawszy jednak w oczy Mercedes Herrera doszedłem do wniosku, że kto jak kto, ale ona na pewno nie może kłamać. Wszystko, co mówiła, musiało być prawdą. Dlatego też fakty te były dla mnie tak bardzo szokujące, a jednocześnie też niesamowicie interesujące.
Więc hrabia Monte Christo to nie kto inny, jak Edmund Dantes, młody i naiwny marynarz pozbawiony przez nienawidzących go ludzi stanowiska, narzeczonej oraz wolności. Gdy udało mu się podstępem opuścić więzienie, zemścił się w sposób okrutny. Zniszczył swoich wrogów, upokorzył ich, pozbawił masek, jakie zakładali w celu zamaskowania swoich prawdziwych fizjonomii. Tak, to był zdecydowanie szlachetny czyn. Opowieść Mercedes wiele mi wyjaśniła, jednak nie wszystko. Wciąż bowiem w mojej głowie kłębiły się pytania, na które nikt z nas nie znał odpowiedzi. Wiedziałem, że potrzebuję więcej informatorów, ale bałem się, że nigdzie ich nie znajdę. Chociaż... Nie należy nigdy tracić nadziei. Los bowiem potrafi człowieka naprawdę zaskoczyć.
Po tych licznych rozważaniach w końcu zamknąłem swój dziennik i odezwałem się.
- Pani Herrera - powiedziałem - Pani opowieść wiele nam wyjaśniła. Jednak wciąż kilka spraw pozostaje dla mnie niewyjaśnionych. Choćby taka: w jaki Edmund Dantes stał się hrabią Monte Christo?
- Właśnie. Nie wie pani może jak to się stało? - dodała Marta.
Oboje oczekiwaliśmy wyczerpującej odpowiedzi, lecz Mercedes tylko bezradnie rozłożyła ręce.
- Niestety, nie mogę zaspokoić państwa ciekawości. Przykro mi, ale hrabia nigdy mi tego nie powiedział. Dlatego właśnie muszę państwa w tym wypadku rozczarować. Opowiedziałam państwu wszystko, co wiem w tej sprawie. Przykro mi, że tak mało wiem o tym człowieku.
Zasmucony schowałem za pazuchę swój dziennik.
- Nic nie szkodzi, proszę pani. Moim zdaniem powiedziała nam pani bardzo wiele. O wiele więcej niż się spodziewaliśmy.
Uśmiechnąłem się delikatnie, jakby na potwierdzenie tych słów, Marta zaś pokiwała głową na znak, że się ze mną zgadza.
- Bardzo się cieszę, proszę państwa - odpowiedziała Mercedes - Tyle przynajmniej mogłam zrobić dla człowieka, którego niegdyś tak kochałam i który kiedyś kochał mnie, jak się okazało, mocniej niż ja jego. Przykre to, ale prawdziwe, ponieważ czas pokazał, że nie zasłużyłam na jego uczucie. I nigdy nie zasługiwałam.
Ja i Marta wstaliśmy ze swoich miejsc. Nie mieliśmy już tutaj czego szukać. Wszystko, co ona mogła nam powiedzieć, już powiedziała.
- Dziękujemy pani bardzo - rzekłem po chwili.
- Bardzo nam pani pomogła - dodała Marta.
- Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc - odpowiedziała nam Mercedes, odprowadzając nas do drzwi.
Gdy już je miała za nami zamknąć, nagle zawołała:
- Proszę państwa!
Odwróciliśmy się zdziwieni jej okrzykiem.
- Tak? - zapytaliśmy jednocześnie.
- Coś mi się przypomniało. Jestem w posiadaniu pewnego rękopisu, który być może wam się przyda. Dla mnie nie ma on żadnej wartości, ale dla państwa... Zaczekajcie więc chwilę, proszę.
Zniknęła w głębi swego mieszkania, a po chwili powróciła z plikiem pożółkłych już kartek w dłoni. Następnie wręczyła mi go.
- Proszę, panie Chroniqueur. Mam wielką nadzieję, że to panu się na coś przyda.
Spojrzałem na rękopis, który mi podała.
- Dziękuję pani bardzo. Mam jednak pytanie. Co to właściwie jest?
- Cóż...
Mercedes wyglądała na zmieszaną, jednak zebrała w sobie wszystkie pokłady odwagi i powiedziała:
- To jest ostatnie wyznanie mojego, że tak powiem, śp. pamięci męża, Fernanda Mondego, hrabiego de Morcerfa.
Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Początkowo sądziłem, że pani Herrera stroi sobie ze mnie żarty. Mogłem bowiem jeszcze jakoś uwierzyć w cudownie odnalezione zapiski de Villeforta, ale w to? Przerzuciłem szybko kilka kartek rękopisu i rzuciłem okiem na pierwsze słowa w nich zapisane, jednak nie znalazłem w nich niczego, co mogłoby zaprzeczyć temu, że są to zapiski Fernanda Mondego. Wręcz przeciwnie, powiedziałbym, że wszystko wskazywało na to, iż jest to rękopis spisany przez tego człowieka.
Widząc moje zachowanie Mercedes uśmiechnęła się do mnie bardzo wyrozumiale i powiedziała:
- Rozumiem, że jest pan zdumiony, panie Chroniqueur. No cóż... Mój mąż, zanim popełnił samobójstwo, spisał historię swojego życia i wysłał ją mnie. Początkowo chciałam to spalić, jednak zmieniłam zdanie, czego teraz nie żałuję, gdyż dzięki temu, jak mniemam, zdołam państwu pomóc i rzucić nieco więcej światła na całą sprawę. Przeczytajcie państwo ten rękopis i...
- I co? - zapytała Marta zerkając przez moje ramię na rękopis.
- I nie oceniajcie zbyt surowo mojego męża... Ostatecznie był on tylko biednym oraz bardzo zakochanym człowiekiem. Ja sama wystarczająco go już potępiam. Pan zaś, panie Chroniqueur wraz ze swoją uroczą towarzyszką podróży... Spróbujcie nie oceniać jego czynów, a jedynie je sobie zapamiętać i uznać za fakt dokonany. Mogę państwa o to prosić?
- Ależ naturalnie - odpowiedziałem, choć nie miałem pojęcia, dlaczego Mercedes nas o to prosi.
- Najzupełniej - dodała Marta.
- Dziękuję państwu bardzo serdecznie - Mercedes uśmiechnęła się do nas smutno - A zatem żegnam państwa. Mam nadzieję, że zdołałam państwu choć trochę pomóc.
- Zapewniam panią, że nam pani pomogła. Zapewniam - odrzekłem.
Mercedes ponownie obdarzyła nas swoim jakże smutnym uśmiechem i zamknęła za sobą drzwi.
Ja i Marta natomiast szybko zbiegliśmy na sam dół i wsiedliśmy do powozu. Ruszyliśmy nim w kierunku domu, aby jak najszybciej przeczytać rękopis, ale ciekawość wzięła w nas górę do tego stopnia, że zatrzymaliśmy się w pobliskiej tawernie. Tam natomiast zamówiliśmy stolik, coś do picia, rozłożyliśmy rękopis i zaczęliśmy go czytać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Czw 1:45, 22 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 11:31, 22 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Mercedes zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, bardzo sympatycznej osoby.
To rzeczywiście szok, uświadomić sobie, że prosty żeglarz Edmund Dantes i hrabia Monte Christo to jest jedna i ta sama osoba. To tak niewiarygodne, że to musi być prawda. Tylko w jaki sposób się stał tym, kim teraz jest?
Sama bym chciała dorwać te zapiski do ręki i przeczytać co tam jest, jakie tajemnice ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 1:46, 23 Paź 2020    Temat postu:

Nie inaczej, to było niesamowicie niezwykłe, żeby prosty żeglarz Edmund Dantes stał się bajecznie bogatym i wykształconym hrabią Monte Christo. No właśnie, jak do tego doszło? Niby wiemy, ale wciąż pewne pytania pozostają bez odpowiedzi Smile Widzę, że coraz bardziej wciągnęła Cię lektura. Uznam to za komplement wobec mnie, pisarza tejże powieści Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 2:51, 23 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XL

Opowieść Fernanda Mondego

Nazywam się Fernand Mondego, hrabia de Morcerf, mąż Mercedes Herrera oraz ojciec Alberta, wicehrabiego de Morcerfa. Do niedawna jeszcze nigdy bym nie chciał spisać całego swojego życia, jednakże ze względu na ciąg wydarzeń, które niedawno miały miejsce, postanowiłem to zrobić. Moje dni są policzone, dlatego właśnie postanowiłem rozliczyć się ostatecznie z tym światem i wyznać szczerze wszystkie moje uczynki. Zaś ty, przypadkowy Czytelniku moich przedśmiertnych wyznań, proszę cię, nie oceniaj mnie nazbyt surowo, kiedy będziesz czytać ten rękopis. Nie potępiaj mnie, proszę, za to, co zrobiłem, ponieważ już wystarczająco ja sam siebie potępiłem. Wysłuchaj jedynie mojej historii i oceń mnie surowo, ale sprawiedliwe, czyli tak, jak ja nigdy nie potrafiłem.
Urodziłem się w Marsylii w dzielnicy katalońskiej. Od najmłodszych moich lat wychowałem się razem z moją małą, uroczą kuzynką, Mercedes Herrera. Gdy jej rodzice zmarli, zaopiekowałem się nią. Oboje zajmowaliśmy się łowieniem ryb i naprawianiem sieci, nie było to jednak dochodowe zajęcie i czasami, choć wstyd się przyznać, utrzymywaliśmy się z jałmużny innych. Marzyłem o tym, żeby stać się człowiekiem sławnym i bogatym, a także szanowanym przez ludzi, a jak wiadomo, tylko pieniądze oraz wielka sława zapewniają człowiekowi szacunek na świecie. Czy to coś złego, że tego pragnąłem? Na pewno nie. Jednak muszę zauważyć, że bardziej niż wielkiej popularności i ogromnego majątku, pragnąłem czegoś innego. Pragnąłem jej. Mercedes Herrera, mojej słodkiej, kochanej kuzynki. Pragnąłem ją poślubić i pragnąłem jej miłości. Tak, właśnie miłości, ponieważ bardzo mocno ją kochałem. Nie tak, jak kuzyn powinien kochać kuzynkę ani brat siostrę, lecz jak zakochany mężczyzna kocha obiekt swoich uczuć. Ona jednak nie odwzajemniała moich uczuć. Lubiła mnie jak przyjaciela, kochała jak brata, ale nic poza tym. Co więcej, bardzo szybko zakochała się w młodym marynarzu nazwiskiem Edmund Dantes. Początkowo jakoś nie dostrzegałem tego, ale później, gdy sama mi o tym powiedziała, byłem zrozpaczony. Czułem, że cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Choć długo nie miałem okazji poznać mojego rywala, ponieważ ten często wypływał w rejs i nie było go we Francji nieraz nawet po kilka miesięcy, to jednak znienawidziłem go od pierwszej chwili, gdy tylko o nim usłyszałem. W jednej z rozmów, które prowadziłem z Mercedes, wyznałem jej swoje uczucie do niej i zapowiedziałem, iż jeśli Dantes się pojawi w jej domu, zabiję go. Mercedes jednak oświadczyła mi, że w takiej sytuacji ona również umrze, a tego przecież bałem się najbardziej. Dlatego właśnie zrezygnowałem z mojego planu, chociaż chwilami mój długi, hiszpański nóż wydawał się bardzo kuszącą perspektywą, jednak z miłości do Mercedes postanowiłem powstrzymać się od działań. Nie było to oczywiście proste. Wręcz przeciwnie.
Rok 1815 przyniósł poważne zmiany w moim życiu. Wtedy wydawało mi się, że to były zmiany na lepsze. Dziś, z perspektywy czasu uważam, iż właśnie wtedy rozpoczął się mój moralny upadek. Tego bowiem roku, Edmund Dantes powrócił ze swojego ostatniego rejsu, po którym otrzymał stopień kapitana oraz wyższą pensję. Co za tym idzie, było już go stać na ślub z Mercedes, co ona przywitała z wielką radością, a ja z wielkim przerażeniem. Z chwilą, gdy Dantes zjawił się u Mercedes oznajmiając jej to, byłem w domu i wszystko słyszałem. Wieści te sprawiły, że straciłem wszelką nadzieję na bycie mężem mej kuzynki, która chyba tylko po to, aby powiększyć jakoś mój ból, przedstawiła mi swojego narzeczonego i kazała nam zostać przyjaciółmi. Zrozpaczony podałem zatem dłoń temu człowiekowi, który to ukradł mi moje szczęście, po czym wybiegłem natychmiast z domu mając nadzieję poszukać zapomnienia w alkoholu. Poszedłem do oberży „Pod Flaszą i Dzwonem”, gdzie zastałem szewca nazwiskiem Kacper Caderousse w towarzystwie buchaltera Danglarsa, który od jakiegoś czasu pływał wraz z Edmundem na jednym statku. Obaj panowie nienawidzili Dantesa tak samo mocno, jak ja. Pierwszy zazdrościł mu popularności w świecie marynarzy, drugi zaś zazdrościł mu stanowiska kapitana. Obaj zaprosili mnie do stolika i zaczęliśmy razem pić. Caderousse nawet więcej niż powinien. Danglars z kolei prawie nic nie pił i jednocześnie zaczął mnie podjudzać przeciwko Edmundowi. Powiedział mi, że można by się pozbyć człowieka, który nam obu stoi na drodze do szczęścia. Do osiągnięcia tego celu zaś nie trzeba wiele, bo wystarczy tylko złożyć anonimowy donos na Dantesa. W donosie tym oskarżono by go o bonapartyzm, w tamtych czasach wielkie przestępstwo polityczne. Danglars nawet dla zabawy wziął kartkę papieru, pióro i atrament, po czym na moich oczach napisał cały donos. Kiedy jednak całkiem już zalany Caderousse zaczął protestować i twierdzić, iż jest to zbyt okrutny żart, Danglars pogniótł donos i cisnął go w kąt oberży. Następnie zabrał ze sobą swego kompana i obaj wyszli, ja zaś pozostałem i upewniwszy się, że nikt na mnie nie patrzy, podniosłem szybko anonimowy donos z podłogi, rozwinąłem go i przeczytałem. Byłem pewien, że ta jedna, mała kartka papieru może na lepsze odmienić całe moje życie. Postanowiłem więc skorzystać z nadarzającej się okazji. Gdy jednak podniosłem wzrok, to ujrzałem Danglarsa, jak wciąż prowadzi pijanego Caderousse’a pod ramię, a zarazem uważnie się we mnie wpatruje. Stał on dość daleko ode mnie, jednakże widziałem dokładnie jego wzrok, który wyrażał tak ohydne zadowolenie, jakiego nie dostrzegłem jeszcze u nikogo. Widać było jak na dłoni, iż patrząc na mnie upewnia się on, że podnoszę napisany przez niego donos na Edmunda Dantesa i zamierzam go wykorzystać. Przyznam się, że jego spojrzenie przeraziło mnie i gdyby nie moja determinacja do pozbycia się rywala, to na pewno pod wpływem tegoż wzroku zrezygnowałbym zaraz ze swych planów. Tak się jednak nie stało i ostatecznie wysłałem ów donos pocztą na policję.



Na efekty mojego działania nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia w tej samej oberży, w której powstał ów plan zniszczenia Edmunda Dantesa, odbyły się jego zaręczyny z moją słodką kuzynką. Ja również zostałem na nie zaproszony. Danglars i Caderousse także. W trójkę byliśmy świadkami przerwania przyjęcia przez oddział żandarmerii, który z miejsca aresztował Dantesa za bycie szpiegiem Bonapartego. Biedak ten został następnie przesłuchany przez zastępcę prokuratora Marsylii, pana Gerarda de Villeforta. Ten zaś uznał Edmunda, nie wiedzieć czemu, za wyjątkowo niebezpiecznego człowieka i zesłał go na dożywocie do zamku If. Nie było nawet procesu. Człowiek, który stał mi na drodze, zniknął z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawił.
Czy miałem wtedy chociażby najmniejsze wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiłem? Oczywiście, że miałem. Jednak uznałem, iż cel uświęca środki, a w życiu nie ma sentymentów. Poza tym już nic nie mogłem zrobić. Gdybym przyznał się do wszystkiego Mercedes, znienawidziłaby mnie na zawsze. A na to nie mogłem sobie pozwolić. Nie po to przecież zaprzedałem duszę szatanowi, żeby teraz cała ofiara poszła na marne. Jak mówi mądre przysłowie: „Chce czy nie chce, grać musi, kto już rozdał karty”. Także zatem i ja musiałem kontynuować grę kartami, które już wyłożyłem na stół.
Niedługo po aresztowaniu Edmunda Dantesa, Napoleon nagle uciekł z Elby i ponownie został cesarzem. Wszyscy rojaliści zaczęli wówczas drżeć o swoje życie z obawy o zemstę bonapartystów. Ja również miałem powody do lęku. W końcu Edmund uwięziony przez rojalistów za szpiegostwo na rzecz cesarza, teraz mógłby zostać uwolniony, a gdyby powrócił, na pewno chciałby się zaraz dowiedzieć, kto i w jaki sposób przyczynił się do jego uwięzienia. Mógłby też odkryć, że maczałem w tym palce. Wówczas moje życie i małżeństwo z Mercedes wisiałoby na włosku. Co prawda z czasem okazało się, iż moje obawy były bezpodstawne, ale wtedy nie mogłem o tym wiedzieć. Dlatego też skorzystałem z pierwszej, nadarzającej się okazji, aby zniknąć z Marsylii i wstąpiłem do wojska. Poszło mi to tym łatwiej, iż cesarz ogłosił pobór z powodu wojny, jaką wypowiedział Anglii. W noc przed bitwą pod Waterloo (zakończonej, jak to powszechnie wiadomo, porażką naszych wojsk) generał, w którego oddziale służyłem postanowił przyłączyć się do nieprzyjaciela i zaproponował mi, abym też to zrobił. Zgodziłem się bez wahania, w zamian za co otrzymałem stopień porucznika. Wróciłem potem do Marsylii i zakręciłem się koło Mercedes, która jednak wciąż oczekiwała powrotu Edmunda. Czyniła to aż do chwili, kiedy dowiedziała się, że ten zmarł w zamku If. Wówczas to poddała się żałobie, ale po jakimś czasie wyszła za mnie. Było to chyba tak półtora roku po aresztowaniu Dantesa. Moje największe marzenie spełniło się. Zostałem mężem mojej kuzynki, a rok później ojcem. Mercedes bowiem urodziła mi syna, Alberta, którego wręcz pokochałem całym sercem.



Jednakże muszę tutaj zauważyć, że stopień porucznika bynajmniej wcale nie zaspokajał moich coraz bardziej wygórowanych ambicji. Pragnąłem mieć więcej i jeszcze więcej. Skorzystałem więc z nadarzającej się okazji i wróciłem do wojska podczas wojny z Hiszpanią, która to wybuchła w 1823 roku. Otrzymałem wówczas awans na kapitana i zostałem wysłany do Madrytu. Miałem za zadanie umożliwić Francuzom zdobycie tego miasta z jak najmniejszymi dla nas stratami. W mieście tym spotkałem Danglarsa, który robił tam interesy. Było to oczywiście spotkanie zgoła przypadkowe, ale okazało się być dla nas niezwykle owocne. Wszedłem w konszachty z tym oto odrażającym typem, który to już raz pomógł mi osiągnąć szczęście. Dzięki niemu miasto łatwo dostało się w ręce Francuzów, w zamian za co mnie awansowano na pułkownika, a do tego też otrzymałem tytuł hrabiego. Nie przejmowałem się wówczas tym, iż Hiszpania jest moją prawdziwą ojczyzną ze względu na pochodzenie, zaś Francja jedynie mnie wychowała. Liczyło się dla mnie wówczas jedynie zrobienie kariery. Chciałem się bowiem wybić ponad stan. Stać się kimś więcej niż tylko jakimś biednym rybakiem z dzielnicy katalońskiej. Uważałem więc, że w takim wypadku cel uświęca środki.
Byłem już pułkownikiem, a do tego hrabią. Byłem więc kimś. Spełniłem swoje marzenie. Wyprowadziłem się zatem wraz z żoną i synem do Paryża. Zmieniłem nazwisko na de Morcerf, żeby nikt nigdy nie skojarzył mnie z dzielnicą katalońską. Czułem, że zostałem właśnie wielkim panem, ale niestety, moja zachłanność nie znała granic. Chciałem osiągnąć jeszcze więcej. Wiadomo, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia i w moim przypadku stało się tak samo. Kiedy zatem w Grecji wybuchło powstanie o niepodległość przeciwko Turkom, podjąłem brzemienną w skutkach decyzję i pojechałem na tę wojnę jako jeden z licznych europejskich ochotników. Wszedłem potem na służbę do niejakiego Alego Paszy. Nazywano go również Ali Tebelinem, a był on paszą i wezyrem Janiny, a prócz tego najwierniejszym sługą sułtana - oczywiście do czasu, bo podczas powstania wsparł Greków, za co spotkał go gniew sułtana. Z bólem serca przyznaję tutaj, iż diabeł skusił mnie wówczas, abym zdradził tego człowieka, który okazał mi miłość niemal ojcowską. Rozsądek podpowiadał mi, że Janina długo się nie utrzyma, a kiedy już upadnie, sułtan okaże swój gniew wszystkim znajdującym się w niej ludziom, w tym również i mnie. Nie chciałem tego, krew mi się mroziła w żyłach na myśl o tureckich torturach. Dlatego też zaoferowałem się wydać Janinę Turkom. Sam również uknułem plan, jak ma to dokładnie wyglądać.
Sułtan obiecał wysłać swojemu zbuntowanemu wezyrowi znak ukazujący mu, czy spotka go łaska, czy też śmierć. W przypadku, gdyby tym znakiem był znak śmierci, to wierny sługa Ali Tebelina miał od razu wysadzić zamek w powietrze. Namówiłem posłańców, aby pokazali znak ułaskawienia. Dzięki temu wierny sługa, czekający w prochowni z pochodnią w dłoni, został wprowadzony w błąd i zgasił ogień. Wówczas posłańcy rzucili się na niego i zadźgali go nożami jak dzika. Ja zaś otworzyłem bramy Janiny, wprowadzając w nie wojska tureckie, czekające tylko w ukryciu na sygnał do ataku. Ali Tebelin, widząc tę podłą zdradę bronił się dzielnie, ale wówczas to dosięgła go śmierć z mojej ręki. Umierając mój dowódca odwrócił się do mnie i ciął mnie przez rękę nożem, wskutek czego została mi po tym blizna, którą mam do dziś. Ta oto blizna przyczyniła się później do mojego upadku, ale o tym potem. Teraz dodać muszę, iż Turcy hojnie mnie wynagrodzili za mą zdradę. Otrzymałem wielką nagrodę pieniężną, a prócz tego żonę i córkę Ali Paszy, które sprzedałem potem w niewolę sułtanowi. Oczywiście, wszystko to zostało tylko pomiędzy mną a Turkami. Dla wszystkich Francuzów natomiast byłem bohaterem wojennym i powróciłem z tej wyprawy bajecznie bogaty i ze stopniem generała lejtnanta. Nikogo nie zdziwiły moje bogactwa - Ali Pasza bywał niezwykle hojny dla swoich wiernych żołnierzy, a stopień wojskowy, który od niego otrzymałem, został przez króla Francji uznany. A niedługo zaś, po moim powrocie zostałem przyjęty do Izby Parów. Stałem się wówczas jedną z najważniejszych osobistości w całym kraju.



Czy miałem wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiłem w Turcji? Nie przypominam sobie tego. Ze zdradzaniem i zabijaniem jest, jak z kłamstwem. Po pierwszym razie nie wydaje się to już być takie straszne. Nie bałem się również, że ktoś mnie może wydać. Bo niby kto? Za dezercję pod Waterloo nikt mnie nie ukarał. Wydanie stolicy mojej prawdziwej ojczyzny dla Francji było wszak czynem chwalebnym. Ali Pasza zginął z mojej ręki, żona i córka gniły w niewoli. Nie było zatem nikogo, kto mógłby mi zarzucić podłość. Byłem nietykalny.
Wszystko to jednak skończyło się z chwilą, kiedy to do Paryża w roku 1838 przybył hrabia Monte Christo. Uratował on w jakiś sposób życie mojemu synowi podczas karnawału w Rzymie, w zamian za co Albert zaprosił go do stolicy naszej ukochanej Francji i postanowił jeszcze wprowadzić na miejscowe salony. Hrabia przebywając w Paryżu, oczywiście nie mógł nie zapoznać się ze mną ani z moją żoną. Uczynił to już pierwszego dnia pobytu tutaj. Muszę przyznać, iż wywarł on na mnie raczej pozytywne wrażenie i jeżeli już wtedy planował zniszczyć mnie, to nie dał nic po sobie poznać. Odwiedzał nas czasami, zapraszał nas na przyjęcia, uśmiechał się przyjaźnie, a jednocześnie szykował się do tego, aby w odpowiednim momencie wbić mi nóż w plecy.



Niedługo potem Danglars, który to kilka lat temu został baronem i bankierem, zaczął mi poważnie grać na nerwach. Od jakiegoś czasu bowiem istniał pomiędzy nami plan wyswatania ze sobą naszych dzieci. Albert miał poślubić jego córkę, Eugenię, jednak o dziwo Danglars nagle zaczął zwlekać ze ślubem. Nie mogłem tego zrozumieć i pewnego dnia udałem się do niego z pytaniem, dlaczego to robi. Odpowiedział mi wówczas butnie i arogancko, że mój syn nie jest odpowiednią partią dla jego córki. Nie rozumiałem, dlaczego tak uważa, ale bardzo szybko się tego dowiedziałem. Ktoś bowiem umieścił w gazecie wiadomości na mój temat. Wiadomości te ujawniały mój prawdziwy udział w upadku Janiny, a także ogłosiły mnie człowiekiem bez czci i wiary. Izba Parów nie mogła oczywiście zlekceważyć takich oskarżeń, więc stanąłem przed nimi występując w obronie mojego dobrego imienia. Byłem pewien swego zwycięstwa, bo przecież nie było żadnych świadków, którzy mogliby zarzucić mi kłamstwo, a tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Szybko się jednak okazało, iż jestem w błędzie, żył bowiem naoczny świadek moich czynów. Była nim Hayde, córka Ali Tebelina, ta sama mała dziewczynka, którą wraz z jej matką sprzedałem sułtanowi, który to z kolei odsprzedał ją El Kobbirowi, znanemu handlarzowi niewolników, od którego to potem została ona wykupiona przez hrabiego Monte Christo. Hayde przybyła wraz z hrabią do Paryża i korzystając z okazji, iż stoję przed sądem, zjawiła się w siedzibie Izby Parów, a następnie ujawniła moje zbrodnie na dowód wyjawiając, iż mam na ręce bliznę po ranie, jaką mi zadał jej ojciec w chwili śmierci. Jej słowa wywołały we mnie tak wielki szok, że nie byłem nawet w stanie dłużej się bronić. W związku z zaistniałą sytuacją powołano do życia specjalną komisję śledczą celem zbadania tej sprawy. Komisja ta bardzo szybko utwierdziła się w mojej winie, wskutek czego zostałem wykluczony z Izby Parów.
W ten oto sposób moja przeszłość zniszczyła mnie. Wiedziałem jednak, że to nie może być przypadek. Ktoś pomógł mi upaść ze szczytu na sam dół. Ale kto? Mój syn przeprowadził szybko małe śledztwo i odkrył, że za tym wszystkim stoi hrabia Monte Christo. Urażony w swojej dumie Albert wyzwał natychmiast tego nędznego cudzoziemca na pojedynek, ale o dziwo, do tej walki nie doszło. Mój syn przeprosił hrabiego i powróciwszy do domu zaraz mi to oznajmił. Ja zaś wściekły wskoczyłem do powozu, aby już po chwili zjawić się w domu Monte Christa oświadczając, iż skoro mój syn nie raczy walczyć w obronie mego honoru, ja sam muszę to uczynić. Hrabia nie sprzeciwiał się. Zdjął ze ściany w swoim gabinecie dwa kordelasy, rzucił mi jeden z nich, a drugi sam pochwycił i stanął do walki. Pojedynek między nami był krótki - dosyć szybko zostałem rozbrojony. Hrabia jednak o dziwo nie chciał mnie zabić, chociaż go o to błagałem. Nakazał mi tylko iść precz i nigdy więcej nie pokazywać się w jego domu. Wściekły zapytałem go, co ja mu takiego złego zrobiłem, iż tak mnie prześladuje? Wówczas to hrabia wyszedł na chwilę i wrócił ubrany w marynarski strój oświadczając, że jest to kara za zbrodnię wsadzenia go do więzienia na czternaście lat oraz odebranie mu ukochanej Mercedes. Od razu wiedziałem z kim mam do czynienia. Z Edmundem Dantesem. Hrabia Monte Christo okazał się być dawno zmarłym więźniem z zamku If, który powstał z martwych, aby ukarać mnie za moje grzechy sprzed lat.
Przerażony i zrozpaczony wróciłem do domu, gdzie dowiedziałem się, że moja żona i syn opuścili mnie. Zostałem sam - bez rodziny i przyjaciół, jedynie z własną hańbą zdobiącą me czoło niczym piętno. Wiem, co należy mi uczynić i zaraz to uczynię. Tylko jedno mi teraz pozostaje. Krew moja zmaże wszelkie moje winy z nazwiska, które noszę. Oby tylko moja żona i syn wybaczyli mi kiedyś wszystko, co zrobiłem, gdyż ja sobie tego nie potrafię wybaczyć. Już pora, już zbliża się kres. Za chwilę się zabiję. Tak trzeba. Kula w łeb i po wszystkim. Moje zbrodnie są zbyt wielkie, abym mógł je kiedykolwiek w jakiś sposób naprawić. Dlatego wybieram jedyną, możliwą drogę, jaka mi pozostała teraz w życiu. W mym jakże już krótkim, żałosnym życiu.
Żegnaj, Mercedes. Wiedz, że zawsze cię kochałem! Żegnaj, Albercie i spróbuj mi wybaczyć, gdyż ja sobie wybaczyć nie umiem.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 22:49, 23 Paź 2020, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 16:21, 23 Paź 2020    Temat postu: Opowieść Fernanda Mondego

Nie współczuje Fernando. Dostał to, na co zasłużył.
Jaka zdrada taki gniew
Nie dziwi nic
Jaki kamień taki cios
Nie dziwi nic
Jakie życie
Taka śmierć


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 16:23, 23 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 11 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin