Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:52, 23 Paź 2020    Temat postu:

A zatem nie współczujesz Fernandowi, w przeciwieństwie do Mercedes? W sumie ja też mu nie współczuję. Może troszeczkę, kiedy był młody i jeszcze nie spłamił się zdradą. Wtedy można mu jeszcze współczuć. Ale później już nie. A ten wiersz, to jakaś piosenka?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 7:17, 24 Paź 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Owszem to piosenka.
Edyta Geppert, jaka róża taki cierń.
Mercedes wydaję mi się całkiem sympatyczna, a Fernando nie. Od początku była w nim jakaś zimna zawziętość i zapiekłość.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 1:38, 25 Paź 2020    Temat postu:

Rozumiem. Tak m się wydawało, że to jakaś piosenka. Bardzo ładna, tak swoją drogą. Ma naprawdę ładne słowa Smile Fernand w końcu to Katalończyk, czyli Hiszpan. Czego po takim można oczekiwać? Że będzie spokojny, opanowany i wyrozumiały, zwłaszcza w miłości? Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 1:42, 25 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XLI

Dzienniki Jeana Chroniqueura

23 lipca 1855 r. c.d.
Musiałem przyznać, że choć zapiski Fernanda Mondego nie wyjaśniły nam wszystkich istotnych kwestii, to jednak stało się tak, jak powiedziała pani Herrera - rzuciły one znacznie więcej światła na prowadzoną przez nas sprawę i pomogły nam zrozumieć o wiele więcej, niż rozumieliśmy do tej pory. Przede wszystkim zaś, co zresztą moim zdaniem było najważniejsze, pozwoliły nam one poznać historię hrabiego Monte Christo z zupełnie innej strony niż dotychczas. Dowiedzieliśmy się, dlaczego Fernand wziął udział w spisku przeciwko Edmundowi Dantesowi, jakie motywy nim kierowały oraz to, co czuł przez te wszystkie lata, zanim w końcu dosięgła go karząca ręka sprawiedliwości. Muszę przyznać, iż po lekturze tegoż rękopisu było mi jeszcze bardziej żal biednego hrabiego de Monte Christo i tak właściwie, to rozumiałem, dlaczego się zemścił. Ileż on musiał się wycierpieć przez tych czterech nędzników: Caderousse’a, Mondego, Villeforta i Danglarsa.
Sam rękopis uważałem za pełne cynizmu oraz nienawiści studium nad ludzką złą naturą. Jego autor był kanalią i dostał to, na co zasłużył. Czułem się okropnie po jego lekturze. Pocieszało mnie w pewnym sensie to, że pan Mondego alias hrabia de Morcerf miał okropne wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobił. Nie był więc taki zwyrodniały jak baron Danglars, ani tak bezlitosny jak prokurator Gerard de Villefort, co jednak nie zmieniło mojej antypatii do niego. Co prawda, zgodnie z obietnicą daną Mercedes Herrera, postanowiłem nie oceniać jej śp. męża, ale nie zamierzałem też udawać, że gdyby jeszcze żył, to splunąłbym mu chyba w twarz z pogardą.
- Doskonałe są te zapiski, Jean - powiedziała Marta, gdy skończyliśmy czytać rękopis - Idealnie stworzone zapiski zbrodniarza.
Zaśmiałem się delikatnie słysząc jej słowa.
- Zapiski zbrodniarza. Cha cha cha! Och, droga Martusiu! Tak długo już podróżujemy razem, a jednak wciąż mnie zaskakujesz.
Marta słysząc moje słowa zrobiła bardzo zadowoloną minę.
- Tym lepiej. Uznaję twoje słowa za komplement.
- I bardzo dobrze - pokiwałem głową z uśmiechem - Ale nie wiem, co takiego intrygującego znajdujesz w tym rękopisie?
Ukochana moja spojrzała na mnie z figlarnym uśmieszkiem powoli dopijając wino ze swojej szklanki.
- Sam powiedz, Jean, jak często trafiają ci się zapiski stworzone przez zbrodniarza?
Musiałem przyznać, że zdarzały mi się one niezmiernie rzadko.
Marta pokiwała zadowolona głową słysząc moje słowa.
- No właśnie. Sam więc widzisz, że to dość nietypowy rodzaj zapisków i to jest właśnie w nich intrygujące. Ta ich nietypowość, jak i również fakt, że zbrodniarz bez najmniejszej krępacji pisze o tym wszystkim, co uczynił.
- Pisze bez krępacji, ponieważ wie, że stoi już nad grobem i praktycznie wszystko mu jedno. Ale masz rację, to interesujący aspekt psychologiczny.
- Raczej typowa reakcja człowieka, który ma za chwilę umrzeć. Chce dostać łagodniejszy wyrok na Sądzie Ostatecznym, dlatego zbiera mu się na szczerość i chce się wyspowiadać. Zwyczajnie drań liczy na zrozumienie. Każdy, kto ma coś na sumieniu, tak robi.
Wybuchnąłem śmiechem, kiedy usłyszałem jej słowa.
- Chyba raczysz żartować, Martusiu. Niby skąd u ciebie takie wielkie doświadczenie w tych sprawach?
Uśmiechnęła się do mnie tajemniczo i odpowiedziała:
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Poza tym nie obrażaj mnie, proszę. Może i jestem młoda wiekiem, ale na pewno nie głupia. Szesnaście wiosen wcale nie oznacza bycie mało inteligentnym.
Zacząłem jej szybko wyjaśniać, że wcale nie zamierzałem jej obrazić, ale po prostu nie spotkałem, jak dotąd jeszcze kobiety o tak nietypowych zainteresowaniach jak psychologia czy śledztwa dziennikarskie. Marta na to odrzekła, że najwidoczniej mało inteligentnych kobiet poznałem w swoim życiu. Musiałem przyznać jej rację.
Zapłaciłem rachunek i razem wyszliśmy z tawerny.
- A więc, Jean, jakbyś tak ogólnie ocenił naszą dzisiejszą wizytę u pani Mercedes? - zapytała Marta, gdy szliśmy w stronę powozu.
Obdarzyłem ją promiennym uśmiechem, po czym odpowiedziałem:
- Uważam naszą wizytę u tej pani za bardzo owocną. Dowiedzieliśmy się bowiem wielu istotnych szczegółów jak chociażby tożsamość hrabiego Monte Christo, a to moim zdaniem najważniejsze.
Marta spojrzała na mnie ponownie.
- A co sądzisz o naszej informatorce?
- Co ja o niej sądzę? - odpowiedziałem Marcie pytaniem na pytanie - Ano muszę ci powiedzieć, że uważam panią Mercedes za istotę co najmniej głupią.
- O! To ciekawe - zaśmiałem się - A czy wolno wiedzieć, dlaczego tak radykalnie ją oceniasz?
- Może nie tyle radykalnie, co po prostu realnie. Zobacz sama... Jestem pewien, iż hrabia Monte Christo na pewno wciąż ją kochał, a jeśli nawet nie kochał, to na pewno wciąż coś do niej czuł. My Francuzi zwykliśmy mawiać w takich sytuacjach, że stara miłość nie rdzewieje.
Marta, słysząc moje słowa, delikatnie zachichotała.
- Doprawdy? - zapytała zalotnym tonem.
- Ano tak. W każdym razie, zwykle tak się dzieje. A ja jestem pewien, że hrabia i Mercedes mogli być dalej razem, ale ona nie umiała z nim żyć. Nie umiała docenić jego uczuć.
- Tak. Tutaj się z tobą zgadzam - potwierdziła moja ukochana - Ponadto wybrała żałosną egzystencję w samotności wyrzekając się nawet bliższych relacji z synem i jego dziećmi.
- Owszem, bo przecież mogła najspokojniej w świecie, nie myśląc o przeszłości, zamieszkać z synem i jego rodziną, być prawdziwą matką oraz babcią, a zamiast tego...
- A zamiast tego woli egzystować w jakieś norze na przedmieściach Marsylii. Nazywam to egzystencją, gdyż trudno mi jest nazwać to, co ona robi, „życiem”.
- Mnie również. Pytanie jednak, po co ona to robi? Co chce przez to osiągnąć?
Marta szła obok mnie zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią na to zagadnienie. Chyba dość szybko przyszła ona jej do głowy, gdyż po chwili ciszy rzekła:
- Może to jest tak, że ona po prostu... Jakby to ująć... Świadomie szuka samotności, gdyż chce się wszystkim ukazać jako niewinna ofiara męskiej rywalizacji o jej osobę. Chce pokazać wszystkim, jaka to ona jest biedna i nieszczęśliwa, jak to Fernand Mondego odebrał jej ukochanego, zaś hrabia Monte Christo męża oraz godność. Zaprasza nas do siebie, pokazuje swoje ubogie mieszkanie, ukazuje nam siebie jako nieszczęśliwą ofiarę intryg swego kuzyna i męża. Mówi nam: „Zobaczcie, jak ja cierpię”.
Słowa Marty wydawały mi się być co najmniej dziwne, ale kiedy sobie przypomniałem żałosny wygląd mieszkania drogiej ex-hrabiny de Morcerf, to stwierdziłem, że w tym, co mówi moja ukochana, jest wiele prawdy.
- Ale przecież... To jest żałosne... - powiedziałem.
- Nie inaczej. Żałosne. Doskonałe słowo - potwierdziła Marta kiwając palcem - Sama bym lepiej tego nie określiła, ale jak widzisz, nawet takie sytuacje się na świecie zdarzają.
Westchnąłem głośno zastanawiając się nad tym, jak bezdenna potrafi być ludzka głupota.
- Mimo wszystko i tak nieco współczuję tej kobiecie - powiedziałem ze smutkiem i melancholią w głosie - Choćby z powodu jej głupoty.
- Nie współczuj jej, Jean. Nie współczuj - rzekła Marta - Ona by tego bardzo chciała, ale nie jest tego warta. Nie potępiaj jej również. W końcu głupota jest cechą dominującą wielu ludzi na tym świecie. Niestety, głównie kobiet, jednak taka już nasza natura. Zresztą nieważne. Nie współczuj jej, ale też i nie potępiaj. Pamiętaj jedynie, że jeśli jej los jest smutny i żałosny, to tylko i wyłącznie z jej własnej woli. Człowiek jest kowalem własnego losu i bez względu na wszystko, co go spotyka, może wyjść na prostą, jeśli tylko sam tego chce. Mercedes sama wybrała swój los. Dlatego też, jeżeli kogoś może o niego winić, to tylko samą siebie. Nie potępiaj jej ani nie współczuj, bo ani jednego ani drugiego nie jest warta.
- Biedni są ludzie, którzy nie są godni ani naszego współczucia, ani też potępienia - powiedziałem filozoficznym tonem.
- To prawda, bo nawet ludzie, których potępiamy, mogą zdobyć nasze współczucie. A takie osoby jak ona nie zasługują od innych ludzi na nic.
- Masz rację, Marto. Masz rację.
Postanowiliśmy jednak przestać mówić o tej kobiecie, gdyż mówiąc o niej czułem w sercu ogromny smutek, a i mojej towarzyszce podróży też wcale nie było wesoło z tego powodu. Dlatego też zmieniliśmy temat. Marta zapytała mnie, dokąd teraz się udamy.
- Widzisz... W tym jest właśnie problem - odpowiedziałem jej z lekkim zażenowaniem - Mianowicie taki, że sam tego nie wiem.
- Jakże to? - zdziwiła się Marta.
- Tak to. Sama zobacz. Mercedes nie wskazała nam żadnego człowieka, którego moglibyśmy odwiedzić i wypytać go o hrabiego Monte Christo.
- Właściwie to masz rację, ale być może coś wymyślimy...
- Śmiem wątpić. Nie mam nawet żadnego punktu zaczepienia.
- Mimo wszystko uważam, że winniśmy kontynuować poszukiwania.
- No ba! Ale jak to zrobić? Nie wiemy nawet, dokąd mamy się udać, a przecież informator nie zjawi się przed nami niczym deus ex machine.
Ledwo to wypowiedziałem, a przed nami stanął jakiś niski mężczyzna o czarnych włosach i lekkim wąsiku. Od razu go rozpoznałem. Był to Jacopo, Włoch poznany przez nas podczas pobytu w Rzymie.
- Dzień dobry, państwu - powiedział Jacopo, kłaniając się nam nisko.
- Dzień dobry, panie Jacopo - odpowiedziałem zdumiony - A cóż pan tu robi w Marsylii?
- Szukam państwa i to już od jakiegoś czasu - wyjaśnił nam Włoch.
- Szukał nas pan? A niby w jakim celu? - zapytałem zdumiony jego słowami.
- Dokładnie. W jakim celu nas pan szukał? - dodała Marta.
- W takim oto celu.
Wypowiadając te słowa Jacopo wyjął zza pazuchy list i podał mi go do ręki. Zdumiony wziąłem od niego pismo nie wiedząc przez chwilę, co mam z nim zrobić.
- Cóż to takiego jest?
- Niech pan otworzy i sam przeczyta - odpowiedział mi tajemniczym głosem Jacopo - W piśmie tym wszystko jest wyjaśnione.
Ciekawość zżerała mnie od środka, dlatego też szybko otworzyłem list i zachłannie zacząłem go czytać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 1:50, 25 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 22:15, 25 Paź 2020    Temat postu: Moje powieści i opowiadania

Marta ma dopiero szesnaście lat ? Nie wiem czemu, ale wydawała mi się starsza o kilka ładnych lat, taka pewna siebie, a nawet lekko zarozumiała w ocenianiu innych.
Niesamowite Jacopo sam się pojawił z tym pismem u naszej pary śledczych.
I co w tym piśmie jest, ciekawość mnie rozpala, jakie tajemnice się tam kryją.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 2:46, 26 Paź 2020    Temat postu:

Owszem, ma dopiero szesnaście lat. W sumie wydaje się to dość mało, ale pamiętajmy, że w tamtych czasach już takie dziewczyny wydawano za mąż. No i wtedy dziewczyny szybciej dorastały i w ogóle. Poza tym w powieściach doby romantyzmu niejeden raz bohater miał za ukochaną nastolatkę, dlatego uznałem, że tutaj pasuje to idealnie, właśnie taki wiek Smile A jej zachowanie... No właśnie ono wskazuje na jej wiek. Starsza dziewczyna ma więcej doświadczenia i mniej pewności siebie, mniej zarozumiałości w sobie. W każdym razie tak sądzę Smile Tak, Jacopo zjawił się niespodziewanie. Ale cóż... Jak zapewne się domyślasz, to nie jest to wcale przypadek, moja droga Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 4:35, 26 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XLII

List hrabiego Monte Christo do Jeana Chroniqueura

Szanowny Panie,

Z poufnych informacji dowiedziałem się, że poszukujesz Pan wszelkich wiadomości o mej skromnej osobie i robisz to Pan na polecenie swego ojca chrzestnego, a mojego dobrego znajomego, pana Alfonsa de Beauchampa. Poszukiwania na pewno zapędziły Pana już bardzo daleko, więc zapewne dowiedział się Pan już bardzo wielu istotnych szczegółów. Jestem tego pewien, gdyż z poufnych informacji wiem, że jest Pan człowiekiem niezwykle inteligentnym, a ponadto i rozumnym. Co za tym idzie tożsamość moja nie jest już, jak zakładam, Panu obca. Jednakże, jak mniemam, nie wie Pan jeszcze wszystkiego na mój temat. Z tego też powodu chciałbym serdecznie was zaprosić do siebie, do swego pałacu w Algierii - Pana i Pańską uroczą towarzyszkę (gdyż doskonale wiem, iż nie podróżujesz Pan sam). Ja i moja żona z wielką przyjemnością ugościmy was na tak długo, jak okaże się to konieczne. Ze swojej strony zobowiązuję się również opowiedzieć Panu, Panie Chroniqueur, całą swoją historię razem z niezbędnymi do pełnego jej zrozumienia szczegółami. Mam nadzieję, iż moja opowieść pomoże Panu napisać doskonały artykuł do Pańskiej gazety, a prócz tego poznać mnie i spróbować zrozumieć, gdyż to zrozumienia przede wszystkim potrzebuję od ludzi.
Człowiek, który dostarczy Panu ten oto list, jest człowiekiem godnym szacunku i zaufania. Nazywa się Jacopo i jest mym serdecznym przyjacielem, a prócz tego druhem z czasów, gdy byłem jeszcze przemytnikiem Edmundem Dantesem i bynajmniej nie śniło mi się nawet zostać hrabią Monte Christo. Jacopo zabierze Pana i Pana uroczą towarzyszkę do mojej posiadłości, gdzie będziemy mogli omówić ze szczegółami moją historię. Liczę na to, iż doceni Pan moją propozycję i nie odmówi mi bez względu na to, jakie sprawy mogą Pana zatrzymywać w Paryżu.
Pozdrawiam Pana i Pańską uroczą towarzyszę serdecznie oraz życzę wam obojgu przyjemnej podróży do mej posiadłości, jak i również liczę na to, iż szybko się spotkamy.

Podpisano:
Edmund Dantes,
Hrabia de Monte Christo.

PS. Pragnę zauważyć, iż może to niezbyt grzeczne z mojej strony, ale moje zaproszenie nie jest moim pobożnym życzeniem, lecz żądaniem. Z góry muszę bowiem uprzedzić, Panie Chroniqueur, iż nie przyjmuję odmowy. Oczekuję zatem Szanownego Pana, jak i również Pańskiej towarzyszki w ciągu najbliższych dwóch tygodni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 4:37, 26 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 10:33, 26 Paź 2020    Temat postu: List hrabiego Monte Christo do Jeana Chroniqueura

Ależ zwrot akcji. Sam hrabia Monte Christo żąda spotkania z dziennikarzem.
Co mu wyjawi ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:20, 27 Paź 2020    Temat postu:

Właśnie, już coraz bliżej do spotkania z samym hrabią Monte Christo i poznaniem wszystkich jego sekretów Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:25, 27 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XLIII

Dzienniki Jeana Chroniquera

23 lipca 1855 r. c.d.
Po przeczytaniu listu hrabiego Monte Christo do mojej skromnej osoby poczułem ogromną radość. To było tak, jakby samo niebo z rajem włącznie, otworzyło przede mną swoje podwoje. Oto nareszcie miałem okazję poznać tego tajemniczego i wielkiego zarazem człowieka, jakim był hrabia Monte Christo. Miałem prócz tego otrzymać też skrupulatną relację jego dziejów i to miałem ją dostać z pierwszej ręki, czyli od niego samego. Chyba nic bardziej w tej chwili nie mogłoby mnie jednocześnie zaskoczyć i uradować. Spodziewałem się spotkać w swojej podróży jedynie ludzi, których to hrabia znał i jedynie od nich spodziewałem się dowiedzieć wszystkich informacji o interesującym mnie człowieku. To, że będzie mi dane poznać samego pana de Monte Christo nie śniło mi się w nawet najbardziej śmiałych snach, ale cóż... Skoro los zsyłał mi taką szansę, nie miałem zamiaru jej zmarnować.
Podałem list do przeczytania Marcie. Ta zaś uśmiechnęła się do mnie i po lekturze papieru złożyła go na cztery i oddała mi.
- Cóż, najdroższy... - powiedziała - Nie zostało nam zatem nic innego, jak tylko popłynąć do Afryki i poznać tego pana osobiście. Jestem ciekawa, jaki on jest. Jak ci się wydaje?
Zastanowiłem się przez chwilę, nim odpowiedziałem.
- Coś mi mówi, że będzie przypominał jakiegoś orientalnego księcia żywcem wyjętego z kart „Baśni Tysiąca i Jednej Nocy”.
- Owszem, to możliwe - rzekła z uśmiechem na twarzy Marta - Chociaż przez tyle lat gust mógł mu się zdecydowanie i definitywnie zmienić.
- I to nie jest niemożliwe - pomyślałem na głos, po czym dodałem: - Najlepiej jednak zrobimy, jeżeli po prostu popłyniemy do Afryki i poznamy osobiście tego pana, nie wyciągając o nim zbyt pochopnie wniosków.
Spojrzałem na Jacopo i powiedziałem mu, czegóż to oczekuje od niego jego pan. Jacopo zaś uśmiechnął się tylko i ukłonił nam delikatnie, po czym rzekł:
- Nie ukrywam, moi państwo, że będzie to dla mnie ogromny zaszczyt przewozić moim skromnym jachtem wielce szanownych państwa i mówię to jak najbardziej poważnie. A zatem... Zapraszam serdecznie na pokład.
Nie mogliśmy nie skorzystać z tak serdecznego zaproszenia, dlatego też udaliśmy się oboje na statek życzliwego nam Włocha. Wcześniej jednak spakowaliśmy i zabraliśmy ze sobą najważniejsza bagaże swoje oraz Marty. Wzięliśmy również służbę mojej ukochanej, bo ostatecznie nie mogliśmy jej pozostawić we Francji wtedy, kiedy sami podróżowalibyśmy po świecie. Napisałem też przy okazji krótki list do mojego ojca chrzestnego, w którym wyjaśniłem powody, dla których opuszczam kraj i kontynent, w którym się on znajdował, bo przecież nie mogłem opuścić Francji oraz Europy bez słowa wyjaśnienia mojemu pryncypałowi. Odpowiedzi nie otrzymałem, ale pamiętałem doskonale, że przecież Alfons de Beauchamp dał mi zezwolenie podróżowania gdziekolwiek chcę i jak długo chcę (oczywiście w granicach rozsądku), bylebym tylko znalazł jak najwięcej informacji na temat hrabiego Monte Christo. Wiedziałem więc, że uszanuje on moją decyzję, ale mimo to i tak wolałem go powiadomić o swoich poczynaniach.
Wsiedliśmy na pokład jachtu Jacopo, po czym jego kapitan rozlokował nas w naszych kajutach. Ponieważ ja i Marta byliśmy kochankami, to oboje zajęliśmy jedną kajutę. Prawdę mówiąc, to Jacopo sam nam ją przydzielił. Oczywiście, nie mówiliśmy mu nic na ten temat, że jesteśmy sobie na tyle bliscy, jednak on doskonale wszystkiego się domyślił. Trudno zresztą, żeby było inaczej. W końcu musiałby naprawdę być mało rozgarnięty, żeby nie domyślić się, jakie relacje łączą dwoje młodych ludzi płci obojga, którzy podróżują ze sobą we dwoje, dla niepoznaki zaś otaczając się liczną służbą. Jacopo do głupców się bynajmniej nie zaliczał, dlatego też z ogromną wręcz łatwością przyszło mu domyślić się, co nas łączy. Domyśliwszy się zaś tego wszystkiego, rozlokował nas na swym statku w taki oto sposób, aby nam to odpowiadało.
- Mam nadzieję, że wam będzie wygodnie na moim statku - powiedział zostawiając nas samych w kajucie - Kolacja już niedługo, proszę państwa. Zapraszam na nią serdecznie.
Uśmiechnąłem się do Marty i mocno ją do siebie przytuliłem. Czułem się cudownie mogąc razem z nią podróżować ku nieznanym lądom i to na pokładzie wspaniałego statku, ku spotkaniu z tajemniczym hrabią de Monte Christo. W moim sercu zbierało się wręcz ogromne podniecenie połączone z niecierpliwością. Nie mogłem się już doczekać, aby wreszcie poznać tego pana i historię jego życia. Spodziewałem się, że na pewno będzie ciekawa, porywająca i interesująca, a przynajmniej miałem taką nadzieję.
Gdy już nadszedł czas kolacji, udaliśmy się do kajuty kapitana. Jacopo miło nas przyjął i poczęstował najlepszymi potrawami, jakie tylko miał na pokładzie. Były one naprawdę smakowite. Świeże ryby wyłowione godzinę temu z morza, słodkie wino oraz kilka innych pysznych potraw.
- Jedzcie, państwo, śmiało. Nie krępujcie się - powiedział Jacopo. dając rękoma znak, abyśmy rozpoczęli ucztę.
Skorzystaliśmy ochoczo z zaproszenie i jedliśmy, a kiedy skończyliśmy nasz posiłek, to Jacopo zapalił cygaro i wygodnie rozsiadł się na krześle.
- Do Afryki, proszę państwa, dopłyniemy dopiero za dwa dni. Z tego też powodu chciałbym, aby ten czas przeszedł w sposób niezwykle dla nas przyjemny.
- Jesteśmy za to panu niewymownie wdzięczni, panie Jacopo. Bardzo panu za to dziękujemy - odpowiedziałem.
Jacopo uśmiechnął się do mnie tajemniczo.
- Jeżeli pan sobie tego życzy, panie Chroniqueur, to mogę zostać pana kolejnym informatorem i opowiedzieć panu teraz wszystko, co tylko wiem o hrabim Monte Christo. Nie wniesie to, być może, nazbyt wiele do pańskich wiadomości, jednakże bardzo liczę na to, że dowie się pan kilku niezwykle interesujących dla pana rzeczy. Co pan na to?
Nie muszę tu chyba wyjaśniać, że oczywiście ochoczo skorzystałem z jego propozycji i przyjąłem ją z pocałowaniem ręki - rzecz jasna, obyło się tutaj bez połączenia jego dłoni z moimi wargami, gdyż poprzestałem tylko na podziękowaniu, a także wyjęciu dziennika i zapisania tego, co nasz drogi kapitan zaczął mi opowiadać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 3:14, 27 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 14:36, 27 Paź 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniquera

Ciekawe co zdradzi Jakobo ?
To musi być bardzo fascynujące, wiedza o tajemniczym hrabim Monte Christo, samo przebywanie u boku tej legendarnej postaci.
Dla mnie historia hrabiego nie jest jedynie powieścią rozrywkową. To moralitet o sile zemsty. Że w świecie odwróconych wartości nie da się je zwalczyć, samemu po zło nie sięgając. Historia o odkupieniu jak ze Starego Testamentu, bo zemsta staje się nadzieją.
A w twojej wersji ta znana nam wszystkim dobrze historia nabrała nowych uczuć i barw.
Jak to się wszystko potoczy dalej Hubercie Kronikarzu ?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 14:37, 27 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:10, 28 Paź 2020    Temat postu:

Naprawdę aż tak Ci się spodobała ta historia? I poważnie w moim wykonaniu ta opowieść nabiera nowych barw? Smile Wiesz, pisząc ją pomyślałem sobie, że to będzie inny rodzaj sequela, czyli to samo, co w oryginalnej powieści, ale z ukazane z perspektywy samych bohaterów ukazane. Dodatkowo jeszcze ukazane pokrótce dalsze losy bohaterów, aby było ciekawiej. Cieszę się, że ta wizja do Ciebie przemawia Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 3:39, 30 Paź 2020    Temat postu:



Rozdział XLIV

Opowieść Jacopa

Urodziłem się we włoskiej rodzinie rybackiej. Moi rodzice nie należeli, jak to się mówi, do ludzi zamożnych, dlatego też ja i moje rodzeństwo musieliśmy od najmłodszych lat szukać różnego rodzaju innych środków powiększenia naszych dochodów. Ale cóż to niby za sposób zarabiania mogłem wybrać ja, syn biednego rybaka? Na to, aby zostać politykiem byłem zbyt biedny oraz za nisko ustawiony. Co do biedniejszych robót, to były one zdecydowanie źle opłacane. Nie można było za taką wypłatę wyżywić kilkuosobowej rodziny. Mówię „kilkuosobowej”, gdyż tak to już jakoś wypada, że my, ludzie z biedniejszych rodzin, zawsze mamy mało pieniędzy i mnóstwo dzieci. Tak to już na tym świecie Pan Bóg stawia losy ludzkie. Ci bogaci mają mało dzieci i posiadają je chyba tylko dla zabawy albo na pokaz, zaś my, biedni ludzie, co to serca mamy jak na dłoni wyłożone, posiadamy mało pieniędzy i dużo dzieci, ale za to my je kochamy i z serca wprowadzamy je na świat, jednak brak gotówki powoduje, że wielu z nas schodzi potem na złą drogę, aby móc w jakikolwiek sposób pomóc swoim bliskim.
Musiałem więc dla wyżywienia swej skromnej osoby i najbliższych członków mojej rodziny zejść na drogę przestępstwa. Miałem tutaj bardzo duży wybór, gdyż jak każdy mądry człowiek wie, przestępstwo dzieli się na dwie kategorie, te z kolei zaś na mniejsze kategorie. Te duże to takie, w których albo trzeba zabijać, albo nie trzeba, a wręcz nie powinno się tego robić. Do pierwszej z tych kategorii zalicza się zawód rabusia, który to grasuje po drogach. Ludzie z tego fachu bezwzględnie zabijają ludzi i nie mają przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia. Następni w tej grupie zawodów są piraci. Także zabójcy i to jak się patrzy. To zrozumiałe, że nie chciałem zostać człowiekiem, który odbiera życie innym istotom ludzki, gdyż jestem człowiekiem wierzącym i jeżeli musiałbym zabijać, to jedynie w obronie własnej lub w obronie swoich bliskich. Zaś piraci czy grasanci na drogach nie zabijają z takich właśnie powodów. Od razu więc odrzuciłem takie zawody.
Druga z kolei kategoria przestępstw to ta, do której należą kieszonkowcy, przestępcy uliczni oraz przemytnicy. W każdym razie ja takie właśnie zawody z tej kategorii znam. Z braku możliwości należenia do poprzedniej kategorii, musiałem wybrać jeden zawodów tej drugiej. Niestety, szybko się okazało, że nie posiadam najmniejszych nawet żadnych zdolności do okradania ludzi na ulicy. Także bycie kieszonkowcem nie było moim powołaniem. Musiałem więc wybrać zawód ostatni z możliwych - przemyt.
Szybko się okazało, że jest to zawód w sam raz dla mnie. Po pierwsze wiązał się on z morzem, które zawsze było mi naprawdę bliskie. Od dziecka pływałem po nim łowiąc ryby, więc co jak co, ale doskonale wiedziałem, gdzie i jak płynąć, aby uniknąć kontroli celnej lub jak wyjść ze sztormu, gdyby nas takowy złapał. Poza tym w przeciwieństwie do pirata przemytnik wcale nie musi zabijać ludzi. Nie musi też rabować. Przemytnik po prostu bierze towar i przewozi go bez żadnej kontroli celnej, po czym sprzedaje z zyskiem. Nikogo przy tym nie musi zabijać. Uznałem więc, że to najmniej brutalny ze wszystkich nielegalnych zawodów na świecie, dlatego też stał się on również i moim zawodem.
Dość łatwo udało mi się znaleźć statek, a także załogę, która zechciała mnie zwerbować. Nie było to tak trudne, jakby się mogło wydawać. Przemytników jak psów, niekiedy nawet było ich więcej aniżeli miejsc na statkach, na których się chcieli zatrudnić. Łatwo z tego wywnioskować, że ten zawód jest wciąż popularny, ale mniejsza o to. Zostałem przemytnikiem poprzez wstąpienie do załogi statku o nazwie „Panna Amelia”. Dość szybko zaprzyjaźniłem się z jego kapitanem oraz załogą. Polubili mnie i przyjęli jak brata. Pływałem z nimi przez kilka ładnych lat poszerzając mocno dochody swoje, a także mojej rodziny. Zapewne do dzisiaj byłbym tylko zwykłym przemytnikiem, gdyby nie pewne wydarzenie, które miało miejsce w roku 1829.
Tego oto roku udało się nam wyłowić z morza rozbitka. Był on zarośnięty i wycieńczony, a do tego ubrany w podarte łachmany. Widać było wyraźnie, że jest zbiegłym więźniem, chociaż uparcie nie chciał się do tego przyznać. Powiedział nam, że pochodzi ze statku, który rozbił się poprzedniego dnia podczas sztormu. Na jego szczęście takowa katastrofa rzeczywiście miała miejsce i przez chwilę nawet byliśmy gotowi uwierzyć w tę jego bajeczkę, jednak strzał z zamku If, właśnie przez nas mijany, dał nam wyraźnie do zrozumienia, z kim mamy do czynienia. Pomimo to człowiek ów dalej mówił swoje. Swój zarost i długie włosy wytłumaczył nam tym, że składał on śluby niegolenia się aż do dzisiejszego dnia. I chociaż kłamał w żywe oczy, to my uznaliśmy, że lepszy więzień niż celnik, a poza tym człowiek ów doskonale znał się na morskim fachu. Zaproponowaliśmy mu zatem wstąpienie do naszej załogi. Zgodził się bez wahania. Kiedy nam bardziej zaufał, zdradził nam swe prawdziwe nazwisko. Nazywał się Edmund Dantes, a w więzieniu na wyspie If spędził czternaście długich lat.



Pływaliśmy na pokładzie „Panny Amelii” razem z naszym nowym nabytkiem, który dość szybko okazał się nader pomocny. Podczas jednej wyprawy doszło do strzelaniny z celnikami. Nie lubiliśmy z nimi walczyć, bowiem nie znosiliśmy przemocy. W tym oto jednak wypadku musieliśmy odpowiedzieć ogniem na ogień. Gdyby nas schwytano, posłano by nas bez wahania na galery i pływalibyśmy do końca życia przykuci łańcuchem do ogromnej, starej krypy pełnej innych takich frajerów jak my, którzy się dali wziąć żywcem. Nie uśmiechało się nam to, nie mówiąc już także o tym, iż wydawało się nam, że tak surowa kara za dość drobne przewinienie jest co najmniej niesprawiedliwa. Broniliśmy więc swojej wolności zażarcie niczym lwy. Podczas tej walki Dantes został ranny. Oberwał on w ramię kulką przeznaczoną dla mnie, gdyż zasłonił mnie własnym ciałem. Od tego czasu stał się moim najlepszym przyjacielem. Oczywiście nigdy nie zapomniałem mu tego wspaniałego i szlachetnego czynu, jakiego dokonał w mojej obronie.
Kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się podczas naszych wypraw na wyspie Monte Christo. Była ona swego rodzaju takim portem przystaniowym dla naszego okrętu, a niekiedy nawet i kryjówką. Edmund Dantes wykazywał dziwne zainteresowanie tą wyspą, choć nigdy się otwarcie do tego nie przyznał. W końcu jednak, podczas jednego na niej pobytu Edmund poszedł polować na kozice. Wracając biedak upadł i skręcił nogę. Nie mogliśmy go zabrać na nasz statek, nie czyniąc mu przy tym krzywdy. Ponadto zaś towarzysz podróży ze skręconą nogą byłby dla nas tylko zawadą, a nam szykowała się kolejna intratna wyprawa. Mieliśmy więc dylemat, co powinniśmy zrobić. Dantes w końcu zaproponował, żebyśmy go pozostawili na wyspie i potem wrócili po niego pod koniec owej planowanej wyprawy. Tak też, pomimo licznych wątpliwości, zrobiliśmy. Ja zaś byłem gotów zostać z Dantesem rezygnując ze swego udziału w zyskach, lecz Edmund nie zgodził się na to, abym był poszkodowany z jego powodu. Ostatecznie też zostawiliśmy go na wyspie z zapasem jedzenia i amunicji. Gdy wróciliśmy, był już zdrowy. Zabraliśmy go do Marsylii, gdzie mieliśmy zamiar przepić i przejeść oraz prześpiewać nasz łup, jak zwykliśmy dotąd to czynić. Ja oczywiście prócz tego wspomagałem zyskami swoją rodzinę sobie pozostawiając niewiele.
Gdy już byliśmy w Marsylii, Edmund złożył mi pewną propozycję nie do odrzucenia. Poprosił mnie o drobną przyjacielską przysługę, obiecując mi za nią wdzięczność do końca życia. Kazał mi iść w głąb Marsylii i zapytać o dwoje ludzi, którzy nazywali się Ludwik Dantes i Mercedes Herrera. Nie mogłem odmówić tak drobnej przysługi człowiekowi, który uratował mi życie i to bez względu na to, jakie też motywy nim kierowały. Poszedłem więc, lecz niestety powróciłem ze smutnymi wiadomości. Ludwik Dantes nie żył, zaś Mercedes Herrera zniknęła. Edmund podziękował mi, po czym wystąpił z załogi „Panny Amelii” radząc, abym uczynił to samo. Posłuchałem jego rady, a on kupił mi piękny i wspaniały jacht, na którego pokładzie właśnie się znajdujemy. Zostałem jego kapitanem. Dość szybko zebrałem załogę do niego, składająca się w większości z dawnych przemytników okrętu „Panna Amelia”. Edmund zaś również nabył mały statek, na którym chciał ruszyć w świat. Zaproponowałem mu, abyśmy obaj ruszyli w drogę na pokładzie obu naszych statków. Pomimo początkowych obiekcji, ostatecznie wyraził na to zgodę i ruszyliśmy w drogę. Zanim to się jednak stało, mój drogi przyjaciel musiał załatwić jeszcze pewną ważną sprawę. Powiedział mi, że w Marsylii dowiedział się o spadku, który właśnie odziedziczył. Spadek ów uczynił go bajecznie bogatym i dlatego już nie musiał zajmować się szmuglem. Za pomocą wyżej wymienionego spadku wynagrodził on swych do niedawna jeszcze kolegów po fachu za okazaną mu przyjaźń. Moja rodzina nie musiała się już nigdy martwić o pieniądze, zaś wszyscy członkowie załogi „Panny Amelii” otrzymali po jednym diamencie. Zaraz po tym wydarzeniu, drogi moich dawnych kompanów z tego pięknego okrętu się rozeszły. Część z nich, łącznie z samym kapitanem, porzuciła swój dawny zawód. Reszta natomiast została moją załogą. Z kolei ja sam oddałem się pod komendę Edmunda, który wyrobiwszy sobie paszport na nazwisko lord de Wilmore kazał nam płynąć na Monte Christo, po czym wydobył z wyspy tajemniczą skrzynię. Nie powiedział nam, co w niej jest, dopiero później ja sam poznałem prawdę. Najpierw jednak musiałem złożyć przysięgę Edmundowi, że nigdy nikomu nie powiem o tym, co od niego teraz usłyszę. Nie mówiłbym wam tego, gdyby nie to, że dzisiaj przysięga ta już nie obowiązuje. Wieści te hrabiemu na pewno nie zaszkodzą.



Edmund Dantes przed laty był marynarzem z Marsylii. Miał zostać kapitanem statku, na którym pływał. Pragnął się również ożenić z Mercedes Herrera, rybaczką z Katalonii, ale dwóch ludzi sprzysięgło się przeciwko niemu - pierwszym z nich był inny marynarz, pływający na tym samym statku, co biedny Dantes. Zazdrościł Edmundowi jego szybkiego awansu, ponieważ uważał, że to jemu się on należy. Drugim zaś człowiekiem nienawidzącym mojego przyjaciela, był kuzyn Mercedes Herrera, zakochany w niej do szaleństwa młody rybak z Katalonii. Obaj uknuli podły spisek i fałszywie oskarżyli Edmunda o bonapartyzm, a zapewne wszystkim wiadomo, jak za czasów Ludwika XVIII okrutnie prześladowano zwolenników ex-cesarza Francuzów. Edmund trafił przed oblicze zastępcy prokuratora generalnego, który szybko odkrył, że Dantes otrzymał list od samego Napoleona do jego agenta. Ponieważ Edmund nie wiedział w ogóle, co jest treścią listu, zastępca prokuratora postanowił go wypuścić. Zmienił jednak zdanie, gdy odkrył, że agentem cesarza jest pan Noirtier, z którym zastępca prokuratora był spokrewniony. Podły urzędnik wiedział doskonale, że gdyby ktokolwiek się o tym fakcie dowiedział, to jego kariera byłaby skończona. Dlatego bezwzględnie posłał Edmunda na dożywocie do zamku If. Dantes spędził tam czternaście długich lat, podczas których poznał on współwięźnia, niejakiego księdza Farię. Ten zaś opowiedział mu o wielkim skarbie ukrytym na wyspie Monte Christo. Kiedy ów współwięzień umarł, Dantes zawinął się w jego pogrzebowy całun i jako on został wrzucony do morza. Uwolniwszy się tam z całunu, płynął morzem wpław, a w końcu trafił na pokład „Panny Amelii”. Teraz zaś, kiedy zdobył ów tajemniczy skarb, postanowił go wykorzystać, aby się okrutnie zemścić na ludziach, którzy zniszczyli mu życie.
Gdy tylko poznałem prawdziwą historię mojego przyjaciela, oburzyłem się mocno na postępowanie jego wrogów. Jestem z pochodzenia Włochem i jak na pewno każdy dobrze wie, my Włosi emocjonalnie jesteśmy mocno przywiązani do zemsty za uczynione nam niegdyś krzywdy. Vendetta musi być, dlatego też bez wahania ofiarowałem Edmundowi Dantesowi swoje usługi. Obiecałem zachować sekret tajemniczej skrzyni na pokładzie jachtu Dantesa i zachowałem go. Załoga na szczęście nie zadawała nam zbędnych pytań. Oddani Edmundowi do reszty, nie interesowali się tym, co on ukrywa. Na szczęście wspólne przemytnicze wyprawy łączą często ze sobą ludzi do tego stopnia, że mogą oni na sobie polegać zawsze i wszędzie.
Jeśli chodzi o zemstę, to zaproponowałem Edmundowi wyjście siłowe, czyli zabić nożem każdego z wrogów, ale cóż... Tak z pewnością postąpiłby Jacopo albo nawet dawny Dantes przemytnik. Lord de Wilmore (bo takie oto nazwisko przyjął Dantes) miał inny plan. Chciał dowiedzieć się wszystkiego o swoich wrogach i zniszczyć ich odkrytymi tajemnicami. Pływaliśmy więc naszymi dwoma statkami po świecie, szukając przy tym każdej informacji na temat trzech ludzi: Danglarsa, Fernanda Mondego oraz Gerarda de Villeforta. Nie była to łatwa podróż. Trwała ona aż dziewięć lat. Lord de Wilmore stał się przez ten czas hrabią Monte Christo. Zdołał się bardzo dużo dowiedzieć o Danglarsie i Fernandzie Mondego. Udało mu się nawet kupić od sułtana pewną grecką księżniczkę imieniem Hayde, która to posiadała na wroga numer 2 mnóstwo kompromitujących wiadomości. Villefort wciąż był poza naszym zasięgiem, ale i o nim mieliśmy się jeszcze dość dużo dowiedzieć. Długo by było opowiadać o wszystkim, co przeżyliśmy przez dziewięć lat tej podróży. Wspomnieć jednakże należy, że podczas podróży spotkaliśmy kolejnego przemytnika i mego rodaka zarazem. Nazywał się Giovanni Bertuccio. Okazało się, że posiadał on pewne naprawdę bardzo ciekawe wiadomości na temat świętoszkowatego pana de Villeforta. Hrabia Monte Christo więc zwerbował go na służbę do siebie.



Rozpoczęła się zemsta. Sam nie byłem jej świadkiem. Podczas, kiedy hrabia działał, ja i moi ludzie podróżowaliśmy po świecie zdobywając nowe wiadomości dla Edmunda, a przy okazji również przemycając liczne towary, zaś wyspa Monte Christo za zgodą naszego kochanego hrabiego (który ją, nawiasem mówiąc, kupił), służyła nam za port i kryjówkę. Pamiętam nawet wydarzenie, jak w roku 1838 podczas jednego pobytu we Włoszech hrabia ucztował z nami na owej wyspie. Zjawił się wówczas na niej baron Franz d’Epinay, który chciał w tym miejscu zapolować na kozice, został jednak przez nas schwytany oraz zabrany przed oblicze hrabiego. Ten zaś ugościł go najlepiej jak mógł, po czym kazał odesłać go do hotelu, w którym ten mieszkał.
Co do samej zemsty hrabiego Monte Christo, to niewiele o niej wiem. Mogę jednak wam powiedzieć, że podróżowałem niekiedy z polecenia samego Edmunda i zdobywałem dla niego niezbędne papiery, dokumenty itd, które to potwierdzały wszystkie dowody zebrane przeciw jego wrogom, żeby ich skompromitować. Gdy tylko je zdobywałem, to natychmiast dostarczałem hrabiemu. Pamiętam, jak się cieszył, kiedy podawałem mu do ręki ostatni już element ogniwa łańcucha jego zemsty. Rozmawiał on wówczas ze mną, Hayde, Bertucciem, a także swoim czarnoskórym niewolnikiem Alim, jak z najlepszymi przyjaciółmi (którymi my, nawiasem mówiąc, jak najbardziej się czujemy) i oznajmił, że ma już wszystko, aby móc rozpocząć polowanie na swych wrogów. Zacierałem wręcz ręce z radości. Nadszedł czas rewanżu. Oczywiście ja sam do jego realizacji użyłbym jedynie korsykańskiego noża z kilkunastocentymetrowym ostrzem, jednak z drugiej strony nie umiałem odmówić mojemu przyjacielowi pomysłowości. Sposób, w jaki to zniszczył swoich wrogów pozbawiając ich majątków oraz ośmieszając i ujawniając wszystkie ich głęboko skrywane tajemnice był po prostu genialny. Ci ludzie dostali coś o wiele gorszego niż zemstę. Z perspektywy czasu sądzę, że to była najlepsza dla nich kara. O wiele gorsza niż zaprawienie nożem.



W październiku 1838 roku zemsta Edmunda się dokonała, a ja sam na jego polecenie popłynąłem na wyspę Monte Christo, gdzie spotkałem pewną zakochaną parkę, którą to Dantes połączył ze sobą. Wręczyłem im list od hrabiego i zabrałem do ich nowego domu, po czym popłynąłem na Wschód, gdzie do dzisiaj wiernie służę mojemu panu i przyjacielowi, od czasu do czasu zajmując się przemytem. Przede wszystkim jednak wypełniam polecenia mego pana, tak jak i dzisiaj to robię wioząc państwa do niego.
Myślę, że mogę na tym zakończyć historię, choć prawdę mówiąc, jest jeszcze coś, o czym należy wspomnieć. Otóż kilka lat po zakończeniu swej zemsty mój pan sam nieomal padł ofiarą pomsty ze strony syna Villeforta. Mówię o tym nędzniku, młodzieńcu nazwiskiem Benedetto. On to, chcąc pomścić śmierć swojego ojca, prokuratora de Villeforta, zaatakował Edmunda i jego ukochaną żonę w Wenecji oraz porwał ich jedyne dziecko zmuszając mojego przyjacielu, aby ten przybył po nie na Monte Christo. Na całe szczęście Benedetto nie przewidział tego, że wśród swoich bandytów ma człowieka o imieniu Peppino, który wciąż był wiernym sługą Edmunda Dantesa. On to właśnie powiadomił o wszystkim Bertuccia, a potem razem z nim zawiadomili o wszystkim mnie, kiedy ze swoimi ludźmi przybywałem na wyspę Monte Christo, aby ukryć w niej swoje towary, jak to często robiłem. We trójkę uknuliśmy wręcz diabelnie skuteczny plan działania. Peppino przekazał nam dziecko Edmunda i Hayde, po czym ja i Bertuccio bardzo mocno związaliśmy go i zakneblowaliśmy, aby w razie ucieczki z naszych rąk Benedetto za nic w świecie nie podejrzewał naszego wspólnika o zdradę. Następnie zaś oddałem dzieciątko mojego przyjaciela pod opiekę kilku z mych ludzi, zaś z resztą udałem się na akcję. Wraz z Bertucciem zabiliśmy dwóch bandytów tego łajdaka Benedetta, wcieliliśmy się w nich potem i jako oni wprowadziliśmy moich przemytników na Monte Christo. Tam też doszło do walki, podczas której wybiliśmy, co do jednego tych nędzników, ale niestety Benedetto (zgodnie z naszymi przewidywaniami) zdążył uciec wysadzając za sobą grotę. Edmund nie był jednak w ciemię bity i po prostu wyprowadził nas innym przejściem. Gdy już byliśmy bezpieczni, to zaraz oddałem dziecko Hayde, po czym wraz z Bertucciem i Edmundem udaliśmy się do Paryża w pościg za Benedettem. Przebrani za grabarzy dopadliśmy go w grobowcu rodziny de Villefort i tam wydaliśmy w ręce żandarmów. Łotr poszedł na gilotynę, co od dawna mu się należało, zaś mój przyjaciel może już spać spokojnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pią 3:51, 30 Paź 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 15:29, 30 Paź 2020    Temat postu: Opowieść Jacopa

Jacob to bardzo sympatyczna postać.
Sprytny, pomysłowy i oddany hrabiemu całą duszą.
W tej wersji z Dagmarą Domińczyk był super zagrany.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 2:25, 31 Paź 2020    Temat postu:

Tak, mnie się też podobało to, jak rewelacyjnie Jacopo został pokazany w tej wersji z 2002 roku. Taki oddany przyjaciel, który zawdzięcza mu życie i potem wiernie go wspiera w jego działaniach. Bardzo mi się ta wizja podoba.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 12 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin