Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:32, 17 Lis 2020    Temat postu:



Rozdział L

Dzienniki Jeana Chroniqueura

27 lipca 1855 r. c.d.
Gdy usłyszałem słowa mojej ukochanej, to pomyślałem sobie, że to wszystko, co się wokół mnie dzieje jest tylko snem. Głupim i dość żałosnym snem, których już mnóstwo miałem w swoim życiu, ale rozum mówił mi, że gdyby tak ktoś mnie uszczypnął czy też delikatnie ukłuł szpilką w jakiekolwiek miejsce mojego ciała, to wówczas zorientowałbym się od razu, że nie śnię i to wszystko, czego jestem świadkiem, dzieje się na jawie. To, co usłyszałem, miało miejsce naprawdę. A więc moja ukochana, piękna Greczynka Marta, to córka hrabiego Monte Christo i jego ukochanej księżniczki Hayde, córki Ali Paszy. Powoli zaczęło do mnie docierać, dlaczego Marta tak bardzo się denerwowała, kiedy mieliśmy zjawić się w pałacu hrabiego. Wcześniej nie rozumiałem jej zachowania, jednak w tej chwili już nie potrzebowałem żadnych tłumaczeń. Wszystko stało się jasne. To wszystko, co w swoich największych obawach podejrzewałem, a co odrzucałem jak głupiec, gdyż uważałem to za niemożliwe, było prawdą. Ona była córką hrabiego, a ja dałem się wciągnąć w jakąś dziwaczną grę jej i jej ojcu.
Poczułem się jak ostatni idiota. Nie potrafiłem zrozumieć, jak mogłem być taki głupi. W końcu zakochałem się w Marcie nic o niej nie wiedząc. Naiwnie również nie zadawałem jej zbyt wielu pytań na temat jej rodziny i bliskich, ani nawet jej samej. Praktycznie rzecz biorąc, pokochałem osobę, o której właściwie nie wiedziałem nic. A ona? Od samego początku mnie okłamywała. Byłem tego pewien, jak również jeszcze jednego. Cała moja wyprawa do Algierii z Martą była zaaranżowana. Hrabia Monte Christo na pewno dowiedział się o tym, iż szukam o nim wiadomości i wysłał swoją córeczkę, żeby ta zorganizowała całą podróż, zakończoną przybyciem do jego pałacu. Byłem pewien, że tak właśnie sprawy się mają. Nie inaczej, lecz właśnie tak.
Oczywiście, szanowny pan hrabia z pewnością nie przewidział tego, że jego córeczka zostanie moją kochanką. Nie, tego to on się z pewnością nie spodziewał, a przynajmniej miałem taką nadzieję. Bo jeżeli hrabia nakazał jej, aby się ze mną związała psychicznie i fizycznie, to musiał być naprawdę skończonym łajdakiem. Stręczenie własnej córki nieznajomemu? Cóż za ohyda!
Nie... W to zdecydowanie nie mogłem uwierzyć. Hrabiemu można było wiele zarzucić. Z opowieści innych ludzi, jakie otrzymałem wyciągnąłem wnioski, iż uważał się on za nadczłowieka czy też kogoś, komu praktycznie wolno o wiele więcej niż przeciętnym szarym ludziom. Ale czy posunąłby się do tego, aby swoją ukochaną córeczkę, swoje oczko w głowie posyłać na pożarcie komuś zupełnie obcemu, o kim nic nie wiedział poza tym, że ten człowiek szuka jego i wszelkich wiadomości o nim? Jakoś nie mieściło mi się to w głowie, ale gdyby tak było, to chyba straciłbym do niego wszelki szacunek. Hrabia Monte Christo w takiej oto sytuacji straciłby w moich oczach, gdyby okazało się prawdą, iż posunął się do tak niskich i żałosnych środków, aby ściągnąć mnie tutaj.
Nie pamiętam już, co zrobiłem ani też, co powiedziałem hrabiemu, jego żonie i ich córce. Byłem wówczas silnie wzburzony i nie umiałem myśleć. Zapamiętałem jednak, iż najpierw miałem wręcz ogromną ochotę całej tej trójce wygarnąć, co o nich myślę. Chciałem im powiedzieć im, że czuję się oszukany, pokrzywdzony oraz ośmieszony, a potem dodać do tego jeszcze stwierdzenie, jak żałosnymi są ludźmi. Chciałem to zrobić, ale gdy już otworzyłem usta, aby to wszystko z siebie wyrzucić, okazało się, że nie jestem do tego zdolny. W końcu takim wściekłym zachowaniem bym się tylko jeszcze bardziej ośmieszył w ich oczach, a hrabia ze swoim stoickim spokojem oraz tą niesamowitą wielkością bijącą z jego postaci, z pewnością by to wszystko zniszczył. Odparłby on wszystkie moje zarzuty jeden po drugim i na każdy z nich znalazłby jakieś wyjaśnienie, ja natomiast wyszedłbym na kompletnego idiotę. Wolałem tego uniknąć, dlatego też tego wszystkiego, co zamierzałem powiedzieć, nie powiedziałem.
A zatem, co właściwie zrobiłem? Nie pamiętam już. Zdaje mi się, że byłem zbyt wzburzony, aby cokolwiek z tego, co się wówczas stało, zachowało się w mojej głowie. Pamiętam tylko, że hrabia uśmiechnął się tylko i kazał Bertucciowi, aby ten zaprowadził mnie do mojej komnaty, w której miałem zamieszkać do czasu mego wyjazdu. Oczywiście ów wyjazd planowałem w chwili natychmiastowej. Dopiero jakoś tak po pół godzinie, gdy już ochłonąłem, zrozumiałem, iż nie wolno mi tak postępować, bo nie po to przejechałem pół świata i odnalazłem nareszcie hrabiego Monte Christo, żeby teraz tak po prostu wrócić ponownie do Francji, nie osiągnąwszy przedtem celu swojej misji. Chciałem zdobyć wszystkie wiadomości o hrabim Monte Christo, a skoro znalazła się także możliwość porozmawiania z nim o jego własnym życiu w cztery oczy, to czemu miałem jej nie wykorzystać? Chyba byłbym skończonym głupcem, gdybym tak postąpił. Wszystko, co człowiek robi, musi mieć jakiś w jego życiu sens, a takie zachowanie wcale nie miałoby sensu. Irracjonalne czynności jakoś nigdy nie były moją mocną stroną. Dlatego też, mimo początkowej chęci spakowania manatków i powrotu do Paryża, pozostałem w pięknej rezydencji hrabiego Monte Christo.
Mimo wszystko zachowałem żal do pana hrabiego za to, iż z całą pewnością zaaranżował całą tę podróż po to, aby mnie do siebie ściągnąć, gdyż fakt, że to zrobił był dla mnie czymś oczywistym. Środki do tego posiadał, podobnie jak i możliwości. Mógł sobie na to pozwolić. Naturalnie, że mógł. Pytanie jednak, po co ta cała szopka? Jaki miała cel? Czemu hrabiemu zależało na tym, żeby mnie do siebie sprowadzić? Czy chciał wybadać, ile już wiem i nie dopuścić do tego, abym komukolwiek o tym powiedział? A może wręcz przeciwnie, spodziewa się on, że artykuł do gazety, jaki napiszę na jego temat, przyniesie mu wieczną sławę? Chyba już prędzej ta druga możliwość jest prawdziwa. W końcu, gdyby hrabia chciał, abym dowiedział się o nim jak najmniej, to zadbałby o to, aby mnie uciszyć raz na zawsze. Skoro tego nie zrobił to widocznie chce, bym wiedział jak najwięcej.
Trudno mi było jednak na tamtą chwilę stwierdzić, czego hrabia ode mnie oczekuje. Postanowiłem jednak w końcu go o to zapytać. Nie widziałem innego wyjścia z sytuacji. W końcu chyba najprostszym sposobem na to, żeby się czegoś dowiedzieć, jest zapytanie o to. Miałem nadzieję, że hrabia odpowie mi szczerze i bez krętactwa.
O wiele inne nastawienie miałem do Marty. Kiedy jedliśmy wszyscy razem kolację, nie odzywałem się do niej ani słowa. Starałem się również w ogóle na nią nie patrzeć. Byłem wręcz wściekły na pannę de Monte Christo. Czułem się przez nią oszukany i wykorzystany. Przeczuwałem, że uwiodła mnie jedynie po to, aby wciągnąć mnie w grę swoją i swojego tatusia. Nie chciałem nawet słuchać jej tłumaczeń. Chociaż prawdę mówiąc, Marta nie tłumaczyła mi się wcale i też gwoli ścisłości nie było ku temu jakoś specjalnych możliwości. Marta była ciągle w towarzystwie rodziców, którzy chcieli się nacieszyć swoją córką po tak długiej nieobecności. Rozumiałem to, a nawet podobało mi się, że tak właśnie jest. W końcu nie miałem wtedy ochoty na słuchanie jej tłumaczeń. Byłyby one w takiej sytuacji naprawdę żałosne i głupie. Milcząca Marta posiadała mój szacunek, więc lepiej było, że nic nie mówiła.
Wieczorem usiadłem w swoim pokoju, aby spokojnie popracować nad swoimi zapiskami. Chciałem je wszystkie dobrze przejrzeć i przeanalizować wiadomości w nich zawarte. Mogłem z nich wszystkich stworzyć całkiem ciekawą biografię hrabiego Monte Christo. Może nawet na tyle obfitą, że nie musiałbym w ogóle przeprowadzać z nim rozmowy osobiście. Praca ta zajęła mi około trzech godzin, ale nie mogę powiedzieć, aby była ona męcząca. Wręcz przeciwnie, sprawiała mi ogromną wręcz przyjemność. Także, po tych trzech długich godzinach udało mi się stworzyć całkiem ciekawą historię życia hrabiego de Monte Christo, ale nie byłem zadowolony ze swojej pracy. Ciągle bowiem w historii życia tego człowieka brakowało nader istotnych szczegółów. Nie wiedziałem, jak przebiegał jego pobyt w zamku If, jak dokładnie zdobył wiadomości o skarbie, który uczynił go hrabią Monte Christo, a także czemu zwlekał dziewięć lat z zemstą na swoich wrogach. Te oraz wiele innych pytań wciąż nie miało odpowiedzi. Znajdowałem się więc w kropce. Jedynie rozmowa z samym panem hrabią mogła mi pomóc w znalezieniu odpowiedzi na te pytania. Bez niej jego biografia będzie niekompletna.
Rozmowę moją przerwało mi pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałem nieco załamanym głosem.
Nie miałem wówczas najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Mimo to postanowiłem przyjąć tajemniczego gościa, który właśnie pukał do moich drzwi. Spojrzałem w ich stronę i dostrzegłem Bertuccia. Mężczyzna ukłonił mi się lekko i powiedział:
- Pan hrabia Monte Christo pyta, czy zechce pan z nim porozmawiać?
Sam hrabia proponuje mi rozmowę? To interesujące. Ciekawe, jaka to będzie rozmowa. Widocznie musi być bardzo pilna, skoro tak nalega, żeby odbyć ją już teraz, a nie dopiero rano następnego dnia. Uznałem, że skoro jestem u niego w gościnie i notabene chcę zdobyć ważne wiadomości dla mnie, to nie powinienem mu odmawiać.
- Przekaż, proszę, szanownemu panu hrabiemu, że oczywiście zechcę z nim mówić - odpowiedziałem Bertucciowi.
Ten ukłonił mi się tylko i wyszedł oznajmić swojemu panu moją decyzję. Chwilę potem drzwi ponownie się otworzyły i Bertuccio poprosił mnie do gabinetu hrabiego. Tam właśnie miała odbyć się rozmową, skoro taka była jego wola. Nie kazałem więc mojemu dostojnemu gospodarzowi długo czekać i ruszyłem za jego sługą. Już po chwili znalazłem się w najpiękniejszym gabinecie, jaki tylko miałem okazję widzieć. Był on bogaty, piękny i pełen niezwykle eleganckich przedmiotów. Bardzo eleganckich, a co za tym idzie, oczywiście i drogich. Takich, na jakie mnie nigdy nie byłoby stać z mojej pensji dziennikarskiej. Nie byłem oczywiście biedny, ale też nie tak bogaty jak hrabia. O tych jakże pięknie zdobionych książkach, o figurkach z kości słoniowej, o przedmiotach pochodzących bodajże z każdego miejsca na tym świecie, mogłem jedynie pomarzyć. Z całego gabinetu hrabiego bił niezwykły przepych, jak i również niezwykła estetyka oraz piękno. Widać było, że człowiek urzędujący w tym gabinecie musi być człowiekiem nie tylko majętnym, lecz również posiadającym wielką klasę.
Hrabia siedział przy biurku i czekał na mnie. Gdy wszedłem, uśmiechnął się lekko i poprosił Bertuccia, aby zostawił nas samych, a kiedy to się stało, pokazał mi miejsce w fotelu naprzeciwko swojego miejsca. Usiadłem, a on poczęstował mnie kieliszkiem wina i hawajskim cygarem. A po chwili obaj rozmawialiśmy jak mężczyzna z mężczyzną trzymając każdy kieliszek wina w jednej ręce, a tlące się cygaro w drugiej.
- Zapewne zastanawia się pan, drogi panie, dlaczegóż to ugościłem pana u siebie, nieprawdaż? - zapytał mnie.
- Nie będę zaprzeczał, że tak właśnie jest, panie hrabio - odpowiedziałem, pykając powoli cygaro - Chętnie dowiedziałbym się, dlaczego tutaj jestem, jak i równie chętnie poznałbym powody, dla których pańska córka udawała, że jest kimś innym, niż jest naprawdę.
Oczywiście nie wspominałem o tym, że przy okazji wskoczyła mi do łóżka. Wolałem nie poruszać tego tematu. Gdyby bowiem hrabia o niczym nie wiedział i wcale nie kazał swojej córce mi się oddawać, to mógłby nie być z tego powodu zachwycony. Wolałem więc mu się nie narażać. Poza tym są na tym świecie pewne sprawy, których jeden mężczyzna drugiemu mężczyźnie mówić nie powinien.
Hrabia napił się nieco wina, po czym najspokojniej w świecie zaczął mówić:
- Zapewne podejrzewa pan, że kiedy dowiedziałem się, iż pan poszukuje wiadomości na mój temat, to z miejsca wysłałem doń swoją córkę, aby pana uwiodła i odciągnęła ode mnie? Albo odwrotnie, ściągnęła pana tutaj, żeby zrobić mi poprzez pana reklamę, która to zapewni mi wieczną sławę. Czyż nie tak pan myśli, drogi panie?
Muszę przyznać, że byłem pod wielkim wrażeniem przenikliwości hrabiego. Miał całkowitą rację w swoich przypuszczeniach. Nic dodać, nic ująć. Dlatego jedynie pokiwałem głową na znak, że tak jest, jak on mówi.
- Cóż, panie Chroniqueur - mówił dalej hrabia Monte Christo - Muszę panu powiedzieć, że pańska teoria nie jest słuszna, a przynajmniej nie jest słuszna w całości.
Byłem zdumiony jego słowami. Co też on miał na myśli? Nie w całości słuszna? Co więc było prawdą, a co nią nie było?
- Drogi panie Chroniqueur... Czytałem wiele pańskich artykułów w gazecie, w której pan pracuję i muszę przyznać, że jestem pod ich ogromnym wrażeniem. Ma pan prawdziwy talent.
- Drogi panie hrabio... Bez urazy, ale nie przybyłem tutaj przecież po to, żeby wysłuchiwać komplementów pod moim adresem. Po prostu niech mi pan powie całą prawdę bez względu na to, jak ona wygląda.
Hrabia uśmiechnął się do mnie tylko i powiedział spokojnie, strzepując nieco popiołu z cygara:
- Prawda wygląda tak, panie Chroniqueur, że nie wysyłałem swojej córki do pana po to, żeby pana uwiodła i sprowadziła do mnie.
- Nie wysyłał jej pan do mnie?
- W żadnym wypadku.
- Więc jej spotkanie ze mną w Rzymie było zgoła przypadkowe?
Hrabia zawahał się, nim udzielił mi odpowiedzi.
- Prawdę mówiąc, nie było.
Nic już z tego wszystkiego nie rozumiałem. Zdumiony wpatrywałem się w postać mego gospodarza i zapytałem:
- Czy może pan, panie hrabio, wyjaśnić dokładnie, co pan ma na myśli?
Hrabia uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Prawda wygląda zatem następująco: moja córka zakochała się w panu i to od pierwszego wejrzenia.
- Ja też ją pokochałem od pierwszego wejrzenia, ledwie tylko ujrzałem ją w Rzymie...
- Nie o Rzymie tu mowa. Ona pokochała pana już znacznie wcześniej, gdyż poznała pana jeszcze zanim spotkaliście się państwo w Rzymie.
Teraz tym bardziej nic nie rozumiałem. Spojrzałem więc uważnie na swojego rozmówcę, po czym zapytałem:
- Pan wybaczy, panie hrabio, ale jak to jest w ogóle możliwe? Z pańską córką poznałem się dopiero w Wiecznym Mieście. W jaki sposób ona mogła znać mnie wcześniej?
Hrabia zaśmiał się delikatnie, po czym pospieszył z odpowiedzią.
- To proste. Jest pan starszy od mej córki o kilka lat. Nieprawdaż?
- To prawda. Jestem starszy od pana córki o jakieś kilka dobrych lat. Jeżeli oczywiście pan hrabia uważa, że to jest za wielka różnica wieku, aby móc się z nią związać, to wówczas...
Hrabia wybuchnął śmiechem i zamachał rękami na znak protestu.
- Ależ nie, broń Boże! Źle mnie pan zrozumiał. Nie uważam pana za starego dla mojej córki. Chodzi mi raczej o pewne wydarzenie sprzed lat. Pozwolę sobie odświeżyć panu pamięć. Dziesięć lat temu ocalił pan przed utonięciem podczas wakacji w Marsylii życie kilkuletniej dziewczynce. Czy pamięta pan może takie wydarzenie?
Oczywiście, doskonale pamiętałem to wydarzenie. Dziewczynka była urocza i słodka, ale również nieco nieposłuszna. Wymknęła się spod opieki niani, a potem, podczas zabawy zleciała z pomostu do morza. Cud chyba sprawił, że zjawiłem się tam i wyciągnąłem ją z odmętów w ostatniej chwili, zanim biedactwo poszło na dno. Oddałem potem dziecko stroskanej niani i nigdy więcej tego maleństwa nie widziałem. Opowiedziałem o tym wydarzeniu hrabiemu, po czym zapytałem:
- Pamiętam doskonale to wydarzenie, ale wciąż nie rozumiem, co to ma do rzeczy?
- Tym dzieckiem była Marta.
Słowa te wbiły mnie w krzesło, na którym siedziałem. Teraz wszystko zaczęło nabierać sensu. Marta. Dzieckiem, które ocaliłem przez dziesięciu laty, była moja ukochana Martusia. Musiała ona mieć chyba lepszą pamięć ode mnie, skoro mnie zapamiętała, podczas gdy ja jej nie zdołałem zapamiętać. Poczułem się okropnie, gdy to sobie uświadomiłem.
- Marta? Tą małą dziewczynką, którą ocaliłem przed utonięciem była pańska córka, panie hrabio?
- Właśnie tak. To była ona. Moja mała Marta. Córka moja z miejsca zakochała się w panu, ale wiedziała doskonale, że jest dzieckiem i nie może się kochać w prawie że dorosłym młodzieńcu. Chciała jak najszybciej stać się kobietą, aby już móc z panem być. Osobiście uważałem jej zauroczenie (proszę mi wybaczyć to słowo, jednak trudno mi było nazwać to jej uczucie miłością) za dziecinne, ale... Ale czegóż to się nie robi dla swojego oczka w głowie? Dla swojego jedynego dziecka i zarazem ukochanej córeczki? Kazałem pana obserwować moim ludziom. Chciałem wiedzieć, w kim zakochała się moja córka. Z dumą mogę powiedzieć, że mój wywiad wypowiadał się o panu w samych superlatywach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 2:35, 17 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:33, 17 Lis 2020    Temat postu:

Ukłoniłem się delikatnie hrabiemu, gdy usłyszałem te słowa.
- Miło mi to słyszeć.
- A mnie miło mówić. Wracając do naszej opowieści, muszę dodać, że z dumą obserwowałem pańską karierę dziennikarską, podobnie zresztą, jak i tę pisarską. Zdobywałem dla mojej córki pana książki, które z pasją czytała. Dalej je czyta. Są one jej ulubioną lekturą, ale już mniejsza z tym. Tak czy inaczej, moja córka nie mogła o panu zapomnieć, chociaż pan zapomniał o niej z taką łatwością. Trudno mieć do pana o to pretensje. Ostatecznie nie mógł pan zapamiętać dziecka, które widział pan zaledwie raz w swoim życiu, jednak ona pana zapamiętała. Nie tylko zapamiętała, ale także szczerze pokochała. Gdy zaś osiągnęła wiek szesnastu lat, to razem z moją żoną uznaliśmy, że czas, aby was połączyć. Nadszedł więc czas do działania. Skontaktowałem się z Alfonsem de Beauchampem i zasugerowałem mu, aby wysłał pana z misją odnalezienia wszelkich wiadomości o mnie. Dlatego też dostał pan to zadanie. Dlatego również z taką łatwością odnajdywał pan po kolei wszystkich ludzi, którzy mogą coś panu o mnie powiedzieć. Uprzedzałem także pana kroki, odwiedzając ludzi, których miał pan odwiedzić i przesłuchać, prosząc, aby mówili panu o mnie. Utorowałem panu wręcz drogę do celu. Zadbałem o to, żeby Benedetto został ścięty dopiero po rozmowie z panem. Zadbałem też o to, aby Danglars gnił w tym samym więzieniu, w którym gnił jego niedoszły zięć. W ten oto sposób miał pan tam spotkać tego ex-bankiera i przesłuchać. Udało mi się to. Zadbałem również o to, żeby Maksymilian wraz z Walentyną wyjechali do Rzymu tylko po to, aby pan pognał za nimi do Wiecznego Miasta. Tam zaś poznał pan moją córkę. Oczywiście było ryzyko, że nie wszystko potoczy się po naszej myśli, gdyż mógł pan nie wpadać na właściwy trop we właściwym czasie lub w ogóle też pominąć jakieś tropy, jednak wierzyłem głęboko w pańską inteligencję i jak widzę, nie zawiodłem się w tej kwestii.
Słowa, które usłyszałem wywołały we mnie sprzeczne uczucia. A więc cała moja podróż była jedną wielką mistyfikacją urządzoną przez pana hrabiego w celu wyswatania go z jego córką? Dlatego tak dobrze mi szło szukanie wiadomości o panu de Monte Christo. Dlatego też wszyscy z taką chęcią mówili mi wszystko, co wiedzą o tym człowieku. A ja naiwny sądziłem, że jestem doskonałym rozmówcą oraz wspaniałym detektywem, który umie odnaleźć wieści o człowieku, który go interesuje. Ale nie! Byłem jedynie prowadzony jak dziecko za rączkę przez drogę, którą wcześniej mi utorowano. Nie było więc w tym wszystkim mojej zasługi.
Hrabia chyba wyczuł moje zasmucenie i łatwo domyślił się jego przyczyn, ponieważ szybko pospieszył z wyjaśnieniami:
- Tylko proszę nie odbierać tego wszystkiego aż tak negatywnie. Ostatecznie przecież umiejętność słuchania, a także zapisywania wszystkich zdobytych przez siebie wiadomości oraz wyciąganie z nich wniosków, nie jest byle jaką sztuką i z dumą mogę powiedzieć, że pan ją opanował. Nie domyślił się pan zbyt szybko, że jestem Edmundem Dantesem, ale to nie jest wcale brak pańskiej domyślności. Po prostu nie dopuściłem do tego, żeby Maksymilian i jego bliscy powiedzieli panu, kim jestem. To musiała zrobić dopiero Mercedes.
- A więc jednak. Morrel, jego żona i siostra kłamali. Robili wszystko, aby mi wmówić, że nie znają pańskiej prawdziwej tożsamości.
- Oczywiście. Robili to, bo ja ich o to prosiłem. Jak widać, ja również mam dar przekonywania, podobnie jak i pan.
Hrabia zaśmiał się lekko, po czym pociągnął z kieliszka tęgi łyk, opróżniając go w ten sposób całkowicie. Następnie ponownie nalał sobie do niego alkoholu i kontynuował przemowę:
- W pewnym sensie zaplanowałem pana podróż, jednakże inicjatywa przede wszystkim należała do pana i do mojej córki. Tutaj też wykazał się pan naprawdę wielkim intelektem.
Uśmiechnąłem się do niego delikatnie. Trudno mi było przed nim udawać, że jego komplementy mi się nie podobają. Przeciwnie, podnosiły mnie one na duchu i przekonywały, iż nie jestem jednak tak beznadziejny, jak myślałem.
Hrabia tymczasem, pykając cygaro i popijając alkohol mówił dalej:
- Gdy tylko nadszedł czas spotkania, Marta natychmiast ruszyła do Rzymu. Osobiście obawiałem się puścić ją samą bez mojej opieki w tak niebezpieczną podróż. Nie chodziło tu już nawet o jakieś głupie konwenanse, ostatecznie jestem ekscentrykiem, który z zasady łamie niepodobające mu się zasady. Ale przecież chodziło tutaj o życie i zdrowie mojego jedynego dziecka. Bałem się puścić ją do Rzymu, ale nie po to przecież zorganizowałem pańską podróż, żeby nie działać dalej według planu. Mimo wielu wątpliwości, wyraziliśmy razem z Hayde zgodę i Marta udała się do Rzymu w towarzystwie kilku ludzi z naszej służby, głównie kobiet. Ponieważ jednak obawiałem się o jej życie, to potajemnie jechał za nią Jacopo i jego wierni przemytnicy. Uważnie obserwowali oni moją córkę, aby w razie czego ruszyć jej i panu na pomoc. Okazało się to, co prawda zbędne, ale wówczas nie mogłem tego wiedzieć. Tak czy inaczej zorganizowałem także wasze spotkanie w iście gotyckim stylu.
- To znaczy, że ci bandyci, którzy ją napadli i próbowali skrzywdzić to...
- Oczywiście. To moi ludzie. Co prawda nie spodobało im się to, że dostali od pana wycisk, ale cóż... Płacę im za to, żeby w razie czego służyli mi pomocą zawsze i wszędzie, zatem ich obowiązkiem jest mnie słuchać, lecz mniejsza z tym. Plan mój się udał, zaś pan i moja córka zakochaliście się w sobie oraz zaczęliście kontynuować podróż, mającą na celu odnalezienie wszelkich wiadomości o mnie. Ja tymczasem jeździłem cały czas przed wami, umożliwiając wam odnalezienie odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie. W końcu wróciłem do Algierii, a tam oczekiwałem na wasze przybycie. List, który wręczył panu Jacopo, napisałem już dawno temu. Jacopo miał go przy sobie cały czas. Nakazałem mu wręczyć go panu w odpowiednim momencie, czyli tuż po rozmowie z Mercedes. Ją samą natomiast upoważniłem do tego, aby mogła panu podać moje prawdziwe nazwisko. Edmund Dantes. Nikt inny nie mógł tego zrobić, tylko ona.
Zastanowiło mnie to nieco, więc zapytałem go, dlaczego właśnie ona? Hrabia rozłożył lekko ręce i powiedział:
- Sam nie wiem. Po prostu czułem, że to musi być ona. Chciałem, żeby jak najpóźniej poznał pan moje nazwisko, aby wzmocnić pańską ciekawość. Mógł je panu podać już Danglars, ale wiedziałem, że tego nie uczyni. To nędzna kreatura, która zrobi wszystko, aby tylko ukazać siebie w lepszym świetle. Morrelowie zaś musieli milczeć, gdyż pańska podróż musiała być bardziej intrygująca i tylko ona miała prawo powiedzieć panu to oto nazwisko: Edmund Dantes. Dlaczego właśnie ona? Proszę mnie nie pytać. Nie wiem, dlaczego. Po prostu wiedziałem, że to musi być właśnie ona. Wracając wszak do mojej opowieści, to podczas pańskiej podróży z moją córką, był pan cały czas pod moją stałą kontrolą. Moi ludzie powiadomili mnie o tym, jak razem spędzacie czas. A także o wszystkim, co robicie.
- O wszystkim? - zapytałem powoli i nieco niepewnym głosem.
A kiedy on potwierdził to kiwnięciem głowy, to bardzo szybko pociągnąłem z kieliszka taki łyk, że wypiłem wszystko jednym duszkiem, lekko krztusząc się przy tym. Hrabia zaśmiał się delikatnie widząc, co robię, po czym nalał mi ponownie i powiedział:
- Spokojnie, drogi panie Chroniqueur. Nie jesteśmy już dziećmi, pan i ja. Obaj wiemy doskonale, że kiedy dwoje ludzi przeciwnej płci do siebie lgnie, to musi coś pomiędzy nimi zaistnieć.
Popatrzyłem nieco niepewnie na hrabiego. Nie wiedziałem wtedy, czy mówi szczerze, czy też sobie szydzi. Ostatecznie odważyłem się i zapytałem:
- I nie ma pan mi tego za złe?
W odpowiedzi uśmiechnął się do mnie lekko.
- Ależ skąd, mój drogi panie Chroniqueur. Ja nie mam wcale panu tego za złe. Choć przyznaję, że kiedy na początku się o tym dowiedziałem, to byłem strasznie wściekły. Miałem ochotę rozerwać pana na strzępy, jednakże zaraz po rozmowie z Hayde na ten temat doszedłem do wniosku, że skoro Marta pana pokochała, a pan pokochał ją... To co za różnica, czy zrobicie to mając ślub, czy też nie mając go? Ja i Hayde także nie czekaliśmy do ślubu, kiedy to pierwszy raz zrobiliśmy. Nie mam panu tego za złe, choć przyznaję, że w dużej mierze moja droga żona przyczyniła się do tego, iż nie mam do pana o to żalu. Gdyby nie ona, to mógłby pan skończyć z nożem w plecach, jak ten śmieć Caderousse. Proszę mi wybaczyć to porównanie, panu daleko do tego ścierwa, jakim był stary Kacper. On był nędznikiem, a pan jest szlachetnym człowiekiem, ale za zdeflorowanie mojej drogiej córki przed ślubem zabiłbym pana jak psa, gdyby nie moja żona, która przekonała mnie do tego, że na waszym miejscu będąc, ja i ona postąpilibyśmy z pewnością tak samo. To jej pan zawdzięcza swoje życie.
- Jestem za to wdzięczny pani hrabinie.
- Mogę się wydawać panu okrutny, ale bardzo jestem ciekaw, co pan zrobi znajdując się w podobnej sytuacji, gdy będzie chodziło o pana córkę. Nie mówmy jednak o tym. Kocham moje dziecko i chcę mu dać szczęście, a także i panu, skoro się oboje kochacie.
Spojrzałem na hrabiego i pokiwałem lekko głową, a następnie napiłem się ponownie wina. Poczułem się strasznie głupio, że posądzałem go o takie straszne rzeczy jak stręczenie mi własnej córki. Miałem nadzieję, że nie ma on mi tych podejrzeń za złe.
- No cóż, panie hrabio... Skoro więc, nie ma pan nic przeciwko temu, że ją kocham...
- A kocha ją pan naprawdę?
Odłożyłem kieliszek na biurko i popatrzyłem mu prosto w oczy.
- Tak, panie hrabio. Kocham pańską córkę. Kocham ją nad życie i nie chcę jej stracić.
Hrabia chyba nie do końca mi dowierzał, gdyż po chwili rzekł:
- Kocha ją pan? No cóż... Pańskie zachowanie dzisiejszego dnia nie do końca potwierdza pańskie słowa.
Paląc dalej swoje cygaro, oparłem się nieco wygodniej o fotel, następnie zaś odpowiedziałem:
- A czego pan oczekiwał? Dowiedziałem się, że podczas mojej podróży byłem okłamywany przez osobę, którą pokochałem. Czuję się oszukany oraz ośmieszony i sam nie wiem, co mam teraz o tym wszystkim myśleć. Pańska córka oszukała mnie. Nie powiedziała mi, kim jest i pozwoliła mi wierzyć w to, że cała podróż do Algierii do pana siedziby była dziełem szczęśliwego trafu.
- A pańskim zdaniem to nie był szczęśliwy traf, że udało mi się to wszystko zorganizować bez najmniejszych problemów?
Uśmiechnąłem się lekko słysząc jego słowa. Tak, w tym musiałem przyznać hrabiemu rację. Mimo ogromnego majątku, zorganizowanie przez pana de Monte Christo całej tej podróży nie było wcale łatwe i w dużej mierze pomógł mu w tym naprawdę szczęśliwy traf. Poczułem wówczas, że źle oceniłem hrabiego de Monte Christo. Moje podejrzenia wobec niego wystosowane, nie były słuszne. Hrabia był uczciwym człowiekiem i zarazem godnym szacunku mężczyzną. Zachował więc mój szacunek i podziw.
Co do Marty, to wciąż czułem do niej lekką urazę. Nie umiałem też tej urazy ukryć przed hrabią, dlatego też powiedziałem mu całkowicie szczerze, że mimo wszystko uważam, iż jego córka powinna mi powiedzieć prawdę, a nie bawić się moimi uczuciami. Pozwoliła mi prócz tego wierzyć, iż razem poszukujemy wieści o człowieku, który był jej ojcem i o którym z całą pewnością wiedziała wszystko, a przynajmniej bardzo wiele. Dlatego nie mogłem jej tego wszystkiego tak po prostu darować. Hrabia wysłuchał mnie bardzo uważnie, po czym rzekł spokojnym, choć stanowczym tonem:
- Panie Chroniqueur... Doskonale pana rozumiem. Wiem, że pan ma do niej żal i trudno się panu dziwić. Nie powiedziała panu prawdy. Pozwoliła, aby wierzył pan w coś, co było fikcją. Ale proszę postawić się w jej sytuacji. Zakochała się w panu. Chciała pana zatrzymać przy sobie i to jak najdłużej. Poza tym może pan zwalić całą winę na mnie, bo to mnie zależało na tym, aby dowiadywał się pan o mnie stopniowo wszystkiego, ponieważ tylko w taki właśnie sposób mogliście się pokochać, pan i moja córka.
- Ale dlaczego właśnie w taki? Czy nie lepiej było mnie zaprosić i zapoznać ze swoją córką?
Hrabia dopalił do końca cygaro i rzekł:
- A nie uważa pan, że taki sposób odnalezienia mnie jak ten, który pan i moja córka podjęliście, nie jest ciekawszy oraz przyjemniejszy, a ponadto bardziej też intrygujący? Przygoda, podróże, poszukiwania przez zakochaną parę odpowiedzi na liczne pytania itd. Czyż to nie jest dla pana ani trochę ekscytujące?
- Owszem, panie hrabio. Jest niesamowicie ekscytujące, ale...
- Ale co? Nie rozumie pan, że ona pana kocha? Cierpi teraz przez pana. Od godziny płacze w poduszkę w swoim pokoju, a do tego też przez cały dzień chodzi załamana i smutna. Nie pomyślał pan, że nawet jeśli zawiniła wobec pana swoimi kłamstwami, to jednak już dość się nacierpiała psychicznych katuszy i zasługuje na wybaczenie? Nie sądzi pan, panie Chroniqueur?
Spojrzałem uważnie na mego rozmówcę. Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Urażona duma ciągle się odzywała, chociaż argumenty hrabiego de Monte Christo były nad wyraz przekonujące. Nie byłem wówczas pewien, co mam zrobić. Postanowiłem więc o to zapytać hrabiego, on zaś odrzucił resztkę swojego cygara i powiedział:
- Co masz pan zrobić?! Pan się mnie pytasz, co masz pan zrobić, mój drogi panie?! Odpowiem panu zatem! Zachowaj się pan jak mężczyzna! Idź pan teraz do niej! No, idź pan wreszcie!
Uśmiechnąłem się do niego wesoło, ścisnąłem go po przyjacielsku, po czym ruszyłem wręcz biegiem do pokoju Marty. Przed wyjściem z gabinetu hrabiego zatrzymałem się jeszcze na chwilę i zapytałem:
- Jeszcze tylko jedno pytanie, nim odejdę. Mówił pan, drogi panie hrabio, że zorganizował pan moją podróż, a także rozmowy z konkretnymi osobami. Czy to oznacza, że to pan napisał pośmiertne wyznania Villeforta i de Morcerfa?
Hrabia wybuchnął śmiechem słysząc moje jakże naiwne (przynajmniej dla niego) pytanie:
- Ależ skądże znowu, panie Chroniqueur. O co mnie pan posądza? O to, że posiadam talent do pisania książek godny pana? Nie, mój drogi panie. Nie mam pańskiego daru tworzenia fikcji na papierze i nie ja napisałem oba te zeznania.
- Więc kto je napisał?
- To przecież chyba oczywiste. Pierwsze napisał Gerard de Villefort, a drugie Fernand Mondego, hrabia de Morcerf.
- Więc te rękopisy są autentyczne?
- Ależ jak najbardziej. Napisali je moi wrogowie tuż przed swoją śmiercią. Ja jedynie zadbałem o to, aby zostały one potem odnalezione i mógł je pan otrzymać podczas swojej podróży w odpowiednim momencie.
Uśmiechnąłem się delikatnie do hrabiego, kiedy mi to powiedział. Zatem nie wszystko w mojej podróży było tylko fikcją. Rękopisy były przecież prawdziwe. Losy hrabiego Monte Christo także. A przede wszystkim miłość Marty do mnie. No właśnie, Marta! Biedactwo zasłużyło na przeprosiny z mojej strony. Musiałem je jej jak najszybciej ofiarować.
- Dziękuję panu, panie hrabio! - zawołałem.
Następnie wybiegłem z jego gabinetu i skierowałem swoje kroki do pokoju Marty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 14:24, 17 Lis 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Chyba kronikarz wybaczy Marcie ,która szczerze go kocha.
Ale to chyba jeszcze go koniec ?
Coś jeszcze może się wydarzyć. Ciekawe czy nasza parka się pogodzi ?
Co do rozmowy hrabiego z kronikarzem ,dobrze ,że żona hrabiego go przekonała ,że młodzi nie zrobili nic złego.
Bo tatuś w pierwszej chwili wściekły i zazdrosny o ukochaną córeczkę ,że nie jest już jego małą dziewczynką.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 14:34, 17 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 2:48, 18 Lis 2020    Temat postu:

Oczywiście, że jej wybaczy. W końcu to prawdziwa miłość, a ona musi zwyciężyć i nie potrafi się ona dąsać zbyt długo za kłamstewka.

Spokojnie, nasza parka się pogodzi i możesz być też pewna, że to jeszcze nie koniec. Jeszcze został tytułowy wywiad z hrabią Monte Christo.

He he he. Tak, właśnie. W pierwszej chwili tatuś jest wściekły i zazdrosny o ukochaną córeczkę, o swoje oczko w głowie. Na szczęście jego żona go słusznymi argumentami przekonała do tego, iż młodzi wcale nic złego nie zrobili. Dzięki temu obyło się bez dawania satysfakcji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 1:04, 24 Lis 2020    Temat postu:



Rozdział LI

Wspomnienia Marty (wklejone do Dziennika Jeana Chroniqueura)

Za zgodą mego ukochanego i drogiego Jeana, postanowiłam opisać z własnej perspektywy wydarzenie, które to miało miejsce niedługo po przybyciu do domu moich rodziców. Chciałabym bowiem, aby ewentualni czytelnicy dzieła o naszych poszukiwaniach łatwiej mogli zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazłam.
Kiedy zakochałam się w Jeanie, moje życie zmieniło się diametralnie. Nie mogłam spać ani jeść, chciałam tylko być blisko mojego ukochanego. Wiedziałam doskonale, że to właśnie on jest moim przeznaczeniem. Z nim mi tylko żyć i umierać. Rodziców moich bardzo zasmuciło moje cierpienie, ale nie umieli mi pomóc. Bo czy można pomóc komuś, kto cierpi z powodu miłości? Może i można, ale nie jest to takie proste. Ojciec po wielu próbach udzielenia mi pomocy, w końcu rozłożył załamany ręce stwierdzając, że musi się poddać, ponieważ na moją chorobę nie ma żadnego lekarstwa. Za to matka podeszła do całej sprawy bardzo praktycznie. Porozmawiała ze mną i obie ustaliłyśmy, co należy robić. To matka zaproponowała, żeby ojciec poznał lepiej wybranka mego serca i w odpowiednim momencie połączył go ze mną.
Oczywiście przez zwrot „odpowiedni moment” miano tu na myśli po prostu danie mi czasu na osiągnięcie wieku dojrzałego. Kiedy bym już go osiągnęła, to miałabym zadecydować, czy nadal kocham Jeana, czy też nie. Słusznie bowiem mój ojciec uznał, że nawet jeśli dziecko pokocha jakiegoś mężczyznę, to kobieta może tego samego mężczyznę łatwo zapomnieć. Mój ojciec po cichu żywił chyba nadzieję, że z biegiem lat zapomnę o Jeanie, do którego poczułam tę dziecięcą miłość, ale przeliczył się, gdyż skończywszy szesnaście lat wciąż byłam w Jeanie bardzo zakochana. Z biegiem lat moja miłość do niego, zamiast zgasnąć, jedynie rosła. Tym bardziej, że mój drogi ojciec przez te wszystkie lata zdobywał wszelkie wiadomości na jego temat, a były to wiadomości co najmniej pochlebne. Jean był powszechnie lubiany i szanowany, a ponadto przez wielu ludzi podziwiany za swój prawdziwy talent dziennikarski i literacki. Ojciec mój uznał zatem, że wybranek mojego serca idealnie nadaje się na jego zięcia, jednakowoż postanowił dać mu możliwość wyboru. Ostatecznie przecież mój drogi Jean mógł mnie nie pokochać. W najgorszych swoich przewidywaniach liczyłam się oczywiście z taką straszną możliwością, ale miałam wielką nadzieję, że użyję skutecznie swoich wdzięków, aby go sobie zjednać. Matka nauczyła mnie tego i owego z kobiecych sztuczek, dlatego też wierzyłam, że zdołam skutecznie usidlić mężczyznę swego życia.
Gdy już skończyłam szesnaście wiosen, ojciec mój postanowił wprowadzić w życie bardzo długo opracowywany przez niego plan działania. Odwiedził Alfonsa de Beauchampa (czyli redaktora naczelnego gazety, w której to pracował Jean) i namówił go do tego, żeby ten nakazał Jeanowi ruszyć w poszukiwanie wszystkich wiadomości o hrabim Monte Christo. Następnie zaś sam, po kolei odwiedzał różne osoby, które Jean miał potem spotkać i powiedział im, co wolno im powiedzieć, a czego nie. Podróż mego ukochanego miała zaprowadzić go do Rzymu, a tam miał on zgodnie z planem spotkać mnie. Ja natomiast miałam przyłączyć się do jego podróży i ostatecznie wraz z nim dotrzeć do Algierii, gdzie dopiero cała prawda ujrzeć mogła światło dzienne.
W sprawie mojego wyjazdu sprawa nie była jednak wcale przesądzona. Długo musiałam prosić rodziców, aby się zgodzili na to, abym mogła ruszyć do Rzymu bez ich opieki i to nawet takiej cichej, prowadzonej z daleka. Ostatecznie przecież w grę wchodziło nie tylko moje bezpieczeństwo, ale i panujące powszechnie obyczaje. W końcu młodej, nastoletniej pannie nie wypada podróżować samej bez rodziców tudzież opiekunów. Poza tym tu nawet nie o konwenanse chodziło. Moi rodzice obawiali się, że znowu coś się może stać. Nie zapomnieli czasów, kiedy to w wieku trzech lat zostałam porwana przez Benedetta, wskutek czego wszyscy nieomal zginęliśmy. Na szczęście dobry Bóg się do nas uśmiechnął. Ocaleliśmy, a ten nędznik trafił do więzienia. Później, co prawda mój ojciec okazał mu swoją litość, pozwolił uciec oraz rozpocząć nowe życie. Młodzieniec ów ponoć po tym wszystkim zmienił do mojego ojca nastawienie. Nie wiem oczywiście, czy to jest prawda, ale potem już nigdy nie byliśmy przez niego prześladowani. Mimo to matka moja wciąż obawiała się Benedetta i pilnowała mnie dosłownie wszędzie. Pomagali jej w tym Ali, Bertuccio oraz Jacopo ze swoją wierną załogą. Każdy z nich kochał mnie, jakbym była ich własną córką i tak mnie również traktowali. Z szacunkiem, ale też i taką lekką poufałością. Nie muszę chyba mówić, że były to uczucia z mojej strony jak najbardziej odwzajemnione. Bardzo bowiem kocham każdego z mych drogich opiekunów tak, jak kocha się miłego i serdecznego wujka.
Wracając jednak do mojej opowieści, muszę wyjaśnić, że o ile ojciec zechciał jeszcze wyrazić zgodę na to, aby puścić mnie w szeroki świat bez opieki, o tyle matkę moją ciągle nękały obawy, iż może coś złego spotkać ich jedyne dziecko. Zwłaszcza ze strony Benedetta, w którego przemianę moja matka nigdy tak do końca nie uwierzyła. Co prawda sama namówiła ona mego ojca, aby nie mścił się na młodzieńcu i pomógł mu uniknąć gilotyny, ale z powodu typowej dla naszej płci zdolności szybkiej zmiany zdania, niedługo zaczęła tego żałować. Obawiała się, że łotr ten w każdej chwili zechce znowu nas skrzywdzić poprzez dobranie się do mnie, jednakże wszystkie jej obawy rozwiały się z chwilą, kiedy tylko Jacopo przywiózł nam najświeższe wiadomości. Powiedział nam, że Benedetto pozostał przestępcą, a za swoje czyny został schwytany i ścięty na gilotynie, a zatem nasz największy wróg zginął i nie musieliśmy się go już nigdy więcej obawiać, gdyż wszelkie niebezpieczeństwo z jego strony znikło. W takim wypadku moja matka nie miała już żadnych przeciwwskazań, abym ruszyła do Rzymu.
Wsiadłam więc na statek Jacopa, który zabrał mnie do stolicy Włoch - miasta, w którym to miałam spotkać mojego ukochanego. Zabrałam ze sobą jedynie kilka służek, a także moją starą nianię, która miała służyć mi jako przyzwoitka. Oprócz tego musiałam zgodzić się na to, że Jacopo oraz jego ludzie będą czuwać nad moim bezpieczeństwem. Ta sama misja została też powierzona Luigiemu Vampie i jego bandytom. Wywiązali się oni ze swego zdania nawet lepiej niż powinni. To całe „porwanie”, jakie urządzili mnie i Jeanowi było prawdziwym majstersztykiem. Widać w tym mądrą głowę.
Gdy przybyłam już do Rzymu, to rzecz jasna, przeszłam od razu do działania. Zameldowałam się w tym samym hotelu, w którym zatrzymał się również Jean. Skrupulatnie upewniłam się najpierw w tym, że właśnie tam mogę spotkać mojego ukochanego, a gdy już uzyskałam tę pewność, to odczekałam kilka dni, po czym zorganizowałam mały „napad” na mnie, podczas którego mój wybranek wystąpić mógł w roli błędnego rycerza i ocalić swoją księżniczkę. Kiedy już tego dokonał i zakochał się we mnie, zostało mi tylko kuć żelazo póki gorące. Spełniłam swoje największe marzenie i oddałam się mojemu ukochanemu. Och, jak ja dawno na to czekałam. Tak długo o tym marzyłam i teraz moje marzenie się spełniło. Jak się wtedy czułam, gdy oddałam mu swój największy skarb? Nie umiem słowami tego opisać. To było coś tak wspaniałego i cudownego, czego nie umiem nazwać, wiem jednak, że to nie było takie, jak sobie to wyobrażałam. Było o wiele lepiej.
Ojciec mój oczywiście dowiedział się o wszystkim, co między mną a Jeanem zaszło. Oczywiście przewidywał on, że takie coś może mieć miejsce, ale chyba nie brał takiej możliwości na poważnie. Dlatego też fakt, iż zostałam kochanką pana Chroniqueur, mocno nim wstrząsnął. Jak się dowiedziałam od matki, ojciec w pierwszej chwili chciał popłynąć do Rzymu i na miejscu zastrzelić Jeana, jednak moja mama zawsze umiała wpłynąć pozytywnie na ojca i przekonała go, że takie zachowanie będzie głupie i żałosne, natomiast ja sama na pewno doskonale wiem, co robię. Dodała również, że miłość nie wybiera, a i oni sami nie czekali z tymi sprawami do ślubu. Ojciec mój długo czuł do mnie i Jeana złość, ale ostatecznie dał się przekonać i na szczęście nie przerwał naszej podróży, a ta stawała się coraz przyjemniejsza. Spotykaliśmy w jej trakcie kolejno wszystkie osoby, które zgodnie z planem mojego ojca miały opowiedzieć o nim Jeanowi.
Kiedy jednak lista tzw. „informatorów” się wyczerpała, to ojciec wysłał list do mego ukochanego i zaprosił go razem ze mną do Algierii. Oczywiście nie napisał mu, że jestem jego córką. Wolał wyjawić to Jeanowi w chwili, kiedy zjawimy się na miejscu. Wówczas to poważnie zaczęłam się lękać o mój związek z Jeanem. Wiedziałam, że kiedy tylko odkryje, iż go okłamałam, na pewno zwariuje ze złości. Poczuje się oszukany i słusznie zresztą, bo każdy na jego miejscu by się tak poczuł. Miałam jednak nadzieję, że wszystko da się jakoś załagodzić, ale im bliżej byliśmy mojego domu, tym bardziej się denerwowałam. Nie umiem opisać, co czułam w chwili, kiedy wiedziałam, że ten czas, w którym to uda mi się utrzymać incognito jest coraz krótszy. Wydawało mi się, że serce zaraz wyskoczy z mojej piersi. Mdliło mnie w środku, ściskało w żołądku. Wiedziałam, że prawda już niedługo wyjdzie na jaw i bałam się reakcji mego ukochanego, kiedy ją pozna.
Reakcja mego wybranka nie zaskoczyła mnie wcale. Tak jak przewidziałam, Jean poczuł się oszukany i skompromitowany. Wcale mu się nie dziwię. Biedak pomyślał pewnie, że ja i mój ojciec wykorzystaliśmy jego naiwność w sobie tylko wiadomym celu. Niewątpliwie układał w swojej głowie różne najbardziej szalone teorie spiskowe. Wiedziałam, że go tracę. Płakałam całą godzinę, nie mogąc się uspokoić. Na kolacji Jean i ja nie odzywaliśmy się do siebie wcale, w nocy zaś z nerwów nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, bo dręczyły mnie okropne myśli i obawy. Czułam, że cokolwiek nie zrobię, to i tak mój ukochany nigdy więcej się już do mnie nie odezwie.
Jakież więc było moje zdumienie, kiedy nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do mojego pokoju. Myślałam początkowo, że to może służący albo rodzice chcący mi życzyć dobrej nocy. Podniosłam głowę w stronę drzwi i wtem, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, oczom moim ukazał się nagle mój słodki Jean. Stał on w drzwiach i najwyraźniej się do mnie czule uśmiechał. Mogło mi się to oczywiście wydawać, bo w końcu ciemność przysłaniała część widoczności, jednak właśnie takie odniosłem wrażenie.
- Jean?! To ty?
- Tak, Martusiu... To ja - powiedział, powoli podchodząc do mnie, po czym usiadł obok mnie i delikatnie głaszcząc palcem mój policzek.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdumiona jego zachowaniem.
Miałam przecież prawo być zdumiona. Najpierw się na mnie obraził, a teraz najspokojniej w świecie się do mnie słodko uśmiechał. A mówią, że to my kobiety jesteśmy dziwne.
Popatrzyłam na niego ciekawa tego, co mi odpowie.
- Widzisz... Zrozumiałem, że nie chciałaś niczego złego - powiedział Jean, gładząc powoli mój policzek - Zrozumiałem też, iż może kłamałaś w sprawie swej prawdziwej tożsamości, jednak w sprawie uczuć byłaś ze mną szczera od samego początku. Innymi słowy chciałbym się z tobą pogodzić.
Czułam się w tamtej pięknej chwili tak, jakby właśnie miało nadejść Boże Narodzenie. Ogarnęło mnie niesamowicie radosne uczucie, gdy usłyszałam jego słowa. Czułam się tak, jakby niebo się przede mną otworzyło. Mój ukochany nie tylko nie miał mi za złe moich kłamstw, ale wciąż mnie kochał. Los się do mnie uśmiechnął.
- Kochany mój... Mówisz poważnie? Chcesz się ze mną pogodzić?
- Naturalnie, najdroższa. Nie inaczej - odpowiedział Jean i pocałował mnie delikatnie w usta.
Objęłam go czule za szyję i przytuliłam się do niego wręcz zachłannie, zmysłowo pogłębiając pocałunek, który to stawał się z każdą chwilą coraz bardziej słodki. Kiedy już przestaliśmy się całować, zaśmiałam się wesoło i spojrzałam mu w oczy.
- Na pewno nie jesteś na mnie zły, ukochany mój?
Uśmiechnął się i pogłaskał moją twarz.
- Oczywiście, kochanie, że nie jestem na ciebie zły, choć zdecydowanie nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałaś mi od razu tego, kim jesteś i co tu robisz.
- A bo to uwierzyłbyś mi?
Jean zastanowił się przez chwilę.
- Sam nie wiem. Myślę, że bym uwierzył, kochanie. Powinnaś mieć do mnie więcej zaufania, Marto. Więcej zaufania.
Przytuliłam się do niego zachłannie. Jakże cudownie się czułam wtedy w jego ramionach. Takich silnych, męskich oraz ciepłych ramionach. Wiedziałam, że jeśli komuś mogę zaufać i powierzyć każdy swój problem, to tylko jemu. I właśnie w jego ramionach zawsze odnajdę schronienie przed wszystkim, co złe. Naprawdę nie rozumiem kobiet, którym nie była potrzebna taka pieszczota jak przytulenie przez ukochanego mężczyznę, bo mnie ona była potrzebna i zamierzałam już zawsze z niej korzystać, kiedy tylko będzie ku temu okazja.
- Dobrze, kochanie... Następnym razem będę ci ufała - powiedziałam, mocno się do niego przytulając - Mimo wszystko jednak uważam, że lepiej zrobiłam tak, jak zrobiłam. Nie sądzisz, iż dzięki takiej, a nie innej podróży poznaliśmy się lepiej i pokochaliśmy? Jak dla mnie, taki właśnie rodzaj podróży nas naprawdę połączył. Bardzo ekscytująca podróż, jakaś tajemnica do wyjaśnienia, wspólne poszukiwanie coraz to nowszych informacji, a także powolne zmierzanie do celu... Czyż nie to najlepiej ludzi do siebie zbliża?
Jean zastanowił się przez chwilę nad tym, co mu powiedziałam, po czym pocałował mnie czule w czoło.
- Prawdę mówiąc, kochanie, to zgadzam się z tobą. Masz rację. Nic tak nie łączy dwoje obcych sobie ludzi, jak wspólna podróż do wspólnego celu, pełna niesamowitych przygód. Tu się z tobą zgodzę.
Zaśmiałam się do niego delikatnie, a następnie wtuliłam się w niego i bardzo czule pogłaskałam dłońmi jego twarz. Długo jeszcze patrzyliśmy sobie w oczy.
- A więc jak, mój ty kochany panie Chroniqueur? - zapytałam zadowolona - Czy pogodziliśmy się wreszcie?
- Oczywiście, kochana i słodka panno de Monte Christo - odpowiedział nieco zadziornie - Myślę, że między nami zapanuje teraz zgoda.
Zaśmiałam się lekko i poczułam nagle jakieś wielkie, palące mnie od środka pragnienie. Oblizałam więc powoli wargi, a potem złączyłam je z jego wargami w namiętnym pocałunku.
- Najdroższy mój... Myślę, że jeszcze nie do końca się pogodziliśmy ze sobą.
- Tak? A kiedy się już całkowicie ze sobą pogodzimy? - zapytał mnie Jean z wielkim uśmiechem na ustach.
Następnie odgarnął dłonią niesforny kosmyk włosów z mojego czoła. Bardzo lubiłam, kiedy mi tak robił. Zaśmiałam się wówczas wesoło niczym małe dziecko otrzymujące właśnie wymarzoną zabawkę.
- Pogodzimy się dopiero wtedy, kiedy teraz coś wspólnie zrobimy.
- Co masz na myśli, najdroższa? Na co masz ochotę?
Zaśmiałam się wesoło. On już doskonale wiedział, na co mam ochotę, jedynie droczył się ze mną, jak to on. Lubił to robić, ale mnie wcale to nie przeszkadzało. Przynajmniej przy nim było mi zawsze wesoło.
- No właśnie. Na co ja mogę mieć ochotę, najdroższy mój?
- Otóż to! Na co moja ukochana może mieć ochotę? - droczył się ze mną Jean.
- Domyśl się.
On najwidoczniej łatwo się tego domyślił, ponieważ objął mnie mocno do siebie i pocałował z miłością moje usta. Następnie rozebrał mnie czule, a ja jego, po czym oboje oddaliśmy się najpiękniejszemu na świecie sposobowi łagodzenia sporów pomiędzy zakochanymi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 1:09, 24 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 14:35, 24 Lis 2020    Temat postu: Wspomnienia Marty (wklejone do Dziennika Jeana Chroniqueura)

Dobrze ,że zakochani się pogodzili.
Te wspomnienia pozwalają lepiej zrozumieć Martę ,że jej uczucie wobec kronikarza jest szczere a wspólną ,pełna niebezpieczeństwa podróż tylko ich do siebie mocno zbliżyła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 14:37, 24 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:23, 25 Lis 2020    Temat postu:

Miłość zawsze powinna zwyciężyć, a już tym bardziej w historii romantycznej, taka jak ta. Owszem, ten rozdział z perspektywy Marty spisany, pomaga nam lepiej zrozumieć pannę Monte Christo i zrozumieć, że jej uczucie jest jak najbardziej szczerze.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:58, 28 Lis 2020    Temat postu:



Rozdział LII

List Jeana Chroniqueura do Alfonsa de Beauchampa

Drogi mój ojcze chrzestny,

Jestem w pałacu hrabiego Monte Christo i korzystam z jego jakże łaskawej dla mnie gościnności. Spodziewam się wkrótce porozmawiać z nim sam na sam i usłyszeć od niego to, po co tutaj przybyłem, a mianowicie niezwykle koleje losu mego gospodarza. Co prawda nie obiecał mi on tego, ale jestem zdania, iż planuje to dla mnie zrobić, a przynajmniej mam taką nadzieję. Ponieważ jednak mówią, że nadzieja jest matką głupich, nie chcę okazać się jednym z jej licznego potomstwa i zamierzam wziąć sprawy w swoje ręce. Inaczej mówiąc, nie będę teraz czekał na jakikolwiek gest hrabiego i sam zapytam go wprost o to, czy zechce mi udzielić wywiadu, w którym wyzna wszystko na temat niezwykłych kolei swego naprawdę niezwykłego losu. Bogowie sprzyjają odważnym, jak pisał wielki poeta Wergiliusz, liczę więc na to, że i mnie nie opuszczą w potrzebie. Jeśli jednak los nie będzie mi przychylny, wówczas trudno. Jestem jednak dobrej myśli.
Pragnę również zauważyć, mój drogi ojcze chrzestny, iż od pana hrabiego dowiedziałem się wszystkiego na temat intrygi, w jaką mnie wciągnęliście Ty i on. Wiem już, w jakim celu zleciłeś mi napisanie artykułu na temat hrabiego oraz co Tobą kierowało. Nie zamierzam jednak potępiać żadnego z was. Ostatecznie dzięki waszej pomysłowości zwiedziłem kawałek wielkiego świata, a przede wszystkim poznałem kobietę moich marzeń. Nie żałuję więc tego, co się stało, jak i również nie zamierzam wobec Ciebie, ani wobec pana hrabiego czuć niechęci za tę całą intrygę, w którą obaj mnie wciągnęliście. Wręcz przeciwnie, jestem wam za nią bardzo wdzięczny. Gdyby nie wy, to być może nigdy nie poznałbym mojej słodkiej Marty, co byłoby dla mnie niepowetowaną stratą.
Liczę na to, iż wkrótce poznam całą historię hrabiego de Monte Christo, a wówczas z wielką przyjemnością doprowadzę moją misję do końca i powrócę do Paryża. Na razie jednak ściskam Cię serdecznie i pozdrawiam.

Twój chrześniak,
Jean Chroniqueur.

PS. Pozdrowienia przesyłam Ci także od hrabiego Monte Christo, jego żony oraz mej cudownej, ukochanej Marty.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 0:02, 29 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 19:35, 29 Lis 2020    Temat postu: List Jeana Chroniqueura do Alfonsa de Beauchampa

Ciekawe czy hrabia zgodzi się na wywiad z kronikarzem.
Z tej niewinnej intrygi powstało coś dobrego ,dziennikarz poznał miłość swojego życia. A to więcej warte niż nawet najlepszy artykuł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:16, 29 Lis 2020    Temat postu:

Dokładnie tak. To więcej warte niż najlepszy artykuł i sława, jaką można dzięki temu osiągnąć. Oczywiście, że hrabia się zgodzi przeprowadzić wywiad z Kronikarzem. W końcu nie po to nasz drogi dziennikarz przybył tutaj, aby tego wywiadu nie przeprowadzić.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:35, 30 Lis 2020    Temat postu:



Rozdział LIII

Dzienniki Jeana Chroniqueura

28 lipca 1855 r.
Jak już wcześniej zapisałem w swoim dzienniku, poprzedniej nocy ja i Marta pogodziliśmy się ze sobą i bynajmniej wcale tego nie żałuję. Początkowo czułem do mojej ukochanej niechęć z powodu tych wszystkich głupkowatych kłamstw, jakimi mnie uraczyła podczas całej naszej podróży i czułem, iż nigdy jej tego nie wybaczę. Teraz jednak wiem, że nigdy bym sobie nie darował, gdybym zmarnował tak piękną i wspaniałą miłość, zesłaną mi przez los. Naprawdę szkoda by było utracić wierną oraz oddaną ukochaną z tak błahego powodu jak ten, który nas na pewien czas podzielił. Tak więc posłuchałem mądrej rady hrabiego Monte Christo i pogodziłem się z Martą. Godziliśmy się ze sobą jakieś dobre pół nocy, drugie pół przesypiając do rana nadzy i mocno do siebie przytuleni. Rano zaś udaliśmy się na śniadanie. Hrabia i Hayde ugościli nas najbardziej życzliwie, jak to tylko możliwe nie ukrywając przed nami, iż są bardzo zadowoleni z tego, że się pogodziliśmy. Nie musieliśmy im o tym mówić, ponieważ nasze spojrzenia, okraszone oznakami lekkiego niewyspania, mówiły same za siebie.
Po obfitym śniadaniu, pan hrabia udał się zająć swoimi obowiązkami, więc wiedziałem, że na prywatną rozmowę z nim nie nadszedł jeszcze czas, a zatem przyjdzie mi nieco poczekać, aby zechciał uczynić mi tę łaskę. W oczekiwaniu na tę chwilę, nie nudziłem się ani trochę. Moja słodka Marta robiła wszystko, aby umilić mi jakoś ten czas, a trzeba przyznać, że robiła to nad wyraz skutecznie. Razem więc wykąpaliśmy się w jeziorze, a potem pojechaliśmy oboje na konną przejażdżkę. Gdy wróciliśmy, hrabiego jeszcze nie było, wciąż bowiem był zajęty sobie tylko znanymi sprawami. Matka mojej ukochanej, szlachetna hrabina Hayde de Monte Christo zaprosiła nas na obiad, który zjedliśmy prowadząc przy tym miłą konwersację.
- Rozumiem, drogi panie Chroniqueur, że spodziewa się pan odbyć rozmowę z moim mężem na temat całego jego życia, mam rację? - zapytała Hayde, kiedy już skończyliśmy jeść obiad.
- Oczywiście, pani hrabino - odpowiedziałem - Miałem nadzieję na to, że pan hrabia zechce jeszcze dzisiaj odbyć ze mną rozmowę, która całkowicie uwieńczy wszystkie zdobyte przeze mnie dotychczas informacje.
Hayde popatrzyła na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. Nawiasem mówiąc jej uśmiech strasznie mi kogoś przypominał. Spojrzałem na Martę i wiedziałem już doskonale, po kim moja ukochana odziedziczyła ten jakże rozkoszny, zniewalający i cudowny uśmiech. Gdybym miał jeszcze jakieś wątpliwości, że Marta jest córką Hayde, to teraz już wszystkie wątpliwości rozwiałyby się niczym pyłek na wietrze.
Hayde tymczasem dalej się uśmiechając delikatnie zapytała:
- Rozumiem, że w pana poczynaniach kieruje panem przede wszystkim, jeśli nie jedynie dziennikarska ciekawość, jednak wydawało mi się, że zebrał pan już bardzo dużo informacji na temat mego szlachetnego małżonka.
Uchyliłem delikatnie głową na znak, że jej przypuszczenia są słuszne, po czym odpowiedziałem:
- Tak też jest. Mam już dość dużo o nim wieści, jednak wciąż brak mi wielu istotnych faktów, które uzupełnią moje odkrycia. Liczyłem na to, iż dowiem się ich wszystkich od pana hrabiego.
Hayde popatrzyła na córkę, a potem na mnie. Marta zaś wzięła mnie za rękę i powiedziała:
- A może by tak moja mama opowiedziała ci swoją historię?
Uśmiechnąłem się wesoło, gdy to zaproponowała. To był doskonały pomysł. Żałowałem, że nie przyszedł mi on do głowy. Przecież hrabina Hayde na pewno wiedziała wszystko, a przynajmniej bardzo wiele o swoim mężu. Jej relacja może się zatem okazać niezwykle pomocna. Nawet jeżeli nie uzupełni ona wszystkich luk w wiadomościach, które dotychczas zdobyłem, to jednak z całą pewnością wniesie dużo do historii, która mnie interesuje. Inaczej mówiąc wiadomości, jakie posiada hrabina Monte Christo są na wagę złota.
Spojrzałem na Martę, a potem na Hayde.
- Pomysł twój wydaje mi się być doskonałym, droga Marto. Tylko czy twoja mama się na to zgodzi? Czy pani hrabina ma czas oraz chęć, żeby mi usłużyć swoją opowieścią?
Słysząc moje słowa Hayde zaśmiała się w sposób, który bardzo przypominał mi śmiech mojej cudownej wybranki.
- Skoro to pana tak nurtuje, panie Chroniqueur, to dlaczego pan po prostu o to nie zapyta? Proszę się nie obawiać, niech pan mnie zapyta. Niech się pan nie krępuje. Bez obaw, ja nie gryzę. Zazwyczaj.
Uśmiechnąłem się delikatnie. No tak, przecież mogłem śmiało zapytać panią hrabinę o to, czy zechce uraczyć mnie swoją opowieścią. Dlaczego ja na to nie wpadłem? Może dlatego, że poczułem lekki lęk połączony z wielkim poważaniem dla pani hrabiny, jak i również dlatego, iż czasami to najprostsze rozwiązania są zwykle najtrudniejszymi do wymyślenia?
Po tych wszystkich przemyśleniach zebrałem się na odwagę i zapytałem:
- A więc czy pani hrabina zechce opowiedzieć mi swoją historię?
- Oczywiście, że tak, panie Chroniqueur - odpowiedziała Hayde, wciąż się do mnie przyjaźnie uśmiechając - Chętnie podzielę się z panem skomplikowanymi kolejami swego losu.
Słysząc jej słowa, ucieszyłem się niczym małe dziecko na wieść o tym, że ma zaraz dostać nową zabawkę. Radośnie schwyciłem więc dziennik, wziąłem do ręki ołówek, po czym pełen podniecenia i radości w głosie powiedziałem:
- A zatem, pani hrabino, proszę opowiadać.
I zacząłem dokładnie zapisywać wszystko, co w tamtej chwili powiedziała do mnie moja kolejna rozmówczyni, hrabina Hayde de Monte Christo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 3:39, 30 Lis 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 17:34, 30 Lis 2020    Temat postu: Dzienniki Jeana Chroniqueura

Ciekawe, jakie niespodziane fakty na temat męża wyjawi tajemnicza żona hrabiego Monte Christo ?

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 17:34, 30 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 3:13, 01 Gru 2020    Temat postu:

Być może się mylę, ale coś tak czuję, że te ciekawostki bardzo Cię zainteresują i chociaż trochę uzupełnią dane, które zdobył już nasz Kronikarz na temat hrabiego i jego otoczenia.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 2:11, 07 Gru 2020    Temat postu:



Rozdział LIV

Opowieść Hayde

Nazywam się Hayde i już od siedemnastu lat jestem żoną Edmunda Dantesa, hrabiego Monte Christo. Jestem naprawdę szczęśliwa, że nią zostałam i nigdy, ani przez chwilę nie żałowałam swojej decyzji. Edmund jest naprawdę wspaniałym mężem. Kocham go nad życie, a on kocha mnie. A nasza córka Marta jest naszym największym skarbem na świecie.
Jednakże nie zawsze w moim życiu panowało szczęście. Przez koleje mego losu przetoczyły się chwile okrutne, ciężkie i bardzo tragiczne. Mój ojciec został zamordowany, matka zmarła w niewoli, a ja bym pewnie do dzisiaj była bym sułtańską nałożnicą, gdyby nie mój ukochany mąż, który mnie wykupił z niewoli i uczynił tą, kim jestem obecnie.
Obawiam się jednak, że zaczęłam opowiadać od końca. Dlatego lepiej będzie, jeśli zacznę od początku.
Urodziłam się około roku 1812 na teranie Janiny, którą rządził mój ojciec. Rodzice moi bardzo się kochali. Ojcem moim był sam Ali Pasza z Tebelenu, ale nazywano go też Ali Tebelinem. Był on paszą wyspy o nazwie Janina, a prócz tego wezyrem na dworze sułtana tureckiego, jak i również człowiekiem niezwykle wpływowym i poważanym. Na jego rozkaz ludzie mogli umierać w męczarniach lub też ocalić swoje życie nawet wtedy, gdy nadeszła ich ostatnia chwila. Od jego woli zależało bardzo wiele. Do dzisiaj ludzie opowiadają o moim ojcu, że był on człowiekiem okrutnym oraz bezlitosnym, że bezwzględnie likwidował każdego swojego wroga, który tylko stanął mu na drodze. Nie wiem, czy jest to prawda, czy też nie i nie zamierzam tego rozstrzygać. Mój ojciec był taki, jaki był. Należał do grona polityków, a przecież oni zawsze muszą być bezwzględni. Gdyby tacy nie byli, to szybko straciliby wszystko, co osiągnęli. Jeżeli byliby oni miękcy, to nie zdołaliby się utrzymać na stanowisku, które z łaski losu otrzymali. Dlatego muszą pozbywać się w sposób bezwzględny każdego, kto choćby w najmniejszy sposób im zagraża. Jeżeli tego nie zrobią, to wówczas zachowują czyste serca, lecz mogą skończyć zniszczeni przez tych, którzy nie mają już takich skrupułów jak oni do usuwania przeszkód na swojej drodze. Nie chcę tu jednak tłumaczyć mojego ojca. Chcę jedynie powiedzieć, że polityka jest brudna, a ten, kto bierze w niej udział, w żaden sposób nie zdoła zachować czystych rąk. Dlatego też, jeżeli mój ojciec nie był czysty, to nie jest to wina jego, ale polityki, w której tryby wpadł.
Moją matką była ukochana kobieta mego ojca. Nazywała się Wasilika. Była chrześcijanką i w tej właśnie wierze wychowała również mnie. Ojciec mój, jako że bardzo kochał moją matkę, pozwolił jej zachować wiarę swoich przodków, jak i również mnie w tej wierze wychować. Z tego właśnie powodu od najmłodszych lat byłam ochrzczoną chrześcijanką. Ojciec mój, chociaż mahometanin, nie miał nic przeciwko temu, aby jego ukochana kobieta i córeczka wyznawały religię, która jemu wydawała się co najmniej dziwna. Można mu więc wiele zarzucić, ale nie można powiedzieć tego, że był okrutny wobec najbliższych. Szczerze kochał mnie oraz moją mamę. Miałam więc szczęśliwe dzieciństwo. Ojciec traktował mnie jak księżniczkę i miałam wszystko, co tylko małe dziecko może sobie wymarzyć.
Niestety, to wszystko skończyło się z chwilą, w której to wybuchło powstanie Greków o niepodległość. Turcy zbyt długo uciskali grecki naród, a ten zbuntował się i ruszył do walki z ciemiężcą. Powstanie to wywołało wielki zryw nie tylko na Wschodzie, ale i na całym świecie. Z wielu krajów Europy przybywali do Grecji ochotnicy, żeby walczyć w szeregach powstańców. Wśród nich było także dużo Anglików i Francuzów. To byli prawdziwi bohaterzy. Nikt im nie kazał walczyć za Greków. Sami z własnej woli wstępowali w ich szeregi. Ponoć wśród nich był wielki poeta George Byron, który jednak te walki przypłacił ciężką chorobą oraz śmiercią w bardzo młodym wieku. Biedny człowiek. Czytałam kilka jego dzieł, szczególnie „Giaur” bardzo mi przypadł do gustu.



Na swoje własne nieszczęście, mój biedny ojciec wsparł powstanie Greków o niepodległość. Zrobił to w minimalnym stopniu, ale to wystarczyło, ażeby sułtan, dowiedziawszy się o tym, kazał go zlikwidować. Mój ojciec jednak nie był w ciemię bity. Schronił się wraz z wiernymi sobie żołnierzami w twierdzy na Janinie. Ukrył tam również moją matkę i mnie. Postanowił walczyć do samego końca, mając jednak cichą nadzieję, że sułtan okaże łaskę. W razie czego jednak był gotów do obrony i to nawet zaciekłej. Jego wojskiem dowodził pewien francuski oficer, jeden z tych dzielnych, europejskich ochotników, którzy zgłosili się do walki dobrowolnie. Nazywał się on Fernand Mondego. Mój ojciec zaufał mu, a nawet pokochał go jak własnego syna. Poprosił go również, aby w razie czego zaopiekował się mamą i mną. Ani ja, ani mama, ani też tym bardziej mój ojciec nie przewidywaliśmy, co się wkrótce miało wydarzyć.
Ojciec oczekiwał posłańca od sułtana. Miał on przynieść mu sztylet jako znak wybaczenia, albo też pierścień jako zapowiedź śmierci. Ojciec więc przygotował się na taką ewentualność. Kazał mnie i matce schronić się w podziemiach. Tam zaś miałyśmy czekać na posłańca. Gdyby przyniósł on pierścień, to wierny niewolnik miał podpalić beczki z prochem, które wysadziłyby podziemia grzebiąc naszych wrogów żywcem, a zarazem też odcinając im drogę do schwytania nas. Ja i matka miałyśmy natomiast uciec łodzią przez rzekę, a potem schronić się w kraju, w którym nie sięga władza sułtana. Gdyby jednak posłaniec przyniósł nam sztylet, to wierny niewolnik miał zgasić pochodnię i nie wysadzać podziemi. I tak też się stało, bo posłaniec przyniósł właśnie sztylet. Nie wiedzieliśmy jednak, że jest to podstęp i kiedy tylko nasz niewolnik zgasił pochodnię, posłaniec złapał za leżący na ziemi sztylet, po czym rzucił się na niewolnika i bez wahania zabił go. Ja i moja matka zrozumiałyśmy wtedy, że padłyśmy ofiarą podłego oszustwa. W tej oto sytuacji próbowałyśmy uciekać, jednak żołnierze sułtana byli wszędzie. Mój ojciec próbował z wiernymi sobie oddziałami bronić się, ale niestety od tyłu zaatakowała go jego własna straż przyboczna, którą dowodził Fernand Mondego. To on właśnie osobiście zamordował Ali Tebelina. Biedny mój ojciec umarł na jego rękach, przed śmiercią zadając mu cios szpadą w ramię. Po tej ranie zrobiła się blizna, która stała się odtąd jego znakiem rozpoznawczym.
Miałam wtedy cztery lata, a pamiętam wszystko dokładnie tak, jakby to było wczoraj. Matka moja zresztą, która wraz ze mną była świadkiem tych wszystkich wydarzeń, opowiedziała mi je ze szczegółami starając się przy tym, abym dobrze zapamiętała nazwisko oraz twarz tego człowieka, żebym nigdy nie pozwoliła sobie na to, aby zapomnieć o tym, kto stoi za naszym nieszczęściem. I nie zapomniałam. Nigdy nie zapomniałam.
Fernand Mondego nie tylko wydał mojego biednego ojca ludziom sułtana, za co oczywiście otrzymał ogromną sumę pieniędzy, ale prócz tego również sprzedał mnie i moją matką w niewolę. Kupił nas od niego niejaki El Kobbir, handlarz niewolników, który potem odsprzedał nas sułtanowi. Matka poszła do jego haremu, a ja miałam podzielić jej los, kiedy już stanę się na tyle dorosła, aby móc spełniać zachcianki władcy.
Rosłam więc, a lata mijały coraz szybciej. Moja matka umarła i właściwie bardzo dobrze, że tak się stało, bo przebywając dłużej w niewoli by chyba oszalała, biedaczka. Oczywiście, zawsze była niewolnicą, ale przecież co innego dla kobiety być niewolnicą kochającego ją człowieka, a co innego sułtana, który ma swoje kobiety za nic. Po śmierci matki ja zaś miałam zająć jej miejsce w haremie, ale los się do mnie uśmiechnął. Na sułtańskim dworze zjawił się nagle człowiek, który to postanowił wykupić mnie z niewoli. Był nim hrabia Monte Christo. Zainteresował się on moją historią i wykupił mnie z niewoli w zamian za piękny diament. Oprócz tego wziął on także od El Kobbira zaświadczenie, że ten kupił mnie wcześniej od Fernanda Mondego.
Nie wiem dokładnie, dlaczego Edmund mnie wykupił z niewoli. Czy dlatego, że zrobiło mu się mnie żal, czy może dlatego, że mogłam stać się narzędziem do zniszczenia naszego wspólnego wroga? Może współczucie do mnie pojawiło się w nim od razu, a może dopiero później? Sama już nie wiem i nie chcę tego wiedzieć. Wiem jedno. Hrabia zawsze mnie traktował nie jak niewolnicę, ale jak księżniczkę. Zawsze z szacunkiem i wielkim poważaniem. Publicznie mnie przedstawiał jako swoją niewolnicę, jednak prawda jest taka, że byłam zawsze kimś o wiele więcej niż tylko żywym przedmiotem kupionym niczym zwierzę.
Kiedy się w nim zakochałam? Sama tego nie wiem. Odkąd tylko odkryłam, jak szlachetnym on jest człowiekiem i jak bardzo o mnie dba, poczułam do niego nić sympatii. W końcu moja sympatia przemieniła się w szacunek, a szacunek w miłość. Kochałam go jednocześnie jak swojego pana, swojego opiekuna i swojego ukochanego. Pomimo tego, iż był ode mnie sporo starszy, kochałam go nad życie i nie chciałam już nigdy się z nim rozstawać.



Podróżowałam z hrabią przez kilka lat po całym świecie. Jak długo trwała ta podróż i w jakich miejscach byłam, to i dnia by nie starczyło, aby to wszystko opowiedzieć. Wspomnieć jedynie mogę o tym, że w roku 1838 pojechaliśmy z hrabią do Rzymu na karnawał. Tam spędziliśmy cudownie czas, zwiedzając miasto oraz chodząc do opery. Ciągle prezentowałam się jako niewolnica hrabiego Monte Christo, ale jednak czułam się dobrze z tym wszystkim. Kochałam mojego pana i wielbiłam go. Wiedziałam, że nawet gdyby mnie obdarzył wolnością, to i tak bym jej nie przyjęła.
Po przybyciu do Włoch, hrabia sobie tylko znanym sposobem, który jednak, jak zakładam jest panu znany, nawiązał znajomość z niejakim wicehrabią Albertem de Morcerfem, który zaprosił go do Paryża. Udaliśmy się tam. Hrabia powiedział mi wówczas, że to właśnie tam odnajdziemy naszego wspólnego wroga, którego to chcemy zniszczyć. Ucieszyłam się bardzo z tego powodu. Zemsta za śmierć mego ojca musiała mieć w końcu miejsce i odwlekać jej dłużej nie było już można. Przybyliśmy zatem do Paryża, a tam zamieszkałam razem z hrabią w pięknym domu na Polach Elizejskich. Zwykle spędzałam tam czas w odosobnieniu lub też otoczona własną, orientalną służbą. Hrabia bardzo często mnie odwiedzał, gdzie miło spędzaliśmy czas. Ja mu grałam na arabskich instrumentach muzycznych, a on słuchał mojej muzyki, pykał fajkę wodną i bywało nieraz, że zasypiał nawet w mojej obecności, a ja mogłam wówczas spokojnie bawić się jego włosami.
O działalności hrabiego w Paryżu niewiele wiem, za to powiedzieć mogę o tym, że pewnego razu będąc w operze zauważyłam rodzinę hrabiego de Morcerfa. Jego syn, Albert, był przyjacielem mego pana. Kiedy tylko ujrzałam ojca Alberta, doznałam szoku. Był nim właśnie Fernand Mondego, zdrajca i morderca mojego ojca. Człowiek, przez którego straciłam wolność i swoich bliskich. Powiedziałam o tym hrabiemu, on zaś poprosił mnie dyskretnie, abym nikomu o tym nie mówiła i opowiedziała mu dokładnie, co i jak. Uczyniłam to. Opowiedziałam hrabiemu o tym w jaki sposób poznałam mordercę mojego ojca. Nie opowiadałam mu swojej historii, bo już dawno ją poznał. Gdy mój pan upewnił się już, że hrabia Fernand de Morcerf jest faktycznie tym człowiekiem, którego poszukujemy, uśmiechnął się do mnie tajemniczo i powiedział, że oto nadszedł czas naszej zemsty. Musieliśmy tylko odpowiednio do niej podejść. Na razie wciąż musiałam milczeć, także więc, kiedy odwiedził nas Albert i był on zainteresowany moją skromną osobą, hrabia poprosił, abym opowiedziała mu swoją historię, pomijając jednak nazwisko tego oficera, który to zdradził mojego ojca. No cóż... Jego wola zawsze była dla mnie święta, dlatego też opowiedziałam młodemu wicehrabiemu wszystko, co chciał wiedzieć, pomijając tylko fakt, że to właśnie jego ojciec przyczynił się do mojej zguby. Miałam wielką ochotę mu to wygarnąć prosto w twarz bez najmniejszych skrupułów, ale zgodnie z wolą mego pana zachowałam w tej sprawie milczenie.
Niedługo potem dzięki hrabiemu, w gazecie pana ojca chrzestnego, czyli Alfonsa de Beauchampa ukazała się notka z wiadomością, iż pewien francuski oficer o imieniu Fernand pełniąc służbę na dworze Ali Tebelina, zdradził go na rzecz Turków, a nawet osobiście zamordował. Rzecz jasna w tym artykule nie było nazwiska owego oficera, zaś imię Fernand jest nawet dzisiaj dość powszechne, ale mimo wszystko rodzina hrabiego de Morcerfa była naprawdę wzburzona. Widać było, że na złodzieju czapka gore. Ten oto nędzny renegat nie spodziewał się, iż w końcu cała prawda wyjdzie na jaw, zwłaszcza po tylu latach. Nędznik był wściekły, a jego synalek biegał po Paryżu z wielką chęcią palnięcia z pistoletu w głowę każdemu, kto by tylko ośmielił się podważyć honor jego rodziny, ale na razie panował powszechny spokój, bo ani nazwisko Mondego, ani nawet de Morcerf nie padło w żadnej gazecie, co jednak nie zmieniało faktu, że wszyscy i tak wiedzieli o kogo chodzi. Wreszcie w gazecie ukazało się wyjaśnienie, które podało dokładnie i bez niedomówień, iż Fernand Mondego, a obecnie hrabia de Morcerf, był owym oficerem z poprzedniego artykułu.
W całym Paryżu wybuchł skandal. Izba Parów wezwała Fernanda Mondego na specjalne posiedzenie, na którym musiał on udowodnić swoją niewinność, jeśli oczywiście dalej chciał zasiadać w tej jakże zaszczytnej instytucji. Fernand bronił się bardzo dobrze i pewnie by ocalał, gdyby nie dwoje ludzi: hrabia Monte Christo i ja. Hrabia przebywał wówczas wraz z Albertem de Morcerfem w Normandii, ale na jego polecenie Bertuccio oraz Jacopo zabrali mnie na posiedzenie Izby, a kiedy już byliśmy na miejscu, to z duszą na ramieniu weszłam do środka. Bardzo się bałam, ale wiedziałam, że nie mogę się już cofnąć. Musiałam zniszczyć mordercę mego ojca. Byłam to winna ojcu, matce i sobie. Zjawiłam się więc na posiedzeniu Izby Parów i powiedziałem wszystkim, jak się naprawdę sprawy mają. Na dowód zaś wspomniałam o bliźnie, jaką otrzymał Fernand od mojego ojca. Każdy mógł więc odsłonić ręce hrabiego de Morcerfa i zobaczyć, że ma on tę bliznę, o której mówię. Fernand najpierw próbował się bronić, jednak pod wpływem mojej mowy oraz dowodów przeważających jego winę zamilkł i nie był już w stanie dłużej wygłaszać swych kłamstw. Izba Parów zaś przegłosowała powołanie specjalnej komisji śledczej, która miała za zadanie odkryć, jaka jest prawda w sprawie Janiny. Oczywiście komisja ta była już tylko czystą formalnością, bowiem wina mordercy mojego ojca została przecież dowiedziona. Fernand Mondego, hrabia de Morcerf był skończony. Moja zemsta się dokonała, ale zemsta mojego pana jeszcze nie.
Po całej tej aferze, mój pan został wyzwany na pojedynek przez Alberta de Morcerfa. Chłopak chciał bronić dobrego imienia swego ojca, które mój pan tak bezwzględnie i bez skrupułów zniszczył. Oczywiście hrabia de Monte Christo nie odmówił pojedynku i szykował się do niego z wielkim zamiarem zabicia młodego paniczyka, jednakże na drodze realizacji tych planów stanęła pewna przeszkoda. Hrabina de Morcerf ubłagała mojego pana, żeby nie zabijał jej jedynego dziecka. Mój pan z trudem jej ustąpił. Postanowił jednak samemu dać się zastrzelić panu Albertowi, aby w ten sposób mieć już spokój od tej rodziny. Spodziewając się swojej śmierci, spisał testament. W nim zaś opiekę nade mną powierzył swojemu wiernemu przyjacielowi, Maksymilianowi Morrelowi, po czym odwiedził mnie i pokazał mi swój testament. Płakałam jak dziecko i błagałam go wiele razy, aby nie dał się zabić temu narwanemu paniczykowi, ale on nie chciał mnie słuchać. Po raz kolejny wyznawałam mu miłość, a on ponownie powtórzył, że nie możemy być razem, bo zbyt wielki bagaż cierpień swoich oraz cudzych na jego przeszłości ciąży, nie mówiąc już o tym, że nie wierzy już w miłość, a poza tym jest dla mnie za stary. Nie przekonywały mnie żadne jego argumenty, ale cóż było robić? Mimo wszystko rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam go czule całować. On się wzbraniał, ale widać długo nie zaznał kobiecych pieszczot, bo uległ mi bardzo szybko. Porwał mnie na łoże i tam, właśnie tamtej nocy, została poczęta nasza ukochana córeczka Martusia. To była najszczęśliwsza noc w całym moim życiu.
Na rano zaś powróciła nam obojgu świadomość tego, że mój ukochany ma zginąć w pojedynku. Byłam zmuszona puścić go, żeby udał się na Pola Marsowe razem ze swoimi sekundantami. Płakałam całą godzinę nie mogąc się opanować, ale ku mojej wielkiej radości hrabia powrócił cały i zdrowy. Nie doszło w ogóle do pojedynku - Albert przeprosił mego pana. Z radości skakałam po całym pokoju, a potem rzuciłam się memu panu w objęcia i całowałam go tak długo, jak tylko długo mi starczyło tchu w piersiach. Radosną chwilę przerwał nam jednak hrabia de Morcerf. Nie podobało mu się postępowanie jego syna, więc sam postanowił bronić swojego honoru pojedynkując się z hrabią de Monte Christo. Hrabia walki mu nie odmówił i obaj stoczyli krótki pojedynek na kordelasy w gabinecie mego pana. Hrabia wygrał, ale nie zadał śmierci swojemu przeciwnikowi. Kiedy ten zażądał, aby hrabia go dobił, mój pan odmówił z pogardą. Wówczas to pan de Morcerf zapytał go, kim jest pan de Monte Christo, że prześladuje go z ogromną bezwzględnością i wyciąga na światło dzienne brudy, które nawet go osobiście nie dotyczą. Wtedy mój pan wyszedł na chwilę i powrócił do gabinetu ubrany w strój marynarza, po czym powiedział Fernandowi Mondego, jak się naprawdę nazywa. Zaszokowany tym wszystkim hrabia de Morcerf wrócił do swojego domu, gdzie dowiedział się o tym, iż żona i syn opuścili go. Załamany oraz zhańbiony popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę.
Hrabia został jeszcze na trochę w Paryżu, załatwiając przez ten czas swoje osobiste porachunki z rodziną Danglarsów oraz rodziną de Villefortów. Nie znam bliższych szczegółów tych historii, ale wiem coś, co dotyczy również bezpośrednio i mnie. Córka pana de Villeforta, Walentyna była zakochana w Maksymilianie Morrelu, ale jej ojciec nie zgadzał się na ten ślub. W dodatku macocha próbowała zamordować dziewczynę, aby rodzinny majątek mógł przypaść synowi, którego urodziła ojcu Walentyny - Edwardkowi. W tym celu podła ta kobieta chciała otruć Walentynę, ale mój pan przebrany za księdza Busoni ocalił dziewczynę dając jej środek na sen pozorujący śmierć, po czym po pogrzebie wydobył dziewczynę z rodzinnego grobowca i przywrócił do życia, a następnie ukrył na wyspie Monte Christo, gdzie przebywałam także i ja. Obie z Walentyną bardzo szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Opowiedziałyśmy sobie nawzajem o naszych ukochanych i o tym, jaką miłością ich darzymy. Szybko stałyśmy się sobie jak siostry. Po jakimś czasie na Monte Christo przybył mój pan i Maksymilian. Młodzieniec nic nie wiedział o tym, że jego ukochana żyje, zaś mój pan zaś nie powiedział mu o tym chcąc sprawdzić jego miłość. Gdy się przekonał, że Maksymilian szczerze kocha Walentynę i nie umie bez niej żyć, a nawet woli się zabić niż znaleźć sobie inną, to mój pan zaproponował, że obaj popełnią samobójstwo. Wyjął małe puzderko, w którym były dwie pastylki rzekomo zawierające truciznę. Zażyli je obaj. Hrabia jednak oszukał tego młodzieńca - to nie była trucizna, tylko haszysz. Chłopak osłabiony narkotykiem nie miał siły popełnić samobójstwa, a wówczas z kryjówki wyszłyśmy my, a każda z nas padła w ramiona swemu ukochanemu. Walentyna wyznała miłość Maksymilianowi, a ja Edmundowi. Teraz bowiem on był dla mnie Edmundem. Nie hrabią de Monte Christo, ale właśnie moim drogim, kochanym Edmundem. Ukochany mój jeszcze nieco się wzbraniał przed tym uczuciem, ale gdy zapewniłam go, że moja miłość do niego nie minie, zgodził się dać nam szansę i zabrał mnie na statek, gdzie czekali na nas nasi ludzie. Napisaliśmy jeszcze oboje list pożegnalny do Maksymiliana i Walentyny, a następnie odpłynęliśmy razem na Wschód. Podczas rejsu potwierdziłam to, co wyznałam mojemu ukochanemu już na wyspie, słodkim szeptem na ucho - że jestem przy nadziei. Bardzo się z tego powodu ucieszył.



Zamieszkaliśmy w Algierii, gdzie już wkrótce przyszła na świat nasza córka, nasza mała Martusia. Pokochaliśmy ją bardziej niż siebie samych i w ogóle nie spodziewaliśmy się tego, że cokolwiek może zepsuć nasze szczęście. A jednak był taki człowiek, który uznał, iż hrabia Monte Christo przekroczył barierę zemsty na rodzinie de Villefort i zbyt mocno ich skrzywdził, a zatem musi ponieść za to zasłużoną karę. Tym człowiekiem był niejaki Benedetto, nieślubny syn pana de Villeforta. Ów nędznik i były galernik, który kiedyś pomógł Edmundowi zniszczyć swojego ojca, teraz wręcz diametralnie zmienił swoje przekonania. Zaopiekował się on swoim tatuńciem, gdy tylko ten trafił do domu wariatów. Obaj panowie, ojciec i syn, nawiązali nić sympatii i ojciec wymusił na swoim synu przysięgę, że hrabia Monte Christo zapłaci za upadek rodziny de Villefort, a Benedetto niestety postanowił tej przysięgi dotrzymać. Uciekł z więzienia, włamał się do rodzinnego grobowca de Villefortów, po czym obciął trupowi swojego ojca prawą dłoń i z nią jako swoją osobistą relikwią zemsty ruszył w drogę za nami.
Nie mam pojęcia w jaki sposób udało mu się nas odnaleźć w Wenecji, gdzie byliśmy w gościnie u miejscowego doży. Ja, Edmund i nasza mała Martusia. Na tym oto balu spotkaliśmy panny Eugenię Danglars i Ludwikę d’Armily, które na światowej scenie osiągnęły wielki sukces i za zarobione pieniądze hulały, ile się da. Podczas balu przyczepił się do nas dziwny tajemniczy człowiek, a właściwie to kilku. Szybko jednak okazało się, że oni wszyscy mieli ze sobą coś wspólnego - każdy z nich był jednym i tym samym człowiekiem, a tym człowiekiem okazał się być Benedetto. W jakiś sposób odnalazł nas w Wenecji i chciał się teraz zemścić za upadek swojego podłego ojca. Potem jeszcze podeszła do nas jakaś Cyganka i wróżyła nam wszystkim z dłoni. Powiedziała, że widzi na dłoni naszej trzyletniej córeczki straszliwe niebezpieczeństwo, któremu można zapobiec tylko w jeden sposób - biorąc udział w pewnej ceremonii Cyganów i żebraków, podczas której to każdy z nich miał wziąć nasze dziecko na ręce i pocałować je w czoło. Taki oto rytuał miał ponoć odgonić od niej zło. Powiedziawszy nam to wszystko, Cyganka odeszła. Mój mąż oczywiście wyśmiał ten głupi przesąd, ale ja głupia chciałam, żebyśmy wzięli udział w tym całym przedstawieniu. Nalegałam na Edmunda, aż ten ustąpił i zgodził się ze mną. Poszliśmy zatem na zabawę żebraków i Cyganów, a wtedy przycisnęła nas ręka Opatrzności. Podaliśmy dziecko tym łajdakom, a oni... To znaczy jeden z nich, którym był przebrany Benedetto, uciekł z nią śmiejąc się nam w podle twarz. Nie zdołaliśmy go dogonić. Zniknął w ciemnym zaułku.
Nie umiem nawet wyrazić tego, co wówczas czułam. Nienawidziłam sama siebie. Wypominałam sobie, że zgodziłam się na udział w tym jakże żałosnym spektaklu, w którym to utraciliśmy nasze słodkie maleństwo. Nie miałam pojęcia czy jeszcze kiedykolwiek je zobaczę. Myślałam, że oszaleję. Edmund wykazał się wówczas wielkim taktem i spokojem. Nie wypominał mi w żaden sposób tego, co się stało, jednak ja wiedziałam swoje. Byłam wręcz pewna tego, że jeżeli naszej córeczce coś się stanie, tylko ja i moje głupie przesądy będziemy temu winni. Edmund nie okazywał, że to go boli. Był człowiekiem nad wyraz silnym, co jednak nie zmieniało wcale faktu, iż wiedziałam doskonale, iż obawia się o naszą córkę. Nie musiał mi tego mówić głośno, bym mogła to stwierdzić.
Tymczasem przyszło żądanie od porywacza. Mój mąż miał się stawić na wyspie Monte Christo, aby osobiście odebrać Martusię. Musiał przybyć sam, beze mnie. Najpierw jednak, na znak, że nie żartuje, ten podły łajdak Benedetto zastawił na nas dwie zasadzki. Zatrzymaliśmy się po drodze na wyspę w dwóch różnych miejscach i każde z nich zostało potem przez tego nędznika oto podpalone. Nie zginęliśmy, ponieważ on tego nie chciał. Zależało mu jedynie na tym, aby nam pokazać, że jest on gotów na wszystko i lepiej go nie lekceważyć. Edmund udał się na wyspę Monte Christo, a ja miałam czekać w bezpiecznym miejscu, ale ludzie Benedetta porwali mnie i siłą zawlekli na wyspę. Tam ten nędznik oznajmił nam, że wysadzi grotę w powietrze i w ten sposób pogrzebie nas żywcem. Na szczęście nie wiedział o tym, że miał wśród swoich ludzi człowieka, który to zachował wierność wobec mojego męża. Był to Peppino, którego Edmund ocalił kiedyś od śmierci na szafocie. Powiadomił on o wszystkim Bertuccia i Jacopa, po czym we trzech postanowili nam pomóc. Jacopo sprowadził swoich przemytników i wraz z nimi i Bertucciem zaatakował ludzi tego bandyty w odpowiedniej chwili, ratując nam wszystkim życie. Niestety, Benedetto zdołał nam zbiec, a wcześniej wysadził szybko grotę w powietrze myśląc, że nas pogrzebał żywcem, tak jak wcześniej nam to zapowiedział. Nie wziął jednak pod uwagę faktu, że mój mąż zna wyspę Monte Christo o wiele lepiej niż on, dlatego zdołaliśmy wyjść innym przejściem. Wszyscy następnie udaliśmy się na pokład statku Jacopa, gdzie czekała już nasza córeczka odbita z rąk bandytów Benedetta. Z radością złapaliśmy ją w objęcia i wycałowaliśmy za wszystkie czasy.
Chciałam natychmiast powrócić do Algierii, jednak mój mąż uznał, że musi wyrównać rachunki z Benedettem. Wyruszył zatem do Francji wraz z Bertucciem i Jacopem, powierzając mnie opiece ludzi Jacopa, którzy zawieźli nas do domu. Edmund słusznie podejrzewał, że Benedetto zechce teraz odłożyć na miejsce dłoń swego ojca i nie pomylił się, bo ów nędznik to właśnie chciał zrobić. Nie wiedział jednak tego, że grabarze, którzy go wpuścili do środka grobowca rodziny de Villefort, to mój mąż i jego przyjaciele, a do tego też towarzyszący mu Peppino to nasz przyjaciel. Na znak Peppina, Edmund z Jacopem oraz Bertucciem zamknęli grobowiec Villefortów, zamykając w jego środku naszego prześladowcę, a potem sprowadzili żandarmów. Benedetto trafił za kratki, jednakże mój mąż przebrany za księdza Busoni odwiedził go i odbył z nim długą rozmowę, której treści nie znam. Wiem jednak to, że Benedetto po tym wszystkim opuścił więzienie nie żywiąc już do nas żadnej urazy i zrezygnowawszy z zemsty na naszej rodzinie. Przyznam się panu, że sama namawiałam mego męża, aby nie mścił się na tym młodym łajdaku - zrobiło mi się go bowiem żal. Tak, właśnie żal. Byłam w stanie zrozumieć motywy jego postępowania, a także trochę mu wtedy współczułam. Poza tym widziałam już dobrze, do czego prowadzi zemsta i wolałam jej nie ciągnąć w obawie o to, co się może stać. Ubłagałam więc męża, żeby dał tego łajdakowi jeszcze jedną szansę, a ten to uczynił, jednakże pomimo tej mojej litości wciąż nie ufałam Benedettowi i chwilami żałowałam swojej litości, która się we mnie zebrała chyba z powodu bycia matką. Także dopiero niedawno, gdy usłyszałam o śmierci tego nędznika na gilotynie za jego już i tak liczne zbrodnie, odetchnęłam z ulgą. Ponieważ teraz dopiero mam pewność, że nasza rodzina naprawdę jest bezpieczna.
Na tym mogę zakończyć naszą opowieść, ponieważ już nic innego godnego pańskiej uwagi się w naszym życiu już raczej nie wydarzyło. Poza tym, że Marta dorosła i poznała pana. Poznała i pokochała.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 2:33, 07 Gru 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 2:41, 07 Gru 2020    Temat postu:



Hrabia Monte Christo i Hayde - wersja z 1934 roku.




Hrabia Monte Christo i Hayde - wersja z 1954 roku.




Hrabia Monte Christo i Hayde - wersja z 1961 roku.




Hrabia Monte Christo i Hayde - wersja z 1975 roku.




Hrabia Monte Christo i Hayde - wersja z 1998 roku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 2:42, 07 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 14 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin