Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 6:45, 26 Cze 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania 3

Cieszę ,że ci się komentarz podoba.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:31, 27 Cze 2021    Temat postu:

Bardzo mi się podoba. Liczę na to, że spodoba Ci się kolejny rozdział, który pomogłaś mi napisać swoimi dobrymi pomysłami.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:31, 27 Cze 2021    Temat postu:

Rozdział XXIX - Wąż obnaża swoje oblicze
Minęły trzy dni od powrotu Janusza Pyziaka do Polski, jednak Gabrysia nie umiała w ciągu tego czasu ucieszyć się należycie, tak jak przystało na kochającą i wierną żonę. Powodów tego było oczywiście wiele, a jednym z nich było to, że co jak co, ale Gabriela Pyziak z domu Borejko wierna mężowi w żaden sposób nie była. Zdradziła go i to kilka razy z Piotrem Ogorzałko, a co gorsza, nie czuła nawet najmniejszego żalu z tego powodu. Wiedziała, że powinna czuć żal, jednak jakoś tak się złożyło, że nie umiała tego zrobić. Nie umiała żałować żadnej z cudownych chwil spędzonych nago w ramionach Piotra. W jego bowiem objęciach poczuła się chyba po raz pierwszy prawdziwą kobietą i zrozumiała, że jest wciąż atrakcyjna i może się podobać. Dla niego wystroiła się w sukienki, pomalowała się, a do tego złamała wiele ze swoich zasad, a ku swemu zdumieniu wkrótce potem odkryła, że sprawia jej to wielką przyjemność. Nawet patrzyła na siebie w lustrze i zrozumiała nagle coś, czego nie umiała zrozumieć dotąd: że cudownie jej w sukienkach i to o wiele lepiej niż w męskiej koszuli i dżinsach. Postanowiła częściej nosić sukienki, najlepiej wesołych kolorów, nawet jeżeli nie planowała spotkania z Piotrem. Nie musiała przecież stroić się tylko dla niego, ale również i dla siebie samej. Każda przecież kobieta powinna nosić ładny strój dla siebie samej, aby poczuć się przez to lepiej. I nie powinna w tej kwestii kierować się jedynie chęcią sprawienia komuś przyjemności. Tę oczywiście również powinna mieć na uwadze, ale przecież nie mogła być ona jej jedyną motywacją przy wyborze ubioru.
Mimo noszenia przyjemnie wyglądających sukienek, Gabrysia nie czuła się szczęśliwa. Powodem tego był powrót jej męża, z którego, jak już wspominaliśmy, kobieta nie umiała się cieszyć. A wszystko to z powodu romansu z Piotrem. Rzecz jasna, przyczyn braku radości było więcej. Przede wszystkim zachowanie jej męża, który oczywiście powrócił do swoich dawnych nawyków, w tym do narzekania na tzw. domowy babiniec, który on musi utrzymywać. Do tego narzekania nie trzeba było Pyziakowi jakieś większej zachęty. Wystarczyło tylko, żeby Ida okazała mu w jakiś sposób niechęć, Natalia coś rozlała, a Patrycja stłukła, aby zaraz pojawiły się takie i inne nieprzyjemne wyzwiska pod ich adresem, a gdy zwrócono mu uwagę, aby nie czepiał się i nie robił problemów z niczego, od razu przypominał, że ma do tego pełne prawo, bo on jest tutaj jedynym żywicielem rodziny i bez niego cały ten babiniec już dawno by się rozleciał na kawałki. Gabrysia uważała, że jakkolwiek jest to może prawdą, to nie ma jej mąż prawa, aby mówić do niej w taki sposób i to jeszcze w jej własnym domu.
Do starych nawyków Pyziaka powróciło również wymigiwanie się od opieki nad małą Różą. Janusz uważał, że jego ojcowską powinnością jest w tej rodzinie przede wszystkim zarabianie na życie i przynoszenie do domu pieniędzy. Wszelka zaś czułość i inne sprawy związane z wychowaniem dziecka spadają zatem na jego żonę, a matkę małej Pyzuni, jak ją nazywał, ku irytacji Gabrysi. Od czasu do czasu zaś, ten oto „ludzki pan” (który to przydomek nadała szwagrowi Ida) brał córeczkę na ręce i ponosił ją kilka minut, pocałował w czoło i odłożył do łóżeczka, uważając chyba, że do tego sprowadza się ojcostwo: do zarabiania pieniędzy na dziecko oraz lekkiego popieszczenia go przez krótki czas każdego dnia. To zachowanie także Gabrysi dawało się we znaki i nie pomagały tutaj tłumaczenia matki, która mówiła do niej tak:
- Musisz być dla niego bardziej wyrozumiała. W jego rodzinie nie było nigdy za wiele czułości, ani za wiele miłości. Takie widział wzorce, to tak teraz sam się jako ojciec zachowuje. Czego oczekujesz?
- Rozumiem, mamo, że uważasz jego przeszłość za usprawiedliwienie dla jego głupiego zachowania? - zapytała nad wyraz poirytowana takim oto gadaniem Gabrysia.
- Nie usprawiedliwienie, ale uzasadnienie, a to duża różnica - odpowiedziała na to jej matka - Poza tym, ja też nie zaznałam za wiele miłości w życiu, a chyba jestem dobrą żoną i matką, prawda?
- Tak, jesteś nią... Chyba - rzuciła zgryźliwie Gabrysia i nie poruszyła już tego tematu.
Melania poczuła się urażona zachowaniem najstarszej córki, ta zaś próbowała w jakiś sposób zrozumieć zachowanie swego ukochanego męża. Na niewiele się to jednak jej zdało, ponieważ Janusz nie zamierzał opowiadać jej o tym, dlaczego tak, a nie inaczej postępuje, jakby wychodził z założenia, że prawdziwi mężczyźni się nie zwierzają nigdy i nikomu, gdyż jest to przywilej ludzi słabych. Zamiast tego pokazywał wszystkim, jaki jest dzielny i zaradny. Gabrysia widziała jednak, że jest to w dużej mierze poza zakompleksionego chłopca, który musi nieco dorosnąć, na co jednak nie ma nawet najmniejszej ochoty.
Nie tylko jednak w sprawach rodzinnych, Janusz Pyziak nie radził sobie zbyt dobrze. Również w sferze łóżkowej nie wychodziło im zbyt dobrze, chociaż w tej kwestii to już była wina Gabrysi. Dziewczyna bowiem, po upojnych chwilach z Piotrem, nie miała ochotę na zbyt dużą bliskość z mężem i dlatego, gdy próbował się do niej dobierać, wymigiwała się od tego kobiecymi dolegliwościami i sobie odpuścił. Gabrysię dziwiło to, iż tak łatwo dawał się zbyć i poczuła, że być może jemu wcale na niej nie zależy, a przynajmniej nie w tej sferze. Zaczęła więc snuć na ten temat najgorsze nawet teorie spiskowe dziejów, z których jedna była jeszcze bardziej fantastyczna niż druga.
Jak więc zatem widać, Gabrysia nie miała żadnych powodów do radości, a do tego pogrążona była w czymś na kształt marazmu. Nie chciało jej się nic robić, a jeśli już się za coś wzięła, to robiła to machinalnie i bez pośpiechu, niespecjalnie się w to angażując emocjonalnie. Pogrążyła się w tym do tego stopnia, że nawet Ida jej zasugerowała, iż powoli zmienia się w młodszą wersję ich matki. Mówiła to oczywiście w żartach, ale Gabrysi nie było specjalnie do śmiechu.
Od powrotu męża z Australii minęły trzy dni, a Gabrysia zamiast skakać teraz z radości, pogrążyła się w smutku i zamknęła w sobie. Zaufane osoby, które znały jej sekret romansu z Piotrem, doskonale wiedziały, co jest tego przyczyną, ale nic na ten temat nie powiedziały. Nie poruszały tego tematu przy Gabrysi, zaś przy Januszu zachowywały wszelką dyskrecję, za co pani Pyziak była im niewymownie wdzięczna.
Czwartego dnia od powrotu męża, Gabrysia siedziała w kuchni przy stoliku, pogrążona we własnych myślach. Rozmyślała o tym, co robi w tamtej chwili Piotr i jak mu się powodzi. Bardzo chciała wiedzieć, jak się czuje i czy jest choć trochę szczęśliwy, chociaż czuła, że na to ostatnie nie ma co liczyć. Za dobrze go poznała, aby móc się spodziewać, iż tak szybko zwiąże się on emocjonalnie z inną.
- Cześć, siostra. Co porabiasz? - usłyszała czyjś znajomy głos.
Była to Ida, która zaszła do kuchni, żeby coś zjeść. W dłoni trzymała jakąś dość sporą kopertę.
- Rozmyślam - odpowiedziała jej Gabrysia.
Ida popatrzyła na siostrę z ironią.
- Dobrze, że powiedziałaś, bo bym nie zgadła.
Po tych słowach, wyjęła coś z lodówki i dodała wesoło:
- Słuchaj, jak twój mężuś tak ci dokucza, to może po prostu kopniesz gnojka w tyłek, co? Bo przecież na nic innego nie zasługuje.
- Ja sama nie jestem święta i dlatego też wolę go nie potępiać - odparła na to jej starsza siostra.
Ida wzruszyła lekko ramiona i powiedziała:
- Jak tam chcesz. A propos, listonosz zostawił to dla ciebie. Podobno pilne.
To mówiąc, położyła kopertę na stole.
- Dzięki, siostrzyczko - powiedziała Gabrysia - Coś jeszcze?
- Nie. Idę na randkę ze Sławkiem - odparła Ida.
- To jeszcze z nim jesteś? Myślałam, że inny zawrócił ci w głowie.
- Może i zawrócił, ale nie zamierzam palić za sobą mostów. Nigdy nie jest przecież wiadomo, co lub kto nam się jeszcze przyda.
Gabrysia spojrzała na nią ironicznie i powiedziała:
- To ciekawe, że doradzasz mi rozwód. Sama jakoś nie chcesz palić za sobą mostów, a mnie to doradzasz taki pożar.
Ida oczywiście, nie dała się zbić z pantałyku.
- Pewne mosty należy za sobą palić. Najlepiej wtedy, gdy dopiero co się nieco tego pożaru roznieci.
Po tych słowach, wyszła z kuchni, Gabrysia zaś otworzyła kopertę, z której od razu wyleciało kilka zdjęć oraz złożona na dwoje kartka papieru. Najpierw więc wzięła do ręki zdjęcia. Ledwie jednak im się przyjrzała, a zamarła. Na zdjęciach był Janusz w towarzystwie jakieś kobiety. Obejmował ją i całował. Dodatkowo też jedno zdjęcie przedstawiało ich oboje w łóżku. Ktoś musiał robić je z ukrycia, ale jaki w tym miał cel?
Gabrysia poczuła, że serce jej zamiera w piersi. A więc tak wyglądała ta jego ciężka praca w pocie czoła? No, w sumie to rzeczywiście on pracował w pocie i to nie tylko czoła. Bo przy takiej pracy nie tylko ta część ciała się poci. Jak on jednak mógł? Przecież nigdy mu nie odmawiała swoich wdzięków, kiedy tylko chciał. Jak on więc mógł tak postąpić? Chociaż... Prawdę mówiąc, czy naprawdę to było takie trudne do uwierzenia? Przecież Janusz zawsze sprawiał wrażenie człowieka, który wciąż ma za mało i chciałby wciąż więcej niż posiada. Tylko dlaczego zgrywał tak kochającego męża, skoro za jej plecami...? I jeszcze, kim jest ta dziewczyna? Ona wygląda dziwnie znajomo. Gabrysia przyjrzała się uważnie zdjęciom i doszła dość szybko do wniosku, że zna tę paniusię.
- No tak, to przecież Wioletta. Ta małpa z naszej szkoły, dawna koleżanka Januszka - powiedziała z lekką złością Gabrysia - A więc to z nią sobie romansuje. Ciekawe tylko, czy wyjechała za nim do Australii, czy spotkali się tam zupełnie przypadkowo?
Po tych słowach wzięła list do ręki, rozłożyła go i przeczytała jego zawartość.

Drogi Pani Gabrielo,

Z żalem muszę zawiadomić Panią, że mąż Panią zdradza. Wyjechał od Pani poza granice kraju po to, aby pracować, lecz wierny Pani nigdy nie był. Na dowód przesyłam zdjęcia pokazujące pełnię jego podłości. Wiem, że ranię w ten sposób Pani serce, jednak uważam, że jest Pani zbyt uczciwa, aby taić to przez Panią. Nie zasługuje Pani na takiego kłamcę. Proszę skorzystać ze zdjęć tak, jak uzna to Pani za stosowane.

Z poważaniem,
Życzliwa.


Gabrysia uśmiechnęła się złośliwie. Odniosła bowiem wrażenie, że ta osoba, która wysłała jej te zdjęcia i ten list daleka jest od tego, aby być jej życzliwą. Zbyt dobrze już bowiem pani Pyziak poznała życie, żeby wierzyć w to, iż taka osoba, która wysyła anonimy, naprawdę chce pomóc temu, do kogo je wysyła. O nie, taka osoba chce osiągnąć jedynie własne korzyści. Tylko jakie ona może mieć korzyści w tym, że Gabrysia dowie się o zdradzie męża?
Swoja drogą, gdy minął pierwszy szok, Gabrysia poczuła ze zdumieniem, iż czuje ulgę z powodu tego, co się stało. Tak, dokładnie tak. Właśnie ulgę poczuła w swoim sercu. Przecież to ułatwiało jej wszystko. I pomyśleć, że ona miała wyrzuty sumienia z powodu romansu z Piotrem. No, może nie wyrzuty sumienia, ale żal do siebie o to wszystko. A ten łajdak bezceremonialnie romansował sobie za granicą i pewnie miał nadzieję, że to się nigdy nie wyda.
- Witaj, kochanie. Co robisz?
Janusz Pyziak z niezwykle zadowoloną miną wszedł do środka, uśmiechając się przy tym delikatnie do żony. Ta nawet nie odwróciła się w jego kierunku, wciąż siedząc plecami do niego.
- Co to za zdjęcia? - zapytał zainteresowany Pyziak, dostrzegając z miejsca, co tak bardzo zaintrygowało jego żonę.
Dopiero teraz Gabrysia wstała od stołu i powiedziała:
- Zdjęcia z twojej wyprawy do Australii. Do krainy kangurów, jak to ją nieraz ludzie nazywają.
- Zdjęcia? Jakie zdjęcia? Kto je zrobił? - zapytał zdumiony Janusz.
- Sama chciałabym wiedzieć. Ale to teraz nieważne. Lepiej powiedz mi jedno. Co tam właściwie robiłeś w Australii?
- Jak to, co? Zarabiałem. Zarabiałem na moją rodzinę, kochanie. Zarabiałem w krainie kangurów na to, aby nam się żyło lepiej.
- Aha... A więc mam rozumieć, że to jest kangur, tak?
Po tych słowach, podsunęła mężowi pod nos fotografię, na której on i jakaś dziewczyna, którą Gabrysia rozpoznała jako jego dawną famę Wiolettę, siedzą na łóżku skąpo odziani i zmysłowo się całują. Janusz, ledwie zobaczył to zdjęcie, cały spocił się na twarzy, serce ścisnęło mu w piersi coś na kształt kleszczy, z kolei zaś jego ciało przeszły dreszcze niepokoju.
- Ja... Ja, kochanie... Ja ci to wszystko zaraz wytłumaczę.
- Chętnie posłucham - powiedziała złośliwie Gabrysia.
- To był czysty przypadek. Spotkałem w Australii naszą starą znajomą. Ona tam sobie świetnie radzi, zaprosiła mnie do siebie, wypiliśmy nieco za dużo i jakoś tak to wyszło...
- Jakoś tak to wyszło? Wiesz co? Mógłbyś wymyślić sobie lepszą wymówkę.
- Przysięgam, kochanie. To był tylko jeden raz.
- O jeden raz za dużo.
- Ale to był tylko jednorazowy wypadek.
- Doprawdy? A inne zdjęcia, w których całujesz się z nią w innych miejscach i na innym terenie? Nie pamiętasz takich sytuacji? No widzisz, a zdjęcia doskonale o tobie pamiętają.
- Najdroższa, naprawdę. To był tylko jeden raz.
- Doprawdy? To poczytaj sobie to.
Po tych słowach, podała Januszowi do ręki list od „Życzliwej”. Janusz bardzo uważnie go przeczytał i zacisnął pięść ze złości. Dobrze znał to pismo, ale nigdy nie podejrzewał, aby Wioletta była aż tak głupia. Bo na co ona liczyła? Że on w ten sposób zmusi go do tego, aby odszedł od żony i związał się z nią? Jeżeli tak, to się grubo pomyliła.
- Kochanie, ja nie wiem, ile jeszcze listów ta wariatka do ciebie napisała, ale przecież to tylko romans. Z tą kobietą nic mnie nie łączy.
Janusz próbował przekonać swoją żonę, choć nie było to wcale proste, gdyż Gabrysia słuchała go nieco, ale głównie patrzyła podejrzliwym wzrokiem.
- Nic nie znaczy? Tym gorzej dla ciebie, bo gdyby było inaczej, miałbyś teraz dokąd pójść. Bo w obecnej sytuacji jest mi to całkowicie obojętne.
Janusz, usłyszawszy to, parsknął śmiechem i zapytał:
- Kochanie, chyba nie chcesz mnie wyrzucić z domu, prawda?
- Nie tylko tego chcę, ale zrobię to jeszcze dzisiaj. I potem składam papiery z pozwem o rozwód. Nie chcę żyć z takim człowiekiem jak ty.
- Ale proszę cię, Gabrysiu. Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie i naszą małą córeczkę.
- Widocznie za mało, skoro mnie zdradziłeś. Ale to już nie jest dla mnie żaden problem. Możesz sobie iść do tej swojej kochanicy. Ja nie będę cię zatrzymywać. I nie będę stawać na waszej drodze do szczęścia.
- Kochanie, przecież to ty jesteś moim szczęściem.
- Widocznie za mało, skoro mnie zdradziłeś.
- Ale to był tylko seks.
- Tym gorzej dla ciebie. Masz się stąd wynieść jeszcze dzisiaj. O reszcie już pomówimy w sądzie.
Janusz próbował jeszcze przez chwilę uśmiechać się słodko do Gabrysi i w jakiś sposób przekonać ją do zmiany zdania, ale zrozumiał w końcu, że jest to już niemożliwe, dlatego nagle dobroć całkowicie opuściła jego twarz, ustępując za to miejsca podłości i złośliwemu uśmiechowi.
- Myślę, kochanie, że twój plan na przyszłość jest a-wykonalny - odrzekł po chwili.
- A to niby dlaczego? - zapytała Gabrysia.
- Po pierwsze, przysięgałaś mi w urzędzie. Przysięga ważna rzecz, zwłaszcza w świątobliwej rodzinie Borejków.
- Przysięga zobowiązuje obie strony.
- Po drugie, twoja rodzina ci nie daruje - kontynuował Janusz.
- To już mój problem, sama sobie z tym poradzę - odrzekła Gabrysia - Poza tym, od kiedy nagle cię przejmuje, co pomyśli moja rodzina? Przecież ty nigdy ich nie lubiłeś.
- Poprawka, twojego tatusia lubię.
- Jego akurat wszyscy lubią, więc to żadne osiągnięcie.
- A po trzecie i najważniejsze, nie mogę ci pozwolić na rozwód ze mną, bo inaczej jeszcze zniszczysz mi karierę.
- Jaką karierę? - Gabrysia spojrzała na męża zdumiona - O czym ty mówisz?
Janusz przyjął bardzo zadowoloną minę i powiedział zadziornie:
- Bo widzisz, miałem przyjemność poznać w czasie pobytu w Australii kogoś naprawdę ciekawego, z kim zawarłem przyjaźń.
- Kogo? Pewnie jakąś wysoką blondynkę o dużych nogach i ładnym dużym biuście, co? - zakpiła sobie Gabrysia.
- Nie, ministra Romana Zawodnego. Chyba słyszałaś o nim, prawda?
Gabrysia spojrzała na niego zdumiona. Minister Zawodny? To taką oto relację nawiązał w Australii jej mąż? Pan Roman Zawodny, minister finansów w obecnym rządzie? Nie sądziła, że Janusz potrafi nawiązać takie stosunki.
- Trudno chyba mieszkać w Polsce i o nim nie słyszeć - powiedziała - To jest bardzo interesujące, że właśnie z nim nawiązałeś znajomość. Nie rozumiem jednak tego, do czego zmierzasz. Co niby twoja nowa przyjaźń ma właściwie wspólnego z naszym małżeństwem?
- Wszystko, bo widzisz, brałem udział w polowaniu z ministrem Zawodnym i rozmawialiśmy tak sobie i pan minister powiedział, że widziałby we mnie bardzo dobry materiał na swojego sekretarza, bo tak się złożyło, iż chwilowo nie ma na tym stanowisko nikogo.
- Ciekawe i przypadkiem zaproponował to stanowisko tobie?
- Tak. Powiedział, że zbada dobrze mój życiorys i zobaczy, czy się nadaję do tej pracy. Nawet wciągnie mnie do partii, a w przyszłości, może nawet całkiem nie tak dalekiej, zostanę posłem.
Gabrysia zagwizdała w sposób złośliwy i powiedziała:
- Nieźle. Janusz Pyziak posłem i towarzyszem partyjnym. Dlaczego mnie to nie dziwi? Bardzo do ciebie taka kariera pasuje, wiesz o tym? Ale co to ma niby ze mną wspólnego?
- Bardzo wiele - odpowiedział na to jej mąż - Jako członek partii i może także przyszły poseł muszę mieć nieposzlakowaną opinię. A żona porzucająca mnie dla kochanka nie jest czymś, co może mi pomóc w karierze.
Gabrysia spojrzała na niego zdumiona i zszokowana zarazem.
- Dla kochanka? O czym ty mówisz? Ja nie...
- Nie próbuj kłamać, bo niezbyt dobrze ci to wychodzi. Sądzisz może, że w tym domu nie ma osób życzliwych? Że tylko ty dostajesz listy z informacją o mej zdradzie, a mnie o twojej nikt nie powiedział?
- Życzliwi, tak? - zapytała złośliwie Gabrysia - Pewnie ta stara Szczepańska, głupia plotkara.
- Kto mi powiedział, ten powiedział. To teraz bez znaczenia - stwierdził na to Janusz - Ważne jest co innego. Oboje jesteśmy w podobnej sytuacji, nie chcemy ze sobą być, mamy na boku kogoś innego, więc może zacznijmy współpracować, a nie obwiniać się nawzajem?
- Co zatem proponujesz?
- Moja propozycja jest prosta. Zachowamy wszelkie pozory dobrego, udanego małżeństwa. Będziemy żyli razem, a jednak osobno. Ja będę się spotykał, z kim tylko chcę, a ty z kim tylko zechcesz. Oczywiście dyskretnie, a przynajmniej ty.
- A dlaczego ja?
- Bo jeżeli mnie przyłapią na skoku w bok, to uznają, że mam powodzenie u płci pięknej i to tylko poprawi mój wizerunek. Jeśli jednak ciebie przyłapią na tym skoku w bok, to będą się ze mnie śmiać, że jestem rogaczem i to bynajmniej mi nie pomoże w karierze.
- Guzik mnie obchodzi twoja kariera. Czy wiesz, że to, co mi proponujesz, jest po prostu obrzydliwe?
- Dlaczego obrzydliwe? W szerokim świecie nazywa się to „wolny związek”. Taka „wolna miłość”.
- Aha, no tak. Ty wolną miłość uprawiasz chyba całe życie. Ale ja się na to nie godzę. Ja mam swoje zasady.
- Och, doprawdy? Miejscowe plotkary już mi opowiedziały o tym, jak calutką noc spędziłaś u jednego z naszych sąsiadów. Gdzie wtedy były twoje zasady?
- Co zrobiłam, to zrobiłam. Sam nie jesteś święty.
- No właśnie. Może więc nie obwiniajmy siebie nawzajem, tylko zacznijmy ze sobą współpracować. Nie rozumiem zresztą, o co ci chodzi. Taki układ ma tylko same plusy. Ja się nie czepiam ciebie, ty się nie czepiasz mnie. No i wszyscy są zadowoleni.
- Nie wszyscy. Ja nie jestem.
- A dlaczego? - zapytał Janusz - Przecież ja ci wcale nie bronię spotykać się z tym twoim absztyfikantem. Choć swoją drogą, to zawsze uważałem, Gabuniu, że masz lepszy gust. On taki średnio inteligentny, średnio przystojny, do tego jeszcze wałkoń, który nie pracuje, bo mu się nie chce, a do tego jeszcze jego rodzice siedzą w więzieniu dla więźniów politycznych. W ogóle on ma jakieś bardzo podejrzane sympatie polityczne, ten twój Ogorzałko. Także nie rozumiem, co cię takiego w nim pociąga. Ale to już twoja sprawa. Jak powiedziałem, wolny związek.
Gabrysia lekko się zmieszała, bo nie spodziewała się, że jej mąż wie, z kim ona romansowała. Jednak szybko odzyskał rezon, spojrzała na niego hardo, po czym powiedziała:
- Może i mam z nim romans, ale co z tego? Ty również go masz, tylko ja w przeciwieństwie do ciebie, nie chcę i nie zamierzam żyć w kłamstwie.
- Ojej. Nowa Anna Karenina się znalazła - zakpił sobie Janusz - Chce żyć w prawdzie, bo kłamstwo ją mierzi. Proszę bardzo, ale córka zostanie ze mną.
Gabrysia spojrzała na niego groźnie.
- Z tobą? Przecież ty jej nawet nie kochasz.
- Kocham, na swój sposób. To, że nie zajmuję się nią cały czas wcale jeszcze nie oznacza, że jej nie kocham. Poza tym, ojcu nie wypada się zajmować cały czas córką. To takie niemęskie. Jak nieco podrośnie, to czemu nie? Ale teraz? Od tego jest matka, żeby ją niańczyła.
- I ją niańczyłam przez cały ten czas, kiedy ciebie nie było.
- O przepraszam, ja pracowałem na swoją rodzinę.
- Tak, pracowałeś. Te zdjęcia od Życzliwej są tego najlepszym dowodem.
- Oj, proszę cię. Trudno mi odmówić pięknym kobietom, a ona mi się ciągle narzucała i w ogóle. Zresztą pamiętasz ją chyba z dawnych czasów. Zawsze miała nie po kolei w głowie.
- Aha, a ty wiedząc o tym, ryzykowałeś romans z szaloną?
- Myślałem, że poszła na leczenie odwykowe, ale nie wyleczyła się z wielkiej słabości do mnie.
- Ojej, bidulek. Ma szaloną fankę.
Janusz popatrzył na nią groźnym spojrzeniem i powiedział:
- Słuchaj, nie wymądrzaj się. W końcu mnie zdarzył się mały skok w bok, jak to każdemu facetowi się zdarza. Ale ja przez swój romans nie zaniedbałem naszego dziecka. A ty tak. Zostawałaś u niego na noc, u tego swojego gacha. Jak myślisz, co sąd o tym powie? Komu przyzna dziecko? Wiarołomnej matce, czy uczciwemu i ciężko pracującemu ojcu, na którego zdrady nie masz dowodów?
- Jak to, nie mam? A te zdjęcia, to co?
- To kiepskiej jakości zdjęcia i nawet nie wiadomo, czy ja na nich jestem.
- Nie, twój brat bliźniak.
- Być może. Tak czy inaczej, Gabuniu, przypominam ci, kogo mam obecnie za przyjaciela. Chcesz mu się narażać? Obaj zniszczymy cię przed sądem. Nic mi nie udowodnisz, a ja tobie wszystko. A jak będziesz dalej podskakiwać, to twojemu tatusiowi w więzieniu może stać się mały wypadek. A jak zapewne dobrze wiesz, w naszych więzieniach politycznych nieszczęśliwe wypadki są naprawdę bardzo nieszczęśliwe.
Gabrysia spojrzała na męża w szoku. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Czy ten człowiek właśnie groził jej, że skrzywdzi jej ojca? Czy w ogóle miał taką możliwość? Czy to było rzeczywiście możliwe? Czy drań posunąłby się do czegoś takiego?
Janusz widząc szok na twarzy Gabrysi, uśmiechnął się triumfalnie. Wiedział, że ma ją w garści i zamierzał kuć żelazo, póki gorące.
- No widzisz. Chcesz, aby twój tatuś miał gorsze warunki bytu niż ma? Czy może jako kochająca córeczka chciałabyś do niego dołączyć? Tylko obawiam się, że nie ma cel rodzinnych. A jak sama pójdziesz siedzieć, kto zajmie się Pyzunią? Twoja mamusia, która wiecznie umie tylko jojczeć nad sobą? A może Ida, której w głowie tylko nowi faceci i kariera? O małych nie mówię, bo przecież to jeszcze małe dziewczynki.
- Wydaje mi się, że nasza córka ma jeszcze ojca.
- Owszem, ma go. Tak długo, jak jej mamusia nie zechce od niego odejść. Bo wtedy straci oboje rodziców.
- Ty gnido - wysyczała przez zaciśnięte ze złości zęby Gabrysia - Ty parszywa gnido. Naprawdę byś to zrobił?
- Oczywiście, ale mogę też coś innego. Twój ukochany miał, zdaje się, kiedyś problem z powodu antyrządowych ulotek, zgadza się? Nie poszedł siedzieć tylko przez jakiś dziwnego zbiegu okoliczności, ale co by było, gdyby miał nagle nalot i przy nim znaleziono kolejne ulotki? Teraz już by się z tego nie wymigał. Poszedłby siedzieć, może spotkałby się z rodzicami w więzieniu? Pewnie już bardzo się za nimi stęsknił, jak sądzisz? Tylko co z tym jego braciszkiem? Chociaż... Ona ma już skończone osiemnaście lat. Równie dobrze i jego można by o coś oskarżyć i też by dołączył do brata. Chociaż młodego i głupiego szybko mogą puścić. Najwyżej mu się lekko dostanie po tyłku i go puszczą. Ale z twoim kochasiem nieco inaczej. On już był notowany. To nie działa na jego korzyść.
- Naprawdę zrobiłbyś to? - zapytała zaszokowana jego cynizmem Gabrysia.
Myślała jak dotąd, że jej mąż, mimo bycia draniem, ma jednak jakieś ludzkie odruchy, jakieś skrupuły. Teraz zobaczyła w nim nie człowieka, z którym spędziła kilka lat życia, ale ohydnego i podłego węża, który owijał się wokół niej i całej jej rodziny, aby ją dusić. Przypomniała sobie teraz słowa ojca, że diabeł nie zawsze przybiera ohydną postać, znaną nam z bajek. Często przybiera postać osoby miłej, sympatycznej i pięknej, aby w odpowiednim momencie nas zdradzić. Pomyślała sobie wówczas, że oto stoi przed nią prawdziwy diabeł wcielony.
- Oczywiście, żebym to zrobił - odpowiedział Janusz na jej pytanie - To nie jest wcale takie trudne. Wystarczy jeden donosik, jak w przypadku twojego tatusia.
Gabrysia poczuła, że serce jej zamiera w piersi. Nie spodziewała się tego od niego usłyszeć, nie sądziła bowiem, że jej mąż posunąłby się do czegoś takiego.
- Coś ty powiedział? A więc to ty? - zapytała po chwili - A więc to ty złożyłeś na niego donos? To przez ciebie on i państwo Ogorzałko siedzą w więzieniu?
- A co miałem zrobić? Pozwolić, aby twój tatuś pociągnął nas ze sobą na dno? Tajniacy już byli na jego tropie. Prędzej czy później by odkryli, co on tu robi. To była tylko kwestia czasu. Ja tam wiem, że z twojego ojca taki opozycjonista, jak z ciebie dobra kochanka. Taki opozycyjny przeciętniak z twojego ojca. Ale mimo wszystko mógł nas wszystkich zniszczyć. Był zbyt nieostrożny. A w konspiracji trzeba być bardziej ostrożny, a twój ojciec z tym swoim roztargnieniem... Nawet nie umiałem imienia swojego zięcia. Ciągle mnie nazywał Juliuszem.
- W jego ustach to komplement, bo w ten sposób porównywał cię do Juliusza Cezara.
- A ja myślałem, że do Słowackiego.
- Do Słowackiego ci daleko. I do Cezara zresztą też. Ojciec powinien raczej do ciebie mówić Marek.
- A dlaczego Marek?
- Od Brutusa.
Janusz zachichotał złośliwie i powiedział:
- Oj, Gabuniu. Chyba nie będziemy się kłócić o dawno zmarłych ludzi. Swoją drogą, to kolejna cecha twojej rodziny. Kłócić się o to, czy Sienkiewicz pisał tylko dla idei, czy również dla pieniędzy? Tylko wy tak potraficie. Normalnie ludzie się zastanawiają, jak przeżyć w tym świecie i ja właśnie to zrobiłem. Przetrwałem. To dzięki temu mogłem wyjechać do Australii i zarobić dużo pieniędzy. Twój tatuś po prostu został poświęcony na szachownicy historii, aby nam się mogło lepiej żyć. Kiedyś to zrozumiesz, gdy w końcu dorośniesz.
- Wątpię, żeby kiedyś to nastąpiło - odpowiedziała Gabrysia, zaciskając pięści ze złości - Nie dość, że mnie zdradzałeś, to jeszcze doniosłeś na mojego ojca oraz państwa Ogorzałków.
- Lepiej, żebym ja to zrobił niż ta stara Szczepańska, która mogłaby dodać coś od siebie, a wtedy mogłoby nie być więzienia, tylko kulka w łeb. Ona jest do tego zdolna. Usłyszy piąte przez dziesiąte i sobie co nieco dopowie. Pamiętasz, jak ty i twoje siostry założyłyście Eksperymentalny Sygnał Dobra, w skrócie ESD? A ona podsłuchiwała i pomyślała, że mówicie o LSD i będziecie palić trawkę. Mieliśmy wtedy nalot milicji na mieszkanie. Dzisiaj mogłoby się skończyć o wiele gorzej. A poza tym w sądzie mogę powiedzieć, że brałaś narkotyki i dlatego musiałem od ciebie odejść, bo nie mogłem z tobą wytrzymać, a teraz chce ratować moje dziecko przed tobą, bo jego matka nie dość, że jest latawicą, to jeszcze ćpunką. A ten cały pomysł z ESD nie będzie przemawiał na twoją korzyść.
Gabrysia popatrzyła na męża jak na obcego człowieka, który pierwszy raz w życiu widzi na oczy. Była w takim szoku, że przez chwilę nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. W końcu jednak odparła:
- Wiesz, moi rodzice mylili się co do ciebie. Ojciec uważał, że jesteś zdolny, ale leniwy. Matka miała cię za drania, którego muszę jednak poślubić, bo nasze dziecko musi mieć ojca. Ida uważała cię za gnojka, który złamie mi serce. Natalia i Patrycja za mruka. Ja z kolei uważałam, że byłeś super facetem przed ślubem, a po ślubie minęła idylla i stałeś się typowym mężem, jakich pełno na świecie i że tak po prostu musi być. Ale wszyscy się co do ciebie myliliśmy. Okazuje się, że te wszystkie zarzuty wobec ciebie są komplementami. Bo ty nie jesteś draniem, ty jesteś ścierwem!
Janusz parsknął śmiechem.
- Gabrysiu, skąd znasz takie brzydkie słowa? Chyba za dużo spędzasz czasu ze swoim kochankiem? Nasiąkłaś od niego prostactwem.
- Gdybyś był dobrym mężem, nie musiałabym sobie szukać kochanka.
- Gdybyś była dobra w łóżku, nie byłbym obojętny wobec ciebie. Ale niestety, ty byłaś w łóżku sztywna jak kłoda. I wiecznie to wasze poczucie obowiązku, które wam wpaja mamusia. Nic dla siebie, wszystko dla innych. Ciągle tylko obowiązek i obowiązek. A ja chciałem czegoś więcej. I znalazłem to i nie zamierzam pozwolić tego sobie odebrać. A swoją drogą, to wiesz, że taka pełna emocji jesteś dla mnie bardziej atrakcyjna?
To mówiąc, dotknął dłonią jej podróbka i powiedział:
- Wiesz, nie wiedziałem, że posiadasz taki temperament.
- Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz - odgryzła się Gabrysia.
- Tym lepiej. Chętnie cię poznam na nowo.
- Ale ja nie chcę cię już poznawać. To, co zobaczyłam dzisiaj, przeraża mnie i wiem jedno...
To mówiąc, odsunęła się od niego gwałtownie.
- Gdybym nawet jeszcze cię kochała, teraz przestałabym, ponieważ to, co mi powiedziałeś jest tak obrzydliwe, że nie umiałabym w żaden sposób czuć do ciebie choćby grama ciepłego uczucia.
Janusz uśmiechnął się do niej ironicznie i odparł na to:
- Szkoda. Miałem nadzieję, że mimo wszystko zachowamy się jednak jak na kochającego małżeństwo przystało, czyli nie będziemy się bawić w jakieś pozory i ty, moja słodka będziesz mi żoną na poważnie. Bo taka bardziej mnie podniecasz.
To mówiąc, złapał ją mocno w ramiona i pocałował w usta, jednak Gabrysia z obrzydzeniem odepchnęła go od siebie.
- Nie waż się więcej mnie dotykać! - zawołała ze złością - Samą swoją zdradą budziłbyś we mnie obrzydzenie tylko mentalnie. Teraz również robisz to w sposób fizyczny. Nie waż się więcej mnie dotknąć.
- Proszę bardzo. Wielka szkoda, bo taka byłabyś o wiele lepsza w łóżku i poza nim - powiedziała ironicznym tonem Janusz - Jaka szkoda, że nie pokazałaś mi się wcześniej od tej strony. Może nie musiałbym sobie szukać kochanek? Ale dobrze, nie ma sprawy. Wolisz grę pozorów, niech będzie gra pozorów. Nie będziemy sobie nawzajem wchodzić w drogę, tylko zachowujmy się w miarę dyskretnie, a wszyscy będziemy zadowoleni. Ja w każdym razie na pewno.
Gabrysia nie odpowiedziała, jednak nie musiała tego robić, ponieważ Janusz tylko skinął głową i dodał:
- Jakby powiedział tatuś... Milczenie oznacza zgodę. Zapomniałem, jak jest po łacinie.
- Qui tacet, consentire videtur - powiedziała Gabrysia z przekąsem - I to nie wcale nie znaczy, że milczenie oznacza zgodę, ale że kto milczy, ten się zgadza.
- Wychodzi na jedno - odpowiedział z lekką irytacją w głosie Janusz, po czym wyszedł z pokoju i mieszkania.
Gabrysia zaś usiadła przy stole w kuchni i zaczęła płakać. Kiedy wróciły do domu jej młodsze siostry z mamą, zastały ją całą zalaną łzami.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 22:53, 30 Sty 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Nie 12:05, 27 Cze 2021    Temat postu: Rozdział XXIX - Wąż obnaża swoje oblicze

Ciekawy rozdział. Gabrysi łuski z oczu spadły. Ten dawny drogi jej sercu Januszek okazał się zwyczajnym chamem i prostakiem. Był sympatyczny jak wąż w Edenie. Gabrysia ma jakby początki depresji ,tkwi w marazmie ,układzie, który ją niszczy. Oczywiście nie mamy pewności ,że Januszek jest tak potężny ,że jedno jego słowo i ukochany ojciec Gabrieli miałaby wypadek w wiezieniu. Może to tylko blef z jego strony ? Ale i tak ma ją w szachu.
Skoczek narciarki z Janusza , nie w sensie sportowym, tylko że jest babiarzem grającym na dwa fronty.
Faktycznie Gabrysia to w pewnym sensie Anna Karenina naszych czasów ,nie chce żyć w kłamstwie, bo 'co ludzie powiedzą '
Melania Borejko przypomina mi Elę z Klanu ,matkę Polkę męczennicę ,która ma chore polskie przekonanie ,że brudy należy prać tylko we własnym domu i dla dobra dziecka nie można się rozwieść. Tata Borejko sprawia na mnie wrażenie opozycyjnego przeciętniaka ,który łatwo wpadł przez swoje roztargnienie ,które nie pasuję do pracy w konspiracji.
Ida sprawia na mnie wrażenie cwaniary ,która nigdy nie pali za sobą mostów ,bo jak z jednym chłopakiem jej nie wyjdzie ,to zawsze ma do ręką drugiego.
Paulina Chruściel przypomina mi Gabrysie ,która pod wpływem Piotra odkrywa swoją kobiecość.












Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Nie 12:24, 27 Cze 2021, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:02, 06 Lip 2021    Temat postu:

Bardzo fajne zdjęcia, a zwłaszcza Julia Wieniawa w tym swoim dość niegrzecznym stroju. Niedawno widzieliśmy na dworcu dziewczynę jeszcze bardziej skąpo odzianą. Pamiętasz? Smile Strój odważny, ale pasujący nawet do obecnego letniego klimatu.

No, ale jestem ciekaw, co powiesz o kolejnym rozdziale, napisanym z użyciem wielu Twoich dobrych pomysłów, których aż żal byłoby nie wykorzystać Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:03, 06 Lip 2021    Temat postu:

Rozdział XXX - Przyjęcie u profesora
Profesor Czesław Dmuchawiec, zgodnie z zapowiedzią, po kilku dniach od tej chwili, w której ostatni raz go widzieliśmy, wyszedł ze szpitala i wrócił do domu. Kreska oczywiście czuwała, aby móc punktualnie czekać na niego i odebrać go z tego przybytku medycznej pomocy i pomóc mu wrócić do domu. Maciek zaś, już będący oficjalnie jej chłopakiem, towarzyszył dziewczynie w tej oto czynności, ponieważ bardzo chciał jej pomagać w ważnych dla niej sprawach, a przy okazji również niezwykle szanował pana profesora jako uczonego i jako dziadka swojej dziewczyny, dlatego też wraz z nią odebrał staruszka ze szpitala i towarzyszył mu w powrocie do domu. Sam pan profesor doceniał to i okazywał zarówno wnuczce, jak i jej ukochanemu, że bardzo się cieszy, iż o nim pamiętali i odebrali go ze szpitala.
- Oczywiście mógłbym sam wrócić do domu, ale zawsze miło jest wiedzieć, że ktoś mnie odprowadza i dla kogoś tyle znaczę, aby czekał na mnie wtedy, kiedy już mam opuścić szpital - powiedział do obojga w chwili, w której szli wszyscy razem zmierzali w kierunku domu na ulicy Roosevelta 5 - Wiecie, człowiek jest z natury raczej zwierzęciem stadnym i dlatego potrzebuje innych ludzi, aby lepiej mu się żyło. No, a poza tym też bardzo miło jest człowiekowi wiedzieć, że ktoś go na tym świecie kocha i jest on komuś bliski. To jest bardzo ważne dla każdego, a już zwłaszcza wtedy, gdy już osiągnął taki wiek jak mój.
- Dziadku, jaki wiek? Przecież jesteś jeszcze bardzo młody - powiedziała do niego czule Kreska.
Dmuchawiec uśmiechnął się do wnuczki z miłością i odparł:
- Dziękuję, bardzo miło mi to słyszeć. To przy okazji dowód na to, że miłość jest bardzo ślepa.
- Jak to?
- Popatrz na mnie uważnie, wnusiu. Przyjrzyj mi się bardzo uważnie. Jaki ja niby młody jestem? Mam skończone sześćdziesiąt lat i mniej nie będę miał. Jestem już stary i brzydki, taka jest prawda. Ale w twoich oczach jestem młody i piękny, co mi bardzo schlebia, lecz jest dowodem na to, że z powodu miłości do dziadka postrzegasz jego osobę przez różowe okulary.
- A czy to źle? - zapytał zaintrygowany tym pytaniem Maciek.
- Ależ w żadnym razie - odpowiedział mu przyjaźnie Dmuchawiec - Bo to jest jeden z przywilejów młodych. Patrzenie na życie przez różowe okulary. Niekiedy zazdroszczę wam tego. Jak i tego, że macie ten przywilej, iż nie potrzeba wam aż tak bardzo do szczęścia drugiego człowieka.
- Nie rozumiem.
- Widzicie, młodzi ludzie nieraz gnają do przodu, chcą poznawać cały świat i jego ciekawostki do tego stopnia, że nieraz zapominają o poszukiwaniu dla siebie drugiego człowieka. A jeżeli nawet szukają, to miłości pojawiają się u nich bardzo szybko i bardzo szybko też mijają. Nie mówię, że wszyscy tak mają. Są na tym świecie też natury wrażliwe, które od najmłodszych lat chcą kochać i być kochane i umieją starać się o tę miłość. Starać się i dbać o nią. Ale niewiele jest takich osób, zwłaszcza wśród młodych. Zwykle osoby młode gnają prędko do przodu, a w tym pędzie zapominają łatwo o drugim człowieku, o stworzeniu z nim jakiś naprawdę dobrych relacji. I potem się dzieje tak, że starzeją się i z przerażeniem odkrywają, że są sami na tym świecie i mało kto ich lubi, a wszystko dlatego, iż nie zadbali oni o to wtedy, gdy powinni. Dużo jest takich ludzi na świecie, kochani. Cieszę się jednak, że wy do nich nie należycie.
- A skąd pan wie, że do nich nie należymy?
- Wystarczy tylko na was spojrzeć. Jesteśmy oboje wrażliwymi naturami. Na tyle wrażliwymi, że uczucia traktujecie na poważnie i potraficie oddać im się tak całkowicie, z całego serca. Może to efekt przeczytanych przez was książek, a może kwestia natury, a może jednego i drugiego? Sam nie wiem. Ale wiem jedno. Miło mi się na was patrzy. Jesteście piękną parą, tak wewnętrznie, jak i wizualnie.
Kreska zarumieniła się delikatnie, kiedy to usłyszała, a Maciek czule złapał ją za rękę i zapytał:
- Wizualnie także?
- No tak. Oboje wyglądacie naprawdę pięknie. Widać, że jesteście oboje tak samo uduchowieni i wrażliwi, a dodatkowo lubicie spędzać ze sobą czas. Ona wam daje wiele radości. I nie, wy nie musicie mi tego mówić. To wszystko widać. To jest wszystko aż nadto widoczne, kochani. Widać po waszym zachowaniu, po tym, jak się wysławiacie i jakie macie upodobania i co lubicie robić, jak również, ile z tego czerpiecie radości. Dlatego uważam, że pasujecie do siebie duchowo. Ale też i wizualnie, ponieważ macie taki typ urody, który doskonale dopasowuje jedno do drugiego. Dlatego tak miło mi nas was patrzeć. Czuję, że wam się uda w życiu i wasza miłość może przetrwać, jeśli tylko codziennie będziecie o nią dbać.
- Taki mamy zamiar, w każdym razie ja - powiedział Maciek, którego słowa pana profesora bardzo zachwyciły.
- Nie tylko ty. Ja również - dodała nieco zadziornie Kreska, poprawiając sobie lekko palcem okulary, które jej się zsunęły z nosa.
Dmuchawiec zachichotał ubawiony i widząc, że powoli zbliżają się już do ich ukochanej kamienicy, powiedział:
- Stęskniłem się już za tym widokiem. Wiecie, im człowiek przebywa w sali szpitalnej, tym bardziej docenia swoje kochane cztery kąty, nawet jeżeli mają one w sobie jakieś braki. Ale wiecie, mimo tych braków kocham ten dom. I kocham też ludzi, którzy w nim mieszkają. Są mi bliscy, bo są częścią mojego życia, a nawet jeżeli mnie irytują, to umiem ich docenić. A teraz o wiele bardziej ich kocham, gdy mogę znowu ich zobaczyć. Wiem, że mówię jak wariat, ale po tylu dniach w tym szpitalu z o wiele większą przyjemnością patrzę na te odrapane ściany, a także na ludzi tu mieszkających.
Wtem z kamienicy, przed którą stanęli nasi bohaterowie, wyszła jakaś starsza pani. Była delikatnie zgarbiona, opierała się o lasce, choć praktycznie wcale jej do chodzenia nie potrzebowała, raczej do zbicia kogoś, kto jej się narazi. Twarz miała mocno pooraną zmarszczkami, a jej oczy wyrażały niechęć do wszystkich ludzi, a już zwłaszcza do młodych, którym zazdrościła urody i zdrowych stawów, w żaden sposób nie przeżartych reumatyzmem.
- Dzień dobry, pani Szczepańska - powiedział życzliwie do niej Dmuchawiec.
- Dobry, dobry. Dla kogo dobry, dla tego dobry - burknęła ze złością kobieta, patrząc z pogardą na profesora i jego młodych towarzyszy.
- Ależ bardzo dobry. Właśnie wyszedłem ze szpitala.
- W szpitalu się więc wałkonił szanowny pan. A wszystko za nasze podatki. Do roboty by się wzięli jeden z drugim, a nie biednych emerytów okradać.
Po tych słowach, staruszka odeszła w swoją stronę, a Maciek popatrzył na nią ironicznie i rzekł:
- Na pewno kocha pan wszystkich mieszkańców tej kamienicy?
- Oczywiście, że tak. Wszystkich bez wyjątku - odpowiedział mu życzliwie i wesoło zarazem Dmuchawiec - Choć przyznaję, niektórych bardzo trudno kochać, bo wcale nam tego nie ułatwiają. Ale lepsi oni niż pracownicy szpitala.
Po tych słowach, Dmuchawiec westchnął głęboko i rzekł:
- Chociaż i ci pracownicy szpitala bywają mili, ale nie na dłuższą metę, bo na dłuższą metę są oni raczej ciężkostrawni, zwłaszcza wtedy, kiedy muszą nieco za długo z nami przebywać i się nami opiekować. Przykre jednak, kiedy tylko tacy ludzie mogą być towarzystwem dla człowieka na jego stare lata. Bo wiecie, jak to jest. Na starość człowiekowi coraz bardziej brakuje innych ludzi i ich towarzystwa, dlatego miła mu jest obecność nawet osób pracujących w szpitalu, w którym chwilowo musi przebywać. Smutny jednak ten, który ma tylko takich towarzyszy.
Po tych słowach uśmiechnął się wesoło i popatrzył na Kreskę i Maćka.
- Na szczęście ja do takich osób nie należę.
Weszli do domu, a potem odnaleźli mieszkanie Dmuchawca, do którego cała trójka wkroczyła zadowolona. Zwłaszcza zadowolony z tej grupy był profesor. Z prawdziwą i niekłamaną radością obszedł całe mieszkanie i rozejrzał się wesoło po każdym kącie, niczym Tadeusz Soplica powracający do domu swego dzieciństwa. Profesor był szczęśliwy, że tu powrócił i że wszystko pozostało w tym domu tak, jak on pozostawił.
- Jak miło znowu być tutaj - powiedział szczęśliwy - Widzę, że dbaliście tutaj o wszystko. Bardzo się cieszę. Tym milej jest mi tu wrócić.
Po tych słowach, spojrzał dość dowcipnie na wnuczkę i jej chłopaka, dodając:
- Mam nadzieję, że nie będzie wam w niczym przeszkadzać moja obecność.
- Dziadku, proszę cię. Niby w czym miałbyś nam przeszkadzać? - spytała go czule Kreska.
- Dobrze wiecie, w czym. Przecież nie urodziłem się wczoraj. Dobrze wiem, że skorzystaliście skwapliwie z mojej nieobecności i to na pewno jeszcze w taki sposób, w jaki zawsze młodzi zakochani korzystają z nieobecności rodziców.
Widząc, że wnuczka i jej chłopak są delikatnie zmieszani, zaśmiał się wesoło i powiedział:
- Wiem, co sobie myślicie. Że zaraz powiem: „W moich czasach...”. Ale nie zrobię tego. Bo wiecie, możecie sobie myśleć o nas starych, co tylko chcecie, ale cóż... Nieślubne dzieci to nie wyście wymyślili.
Kreska zarumieniła się zawstydzona lekko na twarzy, z kolei Maciek odzyskał rezon i powiedział wesoło:
- No proszę, a ja się łudziłem.
Przyznać musiał, że ostatnio był coraz bardziej zaskakiwany. Teraz zaskoczył go profesor Dmuchawiec swoim dosyć liberalnym podejściem do tego, co zaszło pomiędzy nim a Kreską, a wcześniej zrobiła to jego ukochana, kiedy najpierw go słodko skusiła do tego, aby się z nią kochał, a potem również pokazała mu, że była na to przygotowana i posiadała niezbędne w tym wypadku zabezpieczenie. Bardzo go to zdziwiło, ale Kreska wyjaśniła, że zdołała je kupić po przecenie od znajomej aptekarki, która kiedyś przyjaźniła się z jej mamą. Dzięki temu ich pierwszy raz był o wiele lepszy, bo bezpieczniejszy, a zatem pozbawiony strachu o ewentualne nieślubne dzieci, o których mówił profesor.
Zaskoczyło go jednak to, że nie pozostawił ten ich akt plamki krwi na pościeli w łóżku Dmuchawca, gdzie Kreska straciła z ukochanym swoją niewinność. To było dla Maćka dość niezrozumiałe i to do tego stopnia, że przez chwilę pomyślał, iż być może dziewczyna okłamała go w kwestii swego dziewictwa. Jednak szybko porzucił tę myśl, kiedy zrozumiał, że nie jest to możliwe, ponieważ Kreska była nazbyt nieśmiała wtedy, gdy się z nim kochała. Kilkakrotnie zasłaniała się dłońmi, gdy patrzył na jej piersi, choć widział już ją nagą parę razy i ona sama wcale nie wstydziła się przed nimi pokazywać swego ciała, lecz mimo to wciąż czasami się lekko krępowała, jakby instynktownie, gdy patrzył na jej miejsca intymne. Widać było więc, że pierwszy raz robi to, co z nim robiła, ale wciąż istniała kwestia braku plamki krwi na pościeli. Jednak i tę sprawę Kreska wytłumaczyła ukochanemu, że nie u każdej kobiety występuje coś takiego jak plamka krwi po pierwszym razie.
- To tylko mit - mówiła mu, gdy leżała naga w jego ramionach po wszystkim - Tak samo jak i to, że musi zawsze boleć.
- A ciebie nie bolało?
- Nie. W ogóle nie bolało. Mama mi kiedyś powiedziała, jak jeszcze żyła, że jak się to robi z kimś, kogo się kocha, nie boli. Mnie nie bolało.
Maćka bardzo ucieszyła ta informacja, gdyż nie chciał zadawać bólu swojej ukochanej, a ponadto świadomość, że ona go kocha była mu niezwykle miła. Bo czyż jest coś piękniejszego od świadomości, że nie tylko się kocha, ale i jest się kochanym? Radość wywołana tym faktem była ogromna, do tego stopnia, że gdy tylko się obudził i zobaczył Kreskę obok siebie, ubraną tylko w majtki, białe oraz koronkowe, śpiącą z nim na łyżeczkę, uśmiechnął się radośnie i bardzo delikatnie pocałował jej ramię.
- Kocham cię - szepnął czule.
Kreska poruszyła się lekko przez sen, a Maciek dodał:
- Janeczko...
- Co? - wymamrotała przez sen zaspana dziewczyna.
- Kocham cię - powtórzył z miłością chłopiec.
- To dobrze - odparła zaspana Kreska.
Maciek jednak nie chciał, aby spała i dlatego słodko szepnął do jej uszka:
- Janeczko?
- Co tam? - wyszeptała zaspana Kreska.
- Wszystkiego dobrego - powiedział słodko Maciek.
- Ciii... Taaa... - mruknęła dziewczyna.
Prawdopodobnie chciała powiedzieć „Cicho”, ale była zbyt zaspana i nazbyt zmęczona, aby móc poprawnie wypowiedzieć te słowa.
- No obudź się, kochanie. Masz dziś urodziny.
- Ciii... Nia... Nie mam dziś urodzin. Dopiero za miesiąc.
- Wybacz, pomyliło mi się.
- Nie szkodzi, ale daj mi spać. Jeszcze wcześnie.
- Ale Janeczko...
- Maciusiu, ja chcę spać... Daj mi jeszcze pospać. Tak mi wygodnie w twoich ramionach, wiesz?
Maciek uśmiechnął się zadowolony, po czym słodko pocałował jej lewe ramię i powiedział czule:
- W porządku, wyśpij się. Ja też się jeszcze zdrzemnę.
Po tych słowach, położył się wygodnie za nią i objął ją mocno ramieniem, a następnie zasnął zadowolony i szczęśliwy jak jeszcze nigdy dotąd.
Tak to wszystko wyglądało, gdy Maciek i Kreska zbliżyli się do siebie tak, jak jeszcze nigdy dotąd, co spotęgowało tylko ich uczucie oraz więź emocjonalną. Ta zaś była dokładnie taka, jak to ją opisał Dmuchawiec. Byli sobie oboje bliscy i byli też pewni, że będą chcieli dbać o tę więź emocjonalną, jaka między nimi zaistniała.
Nie tylko o nią jednak chcieli dbać. Również o profesora Dmuchawca, który był szczęśliwy, że może znowu przebywać w swoim mieszkaniu. Oczywiście nie zapomniał on o tym, iż postanowił urządzić małą zabawę z okazji swego powrotu. Kreska wciąż co prawda uważała, że przyjęcie nie jest najlepszym pomysłem, gdyż jej dziadek nie czuje się jeszcze najlepiej, ale Dmuchawiec odpowiedział na to, że jest może jeszcze słaby, ale nie zniedołężniały i nie zamierza tylko leżeć w łóżku i wypoczywać. Chce poczuć, że żyje i skoro postanowił sobie przyjęcie, to chciał to postanowienie zrealizować. Kreska więc musiała ustąpić, stwierdzając jednak przy tym dość ironicznie:
- Niektórzy dorośli czasami zachowują się jak małe dzieci.
Zaplanowano więc, kiedy ma się odbyć zabawa w mieszkaniu profesora, zaś Kreska i Maciek rozeszli się po sąsiadach w całej kamienicy, aby ich zaprosić na nią. Niektórzy nie przyjęli zaproszenia, jak choćby pani Szczepańska, uważając, że Dmuchawiec zachowuje się jak dziecko i nie przystoi w jego wieku takie zabawy urządzać. Kilka osób też pominięto w zaproszeniu, głównie Janusza Pyziaka, gdyż mało kto tutaj za nim przepadał, nawet profesor miał względem niego mieszane uczucia, a poza tym Kreska była pewna, iż Janusz nie przyjąłby i tak zaproszenia, gdyż byłyby to za niskie progi jak na jego nogi. Gabrysia jednak z radością takowe zaproszenie przyjęła, podobnie jak i jej siostry i matka. Piotr również przyjął od Kreski zaproszenie, chociaż nie miał wielkiej ochoty na zabawę, zwłaszcza taką, w której miała brać udział Gabrysia, ale ostatecznie uznał, że mała bibka dobrze mu zrobi i postanowił wziąć w niej udział.
Przygotowania do zabawy trwały w najlepsze. Kreska i Maciek pomogli w tym celu Dmuchawcowi wysprzątać mieszkanie, uszykowali nieco jedzenia, jak i też płyty do odtwarzania na gramofonie. Był jednak pewien problem. Jedzenia nie było zbyt dużo i Kreska miała obawy, czy aby wystarczy dla wszystkich gości. Ale na szczęście zwierzyła się z tego problemu Gabrysi, która zachowując spokój oraz dobry humor, powiedziała:
- Spokojnie, Janeczko. Nie przejmuj się tym. Coś już wymyślę w tej sprawie. I nie tylko ja. Daj mi tylko nieco czasu.
Gabrysia bardzo chętnie pomogła Kresce, nie tylko dlatego, że bardzo lubiła Dmuchawca i jego wnuczkę, ale również i dlatego, że pomyślała, iż dzięki temu, jeśli zajmie się czymś innym niż myślenie o własnych problemach, to łatwiej zdoła sobie poradzić z kłopotami, jakie musi znosić ze swoim nic nie wartym mężem. Czuła co prawda, że jest to w dużej mierze egoistyczne podejście, ale czyż egoizm nie jest częścią życia każdego z nas, w mniejszym lub większym stopniu?
Pomijając jednak wszelkie dylematy etyczne, Gabrysia przeszła się szybko po sąsiadach i porozmawiała z nimi o sytuacji Dmuchawca, przypominając im, że nie jest on zbyt zamożny, a mimo to chce ich u siebie ugościć, aby im pokazać, jak ich bardzo lubi, dlatego warto by było nieco go na tym przyjęciu wesprzeć i w takim wypadku zastosować pewien stary polski zwyczaj, aby każdy na przyjęcie coś ze sobą przyniósł. Okazało się, że większość osób, z którymi rozmawiała, pomyślała dokładnie o tym samym i tylko niewielkiej części zaproszonych nie przyszło to do głowy i Gabrysia dobrze zrobiła, uświadamiając im ten fakt. Misja jej została więc wykonana i pani Pyziak spodziewała się pozytywnych efektów, a żeby je jeszcze zwiększyć, wraz z pomocą młodszych sióstr upiekła pyszne ciasto.
Przyjęcie odbyło się następnego dnia od jego ogłoszenia. Maciek i Kreska przez ten czas zdążyli przygotować całe mieszkanie, aby wszyscy mogli się dobrze bawić, gdy już przyjdą. Co prawda Kreska dalej miała wątpliwości, czy powinni urządzać zabawę teraz, kiedy dziadek był po zawale, jednak Dmuchawiec był pod tym względem niezwykle uparty.
- Wnusiu, doceniam twoje starania, ale proszę cię. Nie jestem kaleką, którego trzeba prowadzić za rękę lub pchać na wózku inwalidzkim. Poza tym już zostało powiedziane, że się odbędzie zabawa i ona się odbędzie. Ja jestem i zawsze byłem człowiekiem honoru i jak coś obiecywałem, to zamierzam dotrzymywać słowa.
Kreska na takie postawienie faktów tylko rozłożyła bezradnie ręce, widząc aż nadto wyraźnie, że nie przekona dziadka do zmiany zdania. Postanowiła jednak go pilnować, aby się w żaden sposób nie przeforsował. Maciek zaś obiecał jej w tym pomóc, gdyż też martwił się o starszego pana i jego zdrowie.
Około godziny 15:00, czyli o ustalonej porze, zaczęli powoli schodzić się do Dmuchawca goście. Każdy z nich przyniósł jakieś łakocie ze sobą. Jedne były przygotowane przez samych gości, inne z kolei były kupione w pobliskim sklepie. Jakie by one jednak nie były, to zarówno wszyscy goście, jak i sam gospodarz byli z nich bardzo zadowoleni. Szczególnie szczęśliwa była tutaj Kreska, która przejęła się tak mocno swoją rolą przygotowania przyjęcia, że nie była pewna, czy stać ich będzie na to, żeby przyjąć tak wielu gości i obawiała się kompromitacji. Nie wiedziała też, co w tym zakresie planuje Gabrysia, więc miała obawy, że zabawa skończy się jedną wielką kompromitacją. Na szczęście, tak się nie stało, ponieważ goście stanęli tutaj na wysokości zadania.
A skoro o gościach mowa, to wśród nich byli: Piotr, Gabrysia, Ida, Patrycja, Natalia, a także Sławek, Danusia, Robrojek i jeszcze kilka innych osób. Melania jako jedyna nie przyszła, gdyż stwierdziła, że musi zajmować się wnuczką, kiedy jej córki idą się bawić. A poza tym jeszcze dodała, iż wtedy, kiedy jej mąż siedzi w więzieniu, ona nie potrafi się bawić. Więcej, wszelkie zabawy tego rodzaju w tym okresie czasu uważa za profanację i dziwi się ona panu profesorowi, że może on po zawale serce chcieć urządzać sobie jakiekolwiek zabawy. Dmuchawiec, któremu Melania osobiście to wszystko powiedziała niedługo przed przyjęciem, nie miał najmniejszego żalu do kobiety o takie słowa. Przyznał jej nawet częściowo rację, dodając jednak, iż sam mocno przeżył atak serca, jednak szok wywoływany tym wydarzeniem chciałbym w jakiś sposób zwalczyć, najlepiej właśnie za pomocą takiej oto zabawy. Dodał także:
- Każdy reaguje inaczej na swoje cierpienie. Jedni znajdują ukojenie w tym, że wiecznie płaczą nad tym, co stracili. Inni z kolei próbują normalnie żyć i o tym nie myśleć. Jeszcze inni zaś desperacko rzucają się w wir zabaw, aby nie okazywać przed innymi, jak bardzo cierpią i próbują wręcz na gwałt odnaleźć we wszelkiej możliwej zabawie lekarstwa na swój smutek. Każdy jest inny i ma inne metody na życie. I trzeba to zrozumieć i starać się w miarę możliwości nie oceniać, choć nie jest to łatwe, bo człowiek ma mimowolną zdolność oceniania innych, zwłaszcza po pozorach.
Melania była mu wdzięczna za tą wyrozumiałość, także jeszcze raz dodała, iż nie może być na przyjęciu, ale życzy profesorowi dobre zabawy. Dmuchawiec jej bardzo za to podziękował, a na odchodnym rzucił przyjaznym tonem:
- A jeśli mowa o problemach, to najlepiej o nich rozmawiać, a nie dusić je w sobie. Wiem, że nie jest to łatwe, zwłaszcza dla osób, które do tego nie przywykły, ale warto to robić. Proszę o tym pamiętać. W razie czego zawsze może pani ze mną porozmawiać. A jeśli nie ze mną, to z córkami, a najlepiej i z nimi i ze mną.
- Dziękuję, ale nie wiem, czy jestem na to gotowa.
- Mamy czas, proszę pani. Mamy czas.
- Ile, panie profesorze? Ile nam tego czasu zostało?
- Tego nikt nie wie. Nie wiemy, ile jeszcze będziemy żyli, ale od nas zależy, jak będziemy żyli. Proszę o tym pamiętać i w razie czego śmiało do mnie przyjść. I proszę nie mówić, że obcemu nie będzie się pani zwierzać. W końcu znamy się już tyle lat, że można powiedzieć, iż jesteśmy starymi przyjaciółmi.
- Właśnie, profesorze. Starymi. To pewne.
- No, to chyba dotyczy tylko mnie, bo pani wciąż jest jeszcze młoda i piękna.
Melania, choć nie była za bardzo w nastroju, nie mogła się pani powstrzymać i parsknęła śmiechem.
- Panie profesorze. Gdybym pana nie znała, pomyślałabym, że pan mnie teraz podrywa.
- Kto wie, proszę pani, czy tego nie robię? Kto wie?
Melania znowu parsknęła śmiechem.
- Ale panie profesorze, ja jestem mężatką.
- Mnie to nie przeszkadza.
Pani Borejko widziała oczywiście, że profesor sobie żartuje, dlatego zrobiła coś, czego dawno już nie robiła: śmiała się do rozpuku, trzymając się przy tym lekko za brzuch, który zaczął ją lekko boleć.
- Och, panie profesorze. Na stare lata amorów się panu zachciało.
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy, szanowna pani - odpowiedział Dmuchawiec - A poza tym chyba wie, że mężczyzna jest jak wino. Im starszy, tym lepiej smakuje, bo dojrzały.
- Dojrzały, powiada pan profesor? I dojrzały mężczyzna interesuje się jeszcze kobietami? Nie wywietrzały mu jeszcze z głowy?
- Kobiety nigdy nie wywietrzeją mężczyźnie z głowy. No, chyba wtedy, gdy już skończy osiemdziesiąt sześć lat.
- A dlaczego akurat tyle?
- Bo wtedy jest się w wieku winogrona, które wciąż nie zostało z drzewa i w wyniku czego zaczyna już gnić.
- A zatem pan do gnicia ma jeszcze daleką drogą - stwierdziła wesoło Melania i wróciła do siebie, po raz pierwszy od dawna czując w sercu coś więcej niż tylko ból po stracie męża, gdyż tą zastąpiła, przynajmniej chwilowo, jakaś dziwna i nad wyraz przyjemna lekkość.
Z tego właśnie powodu Melania nie zjawiła się na przyjęciu, ale też nikt jakoś specjalnie nie oczekiwał jej obecności i wszyscy mimo to bardzo dobrze się bawili. Samą zabawę zaś rozpoczęła Gabrysia, dając uroczystą przemowę tuż przed tym, jak Kreska nastawiła adapter i zaczęła puszczać płyty.
- Chcę powiedzieć w imieniu wszystkich tu obecnych i swoim własnym, że wszyscy bardzo się cieszymy z powrotu pana profesora do zdrowa. Cieszymy się, że nasz kochany pan profesor znowu jest z nami. Bo w końcu, co byśmy bez niego zrobili? On jest naszą opoką, naszym centrum, jest duszą tej kamienicy. Gdyby go zabrakło, ta kamienica już nigdy nie byłaby tak wspaniała. Dlatego prosimy pana, panie profesorze, żeby został pan z nami jak najdłużej.
Dmuchawiec był wzruszony tą piękną przemową, dlatego wstał, kiedy tylko jego była uczennica skończyła mówić, a wówczas posypały się gromkie brawa. Profesora wzruszyło to jeszcze bardziej. Postanowił pokazać, że te słowa bardzo go ucieszyły, choć nie omieszkał przy tym powiedzieć:
- Moja kochana Gabrysiu, jesteś niezwykle miła, choć jak zwykle troszeczkę przesadzasz. Zresztą już w czasach szkolnych w swoich wypracowaniach bywałaś aż nadto patetyczna. Nie mówię, że to źle, broń Boże, jednak czasami można o wiele prościej powiedzieć komuś, że się go bardzo lubi.
- Ale wtedy nie byłoby to takie piękne - powiedziała Gabrysia.
- Tak, to prawda, ale nie zapominajmy, że czasami w prostocie jest największa magia i że proste słowa czasami mówią więcej niż najpiękniejszy esej. Ale i tak jest mi miło, że to wszystko mówisz, choć uważam, iż trochę wyolbrzymiłaś moją rolę w życiu całej kamienicy. Bo przecież to nie tylko ja sprawiam, że w tym domu tak cudownie się ludziom mieszka. To sprawiają wszyscy mieszkańcy, łącznie też i z tobą. Dlatego to nie ja sam, ale my wszyscy tworzymy cudowną atmosferę tego domu. I z tego powodu jest to przyjęcie. Nie tylko na cześć mojego powrotu, ale i na waszą cześć, że mam dokąd wracać. Do domu, w którym jestem mile widziany.
Po tych słowach rozległy się kolejne brawa, jeszcze bardziej gromkie od tych poprzednich, a potem Kreska nastawiła adapter i zaczęła puszczać po kolei różne płyty Trubadurów, Skaldów i Zbigniewa Wodeckiego. Dmuchawiec jednak także wszystkich zaskoczył tym, iż kazał wnuczce puścić też płyty z piosenkami Maryli Rodowicz, które niezmiernie lubił, a zwłaszcza „Jadą wozy kolorowe” ze względu na towarzyszącą jej nostalgię. Wszyscy, nawet Maciek byli w lekkim szoku, że do profesora trafia taka dość nowoczesna muzyka, pisana do słów Agnieszki Osieckiej i innych nowych autorów, że słucha on wyłącznie Chopina czy Bacha, a z nowych zespołów to jedynie Trubadurów i Skaldów. Kreska jednak wyjaśniła, nie kryjąc przy tym małej satysfakcji, że dziadek jest bardziej liberalny, niż by się wydawało. A poza tym, kiedy zaczynał karierę nauczyciela w małej szkole w Warszawie, to jedną z jego pierwszych uczennic była właśnie Maryla Rodowicz.
- Urocza była z niej dziewczyna, ale strasznie niesforna - dodał Dmuchawiec z uśmiechem na twarzy - Jak wnoszę po jej piosenkach, raczej niewiele się pod tym względem zmieniło.
- Ale płyty z nowymi przebojami nadal ci przesyła - zauważyła Kreska.
- A tak, to prawda. I przyjemnie mi się ich słuchać, choć niektóre jej piosenki są dosyć frywolne. Ja jednak najbardziej lubię te nostalgiczne.
Chwilę później zaczęli puszczać piosenkę „Rozmowa przez ocean”, podczas której wszyscy zaczęli tańczyć powoli z przytulaniem. Piotr i Gabrysia wtedy nie tańczyli, co Dmuchawcowi się nie spodobało, więc podszedł do starszego z braci Ogorzałków i wskazując ostrożnie palcem na Gabrysię (ostrożnie, aby ta tego nie zauważyła), powiedział:
- To bardzo wyjątkowa dziewczyna. Jest jak ten kwiat, o który trzeba dbać, bo inaczej zwiędnie z braku troski. Jest taka ciepła, promienna, bije od niej dobro. Widziałem to już wtedy, gdy była moją uczennicą. I nadal to widzę.
- Ja też, ale po co pan mi to mówi? - zapytał Piotr.
- Bo chcę, żebyś ją poprosił do tańca.
- Ale przecież... Ona ma męża.
- A widzisz go tutaj?
- Nie.
- Więc nieobecni nie mają głosu. No, ruszaj się.
I lekko popchnął Piotra w kierunku Gabrysi, którą teraz mężczyzna musiał już poprosić do tańca. Dmuchawiec uśmiechnął się zadowolony, patrząc na to i kątem oka zerknął na kolejne pary. Dostrzegł wśród nich Natalię i Roberta, co wywołało na jego twarzy jeszcze większy uśmiech. Potem zauważył Sławka, który przed chwilą lekko się posprzeczał z Idą i tańczył z Danusią, co oczywiście Ida powitała udawaną obojętnością. Udawaną, gdyż profesor dobrze wiedział, że dziewczyna jest zazdrosna, ale nie powie tego za nic w świecie.
Nieco później Maciek, który wybierał kolejną płytę, puścił wszystkim piękny utwór Mieczysława Fogga „W błękicie oczu twych”.
- A to piosenka dla mojej dziewczyny.
Po tych słowach podszedł do Kreski, ujął ją za rękę i zaczął z nią tańczyć na oczach wszystkich gości, którzy zachwyceni tą sceną szybko poszli w ich ślady. I to wszyscy, nawet Gabrysia i Piotr, choć początkowo nie zamierzali tego robić, ale w końcu i tak ulegli magii tej piosenki, która szła tak:

To nic, niby nic, lecz musi się coś w tym kryć.
Jakaś moc, jakaś siła, co mnie zbudziła z twardego snu.
Ta moc, dziwna moc każe mi o tobie śnić.
Wyczekiwać wśród drżeń, tęsknić co noc i co dzień.

W błękicie oczu twych zgubiłem cały świat
I myśli me, i serce me, i spokój wszystkich dni.
W błękicie oczu twych sam zginąć byłbym rad,
By znaleźć w nich uśmiechy twe i szczęścia łzy.
I może jest to śmieszne, może to jest dziecinne,
Że tak wszystkiemu winne są słodkie oczy twe.
W błękicie oczu twych zgubiłem cały świat,
Lecz właśnie w nich znalazłem dzisiaj szczęście me.

I może jest to śmieszne, może to jest dziecinne,
Że tak wszystkiemu winne są słodkie oczy twe.
W błękicie oczu twych zgubiłem cały świat,
Lecz właśnie w nich znalazłem dzisiaj szczęście me.


Gdy piosenka dobiegła końca, Kreska chciała ponownie nastawić adapter, gdy nagle rozległo się głośne walenie do drzwi.
- Oho! To pewnie pani Strzepańska. Chyba chce nam dać do zrozumienia, że za głośno gramy muzykę - powiedział wesoło Dmuchawiec - Całe życie była taką bogatą, skwaszoną lalką. No, ale może da się jakoś przekonać do zabawy z nami? Otwórz jej, Janeczko.
Kreska szybko otworzyła drzwi, jednak zamiast zgryźliwej staruszki, w progu zobaczyła Ewę Jedwabińską, która miała wymalowaną na twarzy troskę połączoną ze złością.
- Gdzie jest Aurelia?! - zawołała na wstępie.
- A „dzień dobry” powiedzieć, to już nie łaska? - zapytał złośliwie Piotr.
Ewę jednak nie rozbawił ten żart. Wparowała jak bomba do mieszkania, o mało tratując Kreski, która w porę zdążyła się odsunąć.
- Gdzie jest moja córka?! Co z nią zrobiłeś?!
Pytania te kierowała do Maćka, który zmieszany i zdumiony patrzył na swoją nauczycielkę jak na jakąś wariatkę i spytał:
- A skąd ja mam to wiedzieć? I w ogóle, o co pani chodzi?
- O co, smarkaczu?! - zawołała ze złością Ewa - O to, że moja córka uciekła z domu, bo na pewno ty jej coś nagadałeś na mój temat! Przyznaj się! Nigdy mnie nie lubiłeś i obgadywałeś mnie z tymi swoim braciszkiem za moimi plecami. Na pewno też nagadałeś coś mojej córce na mój temat i przez ciebie ona uciekła. Więc gadaj zaraz, gdzie ona jest!
Dmuchawiec oczywiście poczuł, że musi interweniować, dlatego położył rękę na ramieniu i powiedział:
- Ewo, spokojnie. Krzykiem nic tu nie zdziałasz. Lepiej nam powiedz, co się stało.
- Przecież już mówiłam. Moja córka uciekła z domu!
- To wiemy, ale dlaczego?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Ten łobuz musiał maczać w tym palce. Dobrze wiem, że obgaduje mnie i wyśmiewa, gdy nie patrzę. Na pewno robił to też przy mojej córce i teraz ona z tego powodu uciekła.
- Spokojnie, nie wyciągajmy pochopnych wniosków - rzekł spokojnie, ale też bardzo twardo Dmuchawiec - Lepiej opowiedz nam od początku, co się stało.
Stanowczy głos dawnego nauczyciela połączony z jego stoickim spokojem sprawił, że Ewa uspokoiła się, usiadła na jednym z krzeseł i zaczęła mówić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Pon 0:50, 31 Sty 2022, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 14:19, 06 Lip 2021    Temat postu: Rozdział XXX - Przyjęcie u profesora

Rozmowa przez ocean - tekst piosenki
Jest sobota, za oknem świt
I Warszawa kaszle miarowo
Wczoraj przyszedł od ciebie list
Miłe słowo...

Jesień u nas koronę ma
Tego roku jakby cierniową
A ty piszesz, że u was szał
I punk-rockowo...

Są dwa światy i nas jest dwoje
Do swych miejsc przypiętych jak rzepy
Ty masz pewnie więcej spokoju
Ja mam dzieci...

Są dwa światy i jedno Słońce
Które u nas słabiej coś grzeje
Ty masz pewnie duże pieniądze
Ja nadzieję...

Jest sobota, za oknem świt
I Warszawa kaszle miarowo
Wczoraj przyszedł od ciebie list
Czułe słowo...

Tamten wieczór, gdy ja i ty
Tak, to była wspaniała chwila
Ale dzisiaj obeschły łzy, więc pozdrawiam Cię
Maryla...

Są dwa światy i nas jest dwoje...

Profesor Dmuchawiec mnie zaskakuję swoim liberalnym podejściem do kwestii seksu. Że się nie zgorszył tym ,że jego ukochana wnuczka żyję z chłopakiem bez ślubu. Zrobił się lekko frywolny ,wręcz flirtował z Melanią.
Zaskoczyło mnie też to ,że był nauczycielem młodej Rodowicz. Dmuchawiec zauważył ,że Piotr jest poważnie zainteresowany Gabrysią ,że to coś więcej niż przelotne zauroczenie. Ta stylowa dziewczyna bardzo do Piotra pasuje.
Maciek i Kreska są faktycznie przepiękną parą ,duchową i wizualnie.
Pani Szczepańska jest typem agresywnej starszej pani ,niestety nie wszystkich bliźnich da się kochać.
Ewcia Sopel musiała jak zwykle przyjść ,zepsuć imprezę i zamrozić powietrze.
Najważniejsze pytanie ,gdzie jest Aurelia ?















Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 14:44, 06 Lip 2021, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:49, 12 Lip 2021    Temat postu:

Rozdział XXXI - Ucieczka Aurelii
Aby zrozumieć, co się stało i dlaczego Ewcia Sopel wparowała niczym burza na przyjęcie profesora Dmuchawca z tak ponurą wiadomością, musimy cofnąć się nieco w czasie i wyjaśnić, co do tego wszystkiego doprowadziło. Jest to niezbędne do przedstawienia całej opowieści w taki sposób, aby nie pozostało w niej żadnej rzeczy niedomówionej i niezrozumiałej dla czytelników.
Aurelia tego dnia, kiedy miała się odbyć zabawa u pana profesora, nie miała powodów do radości. Nie mogła tym razem pójść do Maćka i Piotra, ponieważ jej rodzice byli wówczas w domu i mogli się nią opiekować, co dziewczynka powitała z wyraźną niechęcią, chociaż próbowała to ukryć. W końcu jej rodzice byli tak zapracowani, że nie mieli do niej czasu i nie angażowali się specjalnie w opiekę nad nią. Z tego też powodu urocza ta dziewuszka nie miała z nimi takich relacji, jakie dzieci powinny mieć z kochającymi ich rodzicami. Nie czuła też potrzeby posiadania takowych. Była szczęśliwa spędzając czas z braćmi Ogorzałko, a także z Kreską i Gabrysią i nie potrzebowała innego szczęścia. Najchętniej by z nimi zamieszkała, gdyby to było możliwe. Niestety, nie było i dobrze o tym wiedziała, dlatego z bólem serca przyjmowała każdy powrót do domu, gdzie nie czuła się dobrze. Trudno zresztą, aby się czuła dobrze w domu, który był niemalże sterylnie wyczyszczony, pomalowany na kolory niewesołe i mało przyjemne. Dodatkowo również panowały tutaj okropne zasady. Aurelii nie wolno było biegać, krzyczeć, śmiać się głośno ani robić nic z tego, co zwykle robią dzieci, gdy się dobrze bawią, ponieważ matka strasznie się denerwowała, kiedy takie coś miało miejsce i nie życzyła sobie tego, ponieważ po pracy zawsze chce odpocząć, a co za tym idzie, musi mieć ciszę i spokój. Dodatkowo jeszcze Aurelii nie wolno było, pod groźbą surowej kary, dotykać ścian, bo jeszcze je pobrudzi, a nie po to jej mama tak się namęczyła, aby te ściany pięknie pomalować i dobrać do nich właściwe kolory, żeby jej córka je brudziła. Aurelia więc miała naprawdę olbrzymie ograniczenia w sprawie zabawy w swoim domu. Dlatego tak się cieszyła, kiedy to przebywała u braci Ogorzałków i mogła być całkiem swobodna.
Oczywiście Ewa Jedwabińska nie była zadowolona z tego powodu, że jej dziecko musi przebywać właśnie u Ogorzałków. Wolałaby ona raczej pozostawiać je pod opieką kogoś mądrego, dojrzałego oraz stanowczego, który by zadbał o to, aby Aurelia spędzała czas na mądrych zabawach, podczas których by się mogła czegoś nauczyć. Niestety, jedyna taka osoba, czyli sąsiadka pomagająca im w opiece nad domem, a także czasami u nich sprzątała i gotowała, wyjechała jakiś czas temu do swojej córki, która urodziła dziecko oraz potrzebowała pomocy przy nim. Dlatego też nie było w okolicy nikogo bardziej odpowiedniego do opieki nad Aurelią i musiała pozostawiać ją pod opieką Ogorzałków, których jej mąż i ona znali od dawna. Poza tym jej mąż był zdania, że Piotr Ogorzałko, pomimo swoich wad, jest osobą nad wyraz odpowiedzialną i jeżeli weźmie pod opiekę dziecko, to na pewno dobrze się nim zajmie. Za tą decyzją opinią przemawiał również fakt, że Eugeniusz znał już Piotra od dawna i mógł powiedzieć to wszystko z własnego doświadczenia. Ewa oczywiście nie była tak bardzo do tego przekonana, jednak do kogo innego miała zawieść swoje dziecko? Do Gabrysi, której nigdy nie lubiła i która miała matkę wiecznie użalająca się nad sobą? O nie, jej nigdy w życiu by nie powierzyła. To już lepiej niech siedzi u Ogorzałków. Mimo wszystko nie popierała tego, że zarówno Piotr, jak i Maciek za bardzo rozpieszczają jej córkę, wskutek czego potem ta nie umie dostosować się do zasad panujących w tym domu. To było szczególnie dla Ewci Sopel solą w oku.
Większym jednak problemem dla pani Jedwabińskiej było zachowanie jej męża. Na ostatnim przyjęciu zbyt ostentacyjnie wpatrywał się w żonę swego szefa, podziwiając jej urodę, a zwłaszcza ogromny dekolt, którym kobieta szpanowała i chyba celowo robiła wszystko, aby mężczyźni wariowali z jego powodu. I robili to dosłownie wszyscy, również Eugeniusz, co Ewie wydawało się nad wyraz ohydne i niesmaczne jednocześnie. Dlatego teraz, kiedy miała już ku temu okazję, od razu zrzuciła z siebie to, co miała mu do zarzucenia:
- Jesteś po prostu żałosny! Ożeniłeś się z kobietą na poziomie, a imponuje ci jakaś idiotka z wielkim biustem?!
- Kochanie, daj spokój. Jakie znowu imponuje? Przecież ona wcale mi nie imponuje - tłumaczył się Eugeniusz Jedwabiński - Po prostu mi się lekko podoba, bo to ładna kobieta. Ale nic więcej.
- Ładna, też mi coś! Zwykła pusta rura, zepsuta nadmiernym powodzeniem, do którego zresztą wszystkich wokół zachęca.
- Kochanie, odnoszę wrażenie, że lekko jej zazdrościsz.
- Ja? Jej? Chyba kpisz! A niby czego miałabym jej zazdrościć? Poza tym, to nie o to chodzi, tylko o zasady. Jesteś moim mężem i to na mnie powinna skupiać się cała twoja uwaga.
- Przesadzasz, kochanie. Nie mogę zaniedbywać żony szefa, bo jeszcze on się obrazi i co wtedy? Jeszcze wyrzuci mnie z pracy, a do tego nie mogę dopuścić.
- Wolałabym już, abyś stracił pracę, niż żebyś miał mnie zdradzać.
- Co ty wygadujesz? Przecież patrzenie na piękne kobiety jeszcze nie musi od razu prowadzić do zdrady.
- Ale u ciebie chyba tak. Ty zawsze chciałeś mnie zdradzić, przyznaj się!
To mówiąc, Ewa uderzyła dłonią w tors męża, który stracił od razu swój jakże beztroski ton. Próbował on wcześniej tym tonem jakoś uspokoić kobietę, ale teraz widząc, że nic to nie daje, dostał szału i postanowił odpowiedzieć ciosem na cios.
- Przestań wreszcie, kobieto, wygadywać takie brednie! - krzyknął ze złością - Dotąd cię nie zdradzałem i nie wiem, czy to nie był błąd.
- A więc jednak! A więc jednak o tym marzysz! Przyznaj się! Marzysz o tym, żeby tylko wskoczyć jej do łóżka! Przyznaj się!
- Lecz się, kobieto! Ta twoja zazdrość kiedyś cię zabije!
- A może ty mnie chcesz zabić, co?! Może marzysz tylko o tym, aby się mnie pozbyć i wprowadzić tutaj do domu jakąś żałosną blondynę z wielkim biustem, która będzie lepsza we wszystkim ode mnie?! Może tylko czekasz na okazję?!
Eugeniusz popatrzył na żonę jak na wariatkę, nie wiedząc przez chwilę, co ma powiedzieć. Potem jednak, kiedy nabrał powietrza w płuca, rzucił:
- Jesteś walnięta i to zdrowo!
Po tych słowach złapał za letni płaszcz i skierował się ku wyjściu.
- Gdzie idziesz?! Obiad zaraz będzie! - zawołała za nim żona.
- Zjem na mieście! Przynajmniej nie będzie przesolone! - odkrzyknął jej mąż.
Po tych słowach wyszedł z domu, trzaskając demonstracyjnie drzwiami. Ewa zaś opadła na krzesło i zaczęła płakać. Czuła się bezsilna i wykończona, ale też nie umiała długo się nad sobą użalać. Zawsze jej powtarzano, że musi być silna, że musi zawsze twardo stąpać po ziemi i nie dać się złamać, że nie wolno bawić się w czułe emocje, bo one osłabiają człowieka. Sama nie zaznała tych uczuć od swoich rodziców, nie umiała więc okazywać ich Aurelii ani mężowi. Kochała ich, ale też jakoś bez żadnej większej czułości z jej strony. Nie znała jej i chyba nie umiała w żaden sposób przekonać się do tego, aby się tej czułości nauczyć. Uważała, że musi po prostu być dobrą żoną i wymagającą matką, która będzie dbała o to, aby jej dziecku niczego nie brakowało, aby w domu wszystko było jak należy i aby mąż nie miał powodów do narzekania. Tymczasem nic z tego jej się nie udawało, bo mąż narzekał, córka nie umiała rozwijać się tak intelektualnie, jakby matka tego chciała, a ona sama też w swoim domu czuła się chwilami jak w więzieniu. I to w takim więzieniu, które sama sobie zbudowała. Wiedziała, że w jej domu nie jest najlepiej, ale nie rozumiała, dlaczego tak jest. Przecież ona tak się starała, tak się ciągle męczyła, a mimo to nie umiała stworzyć takiej atmosfery, jaka w domu być powinna, aby chciało się do tego domu wracać. Dlatego Ewa nie wracała chętnie do domu. Chociaż w pracy też niezbyt dobrze jej się żyło i chwilami czuła się tak, jakby przechodziła z jednego więzienia do drugiego, gdy szła z domu do pracy i z powrotem. Swojej winy jednak w tym wszystkim nie dostrzegała, czy może raczej nie chciała dostrzec. Według własnej opinii robiła wszystko tak, jak należy, a to jej bliscy nie umieli tego docenić. Zwłaszcza mąż. Aurelia może jeszcze zasługuje na wyrozumiałość, w końcu to tylko głupi dzieciak, ale Eugeniusz...
Ewa powoli wyrwała się z rozmyślań i przypomniała sobie, że jej obiad zaraz będzie gotowy, a właściwie jeszcze chwila i się spali na gazie. Szybko więc ruszyła do kuchni, wyłączyła gaz i zdjęła z gazówki garnek. Chwilę później podniosła z niego pokrywkę, po czym odkryła, że zupa nie spaliła się, a nawet była w sam raz do jedzenia. Powinien więc im smakować.
- Aurelia! Chodź, obiad jest gotowy! - zawołała, kiedy nakładała do stołu.
Dziewczynka przyszła posłusznie, jednak miała na twarzy jakąś smutną minę. Widać było, że słyszała kłótnię rodziców i nie jest z niej zadowolona. Miała na swej delikatnej i słodkiej buźce wymalowany żal, który kierowała do Ewy. Ta zaś to wyczuła i poczuła się oburzona. Jakim prawem Aurelia do niej pretensje o to, co zaszło? Przecież to Eugeniusz był wszystkiemu winien, to on sprawił, że ona krzyczała, że musiała krzyczeć, aby wyrazić w pełni swoje oburzenie, a teraz ta mała obwinia ją o wszystko? To szczyt bezczelności. Poza tym, bez niej ten dom by się już dawno rozleciał na kawałki. To ona przecież sprawiała, że wszystko tutaj miało swoje miejsce i wszystko jakoś funkcjonowało. To dzięki niej mogli żyć tak, że wielu mogłoby im tylko pozazdrościć, a ta jeszcze nie jest za to wdzięczna? To już jest brak szacunku. A przecież każde dziecko powinno szanować swego rodzica i to nie tylko z powodu jego umiejętności bycia dobrym rodziców. Nie, przede wszystkim za to, że jest rodzicem, że spłodził bądź urodził i wychowuje, chociaż też równie dobrze mógłby porzucić na ulicy lub w domu dziecka. Już za samo to, że ktoś zgadza się wychowywać dziecko należy mu się szacunek od tego dziecka i tylko niewdzięczny bachor pokroju Aurelii mógł tego nie rozumieć. Ale to jest na pewno wina tego głupiego Maćka Ogorzałki. Ewa zawsze wiedziała, że coś z nim nie tak. Jego rodzice wywrotowcy siedzieli w więzieniu, on zaś jawnie okazywał jej pogardę na lekcjach, więc na pewno wsadził do głowy Aurelii takie rzeczy, z powodu których dziewczynka nie umie teraz szanować swojej własnej matki, a ta przecież zasługuje na szacunek. Zasługuje na niego, bo jest jej matką, bo się nią zajmuje od jej najmłodszych lat, bo pracuje jako nauczycielka próbująca wbić do głowy swoich tępych uczniów jakąś wiedzę. Czy to nie są wystarczające powody, aby kogoś szanować? Zresztą, co to znaczy, że trzeba mieć powody do szacunku? Człowiek, który piastuje stanowisko odpowiednie do tego, aby uznać go za jakiś autorytet w danej sprawie, jest autorytetem automatycznie, choćby z powodu tego oto stanowiska. Człowiek ten, poprzez swój urząd, staje się wręcz automatycznie dla innych ludzi autorytetem i nie musi się starać o to, aby go szanowano. Każdy go szanuje przez wzgląd na to, kim jest. A ona jest matką i nauczycielką. Czy to mało, aby cieszyć się autorytetem?
- Nie patrz na mnie takim wzrokiem - powiedziała ze złością do córki - Wiesz dobrze, że to mnie denerwuje.
- Tatusia nie ma? - zapytała Aurelia, wyraźnie lekceważąc jej słowa.
- A widzisz go tutaj? - warknęła w jej kierunku Ewa.
Wzmianka o ojcu doprowadziła ją do jeszcze większej złości, nad którą z trudem zapanowała.
- Ojciec zje na mieście. Dzisiaj zjemy sami. Siadaj i nie narzekaj. Ciesz się, że w ogóle mamy co jeść.
Po tych słowach nalała Aurelii na talerz kilka łyżek rosołu, a potem sama go sobie też nalała. Dziewczynka usiadła przy stole, a ona obok niej i zaczęła powoli jeść. Musiała przyznać, że tym razem rosół wyszedł jej całkiem nieźle. No, może był nieco za pieprzny, ale i tak to lepiej niż za ostra pomidorowa.
- No jedz, co się patrzysz? - zapytała z lekką niechęcią Ewa.
- Nie smakuje mi - powiedziała Aurelia.
- Dlaczego?
- Bo nie ma taty. Ja bym chciała jeść z tatą.
- Mówiłam ci, że tata zje dzisiaj na mieście. Jedz i nie grymaś.
Dziewczyna zaczęła mieszać łyżką w zawartości talerza, jednak widać było aż nadto wyraźnie, że jakoś nie pali się do jedzenia.
- Jedz, co się gapisz?! - warknęła ze złością Ewa.
- Ale to jest niesmaczne - odpowiedziała Aurelia.
- To nie jedz wcale! Zdechnij z głodu najlepiej! Przynajmniej będzie wreszcie spokój w tym domu! - wrzasnęła na nią matka, nie wytrzymując nerwowo.
To mówiąc, złapała mocno talerz córki i pociągnęła go w swoją stronę tak gwałtownie, że prawie cała jego zawartość rozlała się po stole, co też oczywiście jeszcze bardziej zdenerwowało kobietę.
- I widzisz, co narobiłaś?! - wrzasnęła Ewa - Zawsze przez ciebie są tu jakieś problemy!
Aurelia poczuła, że w jej oczach szklą się łzy. Przerażona zachowaniem matki odskoczyła od stołu i pobiegła do swojego pokoju.
- AURELIA! - wrzasnęła wściekle Jedwabińska.
Poszła za córką do pokoju i zobaczyła, że dziewczynka siedzi na łóżku i dziko płacze, przyciskając mocno do piersi pluszowego pieska, swoją ulubioną maskotkę i zarazem prezent od ojca. Ten widok jeszcze bardziej rozjuszył kobietę. Ten głupi baran, jej mąż, robił same problemy, wiecznie ciągał ją na jakieś polowanie, bale i inne imprezy firmowe, córką zajmował się jak tresowaną małpką, ucząc ją jakiś głupich wierszyków na popis przed szefem i tyle ograniczało się jego ojcostwo, a mimo to Aurelia kochała go bardziej niż ją? Matkę, która codziennie starała się, aby miała wszystko, co najlepsze? To już przelało czarę goryczy.
- Aurelia, masz natychmiast wrócić do salonu i posprzątać po sobie! - rzekła spokojnym, ale stanowczym tonem.
Dziewczynka nie zareagowała na to, tylko tuliła do siebie pieska i dalej roniła łzy z oczu.
- Głucha jesteś?! Powiedziałam, że masz iść do kuchni i po sobie posprzątać! - krzyknęła Ewa na córkę.
Ta jednak znowu nie zareagowała, tylko tuliła dalej do siebie maskotkę. Tego już było dla kobiety za wiele. Podeszła do Aurelii i wyrwała jej pieska z rąk.
- Nie, zostaw! - krzyknęła przerażona dziewczynka.
Matka jednak nie miała litości dla nieposłusznego dziecka. Otworzyła okno i wyrzuciła przez nie pluszaka.
- To cię nauczy szacunku do matki! - zawołała.
Po tych słowach złapała ją za rękę i pociągnęła w kierunku salonu. Aurelia jednak wyrwała się jej i zawołała:
- NIE!
- Ty niewdzięczny bachorze! - wrzasnęła Ewa, nie panując już nad sobą - Tyle robię dla ciebie i twojego nic nie wartego ojca, a wy tak mi się odpłacacie!
- Nienawidzę cię! Krzywdzisz mnie i tatusia! - krzyknęła Aurelia.
- Ja też cię nienawidzę! Ty i twój tatuś zniszczyliście mi życie i niszczycie je cały czas! Przez was jestem nieszczęśliwa! - odkrzyknęła jej Ewa.
Aurelia poczuła, że serce jej pęka z bólu. Ruszyła biegiem w kierunku drzwi i wybiegła przez nie na korytarz. Ewa nawet nie zamierzała jej zatrzymywać. Tylko zasłoniła sobie dłonią oczy i zaczęła płakać. Załamana nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Tyle nieszczęść na nią spadło i jeszcze ta głupia smarkula jej dokładała nowych. To się po prostu nie mieściło jej w głowie. Wszystko na nią spadało i to w tej samej chwili. Mąż i córka chyba uwzięli się na nią i postanowili ją zniszczyć. Na męża, co prawda nie miała żadnego wpływu, ale na córkę i owszem. Chciała ją wychować w taki sposób, aby szanowała rodziców, a już zwłaszcza ją. To przecież wiadomo i to nie od dziś, że stosunek dziecka do rodziców jest niezwykle ważnym elementem struktury psychicznej człowieka. A jakiż to Aurelia miała stosunek do swoich rodziców? Jedna wielka niewdzięczność, a wszystko dlatego, że ten głupi Maciek i jego starszy brat rozpieszczali tę małą zanadto i zrobili jej wodę z mózgu i przez to nie umiała ona uszanować tej jakże dla tego domu ważnej dyscypliny, którą to Ewa próbowała wprowadzić.
- Głupia smarkula... Głupia smarkula... - powtarzała ze złością.
Próbowała wytrzeć zupę ze stołu, ale kiepsko jej szło, gdyż robiła to bardzo powoli i bez pośpiechu, roniąc powoli łzy. Czekała i nasłuchiwała, czy Aurelia nie wraca, ale nie następowało to. Wracała więc stopniowo do pracy, jednak po głowie wciąż chodziły jej słowa: „Głupia smarkula. Niewdzięczny bachor”.
- Głupia smarkula. Niewdzięczny bachor! Tyle dla ciebie poświęciłam, a ty mi się tak odpłacasz?
Słowa te w głowie Ewy wypowiedział jakiś obcy głos, którego tak długo już nie słyszała, że przez chwilę nie zdołała go poznać. Po chwili jednak przypomniała sobie, do kogo on należał. Do jej matki. Do najgorszej i chyba najbardziej żałosnej kobiety, jaka kiedykolwiek chodziła po tej ziemi.
- Tyle dla ciebie poświęciłam, a ty mi się tak odpłacasz?! - krzyczała ona do małej Ewy, która stała przed nią załamana, przyciskając mocno do piersi swojego pluszowego króliczka - Jak mogłaś mi zrobić coś takiego? Jak mogłaś zadzwonić na milicję?!
- Ale mamusiu, przecież on cię bił! - odpowiedziała załamanym głosem Ewa, łykając własne łzy, ściekające jej strumieniami po policzkach.
- Wcale nie! Może raz, bo się na niego pyskowałam! Ale to nie znaczy, że ty masz prawo robić mi takie rzeczy! Chcesz, żeby sąsiedzi wytykali nas palcami?! Chcesz, żebym stała się pośmiewiskiem?! W naszej rodzinie nikt nigdy nie miał problemów z prawem! Zniszczyłaś nas, głupia mała suko!
Ewa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że matka miała rację. Przecież ojciec wiele razy już pił i wracał do domu pijany. Nie było w tym niczego takiego, co by kwalifikowało się pod paragraf. Nawet to, że często wtedy kłócił się z mamą i ją parę razy uderzył, choć przykre, nie było wcale czymś niezwykłym. Ewa miała takie widoki bardzo często w domu. Mimo to, tym razem z jakiegoś powodu nie była w stanie wytrzymać. Zadzwoniła na milicję. Mama oczywiście, kiedy tylko się funkcjonariusze zjawili, zaprzeczyła wszystkiemu i twierdziła, że nikt jej wcale nie uderzył, a ta mała suka, jej córka, po prostu kłamie, bo tatuś odmówił pójścia z nią do kina na jakąś bajkę o Bolku i Lolku. Milicja jednak nie uwierzyła w to, a już zwłaszcza po tym, jak zobaczyli pijanego ojca Ewy, który patrzył na nich wściekle i gdy chcieli go przesłuchać, rzucił się na nich z pięściami. To wszystko sprawiło, że został aresztowany, a matka miała o to żal do Ewy.
- Przez ciebie teraz nie będzie ojca w domu, bo czeka go proces i na pewno go skażą! Tego chciałaś?! Pomyślałaś o tym przez chwilę, ty tępy tłuku?!
Ewa nic nie odpowiedziała, tylko tuliła do siebie maskotkę. Matka, widząc to, wyrwała jej pluszowego króliczka z rąk i powiedziała:
- Dość tego. Teraz będziesz miała nauczkę na przyszłość, żeby nie wtrącać się w sprawy dorosłych.
I ku przerażeniu Ewy, wrzuciła maskotkę do kominka, w którym właśnie się palił ogień. Dziewczynka krzyknęła przerażona i próbowała ratować pluszaka, ale matka złapała ją za rękę i dała jej w twarz z całej siły.
- Nie waż się go dotykać. Nie będziesz miała więcej żadnych maskotek! Sama tego chciałaś! Pora rozpocząć dorosłe życie! Byłaś na tyle dorosła, aby dzwonić na milicję, to teraz idziesz na komisariat i odszczekasz to wszystko! A jak nie, to nie masz tu już czego szukać!
Ewa popatrzyła na nią załamana, a potem rzuciła wzrokiem w kierunku już resztek swego pluszaka, które powoli trawił ogień. Czuła, że w tamtej chwili cały świat się jej zawalił.
Oczywiście odwołanie zeznań córki nic nie dało. Ojciec Ewy poszedł mimo wszystko do więzienia za przemoc domową oraz napaść na funkcjonariuszy milicji obywatelskiej. Matka znienawidziła po tym córkę, co jakiś czas powtarzając jej te brutalne słowa:
- I widzisz, co narobiłaś? Zawsze są tu przez ciebie jakieś problemy!
Ojciec oczywiście wrócił z więzienia, ale nie zamierzał utrzymywać kontaktu z rodziną. Obwiniał ich za wszystko, co się stało. Żonę, że go sprowokowała do tego, aby ją uderzył, a córkę, że zadzwoniła na milicję, gdy to zobaczyła. Siebie nie obwiniał o nic. Bo cóż w tym niby takiego, że wypił sobie i uderzył tę głupią babę, gdy się na niego pyskowała? Zasłużyła sobie na to. Bo on ma prawo pić, ile tylko chce, a ona nie ma prawa mu tego odmawiać. A w ogóle, to one są na jego łasce i się ośmielają na milicję go podawać? Przez nie siedział w więzieniu. Nie zasłużył na taki los. Musiał je więc ukarać. I odszedł. Matka zaś po tym wszystkim załamała się i próbowała go odzyskać, bezskutecznie. Obwiniała o wszystko Ewę. Ukarała ją w dotkliwy sposób. Nigdy więcej się do niej nie odezwała. Może tylko od czasu do czasu, gdy podawała jej posiłek lub gdy poczuła ochotę na to, aby na nią sobie ponarzekać. Robiła to jednak rzadko. Więcej bowiem karała ją swoim milczeniem i udawaniem, że jej nie widzi. Dawała jej jedzenie, kupowała nowe ciuchy, ale też nie robiła nic innego. Zaspokajała podstawowe potrzeby dziecka tylko z powodu jakiegoś poczucia odpowiedzialności i niczego innego. Ewa to czuła i zrozumiała, że jest zdana tylko na siebie.
Teraz też była zdana. Powróciła ze świata wspomnień do teraźniejszości, ale głos matki jeszcze przez długi czas ją dręczył i nie dawał spokoju. Ewa skończyła wycierać ze stołu plamę po rosole i poszła wymyć ręcznik, którego użyła do tej czynności. Robią to, niechcący zraniła się w rękę. Poszła więc do łazienki, aby tam opatrzyć ją sobie za pomocą domowej apteczki. Gdy to robiła, spojrzała w lustro, ale zamiast zobaczyć swojego odbicia, zobaczyła odbicie twarzy swojej matki, która powiedziała do niej:
- I jak ci się żyje, stając się tym, co nienawidzisz? Jesteś teraz mną, córeczko. Stałaś się taka, jak ja. Moja zemsta się dokonała. Poczujesz teraz, jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz.
- Ja nie jestem tobą - wyszeptała ze złością Ewa - Ja nie jestem tobą, słyszysz mnie?! JA NIE JESTEM TOBĄ!
Ostatnie słowa wywrzeszczała, a wówczas ocknęła się z tego amoku, w który popadła i zorientowała się, że w lustrze widzi jedynie własne odbicie. Wszystko, co widziała i słyszała przed chwilą, było tylko złudzeniem, któremu ona uległa, a to przez ten stres, w który wpędziła ją ta głupia smarkula. Już ona jej pokaże, jak tylko wróci do domu. A na razie musi wziąć coś na uspokojenie.
Jak postanowiła, tak zrobiła i wzięła kilka leków, aby ukoić swoje nerwy, co nastąpiło w ciągu najbliższej godziny. Spędziła ją w swoim pokoju, leżąc i chyba nawet przysypiając. Kiedy się w końcu ocknęła, było już po wszystkim. Nerwy się jej uspokoiły, a ona sama poczuła się znacznie silniejsza. Niestety, Aurelii wciąż nie było w domu. Ewa dopiero teraz wówczas się z tego powodu niepokoić. Co prawda córka ją strasznie zdenerwowała, ale to nie oznaczało przecież, że życzyła jej źle. Poczuła więc, że musi ją odnaleźć, a potem przykładnie ukarać za to, iż doprowadziła ją do takiego stanu.
W głębi serca wiedziała, że nie Aurelia jest winna temu, co się stało, jednak jej duma osobista, połączona ze strachem przed tym, co zobaczyła w formie wizji lustrzanej, sprawiła, iż nie była w stanie się do tego przyznać. Wypierała swoją winę w tej sprawie przed samą sobą, próbując za wszelką cenę nie dopuścić do siebie tego, co zobaczyła w lustrze z powodu nerwów. Tego, że stała się własną matką. A nawet gorzej, stała się mieszanką obojga swoich rodziców. Każda inna osoba na jej miejscu zrozumiałaby to od razu, ale nie Ewa Jedwabińska. Ona tak bardzo bała się takiej możliwości, iż gotowa była temu zaprzeczać do końca życia. Strach, lęk, czy może raczej paniczna obawa o to, że jej matka zemściła się na niej w ten sposób, iż uczyniła z niej swoją własną kopię był zbyt wielki, żeby Ewcia Sopel mogła przyjąć do wiadomości ten oczywisty fakt. Należała do tych ludzi, którzy w obliczu tragedii, którą sami spowodowali, wypierają tę świadomość z własnego umysłu i gotowi są obwiniać o swoje problemy praktycznie cały świat, tylko nie siebie samych. Choć w głębi serca nawet takie osoby dobrze wiedzą, że jest inaczej, jednak nigdy nie chcą dopuścić tego głosu rozsądku do siebie i wolą wymyślać najbardziej nawet fantazyjnie wyjaśnienia na uzasadnienie tego, co ich spotkało. Bo przecież, gdyby to zrobiły, oznaczałoby to porażkę. Oznaczałoby to, że są słabe i że muszą coś w swoim życiu naprawić. Że są winne. A przecież one nie są niczemu winne. Biedne i skrzywdzone ofiary swoich złych rodziców, czy mogą być winne tego, że stają się dokładnie tym samym, co ich rodzice, jeśli nie podejmują odpowiednich działań w tym kierunku? Czy mogą ponosić winę za to, że nakręcają tę spiralę nienawiści i bólu emocjonalnego, przekazywanych sobie z pokolenia na pokolenie? Czy można ich winić za to, że nie umieją lub nie chcą przyznać, że mają problem i z nim walczyć? Czy to wreszcie ich wina, że nie znają innego sposobu życia i mimowolnie zmierzają w kierunku, w którym stają się tym, co kiedyś sami nienawidzili? Przecież tak już po prostu jest na tym świecie. Siejesz wiatr, burzę zbierasz. Taka kolej rzeczy. I nic tu nie ma do rzeczy wolna wola. Przeznaczenie nieuchronnie kieruje takich ludzki ku zagładzie, ale nie można ich o to winić, czyż nie? W końcu żaden z nich nie miał wyboru i musiał podążać za swoim fatum, prawda?
Tak właśnie rozumowała Ewa Jedwabińska, dlatego nie zrozumiała tego, jak bardzo cierpi i jak bardzo jest to spowodowane jedynie jej własną decyzją o tym, aby zmierzać w kierunku wyznaczonym przez znienawidzoną matkę. Nie mogła tego pojąć, gdyż jako perfekcjonistka dumna z siebie nie umiała powiedzieć sobie nigdy, że popełniła błąd. Może czasami, ale w wyjątkowych sytuacjach i tylko na krótką chwilę. Bo wszak błąd oznacza słabość i niedoskonałość, a ona musiała być silna i doskonała, bo tylko tacy ludzie mogą przetrwać na świecie. A ona chciała przetrwać za wszelką cenę. Dlatego też postanowiła odnaleźć Aurelię, a potem ją przykładnie ukarać za ucieczkę z domu i za nerwy, do jakich doprowadziła swoją kochającą i ciężko pracującą matkę.
Kiedy to się wszystko działo, Aurelia wybiegła z domu i poszukała swojego pluszowego pieska. Nie wiedziała dokładnie, pod którym oknem się znajduje, bo nie wiedziała, bo nie umiała poznać, które okno należy do jej pokoju. Była także obawa, że piesek się nie uchował, ponieważ ktoś go podniósł z ziemi i zabrał, tak jednak się nie stało i dziewczynka znalazła swoją maskotkę. Ledwie to zrobiła, a od razu z radością przycisnęła ją do serca i uśmiechnęła się.
- Nie bój się, piesku. Nikt już nas nie skrzywdzi - powiedziała czule.
Po tych słowach, pomyślała o tym, co powinna teraz zrobić. Nie wiedziała, co ma zrobić. Do domu nie chciała wracać, dlatego zamiast tego poszła w kierunku Roosevelta 5, mając przy tym nadzieję, że zastanie w kamienicy kogoś, kto jest jej przyjacielem. Po drodze zobaczyła Sławka Lewandowskiego, jak rozmawia z Idą. Oboje chyba się sprzeczali, a dziewczynka stała w pewnej odległości od nich, aby im nie przeszkadzać.
- Ida, posłuchaj mnie. Nie rozumiem, dlaczego tak mnie traktujesz - mówił do dziewczyny Sławek.
- Ty nie rozumiesz wielu rzeczy, więc chyba trzeba ci to wyjaśnić wprost - odparła na to Ida - Musisz więc zrozumieć, że ja nie mam zamiaru deklarować ci niczego. Jestem wolną osobą i mogę się spotykać, z kim tylko chcę.
- Rozumiem cię, ale jak się jest w związku...
Ida parsknęła śmiechem, słysząc to.
- W związku? W jakim znowu związku? Sławek, pomyśl tylko przez chwilę. To, że ty i ja jesteśmy w związku, przecież wcale nie oznacza, że mam rezygnować z życia towarzyskiego. Poza tym, o co ci chodzi? W związku trzeba nie tylko brać, ale i dawać. A co ty mi dajesz, co? Jesteś tylko synem motorniczego, który nie ma przed sobą większych perspektyw, niż pójście w ślady tatusia.
- Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy szłaś ze mną do łóżka - rzekł wyraźnie oburzony jej słowami Sławek.
- Bo do tych spraw, to wcale to nie przeszkadza. Ale w zakładaniu wspólnego gniazdka, to i owszem - odpowiedziała Ida.
- A więc rozumiem, że ja nie nadaję się do zakładania wspólnego gniazdka?
- Nadajesz się, ale nie dla mnie. W każdym razie jeszcze nie teraz. Może jak się kiedyś wybijesz, to wtedy będziemy mogli sobie planować wspólne życie. Ale jeszcze nie teraz. Bo teraz się liczy to, co jest tu i teraz. Czyli jest nam ze sobą dobrze i ciesz się tym. Ale nie obiecuj sobie po przyszłości zbyt wiele, jeżeli nie chcesz mieć większych ambicji niż te, które masz.
- Ale ja mam ambicje, tylko nieco innego rodzaju niż ty.
- Wielka mi ambicja. Motorniczy w tramwaju. Każdy głupek może nim być.
- Uważaj na słowa, dobra?! Mój ojciec nie jest żadnym głupkiem.
- Dobra, przepraszam. Twój ojciec nim nie jest, ale mimo wszystko jakoś nie ma większych ambicji, prawda? I żyjecie jak żyjecie.
- No, jak niby żyjemy?
- Biednie.
- Wy też nie jesteście specjalnie bogaci.
- Ale jesteśmy bogaci duchowo i intelektualnie. Poza tym mamy ambicje. Ja w każdym razie je mam. Kiedyś będę sławnym lekarzem, będą się u mnie leczyć same znakomitości i co? Mam mieć za męża zwykłego motorniczego? Ty wiesz w ogóle, jak to brzmi?
- No, jak to brzmi?
- Żałośnie. Zrozum, Sławek, nic do ciebie nie mam, ale musisz zrozumieć, że ty i ja jesteśmy z dwóch różnych światów. My po prostu do siebie nie pasujemy. To znaczy teraz pasujemy, ale na przyszłość nie.
Sławek patrzył na Idę oburzony, jak na idiotkę.
- Teraz pasujemy, a na przyszłość nie? Ty wiesz, jak to brzmi? Ty wiesz, jak głupio teraz brzmisz?
Ida spojrzała na niego buńczucznie i powiedziała ze złością:
- A co? Nie mam prawa mieć swoich planów na przyszłość? Myślisz, że chcę wieść takie życie, jakie wiodą moi rodzice? Nie jest może źle, ale ja chcę czegoś więcej i mam do tego prawo, a ty nie będziesz tego krytykować.
- Rozumiem więc, że twoje marzenia są w porządku, ale moje to już nie, tak? - spytał ze złością Sławek.
- Twoje marzenia i ambicje są proste. Moje są wielkie. Dlatego nie możemy się w tej kwestii dogadać. Chyba, że któreś z nas zmieni swoje priorytety. A tym kimś na pewno nie będę to ja.
- Ja również. Lubię swoje życie takie, jakie jest.
- Więc musisz zaakceptować to, że nie stworzę z tobą poważnego związku, z którego wyjdzie potem miłość, ślub i dzieci. Możesz na to liczyć tylko wtedy, jeśli będziesz bardziej ambitny. W innym przypadku nie licz na mnie.
- Doprawdy? - Sławek popatrzył na nią ze złością w oczach - Wobec tego, co możesz mi zaproponować, co?
- Związek bez żadnych zobowiązań na przyszłość.
- To dla mnie za mało.
- To twój problem.
- Nie, twój także.
- Ja nie widzę żadnego problemu.
- To może zacznij nosić okulary?
- Sam lepiej je załóż i zobacz, jakim idiotą jesteś. I przestań robić problemy, tylko się ubierz ładnie, bo dzisiaj jest impreza u Dmuchawca. Chcę iść z tobą, bo nie mam ochoty iść sama. Muszę w końcu z kimś tańczyć, prawda? Więc się nieco wysil i ubierz elegancko, żeby nie przynieść mi wstydu.
Po tych słowach, Ida lekko się pochyliła i pocałowała Sławka w policzek, po czym poszła w swoją stronę. Sam Sławek zaś załamany jęknął i poczuł, że nie wie, co ma teraz zrobić. Dziewczyna zraniła jego uczucia i w ogóle tego nie zrozumiała. Załamany poszedł w kierunku miejsca, gdzie stały ławki i usiadł na jednej z nich, po czym pogrążył się we własnych myślach. Nie wiedział, że obserwuje go cały czas Aurelia, która teraz poczuła, że musi interweniować. Podeszła więc do niego i zapytała delikatnie:
- Wolne?
Sławek spojrzał na nią zdumiony i pokiwał lekko głową. Dziewczynka zaś zadowolona usiadła na ławce obok niego, przyjrzała mu się bardzo uważnie, przez chwilę nic nie mówiąc, a potem spytała:
- Ida jest denerwująca, prawda?
- Widziałaś? - zdziwił się Sławek.
- Widziałam. Czemu tak ją lubisz?
Chłopak pomyślał przez chwilę. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć, bo jakby nie patrzeć, coraz mniej pozytywów dostrzegał w osobie Idy Borejko. Była ona bardzo piękna, miała zgrabne ciało, była dobra w łóżku, dodatkowo jeszcze miała naprawdę ogromną wiedzę i umiała mądrze się wysławiać. Niestety, posiadała też dosyć trudny charakter, była nerwowa i dość wredna. Łatwo się złościła i potrafiła niekiedy z byle powodu się obrazić. Wcześniej jednak nie zwracał na to większej uwagi, gdyż jej zalety przyćmiewały jej wady, ale teraz widział je coraz bardziej wyraźnie i czuł, że chyba rzeczywiście oboje do siebie nie pasują. Pomijając tu już oczywiście te wszystkie wady i zarzuty wobec niej, przede wszystkim miała zbyt wybujałe ambicje, które spowodowały, iż była dosyć pogardliwie nastawiona do tych, którzy nie podzielali ich. No i była nazbyt nowoczesna. Nie, żeby mu ta oto nowoczesność przeszkadzała w łóżku, ale poza nim raczej chyba niewiele ich ze sobą łączyło.
- Wiesz, Ida jest całkiem bystra i ładna - zaczął mówić Sławek - No i jeszcze jest też dość mądra, a także...
- Jest wredna - dokończyła za niego Aurelia.
- Tak, trochę tak.
- I kłótliwa.
- To też.
- To po co się z nią zadajesz?
- Bo się w niej zakochałem i liczyłem, że się zmieni.
- Ale się nie zmieniła.
Sławek pokręcił przecząco głową i odpowiedział:
- Nie, nie zmieniła. I w tym problem. Mówi, że w miłości trzeba dawać i brać. Ale obawiam się, że ona uwielbia brać wszystko i dawać w zamian bardzo mało.
- To może ją rzuć? Mało jest fajnych dziewczyn? Kreska jest fajna, Gabrysia jest fajna, jej siostry są fajne.
- Tak, one wszystkie są fajne, ale one wszystkie to nie Ida.
- To chyba dobrze, prawda? Inaczej by się tylko kłóciły ze sobą i byłby z tego straszny hałas.
Sławek parsknął śmiechem. Sposób myślenia dziewczynki czasami naprawdę rozbrajał, nawet osobę ponurą i poważną, jaką on właśnie był.
- Tak, masz rację. Może to i lepiej, że Ida jest tylko jedna jedyna.
- Bardzo dobrze. Chciałbyś mieć taką żonę?
- Wiesz, teraz to już sam nie wiem. Chyba jednak nie. Ciągle byśmy się tylko ze sobą kłócili.
- Tak, a kłótnie są głupie - powiedziała Aurelia, mając wciąż w pamięci swoją kłótnię z mamą, a także kłótnię swoich rodziców.
- Masz rację. Kłótnie są głupie i nie warto na nie tracić życia, bo przez nie są tylko cierpienie i łzy - potwierdził Sławek.
- Tak. Zwłaszcza łzy.
- Właśnie. Wiesz, pan profesor Dmuchawiec będzie dzisiaj urządzał zabawę. Pójdziesz tam?
- Nie, muszę iść na obiadek.
- Ale możesz iść po obiadku.
- Chyba tak.
- To co? Dołączysz potem do nas?
- Może.
Sławek uśmiechnął się delikatnie do dziewczynki i pogłaskał ją lekko dłonią po głowie, po czym ruszył w kierunku kamienicy na ulicy Roosevelta 5. Aurelia zaś siedziała jeszcze jakiś czas na ławce, a potem wstała i poszła w swoją stronę. Nie jadła rosołu, więc teraz poczuła się głodna i musiała jakoś nasycić swój głód. Miała nadzieję, że niedługo tego dokona.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 3:53, 13 Lut 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 17:15, 12 Lip 2021    Temat postu: Rozdział XXXI - Ucieczka Aurelii


Nigdy cię nie zdradziłem i chyba to był mój błąd. Kultowy cytat.
W sumie żal mi się zrobiło Ewci Sopel ,że prześladują ją traumy z dzieciństwa.

Agresja rodzi agresję ,ale zawsze jest szansa na wyrwanie się z piekielnego kręgu. Musi przepracować traumy z dzieciństwa by móc zacząć prawdziwe życie. Nie będzie wolne od bólu ,ale na pewno będzie lepsze i bardziej świadome.


Zadziorna Ida wygląda obłędnie ,ale nie umie docenić tego ,że jej chłopak jest bogaty duchowo i wewnętrznie.



Strasznie przejmująca scena Aurelia przytulającej do siebie pluszowego pieska.
Sławek to porządny chłopak ,wyobraziłam go sobie z rysami Rafała Mroczka.

Ta kłótnia Sławka i Idy przypomina mi jak Wiedłocha mówiła ,że jej serialowy maż Mroczek ma mało ambicji,bo pracuję w barze i mamona nie jest jego bożkiem najważniejszym. Wolał pracę w knajpie ,gdzie miał grono zaufanych przyjaciół.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 17:33, 12 Lip 2021, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:09, 15 Lip 2021    Temat postu:

Dajesz wspaniałe recenzje i dodajesz do tego naprawdę świetne zdjęcia. Bardzo mi się podobają Twoje recenzje, naprawdę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:09, 15 Lip 2021    Temat postu:

Rozdział XXXII - Gieniusia przychodzi na obiadek
Melania Borejko siedziała w salonie i rozmyślała nad tym, co powiedział jej profesor Dmuchawiec. Uczony był pierwszą osobą, która rozbawiła ją od dawna. Wcześniej kobieta po tym, jak aresztowano jej męża, nie umiała się bawić ani w żaden sposób cieszyć życiem. Teraz jednak, po raz pierwszy od tamtej chwili, nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu, kiedy profesor rozbawił ją swoimi żartami. Tak, co jak co, ale ten człowiek miał naprawdę ogromne poczucie humoru. Nie można było być obojętnym na jego żarty i on bardzo dobrze o tym wiedział. To z pewnością zachęcało go do dalszych działań w tym zakresie i sprawiało, że chciał dalej rozbawiać ludzi. Bo tak zawsze jest, że jeżeli w czymś dobrze sobie radzimy, to owo powodzenia stanowi dla nas coś na kształt motywacji do dalszego działania w tym kierunku. Jeżeli zaś nam nie idzie, to po pewnym czasie zwykle bardzo się zniechęcamy do dalszych działań, a nawet tracimy wiarę w swoje siły, choćby tylko na chwilę. Tak było i tym razem. Melania Borejko po licznych porażkach, jakie poniosła w swoim życiu, nie umiała odnaleźć ponownie wiary w siebie, gdyż to wszystko, co się stało było zbyt okropne, aby sama mogła sobie z tym poradzić. A przecież była sama. Miała może córki, ale co z tego? Przecież nie mogła liczyć na to, że jej one pomogą. Jej nikt nie był w stanie pomóc. Jej cierpienie było zbyt wielkie, aby umiała się cieszyć. Bo niby z czego miała się cieszyć? Że jej mąż był w więzieniu i nie wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczy? Czy może z tego, że jej najstarsza córka łamała święte węzły małżeńskie i dodatkowo jeszcze jawnie cudzołożyła? Oczywiście Janusz Pyziak nie był w żaden sposób wzorem do naśladowania, ale przecież nie stanowiło to w żaden sposób powodu do tego, żeby go zdradzać. Jeżeli już tak jej źle było z Januszem, trzeba było po prostu się z nim rozwieźć, choć ten krok również matka by jej odradzała, jako ostateczność, którą lepiej unikać. No, ale gdyby mimo wszystko Gabrysia się uparła, pogodziłaby się z tym i nie zmuszałaby ją do czegoś, co by było wbrew woli jej pierworodnej. W każdym razie, to wszystko, o czym mówimy, nie napawało wcale radością.
A co z kolei z młodszymi córkami? Ida była zdecydowanie nazbyt swobodna w swoich działaniach i nie przynosiła wcale chluby rodzinie swoim zachowaniem. Miała co prawda ogromne ambicje, aby być sławną lekarką i znając ją, na pewno to marzenie zdoła spełnić. Miała w sobie dość siły i motywacji do tego, aby łamać wszelkie przeszkody stojące jej na drodze. Ale to, w jaki sposób traktowała Sławka pozostawiał wiele do życzenia. Przecież ten chłopak był synem sąsiadki, która mieszkała z nimi w tej samej kamienicy, a dodatkowo jeszcze była bardzo dobrą przyjaciółką Melanii. Jak więc teraz ona miała spojrzeć kobiecie w oczy, gdy Ida wyraźnie bawiła się jej synem? Naprawdę, w takiej sytuacji Melania nie byłaby w stanie spojrzeć pani Lewandowskiej w oczy. To był kolejny powód, dla którego nie widziała powodu do radości. Jeszcze dodatkowo swoje dokładały jej też młodsze córki, także mające swoje zwariowane pomysły. No i mała Pyzunia nie miała zbyt dobrze w życiu, bo jej ojciec był daleki od bycia idealnym ojcem, zaś jej matka ostatnio też chodziła osowiała i nie sprzyjało to staraniom o to, aby mała czuła się szczęśliwa i kochana. Jak to dobrze, że Pyzunia była jeszcze malutka i niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Tyle dobrego.
Jak więc widać, Melania Borejko nie miała nazbyt wielu powodów do tego, aby się cieszyć. A mimo to śmiała się do rozpuku pod wpływem żartów profesora Dmuchawca. Sama się dziwiła, że jest to w ogóle możliwe. Bo od jakiegoś czasu była przekonana, iż zatraciła już zdolność śmiechu, a tymczasem tutaj nagle taka niespodzianka na nią spada? To było coś niezwykłego. Dziwnie się z tym czuła. Z jednej strony to było poczucie zdrady. Tak, zdrady, bo czuła się tak, jakby zdradziła swego męża, jakby zachowała się nielojalnie wobec niego, będąc rozbawioną w tym czasie, w którym on przebywał w więzieniu. Ale z drugiej to było tak miłe i przyjemne, że chciała jeszcze raz spróbować i poczuć to cudowne uczucie, jakie zawsze towarzyszy człowiekowi, kiedy się śmieje. Tak dawno nie znała pani Mela tego uczucia, że już zapomniała, jakie ono cudowne. Może częściej powinna je czuć? Tylko, czy to wypada w obecnej sytuacji?
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Kobieta zaintrygowana spojrzała w kierunku drzwi, po czym powoli wstała od stolika i powiedziała sama do siebie:
- Ciekawe, kto to może być? Myślałam, że wszyscy są u profesora.
To mówiąc, podeszła do drzwi i otworzyła je, nawet nie zaglądając do wizjera w drzwiach. Przez chwilę nikogo nie zauważyła, ale po chwili usłyszała:
- Jestem tutaj.
Dobiegło ono z dołu, więc kobieta spojrzała pod swoje nogi i zauważyła, że stoi przed nią jakaś około siedmioletnia dziewczynka, ubrana w ładną sukienkę niebieskiej barwy, białe rajstopki i czarne buciki. Miała piękne blond włosy, nieco będące w nieładzie, niebieskie oczy oraz delikatny nosek. Wyglądała po prostu przesłodko i na sam jej widok serce potrafiło człowiekowi zmięknąć, o ile tylko ten człowiek miał to serce, bo wiadomo, iż nie może zmięknąć coś, czego człowiek nie posiada. Melania zaś miała serce, chociaż nie używała go teraz zbyt często, o czym świadczyć mogli jej bliscy, którzy ostatnimi czasy zdecydowanie nie mogli narzekać na nadmiar czułości z jej strony.
- Dzień dobry - powiedziała do Melanii Borejko dziewczynka.
Kobieta przyjrzała się jej uważnie i spytała:
- Czego tu szukasz, moje dziecko?
- Przyszłam na obiadek - odpowiedziała dziewczynka.
- Na obiadek? Do mnie? - zdziwiła się Melania - A dlaczego?
- Bo jestem głodna - odparła z prostotą mała.
- A nie możesz iść do domu i tam zjeść?
- Nie, bo w domu nie ma nikogo.
- A gdzie są twoi rodzice?
- Nie wiem.
- Pewnie na przyjęciu u profesora Dmuchawca.
- Chyba tak. Mogę wejść?
Melania zdziwiła się ponownie, ale mimo wszystko wpuściła dziewczynkę do środka i zamknęła za sobą drzwi. Przyjrzała się małej, uśmiechając się przy tym delikatnie, bo mała sprawiała naprawdę sympatyczne wrażenie. W dłoniach miała pluszowego pieska, którego dopiero teraz kobieta dostrzegła. Musiała przyznać, że ta maskotka wyglądała równie uroczo, jak i jego właścicielka. Oboje tworzyli dość ładny i sympatyczny duet dobranych ze sobą osób.
- Czy mogę od razu zjeść? - zapytała po chwili dziewczynka.
- W sumie owszem - odpowiedziała jej Melania i poszła od razu do kuchnia, a jej niespodziewany gość ruszył za nią.
Kobieta zajrzała do garnków i sprawdziła ich zawartość, po czym rzekła:
- Nie wiem jednak, czy ci będzie smakować. Jest tylko rosół.
- Ja lubię rosołek - odpowiedziała na to dziewczynka.
- To dobrze, bo chwilowo tylko to mam gotowe. Coś innego musiałabym od początku gotować, a to wystarczy jedynie odgrzać.
Po tych słowach, zabrała się za odgrzewanie rosołu. Dziewczynka z wielką uwagą się jej przyglądała, wdychając z zachwytem zapach rosołu, który to coraz bardziej intensywnie wydobywał się z garnka, co oznaczało, że posiłek był już prawie gotowy.
- Zaraz będziesz mogła jeść - powiedziała po chwili Melania.
- Super, bo jestem głodna. W brzuszku mi burczy - odparła dziewczynka.
Pani Borejko powoli wyłączyła gaz i postawiła go na stole, na którym zaraz też położyła talerz i łyżkę. Do talerza nalała chochlą zupę i patrzyła ze zdumieniem na ten niezwykły obrazek, jakim była ta urocza, choć obca dziewczynka wcinająca talerz rosołu w taki sposób, jakby to było najpyszniejsze danie świata, a po nim od razu zjada jeszcze drugi i trzeci. Melania jej nie żałowała, widać było bowiem, że biedactwo jest głodne, a kobieta nie umiała pozwolić na to, aby ktokolwiek, kto spędzał z nią czas był głodny.
- Bardzo pyszne - powiedziała dziewczynka, gdy zjadła już trzeci talerz - To jest bardzo smaczne. Bardzo pani dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiedziała jej Melania - Nie chcesz jeszcze?
- Nie, dziękuję. Już się najadałam.
- To dobrze, bo wyglądałaś jak siedem nieszczęść.
- Pani też nie wygląda dobrze. Jest pani smutna.
- Zdaje ci się - odparła Melania, odkładając garnek na gazówkę.
Nie chciała patrzeć dziewczynce w oczy, ponieważ dobrze wiedziała, że ta doskonale wyczuje, jeśli ona będzie kłamać, a przecież ona kłamała i właściwie nie trzeba było znowu być geniuszem, aby to odkryć.
- Pani jest smutna - stwierdziła ponownie dziewczynka - Chodzi o dzieci? Coś jest z nimi nie tak?
- Nie, z dziećmi wszystko w porządku - odparła Melania.
- A z mężem?
- Z mężem też w porządku.
- A jest w domu?
- Chwilowo go tu nie ma.
- A gdzie jest?
- Jak zwykle, w Polsce - odpowiedziała na to Melania Borejko, a w jej oczach automatycznie pojawiły się łzy.
Szybko jednak otarła je ręką, postarała się wywołać jakiś przyjemny uśmiech na twarzy, po czym odwróciła się przodem do dziewczynki.
- A przy okazji, to jak ty się nazywasz? - zapytała po chwili, próbując na siłę zmienić temat.
- Genowefa Pompke - odpowiedziała jej mała.
- Genowefa? Ładne imię. Chociaż nie wyglądasz na Genowefę.
- A pani jak ma na imię?
- Melania.
- Pani wygląda na Melanię.
- Dobre i to.
Po tych słowach, kobieta uśmiechnęła się lekko do dziewczynki, a ta zaczęła lekko bawić się swoim pluszakiem, co chwila jednak zerkając na kobietę.
- A lubi pani dzieci? - zapytała po chwili.
- Bardzo lubię.
- A ile ma pani dzieci?
- Czwórkę. Wszystkie córki.
- A jakie mają imiona?
- Gabriela, Idalia, Natalia i Patrycja.
- Ładnie. A kocha je pani?
Melania lekko się obruszyła, słysząc te słowa.
- To chyba oczywiste. Każda mama kocha swoje dzieci.
- Moja mnie chyba nie kocha - stwierdziła ponuro Genowefa.
- Dlaczego tak uważasz, moje dziecko?
- Bo często mnie wyzywa i krzyczy na mnie.
Pani Borejko uśmiechnęła się lekko i powiedziała do dziewczynki:
- Spokojnie, to jeszcze nie jest dowód braku miłości. Mamy często krzyczą na swoje dzieci i dużo od nich wymagają. Ale przecież nie znaczy to, że nie kochają swoich pociech.
- Moja mnie chyba nie kocha. Ona mnie chyba nienawidzi.
- Niemożliwe.
- Sama mi to powiedziała.
Kobieta spojrzała zdumiona na dziewczynkę. Nie wiedziała, czy ma prawo wierzyć w tę opowieść. W końcu niby jaka matka mówi tak podłe i okrutne słowa do swego ukochanego dziecka? Ona nigdy tak do swoich nie mówiła. Choć rzucała im za to inne słowa, często również bardzo niemiłe. Właściwie, to na tyle niemiłe, że równie dobrze by one mogły być tymi dwoma okrutnymi słowami, które matka Genowefy skierowała w stronę swojej córki.
- Wiesz, kochanie... Dorośli bardzo często mówią w gniewie słowa, których potem żałują - powiedziała po chwili Melania - Ale potem, jak już to sobie dobrze przemyślą, to tego nie tylko żałują, ale i naprawiają.
- Pani nie mówi tak do swoich dzieci?
- Nigdy bym tak źle do nich nie powiedziała.
- A one do pani?
- W życiu.
- To mówi im pani same miłe słowa?
Melania już chciała powiedzieć, że tak, jednak nie umiała tego zrobić, gdyż to byłoby również kłamstwo, tak samo jak to, iż dziewczynce tylko się wydaje i jej nic nie jest. Wiedziała, że nie może tego zrobić, dlatego powiedziała:
- Właściwie, to nie.
Genowefcia spojrzała z uwagą na Melanię i zapytała:
- A dlaczego?
- Bo są na to za duże. Nie mówi się dorosłym córkom, że się je bardzo kocha.
- A dlaczego?
- Bo one są już dorosłe i nie muszą tego słuchać. Poza tym, to nie wypada.
- A dlaczego?
Melania chciała już powiedzieć, że dlatego, iż tak nie wypada, że to kwestia zasad, dobrego wychowania, jak i w ogóle wszystkiego, co trzeba zrobić, jednak z jakiegoś powodu, czując na sobie przenikliwy głos dziewczynki poczuła w sercu, że strasznie głupio brzmi takie tłumaczenie, dlaczego nic nie powiedziała.
- Aha, czyli nie wypada mówić córkom, że się je kocha? - zapytała po chwili Genowefa Pompke.
- Raczej nie - odparła ponuro Melania Borejko.
- A dlaczego?
- Bo one same to nie wiedzą i nie trzeba im tego powtarzać.
- A wypada je przytulać?
- Jeśli ktoś chce, może.
- A całować?
- Tak samo.
- A pani przytula i całuje swoje córki?
- Są na to za duże.
- Dlaczego?
Melania nie wiedziała, co ma odpowiedzieć w tej sprawie. Jak dotąd, każda z odpowiedzi na zadawane pytanie, była czymś łatwym dla Melanii. Po prostu to wszystko tak już było. Nie umiała okazywać córkom wylewnie swoich uczuć, była wobec nich niekiedy nawet zbyt stanowcza, zbyt poważna oraz nazbyt twarda. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek je do siebie mocno przytuliła czy pocałowała. Dotąd nie widziała powodów, aby zachowywać się inaczej i być zbyt wylewną. Ale teraz, kiedy ta urocza dziewczynka zadawała jej takie pytania, poczuła się dziwnie i nie była w stanie na to odpowiedzieć.
- Nie wiem. Po prostu, tak jest i już - odparła w końcu.
- A kto tak zdecydował? - pytała dalej Genowefcia.
- Nie wiem.
Dziewczynka westchnęła lekko i odparła:
- Chyba ktoś głupi. Ja bym swoje dzieci codziennie tuliła i całowała.
Melania uśmiechnęła się przyjaźnie i delikatnie pogłaskała dziewczynkę po głowie. Musiała przyznać, że gładzenie jej było dla niej naprawdę przyjemne. Ta mała miała coś w sobie i pani Borejko poczuła w sercu, jak bardzo miło jest ją w taki sposób pieścić i pomyślała, jak bardzo miłe byłoby pieścić swoje dzieci. Jaka szkoda, że są one na to za duże. Chociaż... Czy rzeczywiście? Czy faktycznie były one na takie coś zbyt duże? Czy kiedykolwiek jest się za dużym na to, aby mieć przywilej okazywania miłości przez rodziców?
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Melania przeprosiła wówczas na chwilę swoją małą rozmówczynię, po czym wyszła z kuchnia, podeszła do drzwi i zaraz je otworzyła. Ledwie to zrobiła, a do mieszkania weszła Gabrysia, wyraźnie bardzo czymś przejęta.
- Co się stało, córeczko? Zabawa u profesora już się skończyła? - zapytała jej matka.
- W pewnym sensie, mamo - odpowiedziała Gabrysia - To straszne. To jest po prostu okropne. Naprawdę okropne.
- Co takiego, Gabrysiu?
- Pamiętasz Ewę Jedwabińską?
- Słabo, ale pamiętam. Taka surowa i poważna.
- No właśnie. Wyobraź sobie, że jej mała córeczka uciekła z domu.
Melania spojrzała zdumiona na Gabrysię, nie wiedząc przez chwilę, co miała odpowiedzieć. Wpatrywała się w nią jednak uważnie i spytała:
- Uciekła z domu? A dlaczego?
- Ewa na nią nakrzyczała, a mała uciekła. Biedne dziecko. Nie wiemy, gdzie ona może być. Podejrzewamy, że mogła schować się w tym domu. W końcu ma tu swoich przyjaciół, braci Ogorzałków. Niestety, u nich jej nie ma. Ale może poszła do kogoś z sąsiadów, którzy nie byli na zabawie? A może poszła gdzie indziej? Nie wiemy, gdzie ona może być. Jeżeli nie ma jej w tym domu, musimy przeszukać całą okolicę.
- Jak wygląda ta mała?
- Taka prześliczna blondyneczka o niebieskich oczkach. Chyba ma ze sobą żółtego pluszowego pieska.
Melania uśmiechnęła się delikatnie. Nie miała już wątpliwości, kim jest jej tajemniczy gość.
- Możliwe, że będę mogła ci pomóc, córeczko - powiedziała.
- W jaki sposób? - spytała Gabrysia.
Kobieta zaprowadziła córkę do kuchni, gdzie wciąż siedziała przy stole jej małą towarzyszka. Gabrysia, gdy tylko ją zobaczyła, westchnęła przerażona, zaraz potem z ulgą i zawołała:
- O Boże, Aurelio! Skąd się tu wzięłaś?! My cię tu szukamy i szukamy, a ty tu siedzisz?!
- Aurelia? - zdziwiła się Melania, patrząc zdumiona na dziewczynkę - To ty nie masz na imię Genowefa?
- Żadna Genowefa. To Aurelia Jedwabińska - odpowiedziała pani Pyziak.
Dziewczynka podbiegła do Gabrysi i wpadła w ramiona młodej kobiety, która bardzo czule ją do siebie przytuliła, mówiąc:
- Twoja mama bardzo się o ciebie niepokoi. Szuka cię.
- Szuka? A dlaczego? - zdziwiła się Aurelia - Przecież ona mnie nie kocha.
- To nieprawda. Powiedziała tak w złości, ale wcale tak nie myśli.
- Ale to powiedziała.
- Ludzie w złości mówią różne rzeczy. Ale to nie znaczy, że tak myślą.
- To samo jej powiedziałam - wtrąciła się Melania.
- No właśnie. Chodź, kochanie. Zaprowadzę cię do mamy - powiedziała do dziewczynki Gabrysia.
- Nie, ja nie chcę do mamy. Ja nie chcę. Ja chcę do Maćka. Do Janeczki. Do Piotrusia. Nie do mamy - dziewczynka miała łzy w oczach, gdy to mówiła - Ja nie chcę do mamy. Ona znowu będzie na mnie krzyczeć. A ja nie chcę, żeby na mnie krzyczała. Ona jest wtedy taka niemiła.
- Kochanie, ona szczerze żałuje tego, co zrobiła.
- Wcale nie! Ona mnie nie kocha! Będzie znowu krzyczeć! Ja nie chcę, ja nie chcę, ja nie chcę!
Dziewczynka rozpłakała się na dobre, więc Gabrysia przytuliła ją mocno do siebie i czule pogłaskała jej główkę.
- No już dobrze, kochanie. No już, wszystko będzie dobrze. Nie bój się, twoja mama już nie będzie na ciebie krzyczeć.
- Będzie. Ona zawsze krzyczy - łkała dalej dziewczynka.
- Spokojnie, nie pozwolimy jej na to. Zabiorę cię teraz do Piotra i Maćka.
- Tak, ja chcę do Maciusia. Zabierz mnie do niego, Gabusiu.
- No dobrze, zaraz cię tam zabiorę.
- Dziękuję.
Po tych słowach, Aurelia odwróciła się do Melanii i powiedziała słodko:
- Dziękuję za rosołek.
- Nie ma za co - odpowiedziała jej czule kobieta - Możesz zawsze śmiało do nas przychodzić na obiadek. Zawsze będzie u nas dla ciebie miejsce.
Gabrysia zadowolona uśmiechnęła się do matki, dostrzegając w niej pewne ciepło, którego wcześniej w ogóle nie dostrzegała, po czym objęła mocno do siebie dziewczynkę, a następnie wzięła ją za rękę i poszła do mieszkania Ogorzałków.
W mieszkaniu czekali już na nią Piotr, Maciek i Kreska, którzy bardzo się o małą Aurelię niepokoili. Teraz, kiedy ją zobaczyli, odetchnęli z ulgą i oczywiście podbiegli do niej, zaczęli ją po kolei ściskać, całować, gładzić po włosach i wołać jeden przed drugiego:
- Aurelio, nareszcie się znalazłaś!
- Gdzie ty byłaś?!
- Dokąd poszłaś?!
- Strasznie się o ciebie martwiliśmy!
Aurelia patrzyła na nich wszystkich z uśmiechem na swojej słodkiej buzi, a w jej sercu pojawiło się ogromne ciepło i radość, bo przecież była pośród przyjaciół, którzy szczerze ją kochali, a prócz tego przejmowali się nią i tym, co mogłoby się jej stać. Poczuła się też nieco głupio, że uciekła i napędziła im wszystkim strachu. Na szczęście przyjaciele nie mieli wcale o to do niej żalu, zamiast tego po prostu ją ściskali, przytulali i niesamowicie cieszyli z tego, że wszystko z nią dobrze.
- Była u mojej mamy - powiedziała Gabrysia do Piotra i reszty - Zjadła u niej rosołek.
- Ojej, musiałaś być bardzo głodna, prawda? - zapytała dziewczynkę z troską w głosie Kreska.
- Tak, byłam głodna - odpowiedziała jej Aurelia.
- I przedstawiła się jako Genowefa Pompke - kontynuowała Gabrysia.
- Pompke? A nie Trompke? - zapytał Maciek, który dobrze pamiętał, jak raz takie właśnie nazwisko podała Matyldzie mała Aurelia.
- Znudziło mi się Trompke - odpowiedziała dziewczynka nieco zadziornym, ale słodkim tonem.
Gabrysia uśmiechnęła się delikatnie, widząc ten piękny dla jej oczu widok, po czym spytała Piotra, czy może skorzystać z jego telefonu. Kiedy zaś mężczyzna wyraził zgodę, podeszła do aparatu, podniosła słuchawkę, wykręciła numer pana profesora i odczekała, aż on odbierze.
- Witam, panie profesorze - powiedziała, gdy usłyszała w słuchawce jego głos - Jest u pana Ewa Jedwabińska?
- Tak, jeszcze jest. Wciąż niepokoi się o córkę - odpowiedział profesor - Czy już ją znaleźliście?
- Tak, jest teraz u Ogorzałków - wyjaśniła Gabrysia - Ewa nie musi się już o nią niepokoić. Wszystko z nią w porządku.
- Doskonale. Powiem jej to zaraz. Dziękuję ci, Gabrysiu - rzekł Dmuchawiec.
- Nie ma za co. Nic takiego nie zrobiłam.
- Jak zwykle się nie doceniasz. Zawsze skromna aż do przesady. Nic się pod tym względem nie zmieniłaś.
Po tych słowach, Dmuchawiec rozłączył się, a Gabrysia odłożyła telefon na aparat i powiedziała:
- Ewa już wie, że Aurelia się znalazła. Nie będzie się tak niepokoić.
Wszyscy potem spojrzeli na Aurelię i zaczęli ją wypytywać, co robiła przed ten czas, kiedy uciekła z domu i dlaczego nie przyszła do nich wcześniej. Mała zaś wyjaśniła im, że najpierw chodziła po okolicach Jeżyc, potem siedziała na ławce, a następnie poszła do Ogorzałków, ale tych nie było w mieszkaniu, bo byli akurat na przyjęciu u Dmuchawca, więc zaczęła pukać do różnych drzwi w kamienicy, ale dopiero Melania Borejko otworzyła jej i wpuściła do środka.
- A smakował ci rosołek u mojej mamy? - zapytała Gabrysia.
- Tak, bardzo dobry - odpowiedziała jej dziewczynka.
- Ale że twoja mama nie poznała Aurelii, to jakoś dziwne - rzekł Piotr.
- To akurat nic niezwykłego - odpowiedziała mu Gabrysia - Moja mama od jakiegoś czasu jest zajęta sama sobą i jakoś nie przejmuje się specjalnie tym, co się wokół niej dzieje. Poza tym nigdy nie widziała Aurelii, a nawet gdyby widziała, to by i tak nie zwróciła na nią większej uwagi.
Chwilę później rozległo się głośne pukanie do drzwi. W sumie nie było to coś na kształt pukania, raczej jak walenie.
- Co się dzieje? Kto mi chce drzwi wywalić?! - zapytał ze złością Piotr.
Podszedł do drzwi i otworzył je, chcąc zapytać, kogo tam niesie, ale zanim zdążył zadać to pytanie, w progu zobaczył wściekłą Ewą Jedwabińską, która zaraz z miejsca zapytała:
- Jest Aurelia?
- Ciebie też miło widzieć - powiedział złośliwie Piotr.
- Nie wygłupiaj się. Pytam, czy jest tu moja córka?
- Jest. Ale mogłabyś nie walić tak w drzwi. Jak mi wyważysz, będziesz płacić.
- W porządku, stać mnie na to. Gdzie ona jest?
Piotr ustąpił miejsca kobiecie, a ta wparowała do mieszkania i oczywiście od razu namierzyła Aurelię, która jednak złapała się mocno nóg Gabrysia i schowała za nimi przerażona. A ponieważ Ewa miała na twarzy wymalowaną wściekłość, to jakoś nikt z osób zebranych w mieszkaniu nie był tym zdziwiony.
- Gdzie ty się włóczyłaś, co?! Wiesz, jak się o ciebie niepokoiłam?! Po prostu umierałam ze strachu! Już miałam dzwonić na milicję! Przez ciebie kiedyś jeszcze osiwieję i będzie to twoja wina! Co ty miałaś w głowie, smarkulo?!
- Słuchaj, rozumiem cię, że jesteś zła, ale mimo wszystko to chyba nie jest najlepszy pomysł, aby tak mówić do dziecka - zauważyła Gabrysia.
- Nie wtrącaj się. Sama wiem, jak wychowywać dziecko - powiedziała ostro do niej Ewa - Dość już tego dobrego, moja panno. Idziemy do domu i bez dyskusji.
To mówiąc, Ewa złapała Aurelię za rękę i próbowała ją odciągnąć od Gabrysi. Dziewczynka jednak zaparła się mocno nogami i nie chciała z nią iść. Kobieta była wściekła, gdy to zobaczyła i jeszcze mocniej zaczęła ciągnąć Aurelię za rękę, ta jednak zaparła się mocno nogami i zawołała:
- Nie chcę, nie pójdę!
- Aurelia, dość tych scen. Idziemy do domu!
- Nie, nie idę!
- Masz natychmiast iść do domu!
- Nie, nie pójdę!
W końcu Aurelia wyrwała się z uścisku matki, po czym podbiegła do Maćka, bardzo mocno obejmując go za nogi. Chłopak wzruszony ukucnął przy niej, po czym wziął ją na ręce, a ona zarzuciła mu rączki na szyję i przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Kreska wzruszona podeszła do Maćka i pogłaskała dziewczynkę po głowie. Ewa zaś patrzyła w szoku na ten widok. Nie mogła w to uwierzyć. Jak to? Jej własne dziecko woli tulić się do obcego chłopaka niż do niej? To się jej po prostu nie mieściło w głowie.
- Aurelio... - jęknęła zaszokowana, nie potrafiąc nic innego z siebie wydobyć.
- Wybacz, Ewka, ale jak widzisz, twoje metody wychowawcze nie są jakoś najlepsze - powiedział nie bez złośliwości Piotr.
- Mądrala się znalazł - mruknęła ze złością Ewa - Ciekawa jestem, jak sobie poradzisz, jak sam będziesz ojcem, o ile oczywiście jakaś kobieta cię zechce, bo bez tego możesz sobie pomarzyć o dzieciach.
- Na pewno jakaś go zechce - wystąpiła w jego obronie Gabrysia - A ty lepiej teraz zrobisz, jak dasz Aurelii odpocząć. Dość dzisiaj już na nią krzyczałaś.
- Zajmij się swoją córką, a nie pouczaj mnie w kwestii wychowywania mego własnego dziecka - odparła ze złością Jedwabińska.
Podeszła do Maćka i próbowała od niego odebrać Aurelię, ale dziewczynka nie chciała z nią iść, tylko dziko wtuliła swój policzek w policzek Maćka. Maciek również jakoś nie palił się do tego, aby oddawać dziewczynkę jej wściekłej matce. Kreska do tego stanęła obok niego, złapała go za ramię i powiedziała stanowczo:
- Lepiej niech pani sobie pójdzie.
- Właśnie, potem odstawimy Aurelię do domu - dodał Maciek - Ale na razie ona musi odpocząć i pani chyba też.
- Właśnie, pora już na ciebie - powiedział stanowczo Piotr.
Ewa jęknęła lekko, westchnęła głęboko i popatrzyła ze złością na Aurelię, po czym wysyczała:
- Niewdzięczne dziecko. Tyle dla ciebie robię, a ty mi tak?
- A co dla niej niby robisz? - zapytał ze złością Piotr - Krzyczysz, wyzywasz o byle co i wyżywasz się na niej za każdy problem, który cię spotyka? O tak, to fakt. To masz rację. Rzeczywiście bardzo wiele dla niej robisz.
Gabrysia widząc, że Ewa już kipi ze złości i za chwilę wybuchnie niczym Etna, przejęła inicjatywę i powiedziała:
- Lepiej już idź do domu. Odprowadzimy potem Aurelię. Albo wieczorem, albo jutro rano. Ale teraz już lepiej idź. Obie musicie ochłonąć.
Ewa widziała, że nic nie zdziała, więc tylko załamana machnęła rękami, po czym rzekła ze złością:
- Wszyscy tu powariowali. Wszyscy, bez wyjątku.
Po tych słowach wyszła z mieszkania Ogorzałków, dziko trzaskając za sobą drzwiami.
- Ale charakterek - powiedział Maciek.
- Nic dziwnego, przy takim mężu - wtrącił Piotr - Nie dziwię się, że dostaje tak często szału. Tylko jej współczuć.
- Ja to bym raczej współczuła jej mężowi - zauważyła Kreska - Tak kobietę mieć na co dzień w domu? Taką nerwową i nieprzyjemną?
- Oboje są siebie warci - zauważyła Gabrysia - Ewa już w latach szkolnych była nielubiana, zawsze taka wyniosła i dumna, zawsze tylko z nosem w książkach i zawsze chciała błyszczeć wiedzą i intelektem.
- A co w tym złego? - zapytał Piotr.
- Nic, oczywiście pod warunkiem, że nie robisz tego wszystkiego tylko po to, aby okazać innym swoją wyższość intelektualną. Bo wtedy to nie jest już miłość do wiedzy, a jedynie pycha. Pycha typowa dla osób zakompleksionych. Musiała mieć kiepskie dzieciństwo.
- Po co teraz to rozgrzebywać? Jakie to ma znaczenie, jaka ona była kiedyś? Ważne, jaka ona jest teraz. A taka, jaka jest teraz, to po prostu... Wiedźma z miotłą to przy niej dobra wróżka.
- Lepiej połóżmy Aurelię spać, powinna odpocząć po tych wszystkich dzikich wrażeniach, jakie ją dziś spotkały - zaproponowała Gabrysia - Poza tym dziecko nie powinno słuchać, jak obrażamy jego matkę.
Maciek i Kreska poszli więc do pokoju Maćka, położyli tam Aurelię na łóżku i zdjęli jej buciki, a potem przykryli kołdrą i dziewczynka dość szybko zasnęła. Jej przyjaciele zaś po cichu wyszli z pokoju i ostrożnie zamknęli za sobą drzwi.
- Mała zasnęła - powiedział Maciek.
- To był dla niej dzień pełen wrażeń - dodała Kreska.
- Oj tak, przy takich rodzicach, to nic dziwnego - powiedział złośliwie Piotr - Jedno warte drugiego. Nie wiem, co jeszcze ich trzyma przy sobie. Chyba tylko ta mała. No i wzajemna złość na siebie.
- Tak to niekiedy bywa w dobie robienia kariery - odparła smutno Gabrysia - Gonią za karierą, za sławą, za chęcią zdobyciu dobrobytu dla siebie i bliskich. Nie mówię, że to jest złe, ale jeżeli przybiera to cechy patologiczne, to wtedy...
- To wtedy mamy to, co mamy - dokończył ponuro Maciek - Pogoń za złotym cielcem i zapominanie o dawnych marzeniach.
Po tych słowach zacytował:

W żałobnym chłodzie znanych ust
Szukamy pocieszenia.
Słuchając, jak nam stygnie puls
I mylą się znaczenia.


Gabrysia i Kreska uśmiechnęły się delikatnie, bo od razu rozpoznały fragment piosenki „Gaj” w wykonaniu Marka Grechuty i Maryli Rodowicz.
- Ale z ciebie romantyk - powiedziała Kreska.
- Tak, to w tobie głęboko siedzi - dodała Gabrysia.
- Co w nim siedzi? - zapytał Piotr.
- Romantyzm, mój drogi. Romantyzm - odpowiedziała mu czule Gabrysia ze słodkim uśmiechem na twarzy.
- Ach, to Amerykę odkryłaś - zachichotał Piotr - Ja to wiem nie od dzisiaj. Mój młodszy brat to niepoprawny romantyk.
- Sam taki byłeś w moim wieku - zauważył Maciek.
- Tak, ale dorosłem i zmądrzałem - odparł na to Piotr.
- Zmądrzałeś, bo straciłeś pracę i środki utrzymania. Każdy mądrzeje w takiej sytuacji. To nie jest jakieś wielkie dokonanie.
- Młody, a w dziób chcesz dostać?
- A skąd znasz tę piosenkę? - zapytała Kreska.
- Nasza mama bardzo ją lubiła - odpowiedziała Maciek i parsknął śmiechem - Pamiętam, jak katowała tym ojca, puszczając tę piosenkę nawet po kilka godzin dziennie.
- A pamiętasz, jak dalej to szło? - spytała Gabrysia.
- Oczywiście, że tak - stwierdził Maciek.
Po czym zacytował:

Dopóki demon smutku śpi,
Niech żyją młode żądze.
Dopóki życie w nas się tli,
Dopóki są pieniądze.


- Strasznie dużo tego „dopóki” w tej piosence - wtrącił złośliwie Piotr - Ta cała Osiecka się nie postarała. Mogłaby pisać lepsze teksty. Chociaż i tak to lepsza piosenka od tego durnego utworu, żeby wsiadać do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż ani bilet i ściskać w ręku jakiś zielony kamyk. Wiecie co? Jakbym ja tak wsiadł do pociągu, to nie dość, żeby mnie z niego wywalili, to jeszcze bym musiał karę zapłacić.
- Ale ta piosenka nie jest Osieckiej - zauważyła Gabrysia.
- Nie, ale zdaje się, że ją poprawiła i wcisnęła ten kiepski kawałek o zielonym kamyku - mruknął Piotr - A w ogóle, to gdzie ona widziała kamyk zielony?
- Przecież to tylko metafora.
- Nie lubię metafor. Są głupie i zawsze kamuflują prawdziwe uczucia. Ja tam wolę mówić wprost, co myślę. Kawa na ławę.
Gabrysia westchnęła głęboko, spojrzała w kierunku okna i poczuła, że sama by chciała teraz wziąć do pociągu byle jakiego i odjechać od wszystkich swoich problemów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Nie 17:35, 13 Lut 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Czw 13:44, 15 Lip 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania 3

Piosenka Gaj jest bardzo zmysłowa. Ciekawy duet ,energetyczna Rodowicz i romantyczny ,bający w obłokach Grechuta.

Biedna ta Aurelia -Genowefa Tromke. Obojętny ojciec ,nieczuła matka ,bogaty dom gdzie wieję chłodem i dziecko dostaje wszystko, co zechce z wyjątkiem miłości.

Ciekawa rozmowa między małą a Melanią. Chociaż Melania nie krzywdzi córek tak jak Ewcia Sopel ,to też popełnia moim zdaniem spory błąd ,nie pozwalając im wydrzeć swojego bólu ,bo innych nie obchodzą nasze problemy.
Perfekcyjna Ewcia Sopel nie pozwala sobie na żadne błędy. I jak się rzuca gdy ktoś ośmiela się ją krytykować. Ale chyba coś się w niej ruszyło gdy zobaczyła ,że jej dziecko się wręcz jej boi i tak garnie się do obcych.



Nasz przystojny Piotruś Pan jak zawsze marudzi.

Co się tak czepia Osieckiej ?
Chyba prawie każdy człowiek na zakręcie chce tak jak Gabrysia wsiać do pociągu byle jakiego i zostawić wszystkie problemy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Czw 14:07, 15 Lip 2021, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:49, 24 Lip 2021    Temat postu:

Rozdział XXXIII - Ewie zaczynają się otwierać oczy
Ewa Jedwabińska załamana wyszła z mieszkania Ogorzałków, pogrążona we własnych myślach. Nie mogła wciąż uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Dobiło ją to, że jej własne dziecko, w którego opiekę i wychowanie włożyła tyle wysiłku, tyle potu i łez, nie tylko nie umiało jej kochać, ale wręcz uciekało przed nią oraz tuliło się do obcego chłopaka. Ewa nie potrafiła tego zrozumieć. Aurelia wolała z Maćkiem zostać niż z rodzoną matką. Czy dla matki może być większy cios? Czy kobieta mająca dzieci może bardziej cierpieć niż wtedy, gdy widzi swoje własne maleństwo tulące się do zupełnie obcej osoby? Swoje własne maleństwo, które się jej boi? Naprawdę się boi. Tylko za co? Czy za to, że na nią nakrzyczała, na co ta smarkula w pełni sobie zresztą zasłużyła? Bo zasłużyła. Przecież uciekła z domu i napędziła matce strachu. Czego więc od niej oczekiwała? Że pogłaszcze ją za to po główce? Przecież zasłużyła na to, aby na nią nakrzyczeć i ukarać. A ona jeszcze się ośmiela uważać za pokrzywdzoną? Jeszcze przynosi jej wstyd przy ludziach? Już ona się nasłucha, jak tylko wróci do domu. Już jej się dostanie za to wszystko.
Tak sobie o tym wszystkim rozmyślając, kobieta zeszła po schodach na niższe piętro, mijając po drodze mieszkanie profesora Dmuchawca. Nie wiedząc w sumie, czemu to robi, zatrzymała się przed nim i spojrzała na tabliczkę przymocowaną do drzwi. Znajdowały się na niej dwa nazwiska: „Czesław Dmuchawiec” oraz „Janina Krechowicz”. Kobieta westchnęła delikatnie na wspomnienie tej zarozumiałej, jak również i aroganckiej dziewczyny, która miała szczęście być wnuczką jednego z najlepszych uczonych na całym świecie. Dziwne, że się w niego nie wdała. Ale cóż... Najwidoczniej wdała się w rodziców. Ewa nie znała ich, ale musieli być oni chyba dość niewychowanymi osobami, skoro Janina, nazywana przez przyjaciół „Kreską” była tak bezczelna wobec swojej nauczycielki. Nie dość, że na lekcjach zawsze jej okazywała pogardę, to teraz jeszcze stanęła po stronie tego głupiego i zarozumiałego Ogorzałki, który nie pozwolił jej zabrać córki do domu. W sumie dobrze by było powiedzieć temu jej dziadkowi, jaką żmiję sobie hoduje. Może utemperuje wnusię w jakiś sposób? Oczywiście jest stary i po zawale, ale mimo wszystko naprawdę powinien wiedzieć, kogo trzyma pod swoim dachem.
Z tą właśnie myślą, Ewa Jedwabińska zapukała do drzwi mieszkania swego dawnego nauczyciela, który po chwili otworzył jej i uśmiechnął się na jej widok.
- No proszę, Ewa - powiedział przyjaznym tonem uczony - Nie sądziłem, że znowu tu przyjdziesz. Zapraszam, śmiało. Napijesz się herbaty?
- Nie, panie profesorze. Nie przyszłam tu po herbatę. Raczej ze skargą do pana - odparła na to Ewa, wchodząc do środka.
Dmuchawiec spojrzał zdumiony na swoją dawną uczennicę i uśmiechnął się w sposób delikatny i z pewnym politowaniem. Ewa zawsze przesadnie do wielu rzeczy podchodziła i niejeden raz było tak, że brała większość rzeczy wokół siebie nazbyt poważnie. Za mało było radości w jej życiu, a za dużo powagi. Słyszał, co było tego przyczyną, ale był zdania, iż wieczne myślenie o tym, co Ewa widocznie robiła, nie było najlepszym sposobem na przyszłość. Jeżeli przyszłością człowieka jest jedynie jego przeszłość i to do tego smutna, nie można się spodziewać po tym jakiś pozytywnych efektów.
- Może jednak się czegoś napijesz? Albo zjesz coś? - zapytał życzliwie pan profesor, zamykając drzwi od swego mieszkania - Trochę zapasów po przyjęciu mi jeszcze zostało.
- Nie, dziękuję. Ja naprawdę nie po to tu przyszłam - odpowiedziała Ewa, po czym rozejrzała się uważnie po mieszkaniu, które wciąż zawierało w sobie resztki dobrej zabawy - A swoją drogą, w pana wieku urządzać zabawy? Nie jest pan na to aby zbyt... dojrzały?
Chciała powiedzieć „stary”, ale szybko ugryzła się w język, uznając, że takie słowo mogłoby obrazić jej rozmówcę, którego przecież miała co prawda za starego dziwaka, ale też niezwykle go szanowała, także nie planowała nigdy w jakikolwiek sposób go urazić.
- Chciałaś pewnie powiedzieć „za stary” - zachichotał Dmuchawiec - Nie bój się tego słowa. Dobrze wiem, że jestem nieco za stary na takie zabawy, ale widzisz, moja droga, nie umiałem inaczej postąpić. Bo w końcu, co mi z tego życia zostało, jak tylko wyciągnąć z niego jak najwięcej pozytywów i spróbować cieszyć się nimi? Jakbym myślał tylko o tym, że jestem stary i zmęczony życiem, dawno bym chyba zwariował.
- Ale mimo wszystko takie ekscesy przy pana stanie zdrowia, to nie jest chyba zbyt dobry pomysł - zauważyła Ewa.
Dmuchawiec zaśmiał się, rozbawiony do łez tymi słowami.
- Proszę cię, Ewuniu, przecież to nie były żadne tam ekscesy. Ot, zwyczajna zabawa jak przed wojną. Poza tym, ja nie tańczyłem. Ja tylko patrzyłem, jak inni tańczą. A swoją drogą, to był przyjemny widok. Tyle zakochanych par...
- Zakochane pary... Terefere - mruknęła ze złością Ewa.
Kobieta nie zaznała za wiele miłości w życiu, a już na pewno nie tej, o jakiej opowiadały liczne książki i filmy, miłości romantycznej od pierwszego wejrzenia. Nie wierzyła w takie rzeczy, które uważała za czyste bzdury i dlatego nie chciała o nich słuchać.
Dmuchawiec spojrzał na kobietę uważnie i zapytał:
- Nie wierzysz w miłość?
- Wierzę, ale nie w takie głupie zakochanie się od pierwszego wejrzenia i inne takie bzdury. Poza tym nie istnieje w tym świecie coś, co filmy i książki pokazują jako miłość. Prawdziwa miłość to wychowanie dziecka we właściwy sposób, aby było dobrym członkiem społeczeństwa i aby społeczeństwo było z niego dumne.
Profesor uśmiechnął się z lekkim politowaniem.
- I tylko taka miłość istnieje? Rodzica do dziecka?
- Innej nie znam, choć i tak jest dość mocno w tym świecie ograniczona. Ale skoro już o takiej miłości mowa... Przyszłam ze skargą na pańską wnuczkę.
Dmuchawiec zrobił wielkie oczy ze zdumienia, niczym duży i zły Wilk z bajki o Czerwonym Kapturku, kiedy zapytano go, czemu ma wielkie oczy. Jednak nie miał on żadnych konsumpcyjnych planów wobec Ewy, raczej wpatrywał się w nią w sposób, który wyrażał jeszcze większe zdumienie niż przedtem.
- Doprawdy, Ewciu? A co masz tak konkretnie do zarzucenia mojej wnuczce?
- Jest bezczelna i nie szanuje autorytetów.
- A mogłabyś rozwinąć temat?
Ewcia Sopel zatem rozwinęła dokładnie temat, opowiadając wszystko, co się wydarzyło w mieszkaniu Ogorzałków. Liczyła na to, że profesor, który słuchał ją z naprawdę ogromną uwagą, poprze ją i obieca skarcić swoją wnuczkę, ten jednak tylko pokiwał lekko głową na znak, że zrozumiał, o czym się do niego mówi, po czym powiedział:
- Nie widzę w tym nic ubliżającego, moja droga.
- Jak to? - zapytała Ewa wyraźnie oburzona - Przecież ona mnie obraziła. Nie okazała mi należytego szacunku i jeszcze wyraźnie, jakby tego było mała, poparła młodego Ogorzałkę, który zachęcał moją córkę do buntu przeciwko mnie. Czy to mało, panie profesorze?
- Owszem, mało. Za mało, aby postawić moją wnuczkę w stan oskarżenia - zażartował sobie Dmuchawiec - Poza tym, wydaje mi się, że trochę przesadzasz. Już w szkole miałaś tendencję do tego, aby popadać w przesadę. Jak widzę, nic się pod tym względem nie zmieniło. Podchodzisz do wszystkiego zbyt poważnie. No i masz tego efekty. Jesteś nazbyt poważna i nazbyt wiele rzeczy bierzesz do siebie, nawet takie, które nie są przecież bezpośrednio kierowane w twoją stronę. Wiesz, najgorsze jest w tym wszystkim to, że mimo tego, iż stoi przede mną całkiem już dorosła kobieta, ja widzę jedynie wciąż tylko zakompleksioną nastolatkę z dwoma warkoczykami, ułożonymi symetrycznie. A właśnie, gdzie twoje warkocze?
Ewa spojrzała na niego jak na wariata, który zadaje jej dziwne pytanie, dosyć mocno wyrwane z kontekstu, ale mimo to odpowiedziała na nie:
- Obcięłam je... Już dawno... Nie wypada je mieć... W pracy.
Dmuchawiec przyjrzał się jej uważnie, jakby chciał przywołać obraz jej osoby w wieku nastoletnim, po czym powiedział:
- Wiesz, zawsze denerwowało mnie stwierdzenie, że coś wypada albo też nie wypada. Bo co to w ogóle znaczy, że coś wypada? I kto tak zdecydował, że coś nam wypada robić, a coś nie? Gdyby ludzie się nagle umówili, że wypada nosić na głowie twaróg, nosiłabyś go?
Ewa nic nie odpowiedziała, wpatrując się w Dmuchawca jak w wariata, ale takiego, którego mimo wciąż obdarza szacunkiem ze względu na jego przeszłość. Profesor chyba musiał to wyczuć, gdyż powiedział:
- Wiem, że to brzmi dość niezwykle, ale przecież nie można oczekiwać takiej całkowitej normalności po kimś, kto jest polonistą i całe życie siedzi z nosem w książkach i to głównie tych starych, prawda? Wybacz mi więc, jeśli mówię tak od rzeczy, ale uważam, że przesadzasz w kwestii mojej wnuczki i jej chłopaka. To są bardzo dobre dzieci.
- Dobre dzieci? - prychnęła z kpiną Ewa - Może i dobre, ale trochę więcej dyscypliny by im się przydało.
- A po co im ona jest potrzebna?
- Żeby szanowały starszych od siebie.
- Szacunek nie ma nic wspólnego z wiekiem, moja droga. Gdyby tak było, to nawet nasza droga pani Strzepańska powinna cieszyć się szacunkiem, choć nie robi nic, aby na niego zasłużyć. Ja co prawda zawsze się miło do niej uśmiecham, aby jej pokazać, że jestem od niej milszy i może zarazić tym byciem miłym, ale kto to tam wie, czy to pomoże? Jakby więc nie było, jeżeli szacunkiem każemy obdarzać wszystkich ludzi starszych od siebie, to daleko nie zajedziemy.
- W tym świecie trudno gdziekolwiek dojechać, a zwłaszcza w dzisiejszych czasach - stwierdziła Ewa.
- Ty chyba jednak dość daleko zajechałaś - powiedział Dmuchawiec, wciąż z uwagą się jej przyglądając - Z tego, co wiem, masz dobrą posadę nauczycielki, a do tego twój mąż dobrze zarabia. No i najważniejsze, macie oboje córkę. Jak jej na imię, bo zapomniałem?
- Aurelia.
- Aurelia. Ładne imię, choć nieco nazbyt poważne. Jak się je zdrabnia?
- Wcale się nie zdrabnia.
- To pewnie nazywasz ją Pyzą lub Ciapusiem?
- Nie, skądże.
- To może mówisz do niej „Kochanie” bądź „Skarbie”?
- Proszę? Nie, skąd.
- To... Zaraz... To jak ty się do niej zwracasz?
- No, po prostu... Aurelio.
- I tylko tyle?
- A co trzeba więcej?
- No, sam nie wiem. Może więcej czułości?
- Po co czułość w relacji z dzieckiem?
- No, nie wiem. Może po to, aby dziecko bardziej cię kochało?
- A nie daję mojemu dziecku powodów do tego, aby mnie kochało? Przecież codziennie je daję. Dbam o nie, zapewniam mu wikt i opierunek. Czy to za mało, aby mnie dziecko szanowało?
- Mówiłaś przed chwilą o miłości, nie o szacunku.
- Przecież jedno równa się drugiemu, zwłaszcza w relacjach z rodzicami.
- Doprawdy? Znam osobiście ludzi, którzy mają mój szacunek, ale nie mają oni mojej miłości. Szacunek nie jest tożsamy z miłością.
- U dzieci w relacji z rodzicami powinien być, bo dziecko zawsze powinno kochać swoich rodziców i jednocześnie też je szanować.
- A dlaczego?
Ewa spojrzała na Dmuchawca zaszokowana. Przecież to było coś całkowicie oczywistego. Jak można było zadawać takie pytania?
- No, jak to? Przecież rodzic dba o swoje dziecko, zapewnia mu wszystko, czego mu potrzeba, czyli wikt i opierunek, jak również dach nad głową.
- I to wszystko, co rodzic powinien zapewnić dziecku? - zapytał profesor.
- A czego więcej potrzeba?
Dmuchawiec nie zaszczycił tego pytania odpowiedzią. W jego mniemaniu te słowa były tak bezduszne i okrutne, że wydawało mu się, iż nie jest możliwe, aby mogła je wypowiedzieć ludzka istota. Jego milczenie było jednak tak wymowne, że Ewcia Sopel zmieszała się lekko i zwątpiła w swoją wypowiedź.
- No, ale czego niby więcej dziecku potrzeba, aby kochało swojego rodzica? Przecież już za samo to, że je chcą trzymać jest dowodem, że je kochają. Przecież jakby nie chcieli, wyrzuciliby je na bruk, prawda? Dziecko powinno się cieszyć, że w ogóle ma gdzie mieszkać, co jeść i co na siebie ubrać. Za co więcej ma kochać swoją matkę?
Dmuchawiec popatrzył na nią ponurym wzrokiem, tak nietypowym dla niego i powiedział:
- Czy wiesz, że twoja matka powiedziała kiedyś do mnie dokładnie to samo?
Ewa spojrzała na niego zaszokowana i spytała:
- Jak to? Kiedy?
- Dawno temu, jak jeszcze żyła. Przyszłaś kiedyś z siniakiem na policzku. A ja chciałem to wyjaśnić, ale twoja matka nie chciała mi powiedzieć, co się stało. Bezczelnie kłamała, że po prostu uderzyłaś się o szafę i tyle. Tak po prostu. To było kłamstwo szyte tak grubymi nićmi, że od razu się w nim zorientowałem, ale twoja matka powiedziała mi, że nawet jeśli mam rację, to ma prawo robić ze swym dzieckiem, co tylko chce, a ty powinnaś być wdzięczna za to, że w ogóle trzyma cię w domu, bo mogłaby cię wyrzucić na ulicę i miałaby też do tego prawo, bo jesteś jej własnością. Więc powinnaś ją kochać i szanować za to, że się tobą chce zajmować. A że nie umiesz, to czasami dostajesz w gębę. Tak powiedziała, a ty co? Powtarzasz teraz jej słowa. Wiesz, jaka jesteś teraz do niej podobna?
Ewa zacisnęła dłonie w pięści. Nie chciała przyjmować tej odrażającej dla niej prawdy, dlatego próbowała z nią walczyć, choć była to walka z wiatrakami, czego ona nie przyjmowała do wiadomości.
- Ja nie jestem nią - wysyczała ze złością - Rozumie pan? Ja nie jestem nią.
- Więc dlaczego zachowujesz się jak ona? - zapytał Dmuchawiec - Dlaczego dopuszczasz się tego, co budzi w tobie obrzydzenie? Dlaczego mówisz dokładnie to samo, co ona kiedyś? Dlaczego pozwoliłaś sobie na to, aby ona wygrała?
- Wygrała? Nad kim?
- Nad tobą. Twoja matka darzyła cię nienawiścią. Widziałem to w jej oczach, gdy wtedy przyszedłem. To było wiele lat temu, ale wciąż nie zapomnę tego tak dla mnie przerażającego wyrazu twarzy. Ona cię nienawidziła. Największym jej triumfem byłoby to, gdybyś stała się nią. I wiesz co? Właśnie go osiągnęła. Teraz, gdy patrzę na ciebie, widzę ją. Widzę tę samą złość na dziecko, jakie było w jej oczach. Ta sama nienawiść żyje w twoim sercu. Ta sama nienawiść napędza cię do życia, Ewo. Nie widzisz tego?
Gdyby ktoś inny jej to powiedział, z pewnością by go wyśmiała lub wyzwała tak mocno, na czym świat stoi. Jednak nie w przypadku profesora Dmuchawca. Z jego ust krytykę umiała przyjąć i zaakceptować. Dodatkowo jego krytyka dawała jej do myślenia. Przypomniała sobie, co zobaczyła dzisiaj w lustrze. Odbicie nie swojej twarzy, ale twarzy swojej matki. To chyba mówiło samo za siebie. Tak, to było więcej niż pewne. Dmuchawiec miał rację. Ewa przegrała swoje życie. W jej sercu żyła nienawiść i złość, ból i cierpienie, którym chciała dać upust, wyżywając się na innych, a zwłaszcza na Aurelii. Cierpiała kiedyś i to bardzo. Nadal cierpi, ale czy to usprawiedliwia to, co zrobiła? Nie, w żaden sposób. Ale co ona mogła niby zrobić? Jak można było zmienić to, co było nieuniknione?
- Chyba rzeczywiście nienawiść ogarnęła moje serce - powiedziała ponuro - Ale co ja mogę na to poradzić? Jak mam ją zwalczyć? Jak można niby pokonać tak wielką nienawiść, jaka mnie spotkała?
- To nie jest łatwe, ale możliwe do realizacji - odpowiedział na to profesor - Wiesz, kiedyś zadałem podobne pytanie. W czasie powstania w Warszawie. Gdy widziałem tyle nienawiści, tyle śmierci i tyle rozpaczy wokół mnie, wiedziałem i to aż za dobrze, że to wszystko sprawka nienawiści. Zapytałem mojego dobrego przyjaciela, który też walczył w powstaniu, jak pokonać taką nienawiść? Wtedy on mi odpowiedział, że tylko miłością i wiarą. Powiedziałem mu, że wokół tyle jest śmierci i nienawiści, a on mi gada o miłości? O wierze? Krzyknąłem, że mam już tego wszystkiego dość. A on na to, że dopóki ludzie mający władzę nad światem, nie powiedzą wszyscy razem, iż dość już tej nienawiści, to ona będzie dalej żyła na tym świecie. My sami jesteśmy za mali, aby ją zniszczyć, ale mamy dość siły, aby walczyć choć z jej cząstką i musimy to robić, bo inaczej ona opanuje nasze serca i wtedy staniemy się tacy sami, jak ci wszyscy, którzy nas skrzywdzili.
Ewa słuchała uważnie słów profesora, rozważając w głowie wszystko, co jej powiedział. Wiedziała, że uczony ma rację i że wszystkie jego słowa są absolutną prawdą. Tą okrutną prawdą, przez którą ona próbowała uciekać tak długo, a która w końcu ją dopadła. Była fatalną matką. Zawiodła swoje dziecko, podobnie jak jej matka zawiodła ją. Fortuna kołem się toczy, jak to mówią. A inni mówią również, że historia lubi się powtarzać i mają rację. W jej przypadku tak właśnie było. Teraz to rozumiała. Właściwie, to chyba zawsze rozumiała, ale strach przed tą prawdą sprawiał, że wypierała się tego długo i zawzięcie, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co widzieli chyba wszyscy oprócz niej. Tylko, co teraz zrobić? Jak odzyskać miłość swojej córki, zwłaszcza po tym, jak ją zraniła?
Rozmyślania Ewy przerwało nagłe pukanie do drzwi i do mieszkania weszła Melania Borejko.
- Przepraszam, że przeszkadzam, panie profesorze, ale pomyślałam, że może chce pan coś zjeść. Podejrzewam, że nie jadł pan zbyt wiele podczas tej zabawy.
Nagle dostrzegła Ewę Jedwabińską. Od razu ją rozpoznała.
- No proszę, Ewcia. Dawno cię nie widziałam. Wyrosłaś, choć wciąż jesteś piękną i poważną osobą. Niewiele się zmieniłaś.
- Zdaniem profesora, zmieniłam się i to na gorsze - odpowiedziała na to Ewa, opuszczając smutno głowę - I obawiam się, że pan profesor ma rację.
Melania spojrzała na młodą kobietę, dawną koleżankę swojej córki z wielką uwagą, po czym zapytała:
- Nie chcę być wścibska, ale czy wolno wiedzieć, z jakiego powodu pan tak uważa, panie profesorze?
Dmuchawiec chciał już odpowiedzieć, ale Ewcia Sopel go uprzedziła.
- Proszę pozwolić, żebym sama to zrobiła.
Po tych słowach, skierowała swój wzrok na matkę Gabrieli i rzekła:
- Nakrzyczałam z byle powodu na moją córkę i teraz dopiero widzę, jakie to były ohydne. Tak samo, jak poprzednim razem i poprzednim i jeszcze poprzednim.
Melania lekko westchnęła w smutny sposób, po czym odparła:
- Rzeczywiście, nieciekawa sytuacja. Przykro mi to słyszeć, a zwłaszcza na twój temat. Pamiętam cię, jak byłaś dzieckiem. Słabo lubiłaś się z moją córką, ale też niekiedy u nas bywałaś. Pamiętasz? Wtedy myślałam, że jesteś po prostu dosyć poważna i bardzo nieszczęśliwa, bo twoja matka... Jakby to delikatnie ująć... Nie była wzorem do naśladowania pod względem bycia rodzicem. Widzę jednak, że ty poszłaś w jej ślady. Prawdą widać jest, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Ewa spojrzała groźnie na Melanię Borejko. O ile mogła znieść krytykę z ust swojego dawnego profesora, o tyle nie zamierzała jej tolerować z ust tej kobiety. Zacisnęła więc dłoń w pięść, niemalże wbijając sobie paznokcie w skórę i rzekła:
- Oczywiście, ma pani prawo mnie krytykować. Przecież pani była właśnie tym, jak to pani ujęła, wzorem do naśladowania. Pani córki zawsze zaznały od pani miłości i wszelkiego ciepła. Zawsze mogły liczyć na panią, zawsze je pani czule przytulała, gdy tego potrzebowały, udzielała wsparcia i dobrych rad, nigdy też ich pani nie zawiodła jako matka i pani córki nigdy nie miały wątpliwości, że je pani kocha. Mam rację?
Melania Borejko zmieszała się lekko i poczuła, że zagalopowała się nieco w swojej krytyce, opuściła więc głowę i powiedziała:
- Mnie wychowywano w inny sposób i w innych czasach. Moje najmłodsze lata były szczęśliwe, ale potem przyszła wojna, zginęli mi rodzice, a mną zajęła się ciotka. Nie okazywała mi wiele miłości. Uważała, że to mnie zahartuje do życia, które jest trudne i ciężkie. Uważała, że im mniej czułości daje się dziecku, tym lepiej sobie ono radzi w życiu. Gdy jednak patrzę na ciebie, widzę doskonale, jakie to głupie podejście. Widziałam też, jak twoje dziecko bardzo potrzebuje miłości. Gdy pogłaskałam ją po głowie, poczułam w moim sercu ciepło, którego dawno nie czułam. Ciepło, które mogłam czuć zawsze, gdybym częściej tulił do piersi swoje dzieci. Byłam głupia, że skąpiłam im pieszczot. Powinny być twarde, to prawda, ale nie za cenę braku miłości.
Po tych słowach, podniosła głowę w górę i odpowiedziała dość gniewnie:
- Ale ja nigdy na moje dzieci nie krzyczałam. Nigdy ich nie obrażałam. Nigdy nie zasugerowałam im, że ich nie kocham. Możesz zarzucić mi wiele i będą to jak najbardziej słuszne zarzuty, ale tego jednego nikt mi zarzucić nie może. Nigdy nie powiedziałam żadnej z moich córek, że jej nienawidzę.
Teraz Ewa opuściła głowę, czując na sobie ciężar zarzutów skierowanych w jej stronę. Melania Borejko zaś patrzyła w jej stronę z uwagą i lekką złością, która była pomieszana ze smutkiem, po czym dodała już łagodniej:
- Ale to nie jest twoja wina, że taka się stałaś, Ewo. Niekochane dzieci raczej rzadko kiedy umieją kochać, bo przecież nikt ich tego nie nauczył. Twoja matka nigdy nie nauczyła cię, czym jest matczyna miłość. Pamiętam dobrze, jak kiedyś widziałam cię na ulicy z siniakiem na policzku, niedaleko oka. Byłam wściekła, bo doskonale było mi wiadome, kto ci to zrobił. Poszłam więc do twojej matki, ale ta powiedziała, że nie jest to moja sprawa, co z tobą robię, tylko jej, bo jesteś jej dzieckiem i może z tobą robić, co tylko chce. Poza tym nie będzie jej pouczać osoba, która sama ma czwórkę dzieci i wszystkie robią, co chcą, co oznacza, że nie umie je nauczyć ani dyscypliny, ani szacunku do siebie, a więc nie stanowię dla niej autorytetu. Potem bezczelnie zamknęła mi drzwi przed nosem i więcej z nią nie rozmawiałam. Wiesz, bardzo żałuję, że trzymałam się tak bardzo swoich zasad dobrego wychowania, bo inaczej powiedziałabym wtedy twojej matce do słuchu i to tak, żeby nigdy tego nie zapomniała.
- Wielka szkoda, że pani tego nie zrobiła, choć nie jestem pewna, czy to by cokolwiek zmieniło w jej zachowaniu - powiedziała smutno Ewa.
- Obawiam się, że nie zmieniłoby. Tutaj słowa by nie wystarczyły - rzekła na to Melania - Jeżeli czegoś najbardziej w tej sprawie żałuję, to tego, że nie tylko nic wtedy nie powiedziałam twojej matce, poza grzecznym i kulturalnym zwróceniem jej uwagi, ale wręcz nie zrobiłam nic, aby ci pomóc. Poprzestałam tylko na tym, aby pójść zgodnie z obyczajem do twojej mamy, zwrócić jej uwagę i nic więcej. To było jedyne, co w tej sprawie umiałam zrobić. Dobre maniery i obyczaje nie mogły mi pozwolić na to, abym zrobiła więcej, abym wezwała milicję i próbowała zmusić twoją matkę do lepszego traktowania ciebie. Tego nie wypadało mi robić. Tak po prostu nie wypadało. A we mnie wpajano zawsze, co wypada, a czego nie wypada robić. Kiedy jednak patrzę na ciebie i na to, jak ty i twoje dziecko ranicie siebie nawzajem, rozumiem już, jak wielki błąd popełniłam kierując się w życiu tylko tym, co wypada, a czego nie wypada robić. Życiem nie powinny kierować takie zasady, że nie wypada okazywać człowieczeństwa i zbyt wielkich emocji, bo tak nie przystoi. Teraz widzę, jaki to był błąd. Twój przykład otwiera mi oczy. Widzę, do czego doprowadziłam. Gdybym wtedy interweniowała, to może...
- Nigdy nie dowiemy się, co by było, gdyby - zakończył ten temat profesor Dmuchawiec - Jedyne, co możemy sprawdzić, to fakt, co się stanie, jeśli zrobimy tak, a nie inaczej. Co się stanie, jeżeli wyciągniemy wnioski z popełnionych przez nas błędów i nigdy więcej ich nie popełnimy. Obie popełniłyście wiele błędów, ale też jesteście dość dorosłe i dojrzałe, aby wyciągnąć z nich mądre wnioski na swoją przyszłość, której przecież mają sporo przed sobą.
Obie kobiety słuchały uważnie słów profesora, w duchu przyznając mu rację. Nic nie mówiły, ale spojrzenie, jakim go obdarzyły, było pełne szacunku i dobrze wiedziały, że zrobiły słusznie, przychodząc do niego.
- A przy okazji, to dziękuję pani, że dała pani mojej córce obiad - rzekła po chwili Ewa, chcąc już zakończyć ten przykry dla niej temat.
- Nie ma za co. Każde głodne dziecko bym nakarmiła w takiej sytuacji, moja droga - odpowiedziała Melania tonem, który sugerował, że to coś normalnego.
- A właściwie, to co to było?
- Co takiego?
- To, co ona u pani jadła?
- Rosół.
Ewa spojrzała na Melanię zdumiona.
- Rosół? Co pani mówi?! Przecież Aurelia nie cierpi rosołu! Nienawidzi go! Trzeba ją zmuszać, żeby przełknęła choć łyżkę! Czy może to był jakiś specjalny rosół?
- Nie, skąd. Zwykły, chudy rosołek.
- To może... Miał jakąś specjalną przyprawę?
Melania Borejko uśmiechnęła się delikatnie.
- Właściwie, to tak. Przyprawa pana Ogorzałki i jego brata. Zresztą jest także przyprawą mojej córki, Gabrysi. To niezawodna przyprawa. Wszystko z nią nam smakuje i innym także. Wszystko, nawet suche ziemniaki.
- Co to więc jest? Maggi? A może jakiś narkotyk? - dopytywała się Ewa.
Melania parsknęła śmiechem.
- Może to i narkotyk: trochę serca.
Słowa te dały naprawdę mocno do myślenia Ewie, która pokiwała delikatnie głową, opuściła w na dół i skierowała swoje kroki ku wyjściu.
- Nie rozumiem - powiedziała głośnym szeptem - Naprawdę nie rozumiem.
- I w tym właśnie problem - odparła Melania Borejko, gdy zamknęły się za Ewą drzwi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 18:04, 16 Lut 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Sob 12:13, 24 Lip 2021    Temat postu: Rozdział XXXIII - Ewie zaczynają się otwierać oczy


Ewcia Sopel zaczyna zastanawiać się nad sobą. Niestety szacunek i miłość nie przychodzą automatycznie ,trzeba na nie zapracować. Więźniowie też otrzymują pożywienie i dach nad głową ,ale to nie znaczy ,że kochają strażników.
U Melanii Borejko denerwuje mnie z kolei to ,że nie wolno mówić o tym co boli ,bo inni mają większe problemy.
Profesor Dmuchawiec jak zawsze wspaniały ,szkoda ,że w polskiej szkole tak mało takich pedagogów z sercem na dłoni. Ciekawe są te jego wspomnienia z powstania i to jak nie dać się zniszczyć nienawiści zżerającej dusze.





Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 12:16, 24 Lip 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 2:53, 28 Lip 2021    Temat postu:

Widzę, że rozdział Ci się spodobał. Bardzo lubię Twoje recenzje, moja słodka senorita. I ładne zdjęcia do tego dodajesz. Mam nadzieję, że kolejny rozdział też przypadnie Ci do gustu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 12, 13, 14  Następny
Strona 8 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin