Forum Forum serialu Zorro  Strona Główna Forum serialu Zorro
Forum fanów Zorro
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje powieści i opowiadania 3
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Śro 9:49, 16 Cze 2021    Temat postu: Nowa Anna Karenina

Tak ,to ten film ,ale też go nie widziałam nigdy ,tylko czytałam opis.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 0:42, 17 Cze 2021    Temat postu:

Rozumiem. Tak czy siak, jeśli chodzi o filmy, chętnie bym zobaczył film na podstawie mojego dzieła. I chętnie bym został jego scenarzystą Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:29, 21 Cze 2021    Temat postu:

Rozdział XXVI - Raj utracony
Gabrysia leżała naga wtulona w ramiona Piotra, trzymając głowę na jego ramieniu i powoli gładząc go palcami po torsie. Co jakiś czas bawiła się delikatnie za pomocą palców włosami, które wyrastały mężczyźnie z tej części ciała. To było dla niej bardzo przyjemna czynność, podobnie zresztą, jak i dla samego Piotra, który obejmował ją czule prawą ręką i bardzo delikatnie pieścił jej włosy. Gabrysia uwielbiała tę pieszczotę i pozwalała na nią, mrucząc jednocześnie jak zadowolona kotka.
- Śpisz? - zapytał ją po chwili Piotr.
- Nie - odpowiedziała mu zachwycona - Jakoś nie umiem tego zrobić. Wiesz, za dobrze mi teraz z tobą, żebym miała zasnąć.
- Wiesz, że będziesz musiała w końcu zasnąć.
- Wiem, ale póki nie muszę, nie chcę zasypiać. Chcę się rozkoszować tym, co teraz się dzieje.
Piotr uśmiechnął się delikatnie i zaczął jeszcze bardziej pieścić jej włosy.
- Aż tak ci dobrze teraz? - zapytał po chwili.
- Oczywiście - odpowiedziała mu czule Gabrysia - Nigdy nie czułam się aż tak cudownie, jak teraz z tobą.
- Naprawdę? Z Januszem nie było ci tak dobrze?
- Było dobrze, ale z tobą jest inaczej.
- W jaki sposób inaczej?
- Cudowniej. Czuję się taka mała, drobniutka i bezbronna, gdy teraz leżę naga w twoich ramionach, a jednocześnie czuję się taka bezpieczna i to właśnie słodkie poczucie bezpieczeństwa oraz zaufanie, jakim cię darzę, czynią mnie szczęśliwą.
- Janusz nie umie ci tego dać?
Gabrysia popatrzyła na tors Piotra i pocałowała delikatnie miejsce, w którym powinno znajdować się jego serce.
- Z nim nigdy nie czułam tego, co czuję teraz. Czułam się dobrze, ale tylko tak przed ślubem. Po ślubie wszystko się pogorszyło.
- Dlaczego? - zapytał zaintrygowany Piotr.
- Obawiam się, że on czuje się przeze mnie zniewolony - odpowiedziała na to Gabrysia, ponownie kładąc głowę na ramieniu mężczyzny - Wiesz, on chyba nigdy nie chciał zostać ojcem, a już na pewno nie tak wcześnie i dlatego teraz nie umie być dla mnie dobrym mężem.
- Uważa pewnie, że chciałaś go usidlić, co nie?
- Chyba tak. Nie wiem, nigdy o tym ze mną nie mówił. Zresztą od ślubu my dość rzadko ze sobą rozmawiamy. Nie było zresztą ku temu za wiele okazji. On to ciągle w pracy siedzi, pracuje na rodzinę, a gdy wraca, nie ma za bardzo siły ani ochoty na to, aby ze mną o czymś rozmawiać. A w dni wolne od pracy też jakoś nie ma ochoty na rozmowy. Obawiam się, że ma podświadomie do mnie żal, że mu urodziłam dziecko. Możliwe, że nigdy nie chciał się ze mną żenić i gdyby nie Róża i gdyby nie pewne zasady, których mimo wszystko przestrzega, to...
- Rozumiem. Postąpił tak, jak należy, ale nie czuje z tego powodu satysfakcji.
- No właśnie. Ale oczywiście mogę się, co do niego mylić. Może on naprawdę mnie kocha, choć jakoś tak ostatnio w to powątpiewam. Zaczynam też wątpić, czy kiedykolwiek mnie kochał. Czy kiedykolwiek kochał swojego kalafiorka.
Piotr spojrzał zaintrygowany na Gabrysię i zapytał:
- Kalafiorka?
- No tak - odpowiedziała mu pani Pyziak i parsknęła śmiechem - Wiem, że to głupie, ale tak właśnie mnie nazywa. Kalafiorkiem.
- A dlaczego?
- Bo wiesz, jak kiedyś się do mnie zalecał, to byłam dla niego takim twardym orzechem do zgryzienia. Był nazbyt zarozumiały, miał zbyt wielkie powodzenie u dziewczyn, które nieźle go rozpieściły. Dlatego nie wierzyłam w jego uczucia i gdy przychodził do mnie z kwiatami i prawił mi komplementy, to nie wierzyłam w ich szczerość i złośliwie raz mu powiedziałam, że kwiatami nigdy mnie nie kupi, więc może niech spróbuje z warzywami. Spróbował i przyniósł mi kalafiory, powiedział mi przy tym, że jestem dla niego jak kwiat kalafiora.
Piotr ponownie parsknął śmiechem.
- Kwiat kalafiora? Mało to romantyczne.
- Wiesz, wszystkie swoje dotychczasowe wielbicielki porównywał do kwiatu jabłoni i działało to na nie. Ze mną ten numer nie przeszedł, więc powiedział do mnie, że jestem prozaiczna jak kalafior. A potem przyniósł mi kalafiory i rzekł, że może są one prozaiczne, ale za to zdrowe i pożywne. Tak jak i ja. Wtedy mi się to wydawało głupie. Dzisiaj wiem, że to było zakamuflowana obraza.
- Nie przesadzasz aby? Może w jego oczach to właśnie komplement?
- Piotrusiu, możesz być pewien, że bardzo dobrze wiem, kiedy ktoś mi prawi komplementy, a kiedy nie.
Leżeli dalej i przez chwilę nic nie mówili, rozkoszując się tą cudowną chwilą swojej bliskości.
- Wiesz, kwiat kalafiora to zdecydowanie mało romantyczny komplement - rzekł po chwili Piotr - Jak dla mnie, to bardziej przypominasz orchideę.
- Dlaczego właśnie ją? - zapytała Gabrysia.
- Ponieważ orchidee są najpiękniejsze na świecie.
- Myślałam, że to róże są najpiękniejsze.
- Róże mają kolce. Ty nie masz kolców.
- Naprawdę? Sądziłam, że umiałam cię nieraz nieźle ukłuć.
- Owszem, ale to były pożyczone kolce. Ty sama kolców nie masz. Jesteś jak orchidea. Taka łagodna, dobra i wrażliwa, choć lekko niepozorna. Ale zawsze też możesz cudownie rozkwitnąć, jeżeli oczywiście będzie się o ciebie dbać.
- Jakoś nie zdołałam rozkwitnąć.
- Może źle o ciebie dbano? Może trafiłaś na bardzo złego ogrodnika?
- Może...
Gabrysia podniosła się lekko i zadowolona pogłaskała dłonią policzek Piotra, uśmiechając się do niego przy tym w sposób bardzo czuły.
- Jesteś wyjątkowy.
- Dziękuję. Ty także - odpowiedział jej Piotr.
Brzmiało to w jego uszach dość banalnie, jednak nie umiał niczego innego w tamtej chwili wymyślić. Chciał bardzo powiedzieć, jak bardzo kocha tę upartą i zadziorną feministkę, jak ze zwykłego zauroczenia powoli i stopniowo przerodziło się to uczucie w prawdziwą miłość. Jak niesamowicie piękna w jego oczach mu się ona wydawała, a zwłaszcza teraz, kiedy leżała całkiem naga, wtulona bardzo czule i mocno w jego tors, kiedy ich nagie ciała były słodko splecione ze sobą i ocierały się o siebie przy każdym ruchu, kiedy Gabrysia odsłoniła przed nim to, co jak dotąd tylko swojemu mężowi ofiarowywała, czego on jednak nie tylko nie umiał w żaden sposób docenić oraz nie był tego wart. Jak on mógł jej w tamtej chwili to wszystko powiedzieć, kiedy wyznała mu, jak niskie i żałosne wydawały się jej, z biegiem czasu oczywiście, komplementy jej męża, które ciągle jej prawił, zanim ją poślubił. Widziała doskonale, że te słowa, choć nieraz bardzo piękne, nie posiadają w sobie szczerości i miłości. Bo czy gdyby było inaczej, czy traktowałby tak ją, ten swój kwiat kalafiora, który podobno kocha? To wszystko Gabrysia wiedziała, jak również wiedział o tym także Piotr, dlatego nie odważył się jej powiedzieć, co do niej czuje, z obawy, że nie zdoła zabrzmieć szczerze, a Gabrysia nie uwierzy w jego słowa i uzna je, w najlepszym razie, za objaw litości. Ale litość nie mogła się tu pojawić. Litość by ją upokorzyła. Co prawda jego uczucia nie były w żaden sposób zwykłym zlitowaniem się nad biedną panią Pyziak, ale jak niby miałby ją o tym przekonać? Ją, taką rozgoryczoną i załamaną?
- O czym myślisz, Piotrusiu? - zapytała po chwili Gabrysia.
- O tobie - odpowiedział jej Piotr.
- A co myślisz o mnie?
- Że czuję się przy tobie cudownie i będzie mi smutno, kiedy odejdziesz rano do siebie i swojego życia.
Gabrysia chciała mu odpowiedzieć: „To nie pozwól mi odejść”. W ostatniej jednak chwili ugryzła się w język. Przecież nie mogła sobie na to pozwolić. On nie mógł wiedzieć, że coś do niego poczuła. Po pierwsze, nie mogła sobie na takie uczucie pozwolić. Miała męża, nawet jeśli nie była z nim szczęśliwa, obowiązek, do którego szacunek wpoiła jej matka od najmłodszych lat, nakazywał jej z nim zostać. Oczywiście nie chodziło tu o obowiązek wobec męża. Gdyby tylko o to tu chodziło, bez wahania plunęłaby na takie poczucie obowiązku i poszłaby w swoją stronę. Nie, tutaj chodziło o obowiązek wobec dziecka. Przecież ona i Janusz mieli dziecko. Jak mogła tak po prostu je porzucić? Nie mogła. Róża zasługuje na to, aby mieć oboje rodziców. Nawet jeśli jedno z nich było żałosnym palantem. To nie miało w tym wypadku żadnego znaczenia. Zawsze przecież: co ojciec, to ojciec.
To po pierwsze. A co po drugie? Przede wszystkim to, że Gabrysia nie była pewna uczuć Piotra. Nie wiedziała, co on do niej czuje. Przecież nie powiedział jej nigdy, że ją kocha. Okazywał jej ogromną czułość, dobroć i wsparcie. Ale czy to była miłość? Czy może tylko lubienie pomieszane z pożądaniem? Gabrysia nie miała pewności na temat tego, co czuje do niej Piotr. Ponieważ zaś była zawsze kobietą rozsądną, a w każdym razie starała się nią zawsze być, milczała teraz i nie mówiła nic. Czekała na sygnał od ukochanego, na jakiś jego pierwszy znak, który będzie całkowicie jednoznaczny i powie jej, że Piotr ją kocha. Piotr jednak go nie dawał. Dlaczego? To chyba było oczywiste. Nie kochał w żaden sposób jej osoby. Chociaż... Może to i lepiej? Gdyby ją kochał, jej poczucie obowiązku nie miałoby szans, aby wygrać z poczuciem namiętności. Podzieliłaby los Anny Kareniny. Poświęciłaby dla kochanka swoje nie tak wcale złe małżeństwo, a rodzina by jej tego nigdy nie wybaczyła. Zwłaszcza matka, Melania Borejko, wierząca święcie w swoje dosyć niezwykłe, jak dla Gabrysi, zasady moralne. Tak, ona by z pewnością ją za takie coś potępiła. Oczywiście dla pani Pyziak nie miałoby teraz jakiegoś poważnego znaczenia, że matka by ją potępiła. Po prostu przyjęłaby to wszystko do wiadomości i już. No, ale co by o niej powiedzieli ojciec, siostry, córka? Czy poparliby jej decyzję? Czy może wręcz by ją ukamienowali, rzecz jasna w sposób metaforyczny?
Może zatem lepiej, że Piotr nie dawał żadnego sygnału? Ostatecznie przecież, taki związek nie miałby najmniejszej nawet przeszłości. Lepiej więc, że wszystko zostało takie, jakie jest obecnie. Wtedy nie będzie żadnych komplikacji.
- Dlaczego milczysz? - wyrwał Gabrysię z myśli Piotr.
- Ja również myślę - odpowiedziała mu na to pani Pyziak, podnosząc znowu głowę i patrząc mu w oczy.
- A o czym myślisz?
- O tym, jak ci okazać moją sympatię do ciebie.
- Już mi ją okazałaś.
- Ale nigdy dość okazywania sympatii.
Po tych słowach, Gabrysia położyła się cała naga na Piotrze, dotknęła bardzo zmysłowo jego torsu i przysunęła delikatnie swoją twarz do jego.
- Nie myślisz o jutrze? - zapytał ją wtedy Piotr.
- O jutrze pomyślę jutro - odpowiedziała mu Gabrysia - Ostatecznie przecież jutro też jest dzień. A teraz chcę myśleć tylko o tym, co jest tu i teraz.
To mówiąc, pocałowała Piotra delikatnie w usta i uśmiechnęła się do niego w słodki sposób.
- Masz taki rozkoszny smak.
Następnie wtuliła w takiej pozie, głowę w jego tors, dotykając go zachłannie i wdychając jego zapach. Poczuła, że jej ciało ponownie ogarnia pożądanie i dobrze wiedziała, że musi mu się poddać. Dowiedziono już przecież i to dawno temu, że najlepszym sposobem na to, aby pokonać pokusę, jest poddanie się jej. Wiedziała dobrze o tym, iż jutro będzie musiała znowu przeistoczyć się w uczciwą i porządną mężatkę, chciała więc skorzystać jeszcze raz z tej jednej, być może też jedynej, aby być po prostu kobietą. Prawdziwą kobietą z krwi i kości.
- Piotrusiu?
- Tak, Gabusiu?
- Zrób to.
- Co mam zrobić?
- Dobrze wiesz - podniosła głowę i spojrzała mu w oczy - Zanim powrócę do swego nudnego i pełnego obowiązków życia, choć raz jeszcze chcę polecieć z tobą do nieba.
Piotr uśmiechnął się do niej zachwycony i złapał ją za miejsce, w którym to jej słodkie plecy kończyły swoją szlachetną nazwę, po czym zaczął zachłannie i dziko całować ją w usta. Gabrysia poddawała się temu, nie kryjąc przy tym, jak wiele to jej daje przyjemności. Po czym pozwoliła się rzucić na łóżko i stworzyła z nim jedność. Wbrew jednak życzeniu, nie poleciała do nieba tylko raz, ale kilka razy, chyba tak z dziesięć, choć nie liczyła tych odlotów. Wiedziała jednak, że ten ostatni był tak bardzo intensywny, że ścisnęła dziko ramiona Piotra i pocałowała go zachłannie w usta, aby w ten sposób stłumić dziki okrzyk, który mogła z siebie wydać, a który w jej i jego sytuacji nie byłby najlepszym pomysłem. Krzyknęła mu głucho w usta, kiedy już odkryła ponownie drogę do gwiazd, a chociaż nie od dziś wiedziała, czym jest taka wspaniała podróż ku niebu, to jednak dopiero w tamtej właśnie przecudnej chwili niebo otworzyło przed nią swoje podwoje, wpuszczając ją do środka. Blask jakiś wówczas ją oślepił, ciało przeszyły dreszcze, a jej dłonie przycisnęły Piotra dziko do jej piersi, nie chcąc go w żaden sposób wypuścić i nie wypuszczały go długi czas, aż w końcu oboje znaleźli w tym wszystkim ukojenie.
Po tych przeżyciach, położyli się spać. Spali na łyżeczkę. Tam było im chyba najwygodniej, poza tym Gabrysia nie była wstanie patrzeć na Piotra. Nie dlatego, że było jej z nim źle, ale dlatego, że było jej tak dobrze. Wiedziała, że im więcej na niego będzie patrzeć, tym bardziej stanie się niewolnicą swoich uczuć i nie będzie w stanie odejść. A przecież dobrze wiedziała, że musi to zrobić. Mimo to słodko spała w jego ramionach, dotykając delikatnie i czule jego dłoni, którymi ją mocno obejmował. Gładziła je czułym dotykiem, drżała od tego w przyjemny sposób, a gdy stwierdziła, że on na pewno śpi, wyszeptała:
- Kocham cię, Piotrusiu. Ale nigdy się o tym nie dowiesz. Nie możesz się o tym dowiedzieć.
Wydawało się jej, że Piotr poruszył się przez sen, ale zwróciła na to większej uwagi, tylko zamknęła oczy i poddała się sile mocy Morfeusza.
Następnego dnia obudziła się dokładnie w tej samej pozie, w której zasnęła. Wciąż znajdowała się w ciepłych, silnych i męskich ramionach Piotra, który spał, pogrążony w głębokim śnie. Delikatnie wyzwoliła się z nich, po czym stanęła naga przed łóżkiem, patrząc z uwagą na śpiącego mężczyznę. Poczuła, jak w oczach zbierają się jej łzy. Dobrze wiedziała, że musi tak postąpić, ale decyzja ta nie była łatwa.
- Muszę, Piotrusiu - powiedziała cicho - Kiedyś zrozumiesz.
Mówiła to nie tyle do niego, co do siebie samej, aby upewnić się w tym, że jak najbardziej dobrze postępuje. Powoli zebrała wszystkie swoje ubrania, a potem nałożyła je na siebie, pochyliła się nad Piotrem i pocałowała go w usta.
- Do zobaczenia, najmilszy. Nigdy nie zapomnę tego, co mi dałeś.
Po tych słowach wyszła z pokoju i z mieszkania. Wychodząc, trzasnęła dość mocno drzwiami. Miała nadzieję, że Piotr się obudzi. Nie chciała zostawiać go w tym mieszkaniu samego i z otwartymi drzwiami. Jeszcze ktoś go okradnie. Nie umiała jednak go obudzić w sposób tradycyjny, gdyż obawiała się o to, że jeżeli to zrobi, nie zdoła już wrócić do siebie. Nie zdoła wrócić do swoich obowiązków. Nie zdoła być znowu tą mądrą i rozsądną Gabrysią, którą to zawsze była i którą zawsze starała się być.
Po powrocie do domu, Gabrysia zjadła śniadanie, nakarmiła dziecko, potem przebrała się i poszła po Natalię, która miała tego właśnie dnia wyjść ze szpitala. Wychodząc, minęła w drzwiach matkę, patrzącą na nią z dezaprobatą. Po wzroku, który zawitał na jej twarzy widać było, że nie podoba się jej to, co zrobiła Gabrysia tej nocy. Ta jednak nie miała teraz ochoty na to, aby wysłuchiwać jej kazań ani też przejmować się czyimikolwiek ponurymi spojrzeniami. Nazbyt martwiła się teraz tym, że już więcej nie spędzi cudownych chwil w ramionach Piotra, aby martwić się tak nieistotną kwestią, jak ocena jej pruderyjnej matki.
Gabrysia odebrała siostrę ze szpitala, ciesząc się, że Natalia nie złapała przez swoje pomysły zapalenia płuc, a kaszel, choć wydawał się groźny, nie zapowiadał wcale żadnej poważnej choroby i w końcu jej minął. Nutria również była z tego powodu zadowolona, a zwłaszcza cieszyło ją to, że może już opuścić szpital. Nie, żeby była tam źle traktowana, ale co dom, to dom.
- Stęskniłam się za domowymi obiadkami - powiedziała do starszej siostry - Już się nie mogę doczekać, jak z mamą coś uszykujecie.
- Spokojnie, uszykujemy. Wszystkie smakołyki, jakie tylko chcesz - rzekła do Natalii Gabrysia, gładząc ją czule po głowie.
Przed wyjściem obie odwiedziły profesora Dmuchawca, który to czuł się już dużo lepiej i zdaniem lekarzy za kilka dni mógł opuścić szpital. Uczony z wielką przyjemnością powitał wizytę obu sióstr, ale wyczuł bez trudu, że starsza z nich ukrywa coś, co ją dręczy i próbował z nią na ten temat porozmawiać. Rzecz jasna Gabrysia, zgodnie ze swoim charakterem, udawała, że profesor jest w błędzie i nic jej nie jest, ale szybko się przekonała, że ze swoim dawnym wychowawcą nie ma szans i nie zdoła go oszukać. Mimo wszystko nie była w stanie o tym mówić.
- To nie jest temat do rozmów w takich okolicznościach - powiedziała do pana profesora - Poza tym nie wiem, czy jestem gotowa na takie rozmowy.
- Oj, zawsze jest czas, aby prowadzić takie rozmowy - odpowiedział jej na to profesor Dmuchawiec - Wystarczy tylko mieć odwagę, aby stanąć przed lustrem, spojrzeć śmiało w swoje odbicie i powiedzieć sobie: „Mam problem”.
- Mam odwagę, aby powiedzieć samej sobie, że mam problem - stwierdziła Gabrysia - Ale nie umiem o nich rozmawiać z panem. Właściwie, to chyba nie mam dość odwagi, aby rozmawiać o tym z kimkolwiek.
- Dlaczego?
- Bo to zbyt osobisty i poważny problem, aby o nim mówić. No, a poza tym, z całym do pana szacunkiem, obawiam się, że nie może mi pan pomóc.
Profesor westchnął ponuro, nieco przygnębiony, po czym rzekł:
- Cóż... Pewnie masz rację, że w sprawach osobistych nie zdołam ci pomóc. Ale wiesz, jak to jest. Zgryzota jest jak trucizna. Dobrze ją wypluć.
Gabrysia uśmiechnęła się delikatnie, słysząc te słowa, które dobrze poznała.
- Panie profesorze. Tyle lat minęło, a pan wciąż taki sami. Wciąż cytuje pan klasyków, a zwłaszcza Prusa.
- Oj tak, to prawda - odpowiedział Dmuchawiec, lekko przy tym chichocząc - Nie ma co gadać, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Nie w moim przypadku. Jestem już za stary, aby zmieniać swoje nawyki. Ale ty się możesz zmienić, masz jeszcze czas. I możesz zmienić nawyk w kwestii rozmowy lub braku rozmowy o swoich problemach.
- Owszem, mam czas. Ale nie wiem, czy jestem na to gotowa.
- Daj sobie czas, Gabrysiu. Daj sobie czas. Na wszystko w życiu trzeba dać sobie czas, a zwłaszcza na zmiany.
Gabrysia uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i porozmawiała z nim jeszcze przez chwilę, po czym wzięła siostrę za rękę, pożegnała uczonego i wyruszyła w drogę powrotną do domu.
- Odwiedzimy jeszcze pana profesora? - zapytała Natalia.
- Oczywiście, kochanie. A niedługo będziemy mogli odwiedzić go w domu, bo on wyjdzie ze szpitala i będziemy mogli złożyć mu wizytę w jego mieszkaniu - odparła Gabrysia z uśmiechem na twarzy.
Obie siostry, rozmawiając ze sobą bardzo serdecznie, powoli powracały do swojej ukochanej kamienicy na ulicy Roosevelta 5. Nie spiesząc się wcale dotarły tam spokojnie, a potem weszły do środka i wspięły się po schodach do swojego mieszkania.
- Ale się wszyscy ucieszą, jak cię zobaczą - powiedziała Gabrysia do siostry, otwierając kluczami drzwi.
- Myślisz, że wszyscy? Nawet Ida? - zapytała Natalia.
- Tak, nawet ona. Przecież bardzo cie kocha.
- Ida? Mnie?
- Oczywiście. Wiesz, ona lubi sobie ponarzekać na każdą ze swoich sióstr, a zwłaszcza na mnie, ale bardzo nas wszystkich kocha. Jestem tego pewna.
Po tych słowach, Gabrysia otworzyła drzwi i obie weszły do środka. Niestety, wtedy właśnie minął im obu dobry humor, ponieważ chwilę potem zobaczyły, jak ktoś wychodzi z kuchni, wcinając właśnie kanapkę z salcesonem i mówiąc niemal z pełnymi ustami:
- Gabusiu... Kalafiorku mój kochany!
Gabrysia spojrzała na tego osobnika i dech zamarł jej w piersiach. Przed nią stał jej mąż, Janusz Pyziak.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 21:14, 29 Sty 2022, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pon 11:00, 21 Cze 2021    Temat postu: Raj utracony

Skomplikowana sytuacja Gabrysi ,Piotra i Januszka. Gabrysia czuję się niczym Anna Karenina. Nie wie co ma wybrać ,rodzinę i poczucie obowiązku czy pójście za głosem serca.
Zwłaszcza że ją rozwódkę która pogoni męża ,spotka fala hejtu.
Ludziom łatwo oceniać z boku ,że jak nie pije ,nie bije ,pracuję ,przynosi wypłatę do domu to nie powinna narzekać.
Ale niczym Scarlett Ohara wie ,że jutrze pomyślę jutro ,bo jutro też jest dzień. Nie ma nic nigdy i nie ma nic na zawsze. Prawdziwa miłość jest tylko dzisiaj ,tu i teraz.
Tylko przy Piotrze rozkwita jak biała orchidea ,a przy Januszu jest praktycznym kalafiorkiem. Mąż sugeruję swoim zachowaniem ,że złapała go na dziecko ,zastosowała pułapkę biologiczną. Gdyby był bardziej podły ,zasugerował by aborcję. Nie chce też Gabrysia słuchać kazań matki ,wiecznej męczennicy ,jakby chciała posłuchać kazania to poszła by do kościoła.
Profesor Dmuchawiec jak zawsze wspaniały ,ciepły ,mądry i wyrozumiały. Zresztą Gaubusia już wie ,że ma problem i musi się z nim zmierzyć ,a to początek sukcesu. Natalka wreszcie wyszła ze szpitala. Nawet Ida się ucieszy.
No i mocne zakończenie ,powrót Janusza. Który jak zwykle nie ma żadnej ogłady ,o czym świadczy mówienie z pełnymi ustami.












Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 13:30, 21 Cze 2021, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:03, 21 Cze 2021    Temat postu:

Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał i rozpoznałaś w nim nawiązania do kilku produkcji, które oboje bardzo dobrze znamy Smile I widzę, że dobrze mi wyszła ta opowieść i warto ją dalej pisać. To bardzo dobrze, pisarz lubi być doceniany Smile A przy okazji, bardzo ładne zdjęcia dałaś.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 11:08, 22 Cze 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania 3

Też myślę ,że ładne.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:14, 22 Cze 2021    Temat postu:

Zapraszam zatem na kolejny rozdział. Tylko muszę uprzedzić, początek ma on trochę niegrzeczny. Mam nadzieję, że to nie będzie razić moją senoritę Zorinę, uroczą estetkę Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:16, 22 Cze 2021    Temat postu:

Rozdział XXVII - Metamorfoza
Maciek i Kreska leżeli razem w łóżku, mocno do siebie przytuleni, nie mogąc jednak zasnąć. Nie, żeby coś im przeszkadzało, ale po prostu świadomość tego, w jakich strojach spali sprawiało, iż nie umieli skupić się na śnie. W końcu oboje leżeli w łóżku, mając na sobie jedynie majtki. Kreska, zgodnie z obietnicą, tylko tę część swojej garderoby nałożyła na siebie, przez co Maciek, ubrany także jedynie w bieliznę, miał możliwość obserwować jej piękne, kształtne ciało, od którego nie umiał oderwać wzroku. Szczególnie zachwycały go jej piersi, które w myślach porównywał do słodkich jabłuszek. Chciał móc je pocałować i pieścić, nie chciał jednak posuwać się za daleko. Dlatego po prostu przytulał jedynie do siebie swoją uroczą towarzyszkę, leżąc przy tym na wznak, jak zwykle leżeli ci wszyscy amanci na ekranie, gdy ze swoimi ukochanymi rozkoszowali się swoją bliskością w łóżku. Kreska z kolei leżała na boku, kładąc się wygodnie na jego torsie i dotykając go lekko. Nóżkę miała mocno przerzuconą przez jego biodra, rozkoszując się tą jakże dla niej cudowną bliskością. Dziewczyna czuła, jak serce jej bije mocno w piersi i to tak mocno, jakby miało z niej zaraz wyskoczyć. I nic dziwnego, w końcu to była dla niej nowość, tak leżeć z jakimś chłopakiem. Oczywiście spała już wcześniej z Maćkiem, ale miała wtedy zawsze na sobie koszulkę. Teraz zaś jej ciało zdobiły tylko majteczki, białe i koronkowe, podkreślające mocno jej urodę, przynajmniej w oczach Maćka, któremu również mocno serce biło w piersi.
- Wygodnie ci? - zapytał po chwili Maciek, patrząc z troską na Kreskę.
- Oczywiście. Bardzo przyjemnie. A tobie jak? - odpowiedziała mu słodkim tonem jego towarzyszka.
- Cudownie. Jeszcze nigdy tak nie spałem z dziewczyną.
- A spałeś w ogóle z jakąś dziewczyną?
Maciek parsknął śmiechem, gdy to usłyszał. Na filmach nieraz dziewczyny o to pytały swoich chłopaków. Nie wiedział jednak, po co to robiły. Jakaś głupia moda u dziewczyn panowała. Po co im właściwie to wiedzieć, ile miał dziewczyn przed nimi? I jaka będzie w tej sytuacji poprawna odpowiedź? Jeśli powie się im, że niewiele miało się przed nimi dziewczyn, to mogą nie uwierzyć albo uwierzą i uznają chłopaka za fajtłapę. A jeżeli było ich dużo, uznają go za babiarza i poczują się smutno. No i gdzie tu w tym jest choćby odrobina sensu? On jej nie widział.
Jakiej jednak on powinien dziewczynie, która teraz leży z nim w łóżku i do tego wygląda tak oszałamiająco i słodko zarazem, udzielić odpowiedzi na to dosyć krępujące pytanie? Chyba tylko całkowicie uczciwej. Dlatego spojrzał uważnie na Kreskę i odpowiedział:
- Przed tobą spałem tylko z jedną dziewczyną.
Kreska zmieszała się lekko, gdy to usłyszała. Podniosła delikatnie głowę w górę, przyjrzała mu się uważnie i spytała:
- Naprawdę? A z jaką?
- To była moja kuzynka, Paulina. Miałem wtedy trzynaście lat, a ona dziesięć. Została u nas na noc, ale nie mieliśmy wolnego łóżka, więc musiała spać ze mną. Oboje spaliśmy plecami do siebie, a ona się pół nocy wygłupiała i próbowała mnie straszyć i udawać, że widzi jakieś duchy. Nie wiem, skąd brała takie pomysły.
Kreska parsknęła śmiechem, rozbawiona tą opowieścią. Odetchnęła przy tym też z wyraźną ulgą, bo już pomyślała, że może Maciek miał inne dziewczyny przed nią. Znaczy podejrzewała, iż mógł z jakimiś się spotykać i chodzić sobie z nimi na randki, to wcale nie byłoby niczym niezwykłym. Ale z jakiegoś powodu czuła się dziwnie na myśl o tym, że on mógłby kiedyś z jakąś dziewczyną... Żeby robił z tą inną to, co robił teraz z nią... Z jakiegoś, nie do końca dla siebie zrozumiałego powodu wolała być jego pierwszą. Z jakiego powodu? Nie umiała tego uzasadnić. Po prostu tego chciała.
- A, skoro to była kuzynka, to się nie liczy. Kuzynka to nie jest dziewczyna - rzekła po chwili Kreska i parsknęła śmiechem, gdy zorientowała się, jak głupio to zabrzmiało - Przepraszam, nie to miałam na myśli. Kuzynka to też dziewczyna, ale nie w takim sensie.
- Dobrze, Janeczko. Lepiej już powiedz wprost, o co chcesz mnie zapytać - odparł na to rozbawiony jej słowami Maciek.
- A o co twoim zdaniem chcę zapytać?
- Czy kochałem się już z jakąś dziewczyną.
Kreska zarumieniła się mocno na całej twarzy, zawstydzona na samą myśl o tym, że mogłaby zadać mu to pytanie. Zawstydziło ją też to, jak łatwo i bez żadnej trudności Maciek odgadł jej myśli.
- A kochałeś się? - zapytała nieśmiało po chwili, gdy odzyskała już odrobinę odwagi.
- Nie. Jeszcze z żadną. Czekałem na tę wyjątkową - odpowiedział jej chłopak.
Kreska uśmiechnęła się zadowolona. Usłyszała to, co miała nadzieję od niego usłyszeć.
- To dobrze. Bo wiesz... Ja też jeszcze nigdy... A obiecałam sobie, że zrobię to tylko z kimś, kogo pokocham i kto pokocha mnie. Że będę miała wtedy pewność, że mu na mnie zależy. Inaczej nie mogłabym zrobić.
- Wiesz co?
- Co takiego?
- Jesteś bardzo mądrą dziewczyną.
- A ty bardzo mądrym chłopakiem.
- Cieszę się, że tak uważasz.
- Nie mogę uważać inaczej. W końcu ci się podobam. Musisz więc mieć choć jedną szarą komórkę.
Maciek parsknął śmiechem i lekko połaskotał dziewczynę pod pachami.
- Robisz się dowcipna. To bardzo dobry znak.
- Naprawdę? - spytała słodkim tonem Kreska, chichocząc przy tym - A czemu uważasz to za dobry znak?
- Bo nabierasz w ten sposób śmiałości. A to przecież bardzo ważne w naszych relacjach, abyś była odważna.
Kreska popatrzyła na Maćka z uwagą, uśmiechając się do niej z miłością, po czym, w ramach tej słodkiej śmiałości, powoli się podniosła, przysunęła twarzą do twarzy chłopaka i powiedziała:
- Przy tobie łatwiej mi jest być odważną.
Po tych słowach, pocałowała go delikatnie w usta. Zadowolony Maciek oddał jej pocałunek, dotykając dłonią jej policzka i gładząc go z czułością. Kreska, przez której ciało przeszły słodkie dreszcze i iskierki rozkoszy, pogłębiła pocałunek, a potem Maciek przejął inicjatywę i bardzo delikatnie obrócił się tak, aby się na niej położyć w sposób wygodny dla ich obojga. Kreska pozwoliła mu na to, lekko go na siebie pociągając, kiedy zauważyła, co on robi. Już po chwili Maciek leżał na niej, całując ją bardzo namiętnie, a ona dotykała zachłannie jego ramion i głowy, z miłością oraz czułością oddając mu pocałunki. Maciek poczuł wówczas przepływ śmiałości i delikatnie zaczął dotykać jej ud, które ona ustawiła w taki sposób, aby mógł je swobodnie pieścić. Potem, aby nabrać powietrza, oderwać się od jej ust, po czym zachwycony zaczął składać pocałunki na jej ramionach, na piersiach oraz na brzuchu, rozkoszując się tą cudowną chwilą. Kreska pozwalała mu na to, mrucząc przy tym zadowolona i dotykając jego ramion. Kiedy jednak chciał zsunąć z niej majtki, przytrzymała je lekko i szepnęła:
- Nie... Nie teraz, proszę.
Maciek nieco zawiedziony, ale wciąż podniecony, położył się na niej i znowu czule pocałował jej usta.
- Proszę, zgódź się. Tak działasz na mnie.
- Wiem, ale jeszcze nie teraz. Mówiłam ci, jeszcze nie jestem gotowa.
- Ale pomyślałem, że może teraz jesteś.
- Na to jeszcze nie. Ale mogę dać ci całą resztę. Jeśli chcesz.
Maciek spojrzał na nią uważnie, a oczy zabłyszczały mu z pożądania.
- Całą resztę?
- Całą resztę - potwierdziła Kreska, uśmiechając się słodko - To będą takie słodkie ćwiczenia. Oboje przecież nie umiemy jeszcze w tej sprawie za wiele.
- Tak, masz rację. A powinniśmy umieć.
- A jeśli mamy umieć, musimy ćwiczyć.
- Racja. A więc poćwiczmy.
Kreska uśmiechnęła się delikatnie. Była szczęśliwa, że Maciek ją rozumie i nie naciska na nią w tej kwestii. Widziała po tym, iż chłopak ją szanuje, a to było przecież zawsze ważne uczucie, będące częścią niezbędną prawdziwej miłości. Co prawda, Maciek nie powiedział jej, że ją kocha, ale wyraźnie jej to okazywał. Teraz tylko musi powiedzieć, że ją kocha i być przy tym całkiem szczery, a zyska wraz z jej sercem również ten największy skarb. Póki jednak tego nie zrobi, nie może mu go ofiarować. Musi mieć pewność, że on ją kocha. Poza tym... Dzisiaj naprawdę się jeszcze nie czuła na siłach. Pozwoliła jednak na to, żeby pieścił całe jej ciało, aby wprowadził ją w tę cudowną sztukę prawdziwej miłości, oczywiście w sposób spokojny i bez pośpiechu. Bardzo chciała, aby był jej pierwszym, jednak też nie chciała się z tym spieszyć. A jego reakcja dowodziła, że chociaż płonie, nie był w stanie jej do niczego zmusić, co było wielkim plusem w jej oczach. Dlatego też bez wahania poddała mu się prawie całkowicie, poza w tej jednej sprawie, w której mu jeszcze nie mogła ulec. Miała nadzieję, że na pierwszy raz Maćkowi to wystarczy i nie zawiodła się. Maciek z wielką rozkoszą pieścił jej ciało, okrywał je pocałunkami, czule dotykał i pieścił, pokazując, jak bardzo mu się ona podoba. Potem ponownie się na niej położył i pocałował z rozkoszą jej usta, a następnie zaczął się bardzo delikatnie ocierać kroczem o jej krocze. Wywołało to ogromne podniecenie u Kreski, która objęła chłopaka za szyję i wygodnie rozłożyła nogi, zginając je lekko w kolanach, aby mu było wygodniej.
- Obejmij mnie nóżkami - wyszeptał zmysłowo na jej uszko Maciek.
Widział taką scenę w jednym filmie, na który poszedł kiedyś z Piotrem, gdy był jeszcze nieletni i mógł oglądać takie filmy z takimi scenami jedynie wówczas, kiedy towarzyszył mu ktoś dorosły. Zapamiętał ją sobie i bardzo chciał ją kiedyś zrealizować z tą ukochaną, kiedy przyjdzie na to czas. Czuł, że teraz jest na to pora i ucieszył się, że Kreska spełniła jego życzenie. Oplotła słodko swoimi zgrabnymi nóżkami jego biodra i poczuła, że tak jest o wiele przyjemniej ocierać się o siebie nawzajem. Poddawała się tej rozkoszy, poruszała lekko swoimi biodrami, aby dać większą przyjemność Maćkowi. Oboje więc ruszali się w rytmie tego słodkiego uczucia, które ich połączyło i robili to tak długo, aż ciało Kreski przeszedł jakiś ogromny dreszcz, niesamowicie przyjemny i o wiele większy niż te poprzednie. Jej palce dziko zacisnęły się wówczas na ramionach Maćka, oczy jej się zamknęły, co zwiększyło tylko doznania, po czym z jej ust wydobył się głuchy krzyk:
- Maciusiu... TAK!
Nie chciała krzyczeć, aby ktoś ich nie usłyszał, choć bardzo tego chciała. Ale i tak czuła się cudownie i po wszystkim opadła delikatnie na pościel, mrucząc przy tym zmysłowo i przyciągając do siebie Maćka.
- Dziękuję ci... Dziękuję... - wyszeptała.
- Za co, Janeczko? - spytał czule Maciek.
- Że mnie rozumiesz. Że nie naciskałeś. Że zadowoliłeś się tym, co mogłam ci dać - odpowiedziała mu delikatnie Kreska, dotykając jego twarzy - Nigdy nie było mi tak wspaniale. Ale Maciusiu...
- Tak, Janeczko?
- Naprawdę ty i Matylda nigdy...
Maciek parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał. Popatrzył jej czule w oczy, po czym powiedział:
- Masz moje słowo. Nigdy, przenigdy nie byłem z nią tak, jak z tobą. Jesteś pierwszą dziewczyną, z którą przeżyłem coś takiego.
- Naprawdę?
- Bardzo naprawdę.
Kreska z radości pocałowała go ponownie, po czym położyli się oboje na boku, kontynuując pocałunek i dotykając się przy tym, aż poczuli zmęczenie i nie mogli już tego kontynuować, choć bardzo im się to podobało. Musieli pójść spać, więc Kreska wtuliła się mocno w silne i męskie ramiona swojego ukochanego, w których to ramionach marzyła, aby się znaleźć od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczyła. Wdychała zachłannie jego zapach, rozkoszowała się tym, jak cudowna w dotyku jest jego skóra i jak wspaniale się czuje, gdy może być z nim teraz.
Maciek też czuł się wspaniale. Kreska była cudowna. Nie sądził kiedyś, że ona może taka być. Przecież od początku ich znajomości zachowywała się wobec niego jak wobec kumpla, nazywała go „starym półgłówkiem”, przeklinała w jego obecności i była dość szorstka. Dopiero ta jedna chwila, gdy zobaczył ją zapłakaną po tym, jak jej dziadek dostał zawału, zmieniła ich relacje. Sprawiła, że zobaczył ją z zupełnie innej perspektywy, takiej miłej, dziewczęcej i wrażliwszej. Zobaczył w niej prawdziwą istotę płci pięknej i miał wielki żal do siebie, że nie dostrzegł jej wcześniej pod maską, którą na siebie nakładała, aby go zmylić. Od tamtej pory nie dał sobie wmówić, że Kreska jest szorstką i dziwną w obyciu kumpelą, a i ona przestała przed nim taką udawać. Teraz oboje zaczęli być ze sobą szczerzy, co oczywiście pomogło ich relacjom. I na pewno będzie dalej pomagać. Ich relacje uległy metamorfozie, podobnie jak sama Kreska, a właściwie Janina Krechowicz, gdyż przecież to nią była dla Maćka. Nie była już Kreską, czasami jeszcze w myślach ją tak nazywał, jednak od czasu, gdy poznał w niej wrażliwą i dobrą dziewczynę, mówił do niej „Janeczko” i tak też zwykle o niej myślał, jak o Jance, nie jak o Kresce. I chciał, aby już na zawsze nią pozostała, aby pozostała Janeczką, dziewczyną dobrą i wrażliwą, inteligentną oraz sympatyczną, która mówi do niego „Maciusiu”, a nie „Stary półgłówku”. O wiele milej było być Maciusiem aniżeli Półgłówkiem i to jeszcze starym. Można zatem tak powiedzieć, że nie tylko Kreska uległa metamorfozie w Jankę. Również on uległ metamorfozie z Półgłówka w Maciusia. A ich relacje uległy słodkiej metamorfozie ze zwykłego koleżeństwa w coś znacznie więcej. A wszystko dzięki jednej chwili, która wszystko zmieniła na lepsze.
Maciek i Kreska spali przytuleni do siebie w kilku pozach. Raz ona leżała z nim na łyżeczkę, innym razem przez sen okręciła się na bok i wtuliła się w niego przodem, potem na rano, gdy się na chwilę obudzili i lekko ścierpli, zmienili pozę do spania i powrócili do snu w taki sposób, że Maciek leżał na plecach, a Kreska słodko wtuliła się w jego bok. Tak spali aż do około ósmej rano. Wtedy to oboje już uznali, że dość długo spali i powinni powrócić do rzeczywistości. Trudno jest jednak to zrobić, gdy się leży z bliską sobie osobą prawie nago i możecie się oboje do siebie mocno tulić i rozkoszować wzajemną bliskością. Jednak nawet i to musi kiedyś się zakończyć, gdy zacznie się dzień, więc Kreska powoli wydostała się z objęć Maćka i pocałowała go czule w usta.
- Zrobię nam śniadanie. Zostaniesz?
- Oczywiście. Mam ci pomóc? - spytał czule chłopak.
- Nie, zostań. Jesteś w końcu gościem. Ja zrobię śniadanie.
Po tych słowach, dziewczyna założyła szlafrok i poszła do kuchni. Maciek więc ponownie się położył i usłyszał, jak jego sympatia słodko sobie podśpiewuje pod nosem jakąś piosenkę, prawdopodobnie Kory, do których to ostatnio posiadała ogromną słabość. Gdy posiłek był już gotowy, Kreska wróciła do pokoju, zrzuciła szlafrok i zwinnie wsunęła się pod kołdrę tuż obok chłopaka, całując go czule w policzek.
- Smacznego - powiedziała.
Oboje zaczęli jeść, wpatrując się w siebie zachwyceni. Rozkoszowali się tym, że mogą to robić swobodnie i bez krępacji, patrząc sobie przy tym w oczy, przez co kilka razy ubrudzili sobie podróbki i poplamili nieco pościel, jednak nie przejęli się tym specjalnie. Ostatecznie przecież takie rzeczy zdarzają się często zakochanym w sobie młodym ludziom.
Po wszystkim, Maciek i Kreska ubrali się i razem pozmywali naczynia, aby potem swobodnie pójść odwiedzić w szpitalu profesora Dmuchawca. Dziewczyna nie darowałaby sobie, gdyby poddając się miłości, zupełnie zapomniała o swoim dziadku, chociaż ten czuł się już dużo lepiej. Nie mogłaby zapomnieć o człowieku, który zajął się nią po śmierci jej rodziców, dlatego postanowiła sobie codziennie odwiedzać go w szpitalu, aż do chwili, kiedy wreszcie będzie mógł go opuścić. Bardzo też ją cieszyło, że Maciek nie zostawia ją z tym wszystkim samej i wraz z nią idzie odwiedzić dziadka w szpitalu. Widać było, że traktuje on jej problem tak samo poważnie, jak ona sama. To był dla niej kolejny pozytyw w jego osobie.
Wizyta w szpitalu była bardzo przyjemna, zwłaszcza, że przecież profesor już się czuł dużo lepiej i lekarze byli pewni, iż niedługo wyjdzie, to była kwestia tylko kilku dni, przez które chcieli dokonać jeszcze kilku niezbędnych badań, aby się upewnić, czy mogą go bezpiecznie i z czystym sumieniem wypuścić do domu. To wszystko sprawiało, że profesor był bardzo zadowolony, podobnie zresztą jak jego wnuczka i jej towarzysz, którzy bardzo się cieszyli z takiego obrotu spraw.
- Zobaczycie, niedługo powrócę do domu i znowu cała kamienica na ulicy Roosevelta 5 będzie musiała znosić moje humorki - żartował sobie Dmuchawiec.
- Oj, dziadku. Jestem pewna, że cała kamienica tylko o tym marzy - odparła na to Kreska.
- A jak już pan wróci, zrobimy małe przyjęcie na pana cześć - zaproponował Maciek - Jeżeli oczywiście tylko pan zechce.
- Maciusiu, nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Dziadek przecież nie może się przemęczać - zauważyła z niepokojem Kreska.
Czesław Dmuchawiec był jednak innego zdania.
- Przeciwnie, to jest bardzo dobry pomysł. Bardzo chcę, żebyście zrobili jakąś małą bibkę, jak to nazywali w czasach mojej młodości, z okazji mojego powrotu.
- Ale dziadku, twoje serce...
- Wnusiu, mojemu sercu mi nie zaszkodzi, jeżeli popatrzę, jak się wszyscy dobrze bawicie w moim towarzystwie. Nikt mi przecież nie każe tańczyć z wami jakiś waszych dzikich tańców, zresztą i tak ich nie znam. Jedyny dziki taniec, jaki znam, to charleston, ale to było dawno temu, gdy go tańczyłem. Ja będę po prostu dobrze się bawił w waszym towarzystwie. Zresztą o tym wszystkim pomówimy, jak już wyjdę ze szpitala. Na razie jestem tutaj, a wy możecie swobodnie korzystać sobie z mojej nieobecności, bo nie wiem, jak długo się nią nacieszycie.
- Dziadku, proszę... - westchnęła Kreska i lekko spłonęła rumieńcem.
- Proszę was. Przecież nie urodziłem się wczoraj - zachichotał profesor - Wy jesteście młodzi, zakochani w sobie, macie całe mieszkanie dla siebie. Korzystajcie więc z tego, póki możecie. Potem będzie nieco trudniej, bo ja też tam będę.
Maciek i Kreska rozmawiali jeszcze przez chwilę z profesorem, potem zaś przyszła pielęgniarka, aby podać leki pacjentowi i oboje musieli już opuścić salę, ale obiecali, że przyjdą następnego dnia. Potem wrócili do domu, a kiedy tam się znaleźli, to pożegnali się i obiecali zobaczyć wieczorem. Wrócili następnie każde do swoich mieszkań, jednak nie dane im było spokojnie spędzić tego dnia, gdyż znowu ktoś miał wobec nich pewne plany.
Wszystko zaczęło się wtedy, gdy w mieszkaniu Ogorzałków zadzwonił nagle telefon. Piotr podszedł do stolika, na którym on się znajdował i odebrał go.
- Słucham, Piotr Ogorzałko.
- Cześć, Piotrusiu. Jak się miewasz? - odezwał się w słuchawce czyjś męski głos.
Piotr rozpoznał go bez trudu. Nie sprawiło mu to jednak przyjemności.
- Witaj, Eugeniuszu - powiedział ponuro.
- Witaj, Piotrusiu. Cieszę się, że cię zastałem - rzekł wesoło pan Jedwabiński - Miałem nadzieję, że odbierzesz. Dawno cię już nie widziałem, że o słyszeniu tu już nie wspomnę. Co u ciebie słychać, przyjacielu?
- Nic wielkiego. Pracy szukam. To ostatnio moje hobby, wiesz?
- Wiem, przykra sprawa. Gdybym mógł ci jakoś pomóc...
- Dziękuję, to nie jest konieczne - przerwał swemu rozmówcy z lekką irytacją w głosie Piotr - Czy to wszystko, czy masz jeszcze jakąś sprawę?
Eugeniusz Jedwabiński był wyraźnie zawiedziony całą tą sytuacją. Nie chciał jednak dać po sobie tego poznać, dlatego nie rozwijał tego tematu.
- Słuchaj, stary. Mam do ciebie pewną prośbę.
- Jaką? Znowu chodzi o Aurelię?
- Owszem. Mieliśmy z nią dzisiaj iść do opery na „Straszny dwór”, ale wiesz, znowu zaszły małe zmiany planu.
- Aha, rozumiem. Co tym razem? Polowanko czy bal dla elity socjalistycznej władzy ustawodawczej?
Eugeniusz Jedwabiński westchnął delikatnie. Piotr Ogorzałko wciąż miał mu za złe należenie do partii i zawieranie coraz bliższych relacji ze swoim szefem.
- To bez znaczenia - powiedział po chwili - Muszę tam się zjawić i to z Ewą. Nie możemy więc iść do opery z Aurelią. Moglibyście wy tam iść?
- Moglibyśmy, choć nie wiem, czy ja będę mógł. Kiedy to przedstawienie?
- Dzisiaj, o ósmej wieczorem.
- Jestem już na tę godzinę umówiony. Nie będę mógł pójść.
- Szkoda. A twój brat i ta jego koleżanka? Bardzo fajna dziewczyna, tak swoją drogą. Jak tam jej na nazwisko? Krechowiak?
- Krechowicz. Janina Krechowicz.
- Aha. Niech będzie i Krechowicz. Bardzo miła dziewczyna. I chyba bardzo lubi twojego brata.
- Sam to zauważyłem.
- To może oni by poszli z Aurelią?
- W sumie... To dobry pomysł. Tylko nie wiem, czy Janka się zgodzi.
- Zapytaj ją, a się dowiesz. Tak czy siak, my po siódmej wychodzimy. Weźcie więc wpadnijcie po Aurelię i po bilety do opery o siódmej wieczorem, zanim my będziemy musieli wyjść. Dobrze?
- W porządku, wpadniemy po nią. Ale osobiście uważam...
- Super, jesteś wielki. To trzymajcie się. Nie mogę dłużej gadać, bo mam dziś kilka spraw do załatwienia. Wpadnijcie więc po małą o siódmej. Trzymajcie się. Cześć i do zobaczenia.
Po tych słowach, Eugeniusz Jedwabiński odłożył słuchawkę, a Piotr załamany usłyszał tylko trzask i buczenie w telefonie, co oznaczało, że połączenie zostało już zakończone. Odłożył więc słuchawkę na aparat i powiedział:
- Dureń jeden. Myśli, że jestem niańką dla jego dziecka? Albo może, że mój brat i jego dziewczyna będą ją wychowywać za niego i jego żonę? Musze sobie z nim kiedyś o tym porozmawiać. Uwielbiam tę małą, ale dziecko muszą wychować rodzice, nie obcy ludzie.
Z miejsca przyszła mu myśl o tym, że rodzice jego i Maćka też nie byli pod względem wychowywania dzieci jakimś wielkim autorytetem. Ostatecznie jakoś więcej im w głowie było nawracanie świata na demokrację, aniżeli dbanie o obu swoich synów. Piotr nie podważał ich idei i tego, w co wierzą, ale mimo wszystko mogliby wykazać więcej inicjatywy, przynajmniej w kwestii Maćka, który jako ten młodszy bardziej potrzebował ich wsparcia. On sam był już dawno dorosły, a co za tym idzie, nie musiał mieć rodziców wychowujących go. Ale Maciek zasługiwał na to, aby posiadać zarówno ojca, jak też i matkę i to w domu, a nie w więzieniu, w którym jeszcze nie wolno było nikogo odwiedzać. Ale cóż... Widocznie zmiana świata na lepsze wymagała ofiar. Szkoda tylko, że często z osób nam najbliższych.
Po rozważeniu sobie tego wszystkiego w głowie, Piotr poszedł do Maćka, aby mu powiedzieć o tym, czego się właśnie dowiedział. Maciek oczywiście nie był wcale zachwycony z tego, że znowu Aurelia zostaje im podrzucona, podczas, gdy jej rodzice bawili się w najlepsze z elitą. Nie, żeby nie chciał się zajmować małą, ale to przecież nie oznaczało, żeby miał wykonywać za Jedwabińskich to, co było ich śmierdzącym obowiązkiem. Nie omieszkał tego powiedzieć Piotrowi, który się z nim całkowicie zgodził, potem jednak, uspokoiwszy się nieco, zadzwonił zaraz do Kreski, aby ją o tym poinformować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 21:57, 29 Sty 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Wto 19:47, 22 Cze 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania 3

Subtelna scena lekko erotyczna. Ciała Maćka i Kreski powoli uczą się siebie.
Zabawne są te pytania Kreski ile Maciek miał dziewczyn ,jakby przeszłość miała znaczenie. Prawdziwa miłość jest tu i teraz ,a nie lista jego zauroczeń może jeszcze z czasów przedszkola.
Nie dziwię się ,że Piotr jest lekko wkurzony na Eugeniusza. Eugeniusz powinien zająć się w końcu własnym dzieckiem ,a nie jeździć na polowania z ministrem Zawodnym. Obcy ludzie nie wychowają za Jedwabińskich dziecka.
Czy nie zdają sobie sprawy ,że robią dziecku krzywdę? Za kilka lat gdy będą chcieli z dzieckiem porozmawiać ,to dziecko nie będzie chciała ich znać ,bo nie ma z nimi żadnych wspólnych wspomnień.
Żal mi tej małej.







Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 20:03, 22 Cze 2021, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 2:47, 25 Cze 2021    Temat postu:

Cieszę się, że podobał Ci się rozdział. Mnie się podobają zdjęcia z Twojej recenzji. To ostatnie szczególnie podniecające Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 2:52, 25 Cze 2021    Temat postu:

Rozdział XXVIII - To nie jest tombak
Maciek umówił się z Kreską przed wejściem do opery. Dziewczyna poprosiła go o to, aby tam właśnie na nią zaczekał. Tam, a nie w jej mieszkaniu, ponieważ chciała mieć dość czasu na to, aby się przygotować, poza tym uznała, że ciekawiej będzie, jeśli sprawi Maćkowi niespodziankę i pojawi się przed nim w jakieś ładnej kreacji przed samym budynkiem opery. Byłaby to niespodzianka przygotowana w stylu starych, dobrych filmów, które bardzo lubiła, dlatego nie mogła oprzeć się pokusie, aby tak właśnie zrobić.
Młody Ogorzałko zaakceptował pomysł dziewczyny, choć uważał, że jest to z jej strony zupełnie niepotrzebne. Wiedział też dobrze, iż Kreska może mieć małe problemy z doborem kreacji, ponieważ ostatnimi czasy im się nie przelewało. Ona i jej dziadek mieli dość pieniędzy, aby żyć, w końcu Dmuchawiec miał uczciwie zapracowaną emeryturę, ale nie było jej znowu aż tak wiele, aby stać ją było na kupno jakieś wystrzałowej kiecki. Zresztą Maciek wcale nie oczekiwał po Kresce, że założy właśnie coś takiego. Chciał tylko, aby po prostu przyszła ładnie ubrana i dobrze się z nim bawiła. Poza tym sam też nie spał na pieniądzach i wiedział aż za dobrze, jak to jest, kiedy trzeba nieco oszczędzić. Zresztą on sam jakoś nigdy nie wydawał za dużo na siebie, a zwłaszcza jeżeli chodziło o ciuchy, więc nie widział potrzeby, aby nie wiadomo jak się stroić. Ubrać elegancko, to i owszem, ale zaraz kupować sobie nowe ciuchy rodem z Mediolanu czy Paryża? Lekka przesada. To by było już szpanowanie, popisywanie się, na które i tak nie bardzo byłoby go stać, a gdyby nawet, to i tak nie chciałby się w to bawić. Jako osoba wręcz chronicznie nienawidząca wszelkiego fałszu oraz zakłamania, nie umiałby popisywać się przed innymi, nosząc na sobie coś, co mu się nie podobało. A jemu jakoś niesamowicie eleganckie ciuchy z importu nie przypadały do gustu. Był też na bakier z modą, dlatego też nie ubierał się nigdy w dżinsy z Peweksu oraz eleganckie koszule w kratę, aby się podobać płci pięknej lub komukolwiek. Gdyby nawet miał ku temu możliwość, a jak wiemy, nie miał jej, nie robiłby tego, gdyż po prostu nigdy nie ulegał modzie. Nosił tylko i wyłącznie to, w czym mu było wygodnie i w czym się dobrze czuł. Miło mu było, że Kreska też wychodziła z tego samego założenia i nie ulegała modzie na noszenie dżinsów, tylko zawsze nosiła sukienki lub spódniczki, choć może nie najlepszej jakości, bo z powodów swoich problemów finansowych nie mogła kupić sobie lepszych ciuchów, a stare po prostu wyrzucić. Stać by ją było jednak na kupienie choćby używanych dżinsów, ale tego nie robiła. Wolała swój dziewczęcy styl i to był wielki plus w oczach Maćka.
- Mam tylko nadzieję, że nie wyda reszty swoich pieniędzy na jakąś super kieckę z Monako czy innej tam stolicy mody - powiedział sam do siebie, kiedy się szykował przed lustrem do wyjścia - Nie darowałbym sobie tego, gdyby przeze mnie i przez to, że idzie ze mną na przedstawienie, miała ponosić niepotrzebne koszty. Byleby wyglądała ładnie, to będzie w zupełności wystarczyć.
Przyszło mu do głowy, że ładnemu we wszystkim jest ładnie i Kreska, nawet gdyby przyszła w worku na ziemniaki, dla niego wyglądałaby uroczo, zwłaszcza, jakby do tego wszystkiego dodała swój czarujący uśmiech, który coraz bardziej mu się podobał i wywoływał w nim niesamowicie pozytywne emocje.
- Dobra, już powinieneś iść, bo za niedługo siódma - zwrócił mu uwagę Piotr, który stanął w progu pokoju swego brata - Musicie z Janką odebrać Aurelię.
- Owszem, pora by już była - stwierdził Maciek i poprawił sobie delikatnie kołnierzyk swojej białej, zapinanej na guziki koszuli, która doskonale pasowała do czarnego stroju, jaki chłopak miał na sobie - Jak wyglądam, braciszku?
- Jak stróż w Boże Ciało - rzucił dowcipnie Piotr - Ale Jance powinieneś się spodobać.
- To najważniejsze - odpowiedział na to młodszy z braci - To ja idę. Pewnie zostanę na noc u Janki, więc nie musisz mi zostawiać kluczy.
- W razie czego prześpij się na wycieraczce. Jest wygodna - zachichotał Piotr.
- Dzięki za radę. Zapamiętam - powiedział wesoło Maciek.
Następnie zaśpiewał sobie radośnie:

Nie ma niewiast w naszej chacie.
Ani jednej, ani pół.


- I bardzo słusznie - stwierdził ironicznie Piotr - Jeszcze mi tego brakowało, aby mi jakaś baba przestawiała meble razem ze mną z kąta w kat, nazywając to w dodatku robieniem porządków.
- Ale czasami kobieta się przyda w domu, prawda? A zwłaszcza taka Gabrysia Borejko - zauważył dowcipnie Maciek.
- Pani Pyziak, chciałeś powiedzieć - poprawił brata Piotr ponurym tonem - To jest pani Januszowa Pyziakowa, jakby powiedzieli w czasach Orzeszkowej i weź o tym nie zapominaj. Ona ma męża. Zapamiętaj to sobie bardzo dobrze.
- Dobra, niech ci będzie - zgodził się z nim Maciek, który nie miał ochoty na żadne awantury - Ale i tak uważam, że byłaby najlepszą żoną dla ciebie.
- A to dlaczego?
- Nie zrzędziłbyś tyle.
Po tych słowach, Maciek wyszedł z mieszkania, a następnie z kamienicy, aby zaraz potem skierować swoje kroki w kierunku domu, w którym mieszkali Aurelia i jej rodzice. Ponieważ nie było to daleko, bardzo szybko dotarł na miejsce, a gdy już tam się znalazł, to wszedł do środka, znalazł mieszkanie Jedwabińskich i od razu zapukał do jego drzwi.
- Proszę! - odezwał się czyjś głos, który Maciek rozpoznał jako głos matki Aurelii, czyli Ewci Sopel, jak ją nazywali uczniowie.
Chłopiec nacisnął klamkę i otworzył sobie drzwi, wchodząc jednocześnie do środka. Nie zdążył się jednak rozejrzeć dookoła w poszukiwaniu gospodarzy, kiedy nagle pewien piskliwy głosik zawołał go po imieniu, a następnie coś prędkiego jak strzała pomknęło w jego kierunku i nim się spostrzegł, ujęło go mocno za nogi i bardzo czule się w nie wtuliło. Chłopak spojrzał w dół i uśmiechnął się delikatnie, gdyż zobaczył, że tym kimś była Aurelia. Dziewczynka sięgała mu zaledwie do pasa, więc z tej racji nie mogła doskoczyć do jego szyi, ale za to zachwycona tuliła się teraz do jego nóg. Chłopak pogłaskał delikatnie Aurelię po głowię i przykucnął obok niej, mówiąc:
- Gotowa na wyjście do opery?
- No pewnie! - odpowiedziała mu radośnie dziewczynka, klaszcząc przy tym słodko w dłonie - Zobacz, już jestem gotowa. Ładnie mi?
To mówiąc, Aurelia obróciła się szybko dookoła własnej osi, prezentując w ten sposób w całej okazałości swoją błękitną sukienkę z białymi dodatkami.
- I jak? - zapytała ponownie dziewczynka.
- Wyglądasz prześlicznie, Aurelko. Będziesz królową balu - odpowiedział jej Maciek całkowicie szczerze.
Dziewczynka rzeczywiście wydawała mu się niesamowicie urocza i bardzo śliczna w swojej kreacji wyjściowej. Oceną swoją wywołał radość u małej, przez co ta klasnęła ponownie w dłonie i rzuciła mu się na szyję, ściskając go bardzo mocno i całują w oba policzki, wprawiając tym Maćka w radosny nastrój. Humor jednak mu lekko zelżał, kiedy tylko w pokoju pojawili się rodzice Aurelki, ubrani już w stroje wyjściowe. Byli eleganccy, jednak w ich ubiorze Maciek dostrzegł coś innego niż w stroju dziewczynki. Aurelia bowiem w swoim stroju wyglądała po prostu ślicznie, gdyż jej uroda połączona była ze szczerością i prostolinijnością. Aurelia po prostu chciała się podobać Maćkowi oraz innym swoim przyjaciołom. Chciała również miło spędzić z nimi czas, a jej strój pokazywał, że chce dobrze się z nimi bawić. Strój jej był prosty i sympatyczny. Stroje jej rodziców były modne, ale też dosyć pompatyczne i mało szczere. Widać było, że osoby, które je nosiły, chcą się tak bardzo podobać osobom, którym będą towarzyszyć, iż są gotowe robić z siebie kolorowe i głupie papugi. Ich stroje nie sprawiały im przyjemności, z kolei zaś ich córka była swoim strojem bardzo zachwycona i szczęśliwa z jego powodu. Różnice, jakie istniały pomiędzy tymi dwoma skrajnymi poglądami były ogromne i Maciek, jako osoba oczytana i dosyć wrażliwa, dostrzegł takie rzeczy bez trudu. Oczywiście w swoich obserwacjach mógł się mylić, ale...
- Witaj, Maciek - powiedział serdecznym tonem Eugeniusz Jedwabiński.
Z jego głosu biła szczerość, czego o jego stroju powiedzieć się już nie dało.
- Witam. Ja po Aurelię. Widzę, że jest gotowa - odpowiedział Maciek.
- Owszem, jest już gotowa. To w końcu moja córka, Ogorzałko - odparła na to Ewa Jedwabińska.
Jak zwykle, mówiła do niego po nazwisku, jak do każdego swojego ucznia i to bez względu na to, czy miała do czynienia z nim w szkole, czy poza nią.
- Ewie chodziło o to, że nasza córka zna wartość czasu i wie, jak uszykować się na czas. Jest punktualna - wyjaśnił życzliwszym tonem Eugeniusz.
- Jak państwo widzą, ja również - odpowiedział na to Maciek.
- Też widać jesteś dobrze wychowany - powiedział na to ojciec Aurelii - Jaka szkoda, że Piotr nie mógł z wami pójść.
- Też tego żałuję, ale co poradzisz? Ma swoje sprawy do załatwienia.
- Rozumiem. No cóż, mam nadzieję, że wziąłeś zamiast niego swoją uroczą przyjaciółkę, z którą u nas byłeś.
- Urocza? Krechowicz? - prychnęła z lekką kpiną Ewcia Sopel - Nie znam w mojej klasie bardziej hardej sztuki.
- Hardej? Z tego, co mi mówiłaś, ona jest bardzo spokojna i małomówna. Nie mówi nic, poza odpowiedziami na twoje pytania - zdziwił się mąż pani Sopel.
- Właśnie o to chodzi. Milczy i jedyne, co robi, to odpowiada mi spokojnie, w sposób opanowany i konkretny na moje pytania. Ale poza tym milczy. Nie bierze udziału w żadnej dyskusji, które urządzam w klasie.
- No i co w tym złego?
- Przecież to chyba oczywiste. Ona milczy, rozumiesz to? Milczy. A już sam Wielki Książę Konstanty miał powiedzieć, że milczenie oznacza pogardę. I to jest niestety, wielka prawda. Ja wiem, że ta dziewczyna okazuje mi pogardę, podobnie jak i duża część uczniów, ale inni się jeszcze angażują, nawet kłócą się ze mną. Ale nie ona. Bo ona jest na to za mądra. I nazbyt harda. Dlatego wiem, że mną gardzi i to bardziej niż inni. Dlatego, Ogorzałko, nie najlepiej dobierasz sobie towarzystwo.
Maciek nie odpowiedział na ten zarzut ani słowa. Patrzył tylko ze złością w oczy kobiety, która mogła wyczuć, że i on także swoim milczeniem i spojrzeniem na swój sposób okazuje jej pogardę. Zmieszało ją to lekko, po czym odparła:
- Ale pora już iść. Nie traćmy czasu. Mamy swoje obowiązki, a wy musicie zdążyć przyjść do opery, aby zająć swoje miejsce. Niby to są one rezerwowane, ale kto to tam wie, jak to pospólstwo bez choćby grama wykształcenia traktuje innych ludzi i należne im miejsca? Lepiej nie ryzykować.
Po tych słowach, Ewa Jedwabińska podała chłopakowi trzy bilety do opery, patrząc na niego wyzywająco.
- Wybacz, że nie odprowadzimy was do opery, ale musimy już iść. Czekają na nas - powiedziała ponuro kobieta.
- Miłej zabawy życzymy - powiedział przyjaźnie jej mąż.
- Dziękuję, wzajemnie - odparł na to Maciek.
Schował bilety do kieszeni i wziął Aurelię za rękę, po czym wyszli oboje z domu, a za nimi zrobili to państwo Jedwabińscy, którzy ruszyli w swoją stronę.
- No cóż, idziemy - powiedział chłopak do swojej małej towarzyszki.
Dziewczynka lekko ścisnęła jego dłoń, będąc zadowolona, że może tak z nim iść. Czuła się bardzo zadowolona z tego faktu, bo zawsze chciała mieć starszego brata. Zazdrościła nieraz koleżankom, które miały takich i nieraz opiekowali się oni nimi. Poza tym fajnie było mieć kogoś w rodzaju rycerza, który będzie bronił swojej małej księżniczki przed różnymi smokami i innymi takimi potworami. Co prawda, Aurelia była za mądra, aby wierzyć w potworzy, ale rycerza zawsze miło było mieć. I czuła, że Maciek mógłby być jej rycerzem.
Maciek nie wiedział oczywiście o tym, co myślała sobie dziewczynka. Ale czuł, że bardzo ją lubi i kiedy tak zerkał niekiedy na jej uroczą postać, pomyślał, że cudownie by było mieć młodszą siostrzyczkę, oczywiście pod warunkiem, żeby była tak cudowna, jak mała Aurelia. A najlepiej, aby była właśnie nią. Wielu jego rówieśników narzekało na młodsze siostrzyczki, które biegają za nimi, podglądają ich, jak się całują z dziewczynami i opowiadają im ciągle jakieś swoje ploteczki ze szkoły, co zrobiła taka i owa koleżanka... Maciek z kolei wiedział, że oddałby tuzin starszych braci za jedną taką Aurelię. Nie oznaczało to, oczywiście, iż nie kochał Piotra. Przeciwnie, był mu on bliższy niż oboje rodziców razem wziętych, głównie dlatego, że mimo zainteresowania polityką interesował się także młodszym bratem i umiał mu mądre rzeczy wbić do głowy. O państwu Ogorzałko powiedzieć się tego już nie dało. Nie byli oni jakimiś złymi rodzicami, ale odkąd wciągnęli się w działalność tej chorej „Solidarności” i zaczęli nagle bawić się w naprawę świata, z Maćkiem nie mieli już tak dobrych relacji, co kiedyś. Można było powiedzieć, że konspiracja niemal całkowicie ich pochłonęła. Piotr zaś zawsze miał czas dla brata, dlatego był wręcz idealnym starszym bratem. Ale mimo wszystko bywał chwilami dosyć irytujący, zwłaszcza z tym swoim narzekaniem na cały świat i dlatego miło by było mieć również jakąś przeciwwagę w postaci uroczej młodszej siostrzyczki. Dlatego cieszył się, że mógł ją mieć w osobie Aurelii.
Z tymi myślami, chłopak dotarł pod budynek opery i zaczął uważnie patrzeć na jej wejście. Kręciło się tam już sporo ludzi, jedni wchodzili do środka, inni zaś czekali na kogoś, aby wraz z tymi osobami wejść na przedstawienie. Nigdzie nie było jednak Kreski. Postanowił na nią poczekać. Zaczął się wówczas rozglądać wokół siebie z nadzieją, że w końcu ją wypatrzy. Nigdzie jednak nie mógł jej dostrzec. Już się bał, iż dziewczyna nie przyjdzie, aż nagle ktoś delikatnie dotknął jego ramienia, po czym dobrze mu znany, słodki głos zapytał:
- Czekasz na kogoś?
Maciek odwrócił się za siebie i zauważył przed sobą Kreskę. Wyglądała ona w sposób po prostu oszałamiający. Miała na sobie piękną, zieloną sukienkę w takie jakby białe kwiatki. Jej włosy były pięknie uczesane, lekko miała je zarzucone na lewę ramię, co dodawało uroku jej osobie. Zamiast okularów o grubszych ramkach barwy bordo, jakie zawsze nosiła, teraz miała okulary o cieńszych ramkach, które były dwubarwne: czerwone i czarne. Maciek musiał przyznać, że wyglądała w nich po prostu prześlicznie.
- Tak, czekam na kogoś - powiedział chłopak, uśmiechając się życzliwie do dziewczyny, aby zamaskować lekkie zmieszanie jej oszałamiającym wyglądem - Na taką uroczą księżniczkę, która miała zaszczycić mnie i moją przyjaciółkę swoją obecnością podczas wizyty w operze.
- Chyba chodzi o ciebie - wtrąciła wesoło Aurelia.
Kreska zachichotała, rozbawiona tym wszystkim i poprawiła sobie niesforny kosmyk włosów, jaki opadł jej na czoło.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że wam się podobam.
- Oczywiście, jeszcze pytasz? - zachichotał Maciek - Naprawdę pięknie ci w tej sukience. To jakaś nowa?
- Tak. Sprawdzałam dzisiaj moje sukienki, ale są już w nie najlepszej jakości, a ja nie chciałam wyglądać okropnie. W końcu to wycieczka do opery.
- Więc sobie kupiłaś nową?
- No, nie do końca. Gabrysia mi pomogła.
- Gabrysia?
- No tak. Powiedziała mi, że skoro idę na ran... Znaczy na spotkanie z tobą, to muszę wyglądać naprawdę ładnie.
Zarumieniła się, ponieważ nie wypowiedziała słowa „randka”, a przecież tego słowa użyła Gabrysia, gdy pomogła jej dobierać strój. Kreska wolała jednak nie mówić o tym Maćkowi.
Prawda była taka, że rzeczywiście nie miała żadnej ładnej kreacji na wyjście do opery, dlatego też poszła do Gabrysi prosząc ją o pomoc. Liczyła, że pomoże jej ona w jakiś sposób doprowadzić choćby jedną z jej sukienek wyjściowej do dosyć zadowalającego stanu używalności. Może jakieś dodatki, może umiała też w jakiś domowy sposób przywołać trochę wyblakłe kolory albo w ogóle znała jakiś sposób na to, aby któraś z tych sukienek wyglądała na ładną.
Gabrysię zastała zasmuconą. Widać było, że pokłóciła się ona o coś ze swoim mężem, który tego samego dnia już zdążył wrócić z Australii. Oczywiście wcale to nie zdziwiło Kreski. Janusz Pyziak był przecież chyba w całej kamienicy na ulicy Roosevelta 5 znany jako mało przyjemna osoba, której zawsze łatwo przychodziło kogoś zranić jakimś nieprzyjemnym słowem. Najwidoczniej to właśnie się stało w czasie jakieś jego rozmowy z Gabrysią. Swoją drogą, ten gość miał tupet. Ledwie tutaj przyjechał, a już ją zaczął o coś wyzywać lub się czegoś uczepił, co zraniło jej uczucia. Faktycznie, kochający z niego mężuś, nie ma co.
Gabrysia jednak nie chciała, aby Kreska widziała jej smutek, dlatego na jej widok szybko się otrząsnęła i zapytała, czego dziewczyna sobie życzy. Gdy zaś ta wyjaśniła jej, o co chodzi, pani Pyziak spojrzała na nią uważnie, pomyślała przez chwilę i zapytała:
- Idziesz więc do opery z Maćkiem i Aurelią, tak?
- Właśnie - potwierdziła Kreska.
- I to jest wyjątkowa okazja?
- Tak.
- Wobec tego chętnie ci pomogę. Pokaż mi swoje sukienki.
Gabrysia poszła z Kreską do jej mieszkania i obejrzała garderobę dziewczyny, jednak uznała, że żadna z jej sukienek nie nadaje się do dzisiejszego wyjścia.
- Nie obraź się, ale one są znoszone. Ładne, ale teraz bardziej się nadają do codziennego użytku. Kolory poblakły i nic już im ich nie przywróci. Ty zaś musisz mieć naprawdę super strój.
- Ale nie stać mnie na niego. Dziadek nie ma za wysokiej emerytury. A ja, jak wiesz, dorabiam sobie nieco szyciem czapek i innych takich rzeczy dla dzieciaków z tej okolicy, a także na przerabianiu starych ciuchów na coś nowego. Zarabiam na tym trochę, ale nie tyle, żeby sobie kupić jakąś piękną sukienkę.
- Spokojnie, zostaw to mnie. Ja się tam nie znam na modzie, to już bardziej jest broszka Idy, ale wiem, jak wyglądać elegancko. Dlatego pomogę ci coś wybrać na dzisiaj.
- Ale przecież mnie nie stać.
- Mówiłam ci, żebyś zostawiła to mnie? Więc zostaw to mnie.
- Ale co, będziesz wydawać pieniądze na mnie?
- Weź już nie marudź - machnęła na to ręką Gabrysia - Mój mąż wrócił z całą masą forsy, którą chce przeznaczyć na jakieś dobre autko, ale nie wyda przecież na nie wszystkiego. Część więc tej kasy mogę wziąć na jakiś ważny cel. A nie znam obecnie bardziej ważnego celu niż pomoc tobie. Poza tym, lubię Maćka i nie chcę, żebyś chodziła z nim do opery ubrana byle jak. Musisz wyglądać najlepiej i to tak, żeby mu oczy wystrzeliły z orbit, gdy cię zobaczy. Wasza randka musi być udana.
- Ale to przecież nie jest...
- Nie szkodzi. Ale może być. To chodźmy.
Kreska chciała jakoś wyjaśnić Gabrysi, że przecież nie chodzi tu o randkę, ale ta nie chciała jej słuchać, tylko zabrała ją do sklepu z ubraniami i pomogła wybrać jej właściwą sukienkę. Następnie zapłaciła za nią, nie przyjmując do wiadomości protestów ze strony Kreski, którą następnie zabrała do sklepów z okularami.
- Te okularki, które nosisz, nie są złe, ale lepiej będzie, jeżeli zaczniesz nosić inne, takie o cieńszych ramkach. Będziesz w nich wyglądać bardziej uroczo.
Kreska z pomocą Gabrysi dobrała sobie okulary pasujące do jej lekkiej wady wzroku, która nawiasem mówiąc nie była zbyt duża, ale wymagająca niewielkiego wsparcia, stąd właśnie powód, dla którego nosiła okulary. Tym razem jednak, za radą Gabrysi, wybrała okulary o cieńszych ramkach, które były czerwone-czarne. Pani Pyziak oczywiście i za to zapłaciła, nie przyjmując do wiadomości faktu, że nie wypada tego robić, a na wiadomość, że Kreska czuje się zobowiązana zwrócić jej koszty zakupów, odpowiedziała:
- Miej udaną randkę z Maćkiem, a będę w pełni zadowolona. Tylko wiesz, nie bądź zbyt śmiała. Wiesz, co mam na myśli.
- Chyba się domyślam - zachichotała Kreska - Boisz się, że pójdę za radą Idy, prawda?
- Wiesz, nie zrozum mnie źle, Janko - powiedziała nieco zmieszana Gabrysia, starając się ubrać swoje myśli w odpowiednie słowa - Moja siostra to dobra osoba, tylko ma nieco zbyt swobodne podejście w kwestiach damsko-męskich i dlatego też... Sama rozumiesz. Zrobisz jak zechcesz, ale mam nadzieję, że nie chcesz iść za jej radą i szukać doświadczeń w tych sprawach.
Kreska parsknęła śmiechem, ubawiona niesamowicie tym stwierdzeniem.
- Spokojnie, Gabrysiu. Ida to jest fajna dziewczyna i ma ciekawe zasady, ale ja mam swoje własne i zamierzam się ich wiernie trzymać. Jej sposób życia raczej nie pasuje do mnie.
- To dobrze, uspokoiłaś mnie - powiedziała z ulgą Gabrysia, z uwagą patrząc na dziewczynę - Jestem pewna, że spodobasz się Maćkowi.
- Oczywiście. W końcu naga mu się podobałam, to na pewno spodobam mu się też ubrana.
Gabrysia zamarła ze zdumienia, gdy to usłyszała.
- Naga? Chcesz powiedzieć, że ty i on...
- Nie, ale widział mnie już nago i to kilka razy. Raz nawet pomagał mi się umyć, gdy brałam kąpiel. Wiesz, nie widzę najlepiej bez okularów i mam niekiedy problemy z myciem głowy, więc on mi pomógł.
- Pozwoliłaś, żeby on cię mył jak jakąś Kleopatrę? Czuję w tym rękę mojej siostry. A mówiłaś, że masz swoje własne zasady.
- W kwestii doświadczenia tak. Ale w kwestii ośmielenia chłopaka, to akurat się z nią muszę zgodzić. Zresztą Maciek był zadowolony.
- Tak, miałby nie być zachwycony? Chyba byłby głupi - mruknęła Gabrysia - Ale sądzę, że to trochę za śmiałe.
- Powiedziała ta, co spędziła całą noc u Piotra, który wygonił Maćka do mnie, aby nikt wam nie przeszkadzał.
Gabrysia zmieszała się lekko, syknęła na Kreskę, aby nie mówiła zbyt głośno, po czym zapytała konspiracyjnym tonem:
- Skąd wiesz, że spędziłam z nim noc?
- Właśnie się przyznałaś - zachichotała dziewczyna - Spokojnie, nie powiem. Ale moim zdaniem, powinnaś sama powiedzieć mężowi i odejść od niego. Po co się męczyć? Przecież go nie kochasz.
- Jak dorośniesz, to zrozumiesz pewne kwestie, jak chociażby takie, że nic nie jest takie proste, jak się może wydawać. A zwłaszcza sprawy uczuć. Póki się jest nastolatką, wszystko wydaje się proste. Ale wcale takie nie jest. Nie chcę cię urazić ani nic z tych rzeczy, ale póki nie jesteś dorosła, to nie zrozumiesz pewnych spraw.
- Jestem dorosła. 13 sierpnia kończę osiemnaście lat.
- Możliwe, ale póki co mamy lipiec, a więc do pełnoletniości jeszcze ci nieco brakuje.
- Wydaje mi się, że dojrzałość nie zyskuje się tylko z wiekiem.
- Ale przede wszystkim z nim. Chociaż masz rację, bo znam paru takich, co to są dorośli, a zachowują się jak banda niedojrzałych emocjonalnie dzieciaków. Jak choćby rodzice Aurelii. Wiecznie to biedne dziecko gdzieś po sąsiadach upychają. Nie, żebym nie lubiła tej małej, bo ją uwielbiam, ale sama chyba rozumiesz, że tak się dzieci nie wychowuje.
- Rozumiem.
Gabrysia uściskała ją serdecznie i powiedziała:
- Dobra, to szykuj się na wycieczkę, a ja wracam do swojego dziecka, które się już pewnie za mną stęskniło. I powodzenia życzę. Oby się wam udało. Chociaż wam, bo mnie... Nieważne.
Kreska była niesamowicie wdzięczna Gabrysi za tę pomoc, a kiedy widziała teraz reakcję Maćka na jej piękny ubiór, poczuła, że musi naprawdę odwdzięczyć się za to swojej przyjaciółce, ponieważ jej pomoc okazała się po prostu wspaniała. Nie tylko sprawiła, że Maciek był nią zachwycony, ale jeszcze wręcz nie odrywał od niej wzroku.
- To co? Idziemy? - zapytała po chwili Kreska.
- No tak, jasne - potwierdził wesoło Maciek i podał jej ramię, jak widział to nieraz na filmie.
Weszli całą trójką po schodach na górę, następnie zaś wkroczyli do środka. Młody Ogorzałko trzymał wówczas Kreskę po swojej lewej stronie, prowadząc ją pod ramię. Z kolei z prawej strony miał Aurelię, ściskając ją delikatnie za rączkę. Weszli do środka, gdzie zbierali się już ludzie, szykujący się na przedstawienie. Wejścia na balkony jeszcze nie były otwarte, dlatego trzeba było poczekać, aż je otworzą. Ten czas poświęcili na oglądanie ludzie wokół siebie.
- Ubrałaś się dzisiaj naprawdę pięknie. Gabrysia ma gust. Ty zresztą także - powiedział po chwili Maciek - Chociaż zdziwiło mnie to nieco.
- Co cię zdziwiło? - zapytała zainteresowana Kreska.
- Że się stroisz. Wiesz, w końcu jest kryzys, a on jest jak licho. Osłabia ludzi, a już zwłaszcza ich kieszeń. Coraz mniej się ludzi stroi. No, popatrz sama! Tamta dziewczyna przyszła do opery w dżinsach i golfie.
Kreska spojrzała na dziewczynę wskazaną przez Maćka i prychnęła z lekką pogardą.
- Tamta dziewczyna nie ma krzty wyczucia ani za grosz gustu. Kryzys to nie jest wymówka dla braku umiejętności pokazania się publicznie. Opera to jest coś jakby świątynia sztuki. Trzeba umieć się ubrać, gdy się tu przychodzi. Ta pannica tu chyba przyszła dla zabawy, a nie na przedstawienie. Równie dobrze mogła tutaj przyjść w szlafroku, bo jest kryzys. Albo przywlec kozę na sznurku.
Maciek zachichotał, ubawiony tą odpowiedzią, z kolei zaś Aurelia rozbawiła ich oboje jeszcze mocniej, przykładając sobie palce wskazujące do głowy i lekko imitując meczenie kozy.
- No proszę, nasz drogi Maciuś i jego harem - odezwał się nagle czyjś wredny głos.
Cała trójka obejrzała się za siebie i przed sobą ujrzała Matyldę Stągiewkę. Była ona ubrana w piękną sukienkę najnowszej mody, rodem z Mediolanu i barwy czerwonej. Suknia posiadała spory dekolt, podkreślający, że dziewczyna ma czym oddychać i wyraźnie nie tylko się tego nie wstydzi, ale wręcz lubi dźgać tym oto widokiem w oczy swoim rozmówcom. Na nogach miała różowe szpilki, a w dłoni niewielką torebkę kremowej barwy.
- Jak wy pięknie wszyscy wyglądacie - powiedziała bardzo jadowitym tonem - Przyszliście zobaczyć przedstawienie? Nie wiem, czy pasujecie tutaj. Tutaj tylko dorośli przychodzą, a nie małe dziewczynki i ich wielbiciele.
- Przynajmniej te dziewczynki są miłe - odparł na to złośliwie Maciek - I to bardziej niż zarozumiałe pannice w kieckach zza granicy. Myślisz, że kto ty jesteś? Matylda de La Mole?
- Nie, Stągiewka - powiedziała Matylda.
Kreska, która zrozumiała żart chłopaka, zasłoniła sobie oczy dłonią i zaśmiała się ironicznie. Nie mogła uwierzyć, że można być aż tak ograniczonym.
- To Stedhal - powiedziała gwoli wyjaśnienia.
- Nie, Stągiewka - powtórzyła Matylda z naciskiem.
- Chodziło o tego pisarza, Stedhala.
- A on mieszka w naszej kamienicy?
- Nie, bo on od dawna nie żyje.
- Jakie to straszne, że tylu ludzi ostatnio umiera.
Maciek popatrzył na nią załamanym wzrokiem. Zastanawiał się, co go też w niej mogło zachwycić? Jak mógł się zadurzyć w tak głupiej i pustej dziewczynie?
- Dobra, nieważne. Gadacie od rzeczy, a ja nie mam ochoty was słuchać. Ja tu przyszłam na przedstawienie, a nie wysłuchiwać waszych głupot - powiedziała po chwili dawna sympatia Maćka - Poza tym, mój kawaler na mnie czeka.
To mówiąc, odwróciła się i kiwnęła na kogoś palcem wskazującym. Po chwili zjawił się przy niej ubrany elegancko Jacek Lelujka.
- Jacuś? No proszę, to twój kawaler? - zapytała ironicznie Kreska - Muszę ci pogratulować dobrego gustu, Matyldo.
- No co? Ty mnie przecież nie chciałaś - odpowiedział szczerze Jacek - A ja nie zamierzam zabiegać o taką, która mnie nie chce.
- To zabiegaj sobie o taką, która używa cię jako nagrody pocieszenia. To jest rzeczywiście dużo lepsze - odparł na to złośliwie Maciek i podał on rękę Kresce, a drugą Aurelii - To co? Idziemy? Otworzyli właśnie wejście na balkony.
Chwilę później ruszyli wraz z innymi ludźmi w kierunku balkonów, ponieważ mieli miejsca na nich. Maćka to nie zdziwiło. Przecież kupowali te miejsca rodzice Aurelii, a oni zawsze musieli mieć wszystko, co najlepsze. Dlatego właśnie musieli sobie kupić miejsca na balkonie, bo tam właśnie najlepiej wszystko widać. I poza tym wiązało się to z faktem, że swego czasu Aurelia przyniosła im wstyd, kiedy raz sobie kupili miejsca na dole. Siedzieli wówczas w pobliżu orkiestry i dyrygent był łysy, zaś mała Aurelia nie mogła się powstrzymać i dotknęła lekko palcem jego łysiny, co oczywiście oburzyło dyrygenta i o mało nie wyproszono ich z opery. Od tego czasu uznali, że o wiele lepiej wynajmować miejsca na balkonie. Poza tym na dole siedziała głównie biedota. Ktoś, kto chciał się liczyć, brał miejsca na górze. Stąd pewnie wzięło się powiedzenie o patrzeniu na innych z góry.
Przedstawienie było piękne i bardzo podobało się całej trójce bohaterów, a zwłaszcza Maćkowi i Kresce. Aurelia nie do końca wszystko rozumiała, ale bardzo ją bawiły niektóre sytuacje, a zwłaszcza, kiedy jeden z bohaterów śpiewał w zbroi ze skrzydłami o tym, że nie chce mieć kobiet w domu, a potem sam się ożenił, tak jak i jego brat, głoszący wcześniej podobne obietnice. Kiedy wychodzili z opery, nucili sobie jeszcze pod nosem piosenki z opery. Po drodze minęli Jacka i Matyldę, którzy nie wyglądali na specjalnie zachwyconych. Widocznie pokłócili się podczas przedstawienia.
- Co się stało? Twoja nagroda pocieszenia nie podoba ci się już? - zapytał z udawaną troską w głosie Maciek.
- Wypchaj się - syknęła w jego kierunku Matylda.
- Dlaczego mówisz do mnie tak brzydko? - spytał uroczo Ogorzałko - Złość piękności szkodzi.
- Jej wątpliwej urodzie raczej nic nie zaszkodzi - rzuciła Kreska.
- To już kwestia gustu, a poza tym kobiety nie znają się na kobiecej urodzie - powiedziała na to Jacek Lelujko - Chociaż przyznaję, że Matylda ma swoje wady, ale na pewno mniej niż moje cztery narzeczone.
Wtedy ugryzł się w język, zorientowawszy się, że powiedział nieco za dużo. Jego partnerka spojrzała na niego groźnie i zapytała:
- Cztery narzeczone, tak? A ja która jestem z kolei? Trzecia? Czwarta?
- Ale najdroższa... Tamte cztery nic dla mnie nie znaczą.
Matylda spojrzała na niego groźnie, a Jacek spocił się na twarzy ze strachu, spodziewając się w każdej chwili ostrego linczu. Z kolei Maciek, Kreska i Aurelia parsknęli śmiechem.
- Szkoda mi mojej złości i czasu na ciebie - powiedziała Matylda po chwili - Jesteś słodki i przystojny, ale strasznie głupiutki. A ty, Maciusiu...
To mówiąc, spojrzała na niego spode łba.
- A ty nie jesteś wcale podobny do Roberta Redforda.
- I bardzo dobrze. Nigdy nie rozumiałem jego fenomenu.
- Prostak - odpowiedziała Matylda i minęła chłopaka z pogardą.
Wtem wywaliła się jak długa. Kreska spojrzała zdumiona najpierw na nią, a potem na Aurelię, której lewa nóżka była jeszcze przez chwilę mocno wysunięta do przodu. Co prawda szybko powróciła ona do prawej, jednak nie na tyle szybko, aby Matylda tego nie zauważyła.
- Ten wredny, przeklęty bachor zawsze musi mi stanąć na drodze! - wrzasnęła wściekle Matylda, nie bacząc na ludzi patrząc się na nią ze zdumieniem - Teraz już lepiej rozumiem Heroda. Małe wredne bachory trzeba mordować, ledwie się tylko urodzą!
- Ale on mordował chłopców, wiesz o tym? - zapytał złośliwie Maciek.
- Tym lepiej, nie wyrosną na takich nieudaczników jak ty.
Po tych słowach Matylda wstała i wyszła z budynku opery. Jacek Lelujko zaś szybko za nią ruszył, próbując jakoś ją udobruchać, z kolei mała Aurelia dusiła się niemal dziko ze śmiechu.
- Aurelko, jak mogłaś? - skarciła ją lekko, ale bez przekonania Kreska - Nie wolno podkładać ludziom nogi ani się z nich śmiać.
- To czemu ty się śmiejesz? - zapytała Aurelia, widząc wyraźnie, że jej wierna przyjaciółka sama chichocze ubawiona tą sytuacją.
- Właśnie ci mówię, że nie powinno się śmiać z innych. Tylko, że czasami się trudno od tego powstrzymać.
Po tych słowach, cała trójka wyszła powoli z opery i patrzyła na kłócących się na schodach do budynku Matyldę i Jacka. Obserwowali to oni do chwili, w której to Matylda odwróciła się w ich kierunku i zawołała ze złością:
- Wszyscy jesteście siebie warci. Gratuluję ci, Maciusiu. Jesteś strasznie ślepy i nie widzisz, z jakim pospólstwem się zadajesz.
Chwilę później zrobiła krok do przodu, trafiając obcasem na brzeg schodka, co sprawiło, iż obcas nie wytrzymał ciężaru całego jej ciała i odleciał od jej buta. Matylda krzyknęła przerażona i poleciała do tyłu, upadając na siedzenie, po czym na tymże siedzeniu zjechała po schodach na sam dół. Wywołało to śmiech u ludzi wychodzących właśnie z budynku, a także dziki krzyk Matyldy, która pisnęła:
- Moje szpilki! Prosto z Paryża! Nie zasłużyłam na to!
- Życie rzadko bywa fair - powiedział Lelujko, podchodząc do dziewczyny.
Chciał pomóc się jej podnieść, jednak ta warknęła na niego, więc odskoczył od niej.
- A wy nie będziecie się ze mnie bezkarnie śmiać! Bo nikt nie śmieje się z Matyldy Stągiewki! Ale to nikt! Zapłacisz mi za to, Maciusiu! Ja ci jeszcze pokażę i tej twojej niuni też!
Chwilę później przejechał samochód, który wjechał prosto w kałużę, która pozostała po nocnym deszczu. Ponieważ Matylda siedziała teraz na chodniku, to kałuża, w którą samochód uderzył z całym impetem, poleciała wysoko w górę i opadła prosto na kiepską podróbkę panny de La Mole, mocząc ją od stóp do głów. To oczywiście wywołało jeszcze większą rozpacz u dziewczyny, która pisnęła:
- Moja kiecka... Z Mediolanu! To po prostu nie fair!
- Jednak rzeczywiście nieszczęścia chodzą parami - powiedział Maciek, kiedy zszedł z dziewczynami na dół - A to niby ja jestem ślepy. Może i jestem, ale za to przynajmniej patrzę pod nogi.
Matylda spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach, po czym wstała, całkiem ignorując stojącego obok niej Lelujkę, który chciał jej pomóc i z godności ruszyła przed siebie, a za nią pobiegł Jacek.
- I to jest bohaterka Stedhala? - zapytał sam siebie Maciek - To bohaterka na miarę swoich czasów.
Po tych słowach, chłopak po prostu zabrał Kreskę i Aurelię ze sobą i ruszyli w kierunku Jeżyc. Po drodze śpiewali sobie:

Dobrze, dobrze, panie bracie.
Przewyborny ten nasz plan.
Nie ma niewiast w naszej chacie.
Wiwat, sempre! Wolny stan!


Gdy skończyli na chwilę śpiewać, Maciek spojrzał uważnie na Kreskę i rzekł:
- Wiesz, Janeczko. Bawiłem się dzisiaj doskonale.
- Ja też - odparła dziewczyna.
- Wiesz, dręczy mnie to, co mi ostatnio mówiłaś. O tym tombaku.
- Nie wiesz, co to jest?
- Wiem, tylko... Chciałem cię zapytać. Czy gdybym teraz powiedział ci, że cię kocham, to byłby tombak?
Kreska zarumieniła się mocno, po czym uśmiechnęła się słodko i odparła:
- Nie. Teraz to nie byłby tombak. Teraz to byłoby coś cudowniejszego.
- Tak, taki kruszec, z którego robi się obrączki.
- Obrączki? - podłapała Aurelia - Ożenisz się z nią?
Kreska i Maciek parsknęli śmiechem, słysząc to pytanie.
- Nie, jeszcze nie. Na to trzeba czasu. Musimy najpierw skończyć szkołę i znaleźć pracę - wyjaśnił Maciek.
- A po co? Nie możecie już teraz? Ja chcę być waszą druhną.
- I będziesz, kochanie. Ale wszystko w swoim czasie. Za kilka lat...
- Za kilka lat będę za stara na druhnę.
Maciek i Kreska znowu chichotali.
- Wiesz, Janeczko. Cudownie się śmiejesz - powiedział młody Ogorzałko.
- Naprawdę? - Kreska ponownie zarumieniła się na całej twarzy.
- Tak. Twój śmiech zawsze mnie rozbawia. Jest taki słodki. I taki uroczy. Ty zawsze umiesz mnie rozbawić i poprawić mi humor. Nie ma nikogo, z kim bym się tak dobrze czuł.
- EKHEM! - mruknęła ze złością Aurelia.
- Oprócz ciebie, oczywiście - szybko poprawił się Maciek, co dziewczynkę bardzo zadowoliło i poprawiło jej humor.
W wesołej atmosferze i ponownie śpiewając, powrócili do mieszkania Kreski, w którym cała trójka miała spędzić noc. Oczywiście musieli nieco uciszyć swoje trele, ponieważ ich śpiew nie spodobał się sąsiadom, którzy wychylili się ze swoim mieszkań i kazali im siedzieć cicho. Dlatego też cała trójka zaczęła jedynie cicho nucić sobie arie z opery „Straszny dwór”, a kiedy już byli w mieszkaniu, zaczęli nieco głośniej sobie je podśpiewywać. Szczególnie brylował w tym Maciek, który miał u siebie na płytach kilka arii z różnych oper, w tym niektóre z opery, na której dzisiaj byli. Znał je zatem dość dobrze i musiał je śpiewać dla swoich dam, słodko proszących go o to, aby dał im jakiś słodki popis wokalny. Ponieważ damom się nie odmawia, chłopak zaśpiewał im kilka utworów, a zwłaszcza swoją ulubioną arię Skołuby, zaczynającą się od słów „Ten zegar stary gdyby świat...”. Co prawda nie miał tak pięknego głosu jak Bernard Ładysz, który w obejrzanym przez nich tego dnia przedstawieniu wykonał ten kawałek, jednakże dla wielbicielek talentu młodego Ogorzałki to, jak śpiewał w zupełności zasługiwało na oklaski, dlatego też dostał ich naprawdę dużo.
Potem mała Aurelia poczuła się zmęczona i Kreska położyła ją spać w swoim pokoju. Ponieważ mała nie miała ze sobą piżamy, zapomniała ją bowiem wziąć, spała w samej koszulce i majteczkach, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Była ona wręcz zachwycona, że może się rozkoszować ciepłem pościeli swojej przyjaciółki i że tak fajnie się z nią i z Maćkiem, swoim przybranym braciszkiem, tak dobrze tego dnia bawiła.
- Zasnęła - powiedziała po chwili Kreska.
Wraz z Maćkiem przekradła się po cichu do pokoju swojego dziadka, gdzie oboje mieli spędzić noc. Nie byli jeszcze przebrali i wciąż mieli na sobie stroje, w których byli w operze.
- Musimy się przebrać i pójść spać.
- Janeczko... - rzekł czule Maciek.
- Tak, Maciusiu? - spytała słodko Kreska.
- Ja mówiłem poważnie.
- Kiedy?
- Wtedy, na ulicy. Kocham cię. Jestem tego pewien. Nie mam wątpliwości, że cię kocham. I chcę z tobą być. I chcę, żebyś była moją dziewczyną.
Kreska westchnęła głęboko. Nie była pewna, czy powinna mu wierzyć.
- A Matylda? - zapytała.
- To ciebie kocham, nie ją - odpowiedział Maciek.
- I nie jestem nagrodą pocieszenia? Plasterkiem na rany?
- Nigdy nim nie byłaś.
Kreska uśmiechnęła się słodko do chłopaka i gdy ten pocałował ją w usta, nie miała nic przeciwko temu. Więcej, zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek, który był długi i bardzo przyjemny. Maciek całował raz za razem swoją Janeczkę, czując na swoich wargach smak jej różowej szminki o smaku malin. Jednocześnie dłonie jego, jakże niegrzeczne, dotknęły jej zapięcia sukienki. Kreska oderwała się wtedy od jego ust, spojrzała mu w oczy i powiedziała:
- Zrób to.
- Na pewno?
- Tak. Na pewno. I dzisiaj możesz.
- Mogę?
Nie musiał pytać, co może. Oboje doskonale wiedzieli, że tego chcą, że są już na to wreszcie gotowi. Że wreszcie stało się to, o czym marzyli. Kochali się oboje z wzajemnością równie silnie i równie poważnie, aby zrobić ten kolejny krok do przodu. I zrobili go.
Ten jeden krok był pełen szaleństwa i rozkoszy. Zdjęli z siebie wszystko, co mieli na sobie, po czym poddali się całkowitemu szaleństwu, o którym marzyli już od dawna. Kreska poddała się Maćkowi, uspokajając go, że nie musi się bać, bo ona jest duża i wie, co robi i że chce tego. Chłopak więc odrzucił wątpliwości i porwał ją do raju. Co prawda oboje nie byli jeszcze w tym wszystkim specjalnie doświadczeni, jednak ćwiczenia dokonane poprzedniej nocy pomogły im tu bardzo mocno. Ich ciała oswoiły się ze sobą, stworzyły wręcz piękną harmonię i choć nie było idealnie, to im było wtedy cudownie. Zwłaszcza wtedy, gdy Matylda osiągała jeden po drugim wielką falę przyjemnością, dysząc przy tym słodko imię swego ukochanego, a gdy przyszła ostatnia, największa, płakała.
- Co się stało? Czemu płaczesz? - zapytał z troską Maciek, bojąc się, że coś jej zrobił.
- Ze szczęścia. Marzyłam o tym od dawna - odpowiedziała mu Kreska.
Spojrzała mu czule w oczy i powiedziała słodko:
- Wczoraj jeszcze nie mogłam tego zrobić, bo wiesz... Nie byłeś jeszcze moim chłopakiem. A ja chciałam... Ja mam swoje zasady.
- Jakie zasady? - zapytał Maciek.
- Obiecałam sobie, że pójdę do łóżka tylko z chłopakiem, którego pokocham i który pokocha mnie. I zrobię to tylko i wyłącznie z prawdziwej miłości i tylko, gdy będą pewna tej miłości. I tak się stało.
Dotknęła czule jego policzka i powiedziała słodko:
- Dzisiaj zostałeś królem.
- Jak to?
- Bo oddałam ci swoje serce i swoje ciało. Jestem cała twoja. Nikt przed tobą tego nie dostał i nikt inny nie dostanie. Wierzę w to. Może to głupie, ale wierzę w to i to całym sercem.
- Och, Janeczko! - zawołał radośnie Maciek.
Pocałował ją ponownie, a ona poczuła, że chce jeszcze raz poczuć, jak on jest jej bliski, dlatego przyjęła go, zaś on nie dał się długo prosić i ponownie porwał ją do nieba. Tym razem jednak nie hamowała się. Nie umiała. Nieśmiałość całkiem już ją opuściła. Zachłannie dłońmi dotykała jego ramion i jego głowy, wariowała, śmiała się i płakała jednocześnie, szepcząc słodko:
- Maciusiu... Maciusiu... Tak... Tak... TAK!
A gdy przyszła ostatnia już tej nocy fala, największa i najmocniejsza, bardzo czule ugryzła jego uszka i wyszeptała:
- Maciusiu, kocham cię!
A zaraz potem rozpłakała się na dobre, przyciskając chłopaka do swego serca. Tej nocy przestała już być dziewczyną, a stała się kobietą. Nie to jednak było dla niej najważniejsze. Po głowie kołatała jej wówczas znacznie cudowniejsza myśl. Kocha i jest kochana. Kocha... Kocha ze wzajemnością.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Sob 23:31, 29 Sty 2022, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 10:03, 25 Cze 2021    Temat postu: Rozdział XXVIII - To nie jest tombak

Maciek i Piotrek mają niezłe relację. Choć Piotr bywa czasem zbyt marudny i zgryźliwy.
Kreska w swojej zielonej sukience musiała zrobić wyjątkowe wrażenie. Ma urodziny 13 sierpnia ,tego samego dnia co ja ,ciekawe przypadek ?
Gabrysia mnie trochę zirytowała tym prawieniem Kresce kazań. Kreska jak będzie chciała posłuchać kazania to pójdzie posłuchać księdza w kościele. Po tym jak Gabi jak zdradziła męża i zgrzeszyła z Piotrusiem jest ostatnią osobą ,która może się uważać za wyrocznie w sprawach moralnych. Ale z sukienką i nowymi okularkami taktownie jej doradziła. Dobrze ,że Kreska ma swój własny rozum ,swoje zasady i nie słucha gadania zbyt wyzwolonej Idy. To znaczy Kreska nie potępia Idy ,bo każdy kocha tak jak chce i robi to co uważa za słuszne. Kreska zrobi to tylko z miłości ,a nie po to by zdobyć doświadczenia czy ulegać presji koleżanek.
Rodzice Aurelii nie raczej nie są wzorem do naśladowania ,ale w swoich błędach są niezwykle ludzcy. Tak samo jak do przyjaciół pała się do nich sympatią i równocześnie chce nimi bardzo mocno potrząsnąć. To znaczy Eugeniusz mimo wszystko budzi sympatię ,jego zaś żona to królowa lodu.
Mam nadzieję ,że kiedyś się zmieni ,stanie się lepsza ,bardziej serdecznie z większą czułością odnosić się do swojej małej córeczki. Trzeba przyznać jej ,że dba o to by Aurelia była zawsze ładnie ubrana.
Denerwuję zarozumiała nauczycielkę ,że Kreska jest harda i nie bierze udziału w dyskusjach. Kreska po prostu pamięta powiedzenie Marka Twaina 'Czasem lepiej milczeć i sprawiać wrażenie idioty ,niż się odezwać i rozwiązać wszelką wątpliwość '.

Niestety Matylda tego powiedzenia nie zna. Jest słodką ,stereotypową idiotką


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 11:37, 25 Cze 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 10:09, 25 Cze 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania 3

Rozbawiło mnie to ,że Matylda poniosła karę. Musiała wyglądać jak siedem nieszczęść ,jak zmokła kura. Jakoś mi jej nie żal ,trudno powstrzymać się od śmiechu na ten pożałowania godny widok. Ale z tego Jacka babiarz. Cztery narzeczone ,a Matylda była jego piątą alternatywą.
Wspaniały Bernard Ładysz śpiewał arię operowe ,to chyba najlepszy polski śpiewak operowy.
Piękna scena miłosna między Maćkiem a Kreską. Łączy ich szczere uczucie. Są piękną parą ,intelektualnie ,wizualnie i duchową.
Maciek czekający na Kreskę przed operą skojarzył mi się z tą piosenką.
Wiem, że czekasz, że stoisz
Boisz się, że nie przyjdę, że to był tylko żart
Nie, nie żartuje, bardzo tęsknie i czuje
Że bez Ciebie umieram, powietrza mi brak
Nie, nie żartuje, bardzo tęsknie i czuje
Że bez Ciebie umieram, powietrza mi brak
Nieuchwytny, ulotny jak cień
Przez blask i oczu mgnienie
Idę, nie idę, idę, biegnę
Kochany biegnę do Ciebie!
Idę, nie idę, idę, biegnę
Kochany biegnę do Ciebie!
Biegnę, a serce mi drży
Drży jak schwytany ptak
Mówisz: "Kocham, kocham Cię"
Kochaj, kochaj, kochaj mnie
Na na na na na na naj
Mówisz: "Kocham, kocham Cię"
Kochaj, kochaj, kochaj mnie
Na na na na na na naj
Mówisz: "Kocham, kocham Cię"
Kochaj, kochaj, kochaj mnie
Na na na na na na naj
Kocham, kocham, kocham, kocham
Kochaj, kochaj, kochaj mnie
Na na na na na na naj
Autorzy utworu: Jackowska Olga / Jackowski




Rozpuszczona Matylda ma w mojej wyobraźni twarz Helenki Englert ,córki tego Englerta.

Jasper Sołtysiewicz ,to dla mnie idealny drewniany Lelujka podrywacz.


Robert Więckiewicz i Ilona Ostrowska byli by idealni jako wesoły Genek i Ewcia Sopel.



Anna Mucha i Krystian Wieczorek, czyli Magda i Andrzej M jak miłość


Anna Mucha w okularach to dla mnie idealna Kreska


Usta Kreski pachną majem ,malinami i miłością.
Serialowy Hubert z Barw szczęścia ,wrażliwy i porządny byłby idealnym Maćkiem.

Też nigdy nie rozumiałam fenomenu panu o nazwisku Robert Redford.
Dla mnie to jeden z najbardziej przereklamowanych aktorów w historii kina.

Anna Mucha i Krystian Wieczorek -najodważniejsza scena w M jak miłość.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 11:53, 25 Cze 2021, w całości zmieniany 17 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ZORINA13
Administrator



Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11432
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z peublo Los Angeles

PostWysłany: Pią 17:11, 25 Cze 2021    Temat postu: moje powieści i opowiadania 3


Kreska jest seksowna niczym Kleopatra z serialu Rzym. Jednak Kreska nie bawi się facetami ,tylko czekała na tego jednego ,by oddać mu swoje serce ,dusze i ciało. Maciek może się czuć jak król ,bo jej serce to jedyny skarb, jaki ma.
Piotr jest zły na Gabrysię i znowu jest nie w sosie.
Wydaję mi ,że rodzice Piotra i Macka walcząc o tak ważne sprawy jak demokracja i pluralizm ,zaniedbali własne dzieci. A to o dom należy dbać przede wszystkim.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 17:12, 25 Cze 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kronikarz56
Gubernator



Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 10804
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:42, 25 Cze 2021    Temat postu:

Bardzo przyjemne komentarze, moja droga senorita. Dziękuję bardzo za niego. I za słodkie zdjęcia również Ci dziękuję, zwłaszcza to o Kleopatrze wygląda niesamowicie zmysłowo.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum serialu Zorro Strona Główna -> fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 12, 13, 14  Następny
Strona 7 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin